PROLOGPROLOGPROLOGPROLOG
Blythe Hall, Suffolk Rok 1843
Adorna, lady Bucknell, podziwiała ludzi szczerych,
mówiących prosto z mostu, jednak zachowanie Garricka
Stanleya Breckinridge'a Throckmortona Trzeciego
przydawało słowu nietaktowny zupełnie nowego znaczenia.
- Milfordzie - mówił właśnie - doszły mnie słuchy,
Ŝe twoja córka stroi fochy.
Milford, główny ogrodnik w Blythe Hall oraz szanowany
powszechnie we Wschodniej Anglii gospodarz, wpatrywał
się w pracodawcę, obracając w dłoniach kapelusz.
Przyzwyczajony do tego, Ŝe jego pan niczego nie owija w
bawełnę, nie stchórzył.
- Celeste jest młoda, panie Throckmorton. Ma za
ledwie siedemnaście lat. Z czasem, gdy trafi na od -
powiedniego męŜczyznę, z pewnością się uspokoi.
Adorna przycisnęła do ust wachlarz, by ukryć roz-
bawienie.
- Tak - powiedział Throckmorton, rozsiadłszy się
na jednym z wiklinowych krzeseł, które przywiózł
z Indii sześć lat temu. - Być moŜe.
5
Throckmorton nie olśniewał urodą jak jego brat, Ellery.
Było to po prostu niemoŜliwe, gdyŜ o ile urok jasnowłosego,
niebieskookiego Ellery'ego nie podlegał dyskusji, Garrick
był z wyglądu pospolity, a na dodatek odznaczał się
posępnym usposobieniem. Prawda, nie brakowało mu
wzrostu, lecz wszyscy Throckmortonowie byli wysocy. A
takŜe grubo-kościści i muskularni, co zdradzało plebejskie
korzenie rodziny. Garrick ubierał się zaś i zachowywał tak
sztywno, Ŝe Adorna miała czasami ochotę nim potrząsnąć.
Jeśli narodziny młodszego brata dotknęły w jakiś sposób
Garricka, z pewnością dawno juŜ przezwycięŜył tę niechęć.
Teraz jego czujne szare oczy przyglądały się wydarzeniom i
oceniały charaktery z uwagą, która wydawała się cokolwiek
nie na miejscu u męŜczyzny zaledwie
dwudziestosiedmioletniego. A moŜe coś ukrywał?
Teraz wskazał gestem Adornę, spoczywającą we
wdzięcznej pozie na ogrodowej sofie, i powiedział:
- To lady Bucknell, właścicielka znakomitej Szkoły
dla Guwernantek w Londynie i bliska przyjaciółka
mojej matki. Przybyła do nas z wizytą i dobrze przyjrzała
się waszej córce. Wyraziła Ŝyczenie, aby Celeste
wróciła z nią do Londynu i zaczęła kształcić się
na guwernantkę.
Adorna uśmiechnęła się do Milforda. Na próŜno jednak.
Ogrodnik nie poddał się czarowi, jak uczyniło to wcześniej
wielu męŜczyzn. Dobrą chwilę przyglądał się jej uwaŜnie.
Główny ogrodnik zajmował waŜną pozycję w
gospodarstwie Blythe Hall, musiał więc być człowiekiem
statecznym i roztropnym.
- Z całym szacunkiem, pani - zapytał. - Dlaczego
Celeste?
6
- Dziewczyna doskonale nadaje się na guwernantkę.
Dzieci juŜ teraz są jej posłuszne, wykazuje teŜ wiele
cierpliwości. Dzięki rodzinie Throckmorton jest zapewne
wykształcona i posiada dość ogłady...
- Owszem. Jestem im za to wdzięczny - przytaknął Milford.
- Wydaje się odpowiedzialna, lecz pozbawiona Ŝyciowego
celu.
To ostatnie nie było prawdą. Celeste miała cel, a było nim
rozkochanie w sobie Ellery'ego Throckmortona. Chodziła za
nim krok w krok, zagadywała, gdy tylko miała okazję i
szpiegowała.
Ellery w ogóle jej nie zauwaŜał. Wiedział, jak miała na imię,
ale nie zdawał sobie sprawy, Ŝe z nieporadnego, chudego
podlotka zmieniła się w młodą, powabną kobietę. Adorna
planowała zabrać dziewczynę sprzed oczu przystojnego
panicza, nim ten dostrzeŜe jej urodę i weźmie to, co tak
ochoczo mu oferowano.
RozłoŜyła wachlarz i pomachała nim leniwie.
- Słyszałam, Ŝe Celeste dobrze mówi po francusku
- odezwała się nieco głośniej, niŜ miała w zwyczaju.
Milford prawie się uśmiechnął.
- Jej matka była Francuzką.
- Nasza kucharka - wyjaśnił Throckmorton. - Mistrzyni
sosów, niezrównana takŜe w przyrządzaniu ryb. Po sześciu
latach nadal nam jej brakuje.
Milford w milczeniu walczył z upokarzającą słabością, jaka
ogarniała go na wspomnienie zmarłej Ŝony.
- Tak, proszę pana - wykrztusił wreszcie.
Wbrew temu, jak pochopnie osądziła go Adorna,
Throckmorton odwrócił taktownie głowę i przez chwilę
przyglądał się róŜom, aby dać Milfordowi czas na
opanowanie smutku. Krzewy były właśnie w pełnym
rozkwicie, stanowiąc istną eksplozję barw i zapachów.
7
- Pierwszorzędna robota - pochwalił Milforda.
- Dziękuję panu. Ta róŜa nazywa się Felicite Par-mentier.
Obaj męŜczyźni wpatrywali się w krzak, dopóki Adorna
nie pośpieszyła im z pomocą.
- W kaŜdym razie, Milfordzie, kobieta tak uzdolniona
jak Celeste będzie stanowiła cenny nabytek
dla Szkoły Guwernantek.
- Ale to postrzeleniec - zaoponował Milford słabo.
Gałęzie wierzby zaszeleściły gwałtownie.
Throckmorton, zaalarmowany, zmruŜył oczy
i spojrzał za siebie. Wstał, podszedł do drzewa i oparł się o
nisko zwisającą gałąź.
- Większość dziewcząt w jej wieku jest właśnie taka
- powiedziała Adorna, spoglądając na Throck-
mortona i rozmyślając o tym, Ŝe Celeste, jeśli tylko
zyska nieco ogłady, z pewnością doda blasku jej szkole
Wiele osób spośród tak zwanego towarzystwa nie
cierpliwie czekało, by Adornie podwinęła się noga.
Mogliby wtedy podśmiewać się z jej naiwności i braku
rozeznania. Nawet nadęty mąŜ Adorny nie bardzo
rozumiał, dlaczegóŜ to jego Ŝona pragnie wypełniać
sobie czas czymś więcej niŜ tylko plotkami i szyciem.
Oczy lady Adorny pociemniały z gniewu, gdy przypomniała
sobie, jakimi słowami posłuŜył się lord Bucknell,
aby opisać ową szkołę.
Udowodni im - zwłaszcza męŜowi - Ŝe się mylili, a
Celeste jej w tym dopomoŜe.
- Wkrótce - powiedziała - będzie wykształcona,
niezaleŜna i ludzie będą się z nią liczyć.
Milford spojrzał na Throckmortona. Throckmorton skinął
lekko głową, rozwiewając obawy zatroskanego rodzica.
Milford westchnął z rezygnacją.
8
- Będzie mi jej brakować, lecz jeśli tu zostanie,
niechybnie wpakuje się w kłopoty. A zatem, jest twoja, pani.
Gałęzie wierzby zakołysały się ponownie.
Throckmorton, zaniepokojony i rozgniewany, odwrócił
się i mocno potrząsnął drzewem.
