Marcji,
w dowód wdzięczności za przyjaźń
trwającą od czasów, kiedy razem chodziłyśmy do szkoły,
tylko Ŝe wcale się tam nie uczyłyśmy,
bo prowadzone szeptem rozmowy
były o wiele ciekawsze -
i robiłyśmy babki z piasku.
1
Potworny ból przeszył jej skroń. Był tak intensywny, Ŝe aŜ się zachwiała.
Usiłując przezwycięŜyć mdłości, Maddie walczyła o kaŜdy oddech.
Łudziła się, Ŝe zdąŜy dotrzeć do domu, nim straci przytomność,
lecz cierpienie narastało zbyt szybko. Biegła ścieŜką między drzewa-
mi, chwiejąc się i potykając. Przystanęła tylko na moment, Ŝeby odsu-
nąć zwisającą gałąź, potem wpadła do leśnej altanki, rysującej się ostro
na tle pociemniałego nieba. Niemal zupełnie zrujnowane drewniane
schronienie stało samotnie pośrodku porośniętej trawą polanki, od-
wiedzane jedynie przez synogarlice i sarny.
Powinnam o niej pamiętać, przemknęło jej przez myśl. W daw-
nych, lepszych czasach przychodziła tu przecieŜ z siostrami niejeden
raz, przynosząc ze sobą kanapki, jagody i lemoniadę.
Tylko tutaj mogła się schować przed ulewnym lodowatym desz-
czem, który doszczętnie przemoczył jej lekką muślinową suknię, nim
zdołała schronić się w środku. Ból w skroni sprawił jednak, Ŝe nic nie
czuła, gdy padła na kolana na zimne płyty zniszczonej posadzki.
Ile czasu minie, zanim ktoś zacznie jej szukać? Ojciec ostrzegał ją
wprawdzie, Ŝeby nie chodziła samotnie po lesie i wrzosowiskach, lecz
skoro mieli tak mało słuŜących, uwaŜała, Ŝe bardziej przydadzą się w
domu. Och, co za ból!
Objęła mocno głowę rękami, usiłując zagłuszyć cierpienie, ale
ono gwałtownie narastało, jak wrząca w garnku woda. Ból nie chciał
ustać ani złagodnieć. Och, dobry BoŜe, dlaczego akurat dziś musiała
wybrać się do wioski i paść ofiarą tego ataku...
7
Wszystko wokół przeobraziło się w nieznośny, bezkresny, pulsu-
jący wir. JuŜ nawet śmierć byłaby chyba czymś lepszym!
Ból był wszechobecny. Madeline, nie zwaŜając juŜ na nic, skuliła
się na ziemi.
Pierwsze krople deszczu spadły, gdy Adrian odjechał ledwie parę
mil za miasteczko. Zastanawiał się nawet, czy nie zostać tu na noc, ale
nie znalazł przyzwoitej oberŜy. Poza tym nie miał czasu. Musiał ucie-
kać przed mordercą, który zawsze był o krok za nim, choć Adrian za
wszelką cenę starał się zacierać za sobą ślady.
Wieczny uciekinier! Mogliby mu te słowa wyryć na nagrobku!
Zdobył się na cierpki uśmiech, bardziej podobny do grymasu.
Ostatni człowiek, który kiedyś ten uśmiech odwzajemnił, leŜał teraz
pod marmurową płytą i zapewne spoczywał w spokoju, choć miał w
ciele kulę wystrzeloną przez Adriana.
Tak jak on miał w sobie kulę tamtego.
Pojedynki bywają kłopotliwe. Łatwo kończą czyjeś Ŝycie, niosąc
śmierć.
Nie mógł sobie jednak pozwolić na roztkliwianie się nad sobą.
Nie miał czasu.
Spojrzał znów na wiszące nisko chmury, cięŜkie od deszczu. MoŜ-
na by rzec, Ŝe go w ten sposób przywołał! Kolejna wielka kropla spły-
nęła mu po policzku. Adrian postawił kołnierz, nasunął kapelusz nis-
ko na czoło i z rezygnacją pojechał dalej.
Narowisty siwek, którego nieraz trzeba było kiełznać wędzidłem,
zarŜał i skręcił między drzewa, porzucając wąski trakt.
Co u licha? Adrian ściągnął wodze i usiłował zawrócić na drogę,
lecz było juŜ za późno. W przeklętą bestię, jak czasem się zdarzało,
wstąpił diabeł. A moŜe koń chciał po prostu schronić się przed ulewą?
Nigdy nie lubił deszczu.
- CóŜ ci kaŜe myśleć, Ŝe tędy się jedzie do stajni, ty głupie bydlę?
- spytał Adrian, całkiem jakby zwierzę mogło go zrozumieć. Naj-
gorsze jednak, Ŝe mogło ono lepiej o tym wiedzieć od niego.
8
Po chwili Adrian zdał sobie bowiem sprawę, Ŝe istotnie koń stąpa
wąską, lecz wyraźnie widoczną ścieŜką. Czy jadę moŜe przez włości
lokalnego ziemianina? MoŜe na końcu zarośniętego leśnego duktu
istotnie znajdą dom i stajnię?
Jeśli to rzeczywiście była część czyjejś posiadłości, to chyba pod-
upadłej, uznał Adrian. O ścieŜkę kiepsko dbano i...
Wreszcie spostrzegł jakiś mizerny budyneczek. MoŜe to chatka
słuŜby? Nie, za mała. Po chwili zrozumiał, Ŝe to tylko nędzna altanka,
dobra zapewne na słoneczny dzień i na wpół zrujnowana, ale zawsze
jakieś schronienie. Deszcz siekł coraz mocniej, a siwek skierował się
skwapliwie w stronę rudery.
Adrian zsiadł z konia i wprowadził go pod to, co zostało jeszcze z
dachu, a potem okrył wierzchowca derką wyciągniętą spod siodła i
nakarmił kilkoma garściami owsa. Dopiero po chwili, gdy się odwró-
cił, spostrzegł leŜące na ziemi w mrocznym kącie bezwładne ciało.
- Dobry BoŜe!- wykrzyknął. Przywiązał konia w bezpiecznej
odległości do jednego ze słupków podtrzymujących dach, a potem
podszedł bliŜej, chcąc się przekonać, kto tam spoczywa bez ruchu.
Była to młoda dziewczyna. Przemoknięta muślinowa suknia przy-
warła do jej ciała- bardzo zgrabnego ciała, co odruchowo zauwaŜył.
Miała kasztanowate włosy, równieŜ mokre - najwyraźniej zaskoczyła
ją ulewa - i zamknięte oczy. Jest ranna?
LeŜała na boku, z podkulonymi nogami, jak niemowlę. Jej poza -a
moŜe teŜ wyraz twarzy - świadczyły o wielkim cierpieniu. To spra-
wiło, Ŝe ścisnęło mu się serce. Wyglądała Ŝałośnie i bezradnie z twarzą
mokrą od deszczu albo moŜe od łez.
Co tu się stało?
Twarz dziewczyny była bardzo blada. Adrian ukląkł przy niej i do-
tknął jej dłoni, lodowatej jak górski potok. Westchnął głęboko.
Nie Ŝyje?
Zbyt zaniepokojony, by zwracać uwagę na przyzwoitość, powiódł
dłonią po jej ciele, szukając serca. UlŜyło mu ogromnie, gdy wyczuł
jego równy rytm i spostrzegł regularne wznoszenie się i opadanie
piersi.
9
Gdyby dziewczyna czuła się dobrze, chętnie zatrzymałby dłoń na
dłuŜej na jej piersi. Ona jednak wyglądała, jakby zemdlała, Adrian zaś
nadal nie wiedział, co jej właściwie dolega. Był pewien tylko jednego:
nie moŜe dłuŜej leŜeć na zimnej posadzce w mokrej sukni. Jeśli ją tak
zostawi, nieznajoma umrze z pewnością na zapalenie płuc, jak nie-
gdyś jego młoda matka.
Nie miał pojęcia, gdzie dziewczyna mieszka. Mógł wprawdzie po-
jechać dalej ścieŜką i wypatrywać jakiegoś domostwa albo teŜ wrócić na
trakt wiodący do miasteczka, lecz ściemniało się szybko i robiło się coraz
chłodniej. CzyŜ mógł ją zostawić w takiej głuszy bez Ŝadnej opieki?
Nie namyślając się wiele, podszedł do konia i z cierpkim uśmie-
chem ściągnął z niego derkę, którą dopiero co okrył zwierzę.
- Przykro mi, stary, ale ktoś jest w większej potrzebie.
Strzepnął z derki tyle końskiej sierści, ile tylko się dało, i rozłoŜył
ją na posadzce koło nieprzytomnej dziewczyny.
Potem zaczął rozpinać haftki na plecach mokrej sukni. Miał pew-
ną wprawę w zdejmowaniu z kobiety ubrania, choć nigdy nie zdarzy-
ło się, by zabrał się do tego bez pozwolenia. Starał się moŜliwie deli-
katnie ściągnąć z niej przemoczoną suknię, która jednak tak przywarła
do ramion i pełnych, kształtnych piersi, Ŝe rozdarł jeden z rękawów,
lecz w końcu jakoś ją zdjął. Z koszulą poszło mu nie lepiej, tak bardzo
była przesiąknięta zimną wilgocią. AŜ wreszcie - z bezwzględną de-
terminacją, dobrze znaną zarówno jego wrogom, jak przyjaciołom -
zdołał sobie poradzić z nią, a takŜe z resztą bielizny.
Ciało dziewczyny było prześliczne, świeciło alabastrową bielą w
błękitnawym mroku, bez śladu jakichkolwiek sińców czy skaleczeń.
Nabrał głęboko tchu, chcąc zapanować nad podnieceniem, które go
gwałtownie ogarniało.
Do diabła, jakaŜ z niej piękność!
PołoŜył ją ostroŜnie na derce, a potem okrył swoim płaszczem tak
dokładnie, jak się tylko dało. Miał nadzieję, Ŝe bez mokrego ubrania,
pod wełnianym okryciem dziewczyna się rozgrzeje.
Ukląkł przy niej i ujął jedną z lodowatych dłoni w swoje, a potem
usiłował ogrzać ją choć trochę rozcieraniem, lecz nadal pozostawała
10
przeraźliwie zimna. Nie chciał jednak pozwolić, by Ŝycie ją opuściło.
Niech to licho, nie podda się bez walki.
- Obudź się! - szepnął jej do ucha. - Musisz walczyć!
Ujął po kolei obie jej dłonie w swoje. Nieznajoma robiła wraŜenie
rusałki z bajki, tak była smukła i delikatna w porównaniu z jego atle-
tyczną postacią. Nigdy jeszcze nie czuł się tak zdrowy i pełen Ŝycia.
Delikatnie rozcierał jej dłonie i ramiona. Czuł miękkość skóry,
widział subtelny zarys przedramion. A reszta... Nie! Była bezradna i
zdana na jego łaskę. Nawet w myślach nie wolno mu przekroczyć
pewnych zasad. Nie teraz. Nie moŜe sobie teŜ pozwolić na Ŝadne fan-
tazjowanie! Musi się upewnić, Ŝe dziewczyna zdoła przeŜyć.
Nachylił się nad nią i wymruczał cicho:
- Masz przeŜyć!
Poczuł, Ŝe oddycha głębiej niŜ przedtem. Zachęciło go to do dal-
szych wysiłków.
- Wytrwaj przy mnie - powiedział. - Bezimienna damo, wytrwaj
przy mnie. Bylebym tylko zdołał cię jakoś ogrzać...
Nadal miała jednak dłonie i stopy lodowate, jakby znalazła się na
granicy Ŝycia i śmierci. Nie. Nie wolno mu nawet o tym myśleć!
WciąŜ ogrzewał jej dłonie, delikatnie, lecz bez przerwy, usiłując
przywrócić im ciepło, lecz z nastaniem mroku robiło się coraz zim-
niej. Wszystko się sprzysięgło przeciw niemu! Wiatr tak huczał mię-
dzy drzewami, Ŝe koń zaczął wstrząsać łbem.
Adrian zacisnął zęby. Nawet on trząsł się z zimna, choć nie prze-
mókł do szpiku kości, a co dopiero ona...
Nie moŜe się poddać. Jak moŜe pomóc?
Czy zdoła rozpalić ogień?
Drzewa i krzewy dokoła były mokre, a deszcz nadal padał, bęb-
niąc o liście. Nie widział sposobu, by mógł się posłuŜyć czymkolwiek
jako hubką, nie miał równieŜ czasu, by szukać w mroku czegoś zdat-
nego na podpałkę. CóŜ innego mu pozostawało?
Czy miał moŜe jechać konno, trzymając ją w ramionach, i szukać
pomocy? Nie przypuszczał, by mógł utrzymać ciało w równowadze
na narowistym koniu. Odrzucił ten pomysł jako niewykonalny.
11
Musiał jednak coś zrobić. Ogrzeje ją, choćby nawet miał zedrzeć
z siebie własną skórę!
Co za szalona myśl! Kolejny raz uśmiechnął się smętnie. Nie dba-
jąc, czy robi mądrze, czy głupio, przykucnął na posadzce i objął jej na-
gie ciało.
Poddało się bez oporu, lekkie jak piórko, gładkie, pięknie zbudo-
wane, a jego miękkość i harmonijne kształty wydały mu się istnym
cudem.
Była wręcz kwintesencją kobiecości. Zwalczył w sobie chęć do-
tknięcia jej piersi. Wiedział, Ŝe doskonale by pasowały do jego dłoni.
