mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Andrews Ilona - Kate Daniels 5.4 - Magic Gifts (nieof.)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :778.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Andrews Ilona - Kate Daniels 5.4 - Magic Gifts (nieof.).pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 205 stron)

Magic Gifts Ilona Andrews – Magic Gifts Kate Daniels „Wikingowie” Romantyczna kolacja po ciężkim dniu pracy - brzmi bosko. Naturalnie, gdy randka dotyczy Władcy Bestii i Kate Daniels można się spodziewać, że sprawy nie potoczą się zgodnie z planem. Zanim się zorientujesz nieumarli dostają amoku, głowy zostają ścięte, prawnicy grożą ekstremalnymi rozwiązaniami, a pijani wikingowie rzucają wyzwania ludziom. Czytaj na własne ryzyko. Tłumaczenie: SairaApril Beta: Księgowy

Magic Gifts

Magic Gifts Rozdział 1 Znajdowałam się w odległości dziesięciu stóp od drzwi biura, gdy usłyszałam dzwoniący wewnątrz telefon. Pech chciał, że klucz od biura miałam w kieszeni sportowej bluzy - w tym momencie całej pokrytej jasnoróżowym śluzem skapującym z macek spoczywających na moich barkach. Macki ważyły około siedemdziesięciu funtów, a to moim ramionom naprawdę się nie podobało. Za mną Andrea, moja najlepsza przyjaciółka i wspólniczka w rozwiązywaniu spraw kryminalnych, przesunęła bulwiastą masę cielska będącą tylną częścią reszty stworzenia. - Telefon. - Słyszę. Grzebałam w kieszeni niemal zupełnie zaklejonej przez śluz. Zimna wilgotność prześlizgiwała mi się pomiędzy palcami. Ble. - Kate, to może być klient. - Próbuję znaleźć klucz. Klienci oznaczali pieniądze, a pieniędzy brakowało. Cutting Edge otworzyło swoje podwoje trzy miesiące temu, a kiedy już trafiała się nam

Magic Gifts niewielka ilość płatnej pracy, to przeważnie była ona obrzydliwa. Pomimo dobrej rekomendacji Czerwonej Gwardii, największej firmy ochroniarskiej w mieście, klienci nie walali drzwiami i oknami, żeby nas wynająć. Nasz świat nękany był przez fale magii. Zalewały go na chybił trafił, tłamsząc technologię i pozostawiając ożywione magią potwory. W jednej chwili miałeś do czynienia z fikającymi koziołki uszminkowanymi magami, miotającymi kulami ognia i błyskawicami, a w następnej chwili magia znikała i policjanci mogli zastrzelić powyższych magów z broni palnej, która teraz znów była sprawna. Na nieszczęście, konsekwencje fal magicznych nie znikały wraz z nimi, więc z konieczności w Atlancie namnożyło się mnóstwo agencji zajmujących się groźnymi substancjami magicznymi. Wszystkie działały w tym biznesie o wiele dłużej niż my: policjanci, Gildia Najemników, multum prywatnych firm, no i wielki goryl – Zakon Miłosiernej Pomocy. Zakon i jego rycerze wytyczyli sobie misję strzeżenia ludzkości przed wszelkimi zagrożeniami i robili to, tyle tylko, że na swoich własnych warunkach. Zarówno Andrea, jak i ja, przez pewien czas pracowałyśmy dla Zakonu i obie porzuciłyśmy go w mniej niż przyjaznych okolicznościach. Nie wyrobiłyśmy sobie jeszcze dobrej opinii, więc gdy dostawałyśmy jakąś pracę, to tylko dlatego, że wszyscy inni byli już niedostępni. W tym szybko zmieniającym się biznesie, w Atlancie stanowiłyśmy ostatnią deskę ratunku. Niemniej jednak, każde uwieńczone powodzeniem zadanie, zwracało uwagę na naszą firmę. Telefon uporczywie dzwonił. Nasze najświeższe zadanie wpadło dzięki uprzejmości HOA - Stowarzyszenia Właścicieli Domów „Zielone Pola”, którzy rano pojawili się u

