mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Cornick Nicola - Sezon na zalotników

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :366.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Cornick Nicola - Sezon na zalotników.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 92 osób, 87 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 107 stron)

Nicola Cornick Sezon na zalotników

ROZDZIAŁ PIERWSZY List podano wraz ze śniadaniem. List, nad którym unosiła się delikatna woń jaśminu, znak, że niewątpliwie napisała go ko­ bieca dłoń. Książę Sebastian Fleet wcale nie był tym faktem zachwycony. Listy od dam, zwłaszcza doręczane o tak wczesnej porze, nie mogą zawie­ rać pomyślnych wieści. Ten również. Zapewne jakaś nieszczęsna, wprowadzona w błąd istota grozi oskarżeniem o niedotrzymanie obietnicy małżeństwa albo cioteczna babka zapowiada swoją wizytę. Niestety, oba te warianty wzbu­ dzały w księciu największą odrazę. - Perch, co to jest? - spytał, postukując palcem w pergamin. - List od damy, milordzie - wyjaśnił kamer­ dyner zajęty rozładowywaniem srebrnej tacy. Na gładkim czole księcia pojawił się groźny

2 7 4 Nicola Cornick mars. Tego ranka umysł Sebastiana był stanow­ czo mniej lotny niż zwykle, bo minioną noc prawie w całości spędził w klubie White'a. Nie odchodził od stolika do gry, mocnych trunków też sobie nie szczędził, mimo to rozumu star­ czyło, by odrzucić zaloty jednej z najnowszych londyńskich kurtyzan. Nie miał ochoty obudzić się rano z widokiem wypacykowanej twarzy na poduszce obok. W ogóle od jakiegoś czasu był w nastroju nie najlepszym, dręczony podejrzeniem, czy na te hulanki i swawole nie jest już przypadkiem za stary. Czas mijał przecież nieubłaganie, nie oszczę­ dzając nikogo. Dlatego książę Fleet podjął już decyzję. Peruki nosić nie będzie ani smarować twarzy mazidłami, jak to czynią starzejący się dżentelmeni. Ma inne rozwiązanie. Poprosi Per- cha, żeby go zastrzelił. Bo i po co dalej żyć? Oprócz wina, hazardu i kobiet niewiele miał zajęć. Może jeszcze tylko przechadzanie się po tym ponurym mauzoleum, tym starym domu, który w grudnio­ wy dzień tak bardzo trudno ogrzać. Tej nocy odczuł to wyjątkowo boleśnie, jako że gorąca butelka, mająca zapewnić komfort w łóżku, pękła, czyniąc jego sen raczej nieprzyjemnym. - Domyślam się, że to list od damy - powie­ dział chłodno. - Zastanawiam się tylko, od której. - List został doręczony przez lokaja w liberii Davencourtow, milordzie.

Sezon na zalotników 2 7 5 - Aha. Zamyślony książę sięgnął po dzbanek i nalał sobie kawy, po czym wziął nóż i wsunął ostrze pod pieczęć. Kawałeczki wosku opadły na obrus, mieszając się z okruszkami tostu. Perch skrzywił się, lecz Seb zignorował to. Bo i jaka korzyść z tego, że jest się księciem, gdyby nie wolno było sobie czasami nakruszyć?- A poza tym, pominąw­ szy wszystko, Sebastian ze swoich książęcych obowiązków wywiązywał się wzorowo. Rodo­ we gniazdo, Fleet Castle, doprowadził do znako­ mitego stanu, dzierżawcom okazywał wielko­ duszność, do Izby Lordów zaglądał, kiedy toczy­ ła się jakaś szczególnie ważna debata. Niestety, pozostałe dni upływały według ściśle określone­ go porządku i były piekielnie nudne. Życie jest ciężkie, kiedy zrobiło się już wszystko, co miało się do zrobienia. Rozłożył pergamin i przede wszystkim rzucił okiem na podpis: Z wyrazami głębokiego szacunku Clara Davencourt Nagle zrobiło mu się dziwnie przyjemnie. Za bardzo, był tego świadom. Panny Davencourt nie widział od prawie osiemnastu miesięcy, skąd więc mógł wiedzieć, że aktualnie przebywa w Londynie. Wasza Miłość... Bardzo oficjalnie, choć podczas ich ostatniego

