CINDA WILLIAMS CHIMA
TRON SZARYCH WILKÓW
SIEDEM KRÓLESTW - KSIĘGA TRZECIA
PRZEŁOŻYŁA DOROTA DZIEWOŃSKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przy granicy
Raisa ana’Marianna jak co dzień skuliła się w ciemnym kącie Purpurowej Czapli i
skubała placek z mięsem. Nauczyła się już spędzać całe wieczory, siedząc nad skromnym
posiłkiem i kuflem cydru.
Takie przesiadywanie w gospodzie było ryzykowne. Asasyni lorda Bayara na pewno jej
szukali. Nie udało im się zabić jej w Oden’s Ford, bo pomógł jej Micah Bayar. Ale szpiedzy
Wielkiego Maga mogli czaić się wszędzie, nawet tutaj, w przygranicznym Fetters Ford.
Zwłaszcza tutaj. Bayar na pewno chciałby złapać Raisę, zanim przekroczy ona granicę
Fells. To by mu bardzo ułatwiło sprawę - bez trudu mógłby ukryć morderstwo przed jej matką
królową i przed klanem z Gór Duchów, z którego wywodzi się jej ojciec.
Mimo wszystko nie mogła cały czas ukrywać się w pokoju. Musiała ujawnić się przed
tymi, którym chciała dać się znaleźć. Pragnęła w jakiś sposób dostać się do domu, ułożyć
stosunki z królową Marianną i stawić czoło tym, którzy chcieli odebrać jej tron Szarych Wilków.
Nazwisko Rebeki Morley przestało być bezpieczne. Znało je zbyt wielu wrogów. Teraz
nazywa się Brianna Wędrowniczka - nawiązała w ten sposób do swego klanowego pochodzenia.
Udawała, że wraca ze swojej pierwszej wyprawy handlowej na Południe i zatrzymały ją tu
przygraniczne niepokoje.
Po miesiącu takiego trwania w zawieszeniu znała wszystkich bywalców Czapli - byli to
głównie flisacy, kowale, weterynarze i stajenni obsługujący podróżnych. Niewielu natomiast
bywało tu miejscowych. Wyraźnie widać było wpływ toczącej się wokół wojny.
Raisa rozejrzała się po sali i wyłowiła wzrokiem obcych przybyszów. Dwie tamrońskie
damy już drugi wieczór z rzędu zajmowały stolik w rogu. Jedna była młoda i ładna, a druga
przysadzista, w średnim wieku - obie za dobrze ubrane jak na taką gospodę. Widocznie jakaś
szlachcianka ze swoją opiekunką ucieka na Południe.
Przy stoliku obok drzwi grali w karty trzej chudzi mężczyźni w cywilnych ardeńskich
ubraniach. Zaczynali w czterech, lecz jeden przed chwilą wyszedł. Kiedy Raisa kilka razy
spojrzała w ich stronę, poczuła na sobie wzrok któregoś z nich. Przeszył ją dreszcz. Złodzieje czy
asasyni? A może tylko młodzieńcy okazujący zainteresowanie samotną dziewczyną?
Nic już nie było oczywiste.
Pozostali goście to w większości żołnierze. W Fetters Ford było ich mnóstwo. Niektórzy
nosili herb Czerwonego Jastrzębia, inni Czaplę Tamronu, a jeszcze inni nie mieli żadnych
symboli - byli albo najemnikami, albo dezerterami z armii króla Markusa.
Każdy z nich mógł polować na Raisę. Już miesiąc minął, odkąd uciekła Gerardowi
Montaigne’owi, ambitnemu młodemu księciu Ardenu. Gerard miał nadzieję zdobyć władzę w co
najmniej trzech z Siedmiu Królestw: pozbawiając tronu własnego brata Geoffa, obecnie
władającego Ardenem, najeżdżając Tamron - swego dotychczasowego sprzymierzeńca, oraz
poślubiając Raisę ana’Marianna, następczynię tronu Szarych Wilków z Fells.
W każdej chwili spodziewano się wieści, że stolica Tamronu została zdobyta przez
Gerarda. Książę Ardenu oblegał ją od wielu tygodni.
Gdy Raisa przybyła do Fetters Ford, miała zamiar poprosić kogoś z władz tamrońskich o
wysłanie posłańca do koszar przy Ścianie Zachodniej w Fells. Tamtejsi strażnicy mogliby
przekazać wiadomość od niej jej ojcu Averillowi lordowi Demonai albo kapitanowi Gwardii
Królewskiej Edonowi Byrne’owi - prawdopodobnie jedynym osobom w Fells, którym mogła
ufać.
Jednak po przyjeździe do tego nadgranicznego miasteczka nie zastała żadnych
przedstawicieli władz. Dom garnizonowy był pusty, żołnierzy ani śladu. Część z nich pewnie
udała się na Południe na pomoc oblężonej stolicy. Większość zaś prawdopodobnie wtopiła się w
tłum mieszkańców i wyczekiwała wyniku tej wojny.
Nie opuszczała jej nadzieja, że jej przyjaciel kapral Amon Byrne i jego drużyna Szarych
Wilków ruszą jej śladem na północ i znajdą ją w Fetters Ford. Później mogliby podróżować
wspólnie, tak jak jesienią, gdy wędrowali do akademii w Oden’s Ford.
Jako przyszły kapitan jej gwardii Amon był magicznie związany z Raisą, powinien więc
w pewien sposób wyczuwać, gdzie ona jest. Tygodnie jednak mijały, a Amon się nie zjawiał.
Gdyby jej szukał, już by tu dotarł.
Myślała też o tym, żeby przyłączyć się do jakiegoś kupca klanowego wracającego na
Północ. Była mieszanej krwi. Ze śniadą cerą i gęstymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za
członkinię klanu. Ta nadzieja jednak również zgasła, gdy tygodnie mijały, a żadni kupcy się nie
zjawiali. Przez wojenną zawieruchę w Tamronie podróżni omijali bagniste Trzęsawiska oraz
groźnych Wodnych Wędrowców i wybierali łatwiejszą drogę przez Przełęcz Sosen Marisy i
Delphi.
Na jej stolik padł czyjś cień. To Simon, syn właściciela gospody. Wahał się i zbierał na
odwagę, by spytać, czy może zabrać jej talerz. Na ogół po takim godzinnym wahaniu
następowały trzy słowa rozmowy.
Raisa domyślała się, że Simon jest w jej wieku, a może nieco starszy, choć ona czuła się
dużo starzej, niż wskazywałaby na to metryka. Miała niecałe siedemnaście lat, ale była cyniczna i
obojętna, miała zranione serce.
Lepiej się ze mną nie zadawaj, pomyślała ponuro. Radzę ci trzymać się ode mnie z
daleka.
Wciąż myślała o Hanie Alisterze. Budziła się, czując smak jego pocałunków na ustach i
żar jego dotyku na skórze. W ciągu dnia zaś wydawało jej się niewiarygodne, że ten ich krótki
romans kiedykolwiek się zdarzył. I że on w ogóle jeszcze o niej myśli.
Ostatnim razem, gdy Raisa spotkała się z Hanem, Amon Byrne przegnał go mieczem.
Później ona, uprowadzona przez Micaha Bayara, opuściła akademię bez słowa pożegnania. Han
chyba nie ma miłych wspomnień o dziewczynie, którą znał jako Rebekę. Tak czy inaczej
wydawało się mało prawdopodobne, że jeszcze go zobaczy.
Nadchodziła pora zamknięcia gospody. Kolejny dzień minął jej na niczym, podczas gdy
sytuacja w domu zmieniała się bez jej udziału. Może już ją wydziedziczono. Może Micah uciekł
Gerardowi Montaigne’owi i właśnie teraz realizuje swój plan poślubienia jej siostry Mellony.
Ktoś chrząknął nad jej głową. Raisa podniosła wzrok i zobaczyła Simona.
- Lady Brianno - powiedział po raz drugi.
Kości, pomyślała. Muszę szybciej reagować na imię Brianna.
- Te damy tam zapraszają was do swojego stołu - mówił Simon. - Twierdzą, że nie
przystoi damie jeść samotnie. Mówiłem im, żeście już jedli, pani, ale… - Wzruszył ramionami,
niezdarnie opuszczając ręce wzdłuż ciała.
Raisa spojrzała na dwie tamrońskie kobiety. Pochyliły się naprzód i obserwowały ją z
zaciekawieniem. Kobiety w Tamronie miały reputację rozpieszczanych szklarniowych kwiatów.
Ich pozycja w społeczeństwie była dość silna, choć pod względem fizycznym traktowano je jak
delikatne istoty, które jeżdżą konno bokiem i osłaniają się parasolkami przed południowym
słońcem.
Mimo wszystko propozycja była kusząca. Miło będzie porozmawiać z kimś innym niż
Simon - z kimś, kto będzie podtrzymywał połowę konwersacji. Przy okazji może dowie się
czegoś o aktualnej sytuacji w Tamron Court.
Ale nie. Czym innym było oszukać Simona opowieścią o działalności kupieckiej. Simon
chciał być oszukiwany. Czym innym natomiast byłoby usiąść w towarzystwie szlachetnie
urodzonych dam, które przywykły do wyciągania z rozmówców sekretów.
Raisa uśmiechnęła się do nich i pokręciła głową, wskazując na resztki swojego posiłku.
- Powiedz im, że dziękuję, ale zaraz wracam do pokoju - oświadczyła.
- Mówiłem im, że tak powiecie - odparł Simon. - Kazały wam przekazać, że mają dla was
propozycję… zadanie. Szukają eskorty przez granicę.
- Dla mnie? - mruknęła Raisa. Nie była typem wojowniczki, była raczej drobna i niska.
Wpatrywała się w kobiety, przygryzając dolną wargę i myśląc. Podróż w grupie może być
bezpieczniejsza, ale one nie zapewnią jej ochrony. Choć w sferze kontaktów towarzyskich
zapewne świetnie sobie radzą, to w walce nie będzie z nich pożytku. Będą dla niej tylko
ciężarem.
Z drugiej strony, nikt nie będzie podejrzewał, że mogłaby podróżować z dwiema
tamrońskimi damami.
- Porozmawiam z nimi - stwierdziła. Simon zaczął się odwracać, lecz znieruchomiał, gdy
Raisa położyła mu dłoń na ramieniu. - Simonie, czy wiesz, kim są ci mężczyźni? - zapytała,
wskazując dyskretnym ruchem głowy graczy w karty.
Simon zaprzeczył. Był przyzwyczajony do takich pytań z jej strony i zrozumiał, o co jej
chodzi.
- Są tu pierwszy raz, ale tu nie nocują - powiedział, zabierając jej talerz. - Mówią po
ardeńsku, ale płacą monetami z Fells. - Pytali o was i o te tamrońskie damy - dodał i zaraz
dorzucił: - Nic im nie powiedziałem.
Simon podniósł głowę, gdy drzwi karczmy otwarły się i zamknęły. Do wnętrza wpadł
podmuch wilgotnego, chłodnego nocnego powietrza, odgłos deszczu i pół tuzina nowych gości -
samych obcych. Byli odziani w zwyczajne filcowe peleryny, lecz ich sposób bycia wskazywał na
związek z wojskiem. Raisa cofnęła się w cień, serce podskoczyło jej w piersi. Wytężyła słuch, by
wyłowić cokolwiek z ich rozmowy i rozpoznać, jakim językiem się porozumiewają.
Jak długo jeszcze? pomyślała. Jak długo będzie czekać na eskortę, która może nigdy nie
nadejść? Jeżeli Gerard zdobył Tamron, to ile czasu trzeba, by całkowicie zamknął granice i
uwięził ją tutaj? Może bezpieczniej będzie uciec teraz, niż czekać na wsparcie.
Wzdłuż granic kręci się jednak mnóstwo renegatów, złodziei i dezerterów, a to oznacza
ryzyko, że zostanie obrabowana, zhańbiona, a nawet pozbawiona życia.
Zostać czy ruszać? To pytanie kołatało w jej głowie tak samo głośno jak deszcz bijący o
dach tawerny.
Pod wpływem nagłego impulsu wstała i skierowała się w stronę stolika tamrońskich dam.
- Jestem Brianna Wędrowniczka - powiedziała szorstkim, rzeczowym tonem. - Podobno
szukacie eskorty na podróż przez granicę.
Przysadzista kobieta skinęła głową.
- To lady Esmerell - przedstawiła swoją młodszą towarzyszkę. - A ja jestem Tatina, jej
guwernantka. Nasz dom najechała armia ardeńska.
- Czemu wybrałyście mnie? - zapytała Raisa.
- Kupcy znani są z tego, że umieją się posługiwać bronią, nawet kobiety… - Delikatnie
się wzdrygnęła. - Na drodze jest wielu mężczyzn, którzy chętnie wykorzystaliby słabość dwóch
niewinnych niewiast.
No nie wiem, pomyślała Raisa. Tatina wygląda na taką, co to nie da sobie w kaszę
dmuchać.
- Chcecie iść przez Trzęsawiska czy przez Fells?
- Którędy nas poprowadzicie - odrzekła Esmerell, z trudem opanowując drżenie warg. -
Chcemy tylko się stąd wydostać i schronić w świątyni Fellsmarchu do czasu, gdy Ardeńczycy
opuszczą nasze ziemie.
Nie zwlekaj za długo, pomyślała Raisa.
Esmerell pogrzebała w spódnicach, wyciągnęła pękatą sakiewkę i rzuciła ją na stół.
- Zapłacimy - oświadczyła. - Mamy pieniądze.
- Schowajcie to, nim ktoś zobaczy - syknęła Raisa. Sakiewka zniknęła.
Raisa przyglądała się im z namysłem. Nie może czekać wiecznie, aż ktoś po nią
przybędzie. Może nadszedł czas, by zaryzykować.
- Proszę. - Tatina położyła dłoń na ręce Raisy. - Usiądźcie. Może jak się bliżej
poznamy…
- Nie. - Raisa pokręciła głową. Nie chciała, by ją zapamiętano w towarzystwie tych dam
na wypadek, gdyby ktoś jej szukał. - Musimy się wcześnie położyć, jeżeli jutro mamy wyruszyć
skoro świt.
- To znaczy, że się zgadzacie? - Esmerell z zadowoleniem klasnęła w dłonie.
- Ććśś… - Raisa rozejrzała się, lecz chyba nikt nie zwracał na nie uwagi. - Bądźcie przy
stajniach o świcie, spakowane, gotowe do całodziennej podróży.
Zostawiła damy i wróciła do swojego stolika z nadzieją, że podjęła słuszną decyzję. Z
nadzieją, że dzięki temu dotrze do domu wcześniej. W głowie kłębiło jej się od planów. Poprosi
Simona o spakowanie chleba, sera i mięsa na drogę. Jak już będą w Trzęsawiskach, może
skontaktuje się z Wodnymi Wędrowcami, a oni…
- Chyba przyda się wam, panienko, coś na poprawę humoru - odezwał się męski głos po
ardeńsku. Potężny nieznajomy stanął na wprost Raisy. Był to jeden z tych, którzy przed chwilą
weszli; jego twarz pozostawała w cieniu kaptura. Nie zdjął nawet peleryny, choć skapywały z
niej krople tworzące na podłodze kałuże. - Hej, chłopcze! - zawołał do Simona. - Przynieś
panience jeszcze raz to, co pije, i dla mnie kufel piwa. I ruszaj się żywo! Bo zaraz zamkną.
Raisa poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jednym z niebezpieczeństw samotnego
spożywania posiłków w tawernie było to, że każdy wchodzący mężczyzna widział w niej łatwą
zdobycz. Cóż, zaraz wyprowadzi go z błędu.
