mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Barbeau Adrienne - Wampiry Hollywoodu 1 - Wampiry Hollywoodu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Barbeau Adrienne - Wampiry Hollywoodu 1 - Wampiry Hollywoodu.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 335 stron)

Barbeau Adrienne, Scott Michael Wampiry Hollywoodu Hollywood – najsławniejsze miejsce świata. W ciągu dwóch tygodni giną trzy gwiazdy związane z przemysłem filmowym. Zamierają studia, aktorzy nie wychylają nosa ze swych rezydencji, a reżyserzy boją się odbierać telefony… Jednak jest ktoś, kto się nie boi, za to jest niezmiernie wkurzony – Ovsanna Moore – królowa horroru. To ludzie z jej stajni tracą życie i to w bardzo wyszukany sposób. Policja z Beverly Hills śle jej na ratunek Petera Kinga, najlepszego detektywa w mieście, ale nawet on może być bezradny, bo w życiu pięknej Ovsanny jest coś, przy czym bledną najkrwawsze horrory… Ovsanna i Peter zwierają szyki, by dopaść mordercę, którego tabloidy nazwały „Kinowym Kosiarzem”.

PROLOG Potrzebne były rentgen i sekcja, aby potwierdzić, że Jasona Eddingsa zamordowano Oscarem, którego sześć godzin wcześniej dostał w kategorii najlepsza męska rola pierwszoplanowa. Zasłużył sobie na to. Mam na myśli Oscara. Na zamordowanie pewnie też. Jason Eddings był wielkim aktorem, całe jego pięć stóp i pięć cali. Był również jednym z największych ignorantów, arogantów i egoistów, jakich znam. A gdy uwijasz się w tym mieście tak długo jak ja, masz bogaty materiał porównawczy. Fajnie byłoby założyć, że tu sukces jest dziełem dobrych, zasłużonych i zaharowanych jednostek. Ale to rzadki przypadek. Jason Eddings był niedościgłym przykładem dupka celebryty, który stał się gwiazdą mimo parszywego charakteru, a nawet może dzięki niemu. I muszę ze wstydem przyznać, że to ja mu w tym dopomogłam. Ja pierwsza dałam mu rolę; ja go odkryłam, zrobiłam z niego gwiazdę. I nie tylko. Tak więc siedziałam w trzecim rzędzie podczas corocznego uroczystego obrządku samouwielbienia Miasta Blichtru, gdy błyskający wilgotnymi ślepkami Eddings uniósł statuetkę nad głowę i zapiał jak wielu przed nim i wielu po nim: 2

- Nie wierzę, że to mi się zdarzyło. Nie przy tylu niesamowitych aktorach w tej kategorii. Co za szlachetność. Co za łaskawość. Co za sranie w banię. Nie muszę dodawać, że nikt mu nie wierzył. Jasonowi przypisywano wiele cech, ale skromność nie występowała w tym zestawieniu. Naturalnie, nawet nie był łaskaw na mnie spojrzeć. Za to ja przyglądałam mu się, gdy schodził ze sceny, trzymając nad głową Oscara. Wiedziałem, kogo małpuje. Russella Crowe'a w Gladiatorze. Coś mu się pochrzaniło. Taki był z niego Crowe jak z koziej dupy trąba. I po sześciu godzinach nie żył. Znaleziono go na tylnej kanapie limuzyny, obowiązkowego załącznika do Oscara. Ośmioipółfuntowa statuetka zdobyta w kategorii najlepszy aktor roku tkwiła - „Variety" napisał „wbita" - w organie, którego nazwy często używano wraz z nazwiskiem Jasona. To był ideał hollywoodzkiego skandalu; supergwiazda zamordowana u szczytu kariery - zaczątek legendy. Media oszalały. Marcy Fisher z „Entertainment Tonight" złamał sobie rękę, przełażąc przez Annie Lake z „Access Hollywood", żeby strzelić fotę wnętrza limuzyny, w której znaleziono ciało. Szofer zgłosił sprawę komu należy, ale zrobił to w prawdziwie hollywoodzkim stylu, wpierw wybrawszy najlepszą ofertę za newsa. Według tego, co opowiedział ludziom ze „Star", Eddings kotłował się za kurtynką limuzyny z nieomalże ubraną aktoreczką i niebywale atrakcyjnym transwestytą. Zanim dojechali na miejsce przeznaczenia -czyli do Spider Clubu - i szofer usłużnie otworzył tylne drzwi, aktorka i transwestyta się ulotnili. Zupełnie nieubrany Jason leżał na strapontenie. Oscarowi wystawał tylko łebek. 3

Limuzyna, rzecz jasna przedłużony hummer, i uniform szofera, są już na eBayu - oczywiście na dwóch różnych aukcjach. W rubryce „dostępny od" widnieje wpis: „po wydaniu przez poliq'ę". Cena wywoławcza uniformu: 20000 dolarów. Samochód śmierci powinien dobić sze-ściocyfrówki. Plotka głosi, że Oscar pójdzie na zamkniętej aukcji. Śmierć Jasona to dla mnie pryszcz. Mój gatunek rzadko płacze. Ale jesteśmy w Hollywoodzie, krainie iluzji, więc jeśli rzucicie okiem na moje zdjęcie w „People", zobaczycie delikatną smużkę wilgoci na policzku... zasługa maki-jażystki i miętowego wywoływacza łez. Nie przejęłam się śmiercią Eddingsa, dupkowi - celowo używam tego określenia - jego pokroju był pisany taki paskudny koniec. Tydzień później jednak Mai Goulart, gwiazda mojego ostatniego filmu, Wampiry Watykanu, dziewczyna głównego bohatera, została znaleziona martwa w swojej lodówce, między humusem a kapustą. A raczej znaleziono jej głowę. Resztę Mai znaleziono w różnych punktach miasta. Na przykład piersi leżały w kontenerze na śmieci za sieciową knajpą, DuPar's. To, że Jason został zamordowany, mogłam zrozumieć. Miał wielu wrogów, przyjaciele też za nim nie szaleli. Ale Mai? Miała dwadzieścia trzy lata. Była w tym mieście od niedawna, jej kariera dopiero zaczynała nabierać rozpędu. Nadal stawała punktualnie do kieratu, wyskakiwała z przyczepy na pierwsze wezwanie asystentki reżysera i wiedziała, kiedy są urodziny babci gońca. Mai nie miała wrogów. Jednak Jason i Mai mieli jedną wspólną cechę, znaną tylko mnie i garstce innych. Nic dziwnego, że zaczęło mi coś świtać. Te morderstwa musiało coś łączyć. Trzy dni potem Tommy Gordon, macho machów ostatniego epickiego serialu FOX o naszej bohaterskiej drogówce, Cop Jocks, został znaleziony martwy w swoim jacuzzi. 11