Dziewczyna, Celeste, spadła z gałęzi niczym dojrzała
gruszka i wylądowała na ziemi. Throckmorton chwycił ją po
drodze, ale nie zdołał utrzymać, toteŜ usiadła cięŜko na
rabacie. Jęknęła głucho. Zadarte spódnice i halki ukazały
nogi w czarnych wełnianych pończochach,
przytrzymywanych tasiemką.
Throckmorton przyglądał się dziewczynie, zaskoczony.
- Celeste! - krzyknął.
Lecz Milford nie wydawał się zdziwiony. Potrząsnął
głową i powtórzył:
- Postrzeleniec.
Gdy tylko Celeste udało się zaczerpnąć tchu, spojrzała na
Throckmortona i z właściwą swemu wiekowi pasją
zawołała:
- Nie pojadę! Nie chcę być wykształcona, niezaleŜna,
nie chcę, by ludzie liczyli się ze mną. Nie zmusicie
mnie!
ROZDZIAŁ 1
Blythe Hall, Suffolk Cztery lata później
- Garrick, musisz mi powiedzieć, kim jest ta piękna
dama, którą spotkałem na stacji?
Garrick Throckmorton oderwał wzrok od rządków cyfr i
spojrzał na brata. Ellery stał oparty o framugę drzwi
gabinetu, doskonale ubrany, ostrzyŜony i uczesany podług
najnowszej mody, a jego opalone policzki pokrywał
rumieniec, z którym było mu bardzo do twarzy.
Throckmorton miał nadzieję, Ŝe zdoła dokończyć pisemne
instrukcje, które chciał zostawić sekretarzowi, nim pokaŜe
się na powitalnym przyjęciu, lecz kiedy uwaŜniej przyjrzał
się swemu podekscytowanemu, nadzwyczaj przystojnemu
bratu uświadomił sobie, Ŝe jednak nie będzie to moŜliwe.
Umiał rozpoznać kłopoty, a w tej rodzinie kłopoty niemal
zawsze pojawiały się pod postacią Ellery'ego
Throckmortona.
- Piękna dama? - zapytał, osuszając bibułą zapisaną
stronicę. - Twoja narzeczona, mam nadzieję.
- Nie, nie. Nie Hiacynta.
11
Z tarasu i salonów dobiegły dźwięki skrzypiec,
wiolonczeli i waltorni, a takŜe paplanina gości, przybyłych
na pięciodniowe uroczystości, związane z ogłoszeniem
zaręczyn Ellery'ego i lady Hiacynty Ilington.
- Zamknij drzwi - polecił bratu i odczekał, aŜ polecenie
zostanie wykonane.
- Hiacynta jest całkiem niczego sobie.
- Jest dość ładna. - Ellery zerknął na karafkę z rŜniętego
szkła, stojącą na kredensie. - Ale to była kobieta, i to jaka!
Ona...
Throckmorton, zdecydowany przerwać ten romans, nim
się rozpoczął, wtrącił:
- Pakowanie się w nową miłostkę podczas własnego
przyjęcia zaręczynowego to dowód fatalnego gustu.
- Miłostkę? - Pociągła, wytworna twarz Ellery'ego
wydłuŜyła się jeszcze bardziej. - Nie mógłbym wpakować
się z w miłostkę z tą dziewczyną! Od razu widać, Ŝe jest
niewinna!
Jeśli nie miłostka, to co, zastanawiał się Garnek. CzyŜby
małŜeństwo? Z dziewczyną, której nie zna?
O tak, podobnie romantyczny poryw był jak najbardziej w
stylu Ellery'ego. Przystojnego, lekkomyślnego, beztroskiego
Ellery'ego, który ponad wszystko pragnął pozostać
kawalerem.
Throckmorton zdjął okulary i potarł grzbiet nosa.
- Niewinna, hm, tak. Ale pozwolę sobie przypomnieć ,
Ŝe lady Hiacynta - twoja narzeczona - teŜ jest
niewinna.
- Narzeczona, nie Ŝona - sprostował śmiało Ellery.
Do licha. Powinienem był wiedzieć, Ŝe zbyt łatwo
udało mi się doprowadzić do zaręczyn, pomyślał
Throckmorton. JuŜ od jakiegoś czasu podświadomie
oczekiwał kłopotów i oto nadeszły. Znając swego
12
brata, nie powinien się dziwić, Ŝe pojawiły się pod
postacią kobiety.
- Zdaje się, Ŝe nie miałeś nic przeciwko zaręczynom.
Ellery zesztywniał. Oderwał się od drzwi, podszedł do
biurka i wsparłszy dłonie na blacie, spojrzał na brata
zmruŜonymi oczami. Gdyby nie fakt, iŜ ocieniające te oczy
rzęsy były długie i gęste niczym u dziewczyny, wyglądałby
groźnie.
- MoŜe i miałbym, ale ty dałeś ogłoszenie do Ti-mesa, nie
pytając mnie o zgodę.
- Mogłeś się ciskać i wściekać, aŜ wycofałbym propozycję.
Nie zrobiłeś tego.
Throckmorton zakręcił kałamarz, schował pióro do
szuflady i zaczął ją zamykać. Lecz nagle coś przyciągnęło
jego uwagę. W szufladzie brakowało pióra. Nie, dwóch
piór.
- Czy dzieci znowu się tu bawiły?
- Nie mam pojęcia i nawet nie próbuj zmieniać tematu!
Guwernantka z pewnością nie zdąŜyła jeszcze przyjechać,
zreflektował się Throckmorton. Dziewczęta cieszyły się
więc swobodą i w pełni umiały to wykorzystać. Zwłaszcza
Kiki, nieustannie wciągająca Penelopę w swoje psoty. Strata
piór to teraz najmniejszy problem, pomyślał.
- Nie protestowałem, poniewaŜ nie dałeś mi szansy -
mówił tymczasem Ellery.
- A takŜe, poniewaŜ lady Hiacynta jest bardzo ładną
kobietą, do tego dziedziczką i córką markiza Longshawa.
Poza tym wiesz, Ŝe pora się ustatkować.
Pomyślawszy z Ŝalem o brakujących piórach, zamknął
szufladę.
- Podstarzały rozpustnik to coś doprawdy Ŝałosnego.
13
- Mam dopiero dwadzieścia sześć lat.
- Ja oŜeniłem się, gdy miałem dwadzieścia jeden.
Throckmorton pomachał zapisaną kartką i osuszywszy
atrament, schował ją do drewnianego pudełka. Zamknął je i
wrzucił klucz do kieszeni.
Ellery obserwował kaŜdy ruch brata.
- Ojciec oŜenił się, kiedy stuknęła mu czterdziestka.
- Musiał najpierw zdobyć majątek, by móc kupić sobie
szlachetnie urodzoną Ŝonę.
- Matka natarłaby ci uszu, gdyby usłyszała, Ŝe tak o niej
mówisz.
- Zapewne.
Garrick Throckmorton odsunął krzesło. Mebel z brązowej
skóry prześliznął się gładko po grubym dywanie, na którym
bogaty lazur i kolor brzoskwini splatały się z sobą na tle
zimowej bieli. Pasiaste zasłony powtarzały wzór lazuru i
brzoskwini, podobnie jak wschodnie wazy i stojące w nich
kwiaty. KaŜdy przedmiot, kaŜdy drobiazg i ozdoba
świadczyły o doskonałym guście i przyczyniały się do tego,
Ŝe wystrój pomieszczenia działał kojąco.