Zaokrąglone wdzięcznie biodra takŜe by pasowały do jego ciała. Z
trudem zmusił się, aby o tym nie myśleć.
Nie moŜe korzystać z jej fatalnego stanu, lecz doprawdy trudno
mu było trzymać ją tak blisko siebie, wiedząc, Ŝe to zachwycające, na-
gie ciało dzieli od niego tylko warstwa jego ubrania. JakŜe tu nie objąć
jej mocniej, nie przycisnąć jej bioder do swoich...
Nie, nie moŜe w ten sposób myśleć, skoro tkwi nieprzytomna w je-
go objęciach. Chciał ją tylko ogrzać, uratować przed chorobą i śmier-
cią. Adrianowi aŜ pot wystąpił na czoło. Usiłował myśleć o bladej cerze
dziewczyny i delikatnych błękitnych Ŝyłkach na jej skroniach...
- JakaŜ jesteś piękna - powiedział łagodnie. - Gdybym tylko
mógł zalecać się do ciebie w godziwy sposób! Gdybym tylko spotkał
cię, nim ruszyłem w tę podróŜ ku śmierci...
Dziewczyna uniosła nagle powieki.
Adrian, zaskoczony, spojrzał jej w oczy. Były równie piękne jak
ona cała, zielone z drobnymi, złotawymi punkcikami rozsianymi po
tęczówkach.
Zatrzepotała długimi rzęsami, jakby nie mogła uwierzyć w to, co
widzi.
Przez długą chwilę patrzyli oboje na siebie. Adrian trzymał mocno
jej nagie ciało tuŜ przy sobie, mając świadomość tej niezwykłej blisko-
ści nieznanej mu kobiety z wilgotnego, zamglonego lasu. Co jednak
czuła piękna nieznajoma, budząc się w ramionach kogoś obcego?
- Nie zostawiaj mnie - wyszeptała.
12
- Nie zrobię tego, nie obawiaj się - powiedział pospiesznie. - Ja
tylko...
Lecz dziewczyna równie szybko zapadła w bezwład, jak się
ocknęła.
Adrian westchnął.
O kilka kroków od niego parsknął koń.
- Nie pytałem cię o zdanie - mruknął gniewnie. - Przynajmniej
wiesz juŜ, Ŝe Ŝyje i Ŝe nie przestraszyłem jej śmiertelnie.
Ciało dziewczyny zrobiło się jednak cieplejsze, był tego pewien.
Nawet gdyby poczuła się teraz zaniepokojona, i tak by jej nie zosta-
wił. Zapadła noc, zrobiło się jeszcze zimniej, a on nie chciał, Ŝeby
znów zlodowaciała. Jeśli odzyska przytomność i zarzuci mu niegod-
nie dŜentelmena postępowanie, wyjaśni jej wszystko i, jeśli tylko bę-
dzie nalegała, odsunie się od niej, ale na razie...
Do diabła, przecieŜ nie mógł pozwolić, Ŝeby tu skonała!
Kiedy po raz ostatni trzymał tak cudowną istotę w objęciach?
Och, do licha, czy kiedyś rzeczywiście obejmował kogoś wspanial-
szego od prześlicznej kobiety, w której twarz się wpatrywał?
Ledwie na niego spojrzała i nie był pewien, co to spojrzenie wy-
raŜało, lecz za wszelką cenę pragnął ją przekonać, Ŝeby z nim została,
Ŝeby go poznała, Ŝeby pozwoliła mu poznać siebie... na tak długo, jak
tylko zechce.
Teraz mógł jednak tylko trzymać ją mocno tuŜ przy sobie.
Deszcz bębnił o dach, wiał zimny wiatr, koń grzebał kopytem,
dając prychnięciem znać, co myśli o tak przewiewnym schronieniu i
braku naleŜytej paszy. Drzewa ledwie majaczyły we mgle, co czyniło
podróŜ nocą zbyt niebezpieczną, gdyby się nawet ośmielił ruszyć w
drogę. Musiał poczekać. CzyŜ mógł jednak przewidzieć, co tu
znajdzie?
Adrian połoŜył się moŜliwie najbliŜej dziewczyny, próbując tchnąć
w nią całe swoje ciepło, i czekał na świt.
Przez dłuŜszy czas leŜał sztywno, obawiając się, by we śnie jego
ręce nie zsunęły się z jej ciała, pozwalając chłodowi ponownie je prze-
niknąć. Senność wzięła jednak górę.
13
Otworzył oczy, gdy tylko zrobiło się jaśniej i ptaki zaczęły świer-
gotać.
Jedno z jego ramion zsunęło się w dół, lecz drugim nadal tulił do
siebie tajemniczą kobietę. Oczy miała wciąŜ zamknięte, lecz oddychała
swobodniej i leŜała z policzkiem wtulonym w jego pierś. Płaszcz ze-
ślizgnął się z niej częściowo, odsłaniając nagie ramię. Podciągnął go.
A kiedy spojrzał w górę, ujrzał w drzwiach altanki trzy wpatrzone
w niego twarze.
2
Gapili się na niego wszyscy troje. Sądząc po ich stroju, byli miesz-
kańcami miasteczka, gdzie się na krótko zatrzymał zeszłego dnia, Ŝeby
nakarmić i napoić konia oraz zjeść coś naprędce. Przyglądali mu się w
taki sposób, jakby mieli przed sobą jednego z Gotów lub wikingów,
którzy niegdyś plądrowali te strony. Pamiętał z lekcji historii, Ŝe właś-
nie ci barbarzyńcy napadali przed wiekami na kobiety w Yorkshire.
Pruderyjny duchowny, który go uczył, wolał jednak pominąć bardziej
drastyczne szczegóły.
CzyŜ uratował nieznanej damie Ŝycie tylko po to, Ŝeby zniszczyć
jej reputację? Troje przybyszy najwyraźniej odczuło ulgę, Ŝe dziew-
czyna nie utonęła w jakimś trzęsawisku, lecz widoczna w ich oczach
zgroza upewniła go wyraźniej niŜ wszelkie słowa, Ŝe chodziło tu o da-
mę, a nie o zwykłą pannę ze wsi. Przypuszczał zresztą, Ŝe wiejskie
dziewczyny teŜ muszą tu dbać o reputację.
O tym właśnie myślał, gdy troje intruzów spoglądało na nich ze
zdumieniem i zgrozą. Były to dwie kobiety i jeden męŜczyzna - niski,
korpulentny, w dość juŜ podeszłym wieku. Adrian z uznaniem powitał
jego odwagę, gdy mały człowieczek sapnął energicznie i zrobił jeden
krok w jego stronę, uzbrojony jedynie w laskę oraz przekonanie o
własnej uczciwości. Wyprostował się i groźnie zmierzył go wzrokiem.
14
- Jak tak moŜna? Co pan tu robi? Napadł pan na miss Madeline,
szacowną córkę naszego dziedzica...
Jedna z kobiet szepnęła mu coś na ucho.
- ...to znaczy... hm... pannę Applegate. Proszę ją natychmiast
puścić!
No, przynajmniej znał juŜ jej imię. Niełatwo mu się teraz będzie
wytłumaczyć, jeśli w ogóle zdoła tego dokonać. Wszystkie myśli Ad-
riana rozpierzchły się nagle, gdy obydwie kumoszki przeszywały go
spojrzeniem, które zdawało się mówić: „JuŜ my znamy takich hunc-
wotów jak ty!"
Czuł, Ŝe wszelkie wyjaśnienia, łącznie z prawdą, na nic się tu zda-
dzą, bo ci ludzie i tak juŜ wiedzą swoje, jak zresztą cała reszta ludno-
ści tego hrabstwa.
Reputacja panny Madeline Applegate legła w gruzach. Nikt, ab-
solutnie nikt nie uwierzy, Ŝe spędził z nią całą noc i został zaskoczony,
gdy trzymał ją nagą w objęciach, ale nie odebrał jej dziewictwa. Tylko
tyle mu się dostanie w nagrodę za największą powściągliwość i hart
ducha, na jakie się kiedykolwiek zdobył.
Chciał jednak ochronić przynajmniej dobre imię dziewczyny i
dlatego dał sobie spokój z wszelkimi ceregielami.
- Zeszłego wieczoru znalazłem pannę Madeline w lesie, całko
wicie wyczerpaną i nieprzytomną - zaczął, starając się mówić spo
kojnym tonem. - Uznałem, Ŝe niebezpiecznie byłoby ją stąd zabie
rać, starałem się więc ogrzać ją, zapobiec śmiertelnemu przeziębieniu.
Panna Madeline nadal, co mnie martwi, czuje się jednak niedobrze.
MoŜe ktoś mógłby udać się do jej domu, zapewnić, Ŝe nic się jej nie
stało, i sprowadzić jakiś powóz, Ŝebym mógł ją bezpiecznie odwieźć
tam, gdzie się nią ktoś naleŜycie zajmie?
Spojrzeli na niego wszyscy troje z nieco mniejszą niŜ przedtem
wzgardą, lecz nadal podejrzliwie.
- No, no, coś takiego! - odezwał się męŜczyzna, który wziął na
siebie rolę rozmówcy. Jedna z kobiet prychnęła lekcewaŜąco.
- A kim pan niby jesteś? Mamy, ot tak, wierzyć w czyjeś bajanie?
15
- Jestem wicehrabia Weller - odparł zimno - i jestem narzeczo
nym panny Applegate. No i nie czas teraz na stanie z otwartą gębą.
Jazda, rusz się pan!
MęŜczyzna upuścił z wraŜenia laskę, a wszyscy troje oniemieli z
wraŜenia.
- ToŜ myśmy nie słyszeli Ŝadnych zapowiedzi... - wystękała jedna
z niewiast.
- Bo panna Applegate czekała na mój przyjazd - wyjaśnił gładko.
- Czemu państwo nic nie robicie? Trzeba jej przecieŜ pomóc!
- Ee... zaraz, jaśnie panie... to znaczy wasza lordowska mość... -
wyjąkał męŜczyzna i zwrócił się do jednej z kobiet: - Ruszcie się,
Maud, Sil, nie stójcie tu jak słupy!
Wszyscy troje odeszli równie nagle, jak się zjawili. Adrian spojrzał
na Madeline Applegate, chcąc się przekonać, czy nie otworzyła cza-
sem ślicznych oczu. Ile mogła usłyszeć z rozmowy?
- Pomoc juŜ wkrótce nadejdzie. Jak się pani czuje?
- Głowa mnie boli - odparła niezbyt wyraźnie. Gdyby była trochę
młodsza, podejrzewałby, Ŝe wypiła za wiele wina, ale nie czuł go wcale
w jej oddechu. Wydawało mu się zresztą, Ŝe to by do niej nie pasowało.
- Co się stało? Czy ktoś na panią napadł?
- Nie. - Znowu zamknęła oczy. - Strasznie mi zaschło w ustach i
bardzo zmarzłam.
Usiłował otulić ją mocniej płaszczem. Teraz, gdy odzyskała przytom-
ność, nie śmiał jej juŜ obejmować i tulić do siebie, choć miał na to wiel-
ką ochotę. Podszedł do konia, wyciągnął ze skórzanej torby przy siodle
srebrną flaszkę, wrócił z nią szybko do dziewczyny i ukląkł przy niej.
Pociągnęła jeden łyk i się zakrztusiła.
- Co to jest?
- Wino. Dobrze pani zrobi. LeŜała pani przez dłuŜszy czas bez
przytomności.
Spojrzała na niego, a potem znów zamknęła oczy.
- Razi mnie światło - wyszeptała.
Istotnie, słońce przeświecało przez drzewa i juŜ zdołało rozpro-
szyć mgłę.
16
Siadł przy niej i pozwolił sobie jedynie podciągnąć płaszcz wyŜej,
Ŝeby jej było cieplej. Chłód wprawdzie ustępował, ale wciąŜ jeszcze
dął ostry wiatr.
Panna Applegate po raz kolejny otworzyła oczy i na jej twarzy po-
jawił się niepokój.
- Gdzie moje ubranie?
- Przemokło całkiem podczas ulewy- wyjaśnił, starając się mówić
rzeczowym tonem. - Bałem się, Ŝe się pani cięŜko przeziębi, leŜąc w
mokrym odzieniu.
- AleŜ...
Wyglądała na równie oszołomioną, jak Ŝołnierz ranny w głowę.
Starał się mówić jak najciszej i jak najłagodniej.
- Wkrótce nadejdzie pomoc.
- Mój ojciec... strasznie się zmartwi...
- Kazałem zawiadomić pani bliskich.
Napięcie znikło z jej twarzy. Po raz kolejny zamknęła oczy, uspo-
kojona.
- Bardzo to było uprzejme z pańskiej strony - wyszeptała - ale
strasznie mi się chce spać.
- W takim razie proszę zasnąć. Pozostanę przy pani - obiecał,
przypominając sobie jej poprzednią prośbę.
Siedział przy niej bez słowa. Wokół nich rozśpiewały się ptaki,
blask słońca przenikał przez gałęzie, a spomiędzy drzew wyjrzała sar-
na i skubnęła trochę trawy.
Od dawna nie zaznał takiej harmonii i spokoju. Madeline Apple-
gate jakoś wydobrzeje, niezaleŜnie od tego, co ją spotkało. Adrian od
lat nie czuł się tak szczęśliwy.
Gdy jednak dziewczyna dowie się o kłamstwie, którym pragnął ją
ochronić, pryśnie cały urok tej chwili. Adrian chciał się zatem nią ra-
dować, póki tylko mógł.
