Redakcja
Lucyna Łuczyńska
Korekta
Katarzyna Kusojć
Marianna Chałupczak
ISBN 978-83-8069-957-1
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Tę powieść dedykuję pamięci mojej
babci,
Susan Chamberlain, która była dla
mnie
źródłem inspiracji i pociechy.
Prolog
W swoje jedenaste urodziny Daria
Cato została bohaterką.
Po nocnym sztormie nad Morską Chatą
zapadła głęboka cisza i Daria jak
zwykle obudziła się bardzo wcześnie,
kiedy na niebie pojawiła się dopiero
słaba zapowiedź świtu. Otworzyła okno
nad komodą, wpuszczając do pokoju
wiatr. Odgłos oceanu, rytmiczny
i spokojny, zupełnie nie przypominał
gniewnego dudnienia z nocy. Daria
wciągnęła w płuca zapach soli
i wodorostów. Dzisiaj wschód słońca
będzie widowiskowy.
Pośpiesznie zrzuciła piżamę,
wciągnęła szorty i koszulkę, po czym
cichutko otworzyła drzwi i ruszyła
korytarzem. Na palcach minęła pokoje
swojej siostry Chloe i kuzynki Ellen.
Mama Ellen zajmowała sypialnię na
parterze, a rodzice Darii – na drugim
piętrze. Ojciec niedługo wstanie na
mszę, ale mama, ciocia Josie, Ellen
i Chloe będą spały jeszcze co najmniej
godzinę. Nie rozumiały porannego uroku
plaży, choć Darii to nie przeszkadzało.
Wolała w samotności obserwować, jak
piasek i morze codziennie zmieniają
kolor i fakturę. Dzisiejszy poranek
będzie wyjątkowy nie tylko z powodu
sztormu, ale też dlatego, że to jej
urodziny. Jedenaste. Liczba w gruncie
rzeczy nijaka – Daria dopiero za dwa
lata będzie mogła nazwać się nastolatką
– choć z całą pewnością lepsza od
dziesiątki1.
Boso zeszła po schodach, starając się
ominąć stopień, który zawsze skrzypiał.
Czy ktoś pamięta o jej urodzinach? Była
pewna, że dzisiejszy dzień w niczym nie
będzie przypominał zeszłorocznych
urodzin, kiedy mama urządziła przyjęcie
i zaprosiła wszystkie dzieci z zaułka.
Nie, teraz będzie inaczej, ponieważ
mama jest inna. Zmieniła się przez ten
rok, a pierwszy ponury, zachmurzony
tydzień wakacji w Kill Devil Hills
w Karolinie Północnej nie poprawił jej
nastroju. Mama niemal codziennie spała
do późna, potem snuła się po domku.
Wydawało się, że ledwo pamięta imiona
córek, nie wspominając już o ich
urodzinach. Oczywiście Chloe to nie
obchodziło. W tym roku kończyła
siedemnaście lat, była w rodzinie tą
inteligentną, po pierwszym roku
college’u, i interesowali ją wyłącznie
chłopcy oraz kolor lakieru, którym
powinna pomalować paznokcie u stóp.
To wtedy mama zaczęła się zmieniać,
pomyślała Daria, kiedy Chloe wyjechała
na studia. Nie dalej jak wczoraj
podsłuchała, jak mama mówi do cioci:
„Tracę moje maleństwa”.
No i oczywiście cała młodzież
z zaułka niechętnie przyszłaby na
urodziny smarkuli, skoro są już
nastolatkami. Oprócz niej! To dobrze, że
lubię samotność, ponieważ wszystko
wskazuje, że w te wakacje nie mogę
liczyć na towarzystwo, pomyślała Daria.
Otworzyła frontowe drzwi i wyszła na
szeroki, zabudowany siatką ganek
Morskiej Chaty.
Z ganku widziała niemal cały zaułek.
Naprzeciwko miała Poll-Rory, w którym
mieszkał Rory Taylor. Nawet Rory, do
tej pory nieodłączny wakacyjny kumpel
Darii, miał teraz czternaście lat
i właściwie jej nie zauważał. Jak widać,
zapomniał o wszystkich tych godzinach,
kiedy razem łowili ryby, łapali kraby
i ścigali się, kto szybciej popłynie
w cieśninie.
W Poll-Rory nie paliły się światła.
Daria spojrzała na okno na piętrze, gdzie
była sypialnia Rory’ego, i poczuła
ukłucie w sercu.
