mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Czarnecka Renata - Księżna mediolanu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Czarnecka Renata - Księżna mediolanu.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 132 stron)

WROCŁAW‍ 2015

Mojemu mężowi zpodziękowaniem za wsparcie

SŁOWO‍ WSTĘPNE Gromadząc materiały do dziejów Bony Sforzy d’Aragona, naszej polskiej królowej, odkryłam dzieje jej matki, Izabeli Aragońskiej, wnuczki i córki królów Neapolu, późniejszej księżnej Mediolanu. Jej postać bardzo mnie zafascynowała. Uznałam, że muszę opowiedzieć o niej w odrębnym tomie. Izabela Aragońska była typową kobietą renesansu, wykształconą, świadomą znaczenia swego rodu i roli kobiety w tym rodzie. Wiedziała, że jej małżeństwo z księciem Mediolanu Gianem Galeazzem Sforzą jest związkiem czysto politycznym. Miała to szczęście, że trafiała na człowieka w jej wieku, do tego bardzo przystojnego. Zakochała się w nim. Zdaje się jednak, że bez wzajemności. Trudny to był związek, niełatwo było mi pokazać, co tak naprawdę łączyło małżonków. Z jej strony na pewno była to miłość, szczera i gorąca. A z jego? Gdyby ją kochał, być może miłość otworzyłaby mu oczy na występki jego stryja, a wuja Izabeli, Ludwika Sforzy, zwanego Moro. W tym małżeństwie Izabela nie miała sprzymierzeńców, a sytuacja polityczna w Europie bardzo pogorszyła jej położenie. Wojny włoskie, które rozegrały się na terenie Italii w latach 1494–1559, a których celem było podbicie Królestwa Neapolu, potem także Księstwa Mediolanu, skończyły się dla Izabeli niefortunnie. Na zawsze utraciła Księstwo Mediolanu, choć później czyniła starania, by posadzić na jego tronie Bonę. Mimo tylu tragedii, jakie ją spotykały przez lata małżeństwa, a potem wdowieństwa, nic, żadne przeciwności losu jej nie złamały, lecz czyniły jeszcze bardziej zdeterminowaną i twardą w dążeniu do celu. A tym celem było zapewnienie jej jedynemu dziecku – Bonie, przyszłości godnej rodu Aragonów i Sforzów. Ale o tym już w części drugiej.

ROZDZIAŁ‌ 1 PODRÓŻ DO KRAINY SZCZĘŚCIA Wzburzone wody Morza Tyrreńskiego szarpały sześcioma galerami, które resztkami sił próbowały trzymać się blisko siebie i choć osłabione walką z żywiołem, uparcie dążyły do celu, jakim był port w Genui. Ulewne deszcze chłoszczące statki od czoła i silne wiatry nie dawały za wygraną. Zła pogoda jakby się sprzeciwiała matrymonialnym planom neapolitańskichAragonów i mediolańskich Sforzów. Wilgoć i zimno przenikały kajutę, w której jedynie kilka latarni dawało znikome ciepło i rozświetlało to ponure miejsce. Na niewiele się zdały miękkie kobierce i niedźwiedzie skóry, którymi wyłożono ściany i podłogę. Z kąta kajuty dochodziło pochlipywanie, wydobywał się stamtąd tłumiony szloch i zaraz rozniósł się drżący kobiecy głos: – Poślij po signora Hermesa Sforzę. Kobieca postać, kołysząc się w rytm szalejącego morza, weszła w bijący od latarni blask światła, który rozświetlił jej zmęczoną twarz i czerwienią zabarwił oklapnięte od wilgoci włosy. Zbliżyła się do łóżka, z którego wydobyły się owe żałosne dźwięki. – Najjaśniejsza pani – odezwała się z troską księżna Eleonora Amalfi. Spod niedźwiedziej skóry błysnęły oczy pełne łez. Izabela Aragońska, córka księcia Kalabrii Alfonsa i wnuczka króla Neapolu Ferdynanda, drżała z zimna, szczękała zębami i pociągała nosem. Z rozpaczą wpatrywała się w swoją damę dworu, która towarzyszyła jej w tej morderczej podróży. Księżna Amalfi chciała powiedzieć jakieś pocieszające słowa, gdy Izabela stanowczo rozkazała: – Idź po niego, nie zwlekaj! Muszę z nim mówić. Dama narzuciła na głowę obramowany futrem kaptur i pchnęła drzwi kajuty. Natychmiast deszcz i wiatr wdarły się do środka, potęgując chłód. Przez tę chwilę, podczas której Izabela oczekiwała na przybycie signora Sforzy, przez jej głowę przewinęły się świeże jeszcze obrazy. Osiemnaście dni temu, trzydziestego grudnia tysiąc czterysta osiemdziesiątego ósmego roku, przy niezłej pogodzie, księżniczka z uśmiechem wchodziła na pokład statku, który cumował w Zatoce Neapolitańskiej. W sercu unosiła miłe wspomnienia, w uszach nieustannie pobrzmiewała wesoła muzyka z Castel Capuano, siedziby jej ojca, księcia Kalabrii. Przed oczami roiły się obrazy radosnych zabaw i turniejów z okazji jej ślubu per procura. Tylko wspomnienie śmierci jej matki, Hipolity Sforzy, w upalny sierpniowy dzień, powracało w jej pamięci, powodując chwilę zadumy i na krótko wypierając z serca radość. Opuszczała rodzinny dom otoczona licznym orszakiem i zbytkiem. Pięć towarzyszących jej galer unosiło na pokładzie damy dworu, karlice i służbę, sprzęty i pierwszą ratę posagu młodej księżnej Mediolanu – osiemnaście tysięcy złotych dukatów ukrytych w ogromnych kutych skrzyniach. Zabierała ze sobą nie tylko wspomnienia, lecz także coś bardziej cennego – portret młodzieńca o złocistych włosach i melancholijnym spojrzeniu błękitnych oczu. Konterfekt młodego księcia Mediolanu Giana Galeazza Sforzy przywiózł na dwór neapolitański Agostino Calco, dworzanin Ludwika Sforzy, księcia Bari. Gdy ujrzała podobiznę przyszłego męża, od pierwszej chwili zakochała się w nim bez pamięci i przysięgła sobie, że uczyni wszystko, by i on pokochał ją równie gorąco. Postawiła portret na stoliku i każdego dnia podróży z miłością się w niego wpatrywała. Dolegliwości związane z chorobą morską i przenikliwym zimnem osładzała jej jedynie myśl o tym młodzieńcu, który czeka na nią gdzieś tam, na północy Italii, i zapewne niecierpliwi się każdym dniem zwłoki. Znosiła niewygody z zaciśniętymi zębami, nabierając sił podczas krótkich nielicznych postojów na lądzie. Od kilku dni podróży na morzu czuła się coraz gorzej. Wycieńczona torsjami i zimnem już nawet nie miała siły podnieść się z łóżka. Deszcz znowu zaciął i wicher wbił się niczym klin w kajutę, zgasił jedną z latarni kołyszących się pod sufitem. Kajuta pogrążyła się w mroku rozpraszanym jedyną świecą, której światło odbiło się od poczerwieniałej z zimna twarzy Hermesa Sforzy. Młodzieniec rozejrzał się po kajucie i zatrzymał spojrzenie na łóżku, w którym tkwiła żona jego starszego brata, Giana Galeazza. Zbliżył się do niej i skłonił. Kosmyki brązowych włosów opadły mu na oczy, a gdy się prostował, jego cień spowił ją jeszcze większym mrokiem. Izabela skuliła się w sobie i bardziej naciągnęła na siebie niedźwiedzie futro. – Signore, każ dobić do najbliższego portu. Muszę nabrać sił do dalszej drogi. Jestem wycieńczona, potrzebuję odpoczynku. – Jej głos zabrzmiał żałośnie, jak błagalna prośba. Była pewna, że markiz Tortony spełni jej życzenie. – Najbliższy port jest w Genui. Nic nie może wstrzymać dalszej podróży – odparł zdecydowanie. – Nie może? Jestem, panie, pod twoją opieką. Twoim obowiązkiem jest mi służyć i słuchać mych rozkazów. Ta zuchwałość go rozbawiła, gdyż uśmiech przemknął przez jego posiniałe z zimna usta, ale wnet jego oblicze ochłodło i powiedział głosem cierpkim i stanowczym: – Jestem pod komendą księcia Ludwika Sforzy, nie twoją, pani. Patrzyła na jego mokre od deszczu włosy, na czoło, po którym spływały strugi wody, na przemoczone odzienie. W jego szarych oczach zobaczyła upór. Zastanawiała się, czy jego brat Gian Galeazzo jest równie nieustępliwy? Być może, ale z pewnością Hermes nie jest tak piękny jak książę Mediolanu. – Przetrzymałaś, donno Izabelo, wiele dni podróży – powiedział na osłodę. – Mordęgi‍ – poprawiła go. Zbył milczeniem tę uwagę i oświadczył: – Jutro‌ dopłyniemy do Genui. Musisz, pani, być cierpliwa. – Czyż jestem za mało cierpliwa? Po raz pierwszy uskarżam się na swoje położenie i nie proszę o nic więcej jak tylko o kilka dni odpoczynku. Jej głos złagodniał, już nie rozkazywała, lecz prosiła. Była bezsilna, krucha i zdana na niego. Uznała, że łagodnością więcej wskóra niż stanowczością. Na chwilę oczy Hermesa się ociepliły, ale rzekł stanowczo: – Będzie, jak postanowiłem. Nie czekał na pozwolenie odejścia. Skłonił się i opuścił kajutę. – Zapal świece, Eleonoro, chcę, by tu było jasno jak za dnia – powiedziała Izabela do księżnej Amalfi, która wślizgnęła się do izby tuż za markizem Tortony, uciekając przed przenikliwym zimnem. Chwilę potem mocne światło rozproszyło mrok i teraz widać było nędzne wyposażenie kajuty, w której podróżowała księżniczka Kalabrii i wnuczka króla Neapolu. Zaledwie łóżko, stół i kilka zydli wypełniało tę klitkę. Po kątach ustawiono skrzynie z garderobą neapolitanki. – Signor Hermes zapewnia, że jutro dotrzemy do Genui – powiedziała Izabela. – O tak, pani. On wie, co mówi. A więc trzeba się cieszyć, nie płakać, nasza niedola dobiega końca – powiedziała dama dworu. – Tylko jak znieść kolejną noc na wzburzonym morzu – odparła Aragonka, nie oczekując odpowiedzi, po czym, jakby wyrwana z letargu,

spojrzała na księżnę i wyciągnęła do niej dłonie. – Usiądź przy mnie. Dama usiadła na brzegu łóżka, a wtedy Izabela wtuliła się w nią i poczuła bijące od niej ciepło. Woń fiołków, jaką roztaczała skóra i szaty księżnej Amalfi, przywołała miłe wspomnienia, ciepło słońca, lazur neapolitańskiego nieba i letni wiatr, który nie chłostał zimnem, lecz przyjemną rześkością rozpraszał gorąco. Zatęskniła za tym wszystkim, co zostało daleko za nią i odtąd stanowiło przeszłość, do której nie będzie powrotu. – Tak bardzo tęsknię za słońcem, moja droga Eleonoro – powiedziała cicho Izabela. Jej głos zabrzmiał jak żałosna skarga. Dni na morzu przygasiły w niej radość i entuzjazm, z jakimi opuszczała rodzinny dom, by wyruszyć na spotkanie z księciem Gianem Galeazzem. Księżna Amalfi rzekła jej na pociechę: – Pomyśl, pani, jak wiele słonecznych poranków czeka cię w Mediolanie, gdy będziesz budzić się w ramionach twego męża. Wzrok Izabeli pobiegł w stronę konterfektu, jakby wizerunek małżonka był dla niej najmilszą osłodą. Jednak tym razem coś zmąciło ten idealny obraz młodzieńca. Księżna Mediolanu odsunęła się od damy dworu i spoglądając na nią, spytała: – Sądzisz, że w istocie jest tak piękny jak na tym obrazie? – Dlaczegóż by nie? – odparła Eleonora ze zdziwieniem. – A może to ręce mistrza nadały jego obliczu tak czarujący wyraz? Może w rzeczywistości jest odpychający i brzydki? Nawet szkaradny. – Po cóż miałby to robić, na Boga? – Księżna Amalfi była wyraźnie rozbawiona uwagą swej pani i nie mogła powstrzymać śmiechu. – Każdy woli pokazać się z lepszej strony – oświadczyła Izabela bez namysłu. – W to nie wątpię, lecz czy wtedy twoje uczucie do księcia, by ochłodło? Izabela zamyśliła się, po czym rzekła: – Zostaliśmy zaręczeni w dzieciństwie, gdy miałam ledwie rok. Zdaje mi się, że od najmłodszych lat zaszczepiano we mnie uczucie do niego, a szacunek dla księcia i ciekawość jego osoby rosły z każdym rokiem. Gdy przywieziono mi jego podobiznę, jeszcze bardziej go pokochałam. A może mi się zdaje? Może to tylko zauroczenie? – Pani, będziesz to wiedzieć, gdy go ujrzysz. Jeśli twoje serce zabije mocniej w chwili waszego spotkania, wtedy nie będziesz już miała żadnych wątpliwości, że to miłość. – A czy jego serce dla mnie zabije mocniej? – spytała. – Jestem tego pewna, jak i tego, że czeka cię pomyślna przyszłość u boku twego małżonka. Zważ, że wielkim orędownikiem twojego mariażu z księciem Gianem Galeazzem był twój wuj, messer Ludwik. Czyż nie rokuje to najlepiej waszemu związkowi? – Ludwik nie zrobił tego bezinteresownie, a gdy dostał to, czego chciał, dość długo odwlekał uroczystości ślubne – zauważyła Izabela. – I tylko stanowczość mojego dziadka zmusiła go do wypełnienia złożonej mu obietnicy. W tym roku skończę dziewiętnaście lat, to chyba najwyższa pora, by wyjść za mąż. – Co do tego muszę się zgodzić z tobą, pani, lecz należy wierzyć, że messer Ludwikowi przyświecały czyste intencje. – Tak. Ale jakiekolwiek by one były, teraz to nie ma znaczenia. Jestem żoną tego, który był mi przeznaczony. Nikt i nic tego nie odmieni – rzekła z dumą. Statek kołysał się rytmicznie, a rozmowa coraz bardziej męczyła Izabelę, w końcu księżna usnęła. Eleonora, także wycieńczona podróżą, zwiesiła głowę i pogrążyła się w drzemce. Skrzypnęły drzwi, budząc księżnę Amalfi oraz Izabelę. Do kajuty wlał się potok światła, a w jego blasku stanęła hrabina Potenzy, za którą wślizgnęło się kilka dam dworu. – Wkrótce dobijemy do Genui – oznajmiła hrabina. – Signor Sforza prosi, by najjaśniejsza pani przygotowała się do spotkania z gubernatorem, który pragnie cię powitać. Tak jej dobrze było w tych pieleszach. Gdy wysunęła ramię spod ciepłych futer, natychmiast przeniknął ją chłód. Pragnęła, by statek jak najszybciej zawinął do portu. Pocieszała ją myśl, że ostatni odcinek drogi będzie przemierzać lądem. Wyszła z łóżka, zimno przeniknęło każdą część jej ciała. Damy dworu zaczęły ubierać swą panią. Skostniałe ciało znikało pod kolejnymi ubiorami, a z każdą nową warstwą robiło jej się cieplej. Aksamity i jedwabie otulały ją miłą pieszczotą. Duże bufiaste rękawy ozdobione złocistymi tasiemkami i szeroka spódnica powodowały, że postać Izabeli zdała się tonąć w miękkich tkaninach. Damy dworu szybko dostrzegły, że suknia na niej źle leży. Przez tę męczącą i przeciągającą się podróż na morzu Izabela bardzo schudła. Poprosiła o lustro swą ulubioną karlicę, Dolores. Pucołowata dwunastolatka o włosach białych jak śnieg natychmiast podbiegła do skrzyni. Wesołością i ciętym językiem karlica zyskała sobie sympatię swej pani. Nie pozwoliła nikomu zająć swego miejsca, o które walczyła, odkąd pojawiła się w Neapolu kilka lat temu. Uwielbiała figle, potrafiła ładnie grać na mandoli, ale głosu do śpiewu nie miała. Dolores wyciągnęła owalne zwierciadło i podała je Izabeli. Po drugiej stronie lustra spoglądały na nią wyblakłe, pozbawione blasku źrenice. Jej cera była szara, oczy podkrążone, jakby od wielu dni nie zaznały snu. Nawet klejnoty, jakimi była obwieszona, nie potrafiły wydobyć z niej choćby iskry blasku. Na kwadratowym dekolcie sukni obramowanym niebieskim aksamitem lśniły perły. W związku z zejściem na ląd ubrano ją w jedną z najkosztowniejszych sukien, której ciężar ją przytłaczał. Jej włosy kołysały się swobodnie, a czoło przepasała złota opaska wysadzana białymi perłami. – Itaką ma mnie ujrzeć mój małżonek? – rzekła zniechęcona. – Najjaśniejsza pani, cynober[1] ociepli twarz, nada kolor bladym policzkom – przekonywała ją hrabina Potenzy, która sięgnęła do skrzyni po puzdro z barwnikiem. Izabela nie oponowała. Gotowa była zrobić wszystko, byle jej małżonek ujrzał ją w korzystniejszym świetle. Choć czuła się bardzo słaba, usiadła na łóżku i oddała się w ręce swej damy dworu. Poczuła zimne palce hrabiny rozcierające barwnik na policzkach. Constanza de Cardona, hrabina Potenzy, dobiegała czterdziestki, lecz mimo niemłodego już wieku ubierała się w jasne suknie i obwieszała klejnotami, pragnąc podobać się mężczyznom. Pierwsze siwe nitki srebrzyły jej skronie. Szare wyłupiaste oczy nadawały jej twarzy wyraz nieustannego zdziwienia. Hrabina skończyła upiększać księżnę Mediolanu. Chwilę potem Izabela z ulgą wtuliła głowę w miękkie poduszki. – Obudźcie mnie, gdy zawiniemy do portu – powiedziała. W tym momencie wniesiono sute śniadanie, na które księżna Mediolanu spojrzała z niechęcią. Zapach suszonych ryb podrażnił nozdrza nieprzyjemną wonią. – Zabierzcie to! Nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa, dopóki nie stanę na lądzie – rozkazała. Słudzy oddalili się posłusznie. Tymczasem znowu zmorzył ją sen. Nie miała siły przed nim się bronić. Eleonora, widząc skuloną postać Izabeli, podeszła do niej i nakryła ją białym futrem, po czym odprawiła damy dworu i poradziła hrabinie Potenzy: – Ity, pani, skorzystaj z tego czasu, by chwilę odpocząć. Ja zostanę przy jej wysokości. Hrabina spojrzała w stronę Izabeli Aragońskiej, westchnęła ciężko i wyszeptała: – Żal mi jej. – Niepotrzebnie – skwitowała księżna Amalfi. – Gdy podróż dobiegnie końca, szybko stanie na nogi, zobaczysz, pani. W imię miłości do męża gotowa jest na każdą ofiarę. – Co, mam nadzieję, książę Mediolanu doceni – powiedziała Constanza. Te słowa zaniepokoiły księżnę Amalfi, jakby kryło się pod nimi głębsze znaczenie. Podeszła do hrabiny i ująwszy ją pod ramię, wraz z nią się oddaliła. – Wątpisz w miłość księcia do naszej pani? – spytała Eleonora. – Nie, księżno. Ale czemuż od dnia, gdy opuściłyśmy Neapol, słyszę chichot za plecami? Gdy pada imię księcia Giana Galeazza, ironiczne

