mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Beverley Jo - Małżeństwo z rozsądku 7 - Książę i panna

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Beverley Jo - Małżeństwo z rozsądku 7 - Książę i panna.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 327 stron)

Tytuł oryginału: St. Raven JO BEVERLEY KSIĄŻĘ I PANNA Małżeństwo z rozsądku 07

Rozdział I Lato 1816 roku, na północ od Londynu W świetle księżyca rysowała się nieruchoma niczym posąg postać rozbójnika. Bez wysiłku panował nad swoim wierzchowcem, a kiedy koń się poruszył, żaden dźwięk nie zakłócił ciszy nocnego lasu. Jeźdźca okrywała ciemna peleryna, a jego twarz ukryta była za czarną maską, niewielką brodą i wąsami w stylu Karola I. Gdyby nie biała plama pióra, chwiejącego się przy kapeluszu z szerokim rondem, byłby zupełnie niewidoczny. To pióro było znakiem rozpoznawczym Le Corbeau, zuchwałego francuskiego hultaja, który nazywał siebie Krukiem i uważał, że ma prawo oskubać podróżujących nocą po drogach wiodących z Londynu na północ. Chociaż poza nim nie widać było nikogo, Kruk nigdy nie wyruszał sam. Na północ i na południe rozstawił swoich ludzi, mających go ostrzegać przed niebezpieczeństwem i uprzedzać o zbliżającej się zdobyczy. Czekał na ich sygnał bez ruchu i tylko pióro przy jego kapeluszu falowało na wietrze. Nagle z południa rozległo się pohukiwanie sowy. Zbliżała się ofiara. Odpowiednia ofiara. Nie żaden uzbrojony dyliżans pocztowy czy biedak chwiejący się w siodle. Z południa zbliżała się bezbronna zdobycz, która niedługo tu dotrze. Wytężał słuch, aż dobiegł go tętent koni. Z przenikliwym gwizdnięciem wynurzył się spomiędzy drzew i ruszył naprzeciwko zbliżającego się powozu. Zaskoczony woźnica ściągnął lejce. Gdy powóz się zatrzymał, Tristan Tregallows, książę St. Raven, zagroził pistoletem dwójce pasażerów. Jego dwaj towarzysze stali na straży nieopodal. Czując podniecone i przyjemne bicie serca, Tris pomyślał, że jest to równie ekscytujące, jak seks. Szkoda, że była to jego pierwsza i zarazem ostatnia nocna zabawa. - Monsieur, madame - zwrócił się do pasażerów, z lekkim skinieniem głowy. I mówił dalej po angielsku z francuskim akcentem, jakim posługiwał się prawdziwy Le Corbeau: - Proszę wysiąść z powozu. Starał się ocenić swoje ofiary siedzące w mrocznym wnętrzu powozu. Doskonale. Trzymał na muszce parę eleganckich, młodych ludzi. Kobieta siedziała w powozie bliżej niego i sprawiała wrażenie bardziej wściekłej niż przestraszonej. Miała zaciśnięte usta, a w jej jasnych, patrzących prosto na niego oczach malowało się oburzenie. 1 RS

- Niech cię diabli wezmą, ty obwiesiu! - zaklął mężczyzna. Jego głos zdradzał szlachetne urodzenie. Doskonale. Może stracić trochę pieniędzy. - Mój los zależy od le Bon Dieu i sądów, monsieur. Ty natomiast wpadłeś w moje ręce. Sortez! Znasz moją reputację. Nie zabiję was, ani nie zabiorę wszystkiego, chyba że nie przestaniesz mi się sprzeciwiać - zagroził Tris. - Wysiądźmy więc i miejmy to już za sobą - rzucił mężczyzna i mocno szarpnął kobietę. Potrząsnęła głową, jakby za chwilę zamierzała na niego nakrzyczeć, ale zamiast tego potulnie się odwróciła, żeby otworzyć drzwi powozu. Tris cofnął Cezara o parę kroków, żeby mieć pewność, iż nikt go nie zaatakuje. Zżerała go ciekawość. Mężczyzna był zwykłym łajdakiem. Miał wrażenie, że kobieta sądziła tak samo. A jednak go posłuchała. Może było to nieszczęśliwe małżeństwo, a żony w takich związkach rzadko się buntowały. Próbował pohamować ciekawość. Nie miał czasu na zagadki. Pomimo późnej pory, przy tak jasnym księżycu w każdej chwili mógł się pojawić następny powóz. Kobieta zeszła ze stopnia, jedną ręką przytrzymując jasną spódnicę, drugą zaś opierając się o otwarte drzwiczki, żeby nie stracić równowagi. Kątem oka spoglądając na mężczyznę, St. Raven nie przestawał robić pospiesznych obserwacji na jej temat. Miała większą skłonność do zaokrąglonych kształtów niż do szczupłej elegancji. W tej kłopotliwej sytuacji zachowywała się z wdziękiem. Odziana była w śliczną balową suknię, na którą narzuciła cienki szal. Nietypowy strój podróżny. Do diabła. Może wezwano ich do łoża umierającego. Miała kształtne nogi w kostkach. Kiedy stanęła na drodze i spojrzała na niego, zobaczył pociągłą twarz otoczoną ciemnymi lokami wysuwającymi się spod eleganckiego, wieczorowego zawoju z pasiastej tkaniny. Na szyi i w uszach miała perły. Skromne perły. Wolałby, żeby była bardzo bogata. Obawiał się, że będzie musiał zabrać jej klejnoty, przynajmniej ich część. Do licha. Czy nie zniszczy celu całego przedsięwzięcia, jeśli je zwróci? Całą uwagę przeniósł na podążającego za nią krępego mężczyznę. Wysokie buty, bryczesy i kapelusz z bobrowego futra mogłyby się nie wydawać niczym szczególnym, ale Tris rozpoznał strój typowy dla członka londyńskiego stowarzyszenia sportowego. Potwierdzała to kamizelka w prążki, barwny krawat i krój surduta. Jednocześnie strój ten ostrzegał, że mocno zbudowany mężczyzna składa się z samych mięśni. 2 RS

I wtedy światło księżyca padło na jego krzywo uśmiechniętą twarz - nalaną, z szeroką szczęką i nosem, który niejeden raz musiał być złamany. Crofton. Trzydziestoparoletni wicehrabia Crofton, o skromnym majątku i kosztownych upodobaniach, zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety. A właściwie o liczbę kobiet. Był twardym jeźdźcem i pięściarzem, którego można było spotkać na każdej imprezie sportowej, zwłaszcza tam, gdzie rozgrywki bywały brutalne. Kiedyś Crofton brał udział w przyjęciu w domu Trisa. I jasno dano mu do zrozumienia, że już więcej nie będzie mile widziany. Zdenerwowanie Croftona sprawiłoby mu osobistą przyjemność, ale był to niebezpieczny człowiek, przed którym należało się mieć na baczności. Tris pamiętał, że nie powinien się teraz rozpraszać, ale dręczyła go myśl, że umknął mu z pamięci jakiś szczegół. Szczegół, który teraz mógłby okazać się istotny. Odsunął te myśli na bok. Miał do wykonania proste zadanie - upozorować napad, żeby człowiek osadzony w więzieniu jako Le Corbeau mógł zostać uznany za niewinnego. - Proszę o sakiewki - rzekł. Nie mógł się powstrzymać, żeby ponownie nie zerknąć na kobietę. Crofton nie był żonaty, a strój, zachowanie i biżuteria świadczyły o tym, że kobieta jest damą, a nie ladacznicą. Czyżby miał siostrę? Crofton wyciągnął z kieszeni plik banknotów i cisnął je na ziemię, gdzie porwał je wiatr. - Nażryj się nimi, ty świnio. - Nie jestem świnią, tylko krukiem - sprostował Tris, choć korciło go, żeby zmusić mężczyznę do pozbierania pieniędzy zębami. - Madame? - Nie mam sakiewki. Spokojny, kulturalny głos, niewątpliwie należący do damy. W świetle księżyca jej postać rysowała się wyraźnie niczym posąg z marmuru. - W takim razie proszę o pani kolczyki, chérie. Instynktownie coś mu tu nie pasowało i nie mógł odjechać, nie rozwiązawszy tej zagadki. Myśl o szlachetnie urodzonej damie w szponach Croftona była odpychająca. Spojrzał na kobietę, ta jednak nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w oświetlony światłem księżyca krajobraz, kompletnie go ignorując, dopóki nie wyjął jej z uszu kolczyków z perłami i nie rzucił ich na ziemię obok pieniędzy. Wtedy spojrzała na niego zmrużonymi oczami. Tajemnicza dama się nie bała. Była wściekła. 3 RS

