mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Dobrzyńska Luiza - Jesteś na to zbyt młoda cz1

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Dobrzyńska Luiza - Jesteś na to zbyt młoda cz1.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 33 osób, 28 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 202 stron)

Dobrzyńska Luiza Jesteś na to zbyt młoda

W podziękowaniu moim rodzicom oraz przyjaciołom: Robertowi Cierlikowi, Weronice Magdalenie Bąk oraz przede wszystkim Katarzynie ZakrzewskiejMorgan i Davidowi Price, dobrym duchom mego życia

Rozdział I W dzień, w którym Edi przyjechała do Małej Świerkowy, mżył kapuśniaczek. Była to pewna poprawa, ponieważ od tygodnia lało niemiłosiernie i wiejskie drogi zamieniły się w grząskie bajorka. Edi zmarszczyła nos. Czemu ciotka Janina i jej brat nie mogą mieszkać w Krakowie? Przecież to tylko dwa kroki, a oni wcale nie są biedni. Mogliby przenieść się do miasta, czemu więc uparli się mieszkać na zapadłej wsi? Ledwie dwa tygodnie temu Edi dowiedziała się, że wskutek katastrofy samolotu została sierotą. Popłakała trochę w poduszkę, ale nie bardzo. Zbyt mało znała rodziców, by naprawdę ich żałować - ojciec był ambasadorem, matka jego asystentką i oboje ciągle podróżowali. Odkąd ich jedynaczka skończyła sześć lat, spędzała coraz więcej czasu sama albo z ukraińską gosposią, będącą jednocześnie jej nianią. Jak mawiali z przekąsem znajomi i sąsiedzi Gwerskich: - Dziecko przeszkadza wielmożnym państwu. Rzucili biedactwo na pastwę tej prostaczki, która pewnie znęca się nad nią po kryjomu. Szczęśliwie nie była to prawda. Tamara, chociaż rzeczywiście była prostą, niewykształconą kobieciną z Ukrainy, miała dobre serce. Nie mogła swojej podopiecznej zastąpić rodziców, ale starała się, by dziewczynka przynajmniej jak najmniej odczuwała swoją sytuację i była do niej serdecznie przywiązana. Współczuła jej głęboko, bo całe bogactwo Gwerskich nie mogło zastąpić małej dziewczynce miłości i troski rodziców. Edi rosła, będąc właściwie niczyja. W prywatnych szkołach, do których uczęszczała, zazdroszczono jej. Miała pieniądze, ładną buzię, ważnych rodziców i prawie zupełną wolność. Nikomu jednak nie przychodziło do głowy, że jest też bardzo samotna. Nie umiała nawet nawiązać jakiejś normalnej przyjaźni, nic poza zwykłym koleżeństwem. W miarę, jak zmieniała się z dziecka w podlotka, coraz częściej mawiano, że jest „dziwna”. Powoli przestawała zakładać inne ubrania niż czarne, i nosić inną biżuterię niż posępne ozdoby ze stali chirurgicznej. Jej rodzice, gdy gościli w domu, nie zwracali na to większej uwagi.- Ot, dziwactwa nastolatki - mówili, wzruszając pobłażliwie ramionami. Mieli na głowie państwowe sprawy i nie chcieli tracić czasu na głupią smarkulę, która na szczęście sprawiała mało kłopotów. Nie paliła, nie popijała ukradkiem piwa, nie kradła po sklepach „dla sportu”, uczyła się nieźle, a chłopcy nie interesowali jej w ogóle.

Teraz oboje nie żyli. Jedyną rodziną Edi była obecnie ciotka Janina i wuj Fred. Nosili piękne, starożytne nazwisko Batory, mieszkali pod Krakowem i dlatego właśnie tam ją teraz wysłano. Popłakująca Tamara spakowała rzeczy swej podopiecznej, część nadano pocztą kurierską, a podręczne drobiazgi dziewczyna miała ze sobą. Również małe pudełeczko, które gosposia wetknęła jej w ostatniej chwili. Pożegnalny prezent. Edi dała Tamarze złoty medalik po babci na pamiątkę, a wtedy kobieta rozbeczała się już na cały głos. - Niech cię Bóg błogosławi i ma w opiece, rebionek ty moj. - wy chlipała i wepchnęła dziewczynę do pociągu. Edi stała na korytarzu i machała ręką z okna, póki sylwetka gosposi nie znikła jej z oczu. Wiedziała, że prawdopodobnie nigdy się już nie zobaczą. Teraz wszystko się zmieni. Nie przerażało jej to, nie była ani strachliwa, ani szczególnie sentymentalna, ale myśl o mieszkaniu z ludźmi, których nigdy w życiu nie widziała, budziła jej niechęć. Niewiele o nich wiedziała, tyle tylko, że istnieją. To byli chyba dalecy krewni, nie kontaktowali się z rodzicami Edi, nawet nie pisali. Dziewczyna wiedziała, że ciotka jest weterynarzem, a jej brat prowadzi wiejską czytelnię. Żyli w spokoju i separowali się od rodziny, tak jakby nie chcieli mieć z nią nic wspólnego. Mimo to bez oporów zgodzili się na przyjęcie pod swój dach osieroconej nastolatki. Janina i Fred... Edi nie znała żadnego Freda, może tylko Freda Flinstone’a... i jeszcze Freda z bajki „Scooby Doo”. To był pewnie skrót, ale od jakiego imienia? Alfred? Fryderyk? Zresztą mniejsza o imiona, ważniejsze, jacy są. Dziewczyna nie widziała nigdy nawet ich zdjęć, słyszała jedynie, że są dużo starsi od jej matki, Wytworzyła sobie w myśli obraz starej panny z kokiem i siwiejącego, przygarbionego mężczyzny z brodą, wypisz wymaluj Maryla i Mateusz Cuthbertowie z Zielonego Wzgórza. Oby charakterem również ich przypominali, choć może lepiej nie we wszystkich aspektach. Ona sama nie przypominała Ani Shirley - wysoka, z gładkimi, ciemnoblond włosami i piwnymi oczami, nieco chłopięca, stylizująca się na gotyk. Tak naprawdę nie miała z tą subkulturą nic wspólnego poza wyglądem. Nie bratała się z żadną grupą. Zawsze była raczej samotnicą, a jej wygląd i zimne zachowanie nie zachęcały kolegów do szukania jej przyjaźni. Z drugiej strony nie było to złe - dzięki temu wyjazd do zupełnie nowego miejsca nie był dla niej taki trudny. Wysiadłszy z PKSu, Edi rozejrzała się. Wokół nie było widać żadnej postaci zgodnej z jej wyobrażeniami, zaczęła więc przyglądać się wszystkim starszym osobom. Nie było ich wiele i wszystkie spieszyły do swoich spraw, nie zwracając uwagi na ponuro ubraną dziewczynę przestępującą z nogi na nogę na błotnistym poboczu. Edi rozglądała się

bezradnie, trochę zła, a trochę przestraszona całą ta sytuacją. Nie miała adresu ciotki ani pojęcia, co teraz robić. Wreszcie do przystanku podjechał stalowoczamy ford passat. Siedząca w nim elegancka kobieta, wyglądająca na jakieś dwadzieścia pięć lat, opuściła szybę i pomachała do Edi. - Edyta Gwerska? - zawołała. - Jestem twoją ciotką i przyjechałam po ciebie. Wsiadaj. Dziewczyna złapała walizkę i podbiegła do samochodu, rozchlapując błotniste kałuże. - Ciocia Janina? - upewniła się. Uśmiechnięta dama wcale nie wyglądała ani na ciotkę, ani na wiejskiego weterynarza. Miała owalną twarz, gładką i delikatną, prześlicznie zarysowane usta, nieco orli nos i podłużne oczy pod szerokimi, zrośniętymi brwiami. Te brwi uwydatniały jej podobieństwo do zmarłej tragicznie Jadwigi Gwerskiej, a i jej córka miała takie same. Urody młodej kobiecie dodawała pięknie wymodelowana fryzura „na pazia”, staranny makijaż i eleganckie ubranie niczym z żumala, a jej wóz wyglądał jak nowy.- Tak, mała - odparła, odblokowując drzwiczki. - Wrzuć walizkę na tylne siedzenie. Przepraszam za spóźnienie, ale musiałam się odczyścić. Odbierałam rano poród u dwóch krów, a to naprawdę brudna robota. Edi spojrzała na nią, usiłując sobie wyobrazić tę promieniejącą urokiem modelkę przy krowach. Niedowierzanie malujące się na jej twarzy było aż nadto widoczne i ciotka Janina roześmiała się, naciskając sprzęgło: - Wiem, nie widać tego po mnie, ale jestem bardzo silna, silniejsza niż myślisz. Zresztą jeśli chcesz odgadnąć czyjś zawód, nie patrz na jego twarz ani na ubranie, ale na ręce. Uniosła prawą dłoń, muskularną, szorstką, o krótko spiłowanych paznokciach. Kilka blizn widniało na wierzchu, spód był pokryty zgrubiałą skórą. Rzeczywiście była to ręka kogoś, kto pracuje fizycznie. - Urządziliśmy już częściowo twój pokój - mówiła dalej ciotka. - Masz tam swoje graty. Jeśli chodzi o tapetę, zasłony i takie różne rzeczy, to się zastanów i potem nam powiesz. Na razie masz gdzie spać, możesz podłączyć komputer, a telewizor ustawiliśmy sami w takim kącie, w którym najlepiej wszystko widać. Nie rozpakowywaliśmy kartonów, zrobisz to sama, sama też zdecydujesz, co gdzie chcesz postawić, powiesić... czy po prostu wyrzucić. - Dobrze, ciociu. - Myślę, że ci się tu spodoba. Otoczenie jest ładne, ludzie sympatyczni. Załatwiliśmy ci już szkołę w Krakowie, publiczne gimnazjum, ale jedno z lepszych. Co prawda nie będzie cię odwoził szofer piękną limuzyną, a pojedziesz normalnie, autobusem, ale myślę, że

