mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony394 345
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 180

Barbeau Adrienne - Wampiry Hollywoodu 2 - Miłość kąsa

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Barbeau Adrienne - Wampiry Hollywoodu 2 - Miłość kąsa.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 317 stron)

Barbeau Adrienne Wampiry Hollywoodu 02 Miłość kąsa Ovsanna Moore jest nie tylko królową horroru, ale i najprawdziwszą kasztelanką Wampirów Hollywoodu. Dobiega pięćsetki, wciąż jednak jest nadzwyczaj atrakcyjną kobietą, która nie boi się żadnych wyzwań. Peter King, najlepszy policjant w Beverly Hills, widział już niejedno, ale to, co przeżył przy pierwszym spotkaniu z Ovsanną, opisanym w "Wampirach Hollywoodu", długo nie mogło mu się pomieścić w głowie. I gdy wydawało się, że wszystko w światowej stolicy filmu wraca do normy, a Ovsanna i Peter spokojnie będą mogli oddać się temu, co ich oboje ukąsiło, istoty rodem z filmowych produkcji znów atakują. Ta wyjątkowa para ponownie musi zewrzeć szyki, by zaprowadzić porządek… Na miłość czas przyjdzie później.

ROZDZIAŁ 1 Mam blisko pięćset lat. Moja skóra jest bez skazy, tyłek -twardy, cycki sterczą mi bez push-upów. Dopóki nie wbijecie mnie na pal, nie rozczłonkujecie, nie zdekapitujecie ani nie utopicie, możecie mi skoczyć. Sztyletowano mnie, przypalano, łamano kołem i z wszystkiego wyszłam cało. Palono mnie, darto ze mnie skórę, faszerowano mnie kulami i też dałam sobie radę. Przeżyłam wojnę trzydziesto- letnią, rewolucję francuską i inkwizycję. Powstanie tajpingów i bokserów, obie wojny światowe i miażdżące krytyki filmowe w „LA Times". A dwa tygodnie temu z niewielką pomocą mojej asystentki i chłopa na schwał z komendy Beverly Hills poradziłam sobie z matką wszelkiego zła i osiągnęłam pozycję najpotężniejszego wampira Ameryki Północnej. Nie mówię, że absolutnie nie można mi dokopać, no nie, ale jeśli chodzi o radzenie sobie z niebezpieczeństwami, to zaliczyłam zdecydowanie więcej sukcesów niż porażek. Więc czemu skóra cierpnie mi na myśl, że mam przejechać za wzgórze, do Studio City, i siąść do wigilijnej kolacji z rodzicami faceta, którego ledwo znam? Wygląda jak krzyżówka Springsteena i gościa, który pozuje za Jezusa do obrazów. Pociągający, że aż ślinka leci. Jak woda na pustyni. Tak atrakcyjny, że na sam jego widok

jestem mokra. Wierzcie mi, to rzadki przypadek. Ostatnim razem miałam tak z Nuriejewem, pół wieku temu. To sprawa jego kości policzkowych. Uwielbiam, kiedy są tak ostre, że można by papier na nich ciąć. Nazywa się Peter King, jest wywiadowcą w komendzie Beverly Hills. Czterdziestolatek, ale dopiero co. Rozwodnik. Poznaliśmy się dwa tygodnie temu, gdy przydzielono go do śledztwa w sprawie zamordowania mojego wspólnika, trzech gwiazd filmowych i pracowniczki mojej wytwórni filmowej, Anticipation Studios. Tak, w sumie pięć morderstw, wszystkie związane ze mną. Jestem Ovsanna Moore, scenarzystka, producentka i gwiazda siedemnastu horrorów hiciorów, kilku mniej udanych pozycji, a także paru, które od razu powędrowały na DVD. W branży mówi się na mnie królowa pisku horroru. W życiu prywatnym - najbardziej prywatnym - jestem znana jako Ovsanna Hovannes Garabedian, kasztelanka klanu Dakhanavar, najstarszego wampirzego rodu. Tak, jestem wampirzycą. Niczego sobie wampirzycą, jeśli się weźmie pod uwagę, że w poczet mojego klanu wchodzi większość mega-gwiazd Hollywoodu, byłych i obecnych. Peter King wie, kim jestem. I kilka godzin po tym, jak to odkrył, zaprosił mnie na randkę. Hm, sami przyznacie, intrygujące. Facet, który nie robi w gacie na widok dodatkowej pary kłów, to jest facet. Tak więc była Wigilia i miotałam się w garderobie. Ciuchy wylatywały z szaf i zaraz lądowały na podłodze, komplet Costume National i dżinsy Diesla między innymi. No, bo co tu włożyć na wieczór zapoznawczy z mamusią i ta-tusiem faceta, który nakarmił mnie swoją krwią, ale którego prawie nie znałam...?! Byłam tak roztrzęsiona, że gdybym miała odruch wymiotny, już biłabym pokłony przed klopem. Rany boskie, wieczór zapoznawczy u jego rodziców? W Wigilię?