2 7 6 Nicola Cornick spotkania panna Davencourt zwracała się do niego bardziej bezpośrednio. O tak. Jej aroganc­ kie słowa doskonale zachował w pamięci. Od jakiegoś czasu jestem w wielkim kłopocie. Potrzebuję dobrej rady, rady ojcowskiej... Ojcowskiej! Seb uśmiechnął się i z niedowie­ rzaniem pokręcił głową. Przecież od tej panny starszy jest o dwanaście lat, nie więcej, a swego hulaszczego życia na pewno nie zaczął tak wcześnie, by kwalifikować się na jej ojca. Mój brat zajęty jest bardzo sprawami naszego Królestwa, a ci spośród jego przyjaciół, którzy byliby odpowiedni, w chwili obecnej przebywają poza Lon­ dynem. Pozostaje mi więc tylko Pan... Ostatni w kolejce! Seb skrzywił się. Jak to dziewczę potrafi ukłuć, niby delikatnie, ale jakże boleśnie. Nie mam innego wyjścia, muszę prosić o pomoc Waszą Miłość. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby Pan przy najbliższej sposobności złożył wizytę w Da­ vencourt House. Seb rozparł się na krześle, podejmując w du­ chu natychmiastową decyzję. Żadnych wizyt w Davencourt House. Rola powiernika młodej damy - powiernika, który żywi wobec owej damy uczucia ojcowskie - była dla niego absolut­ nym novum, i w tym samym stopniu komplet­ nie niedorzeczna. Panna Davencourt, jeśli na gwałt potrzebuje dobrej rady, powinna zwrócić

Sezon na zalotników 2 7 7 się raczej do jakiejś zaprzyjaźnionej damy, a nie do arystokraty, który prowadzi życie nader swobodne. Wyjrzał przez okno na jasny i mroźny zimo­ wy poranek. Ten poranek można spędzić roz­ maicie: wybrać się na konną przejażdżkę, poje­ chać do tatersalu i wydać jeszcze więcej pienię­ dzy na konie, albo pojechać do White'a, przej­ rzeć gazety, napić się przedniej brandy i pogawę­ dzić z kompanami... Ziewnął. Można też pojechać na Collett Square i złożyć wizytę Clarze Davencourt. Czemu nie? Złożyć wizytę i uświadomić pannie, że zapraszanie zdeklarowanego hulaki do swego salonu nie jest dobrym pomysłem. Wsunął list do kieszeni, szybko dopił kawę, wstał i przeciągnął się. Do drzwi podążał szyb­ kim krokiem, czując, że dzieje się z nim coś osobliwego. Znów novum, to uczucie, i to coraz silniejsze. Po prostu - podekscytowanie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czegoś takiego do­ świadczał. Kiedy po raz ostatni zbiegał po scho­ dach; przeskakując po dwa stopnie, i niecierp­ liwym głosem wzywał służącego. Panna Davencourt spędzała poranek w poko­ ju bibliotecznym, oddając się bardzo niemiłemu zajęciu, czyli haftowaniu. Pani Boyce, dama do

278 Nicola Cornick towarzystwa, miała zajęcie wdzięczniejsze, mianowicie przeglądała „Female Spectator", i co ciekawsze fragmenty czytała na głos. Clara słu­ chała jednym uchem, zerkając co chwilę na mały zegar w marmurowej obudowie ustawiony na gzymsie kominka. Książę Fleet zapewne otrzy­ mał już list. Ciekawe, kiedy będzie mógł złożyć wizytę? Ciekawe, czy w ogóle ją złoży... Seb Fleet był hultajem, to prawda, ale w obec­ nej sytuacji także człowiekiem niezastąpionym, jako że prawdziwy dżentelmen na nic by się nie przydał. Niestety ich ostatnie spotkanie, od którego minęło osiemnaście miesięcy, było ra­ czej burzliwe, bowiem Clara nazwała księcia łajdakiem pozbawionym uczuć. Rzuciła mu to w twarz, kiedy nie przyjął niekonwencjonalnej co prawda, ale bardzo uczciwej propozycji. Pro­ pozycji małżeństwa, należałoby dodać gwoli ścisłości. Wystąpienie z taką ofertą kosztowało Clarę niemało, a fakt, że nie została przyjęta, okazał się prawdziwym ciosem. Zraniona duma podyktowała słowa mocne i gorzkie, dlatego teraz nie należy wykluczać możliwości, że ksią­ żę jej list pominie milczeniem. - Książę Fleet, proszę pani - zaanonsował Segsbury, kamerdyner Davencourtow, ukazując się w progu. Clara aż podskoczyła w krześle i chociaż w jakimś stopniu spodziewała się tej wizyty,