przywykniesz i do tego. Przykro mi, że zostałaś sama i twoje życie całkiem się przez to zmieni, ale musisz po prostu nauczyć się, jak samemu dbać o siebie. To Edi wiedziała. Tamara już wcześniej przygotowała ją na zmianę stylu życia, na to, że nie będzie już miała służby ani ochroniarzy, ani mnóstwa pieniędzy na własne wydatki. To ostatnie najmniej ją obeszło. Nigdy nie miała dużych wymagań i myśl, że będzie musiała je ograniczyć, nie była dla niej taka znów straszna.Nagle przyszło jej do głowy, że ta ciotka, która widzi ją po raz pierwszy, zachowuje się stanowczo zbyt swobodnie. Nie wspomniała nawet o tym, że żałuje krewnych, którzy zginęli w katastrofie, w jej głosie nie było śladu współczucia dla osieroconej kuzynki. Była przyjazna, ale w jakiś niedbały, niemal obojętny sposób. Wrażliwszą dziewczynę by to uraziło śmiertelnie, jednak Edi była tylko jakoś... zafrapowana. - Oto nasz dom! - zawołała wesoło ciotka, hamując łagodnie przed szerokim podjazdem. - Podoba się? Pójdziemy do salonu i od ręki omówimy zasady współżycia, tak będzie lepiej dla wszystkich. Będziesz wiedziała, czego się trzymać. Dom przypominał raczej staroświecki dworek. Otaczał go nieco zaniedbany ogród, w którym oprócz kwiatów rosły wysokie drzewa, miejscami zasłaniające budynek, i różne krzewy. Ściany pokrywał bluszcz o drobnych, ciemnozielonych liściach. Ogrodzenie było częściowo kamienne, a częściowo z kutego żelaza. Ciotka Janina wprowadziła samochód do garażu, a potem wróciła. Edi czekała na nią, rozglądając się dookoła i ściskając machinalnie rączkę walizki. Podobało się jej to miejsce, choć zastanawiała się w duchu, czy w takim domu nie ma czasem jakiegoś robactwa. Zawsze brzydziła się owadów i wolałaby nie znajdować rano karaluchów w umywalce. Ciotka otworzyła rzeźbione drzwi, wpuszczając kuzynkę do środka. Wewnątrz dom był czysto utrzymany i bardziej nowoczesny, niż można by wywnioskować z jego zewnętrznego wyglądu. Z krótkiego korytarza weszły prosto do obszernego salonu, umeblowanego oszczędnie i z gustem. Leżący na parapecie wielki czarny kot rozdziawił zębatą mordkę i miauknął na widok nieznajomej osoby. Następnie zeskoczył, prężąc grzbiet i stał, przyglądając się dziewczynie złotymi oczami i wymachując puszystym ogonem. - To jest Popo - rzekła ciotka. - Mam nadzieję, że lubisz zwierzęta. - Nigdy żadnego nie miałam, ale myślę, że lubię. - To dobrze, bo w tym domu są święte. Popo będzie się początkowo boczył, póki cię lepiej nie pozna, ale bądź spokojna, nie jest agresywny. Od razu też przedstawię ci Krzywonosa.

Klasnęła w dłonie. Na szafie w kącie coś się poruszyło, coś dużego i brązowego. Błysnęły okrągłe, wielkie oczy i rozległ się ochrypły skrzek „Khaaa!”. - Sowa! - krzyknęła z zachwytem Edi. - Prawdziwa sowa, jak w „Harrym Potterze”, tylko że nie jest biała! Ciotka Janina roześmiała się. Krzywonos przestąpił z łapy na łapę, nastroszył pióra i ponownie zamknął oczy. - To właściwie nie sowa, skarbie, tylko puchacz. Dwa lata temu odebrałam go wiejskim łobuzom i wyleczyłam. Nie może wrócić na wolność, bo jego lewe skrzydło nie doszło do pełnej sprawności. Zginąłby z głodu lub z czyjejś ręki. - Och, wstrętne chłopaczyska! Przyłożyła im ciocia? - Nie, ale zapewniam, że nie potraktowałam ich z wyszukaną grzecznością. Nie sądzę, by naszła ich jeszcze kiedyś chęć na dręczenie jakiegoś zwierzęcia. Dobrze, siadaj. Edi przysiadła na jednym ze staroświeckich krzeseł. Zauważyła, że na stole stoi miska z ciastkami i dzbanek z sokiem - dziwne, wcześniej jakoś ich nie widziała. Poczęstowała się ukradkiem. - Jedz, jedz - ciotka Janina usiadła naprzeciwko i nalała soku do szklanek. - Ja tymczasem wyłożę karty na stół. Obydwoje z Fredem jesteśmy twoją jedyną rodziną, dlatego postanowiono, że zamieszkasz z nami. Nie mamy nic przeciwko temu pod pewnymi warunkami. Słuchaj więc, Edytko... - Edi. - Co? - Edi. Nie znoszę mego imienia, jest takie... starobabciowe. - W porządku, a więc... Edi. W tym domu obowiązują zasady. Nie rób takiej miny, nie są zbyt surowe, ale za to nie podlegają dyskusji. - Tak, ciociu - mruknęła dziewczyna. - A więc: twój pokój jest na piętrze. W korytarzu znajduje się wejście na poddasze. Lepiej tam nie wchodź, bo zazwyczaj śpiątam nietoperze. Nie wolno ich straszyć, bo są bardzo wrażliwe i coś mogłoby się im stać. - Nie boję się nietoperzy. - Ale one boją się ludzi, a strach im nie służy. Po pierwsze, są w Polsce pod ścisłą ochroną, a po drugie, lepiej, by cię żaden nie ugryzł, bo to się skończy zastrzykami przeciw wściekliźnie. Dalej: żadnych hałasów. Zaznaczyłam na twej aparaturze nagłaśniającej, do jakiego poziomu wolno ci ustawić regulator. To nie dlatego, żeby cię jakoś tłamsić. Po prostu w tym domu nikt nie przeszkadza innym i ty nie będziesz wyjątkiem. Możesz słuchać