- Może odnieśliście, panie, mylne wrażenie, że szukam towarzystwa - odparła lodowatym
tonem. - Wolę pozostać sama. Będę wdzięczna za pozostawienie mnie w spokoju.
- Nie bądź taka - nalegał nieznajomy na tyle głośno, że słyszano go w całej sali. - Takie
dziewczątko nie powinno siedzieć samo.
Nachylił się do niej i zmienił głos na niski i łagodny, choć nadal mówił po ardeńsku tak,
jakby to był jego język ojczysty.
- Czy na pewno nie poświęcisz chwili żołnierzowi, który od dawna jest w drodze?
Odchylił kaptur i Raisa zobaczyła zmęczone szare oczy Edona Byrne’a, kapitana Gwardii
Królewskiej Fells. Uderzająco podobne do oczu jego syna Amona.
Z trudem udało jej się nie otworzyć ust ze zdumienia. W głowie zaczęły rodzić się
pytania, które cisnęły się na usta. Jak ją tu znalazł? Co tu robi? Kto wiedział, że on tak dobrze
mówi po ardeńsku? Czy jest z nim Amon?
- Cóż… W takim razie… - Odchrząknęła, by powiedzieć coś więcej, lecz w tym
momencie zjawił się Simon i z taką siłą postawił kufel przed Byrne’em, że aż piwo się rozlało.
Byrne poczekał, aż chłopak odejdzie, nim wrócił do rozmowy.
- W Fetters Ford nie jest już bezpiecznie - wyszeptał, wciąż po ardeńsku. - Przybyliśmy
po was, pani. - Rozglądał się po sali za jej plecami. Czuć było od niego woń potu i wyprawionej
skóry, jego twarz pokrywał wielodniowy zarost. Choć zgarbił się, siadając na krześle, Raisa
zauważyła, że odsunął do tyłu pelerynę, by odsłonić rękojeść miecza.
- Porozmawiajmy - powiedziała Raisa, czując, jak w sercu rozkwita jej nadzieja. -
Spotkajmy się przy stajniach za gospodą za dziesięć minut.
Wstała gwałtownie.
- Jeśli wy nie wyjdziecie, ja to zrobię! Idźcie zaczepiać kogoś innego. - Odwróciła się w
stronę schodów. Podróżne z Ardenu poruszyły się z ożywieniem, widocznie myśląc, że Raisa
powinna była dosiąść się do nich.
- Panienko! Zostawiłaś swój cydr! - krzyknął za nią Byrne, wywołując wśród gości
gwizdy i chichoty.
Raisa minęła schody i przeszła przez kuchnię, gdzie Simon wyrabiał ciasto na chleb, które
przez noc miało wyrosnąć.
- Pani? - Podniósł na nią pytający wzrok.
- Muszę się przewietrzyć - odparła. Karczmarz spoglądał za nią, gdy wychodziła tylnymi
drzwiami na deszcz. Zadrżała z zimna i szczelniej owinęła się peleryną Fiony Bayar, skradzioną
wraz z koniem - była to jedna z niewielu rzeczy córki Wielkiego Maga, które pasowały na Raisę.
W stajni było ciepło i sucho, pachniało sianem i końmi. Duch wystawił łeb ze swojego
boksu, rżąc i obsypując ją owsem. Pogłaskała go po nosie. Dwa boksy dalej rozpoznała Haracza,
dużego gniadego wałacha Byrne’a, mieszańca górskich kuców.
Skrzypnęły drzwi stajni i stanął w nich Byrne w otoczeniu grupki niebieskich. Co prawda
trudno byłoby ich tak nazwać, bowiem zamiast niebieskich gwardyjskich mundurów mieli na
sobie ciepłe ubrania w odcieniach brązu i zieleni.
Raisa obrzuciła ich wzrokiem, lecz ku swemu rozczarowaniu nie dostrzegła wśród nich
Amona ani nikogo ze Zgrai Szarych Wilków. Ci żołnierze byli wyraźnie bardziej zaprawieni w
bojach niż kadeci Amona, na ich jeszcze młodych twarzach widać było ślady słońca i wiatru.
Byrne dokładnie zamknął drzwi stajni i postawił jednego ze swoich ludzi na warcie.
Pozostali natychmiast ząjęli się wyprowadzaniem i siodłaniem koni.
- Chcecie jechać dzisiaj? - zapytała Raisa, wskazując głową na krzątających się żołnierzy.
- Im szybciej, tym lepiej - odpowiedział Byrne. Obserwował ją uważnie z góry,
przygryzając dolną wargę, jakby szukał śladów ran. - Co za ulga odnaleźć was żywą.
Przecież wyczułby, gdyby ją zabito. Poczułby, że zadano cios tak dla niego ważnej
dynastii Szarych Wilków.
- Co się dzieje? Skąd wiedzieliście, że tu jestem? Gdzie jest Amon? Dlaczego w Fetters
Ford nie jest bezpiecznie?
Byrne zrobił krok w tył, jakby się cofał pod naporem tych pytań. Ruchem głowy wskazał
siodlarnię.
- Chodźmy tam.
Raisie przypomniały się damy z Ardenu.
- Aha, jeszcze jedno. Te dwie kobiety, z którymi rozmawiałam… Zgodziłam się jutro
wyruszyć z nimi w drogę. Możecie posłać kogoś, żeby im powiedział, że zmieniłam plany? -
Wiedziała, że to tchórzostwo, ale nie umiałaby stawić czoła rozczarowaniu lady Esmerell.
- Corliss! - Byrne przywołał jednego z mężczyzn i wysłał go z powrotem do gospody, aby
przekazał Esmerell i Tatinie złe wieści.
Otworzywszy zagrodę, Raisa poprowadziła Ducha do siodlarni, przywiązała go i z haka
na ścianie zdjęła siodło oraz uzdę.
Byrne wszedł za nią i zamknął drzwi. Przez chwilę jej się przyglądał.
- Czy to nie ten nizinny ogier, na którym ostatnio jeździła Fiona Bayar?
Raisa przytaknęła. Fiona zmieniała konie tak często jak jej brat dziewczyny.
- Pożyczyłam go. - Raisa przysunęła stołek i weszła na niego, żeby zarzucić rumakowi
koc na grzbiet.
- Chętnie o tym posłucham - stwierdził Byrne.
- To wy mieliście mi opowiedzieć, skąd się tu wzięliście, kapitanie Byrne.
- Tak, Wasza Wysokość. - Byrne pochylił głowę. - Wasz ojciec przejął wiadomość o tym,
że lord Bayar wie, gdzie jesteście, i że posłał za wami, pani, asasynów.
- Aha… - Raisa podniosła głowę. - Wiem o tym. Wysłał czterech do Oden’s Ford.
Byrne uniósł brew w taki sposób, w jaki robił to Amon, i serce Raisy zadrżało.
- I? - spytał oschle.
- Ja zabiłam jednego, a Micah Bayar trzech pozostałych - oznajmiła Raisa.
- Micah? - zdumiał się Byrne. - A czemu on…?
- Najwyraźniej woli mnie poślubić, niż zabić - stwierdziła Raisa. - Porwał mnie ze szkoły
i wlókł do domu na ślub, kiedy zaatakowało nas wojsko Gerarda Montaigne’a idące do Tamronu.
To było zaraz za Oden’s Ford. Jeśli Micah przeżył, to chyba założył, że raczej wrócę do szkoły,
niż ruszę dalej do Fells, więc jest mało prawdopodobne, że lord Bayar wie, gdzie teraz jestem.
- To była całkiem niedawna wiadomość - zauważył Byrne, marszcząc czoło. - Chyba nie
dotyczyła tej wcześniejszej próby.
To naprawdę trudna sytuacja, pomyślała Raisa z drżeniem, kiedy próbuje cię zabić tak
wielu ludzi, że aż trudno się w tym połapać.
Byrne podniósł siodło Ducha i umieścił je pa koniu.
- Jeżeli chcecie, pani, przynieść swoje rzeczy, to ja dokończę siodłania.
Raisa znała na tyle dobrze uniki Byrne’ów, by poznać, że jest oszukiwana.
- Kapral Byrne nauczył mnie, że trzeba się samodzielnie zajmować swoim koniem -
powiedziała i pochyliła się, by zapiąć popręg. - Kto jeszcze wie, że ruszyliście po mnie?
Byrne zastanowił się.
- Wasz ojciec - odparł po chwili. - I Amon. - Przygryzł wargę, jakby pożałował tego
ostatniego słowa.
Raisa wspięła się na palce, żeby móc patrzeć ponad grzbietem Ducha.
- Czy Amon się z wami kontaktował? Czy to od niego dowiedzieliście się, że tu jestem?
Byrne chrząknął.
- Kiedy znikliście, pani, z Oden’s Ford, kapral Byrne uznał, że prawdopodobnie jedziecie
do domu, z własnej woli albo nie. Doszedł do wniosku, że mogliście wybrać drogę na zachód, bo
tędy szliście w ubiegłym roku. Wysłał ptaka z propozycją, żebym spróbował was tu znaleźć, aby
ominąć możliwą pułapkę przy Bramie Zachodniej.
Raisa widziała, że to wyuczona na pamięć opowieść.
- Naprawdę? Skąd wiedział, że przeżyłam? Zostawiliśmy po sobie nie lada bałagan w
Oden’s Ford. - Zapinała koniowi uzdę, podczas gdy ten próbował ją wypluć.
- On… no… miał przeczucie - odparł Byrne.
Raisa parsknęła. Nie umiał kłamać, tak samo jak Amon.
- Skoro myślał, że tu jestem, to czemu nie przybył sam? - Pociągnęła za popręg,
niepewna, czy jest dostatecznie mocno naciągnięty.
- Myślał, że ja dotrę tu szybciej - oświadczył Byrne, przestępując z nogi na nogę.
- Czemu? Gdzie on teraz jest?
Byrne odwrócił wzrok.
- Nie wiem, gdzie jest w tej chwili - powiedział.
- A gdzie był, kiedy wysyłał wiadomość? - nalegała. - W Oden’s Ford nie mieliśmy
żadnych ptaków, które mogłyby zanieść wiadomość do Fellsmarchu.
- Był w Tamron Court, Wasza Wysokość - ustąpił wreszcie, niczym ostryga, która w
końcu odsłania skrywane wewnątrz mięso.
- Tamron Court! - Raisa wyprostowała się i obróciła. - A co on tam robił?
- Szukał was - oznajmił Byrne. - Doszły go słuchy, że wplątaliście się w utarczkę między
armią Montaigne’a a oddziałem z Tamronu. Myślał, że mogliście się, pani, schronić w stolicy.
Dlatego udał się tam wraz ze swoją drużyną.
Raisa wpatrywała się w Byrne’a przerażona. Czuła ucisk w żołądku.
- On tam nadal przebywa, tak? - szepnęła. - A miasto jest oblężone przez Gerarda
Montaigne’a.
- Dlatego musimy działać szybko, póki książę Ardenu myśli, że jesteście w Tamron Court
- stwierdził Byrne.
- Co? A czemu miałby tak myśleć?
- To długa historia. - Kapitan pocierał podbródek, jakby rozważał, czy powinien się
wymigać od odpowiedzi. - Montaigne zagroził, że zrówna miasto z ziemią, jeśli się nie poddadzą.
Wszyscy się zastanawiają, czy naprawdę byłby w stanie to zrobić, ale król Markus wydaje się
przekonany, że tak, więc rozpuścił wieści, że jesteście, pani, w mieście, licząc na to, że w takiej
sytuacji książę Ardenu nie zniszczy stolicy. Teraz Montaigne żąda, by król Markus was wydał,
bo inaczej wytnie wszystkich w pień. Markus wysłał więc wiadomość do królowej Marianny z
prośbą o wojsko, które miałoby was uratować.
- Nie obawia się, że ja się gdzieś zjawię, i wtedy on okaże się kłamcą? - zapytała Raisa.
- Kapral Byrne powiedział mu, że ponieśliście śmierć w walce z siłami Montaigne’a -
odrzekł Byrne z grymasem niezadowolenia. - To właśnie kapral Byrne zaproponował ten spisek
Markusowi, gdy Montaigne obległ miasto.
- Ale po co?
- Kapral Byrne domyślał się, że nie przekroczyliście granicy. Chciał, żeby ci, którzy was
ścigają, wierzyli, że jesteście w Tamron Court, a nie tutaj, na terenach nadgranicznych. Dlatego
on i jego drużyna postarali się o to, żeby było widać ich obecność, żeby szpiedzy na usługach
Montaigne’a i lorda Bayara widzieli, że członkowie Gwardii Królewskiej wciąż tam są, i
zakładali, że to się wiąże z waszą obecnością.
- Nie - szeptała Raisa, chodząc tam i z powrotem. - No nie. Kiedy Montaigne odkryje, że
został oszukany, będzie wściekły. Nie wiadomo, co zrobi. - Zatrzymała się i podniosła wzrok na
Byrne’a. - A co z królową? Wyśle wojska na pomoc?
- Biorąc pod uwagę obecną sytuację w królestwie, nie możemy wysłać armii do Tamronu
- odparł Byrne oschle. - To by było bardzo ryzykowne. W każdej chwili może wybuchnąć wojna,
zależnie od tego, jak się potoczą sprawy sukcesji.
- Ale… jeśli moja matka uwierzy, że jestem uwięziona w Tamron Court - szepnęła Raisa
- to czy nie wyśle wojska mimo wszystko? - Prawdę mówiąc, sama nie była pewna odpowiedzi
na to pytanie.
- Żeby się tak nie stało, powiedziałem jej, że was tam nie ma - rzekł Byrne, bacznie ją
obserwując swymi szarymi oczyma.
- Ale… ale… ale… to znaczy, że Amon… i wszyscy z Wilczej Zgrai… oni… tam zginą!
- krzyknęła Raisa. - W straszliwy sposób.
- To możliwe - stwierdził Byrne cicho.
- Możliwe? Możliwe? - Stała na wprost niego z zaciśniętymi pięściami. - Amon jest
waszym synem! Jak mogliście to zrobić? Jak mogliście?
- Amon podjął tę decyzję dla dobra dynastii, zgodnie ze swoim obowiązkiem - zauważył
Byrne. - Nie moją rzeczą jest go krytykować.
Raisa wspięła się na palce i nachyliła w stronę Byrne’a. Wściekłość sprawiała, że huczało
jej w uszach, a język jej zesztywniał.
- Czy on chociaż miał wybór? - zapytała. - Powiedział mi, coście mu zrobili… O tym
magicznym połączeniu, któreście mu narzucili.
Byrne zmarszczył brwi i kciukiem potarł kącik oka.
- Naprawdę? On tak powiedział?
Raisa nie przestawała.
- Czy on w ogóle ma jeszcze wolną wolę, czy jest zmuszony do poświęcania się dla dobra
dynastii?
- Hmmm - odparł Byrne, wciąż przerażająco spokojny. - No cóż, chyba ma własną wolę,
skoro opowiedział wam, pani, o więzi między królowymi a kapitanami.
- A Szare Wilki? - nalegała Raisa. - Czy oni mieli wybór? - Pomyślała o swoich
przyjaciołach: Hallie, której dwuletnia córeczka czeka na mamę w Fellsmarchu; Talii, która
pozostawiła w Oden’s Ford ukochaną Pearlie; i o biednym Micku, który oferował Raisie swoją
sakwę klanowej roboty na pocieszenie po utracie Amona Byrne a.
Tamron Court jest rekompensatą za to, że nie udało się mnie schwytać, pomyślała.
Owszem, arogancją jest myśleć, że atak na Tamron ma coś wspólnego z jej osobą. Gerard
Montaigne pragnął tamrońskich bogactw, większej armii i tronu. Ona była tylko wisienką na
torcie - okazją, by za jednym zamachem zgarnąć też Fells.
