matern_anna

  • Dokumenty107
  • Odsłony12 981
  • Obserwuję15
  • Rozmiar dokumentów143.6 MB
  • Ilość pobrań7 942

01. Confess - Prolog i rozdział 1

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :220.8 KB
Rozszerzenie:pdf

01. Confess - Prolog i rozdział 1.pdf

matern_anna Dokumenty ROMANS Colleen Hoover Confess
Użytkownik matern_anna wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 20 z dostępnych 20 stron)

Tłumaczenie: marika1311 Strona 1 COLLEEN HOOVER „Confess”

Tłumaczenie: marika1311 Strona 2 Wyznania, które przeczytasz w ramach tej książki, to prawdziwe historie, przysłane przez anonimowych czytelników. Ta powieść dedykowana jest dla wszystkich was, którzy odnaleźli w sobie odwagę, by się nimi podzielić.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 3 CZĘŚĆ PIERWSZA

Tłumaczenie: marika1311 Strona 4 Prolog AUBURN Przechodzę przez szpitalne drzwi, wiedząc, że robię to po raz ostatni. W windzie wciskam przycisk z liczbą trzy i obserwuję, jak po raz ostatni rozbłyska światłem. Drzwi otwierają się na trzecim piętrze, a ja uśmiecham się do pielęgniarki na dyżurze, po raz ostatni oglądając jej współczucie dla mnie. Mijam archiwum, kaplicę oraz pokój dla pracowników, wszystko po raz ostatni. Idę dalej przez korytarz, trzymając spojrzenie wysoko i zachowując odważne serce. Lekko pukam w drzwi i czekam, jak Adam po raz ostatni zaprosi mnie do środka. - Wejdź. – w jego głosie w jakiś sposób wciąż słychać nadzieję. Nie mam pojęcia, jak mu się to udaje. Jest na swoim łóżku, leży na plecach. Kiedy mnie widzi, uśmiecha się pocieszająco i unosi pościel, wskazując, bym usiadła obok niego. Oparcie na brzegu łóżka jest już opuszczone, więc wspinam się na nie, kładę dłonie na jego klatce piersiowej, a nasze nogi splątuję razem. Chowam twarz przy jego szyi, szukając jego ciepła, ale nie mogę go znaleźć. Zimny jest dziś. Porusza się, aż znajdujemy się w naszej zwykłej pozycji, z jego lewą ręką pode mną, a prawą na mnie, którymi przyciąga mnie do siebie. Tym razem trochę więcej czasu zajmuje mu zajęcie wygodnego miejsca, a ja zauważam, jak jego oddech przyśpiesza z najmniejszym ruchem, jaki wykonuje. Staram się nie zauważać tych rzeczy, ale to trudne. Jestem świadoma jego zwiększającego się osłabienia, nieco bledszej skóry i słabości w głosie. Każdego dnia, podczas czasu, który z nim spędzam, widzę, że jest coraz bardziej oddalony ode mnie i nie mogę nic na to poradzić. Nikt nie może nic zrobić, oprócz patrzenia, jak to się dzieje. Od sześciu miesięcy wiedzieliśmy, że to skończy się w ten sposób. Oczywiście, wszyscy modliliśmy się o cud, ale nie jest to ten rodzaj cudu, który zdarza się w prawdziwym życiu. Zamykam oczy, kiedy chłodne usta Adama przyciskają się do mojego czoła. Powiedziałam sobie, że nie będę płakać. Wiem, że to niemożliwe, ale przynajmniej mogę zrobić wszystko, co w mojej mocy, by próbować powstrzymać łzy. - Jestem taki smutny. – szepce. Jego słowa są tak nie na miejscu, a jednak mnie to pociesza. Oczywiście nie chcę, by tak się czuł, ale potrzebuję tego, by w tej chwili smucił się ze mną. - Ja też. W ciągu ostatnich kilku tygodni nasze wizyty były głównie wypełnione śmiechem i rozmowami, nieważne jak przymusowymi. Nie chcę, żeby dzisiejsza przebiegała w inny sposób, ale wiedząc,

Tłumaczenie: marika1311 Strona 5 że to nasze ostatnie spotkanie, nie umiem znaleźć niczego, z czego mogłabym się śmiać. Lub o czym porozmawiać. Chcę po prostu leżeć z nim, płakać i krzyczeć, jakie to niesprawiedliwe, ale to tylko przyćmiłoby to wspomnienie. Kiedy lekarze w Portland powiedzieli, że nie mogą nic więcej dla niego zrobić, jego rodzice zdecydowali się przenieść go do szpitala w Dallas. Nie dlatego, że liczą na cud, ale dlatego, że ich cała rodzina mieszka w Teksasie i pomyśleli, że byłoby lepiej, gdyby był blisko swojego brata i każdego, kto go kocha. Adam przeniósł się do Portland z rodzicami tylko dwa miesiące przed tym, zanim zaczęliśmy się spotykać. Adam zgodził się na powrót do Teksasu tylko pod jednym warunkiem – że pozwolą mi jechać z nimi. Po kłótni oboje się na to zgodzili, kiedy Adam stwierdził, że to on umiera, więc powinien mieć prawo do dyktowania, z kim będzie i co się stanie, kiedy nadejdzie jego czas. To już pięć tygodni, odkąd jestem z nim w Dallas, a nasza dwójka nie ma już współczucia od obojga rodziców. Powiedziano mi, że natychmiast muszę wrócić do Portland, inaczej moi rodzice zostaną ukarani grzywną za moje niechodzenie do szkoły. Gdyby nie to, jego rodzice pozwoliliby mi tu zostać, ale ostatnie, czego moi rodzice w tej chwili potrzebują, to problemy prawne. Mój lot jest dzisiaj, a wyczerpaliśmy już wszystkie pomysły na to, jak mogę przekonać ich, że nie muszę lecieć tym lotem. Nie powiedziałam o tym Adamowi i nie mam takiego zamiaru, ale ostatniej nocy, po moich kilku zarzutach, jego matka, Lydia, w końcu wyraziła swoją prawdziwą opinię w tej sprawie. - Masz piętnaście lat, Auburn. Myślisz, że to, co do niego czujesz, jest prawdziwe, ale