uśmieszki przemykają po twarzach dworaków księcia Bari, a gdy pada imię messer Ludwika, ich oblicza bledną. Eleonora zamarła. Oblał ją zimny pot. Zmarszczyła brwi w wielkim niepokoju i rzekła szeptem: – Czyżby książę Mediolanu miał kochankę? Jak to możliwe, że szpiedzy króla Ferdynanda nie donieśli mu o tym? – rzekła Eleonora. – Nic mi o tym nie wiadomo, pani – odparła hrabina. – Ale jeśli tak jest w istocie, należy zażądać jej odprawienia. – Tak się stanie – powiedziała księżna Amalfi. – Lecz o tym nikomu ani słowa. Wkrótce się rozstały, lecz Eleonora nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nieustannie rozpamiętywała słowa Constanzy. A jeśli to inna kobieta była przyczyną zwłoki ze strony Giana Galeazza, by dopełnił warunków ślubnego kontraktu zawartego jeszcze przez jego ojca, Galeazza, a potem po jego śmierci odnowionego przez stryja Ludwika Sforzę? Może to rozwiązłe życie młodego księcia jest powodem rozbawienia dworaków? I tylko biedna księżna Izabela nic nie wie o jego poczynaniach. Gdy mediolańczycy przybyli po Izabelę, Eleonora dyskretnie, ale bacznie im się przypatrywała. Już tam, w Neapolu, zdawało jej się, że gonią ją prześmiewcze głosy, że widzi pełne rozbawienia spojrzenia dworzan. Cała ta swawolna gromada doskonale bawiła się przez kilka tygodni pobytu w Neapolu, nie skąpiąc sobie najlepszych win i jadła, uwodząc damy neapolitańskiego dworu prawie na oczach ich mężów. Czyż młody książę mógłby zachowywać się inaczej? Czyż małżeństwo z Izabelą Aragońską zdoła stępić ową swawolę? Czy dla małżonki Gian Galeazzo porzuci złe przyzwyczajenia, nieszkodliwe miłostki, do których jako władca ma prawo, lecz które jednocześnie zabolą jego żonę? Przyjdzie czas, by także o tym pomyśleć i znaleźć rozwiązanie – postanowiła. Przez noc pogoda się zmieniła. Wiatr się uspokoił, a niebo przetarło. Galera łagodnie kołysała się w rytm morskich fal, kierując się ku Genui. Już z oddali oczom podróżników ukazały się górujące nad miastem kopuły kościołów i masywna sylwetka uniwersytetu. W porcie unosiły się na wodzie przycumowane statki, a na brzegu uwijali żeglarze i rybacy. Izabela wytężyła wzrok i dostrzegła barwny orszak spoglądający w jej stronę. Pośród tych ludzi miała ujrzeć swego małżonka. Patrzyła w dal wyraźnie podekscytowana. Czuła, jak policzki czerwienieją jej z emocji. Po niedawnej słabości spowodowanej ciężką podróżą nie było śladu. Wstąpiła w nią siła, jakiej nie odczuła od chwili, gdy weszła na pokład galery. Teraz pewnym krokiem zeszła na ląd, prowadzona przez szwagra Hermesa Sforzę oraz kilkunastu mediolańskich szlachciców z najlepszych rodzin i otoczona własnym licznym dworem. Przebiegła wzrokiem po oczekujących na nią panach, a jej oczy coraz bardziej nerwowo skakały po ich twarzach w poszukiwaniu tego jedynego, jej męża, księcia Giana Galeazza. Żaden z nich nie był do niego podobny, w jej duszę wstąpiły niepewność i rozterki. Może jego portret tak bardzo odbiega od prawdziwego wizerunku, że nie potrafi go rozpoznać? Dlaczegóż jej serce przepełnione miłością do męża nie wskazało jej ukochanego? A może małżonek umyślnie skrył się pośród tych ludzi, by jej się przyjrzeć z boku? Świta księżnej się zatrzymała, dalej Izabela szła sama, z głową uniesioną dumnie i z wyniosłym spojrzeniem. Gdy stanęła, lekki uśmiech ozdobił jej twarz, a pierwsze wrażenie nieprzystępności znikło. Dostojnicy ubrani w połyskujące szaty i z przypasanymi mieczami ukłonili się księżnej. Naraz spośród nich wysunął się naprzód młody mężczyzna w szatach z zielonego aksamitu podbitego gronostajowym futrem. Skłonił się Izabeli i przemówił: – Najjaśniejsza pani, jestem Annibale Bentivoglio, kondotier na usługach księcia Ludwika Sforzy.A to gubernator Genui, signor Agostino Doria. Z rozkazu księcia Bari będziemy eskortować cię do Tortony, gdzie spotkasz się z księciem Mediolanu Gianem Galeazzem Sforzą. W przypływie nagłego zaskoczenia jej źrenice się rozszerzyły. Chwilę potem ściągnęła brwi, a jej oblicze okrył grymas niezadowolenia. Mocno zaczerwienione policzki nabrały jeszcze głębszej krwistej barwy. Przygryzła wargi, za którymi cisnęły się pytania i słowa pełne wymówek. – Dlaczego nie tutaj, signore? – spytała. – To wola signora Ludwika Sforzy, pani – oświadczył. Ile jeszcze razy usłyszy to imię? Od wielu tygodni pobrzmiewa w jej uszach melodią niby dobroduszną, ale czyż zbytnia troska jej wuja, który jest zarazem stryjem jej męża, nie stanie się w końcu męcząca? – O wszystkim tutaj decyduje messer Ludwik? – Nie mogła się powstrzymać od złośliwości. – Czyż jest chociażby jedna rzecz, o której stanowi mój małżonek, książę Mediolanu? – Najjaśniejsza pani, książę Ludwik zawsze polega na swym astrologu,Ambriogiu da Rosate. To on wyczytał z gwiazd, że spotkanie z księciem Gianem Galeazzem najpomyślniej przebiegnie w Tortonie. Imię nadwornego astrologa mocno wryło się w pamięć Izabeli. Zastanawiała się, jak dalece można być zależnym od układu gwiazd i poddawać się wizji jakiegoś szarlatana. A jednak osoba pana da Rosate ją zaintrygowała. – Dobrze – odezwała się. – Skoro tak chcą gwiazdy, nie będę się sprzeciwiać. Nie była spokojna, w środku się gotowała, bo jakże to, gwiazdy mają być od niej ważniejsze? Uznała jednak, że nie należy w tej chwili tego roztrząsać. – Signor Doria – księżna Mediolanu zwróciła się do gubernatora Genui. Wzrokiem prześlizgnęła się po jego barczystej olbrzymiej posturze odzianej w najdroższe szaty, zatrzymała oczy na brodatej twarzy i rzekła: – Mam nadzieję, że udzielisz mi gościny w swoim pałacu. Gubernator wyraźnie się zmieszał. W milczeniu przebiegł wzrokiem po świcie neapolitanki, chmurne spojrzenie Hermesa Sforzy odbiło się w jego oczach niepokojem. Nie tak miało być. Prośba księżnej, której nie sposób było odmówić, komplikowała cały misterny plan utkany przez gwiazdy. – Madonna, nie każ długo czekać oblubieńcowi, który z utęsknieniem cię wypatruje – odezwał się Hermes, łagodnie ją napominając. – Nie wątpię, że zaletą księcia Mediolanu jest cierpliwość – odparła. Uśmiech pełen słodyczy ozdobił jej twarz. Jednakże Sforza go nie odwzajemnił. Nie było w jego bratowej nic, co by go urzekło, nic, co by jej dumę i upór mogło obrócić w zaletę. – A jeśli odpowiem, że jest przeciwnie? – odrzekł. – Cóż, w takim razie w imię miłości do mnie musi ostudzić niecierpliwość – skwitowała i ruszyła przed siebie, pozostawiając w osłupieniu dworaków markiza. Pokazała im dobitnie, że nie pozwoli się wodzić za nos, że za nic ma gwiazdy, że swój los tka własną ręką. Będzie tak, jak ona chce. Szła tak prędko, że damy dworu ledwo ją dogoniły przy karocy, przy której zatrzymała się i rzekła do gubernatora: – Nie każ na siebie czekać, signore Doria. Gubernator, ponaglony jej słowami, dosiadł konia, tymczasem księżna zajęła miejsce w powozie, za którym jechało ledwie kilka karoc, słudzy bowiem dopiero zabierali się za przeładowywanie skrzyń ze statków na wozy. Spodziewano się, że zajmie to cały dzień. Było południe, gdy orszak księżnej Mediolanu wjechał w zatłoczone ulice Genui. Wysokie budynki rzucały cienie, potęgując chłód zimowego dnia. Słońce tutaj nie docierało, lecz ślizgało się po dachach i zaglądało w okna na ostatnich kondygnacjach. Zapach wody, wodorostów i ryb przesycał powietrze mdłą wonią, którą porywisty wiatr rozwiewał, gnając w stronę lądu. Pałac gubernatora Genui signora Dorii był okazałą kilkupiętrową budowlą, okoloną krużgankami i ozdobioną licznymi balkonami wychodzącymi na ulicę. Księżnej Izabeli przeznaczono komnatę z widokiem na dziedziniec. Nie docierał tu uliczny gwar, a z korytarzy dobiegały przytłumione kroki i głosy służby. Zadbano o to, by podczas krótkiego pobytu tutaj księżna dobrze wypoczęła. Wielkie łoże ozdobione czerwonym baldachimem haftowanym srebrną nicią ją zachwyciło. Stąpała po miękkich dywanach i podziwiała barwne kobierce przedstawiające sceny polowań możnych panów. Słońce złociło filary łoża i pieściło jedwabną pościel. Masywny kominek zdobiony barwnymi rzeźbieniami wyrzucał z siebie czerwone jęzory ognia i buchał przyjemnym gorącem. Księżna podeszła do niego i wyciągnęła przed siebie dłonie, bardzo spragniona ciepła. – Uważaj, pani – napomniała ją hrabina Potenzy. – Suknia może łatwo zająć się od ognia i nieszczęście gotowe. – Nie stanie się tak, hrabino. – Pewność w głosie Izabeli zwróciła uwagę Constanzy. – Dlaczego?‍ – spytała zaintrygowana. – Bowiem gwiazdy wróżą mi szczęśliwe spotkanie w Tortonie. – Izabela uśmiechnęła się na samo wspomnienie oczekującego tam na nią męża. Ciepło‌ ją rozleniwiło. Żołądek się zacisnął.

– Czuję straszliwy głód, przynieście mi coś do jedzenia i koniecznie czerwonego wina – poleciła i usiadła do stołu. Eleonora pośpieszyła po strawę, wróciła bardzo szybko, ciągnąc za sobą niczym ogon pięć dziewcząt służebnych. Na srebrnych tacach mieniły się w słońcu pomarańcze i winogrona. Zapach pieczonego kapłona drażnił powonienie. Na ten widok oczy Izabeli zapaliły się wilczym apetytem. Łapczywie sięgała po przysmaki, popijając je winem. – Najjaśniejsza pani, wieczorem gubernator pragnie wydać na twoją cześć ucztę – oznajmiła księżna Amalfi. – To miłe z jego strony – rzekła, za nic mając pełen trwogi wzrok Eleonory przerażonej szybkością, z jaką Izabela pochłaniała potrawy. – Zapewne na uczcie podadzą wyśmienite dania, należałoby ich skosztować, by nie urazić gospodarza. – Czy sądzisz, że po tylu dniach głodówki nie będę w stanie zjeść nic więcej? – odparła Izabela i roześmiała się beztrosko. – Chętnie udam się na tę ucztę i popróbuję wszystkiego, co mi podadzą. Nasyciwszy się, Izabela odeszła od stołu i usiadła na łożu. Dłońmi musnęła gładką pościel. Poczuła się bardzo senna. Suty posiłek i buchające od kominka gorąco zmorzyły ją. Zaciążyły suknia i klejnoty. Poleciła Dolores, by zdjęła z niej ciężki naszyjnik. Małe ręce karlicy sprawnie się uwinęły. Izabela najchętniej zdjęłaby także suknię, lecz nie czuła się na siłach, by to zrobić. Pragnęła już tylko snu. Położyła głowę na poduszce. W uszach pobrzmiewał stanowczy głos hrabiny Potenzy, która dyrygowała służbą. Odgłosy rozmów, szeptów i kroków ukołysały ją do snu. Uniosła powieki. Źrenice instynktownie poszukiwały światła. Pobiegły w stronę kominka, w którym tlił się ogień, rozpraszając mrok panujący w alkierzu. Niebo przyozdobione gwiazdami niczym diamentami zachwyciło księżnę. Wstała z łoża rześka. Czuła, że sen ją wzmocnił. Skrzypnięcie drzwi odwróciło jej uwagę od rozgwieżdżonego nieba. W progu ujrzała księżnę Amalfi, której oblicze oblewało światło trzymanej w ręku świecy. – Dobrze wypoczęłaś, pani? – spytała z troską. – Ach, czy w ciągu paru godzin można nadrobić wiele dni męczarni? Co prawda sen rozjaśnił mi umysł, ale dopiero nocą w pełni wypocznę. Teraz zaś potrzebuję ruchu, z przyjemnością spędzę ten wieczór na tańcach. Mam nadzieję, że będzie muzyka. – Wasza wysokość powinna oszczędzać siły, signor Sforza zarządził, że jutro skoro świt opuszczamy Genuę. – Jak to jutro? – W oczach Izabeli odbiły się zdziwienie i rozpacz. Po chwili odezwała się stanowczo: – Nie ruszę się stąd! Potrzebuję co najmniej dwóch dni na odpoczynek. – Obawiam się, że messer Ludwik nie będzie zadowolony z tej zwłoki – rzekła ze smutkiem księżna Amalfi. – A cóż mnie on obchodzi?! Czy on troszczy się o moje samopoczucie? Nie! Wpatruje się w gwiazdy! One dyktują mu każdy dzień, wyznaczają każdą godzinę życia. Ale niech nie myśli, że poddam się temu szarlatanowi, signorowi da Rosate. Zabraniam rano zaprzęgać! Gniew, jakim kipiała księżna Mediolanu, spłoszył Eleonorę, która spuściła oczy i w milczeniu znosiła gorzkie słowa swej pani, czekając, aż się uspokoi. Wreszcie Izabela ochłonęła i usiadła na krześle, by przygotować się do uczty. Poleciła damie dworu, by ją uczesała. Księżna Amalfi zaproponowała, że upnie jej włosy i ozdobi złocistą siatką, na której nitki nanizane były drobne perły. – Zrób tak – zgodziła się, poddając się ciepłemu dotykowi rąk swej damy dworu. Gdy fryzura była gotowa, Eleonora podała swej pani podręczne lustro i rzekła: – Spójrz,‌ najjaśniejsza pani! Wyglądasz zachwycająco. Izabela niechętnie wzięła zwierciadło. Doskonale wiedziała, że wygląda niekorzystnie, ale nie potrafiła gniewać się na ulubioną damę dworu za to kłamstwo, które miało poprawić jej humor. Wiedziała, że kilka dni odpoczynku i snu w wygodnym łożu oraz dobre jedzenie spowodują, że cera jej pojaśnieje, a oczy nabiorą blasku. – Jeszcze naszyjnik, wasza wysokość – powiedziała Eleonora i ozdobiła szyję księżnej czarnymi perłami, które doskonale kontrastowały z jej białą skórą. Rozległo się donośne pukanie do drzwi. Wszedł Annibale Bentivoglio, by oznajmić, że signor Doria i świta jej wysokości oczekują w sali biesiadnej. Księżna podniosła się z krzesła i przez chwilę przyglądała się młodzieńcowi, którego zadaniem jest szczęśliwe doprowadzenie jej do Tortony. Miał dwadzieścia kilka lat, był niewysoki, barczysty. Pospolita twarz miała jednak w sobie jakiś urok, który przyciągał spojrzenia kobiet. Szare włosy krótko przystrzyżone odsłaniały kształtne uszy. – W takim‍ razie prowadź, signore! – rozkazała i opuściła alkierz. Księżnę Mediolanu podjęto w sali jadalnej z atencją należną jej urodzeniu. Signor Doria, ujrzawszy księżnę, od razu do niej wyszedł i oddawszy jej pokłon, poprowadził ją do stołu. Zajęła honorowe miejsce najważniejszego gościa. Jej krzesło było obite czerwonym aksamitem i wyścielone złocistymi poduszkami. Otoczył ją dwór, który zabrała ze sobą z Neapolu. Przy księżnej Amalfi zasiadł jej mąż Lorenzo, bladolicy szczupły trzydziestolatek, o twarzy pokrytej wrzodami, które próbował ukryć pod grubą warstwą pudru. Na niewiele się to zdało. Domyślano się, że ślady są wynikiem rozpustnego życia. Rozglądał się ptasim spojrzeniem, na dłużej zatrzymując wzrok na co ponętniejszych damach. Obok niego siedzieli Constanza i jej mąż, hrabia Potenzy, łysawy niski pięćdziesięciolatek. Hrabina, sama niewysoka, posturą przewyższała małżonka o głowę. Ta niedobrana pod względem wyglądu para budziła rozbawienie pośród dworzan Hermesa Sforzy, który siedział dalej od księżnej Mediolanu wraz ze swym dworem. Kawalerowie kierowali spojrzenia w stronę Izabeli i jej dworu, racząc się żartami na ich temat. Obie strony dyskretnie się obserwowały. – Spójrzcie na tego pijaka – zwrócił się do towarzyszy Agostino Calco, mężczyzna niespełna trzydziestoletni o twarzy czerwonej od przenikliwego zimna. Lodowaty wiatr przez kilkanaście dni smagał jego oblicze, znacząc je cienkimi rysami czerwonych nitek. Spojrzeli na opróżniającego kolejne puchary wina hrabiego Potenzy. – Hrabia‍ Potenzy opróżni jedynie piwnice signora Ludwika, bardziej bym się obawiał księcia Amalfi – wtrącił signor Calco. Skierowali wzrok w stronę Lorenza. Wodził spojrzeniem za służącymi, które usługiwały do stołu. Gdy się ku niemu pochylały, śmiało zaglądał w ich głębokie dekolty, nie krępując się obecnością siedzącej obok żony. – Rzeczywiście, ten prostak zbyt śmiało sobie poczyna. Książę Mediolanu bardzo się zawiedzie, gdy zobaczy, kogo ze sobą przywiozła jego żona – zauważył Annibale Bentivoglio. – Neapolitańczycy nie są żadnym problemem – odparł Hermes Sforza, który dotąd w milczeniu, lecz z uwagą przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy. Spojrzeli‌ na niego wyczekująco, więc wyjaśnił: – Mój‌ stryj Ludwik szybko się ich pozbędzie... Hermes‌ zamilkł, wbił wzrok w Lorenza i po chwili rzekł: – Spójrzcie‍ na jego ptasią gębę, na rozbiegany wzrok, zachowuje się jak nastroszony kogut, wyraźnie widać, co mu chodzi po głowie. – Kura‌ – rzekł kawaler Bentivoglio i wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. – Poślę‌ mu jedną z dziewek, skoro nie wystarcza mu własna żona – rzekł markiz Tortony. – Tymczasem‌ ja pocieszę jego piękną małżonkę – rzucił pan Calco. – Rzeczywiście‍ warta jest pocieszenia – przyznał pan Bentivoglio. – Mam nadzieję, że mnie również nie odmówi miłych chwil. – Zabawicie się, ale nie tutaj. Gdy dotrzemy do Mediolanu, możecie zająć się księżną Amalfi, myślę, że jej mąż nie będzie miał nic przeciw temu – przestrzegł ich Sforza. – Dlaczego‌ nie ma muzyki? – Donośny głos Izabeli Aragońskiej rozbrzmiał pośród gwaru rozmów i śmiechu. – Taka‌ była wola signora Hermesa Sforzy – oświadczył signor Doria, zakłopotany jej pytaniem. Izabela‍ spojrzała na szwagra siedzącego po drugiej stronie stołu i spytała: – Podobno‍ ty, panie, nie pozwoliłeś grać muzykom. Czy tego zabraniają gwiazdy? Wlepiła‌ w niego oczy żądające odpowiedzi.

– Nie,‌ pani – zaprzeczył. – Dyktuje to rozsądek. – Rozsądek?‍ – W jej źrenicach błysnęło zdziwienie. – Owszem,‌ tańce sprzyjają zabawie do późnej nocy, ty, pani, zaś musisz wypocząć. Sama o to prosiłaś. Dostrzegł‌ na jej obliczu rozczarowanie i rzekł na pociechę: – Bądź cierpliwa, pani. Gdy staniesz na mediolańskim dworze, nie ominie cię wiele wieczorów z muzyką i tańcami. Tymczasem zaraz po uczcie udaj się do swych komnat i połóż się do łoża w sukni. – W sukni? – Tak,‍ pani. Rano zaoszczędzisz nam czasu przy ubieraniu się. – Markizie,‍ nalegam na parę dni zwłoki. Nie mogę się pokazać swemu mężowi w takim stanie – obruszyła się. – Będziesz‌ musiała, pani – rzekł stanowczo i wrócił do rozmowy ze swymi dworzanami. Księżna czuła, jak policzki palą ją z gniewu, skóra staje się na przemian to blada, to czerwona. Widziała skierowane w jej stronę spojrzenia kawalerów towarzyszących Hermesowi, zdało jej się, że i on kątem oka ją śledzi. Zdusiła w sobie oburzenie, nieskora do kłótni na oczach wszystkich, ale jeszcze mu pokaże, że z nią się nie igra, że jej słowo znaczy więcej niż jego rozkazy, że będzie, jak ona chce. Krótko po dziesiątej bankiet dobiegł końca i księżna Mediolanu udała się do swej komnaty. Towarzyszyły jej hrabina Potenzy, księżna Amalfi oraz dwie młode damy dworu i karlica. Wbrew zaleceniom Hermesa kazała damom, by zdjęły z niej suknię i włożyły na nią nocną koszulę. – Najjaśniejsza‍ pani, signor Sforza polecił, abyś nie przebierała się do snu – przypomniała hrabina Potenzy. – Polecił?! – Pełen szyderstwa śmiech wydobył się z krtani Aragonki. – Czy myślisz, Constanzo, że będę go słuchać? Postanowiłam zatrzymać się tutaj i tak też zrobię, nic mnie stąd nie ruszy. Jeśli mojemu szwagrowi tak śpieszno do Tortony, niechże jedzie natychmiast, ale beze mnie! Damy‌ dworu zadrżały. Lękały się na równi gniewu swej pani, jak i awantury, jaką wywoła jej opór. Zdjąwszy ciężką suknię, Izabela poczuła ulgę. Nocna koszula z białego szyfonu, obramowana drobną koronką i bogato zdobiona złotą nicią, zdawała się niebem dla udręczonego ciała. Przyjemnie pieściła skórę. Izabela wtuliła się w białą pościel. Ciemne włosy rozrzuciły się po miękkich jedwabiach. – Zgaście‍ wszystkie świece! Inie budźcie mnie z rana! Chcę dobrze wypocząć – pouczyła damy dworu tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nawet‌ jeśli przyjdzie signor Sforza? – spytała signorina Leticia Vimercati. – Nawet‍ wtedy – zaznaczyła hardo, wbijając wzrok w piętnastoletnią pannę o szarych oczach i włosach w kolorze ciemnego blondu. Damy dworu dygnęły przed księżną i życząc jej dobrej nocy, oddaliły się. Przy Izabeli została jedynie księżna Amalfi, by pogasić świece. Tymczasem w antykamerze hrabina Potenzy zatrzymała Leticię oraz Dolores i wydała im dyspozycje, by nazajutrz o świtaniu były na nogach. Ta zapobiegliwość nieco je zdziwiła, lecz Constanza bez ogródek wyjaśniła, że do rana jeszcze wszystko może się zmienić i trzeba będzie natychmiast ruszać w drogę. Ogień‍ w kominku drgał rozżarzonymi iskrami, dając przyjemne ciepło i światło. Powieki coraz bardziej ciążyły Izabeli, aż w końcu zasnęła. W twardy głęboki sen wpadły podniesione głosy. Księżna otworzyła oczy. Ze zdziwieniem zauważyła, że za oknami już dnieje. Jakże szybko minęła ta noc, a ona pragnęła, by trwała jak najdłużej. Mimo że przespała wiele godzin, czuła się zmęczona i ospała. Zamierzała powylegiwać się jeszcze w łóżku, ale jej uszu dobiegły odgłosy awantury dochodzącej z antykamery. Nagle rozwarły się drzwi i ujrzała księżnę Amalfi wyraźnie zdenerwowaną. Już chciała wypytać o powód, lecz dama ją uprzedziła. – Najjaśniejsza pani, signor Sforza czeka w antykamerze. Żądał, bym cię obudziła, lecz wedle twego rozkazu odmówiłam. Bezzwłocznie chce z tobą rozmawiać. – Nie‍ nawykłam przyjmować obcych mężczyzn w sypialni! Niech poczeka, aż się ubiorę – rozkazała Izabela oburzona śmiałością szwagra. Eleonora wróciła do antykamery. Ledwo księżna Mediolanu zdążyła się przeciągnąć i ziewnąć, gdy drzwi otworzyły się z impetem i do komnaty wtargnął Hermes, a za nim wbiegła księżna Amalfi, która chwilę wcześniej próbowała go zatrzymać. Za Eleonorą wślizgnęła się hrabina Potenzy. – Panie! – krzyknęła Izabela. – Posuwasz się za daleko! Co na to powie twój brat, książę Mediolanu, kiedy mu wspomnę, że wtargnąłeś do mego alkierza? – Bardziej martwiłbym się tym, co powie messer Ludwik, gdy dowie się, że odmówiłaś pani jego życzeniu i zamiast ruszyć w drogę do Tortony, wylegujesz się w łożu. Hermes prześlizgnął się wzrokiem po jej ramionach i piersiach łagodnie odznaczających się pod szyfonem. Ciężkie suknie, w jakie się stroiła za dnia, dodawały jej postaci objętości, teraz zaś wyraźnie było widać jej niezwykłą chudość, która nie mogła budzić pożądania w żadnym mężczyźnie. – To twoje zmartwienie, signor Hermesie – odrzekła i mocno naciągnęła na siebie pierzynę, jakby chciała ochronić się przed jego spojrzeniami, które zbyt nachalnie ją dotykały. W jego oczach nie było jednak żadnej namiętności, najmniejszej iskry żądzy, tylko gniew. – Madonna, twój upór zmusza mnie do kroku, którego oboje możemy żałować – ostrzegł ją, próbując jeszcze uciec się do gróźb w nadziei, że wróci jej rozsądek i w końcu ulegnie. – To‌ znaczy? – Utkwiła w nim nieustępliwe spojrzenie, skrywając głęboko w sercu bojaźń przed tym butnym mężczyzną. – Gotów‍ jestem, madonna, wsadzić cię na grzbiet mulicy i zawieźć oblubieńcowi tak, jak jesteś, w koszuli, nie zważając na twój opór. – Spróbuj, panie, jeśli nie brak ci odwagi! Lecz ja gotowa jestem bronić swej wolności! Posyłając po mnie do Neapolu, nie uprzedzano mnie, jak mediolańczycy traktują kobiety, lecz, na Boga, jest to godne politowania! Czuła, że z każdą chwilą opada z sił. Każde słowo sprzeciwu kosztowało ją wiele nerwów. Chwila ciszy pozwoliła obojgu zebrać myśli i powściągnąć gniew. – Pani,‌ wierz mi, że mediolanki zyskują szacunek mężów uległością i żadna nie miałaby śmiałości sprzeciwiać się woli swego małżonka. Patrzyła na niego ugodzona tymi słowami. Wprost jej zarzucał, że opór skierowany jest przeciw Gianowi Galeazzowi, a przecież ona niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko powitać małżonka promienną twarzą, wypoczęta i pełna blasku. Pragnęła go oczarować. Hermes zacisnął wargi, zmarszczył brwi. Było w tej kobiecie coś niepokojącego. Jakaś duma i pewność siebie, które nie pozwoliły mu traktować jej inaczej jak tylko z szacunkiem. Nie miał śmiałości jej tknąć. Nic nie wskórawszy, skłonił się i wyszedł. W uszach Izabeli pobrzmiewały jego donośne kroki, aż ucichły, a gdy trzasnęły drzwi, zadrżała. Dopiero po chwili poczuła ulgę. Co prawda scysja z bratem męża kosztowała ją sporo nerwów, lecz zwyciężyła. Nie przyzna się do bojaźni, liczy się tylko wynik. Wróciła jej pewność siebie i rzekła z triumfem do dam dworu: – Widzicie,‌ jednak nie odważył się spełnić swych gróźb. – Najjaśniejsza‌ pani, signor Sforza opuścił twoje komnaty bardzo wzburzony, co mówię – wściekły – odezwała się Constanza. – Cóż,‍ nie jest możliwe, aby obie strony były zadowolone – orzekła Izabela. – Co więc,‍ pani, postanowiłaś? – dopytywała Constanza. – Nie zwykłam zmieniać zdania, hrabino. Odjadę, gdy wypocznę. A dzisiejszy ranek spędzę w łożu, leniuchując, w końcu po kilku tygodniach morderczej podróży mam do tego prawo. A teraz przynieście mi śniadanie. Jestem pewna, że pobyt tutaj, dobra strawa i wyborne wino bardzo mnie wzmocnią. Po południu chętnie pospaceruję po krużgankach, rada jestem popatrzeć na miasto. Księżna Mediolanu odpoczywała w łóżku do południa. Potem kazała się ubrać. W międzyczasie damy dworu przynosiły jej wieści o tym, co dzieje się w pałacu. Signor Sforza zamknął się w komnacie i podobno w ciągu godziny posłał do Tortony dwóch gońców. Izabela domyślała się, że gęsto tłumaczy się przed stryjem z jej odmowy. – Ciekawe, jakie kłamstwo wymyśli signor Hermes, by uniknąć gniewu messer Ludwika – zastanawiała się księżna Amalfi, która dotąd nie mogła mu darować tego, jak ją rano potraktował.