Po godzinie usłyszał cięŜkie kroki i na ścieŜce pojawił się stary
sługa, a tuŜ za nim słuŜąca, równieŜ w podeszłym wieku, obydwoje
pełni nadziei, ale teŜ obawy.
2 - Zdradzona 17
Sługa przystanął, gdy tylko spostrzegł Adriana, lecz kobieta -
moŜe bardziej zalękniona, a moŜe tylko uparta - z miejsca padła na
kolana koło panny Applegate.
Adrian miał dość czasu, by odsunąć się od śpiącej, tym razem więc
to, co zobaczyli, wyglądało trochę mniej skandalicznie. JednakŜe wi-
dok młodej damy leŜącej na końskiej derce pod płaszczem obcego
przybysza i bez własnej odzieŜy po prostu wstrząsnął słuŜącą.
- Proszę nie krzyczeć! - pospieszył z wyjaśnieniem Adrian, nie
chcąc, Ŝeby kobieta dostała ataku nerwowego. - Znalazłem pannę Ap-
plegate nieprzytomną i przemoczoną do suchej nitki. Rozebrałem ją w
obawie o jej zdrowie, ale nic się jej nie stało, daję słowo dŜentelmena!
- No jasne, Ŝe nie będę wrzeszczeć, bo hałas w takich razach
szkodzi jej biednej głowie - odparła. Adrian oniemiał ze zdumienia, a
para słuŜących nadal patrzyła na niego podejrzliwie.
- Powiedział pan piekarzowi, Ŝe jest narzeczonym panny Apple-
gate - odezwał się wreszcie męŜczyzna.
- Owszem - przytaknął Adrian i spojrzał mu śmiało w oczy.
- Panna Applegate - upierał się staruszek - nie ma Ŝadnego na-
rzeczonego!
- MoŜe by pan najpierw zapytał ją samą? - odparł Adrian sta-
nowczo.
MęŜczyzna zacisnął usta i zawahał się, Adrian zaś modlił się w du-
chu, by dane mu było pomówić z nią wcześniej od starego sługi.
- Czy macie z sobą coś, czym moŜna by ją przewieźć do domu?
MęŜczyzna po chwili skinął głową.
- Powóz stoi z boku. - Wskazał ku drodze, z której Adrian zje
chał wczoraj, zagłębiając się między drzewa. - Trzeba będzie panien
kę do niego zanieść.
SłuŜąca uznała jednak, Ŝe musi godziwie przyodziać swoją panią,
i sięgnęła po jej wilgotną odzieŜ. Adrian odwrócił się więc i podszedł
do konia, klepiąc go i obiecując porządne śniadanie.
- Chyba Ŝe nas wcześniej rzucą na poŜarcie tutejszym lwom -
dodał pod nosem. Zabawa w samarytanina mogła się okazać niebez
pieczna.
18
Panna Madeline Applegate, z Ŝałosnym spojrzeniem zielonych
oczu i alabastrowym ciałem, przywiązała go jednak do siebie w spo-
sób trudny do wytłumaczenia. Mógł wsiąść po prostu na konia i od-
jechać, skoro znał juŜ jej imię, a ktoś przyszedł jej z pomocą. Wiedział
jednak, Ŝe nie jest to cała prawda.
Zdołała rzucić na niego urok, choć nie była Ŝadnym elfem ani od-
mieńcem, tylko kobietą z krwi i kości, i to w cięŜkim połoŜeniu, które
znacznie pogorszył, mimo Ŝe chciał jej tylko przyjść z pomocą.
A przecieŜ sam uciekał przed następującym mu na pięty mordercą
i stracił wiele czasu. Ledwie się oparł chęci sięgnięcia do kamizelki po
kieszonkowy zegarek i zaklął pod nosem. No cóŜ, klamka zapadła!
Kiedy słuŜąca dała mu do zrozumienia, Ŝe moŜe juŜ spojrzeć na
dziewczynę, wrócił do altanki. Stary sługa, imieniem -jak się potem
okazało - Thomas, się zawahał.
Adrian podszedł i nachylił się nad śpiącą. Bez trudu uniósł ją w ra-
mionach, jakby była dzieckiem, które trzeba ukołysać.
- MoŜe by pan podprowadził tu mojego konia?
Nie zdziwiłby się, gdyby sługa zaprotestował, lecz Thomasowi
wyraźnie ulŜyło. Podniósł z ziemi derkę i narzucił ją na wierzchowca,
a potem razem ze słuŜącą postępował z tyłu, gdy Adrian skierował się
ku drodze. Czuł, Ŝe na niego patrzą, jakby chcieli się upewnić, Ŝe nie
ucieknie gdzieś z ich panią.
Najwyraźniej panna Applegate potrafiła sobie zaskarbić miłość
słuŜby. A teraz będzie musiał porozmawiać z jej ojcem i całą resztą
rodziny...
Kiedy dotarli do drogi, stwierdził, Ŝe powóz, podobnie jak altanka,
kiedyś moŜe wcale niezły, teraz był juŜ tylko gruchotem, choć
wydawało się, Ŝe jest w nieco lepszym stanie niŜ przydroŜna budowla!
Przypuszczał, Ŝe Thomas musiał się nieźle napracować, Ŝeby jako
tako utrzymać i wehikuł, i zaprzęŜoną do niego klacz.
UłoŜył pannę Applegate ostroŜnie w środku, a potem wdrapała się
tam słuŜąca, by dopilnować, Ŝeby jej pani nie spadła z siedzenia.
Thomas zaś wgramolił się na kozioł, chwycił lejce i cmoknął na klacz.
Adrian dosiadł własnego konia i jechał powoli z tyłu.
19
Dom jego „narzeczonej" wyglądał podobnie jak reszta posiadłości
Applegate'ów, czego się zresztą spodziewał. Rodzina panny dzielnie
widać walczyła z ubóstwem. Co teŜ ją przywiodło do takiego stanu?
Czy ojciec zgrał się w karty, był hulaką lub kobieciarzem, albo moŜe
wszystko naraz?
SłuŜąca pospieszyła, Ŝeby otworzyć drzwi frontowe i Adrianowi
znów przypadło w udziale zdjęcie panny Applegate z wysokiego sie-
dzenia oraz wniesienie jej do środka.
Znowu uniosła powieki i zdawała się go poznawać.
- Gdzie ja...
- Jest pani w domu. Proszę się nie bać.
Uśmiechnęła się do niego uroczo i pogodnie. Niemal go ścięła z
nóg świadomość, co się stanie, gdy powróci jej pełna przytomność i
zrozumie, Ŝe spędziła z nim całą noc bez przyzwoitki!
Usiłował zapamiętać to spojrzenie, a jej powieki znów opadły,
gdy wnosił ją za próg. Spodziewał się rojnego grona bliskich
wypatrujących powrotu zbłąkanej owieczki, lecz ujrzał w holu tylko
jedną osobę. Starszy pan z bardzo zatroskaną miną siedział w fotelu
na kółkach.
- Co z nią?
Nie przypominał jej zbytnio z twarzy, ale musiał być ojcem, gło-
wą familii Applegate'ów. Inwalida! MoŜe to właśnie stało się przyczy-
ną upadku rodziny?
- Pańska córka jest w kiepskim stanie, ale sądzę, Ŝe zdoła wyzdro
wieć. Czy mam ją zanieść do jej pokoju?
MęŜczyzna przytaknął bez słowa, choć z pewnym ociąganiem,
lecz nie było nikogo prócz Adriana, kto mógłby wnieść na piętro po-
grąŜoną nadal we śnie dziewczynę. SłuŜąca szła przed nim po scho-
dach, wskazując, gdzie jest sypialnia panny Applegate. Adrian połoŜył
ją ostroŜnie na łóŜku, a słuŜąca pospiesznie odsunęła kołdrę, potem
zaś Thomas przyniósł jej mokry okład na czoło.
Adrian wycofał się z sypialni, rzucając ostatnie spojrzenie na Ma-
deline. MoŜe otworzy oczy choć na chwilę i spojrzy na niego? MoŜe
się choć uśmiechnie?
20
Musiał jednak odejść. Pan Applegate juŜ czekał na niego.
- Chyba musimy porozmawiać - odezwał się bardzo oficjalnym
tonem.
Starszy pan stał się zapewne inwalidą wskutek jakiegoś wypadku
albo choroby, która pozbawiła go władzy w nogach i uszkodziła biod-
ro, ale minę miał stanowczą.
- MoŜe przejdziemy do mego gabinetu?
- Oczywiście. - Adrian podąŜył za nim do niewielkiego pokoju
pełnego ksiąŜek. Gospodarz wyjął z szafki dwa kieliszki i napełnił je
winem.
- Jestem John Applegate. A z kim mam przyjemność? - Ojciec
Madeline podjechał w fotelu do niewielkiego biurka i usadowił się za
nim tak, Ŝeby móc patrzeć przybyszowi prosto w twarz.
- Wicehrabia Weller, do usług. - Adrian przyjął kieliszek i siadł
na wskazanym krześle.
- Najpierw muszę panu, rzecz jasna, podziękować za pomoc oka-
zaną Madeline i przywiezienie jej do domu. To moja najstarsza i naj-
ukochańsza córka. Nie spałem przez całą noc ze zmartwienia. Nie
wiedzieliśmy, gdzie mogła się podziać i co jej się stało. Wrzosowiska
są niebezpieczne, a jeszcze gorsi mogą się okazać ludzie, którzy nimi
niekiedy wędrują. Młoda dama bez Ŝadnej opieki...
- Zrobiłbym to samo dla kaŜdego, kto by się znalazł w podobnym
połoŜeniu, a juŜ z pewnością nie mógłbym zostawić bez pomocy
samotnej i nieprzytomnej młodej damy.
Pan Applegate drgnął gwałtownie, pewnie na myśl o tak fatalnym
zdarzeniu.
Adrian usiłował uprzedzić oskarŜenia, ciągnąc:
- Bez wątpienia pragnie się pan dowiedzieć, czy nie uchybiłem
w czymś pannie Applegate, gdy znajdowała się w tym Ŝałosnym sta
nie. Znalazłem pańską córkę leŜącą bez przytomności w leśnej al
tanie, gdzie szukałem schronienia przed deszczem. Z obawy, by się
nie przeziębiła, usiłowałem jej pomóc, lecz nie uczyniłem niczego,
co byłoby niegodne dŜentelmena. Nie jestem w stanie tego dowieść
i mogę jedynie dać panu moje słowo.
21
Spojrzał swemu rozmówcy w twarz i przez długą chwilę wytrzy-
mał jego wzrok, a potem ciągnął:
- Niestety innym takie wyjaśnienia nie wystarczą, nawet najzu
pełniej prawdziwe.
Pan Applegate spojrzał na niego z przygnębieniem.
- No właśnie - przyznał i wypił łyk wina. - Co oznacza, Ŝe...
- Musiałem więc powiedzieć wieśniakom o moich zaręczynach z
pańską córką - zakończył Adrian.
- Rozumiem - odparł ojciec Madeline. - A zatem przyznaje się
pan do kłamstwa? Bo przecieŜ dobrze wiem, Ŝe Madeline z nikim się
nie zaręczyła.
- Obawiam się, Ŝe miejscowe plotkarki będą sobie wszystko tłu-
maczyć w najgorszy z moŜliwych sposobów, choćbym nawet przysię-
gał, Ŝe było całkiem inaczej. Przyznaję, wymyśliłem to wyjaśnienie
naprędce, ale chciałbym je urzeczywistnić, jeśli tylko pańska córka
wyrazi zgodę.
MęŜczyzna patrzył na niego zza biurka z nieodgadnioną miną.
- Mam dobry charakter - ciągnął Adrian - stary i szacowny tytuł,
niezłą posiadłość i zapewniłbym jej wygodny byt w razie mojej nie-
obecności.
- AleŜ ona pana nie zna. Nie sądzę, Ŝeby zechciała opuścić dom i
związać się z człowiekiem, o którym nic nie wie - odparł z wolna pan
Applegate.
- Rozumiem. Mogę jej w takim razie zapewnić byt tutaj. Wymyś-
limy razem coś, Ŝeby wyjaśnić to sąsiadom.
- Byłby chyba z pana nadzwyczaj wyrozumiały i... niezwykły
mąŜ - odparł pan Applegate z miną tym razem zaintrygowaną. - Dla-
czego chce pan aŜ tyle zrobić, Ŝeby ocalić reputację obcej dziewczyny?
Jeśli pan... hm... Ŝe tak powiem... woli męŜczyzn i chce mieć Ŝonę dla
niepoznaki, to muszę powiedzieć, Ŝe nie mogę poświęcać swojej
córki...
Adrian z trudem zdusił chęć parsknięcia nerwowym śmiechem.
- Z pewnością nie jestem kimś takim.
- A więc dlaczego...
22
Adrian uznał, Ŝe musi powiedzieć całą prawdę, choć wiedział, Ŝe
ujrzy w końcu to, czego obawiał się najbardziej - okropne, pełne li-
tości spojrzenie, które zawsze widywał, kiedy ludzie dowiadywali się
o jego fatalnym losie, prześladującym go jak cygańska klątwa. No, ale
przynajmniej ten człowiek zrozumie, dlaczego on z taką łatwością się
oświadcza...
A potem pan Applegate wysłał na górę słuŜącą, Ŝeby sprawdzić,
czyjego córka jest juŜ przytomna.
