mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Byrd Nicole - Siostry Applegate 4 - Gorsząca obietnica

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Byrd Nicole - Siostry Applegate 4 - Gorsząca obietnica.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 296 stron)

Przekład Agnieszka Kowalska

Redakcja stylistyczna Beata Kaczmarczyk Korekta Jolanta Gomółka Renata Kuk Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok Zdjęcie na okładce Musee des Arts Decoratifs, ParyŜ Skład Wydawnictwo Amber Monika E. Zjawińska Druk Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65 Tytuł oryginału Enticing the Earl Copyright © 2008 by Cheryl Zach All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3582-0 Warszawa 2010. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00- 060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl

Raz jeszcze, jak zwykle, Sidowi

1 Gadają, Ŝe jest nieprzyzwoicie przystojny- odezwała się pierwsza pokojówka, szorując drzwi. - I Ŝe prawdziwy z niego ogier w łóŜku. - Powiedz mi coś, czego jeszcze nie słyszałam - zakpiła dru- ga. - Wiadomo, jak hrabia sobie poczyna z babami. I podobno pozbył się tej swojej paniusi, co w nią tyle pieniędzy pakował. Teraz będzie sobie musiała znaleźć innego, coby płacił za jej po wozy i buty z brylantami. Chciałabym wziąć po niej miejsce, a ona mogłaby tu zasuwać ze szczotką! Uśmiechając się do swoich fantazji o Ŝyciu w wyŜszych sfe- rach, chlasnęła ścierką na kiju o schody, aŜ brudna woda rozprys- nęła się na wszystkie strony. Jej muskularne ramiona wymachi- wały szczotką jak piórkiem. - Ha! - parsknęła pierwsza. - Nie tylko ty byś chciała, ale i ja, i połowa kobiet w Londynie. Powiadają, Ŝe zbudował dla niej zamek i... i Bóg wie, co jeszcze! Kto by nie chciał być rozpiesz- czany klejnotami, pięknymi ubraniami i kochać się dzień i noc? - Mnie by tam wystarczyło nawet parę godzin z takim jak on! - Druga pokojówka jęknęła ochryple, udając ekstazę i obie wybuchnęły śmiechem. No właśnie, kto by nie chciał? Siedząca na schodach ponad nimi Lauryn Applegate Harris oplotła ramionami podciągnięte pod brodę kolana i zastanawiała 7

się, czy dane jej będzie kiedykolwiek spotkać takiego męŜczyznę. Nie wydawało się to prawdopodobne. Przyjechała do Londynu juŜ sześć tygodni temu, ale o tym, czym Ŝyją wyŜsze sfery, dowiadywała się, podsłuchując plotku- jące przy pracy pokojówki hotelowe. Co prawda i tak nie miała strojów, w których mogłaby się pokazać w towarzystwie. WciąŜ nosiła te same podniszczone suknie, które w zeszłym roku prze- farbowała na czarno, gdy niespodziewanie została wdową. Na nową garderobę nie miała pieniędzy. Właśnie tego ranka znalazła dziurę w swojej ostatniej parze przyzwoitych pończoch. Tak, ubóstwo nawet świętą wyprowadziłoby z równowagi. A ona nie była świętą - tylko młodą wdową, przeraźliwie zmęczoną nieustannymi wysiłkami, by jakoś wiązać koniec z końcem i ukrywać swój smutek, pomagając teściowi zmagać się z jego własnym. Ojciec jej zmarłego męŜa był co prawda szlachcicem, nie lordem, ale miał niewielką posiadłość w York- shire. Teraz cierpiał podwójnie. Nie dość, Ŝe stracił jedynego syna, to jeszcze nie doczekał się wnuka, który mógłby w przy- szłości przejąć jego dziedzictwo. Rozpaczał tak bardzo, Ŝe Lau- ryn niejeden raz obawiała się o stan jego umysłu. Gdyby tylko zdąŜyła dać swemu zmarłemu męŜowi potomka... Wtedy sir Harris miałby kogoś, kim mógłby się zająć i kto uwolniłby go od bolesnej pustki, jaką oboje odczuwali. Jej zaś zostałaby jakaś część męŜa - dziecko, które mogłaby kochać. Starała się odsunąć od siebie poczucie winy, które wraz ze smutkiem było jej nieodłącznym towarzyszem. Musi patrzeć w przyszłość, nie za siebie, o czym przypominały jej w listach wszystkie cztery siostry. „Skoro nie zamierzasz wracać do domu, bo postanowiłaś zo- stać i pomóc teściowi, spróbuj, proszę, nie rozpamiętywać prze- szłości", pisała jej starsza siostra Madeline. „Wiesz, Ŝe cię kocha- my, Lauryn. Piszę to tylko dla twojego dobra". Wszyscy mieli dla niej jakieś rady. Madeline łatwo jest mó- wić, pomyślała Lauryn. Siostra właśnie wychowywała pier- 8

worodnego pod czułą opieką i przy wsparciu męŜa. Wiedziała jednak, Ŝe troska siostry płynie ze szczerego serca. Po śmierci męŜa rozchorowała się z Ŝalu, ale w pewnym momencie zdała sobie sprawę, Ŝe nie zniesie juŜ więcej łez i bezsennych nocy. Nic nie mogło jej zwrócić Roberta. A teraz, skoro potrafiła znów słuchać śmiechu, skoro myślała o tym, jak wielką przyjemność sprawiłoby jej włoŜenie ładnej sukienki i pokazanie się wśród ludzi - czy było to z jej strony przejawem strasznego egoizmu? Nawet przed śmiercią Roberta nie miała zbyt wielu rozrywek. Z westchnieniem spojrzała na stojący obok koszyk na robótki i pończochę, którą próbowała zacerować. Poślubiła ukochanego z dzieciństwa, kiedy oboje byli jeszcze bardzo młodzi, i spodziewała się, Ŝe czeka ją przyjemne Ŝycie u boku męŜa, wychowywanie dzieci i długie, szczęśliwe lata ra- zem. Dzieci jednak się nie pojawiły, a z czasem Robert pogodził się z tym, Ŝe ich małŜeństwo jest bezdzietne. Kiedy pierwsza fala poślubnej namiętności przerodziła się w przyjaźń i kochali się juŜ tylko od czasu do czasu, jej mąŜ zaczął znajdować rozrywkę w polowaniu i zarządzaniu niewielką posiadłością. Brakiem potomka bardziej martwił się ojciec Roberta. Zdawał sobie sprawę z nieubłaganego upływu czasu, a w dodatku wyglądało na to, Ŝe majątek odziedziczy nielubiany przez niego daleki kuzyn. Lauryn trapiły wyrzuty sumienia, Ŝe zawiodła swoją nową rodzinę. Ale nagle Roberta powaliła choroba i Lauryn w wieku dwu- dziestu dziewięciu lat została wdową skazaną na Ŝycie na bocz- nym torze, noszenie wdowich sukien i czepka matrony oraz przyglądanie się, jak tańczą inne młode damy - o ile oczywiście kiedykolwiek będzie znowu miała okazję pojawić się na balu, co wydawało się mało prawdopodobne. A jednak... Nowa suknia w jaskrawych kolorach, nie czarna, szara ani nawet fioletowa... przystojny męŜczyzna, który patrzyłby tylko 9