Sezon na zalotników 2 7 9 poczuła ciarki na plecach. Pani Boyce również podskoczyła, gazeta wypadła jej z rąk i z szele­ stem opadła na podłogę. Policzki zacnej damy wyraźnie się zaróżowiły, oczy rozbłysły tęskno­ tą i marzeniem. Clara szybko zagryzła wargi, powstrzymując uśmiech. Nie po raz pierwszy miała sposobność się przekonać, że Sebastian Fleet wywołuje piorunujące wrażenie na ko­ bietach, niezależnie od ich wieku. Książę skłonił się pani Boyce, a potem uśmiech­ nął w ten swój szczególny sposób, który spra­ wiał, że ręce dam zaczynały latać jak nerwowe ćmy. Clara ręce miała spokojne, ale kiedy książę zwrócił się do niej, spokój w środku został całkowicie zburzony, mimo że przez ostatnich osiemnaście miesięcy wyuczyła się obojętności na absolutnie wszystko, co wiązało się z księ­ ciem Niestety, zachowanie obojętności na jego widok graniczyło z cudem, był to bowiem męż­ czyzna imponujący. Wysoki, szeroki i władczy, jego dominacja w każdym miejscu, w każdej sytuacji wydawała się po prostu naturalna. Nie­ zależnie od swoich słusznych rozmiarów poru­ szał się z nonszalanckim wdziękiem, który nie­ odmiennie przykuwał wzrok. Oczy miał piękne, nieprawdopodobnie nie­ bieskie. Teraz dostrzegła w nich diaboliczne błyski, widomy znak, że książę doskonale pa­ mięta ich ostatnie spotkanie. Przykre, ale może

2 8 0 Nicola Cornick to i lepiej, może dzięki temu Clara będzie w stanie spojrzeć na niego z dystansem. Nonsens. Jej serce biło jak szalone, policzki płonęły. Na domiar złego książę ujął jej dłoń w swe ciepłe palce i ucałował, choć wcale mu ręki nie podała. Sam ją sobie wziął. - Wielka to dla mnie przyjemność znów ujrzeć panią, panno Davencourt. - Po jego twa­ rzy przemknął sardoniczny uśmiech. - Obawia­ łem się, że już nigdy się nie spotkamy. - Gdy Clara spojrzała na podłogę, książę zerknął na panią Boyce. - Pozwoli pani, że zamienię parę słów z panną Davencourt na osobności? Z pan­ ną Davencourt znamy się od dawna. Clara wielokrotnie przypominała pani Boyce, że nigdy nie wolno zostawiać jej samej w towa­ rzystwie dżentelmena, teraz jednak niczego bar­ dziej nie pragnęła niż właśnie tete-a-tete. Była pewna, że oczarowana księciem pani Boyce uczyni zadość jego prośbie, lecz, niestety, przeli­ czyła się. Zacna dama, choć oczarowana, zdecy­ dowana była nie ruszać się z obitej złocistą tkaniną sofy. - Proszę wybaczyć, Wasza Miłość - oświad­ czyła chłodno, przyjmując jeszcze bardziej dostojną pozę - ale pozostawienie panny Da­ vencourt samej w pana towarzystwie byłoby co najmniej niestosowne. - Chciałem zabrać pannę Davencourt na

Sezon na zalotników 2 8 1 przejażdżkę, proszę pani. Na dworze jest wyjąt­ kowo pięknie. Twarz pani Boyce natychmiast się rozpogo­ dziła - Na przejażdżkę? Ależ bardzo proszę! Nie mam żadnych zastrzeżeń. Przecież w wolancie nie może zdarzyć się nic zdrożnego. Fleet uśmiechnął się szeroko. Zapewne, jak skonstatowała w duchu Clara, przypomniały mu się te wszystkie bezeceństwa, jakie mogą zdarzyć się i w wolancie, a którym książę bez wątpienia oddaje się od czasu do czasu. - Zapewniam panią - ciągnął, teraz już ze śmiertelną powagą - że w moim towarzystwie nic pannie Davencourt nie grozi. Żywię wobec niej uczucia prawdziwie ojcowskie. Clara zerknęła na niego spod oka. Napotkała spojrzenie łagodne, można by rzec, pełne ciepła. Szkoda, bo naprawdę chciała go ukłuć, czyniąc w liście aluzję do jego wieku. Zrobiła to z wielką ochotą, bo podczas ich ostatniego spotkania kwestia wieku była dla niego jednym z pod­ stawowych argumentów. - Dziękuję, milordzie, za miłe zaproszenie. - Dygnęła uprzejmie. - Pójdę coś na siebie włożyć. Nie kazała mu długo czekać, zjawiła się w ho­ lu po kilku minutach. Książę umiał to docenić. - Jest pani rzadkością, panno Davencourt!