Teraz musi juŜ tylko spojrzeć w twarz samej pannie Applegate i
przekonać ją, Ŝe musi dzielić razem z nim tę klątwę. To jedyna moŜ-
liwość ochrony reputacji dziewczyny.
3
Gdy Madeline otworzyła oczy, ujrzała, Ŝe jest okryta po samą szyję
kapą w kwiatki. Kołdra w kolorze spłowiałego błękitu, z łatą na dole
po prawej stronie, otulała jej stopy, a dzięki zaciągniętym zasłonom w
pokoju panował półmrok. Był to jej pokój, jej zasłony, jej połatana
kołdra i wyblakła kapa w kwiatki.
Zamrugała ze zdumienia.
Była u siebie w domu, we własnym łóŜku, miała na sobie nocną
koszulę, starannie zawiązaną pod brodą na tasiemki.
Wszystko musiało więc być snem, bolesnym i pełnym majaków -i
to, Ŝe leŜała na ścieŜce w lesie, powalona bólem i przemoczona, i to,
Ŝe na krótko ocknęła się, naga, tuŜ obok bruneta o ciemnych oczach.
Patrzył na nią z uczuciem wprost nie do opisania, tak przejmującym,
Ŝe wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
Dotykał jej delikatnie, kiedy dygotała z zimna po ataku bólu, przy-
krył ją czymś i tulił do siebie z taką mocą, Ŝe niemal nie mogła się ru-
szyć ani odezwać. Nie nękał jej głupimi pytaniami, jak ludzie, którzy
nic nie wiedzieli o jej nieszczęsnej chorobie. Był po prostu nadzwy-
czajny.
23
Musiał się jej jednak przyśnić, bo w przeciwnym razie okazałby
się cudem. No i gotów byłby wybuchnąć skandal, niesłychany i Ŝe-
nujący, skoro jakiś obcy męŜczyzna widział ją nago! Lepiej o czymś
takim nawet nie myśleć. Zaczerwieniła się na samą myśl o tym nie-
wyobraŜalnym wprost zdarzeniu.
Drzwi się otworzyły. Przez chwilę miała nadzieję, Ŝe to jej siostra
Juliana przychodzi, by ją uściskać ze współczuciem, lecz przecieŜ ona
jakiś czas temu wyszła za mąŜ i poŜeglowała gdzieś w dalekie strony
razem ze swoim zwariowanym na punkcie zwierząt męŜem
zoologiem. A druga z sióstr, dopiero co owdowiała, nadal czuwała
nad załamanym teściem. Nawet bliźniaczki, Ofelia i Kordelia, znalaz-
ły niedawno męŜów i tylko ona, Madeline, pozostała jeszcze panną.
Oczywiście radowało ją ich szczęście, tylko Ŝe dom wydawał się teraz
opustoszały, a ona bardzo tęskniła za siostrami.
Do pokoju weszła Bess, stara słuŜąca. Jej obecność przypominała
Madeline dawne, szczęśliwsze czasy. Niosła tacę z herbatą i miseczkę
dymiącej, ciepłej zupy. Zapach jedzenia przypomniał Madeline, Ŝe ma
zupełnie pusty Ŝołądek. Kiedy doleciał do niej aromat, przekonała się,
Ŝe mdłości juŜ jej przeszły i dobrze byłoby zjeść coś lekkiego.
- Jak tam z panienki biedną główką? - spytała Bess.
- Trochę lepiej - odparła, dotykając ostroŜnie skroni, wciąŜ jesz-
cze nieco obolałej. Madeline skrzywiła się. Po całej dobie dotkliwych
cierpień ból nadal dawał znać o sobie - wróg znany jej dobrze, odkąd
tylko dorosła.
- No i po co było iść do wioski. - SłuŜąca pokiwała głową. -
PrzecieŜ mówiłam, Ŝe burza nadciąga. Panienka wie, Ŝe wtedy zaraz
choruje. Wszyscyśmy się tu zamartwiali, a ojciec prawie od zmysłów
odchodził, Ŝe mu się córka zagubiła gdzieś na wrzosowiskach!
- Miałaś rację, Bess - przytaknęła Ŝałosnym tonem Madeline -
cięŜko zapłaciłam za swoje nieposłuszeństwo. Następnym razem będę
rozwaŜniej sza. Myślałam, Ŝe zdąŜę dojść do wsi i złoŜyć wyrazy
współczucia wdowie Talbot, ale burza nadeszła za szybko i atak mojej
choroby takŜe, a jedno i drugie było po prostu okropne.
24
Podczas ładnej pogody migrena dokuczała jej bardzo rzadko, lecz
nagła burza wywołała ból błyskawicznie. Madeline mogła wtedy tyl-
ko połoŜyć się do łóŜka, Ŝeby przeczekać przeraźliwy ból.
Wiedziała, Ŝe ojciec bardzo boleje nad jej chorobą i radził się juŜ
wielu lekarzy. Jeden z nich zalecił jej picie octu z piołunem, co jedy-
nie wzmogło nudności. Inny znów chciał wyborować otwór w miej-
scu, gdzie dokuczał jej najgorszy ból- na szczęście ojciec przepędził
natychmiast z domu tego szarlatana.
Maddie wiedziała, Ŝe po prostu musi przeczekać atak. W końcu
mnóstwo ludzi nękały znacznie gorsze dolegliwości. Wysłuchała więc
upomnień słuŜącej bez najmniejszej skargi, wiedząc, Ŝe sobie na nie
zasłuŜyła.
- O tak, Bess - zaczęła, gdy słuŜąca wreszcie zamilkła, aby nabrać
oddechu - juŜ tego nigdy więcej nie zrobię!
Bess pozrzędziła jeszcze trochę, lecz poszła po nowy kompres.
Madeline zdołała zjeść część zupy i wypić trochę herbaty, nim znowu
opadła na poduszki, wyczerpana nawet tak nieznacznym wysiłkiem.
Atak migreny zawsze pozostawiał po sobie wraŜenie walki z burzą -
tylko Ŝe tym razem stało się tak naprawdę.
- A kto mnie znalazł w lesie? Ty i Thomas? Mam nadzieję, Ŝe
nie zmęczyliście się zanadto, niosąc mnie do domu. Bo jeśli Thomas
znów sobie nadweręŜył kręgosłup...
SłuŜąca spojrzała na nią zmieszana. Maddie poczuła, Ŝe robi się
jej słabo.
- O co chodzi? Czy się przedźwigał? Strasznie mi przykro, Bess.
- Nie pamięta panienka niczego?
- CóŜ miałabym pamiętać? - Madeline poczuła, Ŝe serce w niej
zamiera.
- No, tego obcego, co panienkę znalazł w altance? - Tym razem
głos Bess zabrzmiał wręcz oskarŜycielsko. - Czy on panience nie zro-
bił czegoś nieodpowiedniego? Bo jakby tak było, to mu oczy pazura-
mi wydrapię, choćby mój pan nie wiem co gadał!
A więc nie był to sen!
25
Przez chwilę wydało się jej, Ŝe wciąŜ jeszcze leŜy w altanie, Ŝe
czuje ciepło jego skóry tuŜ przy swojej, zimnej jak lód, i siłę mięśni
unoszących jej bezwładne ciało w objęciach...
Zaczęło ją dławić w gardle.
To nie był sen.
O BoŜe. LeŜała naga obok męŜczyzny, sama w lesie, po nocy... a
jak długo? Pewnie tylko przez krótki czas, nim nadeszła pomoc. Och,
gdybyŜ tylko mogła sobie przypomnieć więcej...
Migrena często pozbawiała ją pamięci. Łatwiej było po prostu
przespać ból. Zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Wszystkie dźwięki
były wówczas zbyt głośne, światło zbyt jaskrawe, zapachy zanadto
intensywne. Maddie próbowała wtedy zwinąć się w kłębek, a chęć
ucieczki od bólu przesłaniała sobą wszystko inne.
Nagle odłoŜyła łyŜkę. Dlaczego znaleziono ją nagą? CzyŜby ten
męŜczyzna... nie, z pewnością nie! Z trudem przełknęła ślinę.
- Co powiedział ojciec, kiedy... kiedy dowiedział się o nim? - spy-
tała głosem, który jej samej wydał się obcy. - Kto jeszcze o tym wie?
- Ano, znalazł panienkę piekarz i dwie najgorsze plotkary z całe-
go miasteczka - Bess zmarszczyła czoło, odbierając od niej tacę - i coś
mi się widzi, Ŝe całe sąsiedztwo wnet się wszystkiego dowie.
- Och, och! - jęknęła Maddie o wiele za głośno i zaraz tego poŜa-
łowała, bo głowa znów zaczęła jej pulsować bólem.
- Teraz to juŜ za późno na Ŝale - stwierdziła trzeźwo Bess.
Zabrzmiało to tak, jakby Madeline zasłuŜyła sobie na karę za nie-
rozwaŜne zachowanie. CzyŜ nawet jej słuŜąca śmie podejrzewać, Ŝe...
nie, nie! Tylko Ŝe cała reszta ludzi będzie o niej myśleć - i mówić -
duŜo gorzej.
O BoŜe, jest zgubiona.
Co na to powie ojciec?
Ktoś zastukał do drzwi.
Madeline kurczowo przycisnęła chłodny okład do czoła. Ból
wzmógł się jeszcze bardziej. Czuła, Ŝe zwaliły się na nią rozpacz i Ŝal.
Całe ciało miała bardzo napięte, co mogło spowodować nowy atak
bólu.
26
- Proszę... - powiedziała, czując, Ŝe głos jej się łamie.
Bess pospiesznie otworzyła drzwi, przez które wjechał na inwa-
lidzkim fotelu ojciec.
- Jak się czujesz?
Madeline, ku swojej uldze, nie dopatrzyła się Ŝadnych oznak po-
tępienia czy gniewu w jego błękitnych oczach, w których widniały
jedynie troska i szczere uczucie. Musiała mocno odchrząknąć, nim
zdołała powiedzieć:
- Całkiem dobrze, papo.
Ojciec podjechał do łóŜka i ujął ją za rękę.
- Wątpię w to, ale bardzo mnie cieszy, Ŝe jesteś bezpieczna, Maddie.
Skinęła głową, usiłując powstrzymać łzy.
- Tak mi przykro, Ŝe cię zmartwiłam. Wiesz, Ŝe tego nie chcia
łam.
Uśmiechnął się do niej, lecz to, co potem powiedział, zaskoczyło
ją najzupełniej.
- Ten pan, który cię tu przywiózł, ma ci coś do powiedzenia.
Chcę, Ŝebyś go wysłuchała, moja droga. Sądzę, Ŝe będzie to dla cie
bie z korzyścią.
Mówił dziwnie powaŜnym tonem i nigdy jeszcze nie widziała go
z tak zdecydowaną miną. O co tu chodziło? Chyba nie przypuszcza,
Ŝe ona ośmieliła nieznajomego do...
- Papo, nie zrobiłam przecieŜ niczego niestosownego. Nawet nie
pamiętam, jak on wygląda!
- Wiem, wiem - odparł ojciec dobrotliwie, ale teŜ z nutą niepo-
koju w głosie. - Tylko z nim przez chwilę porozmawiaj, moja droga.
A gdy spojrzała na niego ze zdumieniem, wyjechał na fotelu z po-
koju, zostawiając otwarte drzwi, w których stanął nieznajomy, tak
wysoki i barczysty, Ŝe wydawał się zajmować w pokoju tyle miejsca,
Ŝe aŜ zrobiło się ciasno.
Spojrzała na niego niezbyt przytomnie, nim do niej dotarło, Ŝe jest
w nocnej bieliźnie i leŜy w łóŜku. Zaczerwieniła się, podciągając
kołdrę pod brodę.
- Czy mogę wejść? - spytał głębokim, miłym głosem.
27
JakŜe moŜe przyjąć kogoś obcego w sypialni?
JednakŜe pozwolił na to jej ojciec. A poza tym ten męŜczyzna wi-
dział ją całkiem gołą! Zaczerwieniła się jeszcze mocniej i odwróciła
od niego wzrok, wpatrując się w spłowiałe róŜe wyhaftowane na za-
słonach łóŜka. Siostry uwaŜały ją niekiedy za zbyt wyniosłą, a tym-
czasem teraz ledwie zdołała skinąć głową, by ten człowiek wszedł do
środka.
Rozejrzał się po pokoju, przysunął sobie do łóŜka taboret sprzed
toaletki i całkiem swobodnie siadł na wątłym mebelku, choć ledwie
się na nim zmieścił.
- Jak się pani czuje?
Czuła się tak, jakby tuzin złośliwych chochlików świdrowało jej
dziurę w skroni, ale powiedziała:
- Lepiej. Powinnam panu podziękować za przewiezienie mnie do
domu.
- Nie pamięta pani tego? - spytał z nieco dziwną miną.
- Tylko oderwane fragmenty - odparła ostroŜnie, unikając jego
spojrzenia, które wydało się jej zbyt przenikliwe. - Trudno mi powie-
dzieć, co pamiętam, a co nie, kiedy nadchodzą te ataki.
- Rozumiem. Często się to zdarza?
Zesztywniała. Czy ma rozmawiać o swoich dolegliwościach z
kimś obcym? Tylko ojciec, siostry i słuŜący wiedzieli o nich. Nie
chciała, Ŝeby całe miasteczko miało jeszcze więcej tematów do plotek.
Ludzie będą gadać i gadać, aŜ w końcu gotowi dojść do wniosku, Ŝe
trzeba ją wpakować do domu wariatów!
- Bardzo przepraszam. Nie powinienem pani pytać o tak osobi
ste sprawy.