muzyki, ile chcesz, tylko nie przesadzaj z decybelami. To samo dotyczy telewizji. Nie będziemy kontrolować, jak długo oglądasz i co oglądasz, ani nie będziemy sprawdzać ci komputera. W tym domu nikt nie wtyka nosa w cudze sprawy. Chodzić możesz, gdzie chcesz i kiedy chcesz, choć wolałabym wiedzieć, kiedy mniej więcej wrócisz, jeśli nowi znajomi gdzieś cię zaproszą. Oczywiście wolno ci przyprowadzać tu koleżanki i kolegów, ta część domu jest otwarta. W części drugiej jest moje laboratorium i szpital dla zwierząt i nawet tobie nie wolno tam wchodzić, chyba że ze mną. Znajdują się tam niebezpieczne substancje, bo niektóre leki robię własnoręcznie. - Oczywiście, ciociu, rozumiem. - Swój pokój będziesz sprzątać sama. Nie ma tu służby. Jeśli chodzi o posiłki... Nie ma u nas w zwyczaju rodzinnych obiadów ani tym podobnych rzeczy. Będziesz musiała nauczyć się gotować, ale oczywiście nie z dnia na dzień. Na razie będę przyrządzać ci jedzenie, a ty będziesz sobie odgrzewać, gdy zgłodniejesz. Ja często jestem poza domem, a Fred czasem nawet tu nie nocuje. - Co to za imię „Fred”? - Skrót od Manfred. Mamy austriackie korzenie. Austriackie i węgierskie. Poznasz go wieczorem, zamyka czytelnię o siódmej i przychodzi przynajmniej po to, by wykąpać się i zmienić ubranie. Potem potrafi zniknąć na wiele godzin... No cóż, powiedziałam ci z grubsza wszystko to, co ważne. Teraz zaprowadzę cię do twego pokoju, żebyś mogła go urządzić. Pokażę ci też, gdzie jest kuchnia i lodówka. Jeśli będziesz głodna, możesz zjeść, co chcesz.Jeśli będziesz chciała coś sobie kupić... aha, no właśnie. Dostaniesz kieszonkowe. Jeżeli wydasz coś na jedzenie, zwrócę ci. Ubranie na razie będziemy kupować razem, ale nie mam zamiaru narzucać Ci swojego gustu, kupimy, co sama zechcesz. Edi skinęła głową. Warunki ciotki wydały jej się całkiem rozsądne i mało uciążliwe. Wiadomość, że będzie miała w zasadzie pełną swobodę, była dla niej pomyślna, dużo lepsza, niż się spodziewała. Ciotka nie przypominała Maryli Cuthbert ani wyglądem, ani charakterem i widać było, że od początku nie miała zamiaru krępować młodocianej krewniaczki zbytnim dozorem. To było Edi bardzo na rękę. Na piętro prowadziły kręte, drewniane schody, skrzypiące zabawnie przy każdym kroku. Pokój przeznaczony dla młodej warszawianki mieścił się na samym końcu korytarza, na jego drzwiach widniała już nawet tabliczka z jej imieniem. Był dość duży, oklejony tapetą udającą ceglany mur. Pod sufitem wisiał żyrandol zrobiony z zielonkawych, szklanych wisiorków. W kącie stała staroświecka szafa z ciemnego drewna, a pod ścianą naprzeciwko okna - łóżko z zasłonami. Pod oknem biurko. Ścianę między łóżkiem a szafą zajmował

oszklony regał z masą półek i szufladek. Rozejrzawszy się, Edi zobaczyła też swój telewizor, wieżę stereo i laptop. - Jest tu internet? - spytała. - Jest. Mamy zestaw do odbioru Cyfry Plus i Fred wykupił dla ciebie usługę, gdy dowiedział się, że przyjeżdżasz. Wziął też multiroom, także nie będziesz od nas zależna w odbiorze programów. Jeśli tapeta ci nie odpowiada, to ją zmienimy... Fred miewa czasem zwariowane pomysły. - Nie, może być. Podoba mi się. Jakoś ta tapeta pasowała do gustu Edi. Podobnie jak cały ten dziwny pokój stanowiący pomieszanie różnych stylów i epok. Ciotka poklepała ją po ramieniu i poszła, mogła więc w spokoju wszystko obejrzeć i zastanowić się, gdzie najlepiej ulokować swoje drobiazgi. Szybko jednak przestała myśleć o rozpakowywaniu kartonów. Teraz dopiero dotarło do niej, jak bardzo zmieni się jej życie i że naprawdę już nigdy nie ujrzy rodziców.Nie byli jej zbyt bliscy, to prawda, ale przywykła do myśli, że ich ma. Teraz była sierotą. Poczuła nagłe zmęczenie. Jechała przecież całą noc i nie zmrużyła oka, a i wczoraj niewiele spała. Ulegając impulsowi, odsunęła zasłonę i położyła się na staroświeckim, szerokim łóżku. Sama nie wiedziała, kiedy usnęła. Zbudziwszy się, przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Było już ciemno, w okno zaglądał księżyc. Dopiero po chwili przypomniała sobie o wszystkim i usiadła na łóżku, przeciągając się. Było wygodne, choć nieco twarde, a muślinowe zasłony dawały miły cień. Pokój był duży i ładny, miała tu wszystko, czego potrzebowała, ciotka wyglądała na sympatyczną osobę. Mimo wszystko Edi czuła narastający smutek, z którym nie umiała sobie poradzić. Tęskniła za Warszawą, za dawną szkołą, za Tamarą, nawet za rzadko widywanymi rodzicami. Przecież kochała ich po swojemu, choć nie czuła się dla nich ważna. Zmagała się ze sobą jakiś czas, aż wreszcie uległa i wybuchnęła płaczem. Szlochała rozpaczliwie, mając nadzieję, że łzy wypłuczą jakoś gorycz z jej serca i że nikt jej nie usłyszy. Nie chciała, by ją pocieszano - nigdy tego nie lubiła. Nawet jako dziecko wolała zagryźć usta i schować się gdzieś ze swym bólem, czy sprawiało go otarte kolano, czy też niesprawiedliwa ocena w szkole. Tutaj, w pokoju na piętrze, mogła czuć się bezpieczna. A jednak nie całkiem. Drzwi nagle się otworzyły i ktoś wpadł do środka. Dziewczyna zerwała się i odsunęła zasłonę, drugą ręką ocierając pospiesznie łzy. Zasłona owinęła się jej wokół ramienia i lewej kostki, szarpnęła ją ze złością. Była gotowa wyjaśnić ciotce, że boli ją brzuch lub że uderzyła się w łokieć... Jednak to nie ciotka stała przy jej łóżku, a jakiś wysoki, młody brunet w dżinsach i ciemnogranatowej koszuli. Miał gładką, niemal chłopięcą twarz i

ciemnobrązowe oczy, którymi spoglądał na nią niespokojnie spod rozwichrzonej czupryny. Wyglądał na przestraszonego. - Ty jesteś Edyta? - spytał. - Czemu płaczesz? Czy coś się stało? - A pan? Kim pan jest? - Jestem twój wuj, Fred. Coś podobnego! I to on miał przypominać Mateusza Cuthberta! Wiejski bibliotekarz, myślałby kto... Wyglądał raczej jak jakiś aktor. - Janka poleciała do wezwania. W Mogilanach jednemu z gospodarzy kocą się owce... Mogilany to wieś niedaleko stąd - wyjaśnił. - Zostawiła mi tylko kartkę na stole, że już przyjechałaś. Czemu płakałaś? - To nic, wujku... - Fred. To wystarczy. Nie jestem taki znów stary. Nie płacz, skarbie. Nie zostałaś przecież sama na świecie, masz Jankę i mnie. Zadbamy o ciebie i nie pozwolimy ci zrobić krzywdy. Edi uśmiechnęła się z wysiłkiem. Ten chłopięcy wujek bardzo jej się spodobał, choć jego ton był śmieszny - jakby przemawiał do małego dziecka. Poczuła się lepiej. - Wiem... Fred - powiedziała. - Po prostu tak jakoś... źle mi się zrobiło. - Każdy tak czasem ma. Jesteś głodna? Janeczka zostawiła dla ciebie kolację. Zjesz coś, a ja nakarmię Krzywonosa. Poznałaś go już? - O tak! - No to chodź. Edi wyplątała się wreszcie z zasłony, przygładziła włosy i pobiegła za wujem. Był już na dole, zdziwiło ją nawet, że jest tak szybki, ale nie poświęciła temu większej uwagi. W kuchni, urządzonej ładnie, niczym dodatkowy pokój, płonęła niewielka podsufitowa lampka. Na oknie siedział Popo, obserwując z wielką uwagą coś, co działo się za szybą i od czasu do czasu pomiaukując. Krzywonos właśnie przelatywał przez drzwi od salonu, ciężko trzepocząc skrzydłami, a po chwili wylądował niezgrabnie na stole. Edi pomyślała, że jest bardzo duży, większy niż wydawało jej się za pierwszym razem. Siedział na stole, popatrywał to na Freda, to na nieznaną mu dziewczynę i otwierał groźnie haczykowaty dziób. Wujek wyjął ź lodówki talerz z kanapkami i miskę z surowym mięsem.- Wstaw sobie wodę, jeśli masz ochotę na herbatę czy kawę - rzekł wesoło. - Ja się zajmę tym naszym lokatorem, jest głodny. Ty pewnie też, Edytko. - Edi.