Wedle wstępnego raportu poliq'i zgon spowodował zepsuty odpływ, który zassał Gordona. „In Touch Weekly", źródło czasem wiarygodniejsze od rzecznika prasowego komendy Beverly Hills, dał do zrozumienia, że to klejnoty zmarłego zatkały filtr. Z osobistego doświadczenia wiem, że to niezbyt prawdopodobne, chyba że filtr miał malutki prześwit. Krąży w tym mieście teoria głosząca, że gdy gwiazda trafia na łono Abrahama, patriarcha w try miga przyho-łubia dwie następne. Ale to teoria trzymająca się naturalnego porządku rzeczy; tu o żadnej naturalności nie mogło być mowy. I gdy się dowiedziałam, że Tommy, trzecia ofiara w niespełna dwa tygodnie, trafił na wspomniane łono, wiedziałam, że mam problem. Gigant problem. Policja doszła do logicznej konkluzji: ktoś wykańcza duże hollywoodzkie nazwiska. Nasuwał się stuknięty fan, świr polujący na celebrytów, wkurzony paparazzi. Nie mnie wciskać taki kit. Jason, Mai i Tommy mieli jedną wspólną cechę i nie chodziło o duże nazwisko w Mieście Blichtru. Eddings, Goulart i Gordon byli wampirami. Tak, wampirami. Ożywionymi, krwiożercami, jak zwał, tak zwał; byli wampirami. Nie inaczej niż większość hollywoodzkiej czołówki. Musicie sobie uświadomić jedno: narodziny kina skierowały Ożywionych na ścieżkę prawdziwego powołania -kinowego gwiazdorstwa. Ekran nadaje im wielkość. Oni nadają filmowi blask. Przykuwają wzrok widzów. I dajcie sobie spokój z bajkami o wampirach. Te wszystkie opowieści o czosnku, lustrach i alergii na srebro są ... warte. Bo wszystko, co wiecie o tym gatunku, pochodzi z filmów i jest nic niewarte, gdyż to on kontroluje kino. Wiem o tym. Bo też jestem wampirem. 5

Oto ja - Ovsanna Hovannes Garabedian, kasztelanka z klanu czystej krwi, Dakhanavar. Nie stworzono mnie, urodziłam się czystej krwi, zdolna tworzyć innych na swój obraz i podobieństwo. Znacie mnie jako Ovsannę Moore, scenarzystkę i gwiazdę kilkunastu horrorów megahiciorów, kilku średniaków i kupki gniotów, które od razu trafiły na półki wypożyczalni DVD. Uwielbiam tę ironię losu; królowa pisku horroru jest prawdziwą wampirzycą.

ROZDZIAŁ 1 Nie tytułują mnie królową pisku bez powodu. - Gdzie on jest? - wydarłam się i kto żyw musiał mnie usłyszeć. - Kurwa, gdzie ten Travis znów się zapelętał? Zrobiłam półobrót, bardziej niż ciekawa tego, co miałam za plecami. Wkurzona na maksa wisiałam w uprzęży czterdzieści stóp nad podłogą. Rozpaczliwie potrzebowałam iść do klopa. Tak, ja też od czasu do czasu muszę pobiec do klopa, tyle że nie tak często jak wy. I nie radzę korzystać z niego od razu po mnie. Kiedy jedzięsz na surowym mięsie i krwi, to, z czym się rozstajesz, nie pachnie. Zero reakcji. Poniżej cała ekipa, co najmniej siedemdziesiąt osób, krzątała się, jakby wiedziała, co robi, i do tego przekonana, że wszystko, co robi, jest tak ważne, że nie może, no naprawdę nie może mnie usłyszeć. Większość pracowała ze mną od dawna. Wiedziała, że rzadko się wydzieram, ale kiedy podnoszę głos, ktoś ma przesra-ne. Wiedziała też, że mam temperament co się zowie. W końcu Candy, druga asystentka reżysera, podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Daję słowo, powinna grać, zamiast biegać reżyserowi po kawę - pracowałam z gwiazdami, które nie potrafiły wyrazić jednej setnej tego strachu, który teraz widniał na twarzy Candy. Była uroczą piegowatą myszką o ciele boksera wagi piórkowej, dziel- 7