Musiała więc towarzyszyć Croftonowi z własnej woli, skoro była taka rozgniewana niespodziewaną przerwą. Jednak z drugiej strony nie mógł zapomnieć, jak zareagowała instynktownym oburzeniem, gdy Crofton ją popchnął. I nagle przypomniał sobie ów nieuchwytny szczegół. Tydzień, a może dwa tygodnie temu Crofton wygrał w karty posiadłość. Stockeley Manor w Cambridgeshire. Dla uczczenia wygranej wydawał przyjęcie, a raczej orgię. Tris otrzymał aroganckie zaproszenie na to wydarzenie, które, jeśli się nie mylił, miało się rozpocząć jutro wieczorem. A więc Crofton podróżował na przyjęcie i nie zabierałby ze sobą siostry ani żadnej szanowanej damy. I chociaż wyglądało to bardzo nieprawdopodobnie, ta skąpana w blasku księżyca madonna musiała być jakąś luksusową kurtyzaną. Nie wszystkie kurtyzany były dziwkami, a niektóre pozowały na damy, żeby podnieść swoją cenę. Jednak doświadczenie i instynkt podpowiadały Trisowi, że ta kobieta nie była utrzymanką. Mógł to sprawdzić tylko w jeden sposób. Le Corbeau był głupim, romantycznym rozbójnikiem, który czasem oddawał swój łup w zamian za pocałunek. Taki pocałunek mógł powiedzieć bardzo wiele o kobiecie. Tris uśmiechnął się do niej. - Ponieważ moje łupy tak nieszczęśliwie upadły na ziemię, muszę prosić, ma belle, żebyś mi je podniosła. Myślał, że odmówi. W świetle księżyca trudno było rozpoznać kolory, ale wiedział, że na jej okrągłych policzkach wykwit! gniewny rumieniec i mocniej zacisnęła usta. Potwierdziły się jego podejrzenia: żadnej kobiety lekkich obyczajów nie stać byłoby na taki słuszny gniew. - Zrób to i miejmy z głowy tego drania - warknął Crofton. Wzdrygnęła się, słysząc ten rozkaz, ale ponownie się podporządkowała, zbliżyła się i schyliła, żeby podnieść pieniądze i kolczyki. To wszystko nie podobało się Trisowi. Bardzo mu się nie podobało. Słyszał, że rozrywki Croftona bywały okrutne i że lubił sprowadzać na drogę rozpusty dziewice - im bardziej były oporne, tym lepiej. Czyżby znalazł sposób na zmuszenie jakiejś dobrze urodzonej panny do tego, żeby została głównym punktem programu jego orgii? Kobieta wyprostowała się, podeszła do konia i wyciągnęła rękę z pieniędzmi i biżuterią. Spojrzał w dół, prosto w spokojne, pełne pogardy oczy. Za kogo się miała? Za Joannę d'Arc? Jechała z Croftonem na jego orgię i lepiej by zrobiła, gdyby 4 RS

poszukała jakiejś pomocy, zamiast traktować ewentualnego wybawiciela jak śmiecia. Przesunął się z Cezarem do przodu. Kobieta cofnęła się, tracąc na moment swój kamienny spokój. Czyżby bała się koni? I kiedy przestała zaciskać usta, okazały się kusząco wydatne. Całowanie ich nie byłoby żadnym poświęceniem. Przypomniał sobie, że powinien uważać na Croftona. Głupio zrobił, pozwalając się rozproszyć. Crofton sprawiał wrażenie, że obserwuje całą tę scenę z rozbawieniem. Zły znak. Tris ponownie ruszył z koniem do przodu i kobieta znów się cofnęła. - Jeśli nie przestaniesz się odsuwać, chérie, będziemy tu tkwić całą noc. Znów zacisnęła usta. - I bardzo dobrze. W końcu ktoś nadjedzie i cię zaaresztuje. - Nie zdąży. Poproszę pieniądze. Dumnie zadarła głowę i, wyciągając rękę z pieniędzmi i kolczykami, zbliżyła się tylko na tyle, na ile musiała. Kontrast pomiędzy jej odwagą i wyraźną obawą przed Cezarem poruszył go. Wziął łup i dziewczyna pospiesznie odskoczyła do tyłu. Podzielił banknoty mniej więcej na połowę i część ponownie rzucił na ziemię. - Z nikogo nie robię żebraka. Crofton się roześmiał. - Taka strata nie uczyniłaby ze mnie nędzarza, ty draniu. Skończyłeś już z nami? Tris ponownie spojrzał na kobietę. - Oddam resztę pieniędzy i kolczyki za pocałunek, cherie. Zrobiła kolejny krok do tyłu, ale Crofton popchnął ją do przodu. - Śmiało, pocałuj go. Pozwolę ci zatrzymać forsę, jeśli go ładnie pocałujesz. Tris widział, jak wściekła dziewczyna odetchnęła głęboko. Wyczuwał, że gotowało się w niej z gniewu, ale i tym razem nie zaprotestowała. Jaką moc miał nad nią Crofton? - No to jak? - zapytał. - Skoro muszę - odpowiedziała tak zimnym głosem, że chyba powinien się zatrząść. Pohamował uśmiech. Podobał mu się jej charakter. Wyciągnął dłoń okrytą rękawiczką. - Nie mogę ryzykować zejścia na ziemię, cherie, musisz więc wspiąć się na konia. Ogarnęła ją panika. - Na konia? 5 RS