Magic Gifts naszych drzwi. Twierdzili, że gigantyczna lewitująca meduza włóczyła się po ich dzielnicy i bardzo prosili, abyśmy przyszły i załatwiły ją, bowiem zjadała miejscowe koty. Najwyraźniej, kiedy przezroczysta meduza unosiła się w powietrzu, w jej wnętrzu widać było pływające, na wpół-strawione ciało kota, przez co dzieci z sąsiedztwa były bardzo przerażone. Policjanci powiedzieli im, że ta sprawa nie jest dla nich priorytetem, ponieważ meduza nie zjadła jeszcze żadnego człowieka, a Gildia Najemników - że nie pozbędą się jej za mniej niż tysiąc. Stowarzyszenie zaproponowało nam 200 dolarów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie podjąłby się tego zadania za podobną cenę. Zajęło to nam cały cholerny dzień. A teraz musiałyśmy całkowicie usunąć to przeklęte stworzenie, ponieważ, gdy miałeś do czynienia ze zwłokami magicznej istoty, to jakbyś grał w rosyjską ruletkę. Czasem nic się nie wydarzyło, a czasem zwłoki robiły różne zabawne rzeczy, jak przemienienie się w kałużę mięsożernej protoplazmy, bądź też wylęgały się z nich krwiożercze pijawki o długości stopy. Ciężar meduzy nagle zniknął z moich ramion. Szperałam w kieszeni aż w końcu koniuszki palców dotknęły zimnego metalu. Wyszarpnęłam klucz, wsunęłam go w zamek i z rozmachem otworzyłam ciężkie, wzmocnione drzwi. Aha! Zwycięstwo. Rzuciłam się przez drzwi, a telefon przestał dzwonić. Sięgnęłam po słuchawkę o sekundę za późno i włączyła się automatyczna sekretarka. - Kate – odezwał się głos Jima. – Odbierz telefon. Odskoczyłam, jakby telefon stanął w płomieniach. Wiedziałam dokładnie, o co chodzi i nie chciałam mieć z tym nic do czynienia.

Magic Gifts - Kate, wiem, że tam jesteś. - Nie. Nie ma mnie – powiedziałam. - Będziesz musiała zająć się tym prędzej, czy później Potrząsnęłam głową. - Nie, nie będę. - Zadzwoń do mnie. – Jim rozłączył się. Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam wchodzącą Andreę. Za nią wciskała się samodzielnie meduza. Zamrugałam. Meduza przecisnęła się, obróciła, przez co stało się widoczne wejście, i zobaczyłam Currana trzymającego ją w ręku, jakby masa trzystu funtów mięsa nie była cięższa od talerza naleśników. Dobrze jest być Władcą Bestii. - Gdzie? – zapytał. - Pokój na zapleczu – powiedziała Andrea. – Tutaj, pokażę ci. Ruszyłam za nimi i obserwowałam Currana ładującego meduzę do pojemnika przeznaczonego na stanowiące zagrożenie organizmy. Wsunął pokrywę na miejsce, zamknął klamry i zbliżył się do mnie. Trzymając ramiona w bezpiecznej odległości, żeby nie pobrudzić go śluzem, przechyliłam się i pocałowałam Władcę Bestii. Smakował pastą do zębów i Curranem, a dotyk jego warg pozwolił mi zapomnieć o kiepskim dniu, rachunkach, klientach i dwóch galonach śluzu pokrywającego moje ubranie. Pocałunek trwał tylko kilka sekund, równie dobrze jednak to mogła być i godzina, bo kiedy się

Magic Gifts skończył, poczułam się tak, jakbym wróciła do domu zostawiając wszystkie swoje problemy daleko za sobą. - Hej – powiedział, a szare oczy uśmiechały się do mnie. - Hej. Stojąca za nim Andrea przewróciła oczami. - Co się dzieje? – spytałam go. Curran prawie nigdy nie przychodził z wizytą do mojego biura, a już zwłaszcza nie wieczorem. Nienawidził Atlanty z siłą wybuchu supernowej. W teorii nie miałam nic przeciwko Atlancie – była wpół-zerodowana przez fale magiczne i mocno wypalona – ale miałam coś przeciwko tłumom. Kiedy skończył się już dzień pracy, nie ociągałam się i kierowałam prosto do Twierdzy, gdzie rezydowali zmiennokształtni i Jego Futrzasta Wysokość. - Pomyślałem, że możemy pójść na obiad – powiedział. – Minęło już trochę czasu odkąd wychodziliśmy. Prawdę mówiąc, to nigdy nie wyszliśmy na obiad prywatnie. Och, jadaliśmy wspólnie na mieście, ale działo się to zwykle przez przypadek, a posiłki te na ogół były zakończeniem jakiegoś niespodziewanego incydentu. - Co to za okazja? Curran ściągnął jasne brwi. - Czy muszę mieć szczególną okazję, żeby zabrać cię na obiad?