ną jak diabli. Jednak diabli już rozszarpywali jej dzielność na kawałki. A to był dopiero jej drugi tydzień w ekipie. - Przykro mi, pani Moore. Pan Travis powiedział, że cukier mu spadł, i musi iść do przyczepy po baton proteinowy. Powiedziałam, że wyślę gońca, ale się uparł, że nie i że zaraz wróci. - W środku ujęcia? Mojego pieprzonego ujęcia? Wiszę na tym sznurku jak pranie amiszów, którym wiatr łopoce, a on schodzi z planu? Czy on, kurwa, zwariował? -Odwróciłam się w powietrzu. - Do cholery, Tony, uwolnij mnie od tego. Tony Tanner dał znak Jamie Long i mój szef kaskaderów razem z moją dublerką bez słowa zaczęli mnie opuszczać. Byłam w połowie wysokości, gdy Neville Travis, cudowne dziecko reżyserii, obiekt mojego nieposkromionego gniewu, tanecznym krokiem wrócił na plan. Przyciskał do ucha komórkę. Nawet z pięćdziesięciu stóp widziałam resztki białego proszku pod paznokciem jego małego palca prawej ręki. Gałki oczne wirowały mu jak Maria Tall-chief w Ognistym ptaku. - Hej, Ovsanna, po co zjeżdżasz, mamy jeszcze dwa ujęcia w tej scenie. Na miłość boską, jeszcze się uśmiechał. Istny baranek ofiarny. Gotowy baranek. Rożen i ogień czekały. - Ja mam jeszcze dwa ujęcia, Neville, ale ty nie. Powiem więcej, rriam resztę filmu do zrobienia, ale ty nie. - Tony i Jamie łagodnie opuścili mnie na podłogę. Rozpięłam uprząż i opuściłam ją na podłogę, prostując się cała. Mam pięć stóp i sześć cali wzrostu - to niezbyt imponujące, ale nie przejmując się tym, spojrzałam prosto w oczy temu gówienku. Oparłam ręce na biodrach i wypięłam pierś. To sprawiło, że wyhamował. - Jesteśmy dwa dni za harmonogramem. Dwa razy dwadzieścia cztery godziny, Travis. Nie wiem, jak to wygląda w MTV-landzie, ale kiedy masz 16

dwa dni w plecy w filmie Ovsanny Moore, to wystarczy, żebyś wrócił do tej przedszkolnej zerówki, którą udało ci się przebrnąć. Nikt nie wypina się na mnie w połowie mojego ujęcia, rozumiesz? Nikt!!! - Co ty? No co ty? Zwalniasz mnie? - Po koce robił się bezczelny i nadmiernie pewny siebie. Próbował po- klepywać mnie po ramieniu. Nienawidzę, jak ktoś poklepuje mnie po ramieniu. - Ovsanna... hej, Ovsannka, słoneczko, mała, nie wypiąłem się na ciebie, ja tylko musiałem walnąć proteinek, no wiesz, żeby cukier mi się wyrównał. - Jasne, coś sobie walnąłeś, tylko że to nie były proteiny. Wytrzyj sobie nos, Neville, bo siejesz biały proszek po całym planie. I nigdy więcej nie mów do mnie „mała". - Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku przyczepy. Na moje spojrzenie Shaheed, nasz pierwszy asystent reżysera, ogłosił przerwę na lancz. Przysięgam, nigdy nie widziałam tak szybko pustoszejącego planu. Travis wlókł się za mną. Jednym z przekleństw mojego gatunku jest wyostrzony węch i słuch. Te zmysły służyły nam dobrze tysiące lat, ostrzegając przed intruzami, utrzymując przy życiu mój klan. Zwykle udaje mi się wstrzymać napływ dodatkowych danych. Ale nie tego dnia. Furia zaburza kontrolę. Czułam Neville'a Travisa; wodę ko-lońska Abercrombie, wietrzejący dezodorant, grzybicę stóp i zaschniętą krew na przegrodzie nosowej. Krew mi lata, jednak od grzybicy chciało mi się rzygać. Ale mogłam sobie chcieć; mój gatunek nie ma odruchu wymiotnego. Neville przeszedł do lizodupstwa. - Ovsanna, słuchaj, byłaś cudowna w tym ujęciu. Sama wiesz. Przecież nawet nie byłem ci potrzebny, taka byłaś świetna. No, daj spokój, siądziemy do lanczu i rachu-cia-chu zrobimy dzisiejsze ujęcia, może nawet uda się machnąć te, których nie zrobiliśmy wczoraj. Nie obejrzałam się przez ramię, nawet nie podniosłam 9

głosu, ale zadźwięczał na pustym planie i odbił się echem od nagiej podłogi. -Neville, masz czasu na lancz, ile dusza zapragnie. I wykorzystaj go. Bo to twój ostatni lancz tutaj. - Weszłam po schodkach przyczepy i zamknęłam za sobą drzwi. Maral McKenzie, moja osobista asystentka, siedziała przy biurku w głębi. Zamieniliśmy sypialnię na pomieszczenie biurowe, gdy produkcja kupiła mi tę przyczepę trzy filmy temu. Nie lubiłam z niego korzystać; już raczej wolałam wyciągnąć się na kanapce w livingu. Słyszałam, co się dzieje na zewnątrz, i wiedziałam, że jakiś niewypierzo-ny reżyser akurat pędzi zawracać mi głowę, zanim jeszcze zdążył zapukać do drzwi. Takie są plusy, kiedy należysz do klanu Dakhanavar - słyszę wszystko, co się dzieje. Fajnie jest otworzyć drzwi na ułamek sekundy, zanim ktoś do nich zastuka. Ale ludzie potrafią mieć miny! Maral wyglądała bosko w niesamowicie skrojonym, biało-czarnym kostiumie, pewnie od Dolce & Gabbana. Maral ma dwadzieścia osiem lat i jest ze mną prawie od dziesięciu. To Ciepła. Jedna z niewielu spoza klanu, która zna prawdę, a i tak mnie kocha. A może właśnie dlatego. To jeden z jej paru sekrecików, których mi jeszcze nie wyznała; może sama go nie rozgryzła. Siedziała przy laptopie. Był otwarty na mojej stronie. Pewnie odpowiadała na wpisy w księdze gości albo dodawała coś do mojego blogu. Sama nigdy go nie tykam. Uniosła w niemym pytaniu brewki ostre jak od żyletki. - Łącz z DeWitte'em. Travis wylatuje z ekipy i spada z listy płac. Jeśli będzie trzeba, sama wyreżyseruję ten cholerny film. - To może nie być takie proste. - Maral prawie udało się zgubić akcent, który mają wszyscy urodzeni między bagnami Luizjany a centrum Nowego Orleanu. Wyobrażacie sobie? Kajunka z Południa mająca szkockie nazwisko. 18