na nią... który rozpaliłby w niej ogień i sprawił, Ŝe poczułaby się znowu Ŝywa, a nie pogrzebana wraz ze swym biednym, przed- wcześnie zmarłym, młodym męŜem... Och, czy jest złą kobietą, skoro dopuszcza do siebie tak tęsk- ne pragnienia? Myśli Lauryn mimowolnie pobiegły w stronę tego skanda- listy, hrabiego Suttona. Jak wygląda męŜczyzna, o którym krąŜy tyle plotek? Jakie to uczucie, być adorowaną przez niego damą? Przez chwilę serce biło jej szybciej, lecz wkrótce marzenia zblad- ły. Wróciła do swego koszyka, wyjęła drewniane jajo do cero- wania i wcisnęła je w pończochę. Lepiej będzie, jeśli zajmie się dziurą, chyba Ŝe zamierza świecić gołą piętą, gdyŜ raczej nie gro- zi jej spotkanie z rozpustnym hrabią! Wiele godzin później wrócił w końcu sir Harris. Był bardzo blady. JuŜ wcześniej sprawiał wraŜenie wyczerpanego, lecz teraz wyglądał jeszcze gorzej. Jego oczy, niezmiennie smutne od dnia śmierci Roberta, wydawały się martwe. Lauryn otworzyła drzwi do ich pokojów. Widząc przygarbio- ne ramiona teścia, przełknęła ślinę. - Czy coś się stało, sir? - Straciłem wszystko, Lauryn. Wszystko. Jestem starym głupcem. W pierwszej chwili poczuła ulgę. MoŜe teraz zechce wrócić do Yorkshire, zmieni swoje nierozwaŜne postępowanie, przesta- nie upijać się i grywać z ludźmi o głębszych niŜ jego kieszeniach. Nigdy wcześniej nie przebywał tyle czasu w mieście. Zwykle zadowalał się swoim domem, swoją posiadłością, lecz po stracie Roberta wydawało się, Ŝe nie potrafi znieść ich widoku - bez syna, który miał je odziedziczyć. Bez spadkobiercy... Znowu odezwało się w niej poczucie winy i próbowała je od siebie odepchnąć. - Czy wystarczy nam na rachunki za hotel? MoŜemy wrócić do Yorkshire... 10

- Nie rozumiesz, dziecko. Nie ma do czego wracać. - Prze- sunął dłonią po twarzy. - Co takiego? - Poczuła ukłucie paniki. Głos sir Harrisa odrobinę drŜał, a w jego oddechu wyczuwała alkohol. Picie z pewnością nie pomagało w grze w karty, lecz nie chciała o tym wspominać. Krytykowanie go po fakcie i tak by niczego nie zmieniło. - Nie wiem, jak zapłacę za hotel ani co będziemy jeść. Wcześ niej sporo przegrałem... i nie miałem juŜ co postawić, Ŝeby się ode grać. Pomyślałem, Ŝe jeśli mi się poszczęści, odzyskam wszystko... Kiedy wymienił sumę, Lauryn zbladła i musiała przytrzymać się krzesła, by nie upaść. - I wtedy znowu przegrałem. Ziemia przepadła... posiad łość w Yorkshire... a co najgorsze, sądzę, Ŝe hrabia nawet jej nie chce. śartował sobie z owiec zjadanych przez mole, kiedy wsta wałem od stolika. Przepisałem juŜ na niego prawo własności, takie sprawy najlepiej załatwiać od razu, ale przypuszczam, Ŝe odda je komuś albo postawi w następnej grze. Opadł na brzeg łóŜka, jakby nogi nie były go w stanie utrzy- mać, i ukrył twarz w dłoniach. Lauryn poklepała go po ramieniu, lecz Ŝołądek ścisnął jej się ze strachu i poczuła mdłości. Jego ziemia... ziemia, która naleŜała do rodziny od pokoleń, która pewnego dnia miała przypaść Robertowi... przegrana w karty? PrzecieŜ on tego nie przeŜyje! - Kto... Kto ją od pana wygrał? - spytała, kiedy w końcu odzyskała głos. Czy powinna zwrócić się do swoich szwagrów z prośbą o poŜyczkę, by teść mógł odzyskać majątek? Czy duma pozwoliłaby mu znieść takie upokorzenie? - Hrabia Sutton - odparł ponuro. - Ale równie dobrze mógłby to być sam diabeł. Hrabia ma piekielne szczęście w kartach, powiadam ci. Lauryn zdrętwiała. Na szczęście teść pogrąŜony w nieweso- łych myślach nie patrzył na nią, lecz opadł na łóŜko. Nie zauwa- Ŝył, jakie wraŜenie wywarły na niej jego słowa. 11