- Tak, na konia. Cressida Mandeville patrzyła na tego szaleńca na ogromnym rumaku, mając świadomość, że w końcu napotkała przeszkodę nie do pokonania. Zawarła obrzydliwą umowę z lordem Croftonem, zgodziła się przez tydzień być jego kochanką i nie zwymiotowała, gdy obłapiał ją w powozie. Ale w żadnym wypadku nie mogła wsiąść na konia. - Zatrzymaj pieniądze - rzuciła. - Pocałuj go! - wrzasnął Crofton. Jego głos zmroził ją do tego stopnia, że nie zareagowała w porę, gdy rozbójnik wsunął pistolet za pazuchę, spiął konia i pochylił się, żeby ją pochwycić i wciągnąć przed siebie na siodło. Zdusiła krzyk, nie zamierzała bowiem okazywać strachu, kiedy jednak znalazła się na grzbiecie konia, który zakręcił się pod nią, kurczowo złapała bandytę za kubrak, zamknęła oczy i zaczęła się modlić. - Zapewniam cię, petite, że nie jest tu tak strasznie. Jego rozbawiony głos podrażnił jej dumę. Zresztą rzeczywiście, gdy już znalazła się na górze, a koń się nie ruszał, nie wyglądało to najgorzej. Przynajmniej dopóki mogła się wczepiać w potężne ciało rabusia. Zmusiła się do otwarcia oczu. Miała przed sobą ciemny materiał. Co zaskakujące, otaczał ją zapach czystej odzieży. I woń drewna sandałowego. Doprawdy, bardzo dziwny bandyta. Ponieważ pozostawała jej jedynie duma, zmusiła się, żeby puścić rozbójnika i się wyprostować. Gdy udało jej się to osiągnąć, odwróciła głowę, żeby zobaczyć, co robi Crofton. Nie robił nic, ponieważ drugi rozbójnik trzymał go na muszce dwóch pistoletów. Zresztą nawet gdyby nie pistolety, Crofton i tak by nie interweniował. Musiał uważać jej położenie za zabawne. Cressida przypomniała sobie widzianą parę miesięcy wcześniej w Londynie sztukę o bandycie, który okazał się bohaterem. Oczywiście rzeczywistość okazała się o wiele gorsza. Mimo to, gdyby miała wybierać pomiędzy obydwoma mężczyznami... Rozbójnik chyba przesunął się trochę do tyłu w siodle, ale i tak siedziała przywarta do jego ciała. Poczuła, że się zaśmiał. Na Boga! Siedziała w najbardziej intymnej pozycji. Spoczywała... jakby to powiedzieć... pomiędzy udami rabusia, z nogami przerzuconymi przez jedną z jego nóg. Czuła ruchy mężczyzny, które skłoniły wierzchowca do cofnięcia się. Koń zakołysał się pod nią.

Przywarła mocniej do Trisa. - Co robisz? - Był to niemal krzyk. - Nabieram dystansu pomiędzy nami i twoją szarmancką eskortą, chérie. Zamierzam poświęcić ci właściwą uwagę i nie chcę, żeby ten człowiek znajdował się zbyt blisko. Określenie „szarmancka eskorta" pełne było drwiny. Utkwiła spojrzenie w jego pelerynie, nie patrząc na poruszający się wokół nich świat. - Nie masz podstaw, żeby z niego szydzić. Jesteś złodziejem. - Bronisz go z takim zapałem. Musiała się rozejrzeć. Wkraczali pomiędzy drzewa. Odwróciła głowę do tyłu. Oddalili się już na kilka metrów od powozu. - Zatrzymaj się! - Bardzo władczo. Uwielbiam kobiety, które rozkazują. Wymawiał „r" w sposób, który przyprawiał ją o drżenie. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła przecież pocałować tego człowieka! Musi coś zrobić, żeby uciec. Ale co? Le Corbeau schował pistolet, żeby ją przytrzymywać. Czyż nie wykorzystałaby takiej okazji, gdyby była prawdziwą bohaterką? I co miała zrobić? Uderzyć go? Niewiele by jej to dało. Przytrzymałby ją jak dziecko. I przed czym miałaby się ratować? Przed pocałunkiem. Tylko przed pocałunkiem. Prawdziwy drobiazg w porównaniu z losem, na który się zgodziła. Cały Londyn mówił o Le Corbeau, a niektóre damy przemierzały tę drogę w tę i z powrotem w nadziei na spotkanie z łotrem i na pocałunek. Pocałunek był niczym... Nagle koń się poruszył, z trudem zdławiła krzyk. Miała go pocałować na koniu? Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie mogłaby wymyślić bardziej nieprawdopodobnej i trudniejszej do zaakceptowania rzeczy. Ale nie widziała wyjścia. A skoro tak, to nie okaże się tchórzem. Przełknęła nerwowo ślinę, po czym odwróciła głowę w stronę zamaskowanej, pokrytej zarostem twarzy. - Możemy już to mieć za sobą, żebym mogła kontynuować swoją podróż? Dostrzegła, że się uśmiechnął, i uświadomiła sobie, że może być przystojny. Niewątpliwie miał zdecydowaną linię ust, które w jakiś tajemniczy sposób były szalenie zmysłowe. Jak na portrecie boga rozkoszy. I 7 RS

właśnie te usta zbliżały się teraz do niej. Prawie zrobiła zeza, próbując nie spuścić z oczu nadciągającego niebezpieczeństwa. Gdy poczuła jego wargi na swoich, zamknęła oczy. Jego broda i wąsy łaskotały. Usiłowała się odchylić, ale wsunął rękę za jej głowę i przytrzymał. Rozchylił usta i dotknął jej wilgotnym językiem. Uwięziona w jego krzepkich ramionach czuła się bezradna; nienawidziła tego uczucia. A ponadto nigdy nie wyobrażała sobie takiego pocałunku. Ten nie miał nic wspólnego z delikatnością czy uczuciem. Zastygła w zupełnym bezruchu. Żadnemu z nich nie da satysfakcji i nie okaże strachu. Szczerze mówiąc, siedziała jak trusia, żeby żadnym gwałtownym ruchem nie zaniepokoić tej straszliwej bestii, na której grzbiecie się znajdowała. Mężczyzna się roześmiał, po czym polizał jej wargi. Gwałtownie szarpnęła się do tyłu, po czym znów znieruchomiała, ale zacisnęła pięści. Marzyła, żeby walczyć, bić, rzucić się z pazurami na tego potwora, który na nią napadł. Nagle cofnął się i spojrzał na nią. Z namysłem. Pytająco. I Cressida zrozumiała, że popełniła błąd. Zerknął na Croftona. Potem wsunął jej za dekolt zapomniane kolczyki i banknoty. Zanim wstrząśnięta tym postępkiem zdążyła krzyknąć, napastnik gwizdnął przenikliwie, zawrócił konia i ruszył w las, porywając ją ze sobą. Na moment szok odebrał jej mowę, po czym wrzasnęła: - Stój! Co robisz? Pomocy! Tak mocno przycisnął jej twarz do swojego torsu, że z trudem mogła oddychać, a cóż dopiero mówić o krzyku, gdy czuła pod sobą pędzące zwierzę, uwożące ją w nieznane. Zaczęła walczyć, rękami, nogami, próbując znaleźć miejsce, gdzie mogłaby drapać, kaleczyć. Wolała spaść z konia, niż dać się w ten sposób porwać. No i jej plan. Dobry Boże, jej plan! Usłyszała, jak mężczyzna zaklął, a koń zatrzymał się, podskakując i szarpiąc. Wyswobodziła rękę i z całych sił pociągnęła mężczyznę za brodę. Chyba połowa została jej w dłoni. - Do diabła! - Chwycił jej ręce. - Uspokój się, kobieto! Młóciła ramionami i wierzgała najmocniej, jak umiała. - Puszczaj mnie! Koń zaczął się cofać. Dłonie mężczyzny boleśnie zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Usiłowała mocno kopnąć konia. 8 RS