A jednak czuła, Ŝe chętnie by mu o wszystkim powiedziała, choć
wcale tego nie Ŝądał. W końcu przyszedł jej z pomocą, a przecieŜ mu-
siała wyglądać zgoła osobliwie, leŜąc w lesie bez przytomności.
- Nie za często - odpowiedziała, nie chcąc w rozmowie z nie
znajomym poruszać czysto kobiecych kwestii - ale burza nieraz przy
nosi mi ze sobą przeraźliwy ból głowy. Myślałam, Ŝe zdąŜę wrócić do
domu, idąc na skróty, ale nie udało mi się. Dziękuję panu za pomoc.
28
Przekład Agnieszka Dębska
Redakcja stylistyczna Mirella Remuszko Korekta Barbara Cywińska Hanna Szamalin Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok Zdjęcie na okładce © Zbigniew Foniok Skład Wydawnictwo Amber Jerzy Wolewicz Druk Opolgraf SA, Opole Tytuł oryginału A Lady Betrayed Copyright © 2007 by Cheryl Zach. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3431-1 Warszawa 2009. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl
Marcji, w dowód wdzięczności za przyjaźń trwającą od czasów, kiedy razem chodziłyśmy do szkoły, tylko Ŝe wcale się tam nie uczyłyśmy, bo prowadzone szeptem rozmowy były o wiele ciekawsze - i robiłyśmy babki z piasku.
1 Potworny ból przeszył jej skroń. Był tak intensywny, Ŝe aŜ się zachwiała. Usiłując przezwycięŜyć mdłości, Maddie walczyła o kaŜdy oddech. Łudziła się, Ŝe zdąŜy dotrzeć do domu, nim straci przytomność, lecz cierpienie narastało zbyt szybko. Biegła ścieŜką między drzewa- mi, chwiejąc się i potykając. Przystanęła tylko na moment, Ŝeby odsu- nąć zwisającą gałąź, potem wpadła do leśnej altanki, rysującej się ostro na tle pociemniałego nieba. Niemal zupełnie zrujnowane drewniane schronienie stało samotnie pośrodku porośniętej trawą polanki, od- wiedzane jedynie przez synogarlice i sarny. Powinnam o niej pamiętać, przemknęło jej przez myśl. W daw- nych, lepszych czasach przychodziła tu przecieŜ z siostrami niejeden raz, przynosząc ze sobą kanapki, jagody i lemoniadę. Tylko tutaj mogła się schować przed ulewnym lodowatym desz- czem, który doszczętnie przemoczył jej lekką muślinową suknię, nim zdołała schronić się w środku. Ból w skroni sprawił jednak, Ŝe nic nie czuła, gdy padła na kolana na zimne płyty zniszczonej posadzki. Ile czasu minie, zanim ktoś zacznie jej szukać? Ojciec ostrzegał ją wprawdzie, Ŝeby nie chodziła samotnie po lesie i wrzosowiskach, lecz skoro mieli tak mało słuŜących, uwaŜała, Ŝe bardziej przydadzą się w domu. Och, co za ból! Objęła mocno głowę rękami, usiłując zagłuszyć cierpienie, ale ono gwałtownie narastało, jak wrząca w garnku woda. Ból nie chciał ustać ani złagodnieć. Och, dobry BoŜe, dlaczego akurat dziś musiała wybrać się do wioski i paść ofiarą tego ataku... 7
Wszystko wokół przeobraziło się w nieznośny, bezkresny, pulsu- jący wir. JuŜ nawet śmierć byłaby chyba czymś lepszym! Ból był wszechobecny. Madeline, nie zwaŜając juŜ na nic, skuliła się na ziemi. Pierwsze krople deszczu spadły, gdy Adrian odjechał ledwie parę mil za miasteczko. Zastanawiał się nawet, czy nie zostać tu na noc, ale nie znalazł przyzwoitej oberŜy. Poza tym nie miał czasu. Musiał ucie- kać przed mordercą, który zawsze był o krok za nim, choć Adrian za wszelką cenę starał się zacierać za sobą ślady. Wieczny uciekinier! Mogliby mu te słowa wyryć na nagrobku! Zdobył się na cierpki uśmiech, bardziej podobny do grymasu. Ostatni człowiek, który kiedyś ten uśmiech odwzajemnił, leŜał teraz pod marmurową płytą i zapewne spoczywał w spokoju, choć miał w ciele kulę wystrzeloną przez Adriana. Tak jak on miał w sobie kulę tamtego. Pojedynki bywają kłopotliwe. Łatwo kończą czyjeś Ŝycie, niosąc śmierć. Nie mógł sobie jednak pozwolić na roztkliwianie się nad sobą. Nie miał czasu. Spojrzał znów na wiszące nisko chmury, cięŜkie od deszczu. MoŜ- na by rzec, Ŝe go w ten sposób przywołał! Kolejna wielka kropla spły- nęła mu po policzku. Adrian postawił kołnierz, nasunął kapelusz nis- ko na czoło i z rezygnacją pojechał dalej. Narowisty siwek, którego nieraz trzeba było kiełznać wędzidłem, zarŜał i skręcił między drzewa, porzucając wąski trakt. Co u licha? Adrian ściągnął wodze i usiłował zawrócić na drogę, lecz było juŜ za późno. W przeklętą bestię, jak czasem się zdarzało, wstąpił diabeł. A moŜe koń chciał po prostu schronić się przed ulewą? Nigdy nie lubił deszczu. - CóŜ ci kaŜe myśleć, Ŝe tędy się jedzie do stajni, ty głupie bydlę? - spytał Adrian, całkiem jakby zwierzę mogło go zrozumieć. Naj- gorsze jednak, Ŝe mogło ono lepiej o tym wiedzieć od niego. 8
Po chwili Adrian zdał sobie bowiem sprawę, Ŝe istotnie koń stąpa wąską, lecz wyraźnie widoczną ścieŜką. Czy jadę moŜe przez włości lokalnego ziemianina? MoŜe na końcu zarośniętego leśnego duktu istotnie znajdą dom i stajnię? Jeśli to rzeczywiście była część czyjejś posiadłości, to chyba pod- upadłej, uznał Adrian. O ścieŜkę kiepsko dbano i... Wreszcie spostrzegł jakiś mizerny budyneczek. MoŜe to chatka słuŜby? Nie, za mała. Po chwili zrozumiał, Ŝe to tylko nędzna altanka, dobra zapewne na słoneczny dzień i na wpół zrujnowana, ale zawsze jakieś schronienie. Deszcz siekł coraz mocniej, a siwek skierował się skwapliwie w stronę rudery. Adrian zsiadł z konia i wprowadził go pod to, co zostało jeszcze z dachu, a potem okrył wierzchowca derką wyciągniętą spod siodła i nakarmił kilkoma garściami owsa. Dopiero po chwili, gdy się odwró- cił, spostrzegł leŜące na ziemi w mrocznym kącie bezwładne ciało. - Dobry BoŜe!- wykrzyknął. Przywiązał konia w bezpiecznej odległości do jednego ze słupków podtrzymujących dach, a potem podszedł bliŜej, chcąc się przekonać, kto tam spoczywa bez ruchu. Była to młoda dziewczyna. Przemoknięta muślinowa suknia przy- warła do jej ciała- bardzo zgrabnego ciała, co odruchowo zauwaŜył. Miała kasztanowate włosy, równieŜ mokre - najwyraźniej zaskoczyła ją ulewa - i zamknięte oczy. Jest ranna? LeŜała na boku, z podkulonymi nogami, jak niemowlę. Jej poza -a moŜe teŜ wyraz twarzy - świadczyły o wielkim cierpieniu. To spra- wiło, Ŝe ścisnęło mu się serce. Wyglądała Ŝałośnie i bezradnie z twarzą mokrą od deszczu albo moŜe od łez. Co tu się stało? Twarz dziewczyny była bardzo blada. Adrian ukląkł przy niej i do- tknął jej dłoni, lodowatej jak górski potok. Westchnął głęboko. Nie Ŝyje? Zbyt zaniepokojony, by zwracać uwagę na przyzwoitość, powiódł dłonią po jej ciele, szukając serca. UlŜyło mu ogromnie, gdy wyczuł jego równy rytm i spostrzegł regularne wznoszenie się i opadanie piersi. 9
Gdyby dziewczyna czuła się dobrze, chętnie zatrzymałby dłoń na dłuŜej na jej piersi. Ona jednak wyglądała, jakby zemdlała, Adrian zaś nadal nie wiedział, co jej właściwie dolega. Był pewien tylko jednego: nie moŜe dłuŜej leŜeć na zimnej posadzce w mokrej sukni. Jeśli ją tak zostawi, nieznajoma umrze z pewnością na zapalenie płuc, jak nie- gdyś jego młoda matka. Nie miał pojęcia, gdzie dziewczyna mieszka. Mógł wprawdzie po- jechać dalej ścieŜką i wypatrywać jakiegoś domostwa albo teŜ wrócić na trakt wiodący do miasteczka, lecz ściemniało się szybko i robiło się coraz chłodniej. CzyŜ mógł ją zostawić w takiej głuszy bez Ŝadnej opieki? Nie namyślając się wiele, podszedł do konia i z cierpkim uśmie- chem ściągnął z niego derkę, którą dopiero co okrył zwierzę. - Przykro mi, stary, ale ktoś jest w większej potrzebie. Strzepnął z derki tyle końskiej sierści, ile tylko się dało, i rozłoŜył ją na posadzce koło nieprzytomnej dziewczyny. Potem zaczął rozpinać haftki na plecach mokrej sukni. Miał pew- ną wprawę w zdejmowaniu z kobiety ubrania, choć nigdy nie zdarzy- ło się, by zabrał się do tego bez pozwolenia. Starał się moŜliwie deli- katnie ściągnąć z niej przemoczoną suknię, która jednak tak przywarła do ramion i pełnych, kształtnych piersi, Ŝe rozdarł jeden z rękawów, lecz w końcu jakoś ją zdjął. Z koszulą poszło mu nie lepiej, tak bardzo była przesiąknięta zimną wilgocią. AŜ wreszcie - z bezwzględną de- terminacją, dobrze znaną zarówno jego wrogom, jak przyjaciołom - zdołał sobie poradzić z nią, a takŜe z resztą bielizny. Ciało dziewczyny było prześliczne, świeciło alabastrową bielą w błękitnawym mroku, bez śladu jakichkolwiek sińców czy skaleczeń. Nabrał głęboko tchu, chcąc zapanować nad podnieceniem, które go gwałtownie ogarniało. Do diabła, jakaŜ z niej piękność! PołoŜył ją ostroŜnie na derce, a potem okrył swoim płaszczem tak dokładnie, jak się tylko dało. Miał nadzieję, Ŝe bez mokrego ubrania, pod wełnianym okryciem dziewczyna się rozgrzeje. Ukląkł przy niej i ujął jedną z lodowatych dłoni w swoje, a potem usiłował ogrzać ją choć trochę rozcieraniem, lecz nadal pozostawała 10
przeraźliwie zimna. Nie chciał jednak pozwolić, by Ŝycie ją opuściło. Niech to licho, nie podda się bez walki. - Obudź się! - szepnął jej do ucha. - Musisz walczyć! Ujął po kolei obie jej dłonie w swoje. Nieznajoma robiła wraŜenie rusałki z bajki, tak była smukła i delikatna w porównaniu z jego atle- tyczną postacią. Nigdy jeszcze nie czuł się tak zdrowy i pełen Ŝycia. Delikatnie rozcierał jej dłonie i ramiona. Czuł miękkość skóry, widział subtelny zarys przedramion. A reszta... Nie! Była bezradna i zdana na jego łaskę. Nawet w myślach nie wolno mu przekroczyć pewnych zasad. Nie teraz. Nie moŜe sobie teŜ pozwolić na Ŝadne fan- tazjowanie! Musi się upewnić, Ŝe dziewczyna zdoła przeŜyć. Nachylił się nad nią i wymruczał cicho: - Masz przeŜyć! Poczuł, Ŝe oddycha głębiej niŜ przedtem. Zachęciło go to do dal- szych wysiłków. - Wytrwaj przy mnie - powiedział. - Bezimienna damo, wytrwaj przy mnie. Bylebym tylko zdołał cię jakoś ogrzać... Nadal miała jednak dłonie i stopy lodowate, jakby znalazła się na granicy Ŝycia i śmierci. Nie. Nie wolno mu nawet o tym myśleć! WciąŜ ogrzewał jej dłonie, delikatnie, lecz bez przerwy, usiłując przywrócić im ciepło, lecz z nastaniem mroku robiło się coraz zim- niej. Wszystko się sprzysięgło przeciw niemu! Wiatr tak huczał mię- dzy drzewami, Ŝe koń zaczął wstrząsać łbem. Adrian zacisnął zęby. Nawet on trząsł się z zimna, choć nie prze- mókł do szpiku kości, a co dopiero ona... Nie moŜe się poddać. Jak moŜe pomóc? Czy zdoła rozpalić ogień? Drzewa i krzewy dokoła były mokre, a deszcz nadal padał, bęb- niąc o liście. Nie widział sposobu, by mógł się posłuŜyć czymkolwiek jako hubką, nie miał równieŜ czasu, by szukać w mroku czegoś zdat- nego na podpałkę. CóŜ innego mu pozostawało? Czy miał moŜe jechać konno, trzymając ją w ramionach, i szukać pomocy? Nie przypuszczał, by mógł utrzymać ciało w równowadze na narowistym koniu. Odrzucił ten pomysł jako niewykonalny. 11