Właśnie zdejmowałam z wieszaka zamszowe spodnie od Herrery gdy rozwrzeszczało się ptactwo. Ktoś wtargnął na moją posesję. Jeśli chodzi o pilnowanie domu, to mam zaufanie do gęsi. Nie ja pierwsza, wpadł na to już Ludwik XIV, i przysięgam, że są skuteczniejsze niż mój system alarmowy, ostatni krzyk techniki. Gęsi, jak Ludwik, mają bzika na punkcie integralności swojego terytorium, a gdy się wnerwią, potrafią obwieścić to światu. Darły się pod niebiosa. Uwolniłam zmysły. Jestem z klanu Dakhanavar i jak przystało na wampirzą elitę, mam niebywale ostry wzrok, węch i słuch. Kiedy chcę, słyszę rozmowę toczącą się w odległości pół mili. Znieruchomiałam i nadstawiłam uszu. Słyszałam gęsi. Słyszałam ozdobne karpie w stawie. Mały wodospad wpadający do strumienia. Kota sąsiadów robiącego toaletę na ulicy. I pieprzone gęsi. Ale nie słyszałam intruza. Co to za dziwo, Marcel Marceau? Nie czułam zapachu, co znaczyło, że nie jest człowiekiem. Ludzie wydzielają swoistą woń, właściwą temu gatunkowi. Jednak poza gęsim gównem i wiciokrzewem czułam tylko ostry smród dzikiego zwierzęcia. Odrzuciłam na podłogę wieszak, spodnie i przeszłam do gabinetu. Ktokolwiek to był, musiał pokonać szeroki na dwie stopy i wysoki na dwanaście mur, obrobiony zdobionym tynkiem, który otacza posesję. Nie pomylił tak sobie drogi. Obnażyłam kły, ale nie wysunęłam pazurów. Chciałam włączyć podgląd z kamer monitoringu ogrodu. Stuknęłam w klawiaturę i obraz na czterdziestopięcio-calowym monitorze rozpadł się na osiem części, pokazując całą posiadłość. Widziałam domek gościnny, basen, kort do squasha, podjazd. Nie było tam nic poza gęgającą czeredą. Rozbiegła się po terenie, daleko od miejsca spoczynku przy wodospadzie. Zwykle tego nie robiła.

W końcu dostrzegłam ruch za gęstą bugenwiłlą, na dalszym brzegu strumienia. Pamiętacie tę scenę w Aniele ciemności, w której David Boreanaz stoi w jednym kącie pokoju i nagle pokazuje się w innym? Wampiry tak mają. Przemieszczamy się tak szybko, że na chwilę znikamy Ma to jakiś związek z prędkością światła. W przemyśle filmowym mówimy na to „zmiana formatu". Nieczęsto się przeformatowuję. Okazało się, że brak mi praktyki, bo dotarcie do ogrodu zajęło mi kilka sekund. Wypadało zadbać o powrót do formy. Nad wodą smród był powalający, jakby palonego nawozu. To na pewno nie był smród człowieka. Ani żadnej samicy. Nie ma suki na naszej planecie, która by tak śmierdziała. Wypuściłam pazury i szukałam śladów na ziemi. Wampiry dysponują naprawdę ostrym wzrokiem. Na szczycie wodospadu, piętnaście stóp wyżej, zgrzytnęły inne pazury, więc poderwałam głowę. W sam czas, aby zobaczyć, jak na mnie skacze. Podniosłam ręce, gotowa go odrzucić. Wbiłam pazury w futro. Był to jakiś podgatunek wilka, trzy razy większy od szarego. Miał oszalałe, pomarańczowe ślepia i niewidoczną na tle ciemniejącego nieba czarną sierść. Za to ją czułam. Drapiący, tłusty podszerstek, gruby jak zbroja. Do tego zewnętrzna warstwa z żyletkowymi, ostrymi jak igły jeża brzegami. Pysk szeroki, długi, z dodatkowymi żółtymi kłami, szczerzący się w kościotrupim uśmiechu. Jack Nicholson mógłby pozazdrościć. Opryskał mnie białą pianą. Mokry sen fanów gore. Z bonusem. Cuchnącym oddechem. Zderzyliśmy się i wpadliśmy do wody. Dociskał mnie wszystkimi łapami do podłoża. Strumień miał tylko kilka cali głębokości, za to był wyłożony kawałkami granitu turmalinowego kosztującego grube tysiące dolarów. Gdybym wiedziała, że przyjdzie mi odgrywać Czerwonego Kapturka, wykosztowałabym się na mech. Pieprzone kamole zrobiły mi z pleców mielonkę. Tyle dobrego, że by-