282 Nicola Cornick Zwykle damy szykują się do wyjścia co najmniej godzinę. - Nie chciałam, żeby konie tak długo czekały na mrozie. - Spojrzała na niego niewinnie. - Konie-! A ja się nie liczę? Cóż, muszę to przełknąć! Wymienili coś w rodzaju półuśmiechów, po czym książę wziął Clarę pod ramię i wyprowadził przed dom. Pomógł jej usadowić się w wolancie, otulił nogi grubym pledem i wsunął pod stopy rozgrzaną cegłę. Jednym słowem zadbał, by mimo chłodu było jej miło i przytulnie. Potem zajął miejsce obok, chwycił za lejce i cmoknął na konie. Czyli książę raczy powozić sam, nie towarzy­ szy im żaden stajenny. Clara szybko zaniosła w duchu krótką modlitwę błagalną, żeby pani Boyce ze swego punktu obserwacyjnego za sto­ rami w oknie salonu nie dostrzegła owej kon­ figuracji. Na szczęście nic takiego się nie stało, pani Boyce nie pośpieszyła z interwencją. Konie ruszyły szybkim kłusem, a książę rozpoczął pogawędkę: - Zaskoczyła mnie pani swoim listem, panno Davencourt. Zważywszy na atmosferę naszego ostatniego spotkania, byłem pewien, że pani nigdy już nie będzie chciała oglądać mnie na oczy. Posłała mu uśmiech przepojony słodyczą. - Nie myli się pan, takie właśnie były moje odczucia. Niestety, bardzo pilna potrzeba zmu-

Sezon na zalotników 2 8 3 siła mnie do skontaktowania się z panem. Mia­ łam nadzieję, że ze względu na przyjaźń, jaka łączy pana z moim bratem, nie odmówi mi pan swojej pomocy. Jego ukłon natomiast przepojony był jawnym sarkazmem. - I w tym oto celu tu jestem, panno Daven- court. Uniżony sługa... - .Dziękuję, bardzo pan łaskaw. - Również pozwoliła sobie na szczyptę ironii. - Mam nadzieję, milordzie, że uda nam się nie wracać do przeszłości. Jestem teraz nieco starsza, mam dwadzieścia jeden lat, jestem też o dwa lata mądrzejsza. Chociaż pan... - Słucham? - Pan wydaje mi się dokładnie taki sam jak przed dwoma laty. - Zapewne nie myli się pani. - Niemniej ciągle mam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia, a może nawet za­ przyjaźnić. - Skoro pani tak twierdzi, panno Davencourt... Pooatrzył na nią tym swoim niebieskim spoj­ rzeniem. Wiele osób z towarzystwa widziało w Sebastianie tylko rozpustnika i hulakę, nie dostrzegając bystrości umysłu, widocznej właś­ nie w tym spojrzeniu, chłodnym i wnikliwym. Tę zaletę przystojnego księcia Clara bardzo sobie ceniła. I nie tylko tę zaletę... Och, ona ceniła

2 8 4 Nicola Cornick w nim wszystko! Także wijące się włosy w kolo­ rze ciemnego złota, które właśnie odgarniał. Ten drobny gest natychmiast wyzwolił w niej boles­ ną refleksję. Kiedyś znali się z księciem bardzo dobrze, spotykali się często, bywali przecież w tych samych kręgach towarzyskich. Ona, głupia gąska, wyobrażała sobie, że są sobie naprawdę bliscy, lecz Fleet jej aspiracje przekreś­ lił jednym zamachem, odrzucając panieńskie oświadczyny. Bo on nikomu nie pozwalał na bliskość. Po prostu taki był. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie po­ winna do tego wracać, ale rzadko robiła to, co robić powinna. - Kiedy oświadczyłam się panu... Ściągnął brwi w sposób wielce onieśmielający i prychnął niemal: - Sądziłem, że nie będziemy mówić o prze­ szłości, panno Davencourt. - Niemniej chciałabym dokończyć moją kwestię. - Szkoda, bo łudziłem się, że pani podczas naszego ostatniego spotkania wypowiedziała się do końca. Arogancki pyszałek, grubianin, zadu­ fany w sobie stary nicpoń. Wszystkie te epitety zachowałem w pamięci, chociaż, nie ukrywam, pani oświadczyny mile pogłaskały moją próż­ ność. Niestety, nie należę do tych mężczyzn, którzy się żenią.