Musiał jednak coś zrobić. Ogrzeje ją, choćby nawet miał zedrzeć z siebie własną skórę! Co za szalona myśl! Kolejny raz uśmiechnął się smętnie. Nie dba- jąc, czy robi mądrze, czy głupio, przykucnął na posadzce i objął jej na- gie ciało. Poddało się bez oporu, lekkie jak piórko, gładkie, pięknie zbudo- wane, a jego miękkość i harmonijne kształty wydały mu się istnym cudem. Była wręcz kwintesencją kobiecości. Zwalczył w sobie chęć do- tknięcia jej piersi. Wiedział, Ŝe doskonale by pasowały do jego dłoni. Zaokrąglone wdzięcznie biodra takŜe by pasowały do jego ciała. Z trudem zmusił się, aby o tym nie myśleć. Nie moŜe korzystać z jej fatalnego stanu, lecz doprawdy trudno mu było trzymać ją tak blisko siebie, wiedząc, Ŝe to zachwycające, na- gie ciało dzieli od niego tylko warstwa jego ubrania. JakŜe tu nie objąć jej mocniej, nie przycisnąć jej bioder do swoich... Nie, nie moŜe w ten sposób myśleć, skoro tkwi nieprzytomna w je- go objęciach. Chciał ją tylko ogrzać, uratować przed chorobą i śmier- cią. Adrianowi aŜ pot wystąpił na czoło. Usiłował myśleć o bladej cerze dziewczyny i delikatnych błękitnych Ŝyłkach na jej skroniach... - JakaŜ jesteś piękna - powiedział łagodnie. - Gdybym tylko mógł zalecać się do ciebie w godziwy sposób! Gdybym tylko spotkał cię, nim ruszyłem w tę podróŜ ku śmierci... Dziewczyna uniosła nagle powieki. Adrian, zaskoczony, spojrzał jej w oczy. Były równie piękne jak ona cała, zielone z drobnymi, złotawymi punkcikami rozsianymi po tęczówkach. Zatrzepotała długimi rzęsami, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przez długą chwilę patrzyli oboje na siebie. Adrian trzymał mocno jej nagie ciało tuŜ przy sobie, mając świadomość tej niezwykłej blisko- ści nieznanej mu kobiety z wilgotnego, zamglonego lasu. Co jednak czuła piękna nieznajoma, budząc się w ramionach kogoś obcego? - Nie zostawiaj mnie - wyszeptała. 12
- Nie zrobię tego, nie obawiaj się - powiedział pospiesznie. - Ja tylko... Lecz dziewczyna równie szybko zapadła w bezwład, jak się ocknęła. Adrian westchnął. O kilka kroków od niego parsknął koń. - Nie pytałem cię o zdanie - mruknął gniewnie. - Przynajmniej wiesz juŜ, Ŝe Ŝyje i Ŝe nie przestraszyłem jej śmiertelnie. Ciało dziewczyny zrobiło się jednak cieplejsze, był tego pewien. Nawet gdyby poczuła się teraz zaniepokojona, i tak by jej nie zosta- wił. Zapadła noc, zrobiło się jeszcze zimniej, a on nie chciał, Ŝeby znów zlodowaciała. Jeśli odzyska przytomność i zarzuci mu niegod- nie dŜentelmena postępowanie, wyjaśni jej wszystko i, jeśli tylko bę- dzie nalegała, odsunie się od niej, ale na razie... Do diabła, przecieŜ nie mógł pozwolić, Ŝeby tu skonała! Kiedy po raz ostatni trzymał tak cudowną istotę w objęciach? Och, do licha, czy kiedyś rzeczywiście obejmował kogoś wspanial- szego od prześlicznej kobiety, w której twarz się wpatrywał? Ledwie na niego spojrzała i nie był pewien, co to spojrzenie wy- raŜało, lecz za wszelką cenę pragnął ją przekonać, Ŝeby z nim została, Ŝeby go poznała, Ŝeby pozwoliła mu poznać siebie... na tak długo, jak tylko zechce. Teraz mógł jednak tylko trzymać ją mocno tuŜ przy sobie. Deszcz bębnił o dach, wiał zimny wiatr, koń grzebał kopytem, dając prychnięciem znać, co myśli o tak przewiewnym schronieniu i braku naleŜytej paszy. Drzewa ledwie majaczyły we mgle, co czyniło podróŜ nocą zbyt niebezpieczną, gdyby się nawet ośmielił ruszyć w drogę. Musiał poczekać. CzyŜ mógł jednak przewidzieć, co tu znajdzie? Adrian połoŜył się moŜliwie najbliŜej dziewczyny, próbując tchnąć w nią całe swoje ciepło, i czekał na świt. Przez dłuŜszy czas leŜał sztywno, obawiając się, by we śnie jego ręce nie zsunęły się z jej ciała, pozwalając chłodowi ponownie je prze- niknąć. Senność wzięła jednak górę. 13
Otworzył oczy, gdy tylko zrobiło się jaśniej i ptaki zaczęły świer- gotać. Jedno z jego ramion zsunęło się w dół, lecz drugim nadal tulił do siebie tajemniczą kobietę. Oczy miała wciąŜ zamknięte, lecz oddychała swobodniej i leŜała z policzkiem wtulonym w jego pierś. Płaszcz ze- ślizgnął się z niej częściowo, odsłaniając nagie ramię. Podciągnął go. A kiedy spojrzał w górę, ujrzał w drzwiach altanki trzy wpatrzone w niego twarze. 2 Gapili się na niego wszyscy troje. Sądząc po ich stroju, byli miesz- kańcami miasteczka, gdzie się na krótko zatrzymał zeszłego dnia, Ŝeby nakarmić i napoić konia oraz zjeść coś naprędce. Przyglądali mu się w taki sposób, jakby mieli przed sobą jednego z Gotów lub wikingów, którzy niegdyś plądrowali te strony. Pamiętał z lekcji historii, Ŝe właś- nie ci barbarzyńcy napadali przed wiekami na kobiety w Yorkshire. Pruderyjny duchowny, który go uczył, wolał jednak pominąć bardziej drastyczne szczegóły. CzyŜ uratował nieznanej damie Ŝycie tylko po to, Ŝeby zniszczyć jej reputację? Troje przybyszy najwyraźniej odczuło ulgę, Ŝe dziew- czyna nie utonęła w jakimś trzęsawisku, lecz widoczna w ich oczach zgroza upewniła go wyraźniej niŜ wszelkie słowa, Ŝe chodziło tu o da- mę, a nie o zwykłą pannę ze wsi. Przypuszczał zresztą, Ŝe wiejskie dziewczyny teŜ muszą tu dbać o reputację. O tym właśnie myślał, gdy troje intruzów spoglądało na nich ze zdumieniem i zgrozą. Były to dwie kobiety i jeden męŜczyzna - niski, korpulentny, w dość juŜ podeszłym wieku. Adrian z uznaniem powitał jego odwagę, gdy mały człowieczek sapnął energicznie i zrobił jeden krok w jego stronę, uzbrojony jedynie w laskę oraz przekonanie o własnej uczciwości. Wyprostował się i groźnie zmierzył go wzrokiem. 14
- Jak tak moŜna? Co pan tu robi? Napadł pan na miss Madeline, szacowną córkę naszego dziedzica... Jedna z kobiet szepnęła mu coś na ucho. - ...to znaczy... hm... pannę Applegate. Proszę ją natychmiast puścić! No, przynajmniej znał juŜ jej imię. Niełatwo mu się teraz będzie wytłumaczyć, jeśli w ogóle zdoła tego dokonać. Wszystkie myśli Ad- riana rozpierzchły się nagle, gdy obydwie kumoszki przeszywały go spojrzeniem, które zdawało się mówić: „JuŜ my znamy takich hunc- wotów jak ty!" Czuł, Ŝe wszelkie wyjaśnienia, łącznie z prawdą, na nic się tu zda- dzą, bo ci ludzie i tak juŜ wiedzą swoje, jak zresztą cała reszta ludno- ści tego hrabstwa. Reputacja panny Madeline Applegate legła w gruzach. Nikt, ab- solutnie nikt nie uwierzy, Ŝe spędził z nią całą noc i został zaskoczony, gdy trzymał ją nagą w objęciach, ale nie odebrał jej dziewictwa. Tylko tyle mu się dostanie w nagrodę za największą powściągliwość i hart ducha, na jakie się kiedykolwiek zdobył. Chciał jednak ochronić przynajmniej dobre imię dziewczyny i dlatego dał sobie spokój z wszelkimi ceregielami. - Zeszłego wieczoru znalazłem pannę Madeline w lesie, całko wicie wyczerpaną i nieprzytomną - zaczął, starając się mówić spo kojnym tonem. - Uznałem, Ŝe niebezpiecznie byłoby ją stąd zabie rać, starałem się więc ogrzać ją, zapobiec śmiertelnemu przeziębieniu. Panna Madeline nadal, co mnie martwi, czuje się jednak niedobrze. MoŜe ktoś mógłby udać się do jej domu, zapewnić, Ŝe nic się jej nie stało, i sprowadzić jakiś powóz, Ŝebym mógł ją bezpiecznie odwieźć tam, gdzie się nią ktoś naleŜycie zajmie? Spojrzeli na niego wszyscy troje z nieco mniejszą niŜ przedtem wzgardą, lecz nadal podejrzliwie. - No, no, coś takiego! - odezwał się męŜczyzna, który wziął na siebie rolę rozmówcy. Jedna z kobiet prychnęła lekcewaŜąco. - A kim pan niby jesteś? Mamy, ot tak, wierzyć w czyjeś bajanie? 15
- Jestem wicehrabia Weller - odparł zimno - i jestem narzeczo nym panny Applegate. No i nie czas teraz na stanie z otwartą gębą. Jazda, rusz się pan! MęŜczyzna upuścił z wraŜenia laskę, a wszyscy troje oniemieli z wraŜenia. - ToŜ myśmy nie słyszeli Ŝadnych zapowiedzi... - wystękała jedna z niewiast. - Bo panna Applegate czekała na mój przyjazd - wyjaśnił gładko. - Czemu państwo nic nie robicie? Trzeba jej przecieŜ pomóc! - Ee... zaraz, jaśnie panie... to znaczy wasza lordowska mość... - wyjąkał męŜczyzna i zwrócił się do jednej z kobiet: - Ruszcie się, Maud, Sil, nie stójcie tu jak słupy! Wszyscy troje odeszli równie nagle, jak się zjawili. Adrian spojrzał na Madeline Applegate, chcąc się przekonać, czy nie otworzyła cza- sem ślicznych oczu. Ile mogła usłyszeć z rozmowy? - Pomoc juŜ wkrótce nadejdzie. Jak się pani czuje? - Głowa mnie boli - odparła niezbyt wyraźnie. Gdyby była trochę młodsza, podejrzewałby, Ŝe wypiła za wiele wina, ale nie czuł go wcale w jej oddechu. Wydawało mu się zresztą, Ŝe to by do niej nie pasowało. - Co się stało? Czy ktoś na panią napadł? - Nie. - Znowu zamknęła oczy. - Strasznie mi zaschło w ustach i bardzo zmarzłam. Usiłował otulić ją mocniej płaszczem. Teraz, gdy odzyskała przytom- ność, nie śmiał jej juŜ obejmować i tulić do siebie, choć miał na to wiel- ką ochotę. Podszedł do konia, wyciągnął ze skórzanej torby przy siodle srebrną flaszkę, wrócił z nią szybko do dziewczyny i ukląkł przy niej. Pociągnęła jeden łyk i się zakrztusiła. - Co to jest? - Wino. Dobrze pani zrobi. LeŜała pani przez dłuŜszy czas bez przytomności. Spojrzała na niego, a potem znów zamknęła oczy. - Razi mnie światło - wyszeptała. Istotnie, słońce przeświecało przez drzewa i juŜ zdołało rozpro- szyć mgłę. 16
Siadł przy niej i pozwolił sobie jedynie podciągnąć płaszcz wyŜej, Ŝeby jej było cieplej. Chłód wprawdzie ustępował, ale wciąŜ jeszcze dął ostry wiatr. Panna Applegate po raz kolejny otworzyła oczy i na jej twarzy po- jawił się niepokój. - Gdzie moje ubranie? - Przemokło całkiem podczas ulewy- wyjaśnił, starając się mówić rzeczowym tonem. - Bałem się, Ŝe się pani cięŜko przeziębi, leŜąc w mokrym odzieniu. - AleŜ... Wyglądała na równie oszołomioną, jak Ŝołnierz ranny w głowę. Starał się mówić jak najciszej i jak najłagodniej. - Wkrótce nadejdzie pomoc. - Mój ojciec... strasznie się zmartwi... - Kazałem zawiadomić pani bliskich. Napięcie znikło z jej twarzy. Po raz kolejny zamknęła oczy, uspo- kojona. - Bardzo to było uprzejme z pańskiej strony - wyszeptała - ale strasznie mi się chce spać. - W takim razie proszę zasnąć. Pozostanę przy pani - obiecał, przypominając sobie jej poprzednią prośbę. Siedział przy niej bez słowa. Wokół nich rozśpiewały się ptaki, blask słońca przenikał przez gałęzie, a spomiędzy drzew wyjrzała sar- na i skubnęła trochę trawy. Od dawna nie zaznał takiej harmonii i spokoju. Madeline Apple- gate jakoś wydobrzeje, niezaleŜnie od tego, co ją spotkało. Adrian od lat nie czuł się tak szczęśliwy. Gdy jednak dziewczyna dowie się o kłamstwie, którym pragnął ją ochronić, pryśnie cały urok tej chwili. Adrian chciał się zatem nią ra- dować, póki tylko mógł. Po godzinie usłyszał cięŜkie kroki i na ścieŜce pojawił się stary sługa, a tuŜ za nim słuŜąca, równieŜ w podeszłym wieku, obydwoje pełni nadziei, ale teŜ obawy. 2 - Zdradzona 17