- Musimy do nich dotrzeć - oświadczyła. - Na pewno jest jakiś sposób, żeby ich stamtąd
wyciągnąć. Może ujawnię się i odciągnę Montaigne’a albo zaproponuję negocjacje? A może da
się prześlizgnąć między ich liniami i…
Sama nie wierzyła, że któraś z tych możliwości ma szanse powodzenia. Byrne też to
wiedział, bo tylko patrzył na nią beznamiętnie, czekając, aż skończy.
- Nawet nie wiemy, czy nadal jest w mieście, ani czy jeszcze żyje, Wasza Wysokość -
zauważył cicho.
- Żyje - powiedziała Raisa. - Więź działa w obie strony. Wiedziałabym, gdyby nie żył.
- Miasto mogło już zostać zdobyte - ciągnął Byrne. - Jak on by się czuł, gdybyście teraz,
pani, weszli do stolicy i zostali schwytani przez Montaigne’a? Cały jego wysiłek poszedłby na
marne!
Raisa z wściekłością kopnęła w drzwi stajni tak mocno, że sypnęły się drzazgi, a Duch
potrząsnął łbem i szarpnął uprzężą. Księżniczka poczuła łzy, spływające jej po policzkach.
Obróciła się z powrotem do Byrne’a.
- Amon Byrne jest lepszy niż wy, lepszy niż ja. Jest zbyt cenny, żeby go porzucać.
Dobrze o tym wiecie - powiedziała drżącym głosem. - Jest… Zawsze był moim najlepszym
przyjacielem.
- A więc mu zaufajcie - rzekł kapitan. - Jeśli ktokolwiek może wydostać się z miasta, to
jest to właśnie on.
Raisa starła dłońmi łzy z policzków.
- Kapitanie Byrne, jeżeli coś stanie się Amonowi, nigdy wam tego nie wybaczę.
Byrne chwycił ją za ramiona i ścisnął mocno. Światło lamp złociło jego twarz.
- Jedyne, co możecie teraz dla niego zrobić, to ujść z życiem - powiedział chrapliwym,
obcym głosem. - Nie pozwólcie im wygrać, Wasza Wysokość.
Raisa ruszyła z powrotem przez podwórze stajenne w stronę gospody. Dręczył ją niepokój
o Amona i Szare Wilki. Usilnie próbowała wymyślić jakiś plan ratunkowy.
Karczma była już zamknięta, więc można było liczyć na to, że nikogo w niej nie będzie.
Spakuje swoje rzeczy i mogą ruszać.
Wtem zobaczyła Esmerell i Tatinę, które przytrzymując fałdy spódnic, by nie ubrudzić
ich w błocie, biegły w deszczu w jej stronę.
No nie, pomyślała. Jeszcze tego mi brakowało.
Nagle tylnymi drzwiami z gospody wybiegło dwóch karciarzy, na których Raisa już
wcześniej zwróciła uwagę, i rzucili się w pogoń za kobietami.
Raisa szybko przeanalizowała to, co widziała, i wyciągnęła wnioski. Mężczyźni byli
zapewne złodziejami i prawdopodobnie widzieli pękatą sakiewkę, z którą damy tak beztrosko się
obnosiły.
- Uważajcie! Za wami! - krzyknęła księżniczka i wydobywszy swój sztylet, rzuciła się
biegiem przed siebie.
Kobiety nie oglądały się do tyłu, ale przyspieszyły. Raisa nie podejrzewałaby ich o taką
szybkość. Karciarze, biegnąc, coś pokrzykiwali. Coś, czego Raisa nie mogła zrozumieć.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi stajni, potem krzyki i tupot nóg za sobą.
- Skryjcie się za mną! - krzyknęła do kobiet, gdy już się do niej zbliżyły. Wtedy jednak
coś w nią uderzyło i przewróciło ją na bok. Podniosła się akurat w porę, by zobaczyć, jak
karciarze rzucają się na tamrońskie damy.
Edon Byrne chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał.
Potrzebowała chwili, by zaczerpnąć tchu i przemówić.
- Co robicie? - burknęła wreszcie, wyrywając się. Była przemoczona, ubłocona, cała
drżała i szczękała zębami.
Gwardziści powoli wyplątywali się i wstawali. Kobiety leżały płasko na plecach, bez
ruchu, w ich wytworne suknie wsiąkała krew z deszczem.
Pokonane przez graczy w karty.
- Dobra robota - powiedział Edon Byrne szorstko, kiwając głową w ich stronę. - Ale
następnym razem nie pozwólcie im podejść tak blisko do księżniczki.
Karciarze wyciągnęli ostrza z ciał i wytarli w składające się z wielu warstw suknie kobiet.
Jeden z nich ukląkł i przeszukał kobiety. Znalazł trzy noże i mały portret w ramce. Obejrzał
obraz i w milczeniu podał go Raisie.
Jej portret, wykonany na święto imienia.
Byrne odsunął coś nogą od ciał, pochylił się i podniósł to dwoma palcami.
To był sztylet, finezyjny, damski i śmiertelnie ostry.
ROZDZIAŁ DRUGI
Grzebanie w starych kościach
Ruch na drodze do Fetters Ford był większy, niż Han Alister się spodziewał. Wymęczeni
i wychudzeni uciekinierzy posuwali się na północ, podczas gdy armia Gerarda Montaigne’a
niszczyła ziemie na Południu. Niektórzy wyglądali na obłąkanych, zdumionych tymi
okropnościami. Wciąż odziani byli w zniszczone bogate szaty świadczące o ich błękitnej krwi.
Han miał wrażenie, że cały Tamron jest w drodze - mieszkańcy wsi szukają schronienia w
miastach, a mieszczanie uciekają na wieś. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tym chaosie uda
mu się odnaleźć jedną dziewczynę, podróżującą samotnie albo z dwoma czarownikami?
Droga biegła wzdłuż rzeki Tamron na północ od Oden’s Ford. Na wschód leżał Arden, a
dalej gęsty liściasty Las Tamroński. Na zachód rozciągały się żyzne pola Tamronu, na których
obecnie szalała wojna. Ze zwęglonych budynków gospodarczych i domostw unosiły się smugi
dymu.
Wojacy najwyraźniej lubili wszystko palić.
Może i Tamron był niegdyś spichlerzem Siedmiu Królestw, lecz obecnie trudno było tu
zdobyć żywność, nawet dysponując pokaźnym portfelem. Wzdłuż drogi ulokowały się małe
wioski oddalone od siebie o jeden dzień jazdy konnej, niczym węzły na postrzępionym sznurku.
Każdej z nich strzegły miejscowe oddziały samoobrony uzbrojone w widły, pałki i długie łuki,
gotowe odpierać ataki wygłodniałych hord żołnierzy i ludności cywilnej.
Na szczęście Han był przyzwyczajony do głodu.
W każdej wiosce była co najmniej jedna gospoda i w każdej Han zadawał te same
pytania:
- Czy widzieliście tu dziewczynę mieszanej krwi z zielonymi oczami i ciemnymi
włosami? Jest niska, mniej więcej takiego wzrostu. - Tu przykładał dłoń poniżej swoich barków.
- Nazywa się Rebeka Morley i może podróżować w towarzystwie dwojga miotaczy uroków,
brata i siostry. Zapamiętalibyście ich… Wysocy, siostra ma bardzo jasne włosy i niebieskie oczy,
a brat ciemne oczy i włosy.
Niektórzy pytani robili sobie z tego żarty.
- A co się stało, panienka ci uciekła?
Większość jednak zdawała się brać pod uwagę wyraz twarzy Hana, a może amulet
zwisający z jego szyi lub żałosny wygląd człowieka doświadczonego tragicznymi wydarzeniami.
Dziewczęta zaginione w wojennej zawierusze to nie temat do żartów.
Martwe ciała były wszędzie. Zwisały z drzew niczym makabryczne owoce kiwające się
na lekkim wietrze. Pola bitwy pokryte były ciałami poległych żołnierzy, którymi zajęły się już
padlinożerne ptaki. Chmury much wzbijały się z trucheł zwierząt przy drodze, a ludzkie zwłoki
zanieczyszczały trakty wodne.
Przez większość dni Han czuł wokół smród rozkładu i zgnilizny. To mu przypominało
podróż przez Arden w towarzystwie Tancerza w drodze do Oden’s Ford. Czy to naprawdę było
zaledwie rok temu?
Ta trucizna rozprzestrzeniła się już na tereny Tamronu i groziła zarażeniem Fells.
Trzymaj się od tego z daleka, powiedział Han sam do siebie. I bez tego czeka cię wiele
bitew.
Jeden z karczmarzy pamiętał osobę pasującą do opisu Hana, podróżującą samotnie na
siwym nizinnym ogierze dużo dla niej za dużym. To jednak niewiele Hanowi mówiło.
Miał nadzieję, że grupa Raisy przejechała bez przeszkód, że doniesienia o jej zetknięciu
się z armią Gerarda są nieprawdziwe.
Możliwe było, że odbiła w bok i schroniła się w stolicy Tamronu, teraz oblężonej przez
wojska Gerarda Montaigne’a. Han zastanawiał się, czy nie jechać na zachód, w kierunku stolicy,
lecz nie był w stanie się dowiedzieć, czy ona tam jest, czy nie. A gdyby nawet była, nic nie
mógłby zrobić.
Zaczerpnął powietrza i wypuścił je, zmuszając się do rozluźnienia karku oraz ramion i do
rozprostowania pleców.
Zresztą i tak kapral Byrne z Szarymi Wilkami ruszył w tamtą stronę. Han miał własny
szlak do przebycia.
Gdyby nie niepokój o Rebekę, nie śpieszyłby się do Fells. Bo czemuż miałby pędzić na
służbę do górskich klanów, które go oszukiwały i zdradziły? Czemu miałby się śpieszyć do
konfrontacji z Radą Czarowników? Czy naprawdę chce być obrońcą Marianny - królowej
odpowiedzialnej za tyle jego osobistych strat? Królowej, która prawdopodobnie wciąż oferuje
nagrodę za jego głowę?
Nawet jeżeli dotrze do Fells, nie może ufać, że klany będą go osłaniać. Wojownicy
Demonai nienawidzą go, bo jest obdarzony mocą. Odrzucili go, pragnąc kupić trochę czasu.
Gdyby nie Rebeka, uciekłby w inną stronę. Trzymając się z dala od gór, mógłby przez
wiele miesięcy, a nawet lat unikać tych, którym przysiągł służyć. Na pewno udałoby się znaleźć
jakąś nizinną kryjówkę i zniknąć.
Jakby to było możliwe! Prychnął. Owszem, podobało mu się w Oden’s Ford, ale nie lubił
nizin. Choć był dzieckiem miasta, to wychowywał się w górach i płaskie przestrzenie dookoła
wprawiały go w zakłopotanie. Tęsknił do tego, by znowu otulić się górami.
I tak nigdy nie udawało mu się długo pozostawać w cieniu. Wcześniej czy później miałby
swój gang - ludzi, których trzeba utrzymać i za których jest się odpowiedzialnym. Którzy będą
płacić za jego błędy.
Dlatego nie brał poważnie pod uwagę zerwania umowy z klanami. W każdym razie nie
poprzez ucieczkę. Nie wystarczało być po stronie zwycięzców. On, Han Alister, miał zamiar
wyjść z tego obronną ręką.
Han i klany mieli wspólnego wroga. Lord Gavan Bayar, Wielki Mag Fells, doprowadził
do śmierci matki i siostry Hana. Torturował i zabił jego przyjaciół, próbując znaleźć Hana i
odzyskać amulet odebrany przez niego Bayarom. Ten czaromiot w kształcie węża należał
niegdyś do jego przodka Algera Waterlowa, niesławnego Króla Demona. Teraz przylegał do
skóry na piersi Hana.
Później Rebeka Morley zniknęła z Oden’s Ford, a wraz z nią syn lorda Bayara Micah.
Jeżeli Han nie trafi na ślad Rebeki, to wyśledzi Micaha i wyciśnie z niego prawdę. Jeśli Rebeka
jeszcze żyje, to czas nagli, a jeśli nie żyje, to on już dopilnuje, żeby Bayarowie za to zapłacili.
W Oden’s Ford był zbyt pewny siebie. Teraz jego własne słowa brzmią jak naiwne
przechwałki.
Wy, Bayarowie, musicie się nauczyć, że nie można mieć wszystkiego. I ja was tego nauczę.
Jeszcze bliższy prawdy był w rozmowie z Rebeką, kiedy widział ją ostatni raz:
Zawsze, kiedy próbuję odłożyć coś na przyszłość, tracę to.
Teraz wracał do domu tak jak członek gangu Łachmaniarzy wchodzący do
Południomostu, gdzie dookoła zewsząd czyhają nań wrogowie. Tyle że tym razem jeśli poleje się
krew, to po drugiej stronie.
To znaczyło, że potrzebuje lepszej broni. Będzie musiał zaryzykować powrót do Edijonu i
pogodzić się ze swoim dawnym nauczycielem Krukiem.
Kruk także go okłamał - traktował jak bezmyślne narzędzie, które bezwzględnie
wykorzystał do próby zabicia ich wspólnych wrogów Bayarów. A jednak Kruk nauczył Hana
podczas tajemnych nocnych spotkań więcej, niż przekazali mu wszyscy wykładowcy z Oden’s
Ford razem wzięci.
Han chciałby przed przekroczeniem granicy Fells uzyskać pomoc Kruka. Musi wejść do
Edijonu z bezpiecznego miejsca, bo opuszczone przez niego ciało będzie w tym czasie
całkowicie bezbronne. Znalazł wyłom w małym kanionie, gdzie niewielki strumyk wpadał do
rzeki, w odległości mniej więcej jednego dnia jazdy na południe od Fetters Ford.
Rozłożył koce przy ścianie wąwozu ponad strumieniem. Wygrzebał niekształtną szczelinę
w skalistym podłożu i rozpalił na jej dnie ognisko, które nie dymiło, więc nie powinno było być
widoczne, chyba że bezpośrednio z góry.
Zjadł kolację jak zawsze - chleb, ser, wędzoną rybę i suszone owoce - i popił herbatą
zrobioną z wody ze strumienia. Następnie, pochyliwszy się nad ogniskiem, żeby lepiej widzieć,
przejrzał swoją księgę zaklęć.
Kruk potrafił tworzyć iluzje, lecz wydawało się, że nie jest w stanie samodzielnie
czarować. Brakowało mu żaru, tej wytwarzanej przez czarowników energii, która wspierana
przez amulety wpływa na rzeczywistość. Jeżeli więc w Edijonie jedynym narzędziem, jakim
można komuś zaszkodzić, jest magia, to Han powinien wrócić bezpiecznie. Jeżeli tak jest.
Wciąż nosił talizman z jarzębiny, otrzymany od Tancerza - ten, który podczas ostatniej
wizyty w Edijonie uchronił go przed opętaniem przez Kruka. Musiał wierzyć, że tym razem
znowu go ochroni. Było to oczywiście ryzykowne, lecz on potrzebował sprzymierzeńca, a Kruk
tak samo nienawidził Bayarów i był chyba jedyną osobą, która mogła i prawdopodobnie chciała
nauczyć Hana tego, co mu potrzebne do zwycięstwa.
Zaczerpnął tchu i skupił się na pomieszczeniu w wieży Mystwerku, gdzie spotykali się
podczas jego pobytu w Oden’s Ford. Domyślał się, że miejsce nie ma znaczenia, to było tak samo
dobre jak każde inne. Zobaczył zniszczone deski podłogi, olbrzymie dzwony wiszące nad głową,
blask księżyca na ścianie. Zacisnął palce na amulecie i wypowiedział zaklęcie.