- Jak? - Edi. Nie znoszę swego imienia. Już jako kilkulatka wymogłam na ludziach, by nazywali mnie Edi. - Co ty powiesz... Edi. A głowę bym dał, że jesteś dziewczyną. No dobra, jak chcesz. W każdym razie czajnik jest w szafce, szklanki na drugiej półce. Edi nie miała ochoty na herbatę. Nalała sobie do szklanki mleka z kartonu, usiadła i zaczęła jeść, przyglądając się jednocześnie, jak jej przystojny krewny kroi mięso i podaje je puchaczowi. Wymagało to sporo zręczności, gdyż ptak chwytał kawałki surowizny tak agresywnie, jakby polował. - Sama nigdy tego nie rób - przestrzegł dziewczynę Fred, gdy pochwycił jej spojrzenie. - Wbrew ogólnie przyjętym poglądom wszystkie sowy są strasznie głupiutkie i choćby były najbardziej zżyte z ludźmi, nie odróżniają przyjaznych im palców od karmy. A dziób mają tak mocny, że niech ręka boska broni. Rzucił kawałek wołowiny kotu, który zeskoczył właśnie z parapetu, prężąc grzbiet. Popo przysiadł i niespiesznie zaczął gryźć mięso, pomrukując z rozkoszą. - A ty nic nie zjesz? - spytała Edi. Wędzona szynka na domowym chlebie miała zupełnie inny smak niż ta z warszawskich sklepów. Była wspaniała, pachniała prawdziwym dymem, nie chemikaliami. - Już jadłem. Musisz przywyknąć do samotnych posiłków, bo Janka całymi dniami jest poza domem, a ja jem raz dziennie i zwykle w pracy. - Taka dieta? - Niestety konieczność. Stan mego zdrowia nie pozwala na ekstrawagancje... Nie będę zanudzać cię szczegółami, to rzadka choroba i niegroźna, jeśli się ją kontroluje i przestrzega diety. Młoda krewniaczka zmierzyła go wzrokiem. Nie wyglądał na chorego, choć rzeczywiście był nieco blady. Jego oczy jednak płonęły wesołością, postać miał muskularną, a sprężyste ruchy zdradzały niepospolitą energię. Wydawało się dziwne, że ktoś taki prowadzi czytelnię. To zajęcie wydawało się jakby zbyt spokojne dla kogoś takiego jak on. - Prowadzisz czytelnię? - spytała. - Aha - Fred skinął głową. - Właściwie to rodzaj klubokawiarni. Ja zajmuję się częścią biblioteczną, a dwie dziewczyny z okolicy obsługują bufet. Można się napić, zjeść co nieco i popracować z laptopem w necie, bo mamy zasięg - Nie pasuje ci to, wujku. - A czemu? To fajna praca, lubię ją.

Podał puchaczowi resztę mięsa i wrzucił miskę do zlewu. Zagwizdał wesołą melodię puszczając wodę. - Tutaj sami zmywamy, pierzemy i sprzątamy - zaśpiewał. - Wiem, że dotąd byłaś obsługiwana przez najętych ludzi, ale z tym koniec. - Wiem - mruknęła Edi. - Nigdy tego co prawda nie robiłam, ale spróbuję... Dobrze wiedziała, że teraz wielu rzeczy będzie musiała się nauczyć. Jej dawny dom sprzątała dochodząca ekipa, a Tamara nigdy nie pozwoliła, by jej podopieczna utrudziła rączki jakąś pracą. Podrastająca dziewczynka nie miała pojęcia o gotowaniu, nie umiała nawet posłać łóżka. Po raz pierwszy miała okazję zmyć talerz i szklankę i tylko dzięki zbiegowi okoliczności niczego nie stłukła. Potem, już zupełnie z własnej inicjatywy, zamiotła podłogę i starła rozlaną wodę. Nie podobały się jej te czynności, ale miała tyle rozumu, by wiedzieć, że trzeba je wykonać, a w tym domu nikt za nią niczego nie będzie robił. Skończywszy zamiatanie, wyszła do ogrodu. Poza światłem lampy nad gankiem oświetlał go jedynie księżyc i wszystko dookoła wyglądało groźnie, jakby coś niewidocznego czaiło się na nieostrożnych przybyszy. To nie było wielkie miasto, do którego przywykła, a wieś, gdzie nie stała ani jedna publiczna latarnia, nie było słychać samochodów, a jedynym dźwiękiem mącącym ciszę było poszczekiwanie psów. Edi pomyślała, że chyba nigdy nie odważy się wyjść sama poza bramę... nie po zmierzchu.Nawet tu, w ogrodzie, w kręgu światła padającego z lampy nad drzwiami, czuła się niepewnie i dreszcz ją przenikał, choć noc była ładna, ciepła. Roztarła ramiona, nie rozumiejąc, skąd bierze się to poczucie chłodu i nagle odskoczyła w tył z lekkim okrzykiem. Kilka kroków od niej przebiegł ogromny pies wyglądający jak mieszaniec doga angielskiego lub mastifa ze sznaucerem. Spojrzał na nią bez zainteresowania i znikł w ciemności między krzewami. Dziewczyna ostrożnie wycofała się z powrotem do domu, nie śmiejąc odwrócić się plecami do ciemnego ogrodu, skoczyła za próg i zamknęła drzwi. Przez chwilę stała, usiłując uspokoić bijące szaleńczo serce. Ładne rzeczy! - Wujku, tam na zewnątrz jest jakiś pies - powiedziała drżącym głosem, zaglądając do salonu. - Strasznie wielki, kudłaty i cały czarny... Fred oderwał oczy od ekranu i popatrzył półprzytomnie na siostrzenicę. Widać było, że myśli ma zajęte akcją filmu, bo był niemal zdziwiony. - Ach, to Bubek - rzekł po chwili. - Przybłąkał się parę lat temu i już został. Do domu wejść nie chce, cały dzień biega po ogrodzie, a śpi w szopie. Nie zwracaj na niego uwagi, nic ci nie zrobi. Czemu nie usiądziesz i nie pooglądasz ze mną? To „Matrix: Reaktywacja”. - Dziękuję, już widziałam. Chyba się położę, bo jakoś głowa mnie rozbolała. To wszystko jest takie nowe... Dobranoc... Fred.

- Dobranoc, skarbie. Sama nie wiedziała, czemu jest aż tak zmęczona mimo drzemki po przyjeździe. Być może był to efekt opóźnionego stresu, podobnie jak atak płaczu po przebudzeniu, ale dosłownie słaniała się na nogach. Z trudem zmusiła się, by wziąć prysznic - łazienka na piętrze była mała, bez wanny, ale z ładną kabiną prysznicową. Ktoś, pewnie ciocia, powiesił w niej świeże ręczniki, położył nową gąbkę, mydło i pachnący truskawkami szampon niczym dla małego dziecka. W innych okolicznościach rozśmieszyłoby to Edi - w końcu miała już czternaście lat. Lustro ukazywało jej wysoką, chłopięcą postać, trójkątną twarz o podłużnych oczach i poważne usta wyglądające jak u prawie dorosłej osoby. Nie uważała, że jest ładna, ale zawsze chętnie myślała, żewygląda na dużo starszą, niż jest, a tu stał na półce szampon dla przedszkolaków. Teraz była jednak zbyt zmęczona, żeby się tym przejąć. Umyła się, zawinęła mokre włosy w ręcznik i poszła do pokoju, gdzie z ulgą położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Spała niestety krótko, może ze dwie godziny. Obudził ją ból głowy i pragnienie, tak jakby zjadła coś mocno przesolonego. Przez chwilę myślała, że uda się jej ponownie zasnąć, ale Pragnienie było zbyt dojmujące. Postękując, wstała. Zdjęła z głowy wciąż mokry ręcznik i rzuciła go na krzesło, owinęła się szlafrokiem i, starając się stąpać jak najciszej bosymi stopami, zeszła do kuchni. Nalała sobie wody z butelki i odstawiła ją na stół. Drzwi do salonu były przymknięte, ale mimo to słyszała przyciszone głosy. To nie był telewizor. Wiedziona ciekawością podeszła do drzwi. - Naprawdę nie było innego wyjścia? - pytał Fred. - Nie miała się gdzie podziać. Gwerscy żyli ponad stan, zostawili ogromne długi, odszkodowanie i sprzedaż aktywów ledwie je pokryje. My jesteśmy jedyną rodziną tej małej - odpowiedział głos Janiny. - Jestem tego świadom. Janeczko, nie zrozum mnie źle, ale boję się tej sytuacji. - Nie bądź takim tchórzem. To śmieszne, jakby bocian przestraszył się żaby. - Siostrzyczko, bądźże logiczna. To bardzo miłe dziecko, ale... zwykłe dziecko. A my... A jeśli się zorientuje? Wygląda na bystrą. - Jeśli będziemy ostrożni, nic się nie stanie. Fred, ty sam jesteś jak dziecko! Dałbyś spokój. Chcesz, żeby córka mojej jedynej siostry znalazła się w sierocińcu? - W żadnym wypadku, przecież mnie znasz, ale po tym, co oboje przeszliśmy, nie potrafię być spokojny. Co będzie, jeśli dziewczynka wszystko odkryje i wypaple coś, albo przerazi się i ucieknie?