- Czemu nie? Co wiesz, czego ja nie wiem? - Męczyłam się z zamkiem błyskawicznym kostiumu i podeszła mi pomóc. Odwróciłam się do niej plecami i podniosłam ręce. Suwak syknął, skóra i koronki spoczęły na podłodze. Wyszłam z kostiumu. Maral narzuciła mi na ramiona jedwabny szlafroczek. - Travis to pieszczoszek Thomasa DeWitte'a. Pan DeWitte jest przekonany, że bąki jego cudzika wonieją różami. - Co ty powiesz? Widział go przy robocie? - Odwróciłam się do niej twarzą. - To siuśmajtek, kompletny ob-szczyportek. Chyba nawet nie widział budżetu tego filmu. - DeWitte oręduje w jego imieniu po całym mieście. Mówi się, że Embassy jest gotowa go zaangażować, jak tylko zwiniemy nasz kramik. Wywalisz Travisa i Thomas DeWitte ma przesrane na całej linii. - No, nie. Nie mów mi... Thomas z nim sypia, zgadza się? Maral wzruszyła ramionami. -Przypuszczalnie. - Patrzyłam jej prosto w oczy. -Prawdopodobnie. - Uniosłam brwi. - Pewnie. - Niech to cholera. - Wyciągnęłam się na kanapce i zamknęłam oczy. - Zorganizuj spotkanie. Musimy przypomnieć Thomasowi DeWitte'owi, kto tu rządzi. Uświadom mu, że to ja jestem starszym wspólnikiem w Anticipation Studios, nie on. Jest tylko szefem rozwoju. Odejdę i koniec z nim. - Nie jestem pewna, czy on tak to widzi. -No, a powinien. Poza tym niech sobie przypomni swój życiorys. Gdyby nie ja, dalej trzaskałby pornole w Ti-juanie. Maral zamierzała odwiesić do szafy mój kostium. Odwróciła się do mnie i wytrzeszczyła oczy. - Nie wiedziałam, że był reżyserem. -Aktorem, skarbie, aktorem. Nigdy nie widziałaś Li- 11

zanka na żądanko? Zerknij do mojej kolekcji wideo; chyba mam pełną wersję. Potrząsnęła głową i wybuchnęła śmiechem. - Nie wiedziałam, że ma do tego słabość. Jeden zero dla mnie... Przygryzłam język i nie dałam się wypuścić. Pół godziny później smród wlokącego się do przyczepy Neville'a przywrócił mnie do świadomości. Zwykle zamykam oczy na dziesięć minut, śpię głęboko pięć i budzę się odświeżona, gotowa do następnego ujęcia. Nieczęsto zdarza mi się ten luksus, że mogę sobie pozwolić na pół godziny odprężenia. Maral pomogła mi je wykorzystać. Wstała z kanapy, zapięła rękaw kostiumu i podała mi chusteczkę higieniczną. Mój związek z Maral jest żelaznym tematem szmatławców, ale żaden reporter nawet nie otarł się o prawdę. Przyłożyłam chusteczkę do ust. Wyrosła na niej czerwień. Maral wzięła ode mnie chusteczkę, zmięła, uśmiechnęła się, wrzuciła ją do klopa i spuściła wodę. Neville zapukał. Maral spojrzała na mnie pytająco. - Wpuść. - Usiadłam, owinęłam się szlafrokiem i rzuciłam buty na krzesło przed kanapką. Mogłam pozwolić mu wejść, ale nie zamierzałam pozwolić mu siedzieć. Miał oczy jak królik. Nie zgadłabym, czy od kokainy, czy od płaczu. Nie czułam żadnych prochów, tylko pot. Przyglądałam mu się. Byłam ciekawa, jak tym razem spróbuje mnie zmiękczyć. Jako dobry koleżka i jako lizodup nic nie wskórał. Oczekiwałam padnięcia na pysk i błagania o łaskę. -Więc, pani Moore, ja... hm... naprawdę mi przykro, że tak się na panią wypiąłem. No... więc... ja tylko źle się poczułem i wie pani, musiałem coś wziąć, choćby protein w batonie czy coś, żeby się skoncentrować. - Nie zamierzasz wydusić z siebie prawdy, co, Neville? - Prawdy? - Wytrzeszczył te swoje gały i zanim znów 12

otworzył usta, wiedziałam, że zaraz straci nad sobą panowanie. Najwyraźniej podważenie jego prawdomówności wystarczyło, by zapomniał, że cała jego dotychczasowa reżyserka nie wyszła poza klipy z przeciętnymi kapelami. Tarantino od siedmiu boleści. Zacisnął dłonie w pięści i wziął się pod boki. - Prawda wygląda tak, że jesteś, kurwa, primadonna, i jak chcę zejść z planu... Przerwałam mu. - Szkoda czasu na zawody w obrzucaniu się mięsem, Neville. Chcesz zejść z planu? Świetnie. Chcesz pudrować nosek koką? Też świetnie. Możesz to robić w czasie wolnym. Zjeżdżaj. Zawieszam zdjęcia na resztę dnia. Będę miała czas znaleźć twojego zastępcę. Jego głos i arogancja skoczyły o kreskę. - Mam kontrakt, Ovsanna. Sam Thomas DeWitte... Wkroczyła Maral, tonem zimniejszym niż lód. - Twój kontrakt jest z Anticipation Studios... które kontroluje pani Moore. Thomas DeWitte jest szefem rozwoju i odpowiada przed panią Moore. Tak jak ty. - Wypchnęła go za drzwi i zamknęła je z głośnym trzaskiem. Kolejny raz poczułam, że bardzo pragnę ją przemienić. Miała potencjał. Mogła zostać jednym z moich najwspanialszych tworów. Gdyby tylko nie była dla mnie tak cenna jako Ciepła. Patrzyła na mnie, unosząc pytająco brwi. - Niech Shaheed odeśle wszystkich do domu. Ja pokryję koszty. I tak potrzebuję czasu na przeróbkę sceny przemiany. Udało ci się dorwać telefonicznie Thomasa? - Ma nową sekretarkę. Trzecią w tym miesiącu. Powiedziała, że wyszedł przed południem na twórcze spotkanie z nowym talentem. - Co to znaczy na nasze? - Hm, była na tyle nowa i na tyle głupia, że powiedziała mi, dokąd się wybrał. - Wyciągnęłaś to siłą perswazji czy wyperswadowałaś siłą? 21