Magic Gifts Tak. - Nie. Nachylił się do mnie. - Tęskniłem za tobą i sprzykrzyło mi się czekanie, aż wrócisz do domu. Chodź ze mną coś przekąsić. Wyjść, żeby coś zjeść - to brzmiało niebiańsko, z tym tylko zastrzeżeniem, że Andrea będzie tu tkwiła samotnie. - Muszę poczekać na Biohazard, przyjadą zabrać meduzę. - Załatwię to – zaproponowała Andrea. – Idź, nie ma sensu, abyśmy siedziały tu obie. W każdym razie, ja mam trochę spraw, których muszę dopilnować. Wahałam się. - Mogę podpisać formularze równie dobrze jak ty – poinformowała mnie Andrea. – A mój podpis nie wygląda, jakby nabazgrała go kura pazurem. - Dziękuję ci bardzo. Mój podpis jest w porządku. - Tak, tak. Idź się trochę zabawić. - Muszę wziąć prysznic – powiedziałam do Currana. – Zobaczymy się za dziesięć minut.

Magic Gifts *** Był piątek, godzina ósma, ciepła wiosenna noc, włosy miałam uczesane, ubrania czyste i pozbawione śluzu, i wychodziłam z Władcą Bestii. Curran prowadził. Robił to bardzo ostrożnie, koncentrując się na drodze. Odnosiłam wrażenie, że nauczył się prowadzić, kiedy był już starszy. Ja również jeździłam ostrożnie, głównie dlatego, że spodziewałam się, iż samochód może w każdej chwili się zepsuć. Spojrzałam na Currana siedzącego na fotelu kierowcy. Nawet gdy był tak spokojny jak w tej chwili, rozluźniony przejażdżką, emanował jakiś rodzajem skoncentrowanej siły. Był stworzony do zabijania - jego ciało tworzyło mieszaninę twardych, mocnych mięśni i zwinnej szybkości, a coś w sposobie jego poruszania sygnalizowało niezwykłe zdolności użycia siły i pewność, że ma prawo z tego skorzystać. Zdawał się zajmować sobą znacznie większą przestrzeń, niż pozwalało na to jego ciało i nie sposób było go zlekceważyć. Ta deklaracja użycia siły przerażała mnie, więc się z nim drażniłam, dopóki jakaś część tego nie wyszła na jaw. Teraz po prostu zaakceptowałam to, tak jak on zaakceptował moją potrzebę spania z mieczem pod łóżkiem. Curran pochwycił moje spojrzenie. Naprężył się uwypuklając na ramionach piękną rzeźbę mięśni i mrugnął do mnie. - Hej, kochanie. Parsknęłam śmiechem. - Więc, gdzie jedziemy?

Magic Gifts - Arirang – powiedział Curran. – To fajne miejsce, Kate. Przy stołach mają grille na węgiel drzewny. Przynoszą ci mięso i przygotowujesz je w taki sposób, jak chcesz. Podsumujmy. Pozostawiony własnej pomysłowości, Curran jadał wyłącznie mięso, jedynie od wielkiego dzwonu urozmaicając to swoje wyszukane menu. - Miłe to dla mnie, ale co będzie jeść Wasza Wegetariańska Wysokość? Curran rzucił mi beznamiętne spojrzenie. - Zamiast tego, zawsze mogę pojechać po burgera. - Och, a więc wrzucisz mi w gardło burgera i będziesz oczekiwać zabawy na tylnym siedzeniu. Uśmiechnął się. - Jeśli wolisz, możemy to robić na przednim siedzeniu. Albo na masce samochodu. - Nie zrobię tego na masce samochodu. - Czy to jest wyzwanie? Dlaczego ja? - Skup się na drodze, Wasza Futrzastość.

Magic Gifts Przejeżdżaliśmy przez miasto, poobijane i posiniaczone, ale nadal istniejące. Noc osłaniała miasto ukrywając smutne łupiny, niegdyś potężnych, wysokich budynków. Domy, które dzisiaj otaczały ulice, wznoszono ręcznie z drewna, kamienia i cegły, aby wytrzymały nacisk szczęk magii. Opuściłam szybę, wpuszczając noc. Wpłynęła do samochodu niosąc ze sobą wiosnę i odrobinę dymu z odległego ogniska. Gdzieś w oddali samotnie poszczekiwał znudzony pies, każde szczeknięcie poprzedzała dłuższa pauza – być może czekał czy właściciele go wpuszczą. Dziesięć minut później wjechaliśmy na długi, pusty parking, otoczony przez stare budynki biurowe, w których aktualnie mieściły się azjatyckie sklepy. Na samym końcu stał typowy, kamienny budynek z wielką witryną sklepową i szyldem, na którym można było przeczytać Arirang. - To jest to miejsce? - Mhm – powiedział Curran. - Myślałam, że to będzie koreańska restauracja. Z jakiegoś powodu spodziewałam się domu w stylu hanok, z wygiętym, pokrytym gontami dachem i szeroką werandą od frontu. - Jest. - Wygląda jak Western Sizzlin. Przypuszczam, że rzeczywiście wykorzystano dawny Western Sizzlin.