- Idź spać, stary pijaku! Padam z nóg, a ty mi głowę zawracasz jakimiś bzdurami.Edi wycofała się ostrożnie, ściskając w ręku szklankę. Niewiele zrozumiała z tej wymiany zdań, ale wyglądało na to, że jej krewni mają jakąś tajemnicę, być może kryminalną, skoro tak się boją ujawnienia sekretu. Co to mogło być? Narkotyki, przemyt? Jakieś nielegalne działania medyczne? To mogło być wszystko. Jednak w tej sytuacji nie bardzo miała wybór. Jeśli ciotka mówiła prawdę i nic jej nie zostało, krewni byli jedyną jej nadzieją na ukończenie szkoły i jakieś studia, które pozwolą jej zapracować na siebie. W dodatku Janina Batory była siostrą jej matki, a Fred jej bratem! Dziwne, przed śmiercią rodziców Edi o nich nie słyszała. Czyżby byli skłóceni? Ech, teraz to nieważne. Co by się nie działo, musiała się ich trzymać. Nie uśmiechała się jej myśl o sierocińcu. Nie, wszystko lepsze niż to. Wróciła po cichu na górę. Przysiadła na łóżku i popijając wodę, zastanowiła się na spokojnie. Jeśli jej ciotka i wuj są w coś zamieszani, trudno - wielu ludzi wdaje się w nielegalne interesy. Oficjalnie z pewnością nie można im nic zarzucić, bo gdyby istniały jakieś podejrzenia, sąd rodzinny nie zgodziłby się na to, by zostali jej opiekunami. Musieli więc być „czyści”, przynajmniej w świetle prawa. Policja też raczej nie prowadziła żadnego dochodzenia w ich sprawie. A jeśli ona rzeczywiście coś odkryje, choćby przypadkiem? - Będę milczeć, choćby nie wiem co - postanowiła. Tak będzie najlepiej. Tak czy inaczej, to była jej rodzina. Tamara, która w miarę swych możliwości uczyła ją zasad moralnych, zawsze mówiła, że co by się nie działo, nie wolno stawać przeciw swojej rodzinie. Nigdy iw żadnej sytuacji. Państwo Gwerscy nie próbowali przekazywać córce jakichś życiowych prawd, nie mieli na to czasu i dziewczyna z przykrością uświadomiła sobie, że w życiu jej rodziców ona sama zajmowała bardzo dalekie miejsce. Zawsze najpierw liczyła się polityka, potem życie towarzyskie, a ona... Zapewniali jej wszystko - dom, opiekę, ubranie, naukę, ale nie swoje zainteresowanie. Czyżby nic ich nie obchodziła? To było bardzo przykre podejrzenie, ale wyglądało na to, że prawdziwe. Właściwie najwięcej uczucia miała dla niej wynajęta gosposia.Przypomniała sobie nagle o podarunku niani. Gdzie położyła to pudełko? Aha, chowała do torebki. Co tam może być? Otworzyła je i wyjęła srebrny łańcuszek z osobliwą zawieszką. Dopiero po chwili zorientowała się, że to rozwidlony kawałek czerwonego korala. Magiczny amulet chroniący przed złym urokiem. Aż się uśmiechnęła. Tamara było dobrą, ciepłą kobieta, ale ukraińskie przesądy stanowiły dla niej niepodważalne prawdy życiowe. Edi nie wierzyła w złe uroki, ale postanowiła zatrzymać amulet jako ozdobę - na pamiątkę po swej poczciwej opiekunce.

Rozdział II - Masz drugie śniadanie? Wszystkie książki? Telefon? Bilety? Pieniądze na ewentualną przekąskę? No to leć, bo ci autobus ucieknie. Zostawię dla ciebie obiad w lodówce, będziesz musiała tylko go podgrzać. Ciotka Janina uściskała Edi i poklepała ją po plecach. Pozwoliła młodej kuzynce odpocząć kilka dni i przyzwyczaić się do nowego otoczenia, ale teraz był już najwyższy czas, by zaczęła ponownie naukę. Inaczej mogła stracić rok, mimo dobrych stopni, a tego należało uniknąć. Edi sama o tym wiedziała i choć bardzo chciała odwlec w czasie zetknięcie się z nowym środowiskiem, nie prosiła o przedłużenie nadprogramowych wakacji. W ten poniedziałek wstała rano, umyła się i uczesała, założyła swe najlepsze czarne spodnie, nabijany ćwiekami pasek i czarną bluzkę z metalowymi guzikami w formie trupich czaszek. Podkreśliła też oczy czarnym tuszem, dzięki czemu przybrały kształt idealnych migdałów niczym u Kleopatry. Zszedłszy na dół oczekiwała komentarza w rodzaju: „Jak ty wyglądasz?” czy „Tak nie pójdziesz.”, ale ciotka nic nie powiedziała, a Fred jedynie posłał jej łobuzerski uśmiech. Zdążyła się już zresztą przekonać, że ten mężczyzna o chłopięcym wdzięku nie decyduje w domu o niczym, że jest typowym trzpiotem, który żyje z dnia na dzień i że on na pewno nie będzie jej niczego zabraniał. Obserwowała go ukradkiem, ale nie zdołała jak na razie odkryć, czemu tego pierwszego dnia ciotka nazwała go „starym pijakiem”. Fred nie był alkoholikiem, zauważyłaby to. I na pewno nie był stary. Nigdy dotąd nie wyobrażała sobie, że będzie dojeżdżać wiejskim autobusem do szkoły, ale to w gruncie rzeczy było ciekawe doświadczenie. Mimo to Edi czuła jakiś irracjonalny lęk, gdy wysłużony PKS zatrzymał się przy ulicy, obok której stał budynek szkoły - gimnazjum nr 17 i liceum nr 6. Nie był zbyt elegancki. Z murów obłaziła farba, dziedziniec przed wejściem był zasypany papierkami, ogryzkami, a nawet petami. Ponury mężczyzna w starym kombinezonie zamiatał od niechcenia, nietroszcząc się zbytnio o wynik swych starań. Oprócz niego na dziedzińcu nie było nikogo, brakowało już bowiem tylko kilku minut do pierwszego dzwonka. Dziewczyna wyskoczyła z autobusu i pobiegła do drzwi szkoły.

- Proszę pani, gdzie jest klasa gimnazjalna lic? - spytała woźną w niebieskim fartuchu przecierającą szybę obok wejścia. Jej zabiegi pozostawały bezowocne, gdyż szmata była brudna jak święta ziemia. Kobieta zmierzyła czarno ubraną nastolatkę wzrokiem pełnym dezaprobaty i burknęła nieprzyjaźnie: - Pierwsze piętro, na lewo, klasa 16. Edi pospieszyła we wskazanym kierunku. Na korytarzach uczniowie w różnym wieku rozmawiali, kłócili się lub przeglądali zeszyty. Nikt nie patrzył na nowo przybyłą i to było dla niej pewną ulgą. Szybko odnalazła właściwą klasę i pchnęła drzwi. Teraz nic jej nie mogło uratować przed znalezieniem się w centrum zainteresowania. Kilkanaście par oczu natychmiast zwróciło się w jej kierunku. Doznała nieprzyjemnego uczucia, że ją lustrują i przez moment miała ochotę się cofnąć. Jednak nie miałoby to sensu. - Gdzie mogę usiąść? - spytała głośno, - A nie pomyliłaś klas, gotycka laseczko? - zaśmiał się zaczepnie wysoki chłopak z pryszczatą twarzą, siedzący w drugiej ławce od drzwi. - A ty nie pomyliłeś? - odcięła się dziewczyna bez zastanowienia. - Chyba powinieneś być jeszcze w podstawówce. W klasie rozległ się wybuch śmiechu. Uczniowie dosłownie pokładali się na ławkach, a Edi poczuła, że napięcie mija. Swobodnym krokiem podeszła do samotnie siedzącej dziewczyny i spytała: - Wolne? - Wolne - odparła tamta z, jak się zdawało, pewnym zaskoczeniem. - Jak chcesz, możesz usiąść. - Siadaj, siadaj - poparł ją złośliwie pryszczaty. - Tylko uważaj, żeby ci portfela nie ukradła. Edi odwróciła się do niego, unosząc swe zrośnięte brwi. Kiedyś regulowała je żyletką, ale ostatnio zrezygnowała z tego zwyczaju, doszedłszy do wniosku, że ten osobliwy „znak jaskółki” nad oczyma dodaje jej mrocznego charakteru. - Co masz na myśli? - spytała łagodnie. - A jak myślisz? Popatrz na nią, to Cyganka. - Nieprawda - zaprotestowała dziewczyna ze łzami w oczach. Mimo swych słów, rzeczywiście wyglądała trochę jak Cyganka. Miała smagłą skórę, bardzo ciemne oczy, a