Ale jakieś dwie silne ręce pochwyciły jej nogi. - Masz pełne ręce roboty, prawda? - rozległ się męski głos. - Przestań się śmiać i pomyśl, czym ją związać - odezwał się Le Corbeau z tym samym arystokratycznym, angielskim akcentem. Ten fakt oraz pojawienie się nowego nieprzyjaciela na chwilę oszołomiły Cressidę, ale gdy dotarł do niej sens usłyszanych słów, znów podjęła walkę. Otworzyła usta do krzyku, ale zakryła je dłoń w rękawiczce. - Powinnaś wiedzieć, kiedy zostałaś pokonana, głupia dziewczyno. Nie zamierzam cię skrzywdzić. Ratuję cię przed losem gorszym od śmierci. Jeszcze mi podziękujesz, gdy odzyskasz zdrowy rozsądek. Wbiła w niego wściekły wzrok. Chciała wykrzyczeć swoją opinię o jego nieznośnej arogancji, ale udało jej się jedynie wydać jakiś charkot. Chociaż się wyrywała i kopała, ściągnięto jej z nóg wieczorowe pantofelki, rozwiązano jej podwiązki, tak, podwiązki, i zdjęto pończochy. Potem związano jej nogi. Chwilę później miała również związane ręce. - Musimy jej zasłonić oczy - oświadczył piekielny porywacz. Próbowała walczyć, ale więzy i rozpacz zrobiły swoje. Czuła łzy pod powiekami, oczy przesłonięto jej kawałkiem materiału. O Boże, o Boże, gdyby mogła być teraz bezpieczna w swoim domu i nie miała innych zmartwień niż wybór dżemu na śniadanie. - Myślisz, że to porwanie się liczy? - zadał pytanie drugi mężczyzna. Sprawiał wrażenie, że nadal jest rozbawiony. - Lepiej, żeby się liczyło. Nie zamierzam tego powtarzać. - Może powinieneś zwracać uwagę na to, co mówisz, dopóki dama nie ma jeszcze niczego w uszach. - A niech to wszystko piekło pochłonie... - Co to za język! - Drugi mężczyzna chyba się śmiał. - Daruj sobie. Koń zakołysał się i ruszyli. Nie była zakneblowana, więc mogła krzyczeć, ale nie miała odwagi. Była całkowicie na łasce porywacza, który trzymał ją w mocnym uchwycie. - Gdzie jedziemy? - zapytał drugi mężczyzna. - Do domu. Dlatego ma zasłonięte oczy. Dom. Dom, którego nikt nie powinien widzieć. Zdrętwiała ze strachu. Le Corbeau wcale nie był Francuzem, tylko Anglikiem. I to szlachetnie urodzonym Anglikiem. Zrobi wszystko, żeby uniknąć stryczka. Zamordowanie jej byłoby doprawdy drobnostką. 9 RS

Panie, ocal mnie. Panie, ocal mnie - powtarzała w myślach przy każdym ruchu konia, przy każdym naporze ciała porywacza. Teraz już nie koń, ale napastnik był źródłem jej przerażenia. Była bezradna, bezsilna, całkowicie na łasce tej góry mięśni i mocy. Zbierało jej się na wymioty. Czy zakrztusi się nimi? Czy kogokolwiek będzie to obchodzić?... Koń się zatrzymał. Cressida zadygotała i podziękowała Bogu, jednocześnie przełykając ślinę, żeby pozbyć się smaku żółci z ust. Mężczyzna przesunął się tak, że mogła teraz siedzieć bokiem na gładkim, śliskim siodle. A potem zsiadł z konia. Była sama - z przesłoniętymi oczami, skrępowana i chwiejąca się. Powietrze było chłodne. Koń się poruszył. Spadała! Ledwo krzyknęła, gdy silne ręce pochwyciły ją w talii. Wrzasnęła ponownie, tym razem z wdzięczności za te krzepkie ramiona i twarde ciało, do którego przywierała. Było to ciało potwornej bestii, ale masywnej, dającej poczucie bezpieczeństwa i... dwunożnej. Gdzieś na prawo od niej rozległ się głos drugiego mężczyzny: - Droga pani, proszę się nie bać. - Sprawiał wrażenie autentycznie zatroskanego. Ale to rozbójnik trzymał ją na rękach i dokądś niósł. Ale dokąd? I po co? Powinno się w niej gotować ze strachu, ale jakby coś się w niej wypaliło. Mogła się jedynie modlić. Nieprawda. Mogła również myśleć. „Wiedza jest siłą" powiedział sir Francis Bacon, ona zaś potrzebowała teraz siły. Słyszała wszystko, więc zaczęła nasłuchiwać. Zostawili gdzieś konie, a mężczyźni musieli iść po miękkiej ziemi, bo nie dobiegał jej odgłos kroków. Czuła zapachy. Żadnej końskiej woni, tylko lekki fetor, być może pochodzący z chlewu. Jakieś wiejskie gospodarstwo? No i oczywiście aromat drewna sandałowego, do którego zdążyła już przywyknąć do tego stopnia, że niemal go nie wyczuwała. Nagle pod stopą mężczyzny coś zachrzęściło. Żwirowy podjazd? Żadna wiejska zagroda nie miała wysypanego żwirem podjazdu. Zbliżali się do jakiegoś zamożnego domu. A więc przesłonięto jej oczy z powodu domu, 10 RS

żeby nie mogła go później rozpoznać, gdyby kiedyś wróciła tu ze strażą. Sugerowało to, że zamierzali chyba ją w końcu wypuścić. Kiedy już się z nią zabawią? Sądziła, że takie sytuacje zdarzają się w powieściach! Zatrzymali się. Usłyszała trzask. Zamek? Tak. Drzwi nie zaskrzypiały, ale słychać było, jak się otwierają. Została wniesiona do środka. Żadnego powiewu. Zatęchłe powietrze. Woń politury. Wspomnienie po posiłku. Równomierne tykanie ogromnego zegara i drewniana podłoga pod nogami. Powrócił strach. Nie chciała być w środku, wewnątrz tego domu. - Proszę... - odezwała się. - Cicho. Jeśli będziesz hałasować, to cię zaknebluję. Zaniosę ją do mojego pokoju. Drugi mężczyzna musiał być w pobliżu. Czy jego obecność zapewniała większe bezpieczeństwo, czy też stanowiła dodatkowe zagrożenie? Le Corbeau zaczął ją wnosić na górę. Do swojego pokoju. Do swojej sypialni. Cressida się modliła. Z Croftonem byłoby paskudnie, ale byłby to jej wybór, służący jej celom. A teraz miała stracić cnotę, bo taki był kaprys jakiegoś złodziejaszka? Otworzyły się kolejne drzwi. Dywan pod stopami. Intensywniejszy zapach drewna sandałowego. Jego sypialnia. Położono ją na czymś miękkim. Na jego łóżku. 11 RS

Rozdział II Serce Cressidy od dawna tłukło się w piersi, ale teraz, gdy czekała na najgorsze, zaczęło bić jak oszalałe ze strachu. Przez chwilę słyszała jedynie jego dudnienie, jakby była sama, ale jakimś pierwotnym instynktem wyczuwała obecność porywacza. Cisza była bardziej przerażająca niż krzyk. Nagle rozbójnik się odezwał: - Nikt nie zamierza cię skrzywdzić. Uwierz w to. Dziwne, ale uwierzyła. Jej serce zwolniło. - Mam parę spraw do załatwienia, więc muszę cię tu przez chwilę zostawić związaną. Przykro mi z tego powodu, ale nikt ci nie zrobi nic złego - mówił z niewielkiej odległości. - Muszę jednak cię mocniej skrępować. - Nie! Ignorując jej protest, podniósł ją, okręcił czymś na wysokości łokci i zawiązał. Potem usłyszała oddalające się kroki na dywanie i odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Została więc sama. Nie wiedziała, czy ma za to dziękować, czy się wściekać. Ten łajdak przerwał jej podróż i jej plany, a teraz porzucił ją tutaj związaną i z zasłoniętymi oczami. Podniosła ręce, żeby zsunąć przepaskę z oczu, i zrozumiała, dlaczego związał ją w łokciach. Nie była w stanie na tyle wysoko podnieść ramion. Zaczęła rzucać głową na poduszce, ale nie udało jej się zsunąć materiału. Przestała więc. Tkanina była zawiązana z tyłu i przypięta do zwoju włosów spinkami, które przy każdym ruchu wbijały się w głowę i ciągnęły włosy. - Powieś się - mruknęła pod adresem nieobecnego łajdaka, cytując zwrot zaczerpnięty z Szekspira. Jeśli dobrze pójdzie, złapią go i powieszą na szubienicy w Tyburn. Jednak z jakiegoś powodu taka wizja niezbyt ją satysfakcjonowała. Zresztą jak na razie nie zasłużył sobie na stryczek. I miał powód, żeby jej zawiązać oczy. Żeby nie mogła widzieć, gdzie jest. Zeby nie musiał jej zabić? Chociaż noc była ciepła, przeszył ją zimny dreszcz, a spod opaski na oczach popłynęły łzy. Tris zbiegł na dół po schodach i znalazł Caradoca Lyne czekającego na niego w salonie i popijającego koniak. Cary był jasnowłosym adonisem, który zwykle dzielił beztroski sposób bycia Trisa i jego psoty. Teraz jednak nie był zadowolony. 12 RS