przejdzie ci w przeciągu miesiąca. Ci z nas, którzy kochali go od dnia jego narodzin, będą cierpieć po jego stracie aż do końca swoich dni. To z nimi on musi w tej chwili być. To dziwne uczucie, kiedy wiesz, że w wieku piętnastu lat usłyszałaś najostrzejsze słowa w swoim życiu. Nawet nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Jak piętnastoletnia dziewczyna może bronić swojej miłości, kiedy wszyscy są przeciwko temu? Nie da się bronić siebie w obliczu wieku i braku doświadczenia życiowego. I może mają rację. Może nie kochamy się w sposób, na jaki dorośli znają miłość, ale jesteśmy pewni jak cholera, że coś czujemy. I w tej chwili odczuwam to jako zbliżające się złamane serce. - Za ile masz lot? – pyta Adam, kiedy po raz ostatni opuszkami palców kreśli kółka na moim ramieniu. - Dwie godziny. Twoja matka i Trey czekają na mnie na dole. Mówi, że musimy wyjechać za dziesięć minut, żeby upewnić się, że zdążymy na czas. - Dziesięć minut. – powtarza cicho. – To nie wystarczająco dużo czasu, bym mógł podzielić się z tobą wszystkimi głębokimi mądrościami, na jakie wpadłem, leżąc na łożu śmierci. Będę potrzebował co najmniej piętnaście minut. Co najwyżej dwadzieścia. Śmieję się prawdopodobnie w najbardziej żałosny i smutny sposób w całym swoim życiu. Oboje słyszymy w nich rozpacz i Adam ściska mnie nieco mocniej, ale nie za bardzo. Nawet w porównaniu do wczoraj ma bardzo mało siły. Dłońmi gładzi moje włosy, a usta przyciska do moich włosów. - Chcę ci podziękować, Auburn. – mówi cicho. – Za wiele rzeczy. Ale przede wszystkim chcę ci podziękować za to, że jesteś tak wkurzona, jak ja. Ponownie się śmieję. Zawsze ma w zanadrzu jakieś żarty, nawet jeśli wie, że to jego ostatnie. - Musisz być bardziej szczegółowy, Adam, bo w tej chwili jestem wkurzona o całą masę cholernych rzeczy.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 6 Rozluźnia uścisk wokół mnie i z wielkim wysiłkiem przewraca się tak, że leżymy do siebie twarzą w twarz. Można by kłócić się o to, że jego oczy są brązowe, ale tak naprawdę nie są. Zieleń i brąz są ułożone warstwowo, ale nie mieszają się, tworząc najbardziej intensywną parę oczu, jakie kiedykolwiek patrzyły w moim kierunku. Oczy, które były jego najjaśniejszą częścią, a które teraz są pokonane przez jego przedwczesne przeznaczenie, które powoli zabiera z nich blask. - W szczególności mam na myśli to, że jesteś tak samo jak ja wkurzona na śmierć za to, że jest tak chciwym draniem. Ale myślę, że to dotyczy też naszych rodziców, którzy tego nie rozumieją. Za to, że nie pozwalają mi mieć tu jednej, jedynej rzeczy, której chcę. Ma rację. Zdecydowanie jestem wkurzona o obie te rzeczy. Ale przez ostatnich kilka dni rozmawialiśmy na ten temat wystarczającą ilość razy, by wiedzieć, że oni wygrali, a my przegraliśmy. Teraz chcę po prostu skupić się na nim i chłonąć każdą pozostałą część jego obecności, która wciąż tu jest. - Powiedziałeś, że jest wiele rzeczy, za jakie chcesz mi podziękować. Co jest następne? Uśmiecha się i unosi dłoń do mojej twarzy. Jego kciuk delikatnie dotyka moich warg i jednocześnie czuję, jak moje serce próbuje desperacko wyrwać się z piersi i zostać tutaj, podczas gdy moje puste ciało zostanie zmuszone do powrotu do Portland. - Chcę podziękować za to, że pozwoliłaś mi być twoim pierwszym. – mówi. – I za to, że jesteś moja. Jego uśmiech na krótko zamienia go z szesnastoletniego chłopca leżącego na łożu śmierci, w przystojnego, tętniącego życiem nastolatka, który myśli o chwili, kiedy pierwszy raz uprawialiśmy seks. Jego słowa i jego reakcja na własne słowa sprawia, że uśmiech zażenowania wypływa na mojej twarzy, kiedy myślami cofam się do tej nocy. To było przed tym, zanim wiedzieliśmy, że Adam wróci do Teksasu. W tamtym momencie znaliśmy rokowania i wciąż staraliśmy się to zaakceptować. Spędziliśmy wtedy cały wieczór, dyskutując o wszystkim, czego moglibyśmy doświadczyć, gdybyśmy mieli dla siebie całą wieczność. Podróżowanie, małżeństwo, dzieci (włącznie z ich imionami), wszystkie miejsca, w których byśmy mieszkali i, oczywiście, seks. Przewidywaliśmy, że mielibyśmy fenomenalne życie seksualne, gdybyśmy mieli na nie szansę. Wszyscy nasi przyjaciele by nam go zazdrościli. Kochalibyśmy się każdego ranka przed wyjściem do pracy i każdego wieczoru przed pójściem spać, a czasem w ciągu dnia. Śmialiśmy się z tego, ale rozmowa szybko ucichła, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że nad tym jednym aspektem naszego związku wciąż mamy kontrolę. Co do wszystkiego innego nie mieliśmy prawa głosu, ale mogliśmy mieć tę jedną, prywatną rzecz, której śmierć nie mogłaby nam nigdy odebrać. Nawet tego nie przedyskutowaliśmy. Nie musieliśmy. Kiedy tylko na mnie spojrzał i zobaczył w moich oczach odbicie własnych myśli, zaczęliśmy się całować i nie przestawaliśmy. Całowaliśmy się, kiedy ściągaliśmy z siebie ubrania; całowaliśmy, kiedy się dotykaliśmy; całowaliśmy, kiedy oboje płakaliśmy. Całowaliśmy się, aż nie skończyliśmy, a nawet potem kontynuowaliśmy tę czynność, by uczcić to, że wygraliśmy chociaż tę jedną walkę przeciwko śmierci i czasu. I wciąż się całowaliśmy, kiedy po wszystkim trzymał mnie w ramionach i powiedział, że mnie kocha. A teraz całuje mnie i przytula zupełnie jak wtedy. Dłonią dotyka mojej szyi, a wargami rozchyla moje usta, co odczuwam jak posępne otwarcie listu pożegnalnego.