Sutton? Ten osławiony rozpustnik, o którym plotkowały po- kojówki. To właśnie do niego naleŜała teraz posiadłość w York- shire? Wielkie nieba! Czy był człowiekiem okrutnym? W plotkach nie było o tym mowy albo teŜ sama pominęła ten rys charakteru hrabiego, ma- lując w marzeniach jego portret. A moŜe to karty, w które męŜczyźni grali bez końca, nic so- bie nie robiły z prawdziwego Ŝycia i liczyły się tylko ich szelest i szczęście albo talent decydujące o wygranej? A jeśli ojciec jej zmarłego męŜa zagubił się w zamkniętym kręgu rozpaczy, to czy i tak był skazany na przegraną? Czy po- winna winić hrabiego, czy tylko zły los? Ale dlaczego jej myśli zaprząta hrabia? Nawet go nie zna! To przecieŜ sir Harris cierpi... Czy mogłaby mu jakoś pomóc? Ziemia w Yorkshire naleŜała do Harrisów od ponad stu lat. ChociaŜ nie pochodziła z tytularnego nadania, wszyscy spodzie- wali się, Ŝe zostanie w rodzinie. Lauryn nigdy nie brała pod uwa- gę innej moŜliwości i wiedziała, Ŝe teść takŜe, więc nie potrafiła sobie wyobrazić, co poza chwilową utratą zmysłów mogło go skłonić do postawienia jej w grze. Czy Lauryn moŜe cokolwiek zrobić? Choć to Madeline sio- stry uwaŜały za „drugą matkę", Lauryn zawsze była chętna do pomocy - dobra średnia córka, która opiekowała się młodszymi siostrami, gdy matka umarła przedwcześnie, i która swoją doj- rzałością wywoływała uśmiech na twarzy ojca. I prawdę powiedziawszy, czuła dreszczyk podniecenia na myśl, Ŝe pomagając sir Harrisowi, mogłaby poznać przystojnego, wraŜliwego na kobiece wdzięki arystokratę, który wniósłby nieco urozmaicenia w jej spokojne, wręcz nudne Ŝycie. Tak, ten pomysł nie był jej całkiem niemiły. Znowu ogarnęło ją poczucie winy. Przede wszystkim musi myśleć o teściu. Podeszła sprawdzić, jak się czuje, i przekonała się, Ŝe właśnie zasypia. 12

Okryła go kocem, a on zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen, mamrocząc coś do siebie i rzucając się na łóŜku. Wyszła do sąsiedniego pokoju i zaczęła krąŜyć po nim, starając się zebrać myśli. Mimo późnej pory była zaskakująco przytomna. Podeszła do okna, otworzyła je szeroko, wychyliła się i nasłuchiwała. Ulicą wciąŜ przejeŜdŜały eleganckie powozy wracające z wieczornych przyjęć. Lauryn pomyślała o siedzących w nich zamoŜnych i zapewne utytułowanych osobach, modnie ubranych i wiodących dostatnie, uprzywilejowane Ŝycie. Hrabia Sutton był jednym z nich. Co zamierzał począć z małą posiadłością w Yorkshire? I jak go przekonać, by ją oddał? Jeśli opowie mu, jak zdruzgotany jest sir Harris i dlaczego... Nie, nie, to byłoby nie w porządku, pozbawiać starszego pana resztek godności. A gdyby się dowiedział, co zrobiła, nigdy by jej tego nie wybaczył. Poza tym męŜczyźni stosują swoisty kodeks, jeśli idzie o dłu- gi karciane, nie moŜe więc postępować nierozwaŜnie, bo sprawa gotowa się przerodzić w honorową. Wtedy obaj - hrabia Sutton i sir Harris - będą mieli tylko jeden sposób jej rozwiązania. Lauryn z westchnieniem potarła skronie, czując, Ŝe zaczyna ją boleć głowa. Aby odzyskać majątek, musiałaby oddać hrabie- mu w zamian coś cennego. CóŜ by to jednak mogło być? Spoj- rzała na swoje puste ręce. Nie miała nic wartościowego. śadnej biŜuterii, jeśli nie liczyć kilku błyskotek o czysto sentymentalnej wartości, które dostała od Roberta. Nie miała teŜ posagu - jej rodzina nie naleŜała do majętnych. Przez dłuŜszą chwilę odrzucała jeden nierealny plan po dru- gim. I wreszcie znalazła najbardziej oczywistą odpowiedź. Miała tylko siebie. Lauryn zamrugała. A jeśli... Nie, nie. To nie do pomyślenia. Czy aby na pewno? Zerwała się na równe nogi i podbiegła do małego lusterka wiszącego na ścianie. WytęŜała wzrok, by dojrzeć swoje 13

odbicie we wpadającym przez okno świetle - skąpym, gdyŜ słoń- ce dopiero wschodziło i jego promieniom trudno było się przebić przez kłęby dymu unoszące się z niezliczonych londyńskich kominów. Kiedy Lauryn była dziewczynką, wielbiciele z okolicy uwa- Ŝali ją za prawdziwą piękność. Teraz widziała w lustrze znajomą twarz o kształcie serca, duŜe, zielone oczy, delikatne rysy i zło- ciste włosy o lekko rudawym odcieniu, skromnie spięte z tyłu. Przestała być dziewczynką, to prawda, ale przecieŜ nie była cał- kiem odpychająca. Czy to jednak mogło wystarczyć, by zaintere- sować hrabiego, który słynął z wyrafinowanego gustu, jeśli idzie o kobiety? Gdyby poszła do niego i zaproponowała, Ŝe zostanie jego... jego kurtyzaną - czy by ją przyjął? Jak wygląda Ŝycie takiej kobiety? Nagle serce w niej zamarło. PrzecieŜ nie ma ubrań! Nie moŜna wyglądać kusząco w wypłowiałej czarnej sukni... CóŜ, zaŜyczy sobie nowej garderoby. To mógłby być jeden z warunków podjęcia pracy i najprostsze rozwiązanie problemu. Ale jaka powinna być kurtyzana? śałowała, Ŝe nie wie więcej o takich kobietach. Skąd miałaby wiedzieć? Damy nie były in- formowane o tej stronie Ŝycia. Lauryn zagryzła wargę. Nie moŜe zdradzić, kim jest. Nawet osławiony hrabia Sutton mógłby mieć skrupuły i nie zgodziłby się jej przyjąć. Pozostaje jej tylko liczyć na to, Ŝe wszystko pójdzie dobrze. Zacisnęła pięści, zastanawiając się, czy znajdzie w sobie dość siły, by zrealizować tak oburzający i wyjątkowo nieprzyzwoity plan. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, jej reputacja zostanie na zawsze zrujnowana. ChociaŜ z drugiej strony nie planowała po- nownie wychodzić za mąŜ; nie miała pieniędzy, które mogłyby skusić kandydata do małŜeństwa, a majątek Roberta, nawet jeśli uda się go odzyskać, zostanie w jego rodzinie. Byłoby inaczej, gdyby urodziła dzieci, ale... Co powiedzieliby jej bliscy - ojciec, siostry? Lepiej ich nie wtajemniczać w te plany. 14