- Nie mogłem pozwolić, żeby odjechała z Croftonem - rzekł Tris. - Rozumiem, ale czy trzeba było ją związywać? Tris złapał karafkę i nalał sobie brandy. Brandy z przemytu. Zdobycz z innego napadu, który przebiegł znacznie sprawniej niż ten ostatni. - Miałem jej pozwolić włóczyć się swobodnie po domu albo uciec? - Mogłeś wyjaśnić... - Cary się skrzywił. - Chyba jednak nie. - No właśnie. Dziewczyna zaczeka, a my musimy jeszcze zatrzymać powóz. - Mówiłeś, że tamten wystarczy. - Ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie wystarczy. Ten cholerny Crofton na pewno nie poskarży się władzom na napad. - Tris wysączył trunek z kieliszka. - Chodź. - Czy tym razem to ja będę mógł zatrzymać powóz? - Nie. Jestem twoim szefem. - Psujesz zabawę. Opuścili pokój i skierowali się do stajni po konie. - Mógłbym się przebrać za Kruka - argumentował Cary. - A ile czasu zabrałoby ufarbowanie twoich włosów na ciemno i doklejenie zarostu? - Tris dotknął swojej brody i zauważył, że zwieszała się odklejona z jednej strony. - Wszystko przez tę przeklętą harpię. Nie miał cierpliwości, żeby przykleić zarost. Teraz ponownie to zrobił, używając do tego odrobiny lepkiego płynu do pielęgnacji cery. Potem odjechali we trzech, by znów wcielić się w rolę bandytów. Cressida w końcu zrozumiała, czemu jej więzienie było takie niesamowite. Nie było tu zegara. Przywykła do zegara w sypialni. Gdzieś w oddali jakiś wybijał kwadranse, a potem godzinę pierwszą, ale w panującej w pomieszczeniu ciszy słychać było jedynie jej niespokojny oddech. Co się stanie, gdy mężczyzna powróci? Wyruszyła na tę wyprawę przygotowana na najgorsze, ale nie na to. Była gotowa oddać się Croftonowi, miała jednak plan, jak tego uniknąć. A teraz przez tego cholernego Le Corbeau wszystko legło w gruzach! Po przybyciu do Londynu często pisała listy do swoich przyjaciół w Matlock, bawiąc ich uwagami o stolicy i towarzystwie. Szkoda, że nie będzie mogła opisać im tej przygody. W jej głowie kłębiły się zręczne sformułowania dotyczące Le Corbeau i elity towarzyskiej - dandysów, książąt i wpływowych dam z klubu Almack, którzy nie zauważyli pojawienia się pomiędzy nimi 13 RS

zwyczajnej Cressidy Mandeville. Gdyby ten skandal wypłynął na światło dzienne, na pewno stałaby się znana! Nie było jej szczególnie niewygodnie, ale oburzała się na myśl o tym, w jaki sposób obaj mężczyźni ją potraktowali. Miała ręce związane własnymi podwiązkami i podejrzewała, że nogi skrępowali jej bardzo drogimi jedwabnymi pończochami. Podwiązkami i pończochami, które zdjął jeden z tych łotrów. Zdumiewające, że można być jednocześnie zirytowaną, znudzoną, przestraszoną i wściekłą. Powróciła do swoich planów. Musi uciec porywaczowi, pojechać do Stockeley Manor i wypełnić swą misję... Było jednak bardzo późno, a że ostatnio kiepsko sypiała, bojąc się panicznie tej podróży, rozważała w myślach coraz to dziksze plany i powoli odpłynęła w sen. Obudziła się gwałtownie. Ciemność?... Nie, opaska na oczach! A więc to nie był sen. To była jawa i mężczyzna wrócił. Obudził ją odgłos jakichś przedmiotów, przesuwanych w pewnej odległości od niej. Gdyby tylko mogła widzieć! Lekka poświata przy brzegach opaski powiedziała jej, że w pokoju zapalono świecę. Wrócił, i tym razem może mieć czas, żeby z nią zrobić różne rzeczy. Przeszył ją dreszcz i zaczęła szczękać zębami. Zacisnęła usta, ale niewiele to pomogło. Usłyszy ją i... i co uczyni? Woda. Chlupot wody. Przyziemny obrazek, który pojawił jej się przed oczami, był przerażająco klarowny. Nalał wodę z dzbanka do miski. Odgłosy chlapania powiedziały jej, że się mył. Strach zastąpiło uczucie osłabienia i oszołomienia. Było dość nieprawdopodobne, żeby nikczemny gwałciciel mył się przed atakiem na nią. Plusk wody obudził w niej pragnienie. Suchość w gardle dusiła ją. - Czy mogę się trochę napić? - udało jej się wykrztusić. Odgłosy gwałtownie ucichły. - Myślałem, że śpisz. Poczekaj chwilę. Przesunęła językiem po wargach, żeby je zwilżyć, przez cały czas nie przestając nasłuchiwać. Nalewanie wody. Odgłos zbliżających się kroków. Gdy dotknął jej twarzy, wzdrygnęła się lekko. - Woda - powiedział, żeby rozproszyć jej lęki. Dziwny typ złoczyńcy. Nie opierała się, gdy wsunął ramię pod jej plecy i pomógł się unieść. Kiedy chłodna szklanka dotknęła jej warg, rozchyliła je. Cudowna woda wypełniła 14 RS