Magic Gifts - Możesz mi zaufać? To miłe miejsce. – Curran zahamował i dżip Gromady zatrzymał się z piskiem opon. Przed restauracją siedziały dwa wampiry, chude jak szkielety, przywiązane oplatającymi ich szyje łańcuchami do balustrady dla koni. Blade, bezwłose, łykowate jak przesuszone mięso, nieumarli spoglądali na nas święcącymi szaleństwem oczami. Śmierć pozbawiła ich świadomości i woli, pozostawiając bezmyślne ciało, powłokę, kierowaną jedynie żądzą krwi. Pozostawieni samym sobie krwiopijcy zabijają wszystko, co żyje i robią to dopóty, dopóki nie pozostanie już nic, co oddycha. Ich puste umysły stanowiły doskonałe pojazdy dla nawigatorów, którzy telepatycznie kierowali nimi jak zdalnie sterowanymi samochodami. Curran patrzył na nieumarłych przez szybę. Dziewięćdziesiąt procent wampirów należało do Rodu, dziwnej krzyżówki korporacji i instytutu badawczego. Oboje gardziliśmy Rodem i wszystkim, co stamtąd pochodziło. Nie mogłam się oprzeć. - Myślałam, że to miłe miejsce. Odchylił się do tyłu, chwycił kierownicę i wydał długie głębokie warczenie. - Argh. Roześmiałam się. - Kto, do cholery, zatrzymuje się w restauracji w czasie nawigowania – Curran ścisnął nieco kierownicę. Wywołało to jękliwy dźwięk.

Magic Gifts Wzruszyłam ramionami. - Być może nawigatorzy byli głodni. Rzucił mi dziwne spojrzenie. - Taka odległość od Kasyna oznacza, że są na patrolu. Co sprawiło, że nagle poczuli ssanie w żołądku? - Curran, zignoruj tych cholernych krwiopijców. Jakkolwiek by nie było, chodźmy na naszą randkę. Wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić. Świat mrugnął. Magia zalała nas jak niewidzialne tsunami. Dotychczasowy szyld na restauracją zgasł, a zapalił się większy jaskrawo- błękitny neon, wykonany z ręcznie dmuchanego szkła i wypełniony naładowanym powietrzem. Wyciągnęłam rękę i ścisnęłam dłoń Currana. - Chodź już, będzie wspaniale - ty, ja i półmisek lekko podpieczonego mięsa. Jeśli zobaczymy nawigatorów, możemy pośmiać się ze sposobu, w jaki trzymają widelce. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się do środka. Krwiopijcy jednocześnie spojrzeli na nas, ich oczy wyglądały jak dwa tlące się węgle zagrzebane w popiele gasnącego ogniska. Wyczuwałam ich umysły – jak dwa gorące koniuszki bólu wielkości łebków szpilek - trzymane w ryzach wolą nawigatorów. Jeden błąd i te węgielki rozpalą się w nieokiełznany, trawiący