splecione w staroświeckie warkoczyki włosy tak czarne, że aż granatowe. Była raczej brzydka, ale miała w sobie też coś ujmującego - była taka wzruszająco bezbronna. - Co nieprawda? Co ty możesz wiedzieć, skoro jesteś znajdą? Ostatnia sylaba była już słabo słyszalna, bo Edi machnęła torbą tak groźnie, że chłopak zatoczył się w tył. - Pilnuj swoich pryszczy - rzekła dziewczyna dobitnie. - Lepiej mieć trochę ciemniejszą cerę niż wyglądać, jakby się cierpiało na nieuleczalnego syfa. - Ty przybłędo! - Nie stać cię na coś lepszego? Trądzikowy zanik mózgu? Dalszą sprzeczkę przerwał dzwonek na lekcję. Równocześnie z nim do klasy weszła chuda jak szkielet kobieta w okularach i z gładko zaczesanymi do tyłu włosami. Klasa natychmiast ucichła. Widać było, że nauczycielka wzbudza respekt i jest surowa. Edi zerknęła na plan lekcji - język polski. A zatem ta kobieta jest wychowawczynią, nie tylko nauczycielką. - Cisza! - powiedziała ostro, choć i tak wszyscy ucichli na jej widok. - Poznaliście już nowa uczennicę? Nazywa się Edyta Gwerska, przyjechała ze stolicy i mam nadzieję, że nie zrobicie niczego, co potwierdzałoby złą opinię warszawiaków na temat naszego miasta i jego mieszkańców. Jeśli chodzi o samą Edytę, wierzę, że przystosuje się do panujących tu zwyczajów... i nie będzie więcej malować się idąc do szkoły, tak jakby wybierała się do teatru. Edi wstała odruchowo. - Prawo tego nie zabrania - powiedziała buntowniczo. Polonistka podniosła na nią swe bezbarwne oczy o kłującym, nieprzyjemnym spojrzeniu. - Ale w tej szkole uczennice mają nosić się skromnie. - Nie mam przecież prześwitującej bluzki, pani profesor. A to jest państwowe gimnazjum, nie prywatna pensja ani szkoła zakonna. - Pierwszy dzień zaczynasz od pyskowania, dziecko? - Nie pyskuję, pani profesor, stwierdzam fakty. Nie mam zamiaru sprawiać kłopotów, ale nie dam naruszać swej osobistej swobody. Mam prawo nosić się, jak chcę, pod warunkiem, że nie naruszam publicznej moralności i nie wywołuję zbiegowiska. Nauczycielka opuściła oczy na trzymany w ręku dziennik. Przez chwilę milczała, zaciskając usta z niezadowoleniem. - W przypadku każdej innej uczennicy wezwałabym jej rodziców - rzekła wreszcie. - Ale wiem, że ciebie wychowują teraz Batorowie... Znam ich oboje. Janina Batory nawymyśla

mi tylko za marnowanie jej cennego czasu na głupstwa, a jej brat jest jak z księżyca. Oboje nie powinni nikogo wychowywać, bo sami są niewychowani... Ale o tym niestety decyduje sąd rodzinny. Siadaj. Mam nadzieję, że twoja wiedza jest na wyższym poziomie niż twoje maniery. Edi skinęła grzecznie głową i usiadła. Staczała już podobne potyczki w swej dawnej szkole i zawsze je wygrywała dzięki temu, że nie dawała się wyprowadzić z równowagi. Nauczyciele jej nie znosili, gdyż była uprzedzająco grzeczna i spokojna, ale nie ustępowała nawet w sprawach z góry przegranych. Nie pomagały prośby ani groźby. Jej rodziców nie odważali się weźwać, a Tamara miała na ich wymówki zawsze jedną odpowiedź: - Ja tam nic nie wiem, mnie państwo płacą za gotowanie obiadów i pilnowanie dzieciaka. Tutaj nie było Tamary i nigdy już jej nie będzie. Jednak sytuacja była w pewnym sensie podobna, skoro wyglądało na to, że nikt nie będzie wzywał ciotki ani wuja, by im nagadać. Ciekawe. Trzeba będzie dowiedzieć się, jaką właściwie opinią cieszą się tu oboje. Lekcja dotyczyła Dziadów. Polonistka dwukrotnie wyrywała Edi do odpowiedzi, ale na szczęście dziewczyna znała dobrzewszystkie obowiązkowe lektury. Zawsze lubiła czytać, dlatego pochłonęła wiele książek, co pomagało w nauce. Wyglądało na to, że nauczycielka jest raczej zadowolona z jej odpowiedzi - dziwne, bo pani Kuś z warszawskiego gimnazjum była najszczęśliwsza, gdy udawało się jej kogoś przyłapać na lukach w wiadomościach. Może ta skwaszona, sucha okulamica nie była wcale taka zła. Dopiero na przerwie, gdy wszyscy wybiegli z klasy, koleżanka z ławki ośmieliła się zwrócić do nowej sąsiadki. - Jesteś bardzo odważna, ale uważaj - powiedziała. - Pani Marszałek potrafi uprzykrzyć życie, a Radek jest niebezpieczny. Już kilka razy miał sprawę o pobicie, ale zawsze się jakoś wykręcił, bo jest nieletni. - Mnie nie nastraszy. Czemu on wygaduje o tobie takie rzeczy? I jak właściwie masz na imię? - Adela. Ada. A to co mówił... No cóż, rzeczywiście jestem podrzutkiem. Mama nigdy tego nie ukrywała, ale i tak bardzo mnie kocha. Po prostu nie chciała, by powiedział mi to ktoś inny, ktoś taki jak Radek. - Kawał kretyna. Na twoim miejscu bym się nim nie przejmowała. - Łatwo ci mówić. Zastanowiłaś się, czemu nikt ze mną nie chce siedzieć? - Bo ten idiota wmawia wszystkim, że kradniesz, bo jesteś Cyganką.