łam goła; żadna pralnia chemiczna nie przyjęłaby zakrwawionych zamszowych spodni. Dopiero miałabym powód się wkurzyć. Przeniósł ciężar na przednie łapy, jeszcze mocniej wprasowując mi łopatki w kamienie i dobierając się zębami do gardła. Nie mogłam go zrzucić. Ważył chyba dwieście pięćdziesiąt funtów. Odpychałam go, usiłując rozedrzeć mu pazurami cielsko. Pyskiem niemal jeździł mi po twarzy. Warczał, rzucał nim na boki. Śmierdział zgniłymi jajami jak kratki ściekowe przed burzą. Nie mogłam potraktować go zębami. Krople śliny, piekącej jak kwas, kapały mi w oczy. Wbijałam mu nogę w brzuch, tnąc go pazurami. Usiłowałam wydrzeć mu bebechy, ale blokował mnie zadnią łapą. Posoka z wilczego brzucha spadała mi na piersi, zbierała się w kałużę i sącząc po nogach, spływała do wody. Walczyliśmy długie minuty, spleceni, wymachując kończynami. Parskałam; on warczał; gęsi gęgały. Miał nade mną przewagę, przynajmniej w tej pozycji, i gdybym się wkrótce nie wyrwała, jedyny Piotr, z którym spędziłabym Boże Narodzenie, to byłby gość w długim wdzianku, z kluczem do bramy. Usłyszałam w oddali syrenę. To znaczyło, że zadziałał alarm obrzeża. Firma ochroniarska, która kosztowała mnie krocie, słała uzbrojonych osiłków. Nie byłam przesadnie pewna, że zdołają mi pomóc. Jeśli ja nie potrafiłam zabić stwora, to znaczyło, że nikt sobie z nim nie poradzi. Rozległ się pisk opon i krzyki. Napastnik oderwał się ode mnie, dopadł muru i pokonał go jednym skokiem, jakby to była kępka trawy. Przepadł w głuszy Bel Air. Zamknęłam oczy, schowałam pazury. Kły zniknęły w dziąsłach. Nie martwiłam się, że ochroniarze zastaną mnie nagą; przez lata nie zdarzyło im się przyjechać na interwencję z właściwym hasłem albo kluczami. Czekała ich półgodzinna mordęga przy bramie. Wtedy już będę mo-

gła pokazać się światu i wylewnie ich przeproszę za fałszywy alarm. Tak więc jeszcze chwilę poleżałam w wodzie, widząc w gasnącym świetle, że rany się goją. Cóż takiego mnie zaatakowało? Dobra, wilk, ale nie typowe, dobroduszne stworzonko, zamieszkujące Amerykę Północną. Nie wilk wschodni ani szary. To był wilkołak. Wystarczyło mi dotknąć paskudztwa i już miałam pewność, na co się nadziałam. Wilkołaki dzielą się na kilka rodzajów. Są ludzie, którzy za pomocą magii lub talizmanu (najczęściej obroży czy kołnierza z wilczego futra), zmieniają kształt. W legendach germańskich nosili nazwę boxenwolfow lub hexenwolfow. Spotkałam kilka takich dziwolągów. Otuleni w swoje talizmany wpadali do Magic Castle, klubu przy Franklin Avenue, w którym można zjeść kolację i obejrzeć prestidigitatorów. Kiedy byłam tam ostatni raz, Phyllis Diller* opowiadała dowcipy o swoim mężu, gościu imieniem Kieł. Wilkołaki na widowni były wniebowzięte. Nigdy nie przyznają się do prawdziwej tożsamości. Zresztą nikt by im nie uwierzył. Są też ludzie, których przemiana odbywa się w sposób niekontrolowany; dotknięci przekleństwem diabła lub demona, podczas pełni księżyca wpadają w opętanie. Francuzi nazywają ich loup-garoux; w sieci mówi się na nich beta-wolfy. Pamiętacie Joan Crawford? Żyją też ludzie, którzy uważają, że są wilkami, chorzy na likantropię. Nie zmieniają kształtu, ale czasem zachowują się jak dzikie zwierzęta. Na przykład Joe Eszterhas**. Ten wilkołak nie urodził się człowiekiem. Może potrafił przybierać ludzkie kształty, ale na tym kończyły się je- * Aktorka komediowa, głównie telewizyjna i estradowa (wszystkie przypisy tłumacza). ** Scenarzysta (m.in.) Nagiego instynktu i Showgirls.

go związki z Homo sapiens sapiens. Nie należał do żadnego z trzech wyżej wymienionych gatunków. Był wilkołakiem z krwi i kości. Odmian ludzi-zwierząt jest prawie tyle samo co wampirów. To w gruncie rzeczy wampiry, ale nieczystej krwi. Nogitsone w Japonii, ludzie-lisy w Chinach, bouda - ludzie-hieny w Maroku, ludzie-małpy na Sumatrze, santu sakai w Malezji. Na ziemi żyją wszelkie możliwe połączenia ludzi i zwierząt. Przyszły na świat w wyniku parzenia się Lilith, Nocnej Wiedźmy, z przedwiecznym wężem, Akh-kharu. Wampiryczne hybrydy, przybierające tylko jeden zwierzęcy kształt, złe do szpiku kości. Kim on był, zastanawiałam się, i dlaczego próbował wykończyć akurat mnie?