Wyrafinowaną elegancję gabinetu zawdzięczał lady
Philbercie Breckinridge-Wallingfork, która miała zaledwie
dwadzieścia lat, gdy trudności finansowe zmusiły jej
rodzinę do wydania córki za stojącego niŜej na drabinie
społecznej, lecz bogatego konkurenta. Mimo to była mu
wierną Ŝoną i dobrą matką dla jego synów. Dzięki
osobistym walorom lady Philberty i prestiŜowi, jakim
cieszyła się jej rodzina, Throckmortonowie mogli obracać się
w najlepszym towarzystwie, wydawać przyjęcia i
przyjmować w swoich salonach najznamienitszych gości.
Członkowie towarzystwa plotkowali o nich za plecami,
starano się jednak, by plotki nie dotarły do uszu
Throckmortonów.
14
Wiedziano bowiem, Ŝe męŜczyźni z tej rodziny oddają cios
szybko i z nawiązką.
- Lady Hiacynta przyda blasku naszemu nazwisku.
Będzie jak wtedy, gdy ojciec poślubił matkę.
Ellery odwrócił się, skrzyŜował ręce na piersi i przybrał
posępną minę człowieka, który wie, iŜ został wykorzystany.
- Oczywiście, fakt, Ŝe rodzina Hiacynt posiada
plantacje w Indiach, teŜ nie jest bez znaczenia. -
Garrick podszedł do lustra i przeczesał włosy palca
mi. - Podobnie jak to, Ŝe jesteś wystarczająco przystojny,
by zawrócić dziewczynie w głowie. Lecz ja ci
tego nie wypominam.
Ellery odwrócił się do brata.
- Co prowadzi nas z powrotem do mojej tajemniczej
damy.
- Cieszę się, Ŝe nie interesujesz się nią z błahych
powodów.
Powinien był się domyślić, Ŝe Ellery nie będzie w stanie
odegrać swojej roli, nie próbując się wykręcić od
odpowiedzialności. Ellery był dobry podczas wyścigów, w
łóŜku i przy kieliszku, ale ostatnio zbyt wiele razy spadł z
konia, został przyłapany w niewłaściwym łóŜku i zbyt
często się upijał. Pora oŜenić chłopaka, nim skręci sobie
kark - albo nim ktoś go zastrzeli, myślał.
Throckmorton poprawił krawatkę.
- Opowiedz mi o tej tajemniczej kobiecie.
Ellery z zapałem zaczął wyliczać zalety nieznajomej.
- Jej włosy są jasnobrazowe. Zęby ma białe i równe.
Jest niewysoka, lecz ponętnie zaokrąglona. Istna
Wenus z marmuru.
Rękami zakreślił w powietrzu ponętne kształty
nieznajomej.
15
- Jej skóra jest jak...
- Alabaster? -Tak!
Ellery uśmiechnął się.
- Oczywiście.
Garrick opuścił rękawy i zapiął mankiety.
- Przypuszczam, Ŝe jej sutki są jak dwa doskonałe
pączki róŜy - zakpił.
Ellery zmarszczył brwi. Rzadko rozumiał Ŝarty swego
brata. Na ogół nikt nie przekomarzał się ze złotym
chłopcem.
- Nie wiem nic o jej sutkach.
- Dzięki ci, Panie, przynajmniej za to - westchnął
Throckmorton z nieukrywaną ulgą.
- Jeszcze nie wiem - dodał Ellery, błyskając białymi
zębami.
Być moŜe rozumiał więcej, niŜ Throckmorton skłonny był
przypuszczać. Z pewnością nie pojmował jednak, jak waŜne
dla rodziny było by to, Ŝeby zaręczyny z Hiacynta i
perspektywa przejęcia jej indyjskich plantacji doszły do
skutku - zresztą, nie tylko dla rodziny. W przeciwnym razie
nie paplałby tak beztrosko o jakiejś nieznajomej z ładnymi
zębami i sutkami jak pączki róŜy.
Ellery podszedł do kredensu i nalał sobie solidną porcję
brandy.
- Poznaję ten wyraz twarzy. „Jestem-Garrick -
-Throckmorton-i-sam-muszę-wszystkim-się-za- jąć."
- Dziwne. Myślałem właśnie, jakie mam szczęście, Ŝe
wyszukujesz dla mnie ładne młode damy.
- Nie wygłupiaj się. Ta naleŜy do mnie - choć dobrze by ci
zrobiło, gdybyś ponownie się oŜenił. Od śmierci Joanny nie
pojawiła się Ŝadna kobieta, którą uznałbyś za godną ciebie.
Z pewnością nie był-
16
byś tak zasadniczy i ponury, gdybyś od czasu do czasu
zanurzył palec w słoiku z dŜemem.
Garrick Throckmorton słyszał to juŜ przedtem.
- Sam zajmę się moimi palcami. Martw się o swoje.
Ale ty właśnie zajmujesz się moimi, inaczej nie
zaaranŜowałbyś tego przeklętego narzeczeństwa -
powiedział, opróŜniając szklaneczkę jednym haustem.
- Wyciągnąłeś z rodzinnej firmy dość pieniędzy, by teraz
zapracować na swoje utrzymanie.
- MałŜeństwo jako obowiązek wobec firmy? - Ellery musiał
ćwiczyć ten sarkastyczny ton w odosobnieniu swojej
sypialni, poniewaŜ grymas, jaki wykrzywił jego wargi,
zdawał się niemal szczery.
- Wreszcie trafiła mi się dziedzina, w której mogę okazać
się lepszy niŜ mój starszy brat.
A potem dodał, nim Throckmorton zdąŜył zapytać go, co
właściwie ma na myśli:
- To jak, dowiesz się, kim ona jest?
Niewiasta najwidoczniej wywarła na Ellerym wielkie
wraŜenie.
- Dlaczego po prostu jej nie zapytałeś? Ellery
obrócił w palcach szklaneczkę.
- Nie powiedziałaby mi. Garrick uniósł
brwi.
- Nie powiedziałaby ci?
- Zobaczyłem ją na stacji kolejowej. Miałem zabrać
stamtąd lady i lorda Featstone'ów...
- O której się tam zjawiłeś?
- TuŜ po czwartej.
- Przyjechali o drugiej.
- To wyjaśnia, dlaczego ich juŜ nie było. - Ellery wzruszył
ramionami. - Na pewno mi wybaczą.
Throckmorton zgodził się z nim . Wybaczą - Wszyscy
wybaczali wszystko Elleryemu.
17
- Po prostu sobie stała, piękna, wspaniale zbudowana...
- Alabastrowe zęby.
- Nie od razu je zobaczyłem. Wysiadła z pociągu i
rozglądała się wokół, zagubiona i samotna...
- Bardzo poruszające.
- Lecz kiedy zapytałem, czy mogę jej towarzyszyć, błysnęła
najpiękniejszym na świecie uśmiechem i powiedziała:
„Witaj, Ellery!"
Throckmorton poczuł, Ŝe jego niepokój rośnie.
- Zna cię?
- Z pewnością. I ciebie takŜe. Pytała o ciebie - po-
wiedziałem jej, Ŝe jesteś równie nudny i sztywny, jak
zawsze.
- Dziękuję.
- Zaśmiała się i powiedziała: „Oczywiście".
- Jej takŜe dziękuję.
Dobrze wiedzieć, jakim cię widzą. I jaka to ulga upewnić
się, Ŝe prawda nie dotarła jeszcze do Anglii poprzez dwa
kontynenty.
- Pytała takŜe o matkę. I o Tehuti. Chciała wiedzieć, jakie
źrebaki spłodził. A kiedy dowiedziała się, Ŝe stary, wierny
Gunilla zdechł, łzy popłynęły jej z oczu. - Ellery westchnął
głęboko. Jego szerokie ramiona uniosły się i opadły. - Miała
obszytą koronką chusteczkę, pachnącą wytwornymi
perfumami. -Tu Ellery, znawca wszystkiego, co kobiece,
zmruŜył oczy i wyrecytował: -Drzewo cytrusowe, cynamon i,
chyba, ylang-ylang.