Magic Gifts wszystko płomień. Wampiry nigdy nie były syte. Nigdy nie były najedzone, nigdy nie przestawały zabijać, a gdyby je uwolnić, utopiłyby cały świat we krwi i same zginęłyby z głodu, gdy nic już nie pozostałoby do zabicia. Łańcuchy nie mogły ich zatrzymać – te ogniwa miały, w najlepszym przypadku, grubość jednej ósmej cala. Łańcuch, którym były przykute mógł powstrzymać dużego psa. Wampir by go rozerwał i nawet tego nie zauważył, ale ogół społeczeństwa czuł się lepiej, kiedy krwiopijcy byli przykuci, więc nawigatorzy byli do tego zobowiązani. Minęliśmy wampiry i weszliśmy do restauracji. Wnętrze Arirang było przyćmione. Na ścianach rozwieszono magiczne lampy, a w miarę jak powietrze we wnętrzu kolorowych rurek reagowało z magią, jarzyły się miękkim światłem. Każda ręcznie wydmuchana magiczna lampa miała piękne kształty: jasnoniebieski smok, szmaragdowy żółw, purpurowa ryba, turkusowy pies z rogiem jednorożca... W kabinach wzdłuż ścian ustawiono zwykłe, prostokątne drewniane stoły. Na środku podłogi cztery większe, okrągłe stoły szczyciły się wbudowanymi grillami na węgiel drzewny, osłoniętymi metalowymi kapturami. Restauracja była na wpół zapełniona. Dwie kabiny po naszej prawej stronie były zajęte; pierwsza - przez parę młodych, ciemnowłosego mężczyznę i jasnowłosą kobietę, mniej więcej dwudziestoletnich; druga - przez dwóch mężczyzn w średnim wieku. Młoda para rozmawiała cicho. Dobrze ubrani, rozluźnieni, swobodni, wypielęgnowani. Dziesięć do jednego, że to byli nawigatorzy, którzy zaparkowali krwiopijców na zewnątrz. Kasyno miało

Magic Gifts siedmiu Panów Umarłych i znałam ich wszystkich z widzenia. Nie rozpoznałam ani mężczyzny, ani kobiety. Albo tych dwoje przybyło z wizytą spoza miasta, albo byli wyższego szczebla czeladnikami. Obaj starsi faceci w następnej kabinie byli uzbrojeni. Siedzący bliżej mnie nosił krótki miecz, który położył na siedzeniu obok siebie, a gdy jego kumpel sięgnął po solniczkę, opięta bluza ujawniła przypiętą do boku kaburę z pistoletem. Obok mężczyzny w odległym prawym rogu śmiały się zbyt głośno cztery kobiety po trzydziestce – prawdopodobnie były pod dobrą datą. Po drugiej stronie, rodzina z dwiema nastoletnimi córkami przygotowywała sobie jedzenie na grillu. Starsza z dziewcząt przypominała nieco Julie, moją wychowankę. Dwie kobiety interesu, jeszcze jedna rodzina z berbeciem i para starszych krępych gości. Brak zagrożeń. W powietrzu unosił się kuszący zapach mięsa przyrządzanego na otwartym ogniu, podsmażonego czosnku i wonnych przypraw. Ślinka napłynęła mi do ust. Nie jadłam nic od rana, od czasu, gdy od ulicznego sprzedawcy złapałam kawałek chleba. Żołądek naprawdę mnie bolał. Kelner w zwyczajnych czarnych spodniach i czarnym T-shircie zaprowadził nas do stołu na środku pomieszczenia. Usiedliśmy z Curranem naprzeciwko siebie – ja widziałam tylne drzwi, a on miał ładny widok na frontowe wejście. Zamówiliśmy gorącą herbatę. Trzydzieści sekund później dostarczono tacę z ustawionymi na niej dzbankiem i małymi filiżankami. - Głodna? – zapytał Curran. - Umieram z głodu.

Magic Gifts - Prosimy poczwórną porcję. – zamówił Curran. Jego „głodna” i moje „głodna” były dwoma różnymi pojęciami. Kelner odszedł. Curran uśmiechnął się. Był to szczęśliwy, szczery uśmiech, który raptownie przerzucił go ze obszaru „atrakcyjny” na obszar „oszałamiający”. Nie uśmiechał się zbyt często publicznie. Ten intymny uśmiech był zwykle zarezerwowany na chwile prywatne, kiedy to zostawaliśmy sami. Podniosłam rękę, ściągnęłam opaskę z nadal wilgotnego warkocza i wsunęłam w niego palce rozplatając włosy. Wzrok Currana przykleił się do moich dłoni. Skupił się na moich palcach, jak kot na kawałku folii ciągniętej na sznurku. Potrząsnęłam głową i włosy opadły mi ramiona długą, ciemną falą. Proszę bardzo. Teraz oboje występowaliśmy jako osoby prywatne. Złote iskierki tańczyły w szarych tęczówkach Currana. Krążyły mu po głowie brudne myśli, a łobuzerski uśmieszek w kącikach warg sprawiał, że miałam ochotę przesiąść się i go dotknąć. Musieliśmy poczekać. Byłam całkiem pewna, że uprawianie gorącego seksu na podłodze Arirang zakończyłoby się zakazem bywania tu do końca naszego życia. Chociaż z drugiej strony, to mogło być tego warte. Uniosłam herbatę w toaście. - Za naszą randkę. Podniósł swoją filiżankę i stuknęliśmy się delikatnie.