ROZDZIAŁ 10 Czy chciałem dobrać się jej do skóry? Przecież nawet nie wiedziałem, co pod nią ma. Wiedziałem, że w jej żyłach płynie krew, bo miała tam trochę mojej. Nakarmiłem ją, by uratować jej życie, zaraz po tym, jak odkryłem, że jest wampirem. Wpadłem na to, śledząc ją i jej asystentkę w drodze do pewnej rezydencji w Palm Springs. Myślałem, że zaprowadzą mnie do wielokrotnego mordercy, któremu media nadały przydomek Kinowy Kosiarz. Praktycznie biorąc, unieruchomił wszystkie wytwórnie i napędził takiego strachu wszystkim megagwiazdom, że uciekły, gdzie pieprz rośnie, a przynajmniej za wzgórza otaczające Beverly Hills. Jak najbardziej, dopadłem Kinowego Kosiarza, ale okazało się, że to nie taki sobie zwykły, wielokrotny morderca. Trafiłem na sabat potworów i dziwolągów, w których istnienie wcześniej nigdy bym nie uwierzył, rządzony przez sobowtóra Bette Davis, jak wyjętego żywcem z Co się zdarzyło Baby Jane? Baby Jane nosiła imię Lilith. I według Ovsanny była t ą Lilith, pierwszą żoną Adama, przed Ewą. Ovsanna nazywała ją Nocną Wiedźmą i twierdziła, że są spokrewnione. Wtedy zdałem sobie sprawę, że Ovsanna jest nie tylko gwiazdą filmową. Zaprosiłem ją więc na randkę, co zaskoczyło mnie rów-

nie mocno jak ją. Wigilia z rodzicami i z wampirem nigdy nie była na liście moich marzeń i snów. To wszystko wydarzyło się dwa tygodnie temu. Staliśmy wśród gruzów, patrząc na kominek, jedyną pozostałość po wybuchu, i nie wiedzieć czemu, stanęła mi w oczach wigilia w domu rodziców, jak zawsze masa śmiechu i zabawy, i przypomniałem sobie, że zeszłego roku, po rozwodzie z Jenny, siedziałem w domu sam jak palec i wcale nie było mi do śmiechu. Więc wyobraziłem sobie to wszyst- ko i zaraz, bach, zaprosiłem Ovsannę na uroczystą kolację. Dopiero potem zacząłem analizować okoliczności towarzyszące. I implikacje. Okoliczności nie stanowiły problemu. Tak naprawdę sprawa, dzięki której się poznaliśmy, była zamknięta, więc nie łamałem żadnych procedur. Oczywiście, kapitan mógł spojrzeć na to inaczej - jeszcze nie wiedział, że morderca nie żyje - ale miałem czyste sumienie. To raz. Dwa - byłem pewien, że Ovsanna nie życzy sobie ujawnienia prawdziwej tożsamości, co pokrywało się z moimi zamiarami w tym względzie. A raczej brakiem owych. Zresztą i tak nikt by mi nie uwierzył. Nie ma czegoś takiego jak wampiry, zgadza się? Trzy - znałem ją ledwie dwa dni, ale kiedy jesteś doświadczonym gliniarzem, wiesz, że należy ufać przeczuciu, a przeczucie mówiło mi, że z jej strony nic mi nie grozi. Co złego mogło się zdarzyć - nie tknie jedzenia, które mama postawi na stole? Od dwudziestu lat zajmuje się cateringiem dla aktorów; wie, że mają bzika na punkcie wyglądu. Nie poczuje się urażona. Natomiast implikacje to inna broszka. Kiedy to ściągnąłem rodzicom na głowę nieznajomą osobę, a co dopiero w Wigilię Bożego Narodzenia? Co to oznaczało? Chodziłem z Jenny blisko rok, zanim przyprowadziłem ją na oględziny, i to tylko przed oblicze matki. Ovsanna zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, kłów i reszty nie wspominając.

Może mnie zaczarowała? Przecież Drakula robił tak w filmie. Może opętała mnie od razu? Od pierwszego przesłuchania. Może brzydko pachnie jej z ust i w ogóle, a ja tego nie czuję, bo steruje moimi zmysłami. Czy wampiry mają czarodziejskie moce? To znaczy poza zdolnością transformaq'i oraz wysuwaniem i chowaniem kłów? Byłem wywiadowcą. Mały wywiadzik i dowiem się, czego trzeba.