– Niech‌ zapyta gwiazd, na pewno mu podpowiedzą – odparła z ironią Izabela, na co Eleonora roześmiała się rozbawiona. Damy‌ dworu kończyły ubierać księżnę. W głębokich fałdach jasnej atłasowej sukni ślizgało się światło słońca. – Jest taki piękny dzień, nie traćmy ani chwili – rzuciła zniecierpliwiona Izabela. Gruby płaszcz obramowany białym futrem ozdobił jej ramiona. Chwilę potem opuściła pokój w towarzystwie kilku dam dworu. W korytarzu nieliczne okna dawały skąpe światło. Gdy wstąpiła na krużganki, obłok światła spłynął na nią niczym złocisty welon. Słońce łagodnie muskało jej skórę i pieściło usta. Głęboko oddychała rześkim powietrzem, które powodowało, że krew w żyłach płynęła szybciej, a umysł stawał się jasny i chłonął nowe wrażenia. Była pewna, że dzięki takim chwilom wypocznie i nazajutrz pełna sił ruszy w dalszą podróż. Głos hrabiny Potenzy przerwał tę chwilę przyjemności. – Najjaśniejsza‍ pani, słońce nie służy urodzie, należy kryć przed nim twarz i dłonie. Mężczyźni nie lubią śniadych kobiet. – Cóż‍ mnie obchodzą mężczyźni, Constanzo? Jestem pewna, że mojemu mężowi zawsze będę się podobać, bladolica czy opalona. Gwar dobiegający od ulicy przykuł uwagę księżnej oraz towarzyszących jej dam dworu. Izabela opuściła krużganki i przechadzała się wzdłuż tarasu, spoglądając w dół na ulicę. Przechodnie przystawali i zadzierali wysoko głowy. Wpatrywali się w dostojną panią, niektórzy kłaniali się, inni szli swoją drogą, nie zwracając na nią uwagi. Ona zaś posyłała im łaskawe spojrzenia i wdychała woń korzeni, którymi pachniało miasto. Genua tętniła życiem, muzyką i śpiewem, który docierał z wąskich uliczek, rozbrzmiewała swarami przekupek. Naraz w ten uliczny gwar wpadł gromki śmiech, powodując, że księżna Mediolanu odwróciła się, a wtedy ujrzała dworaków Hermesa Sforzy. Oni także korzystali z pięknego dnia. Dostrzegłszy księżnę, zamilkli i oddali jej pokłon. Ona zaś przebiegła po nich spojrzeniem i zatrzymała wzrok na jednym z kawalerów. Był to Galeazzo Sanseverino, wysoki postawny młodzieniec. Burza ciemnych włosów spływała mu na ramiona, a regularnie zarysowane brwi oraz oczy w kolorze ciemnego miodu twarz jego czyniły przystojną. Bogaty ubiór przydawał dostojności jego postaci. Przypasana do boku szabla zalśniła w słońcu czerwonym blaskiem. Izabela często widywała go w towarzystwie Hermesa. Dostrzegła w oczach Sanseverina pewność siebie. Pycha zdawała się nigdy nie schodzić z jego oblicza. Kawalerowie oddalili się w milczeniu. – Najjaśniejsza pani! – Kobiecy piskliwy głos dobiegający od strony krużganków przykuł uwagę Izabeli i dam dworu. Księżna ujrzała biegnącą w jej kierunku Leticię, która nie spodziewając się zastać tutaj nikogo prócz swej pani i kilku towarzyszących jej dam, biegła co sił w nogach i przez nieostrożność wpadła wprost w ramiona Galeazza Sanseverina. Księżna Mediolanu widziała, jak signorina Vimercati spłoszyła się, opuściła głowę, coś powiedziała do kawalera, zapewne słówko „przepraszam”, i natychmiast uciekła do księżnej. – Gotowaś pogubić nogi. – Księżna skarciła ją dobrodusznie i roześmiała się, po czym dodała: – Jest bardzo piękny. Zauważyłam, że obejrzał się za tobą, Leticio. Panna‌ spuściła oczy zawstydzona. – Pochodzi‍ z bardzo dobrej mediolańskiej arystokracji – wtrąciła Dolores z dumą, że może zabłysnąć wiedzą. – Ale‍ jest już zajęty – zauważyła Eleonora, widząc, jak karlica podąża źrenicami za młodzieńcem i wzdycha do niego tęsknie. – Nie wiedziałaś o tym, Dolores? – spytała księżna Amalfi. A gdy karlica śpiesznie zaprzeczyła, dodała: – Jest zaręczony z Bianką, nieślubną córką messer Ludwika Sforzy. – Tak więc widzicie, że piękny kawaler Sanseverino nie będzie należał do żadnej z was – rzekła księżna Mediolanu, po czym zwróciła się do Leticii: – Dlaczego tak pilnie chciałaś ze mną mówić? – Najjaśniejsza pani, właśnie na dziedziniec zajechał posłaniec od księcia Bari Ludwika. Signor Hermes, który natychmiast do niego wyszedł, był bardzo zaniepokojony. Boję się, że to źle wróży. – Kolejna‌ wróżbiarka – sarknęła Izabela. – Widzę, że to wy bardziej drżycie, by nie narazić się na niełaskę stryja mojego męża niż ja sama. Księżna oddaliła się, jakby pragnęła chwili samotności i zapomnienia, dość już miała imienia swego wuja Ludwika Sforzy. Zdawało jej się, że ten człowiek jest jak drzewo o gęstych rozłożystych konarach, rzucające cień na wszystko dookoła, tak by najmniejszy promień słońca przez nie się nie przedostał. Wychyliła się nieco, by lepiej widzieć ulicę. Intrygowało ją to barwne i kotłujące się niczym rój pszczół miasto. Tak wiele się tutaj działo. Podpatrywała mieszczki, śledziła lektyki i karety, ciekawa, dokąd jadą i kogo skrywają, a gdy wysiadały z nich strojnie ubrane damy w barwnych kapeluszach i błyszczących sukniach, nie mogła oderwać od nich oczu. Ciekawa była świata, który ją otaczał, jego zapachów, obrazów i smaków. Izabela powróciła ze spaceru w doskonałym humorze. Od razu zakrzątała się po komnacie, zajrzała do jednej z wielkich skrzyń kutych mosiądzem i wyciągnęła z niej brokatową suknię zdobioną szafirami. – Jutro‌ ją na siebie włożę – oświadczyła. – Jutro?‍ – zdziwiła się Constanza de Cardona. – Tak,‍ hrabino, zawiadom mego szwagra signora Hermesa, że z rana ruszamy do Tortony. Panią de Cardonę aż zatkało z zaskoczenia, wytrzeszczyła oczy i wybiegła z komnat, by natychmiast zanieść Sforzy radosną nowinę. Dolores klasnęła z radości w dłonie i zaofiarowała swej pani, że zagra dla niej na mandoli. – Dobrze,‍ zagraj – zgodziła się. Karlica pobiegła po instrument i zaraz usiadła przy kominku na miękkim dywanie. Przez chwilę stroiła mandolę, to wydymając, to przygryzając grube wargi w chwili, gdy z instrumentu wydobywały się fałszywe dźwięki. Długie białe włosy opadały na masywne ramiona, orzechowe oczy podążały za księżną Mediolanu, aż wreszcie spoczęły na instrumencie. – Najjaśniejsza‌ pani, czeka nas kilka dni trudnej podróży – odezwała się księżna Amalfi. – Które‌ szybko miną, zobaczysz – skwitowała Izabela, a widząc konsternację w jej oczach, dodała: – Myślisz, że nie powinnam się tak stroić? – Sądzę jedynie, że to przedwczesne, pani. Należy zadbać o ciepły wygodny strój, a najpiękniejszą suknię włożyć krótko przed spotkaniem z małżonkiem. – Rzeczywiście,‍ zbyt szybko zapomniałam, jaką udręką była dla mnie dotychczasowa podróż – przyznała. Palce Dolores mocno szarpnęły struny mandoli, a z krtani dziewczynki wydobyły się dźwięki toporne i ciężkie. Źrenice karlicy zalśniły radością – tak bardzo pragnęła przypodobać się swej pani, zabłysnąć przed nią, że odważyła się dla niej zaśpiewać, mimo że doskonale wiedziała, iż nie powinna tego robić. Pieśń, choć wydobywała się z głębi serca, nie oczarowała słuchaczy. – Ach, Dolores! Skończ już! Od tego kociego miauczenia może rozboleć głowa – skarciła ją Izabela, tracąc cierpliwość. Umilkły śpiew i muzyka. Karlica odłożyła mandolę i podeszła do okna.

ROZDZIAŁ‍ 2 BIAŁY‌ GRONOSTAJ Mrok kładł się na uśpionych twarzach podróżniczek. Turkot kół i nieustanne telepanie świadczyły o tym, że orszak nie ustaje w drodze. Odgłos deszczu uderzającego w dach karety wygrywał spokojną melodię i kołysał do snu. Eleonora Amalfi uniosła powieki. W szarości zarysowała się skulona postać księżnej Mediolanu, wtulona w signorinę Leticię. Spod grubej futrzanej narzuty ledwo było widać czubek białej głowy Dolores. Zimno powodowało, że wszystkie trzymały się blisko siebie, wzajemnie się ogrzewając. Kilka dni temu, gdy orszak opuszczał Genuę, pogoda się zmieniła, z północy nadciągnęły porywiste wiatry chłoszczące lodowatym zimnem. Deszcz nie ustawał ani na chwilę, wozy grzęzły w błocie, a konie parskały przeraźliwie, jakby błagały o zmiłowanie. Naraz karoca zatrzymała się i smuga bladego światła spłynęła na podróżniczki. To Hermes Sforza rozsunął ciężką zasłonę. Przenikliwe zimno, wiatr i deszcz wdarły się do środka, budząc kolejno księżnę Mediolanu i signorinę Leticię. Tylko karlica spała snem kamiennym. – Madonna.‍ – Oczy markiza, prześlizgnąwszy się po damach, wyłoniły z szarości bratową. – Wkrótce dotrzemy do Tortony. – Bogu dzięki – wyszeptała Izabela, szczękając z zimna zębami, i wychyliła głowę z powozu. Jej oczom ukazały się łagodne wzgórza Piemontu. Niedawno orszak pozostawił za sobą wąwozy i zbocza Apeninów. Droga przez górzyste oblodzone tereny w zimnie i marznącym deszczu mocno nadwyrężyła jej siły, dlatego z taką ulgą witała te krajobrazy. Tętent końskich kopyt rozbryzgujących mokry brudny śnieg i komenda Hermesa: – W drogę! – wyrwały ją z zadumy. Karoca ruszyła, a księżna Mediolanu porzuciła obraz oddalającego się szwagra i spojrzała na Eleonorę, na której twarzy zagościł uśmiech. – Najjaśniejsza‍ pani, wkrótce ujrzysz swego męża – powiedziała księżna Amalfi. Izabela uśmiechnęła się blado. Zmęczenie i zimno nie pozwoliły jej w pełni cieszyć się chwilą, która miała nastąpić. Wtuliła szyję w futrzany kołnierz płaszcza. Aksamitna suknia, jaką miała na sobie, nie należała do zbyt wytwornych, ale była bardzo wygodna i ciepła, dlatego postanowiła w niej pozostać. Ciemny płaszcz podbity futrem chronił dostatecznie przed przenikliwymi północnymi wiatrami. Głowę zakrywał gruby, szamerowany złotymi tasiemkami kaptur. – Gdyby‌ wiedział, ile niewygód i cierpień znoszę w imię miłości do niego... – odparła księżna. – Najjaśniejsza pani, książę Gian Galeazzo wynagrodzi ci ten trud. – Spod futer rozbrzmiał piskliwy głos i zaraz wyłoniła się głowa Dolores. Potargane włosy opadały jej na oczy, a usta przecinał schlebiający uśmiech. – Ciekawe,‍ co masz na myśli – odparła Izabela, świdrując karlicę bacznym wzrokiem. Dolores, zdeprymowana spojrzeniem swej pani, z powrotem nakryła się ciepłym futrem aż po nos i w milczeniu spuściła oczy. Głośne rozmowy i pokrzykiwania dochodzące od czoła orszaku przykuły uwagę księżnej i dam dworu. Dostrzegła Hermesa, przy którym pojawiło się kilku jeźdźców. Na komendę Sforzy wozy stanęły, zbrojni natychmiast otoczyli je szczelną zasłoną. Książę Amalfi, który jechał u czoła karocy księżnej Mediolanu, pośpieszył, by wybadać, co się dzieje. Wrócił po chwili i oznajmił: – Najjaśniejsza‌ pani, na wzgórzu widać jeźdźców! Izabela wychyliła głowę z karocy, drobny deszcz obmywał jej twarz. W dali mknęło ku nim kilkunastu konnych. Ich nagłe pojawienie się wzbudziło niepokój. Z uwagą przypatrywano się jeźdźcom, próbując odgadnąć, kim są. Signor Hermes wraz z kilkoma zbrojnymi ruszył im naprzeciw. Spotkali się w pół drogi. Sforza osadził konia, po czym wdał się w rozmowę z przybyszami, by chwilę potem już razem z nimi skierować się ku orszakowi księżnej. Dopiero gdy się zbliżyli na odległość kilkudziesięciu kroków, rozpoznano barwy Sforzów: czerwień i błękit, w które byli odziani. Izabela z zaciekawieniem przyglądała się przybyszom, gdy wtem jeden z nich konno wysunął się naprzód. Jej serce zabiło szybciej. Czy to on? Mój małżonek? Jasne włosy zdobiły smukłe ramiona okryte jedwabiem, lekki wiatr szarpał przetykaną złotogłowiem peleryną obramowaną futrem. Księżna w pośpiechu porównywała obraz młodzieńca z wizerunkiem przywiezionym jej z Mediolanu, próbując doszukać się między nimi podobieństwa. Tymczasem jeździec zbliżył się, pokłonił i spojrzał na nią czarnymi źrenicami, rozwiewając jej wątpliwości. To nie on, nie Gian Galeazzo, którego niebieskie oczy każdego dnia spoglądały na mnie z konterfektu – przemknęło jej przez głowę. – Najjaśniejsza pani, jestem Antonello da Corte, mam rozkaz messer Ludwika Sforzy poprowadzić twój orszak do księcia Mediolanu – oświadczył. Nie spuszczała z niego wzroku i sama czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. Musiała przyznać, że nigdy dotąd nie widziała tak pięknego młodzieńca. Doskonale zarysowane usta zdobił wąs, a ciemne rzęsy podkreślały głęboką czerń źrenic. Gdy się uśmiechnął, odsłonił rząd zębów białych niczym perły. Uśmiech przydał jego obliczu jeszcze większego czaru, a wówczas serce Izabeli załomotało w piersi uczuciem głębokiego podziwu, który nagle został wyparty przez poczucie winy. – Gdzie‍ jest mój mąż? – spytała wreszcie. – Oczekuje‌ na ciebie, miłościwa pani, za tym wzgórzem – wyjaśnił, kierując twarz w stronę wzniesienia. – A więc‍ nie każmy mu dłużej czekać, prowadź, signore! – odparła z życzliwym uśmiechem. Antonello da Corte ruszył z kopyta, prowadząc za sobą orszak. Wozy posuwały się wzdłuż wąskiej rzeki. Telepały się po grząskiej ścieżce pokrytej błotem i śniegiem, gdy naraz w dali na niewielkim wzniesieniu ukazało się kilka namiotów i około setki jeźdźców. Marznący deszcz już ustał, ale nad podróżującymi nadal wisiały ciężkie chmury. – Zatrzymać‌ orszak! – Rozległ się rozkazujący głos markiza Tortony. Wozy stanęły. Już tylko kilkaset kroków dzieliło oba orszaki od siebie, gdy nagle dostrzeżono jakieś poruszenie po drugiej stronie i kilkunastu jeźdźców puściło się galopem w kierunku podróżnych. Ich barwne połyskujące sylwetki wyraźnie rysowały się na tle zaśnieżonego wzgórza, a tętent końskich kopyt rozchodził się tłumionym echem po okolicy. Jeźdźcy osadzili konie w odległości kilkunastu kroków od karocy księżnej Mediolanu, po czym stępa zbliżyli się do niej i skłonili przed nią głowy. Wielu z nich było bardzo młodych, wszyscy odziani w bogate i lśniące od klejnotów stroje, z szablami u boku. Dyskretnie wzrokiem poszukiwała swego małżonka, gdy naraz na czoło wysunął się mężczyzna w średnim wieku. Jego koń miał czaprak ze złotogłowiu, uprząż zdobiły szafiry i turkusy. On sam zdawał się wielkim panem, od którego postaci biły dostojność i przepych. Płaszcz z czerwonego aksamitu obramowany brunatnym futrem zdobił jego muskularne ramiona. Krótko przycięta czarna grzywka odsłaniała niewysokie czoło, linia nosa, ust i podbródka biegła mocnym konturem. Krople deszczu lśniły na śniadej twarzy. Księżna Mediolanu poczuła na sobie przenikający ją na wskroś wzrok tego człowieka. Ciemne oczy o mrocznym spojrzeniu zdawały się odbiciem jego duszy. Skłonił przed nią lekko głowę i powiedział:

– Ludwik‍ Sforza. Wyprostował‍ się i oznajmił: – Jestem‍ rad, że widzę cię, pani, w dobrym zdrowiu mimo trudów podróży. Jego głos zabrzmiał w jej uszach czystym miłym brzmieniem, niepasującym do twarzy, która poruszała się dopiero wtedy, gdy mówił. Odpowiedziała grzecznym odkłonieniem się i odważnie uniosła na niego oczy. Oto Biały Gronostaj[2], jak nazywano Ludwika Sforzę w Neapolu, stryj jej męża, a jej wuj, bowiem ojciec Giana Galeazza i jej matka Hipolita Sforza byli rodzeństwem Ludwika. To bliskie pokrewieństwo napawało ją otuchą i dawało pewność, że pod opiekuńczymi skrzydłami dwóch ludzi: Giana Galeazza i Ludwika Sforzów, będzie wiodła życie dostatnie i pełne szczęścia. Izabela uśmiechnęła się i powiedziała: – Nie‍ mogło być inaczej, wasza dostojność, wszak nie mogłam sprawić zawodu mojemu małżonkowi. – Doprawdy,‌ mój bratanek również nie mógł się ciebie doczekać, madonna, a teraz, gdy jesteś tak blisko, czuje się onieśmielony. – Gianie Galeazzo! – Ludwik Sforza obrócił konia i kilkakrotnie zakrzyknął na bratanka, szukając go wzrokiem. Dopiero po chwili spośród jeźdźców wysunął się naprzód młodzieniec na fryzyjskim koniu. Izabela zwróciła twarz w jego stronę, a gdy go ujrzała, jej serce zabiło mocniej. A więc to on, mój wybranek. W duchu musiała przyznać, że jest piękniejszy niż na portrecie, że urody tego młodzieńca nie jest w stanie oddać pędzel najlepszego mistrza. Ubrany w jasne szaty, lśniący od złotogłowiu i klejnotów, w czapce podbitej białym futrem, spod której spływały na ramiona złociste fale włosów, popatrzył na nią niebieskimi zamyślonymi oczami, których nie mogłaby pomylić z żadnymi innymi. Posłała mu uśmiech i spojrzenie pełne miłości. Książę nieoczekiwanie odwrócił głowę, spłoszony. Izabela zsunęła kaptur, jakby pragnęła pokazać się małżonkowi w całej krasie, lecz odsłoniły się ciemne, przyklapnięte od wilgoci włosy. Nie wyglądała korzystnie. Szara cera i podkrążone oczy nie dodawały jej uroku. Nagle przez jej głowę przemknęła myśl: Czy mnie pokocha? – Drogi‍ bratanku, nie przywitasz się z małżonką? – Ludwik przerwał moment konsternacji. Młody książę spiął konia ostrogami i ruszył ku karocy. Tuż przy powozie osadził wierzchowca, wychylił się w stronę małżonki, by ucałować dłoń, którą do niego wyciągnęła. W tym momencie jego koń zarżał przeraźliwie i spłoszony poniósł, omal nie zrzucając księcia z grzbietu. Ludwik zakrzyknął: – Zatrzymajcie‌ go! Gotów skręcić sobie kark! Na jego rozkaz Hermes rzucił się w pogoń za bratem. Tymczasem gromki śmiech wstrząsnął Ludwikiem. Po chwili, zdusiwszy w sobie rozbawienie, książę Bari zwrócił się do siostrzenicy: – Daruj‍ mu, madonna, jest niecierpliwy, ale zapewniam, że dostaniesz od niego wszystko, co jest ci winien. Jego‍ źrenice niczym drapieżny ptak wbiły się w nią, lecz księżna śmiało spojrzała w oczy wujowi. – W drogę!‌ Signor Botta czeka na nas w swym pałacu! – zawołał Ludwik Sforza i wysunął się na czoło orszaku. – A mój małżonek? – spytała Izabela, wypatrując oczy za oddalającą się sylwetką księcia. Była niepocieszona, że spotkanie trwało tak krótko, zbyt krótko, by mogła się nacieszyć mężem. Grymas zawodu malował się na jej bladej twarzy. – Ręczę, że niebawem spotkacie się w Tortonie – zapewnił i dał znak, by ruszano. Wozy skierowały się na północ. Nagle lunął deszcz. Izabela skryła głowę w karocy i się zamyśliła. W pamięci ciągle miała twarz swego małżonka. – Jest‌ bardzo piękny – przyznała Eleonora. Izabela‌ uśmiechnęła się. Cała promieniała radością. Była pewna, że droga do szczęścia stoi przed nią otworem. Hermes miał przed oczami smukłą sylwetkę brata na tle ośnieżonych, skąpanych w marznącym deszczu równin. Widział, jak wiatr szarpie jego szatami i rozrzuca mu włosy. Koń markiza pędził w szaleńczym cwale, powodując, że dystans między braćmi malał z każdą minutą. Wreszcie Hermes dogonił umykającego księcia, wyprzedził go, chwycił cugle jego konia i rzucił karcąco: – Co robisz,‍ na Boga?! Zawracaj do Tortony! Gian Galeazzo osadził konia z taką gwałtownością, aż błoto rozprysło się spod końskich kopyt i skalało twarz markiza. Książę rzucił bratu chmurne spojrzenie, po czym wyszarpnął wodze z jego rąk i krzyknął ze złością: – Kogoś‌ mi tu przywiózł, Hermesie?! – Sto tysięcy złotych dukatów posagu – odparł młodszy ze Sforzów. Deszcz strumieniem obmywał jego przemarznięte oblicze i błoto spłynęło z twarzy. Książę Mediolanu wściekle spiął konia i pognał przed siebie. Zaciśnięte wargi markiza Tortony rozwarły się, oblicze się wygładziło, a na usta spłynął ironiczny uśmiech. Pałac signora Botty był okazałą piętrową budowlą z licznymi krużgankami usytuowaną przy długiej ciasnej ulicy. Z okien komnat, które przeznaczono księżnej Mediolanu, roztaczał się widok na wewnętrzny dziedziniec bujnie porośnięty bluszczem. Za dnia ogród tonął w słońcu, teraz zaś, wraz z nadejściem wieczoru, pogrążał się w gęstniejącej mgle. Najdelikatniejsze jedwabie otulały Izabelę, bufiaste rękawy szamerowane złotymi wstążkami pieściły jej ramiona. Czuła na sobie dotyk rąk dam dworu, które ją ubierały. Był przyjemny i ciepły. Z każdą zakładaną warstwą ubioru czuła coraz większy ciężar, ale dla swego małżonka gotowa była znieść wszelkie niewygody. Niebieska suknia ozdobiona diamentami i wyszywana srebrną nicią rozświetlała jej postać. Diamentowy naszyjnik oplatał szczupłą szyję, a złote kolczyki zdobiły nieco zbyt duże uszy. Zapach olejku cynamonowego i jaśminu, którymi natarła skórę dekoltu, rozgrzewał jej zmysły. W lustrzanym odbiciu przemknęła twarz Eleonory. Dama dworu uniosła wieko bursztynowego puzdra z cynobrem i musnęła barwnikiem policzki księżnej. Delikatna czerwień pokryła kolorem jej nadmierną bladość. – Tak jest doskonale, najjaśniejsza pani – rzekła księżna Amalfi i uśmiechnęła się, by ustąpić miejsca Leticii. Dama dworu przeczesała włosy Izabeli. Spłynęły ciężko po ramionach. Po chwili diadem z czerwonym diamentem ozdobił czoło księżnej Mediolanu. Wraz z wejściem hrabiny Potenzy do alkierza wpadł gwar rozmów i wesołość. Izabela obejrzała się, a wtedy hrabina zaniemówiła i dopiero po chwili wydobyła z siebie głos: – Najjaśniejsza‌ pani, myślę, że tego wieczoru zachwycisz nie tylko swego małżonka. – Być może, Constanzo. – Izabela roześmiała się, pochlebstwa hrabiny nie tyle syciły jej próżność, ile ją bawiły. – Ale zależy mi jedynie na tym, by podobać się księciu. – On‍ już na ciebie czeka, miłościwa pani. Widziałam, jak ze swymi dworzanami szedł do sali biesiadnej. – Pytał‌ o mnie? – Serce księżnej zabiło mocniej. – Nie, jego wysokość minął mnie w milczeniu. Za to towarzystwo młodzieńców, którymi się otacza, jest bardzo swobodne w obyciu. Oby nie zwiedli go na manowce – przestrzegła ją. – Tego‌ się nie lękam – odparła księżna Mediolanu. – Sprawię, że będę dla niego jedyną kobietą. Pewność malowała się na jej obliczu, głos ani na chwilę nie zadrżał. Brała los we własne ręce. Przysięgła sobie, że tego wieczoru oczaruje swego małżonka. Ich pierwsze spotkanie chmurnym przedpołudniem nie było zbyt fortunne, lecz czemuż się dziwić. Po wielu dniach podróży blady uśmiech ledwo zdobił jej twarz. Była zmęczona i senna, zbyt wycieńczona, by móc w pełni cieszyć się z tej chwili. Zdawała sobie sprawę, że nie wyglądała najkorzystniej. Ale nie jechała do Giana Galeazza jako narzeczona, lecz małżonka już mu poślubiona. Jakkolwiek więc wtedy wyglądała, niczego już nie można było odmienić. – Księżno, w korytarzu zebrali się dworzanie, jest też ambasador Neapolu, signor Marco Simonotto. Wszyscy czekają na ciebie – powiedziała hrabina Potenzy, łagodnie napominając swą panią, by się pośpieszyła. – Doskonale – odrzekła Izabela i skierowała się do drzwi. W antykamerze minęła służbę oraz kilka dam swego dworu, po czym wyszła na korytarz. Tłum dworzan kłębił się tutaj i kotłował, głośno było od pikantnych żartów i śmiechów. Dostrzegłszy księżnę Mediolanu, milkli i kłaniali

się jej w pas. Prześlizgnęła się wzrokiem po swojej świcie i zatrzymała spojrzenie na niespełna pięćdziesięcioletnim ambasadorze. Jego postać, niepozorna i skurczona, ledwo sięgała jej do ramienia. Rozbiegane spojrzenie zamglonych źrenic ambasadora naraz się uspokoiło i spoczęło na księżnej Mediolanu. Rude loki kładły się miękko na ramionach i zakołysały się w chwili, gdy signor Simonotto skłonił się księżnej. Potem się wyprostował i uśmiechnął z zadowoleniem. On pierwszy dostanie wiadomość o nocy spędzonej z księciem Gianem Galeazzem, by posłać ją do Neapolu, do jej dziadka i do ojca, a potem w świat. Marco przyglądał się jej z podziwem i zapewne nie wątpił, że młody książę Mediolanu zazna tej nocy wiele szczęścia w ramionach swej małżonki. Izabela rozejrzała się dyskretnie. Zobaczyła twarze dworaków swego męża, jakby umyślnie tu na nią czekali, a ujrzawszy ją, zaraz ją wyprzedzili i podążyli do księcia Mediolanu, być może po to, by mu powiedzieć, jakie wywarła na nich wrażenie. – Pani,‍ pozwól, że poprowadzę cię do twego męża. – Głos Hermesa Sforzy wybił się spośród szeptów. Markiz pochylił głowę przed bratową. Przyjrzała mu się z uwagą i większą niż wcześniej życzliwością. Ubrany w kosztowne szaty, zdał jej się teraz znacznie przystojniejszy niż podczas podróży, gdy jej towarzyszył. Pamięta jego zziębniętą poczerwieniałą twarz, włosy zlepione wielkimi kroplami marznącego deszczu. Widać, że i jemu posłużył odpoczynek. Spoglądał na nią łagodnie, a w jego głosie nie było śladu wcześniejszej szorstkości. Podała mu dłoń, uprzejmie się uśmiechnęła i pozwoliła poprowadzić na piętro. Nie widziała szwagra od chwili, gdy pomknął za jej mężem w strugach deszczu. Wiele by dała, aby się dowiedzieć, o czym rozmawiali, gdy ona była już w drodze do Tortony. Zapewne mówili o mnie – pomyślała i uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Dziękuję ci za troskę, markizie – odezwała się szeptem, pragnąc, aby jedynie on ją usłyszał. Za nią rozlegały się kroki i ciche rozmowy dam dworu i dworzan. – Jaką‍ troskę, pani? – spytał Hermes zaskoczony. – Czyż‍ nie ty ruszyłeś na pomoc memu mężowi, gdy poniósł go koń? – odparła. – Mam nadzieję, że księciu nic się nie stało. – Nic, zupełnie, madonna – zapewnił śpiesznie i pochyliwszy się w jej stronę, dodał: – Wybacz mojemu bratu, on nie potrafi okazać miłości, ale uwierz mi, że kocha cię całym sercem. Na te słowa ciepło rozlało się w jej duszy. Nie spodziewała się usłyszeć takiego wyznania z ust szwagra. Rozpierała ją radość. Dała jej upust w jeszcze bardziej promiennym uśmiechu, który nie schodził jej z ust. On mnie kocha – słowa tłukły się jej w głowie, serce ścisnęło się na samą myśl, że zaraz ujrzy małżonka. Weszła do sali o licznych oknach, za którymi już panował mrok. Z sufitu zwisały wielkie kryształowe żyrandole dźwigające po kilkaset płonących świec. Dworzanie tu zebrani, ujrzawszy księżnę, milkli i rozstępowali się, a gdy szła, kłaniali się jej w pas. Czuła na sobie ich spojrzenia. Słyszała kroki dam dworu, bicie własnego serca i westchnienia dworzan. Przystanęła i wzrokiem prześlizgnęła się po zebranych. Dostrzegła swego wuja Ludwika Sforzę i zamyślone oblicze Giana Galeazza, który siedział u jego boku. Dalej rozpoznała Galeazza Sanseverina oraz Antonella da Corte. Postąpiła kilka kroków, wyraźnie kierując się w stronę męża, ale po chwili przystanęła, jakby czekała na jego ruch. Oblicza Giana Galeazza nie osnuł nawet najbledszy cień radości. Naraz książę, czując na sobie ponaglający wzrok stryja, ruszył ku Izabeli powolnym krokiem, jakby pragnął odwlec chwilę spotkania, lecz każda sekunda nieubłaganie zbliżała go do małżonki. Ona zaś wpatrywała się w niego oczyma pełnymi łagodności. Widziała jego złociste włosy, łagodnie falami opadające na ramiona, i czoło opasane złotym diademem. Ogień świec barwił na rdzawy kolor cienkie pasma. Ubrany w błyszczące atłasy i brokaty, strojny w klejnoty, które zdobiły jego szaty i dłonie, zatrzymał się przed małżonką i kłaniając się jej z galanterią, powiedział: – Madonna. Po czym ujął rąbek jej szat i ucałował. Chwilę potem, gdy się wyprostował i uniósł oczy na Izabelę, uśmiechnęła się do niego ciepło. Naraz ciszę rozerwał donośny zniecierpliwiony głos Ludwika Sforzy. – Gianie‍ Galeazzo! Jesteś niepoprawny! Czyż tak małżonek wita żonę? Młody książę się speszył. Poczuł na ramieniu ciężką dłoń stryja. Złote łańcuchy na piersiach Ludwika zadźwięczały w uszach Giana Galeazza karcącą melodią. – Ach nie, nie tak, panie – rzekła Izabela i wyciągnęła dłoń do ucałowania. Poczuła na skórze ciepłe usta małżonka i rzekła mu na pocieszenie z uśmiechem: – Później dostaniesz o wiele więcej. Zdało jej się, że jego twarz stężała, a może to tylko złudzenie. Wsparła się na ramieniu księcia Mediolanu i pozwoliła zaprowadzić do stołu zastawionego srebrnymi naczyniami i kryształowymi kielichami. Różnorodność i mnogość potraw potęgowała apetyt. Izabela z radością zajęła miejsce u boku męża i sięgała po przysmaki, które jej wciąż nakładano. Szybko opróżniła kielich wypełniony czerwonym winem, więc poprosiła Giana Galeazza, by jej usłużył. Poderwał się zza stołu i przechylając karafkę w stronę kielicha, ujrzał wpatrujące się w niego jej źrenice. Patrzyła na niego z takiej bliskości, że poczuł słodki zapach jej skóry. Rumieniec okrył jego lico. Nie umknęło to uwagi dworzan siedzących u stołu. Damy dworu księżnej wymieniły ze sobą dyskretne spojrzenia, przez oblicza dworzan Ludwika przemknęły pełne drwiny uśmiechy, gdy nagle rozbrzmiał głos księcia Bari: – Więcej‍ odwagi, Gianie Galeazzo! Kobiety uwielbiają być zdobywane! Czyż nie tak, madonna? – zwrócił się do siostrzenicy. Izabela‌ odwróciła się w stronę wuja i rzekła z promiennym uśmiechem: – Lubią‌ być zdobywane sercem, panie – odparła i sięgnęła po kielich. Ludwik już chciał się wdać z nią w dyskusję, gdy jeden z paziów podał mu na złotej tacy bilet. Sforza otworzył go, na tę chwilę głosy ucichły, oczekiwano, co im obwieści Ludwik. Podniósł się zza stołu i patrząc to na księcia, to na księżnę Mediolanu, ogłosił: – Drogi‍ bratanku i nie mniej droga siostrzenico, signor da Rosate donosi, że oboje winniście połączyć się w Vigevano. Zapanowała‍ konsternacja. W ciszy słychać było tylko szepty. – Dlaczego‌ właśnie tam, panie? – odezwała się Izabela, przerywając milczenie i nie mogąc ukryć zaskoczenia. – To proste, madonna, tego chcą gwiazdy – oświadczył Sforza i uniósł kielich z winem. Czerwone krople spłynęły mu po pełnym podbródku. Księżna Mediolanu odwróciła się w stronę męża i spoglądała na niego w nadziei, że będzie miał własne zdanie w tej sprawie, że rozpalony miłością do niej i żądzą jej posiadania jak najszybciej, natychmiast zaprotestuje przeciwko woli szarlatana i postąpi wbrew gwiazdom. Zachowa się jak mężczyzna, jak rzeczywisty władca Mediolanu, który bierze to, co mu się należy, nikogo nie pytając o zgodę. Lecz każda upływająca minuta te nadzieje rozwiewała. Gian Galeazzo skulił ramiona i uciekł spłoszonym wzrokiem. Izabela zdusiła gniew w sercu i pozwoliła płynąć w nim jedynie miłości. Odrzuciła niszczące uczucia, które już teraz mogłyby ich podzielić. Dobrze, skoro tego chcą gwiazdy, a mój małżonek się nie sprzeciwia – w głowie zakłębiły się myśli. Głośna muzyka sprzyjała wesołości i szybko przegnała z lica Izabeli posępność. Nogi same rwały się do tańca. Gian Galeazzo, ponaglony spojrzeniami stryja, ruszył się zza stołu, prosząc małżonkę do bassadanzy[3]. Neapolitanka podała mu dłoń z największą radością, nie szczędząc miłych uśmiechów i zalotnych spojrzeń, jakby pragnęła mu w ten sposób wynagrodzić samotną noc, podczas której on będzie tuż obok, a jednak nie z nią. Czy zaśnie bez niego? Czy on będzie o niej śnił? Czuła na sobie oczy dworzan, śledzili każdy jej gest, który by zaświadczał o wzajemnej miłości małżonków. Gdyby nie konwenanse, rzuciłaby się na szyję księciu Mediolanu z wielkiej przepełniającej ją radości. Miała w sobie tyle siły, że mogłaby tańczyć do rana, byle z nim, u boku swego męża. Gdy muzyka umilkła, odprowadził ją do stołu i przeprosił na chwilę. Oddalił się, a ona podążyła za nim tęsknym spojrzeniem. Wkrótce ujrzała go w towarzystwie młodych kawalerów. Może nawet pragnął samotności, lecz otoczyli go zwartym kołem. Galeazzo Sanseverino szepnął księciu coś do ucha, na co ów spłonął mocnym rumieńcem. Gromki śmiech rozległ się pośród nich. W końcu także książę Mediolanu dał się ponieść wesołości. Doprawdy, dotąd Izabela widziała na jego twarzy tylko przelotny uśmiech, który mógł się zdać jedynie grymasem, teraz zaś książę był swobodny i chętnie żartował ze swymi kompanami. – Zapewne‍ to ja jestem przedmiotem ich rozmów – szepnęła Izabela do ucha Eleonory. Księżna‌ Amalfi dyskretnie skierowała wzrok na księcia Mediolanu i jego towarzyszy.