Sezon na zalotników 2 8 5 - Bo jest pan zbyt wielkim hulaką. - Tak. Westchnęła cichutko. - Mrno to ja... cóż, pomyślałam sobie wtedy, że spytać nie zawadzi. Uśmiechnął się do niej wprost zniewalająco. - Zdobyła się pani na wielką odwagę, panno Davencourt! Doceniam to i nie kryję, że między innymi z tego właśnie powodu bardzo mi się pani podoba. - Podobam się panu! - Jej oczy błysnęły gniewnie. -Ale za mało, żeby się ze mną ożenić! - Jest akurat odwrotnie, panno Davencourt. Podoba mi się pani za bardzo, dlatego nie zamie­ rzam cbarczać pani swoją osobą. Jako mąż byłbym do niczego. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Clara pierwsza odwróciła wzrok i westchnęła. Fleet pomilczał jeszcze chwilę, po czym zadał pytanie, które świadczyło jednoznacznie, że zapragnął zmiany przedmiotu konwersacji: - Panno Davencourt, proszę mi powiedzieć, w czym mogę pani pomóc. - Ja... - Nagle zbita z tropu, wyraźnie ociąga­ ła się z odpowiedzią. - Och! Chyba nie powin­ nam była pisać tego listu... - Owszem - zgodził się ochoczo. - Między innymi przez wzgląd na ten... incydent z prze­ szłości.

286 Nicola Cornick Wjeżdżali już do parku. Sprawiał wrażenie wyludnionego, nic dziwnego zresztą, było prze­ cież bardzo zimno. Mróz szczypał Clarę w policz­ ki, ale ten poranek wydawał jej się bardzo przyjemny i rześki. Konie biegły kłusem, jesien­ ne liście szeleściły pod kopytami, po błękitnym niebie przesuwały się białe obłoki, zza których wyglądało słońce. Fleet ściągnął lejce, konie przeszły w stępa. - Może jednak zaspokoi pani moją cieka­ wość, panno Davencourt? - Dobrze. Więc ja... Po prostu pilnie potrze­ buję kogoś takiego jak pan. Potrzebuję hulaki. W twarzy Fleeta nie drgnął ani jeden mięsień. - A do czego raptem potrzebny pani hulaka?- Wzięła głęboki oddech. - Potrzebuję jego rady. Chcę, żeby nauczył mnie, jak przechytrzyć łobuzów podobnych do niego. Myślałam, że znam się na tych ich sztucz­ kach, niestety, jest inaczej. Starczy wspomnieć, że ostatnio, w teatrze, ani się obejrzałam, a sir Peter Petrie ciągnął mnie już do ciemnego kąta, żeby pocałować. Takie incydenty zdarzają się raz po raz. Boję się, że w końcu któryś z tych nicponi dopnie swego i żeby uniknąć skandalu, będę zmuszona wyjść za niego za mąż! Pojmuje pan?- Nie mogę się od nich opędzić! I dłużej tego nie wytrzymam! Teraz w twarzy Fleeta drgnęły wszystkie mięśnie. Książę zaśmiał się głośno i serdecznie.

Sezon na zalotników 2 8 7 - Trudno uwierzyć, panno Davencourt, żeby nie potrafiła pani uciec przed zalotami londyń­ skich gamoni. Na pewno pani przesadza. - Nie, nie przesadzam, milordzie. Odkąd jes­ tem spadkobierczynią, nie potrafię zapanować nad sytuacją. - Zaiste, pani chrzestna matka, opuszczając ziemski padół i zostawiając pani górę pieniędzy, postąpiła bardzo nierozważnie! - Znów się za­ śmiał, potem położył dłoń na jej dłoni. - Nie­ stety, panno Davencourt, taki już pani los! Jest pani zbyt ładna i zbyt bogata. Syknęła wściekle, ostentacyjnie odwróciła się do niego plecami. - Och! Powinnam była głęboko się zastano­ wić, zanim poprosiłam pana o pomoc! Pan, jak zwykle, droczy się ze mną, choć sam doskonale wie, że komuś takiemu jak ja trudno umknąć przed zalotami łowców posagu i innych nicponi. - Wiem. - Lekko uścisnął jej palce. Gdy odwróciła się, spostrzegła, że twarz księcia jest teraz pełna powagi. Mówił dalej: - W gruncie rzeczy jesteśmy w podobnej sytuacji, madame. Książę stanu wolnego nieustannie narażony jest na różne fortele matek obarczonych córkami na wydaniu oraz tychże córek. Gdyby pani wie­ działa, ile to już dam skręciło sobie kostkę przed portalem Fleet House... No cóż... trotuar w tym miejscu musi być wyjątkowo nierówny...