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 7 - Auburn… - szepce w moje usta. – Tak bardzo cię kocham. Czuję swoje łzy w naszym pocałunku i nienawidzę siebie za to, że niszczę nasze pożegnanie swoją słabością. Odrywa się od moich ust i przykłada czoło do mojego. Walczę o więcej powietrza, niż potrzebuję, ale panika wkrada się w moje płuca, grzebiąc w mojej duszy i sprawiając, że ciężko mi myśleć. Smutek ciepłem rozlewa się w mojej klatce piersiowej, tworząc nieprzekraczalny nacisk zbliżający się do mojego serca. - Powiedz mi o sobie coś, czego nikt inny nie wie. – w jego głosie rozbrzmiewają jego własne łzy, kiedy patrzy na mnie z góry. – Coś, co mogę zatrzymać dla siebie. Pyta mnie o to każdego dnia, a ja każdego dnia mówię mu coś, czego nigdy wcześniej nie powiedziałam na głos. Myślę, że to go pociesza, że wie o mnie rzeczy, których nikt inny nigdy nie usłyszy. Zamykam oczy i zastanawiam się, podczas gdy jego ręka przemierza te miejsca mojej skóry, do których może dosięgnąć. - Nigdy nikomu nie powiedziałam, co się dzieje w mojej głowie, kiedy zasypiam. Jego dłoń zatrzymuje się na moim ramieniu. - Co się dzieje w twojej głowie? Rozchylam powieki i spoglądam w jego oczy. - Myślę o ludziach, którzy mogliby umrzeć zamiast ciebie. Na początku nie reaguje, ale w końcu jego ręka wznawia ruch i przechodzi palcami przez długość mojego ramienia, aż do dłoni, gdzie sięga po moje palce, które splata ze swoimi. - Założę się, że nie zaszłaś zbyt daleko. Wymuszam na sobie lekki uśmiech i potrząsam głową. - Zaszłam. Naprawdę daleko. Czasem mówię każde imię, które znam, więc zaczynam mówić imiona ludzi, których nigdy nie poznałam osobiście. Czasami nawet je zmyślam. Adam wie, że nie mam tego na myśli, ale to, że to ode mnie usłyszy, sprawia, że lepiej się poczuje. Kciukiem wyciera łzy z mojego policzka, przez co ja się wkurzam, bo nawet dziesięciu minut nie mogłam zaczekać z płaczem. - Przykro mi, Adam. Naprawdę starałam się nie rozpłakać. Delikatnie otwiera oczy szerzej, kiedy odpowiada. - Jeśli wyszłabyś dziś z tego pokoju bez uronienia ani jednej łzy, to by mnie zniszczyło. Z tymi słowami przestaję ze sobą walczyć. Pięściami ściskam jego koszulkę i szlocham w jego pierś, kiedy on mnie przytula. Przez łzy staram się słuchać bicia jego serca, chcąc przekląć jego całe ciało za bycie takim słabym. - Tak bardzo cię kocham. – mówi bez tchu. W jego głosie słychać strach. – I będę kochał cię wiecznie. Nawet, gdy nie będę mógł. Zaczynam szlochać jeszcze bardziej. - Ja też będę cię wiecznie kochać. Nawet jeśli nie powinnam. Przytulamy się do siebie mocno, doświadczając smutku tak rozdzierającego, że ciężko z nim żyć. Mówię, że go kocham, bo musi o tym wiedzieć. Ponownie mu to mówię. Wciąż to

Tłumaczenie: marika1311 Strona 8 powtarzam, więcej razy, niż kiedykolwiek powiedziałam to głośno. Za każdym razem, kiedy to mówię, on odpowiada mi tym samym. Mówimy to tak często, że już nie wiem, kto odpowiada komu, ale wciąż to powtarzamy, w kółko, aż do momentu, gdy jego brat, Trey, dotyka mojego ramienia i mówi mi, że musimy już iść. Wciąż to powtarzamy, kiedy całujemy się po raz ostatni. Wciąż to powtarzamy, kiedy się przytulamy. Wciąż to powtarzamy, kiedy znowu całujemy się po raz ostatni. Ja wciąż to powtarzam…

Tłumaczenie: marika1311 Strona 9 Rozdział pierwszy AUBURN Wiercę się na swoim miejscu, kiedy mówi mi, jaka jest jego stawka godzinowa. Nie ma mowy, żeby mogła sobie na to pozwolić, biorąc pod uwagę moje dochody. - Pracujesz na zasadzie ruchomej skali? – pytam go. Zmarszczki wokół jego ust stają się bardziej widoczne, kiedy próbuje nie marszczyć brwi. Składa ramiona na mahoniowym biurku i chwyta za swoje dłonie, pocierając o siebie kciukami. - Auburn, to, o co mnie prosisz, będzie kosztować. Bez jaj. Opiera się o krzesło, przyciągając ręce do swojej klatki piersiowej i kładąc je na brzuchu. - Prawnicy są jak wesela. Dostajesz to, za co płacisz. Nie mówię mu, jaka to potworna analogia. Zamiast tego spuszczam wzrok na jego wizytówkę w mojej dłoni. Jest bardzo polecanym prawnikiem i wiedziałam, że to będzie dużo kosztować, ale nie sądziłam, że aż tyle. Będę potrzebowała drugiej pracy. Może nawet trzeciej. A w zasadzie to będę musiała obrabować cholerny bank. - I nie ma gwarancji, że sędzia wyda wyrok na moją korzyść? - Mogę ci obiecać jedynie to, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by upewnić się, że sędzia wyda sprzyjający tobie wyrok. Zgodnie z dokumentami, które zostały złożone w Portland, musisz postawić się w trudnym położeniu. A to wymaga czasu. - Mam tylko czas. – mamroczę. – Wrócę tak szybko, jak tylko otrzymam pierwszą