– Pytają o mnie, czy spodobałam się memu mężowi, może nawet pouczają go, jak ma się zachować w sypialni – zachichotała Izabela rozbawiona własnymi insynuacjami. Naraz stłumiła śmiech i dodała: – Ale on nie potrzebuje ich rad, prawda? Nieśmiałość jest jedynie pozorem, pod którym pulsuje namiętność. – O tak,‍ pani – przyznała Eleonora i się uśmiechnęła. – Widziałam, jak na ciebie patrzy. – Jak? – Namiętnie.‌ Lecz z równą namiętnością spogląda ku swym ulubieńcom. – Którzy‌ to? – księżna dociekała mocno zaintrygowana. – Znasz‌ ich, pani. To kawaler Sanseverino, który niebawem zostanie zięciem księcia Ludwika, i Antonello da Corte. Izabela przyjrzała się im. Nie sposób było zaprzeczyć. Zdawało się, że łączy ich z księciem więź szczególna, przyjaźń, która nigdy nie zdoła połączyć kobiet, gdyż one nieustannie ze sobą rywalizują i są o siebie zazdrosne. – Co się‍ tyczy twego wuja, pani, messer Ludwika, czy wiesz, że nazywają go Moro? – Księżna Amalfi wyrwała Izabelę z rozmyślań. – Moro?‌ – powtórzyła i się roześmiała. – Zmienny‍ jak wiatr – wyjaśniła Eleonora. Izabela dyskretnie spojrzała w stronę Ludwika. Pałaszował z wielkim apetytem porcję dziczyzny i popijał winem. Nie odmawiał sobie niczego: ani jadła, ani towarzystwa. Nieustannie otaczał się tymi, którzy mu schlebiali, oraz pięknymi kobietami, które powodowały, że jego postać nabierała jeszcze większego blasku. – Widzisz,‌ pani, tę złotowłosą piękność? – Księżna Amalfi pochyliła się w stronę Izabeli, po czym zwróciła twarz w kierunku Ludwika Sforzy, przy którym siedziała młoda kobieta w niebieskiej sukni haftowanej złotem i ozdobionej turkusami. Jej włosy spływały po ramionach i sięgały talii, a wysokie czoło przepasała złota opaska z rubinami. Jasne brwi biegły cienką linią, a wąskie, ładnie wykrojone usta ułożyły się w cudowny uśmiech. Miała drobne białe zęby. Izabela poczuła na sobie jej spojrzenie i uśmiechnęła się do niej subtelnie. – Kto‌ to? – spytała zaintrygowana. – Cecylia‌ Gallerani. Kochanka messer Ludwika. Księżna‌ przez chwilę przyglądała się kobiecie, po czym rzekła: – Niebawem‌ będzie musiała ustąpić miejsca mojej kuzynce Beatrycze d’Este. Ale cóż, kariera kochanek prędzej czy później się kończy. Księżna się zadumała. Przyglądała się wujowi. Od ośmiu lat sprawuje regencję w imieniu Giana Galeazza. Pora, by to prawowity władca Mediolanu zasiadł na książęcym tronie i odsunął wuja. Moro – powtórzyła Izabela w myślach. – Posępna twarz jej wuja rozjaśnia się w szerokim uśmiechu, ale jest to uśmiech przebiegły i nieszczery. Przenikliwe spojrzenie, skrytość, a zarazem pewność siebie biją z jego postaci – Ludwik stanowił dla niej zagadkę. Północ położyła kres wesołej zabawie, choć towarzystwo gotowe było pląsać do białego rana. Ludwik Sforza podniósł się zza stołu. Gwar rozmów i śmiechy ucichły, muzyka umilkła. – Jutro ruszamy do Vigevano, zabieram ze sobą twego oblubieńca, madonna – oznajmił Ludwik, zwracając się do siostrzenicy. – Ty zaś ze swym orszakiem udasz się w drogę dzień później. Ta nowina jej nie ucieszyła. Była pewna, że tę podróż odbędzie z małżonkiem, i już teraz lękała się chwili rozstania i za nim tęskniła. Na usta cisnęło się pytanie, dlaczego nie mogą jechać razem? Lecz szybko znalazła odpowiedź. Zapewne usłyszałaby, że tego chcą gwiazdy. Nagle ujrzała przed sobą wuja. Skłonił się jej i powiedział pouczająco: – Dobrze‌ wypocznij, jutro czeka cię długa noc. Oczy‍ Ludwika błysnęły wesołością, dwuznaczny uśmiech przemknął przez jego śniadą twarz. Izabela podziękowała wujowi lekkim dygnięciem i zwróciła oczy na męża. Już wcześniej, gdy Moro ruszył się zza stołu, także Gian Galeazzo poderwał się na nogi i stanął przed stryjem jak na baczność, a ujrzawszy wpatrującą się w niego małżonkę, w milczeniu jej się skłonił. – Dobrych‌ snów, książę – powiedziała Izabela i wyciągnęła do niego rękę. Zawahał się, lecz przymuszony ponaglającym wzrokiem stryja położył wargi na jej dłoni. Dotyk jego wilgotnych ust, na których były jeszcze krople wina, wzmógł w niej podniecenie. Gdy się wyprostował, nieoczekiwanie poczuł na policzku jej ciepły pocałunek, a w ucho wpadł mu gorący szept małżonki: – Nie‌ mogę doczekać się chwili naszego spotkania sam na sam, panie. Cofnął‍ głowę i spłonął rumieńcem, co nie umknęło uwagi postronnych. Ludwik nie omieszkał zakpić z bratanka: – Obiecuję ci, donno Izabelo, że do twego przyjazdu do Vigevano wyleczę twego małżonka z pąsów, które są ozdobą cnotliwej dziewicy, lecz nie przystoją żonatemu mężczyźnie. Gromki śmiech rozszedł się po sali. Gian Galeazzo znowu spurpurowiał. Skulił się w sobie, zacisnął wargi i spuścił wzrok. Milczał. Izabela spojrzała na niego z pewnym zniecierpliwieniem, a jej oczy żądały: Spójrz na mnie, spójrz! Zrozumiał mowę jej ciała i pragnienie duszy, bo niespodziewanie podniósł oczy, a wtedy ujrzał jej życzliwy uśmiech. Usta księżnej Mediolanu zdawały się szeptać: Bądź cierpliwy, wszystko ci wynagrodzę. Neapolitanka oddała głęboki pokłon małżonkowi i oddaliła się wraz z damami dworu. Obcasy jej butów lekko stukały o posadzkę. W gwarze rozmów i żartów Izabela wkroczyła do komnaty. Nie czuła zmęczenia ani ciężaru sukni, przeciwnie – była pełna energii, złakniona wszelkich wieści dotyczących jej męża. Z ciekawością dopytywała swoich dam, co sądzą o młodym księciu Gianie Galeazzu, i uważnie ich słuchała. Wszystkie zgodnie odpowiadały, że nie widziały dotąd tak pięknego i czarującego młodzieńca i nawet kawaler Antonello da Corte, uchodzący za najprzystojniejszego na mediolańskim dworze, zajmuje dopiero drugie miejsce po księciu Mediolanu. Rozmowy, żarty i niewinne plotki wypełniały komnatę Izabeli do późna w noc. Dopiero około drugiej księżna odprawiła damy, pozostawiając przy sobie tylko księżnę Amalfi oraz hrabinę Potenzy, by pomogły jej zdjąć suknię i przygotować się do snu. – Książę skończył już dziewiętnaście lat – oświadczyła hrabina, rozsznurowując wstążki u sukni swej pani. – To wiek, który zobowiązuje do zdecydowanych czynów, najjaśniejsza pani. No tak, do miodu musiała dodać łyżkę dziegciu – pomyślała księżna Mediolanu. Hrabinę Potenzy cechuje szczerość, Izabela uważa to nawet za zaletę, gdy Constanza dzieli się z nią swymi spostrzeżeniami na osobności albo w gronie zaufanych dam dworu, tak jak teraz. Jednakże serce księżnej przepełnia tak wielkie szczęście, że nie chce dopuścić do siebie choćby cienia wątpliwości, która by to szczęście zmąciła. – Może potrzebuje czasu – zauważyła Eleonora. Widziała, z jaką uwagą Izabela wsłuchuje się w głos swych dam. I pragnąc ją pocieszyć, uśmiechnęła się życzliwie i dodała, zdejmując z niej naszyjnik z diamentów: – Książę musi oswoić się z nową sytuacją, czasem miłość, zamiast dodawać odwagi, onieśmiela. Izabela musiała przyznać jej rację. W jej oczach Gian Galeazzo jawił się jako młodzieniec nadzwyczaj delikatny i małomówny. Ale była pewna, że potrafi go zmienić i otworzyć jego duszę. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, a gdy leżała już w łożu w szeleszczącej jedwabnej pościeli, z podnieceniem rozmyślała o bliskim spotkaniu z mężem i o ich wspólnej nocy. Nazajutrz wieczorem, przy kominku, niczym pisklęta usiadły damy dworu Izabeli Aragońskiej. Ogień wabił przyjemnym ciepłem w obliczu lodowatego wichru, który wdzierał się do komnat przez szpary. Księżna Mediolanu siedziała osowiała, pragnąc, by wieczór minął jak najszybciej. Z niecierpliwością wyczekiwała nocy, po której miał nastać upragniony dzień wyjazdu. Ożywiła się dopiero na wieść o przybyciu kawalera Antonella da Corte. Tę nowinę przyniósł jej ulubiony paź, dziesięcioletni rudowłosy Tiziano. Damy usługujące księżnej również były zaintrygowane, gdyż pojawienie się pięknego młodzieńca w pokojach ich pani to nie byle jaka wizyta. Tymczasem Izabela pełna złych przeczuć rozkazała: – Proś‌ go natychmiast, może stało się coś złego!

Zapach imbiru oraz ambry przełamany gorzką-słodką nutą kardamonu rozniósł się po pokoju zmysłową wonią, towarzysząc panu da Corte, który właśnie przestąpił próg komnaty. Damy dworu z uwagą wpatrywały się w tego wysokiego młodzieńca o smukłych ramionach i pięknie wykrojonej talii, stworzonego nie do wojaczki, lecz do miłości. Antonello odgarnął z czoła jasne kosmyki, po czym skłonił się księżnej Mediolanu i oświadczył: – Najjaśniejsza pani, twój małżonek, książę Gian Galeazzo, przesyła ci gorące pozdrowienia i oczekuje cię w Vigevano. Stęskniony jest wieści od ciebie i zapytuje, jak minął ci dzień. Przesyła mi pozdrowienia, pyta o mnie, tęskni – serce Izabeli zakołatało z emocji. Już miała mu odpowiedzieć zgodnie z prawdą, że nie ma apetytu, że nie zmruży oczu w spokojnym śnie i że szaleje z tęsknoty, lecz powstrzymała się, zastanowiła i odparła: – Odpowiedz‍ księciu, że tęsknota za nim towarzyszy mi od świtu, lecz moi dworzanie dbają o to, by czas rozłąki upłynął mi szybko. – Przekażę‍ twoje słowa, najjaśniejsza pani – oświadczył. Izabela wpatrywała się w niego z przyjemnością. Był piękny i wytworny, odziany w granatową szubę podbitą sobolowym futrem, spod której wystawały karmazynowe rękawy zdobione złotą nicią. Jedwabne pończochy podkreślały muskularne łydki, a krótkie watowane spodnie mieniły się złotym haftem. – Najjaśniejsza‌ pani, mam rozkaz księcia żeby natychmiast wracać do Vigevano. – Tak, jedź, signore, nie zwlekaj! Jakże ci zazdroszczę, że jeszcze dziś, tej nocy, ujrzysz mojego męża – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała zazdrość. Na te słowa delikatna czerwień okryła policzki pana da Corte. Spuścił oczy, skłonił się, potem wyprostował, poprawił biret zdobiony szmaragdami i oddalił się, odprowadzany pełnymi podziwu spojrzeniami dam dworu. Zapach korzeni, którymi pachniał, jeszcze długo unosił się w powietrzu, a w głowie księżnej zakołatały myśli: Czy tak piękny mężczyzna może uszczęśliwić kobietę?

ROZDZIAŁ‌ 3 PŁOMIEŃ,‍ KTÓRY NIE GAŚNIE Mieszkańcy Vigevano powitali Izabelę jak długo wyczekiwaną władczynię. Wiwaty towarzyszyły jej do samego zamku, ulice miasta oblegały tłumy ludzi pragnących ujrzeć swą księżnę i oddać jej hołd. Potem wspaniała uczta, którą wydał Ludwik Sforza, muzyka i tańce, wino – to wszystko napełniało serce Izabeli szczęściem po same brzegi. Płomienie świec rzucały smugi na ściany, ich światło odbijało się od złotych filarów podtrzymujących baldachim, z którego spływała brokatowa zasłona. Wielkie łoże kusiło bielą satynowej pościeli przetykanej srebrem. Izabela podeszła do stołu, na którym tliło się kilka świec, a wokół nich stały półmiski pełne słodkich specjałów, karafka z winem i kielichy z barwionego szkła. Zapach słodkich daktyli i marcepanów mieszał się z wonią różanego olejku i wonnego jaśminu. To tutaj spotka się zaraz ze swym mężem. Tutaj go przyjmie, by przypieczętować małżeństwo. Jej policzki płonęły z emocji, niecierpliwość podgrzewała i tak gorącą krew. Nie dalej jak godzinę temu wróciła z uczty i od razu oddała się w ręce dam dworu. Zdjęły z niej suknię i klejnoty, przebrały w białą koszulę haftowaną złotem, której dekolt skropiły pachnidłem. Ciche rozmowy i szepty dam dźwięczały jednostajną melodią w jej uszach. Gdy nagle mocne i natarczywe uderzenia w drzwi zakłóciły panujący tu spokój. – Otwórz‍ – poleciła Izabela Leticii. W blasku latarni niesionych przez paziów widać było ciekawskie spojrzenia zaglądających do sypialni dworaków księcia Mediolanu. Gdy spostrzegli Izabelę, umilkli, po czym rozstąpili się, dając wolną drogę Gianowi Galeazzowi. Książę ruszył naprzód, lecz naraz się zawahał i dopiero po chwili wszedł do środka. Za nim wcisnęli się jego dworzanie i zaproszeni przez księżnę oblegli stół. Chętnie sięgali po słodkości. Galeazzo Sanseverino wzniósł toast za małżonków, życząc obojgu upojnej nocy pełnej miłości. Uniesiono w górę kielichy. Błysnęły pożądliwe spojrzenia, usta wykrzywiły się w tajemniczych uśmieszkach. Żarty i aluzje czynione przez młodzieńców w związku z nocą poślubną młodej pary nie onieśmielały Izabeli. Odważnie stawiała im czoła, przytyki odpierała czarującym uśmiechem, częstowała gości daktylami, popijała słodki muszkatel[4] i czuła rozpierające ją szczęście. Tak, ta noc miała być równie słodka. Posyłała zalotne spojrzenia swemu mężowi, a jej oczy zdawały się mówić do niego: Pragnę, by już sobie poszli, chcę zostać z tobą sama. Kilkakrotnie uciekł spłoszonym wzrokiem, a półmrok dobrze skrył jego nagły rumieniec. Czy na nic zdały się nauki wuja, że Gian Galeazzo przestanie się czerwienić w obecności małżonki? Że wreszcie nabierze odwagi? To nic, ona jest lepszą czarodziejką. Szybko go wyleczy z nieśmiałości, wskaże mu bramę nieba, do którego wstąpią oboje. Pragnie dać mu tej nocy wszystko i pozwoli się prowadzić jego szlakiem. W jej uszach ciągle pobrzmiewają skoczne dźwięki taranteli[5], a na palcu lśni pierścień z wielkim rubinem, prezent ślubny od małżonka. Wspaniale zdobi jej białą dłoń i powoduje, że wracają miłe wspomnienia. Wpatrzona w Giana Galeazza nie dostrzegła ponurych spojrzeń pana da Corte ani tego, że ledwo umoczył usta w winie podczas toastu. Powszechna wesołość udzieliła się wreszcie także jej mężowi, a może to muszkatel spowodował, że krew popłynęła wartkim nurtem. Minęły dwa kwadranse, gdy Galeazzo Sanseverino pożegnał małżonków, życząc im owocnej nocy, i wraz z książęcą świtą opuścił pokoje Izabeli Aragońskiej. Eleonora dostrzegła, jak Gian Galeazzo powiódł tęsknym wzrokiem za swymi dworakami i jak nagła nieśmiałość błysnęła w jego źrenicach, gdy został sam z małżonką. Oddawszy pokłon ich wysokościom, opuściła alkierz i zamknęła drzwi. W antykamerze wyczekiwały damy dworu, ciekawe wszystkiego, co dobiegnie ich uszu z pokoju ich pani, lecz księżna Amalfi kategorycznie odesłała je do swych komnat, nakazując, by do rana nie ważyły się tutaj przychodzić. Rozeszły się, szepcząc i wymieniając między sobą znaczące spojrzenia. Antykamera opustoszała, gdy nagle niepozorny cień skoczył po ścianie i z mroku wyłonił się Marco Simonotto. – Książę‍ jest już u naszej pani? – spytał zachrypłym głosem, zerkając na drzwi. Skinęła głową. Cisza panująca zewsząd zdawała się temu przeczyć, z komnat Izabeli nie dochodziły nawet najcichsze odgłosy. Dało to do myślenia ambasadorowi, który uparcie tkwił w antykamerze, marszczył czoło, nad czymś dumając, aż w końcu się odezwał: – Księżno,‍ dobrze przygotowałaś jej wysokość do tej nocy? – Pouczyłam najjaśniejszą panią o wszystkim, co powinna wiedzieć i co robić. Możesz być zupełnie spokojny, signore – oświadczyła. – Jestem pewna, że księżna nie zawiedzie nadziei swego dziadka i ojca. – Doskonale.‌ Pamiętaj, że pierwszy muszę mieć wieści – zastrzegł. Potaknęła na znak, że tak się stanie. Odszedł nieśpiesznym krokiem, zaś księżna Amalfi udała się do swej komnaty znajdującej się najbliżej pokoi Izabeli. Dwie służące, które przywołała dzwonkiem, pomogły jej się przebrać do snu. Wkrótce zmęczona złożyła głowę w spokojnym śnie i w przeświadczeniu, że swoje obowiązki wypełniła należycie. Sen miała głęboki, gdy nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię, a w uszy wdzierał się zdecydowany niecierpliwy głos: – Obudź się, pani! Otworzyła oczy. Przez przesmyk rozchylonej kotary ujrzała chłopięcą twarz okoloną burzą rdzawych loków i naznaczoną niezliczoną ilością piegów. W blasku latarni, którą trzymał w ręku, rozpoznała jednego z paziów księżnej Mediolanu. – Czego‌ chcesz, Tiziano? – spytała zaspanym głosem, półprzytomna. Spojrzała w stronę okna, za którym ciągle panował głęboki mrok. – Jeszcze‌ noc, nie możesz spać? – ofuknęła go leniwie. – Księżno,‌ właśnie z komnat naszej pani wyszedł jej małżonek, książę Mediolanu. Ta‍ niespodziewana wiadomość spowodowała, że dama dworu natychmiast się obudziła. – Która‍ godzina? – spytała. – Dochodzi‍ druga. Zerwała‌ się z łóżka, wsunęła stopy w pantofle, na ramiona narzuciła powiewną pelerynę i zwróciła się do pazia: – Poświeć‌ mi! Chłopiec pierwszy wyszedł na korytarz, oświetlając księżnej drogę. Gęsty mrok i chłód panowały tu niepodzielnie. Gdzieś w dali słychać było niespokojne zawodzenie wiatru. Chwilę potem znaleźli się w antykamerze księżnej. Eleonora nakazała chłopcu, by położył się spać, po czym weszła do alkierza. Pomieszczenie tonęło w mroku i tylko dogasająca świeca nieco je rozjaśniała. Od strony łoża doszedł Eleonorę szloch. Księżna Amalfi podeszła tam i dostrzegła zarys postaci księżnej Mediolanu. Widząc Izabelę zapłakaną i roztrzęsioną, dama dworu poczuła się winna, wszak to ona dawała jej rady, jak ma się zachować tej nocy, że ponad wszystko ma zacisnąć zęby i wytrwać, dopóki książę jej nie posiądzie. Usiadła na brzegu łoża i przemówiła łagodnym tonem, chcąc ją pocieszyć: – Pani,‍ uwierz mi, następnym razem nie poczujesz bólu, lecz jedynie szczęście. Słowa‍ damy dworu najwyraźniej nie uspokoiły Izabeli. Jej łkania nie ustawały. – Jeśli‌ mogłabym cię jakoś pocieszyć, wasza wysokość... – rzekła gotowa przychylić nieba swej pani.