Nawet jeśli hrabia zgodzi się na jej propozycję, zapewne szybko się nią znudzi. Domyślała się, Ŝe męŜczyźni często zmieniają kochanki, a poza tym, czyŜ nie wynikało to jasno z rozmowy pokojówek? Wtedy będzie mogła wrócić do swego normalnego Ŝycia. A kurtyzany nie obracają się wśród przyzwoitych kobiet. Tyle Lauryn wiedziała! UŜyje przybranego nazwiska, a w Londynie nikt jej przecieŜ nie zna, poniewaŜ nie miała prawdziwego debiutu w towarzy- stwie - nie było na to pieniędzy. I nie była niewinną panienką, dziewiczą i nietkniętą. Była zamęŜną kobietą, a ściślej rzecz ujmując - wdową i miała do- świadczenie w małŜeńskim łoŜu. Potrafi chyba - taką miała w kaŜdym razie nadzieję - utrzymać zainteresowanie hrabiego Suttona przez kilka tygodni, co powinno wystarczyć, by mogła podjąć z nim negocjacje. Przez kilka godzin chodziła po pokoju tam i z powrotem, próbując znaleźć słabe punkty swojego planu. Czy jest jakiś lep- szy sposób, by uratować majątek? śaden nie przychodził jej do głowy. W końcu spojrzała jeszcze raz w lustro i zauwaŜyła na swojej twarzy wyraz determinacji. Poprawiła kilka niesfornych loków i sięgnęła po prosty kapelusik obszyty czarną wstąŜką. Jeśli w ogóle zamierza wystąpić z taką propozycją, musi pójść do niego teraz, nim opuści ją odwaga, powiedziała do siebie. Zajrzała do teścia, który nadal spał, spowity oparami alkoholu. Gdy była juŜ w drzwiach, zatrzymała się na chwilę. Czy na- prawdę chce zrealizować ten absurdalny pomysł? To istne sza- leństwo. Lecz poczuła dreszcz podniecenia na myśl o Ŝyciu z przystoj- nym arystokratą, o byciu nierozwaŜną, o całowaniu się i roman- sowaniu z doświadczonym kochankiem - z pewnością naleŜy się jej kilka tygodni szaleństwa po tym, jak przez całe Ŝycie prze- strzegała konwenansów. 15

Po śmierci Roberta tęskniła za nim, a ich łóŜko wydawało się przeraźliwie puste. Boleśnie zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej ciało spragnione jest dotyku męŜczyzny... Czy nie moŜe sobie pozwolić na to, by choć raz, choć przez chwilę być niegrzeczną? MęŜczyzna, który poznał tak wiele ko- biet, z pewnością umie sprawić przyjemność damie... A poza tym wszystko to będzie w imię wyŜszego dobra, jeśli uda się jej odzyskać majątek teścia. Nie jest w stanie wskrzesić Roberta, ale przynajmniej moŜe zwrócić jego ojcu rodzinny dom. Lauryn wzięła głęboki oddech i weszła na schody. Na dole omal nie wpadła na córkę właściciela hotelu - cichą, raczej nieśmiałą młodą kobietę, moŜe o rok lub dwa starszą od Lauryn. Rozmawiały ze sobą kilka razy. - Czy wszystko w porządku, pani Harris? - spytała panna Mallard. - Tak, ja tylko... nie patrzyłam przed siebie, przepraszam. - Lauryn zamilkła na chwilę i uśmiechnęła się do niej. - Być moŜe nie będzie mnie przez pewien czas, jeśli... jeśli dostanę posadę u... u pewnej arystokratycznej rodziny. Czy byłabyś tak miła... czy mogłabyś zaopiekować się sir Harrisem? Czasami nie pa- mięta o posiłkach, kiedy wpada w przygnębienie. - Och, biedak tęskni za synem, to pewne. - Panna Mallard pokręciła głową. - A jeśli pani nie będzie w pobliŜu, moŜe być tylko gorzej. Postaram się zadbać o wszystko bez zbędnego na- tręctwa. Proszę na siebie uwaŜać. - Dziękuję - powiedziała Lauryn, a następnie, w poczuciu, Ŝe zrobiła wszystko, co było w jej mocy, pchnęła drzwi wejściowe. Sutton przeglądał stos listów; większość dotyczyła interesów, a wszystkie - niestety - wymagały, by zajął się nimi osobiście, kiedy od drzwi dobiegło go chrząknięcie kamerdynera. Oznaczało ono: „Sprawa wymaga pańskiej uwagi, naprawdę wymaga, wasza lordowska mość, inaczej nie ośmieliłbym się 16

przeszkadzać", więc Sutton niechętnie podniósł głowę znad pa- pierów. - Jakaś młoda dama chce się z panem widzieć, milordzie. Mówi, Ŝe sprawa jest pilna. - O tej porze? - Sutton zdawał sobie sprawę, Ŝe w jego głosie zabrzmiał sceptycyzm, lecz młode damy z towarzystwa, o dziewiątej rano leŜały jeszcze w łóŜkach lub w najlepszym razie odbywały przejaŜdŜki po Hyde Parku, gdzie mogły być oglądane przez inne eleganckie damy i adorowane przez wytwornych młodzieńców. On sam zwykł wstawać późno, zwłaszcza po nocy spędzonej przy kartach w jakimś zadymionym lokalu w podejrzanej dzielni- cy, lecz nigdy nie pozwalał sobie na to, kiedy miał pilne sprawy do załatwienia. Poza tym zamierzał nazajutrz wyjechać z Londynu. Jego przyrodni brat Carter przebywał w posiadłości w Lin- colnshire, a pozostawiony samemu sobie, z pewnością wpakuje się w jakieś kłopoty. Czego, u licha, moŜe chcieć od niego jakaś kobieta? - Mówiłeś, Ŝe jestem zajęty? - Kamerdyner zwykle skutecz- nie bronił go przed poczciwcami zbierającymi datki na zboŜne cele i matkami starającymi się wyswatać mu swoje trzpiotowate córeczki. - Próbowałem, milordzie, ale ona jest dość... hm... uparta - odparł Parker, a na jego kamiennej zazwyczaj twarzy malowały się emocje, których Sutton nie potrafił rozpoznać. Hrabia poczuł się zaintrygowany - Dobrze więc, wprowadź ją, ale uprzedź, Ŝe znajdę czas tyl ko na krótką rozmowę. - OdłoŜył na biurko dokument, który właśnie czytał, list przewozowy jednego ze statków. Kobieta, która weszła do jego gabinetu, na pierwszy rzut oka nie wydawała się zbyt ponętna. Średniego wzrostu, ubrana była w bezkształtną czarną suknię całkowicie skrywającą jej figurę, a spod kapelusika, który pamiętał lepsze czasy, zanim smętnie oklapł, trudno było dostrzec jej twarz. 2 - Gorsząca obietnica 17