wypłatę. Umawia mnie na spotkanie przez swoją sekretarkę, po czym odsyła w moją stronę, z powrotem w upały Teksasu. Mieszkałam tu przez całe trzy tygodnie, a wszystko, co do tej pory zdążyłam pomyśleć, to: upał, wilgoć i samotność. Dorastałam w Portland, w Oregonie i założyłam, że spędzę tam resztę swojego życia. odwiedziłam Teksas raz, kiedy miałam piętnaście lat i chociaż nie była to przyjemna podróż, nie cofnęłabym z niej ani sekundy. W przeciwieństwie do tego momentu, kiedy oddałabym wszystko, by wrócić do Portland. Zakładam przeciwsłoneczne okulary i zaczynam zmierzać w kierunku swojego mieszkania. Życie w centrum miasta w Dallas w niczym nie przypomina życia w centrum Portland. Tam miałam przynajmniej dostęp do wszystkiego, co miasto ma do zaoferowania, w przyzwoitej odległości. Dallas rozpierzchnięte i rozległe, a wspominałam już o upałach? Boże, jak tu gorąco. I musiałam sprzedać samochód, żeby opłacić przeprowadzkę, więc mam wybór między transportem publicznym, a swoimi stopami, biorąc pod uwagę to, że jestem teraz skąpa, bym była w stanie pozwolić sobie na adwokata, z którym dopiero co się spotkałam.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 10 Nie mogę uwierzyć, że do tego doszło. Nawet nie zbudowałam sobie klienteli w salonie, w którym pracuję, więc na pewno będę musiała rozejrzeć się za drugą pracą. Po prostu nie mam pojęcia, kiedy znajdę czas, żeby gdzieś ją wcisnąć, dzięki nieobliczalnemu planowaniu Lydii. A skoro o niej mowa. Wybieram jej numer i czekam, aż odbierze. Kiedy odzywa się poczta głosowa, rozważam, czy zostawić jej wiadomość czy po prostu zadzwonić później. Jestem pewna, że i tak kasuje swoje wiadomości, więc przerywam połączenie i wrzucam komórkę do torebki. Czuję, że rumieniec wstępuje mi na szyję i policzki, a pod powiekami czuję znajome ukłucie. To trzynasty raz, kiedy wracam do domu w swoim nowym mieście, zamieszkanym przez nieznajomych, ale jestem zdeterminowana, żeby sprawić, że to pierwszy raz, kiedy nie płaczę, docierając do drzwi. Moi sąsiedzi pewnie myślą, że jestem chora psychicznie. To po prostu taki długi spacer z pracy do domu. Długie spacery sprawiają, że zaczynam myśleć nad swoim życiem, a myślenie o nim powoduje u mnie łzy. Zatrzymuję się i spoglądam w szybę jednego z budynków, żeby sprawdzić, czy rozmazał mi się tusz. Patrzę na swoje odbicie i nie podoba mi się to, co widzę. Dziewczynę, która nienawidzi wyborów, których dokonała w swoim życiu. Dziewczynę, która nienawidzi swojej kariery. Dziewczynę, która tęskni za Portland. Dziewczynę, która desperacko potrzebuje drugiej pracy, a teraz też dziewczynę, która czyta tabliczkę POSZUKIWANA POMOC, którą właśnie zauważyła na szybie. POSZUKIWANA POMOC ZAPUKAJ, BY ZŁOŻYĆ PODANIE. Robię krok w tył i oceniam budynek, przed którym stoję; przechodzę obok niego codziennie w drodze do pracy, a nigdy nie zwróciłam na niego uwagi. Prawdopodobnie dlatego, że poranki spędzam, wisząc na telefonie, a popołudniami mam w oczach zbyt wiele łez, by zauważać otoczenie. SPOWIEDŹ I tylko tyle jest napisane na kartce. To słowo sprawia, że zaczynam myśleć, iż może to być jakiś kościół, ale szybko odsuwam od siebie tę myśl, kiedy przyglądam się bliżej oknom na frontowej ścianie budynku. Są pokryte małymi skrawkami papieru, w różnych kolorach i kształtach, zakrywając widok tego, co jest w środku tak, że nie można nawet zerknąć. Wszystkie karteczki są pokryte słowami i zwrotami, pisanymi różnymi charakterami pisma. Podchodzę bliżej i czytam kilka z nich.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 11 Każdego dnia jestem wdzięczna, że mój mąż i jego brat są do siebie tacy podobni. Oznacza to, że jest mniejsza szansa, że mąż się dowie, że syn nie jest jego dzieckiem. Przykładam zaciśniętą pięść do serca. Co to, do cholery, jest? Przenoszę wzrok na inną kartkę. Od czterech miesięcy nie rozmawiałem ze swoimi dziećmi. Dzwonią na święta i w moje urodziny, ale nigdy pomiędzy tymi okresami. Nie winię ich. Byłem okropnym ojcem. Czytam kolejną. Skłamałam w swoim CV. Nie mam dyplomu. Przez pięć lat, w ciąg których pracuję dla swojego pracodawcy, nikt nigdy nie chciał go zobaczyć. Stoję z otwartymi oczami i rozdziawioną gębą, kiedy czytam wszystkie wyznania, do których mogę dotrzeć wzrokiem. Wciąż nie mam pojęcia, co to za budynek, ani nawet co mam myśleć o tych rzeczach wypisanych na karteczkach, ale czytanie ich daje mi w jakiś sposób poczucie normalności. Jeśli one wszystkie są prawdziwe, to może moje życie nie jest takie złe, jak mi się wydaje. Po nie mniej niż piętnastu minutach dotarłam do drugiego okna, przeczytałam większość wyznań na prawo od drzwi, kiedy te zaczynają się otwierać. Robię krok do tyłu, aby uniknąć uderzenia, a jednocześnie walczę z intensywną ochotą, żeby podejść do drzwi i zajrzeć do środka. Zza uchylonych drzwi sięga ręka i ściąga znak z napisem POSZUKIWANA POMOC. Słyszę, jak marker ślizga się po tabliczce, a ja wciąż stoję za drzwiami. Chcąc lepiej się przyjrzeć temu miejscu, czymkolwiek