– A komu właściwie jesteś potrzebny?
– mruknęła. Pchnęła drzwi z siatką
i zeszła po schodach na chłodny piasek.
Ruszyła w stronę plaży, gdzie niebo
zaczynało swoją cichą, brzoskwiniową
wędrówkę ku wschodowi słońca.
Wszystkie sześć domków w zaułku
zbudowano na palach, jak większość
nadbrzeżnych budynków na Outer Banks.
Morską Chatę, postawioną przez ojca
i wuja w roku, w którym urodziła się
Daria, od morza dzielił tylko jeden dom,
dlatego szybko dotarła do niskiej,
porośniętej trawą wydmy, z której
rozciągał się widok na plażę. Spojrzała
na dom Cindy Trump, jedyny w zaułku
stojący frontem do oceanu, żeby
sprawdzić, czy nie uszkodził go sztorm.
Nic mu się nie stało. Zazdrościła Cindy
i jej bratu, że mieszkają tuż nad
brzegiem, ale ojciec powiedział jej, że
w Kill Devil Hills plaża się zwęża
i pewnego dnia dom Cindy wpadnie do
morza. Daria jednak uważała, że byłoby
przyjemnie, gdyby z okna sypialni
widziała wyłącznie wodę.
Plaża była taka piękna! Sztorm wymył
piasek do czysta, odpływ pozostawił za
sobą szeroki pas muszli, które czekały,
aż Daria wybierze najładniejsze. Słońce
było cienkim skrawkiem miedzi na
horyzoncie, a spokojne morze wydawało
się zbudowane bardziej z szumu niż
wody. Całkowity kontrast do
burzliwych, spienionych fal z zeszłej
nocy. Daria usiadła na wydmie
i obserwowała, jak słońce gwałtownie
wschodzi na opalizującym niebie.
Wielkie, okrągłe, brązowe muszle
skrzypłoczy znaczyły piasek, tworząc
niesamowity widok w miedzianym
świetle. Wyglądały jak nie z tego
świata. Daria nigdy dotąd nie widziała
tak wiele naraz, mimo to przykuły jej
uwagę tylko na chwilę, bo zaraz znowu
zaczęła rozmyślać o towarzyskim
dylemacie, który czekał ją tego lata.
Rodzina Cato była w Morskiej Chacie
dopiero od niecałego tygodnia, ale
Daria już potrafiła przewidzieć, jaki
kształt przybierze lato, i nie był to
przyjemny obrazek. W myślach
wyliczyła dzieci z zaułka, żałując, że nie
popełnia błędu w ocenianiu ich wieku.
Chloe miała siedemnaście lat, Ellen,
która spędzała z nimi prawie całe lato,
piętnaście, Cindy Trump szesnaście, jej
brat Todd trzynaście. W domu obok
Poll-Rory mieszkały siedemnastoletnie
bliźnięta, Jill i Brian Fletcherowie,
dalej ta niezwykle cicha Linda, która
miała czternaście lat i ciągle chodziła
z nosem w książce. Z domem Darii
sąsiadowało starsze małżeństwo,
Wheelerowie. Trójka ich dzieci była
dorosła i miała własne rodziny.
W zeszłym roku Daria czasami bawiła
się z siostrą Rory’ego, Polly.
Piętnastoletnia Polly miała syndrom
Downa, więc zabawa z nią
przypominała zabawę z o wiele
młodszym dzieckiem. Tego lata nawet
Polly bardzo przeskoczyła Darię,
w każdym razie jeśli chodzi o rozwój
fizyczny, chociaż nie o zainteresowania.
Miała piersi, o których Ellen i Chloe
mówiły z zazdrością.
Kiedy cała tarcza słońca wzniosła się
nad horyzont, Daria ruszyła w stronę
wabiących ją muszli. W szortach miała
głębokie kieszenie i będzie mogła
zabrać skarby, które znajdzie. Zdobycz
zirytuje mamę – ciągle teraz narzekała,
że Daria co roku kolekcjonuje wiadra
„bezużytecznych” muszli, choć
wcześniej zupełnie jej to nie
przeszkadzało.
Piasek rozkosznie chłodził jej bose
stopy, kiedy szła wzdłuż szeregu muszli.
Już na wysokości domu Trumpów
zauważyła największą muszlę, jaką
w życiu widziała. Wydała się jej
dziwna, trochę uniesiona, jakby
w środku nadal znajdował się krab.