Kiedy otworzył oczy, stał w dzwonnicy wieży Mystwerku, odziany w idealnie skrojone,
wytworne szaty błękitnokrwistych. Szybko obrzucił wzrokiem otoczenie, nie spuszczając dłoni z
amuletu. Był sam.
Wciągnął ciepłe, wilgotne powietrze - zapach Południa. Na zewnątrz po bruku przetoczył
się wóz. Czy Han zobaczyłby go, gdyby podbiegł do okna? Czy gdyby teraz wyszedł na zewnątrz
i ruszył do Hampton Hall, spotkałby się z Tancerzem? Nie potrafił sobie tego wszystkiego
poukładać.
Czekał. Minęła minuta. Kolejna. Może się mylił i Kruk się nie zjawi. Poczuł
rozczarowanie. Cierpliwości, Alister, pomyślał. Minął już miesiąc i najprawdopodobniej Kruk
nie spodziewa się ciebie znów zobaczyć.
Wreszcie powietrze przed nim zamigotało, zalśniło i zaczęło gęstnieć.
To był Kruk, lecz jakże inny od tego, którego Han pamiętał. Jego obraz był wątły,
niematerialny, ubranie zwisało na nim niczym skrzydła anioła. Były instruktor Hana stał w
pewnym oddaleniu, w rozkroku, z rękami uniesionymi jakby do obrony. Jego włosy, wcześniej
kruczoczarne, teraz były jasne, niemal przezroczyste, choć oczy pozostały tak samo niebieskie
jak przedtem.
- Witaj, Kruku - przywitał go Han.
Kruk przechylił głowę, obserwując Hana, jakby ten mógł w każdej chwili go zaatakować.
- Co tu robisz? - zapytał. - Nie przypuszczałem, że jeszcze cię zobaczę.
- Możliwe, że to ostatni raz - odparł Han takim tonem, jakby mu wcale na tym nie
zależało. - Ale pomyślałem, że dam ci szansę wyjaśnienia tego, co się stało.
- Po co miałbym ci cokolwiek wyjaśniać? - zapytał Kruk i zmrużył oczy. - Nasze
spotkania przyniosły znacznie więcej korzyści tobie niż mnie. Stworzyłem ci szansę pozbycia się
dwojga Bayarów, a ty ją zaprzepaściłeś.
- Dobra. Rozumiem, że to strata czasu. No to żegnaj - powiedział Han. Złapał swój amulet
i otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć zaklęcie zamykające.
- Poczekaj! - Kruk podniósł ręce i zaraz opuścił je wzdłuż ciała. Tym razem darował
sobie świecidełka i fantazyjne łaszki. - Proszę, zostań.
Han stał z dłonią na amulecie. Czekał.
- Czy chciałeś, żebym wyjaśnił ci coś konkretnego? - zapytał Kruk z westchnieniem. - W
kwestii skuteczności?
- Chcę wiedzieć, kim jesteś, dlaczego nie chcesz, żebym to wiedział, dlaczego chowasz
taką urazę do Bayarów i dlaczego chciałeś współpracować ze mną - odpowiedział Han. - Tyle na
początek.
Kruk pocierał czoło kciukiem i palcem wskazującym. Wyglądał na pokonanego.
- Nie wystarczy, jeśli obiecam, że już nie będę cię traktował jak głupca?
- Nie. - Han potrząsnął głową.
- Nawet gdy powiem ci prawdę, i tak mi nie uwierzysz - oznajmił Kruk. - Zawsze tak jest.
Ludzie zupełnie bez potrzeby ograniczają samych siebie i próbują ograniczać innych.
- Wciąż nie wiem tego, czego chcę się dowiedzieć - zauważył Han. - Nie należę do
najcierpliwszych osób.
- Ja też nie - stwierdził Kruk. - Ale musiałem się wykazać niewiarygodną cierpliwością
dłużej, niż możesz to sobie wyobrazić. Kim jestem? Kiedyś byłem wrogiem Bayarów. Ich
największym rywalem.
W tym momencie było wiadomo, że ujawni tę historię jedynie w strzępkach i zagadkach.
- A teraz nie jesteś? - zapytał Han.
Kruk uśmiechnął się blado.
- Chyba można by powiedzieć, że jestem cieniem. Duchem dawnego siebie. Pozostałością
po tym, kim niegdyś byłem, powstałą z pamięci i emocji. Bayarowie nie uważają mnie już za
zagrożenie. A jednak - przyłożył palec do skroni - mam coś, czego bardzo pragną.
- Wiedzę - domyślił się Han. - Wiesz coś, czego chcą się dowiedzieć.
- Wiem coś, czego chcą się dowiedzieć, i mam zamiar to wykorzystać, by ich zniszczyć -
oświadczył Kruk rzeczowo. - To sens mojego istnienia.
Han przestał rozumieć.
- Co masz na myśli, mówiąc, że jesteś duchem dawnego siebie?
Obraz Kruka zadrgał, zamigotał, rozpłynął się i ponownie się ukształtował.
- To wszystko, co po mnie pozostało - powiedział. - Jestem iluzją. Istnieję w twojej
głowie, Alister. I w Edijonie, miejscu spotkań czarowników. Nie w świecie, który uważasz za
rzeczywisty.
- Chcesz powiedzieć, że… nie żyjesz? - Han wpatrywał się w Kruka zdumiony. - To
niedorzeczne. - W każdym razie to się nie zgadzało z tym, czego uczono go w świątyni. Ale w
końcu nigdy nie uważał się za teologa.
Kruk wzruszył ramionami.
- A czym jest śmierć? Utratą ciała? Utratą ożywczej iskry? Jeżeli tak, to jestem martwy. A
może życie to trwanie pamięci i emocji, woli i pragnień? - ciągnął Kruk, jakby prowadził
rozmowę z samym sobą. - Jeżeli tak, to jestem bardzo żywy.
- Ale nie masz ciała - podsumował Han.
- No właśnie. - Kruk się uśmiechnął. - Nie mam ciała ani nic poza tym, co potrafię
stworzyć w Edijonie. A do zemsty na Bayarach potrzebne jest ciało. Konkretnie, ciało
czarownika, bo to by mi pozwoliło wykorzystać tę wielką wiedzę na temat magii, którą
posiadam.
- I tu było miejsce dla mnie - zauważył Han. - Mogłem dostarczać ci żaru, którego
potrzebowałeś.
- Tu było miejsce dla ciebie. - Kruk uważnie przyjrzał się Hanowi. - Wydawałeś się
idealnie nadawać. Masz wielką moc… zaskakująco wielką. Nie umiałeś prawie nic albo bardzo
mało, przez co byłeś podatny na mój wpływ i chętny do spędzania ze mną czasu. Nienawidziłeś
Bayarów i sądząc po twojej nędznej przeszłości, byłeś bezwzględny i pozbawiony zasad.
Wszystko pasowało.
- Pasowało? - oburzył się Han. Nie spodziewał się aż takiej szczerości.
Kruk skinął głową.
- Na początku dość łatwo było mi nad tobą panować, zwłaszcza gdy aktywnie używałeś
amuletu. Nawet czasami ci pomagałem, gdy wydawało się, że grozi ci przedwczesna śmierć.
- Chodzi ci o ten kolczasty żywopłot, kiedy nas ścigali przez granicę w drodze do Delphi?
- zauważył Han. - I kiedy uciekaliśmy księciu Gerardowi w Ardenscourt? - Han pokonał kilku
żołnierzy Montaigne’a, choć miał wrażenie, że sam niewiele zrobił.
- Tak. Ale w końcu, gdy już zyskałeś większą wiedzę, stworzyłeś bariery, które trzymały
mnie z dala. Bardzo frustrujące. Próbowałem się przez nie przedostać.
- I wtedy przybyłem do Edijonu - powiedział Han.
- Ku mojej radości, tak. - Kruk spojrzał na niego z ukosa. - W Edijonie wciąż byłeś
podatny na wszelkie iluzje, które tworzyłem. Nadal mogłem wchodzić do twojego umysłu.
Mogliśmy prowadzić rozmowy i mogłem cię uczyć. To stwarzało wiele możliwości.
- Ale… - Han zmarszczył czoło - nadal się zdarzało, nawet po tym, jak zaczęliśmy się
spotykać, że wchodziłeś we mnie w realnym życiu, prawda? - Znalazł się na górnym piętrze
Biblioteki Bayarów pośród starych, zakurzonych ksiąg. Wydobył z kieszeni mapę Szarej Pani i
spis zaklęć, a także notatki, które trzymał teraz w jukach. - Miałem wielkie dziury w pamięci w te
dni, kiedy się spotykaliśmy.
- Pod koniec naszych sesji, gdy już byłeś prawie całkiem wyzuty z mocy, bariery opadały.
Mogłem wtedy cię opętać i wraz z tobą opuścić krainę marzeń - wyznał Kruk bez cienia skruchy
w głosie.
- To dlatego zmuszałeś mnie do tak ciężkiej pracy? - zapytał Han. - Żebym wyczerpał
swoją moc i żebyś mógł przejąć kontrolę?
- To również, ale też mieliśmy wiele do zrobienia - oświadczył Kruk. - Niestety, w stanie
wyczerpania nie nadawałeś się do magicznych zadań, więc nie mogłem wtedy ścigać Bayarów.
Ale to mi dało możliwość przejścia na tamtą stronę.
Han poczuł gęsią skórkę na myśl o Kruku obecnym w jego ciele.
- Ale większość czasu spędzałeś w starej części biblioteki?
Kruk wyglądał na zaskoczonego.
- Pamiętasz to?
- Kilka razy zostawiłeś mnie w złym miejscu - odparł Han. - W magazynie.
- Miałem niewiele czasu do całkowitego wyczerpania twojego amuletu. Kilka razy
zabrakło nam mocy, zanim zdążyłem cię odstawić.
- A ja myślałem, że tracę zmysły - rzekł Han. - Czego szukałeś?
- Chciałem tylko być lepszy od ciebie - powiedział Kruk, przygryzając wargę i
odwracając wzrok. - Jesteś wymagającym studentem, Alister. Ciągle zadajesz pytania i domagasz
się odpowiedzi.
- Nie wierzę ci - stwierdził Han. - Myślę, że miałeś własny plan. Może szukałeś sposobu,
żeby opętać mnie na stałe?
Oczy Kruka zalśniły, co znaczyło, że Han trafił w sedno.
- Tak by było najlepiej. Ale zdaje się, że to niemożliwe. - Kruk zamknął oczy, jakby
jeszcze raz to przeżywał. - Wyobrażasz sobie, Alister? Możesz sobie wyobrazić, jak to jest dla
takiego cienia jak ja znowu poczuć świat wszystkimi zmysłami: wzrokiem i dotykiem, zapachem,
smakiem i słuchem?
- Ja bym nie poszedł do biblioteki - odparł Han.
Kruk się roześmiał.
- Lubię cię, Alister. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyś był mniej sympatyczny. I głupi.
Na pewno byłbyś bardziej uległy.
- Uległość do niczego nie prowadzi - stwierdził Han, czując się jak wiejski chłopiec na
targu. Kruk zrzucił na niego tak dużo, że trudno było spod tej sterty spraw dostrzec jakieś
światło. W jego głowie kołatały się same pytania.
- A więc ja byłem z tobą niezwykle szczery - rzekł Kruk, przerywając zadumę Hana. - A
teraz ty mi powiedz, po co wróciłeś. Czy mam rozumieć, że nadal czegoś ode mnie chcesz?
- Jestem w drodze do Fells, gdzie czeka mnie walka z Bayarami, a może całą Radą
Czarowników - oświadczył Han.
- Sam jeden? To ambitny zamiar, nawet jak na ciebie - zauważył Kruk oschle. - Co
dokładnie chcesz osiągnąć? Poza utratą życia.
- Bayarowie mają zamiar osadzić Micaha Bayara na tronie Szarych Wilków. Chcę temu
zapobiec.
- Aha. Bayarowie są uparci - mruknął Kruk. - Szkoda, że młody Bayar nie zginął w
Edijonie - urwał i spojrzał na Hana zmrużonymi oczyma, by sprawdzić, czy wyczuł aluzję. - A co
ty masz do Bayarów. Co oni ci zrobili?
- Rok temu zamordowali mi mamę i siostrę - odparł Han. - Teraz nie mam już nikogo. A
ostatnio… poznałem jedną dziewczynę, Rebekę. To była moja… hm… nauczycielka. Zniknęła i
to przez Bayarów. Myślę, że zrobili to, żeby się na mnie odegrać.
Kruk spojrzał mu prosto w oczy.
- Ty żałosny durniu - powiedział i pokręcił głową. - Kochasz ją, prawda?
A niech to! Ta moja twarz, z której w Edijonie wszystko da się wyczytać, pomyślał Han.
Kruk się roześmiał.
- Dam ci krótką radę: nie wdawaj się w wojnę o dziewczynę. Nie warto. Miłość robi z
mądrych mężczyzn głupców.
- Nie przyszedłem do ciebie po radę, tylko po pomoc. Wszystko jest przeciwko mnie.
Nawet jeśli mi pomożesz.
- Wracasz do mnie po pomoc po tym, co stało się ostatnim razem? - Kruk uniósł brwi. -
Miałem cię za sprytniejszego.
- Wszystko jest ryzykowne - odrzekł Han. - Istnieje ryzyko, że znowu mnie zdradzisz, ale
teraz już jestem na to przygotowany, więc nie tak łatwo będzie ci wyrządzić mi krzywdę. Ze
strony zaś Bayarów zagrożenie jest realne i bliskie.
Kruk stał w lekkim rozkroku, z przechyloną na bok głową, i patrzył na Hana tak, jakby
widział go pierwszy raz.
- No no, Alister, co za wielkie słowa. Ta młoda niewiasta, ta twoja nauczycielka,
naprawdę nauczyła cię ogłady.
Rebeka. Han poczuł ucisk w żołądku. Być może przez te lekcje zginęła.
- W głębi duszy się nie zmieniłem - odpowiedział. - Zamierzam zdobyć to, czego chcę, i
nikt mi w tym nie przeszkodzi. Ty też. Albo robimy to po mojemu, albo wypadasz z gry.
Decyduj.
- W porządku. Zrobimy to po twojemu - zgodził się Kruk. - Ale i tak udzielę ci rady, a ty
zdecydujesz, czy ją wykorzystasz.
- Dobrze - powiedział Han, czując, jak znów ogarniają go wątpliwości. - Ale najpierw
muszę wiedzieć, co wydarzyło się między tobą a Bayarami i kiedy to było. Gdzie się od tamtej
pory podziewasz? I dlaczego wybrałeś mnie?
- Czy to w ogóle ma znaczenie? - odrzekł Kruk, odwracając się, aby Han nie widział jego
twarzy. - Łączy nas zbieżność interesów, nic więcej, jak w małżeństwie z rozsądku. Czy to nie
wystarczy?
- Przekonałem się już, że to, o czym nie chcesz mówić, jest właśnie tym, co ja chcę
wiedzieć - powiedział Han, myśląc: Jeśli dowiem się, dlaczego, jeśli poznam twoją motywację,
łatwiej przewidzę, kiedy wbijesz mi nóż w plecy.
- Już ci mówiłem. Jeśli powiem ci prawdę, nie uwierzysz mi. - Kruk chodził tam i z
powrotem, jego postać znów migotała, co Han już nauczył się przyjmować za oznakę poruszenia.
Czyżby to było tak straszliwe wspomnienie, że Kruk nie jest w stanie wydobyć go z pamięci?
- Spróbuj - zachęcił Han Kruka, gdy ten nie przestawał chodzić. - No, śmiało. Podsuń mi
przynajmniej jakieś dobre kłamstwo, może mnie przekonasz.