– Nie‍ było żadnego bólu i żadnego szczęścia, Eleonoro! – wykrzyknęła Izabela. – Książę ze mną nie był! Księżna Amalfi natychmiast wstała z łoża porażona tą wieścią i spoglądała na zapłakaną księżnę Mediolanu. Przez moment milczała, zbierając myśli i ważąc każde słowo, wreszcie spytała: – To‌ dlatego wyszedł tak prędko? Izabela kiwnęła twierdząco głową. Eleonora nie mogła ustać w miejscu, nogi same ją nosiły po pokoju. Nie potrafiła uspokoić tysiąca rozbieganych myśli, które ją osaczyły. Wreszcie z powrotem usiadła przy księżnej i rzekła, nie spuszczając z niej oczu, jakby każdy jej gest i każdy grymas twarzy miały swoją wymowę: – Nie‍ rozumiem, najjaśniejsza pani. Opierałaś się? Może zbyt mocno zaciskałaś nogi? Może uznał to za odmowę? – On‍ nawet nie próbował mnie dotknąć! Nie mówiąc już o pocałunku czy... – Głos jej się załamał. – Pani, opowiedz mi wszystko, co zaszło między wami. Muszę znać każdy szczegół tej nocy, to bardzo ważne, sama rozumiesz... Co książę mówił, gdy był z tobą? Co robił... Izabela uniosła głowę. Jej wzrok był nieobecny, jakby myślami biegła do tej chwili, tak jeszcze świeżej w pamięci, do czasu, który pragnęła zmienić, nadać mu inny kierunek, lecz było za późno, wszystko przepadło. – Gdy‍ zostaliśmy sami, usiadł na brzegu łoża i milczał. – A ty? – Usiadłam po drugiej stronie i dyskretnie na niego spoglądałam. Jego milczenie mnie paraliżowało. Nie mogłam wykrztusić słowa, czekałam, aż uczyni pierwszy ruch, tak jak mnie pouczyłaś. Mówiłaś: Pozwól mężczyźnie, by on pierwszy wyciągnął po ciebie rękę, pozwól mu się całować i pieścić. Potem, gdy już zaznasz rozkoszy tej chwili, odpłać mu równą słodyczą, całuj namiętnie jego usta i bądź mu powolna. Głos‌ księżnej zadrżał. – Eleonoro, to‌ najwstydliwsza rzecz, jaka mi się zdarzyła. Dama‍ dworu wyciągnęła do niej ramiona, w które Izabela wtuliła się ze szlochem. – Nie powinnam płakać.Ale choć bardzo pragnę powstrzymać łzy, nie mogę przestać. To ode mnie silniejsze. Nie wolno mi okazywać słabości. Jestem taka nieszczęśliwa, Eleonoro. – Tutaj, w twych komnatach, wolno ci wszystko, pani. Tutaj nikt nie widzi twych łez, nikt oprócz mnie. A ja zawsze będę milczeć – zapewniła ją księżna Amalfi. – Ale‌ co teraz będzie? – Teraz‍ położysz się spać. Potem po dniu nadejdzie kolejna noc, która wszystko odmieni, a wtedy powiesz, pani, że jesteś szczęśliwa. Eleonora‍ się uśmiechnęła. Ten uśmiech wlał w serce Izabeli nadzieję. Poprosiła księżnę Amalfi, by została przy niej do rana. – Zostanę‌ – zapewniła Eleonora. Księżna Mediolanu położyła głowę na poduszce. Szloch jeszcze nią wstrząsał, ciało drżało niespokojnie. Z upływem czasu łkania ustawały na dłuższą chwilę, aż Izabela zasnęła. Dama dworu spoglądała na jej uśpioną twarz, na policzki jeszcze nieobeschłe od łez. Zdawało jej się, że się uśmiecha, podobna do dziecka, które jedynie we śnie zaznaje szczęścia. Eleonora ostrożnie podeszła do okna, spojrzała w niebo, do świtu było coraz bliżej. Oderwała się od okiennic i przemierzała komnatę krokiem cichym, by nie zbudzić śpiącej. Rozmyślała nad tym, co się stało i co powinna teraz zrobić. Ta noc, która nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, zaniepokoiła ją, choć swe obawy skryła przed Izabelą głęboko w sercu. Król Neapolu i książę Kalabrii oczekują dobrych wieści od swego ambasadora, tymczasem będą musieli poczekać. Zmęczona usiadła na zydlu. Jednostajnie upływający czas i cisza ją znużyły i zapadła w sen. Obudził ją promień słońca o poranku. Uniosła głowę. Potoczyła wzrokiem po komnacie, a dostrzegłszy śpiącą Izabelę nakrytą pierzyną prawie po czubek głowy, przypomniała sobie zdarzenia ostatniej nocy. Nawet złote słońce nie potrafiło rozproszyć ciężkich myśli, a jedną z nich była ta, że signor Simonotto zapewne z niecierpliwością oczekuje od niej wieści. Nie miała po co do niego iść, w każdym razie nie teraz. Pragnęła odwlec tę chwilę, która skazywała ją, opiekunkę księżnej Mediolanu, na gniew króla Ferdynanda i księcia Alfonsa. Nie wywiązała się z powierzonego jej zadania, źle poinstruowała młodą mężatkę, jak ulec mężowi i jak go zadowolić. W jej uszach już pobrzmiewały karcące, pełne wymówek słowa ambasadora. Z porażką należało wejść w nowy dzień i stawić czoło przeciwnościom. Ciężkie westchnienie dochodzące spod pierzyny zmąciło jej myśli. To Izabela wyściubiła nos i przypatrywała się ze smutkiem Eleonorze. – Pora wstać, najjaśniejsza pani, spójrz, jaki mamy piękny dzień – powiedziała księżna Amalfi z uśmiechem. – Najchętniej nie wychodziłabym z pokoju. Nie chcę stać się powodem kpin. Nie chcę nikogo oglądać – odparła żałosnym głosem. – Ty, pani, powodem kpin? – Dama dworu uśmiechnęła się rozbawiona, po czym jej twarz spoważniała i pouczyła ją dobrodusznie: – Pamiętaj, nigdy pierwszej siebie nie obwiniaj, a wyrzuty sumienia pozostaw w konfesjonale. Eleonora zadzwoniła na damy dworu. Weszły cicho i jedna z nich, dygnąwszy, położyła na łożu aksamitną suknię. W milczeniu zaczęły ubierać księżnę Mediolanu, rzucając na nią badawcze spojrzenia, jakby zapytywały o dzisiejszą noc. No tak – pomyślała. – Złe wieści szybko się rozchodzą. Gdyby wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami, teraz w moich pokojach panowałby radosny gwar i śmiech. Z radością, okryta lekkim rumieńcem zawstydzenia, dzieliłabym się z nimi swoimi przeżyciami. One chichotałyby, oblewając się pąsem i dopytując o szczegóły, które zachowałabym tylko dla siebie. Eleonora układała fałdy sukni księżnej, gdy rozległo się pukanie. – Idź zobacz, kto to – poleciła Leticii. Signorina posłusznie pośpieszyła do antykamery i po chwili wróciła, oznajmiając: – Najjaśniejsza pani, to signor Simonotto. Oblicze Eleonory na moment zastygło. Izabela z poczuciem winy spuściła oczy. – Odejdźcie, niech ambasador wejdzie – poleciła księżna Amalfi. Komnata opustoszała. Izabela czuła, jak serce podchodzi jej do gardła i omal nie wyskoczy. – Niczego się nie obawiaj, pani – rzekła Eleonora pewnym głosem. Jej uśmiech otulił Izabelę złudnym spokojem. Ale gdy usłyszała kroki ambasadora, poczuła, jak krew jej w żyłach stygnie, a paraliż ogarnia całe ciało. – Najjaśniejsza pani – rzekł Simonotto i się pokłonił. Jego twarz promieniała szczęściem, lecz gdy skierował oczy na Eleonorę, zasnuła się chmurą i rzekł z wymówką w głosie: – Na próżno, pani, czekałem na dobrą nowinę od ciebie, którą obiecałaś mi donieść, zanim inni ją poznają, tymczasem o tym jakże ważnym zdarzeniu dowiaduję się od samego messer Ludwika. Twarz Eleonory ochłodła, brwi zbiegły się w nagłym zdziwieniu, po czym spytała: – Jaką nowinę, ambasadorze? – Zaraz tu będą damy dworu księcia Mediolanu i jego stryja. Naocznie pragną ujrzeć dowód przemocy miłosnej małżonka naszej miłościwej księżnej Izabeli. Ja zaś pragnę pogratulować ci, pani, i zapewnić, że dwór neapolitański uczci tę doniosłą nowinę nie mniej hucznie niż my tutaj. Eleonora zamarła. Izabela zacisnęła wargi, dusząc w sobie szloch. – Nie ma czego świętować, signore – odparła dama dworu. Jej spokojne słowa niosły ze sobą taką pewność i stanowczość, że ambasador nie uznał ich za niestosowny żart, ale też nie zrozumiał intencji księżnej Amalfi. – Książę Gian Galeazzo nie był z donną Izabelą – oświadczyła. Zaległa napięta cisza, pośród której słychać było płytkie oddechy księżnej Amalfi. Simonotto prześlizgiwał się wzrokiem to po Eleonorze, to po księżnej Mediolanu, nic nie rozumiejąc, i wreszcie wykrztusił grobowym głosem:

po księżnej Mediolanu, nic nie rozumiejąc, i wreszcie wykrztusił grobowym głosem: – Co to znaczy: nie był? – Nie wypełnił swego obowiązku jako mąż... Teraz rozumiesz, panie, dlaczego nie posyłałam do ciebie z wieścią – rzekła z naciskiem. Ambasador milczał, próbując ułożyć w całość to, co usłyszał. Z jego piersi wydobyło się ciężkie westchnienie. W końcu, minąwszy księżnę Amalfi, podszedł do Izabeli. Poczuła na sobie jego przenikliwy wzrok, a w jej nozdrza wpadł gorzko-kwaśny oddech ambasadora. Opuściła oczy. – Najjaśniejsza pani... – odezwał się. Simonotto widział, jak zacisnęła wargi, próbując powstrzymać płacz, a może słowa pełne pokory albo przeciwnie – pretensji. Dopiero po chwili podniosła na niego oczy. Tak trudno było jej utrzymać wzrok na jego obliczu, tak ciężko spoglądać w jego penetrujące ją źrenice. – Chwilę wcześniej twój wuj, messer Ludwik, złożył oświadczenie w obecności dworu, że tej nocy twój małżonek, książę Mediolanu, pozbawił cię dziewictwa... Opadła na sofę jak zamroczona. Poczuła, jak krew w jej żyłach tężeje, ciemność oplata umysł, jak brakuje powietrza, ciało wiotczeje. Niezwykła bladość niczym biały jedwab spłynęła na jej twarz. – Wyjaśnij mi więc, jak to możliwe, że przestałaś być dziewicą, a zarazem nie byłaś ze swym mężem? Słowa ambasadora zabrzmiały oskarżycielsko. Izabela milczała, tylko po policzkach stoczyły się głucho łzy. Dłużej już nie mogła dusić w sobie bólu i wybuchła płaczem. Simonotto, widząc, że nic nie wskóra, zwrócił się do Eleonory: – Zawołaj damy, niech uspokoją księżnę, a ciebie, pani, bezzwłocznie oczekuję w mojej komnacie. Obrócił się na pięcie i odszedł, pozostawiając za sobą poczucie porażki i niepokój o przyszłość. W antykamerze już zebrały się damy dworu, by obejrzeć zakrwawione prześcieradło młodej mężatki. – Rozejdźcie się! – rozkazał Simonotto. – Księżna Mediolanu musi teraz odpocząć. Popatrzyły na niego pytająco. Marco poszedł do siebie. Ponure myśli oplotły jego umysł, niepokój położył się cieniem na obliczu. Nie minął kwadrans, gdy paź wprowadził księżnę Amalfi, po czym się oddalił. Eleonora postąpiła kilka kroków, a dostrzegłszy Simonotta, zatrzymała się. Stał przy oknie, światło dnia spływało na jego chmurną twarz. Spokój tu panujący był pozorny. – Donna Izabela znalazła się w bardzo niefortunnym położeniu, księżno – przemówił. Eleonora milczała, wtedy odwrócił się w jej stronę i przypatrywał z uwagą. W jego oczach widziała niezadowolenie. – Signore, kolejna noc może wszystko odmienić na lepsze – próbowała się tłumaczyć. – Tak, może, ale tego, co się stało tej nocy, nic nie wymaże, księżno. Sforza, chcąc ratować męską reputację bratanka, skłamał, ale nam nie wolno milczeć. Musisz pani zdementować jego słowa. Eleonora milczała, rozważając to żądanie. Wtedy zbliżył się do niej i rzekł z naciskiem: – Nie masz wyboru, pani. Musisz to zrobić. Aprobowanie tego łgarstwa naraża na szwank honor wnuczki króla Neapolu i jego samego. Rozumiesz, w czym rzecz? – To by oznaczało, że książę Gian Galeazzo nie był jej pierwszym mężczyzną... – oświadczyła ze zgrozą. – Właśnie tak... Zrobisz to dziś podczas uczty. Twoje dementi nie pozostawi wątpliwości, że donna Izabela wstąpiła w ten związek czysta, niech książę Gian Galeazzo wymyśli lepsze łgarstwo. Co się tyczy naszej pani, czy już się uspokoiła? – Bardzo przeżywa tę porażkę. Jest roztrzęsiona. – Podczas uczty nie chcę widzieć na jej twarzy śladu łez, ma być promienna i pewna siebie. Rozumiesz, pani? – Postaram się. – To za mało, księżno. Od tego wiele zależy. To jej mąż ma się rumienić ze wstydu. Zapadła cisza, która jednoznacznie świadczyła o tym, że ambasador powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Księżna Amalfi oddaliła się, unosząc w sercu niepokój, a w jej uszach nieustannie pobrzmiewał kategoryczny ton signora Simonotta. Korytarze zdały jej się szerokie jak bezkres oceanu i jak koryta rzek zawiłe. Szła bez pośpiechu, pragnąc odwlec chwilę, kiedy będzie musiała zdać Izabeli relację z rozmowy z ambasadorem. Naraz z niszy doszły ją jakieś głosy. Przystanęła i wsłuchała się w kobiecy aksamitny tembr. – Najbrzydsza dama dworu w Mediolanie zdaje się pięknością przy neapolitance. Młody książę wstydzi się żony i to jest powód, dla którego dotąd jej nie posiadł. – To brednie, signor Ludwik zapewnił, że donna Izabela nie jest już dziewicą i że tak rozochociła jego bratanka, iż kilkakrotnie dawał jej dowody swej męskości. Tłumiony kobiecy chichot rozniósł się po korytarzu echem. – To kłamstwo. – Szept przeszedł w śmiech. – Po wspólnie spędzonej nocy księżna Mediolanu nie pokazała damom prześcieradła zbroczonego krwią, a to oznacza... – Że nie była dziewicą... – Albo że małżonek jej nie tknął. – Kobiecy szept zaszeleścił w uszach Eleonory. Zapadła nagła cisza. – Chodźmy stąd – i zaraz rozległ się stukot obcasów. Eleonora przywarła do wnęki, po chwili ujrzała dwoje młodych ludzi – czarnowłosą damę i pięknego jasnowłosego młodzieńca. Oddalili się śpiesznie. Księżna Amalfi zagryzła wargi ze zgryzoty. Rozważała słowa tych dwojga. Już nie miała wątpliwości, że należy uciąć plotki, by ratować honor wnuczki króla Neapolu. A jeśli rzeczywiście powodem tego, że Gian Galeazzo stroni od małżonki, są mankamenty jej urody? To prawda, że nie jest pięknością. Jeśli nawet książę Mediolanu poczuł się rozczarowany jej urodą, czyż jest to powód do unikania jej i takiego traktowania? Eleonora obruszyła się na samą myśl. Ludwik Sforza patrzył na siostrzenicę wzrokiem, w którym pewność siebie mieszała się z drwiną. Nie ulękła się tego spojrzenia. Rozdrażnił ją głęboki ukłon Mora, ale stłumiła emocje, by pokazać mu opanowaną twarz. – Madonna... – rzekł. – Długo kazałaś na siebie czekać, ale rozumiem, że ta noc była wyczerpująca... Kątem oka obserwowała dworzan. Po ich ustach przemykał z trudem powstrzymywany dwuznaczny uśmiech, a w oczach pulsowała nieokiełznana wesołość. Ludwik obejrzał się za siebie i wyłoniwszy z tłumu bratanka, rzekł: – Gianie Galeazzo, podejdź tu! Książę Mediolanu wysunął się naprzód i nieśmiało podszedł do stryja. Dłoń Ludwika spoczęła ciężko na jego szczupłym ramieniu. Zdawało mu się, że palce Mora niczym ołów wgniatają się w jego delikatne ciało. – Tej nocy, madonna, dałaś księciu dowód swej miłości do niego. Wziął od ciebie wszystko, co kobieta może ofiarować mężczyźnie, ale powiedz, czy uczynił cię szczęśliwą? – Te słowa skierowane do Izabeli zmroziły księcia Mediolanu. Neapolitanka zwróciła wzrok w stronę swego męża. Ich spojrzenia tylko przez moment się ze sobą spotkały i Gian Galeazzo spuścił oczy. – On sam jest szczęściem, panie – odpowiedziała Ludwikowi wymijająco, starając się nadać głosowi ciepły ton, lecz z jej oblicza wionął chłód. W tym momencie ujrzała wpatrujące się w nią z wdzięcznością oczy Giana Galeazza i jego delikatny uśmiech. Odpowiedziała mu uśmiechem. – Słyszałeś, Gianie Galeazzo? – Moro zwrócił się do bratanka. – Czyż nie jest to najpiękniejsze wyznanie miłości? Ico powiesz? Młody książę milczał. – Czy podczas aktu miłosnego mój bratanek był równie milczący? – spytał Ludwik dociekliwie. Przez jego wargi przemknął ironiczny uśmiech. Zatrzymał oczy na siostrzenicy i wprost do niej skierował pytanie: – A może usta miał zbyt zajęte, by mówić? Wśród dworzan przeszedł chichot rozbawienia. Niektóre damy dworu się zarumieniły. Naraz rozbrzmiał spokojny głos księżnej Amalfi:

– Panie, książę Mediolanu nie posiadł swej małżonki. Śmiechy ustały. Zapadła grobowa cisza. Oblicze Mora spochmurniało, wbił źrenice w księżnę Amalfi. To za nią chwilę wcześniej wodził pożądliwym wzrokiem, jakby znudziła mu się dotychczasowa kochanka, Cecylia Gallerani, i poszukiwał nowej zwierzyny, aby zastawić na nią sidła. Uwielbiał piękne kobiety, Eleonorę zaś dostrzegł już wcześniej. Zawsze trzymała się blisko jego siostrzenicy, zawsze gotowa jej służyć, zawsze dyskretna i oddana. Teraz jej śmiałe oświadczenie zbyt mocno pokrzyżowało mu plany, by dalej spoglądał na nią łaskawym okiem. – Czy potrzebujesz, pani, potwierdzenia moich słów? – odezwał się oschle książę Bari. Jego twarz zasępiła się niczym niebo zasnute ciemnymi chmurami. Nie czekając na odpowiedź damy dworu, zwrócił się do Giana Galeazza z twarzą nagle pojaśniałą: – Opowiedz, książę, jak dogodziłeś swej małżonce, ile razy zdobywałeś tę fortecę. Jestem pewien, że twoje ziarno już kiełkuje w łonie donny Izabeli. Szyderczy chichot wyrwał się z jego krtani. Zawtórował mu śmiech dworzan. Pod ciężarem ich spojrzeń książę Mediolanu skulił się w sobie i zaczerwienił. – Odpowiedz, Gianie Galeazzo! – rozkazał kategorycznie Moro, ucinając śmiechy. – Posiadłeś swą żonę? Książę milczał, a w ciszę wpadły słowa księżnej Amalfi: – Czemuż, panie, nie spytasz o to swej siostrzenicy? Ręczę, że powie ci prawdę. A jeśli nie wystarczy ci jej słowo, gotowa jest poddać się badaniu przez medyków. Moro zmierzył Eleonorę wściekłym wzrokiem, po czym przeniósł go na Izabelę. Zaciśnięte wargi księżnej Mediolanu naraz się rozchyliły, jakby chciała zaprotestować przeciw propozycji złożonej przez damę dworu, ale milczała. Czując na sobie palące spojrzenia dworzan, uniosła oczy i patrząc wujowi prosto w twarz, odezwała się chłodno: – Nic między nami nie było. Nic, wasza dostojność. Starała się powściągnąć emocje, by głos nie zadrgał żałosną nutą, jak bardzo małżonek ją zawiódł. Ludwik zmieszał się i zrazu nie wiedział, jak zareagować. Czyżby o tym nie wiedział? – zastanowiła się Izabela. – Czyżby Gian Galeazzo zataił prawdę przed stryjem? A jeśli to zmowa ich obu, by ratować honor jej męża? Moro wbił w księcia potępiające spojrzenie. – Dlaczego milczysz, Gianie Galeazzo? Powiedz coś! Nic nie masz na swoje usprawiedliwienie? Książę Mediolanu skarcony przez stryja zaczął się jąkać. Moro, chcąc czym prędzej zamknąć mu usta, skwitował: – Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Na Boga, nie kruszmy kopii o jedną noc! Przed wami jeszcze ich wiele. A teraz pozwól, madonna, by twój mąż powiódł cię do stołu. Gianie Galeazzo, usłuż swej żonie! Książę Mediolanu z głową wciśniętą w ramiona i ze spuszczonym wzrokiem, z pąsowymi policzkami, ponaglony karcącym wzrokiem stryja śpiesznie podał ramię Izabeli. Ludwik, który ruszył pierwszy, obejrzał się za siebie i przebiegając wzrokiem to po bratanku, to po siostrzenicy, rzekł pouczającym tonem: – W Mediolanie wynagrodzisz podwójnie swej księżnej ten afront. Cyniczny uśmiech wykrzywił usta księcia Bari. Izabela kątem oka spojrzała na małżonka. Gian Galeazzo znowu oblał się rumieńcem i spuścił oczy. Księżna Mediolanu zamiast triumfu poczuła przytłaczający ją ciężar winy. Jej serce ścisnęło się na widok upokorzonego i zawstydzonego męża. Tak pragnęła cofnąć czas, by zamilknąć równie tajemniczo jak on. Zdało jej się, że swym wyznaniem zwróciła się przeciwko niemu i tym samym straciła go na zawsze. Tego popołudnia nikt oprócz dworzan nie bawił się dobrze zaistniałą sytuacją. Po grze, jaką prowadził Moro, pozostał niesmak. Gian Galeazzo siedział jak struty, kawalerowie i damy szeptali między sobą, wymieniając znaczące spojrzenia, ukradkiem posyłane księżnej Mediolanu i jej małżonkowi. Izabela nie wątpiła, że oboje są przedmiotem cichych żartów całego dworu. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i nawet muzyka kapeli, którą Moro specjalnie sprowadził z Mediolanu, oraz komedianci nie zdołali rozweselić smętnego towarzystwa. Po godzinie Moro podniósł się zza stołu, dając tym samym znak, że uczta dobiegła końca. Ukłonił się siostrzenicy i oświadczył, że niezwłocznie wyrusza do Mediolanu, by przygotować dwór na jej przyjęcie następnego dnia, i że zabiera ze sobą jej małżonka. Ta wiadomość bardzo ją zasmuciła. Dostrzegłszy to, Moro powiedział z lekkim uśmiechem, pod którym zadrgało szyderstwo: – Krótka rozłąka dobrze wam zrobi. Spotkacie się w zamku przy dawnej Porta Giovia. Jestem pewien, madonna, że pytana następnym razem potwierdzisz, iż mój bratanek uczynił cię najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Ludwik skierował się do drzwi, a Gian Galeazzo pochylił się przed małżonką, ujął skraj jej sukni i złożył na niej pocałunek. Księżna, spragniona jego bliskości, wyciągnęła do niego dłoń. Uniósł głowę, przez chwilę widziała w jego oczach wahanie. Gdy odmówi jej pocałunku, bardzo ją upokorzy. Chwila ciszy, która zapadła między nimi, zdała się wiecznością. Ich źrenice wzajemnie się przeniknęły. Naraz poczuła ciepły dotyk książęcych ust i obudziła się w niej nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone. Spoglądała na niego z miłością, gotowa ucałować jego policzki, lecz nie odważyła się na ten krok w obawie, by go nie spłoszyć.