Zaciekawiona, wyciągnęła nogę
i zapiaszczonym palcem przewróciła
muszlę. Zamrugała z niedowierzania.
Zakrwawione niemowlę! Wrzasnęła,
zanim zdążyła się powstrzymać,
i z krzykiem popędziła przez plażę,
wymachując rękami; teraz żałowała, że
jest zupełnie sama.
Kiedy przebiegła odległość kilku
domów, stanęła jak wryta. Czy to
naprawdę było niemowlę? A może to
lalka? Obejrzała się przez ramię. Tak,
miała absolutną pewność, że to
prawdziwe ludzkie dziecko. We
wspomnieniu wyobraziła sobie drobny,
niemal niedostrzegalny ruch maleńkiej,
pokrytej krwią stópki. Choć to chyba
jednak się nie zdarzyło. Daria stała jak
sparaliżowana, patrząc na muszlę.
Dobra, może to rzeczywiście jest
dziecko, ale przecież nie może być
żywe. Bardzo wolno wróciła do
przewróconej muszli. Ocean był tak
spokojny, że słyszała, jak w uszach
dudni jej własne serce. Zatrzymała się
i zmusiła do spojrzenia w dół.
To naprawdę było niemowlę, gołe
niemowlę, nie tylko zakrwawione, ale
też leżące obok czegoś, co wyglądało
jak krwawa miazga. I niemowlę żyło.
Nie można było inaczej odczytać
nieznacznych poruszeń główki, cichych,
miauczących odgłosów
wydobywających się z usteczek jak
u lalki.
Walcząc z mdłościami, Daria zdjęła
koszulkę i uklękła na piasku. Ostrożnie
zaczęła owijać dziecko, ale zaraz
cofnęła się, przerażona. Ten krwawy
kopczyk połączony był z dzieckiem! Nie
dało się go zostawić. Zaciskając zęby,
zawinęła w koszulkę wszystko,
niemowlę, kopczyk i kilka muszli, po
czym wstała. Z zawiniątkiem
w ramionach szła tak szybko, jak
potrafiła. Raz się zatrzymała, bo było jej
niedobrze, ale poczuła drżenie
maleńkiego ciałka i zmusiła się do
dalszego marszu.
W domu położyła zawiniątko na
kuchennym stole. Krew przesiąkła przez
koszulkę; Daria uświadomiła sobie, że
ma krew na nagiej klatce piersiowej,
kiedy biegła na drugie piętro do sypialni
rodziców.
– Mamo! – Waliła w drzwi. – Tato!
Usłyszała ciężkie kroki ojca. Po chwili
stanął w progu. Wiązał krawat, gęste,
zwykle rozwichrzone, czarne włosy
uczesał starannie, bo wybierał się do
kościoła. Za nim Daria widziała matkę,
która nadal spała w podwójnym łóżku.
– Ciii! – Ojciec przyłożył palec do ust.
– Co się dzieje? – Otworzył szerzej
oczy, widząc krew na klatce piersiowej
córki. Szybko wyszedł na korytarz
i złapał ją za ramię. – Stało się coś?
Zrobiłaś sobie krzywdę?
– Na plaży znalazłam dziecko! Żyje,
ale jest całe...
– Co powiedziałaś? – Matka usiadła
na łóżku; włosy sterczały jej z jednej
strony. Nagle całkiem oprzytomniała.
– Znalazłam dziecko na plaży. – Daria
wyminęła ojca, idąc w stronę łóżka.
Pociągnęła matkę za rękę. – Położyłam
je w kuchni na stole. Boję się, że może
umrzeć. Jest naprawdę maleńkie i całe
zakrwawione.
Matka w sekundzie wyskoczyła
z łóżka; od miesięcy nie poruszała się
tak szybko. Narzuciła szlafrok, włożyła
pantofle i zbiegła po schodach,
wyprzedzając Darię i męża.
Dziecko było tam, gdzie Daria je
zostawiła. Dziewczynka przeraziła się,
że teraz naprawdę nie żyje, bo
zawiniątko było zupełnie nieruchome.
Mama nie wzdrygnęła się na widok krwi
i Daria była dumna, kiedy podniosła
szkarłatną koszulkę.
– Dobry Boże! – Ojciec zrobił krok do
tyłu. Ale matka nie okazywała wstrętu.