Sługa przystanął, gdy tylko spostrzegł Adriana, lecz kobieta - moŜe bardziej zalękniona, a moŜe tylko uparta - z miejsca padła na kolana koło panny Applegate. Adrian miał dość czasu, by odsunąć się od śpiącej, tym razem więc to, co zobaczyli, wyglądało trochę mniej skandalicznie. JednakŜe wi- dok młodej damy leŜącej na końskiej derce pod płaszczem obcego przybysza i bez własnej odzieŜy po prostu wstrząsnął słuŜącą. - Proszę nie krzyczeć! - pospieszył z wyjaśnieniem Adrian, nie chcąc, Ŝeby kobieta dostała ataku nerwowego. - Znalazłem pannę Ap- plegate nieprzytomną i przemoczoną do suchej nitki. Rozebrałem ją w obawie o jej zdrowie, ale nic się jej nie stało, daję słowo dŜentelmena! - No jasne, Ŝe nie będę wrzeszczeć, bo hałas w takich razach szkodzi jej biednej głowie - odparła. Adrian oniemiał ze zdumienia, a para słuŜących nadal patrzyła na niego podejrzliwie. - Powiedział pan piekarzowi, Ŝe jest narzeczonym panny Apple- gate - odezwał się wreszcie męŜczyzna. - Owszem - przytaknął Adrian i spojrzał mu śmiało w oczy. - Panna Applegate - upierał się staruszek - nie ma Ŝadnego na- rzeczonego! - MoŜe by pan najpierw zapytał ją samą? - odparł Adrian sta- nowczo. MęŜczyzna zacisnął usta i zawahał się, Adrian zaś modlił się w du- chu, by dane mu było pomówić z nią wcześniej od starego sługi. - Czy macie z sobą coś, czym moŜna by ją przewieźć do domu? MęŜczyzna po chwili skinął głową. - Powóz stoi z boku. - Wskazał ku drodze, z której Adrian zje chał wczoraj, zagłębiając się między drzewa. - Trzeba będzie panien kę do niego zanieść. SłuŜąca uznała jednak, Ŝe musi godziwie przyodziać swoją panią, i sięgnęła po jej wilgotną odzieŜ. Adrian odwrócił się więc i podszedł do konia, klepiąc go i obiecując porządne śniadanie. - Chyba Ŝe nas wcześniej rzucą na poŜarcie tutejszym lwom - dodał pod nosem. Zabawa w samarytanina mogła się okazać niebez pieczna. 18
Panna Madeline Applegate, z Ŝałosnym spojrzeniem zielonych oczu i alabastrowym ciałem, przywiązała go jednak do siebie w spo- sób trudny do wytłumaczenia. Mógł wsiąść po prostu na konia i od- jechać, skoro znał juŜ jej imię, a ktoś przyszedł jej z pomocą. Wiedział jednak, Ŝe nie jest to cała prawda. Zdołała rzucić na niego urok, choć nie była Ŝadnym elfem ani od- mieńcem, tylko kobietą z krwi i kości, i to w cięŜkim połoŜeniu, które znacznie pogorszył, mimo Ŝe chciał jej tylko przyjść z pomocą. A przecieŜ sam uciekał przed następującym mu na pięty mordercą i stracił wiele czasu. Ledwie się oparł chęci sięgnięcia do kamizelki po kieszonkowy zegarek i zaklął pod nosem. No cóŜ, klamka zapadła! Kiedy słuŜąca dała mu do zrozumienia, Ŝe moŜe juŜ spojrzeć na dziewczynę, wrócił do altanki. Stary sługa, imieniem -jak się potem okazało - Thomas, się zawahał. Adrian podszedł i nachylił się nad śpiącą. Bez trudu uniósł ją w ra- mionach, jakby była dzieckiem, które trzeba ukołysać. - MoŜe by pan podprowadził tu mojego konia? Nie zdziwiłby się, gdyby sługa zaprotestował, lecz Thomasowi wyraźnie ulŜyło. Podniósł z ziemi derkę i narzucił ją na wierzchowca, a potem razem ze słuŜącą postępował z tyłu, gdy Adrian skierował się ku drodze. Czuł, Ŝe na niego patrzą, jakby chcieli się upewnić, Ŝe nie ucieknie gdzieś z ich panią. Najwyraźniej panna Applegate potrafiła sobie zaskarbić miłość słuŜby. A teraz będzie musiał porozmawiać z jej ojcem i całą resztą rodziny... Kiedy dotarli do drogi, stwierdził, Ŝe powóz, podobnie jak altanka, kiedyś moŜe wcale niezły, teraz był juŜ tylko gruchotem, choć wydawało się, Ŝe jest w nieco lepszym stanie niŜ przydroŜna budowla! Przypuszczał, Ŝe Thomas musiał się nieźle napracować, Ŝeby jako tako utrzymać i wehikuł, i zaprzęŜoną do niego klacz. UłoŜył pannę Applegate ostroŜnie w środku, a potem wdrapała się tam słuŜąca, by dopilnować, Ŝeby jej pani nie spadła z siedzenia. Thomas zaś wgramolił się na kozioł, chwycił lejce i cmoknął na klacz. Adrian dosiadł własnego konia i jechał powoli z tyłu. 19
Dom jego „narzeczonej" wyglądał podobnie jak reszta posiadłości Applegate'ów, czego się zresztą spodziewał. Rodzina panny dzielnie widać walczyła z ubóstwem. Co teŜ ją przywiodło do takiego stanu? Czy ojciec zgrał się w karty, był hulaką lub kobieciarzem, albo moŜe wszystko naraz? SłuŜąca pospieszyła, Ŝeby otworzyć drzwi frontowe i Adrianowi znów przypadło w udziale zdjęcie panny Applegate z wysokiego sie- dzenia oraz wniesienie jej do środka. Znowu uniosła powieki i zdawała się go poznawać. - Gdzie ja... - Jest pani w domu. Proszę się nie bać. Uśmiechnęła się do niego uroczo i pogodnie. Niemal go ścięła z nóg świadomość, co się stanie, gdy powróci jej pełna przytomność i zrozumie, Ŝe spędziła z nim całą noc bez przyzwoitki! Usiłował zapamiętać to spojrzenie, a jej powieki znów opadły, gdy wnosił ją za próg. Spodziewał się rojnego grona bliskich wypatrujących powrotu zbłąkanej owieczki, lecz ujrzał w holu tylko jedną osobę. Starszy pan z bardzo zatroskaną miną siedział w fotelu na kółkach. - Co z nią? Nie przypominał jej zbytnio z twarzy, ale musiał być ojcem, gło- wą familii Applegate'ów. Inwalida! MoŜe to właśnie stało się przyczy- ną upadku rodziny? - Pańska córka jest w kiepskim stanie, ale sądzę, Ŝe zdoła wyzdro wieć. Czy mam ją zanieść do jej pokoju? MęŜczyzna przytaknął bez słowa, choć z pewnym ociąganiem, lecz nie było nikogo prócz Adriana, kto mógłby wnieść na piętro po- grąŜoną nadal we śnie dziewczynę. SłuŜąca szła przed nim po scho- dach, wskazując, gdzie jest sypialnia panny Applegate. Adrian połoŜył ją ostroŜnie na łóŜku, a słuŜąca pospiesznie odsunęła kołdrę, potem zaś Thomas przyniósł jej mokry okład na czoło. Adrian wycofał się z sypialni, rzucając ostatnie spojrzenie na Ma- deline. MoŜe otworzy oczy choć na chwilę i spojrzy na niego? MoŜe się choć uśmiechnie? 20
Musiał jednak odejść. Pan Applegate juŜ czekał na niego. - Chyba musimy porozmawiać - odezwał się bardzo oficjalnym tonem. Starszy pan stał się zapewne inwalidą wskutek jakiegoś wypadku albo choroby, która pozbawiła go władzy w nogach i uszkodziła biod- ro, ale minę miał stanowczą. - MoŜe przejdziemy do mego gabinetu? - Oczywiście. - Adrian podąŜył za nim do niewielkiego pokoju pełnego ksiąŜek. Gospodarz wyjął z szafki dwa kieliszki i napełnił je winem. - Jestem John Applegate. A z kim mam przyjemność? - Ojciec Madeline podjechał w fotelu do niewielkiego biurka i usadowił się za nim tak, Ŝeby móc patrzeć przybyszowi prosto w twarz. - Wicehrabia Weller, do usług. - Adrian przyjął kieliszek i siadł na wskazanym krześle. - Najpierw muszę panu, rzecz jasna, podziękować za pomoc oka- zaną Madeline i przywiezienie jej do domu. To moja najstarsza i naj- ukochańsza córka. Nie spałem przez całą noc ze zmartwienia. Nie wiedzieliśmy, gdzie mogła się podziać i co jej się stało. Wrzosowiska są niebezpieczne, a jeszcze gorsi mogą się okazać ludzie, którzy nimi niekiedy wędrują. Młoda dama bez Ŝadnej opieki... - Zrobiłbym to samo dla kaŜdego, kto by się znalazł w podobnym połoŜeniu, a juŜ z pewnością nie mógłbym zostawić bez pomocy samotnej i nieprzytomnej młodej damy. Pan Applegate drgnął gwałtownie, pewnie na myśl o tak fatalnym zdarzeniu. Adrian usiłował uprzedzić oskarŜenia, ciągnąc: - Bez wątpienia pragnie się pan dowiedzieć, czy nie uchybiłem w czymś pannie Applegate, gdy znajdowała się w tym Ŝałosnym sta nie. Znalazłem pańską córkę leŜącą bez przytomności w leśnej al tanie, gdzie szukałem schronienia przed deszczem. Z obawy, by się nie przeziębiła, usiłowałem jej pomóc, lecz nie uczyniłem niczego, co byłoby niegodne dŜentelmena. Nie jestem w stanie tego dowieść i mogę jedynie dać panu moje słowo. 21
Spojrzał swemu rozmówcy w twarz i przez długą chwilę wytrzy- mał jego wzrok, a potem ciągnął: - Niestety innym takie wyjaśnienia nie wystarczą, nawet najzu pełniej prawdziwe. Pan Applegate spojrzał na niego z przygnębieniem. - No właśnie - przyznał i wypił łyk wina. - Co oznacza, Ŝe... - Musiałem więc powiedzieć wieśniakom o moich zaręczynach z pańską córką - zakończył Adrian. - Rozumiem - odparł ojciec Madeline. - A zatem przyznaje się pan do kłamstwa? Bo przecieŜ dobrze wiem, Ŝe Madeline z nikim się nie zaręczyła. - Obawiam się, Ŝe miejscowe plotkarki będą sobie wszystko tłu- maczyć w najgorszy z moŜliwych sposobów, choćbym nawet przysię- gał, Ŝe było całkiem inaczej. Przyznaję, wymyśliłem to wyjaśnienie naprędce, ale chciałbym je urzeczywistnić, jeśli tylko pańska córka wyrazi zgodę. MęŜczyzna patrzył na niego zza biurka z nieodgadnioną miną. - Mam dobry charakter - ciągnął Adrian - stary i szacowny tytuł, niezłą posiadłość i zapewniłbym jej wygodny byt w razie mojej nie- obecności. - AleŜ ona pana nie zna. Nie sądzę, Ŝeby zechciała opuścić dom i związać się z człowiekiem, o którym nic nie wie - odparł z wolna pan Applegate. - Rozumiem. Mogę jej w takim razie zapewnić byt tutaj. Wymyś- limy razem coś, Ŝeby wyjaśnić to sąsiadom. - Byłby chyba z pana nadzwyczaj wyrozumiały i... niezwykły mąŜ - odparł pan Applegate z miną tym razem zaintrygowaną. - Dla- czego chce pan aŜ tyle zrobić, Ŝeby ocalić reputację obcej dziewczyny? Jeśli pan... hm... Ŝe tak powiem... woli męŜczyzn i chce mieć Ŝonę dla niepoznaki, to muszę powiedzieć, Ŝe nie mogę poświęcać swojej córki... Adrian z trudem zdusił chęć parsknięcia nerwowym śmiechem. - Z pewnością nie jestem kimś takim. - A więc dlaczego... 22