jej usta. Przełknęła. Znów wlał w nie nieco wody. Dziwaczna współpraca - jego ręce, jej buzia działające razem tak, jakby robiły to od dawna... Nagle jednak synchronizacja się załamała. Może przechylił szklankę za szybko, może zaś ona przełykała zbyt wolno. Zakrztusiła się i szarpnęła. - Przepraszam. Szklanka się odsunęła. Poczuła, że ściera jej krople z brody i znów owionął ją zapach drewna sandałowego, tym razem silniejszy. Przed chwilą umył ręce mydłem pachnącym drewnem sandałowym. Mydło, koń, skóra, mężczyzna. Nigdy dotąd nie zauważała takich rzeczy i wcale nie chciała dostrzegać ich teraz. Wywoływały poczucie zażyłości, intymności. Musiała znów widzieć! Chciała zobaczyć tego łajdaka z czerwonym, pijackim nosem. - Nie. Proszę... - Ciii... - Położył ją ostrożnie z powrotem. Dopadły ją inne myśli. Wyobraziła sobie, jak wygląda, leżąc w przekrzywionym zawoju na głowie i pogniecionym, zniszczonym ubraniu. Znów oddalił się od niej i usłyszała dziwny dźwięk. Cichy odgłos rozdzierania. Zduszone przekleństwo. Jego fałszywa broda i wąsy! Ciekawe, jak bez nich wyglądał. A co ważniejsze, czy go znała? Przez ostatnie miesiące żyła wśród elity towarzyskiej. Na skraju wielkiego świata, ale jednak. Nawet jeśli go rozpozna, nie może tego okazać! I kolejne zmartwienie. Czy mężczyzna ją rozpoznał? To byłaby prawdziwa klęska. Była jedynie córką niezbyt liczącego się sir Arthura Mandeville'a. Wątpiła, by większość śmietanki towarzyskiej zdawała sobie sprawę z jej istnienia. Zresztą mężczyzna, który zdecydował się zostać rabusiem, raczej nie tańczył na londyńskich balach. Dalsze mycie. Dwa stuknięcia, pewnie buty. Miała słuch tak wyczulony na najdrobniejszy dźwięk, że usłyszała odgłos stóp w samych pończochach, zbliżających się ponownie do łóżka. Teraz. Teraz to się stanie. Obrona będzie bezskuteczna, ale zamierzała walczyć. Kiedy dłoń pochwyciła jej nogę, kopnęła. Coś zimnego dotknęło jej kostki. Poczuła ostre szarpnięcie. Nagle miała wolne nogi i wykorzystała to, żeby się od niego odsunąć. - Nie bój się. - Czemu mam się nie bać? Jesteś bandytą! - Ale mam wytworne maniery. Wyczuła, że nie zbliżył się bardziej, więc się uspokoiła. 15 RS

- Sama wiesz, że wcale nie chciałaś jechać z lordem Croftonem. - Ależ chciałam. - Z początku pragnęła, żeby zdjął jej opaskę z oczu, ale szybko zmieniła zdanie. Lepiej, żeby nie widział jej twarzy. Zapadła cisza, po czym jakiś ciężar opadł na łóżko w niewielkiej odległości od jej stóp. Wzdrygnęła się. Nie była w stanie się opanować. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Dlaczego z własnej woli towarzyszyłaś Croftonowi? - To nie twoja sprawa, mój panie. A teraz chciałabym, żebyś mnie odwiózł z powrotem. - Sądzisz, że będzie na ciebie czekał na drodze? Leniwe rozbawienie w jego głosie sprawiło, że miała ochotę krzyczeć z irytacji. To śmieszne, ale dokładnie to myślała. - Oczywiście, że nie. Możesz mnie zawieźć do Stokeley Manor. - Gdzie każesz mnie aresztować. - Podwieź więc mnie w pobliże dworu. Tam już dam sobie radę sama. - Nie wątpię. - A po chwili dodał: - Kim jesteś? I co teraz? Musi zapewne myśleć, że była kobietą lekkich obyczajów, skąd więc to pytanie? Jaka odpowiedź spowoduje, że ją wypuści? Wszystko, absolutnie wszystko zależało od tego, czy dotrze do Stokeley Manor. Zachowywał się tak, jakby uważał, że ją uratował. Pozwoli więc jej odejść, jeśli będzie przekonany, że jest zatwardziałą ladacznicą. - Kim jestem, panie? - odpowiedziała najbezczelniejszym, najbardziej chropawym głosem, na jaki było ją stać. - Twoim jeńcem. I tak, nałożnicą Croftona. Łóżko znów się poruszyło. O Boże. Kładł się. Nie dotykał jej, ale kładł się obok niej... Męska ręka przesunęła się po przodzie jej sukni. Cofnęła się, głośno zaprotestowała. Przecież dziwce by to nie przeszkadzało. Czy zauważy jej gwałtowne bicie serca? Ręka znów przesunęła się lekko wzdłuż jej piersi, a potem po szyi, wywołując wstrząsające wrażenie na nagiej skórze i powodując, że wstrzymała oddech. Odchyliła się, rozpaczliwie starając się umknąć. Nagle przetoczył się na nią, gorący, twardy i ogromny. - Nie! - wrzasnęła, związanymi rękoma i spętanymi spódnicą nogami bezskutecznie próbując zepchnąć go z siebie. Złapał jej ręce i poczuła jego wargi na swoich palcach. Całował jej palce? 16 RS

- Czemu nie? - Taki swobodny głos, jakby wcale z nim nie walczyła. - Zapłacę ci twoją normalną stawkę. Podwoję opłatę. Jak zareagowałaby dziwka? - Jestem bardzo droga. - A ja jestem bardzo bogaty. - Jestem też wybredna. Nie idę do łóżka z każdym mężczyzną, który ma pieniądze. Roześmiał się. - Nie jestem każdym mężczyzną, moja słodka nimfo. Wiesz, nigdy dotąd nie odmówiła mi żadna dziwka. Od razu zrozumiała swój błąd. Pewnie żadna ladacznica nigdy nie odmówiłaby mężczyźnie z pieniędzmi. Ladacznica. Wdała się w tę przygodę przygotowana na to, ale z wiarą, że uda jej się uniknąć najgorszego. A teraz, porwana, bezradna, czuła na sobie napór ciała tego podłego człowieka. Czy miała mu pozwolić na zrobienie tego, co robią mężczyźni, żeby później pomógł jej dokończyć podróż? Na samą myśl o tym czuła, że coś dławi ją w gardle, ale gotowa była mu na to zezwolić, gdyby tylko się to udało. Ale się nie uda. Odkryje, że jest dziewicą, a wtedy Bóg jedyny wie, co się wówczas stanie. Coś musnęło jej wargi - chyba jego kciuk. Przekręciła głowę, żeby mu umknąć. Przygniatając ją swoim ogromnym ciałem, ujął w dłonie jej głowę i przycisnął wargi do jej ust. Usłyszała swój własny, zduszony szloch i zaczęła się modlić, aby uznał go za wyraz protestu, a nie przerażenia. - Nigdy nie zmusiłem do niczego kobiety - wyszeptał - i nie zrobię tego teraz. Ale może uda mi się cię przekonać? To będzie cudowne dla nas obojga. Wiesz przecież, musisz wiedzieć, jak niebezpieczeństwo rozpala mężczyznę. - Nie! To znaczy... nie rób tego! Lord Crofton mi zapłacił. Uważam, że na razie należę do niego. - Honor u grzesznika? - Zaśmiał się. - Daj spokój, moja śliczna. Uczyniłby dokładnie to samo, gdyby nasze role się odwróciły. Poruszył się. Przestał ją przygniatać swoim ciałem. Na chwilę obudziła się w niej nadzieja, ale nagle kolano napastnika wcisnęło się pomiędzy jej nogi, rozchylając je. I zaczęło się przesuwać w górę! - Przestań. Proszę! Przerwał, ale jej nie puszczał. Leżała, nie oddychając, unieruchomiona, przygnieciona do łóżka... 17 RS