Kiedy jednak stojąc, wskazał krzesło przed biurkiem, ona zaś usiadła, po czym rozwiązała wstąŜkę kapelusza i zdjęła go, mógł się jej dokładniej przyjrzeć i jego zainteresowanie wzrosło. Miała twarz o klasycznej urodzie - jasną skórę, delikatne rysy i złote włosy o lekko rudawym odcieniu. Spojrzała mu prosto w oczy, dumnie unosząc głowę, a jej jasne zielone oczy błyszczały wyzywającą inteligencją, jeszcze bardziej rozbudzając jego ciekawość. - Czym mogę pani słuŜyć, panno...? - Smith. Pani Smith - rzuciła pospiesznie. -Ja... przyszłam w sprawie pracy, milordzie. - Doprawdy? - zawiesił głos, trochę niepewny, co z tym począć. Wyglądała biednie, ale najwyraźniej była teŜ dobrze wychowana. Mogła być na przykład córką wiejskiego pastora, lecz mówiła i zachowywała się niewątpliwie jak dama, więc jak, na Boga, mogła oczekiwać, Ŝe dostanie posadę słuŜącej w jego domu? Być moŜe przypuszczała, Ŝe ma Ŝonę i dzieci, i chciała się starać o pracę guwernantki? To chyba jedyny sposób, w jaki ubogie damy mogą zyskać przyzwoity dochód. JuŜ otwierał usta, by wyprowadzić ją z błędu, kiedy odezwała się ponownie. - Ja... rozumiem, Ŝe to dość zaskakujące, ale... potrzebuję pracy, a mam... mam powody sądzić, Ŝe u pana zwolniła się posa- da... to znaczy, słyszałam plotki... chodzi mi o to, Ŝe podobno... Zamilkła, a na jej twarzy pojawił się rumieniec, gdy szukała odpowiednich słów. Nie stara się o posadę guwernantki, domyślił się Sutton. Zafascynowany, zrezygnował z prób zgadnięcia, o co jej cho- dzi. To było zbyt zabawne, choć zdawał sobie sprawę, Ŝe nie jest ładnie z jego strony bawić się jej zakłopotaniem. - Chciałabym otrzymać posadę... kurtyzany! -wypaliła. Sutton poczuł, Ŝe oczy robią mu się wielkie jak spodki. - Co takiego? - Tak - potwierdziła z wyraźną ulgą, Ŝe w końcu to powie działa. - Właśnie tak. Wiem, Ŝe nie mam rekomendacji... 18

Hrabia musiał wstrzymać oddech, by nie parsknąć. Tak bar- dzo chciało mu się śmiać, Ŝe zacisnął pięści i napiął wszystkie mięśnie. - Rozumiem. Zaiste jest to pewien problem... - wykrztusił. Popatrzyła na niego z niepokojem. - Ale mam doświadczenie, milordzie, i zapewniam, Ŝe nie będzie pan Ŝałował, jeśli mnie weźmie. Tu nagle dała o sobie znać jego wyobraźnia i oczyma duszy ujrzał, jak kładzie ją na swoim biurku i „bierze", tu i teraz. Ode- tchnął głęboko. Być moŜe ona takŜe zdała sobie sprawę, jak moŜna było odebrać jej słowa. Spłoniła się i odwróciła wzrok, wpatrując się w marmurową obudowę kominka. - Ach tak - rzekł, siląc się na obojętny ton. Wielkie nieba, pomyślał, przypominając sobie, jak bardzo był jeszcze przed chwilą znudzony i Ŝe miał ochotę uciec jak najdalej od biurka zasypanego korespondencją. Teraz chciało mu się ryczeć ze śmiechu i... nie tylko. Pragnął ująć w dłonie tę twarzyczkę o kształcie serca, wypróbować „doświadczone" wargi i przekonać się, na ile to wszystko jest Ŝartem! Co to za gra, do diabła? - A jakiego wynagrodzenia pani oczekuje, jeśli wolno spy- tać? - odezwał się uprzedzająco grzecznym tonem. - Och, jak zwykle - odparła beztrosko i machnęła dłonią. - Oczywiście nowej garderoby... Skinął głową. - Oczywiście. Z rozkoszą spaliłby tę czarną suknię, którą miała teraz na so- bie. Wyglądała w niej jak strach na wróble. Lecz smukłe dłonie i kształtne kostki, które zauwaŜył, gdy siadała, dowodziły, Ŝe jej figura zasługiwała na coś znacznie lepszego. Spojrzała na niego, jakby starając się ocenić reakcję. - Mógłby pan równieŜ obsypać mnie klejnotami - pod sunęła. 19

Sutton stłumił kolejny atak śmiechu i nadludzkim wysiłkiem zachował kamienną twarz. - RozwaŜę to - odparł z powagą. Czy ona naczytała się najgorszych brukowców? To musi mieć jakiś związek ze „zwolnieniem" jego ostatniej, niefortunnie wybranej, hm... kurtyzany, jak to określał ów zaskakujący gość, choć znacznie trafniej byłoby ją nazwać harpią. Pasowałyby teŜ do niej epitety chciwa, podstępna, samolubna i niegodna zaufania. - Ale najbardziej - kontynuowała i tym razem widział, ile wysiłku kosztowało ją zachowanie obojętnego tonu i wyrazu twarzy - najbardziej chciałabym jakąś niewielką posiadłość. - Doprawdy? - Zmarszczył brwi, przyglądając się jej uwaŜ- nie. - To dość kosztowna propozycja, panno... pani Smith. - Nie musi być blisko Londynu - dodała pospiesznie - i nie musi być bardzo kosztowna, milordzie. Prawdę mówiąc, posiad- łość moŜe być nawet dość daleko, moŜe na północy, na przykład gdzieś w Yorkshire... A więc o to chodzi, pomyślał ponuro hrabia. CzyŜby sir Harris przysłał to niewiniątko, Ŝeby odzyskać przegraną? Jeśli ten czło- wiek zrobił to z zimną krwią, to kim ona jest? Młodą Ŝoną, córką? Na jego twarzy musiał się odmalować niesmak, gdyŜ siedzą- ca przed nim młoda dama spojrzała na niego z niepokojem. Sut- ton postarał się przybrać obojętny wyraz twarzy. - Yorkshire, powiada pani? WciąŜ przyglądając mu się z obawą, skinęła głową. - Zdaje się, Ŝe ostatnio wygrałem w karty właśnie taką po siadłość. Przejrzę zawartość moich kieszeni i sprawdzę wygrane. Wtedy wrócimy do tej propozycji. A teraz pani kolej. - Moja kolej? - Patrzyła na niego, jakby nagle zamienił się w niedźwiedzia z cyrku. - Muszę zobaczyć próbkę towaru, który miałbym kupić - wyjaśnił uprzejmym i niezobowiązującym tonem. - To chyba rozsądna prośba? 20