2 8 8 Nicola Cornick Clara stłumiła chichot. - Zapewne... Cieszę się, że pojmuje pan, na czym polega mój kłopot. Pomoże mi pani Ku jej rozczarowaniu Sebastian w zdecydo­ wany sposób przecząco potrząsnął głową. - Nie. Na pewno pani nie pomogę, bo podej­ rzewam, że pani prośba jest niczym innym jak tylko ponowną, zuchwałą próbą złapania mnie w sidła małżeńskie. - Jak pan śmie! - Szaroniebieskie oczy Clary aż pociemniały z oburzenia. - Jak pan może mnie o coś takiego podejrzewać po tym wszyst­ kim, co panu wtedy powiedziałam! Że jest pan aroganckim, próżnym, zarozumiałym, zadufa­ nym w sobie starym nicponiem! Wyraz oczu księcia sugerował, że gwałtowny wybuch temperamentu Clary jak najbardziej zyskał jego aprobatę, ale słowo „stary" wyraźnie go ubodło. - Mam zaledwie trzydzieści trzy lata, panno Davencourt. Daleko mi jeszcze do zniedołęż- niałego starca! Westchnęła głośno z widomą przesadą. - Oczywiście, że nie. Dlatego proszę, niech pan zapomni o swej tragicznej obsesji na punk­ cie wieku i skupi się na mojej prośbie. Nie proszę pana o wiele, tylko o kilka wskazówek, jak nie dać się przechytrzyć hulace. Tylko tyle, nie mam żadnych ukrytych zamiarów. A już na pewno

Sezon na zalotników 2 8 9 nie budzi pan we mnie żadnych uczuć! Roman­ tycznych, rzecz jasna. Na dłuższą chwilę zapadła cisza, widomy dowód nadzwyczaj ciężkiej atmosfery. Konie zatrzymały się pod bezlistnymi gałęziami dębu i Sebastian mógł całą swoją uwagę skupić na Clarze. Milczał i patrzył, a ona czuła, jak jakieś dziwnie musujące ciepło rozlewa się po jej ciele. Policzki płonęły, oddychanie sprawiało coraz większą trudność. - Nie budzę w pani żadnych uczuć? - spytał cicho. - Czy to może być prawdą? - Nie, nie może! - rzuciła gwałtownie, dławiąc się własnym oddechem. - Budzi pan we mnie ich mnóstwo. Przede wszystkim irytację! Pan mnie rozdrażnia, rozjusza, pan... Och! - Spojrzała w bok, smukłe palce zaczęły skubać nerwowo brzeg pledu. - Jestem zadowolona z życia. Mam wszystko, czego pragnę. Niby dlaczego miałabym raptem to zmieniać i wychodzić za mąż? A gdyby nawet... to na pewno nie za pana! Od pana oczekuję tylko pomocy. Jest pan osobą idealną, bo jest pan zepsuty do szpiku kości. Ledwie wszedł pan do mego domu, a zanim zdążyłam się zorientować, już całował mnie pan w rękę. W minutę oczarował pan moją damę do towarzystwa do tego stopnia, że bez kwestii zezwoliła nam na tete-a-tete. A ja chciała­ bym się nauczyć, jak nie dopuścić do obu powyż­ szych sytuacji. Pojmuje pan?

2 9 0 Nicola Cornick - Pojmuję, jakżeby nie. Ale moja odpowiedź nadal brzmi nie! - Dlaczego? - Nie sądzę, żebym był dla pani idealnym doradcą. Czy pani nie zauważyła, że wobec pani postępuję nieco inaczej niż człowiek, za jakiego raczy mnie pani uważać? Typowy hu­ laka skwapliwie przystałby na pani prośbę, trak­ tując to jako znakomitą sposobność, żeby pa­ nią uwieść. - Chwileczkę... - Spojrzała na niego scep­ tycznie. - Czyżby chciał mi pan dać do zro­ zumienia, że kieruje się honorem? - Zgadza się. Bo ja, panno Davencourt, nie jestem typowym hulaką. Wcale nie musiał jej tego mówić. Dla niej pod żadnym względem nie był osobą przeciętną. Wszystko w nim było nietypowe. Ta jego aro­ gancja, podszyta osobliwą melancholią, cięty język i dowcip, no i przede wszystkim męska siła... Och! Wszystko to razem czyniło go czło­ wiekiem wyjątkowym! Clara, choć otulona ciepłą peleryną, zadrżała. Teraz uzmysławiała sobie nader wyraziście, jak wielką lekkomyślnością było zwrócenie się z prośbą o pomoc do tego właśnie człowieka. Tłumaczyła ją tylko wielka desperacja, na każ­ dym kroku była przecież oblegana przez chłyst­ ków różnego autoramentu.