ROZDZIAŁ 13 Zadzwoniłam do Petera i poprosiłam go o trochę więcej czasu na przygotowanie się. Nie wyjaśniałam dlaczego. Jeszcze by pomyślał, że tłukę się z potworami w każdy piątek. Albo że znów musi ratować mi życie. Powinnam sama dawać sobie radę. Dopóki nie miałam pojęcia, kim był wilkołak i dlaczego ma ze mną na pieńku, nie chciałam wplątywać w to mężczyzny, którego pragnęłam zatrzymać przy sobie. Z doświadczenia wiem, że napaści tego rodzaju stworów i romanse nie idą w parze. Dlatego straciłam Byrona. Chociaż był zafascynowany moim pochodzeniem - nawet nauczył się czytać po ormiańsku, tak bardzo chciał o nas pisać -gdy tylko zobaczył, jak rozprawiam się z wilkołakiem, podwinął ogon pod siebie i czmychnął. Nie miało znaczenia, że poszatkowałam stwora na plasterki i sprzątnęłam je do ostatniego. Peter nie robił wrażenia przestraszonego. Powiem więcej, jako wampirzyca zyskałam w jego oczach na atrakcyjności. Przynajmniej tak to odebrałam, gdy zapraszał mnie na randkę. Staliśmy w Palm Springs, przed zwęglonymi szczątkami domu Lilith. Żelowaty szlam schnący mi na butach był tym, co pozostało po jednym z moich ekskochanków,

sławnym gwiazdorze filmowym i członku mojego klanu -Wampirów Hollywoodu. Wszystkie niemal śmiertelne rany które zadała mi Nocna Wiedźma, szybko się zasklepiły i zniknęły, ale byłam unurzana w popiele i błocie, z ubrania zostały strzępy, a włosy przypominały zużytą drucianą myjkę. Nie wpadłoby mi do głowy, że w tym stanie zostanę zaproszona na kolację. Zwłaszcza do domu rodziców. -Czy wampi... czy... ty... świętujesz Boże Narodzenie? - spytał. Dlaczego akurat wtedy pomyślał o Bożym Narodzeniu i o mnie na dodatek - nie mam pojęcia. Może natchnął go widok sczerniałego kominka? - Pytasz o wampiry w ogóle? Czy jesteśmy chrześcijanami... o to ci chodzi? - Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu; przysięgam, przestępował z nogi na nogę, jakby stał na rozżarzonych węglach. - Nie, nie. To znaczy, tak, pewnie, też chciałbym się tego dowiedzieć. Kiedyś. Dużo chciałbym się dowiedzieć, ale akurat nie teraz. To nie miejsce ku temu. Nie, chodzi o to, czy... zaplanowałaś coś na Wigilię? - Nic konkretnego. Pewnie wpadnę na kilka godzin do biura. - Oderwałam z buta schnący kawałek dhampira -chyba strzępek ucha - i wrzuciłam go w popiół. -Przyjdź do nas na wieczerzę. - Miał taki śliczny uśmiech. - Do nas? -Do mojej rodziny. Rodziców. Będzie moje rodzeństwo, siostry, bracia. Zafunduj sobie coś normalnego po tych potwornościach, które przeszłaś. Kolacja zacznie się późnym popołudniem i potrwa przez całą noc. Będzie bardzo swobodnie, świetna zabawa. Obiecuję, żadnych paparazzi - żadnych zdjęć. Roześmiałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czyżby zapraszał mnie na randkę?

- Moja mama świetnie gotuje. Lubisz włoską kuchnię? Spojrzałam na skorupę po moim byłym kochanku, przyklejoną do buta. Był Włochem. Rudolph Valentino. Nie należało go przemieniać; krew miał tak wstrętną jak z czasem charakter. - No, Peter... ja nie za bardzo przepadam za jedzeniem. Za piciem zresztą też. Kiedyś mogę ci to wszystko wyjaśnić, ale nie wydaje mi się... - Słuchaj, nie musisz jeść. Jesteś aktorką - nikt nie oczekuje od ciebie, żebyś jadła. Nikt nie oczekuje, żebyś w ogóle zachowywała się normalnie. Możesz robić wszystko, co zawsze robisz na tego rodzaju przyjęciach. Pewnie masz jakieś sposoby, żeby ukryć swoją tajemnicę. Zresztą to nie będzie impreza siedząca, ładujemy talerze i łazimy. Nikt nie zauważy. Tylko przyjdź. Z Maral, jeśli ci odpowiada. To było miłe z jego strony. Maral jest moją asystentką. Zatrudniam ją od blisko dziesięciu lat i rzadko się rozdzielamy. Już potrafi się o to postarać. Peter objął ją śledztwem. Chciał wiedzieć, czy zdarzenie, w które była zamieszana przed laty, ma jakiś związek ze sprawą, nad którą pracował. Oczyścił ją z podejrzeń, ale od tamtej pory była wobec niego bardzo cierpka. I zapowiadało się, że będzie jeszcze bardziej cierpka, gdy się dowie, że zaprosił mnie do swoich rodziców. Nie mogła mi towarzyszyć. Jej matka miała problemy z synem i błagała ją, by spędziła święta w rodzinnym domu w Luizjanie. Maral nie traktowała go już jak swojego domu - uważała, że jej miejsce jest przy mnie - ale nie mogła sprawić zawodu matce. Wczesnym rankiem w Wigilię wylatywała na wschód. Przyjęłam zaproszenie. Dzień wcześniej przypadkowo zraniłam Petera w rękę i musiałam ją opatrzyć. Widok i zapach jego krwi mnie uwiodły. A wszystko, co uczynił od tamtej pory, tylko dodało mu w moich oczach uroku.