Młoda kobieta otworzyła szeroko oczy. Wyglądała, jakby miała zemdleć. Szybko jednak wzięła się w garść. - Och, oczywiście, milordzie - wyjąkała. - Czego pan ode mnie oczekuje? - Proszę zdjąć suknię - polecił. 2 Lauryn wpatrywała się w niego z osłupieniem, zastanawiając się, czy dobrze usłyszała. Rozebrać się, tu i teraz? Czy ten człowiek w ogóle nie ma wstydu? - Ja... ja nie mogę. - Te słowa wyrwały się jej bezwiednie. Oczywiście, jeśli jej plan ma zadziałać, to owszem, będzie musiał zobaczyć ją bez ubrania. Ale... w jego gabinecie i w biały dzień? I nawet nie będzie udawał, Ŝe ją uwodzi? CóŜ to za zimny drań? - Naturalnie będzie pani potrzebowała pomocy przy guzi- kach - powiedział spokojnie hrabia. Wstał zza biurka i skierował się w jej stronę. Lauryn zerwała się na równe nogi i ledwie się powstrzymała, by nie uciec. Zdawała sobie sprawę, Ŝe jeśli to zrobi, nigdy nie będzie mogła wrócić i cały jej misterny plan spali na panewce. Odebrało jej mowę. Najwyraźniej nie zauwaŜając, jak bardzo jest przeraŜona, hrabia stanął za nią i przecisnął guzik przez dziurkę znoszonej czarnej sukni. Nawet przez materiał czuła na skórze ciepło jego palców. Był tak wysoki, Ŝe wydawał się przy niej olbrzymi; jego od- dech poruszał jej włosy. Co ją podkusiło, by zdjąć kapelusz? Ro- bert miał tylko dziesięć cali ponad pięć stóp - całkiem przyzwoity wzrost jak na męŜczyznę, lecz hrabia był tak wysoki, Ŝe... Nie potrafiła zebrać myśli. Czuła, jak suknia robi się coraz luźniejsza z kaŜdym guzikiem rozpiętym przez Suttona. 21

Chwyciła ją, nim zdąŜyła opaść. Nie mogła się przecieŜ rozebrać. Czy da radę przejść przez to wszystko? A czy ma jakikolwiek wybór? Nie, jeśli zamierza zrealizować swój skandaliczny plan... Hrabia wrócił za szerokie mahoniowe biurko, oparł się o blat i patrzył na nią z tak obojętnym wyrazem twarzy, aŜ miała ochotę go kopnąć. - Proszę zdjąć suknię, kiedy będzie pani gotowa, pani Smith. Chyba Ŝe się pani rozmyśliła. MoŜe chce pani wycofać swoją ofertę? Czy on się z nią draŜni? MoŜe coś podejrzewa? Nie, to nie- moŜliwe! Pobudzona tą myślą, wysunęła jedną rękę z rękawa, przy- trzymując suknię brodą i starając się osłonić dekolt, następnie wysunęła drugą rękę, wciąŜ pilnując się, by nie odsłonić ani cala biustu. Przez cały czas bacznie go obserwowała i nie sposób było nie zauwaŜyć, Ŝe coś zmieniło się w jego spojrzeniu, choć usiło- wał zachować kamienną twarz. JuŜ ona mu pokaŜe, jak się rozmyśliła! Powoli, bardzo powoli opuściła suknię, odsłaniając krzywi- zny ciała. Wypukłości piersi uwidoczniły się wyraźnie nad gorse- tem, gdy w końcu pozwoliła, by suknia opadła u jej stóp. Zamrugał i wydało jej się, Ŝe wziął głęboki oddech. - Och, obawiam się, Ŝe będziemy musieli przejść na następ ny poziom - zauwaŜył, a jego głos zabrzmiał nieco ochryple. - Właściwie ledwo dotknęliśmy powierzchni, Ŝe pozwolę sobie tak to ująć. Pokazać mu się całkiem nago? Jeszcze czego! - Lecz najpierw... - odparła, odzyskując panowanie nad sobą. - Czy mogłabym prosić o to samo, milordzie? - Co pani przez to rozumie? - spytał nieufnie. - Pan takŜe mógłby zdjąć ubranie - zauwaŜyła powaŜnym tonem. - Ja równieŜ mam prawo sprawdzić, czy umowa, którą zawieram, jest uczciwa. 22

Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich Ŝaden dźwięk. Lauryn czekała ze spokojnym wyrazem twarzy. Jej argument był oczywiście nietrafiony. Hrabia miał tak szerokie ramiona, tak smukłą sylwetkę, tak dobrze uformowane ciało - Ŝadnych poduszek ani trzeszczącego w szwach gorsetu - Ŝe dokładniejsze oględziny nie były potrzebne. A jeśli połączyć muskularne ciało z przystojną, choć surową twarzą, ciemnymi oczami, ciemnymi włosami, wyraźnie zarysowanymi brwiami i mocnym podbródkiem, od razu stawało się oczywiste, Ŝe nie powinien mieć - a Lauryn wiedziała, Ŝe nigdy nie miał - problemów z uwodzeniem kobiet bez względu na ich pozycję społeczną. - Ach tak, rozumiem - mruknął. Nie wycofał się jednak, czego oczekiwała. Jego reakcja za- skoczyła ją i zmieszała. Uniósł ręce do starannie ułoŜonego fularu, rozwiązał go, po czym niespiesznie zdjął z szyi. Rzucił tkaninę niedbale na stos przykrywających biurko papierów. Chyba nie zamierza się rozebrać! Lauryn zdała sobie sprawę, Ŝe stoi z otwartymi ustami i miała nadzieję, Ŝe nie jęknęła. Nie, nie. Tego zdecydowanie się nie spodziewała. Och, dobry BoŜe! Jedna część jej umysłu mówiła spokojnie: „To musi się zda- rzyć wcześniej czy później, głupia gąsko!" Inna część jednak protestowała: „Jeszcze nie, nie teraz. Powinniśmy dochodzić do tego stopniowo, jeśli tylko on ma choć odrobinę wraŜliwości". Ale być moŜe męŜczyźni obdarzeni wraŜliwością nie zatrudniają kurtyzan! Teraz zmagał się z obcisłym, doskonale skrojonym Ŝakietem. Wielkie nieba, co robić? I ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku, bacznie obser- wując reakcję. Lauryn starała się zachować spokój, sprawiać wraŜenie chłodnej i rzeczowej - czyŜ nie tak postępują kobiety światowe? A przynajmniej domyślała się, Ŝe tak. Obawiała 23

się jednak, Ŝe mogła odrobinę poblednąć. Czuła w kaŜdym razie, Ŝe ma zimne dłonie, a serce o mało nie wyskoczy jej z piersi. Potem przyszła kolej na kamizelkę; rozpiął jej srebrne guziki z zatrwaŜającą szybkością. A teraz dłonie hrabiego sięgnęły do białej lnianej koszuli. Jak daleko zamierza się posunąć? I co się wydarzy potem? Dłonie Lauryn były wprawdzie nadal zimne, lecz inne części jej ciała stały się dziwnie ciepłe i drŜące. Chwycił brzeg koszuli, by zdjąć ją przez głowę... Nagle otworzyły się drzwi do gabinetu i stanął w nich ka- merdyner. Lauryn wstrzymała oddech, a hrabia gwałtownie opuścił ko- szulę. - Tak, Parker? - warknął. - Ach, proszę o wybaczenie, wasza lordowska mość, ale przyszedł pański broker... - Zaprowadź go do biblioteki i powiedz, Ŝe zaraz przyjdę - rzekł szorstko hrabia. Kamerdyner wycofał się pospiesznie i zamknął za sobą drzwi. Lauryn była bliska parsknięcia histerycznym śmiechem. Co gorsza, pomyślała, Ŝe hrabia - który patrzył na nią podejrzliwie - dokładnie wiedział, dlaczego zagryzła wargę i wstrzymała oddech. Obawiała się, Ŝe jej chichot mógłby go rozzłościć. A przecieŜ jeszcze nie zgodził się przyjąć jej propozycji, przypo- mniała sobie. To wyleczyło ją z chęci śmiechu. - Jak pani widzi, mam pewną sprawę do załatwienia - rzekł, wciąŜ surowym tonem. - Oczywiście, wasza lordowska mość - przytaknęła potulnie. - Nie chciałabym panu zabierać zbyt duŜo czasu. A więc, czy uwaŜa pan, Ŝe nadaję się na tę posadę? UwaŜał przede wszystkim, Ŝe nie jest szczera. Pytanie tylko, kto ją do tego namówił i dlaczego. Czy naprawdę przyszła 24

tu z własnej woli? A moŜe sir Harris - jeśli to rzeczywiście on - pod przymusem postawił ją w tak hańbiącej sytuacji? A to juŜ miało znaczenie, poniewaŜ jeśli była na czyichś usługach, to nie zamierzał pozwolić, by tak podle ją traktowano. JeŜeli natomiast zdecydowała się wdać w tę obłąkaną awanturę z własnej inicjatywy, to... dobrze wiedział, co moŜe zrobić z tymi namiętnymi ustami i kształtnymi piersiami... Pokręcił głową, starając się odzyskać jasność myśli. - Sądzi pan, Ŝe nie? - spytała, a w jej głosie zabrzmiało roz czarowanie. - Miałam nadzieję, Ŝe będziemy do siebie paso wać. - Zaczęła się ubierać i podnosić swoje rzeczy. Zrozumiał, Ŝe przyjęła jego gest za odpowiedź. - Ach nie, to znaczy tak, myślę, Ŝe będziemy pasować do siebie całkiem dobrze. - Wiedział, Ŝe to, co mówi, ma niewiele sensu, lecz w końcu przeraŜenie zniknęło z jej oczu i rozluźniła zaciśnięte dłonie. Spojrzała na niego uwaŜnie. - Chce pan powiedzieć... Ŝe mam tę posadę? - Tak, a w kaŜdym razie postanowiłem przyjąć panią na okres próbny - oznajmił hrabia, przybierając obojętny ton. - Po- wiedzmy na dwa tygodnie. Jeśli obie strony będą zadowolone i wszystko pójdzie dobrze, wtedy moŜemy pomyśleć o przedłu- Ŝeniu naszej umowy. Stanęła mu przed oczami straszna scena, która zakończyła jego ostatni romans, i dodał pospiesznie: - Ale proszę pamiętać, Ŝe to jest układ czysto bizneso wy. Nie będzie mowy o miłości ani przywiązaniu, ani w ogóle o czymkolwiek poza wzajemnym sprawianiem sobie fizycznej przyjemności. Powoli skinęła głową. - Oczywiście. Nie oczekuję niczego więcej. - Zamierzam jutro wyjechać z Londynu, więc powinniśmy jak najszybciej wszystko załatwić, nie sądzi pani? Jeśli zgodzi się pani poczekać w małym pokoju na końcu holu, przyślę mojego 25