Magic Gifts - A więc, jak minął ci dzień? - Po pierwsze, ścigałam olbrzymią meduzę po przedmieściach. Potem sprzeczałam się z Biohazardem o przybycie i zabranie jej, ponieważ twierdzili, że ten problem leży w gestii „Fish and Game”. Następnie zadzwoniłam do „Fish and Game” i poinformowałam ich o rozmowie z Biohazardem, a potem wysłuchiwałam jak się awanturowali i wyzywali nawzajem. Naprawdę byli pomysłowi. - Potem zadzwonił Jim – powiedział Curran. Skrzywiłam się. - Tak. To też. - Czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego unikasz naszego szefa ochrony? - Pamiętasz, jak moja ciotka zabiła szefa Gildii Najemników? - O czymś takim się nie zapomina – powiedział. - W Gildii nadal się chandryczą, kto ma tam zarządzać. Curran spojrzał na mnie. - Kiedy to było, pięć miesięcy temu? - Właśnie o to chodzi. Po jednej stronie znajdują się najemnicy, którzy mają doświadczenie. Po drugiej stronie znajdują się pracownicy obsługi

Magic Gifts technicznej. Wolą Salomona było, aby obie grupy miały równy udział w Gildii, ale obie strony nienawidzą się wzajemnie. To przypomina stąpanie po polu minowym, więc są zmuszeni poddać się czemuś w rodzaju arbitrażu, żeby ostatecznie zdecydować, kto ma zarządzać Gildią. - Tyle tylko, że tkwią w martwym punkcie – odgadł Curran. - Tak, tkwią. Najwyraźniej Jim sądzi, że powinnam rozwiązać ten węzeł. Nieżyjący już założyciel Gildii ukrywał swoją zmiennokształtność. Przekazywał dwadzieścia procent dochodów Gildii dla Gromady. Tak długo jak Gildia tkwiła w martwym punkcie, nikt nie wypłacał pieniędzy, a alfy Gromady chciały, żeby strumień dochodów ponownie napływał. Wywierali presję na Jima, a Jim wywierał ją na mnie. Spędziłam w Gildii wiele lat i należałam do jej weteranów. Jim był w bardzo podobnej sytuacji, lecz w przeciwieństwie do mnie miał więcej szczęścia i zachował więcej swobody w życiu prywatnym. Nie miałam prywatności. Byłam Małżonką Gromady. To była cena, którą płaciłam za bycie z Curranem, ale nie musiało mi się to podobać. Jego Królewska Mość wypił herbatę. - Nie cieszy cię rozstrzyganie sporu? - Wolałabym gryźć kamienie. Ta rozgrywka toczy się pomiędzy Markiem a weteranami kierowanymi przez Czterech Jeźdźców, a oni gardzą sobą. Nie są zainteresowani osiągnięciem porozumienia. Chcą tylko obrzucać się błotem nad stołem konferencyjnym.

Magic Gifts Złote światełka zaiskrzyły w jego oczach. - Zawsze możesz przejść do planu B. - Tłuc wszystkich na krwawą miazgę, aż się zamkną i zaczną współpracować? - Właśnie. To pozwoliłoby mi poczuć się lepiej. - Zawsze mogę zastosować twoją metodę. Curran uniósł jasne brwi. - Ryczeć, aż wszyscy się posiusiają. Cień samozadowolenia mignął mu na twarzy, zastąpiony niewinnością. - To bzdura. Zawsze jestem rozsądny i prawie nigdy nie ryczę. Nawet nie pamiętam, jakie to uczucie, stuknąć kilkoma łbami o siebie. Władca Bestii Atlanty, łagodny i światły monarcha. - Jakiś ty postępowy, Wasza Królewska Mość. Błysnął kolejnym szerokim uśmiechem. W kabinie obok nas, mężczyzna-nekromanta sięgnął pod stół i wydobył prostokątne etui z drzewa różanego. Dziesięć do jednego, że w środku była jakaś biżuteria.