Adrian uznał, Ŝe musi powiedzieć całą prawdę, choć wiedział, Ŝe ujrzy w końcu to, czego obawiał się najbardziej - okropne, pełne li- tości spojrzenie, które zawsze widywał, kiedy ludzie dowiadywali się o jego fatalnym losie, prześladującym go jak cygańska klątwa. No, ale przynajmniej ten człowiek zrozumie, dlaczego on z taką łatwością się oświadcza... A potem pan Applegate wysłał na górę słuŜącą, Ŝeby sprawdzić, czyjego córka jest juŜ przytomna. Teraz musi juŜ tylko spojrzeć w twarz samej pannie Applegate i przekonać ją, Ŝe musi dzielić razem z nim tę klątwę. To jedyna moŜ- liwość ochrony reputacji dziewczyny. 3 Gdy Madeline otworzyła oczy, ujrzała, Ŝe jest okryta po samą szyję kapą w kwiatki. Kołdra w kolorze spłowiałego błękitu, z łatą na dole po prawej stronie, otulała jej stopy, a dzięki zaciągniętym zasłonom w pokoju panował półmrok. Był to jej pokój, jej zasłony, jej połatana kołdra i wyblakła kapa w kwiatki. Zamrugała ze zdumienia. Była u siebie w domu, we własnym łóŜku, miała na sobie nocną koszulę, starannie zawiązaną pod brodą na tasiemki. Wszystko musiało więc być snem, bolesnym i pełnym majaków -i to, Ŝe leŜała na ścieŜce w lesie, powalona bólem i przemoczona, i to, Ŝe na krótko ocknęła się, naga, tuŜ obok bruneta o ciemnych oczach. Patrzył na nią z uczuciem wprost nie do opisania, tak przejmującym, Ŝe wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Dotykał jej delikatnie, kiedy dygotała z zimna po ataku bólu, przy- krył ją czymś i tulił do siebie z taką mocą, Ŝe niemal nie mogła się ru- szyć ani odezwać. Nie nękał jej głupimi pytaniami, jak ludzie, którzy nic nie wiedzieli o jej nieszczęsnej chorobie. Był po prostu nadzwy- czajny. 23
Musiał się jej jednak przyśnić, bo w przeciwnym razie okazałby się cudem. No i gotów byłby wybuchnąć skandal, niesłychany i Ŝe- nujący, skoro jakiś obcy męŜczyzna widział ją nago! Lepiej o czymś takim nawet nie myśleć. Zaczerwieniła się na samą myśl o tym nie- wyobraŜalnym wprost zdarzeniu. Drzwi się otworzyły. Przez chwilę miała nadzieję, Ŝe to jej siostra Juliana przychodzi, by ją uściskać ze współczuciem, lecz przecieŜ ona jakiś czas temu wyszła za mąŜ i poŜeglowała gdzieś w dalekie strony razem ze swoim zwariowanym na punkcie zwierząt męŜem zoologiem. A druga z sióstr, dopiero co owdowiała, nadal czuwała nad załamanym teściem. Nawet bliźniaczki, Ofelia i Kordelia, znalaz- ły niedawno męŜów i tylko ona, Madeline, pozostała jeszcze panną. Oczywiście radowało ją ich szczęście, tylko Ŝe dom wydawał się teraz opustoszały, a ona bardzo tęskniła za siostrami. Do pokoju weszła Bess, stara słuŜąca. Jej obecność przypominała Madeline dawne, szczęśliwsze czasy. Niosła tacę z herbatą i miseczkę dymiącej, ciepłej zupy. Zapach jedzenia przypomniał Madeline, Ŝe ma zupełnie pusty Ŝołądek. Kiedy doleciał do niej aromat, przekonała się, Ŝe mdłości juŜ jej przeszły i dobrze byłoby zjeść coś lekkiego. - Jak tam z panienki biedną główką? - spytała Bess. - Trochę lepiej - odparła, dotykając ostroŜnie skroni, wciąŜ jesz- cze nieco obolałej. Madeline skrzywiła się. Po całej dobie dotkliwych cierpień ból nadal dawał znać o sobie - wróg znany jej dobrze, odkąd tylko dorosła. - No i po co było iść do wioski. - SłuŜąca pokiwała głową. - PrzecieŜ mówiłam, Ŝe burza nadciąga. Panienka wie, Ŝe wtedy zaraz choruje. Wszyscyśmy się tu zamartwiali, a ojciec prawie od zmysłów odchodził, Ŝe mu się córka zagubiła gdzieś na wrzosowiskach! - Miałaś rację, Bess - przytaknęła Ŝałosnym tonem Madeline - cięŜko zapłaciłam za swoje nieposłuszeństwo. Następnym razem będę rozwaŜniej sza. Myślałam, Ŝe zdąŜę dojść do wsi i złoŜyć wyrazy współczucia wdowie Talbot, ale burza nadeszła za szybko i atak mojej choroby takŜe, a jedno i drugie było po prostu okropne. 24
Podczas ładnej pogody migrena dokuczała jej bardzo rzadko, lecz nagła burza wywołała ból błyskawicznie. Madeline mogła wtedy tyl- ko połoŜyć się do łóŜka, Ŝeby przeczekać przeraźliwy ból. Wiedziała, Ŝe ojciec bardzo boleje nad jej chorobą i radził się juŜ wielu lekarzy. Jeden z nich zalecił jej picie octu z piołunem, co jedy- nie wzmogło nudności. Inny znów chciał wyborować otwór w miej- scu, gdzie dokuczał jej najgorszy ból- na szczęście ojciec przepędził natychmiast z domu tego szarlatana. Maddie wiedziała, Ŝe po prostu musi przeczekać atak. W końcu mnóstwo ludzi nękały znacznie gorsze dolegliwości. Wysłuchała więc upomnień słuŜącej bez najmniejszej skargi, wiedząc, Ŝe sobie na nie zasłuŜyła. - O tak, Bess - zaczęła, gdy słuŜąca wreszcie zamilkła, aby nabrać oddechu - juŜ tego nigdy więcej nie zrobię! Bess pozrzędziła jeszcze trochę, lecz poszła po nowy kompres. Madeline zdołała zjeść część zupy i wypić trochę herbaty, nim znowu opadła na poduszki, wyczerpana nawet tak nieznacznym wysiłkiem. Atak migreny zawsze pozostawiał po sobie wraŜenie walki z burzą - tylko Ŝe tym razem stało się tak naprawdę. - A kto mnie znalazł w lesie? Ty i Thomas? Mam nadzieję, Ŝe nie zmęczyliście się zanadto, niosąc mnie do domu. Bo jeśli Thomas znów sobie nadweręŜył kręgosłup... SłuŜąca spojrzała na nią zmieszana. Maddie poczuła, Ŝe robi się jej słabo. - O co chodzi? Czy się przedźwigał? Strasznie mi przykro, Bess. - Nie pamięta panienka niczego? - CóŜ miałabym pamiętać? - Madeline poczuła, Ŝe serce w niej zamiera. - No, tego obcego, co panienkę znalazł w altance? - Tym razem głos Bess zabrzmiał wręcz oskarŜycielsko. - Czy on panience nie zro- bił czegoś nieodpowiedniego? Bo jakby tak było, to mu oczy pazura- mi wydrapię, choćby mój pan nie wiem co gadał! A więc nie był to sen! 25
Przez chwilę wydało się jej, Ŝe wciąŜ jeszcze leŜy w altanie, Ŝe czuje ciepło jego skóry tuŜ przy swojej, zimnej jak lód, i siłę mięśni unoszących jej bezwładne ciało w objęciach... Zaczęło ją dławić w gardle. To nie był sen. O BoŜe. LeŜała naga obok męŜczyzny, sama w lesie, po nocy... a jak długo? Pewnie tylko przez krótki czas, nim nadeszła pomoc. Och, gdybyŜ tylko mogła sobie przypomnieć więcej... Migrena często pozbawiała ją pamięci. Łatwiej było po prostu przespać ból. Zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Wszystkie dźwięki były wówczas zbyt głośne, światło zbyt jaskrawe, zapachy zanadto intensywne. Maddie próbowała wtedy zwinąć się w kłębek, a chęć ucieczki od bólu przesłaniała sobą wszystko inne. Nagle odłoŜyła łyŜkę. Dlaczego znaleziono ją nagą? CzyŜby ten męŜczyzna... nie, z pewnością nie! Z trudem przełknęła ślinę. - Co powiedział ojciec, kiedy... kiedy dowiedział się o nim? - spy- tała głosem, który jej samej wydał się obcy. - Kto jeszcze o tym wie? - Ano, znalazł panienkę piekarz i dwie najgorsze plotkary z całe- go miasteczka - Bess zmarszczyła czoło, odbierając od niej tacę - i coś mi się widzi, Ŝe całe sąsiedztwo wnet się wszystkiego dowie. - Och, och! - jęknęła Maddie o wiele za głośno i zaraz tego poŜa- łowała, bo głowa znów zaczęła jej pulsować bólem. - Teraz to juŜ za późno na Ŝale - stwierdziła trzeźwo Bess. Zabrzmiało to tak, jakby Madeline zasłuŜyła sobie na karę za nie- rozwaŜne zachowanie. CzyŜ nawet jej słuŜąca śmie podejrzewać, Ŝe... nie, nie! Tylko Ŝe cała reszta ludzi będzie o niej myśleć - i mówić - duŜo gorzej. O BoŜe, jest zgubiona. Co na to powie ojciec? Ktoś zastukał do drzwi. Madeline kurczowo przycisnęła chłodny okład do czoła. Ból wzmógł się jeszcze bardziej. Czuła, Ŝe zwaliły się na nią rozpacz i Ŝal. Całe ciało miała bardzo napięte, co mogło spowodować nowy atak bólu. 26
- Proszę... - powiedziała, czując, Ŝe głos jej się łamie. Bess pospiesznie otworzyła drzwi, przez które wjechał na inwa- lidzkim fotelu ojciec. - Jak się czujesz? Madeline, ku swojej uldze, nie dopatrzyła się Ŝadnych oznak po- tępienia czy gniewu w jego błękitnych oczach, w których widniały jedynie troska i szczere uczucie. Musiała mocno odchrząknąć, nim zdołała powiedzieć: - Całkiem dobrze, papo. Ojciec podjechał do łóŜka i ujął ją za rękę. - Wątpię w to, ale bardzo mnie cieszy, Ŝe jesteś bezpieczna, Maddie. Skinęła głową, usiłując powstrzymać łzy. - Tak mi przykro, Ŝe cię zmartwiłam. Wiesz, Ŝe tego nie chcia łam. Uśmiechnął się do niej, lecz to, co potem powiedział, zaskoczyło ją najzupełniej. - Ten pan, który cię tu przywiózł, ma ci coś do powiedzenia. Chcę, Ŝebyś go wysłuchała, moja droga. Sądzę, Ŝe będzie to dla cie bie z korzyścią. Mówił dziwnie powaŜnym tonem i nigdy jeszcze nie widziała go z tak zdecydowaną miną. O co tu chodziło? Chyba nie przypuszcza, Ŝe ona ośmieliła nieznajomego do... - Papo, nie zrobiłam przecieŜ niczego niestosownego. Nawet nie pamiętam, jak on wygląda! - Wiem, wiem - odparł ojciec dobrotliwie, ale teŜ z nutą niepo- koju w głosie. - Tylko z nim przez chwilę porozmawiaj, moja droga. A gdy spojrzała na niego ze zdumieniem, wyjechał na fotelu z po- koju, zostawiając otwarte drzwi, w których stanął nieznajomy, tak wysoki i barczysty, Ŝe wydawał się zajmować w pokoju tyle miejsca, Ŝe aŜ zrobiło się ciasno. Spojrzała na niego niezbyt przytomnie, nim do niej dotarło, Ŝe jest w nocnej bieliźnie i leŜy w łóŜku. Zaczerwieniła się, podciągając kołdrę pod brodę. - Czy mogę wejść? - spytał głębokim, miłym głosem. 27
JakŜe moŜe przyjąć kogoś obcego w sypialni? JednakŜe pozwolił na to jej ojciec. A poza tym ten męŜczyzna wi- dział ją całkiem gołą! Zaczerwieniła się jeszcze mocniej i odwróciła od niego wzrok, wpatrując się w spłowiałe róŜe wyhaftowane na za- słonach łóŜka. Siostry uwaŜały ją niekiedy za zbyt wyniosłą, a tym- czasem teraz ledwie zdołała skinąć głową, by ten człowiek wszedł do środka. Rozejrzał się po pokoju, przysunął sobie do łóŜka taboret sprzed toaletki i całkiem swobodnie siadł na wątłym mebelku, choć ledwie się na nim zmieścił. - Jak się pani czuje? Czuła się tak, jakby tuzin złośliwych chochlików świdrowało jej dziurę w skroni, ale powiedziała: - Lepiej. Powinnam panu podziękować za przewiezienie mnie do domu. - Nie pamięta pani tego? - spytał z nieco dziwną miną. - Tylko oderwane fragmenty - odparła ostroŜnie, unikając jego spojrzenia, które wydało się jej zbyt przenikliwe. - Trudno mi powie- dzieć, co pamiętam, a co nie, kiedy nadchodzą te ataki. - Rozumiem. Często się to zdarza? Zesztywniała. Czy ma rozmawiać o swoich dolegliwościach z kimś obcym? Tylko ojciec, siostry i słuŜący wiedzieli o nich. Nie chciała, Ŝeby całe miasteczko miało jeszcze więcej tematów do plotek. Ludzie będą gadać i gadać, aŜ w końcu gotowi dojść do wniosku, Ŝe trzeba ją wpakować do domu wariatów! - Bardzo przepraszam. Nie powinienem pani pytać o tak osobi ste sprawy. A jednak czuła, Ŝe chętnie by mu o wszystkim powiedziała, choć wcale tego nie Ŝądał. W końcu przyszedł jej z pomocą, a przecieŜ mu- siała wyglądać zgoła osobliwie, leŜąc w lesie bez przytomności. - Nie za często - odpowiedziała, nie chcąc w rozmowie z nie znajomym poruszać czysto kobiecych kwestii - ale burza nieraz przy nosi mi ze sobą przeraźliwy ból głowy. Myślałam, Ŝe zdąŜę wrócić do domu, idąc na skróty, ale nie udało mi się. Dziękuję panu za pomoc. 28