- Sama, bez żadnych nacisków powiedziała, że miał zjeść śniadanie w Abbey, a potem zajrzeć do nowego klubu sado-maso w dzielnicy homo. Powiedział, że idzie w sprawach zawodowych, szuka plenerów. - Kojarzysz jakąś naszą produkqę sado-maso? - Żadnej, z którą DeWitte miałby cokolwiek wspólnego. I żadnej związanej z Anticipation. Mam wrażenie, że poszedł sobie poużywać, nie pracować. - Niech go cholera weźmie. No i moją przeróbkę właśnie szlag trafił. - Skończyłam się ubierać i włożyłam buty. Maral spojrzała na mnie, nie rozumiejąc. - Kiedy DeWitte ostatni raz zawadził o klub sado-maso, spotkanie trwało ponad tydzień. Za trzy dni, w sobotę, eskadra nieprzyzwoicie bogatych japońskich inwestorów miała przylecieć omówić nową inwestycję i ewentualne połączenie ich firm z moją. DeWitte był mi potrzebny na chodzie. Przynajmniej w fotelu. No, chociażby zdolny się ukłonić.

ROZDZIAŁ 2 BEVERLY HILLS 10.30 Są dni, kiedy nie cierpię być gliną. Nie cierpię tych wszystkich pierdółek. Nienawidzę biurokracji, niekończącego się tasiemca przepisów, raportów. A już naprawdę doprowadzają mnie do szału portrety psychologiczne domniemanych sprawców, profile. Chcecie wiedzieć, co o nich myślę? Że nie są warte papieru, na którym je drukują. Jak ten na stole przede mną. „Maniak... biały płci męskiej... prawdopodobnie zbieracz pamiątek po celebrytach... odludek... możliwe, że statysta lub nieudany scenarzysta". No, niech mnie. To mógłbym być ja. Wyjąwszy ten kawałek o scenarzyście. To również mogło być dobre dwadzieścia procent populaq'i zachodniego Hollywoodu. Profile są psu na budę. Kiedyś poświęciłem całe popołudnie na przeglądnięcie moich zamkniętych spraw. Porównałem sprawców z profilami, którymi uraczyła mnie nasza psycholożka, gdy zacząłem śledztwo. Wiecie, ile razy jako tako trafiła? Sześć na jedenaście. A w jednym z tych sześciu popieprzyła płeć. Nie to, że jest złym psychologiem, co to, to nie. Wiem, co mówię. Chodziliśmy jakiś czas ze sobą, po tym, jak ja i Jenny powiedzieliśmy sobie cześć. Nie. Mam na myśli sam system portretów psychologicznych. Po prostu nie kupuję go. I gdybym traktował go serio, nigdy nikogo 15

bym nie przymknął. To po prostu kolejny przykład hollywoodzkiego naciągania prawdy. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam oglądać B.D. Won-ga, jak odwala swoją robotę w Zagadkach kryminalnych, dziewczynę o niebieskich oczach w powtórkach Profilers i Roberta Greena w Wire in the Blood na BBC, ale dajcie spokój, tak nie wygląda prawdziwe życie. Prawdziwa robota wywiadowcy to zapieprz w zepsutym powietrzu i niezdrowych temperaturach i wyciskanie z ludzi prawdy. Albo fart. Najlepsi wywiadowcy, których znam, to zwyczajni farciarze. Odłożyłem profil na stolik i dosypałem jeszcze cukru do espresso. Reynaldo, stojąc za barem, patrzył, jak białe kryształki rozpuszczają się w gęstej brązowej cieczy. - Peter, może po prostu chciałbyś worek cukru? Mógłbyś do niego dodać kilka kropli kawy i jeść to łyżką. -Gdyby miał więcej masy, mógłby być Agadorem w Klatce dla ptaków. - Zejdź ze mnie, Reynaldo. Masz szczęście, że w ogóle tu zachodzę. Gdyby nie to, że nie cierpię tych wszystkich świeżo upieczonych inżynierków sączących „podwójne macchiato z beztłuszczowym mleczkiem sojowym" w każdym z trzech Starbucksów za rogiem, zaraz bym się tam zabrał. - Oj, skarbeczku. Widzę, że dziś nie w humorku. Wy-wiadujcie sobie na zdrowie, panie władzo. - Już odchodził, ale jeszcze się odwrócił. - Nie tracę nadziei, że któregoś dnia żechcesz mnie prześledzić. Nie musiałbyś dodawać cukru. - Proponujesz stróżowi prawa, Reynaldo? Mam wyciągnąć paralizator? -Och, obiecanki cacanki. - Odszedł tanecznym krokiem na drugi koniec baru, obsłużyć dwa trzydziestokilkuletnie okazy w dresach i z kitkami. Nie potrafiłem rozróżnić ich płci. A jestem wywiadowcą. Dopiłem kawę i zostawiłem na kontuarze dolara dla 24