- Kim jesteś? - ponowił pytanie i w końcu zrozumiała. Nie uwierzył jej. Z jakiegoś powodu nie wierzył, że jest kurtyzaną i był gotowy wydusić z niej prawdę. I nie zrezygnuje, dopóki się tej prawdy nie dowie. Z goryczą pogodziła się z nieuniknionym. Dosłownie i w przenośni znajdowała się na jego terytorium. Był zwycięzcą. Ale jakie nazwisko podać. Na pewno nie własne. Pierwszym, jakie przyszło jej do głowy, było nazwisko żony wikariusza z Matlock. - Jane Wemworthy. - Dziwka? - zażądał odpowiedzi. Rozwścieczona, odzyskała oddech. - Nie. Wtedy się odsunął. Puścił ją i zszedł z łóżka. Kiedy złapał ją za ręce, zaczęła się szarpać. Nagle znów poczuła dotyk zimnego metalu. Za chwilc miała wolne ręce. Uniosła je, żeby ściągnąć z twarzy obrzydliwą opaskę, o mato co nie zdejmując przy tym z głowy swojego zawoju. Siedząc na łóżku, uwolniła się od opaski i rozejrzała po pokoju, szukając czegokolwiek, co mogłoby jej jakoś pomóc. Znajdowała się w skromnej sypialni oświetlonej świecami w trójramiennym kandelabrze. Tapety w kolorze kości słoniowej, mahoniowa szafa i stolik z przyborami do mycia, rudobrązowe zasłony. A mężczyzną stojącym w nogach łoża z baldachimem był olśniewająco przystojny książę St. Raven. Czując, że z powodu zdumienia oczy wyłażą jej z orbit, rozpaczliwie usiłowała nie okazać, że go rozpoznała. Ale jak mogła go nie poznać? Wszyscy znali St. Ravena. Był nieuchwytną gwiazdą towarzystwa, wspaniałą i pożądaną nagrodą. W ubiegłym roku, tuż po Waterloo, odziedziczył tytuł książęcy po wuju i natychmiast opuścił kraj. Cressida nie wiedziała, czy po prostu uciekł, czy też skorzystał z nadarzającej się okazji do podróży, ale ludzie utrzymywali, że umknął. Przecież od razu stał się najatrakcyjniejszą zdobyczą w matrymonialnych łowach. Młody, przystojny, nieżonaty książę. Kiedy parę miesięcy temu wrócił do kraju i zaczął uczestniczyć w życiu towarzyskim, rozpętało się szaleństwo. Podczas niezliczonych balów czy wieczorków tańcujących Cressida słyszała panny na wydaniu, piszczące z emocji, gdyż „och, widziały go!", „och, rozmawiały z nim", a czasami nawet „och, tańczyły z nim". Większość pań nie miała nadziei na zostanie księżną, ale niektóre walczyły. Diana Rolleston 18 RS

- Stowe, sama będąc wnuczką księcia, miała wielkie ambicje. Śliczna Phoebe Swinamer zachowywała się tak, jakby już stanowił jej własność. Patrząc na stojącego przed nią mężczyznę, Cressida zastanawiała się, jak panna Swinamer śmiała tak uważać. Książę był wysoki, ale nie wzrost stanowił o jego atrakcyjności. Nie była to też jego pozycja. St. Raven, w prostej koszuli rozchylonej pod szyją i czarnych, skórzanych spodniach zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Zajmował więcej miejsca, niż uzasadniałaby to jego postura. I z bliska był równie przystojny, jak i z oddali. Chociaż był duży i silny, miał jakąś elegancję w postawie, a poza tym burzę ciemnych włosów i wyraziste, ciemnoniebieskie oczy. Jak zauważyła już wcześniej, jego usta sugerowały rzeczy, o których dama nie powinna nawet myśleć. - Rozpoznałaś mnie. Nie było to pytanie. Za późno, o wiele za późno wyczuła grożące jej niebezpieczeństwo. - Tak. Czy powieszą księcia za to, że bawił się w rozbójnika? Jeśli go zidentyfikuje, na pewno będą musieli coś z nim zrobić. Zerknęła na ostry nóż leżący na stoliku przy łóżku. Niemal czuła, jak długie ostrze ślizga się po jej szyi... - Jeszcze trochę wody, panno Wemworthy? Przerażona i zdezorientowana jego propozycją i usłyszanym nazwiskiem, wbiła w niego wzrok. Dopiero po chwili wykrztusiła: - Tak, proszę, wasza książęca mość. Nawet najbardziej chory umysłowo zbrodniarz i morderca niewątpliwie nie zachowywałby się w ten sposób. I nie śmiałby się, tak jak teraz. - Wydaje mi się, że przekroczyliśmy już granicę takiej formalności. Nazywaj mnie St. Raven. Ja zaś będę się do ciebie zwracał po imieniu, Jane. - Nawet jeśli się nie zgodzę? Podał jej szklankę z wodą. - Panna Wemworthy brzmi tak sztywno i zasadniczo. To nazwisko pasuje do kobiety, która nie pochwala rozrywek albo zajmuje się pisaniem poważnych rozpraw. Cressida, próbując stłumić swoją reakcję, skupiła uwagę na wodzie. Idealnie opisał panią Wemworthy. Ale chyba nie każdy pasował do swojego nazwiska? Nazwisko St. Raven miało w sobie coś drapieżnego, łupieżczego, ale Mandeville kompletnie do niej nie pasowało. Wieki temu sir John Mandeville 19 RS

opisał swoje podróże po ziemiach pełnych smoków i stworzeń, które były pół ludźmi i pół zwierzętami. Uwielbiała te historie, ale nigdy nie miała chęci uciekać od codzienności i bezpieczeństwa. Codzienność i bezpieczeństwo? Znajdowała się na łóżku księcia St. Raven! Nie mogła przestać myśleć o setkach młodych kobiet, które padłyby zemdlone wobec takiej możliwości. Na pewno nie groził jej gwałt. Kompromitacja młodej kobiety, którą później musiałby może poślubić? Dziwiła się, że już dawno nie porzucił jej z powrotem na Drodze Królewskiej. - Jeszcze trochę wody? - zapytał, jakby najbardziej na świecie interesował się zaspokojeniem jej pragnienia. - Nie, dziękuję. - Miała jednak inne potrzeby i nie zamierzała tego kryć. - Wkrótce będzie mi potrzebny nocnik i odrobina prywatności, abym mogła z niego skorzystać, wasza książęca mość. - Oczywiście - odpowiedział, w równym stopniu niespeszony. Cressida uświadomiła sobie, że miała zamiar go zawstydzić. - Daj mi słowo, że nie będziesz próbowała uciec, dopóki znów nie porozmawiamy, a ja zapewnię ci prywatność i wszelkie wygody. Zdziwiona, zamrugała. - Uwierzysz w moje słowo? - Czyż nie jest wiążące? Miała ochotę wypalić „oczywiście!", ale nie była do końca pewna. Jeszcze nigdy nikt jej o to nie zapytał, a że była osobą praktyczną... - Chyba nie - zauważył, unosząc brwi. - Gdybyś był łotrem, jaśnie panie, ja zaś mogłabym uciec, dając ci słowo, obawiam się, że uciekłabym. Uśmiechnął się. - Mądrze i uczciwie powiedziane. Jej serce wywinęło koziołka. Niewątpliwie był typem mężczyzny, który sprawiał, że kobiety robiły z siebie idiotki, i to nie tylko z powodu jego pozycji społecznej. Ale ona nie była taka. Nie ona. - Musisz więc zdecydować, czy jestem łotrem, czy też nie. Nagle zakłopotana swoim położeniem, wstała z łóżka. - Jesteś rozbójnikiem - zauważyła. - To nieprawda. - Jak możesz mówić, że to nieprawda? Przecież zatrzymałeś powóz i porwałeś mnie! 20 RS