Wydał mi się dobrym człowiekiem. Uczciwym. Sprawnym. I nie obnosił się ze sobą. Kiedy byłam w potrzebie, zaproponował mi swoją krew. Znów czułam Pragnienie. Ale teraz nie szło z żołądka, lecz przede wszystkim z serca. Odwiesiłam spodnie. Czas trochę pokazać nogi.

ROZDZIAŁ 4 Wyniosłem z auta prezenty, wróciłem po marynarkę i zamknąłem dom. Noc była jak marzenie. Powietrze ostre i przejrzyste, księżyc w pierwszej kwadrze. Zimokwiat wypuścił pierwsze korzennie pachnące pąki. Stałem przez chwilę, wchłaniając ich woń. Miałem mnóstwo czasu. Ovsanna zadzwoniła, by powiedzieć, że będzie gotowa trochę później. Nie wdawała się w wyjaśnienia, ale odniosłem wrażenie, że musi coś przetrawić. Prezent dla SuzieQ zostawiłem na progu jej domku. Rolety były spuszczone, co oznaczało, że Suzie jeszcze śpi. Pracuje w nocy. Powiedziała, że może wpadnie później, ale nie bardzo na to liczyłem; nie była zbyt rozrywkowa. Przez ostatnie pięć lat wynajmowała domek gościnny za moim niewielkim bungalowem w Beverly Hills. Zżyłem się z nią. Chyba bardziej niż z kimkolwiek innym, biorąc pod uwagę, że Jenny zniknęła z mojego życia. Jest tancerką egzotyczną. Jej specjalnością są pląsy z wężami. Jest naprawdę dobra. Partnerów trzyma w klatkach w garderobie. Kiedy wpadłem do niej pierwszy raz, nieźle się wystraszyłem, ale z czasem chyba się przyzwyczaiłem. Już nawet nie zamyka garderoby, gdy przychodzę. Miałem nadzieję, że prezent się jej spodoba. Było to

pierwsze, numerowane wydanie albumu Tańczące kobiety. Z konta ubyło mi sto trzydzieści pięć dolarów. Do książki dołożyłem turkusowy, kaszmirowy sweterek. Wiedziałem, że przypadnie jej do gustu. Na Sunset nie było ruchu, więc jazda zajęła mi dziesięć minut. Ovsanna mieszka wysoko, przy Stone Canyon Road w Bel Air. Zajmuje wspaniałą, ogromną posiadłość w hiszpańskim stylu. Sama brama kosztowała chyba tyle co połowa mojej rocznej pensji. Pasowałaby do zamku Maurów. Znałem kod do wejścia (dzięki paparazzo, Wątłemu Eddiemu, który kręcił się koło domu Ovsanny podczas sprawy Kinowego Kosiarza), ale zadałbym gwałt swojej naturze policjanta, gdybym ujawnił wszystko, co wiem. Poza tym nie chciałem rozpoczynać popołudnia z Ovsanną od wiadomości, że ją szpiegowałem. Tak więc nacisnąłem interkom i czekałem, aż ciężkie żelazne wrota się rozchylą. Kiedy zajechałem pod dom, stała przed nim plecami do mnie i wpatrywała się w mrok. Tyłeczek miała nieziemski. Po prostu idealny. Kiedy się odwróciła i uśmiechnęła, serce zaczęło walić mi młotem. Poważnie. Czułem to. Wyglądała fantastycznie. Gęste, czarne kręcone włosy, blada skóra, ciemne ślepia. Włożyła obcisłą, kremową sukienkę z włóczki czy czegoś, uciętą tuż nad kolanami. A te jej nogi... No, niesamowite. Pierwszy raz zwróciłem na nie uwagę, kiedy ją przesłuchiwałem; miała na sobie dżinsy, a tego dnia, kiedy... no, kiedy wydarzyło się tamto wszystko w Palm Springs, też dżinsy. - Hej - rzuciłam krótko, jak przystało na lakonicznego rozmówcę. - Jak się masz? - Świetnie - powiedziała. - Wesołych świąt. - Uhm. Racja. Właśnie. Już prawie święta. Wesołych świąt. - Rany, ale świetnie zagaiłem, nie ma co. - Gotowa? Trzymała wąską torebkę na prezent.

- Nie znam gustu twoich rodziców, więc zaryzykowałam... Piją wino? - To Włosi, Ovsanno. Przynajmniej mama jest Włoszką. Piją wino, jak ty... O, cholera, pomyślałem. To będzie ciężka noc.