- Dla ciebie i tak nie ma znaczenia, co się stało - odezwał się Kruk. - To było dawno przed
twoim urodzeniem.
Nie jesteś nawet taki stary, pomyślał Han, ale zaraz sobie przypomniał, że Kruk może być
w każdym wieku.
- Nic, co powiesz, chyba mnie nie zaskoczy - stwierdził Han. - Ale póki nie poznam
twojej historii, nasza współpraca jest niemożliwa.
W końcu Kruk stanął na wprost Hana. Na twarzy miał gorzki uśmiech.
- Zobaczymy - powiedział. - Zobaczymy, jaki z ciebie chojrak. - Jego obraz nieco się
zmienił, stał się ostrzejszy, wyrazistszy.
Włosy pozostały jasne, lśniące, okalające szlachetne arystokratyczne rysy. Miał oczy
koloru chabrów i uśmiechnięte usta. Tak jak przedtem wyglądał na ledwie o kilka lat starszego
od Hana.
CINDA WILLIAMS CHIMA TRON SZARYCH WILKÓW SIEDEM KRÓLESTW - KSIĘGA TRZECIA PRZEŁOŻYŁA DOROTA DZIEWOŃSKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przy granicy Raisa ana’Marianna jak co dzień skuliła się w ciemnym kącie Purpurowej Czapli i skubała placek z mięsem. Nauczyła się już spędzać całe wieczory, siedząc nad skromnym posiłkiem i kuflem cydru. Takie przesiadywanie w gospodzie było ryzykowne. Asasyni lorda Bayara na pewno jej szukali. Nie udało im się zabić jej w Oden’s Ford, bo pomógł jej Micah Bayar. Ale szpiedzy Wielkiego Maga mogli czaić się wszędzie, nawet tutaj, w przygranicznym Fetters Ford. Zwłaszcza tutaj. Bayar na pewno chciałby złapać Raisę, zanim przekroczy ona granicę Fells. To by mu bardzo ułatwiło sprawę - bez trudu mógłby ukryć morderstwo przed jej matką królową i przed klanem z Gór Duchów, z którego wywodzi się jej ojciec. Mimo wszystko nie mogła cały czas ukrywać się w pokoju. Musiała ujawnić się przed tymi, którym chciała dać się znaleźć. Pragnęła w jakiś sposób dostać się do domu, ułożyć stosunki z królową Marianną i stawić czoło tym, którzy chcieli odebrać jej tron Szarych Wilków. Nazwisko Rebeki Morley przestało być bezpieczne. Znało je zbyt wielu wrogów. Teraz nazywa się Brianna Wędrowniczka - nawiązała w ten sposób do swego klanowego pochodzenia. Udawała, że wraca ze swojej pierwszej wyprawy handlowej na Południe i zatrzymały ją tu przygraniczne niepokoje. Po miesiącu takiego trwania w zawieszeniu znała wszystkich bywalców Czapli - byli to głównie flisacy, kowale, weterynarze i stajenni obsługujący podróżnych. Niewielu natomiast bywało tu miejscowych. Wyraźnie widać było wpływ toczącej się wokół wojny. Raisa rozejrzała się po sali i wyłowiła wzrokiem obcych przybyszów. Dwie tamrońskie damy już drugi wieczór z rzędu zajmowały stolik w rogu. Jedna była młoda i ładna, a druga przysadzista, w średnim wieku - obie za dobrze ubrane jak na taką gospodę. Widocznie jakaś szlachcianka ze swoją opiekunką ucieka na Południe. Przy stoliku obok drzwi grali w karty trzej chudzi mężczyźni w cywilnych ardeńskich ubraniach. Zaczynali w czterech, lecz jeden przed chwilą wyszedł. Kiedy Raisa kilka razy spojrzała w ich stronę, poczuła na sobie wzrok któregoś z nich. Przeszył ją dreszcz. Złodzieje czy asasyni? A może tylko młodzieńcy okazujący zainteresowanie samotną dziewczyną? Nic już nie było oczywiste. Pozostali goście to w większości żołnierze. W Fetters Ford było ich mnóstwo. Niektórzy
nosili herb Czerwonego Jastrzębia, inni Czaplę Tamronu, a jeszcze inni nie mieli żadnych symboli - byli albo najemnikami, albo dezerterami z armii króla Markusa. Każdy z nich mógł polować na Raisę. Już miesiąc minął, odkąd uciekła Gerardowi Montaigne’owi, ambitnemu młodemu księciu Ardenu. Gerard miał nadzieję zdobyć władzę w co najmniej trzech z Siedmiu Królestw: pozbawiając tronu własnego brata Geoffa, obecnie władającego Ardenem, najeżdżając Tamron - swego dotychczasowego sprzymierzeńca, oraz poślubiając Raisę ana’Marianna, następczynię tronu Szarych Wilków z Fells. W każdej chwili spodziewano się wieści, że stolica Tamronu została zdobyta przez Gerarda. Książę Ardenu oblegał ją od wielu tygodni. Gdy Raisa przybyła do Fetters Ford, miała zamiar poprosić kogoś z władz tamrońskich o wysłanie posłańca do koszar przy Ścianie Zachodniej w Fells. Tamtejsi strażnicy mogliby przekazać wiadomość od niej jej ojcu Averillowi lordowi Demonai albo kapitanowi Gwardii Królewskiej Edonowi Byrne’owi - prawdopodobnie jedynym osobom w Fells, którym mogła ufać. Jednak po przyjeździe do tego nadgranicznego miasteczka nie zastała żadnych przedstawicieli władz. Dom garnizonowy był pusty, żołnierzy ani śladu. Część z nich pewnie udała się na Południe na pomoc oblężonej stolicy. Większość zaś prawdopodobnie wtopiła się w tłum mieszkańców i wyczekiwała wyniku tej wojny. Nie opuszczała jej nadzieja, że jej przyjaciel kapral Amon Byrne i jego drużyna Szarych Wilków ruszą jej śladem na północ i znajdą ją w Fetters Ford. Później mogliby podróżować wspólnie, tak jak jesienią, gdy wędrowali do akademii w Oden’s Ford. Jako przyszły kapitan jej gwardii Amon był magicznie związany z Raisą, powinien więc w pewien sposób wyczuwać, gdzie ona jest. Tygodnie jednak mijały, a Amon się nie zjawiał. Gdyby jej szukał, już by tu dotarł. Myślała też o tym, żeby przyłączyć się do jakiegoś kupca klanowego wracającego na Północ. Była mieszanej krwi. Ze śniadą cerą i gęstymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za członkinię klanu. Ta nadzieja jednak również zgasła, gdy tygodnie mijały, a żadni kupcy się nie zjawiali. Przez wojenną zawieruchę w Tamronie podróżni omijali bagniste Trzęsawiska oraz groźnych Wodnych Wędrowców i wybierali łatwiejszą drogę przez Przełęcz Sosen Marisy i Delphi. Na jej stolik padł czyjś cień. To Simon, syn właściciela gospody. Wahał się i zbierał na
odwagę, by spytać, czy może zabrać jej talerz. Na ogół po takim godzinnym wahaniu następowały trzy słowa rozmowy. Raisa domyślała się, że Simon jest w jej wieku, a może nieco starszy, choć ona czuła się dużo starzej, niż wskazywałaby na to metryka. Miała niecałe siedemnaście lat, ale była cyniczna i obojętna, miała zranione serce. Lepiej się ze mną nie zadawaj, pomyślała ponuro. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka. Wciąż myślała o Hanie Alisterze. Budziła się, czując smak jego pocałunków na ustach i żar jego dotyku na skórze. W ciągu dnia zaś wydawało jej się niewiarygodne, że ten ich krótki romans kiedykolwiek się zdarzył. I że on w ogóle jeszcze o niej myśli. Ostatnim razem, gdy Raisa spotkała się z Hanem, Amon Byrne przegnał go mieczem. Później ona, uprowadzona przez Micaha Bayara, opuściła akademię bez słowa pożegnania. Han chyba nie ma miłych wspomnień o dziewczynie, którą znał jako Rebekę. Tak czy inaczej wydawało się mało prawdopodobne, że jeszcze go zobaczy. Nadchodziła pora zamknięcia gospody. Kolejny dzień minął jej na niczym, podczas gdy sytuacja w domu zmieniała się bez jej udziału. Może już ją wydziedziczono. Może Micah uciekł Gerardowi Montaigne’owi i właśnie teraz realizuje swój plan poślubienia jej siostry Mellony. Ktoś chrząknął nad jej głową. Raisa podniosła wzrok i zobaczyła Simona. - Lady Brianno - powiedział po raz drugi. Kości, pomyślała. Muszę szybciej reagować na imię Brianna. - Te damy tam zapraszają was do swojego stołu - mówił Simon. - Twierdzą, że nie przystoi damie jeść samotnie. Mówiłem im, żeście już jedli, pani, ale… - Wzruszył ramionami, niezdarnie opuszczając ręce wzdłuż ciała. Raisa spojrzała na dwie tamrońskie kobiety. Pochyliły się naprzód i obserwowały ją z zaciekawieniem. Kobiety w Tamronie miały reputację rozpieszczanych szklarniowych kwiatów. Ich pozycja w społeczeństwie była dość silna, choć pod względem fizycznym traktowano je jak delikatne istoty, które jeżdżą konno bokiem i osłaniają się parasolkami przed południowym słońcem. Mimo wszystko propozycja była kusząca. Miło będzie porozmawiać z kimś innym niż Simon - z kimś, kto będzie podtrzymywał połowę konwersacji. Przy okazji może dowie się czegoś o aktualnej sytuacji w Tamron Court.
Ale nie. Czym innym było oszukać Simona opowieścią o działalności kupieckiej. Simon chciał być oszukiwany. Czym innym natomiast byłoby usiąść w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam, które przywykły do wyciągania z rozmówców sekretów. Raisa uśmiechnęła się do nich i pokręciła głową, wskazując na resztki swojego posiłku. - Powiedz im, że dziękuję, ale zaraz wracam do pokoju - oświadczyła. - Mówiłem im, że tak powiecie - odparł Simon. - Kazały wam przekazać, że mają dla was propozycję… zadanie. Szukają eskorty przez granicę. - Dla mnie? - mruknęła Raisa. Nie była typem wojowniczki, była raczej drobna i niska. Wpatrywała się w kobiety, przygryzając dolną wargę i myśląc. Podróż w grupie może być bezpieczniejsza, ale one nie zapewnią jej ochrony. Choć w sferze kontaktów towarzyskich zapewne świetnie sobie radzą, to w walce nie będzie z nich pożytku. Będą dla niej tylko ciężarem. Z drugiej strony, nikt nie będzie podejrzewał, że mogłaby podróżować z dwiema tamrońskimi damami. - Porozmawiam z nimi - stwierdziła. Simon zaczął się odwracać, lecz znieruchomiał, gdy Raisa położyła mu dłoń na ramieniu. - Simonie, czy wiesz, kim są ci mężczyźni? - zapytała, wskazując dyskretnym ruchem głowy graczy w karty. Simon zaprzeczył. Był przyzwyczajony do takich pytań z jej strony i zrozumiał, o co jej chodzi. - Są tu pierwszy raz, ale tu nie nocują - powiedział, zabierając jej talerz. - Mówią po ardeńsku, ale płacą monetami z Fells. - Pytali o was i o te tamrońskie damy - dodał i zaraz dorzucił: - Nic im nie powiedziałem. Simon podniósł głowę, gdy drzwi karczmy otwarły się i zamknęły. Do wnętrza wpadł podmuch wilgotnego, chłodnego nocnego powietrza, odgłos deszczu i pół tuzina nowych gości - samych obcych. Byli odziani w zwyczajne filcowe peleryny, lecz ich sposób bycia wskazywał na związek z wojskiem. Raisa cofnęła się w cień, serce podskoczyło jej w piersi. Wytężyła słuch, by wyłowić cokolwiek z ich rozmowy i rozpoznać, jakim językiem się porozumiewają. Jak długo jeszcze? pomyślała. Jak długo będzie czekać na eskortę, która może nigdy nie nadejść? Jeżeli Gerard zdobył Tamron, to ile czasu trzeba, by całkowicie zamknął granice i uwięził ją tutaj? Może bezpieczniej będzie uciec teraz, niż czekać na wsparcie. Wzdłuż granic kręci się jednak mnóstwo renegatów, złodziei i dezerterów, a to oznacza
ryzyko, że zostanie obrabowana, zhańbiona, a nawet pozbawiona życia. Zostać czy ruszać? To pytanie kołatało w jej głowie tak samo głośno jak deszcz bijący o dach tawerny. Pod wpływem nagłego impulsu wstała i skierowała się w stronę stolika tamrońskich dam. - Jestem Brianna Wędrowniczka - powiedziała szorstkim, rzeczowym tonem. - Podobno szukacie eskorty na podróż przez granicę. Przysadzista kobieta skinęła głową. - To lady Esmerell - przedstawiła swoją młodszą towarzyszkę. - A ja jestem Tatina, jej guwernantka. Nasz dom najechała armia ardeńska. - Czemu wybrałyście mnie? - zapytała Raisa. - Kupcy znani są z tego, że umieją się posługiwać bronią, nawet kobiety… - Delikatnie się wzdrygnęła. - Na drodze jest wielu mężczyzn, którzy chętnie wykorzystaliby słabość dwóch niewinnych niewiast. No nie wiem, pomyślała Raisa. Tatina wygląda na taką, co to nie da sobie w kaszę dmuchać. - Chcecie iść przez Trzęsawiska czy przez Fells? - Którędy nas poprowadzicie - odrzekła Esmerell, z trudem opanowując drżenie warg. - Chcemy tylko się stąd wydostać i schronić w świątyni Fellsmarchu do czasu, gdy Ardeńczycy opuszczą nasze ziemie. Nie zwlekaj za długo, pomyślała Raisa. Esmerell pogrzebała w spódnicach, wyciągnęła pękatą sakiewkę i rzuciła ją na stół. - Zapłacimy - oświadczyła. - Mamy pieniądze. - Schowajcie to, nim ktoś zobaczy - syknęła Raisa. Sakiewka zniknęła. Raisa przyglądała się im z namysłem. Nie może czekać wiecznie, aż ktoś po nią przybędzie. Może nadszedł czas, by zaryzykować. - Proszę. - Tatina położyła dłoń na ręce Raisy. - Usiądźcie. Może jak się bliżej poznamy… - Nie. - Raisa pokręciła głową. Nie chciała, by ją zapamiętano w towarzystwie tych dam na wypadek, gdyby ktoś jej szukał. - Musimy się wcześnie położyć, jeżeli jutro mamy wyruszyć skoro świt. - To znaczy, że się zgadzacie? - Esmerell z zadowoleniem klasnęła w dłonie.