Magic Gifts Skinęłam na Currana. - Twoja kolej. Jak minął ci dzień? - Był pracowity i pełen nudnych bzdur, z którymi nie chciałem mieć do czynienia. Jasnowłosa kobieta otworzyła etui. Oczy jej rozbłysły. - Szczury toczą wewnętrzny spór o kilka mieszkań, które kupili. Cały dzień zajęło mi rozwikłanie tego – Curran wzruszył ramionami. Kobieta wyłuskała z etui złoty naszyjnik. Kołnierz wykonany z jednakowych, półtoracalowej szerokości segmentów bladego złota, błyszczał w świetle magicznych lamp. Nalałam nam więcej herbaty. - Ale odniosłeś zwycięstwo. - Oczywiście. – Curran napił się herbaty. – Wiesz, możemy zatrzymać się na noc w mieście. - Dlaczego? - Ponieważ dzięki temu, nie będziemy musieli przez godzinę jechać z powrotem do Twierdzy, zanim będziemy mogli pobaraszkować. Heh.

Magic Gifts Krzyk poderwał mnie na nogi. W kabinie blond nekromantka zaciskała palce na naszyjniku, próbując złapać oddech. Mężczyzna patrzył na nią z twarzą zastygłą w przerażoną maskę. Kobieta szarpała gardło, kalecząc ciało. Szyja pękła z suchym trzaskiem, a ona sama runęła na podłogę. Mężczyzna rzucił się w dół, ciągnąc za naszyjnik. - Amanda! Och, mój Boże! Za nim widać było dwie pary czerwonych wampirzych oczu spoglądających na nas przez okno. O cholera. Wyciągnęłam Zabójcę z pochwy na plecach. Wyczuwając nieumarłych blade ostrze zaczarowanego miecza pokryło się wilgocią, wysyłając smużki białych oparów w powietrze. Przyćmiony karminowy blask źrenic wampira rozgorzał jaskrawym szkarłatem. Cholera. Restauracja właśnie uaktualniła swoje menu o świeżego człowieka. Ciało zawrzało na ramionach Currana. Kości rozrastały się, mięśnie skręcały jak gładkie liny, skóra porastała futrem. Ogromne pazury wysunęły się z nowych łap Currana. Wampiry uniosły się z przysiadu. Curran stanął obok mnie, niemal osiem stóp twardych jak stal mięśni. Ścisnęłam rękojeść Zabójcy, wyczuwając znajomą, uspokajającą teksturę. Krwiopijcy reagowali na nagłe poruszenie, jasne światło, głośne dźwięki – wszystko to sygnalizowało zdobycz. Cokolwiek mam zrobić, muszę to zrobić szybko i skutecznie. Sama krew tego nie zapewni, nie wtedy, gdy każdy stół był pełen surowego mięsa.

Magic Gifts Okno eksplodowało kaskadą lśniących odłamków. Wampiry przeszybowały przez nie jakby miały skrzydła. Lewy wampir wylądował na stole, z szyi zwisała mu resztka łańcucha. Prawy wpadł w poślizg na gładkim parkiecie i wpadł na inny stół, rozrzucając krzesła. Krzyknęłam i z wyciągniętym Zabójcą rzuciłam się sprintem w stronę lewego. Curran warknął i skoczył ku prawemu krwiopijcy, jednym potężnym susem przebywając połowę dzielącej ich odległości. Mój wampir utkwił we mnie jarzący się wzrok. Spojrzałam mu w oczy. Głód. Przypominało to spoglądanie w starożytną otchłań. Za tymi oczami wrzał umysł uwolniony z łańcucha. Chciałem go dosięgnąć i zmiażdżyć, jak pluskwę pomiędzy paznokciami. Ale zrobienie tego mogło mnie zdradzić. Równie dobrze mogłam podarować Rodowi próbki swojej krwi ozdobione piękną kokardką. - Tutaj! – przekręcałam nadgarstek sprawiając, że refleksy światła z magicznych lamp tańczyły na powierzchni klingi Zabójcy. Spójrz. Błyszczy. Wzrok krwiopijcy utkwiony był w ostrzu. Wampir pochylił się, rozstawiając szeroko przednie kończyny, wbijając w stół żółte szpony, jak pies przed zaatakowaniem. Drewno ugięło się. Łańcuch, pobrzękując, ześlizgnął się wzdłuż krawędzi stołu. Nie ma mowy o ucięciu szyi. Pętla łańcucha może zablokować ostrze.