Sezon na zalotników 2 9 1 A poza tym, jak zwykle, kiedy wbiła sobie coś do głowy, musiała to zrobić. - Czy nie ma sposobu, żeby pana jakoś przekonać'? - spytała. - Wcale nie chcę, żeby pan towarzyszył mi na każdym kroku, proszę tylko o kilka wskazówek, jak bronić się przed natrętami. - Nie sądzę, żeby znalazł się jakiś sposób, panno Davencourt. Nie przekona mnie pani, ponieważ to, o co pani mnie prosi, wiąże się z wielkim ryzykiem. Mimo że nie jestem typo­ wym hulaką, na pewno jestem mężczyzną i mógłbym zapomnieć, że jestem również dżen­ telmenem, a także przyjacielem pani brata. I ulec instynktowi. Zaznaczam, że wcale nie mam na myśli instynktu ojcowskiego. Oczywiście. Ten instynkt już dochodził do głosu, widać to było w spojrzeniu księcia. Męs­ ką, pierwotną żądzę. Clara wiedziała, że chętnie by ją pocałował, tutaj i teraz. Nigdy nie udawał, że mu się nie podoba. Była w pełni świadoma, że w innych okolicznościach książę bez żadnych skrupułów próbowałby ją uwieść. Tylko uwieść, bo przecież podczas ostatniego spotkania był wobec niej aż do bólu szczery. Postawił sprawę jasno. Nigdy się nie ożeni. Nie życzy sobie żadnych obowiązków i nie potrafi być wierny. Rozczarowanie było tak ogromne, że Clara nie potrafiła nad sobą zapanować. A teraz książę znów ją odtrącał, mimo że prosiła

2 9 2 Nicola Cornick go o coś całkiem innego. Odtrącał ją po raz wtóry, ona zaś po raz wtóry musiała przyznać w duchu, że książę jest człowiekiem bardzo rozsądnym. - Pojmuję, milordzie. Pojmuję wszystko, co pan powiedział, i podziwiam pańską uczciwość. Sebastian cmoknął na konie. Ruszyły, wolant nabierał prędkości. Po dłuższej chwili wypeł­ nionej ciszą pierwszy odezwał się książę: - Panno Davencourt, czy pani rzeczywiście nie zamierza nigdy wyjść za mąż? - Nie powiedziałam, że nigdy, ale na pewno nie teraz. - Wielka szkoda, gdyby taka kobieta jak pani nigdy nie zdecydowała się na ten krok. Omal nie prychnęła. Bo niby z jakiej racji książę Fleet ma oceniać ją pod kątem jej przydat­ ności jako żony? Żony, naturalnie, kogoś innego. No cóż... - Wątpię, czy pan w tej materii jest dobrym sędzią! Wyszło to bardziej ostro, niż zamierzała. Fleet zachował kamienną twarz, czuła jednak, że go uraziła, ale nie ciągnął kwestii i ponownie zapad­ ła cisza. Kiedy zaczynała się zastanawiać, czy go nie przeprosić, nagle usłyszała pytanie. - Czy to znaczy, że pani jest teraz całkowicie szczęśliwa? Ma wszystko, czego pragnie?

Sezon na zalotników 2 9 3 Tak, wszystko. Oprócz ciebie, Sebastianie... To wyznanie, naturalnie, zachowała tylko dla siebie. - Oczywiście - stwierdziła stanowczo. - Mara kochającą rodzinę, liczne grono bliskich znajomych i mnóstwo ciekawych zajęć. A pan? Czy pan jest szczęśliwy? -Ja?- Szczęśliwy?- Hm... Uczucie szczęścia to coś gwałtownego, wszechogarniającego. Tego na pewno nie odczuwam. Jestem ze swego życia po prostu zadowolony. A wracając do pani kłopotów, panno Davencourt, myślę, że powin­ na pani zwrócić się do swojej bratowej, lady Juliany. To niezwykle bystra osoba, wątpię, czy w całym Londynie znajzie pani nicponia, które­ mu udałoby się wywieść ją w pole. Clara potrząsnęła smutno głową. - Niestety, nie mogę tego uczynić. Juliana jest teraz bardzo zaabsorbowana dziećmi i nie miałabym sumienia zawracać jej głowę swoimi kłopotami. To było zresztą głównym powodem, dlaczego zwróciłam się do pana. Za kilka tygodni wyjeżdżamy na święta do Davencourt, tam będzie już inaczej, ale do tego czasu zdana jestem na siebie. - Ma pani przecież przy sobie jeszcze tę groźną panią Boyce. - Groźną? - Zaśmiała się. - Sam pan widział, ile z niej pożytku! Bardzo ją kocham, ale ona,