- Tylko ty moŜesz odgadnąć coś takiego. - Garrick
wzruszył ramionami, odzianymi w czarny surdut
konserwatywnego kroju. - Skoro ona zna ciebie, dlaczego ty
nie znasz jej?
Ellery znów nalał sobie do pełna.
- Przysięgam, Ŝe nie pamiętam tego ślicznego
stworzenia.
18
Ellery pamiętał kaŜdą przystojną kobietę, którą spotkał.
- To do ciebie niepodobne.
- Właśnie.
Tym razem Ellery nie wychylił brandy od razu, lecz sączył
ją łyk po łyku.
- Jak mogłem ją zapomnieć? PrzecieŜ mnie uwielbia.
- Znajdź mi kobietę, która by cię nie uwielbiała -
powiedział Garrick z niechęcią.
- Kiedy wspomniałem o narzeczonej, wielkie, piwne oczy
dziewczyny znów wypełniły się łzami.
Kimkolwiek była ta kobieta, z pewnością grała na
uczuciach Ellery'ego niczym na instrumencie.
- A ty zacząłeś ją pocieszać?
Ellery przyłoŜył dłoń do piersi.
- Tylko szybki pocałunek w policzek, aby przywołać
znów ten olśniewający uśmiech. - Zrobił krótką
pauzę i dodał: - Liczę, Ŝe twoja pamięć dobrze nam
się przysłuŜy.
Throckmorton miał ochotę zazgrzytać zębami.
- Więc ona jest tutaj?!
- Natychmiast ją przywiozłem. - Ellery odstawił na wpół
opróŜnioną szklaneczkę, podszedł do brata i poprawił mu
kołnierzyk. - Powinieneś wezwać lokaja i polecić mu, aby
uporządkował twoją garderobę.
-I tak nikt nie zwróci na mnie uwagi - powiedział
Throckmorton. - To ty jesteś narzeczonym.
- Nie przypominaj mi.
Ellery wzdrygnął się i spojrzał tęsknie na szklaneczkę.
Garrick Throckmorton nie miał zamiaru przypominać
bratu, jak bardzo nienawistna jest mu myśl o zaręczynach.
Sytuacja wymagała taktu i sprawnego
19
planowania - taktu zdąŜył się juŜ nauczyć, a umiejętność
szybkiego planowania była cechą, w której przodował od
dawna. To właśnie dzięki niej osiągnął pozycję przywódcy
imperium Throckmortonów... i swój obecny status w
angielskim rządzie. Jakoś zaŜegna i tę katastrofę.
- Z pewnością nie chciałbyś mnie unieszczęśliwić, prawda,
Garricku? - zapytał Ellery tonem heralda obwieszczającego
wielką nowinę.
- Pracuję nad tym, byś był szczęśliwy - odparł
Throckmorton.
Jednak Ellery nie wiedział, ile jego brat tak naprawdę
zrobił dla rodziny, a Throckmorton nie zamierzał mu o tym
powiedzieć.
Lepiej być uwaŜanym za nudnego sztywniaka.
Throckmorton wzdrygnął się. Gdyby Ellery, prostolinijny i
niezdolny ukrywać uczuć, kiedykolwiek dowiedział się,
czym zajmuje się jego brat, domagałby się, by takŜe dano
mu szansę uczestniczenia w przedsięwzięciu - a to
oznaczałoby katastrofę.
- Co się stało? - zapytał Ellery. - Marnie wyglądasz.
- Po prostu zastanawiałem się, co zrobiłeś ze swoją
tajemniczą pięknością, kiedy juŜ ją tu przywiozłeś.
- Zgubiłem! Wysadziłem ją przy drzwiach i pojechałem
odstawić powóz...
- Spuściłeś dziewczynę z oczu?
- Konie, człowieku! Powoziłem moimi dwoma
nowymi siwkami, które chciałem pokazać lordowi
Featstone'owi - wiesz, jakiego on ma bzika na punkcie
koni - więc nie umiałem zaufać nowemu stajennemu.
Kiedy wróciłem, okazało się, Ŝe dziewczyna
zniknęła.
- A to pech.
Od początku do końca.
20
- Nikt ze słuŜby nie wiedział, o kim mówię, choć wszyscy
zdawali się czymś niebywale poruszeni.
- Kiedy mają przyjechać goście, zawsze tak się zachowują.
Ellery zignorował tę mądrą uwagę.
- Kim ona moŜe być?
- MoŜe to wcale nie dama.
- Co masz na myśli?
- To, drogi bracie, Ŝe nie raz juŜ zdarzyło ci się brać za
damy róŜne aktoreczki i kobiety z półświatka, które
musiałem potem spłacać.
- Miała na sobie suknię najnowszego francuskiego kroju,
mówiła jak osoba wykształcona, a co najwaŜniejsze, ona zna
Blythe Hall. Zna nas. Ciebie. I mnie.
- Tak, juŜ mi to mówiłeś. Lecz była sama. Młode damy nie
podróŜują same.
- Jesteś staromodnym nudziarzem.
- Zapewne.
- Najwidoczniej była jednym z gości. Musiała zostać z tyłu i
nie zabrała się z innymi. Kiedy zapytałem ją o to, zaśmiała
się dźwięcznie niczym dzwoneczek...
- Kościelny czy ten od zegara?
- Co takiego?
Ellery zmarszczył brwi, a potem szturchnął brata
wystarczająco mocno, by zrobić mu siniaka.
- Przestań mi dokuczać.
- W porządku.
Throckmorton oddał cios, aby przypomnieć bratu, kto jest
wyŜszy, silniejszy i kto kiedyś, w dzieciństwie, zmusił go do
zjedzenia niemal całej kostki mydła.
Pomimo róŜnicy charakterów, bracia rozumieli się, jak nikt
inny. Uśmiechnęli się więc do siebie i Throckmorton połoŜył
rękę na ramieniu Ellery'ego.
21
- Chodź, bracie. Znajdziemy to twoje olśniewające
stworzenie.
ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2
Throckmorton przyglądał się, jak Ellery wyciąga szyję,
spoglądając ponad kłębiącym się tłumem i próbując
odnaleźć wzrokiem piękną dziewczynę.
Dźwięki muzyki dobiegały z tarasu falami, niosąc ze sobą
szmer rozmów. Głębokie dudnienie męskich głosów,
zdradzających rozbawienie, stanowiło przeciwwagę dla
piskliwych okrzyków radości, którymi kobiety witały
znajomych.
Blythe Hall było wprost stworzone do wystawnych przyjęć.
Na parterze znajdowały się gabinety i pokoje do
muzykowania, sale balowe i pełna bujnej roślinności,
przeszklona oranŜeria. Na piętrze umieszczono trzydzieści
trzy sypialnie oraz dwadzieścia umywalni. Olbrzymie
poddasze zdolne było pomieścić roje przybyłej z gośćmi
słuŜby, w suterenie zaś znajdowała się piwnica na wino
oraz największa kuchnia w Suffolk. A wszystko to
zamknięto w muszli z wapienia, zbudowanej ponad
dwieście lat temu przez bogatych posiadaczy i umieszczone
w przepięknym parku, którym opiekował się najkosztow-
niejszy i najznamienitszy specjalista od krajobrazu na
północ od Londynu.
Kiedy Throckmorton przestał martwić się sprawą
olśniewającej piękności, perspektywa przyjęcia zaczęła
sprawiać mu prawdziwą radość. Nic nie mogło dorównać
przyjemności zawierania nowych kontaktów z ludźmi,
którym pewnego dnia być moŜe odda przysługę albo teŜ
zrobi z nimi interes. Czasy się
zmieniały, a wraz z nimi arystokracja - nikt nie zdawał sobie
z tego sprawy lepiej niŜ on i nikt tak dobrze nie
wykorzystywał koniunktury.