Krzątała się po kuchni z wprawą
pielęgniarki, którą kiedyś była.
Napełniła garnek wodą, postawiła go na
piecu, po czym zmoczyła ścierkę do
naczyń i zaczęła obmywać dziecko.
Daria nachyliła się nad stołem;
rzeczowość matki sprawiła, że mniej się
teraz bała.
– Dlaczego jest tyle krwi?
– Bo to noworodek – wyjaśniła mama.
– Dziewczynka.
Daria przyjrzała się uważniej: mama
miała rację.
– Gdzie dokładnie ją znalazłaś?
– Była pod muszlą skrzypłocza.
– Pod muszlą skrzypłocza! –
wykrzyknęła mama.
– Z muszlami, które wyrzucił przypływ
– ciągnęła Daria. – Myślisz, że
wczorajszy sztorm wyrzucił ją na plażę?
Mama pokręciła głową.
– Nie, w takim przypadku byłaby
czysta. I martwa. – Jej dolna warga
drżała, nozdrza rozdymały się z cichego
gniewu. – Nie, ktoś ją tam zostawił.
– Dzwonię na policję. – Ojciec
z poszarzałą twarzą ruszył do salonu.
Minęła go ciocia Josie.
– Co tu się dzieje? – zapytała. –
Wielki Boże! – Zasłoniła usta dłonią,
widząc niemowlę na kuchennym stole.
– Znalazłam ją na plaży – wyjaśniła
Daria.
– Zupełnie samą? A gdzie na plaży?
– Na wprost domu Cindy Trump. –
Daria zobaczyła, jak mama i ciocia
wymieniają spojrzenia. Ludzie zawsze
tak robili, kiedy rozmawiali o Cindy
Trump, ale nie miała pojęcia dlaczego.
– Pępowina jest nieodcięta –
stwierdziła ciocia Josie, przyjrzawszy
się uważniej. Daria wiedziała, że na
pewno ma na myśli krwawy kopczyk,
który nadal leżał obok dziecka.
– Wiem. – Mama pokręciła głową,
płucząc ścierkę pod kranem. – To po
prostu niewiarygodne, prawda?
Daria pomyślała o Chloe i Ellen, na
pewno jeszcze spały. Powinny tu być.
Ruszyła do drzwi.
– Dokąd idziesz? – zapytała mama.
– Po Chloe i Ellen.
– Jeszcze nie ma ósmej – odparła
Tytuł oryginału SUMMER’S CHILD Copyright © 2000 by Diane Chamberlain All rights reserved Projekt serii Olga Reszelska Opracowanie graficzne okładki Agencja Interaktywna Studio Kreacji www.studio-kreacji.pl Zdjęcie na okładce © Dragan Todorovic/Trevillion Images Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka
Redakcja Lucyna Łuczyńska Korekta Katarzyna Kusojć Marianna Chałupczak ISBN 978-83-8069-957-1 Warszawa 2015 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Tę powieść dedykuję pamięci mojej babci, Susan Chamberlain, która była dla mnie źródłem inspiracji i pociechy.
Prolog W swoje jedenaste urodziny Daria Cato została bohaterką. Po nocnym sztormie nad Morską Chatą zapadła głęboka cisza i Daria jak zwykle obudziła się bardzo wcześnie, kiedy na niebie pojawiła się dopiero słaba zapowiedź świtu. Otworzyła okno nad komodą, wpuszczając do pokoju wiatr. Odgłos oceanu, rytmiczny i spokojny, zupełnie nie przypominał gniewnego dudnienia z nocy. Daria wciągnęła w płuca zapach soli i wodorostów. Dzisiaj wschód słońca
będzie widowiskowy. Pośpiesznie zrzuciła piżamę, wciągnęła szorty i koszulkę, po czym cichutko otworzyła drzwi i ruszyła korytarzem. Na palcach minęła pokoje swojej siostry Chloe i kuzynki Ellen. Mama Ellen zajmowała sypialnię na parterze, a rodzice Darii – na drugim piętrze. Ojciec niedługo wstanie na mszę, ale mama, ciocia Josie, Ellen i Chloe będą spały jeszcze co najmniej godzinę. Nie rozumiały porannego uroku plaży, choć Darii to nie przeszkadzało. Wolała w samotności obserwować, jak piasek i morze codziennie zmieniają kolor i fakturę. Dzisiejszy poranek będzie wyjątkowy nie tylko z powodu sztormu, ale też dlatego, że to jej