Magic Gifts W bębenki moich uszu uderzył piskliwy krzyk kobiety. Wampir zasyczał i szarpnął się w kierunku dźwięku. Wskoczyłam na krzesło obok stołu i pchnęłam w bok i do góry. Ostrze Zabójcy wślizgnęło się pomiędzy żebra wampira. Koniec napotkał sztywny opór i przeciął go. Trafiłam w serce. Banzai. Krwiopijca zaskrzeczał. Puściłam miecz. Wampir odchylił się do tyłu z Zabójcą zatopionym po rękojeść w klatce piersiowej, zatoczył jak pijany i runął na podłogę, trzepocząc się jak ryba na suchym lądzie. Po lewej stronie Curran wbił pazury w ciało pod brodą wampira. Ich zakrwawione końce ukazały się z tyłu szyi krwiopijcy. Wampir usiłował pochwycić go szponami. Curran wbił głębiej monstrualną łapę, drugą uchwycił wampira za szyję i oderwał głowę od ciała. Pozer. Gwałtownie obrócił głowę w bok, sprawdzając, czy ze mną wszystko w porządku. Wszystko trwało około pięciu sekund, a czułam jakby to była wieczność. Oboje byliśmy w jednym kawałku. Odetchnęłam. W restauracji panowała cisza, za wyjątkiem mężczyzny-nekromanty szlochającego na podłodze i ochrypłego syczenia wampira rzucającego się konwulsyjnie, gdy zatopiony w nim miecz wchłaniał do ostrza substancje odżywcze. W odległym rogu mężczyzna porwał berbecia z krzesełka, chwycił żonę za rękę i wybiegł. Krępi goście poderwali się równocześnie. Krzesła przewracały się, łomotały stopy, ktoś sapał. Rzucili się do drzwi. W mgnieniu oka miejsce

Magic Gifts opustoszało. Chwyciłam Zabójcę i pociągnęłam. Wysunął się z ciała z łatwością. Brzegi rany zapadły się, ciemnobrązowe od krwi rozlanej przez cięcie. Zamachnęłam się mieczem i jednym szybkim ciosem odcięłam wampirowi głowę,. Zawsze powinieneś skończyć to, co zacząłeś. Płynnie przekształcając się kurczyły się ramiona Currana, szare futro topniało na skórze. Normalny zmiennokształtny potrzebowałby drzemki po dwukrotnej zmianie postaci w tak krótkim czasie, ale Currana właściwie nie dotyczyły zasady typowego zmiennokształtnego. Poszedł do mężczyzny-nekromanty, podciągnął go do pozycji pionowej i potrząsnął nim z wyrazem głębokiej pogardy na twarzy. Niemal mogłam usłyszeć, jak facetowi zagrzechotały zęby w czaszce. - Spójrz na mnie. Skup się. Nekromanta patrzył na niego szeroko otwartymi oczami i tępą miną. Uklękłam przy kobiecie-nawigatorze i dotknęłam jej nadgarstka, trzymając się z dala od szyi i złotej obręczy. Brak tętna. Naszyjnik ściskał gardło jak złoty sznur, miał intensywnie ciemnożółtą barwę, niemal pomarańczową. Skóra naokoło niego była jaskrawo czerwona i szybko zmieniała kolor, przechodząc w fiolet. Podniosłam jej torebkę, wyciągnęłam portfel i otworzyłam. ID Rodu. Amanda Sunny, czeladniczka, poziom drugi. Dwadzieścia lat, a teraz nie żyje. Curran badał wzrokiem twarz czeladnika.

Magic Gifts - Co się stało? Co zrobiłeś? Mężczyzna wciągnął głęboki oddech i zalał się łzami. Curran puścił go z obrzydzeniem. Jego oczy zalewało czyste złoto – był wkurzony. Podeszłam do biurka gospodyni i znalazłam telefon. Proszę, działaj... Sygnał wybierania. Tak! Wybrałam numer biura. Były szanse, że Andrea nadal tam jest. - Cutting Edge – powiedział głos Andrei. - Jestem w Arirang. Dwoje nawigatorów było na obiedzie. Mężczyzna podarował kobiecie złoty naszyjnik, a ten zadusił ją na śmierć. Mam przed sobą dwa martwe wampiry i jedne zwłoki człowieka. - Trzymaj się. Będę tam w ciągu trzydziestu minut. Rozłączyłam się i wybrałam numer Kasyna. - Kate Daniels do Ghasteka. Pilne. - Proszę poczekać – powiedział kobiecy głos. Telefon zamilkł. Nuciłam do siebie i oglądałam ID. Nie wiedziałam, który z Panów Umarłych odpowiadał za Amandę, ale znałam Ghasteka, był najlepszym z siedmiu obecnych w mieście. Był też żądny władzy i kandydował do objęcia przywództwa nad Rodem w Atlancie. W tej chwili znajdował się w