Reynalda. Sto centów go zadowala, bo wie, że nie potraktuję serio jego oferty. Dziesięć lat sączę kawkę w California Coffee przy Beverly Drive. Dziesięć lat Reynaldo próbuje mnie poderwać. Miło jest mieć w życiu jakieś stałe punkty. Nie znaczy to, że w mojej robocie jest dużo zmian. Dokładnie biorąc, Beverly Hills to nie siedlisko zbrodni. Zeszłego roku mieliśmy osiemdziesiąt trzy drobne kradzieże, dziewiętnaście włamań, parę kradzieży samochodów, napaści, napaści z użyciem niebezpiecznego narzędzia i jeden gwałt. Żadnego morderstwa. Czas na służbie zajmuje mi szmuglowanie pijanych gwiazdeczek przed nosem paparazzi i łagodzenie sprzeczek celebrytów w nocnych klubach bez wzbudzania niepożądanego rozgłosu. Dobrze mi to idzie. Umiem trzymać gębę na kłódkę. I wiem, jak wykonywać swoją robotę. Po piętnastu latach służby na komendzie Beverly Hills każdy by się tego nauczył. Nawet zaproponowano mi doradztwo techniczne w Tajniacy LA - gównianym serialu, który leciał podczas ostatniego sezonu dogorywania UPN. Slogan reklamowy brzmiał: „Prawdziwe gliny, prawdziwi tajniacy". Powinni tych Tajniaków dobrze zapakować i schować tam, gdzie nikt ich nie znajdzie. A zresztą... Zapłacili mi. Jeszcze lepiej, byłem na liście płac i znalazłem się w IMDb, internetowej Bazie Danych Filmu. To się tu liczy. Zabrałem profil i poszedłem odebrać samochód. Stał schowany za rollsami i bentleyami na drugim poziomie parkingu Regent Beverly Wilshire. Parkingowym był Manny Szczera Dusza. Napiwki dla Manny'ego szybko by mnie zrujnowały, ale on wie, że ma przyjaciela na komendzie, i z radością wyświadcza mi darmową przysługę. Samochód to jaguar XKE rocznik 1967, co samo w sobie byłoby imponujące, gdyby nie fakt, że jego pierwszym właścicielem był mój ojciec. Nie afiszuję się z tym podczas nawiązywania znajomości. Ułatwiał mi życie, kiedy by- 17

łem na uniwerku Santa Barbara, działał na laski jak przysłowiowy magnes. Ułatwia mi życie teraz. Na jego widok szychy z filmu biorą mnie za jednego z paczki. No i bądźmy szczerzy, to klasyk. Może raz na tydzień, kiedy stoję na światłach, jakiś dzieciak, który właśnie nauczył się golić, zatrzymuje się obok mnie w lambo czy innym thunderbir-dzie i pyta, czy jest na sprzedaż. Pewnie. Tatko przewróciłby się w grobie. A jeszcze nawet nie umarł. U O'Briena to irlandzki bar przy West Pico Boulevard, niedaleko 20th Century Fox. Musiałem tam wpaść przed przyjazdem do studia, w którym dwie ofiary rozpoczęły karierę. Bar powstał zaraz po tym, jak w 1935 roku Zanuck i Schenck połączyli się z Sidneyem Kentem, tworząc Twentieth Century-Fox Film Corporation. Przetrwał siedemdziesiąt lat, trzęsienia ziemi, powodzie, pożary i zamieszki, pozostając mniej więcej nietknięty. Nigdy nie był arcydziełem architektury, miał niezachęcający front, kiedyś zapewne beżowy, ale z racji wieku i zanieczyszczenia powietrza teraz brązowy jak niemowlęca kupka. Do środka, którego nie rozjaśniało żadne okno, prowadziły jedne drzwi. Wchodziło się do O'Briena na jednego, wytaczało się na ulicę, będąc zalanym w trupa. Zatrzymałem się przed drzwiami, a dokładnie przed hydrantem. W tym mieście żaden strażnik miejski nie ukaże maftdatem kierowcy jaguara. We wnęce między barem a sąsiadującym z nim sklepem z pucharami sportowymi i plakietkami zakotwiczył menel. Czytał wymięte, poplamione fantasy, Ostatni rejs „Fevre Dream", R.R. Martina. Tylna okładka przepadła. Wraz z nią ostatnie dwadzieścia stron. - Przypilnuj samochodu, a powiem ci, jak się kończy. Podniósł wzrok, mrużąc oczy. Był dużo młodszy, niż sugerowała woń, którą roztaczał. 26

- Wiem, jak się kończy. Zaczynam od końca. Potrzebowałem kartek do podtarcia tyłka. - No dobra, co ty na to, że przypilnujesz mi auta, a ja kupię ci rolkę papieru toaletowego? - Ile chcesz tu stać? Mam zaraz objazd. - Klepnął stojący obok wózek na zakupy. Była w nim góra butelek po napojach energetycznych, reklamówki, pudełka po pączkach i zestaw wałków do robienia loków na gorąco. - Raczej niedługo. Masz coś pilnego? - Muszę tylko zdążyć przed śmieciarką do Ralphs przy Olympic. Powiem ci coś. Daj se spokój z papierem, skom-binuj butelkę i mogę tu siedzieć cały dzionek. Poza tym jest za gorąco, żeby się ruszać. - Był boso, w grubej wełnianej kurtce na rozpiętej flanelowej koszuli. Bliżej ciała miał podkoszulek z Metallicą. Nie przysiągłbym, że nosił spodnie. - Co pijesz? - Byle co. Wszystko. - Załatwione. Wnętrze baru było nie bardziej zachęcające niż front. Po prawej długi drewniany kontuar, pomieszczenie biurowe na tyłach. Po lewej pięć lóż, skórzane podarte ławy poklejone srebrną grubą taśmą. Za lożami pojedyncza toaleta, centralny korytarz prowadził na tyły. Nad drzwiami w głębi klimatyzator i wirujący powoli, z namaszczeniem staromodny wentylator na środku sufitu. Żadnej szafy grającej. Telewizor czarno-biały, z dawno przepadłą gałką do zmiany kanałów. Był nastawiony na FOX News. Zawsze. Zdaniem O'Briena, kiedy Pan Bóg ma problem, idzie do Billa, O'Reilly'ego*. Dźwięk był wyłączony. To zapewne najlepszy sposób słuchania FOX News. Nie ma dobrego sposobu oglądania Billa O'Reilly'ego. * William James „Bill" O'Reilly Jr, amer. konserwatywny komentator polityczny, showman i autor. Przypisy tłumacza. 19