2 9 4 Nicola Cornick niestety, pojmuje swoje obowiązki w bardzo ograniczony sposób. Przede wszystkim chce mnie wydać za mąż, stąd jej nadzwyczaj życz­ liwy stosunek do każdego dżentelmena, który się do mnie zbliży. Natomiast wszyscy ci dżen­ telmeni patrzą na mnie jak na idealny podarek gwiazdkowy. Fleet też na nią spojrzał, i to tak, że poczuła ciarki na plecach. - Nie dziwię im się, panno Davencourt. Uniosła dumnie głowę. - Ponieważ nie zamierza pan podzielić się ze mną swoim doświadczeniem, odmawiam panu prawa do flirtowania ze mną! I byłabym nie­ zmiernie wdzięczna, gdyby jak najprędzej od­ wiózł mnie pan do domu. Och... - Rozejrzała się dookoła niepewnym wzrokiem. - A gdzie my właściwie jesteśmy? Nawet nie zauważyła, kiedy wjechali w praw­ dziwy tunel z gęstych gałęzi i konarów, które zamykały się nad ich głowami i odgradzały od reszty świata. - Niech pani potraktuje to jako nauczkę, panno Davencourt - powiedział Sebastian z uśmiechem. - Proszę zwracać baczną uwagę na otoczenie. Każdy nicpoń zawsze będzie starał się odseparować panią od reszty towa­ rzystwa, bo wtedy... - Dłoń w rękawiczce delikatnie musnęła jej policzek. - Bo wtedy,

Sezon na zalotników 2 9 5 droga panno Davencourt, nie będzie się ociągał z całowaniem. Przez jedną długą chwilę patrzyli sobie w oczy. Serce Clary ściskało się boleśnie z żalu i tęsknoty. Czy on mógłby tak na nią patrzeć, gdyby nie darzył jej uczuciem? Och nie, to niemożliwe! Choć on, naturalnie, wszystkiemu by zaprzeczał. Do żądzy przyznałby się bez oporu, ale do miłości - nigdy! Czuła, że drży. Szybko odsunęła jego dłoń, karcąc w duchu swoje rozdygotane palce. - Dziękuję, milordzie, za tę poradę - powie­ działa nieco zdyszanym głosem. - A teraz... bardzo proszę, niech pan odwiezie mnie do domu. Bez słowa popędził konie. Wyjechali spod drzew i znów znaleźli się w głównej alei. Jakiś dżentelmen, mijając ich na rączym gniadoszu, skłonił się i zgrabnie wykręcił koniem, dając mały popis umiejętności jeździeckich. - Fircyk! - rzucił z pogardą Fleet. Potem minął ich duży powóz. Siedział w nim inny dżentelmen w towarzystwie dwóch moc­ no umalowanych dam. Cała trójka słała uśmie­ chy, lornion dżentelmena cały czas wycelowane było w Clarę. - Pańscy znajomi? - spytała. - Tak, ale ponieważ jestem w towarzystwie pani wolę się do nich nie przyznawać...

2 9 6 Nicola Cornick Zamilkł, musiał bowiem zatrzymać konie, bo kilku młodych dżentelmenów, jadących wierz­ chem, zatarasowało drogę, pragnąc złożyć pan­ nie Davencourt swoje uszanowania. - Walton, Jeffers, Ancrum i Tarver - rzucił chłodno Fleet, kiedy odjechali. - Zaczynam pojmować, na czym polega pani kłopot. Może rzeczywiście gdybym zaczął pani asystować... - To i tak by nic nie dało - stwierdziła ze smutkiem. - Przecież wszyscy wiedzą, że pan nie ma zamiaru się żenić, więc pańska asysta tylko by ich zachęciła. Świadczyłaby przecież o tym, że nie stronie od towarzystwa hulaki. - Może i tak... Ale z drugiej strony co szkodzi spróbować? Przez tych kilka tygodni, które dzielą panią od wyjazdu do Davencourt, mógł­ bym pani wszędzie towarzyszyć i nie dopusz­ czać, żeby inni dżentelmeni się narzucali. Natu­ ralnie... - po twarzy księcia przemknął uśmiech - ...będę czynił to w iście ojcowski sposób. Mówił tonem bardzo uprzejmym, lecz i sta­ nowczym, jakby nie dopuszczał innej możliwo­ ści. To rzecz jasna sprawiło, że głowa Clary uniosła się nieco wyżej. - Proszę, niech pan nie traktuje udzielenia mi pomocy jako swój obowiązek. Nie chciałabym być dla pana ciężarem. - Poradzę sobie, proszę się nie martwić. Jedy­ ny szkopuł w tym, że podczas mojej asysty