- GdzieŜ ta uderzająco piękna dama? - zapytał.
- Nie wiem. - Ellery mocniej wyciągnął szyję. -Chyba
jeszcze się nie pojawiła.
- MoŜe jest na tarasie.
Jakiś władczy męski głos zawołał:
- Tutaj są!
Głowy gości natychmiast odwróciły się w ich stronę.
- Gospodarz i szczęściarz, któremu udało się pod
bić serce naszej słodkiej Hiacynty - grzmiał dalej
lord Longshaw, przedzierając się przez tłum, który
pośpiesznie usuwał mu się z drogi.
Lord Longshaw, szczupły esteta, wyglądał jak zagłodzony
profesor z Cambridge, lecz cieszył się zasłuŜoną reputacją
człowieka niebezpiecznego i przebiegłego. Arystokratyczne
pochodzenie nie przeszkodziło mu w stworzeniu
finansowego imperium, którym władał równie sprawnie,
jak bezwzględnie. Tylko Ŝona i córka mogły liczyć na jego
względy, toteŜ kiedy Hiacynta wyraziła Ŝyczenie, by wyjść
za Ellery'ego, lord Longshaw przyszedł do Garricka
Throckmortona i zawarł z nim umowę. Umowę, której
warunków Ellery musi dotrzymać, gdyŜ w przeciwnym
razie Throckmortonowie wkrótce będą grać w krykieta w
piekle -jak raczył wyrazić się lord. Gar-rick wysunął się
przed swego brata, by zamaskować jego roztargnienie, i
powiedział:
- Wznosiliśmy właśnie braterski toast za zdrowie i
szczęście pańskiej córki, milordzie.
- Znakomicie. Po prostu znakomicie!
Lord Longshaw zatarł dłonie w geście udawanego
zadowolenia, lecz nadal bacznie przyglądał się obu
braciom.
23
- Nie moŜesz doczekać się nocy poślubnej, drogi
Ellery?
Ellery uśmiechnął się, zmieszany.
- Ojciec lady Hiacynty byłby ostatnim człowiekiem,
któremu bym się do tego przyznał, milordzie.
- Co racja, to racja. - Lord uśmiechnął się. Krzywe zęby
błysnęły spod ciemnego, krzaczastego wąsa. - Bardzo
rozsądnie, młodzieńcze. Cieszę się, Ŝe wreszcie nabrałeś
trochę rozumu. - Zwracając się do Garricka dodał,
wskazując gestem taras, gdzie słuŜba właśnie zapalała
pochodnie: - Miła atmosfera. Taka... nieoficjalna.
Wietrząc krytykę, Throckmorton zapewnił go:
- Zorganizowaliśmy teŜ bale. Ich zaręczyny będą
najbardziej uroczystym wydarzeniem tego rodzaju w całym
roku.
- Tu jesteś, Ellery, niedobry chłopaku! Wszędzie cię
szukam!
Na dźwięk słodkiego, damskiego głosu Throckmorton
odwrócił się zaalarmowany, ale odetchnął z ulgą, kiedy
zobaczył, Ŝe naleŜy on do postawnej, wylewnej i
podstarzałej lady Featstone. Ta kobieta z pewnością nie była
olśniewającą pięknością, napotkaną przypadkiem na stacji.
- Throckmorton, lordzie Longshaw.
Lady Featstone skinęła na powitanie głową. Olbrzymie,
bladoniebieskie pióro, zdobiące jej fryzurę, mocno się
zakołysało.
- Gdzie podziewałeś się po południu, Ellery?
Czekaliśmy na tej paskudnej stacji ponad godzinę.
Wyciągnęła do swego chrześniaka dłoń. Ellery pochylił się
nad nią jak gdyby nigdy nic i uśmiechając się szelmowsko,
wyjaśnił:
- Pomyliłem godziny, madame. Czy mi wybaczysz?
24
Lady Featstone była kiedyś pięknością. Teraz wiek pochylił
nieco jej ramiona, reumatyzm spowolnił ruchy, a ciągle
rosnący brzuszek napiął tasiemki gorsetu. Jednak mówiła
tak prosto i szczerze, Ŝe czyniło to z niej drogą przyjaciółkę.
Lady Featstone była niewątpliwie oryginalną, a przy tym
powszechnie lubianą starszą damą.
- Dziś jest najszczęśliwszy dzień mojego Ŝycia.
Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczę cię zaręczonym.
Trzepnęła Ellery'ego po ramieniu wachlarzem i zwróciła
się do lorda Longshawa.
- Nasz Ellery miał bardzo bujną młodość, to fakt,
lecz zawsze był taki przystojny i miły, gotów wpaść
z wizytą, gdy nikt się go nie spodziewał...
I kiedy on spodziewał się naciągnąć was na poŜyczkę,
pomyślał Garrick.
- Zawsze chętny zabrać lorda Featstone'a na wyścigi i
rozmawiać z nim o koniach, dopóki o mało nie mdlałam z
nudów.
- Nonsens, madame, potrafi pani rozmawiać o koniach
lepiej niŜ my wszyscy razem wzięci - powiedział Ellery,
kładąc sobie na ramieniu jej dłoń.
Lady Featstone pogroziła mu Ŝartobliwie palcem.
- Nie zdradzaj wszystkich moich sekretów, młody
człowieku. Damy nie powinny znać się na koniach
i wyścigach.
Ellery uśmiechnął się.
- Damę przeciętnej urody takie zainteresowania rze-
czywiście mogłyby pozbawić atrakcyjności. Tylko damom
tak ślicznym jak ty, pani, moŜe to ujść na sucho.
Pomarszczone policzki lady Featstone okryły się
rumieńcem.
- Chodź ze mną. Poszukamy lorda Featstone'a,
a potem opowiesz mu o siwkach, które właśnie kupiłeś.
Bardzo chce o nich usłyszeć. Panowie...
25
Zdecydowanym skinieniem głowy odprawiła dwóch
najbardziej wpływowych męŜczyzn w okolicy i odeszła,
uwieszona ramienia Ellery'ego.
Garrick zorientował się, Ŝe Ellery nader skwapliwie
umknął indagacjom przyszłego teścia. Miał nadzieję, Ŝe brat
pozostanie ze swymi rodzicami chrzestnymi na tyle długo,
by i jemu udało się uciec. Jeśli Ellery odnajdzie swoją
piękność, a nie będzie miał przy boku brata, kto wie, jakie
szaleństwo moŜe przyjść mu do głowy.
Lord Longshaw spoglądał w ślad za odchodzącymi,
wykrzywiwszy w ironicznym grymasie usta.
- Co za przystojny chłopak z niego. Potrafi czaro
wać damy w kaŜdym wieku. Nie jest zbyt wiele wart,
lecz Hiacynta...
Opanował się, gdy uświadomił sobie, z kim rozmawia.
- No cóŜ, przynajmniej będą mieli ładne dzieci.
Throckmorton nie zamierzał komentować opinii
lorda.
- Pójdę za nimi i spróbuję wykraść Ellery'ego rodzicom
chrzestnym oraz innym gościom, którzy będą
chcieli mu powinszować. Pan mógłby oderwać Hia-
cyntę od matki i dam, podziwiających pierścionek.
Spotkamy się na środku i połączymy ich.
Ruszył natychmiast, udając, Ŝe nie dosłyszał, jak lord
Longshaw woła:
- Gdzie na środku?