- To nie wszystko. Kiedyś coś zginęło... paru osobom. Oskarżył mnie o to i, co gorsza, w mojej teczce znaleziono jedną z tych rzeczy. Ja tego naprawdę nie ukradłam! Nie wiem, kto mi to podrzucił... - Uspokój się, wierzę ci. Nie takie numery widziałam, a ty nie wyglądasz mi na złodziejkę. Ada uśmiechnęła się słabym, zalęknionym uśmiechem. Widać było, że od dawna musi być zastraszana, bo miała niepewne spojrzenie udręczonego zwierzątka i chyba nawykła już do samotności. Życzliwość okazywana jej przez Edi była dla niej zarówno czymś bardzo upragnionym, jak i nieoczekiwanym, i chyba nie bardzo wierzyła w to, że elegancka warszawianka rzeczywiście zechce się z nią kolegować. Ze swej strony Edi ulegała nie tyle sympatii dla dopiero co poznanej dziewczyny, ile jakiejś wrodzonej donkiszoterii, która zawsze popychała ją do stawania w obronie słabszych. Jak mawiano, robiła to raczej z przekory niż z dobrego serca, ale efekt był ten sam.Jeśli będziesz się ze mną zadawać, będziesz miała kłopoty. - Kłopoty to moja specjalność, Ado. Nie jestem towarzyska i wszystko mi jedno, czy będę tu popularna czy nie. Dalszą rozmowę przerwało im wejście Radka i dwóch innych chłopaków. Śmiali się hałaśliwie, jakby wracali z jakiejś komedii i Ada natychmiast skuliła się jak w oczekiwaniu na cios. - Hej, nowa, jeszcze tam siedzisz? - zawołał jeden z kolegów Radka. - Sprawdź lepiej kieszenie. - Ona nam nie wierzy, Artek. Uwierzy, jak zostanie obrobiona. - Julek, opowiemy jej wszystko? - Nie trudźcie się - rzekła Edi uprzejmie. - Już wiem. Zrobiliście sobie kozła ofiarnego z waszej koleżanki. Niezła zabawa, tylko trochę niesmaczna. Nie wiedziałam, że jesteście aż tak prymitywni. Chłopcy wymienili spojrzenia. - Udajesz taką silną i mądrą? - Radek wyraźnie postanowił od razu ustalić, kto tu rządzi i podszedł do ławki rozkołysanym krokiem, niczym zawodowy bokser - Uważaj lepiej. Nagłym ruchem podetknął jej pod nos wielką pięść. Edi nie cofnęła się, za to szybkim ruchem uderzyła chłopaka prosto w krocze. Niespodziewający się takiej reakcji Radek krzyknął, zginając się odruchowo, a wtedy dziewczyna zerwała się z ławki i pchnęła go, aż poleciał na swych kolegów. Obaj wyglądali na zaskoczonych, bardziej nawet niż na oburzonych.

- Ja ci...! - krzyknął Radek, prostując się. Dziewczyna nie czekała. Szybkim ruchem wykonała przerzut całym ciałem i uderzyła w jego klatkę piersiową obiema stopami tak, że ponownie wpadł plecami na Julka i Artura. Impet był taki, że zachwiali się, próbując zachować równowagę. Edi opadła na ręce, wygięła ciało w mostek i stanęła na nogi.- Więcej nie próbujcie mi grozić - powiedziała spokojnie, obciągając bluzkę. - Nie boję się. Mnie nie zastraszycie, a jeśli będziecie chcieli mnie w coś wrobić, to najpierw dobrze się zastanówcie. Umiem się bronić i, co ważniejsze, zawsze odpłacam się pięknym za nadobne. Radek wymamrotał coś wulgarnego, skinął na swych przybocznych i wszyscy trzej wyszli, rzucając ostatnie złe spojrzenia na nową koleżankę. Dopiero po ich wyjściu Ada odzyskała mowę. - Co zrobiłaś? - zawołała. - Ćwiczyłaś karate? - Nie. Gimnastykę artystyczną, od piątego roku życia. Nawet nie wiesz, jak do tego trzeba być silnym i zwinnym. - Oni ci tego nie darują. Boję się, że zrobią ci krzywdę. - Niech spróbują. Edi wolała nie dodawać, że nie jest to jej pierwsza bójka. W poprzedniej szkole również radziła sobie sama z tymi, którzy ją zaczepiali i niejeden raz musiała z tego powodu stawiać się w gabinecie dyrektora. Codzienne ćwiczenia fizyczne sprawiły, że już jako ośmiolatka była silna i giętka niczym stalowa szpada, a nauki ukraińskiej gosposi rozwinęły w niej pierwotne poczucie sprawiedliwości. To sprawiło, że nieraz wplątywała się w awantury, które nie dotyczyły jej bezpośrednio i miewała z tego powodu kłopoty. - Ja nie żartuję - powiedziała Ada poważnie. - To naprawdę łobuzy. Mogą cię pobić gdzieś na uboczu. Trzem naraz nie dasz rady. Albo mogą cię wrobić w coś paskudnego, jak mnie. Nie chcę tego. Jesteś pierwszą osobą, która rozmawia tu ze mną od roku. Edi uśmiechnęła się lekko i poklepała ją po ramieniu. Ta wątła dziewczynka, łagodna i zastraszona, podobała się jej coraz bardziej, choć zwykle nie wybierała koleżanek w typie „gęsi”. Jednak ta konkretna „gęś” coś w sobie miała. - Nie bój się o mnie - rzekła ciepło. - Jak byłam w drugiej klasie podstawówki, starsi chłopcy pobili mnie, bo nie chciałam im oddać pieniędzy na słodycze. Trafiłam do szpitala. Potem jużnigdy się nie bałam. Nawet jeśli mi przyłożą, to zapewniam cię, że tego pożałują. Ada pokręciła głową z podziwem. Nikt dotąd nie ośmielił postawić się Radkowi Gulasowi i jego kolegom, którzy dosłownie terroryzowali szkołę i to w dodatku bezkarnie. Mimo że mieli nadzór kuratora, robili, co chcieli, a przy obecnych przepisach dyrektor nie mógł usunąć ich ze szkoły.

- Przegrasz z nimi - powiedziała z żalem. - Zobaczymy. W każdym razie, co by się nie działo, nie mam zamiaru przed nimi tchórzyć. Zadzwonił dzwonek. Do klasy wpadli uczniowie, a zaraz za nimi wtoczyła się tęga kobieta w niebieskim żakiecie, nauczycielka historii, jak przekonała się Edi, zerknąwszy w plan lekcji,. Do końca dnia nie zdarzyło się już nic godnego uwagi. Nowi koledzy nie kwapili się specjalnie do zawierania znajomości z ubraną na czarno warszawianką, nauczyciele wyrywali ją czasem do odpowiedzi, ale przekonawszy się, że Edi jest na bieżąco z materiałem, zostawili ją w spokoju. Nie podobała się im, nie mogli jej jednak na niczym przyłapać. Po zakończeniu lekcji dziewczyna wsiadła do PKSu i wróciła do domu ciotki. W domu było pusto. W lodówce znalazła garnek z zimnym ryżem i drugi, z gulaszem. Nałożyła trochę jednego i drugiego na małą patelnię i spróbowała podgrzać. Spodnia część się przypaliła, natomiast wierzchnia była prawie tak zimna, jak wcześniej. Nie znając się zupełnie na kuchni, Edi nie wiedziała, w jaki sposób należy odgrzać taką potrawę. Nie było wyjścia, jak tylko zjeść ją taką, jaka była. Nie smakowała zresztą aż tak źle, była nawet zupełnie dobra, choć zalatywała spalenizną. Skończywszy jeść, zmyła naczynia i szukała właśnie czystej ścierki, gdy rzuciła się jej w oczy druga lodówka. Nie zauważyła jej wcześniej. Była mała i wciśnięta za tę pierwszą, tak że trudno ją było dostrzec, jeśli ktoś nie rozglądał się zbyt uważnie. Zaciekawiona otworzyła drzwiczki. W środku stały rzędem zakapslowane półlitrowe butelki z jakąś zielonkawą zawiesiną. Wszystkie były zamknięte i pozbawione jakiejkolwiek etykiety. Edi wyjęła jedną z nich i obejrzała pod światło. Roztwór był dość gęsty, nieprzejrzysty jak kredowa farba i nie przypominał niczego znanego. Musiała się łatwo psuć, jeśli mimo szczelnego zamknięcia trzeba było trzymać ją w chłodzie. Dziwne... Dziewczyna odstawiła butelkę na swoje miejsce i zamknęła lodówkę, postanawiając wyjaśnić tę sprawę później. Znalazła wreszcie ścierkę i wytarła naczynia, po czym odstawiła je na miejsce. Jakże cicho było w tym wiejskim domu, gdy jego mieszkańcy byli poza nim... Krzywonos spał na szafie, Popo bawił się w salonie sztuczną myszką z szarego futra, cisza aż dzwoniła w uszach. W Warszawie zawsze słyszało się przejeżdżające pojazdy, kłótnie pijaków, trzaskanie drzwiami, a tutaj - jedynie nieśmiałe ćwierkanie ptaków i dalekie poszczekiwanie wiejskich psów. Bubek nie szczekał. Z rzadka powarkiwał albo skomlał i to wszystko. Dziwny pies... Jednak Edi zdążyła go polubić, a i on czasem podchodził i pozwalał