- Ććśś… - Raisa rozejrzała się, lecz chyba nikt nie zwracał na nie uwagi. - Bądźcie przy stajniach o świcie, spakowane, gotowe do całodziennej podróży. Zostawiła damy i wróciła do swojego stolika z nadzieją, że podjęła słuszną decyzję. Z nadzieją, że dzięki temu dotrze do domu wcześniej. W głowie kłębiło jej się od planów. Poprosi Simona o spakowanie chleba, sera i mięsa na drogę. Jak już będą w Trzęsawiskach, może skontaktuje się z Wodnymi Wędrowcami, a oni… - Chyba przyda się wam, panienko, coś na poprawę humoru - odezwał się męski głos po ardeńsku. Potężny nieznajomy stanął na wprost Raisy. Był to jeden z tych, którzy przed chwilą weszli; jego twarz pozostawała w cieniu kaptura. Nie zdjął nawet peleryny, choć skapywały z niej krople tworzące na podłodze kałuże. - Hej, chłopcze! - zawołał do Simona. - Przynieś panience jeszcze raz to, co pije, i dla mnie kufel piwa. I ruszaj się żywo! Bo zaraz zamkną. Raisa poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jednym z niebezpieczeństw samotnego spożywania posiłków w tawernie było to, że każdy wchodzący mężczyzna widział w niej łatwą zdobycz. Cóż, zaraz wyprowadzi go z błędu. - Może odnieśliście, panie, mylne wrażenie, że szukam towarzystwa - odparła lodowatym tonem. - Wolę pozostać sama. Będę wdzięczna za pozostawienie mnie w spokoju. - Nie bądź taka - nalegał nieznajomy na tyle głośno, że słyszano go w całej sali. - Takie dziewczątko nie powinno siedzieć samo. Nachylił się do niej i zmienił głos na niski i łagodny, choć nadal mówił po ardeńsku tak, jakby to był jego język ojczysty. - Czy na pewno nie poświęcisz chwili żołnierzowi, który od dawna jest w drodze? Odchylił kaptur i Raisa zobaczyła zmęczone szare oczy Edona Byrne’a, kapitana Gwardii Królewskiej Fells. Uderzająco podobne do oczu jego syna Amona. Z trudem udało jej się nie otworzyć ust ze zdumienia. W głowie zaczęły rodzić się pytania, które cisnęły się na usta. Jak ją tu znalazł? Co tu robi? Kto wiedział, że on tak dobrze mówi po ardeńsku? Czy jest z nim Amon? - Cóż… W takim razie… - Odchrząknęła, by powiedzieć coś więcej, lecz w tym momencie zjawił się Simon i z taką siłą postawił kufel przed Byrne’em, że aż piwo się rozlało. Byrne poczekał, aż chłopak odejdzie, nim wrócił do rozmowy. - W Fetters Ford nie jest już bezpiecznie - wyszeptał, wciąż po ardeńsku. - Przybyliśmy po was, pani. - Rozglądał się po sali za jej plecami. Czuć było od niego woń potu i wyprawionej
skóry, jego twarz pokrywał wielodniowy zarost. Choć zgarbił się, siadając na krześle, Raisa zauważyła, że odsunął do tyłu pelerynę, by odsłonić rękojeść miecza. - Porozmawiajmy - powiedziała Raisa, czując, jak w sercu rozkwita jej nadzieja. - Spotkajmy się przy stajniach za gospodą za dziesięć minut. Wstała gwałtownie. - Jeśli wy nie wyjdziecie, ja to zrobię! Idźcie zaczepiać kogoś innego. - Odwróciła się w stronę schodów. Podróżne z Ardenu poruszyły się z ożywieniem, widocznie myśląc, że Raisa powinna była dosiąść się do nich. - Panienko! Zostawiłaś swój cydr! - krzyknął za nią Byrne, wywołując wśród gości gwizdy i chichoty. Raisa minęła schody i przeszła przez kuchnię, gdzie Simon wyrabiał ciasto na chleb, które przez noc miało wyrosnąć. - Pani? - Podniósł na nią pytający wzrok. - Muszę się przewietrzyć - odparła. Karczmarz spoglądał za nią, gdy wychodziła tylnymi drzwiami na deszcz. Zadrżała z zimna i szczelniej owinęła się peleryną Fiony Bayar, skradzioną wraz z koniem - była to jedna z niewielu rzeczy córki Wielkiego Maga, które pasowały na Raisę. W stajni było ciepło i sucho, pachniało sianem i końmi. Duch wystawił łeb ze swojego boksu, rżąc i obsypując ją owsem. Pogłaskała go po nosie. Dwa boksy dalej rozpoznała Haracza, dużego gniadego wałacha Byrne’a, mieszańca górskich kuców. Skrzypnęły drzwi stajni i stanął w nich Byrne w otoczeniu grupki niebieskich. Co prawda trudno byłoby ich tak nazwać, bowiem zamiast niebieskich gwardyjskich mundurów mieli na sobie ciepłe ubrania w odcieniach brązu i zieleni. Raisa obrzuciła ich wzrokiem, lecz ku swemu rozczarowaniu nie dostrzegła wśród nich Amona ani nikogo ze Zgrai Szarych Wilków. Ci żołnierze byli wyraźnie bardziej zaprawieni w bojach niż kadeci Amona, na ich jeszcze młodych twarzach widać było ślady słońca i wiatru. Byrne dokładnie zamknął drzwi stajni i postawił jednego ze swoich ludzi na warcie. Pozostali natychmiast ząjęli się wyprowadzaniem i siodłaniem koni. - Chcecie jechać dzisiaj? - zapytała Raisa, wskazując głową na krzątających się żołnierzy. - Im szybciej, tym lepiej - odpowiedział Byrne. Obserwował ją uważnie z góry, przygryzając dolną wargę, jakby szukał śladów ran. - Co za ulga odnaleźć was żywą. Przecież wyczułby, gdyby ją zabito. Poczułby, że zadano cios tak dla niego ważnej
dynastii Szarych Wilków. - Co się dzieje? Skąd wiedzieliście, że tu jestem? Gdzie jest Amon? Dlaczego w Fetters Ford nie jest bezpiecznie? Byrne zrobił krok w tył, jakby się cofał pod naporem tych pytań. Ruchem głowy wskazał siodlarnię. - Chodźmy tam. Raisie przypomniały się damy z Ardenu. - Aha, jeszcze jedno. Te dwie kobiety, z którymi rozmawiałam… Zgodziłam się jutro wyruszyć z nimi w drogę. Możecie posłać kogoś, żeby im powiedział, że zmieniłam plany? - Wiedziała, że to tchórzostwo, ale nie umiałaby stawić czoła rozczarowaniu lady Esmerell. - Corliss! - Byrne przywołał jednego z mężczyzn i wysłał go z powrotem do gospody, aby przekazał Esmerell i Tatinie złe wieści. Otworzywszy zagrodę, Raisa poprowadziła Ducha do siodlarni, przywiązała go i z haka na ścianie zdjęła siodło oraz uzdę. Byrne wszedł za nią i zamknął drzwi. Przez chwilę jej się przyglądał. - Czy to nie ten nizinny ogier, na którym ostatnio jeździła Fiona Bayar? Raisa przytaknęła. Fiona zmieniała konie tak często jak jej brat dziewczyny. - Pożyczyłam go. - Raisa przysunęła stołek i weszła na niego, żeby zarzucić rumakowi koc na grzbiet. - Chętnie o tym posłucham - stwierdził Byrne. - To wy mieliście mi opowiedzieć, skąd się tu wzięliście, kapitanie Byrne. - Tak, Wasza Wysokość. - Byrne pochylił głowę. - Wasz ojciec przejął wiadomość o tym, że lord Bayar wie, gdzie jesteście, i że posłał za wami, pani, asasynów. - Aha… - Raisa podniosła głowę. - Wiem o tym. Wysłał czterech do Oden’s Ford. Byrne uniósł brew w taki sposób, w jaki robił to Amon, i serce Raisy zadrżało. - I? - spytał oschle. - Ja zabiłam jednego, a Micah Bayar trzech pozostałych - oznajmiła Raisa. - Micah? - zdumiał się Byrne. - A czemu on…? - Najwyraźniej woli mnie poślubić, niż zabić - stwierdziła Raisa. - Porwał mnie ze szkoły i wlókł do domu na ślub, kiedy zaatakowało nas wojsko Gerarda Montaigne’a idące do Tamronu. To było zaraz za Oden’s Ford. Jeśli Micah przeżył, to chyba założył, że raczej wrócę do szkoły,
niż ruszę dalej do Fells, więc jest mało prawdopodobne, że lord Bayar wie, gdzie teraz jestem. - To była całkiem niedawna wiadomość - zauważył Byrne, marszcząc czoło. - Chyba nie dotyczyła tej wcześniejszej próby. To naprawdę trudna sytuacja, pomyślała Raisa z drżeniem, kiedy próbuje cię zabić tak wielu ludzi, że aż trudno się w tym połapać. Byrne podniósł siodło Ducha i umieścił je pa koniu. - Jeżeli chcecie, pani, przynieść swoje rzeczy, to ja dokończę siodłania. Raisa znała na tyle dobrze uniki Byrne’ów, by poznać, że jest oszukiwana. - Kapral Byrne nauczył mnie, że trzeba się samodzielnie zajmować swoim koniem - powiedziała i pochyliła się, by zapiąć popręg. - Kto jeszcze wie, że ruszyliście po mnie? Byrne zastanowił się. - Wasz ojciec - odparł po chwili. - I Amon. - Przygryzł wargę, jakby pożałował tego ostatniego słowa. Raisa wspięła się na palce, żeby móc patrzeć ponad grzbietem Ducha. - Czy Amon się z wami kontaktował? Czy to od niego dowiedzieliście się, że tu jestem? Byrne chrząknął. - Kiedy znikliście, pani, z Oden’s Ford, kapral Byrne uznał, że prawdopodobnie jedziecie do domu, z własnej woli albo nie. Doszedł do wniosku, że mogliście wybrać drogę na zachód, bo tędy szliście w ubiegłym roku. Wysłał ptaka z propozycją, żebym spróbował was tu znaleźć, aby ominąć możliwą pułapkę przy Bramie Zachodniej. Raisa widziała, że to wyuczona na pamięć opowieść. - Naprawdę? Skąd wiedział, że przeżyłam? Zostawiliśmy po sobie nie lada bałagan w Oden’s Ford. - Zapinała koniowi uzdę, podczas gdy ten próbował ją wypluć. - On… no… miał przeczucie - odparł Byrne. Raisa parsknęła. Nie umiał kłamać, tak samo jak Amon. - Skoro myślał, że tu jestem, to czemu nie przybył sam? - Pociągnęła za popręg, niepewna, czy jest dostatecznie mocno naciągnięty. - Myślał, że ja dotrę tu szybciej - oświadczył Byrne, przestępując z nogi na nogę. - Czemu? Gdzie on teraz jest? Byrne odwrócił wzrok. - Nie wiem, gdzie jest w tej chwili - powiedział.
- A gdzie był, kiedy wysyłał wiadomość? - nalegała. - W Oden’s Ford nie mieliśmy żadnych ptaków, które mogłyby zanieść wiadomość do Fellsmarchu. - Był w Tamron Court, Wasza Wysokość - ustąpił wreszcie, niczym ostryga, która w końcu odsłania skrywane wewnątrz mięso. - Tamron Court! - Raisa wyprostowała się i obróciła. - A co on tam robił? - Szukał was - oznajmił Byrne. - Doszły go słuchy, że wplątaliście się w utarczkę między armią Montaigne’a a oddziałem z Tamronu. Myślał, że mogliście się, pani, schronić w stolicy. Dlatego udał się tam wraz ze swoją drużyną. Raisa wpatrywała się w Byrne’a przerażona. Czuła ucisk w żołądku. - On tam nadal przebywa, tak? - szepnęła. - A miasto jest oblężone przez Gerarda Montaigne’a. - Dlatego musimy działać szybko, póki książę Ardenu myśli, że jesteście w Tamron Court - stwierdził Byrne. - Co? A czemu miałby tak myśleć? - To długa historia. - Kapitan pocierał podbródek, jakby rozważał, czy powinien się wymigać od odpowiedzi. - Montaigne zagroził, że zrówna miasto z ziemią, jeśli się nie poddadzą. Wszyscy się zastanawiają, czy naprawdę byłby w stanie to zrobić, ale król Markus wydaje się przekonany, że tak, więc rozpuścił wieści, że jesteście, pani, w mieście, licząc na to, że w takiej sytuacji książę Ardenu nie zniszczy stolicy. Teraz Montaigne żąda, by król Markus was wydał, bo inaczej wytnie wszystkich w pień. Markus wysłał więc wiadomość do królowej Marianny z prośbą o wojsko, które miałoby was uratować. - Nie obawia się, że ja się gdzieś zjawię, i wtedy on okaże się kłamcą? - zapytała Raisa. - Kapral Byrne powiedział mu, że ponieśliście śmierć w walce z siłami Montaigne’a - odrzekł Byrne z grymasem niezadowolenia. - To właśnie kapral Byrne zaproponował ten spisek Markusowi, gdy Montaigne obległ miasto. - Ale po co? - Kapral Byrne domyślał się, że nie przekroczyliście granicy. Chciał, żeby ci, którzy was ścigają, wierzyli, że jesteście w Tamron Court, a nie tutaj, na terenach nadgranicznych. Dlatego on i jego drużyna postarali się o to, żeby było widać ich obecność, żeby szpiedzy na usługach Montaigne’a i lorda Bayara widzieli, że członkowie Gwardii Królewskiej wciąż tam są, i zakładali, że to się wiąże z waszą obecnością.