Ellery rozmawiał co prawda z chrzestnymi, ale poświęcał
im tylko część uwagi. Nieustannie wyciągał szyję, starając
się rozejrzeć wśród tłumu. Jednak lady Featstone trzymała
go mocno, a jej małŜonek rozprawiał o czymś z takim
oŜywieniem, Ŝe, przynajmniej na razie, Ellery nie mógł się
wymknąć. Jego brat ma wiele wad, pomyślał
Throckmorton, ale
26
z pewnością nigdy nie okazałby się nieuprzejmy wobec
swoich rodziców chrzestnych. Ten chłopak ma dobre serce,
gdybyŜ tylko odznaczał się teŜ odrobiną rozsądku!
Garrick przemykał przez tłum, pozdrawiając gości,
przyglądając się kaŜdej twarzy i wypatrując wspaniałej,
miodowowłosej damy, którą Ellery tak dokładnie opisał.
Kim była? Throckmorton Ŝywił nadzieję, Ŝe po prostu
rozwieje się w nicości i nigdy nie wróci. Lecz czy to by było
dobre rozwiązanie? Ellery szukałby jej wytrwale i wreszcie
by ją znalazł. Lepiej zawczasu ją unieszkodliwić za pomocą
sowitej odprawy i mroŜącej krew w Ŝyłach groźby, która
utrzyma ją z daleka od Throckmortonów.
Nagle ją dostrzegł. To musiała być ona.
Odwrócona do niego plecami, stała na szczycie schodów
prowadzących do ogrodu, rozglądając się, jakby kogoś
szukała. Jakby szukała Ellery'ego.
Ellery nie kłamał - tak, miał znakomity gust. Prosta
aksamitna suknia wdzięcznie obejmowała jej szczupłą talię.
Dziewczyna ujęła materiał obiema dłońmi, jakby za chwilę
miała zbiec po schodach. Kształtne ramiona i długa smukła
szyja robiły miłe wraŜenie. A te malutkie bufiaste rękawki i
długie balowe rękawiczki były wprost urocze. Przez jedno
ramię zwieszał się, przerzucony na pozór niedbale, szal z
czarnej koronki. Włosy dziewczyny, zebrane w warkocze i
wysoko upięte, miały barwę nie tyle miodu, co starych,
złotych hiszpańskich dublonów. Z miejsca, z którego ją
obserwował, wyglądała jak Kopciuszek, niecierpliwie
wyglądający swego królewicza.
Jednak Throckmorton nie mógł dopuścić, by tego rodzaju
romantyczne myśli zniweczyły jego starannie ułoŜony plan.
Ruszył ku pannie, by poznać jej toŜsamość.
27
Stanął obok niej i, zamierzając ją przestraszyć, zapytał
niespodziewanie:
- Chyba się dotąd nie spotkaliśmy, panno...?
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie.
- Celeste! - zawołał Throckmorton, zdumiony.
I nagle wszystko stało się jasne.
Chuderlawy podlotek o smutnej twarzy, który opuścił
cztery lata temu Blythe Hall, powrócił w chwale. To ona
była tym wspaniałym stworzeniem Ellery'ego! A zatem z
pewnością nie da się odesłać. Zwłaszcza Ŝe on, Garrick,
sam zatrudnił ją jako guwernantkę...
- Pan Throckmorton!
Pełne wargi dziewczyny rozchyliły się w uśmiechu, który
powiedział mu wszystko. Celeste wiedziała, Ŝe córka
ogrodnika nie powinna być obecna na uroczystości
przeznaczonej dla ludzi z towarzystwa. Lecz najwidoczniej
zdawała sobie teŜ sprawę, Ŝe posiada dość wdzięku i obycia,
by sobie poradzić w tej niecodziennej sytuacji.
- Miło znów pana widzieć.
Nie wiedział, jak powinien zareagować. Obrót spraw
zaskoczył go i wytrącił z równowagi. Poczuł się niepewnie.
On, który zawsze zachowywał przytomność umysłu!
- Celeste... nie spodziewałem się ciebie aŜ tak szybko.
- Byłam juŜ spakowana i gotowa opuścić ParyŜ. Monsieur
ambasador został przeniesiony na placówkę we Wschodnich
Indiach. Madame ambasadorowa błagała mnie, bym z nimi
pojechała, ale nie mogłam się zgodzić. Chciałam wrócić do
domu. Tęskniłam za Suffolk.
-I za ojcem?
Niezbyt subtelne - skarcił się w myślach.
28
Szalone marzenia Dodd Christina
PROLOGPROLOGPROLOGPROLOG Blythe Hall, Suffolk Rok 1843 Adorna, lady Bucknell, podziwiała ludzi szczerych, mówiących prosto z mostu, jednak zachowanie Garricka Stanleya Breckinridge'a Throckmortona Trzeciego przydawało słowu nietaktowny zupełnie nowego znaczenia. - Milfordzie - mówił właśnie - doszły mnie słuchy, Ŝe twoja córka stroi fochy. Milford, główny ogrodnik w Blythe Hall oraz szanowany powszechnie we Wschodniej Anglii gospodarz, wpatrywał się w pracodawcę, obracając w dłoniach kapelusz. Przyzwyczajony do tego, Ŝe jego pan niczego nie owija w bawełnę, nie stchórzył. - Celeste jest młoda, panie Throckmorton. Ma za ledwie siedemnaście lat. Z czasem, gdy trafi na od - powiedniego męŜczyznę, z pewnością się uspokoi. Adorna przycisnęła do ust wachlarz, by ukryć roz- bawienie. - Tak - powiedział Throckmorton, rozsiadłszy się na jednym z wiklinowych krzeseł, które przywiózł z Indii sześć lat temu. - Być moŜe. 5
Throckmorton nie olśniewał urodą jak jego brat, Ellery. Było to po prostu niemoŜliwe, gdyŜ o ile urok jasnowłosego, niebieskookiego Ellery'ego nie podlegał dyskusji, Garrick był z wyglądu pospolity, a na dodatek odznaczał się posępnym usposobieniem. Prawda, nie brakowało mu wzrostu, lecz wszyscy Throckmortonowie byli wysocy. A takŜe grubo-kościści i muskularni, co zdradzało plebejskie korzenie rodziny. Garrick ubierał się zaś i zachowywał tak sztywno, Ŝe Adorna miała czasami ochotę nim potrząsnąć. Jeśli narodziny młodszego brata dotknęły w jakiś sposób Garricka, z pewnością dawno juŜ przezwycięŜył tę niechęć. Teraz jego czujne szare oczy przyglądały się wydarzeniom i oceniały charaktery z uwagą, która wydawała się cokolwiek nie na miejscu u męŜczyzny zaledwie dwudziestosiedmioletniego. A moŜe coś ukrywał? Teraz wskazał gestem Adornę, spoczywającą we wdzięcznej pozie na ogrodowej sofie, i powiedział: - To lady Bucknell, właścicielka znakomitej Szkoły dla Guwernantek w Londynie i bliska przyjaciółka mojej matki. Przybyła do nas z wizytą i dobrze przyjrzała się waszej córce. Wyraziła Ŝyczenie, aby Celeste wróciła z nią do Londynu i zaczęła kształcić się na guwernantkę. Adorna uśmiechnęła się do Milforda. Na próŜno jednak. Ogrodnik nie poddał się czarowi, jak uczyniło to wcześniej wielu męŜczyzn. Dobrą chwilę przyglądał się jej uwaŜnie. Główny ogrodnik zajmował waŜną pozycję w gospodarstwie Blythe Hall, musiał więc być człowiekiem statecznym i roztropnym. - Z całym szacunkiem, pani - zapytał. - Dlaczego Celeste? 6