ono jest, zaczynam krok po kroku zbliżać się do drzwi, kiedy w tym samym momencie ręka z powrotem przyczepia tabliczkę na drzwi. POSZUKIWANA POMOC ZAPUKAJ, BY ZŁOŻYĆ PODANIE. ROZPACZLIWIE POTRZEBNA!!! ZAPUKAJ DO TYCH CHOLERNYCH DRZWI!!! Wybucham śmiechem, kiedy widzę zmiany dokonane na tabliczce. Może to jest przeznaczenie. Ja desperacko potrzebuję pracy, a ktokolwiek tam jest, równie desperacko potrzebuje pomocy. Drzwi otwierają się szerzej, a ja nagle jestem obserwowana przez parę oczu, która ma w sobie więcej odcieni zieleni, niż mogłabym znaleźć na poplamionej farbą koszuli mężczyzny. Ma czarne, grube włosy i używa oby dwóch dłoni, by odgarnąć je z czoła, przez co bardziej odsłania swoją twarz. Na początku szeroko otwiera oczy, które są pełne niepokoju, ale kiedy patrzy na

Tłumaczenie: marika1311 Strona 12 mnie, wypuszcza z siebie westchnienie. To prawie tak, jakby uznał, że jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być, a mu ulżyło, że w końcu tu jestem. Przez kilka sekund przygląda mi się, skoncentrowany. Przenoszę ciężar ciała na drugą nogę i odwracam wzrok. Nie dlatego, że czuję się niekomfortowo, ale dlatego, że sposób, w jaki mi się przygląda, jest dziwnie pocieszający. To prawdopodobnie pierwszy raz, odkąd ponownie jestem w Teksasie, kiedy czuję się mile widziana. - Jesteś tu, żeby mnie ocalić? – pyta, przyciągając moją uwagę z powrotem do swoich oczu. Uśmiecha się, przytrzymując otwarte drzwi łokciem. Ocenia mnie od stóp do głowy i nie mogę nic poradzić na zastanawianie się nad tym, o czym myśli. Spoglądam na znak z napisem POSZUKIWANA POMOC i przebiegam w myślach przez milion scenariuszy tego, co się może zdarzyć, jeśli odpowiem „tak” i pójdę za nim do budynku. Najgorszy z nich kończy się moją śmiercią. Niestety, nie jest to wystarczająco odstraszające, biorąc pod uwagę miesiąc, jaki przeżyłam. - To ty jesteś zatrudniającym? – pytam go. - Jeśli ty składasz podanie. Jego głos jest otwarcie przyjazny. Nie przywykłam do takiej sympatii i nie wiem, co z tym zrobić. - Mam parę pytań, zanim zgodzę się ci pomóc. – mówię, dumna z siebie, że nie jestem aż tak chętna do zabicia. Łapie tabliczkę i odrywa ją od okna. Rzuca ją do środka budynku, a plecami opiera się o drzwi, otwierając je tak szeroko, jak tylko się da i pokazując mi gestem, bym weszła do środka. - Nie mamy za bardzo czasu na pytania, ale jeśli to pomoże, obiecuję, że nie zgwałcę cię, nie zabiję ani nie będę torturował. Jego głos nadal brzmi przyjemnie, pomimo doboru słów. Jego uśmiech odsłania dwa zęby prawie idealnych zębów i lekko krzywego, przedniego, lewego siekacza. Ale ta mała wada w jego uśmiechu to w rzeczywistości moja ulubiona część w nim. To i jego całkowite zlekceważenie moich pytań. Nienawidzę pytań. Może nie będzie to taka zła praca. Wzdycham i wchodzę za nim do wnętrza budynku. - W co ja się pakuję? – mamroczę pod nosem. - W coś, z czego nie będziesz chciała rezygnować. – mówi. Drzwi zamykają się za nami, blokując dostęp naturalnego światła do pomieszczenia. Nie byłoby tak źle, gdyby w środku były wewnętrzne światła, ale ich nie ma. Widać tylko słaby blask pochodzący z czegoś, co wygląda na korytarz, drugiej stronie pokoju. Jak tylko rytm mojego serca zaczyna informować mnie o tym, jak głupia byłam, wchodząc do budynku z nieznajomym, światła zaczynają buczeć i z migotaniem się zapalają. - Przepraszam. – jego głos jest blisko, więc okręcam się na pięcie w tym samym momencie, kiedy pierwsze z fluorescencyjnych świateł osiąga swoją pełną moc. – Zazwyczaj nie pracuję w tej części studia, więc nie zapalam tu świateł, żeby oszczędzać energię. Teraz, kiedy cały obszar jest już oświetlony, powoli rozglądam się po całym pomieszczeniu. Ściany są w utrzymane w kolorze surowej bieli, a na nich wiszą różne obrazy. Nie mogę im się zbyt dobrze przyjrzeć, bo są w odległości kilku metrów ode mnie.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 13 - To jakaś galeria sztuki? Zaczyna się śmiać, co jest trochę niezwykłe, więc obracam się w jego kierunku. Patrzy na mnie z ciekawością, spod przymrużonych powiek. - Nie zachodziłbym tak daleko, nazywając to galerią sztuki. – odwraca się i zamyka frontowe drzwi, następnie przechodzi obok mnie. – Jaki nosisz rozmiar? Idzie przez rozległy pokój, kierując się w stronę korytarza. Wciąż nie wiem, dlaczego tu jestem, ale fakt, że pyta o mój rozmiar, sprawia, że jestem trochę bardziej zainteresowana niż byłam dwie minuty temu. Zastanawia się, do jakiego rozmiaru trumny się zmieszczę? Jakie kajdanki będą pasować na moje nadgarstki? No dobra, może trochę bardziej niż bardzo. - Co masz na myśli? Rozmiar ubrania? Robi dziwną minę, a idąc tyłem nadal podąża w stronę korytarza. - Tak, właśnie tak. Nie możesz dziś tego nosić. – mówi, wskazując na moje jeansy i bluzkę. Pokazuje mi gestem, bym za nim poszła, kiedy odwraca się, żeby wspiąć się na schody prowadzące do pomieszczenia znajdującego się nad nami. Może i mam słabość do jego uroczego, zakrzywionego siekacza, ale