Był taki czas, jeszcze wtedy, gdy Jenny i ja przechodziliśmy najgorszy etap rozpadu związku, i piłem non stop, gdy widywałem trzech ludzi za barem, od siódmej rano do czwartej rano. Obsługiwali piony oświetleniowy i operatorski po nocnych zdjęciach, pion księgowy przed dniem roboczym. Tak było, zanim kręcenie w plenerze staniało na tyle, że Los Angeles przegrało z Vancouver, Florydą, Toronto, Pragą, a nawet Rhode Island. Tak było, zanim klasyczne knajpy wyszły z mody. Teraz młodzi barmani wiedzą, że mogą wyciągnąć lepsze napiwki w barach w siłowniach i klubach tanecznych, no i mają tam więcej przyjemności dla oka. Teraz tylko Młody O'Brien stoi za kontuarem. Młody wygląda na siedemdziesiątkę, dziesięć lat w tę stronę, dziesięć w tamtą. Stał tam ponad piętnaście lat temu, kiedy zabłądziłem w te strony pierwszy raz, i nie zmienił się ani o włos. Ma irlandzki akcent, z którego dumny byłby Barry Fitzgerald, ale wątpię, by choć raz w życiu odwiedził Irlandię. Pewnie przejął go od ojca, który prowadził ten bar wcześniej. Tamten też nie był w starym kraju. Klienci to uwielbiają. O'Brien podniósł głowę i uśmiechnął się na mój widok. Ruszył ku mnie przedziwnym ruchem, jakby ślizgał się na łyżwach, ruchem, który starej daty barmani mają opanowany do perfekcji. - Heineken czy Bud? Opadłem na stołek, na którym było więcej taśmy niż skóry. - Może raczej colę. - Ożeż ty. Peter, nie widzę cię miesiącami, a ty wpadasz na colę? Nie gadaj, że jedziesz na spotkanie, no, coś ty? - Popatrzył na mnie, jakby miał się rozpłakać. -Żadne spotkanie. Zwykły zdrowy rozsądek. Nie chcę, żeby jakaś glizda, która się tu zapląta, zadzwoniła do „Enquirera" z donosem, że orzeł z komendy Beverly Hills chla na służbie. 20

- Nie zgrywaj mi tu świętego. Ożeż ty - szepnął, kręcąc głową. Otworzył butelkę i podsunął mi ją. Przeszedł na drugi koniec kontuaru. Siedzący tam facet chyba spał. O'Brien postawił przed nim butelkę jasnego meksykańskiego, ba-nieczkę whiskey, wybił kwit na kasie, wyjął spod palców śpiocha dwudziestkę i położył na ladzie resztę. Wrócił do mnie. - No, to jak nie pijesz, to musisz tu być służbowo, a jak jesteś służbowo, nawet nie musisz mi mówić po co. Chodzi o Kinowego Kosiarza, zgadza się? Zatrzymałem colę w połowie odległości do ust. - O kogo? - O Kinowego Kosiarza. Tak nazwali go w porannych gazetach. Nie wiesz, że dobra marka to połowa sukcesu? Dobre logo? Syn Sama*. Zodiak**. Heiter Skelter***. Podniosłem rękę, zanim wyliczył wszystkie sprawy z ostatnich trzydziestu lat. - Skąd wiesz, że jestem tu w sprawie tych morderstw? - To elementarne, mój drogi Watsonie. Nie przyjechałeś się napić, przyjechałeś pogadać. A jedyna rzecz, o której cała policja teraz gada, to sprawa Kinowego Kosiarza. Więc... doszedłem po nitce do kłębka jak Sherlock Holmes. - Za dużo naoglądałeś się filmów, Młody. Dobrze by ci zrobił powrót do świata książki. Holmes nigdy tego nie powiedział. Nigdzie. Nigdy nie powiedział: „Elementarne, mój drogi Watsonie". - A powiedział: „Obejrzyj lokalne wiadomości o dziewiątej"? * Seryjny morderca David Berkowitz. ** Niezidentyfikowany seryjny morderca, działający w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. w okolicach San Francisco. *** Ang. „bezład, zamieszanie, chaos", tu: apokalipsa przepowiadana przez Charlesa Mansona. 29

- Ogłosili to? W wiadomościach? - Och, ale z ciebie wywiadowca. Naprawdę, tak właśnie podali, jak dobrze pamiętam: „Sprawą zajmuje się jeden z naszych najświetniejszych wywiadowców". A potem pokazali to twoje zdjęcie, które zawsze pokazują, no, to, na którym dostajesz medal. Ten medal będzie mnie ścigał aż po grób. W środku nawałnicy wyciągnąłem z rzeki tonącego gówniarza i nagle awansowałem na bohatera. Gówniarz był tak przerażony, że ugryzł mnie w tyłek, zanim go unieruchomiłem. Na zdjęciach to nie woda ścieka mi po twarzy; to łzy, kiedy dusiłem krzyk. Zostały mi dwie półkoliste blizny po zębach. - Więc cieszę się, wywiadowco, że to ty zajmujesz się tą sprawą i że wiesz, gdzie przyjść po informację. Liczyłem na to, że przyjedziesz. Gdybyś tego nie zrobił, sam bym do ciebie zadzwonił. Młody zawiesił na kasie kartkę „Zamknięte", wysunął szufladę i wyjął spod niej firmową wizytówkę. Podsunął mi ją przed nos. Była z taniego, czarnego bristolu. Grób, przekrzywiony krzyż, w górze migocące gwiazdki. Na niebie napis: „Mapa Zmarłych Gwiazd. Najlepszy Przewodnik do Zmarłych Gwiazd". - Pamiętasz Benny'ego? - spytał O'Brien. - Przypomnij mi. - Benżedrynowy Benny. - Pamiętam. Wciąż na chodzie? - A jakże. Tylko że teraz to Biblijny Benny. Nawrócił się. Sprzedaje te Mapy Gwiazd na rogu Sunset i Rexford. - W towarzystwie stu innych sprzedających. - Benny się wyspecjalizował. Sprzedaje bilety na Przejażdżkę Trasą Grobową i mapy miejsc, w których celebryci kopnęli w kalendarz. Nie może się opędzić od turystów. Wyszykował sobie zgrabną gadkę, eleganckie czar- 22