- Nie - szeptała Raisa, chodząc tam i z powrotem. - No nie. Kiedy Montaigne odkryje, że został oszukany, będzie wściekły. Nie wiadomo, co zrobi. - Zatrzymała się i podniosła wzrok na Byrne’a. - A co z królową? Wyśle wojska na pomoc? - Biorąc pod uwagę obecną sytuację w królestwie, nie możemy wysłać armii do Tamronu - odparł Byrne oschle. - To by było bardzo ryzykowne. W każdej chwili może wybuchnąć wojna, zależnie od tego, jak się potoczą sprawy sukcesji. - Ale… jeśli moja matka uwierzy, że jestem uwięziona w Tamron Court - szepnęła Raisa - to czy nie wyśle wojska mimo wszystko? - Prawdę mówiąc, sama nie była pewna odpowiedzi na to pytanie. - Żeby się tak nie stało, powiedziałem jej, że was tam nie ma - rzekł Byrne, bacznie ją obserwując swymi szarymi oczyma. - Ale… ale… ale… to znaczy, że Amon… i wszyscy z Wilczej Zgrai… oni… tam zginą! - krzyknęła Raisa. - W straszliwy sposób. - To możliwe - stwierdził Byrne cicho. - Możliwe? Możliwe? - Stała na wprost niego z zaciśniętymi pięściami. - Amon jest waszym synem! Jak mogliście to zrobić? Jak mogliście? - Amon podjął tę decyzję dla dobra dynastii, zgodnie ze swoim obowiązkiem - zauważył Byrne. - Nie moją rzeczą jest go krytykować. Raisa wspięła się na palce i nachyliła w stronę Byrne’a. Wściekłość sprawiała, że huczało jej w uszach, a język jej zesztywniał. - Czy on chociaż miał wybór? - zapytała. - Powiedział mi, coście mu zrobili… O tym magicznym połączeniu, któreście mu narzucili. Byrne zmarszczył brwi i kciukiem potarł kącik oka. - Naprawdę? On tak powiedział? Raisa nie przestawała. - Czy on w ogóle ma jeszcze wolną wolę, czy jest zmuszony do poświęcania się dla dobra dynastii? - Hmmm - odparł Byrne, wciąż przerażająco spokojny. - No cóż, chyba ma własną wolę, skoro opowiedział wam, pani, o więzi między królowymi a kapitanami. - A Szare Wilki? - nalegała Raisa. - Czy oni mieli wybór? - Pomyślała o swoich przyjaciołach: Hallie, której dwuletnia córeczka czeka na mamę w Fellsmarchu; Talii, która
pozostawiła w Oden’s Ford ukochaną Pearlie; i o biednym Micku, który oferował Raisie swoją sakwę klanowej roboty na pocieszenie po utracie Amona Byrne a. Tamron Court jest rekompensatą za to, że nie udało się mnie schwytać, pomyślała. Owszem, arogancją jest myśleć, że atak na Tamron ma coś wspólnego z jej osobą. Gerard Montaigne pragnął tamrońskich bogactw, większej armii i tronu. Ona była tylko wisienką na torcie - okazją, by za jednym zamachem zgarnąć też Fells. - Musimy do nich dotrzeć - oświadczyła. - Na pewno jest jakiś sposób, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Może ujawnię się i odciągnę Montaigne’a albo zaproponuję negocjacje? A może da się prześlizgnąć między ich liniami i… Sama nie wierzyła, że któraś z tych możliwości ma szanse powodzenia. Byrne też to wiedział, bo tylko patrzył na nią beznamiętnie, czekając, aż skończy. - Nawet nie wiemy, czy nadal jest w mieście, ani czy jeszcze żyje, Wasza Wysokość - zauważył cicho. - Żyje - powiedziała Raisa. - Więź działa w obie strony. Wiedziałabym, gdyby nie żył. - Miasto mogło już zostać zdobyte - ciągnął Byrne. - Jak on by się czuł, gdybyście teraz, pani, weszli do stolicy i zostali schwytani przez Montaigne’a? Cały jego wysiłek poszedłby na marne! Raisa z wściekłością kopnęła w drzwi stajni tak mocno, że sypnęły się drzazgi, a Duch potrząsnął łbem i szarpnął uprzężą. Księżniczka poczuła łzy, spływające jej po policzkach. Obróciła się z powrotem do Byrne’a. - Amon Byrne jest lepszy niż wy, lepszy niż ja. Jest zbyt cenny, żeby go porzucać. Dobrze o tym wiecie - powiedziała drżącym głosem. - Jest… Zawsze był moim najlepszym przyjacielem. - A więc mu zaufajcie - rzekł kapitan. - Jeśli ktokolwiek może wydostać się z miasta, to jest to właśnie on. Raisa starła dłońmi łzy z policzków. - Kapitanie Byrne, jeżeli coś stanie się Amonowi, nigdy wam tego nie wybaczę. Byrne chwycił ją za ramiona i ścisnął mocno. Światło lamp złociło jego twarz. - Jedyne, co możecie teraz dla niego zrobić, to ujść z życiem - powiedział chrapliwym, obcym głosem. - Nie pozwólcie im wygrać, Wasza Wysokość. Raisa ruszyła z powrotem przez podwórze stajenne w stronę gospody. Dręczył ją niepokój
o Amona i Szare Wilki. Usilnie próbowała wymyślić jakiś plan ratunkowy. Karczma była już zamknięta, więc można było liczyć na to, że nikogo w niej nie będzie. Spakuje swoje rzeczy i mogą ruszać. Wtem zobaczyła Esmerell i Tatinę, które przytrzymując fałdy spódnic, by nie ubrudzić ich w błocie, biegły w deszczu w jej stronę. No nie, pomyślała. Jeszcze tego mi brakowało. Nagle tylnymi drzwiami z gospody wybiegło dwóch karciarzy, na których Raisa już wcześniej zwróciła uwagę, i rzucili się w pogoń za kobietami. Raisa szybko przeanalizowała to, co widziała, i wyciągnęła wnioski. Mężczyźni byli zapewne złodziejami i prawdopodobnie widzieli pękatą sakiewkę, z którą damy tak beztrosko się obnosiły. - Uważajcie! Za wami! - krzyknęła księżniczka i wydobywszy swój sztylet, rzuciła się biegiem przed siebie. Kobiety nie oglądały się do tyłu, ale przyspieszyły. Raisa nie podejrzewałaby ich o taką szybkość. Karciarze, biegnąc, coś pokrzykiwali. Coś, czego Raisa nie mogła zrozumieć. Usłyszała, jak otwierają się drzwi stajni, potem krzyki i tupot nóg za sobą. - Skryjcie się za mną! - krzyknęła do kobiet, gdy już się do niej zbliżyły. Wtedy jednak coś w nią uderzyło i przewróciło ją na bok. Podniosła się akurat w porę, by zobaczyć, jak karciarze rzucają się na tamrońskie damy. Edon Byrne chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał. Potrzebowała chwili, by zaczerpnąć tchu i przemówić. - Co robicie? - burknęła wreszcie, wyrywając się. Była przemoczona, ubłocona, cała drżała i szczękała zębami. Gwardziści powoli wyplątywali się i wstawali. Kobiety leżały płasko na plecach, bez ruchu, w ich wytworne suknie wsiąkała krew z deszczem. Pokonane przez graczy w karty. - Dobra robota - powiedział Edon Byrne szorstko, kiwając głową w ich stronę. - Ale następnym razem nie pozwólcie im podejść tak blisko do księżniczki. Karciarze wyciągnęli ostrza z ciał i wytarli w składające się z wielu warstw suknie kobiet. Jeden z nich ukląkł i przeszukał kobiety. Znalazł trzy noże i mały portret w ramce. Obejrzał obraz i w milczeniu podał go Raisie.
Jej portret, wykonany na święto imienia. Byrne odsunął coś nogą od ciał, pochylił się i podniósł to dwoma palcami. To był sztylet, finezyjny, damski i śmiertelnie ostry.
ROZDZIAŁ DRUGI Grzebanie w starych kościach Ruch na drodze do Fetters Ford był większy, niż Han Alister się spodziewał. Wymęczeni i wychudzeni uciekinierzy posuwali się na północ, podczas gdy armia Gerarda Montaigne’a niszczyła ziemie na Południu. Niektórzy wyglądali na obłąkanych, zdumionych tymi okropnościami. Wciąż odziani byli w zniszczone bogate szaty świadczące o ich błękitnej krwi. Han miał wrażenie, że cały Tamron jest w drodze - mieszkańcy wsi szukają schronienia w miastach, a mieszczanie uciekają na wieś. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tym chaosie uda mu się odnaleźć jedną dziewczynę, podróżującą samotnie albo z dwoma czarownikami? Droga biegła wzdłuż rzeki Tamron na północ od Oden’s Ford. Na wschód leżał Arden, a dalej gęsty liściasty Las Tamroński. Na zachód rozciągały się żyzne pola Tamronu, na których obecnie szalała wojna. Ze zwęglonych budynków gospodarczych i domostw unosiły się smugi dymu. Wojacy najwyraźniej lubili wszystko palić. Może i Tamron był niegdyś spichlerzem Siedmiu Królestw, lecz obecnie trudno było tu zdobyć żywność, nawet dysponując pokaźnym portfelem. Wzdłuż drogi ulokowały się małe wioski oddalone od siebie o jeden dzień jazdy konnej, niczym węzły na postrzępionym sznurku. Każdej z nich strzegły miejscowe oddziały samoobrony uzbrojone w widły, pałki i długie łuki, gotowe odpierać ataki wygłodniałych hord żołnierzy i ludności cywilnej. Na szczęście Han był przyzwyczajony do głodu. W każdej wiosce była co najmniej jedna gospoda i w każdej Han zadawał te same pytania: - Czy widzieliście tu dziewczynę mieszanej krwi z zielonymi oczami i ciemnymi włosami? Jest niska, mniej więcej takiego wzrostu. - Tu przykładał dłoń poniżej swoich barków. - Nazywa się Rebeka Morley i może podróżować w towarzystwie dwojga miotaczy uroków, brata i siostry. Zapamiętalibyście ich… Wysocy, siostra ma bardzo jasne włosy i niebieskie oczy, a brat ciemne oczy i włosy. Niektórzy pytani robili sobie z tego żarty. - A co się stało, panienka ci uciekła? Większość jednak zdawała się brać pod uwagę wyraz twarzy Hana, a może amulet zwisający z jego szyi lub żałosny wygląd człowieka doświadczonego tragicznymi wydarzeniami.
Dziewczęta zaginione w wojennej zawierusze to nie temat do żartów. Martwe ciała były wszędzie. Zwisały z drzew niczym makabryczne owoce kiwające się na lekkim wietrze. Pola bitwy pokryte były ciałami poległych żołnierzy, którymi zajęły się już padlinożerne ptaki. Chmury much wzbijały się z trucheł zwierząt przy drodze, a ludzkie zwłoki zanieczyszczały trakty wodne. Przez większość dni Han czuł wokół smród rozkładu i zgnilizny. To mu przypominało podróż przez Arden w towarzystwie Tancerza w drodze do Oden’s Ford. Czy to naprawdę było zaledwie rok temu? Ta trucizna rozprzestrzeniła się już na tereny Tamronu i groziła zarażeniem Fells. Trzymaj się od tego z daleka, powiedział Han sam do siebie. I bez tego czeka cię wiele bitew. Jeden z karczmarzy pamiętał osobę pasującą do opisu Hana, podróżującą samotnie na siwym nizinnym ogierze dużo dla niej za dużym. To jednak niewiele Hanowi mówiło. Miał nadzieję, że grupa Raisy przejechała bez przeszkód, że doniesienia o jej zetknięciu się z armią Gerarda są nieprawdziwe. Możliwe było, że odbiła w bok i schroniła się w stolicy Tamronu, teraz oblężonej przez wojska Gerarda Montaigne’a. Han zastanawiał się, czy nie jechać na zachód, w kierunku stolicy, lecz nie był w stanie się dowiedzieć, czy ona tam jest, czy nie. A gdyby nawet była, nic nie mógłby zrobić. Zaczerpnął powietrza i wypuścił je, zmuszając się do rozluźnienia karku oraz ramion i do rozprostowania pleców. Zresztą i tak kapral Byrne z Szarymi Wilkami ruszył w tamtą stronę. Han miał własny szlak do przebycia. Gdyby nie niepokój o Rebekę, nie śpieszyłby się do Fells. Bo czemuż miałby pędzić na służbę do górskich klanów, które go oszukiwały i zdradziły? Czemu miałby się śpieszyć do konfrontacji z Radą Czarowników? Czy naprawdę chce być obrońcą Marianny - królowej odpowiedzialnej za tyle jego osobistych strat? Królowej, która prawdopodobnie wciąż oferuje nagrodę za jego głowę? Nawet jeżeli dotrze do Fells, nie może ufać, że klany będą go osłaniać. Wojownicy Demonai nienawidzą go, bo jest obdarzony mocą. Odrzucili go, pragnąc kupić trochę czasu. Gdyby nie Rebeka, uciekłby w inną stronę. Trzymając się z dala od gór, mógłby przez
wiele miesięcy, a nawet lat unikać tych, którym przysiągł służyć. Na pewno udałoby się znaleźć jakąś nizinną kryjówkę i zniknąć. Jakby to było możliwe! Prychnął. Owszem, podobało mu się w Oden’s Ford, ale nie lubił nizin. Choć był dzieckiem miasta, to wychowywał się w górach i płaskie przestrzenie dookoła wprawiały go w zakłopotanie. Tęsknił do tego, by znowu otulić się górami. I tak nigdy nie udawało mu się długo pozostawać w cieniu. Wcześniej czy później miałby swój gang - ludzi, których trzeba utrzymać i za których jest się odpowiedzialnym. Którzy będą płacić za jego błędy. Dlatego nie brał poważnie pod uwagę zerwania umowy z klanami. W każdym razie nie poprzez ucieczkę. Nie wystarczało być po stronie zwycięzców. On, Han Alister, miał zamiar wyjść z tego obronną ręką. Han i klany mieli wspólnego wroga. Lord Gavan Bayar, Wielki Mag Fells, doprowadził do śmierci matki i siostry Hana. Torturował i zabił jego przyjaciół, próbując znaleźć Hana i odzyskać amulet odebrany przez niego Bayarom. Ten czaromiot w kształcie węża należał niegdyś do jego przodka Algera Waterlowa, niesławnego Króla Demona. Teraz przylegał do skóry na piersi Hana. Później Rebeka Morley zniknęła z Oden’s Ford, a wraz z nią syn lorda Bayara Micah. Jeżeli Han nie trafi na ślad Rebeki, to wyśledzi Micaha i wyciśnie z niego prawdę. Jeśli Rebeka jeszcze żyje, to czas nagli, a jeśli nie żyje, to on już dopilnuje, żeby Bayarowie za to zapłacili. W Oden’s Ford był zbyt pewny siebie. Teraz jego własne słowa brzmią jak naiwne przechwałki. Wy, Bayarowie, musicie się nauczyć, że nie można mieć wszystkiego. I ja was tego nauczę. Jeszcze bliższy prawdy był w rozmowie z Rebeką, kiedy widział ją ostatni raz: Zawsze, kiedy próbuję odłożyć coś na przyszłość, tracę to. Teraz wracał do domu tak jak członek gangu Łachmaniarzy wchodzący do Południomostu, gdzie dookoła zewsząd czyhają nań wrogowie. Tyle że tym razem jeśli poleje się krew, to po drugiej stronie. To znaczyło, że potrzebuje lepszej broni. Będzie musiał zaryzykować powrót do Edijonu i pogodzić się ze swoim dawnym nauczycielem Krukiem. Kruk także go okłamał - traktował jak bezmyślne narzędzie, które bezwzględnie wykorzystał do próby zabicia ich wspólnych wrogów Bayarów. A jednak Kruk nauczył Hana
podczas tajemnych nocnych spotkań więcej, niż przekazali mu wszyscy wykładowcy z Oden’s Ford razem wzięci. Han chciałby przed przekroczeniem granicy Fells uzyskać pomoc Kruka. Musi wejść do Edijonu z bezpiecznego miejsca, bo opuszczone przez niego ciało będzie w tym czasie całkowicie bezbronne. Znalazł wyłom w małym kanionie, gdzie niewielki strumyk wpadał do rzeki, w odległości mniej więcej jednego dnia jazdy na południe od Fetters Ford. Rozłożył koce przy ścianie wąwozu ponad strumieniem. Wygrzebał niekształtną szczelinę w skalistym podłożu i rozpalił na jej dnie ognisko, które nie dymiło, więc nie powinno było być widoczne, chyba że bezpośrednio z góry. Zjadł kolację jak zawsze - chleb, ser, wędzoną rybę i suszone owoce - i popił herbatą zrobioną z wody ze strumienia. Następnie, pochyliwszy się nad ogniskiem, żeby lepiej widzieć, przejrzał swoją księgę zaklęć. Kruk potrafił tworzyć iluzje, lecz wydawało się, że nie jest w stanie samodzielnie czarować. Brakowało mu żaru, tej wytwarzanej przez czarowników energii, która wspierana przez amulety wpływa na rzeczywistość. Jeżeli więc w Edijonie jedynym narzędziem, jakim można komuś zaszkodzić, jest magia, to Han powinien wrócić bezpiecznie. Jeżeli tak jest. Wciąż nosił talizman z jarzębiny, otrzymany od Tancerza - ten, który podczas ostatniej wizyty w Edijonie uchronił go przed opętaniem przez Kruka. Musiał wierzyć, że tym razem znowu go ochroni. Było to oczywiście ryzykowne, lecz on potrzebował sprzymierzeńca, a Kruk tak samo nienawidził Bayarów i był chyba jedyną osobą, która mogła i prawdopodobnie chciała nauczyć Hana tego, co mu potrzebne do zwycięstwa. Zaczerpnął tchu i skupił się na pomieszczeniu w wieży Mystwerku, gdzie spotykali się podczas jego pobytu w Oden’s Ford. Domyślał się, że miejsce nie ma znaczenia, to było tak samo dobre jak każde inne. Zobaczył zniszczone deski podłogi, olbrzymie dzwony wiszące nad głową, blask księżyca na ścianie. Zacisnął palce na amulecie i wypowiedział zaklęcie. Kiedy otworzył oczy, stał w dzwonnicy wieży Mystwerku, odziany w idealnie skrojone, wytworne szaty błękitnokrwistych. Szybko obrzucił wzrokiem otoczenie, nie spuszczając dłoni z amuletu. Był sam. Wciągnął ciepłe, wilgotne powietrze - zapach Południa. Na zewnątrz po bruku przetoczył się wóz. Czy Han zobaczyłby go, gdyby podbiegł do okna? Czy gdyby teraz wyszedł na zewnątrz i ruszył do Hampton Hall, spotkałby się z Tancerzem? Nie potrafił sobie tego wszystkiego
poukładać. Czekał. Minęła minuta. Kolejna. Może się mylił i Kruk się nie zjawi. Poczuł rozczarowanie. Cierpliwości, Alister, pomyślał. Minął już miesiąc i najprawdopodobniej Kruk nie spodziewa się ciebie znów zobaczyć. Wreszcie powietrze przed nim zamigotało, zalśniło i zaczęło gęstnieć. To był Kruk, lecz jakże inny od tego, którego Han pamiętał. Jego obraz był wątły, niematerialny, ubranie zwisało na nim niczym skrzydła anioła. Były instruktor Hana stał w pewnym oddaleniu, w rozkroku, z rękami uniesionymi jakby do obrony. Jego włosy, wcześniej kruczoczarne, teraz były jasne, niemal przezroczyste, choć oczy pozostały tak samo niebieskie jak przedtem. - Witaj, Kruku - przywitał go Han. Kruk przechylił głowę, obserwując Hana, jakby ten mógł w każdej chwili go zaatakować. - Co tu robisz? - zapytał. - Nie przypuszczałem, że jeszcze cię zobaczę. - Możliwe, że to ostatni raz - odparł Han takim tonem, jakby mu wcale na tym nie zależało. - Ale pomyślałem, że dam ci szansę wyjaśnienia tego, co się stało. - Po co miałbym ci cokolwiek wyjaśniać? - zapytał Kruk i zmrużył oczy. - Nasze spotkania przyniosły znacznie więcej korzyści tobie niż mnie. Stworzyłem ci szansę pozbycia się dwojga Bayarów, a ty ją zaprzepaściłeś. - Dobra. Rozumiem, że to strata czasu. No to żegnaj - powiedział Han. Złapał swój amulet i otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć zaklęcie zamykające. - Poczekaj! - Kruk podniósł ręce i zaraz opuścił je wzdłuż ciała. Tym razem darował sobie świecidełka i fantazyjne łaszki. - Proszę, zostań. Han stał z dłonią na amulecie. Czekał. - Czy chciałeś, żebym wyjaśnił ci coś konkretnego? - zapytał Kruk z westchnieniem. - W kwestii skuteczności? - Chcę wiedzieć, kim jesteś, dlaczego nie chcesz, żebym to wiedział, dlaczego chowasz taką urazę do Bayarów i dlaczego chciałeś współpracować ze mną - odpowiedział Han. - Tyle na początek. Kruk pocierał czoło kciukiem i palcem wskazującym. Wyglądał na pokonanego. - Nie wystarczy, jeśli obiecam, że już nie będę cię traktował jak głupca? - Nie. - Han potrząsnął głową.