lokaja. Nazywa się Boxel i zaprowadzi panią do dobrej krawco- wej, Ŝeby zdjęła miarę. Spojrzała na niego zdumiona. - Do nowych ubrań - przypomniał. Jego właśnie pozyskana kochanka upuściła swój sfatygowany kapelusz na podłogę, gdy odruchowo klasnęła w dłonie, i na- tychmiast się zarumieniła, jeszcze bardziej niŜ poprzednio. - Och - powiedziała. - To znaczy tak, oczywiście. Dziękuję, milordzie. Skinął głową. Podniosła kapelusz i wyszła z pokoju z wyrazem oszołomie- nia na twarzy, a Sutton polecił kamerdynerowi, by przysłał do niego lokaja, zastanawiając się, co powie sługa, kiedy dowie się, jakie czeka go zadanie. Boxel pracował u niego, zanim jeszcze Sutton uzyskał tytuł i nigdy nie wahał się nazywać rzeczy po imieniu. Teraz takŜe. - Ona nie wygląda na panienkę lekkich obyczajów, wasza lordowska mość - stwierdził. - Zerknąłem na nią w przedsionku. Czy jest pan pewien, co zamierza zrobić? Ta sprawa moŜe pana ostatecznie drogo kosztować i nie chodzi mi tylko o pieniądze. - Nie do ciebie naleŜy sugerowanie mi, Ŝe być moŜe jestem idiotą, Boxel - rzekł surowo hrabia i pomyślał, Ŝe nikt inny ze słuŜby nie ośmieliłby się powiedzieć mu czegoś podobnego. Niestety, jego słowa nie zrobiły na korpulentnym, łysiejącym lokaju Ŝadnego wraŜenia. Hrabia nasroŜył się jeszcze bardziej. - Po prostu dopilnuj, by zamówiła odpowiednią liczbę su kien, i wyślij je na wieś. Zamierzam jutro wyjechać z miasta. SłuŜący przewrócił oczami, lecz skierował się do holu. - Tylko proszę nie mówić, Ŝe pana nie ostrzegałem - mruk nął juŜ w drzwiach, choć jego twarz nie wyraŜała nic poza peł nym szacunku posłuszeństwem, jak naleŜało. 26

Sutton uśmiechnął się do jego pleców. Jeśli ta kobieta sprawi kłopoty, Boxel nigdy nie przestanie mu tego wypominać. Zdaje się, Ŝe powinien ją po prostu odesłać z kwitkiem i zapomnieć o całej sprawie. W końcu co go obchodzi ta Ŝałosna posiadłość sir Harrisa? Lecz wtedy stanęły mu przed oczami złociste pukle wijące się wokół jej karku, bo jedno czy dwa pasma wysunęły się ze skrom- nie upiętego koka. Najchętniej zniszczyłby całą tę konstrukcję i uwolnił burzę włosów, które opadłyby jedwabistymi falami na plecy, muskając delikatną skórę... nagie ciało wyzwolone z krę- pującego je gorsetu, koszuli i innych „przyzwoitych" osłon, które uniemoŜliwiały mu podziwianie jej absolutnego piękna. Samo myślenie o tym sprawiło mu ból. Kiedy opadła z niej znoszona czarna suknia i miał okazję przyjrzeć się jej dokładniej, zauwaŜył z ulgą, Ŝe nie była juŜ pod- lotkiem. To pozwalało przypuszczać, Ŝe nie została przymuszona przez kogoś do złoŜenia tej propozycji. Dostrzegł subtelne oznaki dojrzałości przy oczach i ustach, obfitsze piersi - to wspomnienie wzbudziło w nim kolejną falę poŜądania - kobiety, nie dziewczyny, która ledwie opuściła szkolną ławę. Miał więc po- wody sądzić, Ŝe wiedziała, co robi, składając tę ofertę. Nie, nie miał ochoty jej odsyłać. Do diabła, podejmie ryzyko, nawet jeśli będzie musiał ponieść konsekwencje! Nie jest tchórzem, nie boi się zdobyć pierwszej linii umocnień, nie obawia się tego, co kryje się dalej... Wziął do ręki list przewozowy i wpatrywał się w niego przez dobre pięć minut, zanim zdał sobie sprawę, Ŝe nie ma pojęcia, na co patrzy. Lokaj był starszym męŜczyzną, a jego twarz wyraŜała nie- skrywaną dezaprobatę. Lauryn pomyślała, Ŝe ta wyniosła uprzej- mość jest bardziej niepokojąca niŜ postawa jego chlebodawcy. Przez całą drogę powozem nerwy miała napięte do granic moŜ- liwości i rozluźniła się dopiero, gdy przestąpiła próg pracowni 27

krawieckiej. Wtedy jednak przekonała się, Ŝe zmarnowała czas, martwiąc się Boxelem, podczas gdy powinna była się zastanowić, co powie krawcowej. Jak wyjaśnić decyzję o podjęciu tak niegodnego szacunku zajęcia? Czy krawcowe mają jakieś sekret- ne określenia na wyraŜenie tego bez wprawiania wszystkich za- interesowanych w niepotrzebne zakłopotanie? Na powitanie wyszła do nich młoda asystentka. - Tak? -Jedno spojrzenie na znoszoną czarną suknię Lauryn wystarczyło, by na jej twarzy pojawił się wyraz powątpiewania, jakby uznała, Ŝe nie są warci entuzjastycznego przyjęcia. - MoŜe szukacie sklepu obok? Lauryn spłoniła się, wciąŜ niepewna, co ma powiedzieć, lecz od rozterek uwolniła ją bezpośredniość Boxela, który działał skutecznie niezaleŜnie od tego, czy ją potępiał, czy nie. Lokaj utkwił surowe spojrzenie w asystentce. - Ta dama jest przyjaciółką hrabiego Suttona. Jestem prze konany, Ŝe madame duPree chętnie się nią zajmie. Czy teŜ po winniśmy się udać gdzie indziej, na przykład do austriackiego krawca na Bond Street? - Och, nie, aleŜ nie, proszę pana - wyjąkała asystentka. - Nie ma potrzeby gdziekolwiek jechać. Z pewnością madame chętnie spełni wszelkie pani Ŝyczenia. Proszę tylko przejść do przymierzalni. Boxel czekał ze szklaneczką wina, rozparty w złoconym fo- telu, który sprawiał wraŜenie zbyt delikatnego dla jego potęŜnej postaci, Lauryn zaś została gruntownie wymierzona - z góry na dół, od prawa do lewa i w kaŜdą inną stroną, jaką tylko potrafiła sobie wyobrazić. Madame duPree osobiście zaprezentowała jej tkaniny o cudownych kolorach i wzorach, w czym pomagała nie jedna, lecz dwie asystentki, włączając w to pierwszą, która teraz wprost ociekała uprzejmością. Kiedy madame usłyszała, Ŝe zamierzają natychmiast wyje- chać na wieś i pośpiech jest w najwyŜszym stopniu wskazany, wręcz wychodziła z siebie, starając się pomóc. 28