- Dziewczyna doskonale nadaje się na guwernantkę. Dzieci juŜ teraz są jej posłuszne, wykazuje teŜ wiele cierpliwości. Dzięki rodzinie Throckmorton jest zapewne wykształcona i posiada dość ogłady... - Owszem. Jestem im za to wdzięczny - przytaknął Milford. - Wydaje się odpowiedzialna, lecz pozbawiona Ŝyciowego celu. To ostatnie nie było prawdą. Celeste miała cel, a było nim rozkochanie w sobie Ellery'ego Throckmortona. Chodziła za nim krok w krok, zagadywała, gdy tylko miała okazję i szpiegowała. Ellery w ogóle jej nie zauwaŜał. Wiedział, jak miała na imię, ale nie zdawał sobie sprawy, Ŝe z nieporadnego, chudego podlotka zmieniła się w młodą, powabną kobietę. Adorna planowała zabrać dziewczynę sprzed oczu przystojnego panicza, nim ten dostrzeŜe jej urodę i weźmie to, co tak ochoczo mu oferowano. RozłoŜyła wachlarz i pomachała nim leniwie. - Słyszałam, Ŝe Celeste dobrze mówi po francusku - odezwała się nieco głośniej, niŜ miała w zwyczaju. Milford prawie się uśmiechnął. - Jej matka była Francuzką. - Nasza kucharka - wyjaśnił Throckmorton. - Mistrzyni sosów, niezrównana takŜe w przyrządzaniu ryb. Po sześciu latach nadal nam jej brakuje. Milford w milczeniu walczył z upokarzającą słabością, jaka ogarniała go na wspomnienie zmarłej Ŝony. - Tak, proszę pana - wykrztusił wreszcie. Wbrew temu, jak pochopnie osądziła go Adorna, Throckmorton odwrócił taktownie głowę i przez chwilę przyglądał się róŜom, aby dać Milfordowi czas na opanowanie smutku. Krzewy były właśnie w pełnym rozkwicie, stanowiąc istną eksplozję barw i zapachów. 7
- Pierwszorzędna robota - pochwalił Milforda. - Dziękuję panu. Ta róŜa nazywa się Felicite Par-mentier. Obaj męŜczyźni wpatrywali się w krzak, dopóki Adorna nie pośpieszyła im z pomocą. - W kaŜdym razie, Milfordzie, kobieta tak uzdolniona jak Celeste będzie stanowiła cenny nabytek dla Szkoły Guwernantek. - Ale to postrzeleniec - zaoponował Milford słabo. Gałęzie wierzby zaszeleściły gwałtownie. Throckmorton, zaalarmowany, zmruŜył oczy i spojrzał za siebie. Wstał, podszedł do drzewa i oparł się o nisko zwisającą gałąź. - Większość dziewcząt w jej wieku jest właśnie taka - powiedziała Adorna, spoglądając na Throck- mortona i rozmyślając o tym, Ŝe Celeste, jeśli tylko zyska nieco ogłady, z pewnością doda blasku jej szkole Wiele osób spośród tak zwanego towarzystwa nie cierpliwie czekało, by Adornie podwinęła się noga. Mogliby wtedy podśmiewać się z jej naiwności i braku rozeznania. Nawet nadęty mąŜ Adorny nie bardzo rozumiał, dlaczegóŜ to jego Ŝona pragnie wypełniać sobie czas czymś więcej niŜ tylko plotkami i szyciem. Oczy lady Adorny pociemniały z gniewu, gdy przypomniała sobie, jakimi słowami posłuŜył się lord Bucknell, aby opisać ową szkołę. Udowodni im - zwłaszcza męŜowi - Ŝe się mylili, a Celeste jej w tym dopomoŜe. - Wkrótce - powiedziała - będzie wykształcona, niezaleŜna i ludzie będą się z nią liczyć. Milford spojrzał na Throckmortona. Throckmorton skinął lekko głową, rozwiewając obawy zatroskanego rodzica. Milford westchnął z rezygnacją. 8
- Będzie mi jej brakować, lecz jeśli tu zostanie, niechybnie wpakuje się w kłopoty. A zatem, jest twoja, pani. Gałęzie wierzby zakołysały się ponownie. Throckmorton, zaniepokojony i rozgniewany, odwrócił się i mocno potrząsnął drzewem. Dziewczyna, Celeste, spadła z gałęzi niczym dojrzała gruszka i wylądowała na ziemi. Throckmorton chwycił ją po drodze, ale nie zdołał utrzymać, toteŜ usiadła cięŜko na rabacie. Jęknęła głucho. Zadarte spódnice i halki ukazały nogi w czarnych wełnianych pończochach, przytrzymywanych tasiemką. Throckmorton przyglądał się dziewczynie, zaskoczony. - Celeste! - krzyknął. Lecz Milford nie wydawał się zdziwiony. Potrząsnął głową i powtórzył: - Postrzeleniec. Gdy tylko Celeste udało się zaczerpnąć tchu, spojrzała na Throckmortona i z właściwą swemu wiekowi pasją zawołała: - Nie pojadę! Nie chcę być wykształcona, niezaleŜna, nie chcę, by ludzie liczyli się ze mną. Nie zmusicie mnie!
ROZDZIAŁ 1 Blythe Hall, Suffolk Cztery lata później - Garrick, musisz mi powiedzieć, kim jest ta piękna dama, którą spotkałem na stacji? Garrick Throckmorton oderwał wzrok od rządków cyfr i spojrzał na brata. Ellery stał oparty o framugę drzwi gabinetu, doskonale ubrany, ostrzyŜony i uczesany podług najnowszej mody, a jego opalone policzki pokrywał rumieniec, z którym było mu bardzo do twarzy. Throckmorton miał nadzieję, Ŝe zdoła dokończyć pisemne instrukcje, które chciał zostawić sekretarzowi, nim pokaŜe się na powitalnym przyjęciu, lecz kiedy uwaŜniej przyjrzał się swemu podekscytowanemu, nadzwyczaj przystojnemu bratu uświadomił sobie, Ŝe jednak nie będzie to moŜliwe. Umiał rozpoznać kłopoty, a w tej rodzinie kłopoty niemal zawsze pojawiały się pod postacią Ellery'ego Throckmortona. - Piękna dama? - zapytał, osuszając bibułą zapisaną stronicę. - Twoja narzeczona, mam nadzieję. - Nie, nie. Nie Hiacynta. 11
Z tarasu i salonów dobiegły dźwięki skrzypiec, wiolonczeli i waltorni, a takŜe paplanina gości, przybyłych na pięciodniowe uroczystości, związane z ogłoszeniem zaręczyn Ellery'ego i lady Hiacynty Ilington. - Zamknij drzwi - polecił bratu i odczekał, aŜ polecenie zostanie wykonane. - Hiacynta jest całkiem niczego sobie. - Jest dość ładna. - Ellery zerknął na karafkę z rŜniętego szkła, stojącą na kredensie. - Ale to była kobieta, i to jaka! Ona... Throckmorton, zdecydowany przerwać ten romans, nim się rozpoczął, wtrącił: - Pakowanie się w nową miłostkę podczas własnego przyjęcia zaręczynowego to dowód fatalnego gustu. - Miłostkę? - Pociągła, wytworna twarz Ellery'ego wydłuŜyła się jeszcze bardziej. - Nie mógłbym wpakować się z w miłostkę z tą dziewczyną! Od razu widać, Ŝe jest niewinna! Jeśli nie miłostka, to co, zastanawiał się Garnek. CzyŜby małŜeństwo? Z dziewczyną, której nie zna? O tak, podobnie romantyczny poryw był jak najbardziej w stylu Ellery'ego. Przystojnego, lekkomyślnego, beztroskiego Ellery'ego, który ponad wszystko pragnął pozostać kawalerem. Throckmorton zdjął okulary i potarł grzbiet nosa. - Niewinna, hm, tak. Ale pozwolę sobie przypomnieć , Ŝe lady Hiacynta - twoja narzeczona - teŜ jest niewinna. - Narzeczona, nie Ŝona - sprostował śmiało Ellery. Do licha. Powinienem był wiedzieć, Ŝe zbyt łatwo udało mi się doprowadzić do zaręczyn, pomyślał Throckmorton. JuŜ od jakiegoś czasu podświadomie oczekiwał kłopotów i oto nadeszły. Znając swego 12