ROZDZIAŁ 4 PRZYMIERZE Nieprzyjemny zapach wilgotnej stęchłej ziemi wdzierał się do płuc. Deszcz towarzyszył orszakowi Izabeli Aragońskiej od Vigevano. Dopiero przed południem niebo zaczęło się przecierać i słońce nieśmiało wyjrzało zza chmur. Spodziewano się, że niebawem zarysują się na horyzoncie mury Mediolanu, ale zamiast nich podróżni ujrzeli jeźdźców oczekujących na niewielkim wzniesieniu. Hermes Sforza, który prowadził orszak księżnej, dostrzegłszy ich, rozkazał się zatrzymać i posłał naprzód księcia Amalfiego. Lorenzo wkrótce powrócił, osadził konia przy Sforzy, coś rzekł do niego, po czym ruszył w stronę księżnej i oznajmił: – Najjaśniejsza pani, książę Mediolanu wyjechał ci naprzeciw. Izabela wychyliła głowę z karocy. W dali ujrzała kilkunastoosobowy orszak księcia, na którego czele stał Gian Galeazzo. Ubrany w błyszczące szaty, ze złocistymi włosami spływającymi na ramiona i z odkrytą głową okręcił swego konia i spoglądał w jej kierunku. Domyślała się, że zaraz ruszy w jej stronę, a pragnąc go uprzedzić, rozkazała, by natychmiast przyprowadzono osiodłaną klacz. Eleonora, domyślając się jej zamiarów, zaproponowała, że będzie jej towarzyszyć. Izabela uśmiechnęła się przyzwalająco. Hermes Sforza, któremu nie w smak była fantazja szwagierki, podjechał do niej konno i spytał: – Pani, czy nie lepiej, abyś tutaj poczekała na swego małżonka? – Sprawię mu niespodziankę, która na pewno go ucieszy – odparła. Jej twarz rozjaśnił uprzejmy uśmiech, ale w głosie brzmiała stanowczość. Przyprowadzono dwie klacze. Księżna Mediolanu dosiadła tej o maści złocistej i białej grzywie. Jej uzdę zdobiły szmaragdy, a na grzbiecie miała siodło szyte ze złotogłowiu. Mocno chwyciła wodze i popędziła przed siebie, za nią ruszyli księżna Amalfi, jej małżonek i markiz Tortony. Naraz jeźdźcy puścili się ze wzgórza w ich stronę. Po chwili Gian Galeazzo wyraźnie wysunął się do przodu, pozostawiając za sobą dworzan. Izabela widziała ziemię rozbryzgującą się pod kopytami jego konia. Wiatr szarpał jego płaszczem i smagał jasną twarz. Był już tak blisko, tylko kilkanaście kroków dzieliło ich od siebie, gdy księżna Mediolanu osadziła klacz, która przysiadła gwałtownie, omal jej nie zrzucając. Mocno zacisnęła uzdę w dłoniach, pochyliła się i całym ciałem przywarła do końskiego grzbietu. Na jej twarzy Gian Galeazzo ujrzał promienny uśmiech, rozgrzane policzki przybrały kolor brzoskwini, a pasma włosów opadały w nieładzie na oczy. Zbliżył się do małżonki i konno w milczeniu ją okrążył. Wpierw zobaczyła w jego oczach lęk, a zaraz potem zaciekawienie i podziw. Naraz wstrzymał wierzchowca, po czym zbliżył się do niej na taką odległość, że ich konie przywarły do siebie bokami. – Madonna – powiedział i nieoczekiwanie wychylił się w jej stronę. Pocałował ją w policzek. Poczuła zapach ambry. Tym razem to ona się zarumieniła. Spuściła oczy, ale zaraz śmiało na niego spojrzała. Nie czuła chłodu przenikliwego wiatru, lecz jedynie ciepło, które spłynęło na nią wraz z tym pocałunkiem, i gorące spojrzenia Giana Galeazza. Dociekliwie przyglądała się księciu, nie odnajdując w nim ani śladu niedawnej nieśmiałości. Zdało jej się, że ktoś go odmienił i że tym kimś jest jej wuj Ludwik Sforza. Jeden dzień i jedna noc rozłąki przyniosły jej tak wiele nadziei i dawały widoki na szczęście, którego była spragniona. Poczuła, jak niebo otwiera się nad nimi. – Widzę, że nauki naszego stryja nie poszły na marne! – zawołał Hermes, który obserwował spotkanie małżonków z odległości kilkunastu kroków. Książę Mediolanu wyczuł szyderstwo w jego głosie i się zmieszał. Nagle obrócił swego konia, zbliżył się do brata, rzucił mu chmurne spojrzenie i chciał coś powiedzieć, gdy odezwał się Hermes przyciszonym głosem, tak by tylko książę go usłyszał: – Gdybyś jednak tej nocy potrzebował wyręki... – Przez jego oblicze przemknął ironiczny uśmiech. Koń Giana Galeazza ponaglony mocnym uderzeniem ostróg swego pana natarł na wierzchowca Hermesa. Rumak markiza zarżał i przysiadł na zadzie. – Nie znasz się na żartach?! – rzucił z gniewem Hermes i pozostawiwszy brata samego, ruszył ku Izabeli i rzekł do niej: – W drogę, madonna! Mediolan pragnie cię powitać! Zwada między braćmi nie umknęła uwagi Izabeli. Popatrywała na szwagra, pragnąc odgadnąć, co było jej przyczyną. On jednak w milczeniu śpiesznie wysunął się naprzód i nie zamierzając zdradzać swych tajemnic, pozostawił ją w tyle. Obejrzała się na Giana Galeazza i przez chwilę wpatrywała się w niego wyczekująco, jakby chciała mu powiedzieć, że nie zrobi bez niego ani kroku. Przynaglony jej spojrzeniami obrócił konia i ruszył ku niej. Zrównali się i odtąd jechali obok siebie w milczeniu, mijając uśpione zimowym snem oleandry i wiecznie zielone cyprysy, stawy, w których odbijało się słońce, pokonując błotniste ścieżki i łagodne wzniesienia, gdy naraz oczom Izabeli ukazał się Mediolan. Wstrzymała klacz i wzrokiem objęła miasto, nad którym górowały białe wieże katedry, a na pierwszym planie pysznił się zamek Sforzów. Z uwagą wpatrywała się w potężną sylwetkę budowli, która budziła w niej podziw i bojaźń zarazem. Zamek był silnie ufortyfikowany i strzeżony przez ponad sześćdziesiąt zwodzonych mostów i obwarowany tysiącem osiemset wojennych machin – wszystko to ukazało jej potęgę rodu Sforzów. Uniosła dumnie głowę, oto bowiem wchodziła w ród, którego część, z chwilą poślubienia Giana Galeazza, również ona stanowi, i to ona zapewni temu księstwu następców tronu. Przy dawnej Porta Giovia witał książęcą parę tłum mediolańczyków wiwatujących na ich cześć. Po chwili spuszczono most i rozwarto bramy. Zadudniły końskie kopyta i po grubych drewnianych belkach zaturkotały koła powozów. W dali było widać rozległy dziedziniec, otoczony krużgankami i narożnymi basztami, zapełniony oczekującymi na książęcą parę dworzanami kłaniającymi się w pas. Gian Galeazzo pomógł żonie zsiąść z konia, po czym poprowadził ją do zamku. Nieustannie towarzyszyło jej przekonanie, że z utęsknieniem jej tutaj wypatrywano. To powodowało, że uśmiech nie schodził jej z twarzy i rozpromieniał całą jej postać. W przestronnej komnacie o licznych złoceniach, wielkich kryształowych żyrandolach i ściennych malowidłach oczekiwał Ludwik ubrany w szkarłatne szaty i obwieszony klejnotami. Izabela zatrzymała się kilka kroków przed nim, lecz nie zgięła się w ukłonie. Moro poczuł na sobie jej dumny wzrok. Czekała, aż wuj odda jej hołd, jej – księżnej Mediolanu. Chwilę potem książę Bari wstał ze stojącego pod złotym baldachimem na podwyższeniu krzesła, wyścielonego czerwonym adamaszkiem, i pokonawszy kilka stopni wyłożonych karmazynowym dywanem, stanął przed nią. Poczuła w nozdrzach zapach imbiru i wilgotny pocałunek na czole, po czym usłyszała cierpki głos wuja: – Mój bratanek Gian Galeazzo jest mi drogi jak rodzony syn, zatem ty jesteś dla mnie jak umiłowana córka. Izabela zacisnęła wargi. Milczała. W jej przekonaniu Moro oczekiwał od niej wdzięczności za to pochlebstwo. Kątem oka spojrzała na swego małżonka, spodziewając się, że zażąda od stryja należnego jej hołdu, lecz on nic nie powiedział. Po chwili gniew Izabeli przygasł. Może powinnam puścić w niepamięć tę zniewagę, skoro Ludwik przyczynił się do mojego szczęścia? Przesunęła wzrok z Mora na stojące nieopodal osoby. Jej spojrzenie przykuła młoda dama o brązowych oczach w oprawie jasnych rzęs i brwi biegnących wymuskaną cienką linią. Spływające falami na ramiona złociste włosy zdawały się największą jej ozdobą. Suknię w kolorze zgaszonej czerwieni, przewiązaną niebieskimi tasiemkami,

zdobiły u dekoltu drobne perły. Długi garbaty nos i zbyt mocno zarysowany podbródek, do tego nieładne usta nie dodawały jej urody. Naraz delikatny uśmiech, który przemknął po jej twarzy, spowodował, że na moment wyładniała. – Księżniczka Bianka Maria, siostra księcia Giana Galeazza – oznajmił Ludwik, wskazując na damę. Teraz uśmiech rozlał się na całej jej twarzy. – Nie przywiązuj się do niej za bardzo, gdyż mam zamiar wydać ją wkrótce za mąż. Na te słowa uśmiech księżniczki zgasł w mgnieniu oka i jej źrenice zasnuły się smutkiem. Zdawało się, że jakieś matrymonialne plany wuja bardzo zmartwiły Biankę Marię. Tymczasem Izabela poczuła w sercu ciepło. Zdało jej się, że w siostrze męża znalazła bratnią duszę, i była pewna, że obdarzy ją przyjaźnią z wzajemnością. – Wasza dostojność, Anna pierwsza opuści Mediolan – sprostowała Bianka Maria z lekkim wyrzutem, choć bardzo się starała, by jej głos brzmiał spokojnie. Moro odszukał wzrokiem bratanicę. Anna wysunęła się naprzód i dygnęła przed wujem. – Księżniczka Anna, siostra Bianki Marii i twego męża – rzekł Ludwik, zbywając milczeniem uwagę starszej bratanicy. Czternastoletnia księżniczka lekko pochyliła głowę przed szwagierką i z uwagą jej się przypatrywała. Księżna Mediolanu zauważyła, że Anna jest całkowitym przeciwieństwem starszej siostry. Z jej postaci biły uroda i wdzięk. Świadoma swych atutów była pewna siebie i wyniośle spoglądała na Izabelę. Jasnobrązowe włosy, splecione w gruby warkocz sięgający do talii, były ukryte pod batystową tkaniną ozdobioną drobnymi klejnotami. Nieduże usta nosiły na sobie ślady karminu. Zapewne wiele z tutejszych dam poświęciło godziny na upiększanie się, by pokazać mi się w odpowiedniej oprawie – pomyślała Izabela. – Madonna Anna jest zaręczona z księciem Ferrary, Alfonsem – rzekł Ludwik. – A to – odwrócił się w stronę dziewięcioletniej dziewczynki o pucołowatej twarzy i prostych jasnych włosach puszczonych swobodnie na plecy – moja córka, Bianka Joanna. Również zaręczona – dodał z dumą. Spojrzenie Izabeli pobiegło w stronę dziewczynki. Sforza nie spuszczał oczu z siostrzenicy, pragnąc przeniknąć jej myśli i ujrzeć, jakie wrażenie zrobiła na niej tęgawa dziewczynka o masywnych ramionach i pięknych bladoniebieskich oczach, o nieco zbyt mocno wysuniętej brodzie, dziewczynka, która zajmuje w sercu Ludwika tak wiele miejsca, że z trudem starcza go na uczucia dla jego dwóch nieślubnych synów, Maksyma i Leona. Stali opodal, oddając pokłon księżnej Mediolanu, ubrani w błyszczące szaty i zdobni w klejnoty, bardzo młodzi, ledwie parę lat starsi od swej przyrodniej siostry, Bianki Joanny, jeszcze niegotowi do ożenku, który z pewnością już jest w zamysłach ich ambitnego ojca. – Tak, wiem. Z kapitanem mediolańskiej gwardii, signorem Sanseverinem – odparła księżna Mediolanu. – Właśnie, za dwa lata ją poślubi – rzekł Moro. – Wasza dostojność, madonna Bianka Joanna to jeszcze dziecko – rzekła Izabela zaskoczona tym pośpiechem. – To żadna przeszkoda, papież kocha dukaty – odparł, a jego usta wykrzywiły się w lekceważącym śmiechu, który spowodował, że Izabelę przeszły ciarki. Bianka Joanna przypatrywała się im obojgu, chyba jeszcze niewiele rozumiejąc z ich rozmowy. A może rozumiała już wszystko, lecz miłość do ojca przyćmiewała wszelkie lęki, ufała mu bezgranicznie, pozwalając prowadzić się w świat dorosłych. Przychodziła wieczorami do jego komnat, by przed snem go ucałować, a z rana posyłała do niego jedną ze swych dam dworu, by mu oznajmiła, jak jej minęła noc. Dziewczynka wpatrywała się teraz w księżnę Mediolanu z ciekawością, ale zachowała chłodną twarz i w oczach miała dumę, którą wpoił jej ojciec. Izabela była jednak pewna, że z czasem potrafi zaskarbić sobie także jej przyjaźń, i uśmiechnęła się do niej. Z oblicza Bianki Joanny powiało jeszcze większym chłodem. Nagle dziewczynka odwróciła głowę i jej twarz natychmiast się rozjaśniła. Księżna dostrzegła, że powodem tej nagłej odmiany jest Galeazzo Sanseverino. Uznała, że to dziecko, choć nie wie, co znaczy miłość, już kocha tego młodzieńca miłością wyuczoną, uległą i tęskną, darzy uczuciem, które jej sercu narzucono, wmówiono. Naraz jakaś straszliwa myśl przemknęła Izabeli przez głowę: Czyż ze mną nie uczyniono podobnie? Narzucono mi miłość do Giana Galeazza, wpajano ją od najmłodszych lat, rozniecano uczucie uwielbienia i tęsknoty. Koryta tej miłości są głębokie, nie zasypie ich czas ani nienawiść, będę go kochać bez względu na wszystko, co przyniesie mi los, bo tak mnie wyćwiczono, jak konia, który ma równo maszerować w rzędzie. Iwiem, że to jest szczęście. – Mam nadzieję, że podróż zanadto cię nie zmęczyła, madonna – rzekł Ludwik, rozpraszając myśli siostrzenicy. – Zapewniam cię, messer, że sprostam każdemu wyzwaniu – odrzekła Izabela pewnym głosem. – W takim razie nie mam nic do dodania. Księżniczka Bianka Maria i madonna Bianka Joanna wskażą ci teraz twoje komnaty. Mam nadzieję, że ci się spodobają – powiedział Moro, uśmiechając się tajemniczo, i odszedł. Izabela o nic nie pytała, choć próbowała odgadnąć, co miały znaczyć ten uśmiech i ogień w oczach wuja. – Pani – Izabela usłyszała głos Giana Galeazza – wybacz, że teraz cię opuszczę. Ukłonił się i oddalił śpiesznie ze swymi towarzyszami, jakby każda sekunda była mu droga. Księżna odprowadziła go tęsknym wzrokiem aż do drzwi. – Chodźmy, pani. – Kobiecy głos odwrócił jej uwagę. Gdy się obejrzała, ujrzała Biankę Marię, która pierwsza podążyła do wyjścia. Korytarze zamkowe wypełniły się gwarem rozmów, śmiechem i szelestem sukien. Izabela pęczniała z dumy, widząc kłaniających się jej dworzan. Podążała przestronnymi korytarzami, które zdawały się nie mieć końca, i czuła się panią tego zamku. Na poznanie wszelkich tajników tego miejsca trzeba by co najmniej kilku tygodni, a może miesięcy. – Gdy już odpoczniesz, donno Izabelo, któregoś dnia oprowadzę cię po zamku – zaproponowała księżniczka Bianka Maria. Księżna Mediolanu z ochotą przystała na tę propozycję i podziękowała uśmiechem, a dostrzegłszy, że nie ma przy nich Bianki Joanny, spytała szwagierkę: – Dlaczego madonna Bianka Joanna z nami nie idzie? Wszak jej ojciec życzył sobie, by towarzyszyła mi do mych komnat? – Bianka Joanna jest bardzo zazdrosna o łaski twego wuja, bywa też przekorna, ale tym razem ma do ojca żal i to jest powód, że postąpiła wbrew jego poleceniu. – Jaki to powód? – Ty nim jesteś, pani. – Ja? – Oczy księżnej Mediolanu rozszerzyły się ze zdziwienia. – Signor Ludwik nazwał cię umiłowaną córką, co nie spodobało się Biance Joannie. Izabela ciężko westchnęła i powiedziała: – Widzę, że zyskałam pierwszego wroga w Castel Sforzesco. – To jeszcze dziecko, choć przyznam, że potrafi być nieznośna – oświadczyła księżniczka. Paziowie pchnęli podwoje prowadzące do komnat księżnej Mediolanu. Jej apartamenty składały się z kilku pokoi przeznaczonych dla niej oraz pobliskich komnat zajmowanych przez dwór i służbę. – Mój wuj ma doskonały gust – pochwaliła księżna Mediolanu, prześlizgując się wzrokiem po błyszczących atłasach, matowych kaflach w kolorze wodnej toni, po miękkich aksamitach i brokatowych zasłonach spływających z baldachimu podtrzymywanego przez złote filary. Stąpała po marmurowej podłodze lekko jak nimfa, gotowa tańczyć z radości. – To nie Ludwik urządzał twoje apartamenty – rzekła Bianka Maria. – Chodź, coś ci pokażę. Bianka Maria poprowadziła bratową do przestronnej łazienki, której ściany były ozdobione barwnymi freskami, ukazującymi nagie postaci bez skrępowania oddające się miłości. – To malowidła nadwornego mistrza ceremonii, signora Leonarda. Prawda, że są piękne? – spytała, spoglądając dyskretne na szwagierkę. Izabela przypatrywała się freskom z zaciekawieniem, jej oczy błyszczały gwałtownie zbudzoną namiętnością. Policzki czerwieniły się z nagłego gorąca, krew pulsowała w skroniach, a oddech przyśpieszył.

gorąca, krew pulsowała w skroniach, a oddech przyśpieszył. – O czym teraz myślisz, madonna? – spytała księżniczka i uśmiechnęła się przekornie, pewna, że nie są to czyste myśli. – Cieszę się, że nie ma tu z nami Bianki Joanny – odparła z ulgą. – Ależ ona w tych sprawach jest uświadomiona – zapewniła. – Nic jej nie zgorszy. Zamilkły. Izabela wodziła roziskrzonym, pełnym zachwytu wzrokiem po suficie i ścianach. Każda z miłosnych scen zdawała się jej fascynująca. Namiętność splatała kochanków w miłosnych pozach, ich usta łączyły się w pocałunkach. Świat namalowany przez signora Leonarda był w oczach księżnej Mediolanu krainą zmysłowego szczęścia, za którym tęskniła i którego miała tej nocy zaznać. – Zobaczymy się niebawem. – Bianka Maria przerwała milczenie, wytrącając bratową z zadumy. Izabela poczuła na dłoni jej ciepły uścisk i z wdzięcznością na nią spojrzała. Już od pierwszych chwil zaznała tak wiele życzliwości od siostry swego męża. Kroki księżniczki oddaliły się i zapadła cisza, którą naraz spłoszył delikatny szelest szat. W dali Izabela dostrzegła księżnę Amalfi. Gdy dama dworu się zbliżyła, powiedziała do niej z ogromną radością i podnieceniem: – Eleonoro, wiem, że ta noc połączy nas jak męża i żonę. Nie mogę doczekać się tej chwili. Odzyskałam Giana Galeazza. Dziś po raz pierwszy tam, na wzgórzu, dostrzegłam w jego oczach pożądanie. On mnie kocha. Dama dworu uśmiechnęła się i powiedziała: – Zasługujesz na tę miłość, pani. Izabela podziękowała uśmiechem pełnym szczęścia. Nic tak nie zdobiło jej jasnej niezbyt urodziwej twarzy jak radość. – A teraz chodźmy stąd, mam wielką ochotę bezzwłocznie zobaczyć Mediolan – powiedziała Izabela i pierwsza opuściła łazienkę, by przejść do komnaty, z której okien rozpościerał się widok na miasto. – Z krużganków widok byłby lepszy – rzekła. – To prawda, ale teraz powinnaś odpocząć i przygotować się do ślubu. Izabela się uśmiechnęła. – Czuję się pełna sił, ale dobrze, madonna Bianka Maria obiecała mi, że oprowadzi mnie po zamku. Poproszę ją o to któregoś dnia. Służba, która wniosła skrzynie, przerwała ich rozmowę. Z jednej z nich Eleonora wydobyła suknię ze złotego jedwabiu zdobioną setkami białych pereł, po czym wezwała damy i czarnoskóre niewolnice, które przybyły z księżną z Neapolu. Należało przygotować Izabelę do ceremonii zaślubin. Wystrojono ją w bogate szaty i klejnoty, krople ciężkich pachnideł zrosiły jej włosy i suknię, a czoło ozdobiła złota przepaska z diamentem. Słońce gasło, gdy Izabela wraz z Gianem Galeazzem kroczyli ku katedrze pod baldachimem z białego adamaszku, niesionym przez kilkudziesięciu najznamienitszych mediolańskich szlachciców. Całą drogę od zamku do świątyni wyłożono białym suknem, a okna pałaców i balkony ozdobiono zielonym wawrzynem oraz złotym jedwabiem. Gdy przestąpili próg katedry wypełnionej po brzegi tłumem ludzi, księżnę przeniknęło zimno, lecz wkrótce poczuła na dłoni ciepły dotyk Giana Galeazza. Książę wsunął na jej palec złoty pierścień z wielkim szmaragdem, a gdy składał jej małżeńską przysięgę, jej serce wypełniło się szczęściem. Ta niefortunna noc jest tylko nic nieznaczącym zdarzeniem – pomyślała. – Wszak mają przed sobą całe życie i tysiące wspólnych nocy. Gorące wargi jej małżonka rozgrzały jej chłodne usta. Poczuła, jak ciepło rozlewa się w jej żyłach. Przemarzła w katedrze, a tymczasem tutaj, w komnacie biesiadnej, gdzie czekano na nowożeńców, panowała duchota, a zapach przeróżnych potraw i pachnideł mieszał się ze sobą. Izabela widziała pochylające się przed jej majestatem głowy, spojrzenia posyłane jej to odważnie, to ukradkiem, źrenice, w których odnajdywała podziw, dociekliwość albo niepokój. Damy przyglądały jej się z zaciekawieniem. Ubrane w bogate suknie i przystrojone w klejnoty były ozdobą dworu mediolańskiego. Musiała przyznać, że są piękne, że urodą im nie dorównuje, lecz to one oddają jej cześć jako swej władczyni. Uroda to tylko dodatek, pożądany, lecz nie tak konieczny jak wysokie urodzenie – przekonywała samą siebie i dumnie uniosła głowę. Pośród tłumu dostrzegła Ludwika Sforzę, który wyszedł ku Izabeli i Gianowi Galeazzowi, by ich powitać. Moro bacznie przyjrzał się siostrzenicy. Naraz uśmiechnął się, lecz ten uśmiech ją zmroził. Ilekroć pojawiał się na twarzy wuja, w jej uszach pobrzmiewał jego szyderczy śmiech. Tymczasem Gian Galeazzo już nie miał w oczach ani pewności siebie, ani iskry radości, jakie w nich widziała, gdy witał ją u bram miasta, ani ciepła w spojrzeniu, gdy stanęli przed ołtarzem. Postąpił krok naprzód, ukłonił się stryjowi i nie wypowiedziawszy ani słowa, skrył się w jego cieniu. Księżna poczuła na sobie wścibskie spojrzenia dworzan. Z trudem powściągane uśmiechy przemykały po ich twarzach. – Pozwól, madonna, oto signor Ambrogio da Rosate – rozbrzmiał donośny głos Ludwika. Na dźwięk tego imienia serce Izabeli się ścisnęło. Wiele razy słyszała o tym człowieku, który nieraz budził jej gniew, powodował, że czuła się bezsilna i upokorzona. Rzekomo według zapewnień Mora jej życie miało być w rękach tego mężczyzny. Odwróciła się i spojrzała na niego uważnie. Stał przed nią niski, niepozorny człowiek o twarzy ze śladami przebytej ospy, o włosach posiwiałych tak bardzo, że przypominały gołębie pióra. Ubrany był wytwornie, w klejnotach zachowując umiar. Jedynie wielki szmaragdowy pierścień zdobił jego dłoń. Gdy się uśmiechnął, ukazały się popsute sczerniałe zęby. Ambrogio da Rosate oddał głęboki pokłon księżnej Mediolanu, po czym się wyprostował, czekając na jakieś życzliwe słówko z jej strony. Jednakże Izabela dumnie uniosła głowę i nie zatrzymując na nim dłużej wzroku, już chciała odchodzić, gdy Ludwik, biorąc jej milczenie za oznakę lekceważenia, powiedział: – Madonna, jak wiesz, signor Ambrogio jest moim nadwornym astrologiem. – Tak, wasza dostojność, wspominałeś o tym, lecz ja nie wierzę w gwiazdy. Moro obrzucił siostrzenicę chmurnym spojrzeniem, gdy naraz odezwał się sam pan da Rosate: – Najjaśniejsza pani, jeśli nie w gwiazdach chcesz szukać przeznaczenia, w takim razie poszukajmy go na twojej dłoni. – A jeśli odpowiem ci, signore, że nie wierzę także w chiromancję[6]? – Pani, każdy z nas w coś wierzy – odparł. – Tak, masz rację, ja wierzę w Boga. Signor da Rosate zmieszał się na tę ripostę, po czym wykrzywił usta w szkaradnym uśmiechu i powiedział: – Doskonale, więc tym bardziej potraktujmy to jako nieszkodliwą zabawę, o której za chwilę zapomnisz, najjaśniejsza pani. Ton jego głosu był tak łagodny i przekonujący, że mimowolnie podała mu rękę. Ambrogio pochylił się i uważnie śledził linie jej dłoni. Przeciągające się milczenie upewniało księżnę, że ten człowiek albo nie wie, co jej powiedzieć, albo nie wie, co wolno, a czego nie wolno mu mówić. – Cóż tam widzisz, signore? Czy czeka mnie szczęście? – spytała wyraźnie rozbawiona jego milczeniem i się roześmiała. Ten jasny uśmiech dodał jej czaru i sprawił, że także Ambrogio ponownie się uśmiechnął. Zajrzał głęboko w źrenice Izabeli i oświadczył: – Tak, madonna, syn, którego powijesz, napełni cię szczęściem. Śmiech Izabeli ucichł, a jej twarz zastygła w głębokiej zadumie. Nie wiadomo, czy ta odpowiedź była jedynie jego wymysłem, by się jej przypodobać. Wszak od pierwszego wejrzenia poczuła do niego skrytą wrogość, co zapewne wyczuł. Czy może jednak była przepowiednią, w którą ona chciała wierzyć? – Kiedy? – spytała zaintrygowana. Podniósł na nią oczy, w których drgała wesołość. – Ach, madonna, przecież nie wierzysz we wróżby – odparł wymijająco i skłonił się jej uniżenie. Na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmiech. Księżna była zła, że pozwoliła, by sobie z niej zakpił. Przeniosła wzrok na zgromadzonych. W oczach księżnej Amalfi zobaczyła radość, w źrenicach ambasadora Neapolu pana Simonotta zadowolenie, zaś w oczach Mora jakiś niepokój. Może coś w tym jest – przemknęło jej przez myśl. – Siadajmy do stołu! – zachęcił Ludwik, pragnąc czym prędzej zakończyć ten spektakl, który wywoływał w nim niepokój. Gian Galeazzo powiódł małżonkę do stołu ozdobionego bukietami kwiatów i zastawionego pozłacaną zastawą pełną najwykwintniejszych dań