urodziny. Jedenaste. Liczba w gruncie rzeczy nijaka – Daria dopiero za dwa lata będzie mogła nazwać się nastolatką – choć z całą pewnością lepsza od dziesiątki1. Boso zeszła po schodach, starając się ominąć stopień, który zawsze skrzypiał. Czy ktoś pamięta o jej urodzinach? Była pewna, że dzisiejszy dzień w niczym nie będzie przypominał zeszłorocznych urodzin, kiedy mama urządziła przyjęcie i zaprosiła wszystkie dzieci z zaułka. Nie, teraz będzie inaczej, ponieważ mama jest inna. Zmieniła się przez ten rok, a pierwszy ponury, zachmurzony tydzień wakacji w Kill Devil Hills w Karolinie Północnej nie poprawił jej
nastroju. Mama niemal codziennie spała do późna, potem snuła się po domku. Wydawało się, że ledwo pamięta imiona córek, nie wspominając już o ich urodzinach. Oczywiście Chloe to nie obchodziło. W tym roku kończyła siedemnaście lat, była w rodzinie tą inteligentną, po pierwszym roku college’u, i interesowali ją wyłącznie chłopcy oraz kolor lakieru, którym powinna pomalować paznokcie u stóp. To wtedy mama zaczęła się zmieniać, pomyślała Daria, kiedy Chloe wyjechała na studia. Nie dalej jak wczoraj podsłuchała, jak mama mówi do cioci: „Tracę moje maleństwa”. No i oczywiście cała młodzież z zaułka niechętnie przyszłaby na
urodziny smarkuli, skoro są już nastolatkami. Oprócz niej! To dobrze, że lubię samotność, ponieważ wszystko wskazuje, że w te wakacje nie mogę liczyć na towarzystwo, pomyślała Daria. Otworzyła frontowe drzwi i wyszła na szeroki, zabudowany siatką ganek Morskiej Chaty. Z ganku widziała niemal cały zaułek. Naprzeciwko miała Poll-Rory, w którym mieszkał Rory Taylor. Nawet Rory, do tej pory nieodłączny wakacyjny kumpel Darii, miał teraz czternaście lat i właściwie jej nie zauważał. Jak widać, zapomniał o wszystkich tych godzinach, kiedy razem łowili ryby, łapali kraby i ścigali się, kto szybciej popłynie
w cieśninie. W Poll-Rory nie paliły się światła. Daria spojrzała na okno na piętrze, gdzie była sypialnia Rory’ego, i poczuła ukłucie w sercu. – A komu właściwie jesteś potrzebny? – mruknęła. Pchnęła drzwi z siatką i zeszła po schodach na chłodny piasek. Ruszyła w stronę plaży, gdzie niebo zaczynało swoją cichą, brzoskwiniową wędrówkę ku wschodowi słońca. Wszystkie sześć domków w zaułku zbudowano na palach, jak większość nadbrzeżnych budynków na Outer Banks. Morską Chatę, postawioną przez ojca i wuja w roku, w którym urodziła się Daria, od morza dzielił tylko jeden dom, dlatego szybko dotarła do niskiej,
porośniętej trawą wydmy, z której rozciągał się widok na plażę. Spojrzała na dom Cindy Trump, jedyny w zaułku stojący frontem do oceanu, żeby sprawdzić, czy nie uszkodził go sztorm. Nic mu się nie stało. Zazdrościła Cindy i jej bratu, że mieszkają tuż nad brzegiem, ale ojciec powiedział jej, że w Kill Devil Hills plaża się zwęża i pewnego dnia dom Cindy wpadnie do morza. Daria jednak uważała, że byłoby przyjemnie, gdyby z okna sypialni widziała wyłącznie wodę. Plaża była taka piękna! Sztorm wymył piasek do czysta, odpływ pozostawił za sobą szeroki pas muszli, które czekały, aż Daria wybierze najładniejsze. Słońce