pójście za nieznajomym w miejsce, w którym nigdy nie byłam, to prawdopodobnie ten moment, w którym powinnam postawić sobie granicę. - Czekaj. – mówię, zatrzymując się u dołu schodów. – Możesz przynajmniej nakreślić mniej więcej, co się teraz dzieje? Bo zaczynam już siebie krytykować za idiotyczną decyzję, by zaufać kompletnemu nieznajomemu. Zerka nad swoim ramieniem w kierunku tego, do czegokolwiek prowadzą te schody, a potem przenosi wzrok na mnie. Wzdycha z irytacją, zanim zaczyna schodzić kilka stopni w dół. Siada przede mną. Opiera łokcie na kolanach i pochyla się trochę do przodu, uśmiechając się spokojnie. - Nazywam się Owen Gentry. Jestem artystą, a to jest moje studio. Mam pokaz za mniej niż godzinę, potrzebuję kogoś do obsługi wszystkich transakcji, a moja dziewczyna zerwała ze mną w zeszłym tygodniu. Artysta. Pokaz. Mniej niż godzina? A dziewczyna? Tego nie zamierzam dotykać. Przenoszę ciężar ciała na drugą stopę, jeszcze raz zerkam na studio za sobą, po czym wracam do niego wzrokiem. - Przejdę przez jakieś szkolenie? - Wiesz, jak korzystać z kalkulatora? Przewracam oczami. - Tak. - Uznaj to za szkolenie. Potrzebuję cię tylko na co najwyżej dwie godziny, dam ci za to dwieście dolców i będziesz mogła iść w swoją stronę.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 14 Dwie godziny. Dwieście dolców. Coś tu nie pasuje. - Gdzie jest haczyk? - Nie ma haczyka. - To dlaczego potrzebujesz pomocy, jeżeli płacić sto dolarów za godzinę? Tu musi być jakiś haczyk. Tu powinno się roić od potencjalnych kandydatów. Owen pociera dłonią szczękę, od jednego końca do drugiego, jakby próbował wycisnąć z niej napięcie. - Moja dziewczyna nie wspomniała o tym, że rzuca też pracę, kiedy ze mną zrywała. Zadzwoniłem do niej, kiedy dwie godziny temu nie przyszła, by mi pomóc. To tak jakby zatrudnienie w ostatniej chwili. Może po prostu byłaś w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. – wstaje i odwraca się. Ja nie ruszam się ze swojego miejsca u dołu schodów. - Zatrudniłeś swoją dziewczynę? To nigdy nie kończy się dobrze. - Moja pracownica stała się moją dziewczyną. To nawet gorsze. – zatrzymuje się na szczycie schodów i zerka na mnie. – Jak masz na imię? - Auburn. Przenosi wzrok na moje włosy, co jest zrozumiałe. Każdy zakłada, że zostałam tak nazwana przez ich kolor1, ale w najlepszym wypadku ich odcień to truskawkowy blond. Jeśli się uprzeć, można by je nazwać rudymi. - A co dalej? - Mason Reed. Owen powoli przechyla głowę w kierunku sufitu i jednocześnie wypuszcza z siebie powietrze. Śledzę jego wzrok i tak jak on przenoszę spojrzenie na sufit, ale nie ma tam nic prócz białych płyt. Unosi prawą dłoń i dotyka swojego czoła, klatki piersiowej, a potem oby dwóch ramion. Znak krzyża świętego. Co on do cholery robi? Modli się? Spogląda na mnie, uśmiechnięty. - Twoje drugie imię naprawdę brzmi Mason? Kiwam potwierdzająco głową. Z tego, co wiem, to „Mason” nie jest dziwnym, drugim imieniem, więc nie mam pojęcia, dlaczego podejmuje religijne rytuały. - Mamy to samo drugie imię. – mówi. Przyglądam mu się w milczeniu, pozwalając sobie na rozważanie prawdopodobieństwa jego odpowiedzi. - Mówisz poważnie? 1 Auburn to po angielsku „kasztanowy”, w odniesieniu do koloru włosów.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 15 Kiwa niedbale głową, a z tylnej kieszeni spodni wyciąga portfel. Jeszcze raz schodzi po schodach i podaje mi swoje prawo jazdy. Oglądam je, upewniając się, że mówi prawdę. Zaciskam usta i oddaję mu dokument. OMG. Próbuję stłumić śmiech, ale to ciężkie, więc zakrywam usta dłonią, mając nadzieję, że robię to w miarę dyskretnie. Z powrotem wsuwa portfel do tylnej kieszeni. Unosi brew, przyglądając mi się podejrzliwie. - Jesteś aż taka bystra? Teraz już moje ramiona drżą od stłumionego śmiechu. Ale mi go żal. Przewraca oczami i w sposobie, jaki próbuje ukryć własny uśmiech, widać lekkie zażenowanie. Kieruje się w górę po stopniach znacznie mniej pewny siebie, niż chwilę temu. - Właśnie dlatego nigdy nikomu nie mówię, jak mam na drugie imię. – mamrocze pod nosem. Czuję się winna, że tak mnie to bawi, ale jego pokora daje mi w końcu odwagę na to, by wspiąć się za nim po stopniach. - Twoje inicjały to naprawdę OMG2? – pytam, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, próbując się nie uśmiechać, bo nie chcę, by to zobaczył. Docieram na szczyt schodów, a on ignoruje mnie, podchodząc prosto do komody. Otwiera szufladę i zaczyna w niej grzebać, więc korzystam z możliwości rozejrzenia się po ogromnym pomieszczeniu. W odległym kącie stoi wielkie łóżko, prawdopodobnie królewskie. Po przeciwnej stronie jest w pełni wyposażona kuchnia. Z obu jej stron znajdują się drzwi, prowadzące do innych pokojów. Jestem w jego mieszkaniu. Odwraca się i rzuca mi coś czarnego. Łapię rzecz i rozwijam ją, a moim oczom ukazuje się spódnica. - To powinno pasować. Wygląda na to, że ty i zdrajczyni macie ten sam rozmiar. – podchodzi do szafy i z wieszaka ściąga białą koszulę. – Sprawdź, jak to będzie wyglądać. Twoje buty są w porządku. Biorę od niego koszulę i zerkam w kierunku drzwi. - Łazienka? Wskazuje na te po lewej. - A co, jeśli nie będą pasować? – pytam, zmartwiona, że prawdopodobnie nie będzie chciał skorzystać z mojej pomocy, jeśli nie będę wyglądać profesjonalnie. Dwieście dolców piechotą nie chodzi. - Jeśli nie będą pasować, to spalimy je razem z wszystkimi innymi rzeczami, które tu zostawiła. Śmieję się i ruszam w stronę łazienki. Kiedy znajduję się już w środku, nie zwracam zbytniej uwagi na łazienkę samą w sobie, tylko od razu zaczynam zmieniać swoje ciuchy na ubrania, 2 OMG = oh my God = o mój Boże