i owoców. Nadworna kapela grała do tańca, więc młodzież wkrótce ruszyła w tany. W dźwięki muzyki wpadał co chwila donośny tubalny głos księcia Bari, który wznosił toasty za bratanka i głośno dawał mu rady, jak ma się zachować tej nocy w sypialni. Jego nauki powodowały wybuch gromkiego śmiechu zgromadzonych przy stole dworzan i pąsowienie Giana Galeazza, który próbował coś odpowiadać, lecz tylko się jąkał, aż wreszcie zamilkł. Jego nieśmiałość wywoływała coraz odważniejsze drwiny dworzan i politowanie dam dworu. Księżna Amalfi pochyliła się w stronę Izabeli i szepnęła jej do ucha: – Żarty twego wuja, pani, krepują młodego księcia, na szczęście w sypialni będziecie sami. Księżna Mediolanu skinęła głową. Była pewna, że powodem nieśmiałości jej męża jest obecność stryja. Naraz wzrok Izabeli pobiegł w stronę Ambrogia da Rosate, który siedział przy Ludwiku i wypijał kielich wina za kielichem, wodząc oczami za młodymi damami dworu. W jej uszach nieustannie tłukły się jego słowa. Ile w tym prawdy – dociekała w myślach. Niebawem Gian Galeazzo opuścił małżonkę dla towarzystwa młodzieńców, pośród których czuł się jak ryba w wodzie. – Ambrogio to stary kawaler, co wcale nie znaczy, że stroni od pięknych dam. – Izabela usłyszała nad sobą przyciszony znajomy głos. Pochylała się nad nią Bianka Maria, która dyskretnie przyglądała się panu da Rosate. – Wywróżył mi syna... – powiedziała księżna Mediolanu. – To akurat zależy od ciebie i twego męża – rzekła księżniczka i uśmiechnęła się przyjaźnie. Izabela spojrzała na Giana Galeazza. W jej obecności nigdy nie był tak roześmiany i swobodny. Antonello da Corte nieustannie mu nadskakiwał, dolewał wina do kielicha, pochylał się nad nim, szeptał coś do ucha. Tkwiący tuż obok nich Sanseverino rozglądał się, jakby kogoś szukał. Przy Ludwiku siedziała Cecylia Gallerani, skupiając wokół siebie najpiękniejsze damy i najbłyskotliwszych kawalerów. Prowadziła swobodne rozmowy i śmiała się ujmująco, roztaczając wokół siebie czar, którego zazdrościły jej damy mediolańskiego dworu. Uchodziła za tutejszą piękność niemającą sobie równych. Zabiegano o jej względy, pragnąc wydeptać sobie ścieżkę do jej potężnego kochanka, Ludwika Mora. Przebywający w zamku Sforzów ambasador księcia Ferrary wyczulony był na każdy przejaw zażyłości łączącej signorinę Gallerani z księciem Bari. Czekał cierpliwie na dzień, kiedy Cecylia zostanie odesłana z Mediolanu, a miało się to stać w dniu zaślubin Ludwika z Beatrycze d’Este, córką jego chlebodawcy. Ale był jeszcze ktoś, kto również nie spuszczał z niej oczu. Mężczyzna w średnim wieku o posągowej twarzy i zamyślonym spojrzeniu zdawał się przenikać jej najskrytsze tajemnice. – To mistrz Leonardo – powiedziała Bianka Maria. – Czy nie uważasz, że skrycie się w niej kocha? – zauważyła Izabela. Księżniczka roześmiała się i rzekła: – Nie sądzę, madonna. Patrzy na nią jak artysta. Pośród wesołej zabawy i tańców czas szybko mijał i wkrótce wybiła północ. Wówczas Ludwik Moro podniósł się zza stołu, wyprostował barczystą sylwetkę, prześlizgnął się wzrokiem po siostrzenicy, dłużej zatrzymując go na bratanku, i rzekł: – Jutro z rana rad bym poznać szczegóły waszej wspólnej nocy. Uśmiech wykrzywił jego wargi, a potem rozbrzmiały jego ciężkie kroki. Izabela podniosła się zza stołu i ukłoniła swemu mężowi. Potem uśmiechnęła do niego zalotnie, jakby ten uśmiech był obietnicą szczęścia, jakie spotka go tej nocy. Gian Galeazzo odwzajemnił ukłon, a gdy się wyprostował, poczuł na ramieniu ciężką dłoń Galeazza Sanseverina i usłyszał jego słowa: – Chodźmy, wasza wysokość, musisz przygotować się do spotkania z oblubienicą. – Sanseverino skłonił się przed Izabelą i rzekł: – Najjaśniejsza pani. – Pani, również na ciebie czas. – Głos hrabiny Potenzy wytrącił Izabelę z zadumy. Księżna Mediolanu czuła, jak jej policzki się czerwienią, krew zagęściła się od wypitego wina. Oto zbliżał się moment intymnego spotkania z małżonkiem, chwila, na którą czekała i o której marzyła. Otoczona gwarnym dworem opuściła komnatę i wyszła na korytarz, kierując się w stronę skrzydła, w którym zajmowała pokoje. Rozmowy i śmiech towarzyszących jej dziewcząt odbijały się echem od grubych murów. Gdzieniegdzie z kątów dochodziły szepty i tłumione okrzyki miłości. Przystawały wtedy wszystkie, po czym zawstydzone rozpierzchały się w mrocznym korytarzu. Ich głosy z każdą chwilą pobrzmiewały coraz bardziej cichnącą melodią. Naraz rozległy się czyjeś kroki i w świetle pochodni wetkniętej w ścianę zarysowała się sylwetka księżnej Amalfi. Eleonora ostatnia opuściła jadalnię i podążyła za księżną Izabelą. Teraz szła śpiesznie, pragnąc nadrobić stracony czas, gdy nagle usłyszała dochodzące z niszy miłosne westchnienia i szepty. – Cały wieczór mnie kokietowałaś, pozwalałaś się uwodzić, chodziłem za tobą jak pies. Serce jej się ścisnęło. Przystanęła. Zamarła. Jeszcze pragnęła wierzyć, że to nie jest głos jej męża. Cicho podeszła do ściany, przywarła do grubych murów, zimno przeniknęło ją na wskroś. Nasłuchiwała. – Tylko całusa – odpowiedział mu piskliwy kobiecy tembr, po czym rozległ się rozbawiony śmiech. – Całus jest dobry dla prawiczków! Ja wyciągam rękę, by dostać wszystko. – Idź do twojej żony, na pewno już na ciebie czeka. – Jest teraz u duchessy Izabeli. Zresztą Eleonora jest taka nieprzystępna, zimna... Nie broń mi... Gardłowy okrzyk, który gwałtownie wyrwał się z ust kobiety, przeszył ciszę. Eleonora przygryzła wargi. Z goryczą musiała przełknąć kolejną zdradę męża i kłamstwo. Oderwała się od murów i ostrożnie ruszyła przed siebie. Ledwie zdążyła przejść kilka kroków, gdy po ścianie przemknął cień i z mroku wyłonił się Galeazzo Sanseverino. Przelotnie spojrzała mu w twarz, lecz ten moment, gdy ich spojrzenia się ze sobą spotkały, wystarczył, by Eleonora dostrzegła w jego oczach politowanie. Była pewna, że w duchu śmieje się z jej poniżenia, doskonale wiedząc, co porabia w tej chwili jej mąż. Minęła dworzanina bez słowa i podążyła do komnat księżnej. Gdy weszła do środka, damy dworu właśnie zdejmowały z Izabeli suknię. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. – To z pewnością książę Mediolanu – powiedziała hrabina Potenzy. Gdy pukanie się powtórzyło, Constanza skwitowała je lekkim uśmiechem i powiedziała: – Jest niecierpliwy. Trzeba poprosić jego wysokość o chwilę zwłoki. – O nie, zbyt długo na niego czekałam. Otwórz mu, Dolores! – rozkazała Izabela. – Pani, nie jesteś gotowa – napomniała ją hrabina. – Nieważne, czy przyjmę małżonka w sukni czy w nocnej koszuli. Chcę, by go wpuszczono. Mając przyzwolenie swej pani, karlica pobiegła uradowana i pchnęła drzwi. W progu stał signor Simonotto. Ujrzawszy go, księżna nie kryła rozczarowania. Tymczasem ambasador śmiało wszedł do środka, zmierzył ją bystrym spojrzeniem, skłonił się i powiedział: – Odwagi, najjaśniejsza pani. Nie wątpię, że ta noc przyniesie spodziewane owoce. – Zapewniam cię, signore, że tak będzie – odparła drżącym głosem, choć starała się pokazać mu pewność siebie i zdecydowanie. Niepotrzebnie tu przyszedł – pomyślała. Wraz z jego pojawieniem się powróciło wspomnienie porażki, o której pragnęła zapomnieć. Teraz chciała być silna, dlatego musiała odrzucić wszystko, co odbierało jej pewność siebie i siłę. Zamierzała spoglądać tylko w przyszłość, nie oglądać się na to, co było. Gdy milczała, nieskora do rozmowy, Marco zrozumiał, jak bardzo jego obecność jest tu niepożądana, ukłonił się więc i skierował do wyjścia. Natknąwszy się w progu na księżnę Amalfi, szepnął do niej stanowczym tonem: – Czekam na wieści. Bezzwłocznie. Tymczasem pośpieszcie się, książę może nadejść lada chwila. Niestosownością byłoby mu kazać czekać w antykamerze. Eleonora skinęła znacząco głową. Pod słowami ambasadora kryło się drugie dno. Wiedziała, co tak naprawdę chodziło mu po głowie. Była to obawa, że Gian Galeazzo gotów uciec z pokoi małżonki, zanim przestąpi próg jej alkierza. Kiedy Simonotto odszedł, ponagliła damy dworu, a Dolores odesłała do antykamery, by gdy zjawi się Gian Galeazzo, natychmiast wprowadziła go do księżnej. Kiedy damy dworu kończyły ubierać Izabelę, przez uchylone drzwi wsunęła głowę Bianka Maria.

Izabelę, przez uchylone drzwi wsunęła głowę Bianka Maria. Na jej widok Izabela uśmiechnęła się i poprosiła, by weszła, po czym odprawiła damy dworu, chcąc porozmawiać ze szwagierką sam na sam. – Pięknie wyglądasz – powiedziała księżniczka. Izabela podziękowała uśmiechem i gładząc satynową pościel, poprosiła: – Chodź do mnie, Bianko Mario. Usiądź tutaj. Księżniczka usiadła obok bratowej. Połyskująca błękitna narzuta przepleciona grubą srebrną nicią zaścielała łoże. Biel wezgłowia obramowana perłami przyciągała wzrok. Izabela z wdzięcznością uścisnęła dłoń księżniczki i powiedziała: – Jestem taka szczęśliwa, Bianko Mario. – To widać, tylko szczęście może tak rozpromienić kobietę. – Po jej ustach przemknął lekki uśmiech. – Kochasz mojego brata. – Tak – przyznała po chwili. – Ibardzo pragnę, by także on mnie pokochał. Po tym wyznaniu księżniczka się zamyśliła i spuściła wzrok. Gdyby podniosła oczy, Izabela dostrzegłaby w nich troskę i niepokój, jakąś tajemnicę. – Gian Galeazzo jest bardzo nieśmiały. – Bianka Maria przerwała milczenie. – To ty musisz nadać ton wszystkiemu, co się między wami zdarzy. On jest jeszcze jak chłopiec, który pozwala prowadzić się za rękę. Bądź mu przewodnikiem w tej drodze, na którą oboje wstąpicie po raz pierwszy. Źrenice Izabeli błysnęły. W głowie zakłębiły się myśli. Tej nocy oboje staną się dla siebie pierwszymi kochankami. To niełatwe zadanie zachwiało nieco jej pewnością siebie. Ale uznała, że to przeznaczenie, wszak zaręczyli się wiele lat temu, jeszcze w dzieciństwie, to znaczy, że on czekał na nią przez ten długi czas i nie dotknął innej kobiety. Poczuła w sercu rozlewające się szczęście, w oczach błysnęła duma. Tej nocy wynagrodzi mu cierpliwość, ofiaruje mu wszystko, co tylko kobieta może ofiarować mężczyźnie. – Czas na mnie – odezwała się księżniczka, wyrywając Izabelę z zamyślenia, i podniosła się z łoża. – Dziękuję ci, Bianko Mario... Sforzówna ze zdziwieniem spojrzała na nią i spytała: – Za co? – Za twoją dobroć. Czuję, że już jesteśmy sobie bardzo bliskie i że także ty niebawem zaznasz w małżeństwie tyle szczęścia co ja. Zasługujesz na nie. Księżniczka posmutniała. Nie miała ochoty na dalszą rozmowę na temat swojej przyszłości. Gdy była dzieckiem, zaręczono ją z Filibertem Sabaudzkim, który zmarł, gdy ona skończyła dziesięć lat. Potem stryj Ludwik próbował wydać ją za Jana Korwina, bękarta króla Węgier, lecz i to spełzło na niczym. – Zapewne kiedyś to się stanie – powiedziała bez przekonania. – Ludwik o to zadba, prawda? – spytała Izabela, uważnie przyglądając się szwagierce. – Tak – potwierdziła, ale tembr jej głosu był matowy, bez barwy, a z oczu wyzierały cierpienie i tęsknota. Uciekła spojrzeniem, ale naraz podniosła oczy na bratową i się uśmiechnęła. – Do zobaczenia jutro, Izabelo. – Tobie pierwszej pragnę przekazać dobrą nowinę – oświadczyła księżna Mediolanu. – W takim razie będę tu z samego rana. Izabela została sama. Naraz po ścianie skoczył cień i szelest sukni zmącił spokój. To księżna Amalfi wsunęła się do sypialni. Zastała swą panią siedzącą na brzegu łoża, zesztywniałą i w napięciu oczekującą męża. – Już idzie? – spytała Izabela, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Eleonora zaprzeczyła. – Czy hrabina Potenzy była u księcia? – dociekała księżna Mediolanu. – Tak, ale jej do niego nie wpuszczono. – Jak to? – Oczy Izabeli rozszerzyły się ze zdumienia. – Przekazała księciu wiadomość przez jego sekretarza, że czekasz, pani, na niego. Signor Agostino Calco odpowiedział, że książę nie jest jeszcze gotowy. Te słowa uspokoiły Izabelę, lecz kolejne upływające minuty potęgowały niecierpliwość i obawy. – Może ja pójdę do księcia – zaproponowała Eleonora, prześlizgując się oczami po skulonej sylwetce księżnej. Siedziała na łożu z podkurczonymi nogami, ramionami oplotła kolana, z głową pochyloną, coraz bardziej niespokojna i przepełniona goryczą. – Nie, nie będę więcej po niego posyłać! Jestem jego żoną. Jego obowiązkiem jest być przy mnie tej nocy. Choćby miał przyjść świtem, będę na niego czekać. Zobaczysz, jutro cały dwór ujrzy mnie szczęśliwą. A teraz idź, połóż się spać! Nie chcę, by ktokolwiek był w moich komnatach, gdy on się zjawi. Jest taki nieśmiały, kobiety go zawstydzają. Nie chcę go spłoszyć, zanim odważy się przestąpić próg alkierza. Rozumiesz mnie? Dopilnuj wszystkiego! W głosie Izabeli dały się słyszeć zniecierpliwienie i nerwowość. Księżna Amalfi skinęła głową i zapewniła: – Nikt nie będzie wam przeszkadzał, zadbam o to, pani. Eleonora oddaliła się posłusznie. Uczyniła wszystko, co należało, aby ta noc połączyła młodych małżonków. Teraz potrzebowali jedynie siebie, nikogo więcej. Jednakże zamiast spokoju nieustannie czuła jakiś ciężar, który kładł się kamieniem na jej sercu. * Zmorzył ją na chwilę sen, a teraz, gdy uniosła powieki, parę łez stoczyło się z jej oczu. Ta noc była dla Izabeli zbyt długa i pełna goryczy. Tak bardzo czekała na Giana Galeazza. Odliczała godziny, a z upływem każdej z nich traciła nadzieję na przyjście księcia. Znużona oczekiwaniem i wymęczona łkaniem, wsparła głowę na poduszce. Jeszcze długo nie zmrużyła oczu, gdy nadszedł sen, którego nie pragnęła. Broniła się przed nim w obawie, że nie usłyszy kroków swego małżonka w antykamerze. Nikt jednak nie otworzył drzwi, zewsząd wyzierały cisza i pustka, które ukołysały ją do snu. Zasnęła. Przebudził ją silny ból w łonie i poczuła wylewające się z niej ciepłe krople. Spojrzała w okna – świt rozrywał niebo pierwszym brzaskiem i rzucał szare smugi na łoże. Do głowy cisnęły się natrętne myśli. Na nowo roztrząsała wszystko, co się nie zdarzyło, a powinno. Z zadumy wyrwało ją skrzypnięcie drzwi. Uniosła głowę i ujrzała Biankę Marię. Księżniczka milczała i z jakimś smutkiem, którego nie potrafiła ukryć, wpatrywała się w Izabelę. O nic nie pytała, jakby wszystko wiedziała, jakby znała prawdę. Wślizgnęła się cicho do sypialni. – Mój mąż nie przyszedł... – odezwała się Izabela, unosząc na nią wilgotne oczy. Ciężki oddech wyrwał się z piersi Bianki Marii. Usta rozchyliły się i prawie natychmiast zacisnęły. Poczuła na sobie pytające spojrzenie bratowej, jakby Izabela oczekiwała od niej wyjaśnień. Księżniczka w milczeniu spuściła oczy. Z kłopotliwej sytuacji wybawiła ją księżna Amalfi, która cicho weszła do alkierza. Mina Izabeli Aragońskiej zbyt wyraźnie mówiła damie dworu, że ta noc nie przyniosła jej szczęścia. Bianka Maria tymczasem wycofała się cicho, zostawiając je same. – Znowu nie przyszedł, tak? – raczej stwierdziła, niż zapytała Eleonora. – Właśnie. A nad ranem zaczęłam przedwcześnie krwawić. Eleonora spojrzała na nią z troską i powiedziała: – To skutek trudów podróży i niepowodzeń. – Idź do Giana Galeazza. – Izabela naraz się ożywiła. – Powiedz mu, że przez kilka najbliższych nocy nie mogę z nim być. On to zrozumie.