się pogłaskać. To było wiele z jego strony, gdyż na ogół stronił od ludzi. Za bardzo go skrzywdzili, by im ufał, tak przynajmniej mówiła ciotka. Edi poszła na górę, włączyła najnowszą płytę Michaela Jacksona i postanowiła już teraz odrobić lekcje, żeby zyskać wolny wieczór. Zawsze traktowała naukę bardzo poważnie, choć nikt o tym nie wiedział. Stwarzała pozory, że szkoła jest jej całkowicie obojętna i przeważnie w to wierzono, mimo że miała dobre stopnie. Tutaj jeszcze jej nie znano, ale nie miała zamiaru zmieniać stylu życia. A już na pewno nie pragnęła pogorszenia swojej średniej. Szczęśliwie została obdarzona lotną inteligencją i znakomitą pamięcią, tak że nauka nie sprawiała jej żadnych trudności. Szybko uporała się z zadaniami domowymi i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku włączyła swój laptop. W międzyczasie zeszła do kuchni zaparzyć sobie herbatę. Zajrzawszy jednak do puszki zobaczyła, że ta jest pusta. Herbata skończyła się wczoraj. Wuj miał ją kupić w mieście, ale jeszcze nie wrócił. Edi zajrzała do drugiej szafki, potem do trzeciej, ale nigdzie nie było ani odrobiny herbaty. Dopiero w apteczce, którą otworzyła zupełnie bezmyślnie, zobaczyła niewielki słoiczek z czymś, co wyglądało jak herbatka owocowa „Hibiscus”, ulubiony napój Tamary. Edi nie przepadała za nim szczególnie, ale nic innegonie było, a miała tak wielką ochotę na gorącą herbatę, że zdecydowała się wypić to, co było. Zaparzyła sobie mocny napar i wróciła z kubkiem na górę. Połączenie z intemetem zdążyło się już ustabilizować, więc Edi mogła zabrać się za przeglądanie poczty i swoich kont. Herbata okazała się smaczniejsza, niż początkowo myślała, i wprawiła ją w doskonały humor. Na początek więc dodała humorystyczny wpis na Facebooku. Potem zajrzała na forum, gdzie udzielała się od czasu do czasu i zostawiła tam kilka dowcipnych uwag. Wreszcie postanowiła napisać jakąś notatkę na swój blog. Zaniedbała go ostatnio, zbyt wiele działo się w jej życiu i był najwyższy czas, by to odrobić. Zalogowała się i na początek przeczytała kilka zostawionych przez znajomych wiadomości. Zigi79 pisał, żeby znalazła sobie chłopaka i przestała zamieszczać bzdury na blogu. Malutkal zapraszała ją do swego klubu, a Gamma... Litery nagle zamazały się jej przed oczami. Przetarła oczy, ale mgła nie ustępowała. Zrobiło się jej gorąco. Wstała od biurka, zrobiła chwiejnie kilka kroków w kierunku okna i upadła na podłogę. Z mgły zaczęły wysnuwać się kłębowiska dziwnych stworzeń, wokół zamajaczyły się jakieś zniekształcone twarze, potem dziewczyna miała wrażenie, że spada z jakiejś ogromnej wysokości. Dziwne było to, że wcale się nie bała, była tylko zdziwiona i brakowało jej tchu. Potem nadeszła jakaś wielka ciemność i cisza.

Gdy Edi otworzyła wreszcie oczy, widziała już normalnie, lecz była ogromnie słaba. Serce waliło jej jak młotem i pociła się jak przy wysokiej gorączce. Nie leżała już na podłodze, a w swoim łóżku. Obok niej siedział wuj Fred, ogromnie zmartwiony. - Co się stało? - spytała dziewczyna niewyraźnie, sięgając dłonią do ciążącej jej głowy. Miała na niej okład z mokrego ręcznika. - Janka! Obudziła się! - zawołał Fred, zrywając się z krzesła. Chwycił kuzynkę za rękę i ucałował serdecznie, nie zważając na jej słabe protesty. Do pokoju wbiegła ciotka i odsunęła go niecierpliwie.- Jak się czujesz, kochanie? - spytała z niepokojem, pochylając się nad Edi. - Boli cię coś? - Głowa. Co się stało, ciociu? - To moja wina. Zapomniałam zabrać z apteczki ten słoik. To nie była herbata. - A... a co? Jakiś narkotyk? - A gdzie tam. Od razu narkotyk... To specjalna mieszanka z dodatkiem ziaren blekotu, nie do użytku wewnętrznego. Mówiłam ci, że sama przyrządzam niektóre leki. Nie wszystkie są bezpieczne dla ludzi, a już na pewno nie należy ich pić. - Nie wiedziałam... - Edi spróbowała usiąść, ale opadła z powrotem na poduszkę. Kręciło się jej w głowie i mocno ją mdliło. Ciotka przechyliła do jej ust kubek z jakimś napojem. - Wypij to - powiedziała stanowczo. - Bo inaczej będziesz wymiotować całą noc. Edi pokornie wypiła, walcząc z mdłościami. Była to zwykła herbata z cytryną, tak jej się przynajmniej wydawało, wychwyciła jednak jakiś ledwie wyczuwalny dodatek. Nie miała pojęcia, co to może być. - Mocno się zatrułam? - spytała cicho. - Całkiem zdrowo, jeśli można tak powiedzieć - wtrącił się Fred. - Dobrze, że w czytelni pękła rura i musieliśmy ją zamknąć dwie godziny wcześniej. Gdybym wrócił o czasie, nie wiem, co by było. - Fred się zachował wspaniale. Zabrał cię do łazienki, zmusił do wymiotów i zadzwonił po mnie - dodała ciotka. - Nic ci nie będzie, ale lepiej cię nie pójdziesz jutro do szkoły. Pojutrze też nie. Nie, nic nie mów. Łóżko, ścisła dieta, żadnych stresów. Materiał nadrobisz później. Nie ma z tym pośpiechu. - Może to i lepiej - mruknęła Edi słabo. - Nie czułabym się na siłach wykłócać z Radkiem i jego kolegami. - Radek? Radek Gulas? Znam tego łobuza, zaczepiał cię?

- Trochę. Przyłożyłam mu, na pewno szykuje jakiś odwet. Lepiej, żebym była w pełni sił. - Hm, no tak. Na razie śpij. Ciotka położyła jej swą twardą dłoń na czole. Pod wpływem tego dotyku dziewczyna poczuła, że powieki jej ciążą. Przez chwilę walczyła ze snem, wreszcie poddała się i zamknęła oczy. Zanim odpłynęła w krainę marzeń, zdążyła jeszcze usłyszeć, jak Fred pyta: - Co chcesz zrobić? - Już ja wiem, co chcę zrobić - odparła ciotka szorstko, a potem wszystko ucichło. Leżenie w łóżku nie było czymś, co Edi by lubiła, ale tu, w tym wiejskim domu, było to przyjemniejsze niż w Warszawie. W rogu grał telewizor, Popo spędzał całe godziny zwinięty na jej kołdrze, a drugiego dnia po południu w pokoju na piętrze pojawił się niespodziewany gość - Ada. - Witaj, kochana - powiedziała, uśmiechając się nieśmiało. - Twoja ciocia pozwoliła mi cię odwiedzić i przynieść ci lekcje. - Siadaj! Cieszę się, że przyszłaś. Poczęstuj się. Edi podsunęła koleżance misę z owocami i już zabierała się, by wstać i przynieść coś do picia, gdy okazało się, że jest to niepotrzebne. Ciotka przyniosła dzbanek z sokiem, butelkę z colą i szklanki, po czym taktownie wyszła, żeby nie krepować nastolatek swą obecnością. Ada, która przysiadła nieśmiało na łóżku Edi, śledziła lekarkę ciemnymi oczami, a gdy tylko wyszła, zwróciła się do koleżanki: - Masz pojęcie, co ona zrobiła? - Skąd mam wiedzieć? Nie pozwala mi nawet wstać. - Wyobraź sobie, przyszła do szkoły i zażądała rozmowy na osobności z Radkiem, Julkiem i Arturem. Kiedy wrócili, wyglądali, jakby ujrzeli ducha. Rura im kompletnie zmiękła. Nie mam pojęcia, co im powiedziała, ale musiało to być coś mocnego. - Psiakość, co ona sobie myśli? - Edi, niezadowolona, szarpnęła kołdrę. - Dyrektor rozmawiał z nią jak ze swoją szefową. Pewnie jeszcze nie wiesz, ale twoja ciotka cieszy się tu dużym poważaniem. Ma znajomości i w ogóle. - Wolałabym sama rozwiązywać swoje sprawy. - A ja chciałabym, żeby za mną ktoś tak się ujmował. Moja mama nie jest bogata i nikt się z nią nie liczy, więc nie może mnie bronić tak, jak by chciała.Edi poprawiła się na poduszkach i ścisnęła Adę za rękę. - Nie martw się, ja ci pomogę - powiedziała.