było cienkim skrawkiem miedzi na horyzoncie, a spokojne morze wydawało się zbudowane bardziej z szumu niż wody. Całkowity kontrast do burzliwych, spienionych fal z zeszłej nocy. Daria usiadła na wydmie i obserwowała, jak słońce gwałtownie wschodzi na opalizującym niebie. Wielkie, okrągłe, brązowe muszle skrzypłoczy znaczyły piasek, tworząc niesamowity widok w miedzianym świetle. Wyglądały jak nie z tego świata. Daria nigdy dotąd nie widziała tak wiele naraz, mimo to przykuły jej uwagę tylko na chwilę, bo zaraz znowu zaczęła rozmyślać o towarzyskim dylemacie, który czekał ją tego lata. Rodzina Cato była w Morskiej Chacie
dopiero od niecałego tygodnia, ale Daria już potrafiła przewidzieć, jaki kształt przybierze lato, i nie był to przyjemny obrazek. W myślach wyliczyła dzieci z zaułka, żałując, że nie popełnia błędu w ocenianiu ich wieku. Chloe miała siedemnaście lat, Ellen, która spędzała z nimi prawie całe lato, piętnaście, Cindy Trump szesnaście, jej brat Todd trzynaście. W domu obok Poll-Rory mieszkały siedemnastoletnie bliźnięta, Jill i Brian Fletcherowie, dalej ta niezwykle cicha Linda, która miała czternaście lat i ciągle chodziła z nosem w książce. Z domem Darii sąsiadowało starsze małżeństwo, Wheelerowie. Trójka ich dzieci była
dorosła i miała własne rodziny. W zeszłym roku Daria czasami bawiła się z siostrą Rory’ego, Polly. Piętnastoletnia Polly miała syndrom Downa, więc zabawa z nią przypominała zabawę z o wiele młodszym dzieckiem. Tego lata nawet Polly bardzo przeskoczyła Darię, w każdym razie jeśli chodzi o rozwój fizyczny, chociaż nie o zainteresowania. Miała piersi, o których Ellen i Chloe mówiły z zazdrością. Kiedy cała tarcza słońca wzniosła się nad horyzont, Daria ruszyła w stronę wabiących ją muszli. W szortach miała głębokie kieszenie i będzie mogła zabrać skarby, które znajdzie. Zdobycz zirytuje mamę – ciągle teraz narzekała,
że Daria co roku kolekcjonuje wiadra „bezużytecznych” muszli, choć wcześniej zupełnie jej to nie przeszkadzało. Piasek rozkosznie chłodził jej bose stopy, kiedy szła wzdłuż szeregu muszli. Już na wysokości domu Trumpów zauważyła największą muszlę, jaką w życiu widziała. Wydała się jej dziwna, trochę uniesiona, jakby w środku nadal znajdował się krab. Zaciekawiona, wyciągnęła nogę i zapiaszczonym palcem przewróciła muszlę. Zamrugała z niedowierzania. Zakrwawione niemowlę! Wrzasnęła, zanim zdążyła się powstrzymać, i z krzykiem popędziła przez plażę,
wymachując rękami; teraz żałowała, że jest zupełnie sama. Kiedy przebiegła odległość kilku domów, stanęła jak wryta. Czy to naprawdę było niemowlę? A może to lalka? Obejrzała się przez ramię. Tak, miała absolutną pewność, że to prawdziwe ludzkie dziecko. We wspomnieniu wyobraziła sobie drobny, niemal niedostrzegalny ruch maleńkiej, pokrytej krwią stópki. Choć to chyba jednak się nie zdarzyło. Daria stała jak sparaliżowana, patrząc na muszlę. Dobra, może to rzeczywiście jest dziecko, ale przecież nie może być żywe. Bardzo wolno wróciła do przewróconej muszli. Ocean był tak spokojny, że słyszała, jak w uszach
dudni jej własne serce. Zatrzymała się i zmusiła do spojrzenia w dół. To naprawdę było niemowlę, gołe niemowlę, nie tylko zakrwawione, ale też leżące obok czegoś, co wyglądało jak krwawa miazga. I niemowlę żyło. Nie można było inaczej odczytać nieznacznych poruszeń główki, cichych, miauczących odgłosów wydobywających się z usteczek jak u lalki. Walcząc z mdłościami, Daria zdjęła koszulkę i uklękła na piasku. Ostrożnie zaczęła owijać dziecko, ale zaraz cofnęła się, przerażona. Ten krwawy kopczyk połączony był z dzieckiem! Nie dało się go zostawić. Zaciskając zęby,