- Nawet gdy powiem ci prawdę, i tak mi nie uwierzysz - oznajmił Kruk. - Zawsze tak jest. Ludzie zupełnie bez potrzeby ograniczają samych siebie i próbują ograniczać innych. - Wciąż nie wiem tego, czego chcę się dowiedzieć - zauważył Han. - Nie należę do najcierpliwszych osób. - Ja też nie - stwierdził Kruk. - Ale musiałem się wykazać niewiarygodną cierpliwością dłużej, niż możesz to sobie wyobrazić. Kim jestem? Kiedyś byłem wrogiem Bayarów. Ich największym rywalem. W tym momencie było wiadomo, że ujawni tę historię jedynie w strzępkach i zagadkach. - A teraz nie jesteś? - zapytał Han. Kruk uśmiechnął się blado. - Chyba można by powiedzieć, że jestem cieniem. Duchem dawnego siebie. Pozostałością po tym, kim niegdyś byłem, powstałą z pamięci i emocji. Bayarowie nie uważają mnie już za zagrożenie. A jednak - przyłożył palec do skroni - mam coś, czego bardzo pragną. - Wiedzę - domyślił się Han. - Wiesz coś, czego chcą się dowiedzieć. - Wiem coś, czego chcą się dowiedzieć, i mam zamiar to wykorzystać, by ich zniszczyć - oświadczył Kruk rzeczowo. - To sens mojego istnienia. Han przestał rozumieć. - Co masz na myśli, mówiąc, że jesteś duchem dawnego siebie? Obraz Kruka zadrgał, zamigotał, rozpłynął się i ponownie się ukształtował. - To wszystko, co po mnie pozostało - powiedział. - Jestem iluzją. Istnieję w twojej głowie, Alister. I w Edijonie, miejscu spotkań czarowników. Nie w świecie, który uważasz za rzeczywisty. - Chcesz powiedzieć, że… nie żyjesz? - Han wpatrywał się w Kruka zdumiony. - To niedorzeczne. - W każdym razie to się nie zgadzało z tym, czego uczono go w świątyni. Ale w końcu nigdy nie uważał się za teologa. Kruk wzruszył ramionami. - A czym jest śmierć? Utratą ciała? Utratą ożywczej iskry? Jeżeli tak, to jestem martwy. A może życie to trwanie pamięci i emocji, woli i pragnień? - ciągnął Kruk, jakby prowadził rozmowę z samym sobą. - Jeżeli tak, to jestem bardzo żywy. - Ale nie masz ciała - podsumował Han. - No właśnie. - Kruk się uśmiechnął. - Nie mam ciała ani nic poza tym, co potrafię
stworzyć w Edijonie. A do zemsty na Bayarach potrzebne jest ciało. Konkretnie, ciało czarownika, bo to by mi pozwoliło wykorzystać tę wielką wiedzę na temat magii, którą posiadam. - I tu było miejsce dla mnie - zauważył Han. - Mogłem dostarczać ci żaru, którego potrzebowałeś. - Tu było miejsce dla ciebie. - Kruk uważnie przyjrzał się Hanowi. - Wydawałeś się idealnie nadawać. Masz wielką moc… zaskakująco wielką. Nie umiałeś prawie nic albo bardzo mało, przez co byłeś podatny na mój wpływ i chętny do spędzania ze mną czasu. Nienawidziłeś Bayarów i sądząc po twojej nędznej przeszłości, byłeś bezwzględny i pozbawiony zasad. Wszystko pasowało. - Pasowało? - oburzył się Han. Nie spodziewał się aż takiej szczerości. Kruk skinął głową. - Na początku dość łatwo było mi nad tobą panować, zwłaszcza gdy aktywnie używałeś amuletu. Nawet czasami ci pomagałem, gdy wydawało się, że grozi ci przedwczesna śmierć. - Chodzi ci o ten kolczasty żywopłot, kiedy nas ścigali przez granicę w drodze do Delphi? - zauważył Han. - I kiedy uciekaliśmy księciu Gerardowi w Ardenscourt? - Han pokonał kilku żołnierzy Montaigne’a, choć miał wrażenie, że sam niewiele zrobił. - Tak. Ale w końcu, gdy już zyskałeś większą wiedzę, stworzyłeś bariery, które trzymały mnie z dala. Bardzo frustrujące. Próbowałem się przez nie przedostać. - I wtedy przybyłem do Edijonu - powiedział Han. - Ku mojej radości, tak. - Kruk spojrzał na niego z ukosa. - W Edijonie wciąż byłeś podatny na wszelkie iluzje, które tworzyłem. Nadal mogłem wchodzić do twojego umysłu. Mogliśmy prowadzić rozmowy i mogłem cię uczyć. To stwarzało wiele możliwości. - Ale… - Han zmarszczył czoło - nadal się zdarzało, nawet po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, że wchodziłeś we mnie w realnym życiu, prawda? - Znalazł się na górnym piętrze Biblioteki Bayarów pośród starych, zakurzonych ksiąg. Wydobył z kieszeni mapę Szarej Pani i spis zaklęć, a także notatki, które trzymał teraz w jukach. - Miałem wielkie dziury w pamięci w te dni, kiedy się spotykaliśmy. - Pod koniec naszych sesji, gdy już byłeś prawie całkiem wyzuty z mocy, bariery opadały. Mogłem wtedy cię opętać i wraz z tobą opuścić krainę marzeń - wyznał Kruk bez cienia skruchy w głosie.
- To dlatego zmuszałeś mnie do tak ciężkiej pracy? - zapytał Han. - Żebym wyczerpał swoją moc i żebyś mógł przejąć kontrolę? - To również, ale też mieliśmy wiele do zrobienia - oświadczył Kruk. - Niestety, w stanie wyczerpania nie nadawałeś się do magicznych zadań, więc nie mogłem wtedy ścigać Bayarów. Ale to mi dało możliwość przejścia na tamtą stronę. Han poczuł gęsią skórkę na myśl o Kruku obecnym w jego ciele. - Ale większość czasu spędzałeś w starej części biblioteki? Kruk wyglądał na zaskoczonego. - Pamiętasz to? - Kilka razy zostawiłeś mnie w złym miejscu - odparł Han. - W magazynie. - Miałem niewiele czasu do całkowitego wyczerpania twojego amuletu. Kilka razy zabrakło nam mocy, zanim zdążyłem cię odstawić. - A ja myślałem, że tracę zmysły - rzekł Han. - Czego szukałeś? - Chciałem tylko być lepszy od ciebie - powiedział Kruk, przygryzając wargę i odwracając wzrok. - Jesteś wymagającym studentem, Alister. Ciągle zadajesz pytania i domagasz się odpowiedzi. - Nie wierzę ci - stwierdził Han. - Myślę, że miałeś własny plan. Może szukałeś sposobu, żeby opętać mnie na stałe? Oczy Kruka zalśniły, co znaczyło, że Han trafił w sedno. - Tak by było najlepiej. Ale zdaje się, że to niemożliwe. - Kruk zamknął oczy, jakby jeszcze raz to przeżywał. - Wyobrażasz sobie, Alister? Możesz sobie wyobrazić, jak to jest dla takiego cienia jak ja znowu poczuć świat wszystkimi zmysłami: wzrokiem i dotykiem, zapachem, smakiem i słuchem? - Ja bym nie poszedł do biblioteki - odparł Han. Kruk się roześmiał. - Lubię cię, Alister. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyś był mniej sympatyczny. I głupi. Na pewno byłbyś bardziej uległy. - Uległość do niczego nie prowadzi - stwierdził Han, czując się jak wiejski chłopiec na targu. Kruk zrzucił na niego tak dużo, że trudno było spod tej sterty spraw dostrzec jakieś światło. W jego głowie kołatały się same pytania. - A więc ja byłem z tobą niezwykle szczery - rzekł Kruk, przerywając zadumę Hana. - A
teraz ty mi powiedz, po co wróciłeś. Czy mam rozumieć, że nadal czegoś ode mnie chcesz? - Jestem w drodze do Fells, gdzie czeka mnie walka z Bayarami, a może całą Radą Czarowników - oświadczył Han. - Sam jeden? To ambitny zamiar, nawet jak na ciebie - zauważył Kruk oschle. - Co dokładnie chcesz osiągnąć? Poza utratą życia. - Bayarowie mają zamiar osadzić Micaha Bayara na tronie Szarych Wilków. Chcę temu zapobiec. - Aha. Bayarowie są uparci - mruknął Kruk. - Szkoda, że młody Bayar nie zginął w Edijonie - urwał i spojrzał na Hana zmrużonymi oczyma, by sprawdzić, czy wyczuł aluzję. - A co ty masz do Bayarów. Co oni ci zrobili? - Rok temu zamordowali mi mamę i siostrę - odparł Han. - Teraz nie mam już nikogo. A ostatnio… poznałem jedną dziewczynę, Rebekę. To była moja… hm… nauczycielka. Zniknęła i to przez Bayarów. Myślę, że zrobili to, żeby się na mnie odegrać. Kruk spojrzał mu prosto w oczy. - Ty żałosny durniu - powiedział i pokręcił głową. - Kochasz ją, prawda? A niech to! Ta moja twarz, z której w Edijonie wszystko da się wyczytać, pomyślał Han. Kruk się roześmiał. - Dam ci krótką radę: nie wdawaj się w wojnę o dziewczynę. Nie warto. Miłość robi z mądrych mężczyzn głupców. - Nie przyszedłem do ciebie po radę, tylko po pomoc. Wszystko jest przeciwko mnie. Nawet jeśli mi pomożesz. - Wracasz do mnie po pomoc po tym, co stało się ostatnim razem? - Kruk uniósł brwi. - Miałem cię za sprytniejszego. - Wszystko jest ryzykowne - odrzekł Han. - Istnieje ryzyko, że znowu mnie zdradzisz, ale teraz już jestem na to przygotowany, więc nie tak łatwo będzie ci wyrządzić mi krzywdę. Ze strony zaś Bayarów zagrożenie jest realne i bliskie. Kruk stał w lekkim rozkroku, z przechyloną na bok głową, i patrzył na Hana tak, jakby widział go pierwszy raz. - No no, Alister, co za wielkie słowa. Ta młoda niewiasta, ta twoja nauczycielka, naprawdę nauczyła cię ogłady. Rebeka. Han poczuł ucisk w żołądku. Być może przez te lekcje zginęła.
- W głębi duszy się nie zmieniłem - odpowiedział. - Zamierzam zdobyć to, czego chcę, i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Ty też. Albo robimy to po mojemu, albo wypadasz z gry. Decyduj. - W porządku. Zrobimy to po twojemu - zgodził się Kruk. - Ale i tak udzielę ci rady, a ty zdecydujesz, czy ją wykorzystasz. - Dobrze - powiedział Han, czując, jak znów ogarniają go wątpliwości. - Ale najpierw muszę wiedzieć, co wydarzyło się między tobą a Bayarami i kiedy to było. Gdzie się od tamtej pory podziewasz? I dlaczego wybrałeś mnie? - Czy to w ogóle ma znaczenie? - odrzekł Kruk, odwracając się, aby Han nie widział jego twarzy. - Łączy nas zbieżność interesów, nic więcej, jak w małżeństwie z rozsądku. Czy to nie wystarczy? - Przekonałem się już, że to, o czym nie chcesz mówić, jest właśnie tym, co ja chcę wiedzieć - powiedział Han, myśląc: Jeśli dowiem się, dlaczego, jeśli poznam twoją motywację, łatwiej przewidzę, kiedy wbijesz mi nóż w plecy. - Już ci mówiłem. Jeśli powiem ci prawdę, nie uwierzysz mi. - Kruk chodził tam i z powrotem, jego postać znów migotała, co Han już nauczył się przyjmować za oznakę poruszenia. Czyżby to było tak straszliwe wspomnienie, że Kruk nie jest w stanie wydobyć go z pamięci? - Spróbuj - zachęcił Han Kruka, gdy ten nie przestawał chodzić. - No, śmiało. Podsuń mi przynajmniej jakieś dobre kłamstwo, może mnie przekonasz. - Dla ciebie i tak nie ma znaczenia, co się stało - odezwał się Kruk. - To było dawno przed twoim urodzeniem. Nie jesteś nawet taki stary, pomyślał Han, ale zaraz sobie przypomniał, że Kruk może być w każdym wieku. - Nic, co powiesz, chyba mnie nie zaskoczy - stwierdził Han. - Ale póki nie poznam twojej historii, nasza współpraca jest niemożliwa. W końcu Kruk stanął na wprost Hana. Na twarzy miał gorzki uśmiech. - Zobaczymy - powiedział. - Zobaczymy, jaki z ciebie chojrak. - Jego obraz nieco się zmienił, stał się ostrzejszy, wyrazistszy. Włosy pozostały jasne, lśniące, okalające szlachetne arystokratyczne rysy. Miał oczy koloru chabrów i uśmiechnięte usta. Tak jak przedtem wyglądał na ledwie o kilka lat starszego od Hana.