Tłumaczenie: marika1311 Strona 16 które mi dał. Na szczęście, pasują idealnie. Oglądam siebie w długim, pionowym lustrze i krzywię się na widok swoich włosów, które wyglądają strasznie. Nie mam prawa nazywać się kosmetologiem. Nie dotykałam ich, odkąd rano wyszłam z mieszkania, więc na szybko je poprawiam i używając jednego z grzebieni Owena, ściągam je w kok. Składam ubrania, które przed chwilą ściągnęłam i układam je na blacie. Kiedy wychodzę z łazienki, Owen stoi w kuchni i nalewa dwa kieliszki wina. Rozważam, czy powinnam mu powiedzieć, że jestem zaledwie o kilka tygodni do dnia, w którym będę mogła legalnie pić alkohol, ale w tej chwili moje nerwy wołają o wino. - Pasuje. – mówię, idąc ku niemu. Unosi wzrok i gapi się na moją koszulę o wiele za długo, niż wystarczyłoby czasu na stwierdzenie, czy ubranie rzeczywiście dobrze leży. Odchrząka i kieruje spojrzenie z powrotem na wino, które nalewa. - Na tobie wygląda lepiej. Wślizguję się na stołek, walcząc z tym, żeby ukryć uśmiech. Minęło trochę czasu, odkąd ktoś mnie komplementował i już zapomniałam, jakie to dobre uczucie. - Wcale tak nie myślisz. Jesteś po prostu rozgoryczony po rozstaniu. Popycha w moją stronę kieliszek z winem. - Nie jestem rozgoryczony, ulżyło mi. I zdecydowanie miałem to na myśli. – unosi swój kieliszek, więc ja robię to samo ze swoim. – Za byłe dziewczyny i nowych pracowników. Śmieję się, kiedy nasze kieliszki uderzają o siebie z brzdękiem. - Lepsze to, niż za byłych pracowników i nowe dziewczyny. Zatrzymuje dłoń z kieliszkiem przed ustami i patrzy, jak ja biorę łyk, wtedy wyszczerza zęby w uśmiechu i w końcu sam też trochę upija. Jak tylko odstawiam szklankę na blat, coś miękkiego ociera się o moją nogę. Moja pierwsza reakcja jest taka, żeby krzyknąć i dokładnie to robię. Lub też hałas, który wychodzi z moich ust, bardziej przypomina skowyt. Tak czy inaczej, unoszę obie nogi w powietrze i zerkam na dół, żeby zobaczyć długowłosego, czarnego kota, ocierającego się o stołek, na którym siedzę. Natychmiast opuszczam nogi i pochylam się, by zabrać kota. Nie wiem dlaczego, ale wiedza, że ten facet ma kota, nawet bardziej łagodzi mój dyskomfort. Nie wydaje mi się, że ktoś, kto mógłby być niebezpieczny, mógłby mieć zwierzaka. Wiem, że to nie jest najlepszy sposób na usprawiedliwienie przebywania w mieszkaniu obcej mi osoby, ale przez to czuję się lepiej. - Jak się nazywa twój kot? Owen pochyla się i przebiega palcami po grzywie zwierzęcia. - Owen. Natychmiast zaczynam się śmiać z żartu, ale on pozostaje spokoju. Milknę na kilka sekund, czekając, aż on zacznie się śmiać, ale nie robi tego. - Nazwałeś kota swoim imieniem? Serio? Unosi na mnie wzrok, a kącik jego ust unosi się w najlżejszym z uśmiechów. Wzrusza ramionami, niemal wstydliwie.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 17 - Ona przypomina mi samego siebie. Ponownie wybucham śmiechem. - Ona? To dziewczynka? I nazwałeś ją Owen? Przenosi spojrzenie na swoje zwierzę i nadal ją głaska, chociaż nadal leży na moich nogach. - Shh – mruczy cicho – może cię zrozumieć. Nie wzbudzaj w niej kompleksów. Zupełnie jakby na potwierdzenie jego słów, że ona faktycznie może rozumieć, że nabijam się z jej imienia, wyskakuje z moich rąk i ląduje na podłodze. Znika za barem, a ja zmuszam się do zdarcia uśmiechu z mojej twarzy. Podoba mi się to, że nazwał swoim imieniem kota płci żeńskiej. Kto tak robi? Opieram się o blat i opieram podbródek o dłonie. - Więc, do czego dziś mnie potrzebujesz, OMG? Owen potrząsa głową i łapie butelkę z winem, po czym chowa ją w lodówce. -Możesz zacząć od tego, że nigdy już nie zwrócisz się do mnie moimi inicjałami. Jeśli się na to zgodzisz, w skrócie opowiem ci, co się będzie działo. Powinnam czuć się źle, ale on wydaje się być rozbawiony. - Przede wszystkim – pochyla się nad barem – ile masz lat? - Niewystarczająco, by pić wino. – odpowiadam, biorąc kolejny łyk. - Ups. – mówi sucho. – Czym się zajmujesz? Uczysz się? – podobnie jak ja, opiera podbródek o dłonie i czeka na moją odpowiedź. - Jak te pytania mają mnie przygotować na dzisiejszą pracę? Posyła mi uśmiech. Ten gest jest wyjątkowo miły, kiedy towarzyszy mu popijanie kilku łyków wina. Kiwa głową i wstaje. Bierze kieliszek z mojej dłoni i ustawia go na blacie. - Chodź za mną, Auburn Mason Reed. Robię to, o co prosi, bo za sto dolarów na godzinę zrobię