ne wdzianko i biały kołnierzyk jak u księdza. Wiedzie mu się. Nie wiedziałem, ku czemu zmierza ta gadka, ale znałem Młodego na tyle, że mu nie przerywałem. -No i? - Więc Benny dodał trzy gwiazdy Kinowego Kosiarza do swojej kolekq'i, już kazał wydrukować mapy. Korzysta z punktu ksero i wywoływania zdjęć mojego kuzyna przy Olympic. - No, jest na bieżąco, trzeba mu to przyznać. - Zgadza się, jest na bieżąco. - Młody pochylił się nad barem, spowijając mnie oparem prześmierdłej wody ko-lońskiej. Musiała mieć ze trzydzieści lat. Jade West. Ojciec używał jej, kiedy byłem mały. - Benny kazał wydrukować te mapy dziesięć dni temu. - Dziesięć? Jesteś pewien? - Poczułem w skroniach uderzenie krwi i to nie dzięki kofeinie w coli. -Uhm. Dziesięć dni temu Benny wydrukował mapki wskazujące miejsca, w których zmarły trzy znakomitości. W czym sprawa, pomyślelibyście sobie; przedsiębiorca na dorobku robi, co może, żeby przebić konkurencję. Nic w tym złego. Tyle że Tommy Gordon zmarł osiem dni temu. Te mapki uprzedziły jego śmierć o... dwa dni.

ROZDZIAŁ 3 Maral zawsze prowadzi. Ja nie cierpię siedzieć za kółkiem. Ruch w LA jest... hm, ruchem w LA. Przypomina mi o ostatnim pobycie w Paryżu. W 1807 roku ulice Paryża były tak zakorkowane powozami, platformami konnymi i kramami, że szybciej się szło. Oczywiście w tamtych czasach byłam na tyle młoda, że jeszcze lubiłam się przeobrażać. To dawało mi kopa. Dlatego, gdy musiałam się szybko gdzieś udać, po prostu przeobrażałam się w coś skrzydlatego. Moim ulubionym zmiennikim zawsze był jastrząb, nigdy nietoperz. Nic nadużywanego. W dzisiejszych czasach takie przeobrażenia sporo mnie kosztują. Wystarczy najmniejsza próba i mam wrażenie, że zaraz ducha wyzionę. A gdy wracam do ludzkiej postaci, dostaję paraliżujących drgawek. Potrzebuję dwóch godzin naprawdę dobrego masażu. Na szczęście Maral zawsze jest na posterunku. To kolejny powód, który sprawia, że jest dla mnie cenniejsza jako Ciepła. Osobniki mojego gatunku są marnymi masażystami - po prostu nie znamy granic swojej siły. Poza tym zauważyłam, że nigdy nie wracam do pierwotnej postaci. Coś zawsze wyjdzie nie tak, jak powinno. Ostatnim razem na plecach został mi grzebień ptasiego puchu. No i tłumacz się potem przy depilacji. 32

Paryż nigdy mnie nie brał. Francuzi już wtedy mieli w głębokim poważaniu istoty innych naq'i. Uwielbiam ich język, kulturę, ale, o mój Boże, kiedy masz tak wrażliwy nos jak ja, przebywanie w towarzystwie paryżan nie należało do przyjemności, zwłaszcza zanim baron Haussmann zaczął modernizację miasta, a Belgrand zainstalował w nim kanalizację. Poza tym, ogólnie biorąc, Europa jest niebezpieczna dla mojego gatunku. Kościół trzymał tam swoich wyznawców naprawdę stalową łapą, inaczej niż w koloniach. Istnienie mojego gatunku przeszło do legendy, ale stało się to tak niedawno, że Kościół utrzymywał, iż zna prawdę leżącą u jej podstaw. Publicznie atakował mój gatunek, wyzywał nas od demonów i diabłów, ale tak naprawdę się nas bał. Wierzył, że jesteśmy upadłymi aniołami. Nie jesteśmy ani jednymi, ani drugimi - jesteśmy jedynie innym odgałęzieniem drzewa ewolucji niż ludzie. Może nie Homo sapiens, ale... co wy na Homo sanguineous? Kościół utrudniał nam życie, gdy byłam młodsza. Zwłaszcza jezuici. Sami mianowali się egzorcystami, przekonani o własnej prawości, ale. najzwyczajniej w świecie byli naszymi dręczycielami. Do prawości też było im daleko. Nie potrafię wam powiedzieć, ilu moich przodków i współbraci zginęło od topora, ognia, stosu lub eg-zorcyzmów. Właśnie dlatego uwielbiam kolonie. Pierwsi emigranci byli tak zaaferowani ścieraniem tubylców z powierzchni ziemi, że nie mieli czasu na kultywowanie starych przesądów. Moi braci i siostry mogli swobodnie przemierzać młody kontynent. Obecnie jednak przemierzanie LA samochodem doprowadza mnie do szału. Nabrałam zwyczaju organizowania śniadań roboczych o szóstej rano w hotelu Peninsula lub lekkiej przekąski o dziesiątej wieczór w CHOWs. Nikogo to nawet nie dziwi. Jesteśmy w Hollywoodzie. Tu nie ma takiego dziwactwa, którego miejscowi by nie łyknęli. 25