ROZDZIAŁ 5 Rodzice Petera mają uroczy domek. Narożny z wielkim drzewem pieprzowym, ocieniającym podjazd, i białym, zarośniętym różami płotkiem. Ten płotek nie zatrzymałby wilka - niech go diabli, poradził sobie z moim murem -ale nie zauważyłam, aby mnie ktoś śledził. W każdym razie cały czas musiałam mieć oczy - a także uszy i nos - otwarte. I nie mogłam zdradzić Peterowi, co mnie niepokoi. Róże rosły również wzdłuż ceglanej ścieżki prowadzącej do domu i pięknie utrzymanego trawnika. Dom miał piętro, lukarnowy dach, wielki wykusz obok drzwi wejściowych, biały, drewniany siding i czerwone okiennice. Na czarnych gontach dachu renifery ciągnęły sanie ze Świętym Mikołajem. Kiedy zajechaliśmy, z komina bił dym. Dom zajmował cały kwartał. Boczne ulice były zastawione samochodami. Udałam, że się im przyglądam, gdy tak naprawdę lustrowałam przyległe posesje. Wyczułam zwietrzałą woń skunksa, ale żadnego wilkołaka. Przynajmniej w zasięgu mojego nosa. - Ktoś robi gigantyczną imprezę - powiedziałam. - Popatrz na te wszystkie samochody. Rozległ się wrzask. Trójka dzieciaków wybiegła z domu i dopadła Petera. - Wujku! Wujku! - Najmłodszy rzucił mu się w ramiona. - Przywiozłeś prezenty?

- Nie taką gigantyczną, Ovsanno - wyjaśnił Peter. - To tylko moje rodzeństwo, siostry i bracia. Hej, Sofia, wesołych świąt! - Wyrzucił ją w górę. Piszczała zachwycona. -Wiecie, że mam dla was prezenty. Całe fury prezentów. -Drugą ręką uniósł jednego z malców. - Wesołych świąt, Stef ano. - A ty kto jesteś? - Drugi malec przyglądał mi się największymi piwnymi oczami, jakie widziałam w życiu. Mógł pozować Margaret Keane do obrazów, które malowała w latach sześćdziesiątych zeszłego wieku. - Kim ona jest, wujku? To twoja dziewczyna? - Nie, Jeremy. To moja przyjaciółka. Ma na imię Ov-sanna. - Śmiesznie. Nie umiem tak powiedzieć. Też przywiozła nam prezenty? - Słuchaj, kolego, założę się, że pod choinką będzie dużo prezentów. A w moim bagażniku jest cała sterta. Pomożecie mi je zanieść? Peter postawił Sofię i Stefana na ziemi i cała trójka pobiegła do jaguara. - Wystarczy, że przyciśniecie guzik z tyłu i sami się przekonacie. - Odwrócił się do mnie, uśmiechając kwaśno. -Przepraszam za to wszystko. Powinienem cię ostrzec. Wyobraź sobie włoską restaurację, tyle że z lepszą kuchnią niż w typowej knajpie, a będziesz miała dom moich rodziców. Wytrzymasz to? - Nie wiem. Dopiero co przeżyłam interaktywną wersję Nocy żywych trupów. Czy grozi mi coś gorszego? Roześmiał się. - Tylko jeśli chodzi o poziom hałasu. Och i ciotkę Adelaide. Miał rację. Kiedy weszliśmy do domu, przywitała nas ogłuszająca wrzawa. Natychmiast przytłumiłam słuch. W tych warunkach moje wyostrzone zmysły wcale by mi się nie przysłużyły, jedynie dały w kość. Trzydziestu czy

czterdziestu ludzi rozmawiało ze sobą, nie szczędząc gardeł. Bobby Helms śpiewał w radiu Jingle Bell Rock, grupka dzieciaków przeraźliwie piszczała, bawiąc się w chowanego, dwoje innych tarzało się za kanapą, umazane sosem pomidorowym niemowlę tłukło o blacik dziecięcego krzesełka łyżeczką i butelką. Poziom decybeli dorównywał koncertowi rockowemu, dopóki mały Jeremy nie przemknął obok nas, obładowany prezentami i nie wrzasnął: - Wujek Peter przyjechał z jakąś panią, co się śmiesznie nazywa, ale to nie jego dziewczyna, i ma furę prezentów w samochodzie! Wszyscy dorośli się odwrócili i wytrzeszczyli na nas oczy, a gdy tylko mnie rozpoznali, zamilkli jak zamurowani.

ROZDZIAŁ 6 Powinienem był pomyśleć, co robię, zanim wszedłem do rodziców, prowadząc gwiazdę filmową. Prawdziwa tożsamość Ovsanny i problem, jak sobie z tym radzić, zajmowały tyle miejsca w mojej głowie, że zupełnie zapomniałem komukolwiek powiedzieć, kogo sprowadzam na wigilię. Nawet mamie. Moja rodzina jest naprawdę w porządku i Bóg wie, że otrzaskała się ze sławami, przez lata prowadząc catering dla filmowców. Gdybym ich ostrzegł, nie zareagowaliby jak banda buraków, wybałuszająca gały na gwiazdy, które zostawiają odciski rąk na hollywoodzkim chodniku. A tak przywitała nas grobowa cisza i galeria opuszczonych szczęk. Rodzinkę pewnie poraził nie tylko widok Ovsanny, ale też sam fakt, że przychodzę w damskim towarzystwie. Jednak gdy tylko mama przefrunęła przez pokój, wyciągając ręce, i serdecznie ucałowała Ovsannę w oba policzki, wszyscy podjęli rozmowy w miejscu, w którym je przerwali, i wrzawa osiągnęła pierwotny poziom natężenia. Mama wdała się w opowieść o tym, jak to karmiąc ekipę Strefy zmierzchu, poznała matkę Ovsanny. Zachłystywała się z zachwytu nad młodzieńczym wyglądem Anny Moore, chociaż ta była już u schyłku kariery. Wciąż powtarzała, że Ovsanna wygląda kropka w kropkę jak jej matka. Zaciągnęła ją do mojego starszego brata, Connora,