- No dobrze, może jest to po części prawda. Podczas gdy Cressida stała, St. Raven zachował się bardzo niestosownie, siadając na łóżku, opierając się o poduszki i otaczając ramieniem zgiętą w kolanie nogę. Chyba jeszcze nigdy nie znajdowała się w towarzystwie mężczyzny tak swobodnie ubranego, swobodnie zachowującego się i siedzącego w tak swobodnej pozycji. I to był książę! Książę St. Raven! Gdyby nie fakt, że nigdy nie wymyśliłaby czegoś równie szokującego, mogłaby sądzić, że jej się to wszystko przyśniło. - Ale grałem tę rolę tylko przez tę jedną noc. Przypomniała sobie teraz, że mówiono o nim, iż jest gwałtowny. - Bawi cię uprawianie rozboju? - Taka teraz moda. - Chyba jesteś szalony. Usta mu zadrgały. - Nie chciałbym tego na twoim miejscu. Znajdowanie się w rękach szaleńca musi budzić strach. - Dał jej chwilę, żeby te słowa do niej dotarły, po czym dodał: - Ale wracając do kwestii twojego słowa, nie mogę pozwolić, żebyś się udała do lorda Croftona. Jeśli więc nie będę miał pewności, że znajdę cię tutaj jutro rano, będę musiał przedsięwziąć niezbędne kroki. Na przykład związać cię. Albo przywiązać cię do mnie. Przesunął wzrok na jej piersi. Spuściła oczy. Jej biust, zbyt duży w świetle obowiązującej mody, wznosił się i opadał w niespokojnym oddechu. Był doskonale widoczny w głębokim dekolcie wieczorowej sukni, na której założenie nalegał Crofton. Przypomniała sobie, że książę wsunął jej za dekolt kolczyki i pieniądze. Podniosła rękę, żeby się zasłonić i poczuła banknoty. Przełknęła nerwowo i podniosła wzrok. - Nie mam butów i na dodatek nie mam zielonego pojęcia, gdzie jestem, wasza książęca mość. Do jutra nigdzie nie zniknę. - Już jest jutro. Nie uciekniesz, dopóki nie zjemy śniadania i nie omówimy całej sprawy. Nie znosiła, gdy jej rozkazywano, ale powiedziała: - Zgoda. - Dajesz słowo honoru? Znów się zawahała, zdziwiona, że ją o to prosi, ale odparła: - Daję słowo. - Chodź więc. Wstał, wziął świecznik, wyprowadził ją z pokoju i powiódł w stronę sąsiednich drzwi. Dopiero wtedy, podążając za nim, Cressidzie przyszło do 21 RS

głowy, że może St. Raven usiadł na łóżku, żeby mogła patrzeć na niego z góry. Czy to możliwe, że zachowałby się z takim wyczuciem i delikatnością? 22 RS

Rozdział III Sąsiednia sypialnia była taka jak jego pokój, z tą tylko różnicą, że wisiały tu niebieskie zasłony. Odnosiła wrażenie, że znajduje się w skromnym wiejskim dworze. Dziwne miejsce, jak na księcia. Wynajęte na cele rozboju? Zapalił jedną świecę. - Cała służba śpi. Przyniosę ci wody, której nie zużyłem do mycia. Pościel nie jest wietrzona, ale mamy lato. Omal nie zachichotała, słysząc, że tak bardzo zajmują go domowe, gospodarskie sprawy, będące zwykle domeną pań domu. Ale nic jej nie obchodziło. Ogarnęła ją senność i oczy same jej się zamykały. - Nic nie szkodzi. - Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w sąsiednim pokoju. To już nie była uwaga typowa dla pani domu. Skrzywienie ust i uniesione brwi dodały jej pikantnego smaczku. Kiedy została sama, przypomniała sobie, że ma do czynienia z rozpustnikiem. Książę St. Raven miał nie tylko reputację człowieka gwałtownego, ale także rozwiązłego kochanka. Brat jej przyjaciółki Lavinii opowiadał siostrze wszystkie plotki, a Lavinia oczywiście dzieliła się pieprznymi szczegółami z Cressida. Książę wydawał szalone przyjęcia. Przyjęcia dla dżentelmenów i kokot. Był bywalcem na nieprzyzwoitych balach. Kiedy wrócił z dzbankiem wody i ręcznikiem, obserwowała każdy jego ruch. Ale książę zostawił tylko przyniesione rzeczy i wrócił do drzwi. No cóż, nie należała do kobiet, które budzą w mężczyznach szalone żądze. A poza tym wydawało jej się, że gwałt na przyzwoitej kobiecie jest ostatnią rzeczą, jaką uczyniłby książę. Przy drzwiach się zatrzymał. - Moi służący są dyskretni, ale nie są święci. Co będzie, jeśli pojawią się plotki, że spędziłaś tu noc? Czysta złośliwość kazała jej odpowiedzieć: - Będziemy musieli się pobrać? Dostrzegła w jego oczach czujność i wyczuła rosnący pomiędzy nimi mur. - Przepraszam. Nie zamierzam zmusić cię do małżeństwa, wasza książęca mość. Prawdę mówiąc, podałam fałszywe nazwisko, więc nic ci nie grozi. Mur się zmniejszył. 23 RS

- Przebiegła kobieta. Ale tak czy inaczej, staraj się nie pokazywać. Przyniosę ci śniadanie i uprzedzę, kiedy przyjdę, żebyś miała czas się ubrać. To mi przypomina... Znów wyszedł. Czekała, kuląc się przemarznięta z niewyspania. Wrócił i rzucił na łóżko purpurowozłote ubranie. - Miłych snów, panno Nimfo. Porozmawiamy rano. Drzwi się zamknęły. Była sama w pokoju oświetlonym migającym płomieniem jednej tylko świecy. Panowała cisza. W zamku w drzwiach tkwił klucz, ale powściągnęła chęć przekręcenia go. Zamknięte na klucz drzwi i tak by go nie powstrzymały, a była pewna, że nie będzie się włamywał. Wzięła do ręki ubranie z ciężkiego, miękkiego jedwabiu. Męski szlafrok. Podniosła go do twarzy i znowu poczuła zapach drewna sandałowego. Pomyślała, że ta woń do końca życia kojarzyć się jej będzie z tą nocą. Teraz, gdy została sama, nie była w stanie po prostu położyć się do obcego łóżka. Pomimo znużonych oczu i bólu stawów nie mogłaby zasnąć w domu rozpustnego księcia. Szczyciła się jednak tym, że jest osobą praktyczną. Musi więc iść spać, żeby jutro mieć w pełni sprawny umysł i znaleźć sposób na wypełnienie swojej misji. Odchyliła narzutę i zobaczyła czystą pościel, która przyciągała ją jak magnes. Może jednak uda jej się zasnąć. Wyjęła szpilki, przytrzymujące zawój, i zdjęła go z głowy, razem ze sztucznymi lokami. Panowała moda na burzę loków wokół twarzy, ale Cressida nie zgodziła się na przycięcie jej długich włosów nad czołem. Zresztą jej włosy były proste i ciężkie, więc wymagałyby ciągłego stosowania żelazka do loków, żeby uzyskać pożądany wygląd. Wyjęła więcej szpilek i włosy opadły jej na plecy. Nie miała siły zaplatać ich na noc. Myślała tylko o tym, żeby paść na łóżko. Nagle zorientowała się, że bez względu na to, jak się wykręca i wyciąga, w żaden sposób nie jest w stanie rozpiąć sukni. A nawet gdyby w końcu jej się to udało, i tak nigdy nie zdejmie gorsetu. Z westchnieniem wdrapała się na łóżko, tak jak stała. Na pewno jest tak zmęczona, że zaśnie i tak. Próbowała zasnąć. Przekręcała się z boku na bok, szukając najwygodniejszej pozycji, ale fiszbiny gorsetu wbijały jej się w ciało, ramiączka uciskały, a spódnica plątała się wokół nóg. Stoczyła się z łóżka i ponownie spróbowała dosięgnąć zapięcia. Niemożliwe. Nie pozostawało więc jej nic innego. Wstrzymując oddech wymknęła się z pokoju i skierowała się do jego sypialni... Odwrócił się od szafy, w rozpiętych spodniach, obnażony od pasa w górę. 24 RS