zawinęła w koszulkę wszystko, niemowlę, kopczyk i kilka muszli, po czym wstała. Z zawiniątkiem w ramionach szła tak szybko, jak potrafiła. Raz się zatrzymała, bo było jej niedobrze, ale poczuła drżenie maleńkiego ciałka i zmusiła się do dalszego marszu. W domu położyła zawiniątko na kuchennym stole. Krew przesiąkła przez koszulkę; Daria uświadomiła sobie, że ma krew na nagiej klatce piersiowej, kiedy biegła na drugie piętro do sypialni rodziców. – Mamo! – Waliła w drzwi. – Tato! Usłyszała ciężkie kroki ojca. Po chwili stanął w progu. Wiązał krawat, gęste, zwykle rozwichrzone, czarne włosy
uczesał starannie, bo wybierał się do kościoła. Za nim Daria widziała matkę, która nadal spała w podwójnym łóżku. – Ciii! – Ojciec przyłożył palec do ust. – Co się dzieje? – Otworzył szerzej oczy, widząc krew na klatce piersiowej córki. Szybko wyszedł na korytarz i złapał ją za ramię. – Stało się coś? Zrobiłaś sobie krzywdę? – Na plaży znalazłam dziecko! Żyje, ale jest całe... – Co powiedziałaś? – Matka usiadła na łóżku; włosy sterczały jej z jednej strony. Nagle całkiem oprzytomniała. – Znalazłam dziecko na plaży. – Daria wyminęła ojca, idąc w stronę łóżka. Pociągnęła matkę za rękę. – Położyłam
je w kuchni na stole. Boję się, że może umrzeć. Jest naprawdę maleńkie i całe zakrwawione. Matka w sekundzie wyskoczyła z łóżka; od miesięcy nie poruszała się tak szybko. Narzuciła szlafrok, włożyła pantofle i zbiegła po schodach, wyprzedzając Darię i męża. Dziecko było tam, gdzie Daria je zostawiła. Dziewczynka przeraziła się, że teraz naprawdę nie żyje, bo zawiniątko było zupełnie nieruchome. Mama nie wzdrygnęła się na widok krwi i Daria była dumna, kiedy podniosła szkarłatną koszulkę. – Dobry Boże! – Ojciec zrobił krok do tyłu. Ale matka nie okazywała wstrętu. Krzątała się po kuchni z wprawą
pielęgniarki, którą kiedyś była. Napełniła garnek wodą, postawiła go na piecu, po czym zmoczyła ścierkę do naczyń i zaczęła obmywać dziecko. Daria nachyliła się nad stołem; rzeczowość matki sprawiła, że mniej się teraz bała. – Dlaczego jest tyle krwi? – Bo to noworodek – wyjaśniła mama. – Dziewczynka. Daria przyjrzała się uważniej: mama miała rację. – Gdzie dokładnie ją znalazłaś? – Była pod muszlą skrzypłocza. – Pod muszlą skrzypłocza! – wykrzyknęła mama. – Z muszlami, które wyrzucił przypływ
– ciągnęła Daria. – Myślisz, że wczorajszy sztorm wyrzucił ją na plażę? Mama pokręciła głową. – Nie, w takim przypadku byłaby czysta. I martwa. – Jej dolna warga drżała, nozdrza rozdymały się z cichego gniewu. – Nie, ktoś ją tam zostawił. – Dzwonię na policję. – Ojciec z poszarzałą twarzą ruszył do salonu. Minęła go ciocia Josie. – Co tu się dzieje? – zapytała. – Wielki Boże! – Zasłoniła usta dłonią, widząc niemowlę na kuchennym stole. – Znalazłam ją na plaży – wyjaśniła Daria. – Zupełnie samą? A gdzie na plaży? – Na wprost domu Cindy Trump. – Daria zobaczyła, jak mama i ciocia
wymieniają spojrzenia. Ludzie zawsze tak robili, kiedy rozmawiali o Cindy Trump, ale nie miała pojęcia dlaczego. – Pępowina jest nieodcięta – stwierdziła ciocia Josie, przyjrzawszy się uważniej. Daria wiedziała, że na pewno ma na myśli krwawy kopczyk, który nadal leżał obok dziecka. – Wiem. – Mama pokręciła głową, płucząc ścierkę pod kranem. – To po prostu niewiarygodne, prawda? Daria pomyślała o Chloe i Ellen, na pewno jeszcze spały. Powinny tu być. Ruszyła do drzwi. – Dokąd idziesz? – zapytała mama. – Po Chloe i Ellen. – Jeszcze nie ma ósmej – odparła