prawie wszystko. Prawie. Kiedy schodzimy po schodach i docieramy na parter, on staje na środku pomieszczenia i unosi ręce, rysując nimi pełen okrąg w powietrzu. Podążam za jego wzrokiem po pokoju, chłonąc jego ogrom. Każde światło skupia się na obrazach ozdabiających śnieżnobiałe ściany, skupiając uwagę tylko i wyłącznie na sztuce, na niczym innym. Cóż, właściwie to nie ma tu nic innego. Tylko białe ściany, od podłogi do sufitu, oraz obrazy. To zarówno proste, jak i przytłaczające. - To jest moje studio. – przerywa i wskazuje na obrazy. – To jest sztuka. – teraz wskazuje na kontuar po drugiej stronie pomieszczenia. – A tutaj będziesz spędzać większość czasu. Ja zajmę się pokojem, a ty będziesz wbijać na kasę fiskalną zakupy. I to by było na tyle. – wyjaśnia to tak zwyczajnie, jakby każdy był zdolny do stworzenia czegoś takiej wielkości. Opiera dłonie na biodrach i czeka, aż wszystko przyswoję. Mruży powieki i lekko spuszcza głowę, zanim się odwraca. - Dwadzieścia jeden.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 18 Mówi to tak, jakby jego wiek go zawstydzał. To prawie tak, jakby mu się nie podobało to, że jest tak młody, a już ma zadatki na dobrą karierę. Powiedziałabym, że jest o wiele starszy. Jego oczy nie wyglądają na oczy dwudziestojednolatka. Są ciemne i głębokie, a ja czuję nagłą potrzebę, by zanurkować w ich głębi, żebym mogła zobaczyć wszystko to, co on widział. Odwracam wzrok i skupiam uwagę na sztuce. Idę w stronę obrazu, który wisi najbliżej mnie, z każdym krokiem będąc coraz bardziej i bardziej świadomą talentu stojącego za posunięciami pędzla. Kiedy do niego docieram, wciągam gwałtownie powietrze. W jakiś sposób jest jednocześnie smutne, piękne i zapierające dech w piersiach. Obraz przedstawia kobietę, która wydaje się być otoczona zarówno miłością i wstydem, jak i każdą emocją między nimi. - Czego używasz poza akrylami? – pytam, podchodząc bliżej. Przebiegam palcami po płótnie i słyszę jego kroki za sobą. Zatrzymuje się obok mnie, ale nie mogę oderwać wzroku od kobiety na wystarczająco długi czas, by na niego spojrzeć. - Używam różnych środków, od akryli do farb w spreju. To zależy od obrazu. Mój wzrok opada na kartkę papieru przyklejoną to ściany tuż obok. Czytam słowa napisane w poprzek. Czasem zastanawiam się, czy bycie martwą byłoby łatwiejsze, niż bycie jego matką.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 19 Dotykam kartki, po czym wracam wzrokiem do obrazu. - Spowiedź? – kiedy się odwracam i staję do niego twarzą w twarz, po jego figlarnym uśmiechu nie ma już śladu. Ramiona ma ciasno skrzyżowane na piersi. Patrzy na mnie tak, jakby denerwował się moją reakcją. - Tak. – odpowiada po prostu. Zerkam w kierunku okna – całe pokryte jest karteczkami. Przesuwam wzrokiem po całym pomieszczeniu i zauważam, że obok każdego obrazu na ścianie jest przyklejona kartka. - Wszystkie są wyznaniami. – mówię z podziwem. – Są prawdziwe? Napisali je ludzie, których znasz? Potrząsa przecząco głową i wskazuje na frontowe drzwi. - Wszystkie są anonimowe. Ludzie wsuwają swoje wyznania przez szparę w drzwiach, a ja korzystam z niektórych z nich jako inspiracji do sztuki. Podchodzę do kolejnego obrazu i od razu spoglądam na karteczkę, bez uprzedniego oglądania interpretacji Owena na płótnie. Nigdy nie pozwolę nikomu zobaczyć się bez makijażu. Najbardziej obawiam się tego, jak będę wyglądać na swoim pogrzebie. Jestem prawie pewna, że zostanę skremowana, bo moja niepewność sięga tak głęboko, że będzie się za mną ciągnąć w życiu pozagrobowym. Dziękuję ci za to, Matko. Natychmiast przenoszę uwagę na obraz.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 20 - To jest niesamowite. – szepcę, okręcając się dookoła, by dojrzeć więcej tego, co stworzył Owen. Podchodzę do okna zaklejonego karteczkami i odnajduję jedną, zapisaną czerwonym atramentem i podkreśloną. Boję się, że nigdy nie przestanę porównywać mojego teraźniejszego życia bez niego z momentami, kiedy z nim byłam. Nie jestem pewna, czy bardziej jestem zafascynowana wyznaniami, sztuką czy faktem, że mogę się odnieść do wszystkiego tutaj. Jestem bardzo zamkniętą osobą. Rzadko dzielę się z kimkolwiek moimi prawdziwymi myślami, niezależnie od tego, jak pomocne mogłoby to być. Widząc te wszystkie sekrety i wiedząc, że to bardziej niż prawdopodobne, że ci ludzie nigdy z nikim się nimi nie podzielili i tego nie zrobią, sprawia, że w pewnym sensie czuję z nimi więź. Poczucie przynależności. W pewnym sensie, studio i wyznania przypominają mi o Adamie. - Powiedz mi o sobie coś, czego nikt inny nie wie. Coś, co mogę zatrzymać dla siebie. Nie cierpię tego, jak zawsze wplatam Adama do wszystkiego, co widzę i robię. Zastanawiam się, czy to kiedykolwiek minie. Minęło pięć lat, odkąd ostatni raz go widziałam. Pięć lat, odkąd zmarł. Pięć lat, a ja zastanawiam się, tak jak ktoś z wyznania przede mną, czy już zawsze będę porównywać swoje życie z nim do życia bez niego. I zastanawiam się, czy kiedykolwiek nie będę rozczarowana.