i dwóch sióstr, które też są ode mnie starsze. Wszyscy troje pomagali mamie jeszcze w latach sześćdziesiątych, kiedy prowadziła King's Catering - The King of Caterers. Connor przedstawił ją żonie, a Suzanne i Callie - mężom, kuzynom i kuzynkom, mojej młodszej siostrze, Quincy, i jej partnerce Deirdre. Wuj poczęstował Ovsannę czerwonym winem, a ktoś inny sięgnął po stojącą na kominku fotografię, na której była moja kolejna siostra, Rosalie, aktualnie wspinająca się w Himalajach. Zanim udało mi się do niej dopchać, trafiła do warsztatu ojca, który zaprowadził ją tam, by pochwalić się wyrzeźbionymi przez siebie szachami. Prawdziwy z niego artysta. - Peter, te figurki są niezwykłe. Zwłaszcza ta. Twój tata wyrzeźbił wszystkie gwiazdy filmu niemego... a tu, patrz, jest nawet moja matka jako królowa. - W oczach miała wesoły błysk. Zauważyłem, że w ostatniej kolekqi taty pojawił się Orson Welles jako król. Wielki aktor i reżyser był jednym z wampirów Ovsanny i gdy ostatnio się z nim spotkałem, zaledwie dwa tygodnie temu, przybrał postać groźnego człowieka-byka o wielkich, zakrzywionych rogach - w żadnym wypadku drewnianej szachowej bierki. - Moja żona była wielką wielbicielką talentu pani matki, pani Moore. To ona podsunęła mi pomysły na cały zestaw. Aktorzy schodzą o niebo lepiej niż prezydenci. Nie wiem, czy Peter pani mówił, ale Angela ma wielką kolekcję pamiątek z planów filmowych. Wykorzystałem kilka jej fotografii, na których jest pani mama i pan Welles. Ovsanna sięgnęła po wieżę. Był to Peter Lorre, inny Wampir Hollywoodu. Gdyby tatko wiedział, kogo wybrał do rzeźbienia, mógłby sporządzić całkowicie nowy plan marketingowy. - Chciałabym to kupić, Seth - powiedziała ojcu Ovsanna, podziwiając mistrzostwo, z jakim tato oddał spojrzenie gwiazdora. - Nie tylko dlatego, że to moja matka. Nie

którzy z tych aktorów byli jej przyjaciółmi. Poznałam ich, kiedy dorastałam. - Odstawiła Lorre'a i sięgnęła po pionka, Glorię Swanson. Ciekawe, czy też była wampirzycą. Ovsanna wskazała cały zestaw. - Naprawdę chciałabym mieć ich w domu. I proszę mi mówić „Ovsanno". Będzie mi bardzo miło. Kiedy weszliśmy, mama miała już przygotowany zimny bufet z antipasti: faszerowane pieczarki, pieczone serca karczochów, marynowaną mozzarellę, podsmażane małże w posypce, grube paluszki z różnymi dodatkami, płatki parmezanowe, smażone papryczki, zimne, duszone warzywa na słodko-kwaśno, tapenadę, marynowany czosnek, chipsy z dipami dla dzieci i wielki krąg sera pro-volone. O wpół do ósmej podała pierwsze danie - farfal-le z pesto, tagliatele z białym sosem małżowym, gnocchi w czerwonym sosie, bakłażany zapiekane w parmezanie, faszerowane rurki z ciasta naleśnikowego i wegetariańską lazanię dla mojej kuzynki Camille. Oczywiście, Ovsanna nie miała pojęcia, że to tylko pierwsze danie, i kiedy na stół wjechał indyk z dodatkami, spojrzała na mnie tak, jakbyśmy to my nie byli ludźmi. Dania gorące również serwowano w formie bufetu. Wszyscy byli zajęci ładowaniem talerzy, więc nikt nie zauważył, że Ovsanna odłożyła swój i wycofała się do toalety. Zanim wróciła, ciotka Adelaide i mama skoczyły sobie do oczu. - Gdzie trzynaście ryb, Angela? - Nikt już tyle nie je, Adelko, zrobiłam tylko siedem. - Jak mogłaś zrobić tylko siedem? Powinnaś mieć trzynaście! Chcesz płonąć w piekle? - Adela jest starszą siostrą mamy. Dużo starszą. - To głupi zwyczaj, Adelko, i odejdzie w niepamięć tak samo jak czyściec, ryba w piątki i ostatni święty, który okazał się nieświęty.