brata, nie powinien się dziwić, Ŝe pojawiły się pod postacią kobiety. - Zdaje się, Ŝe nie miałeś nic przeciwko zaręczynom. Ellery zesztywniał. Oderwał się od drzwi, podszedł do biurka i wsparłszy dłonie na blacie, spojrzał na brata zmruŜonymi oczami. Gdyby nie fakt, iŜ ocieniające te oczy rzęsy były długie i gęste niczym u dziewczyny, wyglądałby groźnie. - MoŜe i miałbym, ale ty dałeś ogłoszenie do Ti-mesa, nie pytając mnie o zgodę. - Mogłeś się ciskać i wściekać, aŜ wycofałbym propozycję. Nie zrobiłeś tego. Throckmorton zakręcił kałamarz, schował pióro do szuflady i zaczął ją zamykać. Lecz nagle coś przyciągnęło jego uwagę. W szufladzie brakowało pióra. Nie, dwóch piór. - Czy dzieci znowu się tu bawiły? - Nie mam pojęcia i nawet nie próbuj zmieniać tematu! Guwernantka z pewnością nie zdąŜyła jeszcze przyjechać, zreflektował się Throckmorton. Dziewczęta cieszyły się więc swobodą i w pełni umiały to wykorzystać. Zwłaszcza Kiki, nieustannie wciągająca Penelopę w swoje psoty. Strata piór to teraz najmniejszy problem, pomyślał. - Nie protestowałem, poniewaŜ nie dałeś mi szansy - mówił tymczasem Ellery. - A takŜe, poniewaŜ lady Hiacynta jest bardzo ładną kobietą, do tego dziedziczką i córką markiza Longshawa. Poza tym wiesz, Ŝe pora się ustatkować. Pomyślawszy z Ŝalem o brakujących piórach, zamknął szufladę. - Podstarzały rozpustnik to coś doprawdy Ŝałosnego. 13
- Mam dopiero dwadzieścia sześć lat. - Ja oŜeniłem się, gdy miałem dwadzieścia jeden. Throckmorton pomachał zapisaną kartką i osuszywszy atrament, schował ją do drewnianego pudełka. Zamknął je i wrzucił klucz do kieszeni. Ellery obserwował kaŜdy ruch brata. - Ojciec oŜenił się, kiedy stuknęła mu czterdziestka. - Musiał najpierw zdobyć majątek, by móc kupić sobie szlachetnie urodzoną Ŝonę. - Matka natarłaby ci uszu, gdyby usłyszała, Ŝe tak o niej mówisz. - Zapewne. Garrick Throckmorton odsunął krzesło. Mebel z brązowej skóry prześliznął się gładko po grubym dywanie, na którym bogaty lazur i kolor brzoskwini splatały się z sobą na tle zimowej bieli. Pasiaste zasłony powtarzały wzór lazuru i brzoskwini, podobnie jak wschodnie wazy i stojące w nich kwiaty. KaŜdy przedmiot, kaŜdy drobiazg i ozdoba świadczyły o doskonałym guście i przyczyniały się do tego, Ŝe wystrój pomieszczenia działał kojąco. Wyrafinowaną elegancję gabinetu zawdzięczał lady Philbercie Breckinridge-Wallingfork, która miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy trudności finansowe zmusiły jej rodzinę do wydania córki za stojącego niŜej na drabinie społecznej, lecz bogatego konkurenta. Mimo to była mu wierną Ŝoną i dobrą matką dla jego synów. Dzięki osobistym walorom lady Philberty i prestiŜowi, jakim cieszyła się jej rodzina, Throckmortonowie mogli obracać się w najlepszym towarzystwie, wydawać przyjęcia i przyjmować w swoich salonach najznamienitszych gości. Członkowie towarzystwa plotkowali o nich za plecami, starano się jednak, by plotki nie dotarły do uszu Throckmortonów. 14
Wiedziano bowiem, Ŝe męŜczyźni z tej rodziny oddają cios szybko i z nawiązką. - Lady Hiacynta przyda blasku naszemu nazwisku. Będzie jak wtedy, gdy ojciec poślubił matkę. Ellery odwrócił się, skrzyŜował ręce na piersi i przybrał posępną minę człowieka, który wie, iŜ został wykorzystany. - Oczywiście, fakt, Ŝe rodzina Hiacynt posiada plantacje w Indiach, teŜ nie jest bez znaczenia. - Garrick podszedł do lustra i przeczesał włosy palca mi. - Podobnie jak to, Ŝe jesteś wystarczająco przystojny, by zawrócić dziewczynie w głowie. Lecz ja ci tego nie wypominam. Ellery odwrócił się do brata. - Co prowadzi nas z powrotem do mojej tajemniczej damy. - Cieszę się, Ŝe nie interesujesz się nią z błahych powodów. Powinien był się domyślić, Ŝe Ellery nie będzie w stanie odegrać swojej roli, nie próbując się wykręcić od odpowiedzialności. Ellery był dobry podczas wyścigów, w łóŜku i przy kieliszku, ale ostatnio zbyt wiele razy spadł z konia, został przyłapany w niewłaściwym łóŜku i zbyt często się upijał. Pora oŜenić chłopaka, nim skręci sobie kark - albo nim ktoś go zastrzeli, myślał. Throckmorton poprawił krawatkę. - Opowiedz mi o tej tajemniczej kobiecie. Ellery z zapałem zaczął wyliczać zalety nieznajomej. - Jej włosy są jasnobrazowe. Zęby ma białe i równe. Jest niewysoka, lecz ponętnie zaokrąglona. Istna Wenus z marmuru. Rękami zakreślił w powietrzu ponętne kształty nieznajomej. 15
- Jej skóra jest jak... - Alabaster? -Tak! Ellery uśmiechnął się. - Oczywiście. Garrick opuścił rękawy i zapiął mankiety. - Przypuszczam, Ŝe jej sutki są jak dwa doskonałe pączki róŜy - zakpił. Ellery zmarszczył brwi. Rzadko rozumiał Ŝarty swego brata. Na ogół nikt nie przekomarzał się ze złotym chłopcem. - Nie wiem nic o jej sutkach. - Dzięki ci, Panie, przynajmniej za to - westchnął Throckmorton z nieukrywaną ulgą. - Jeszcze nie wiem - dodał Ellery, błyskając białymi zębami. Być moŜe rozumiał więcej, niŜ Throckmorton skłonny był przypuszczać. Z pewnością nie pojmował jednak, jak waŜne dla rodziny było by to, Ŝeby zaręczyny z Hiacynta i perspektywa przejęcia jej indyjskich plantacji doszły do skutku - zresztą, nie tylko dla rodziny. W przeciwnym razie nie paplałby tak beztrosko o jakiejś nieznajomej z ładnymi zębami i sutkami jak pączki róŜy. Ellery podszedł do kredensu i nalał sobie solidną porcję brandy. - Poznaję ten wyraz twarzy. „Jestem-Garrick - -Throckmorton-i-sam-muszę-wszystkim-się-za- jąć." - Dziwne. Myślałem właśnie, jakie mam szczęście, Ŝe wyszukujesz dla mnie ładne młode damy. - Nie wygłupiaj się. Ta naleŜy do mnie - choć dobrze by ci zrobiło, gdybyś ponownie się oŜenił. Od śmierci Joanny nie pojawiła się Ŝadna kobieta, którą uznałbyś za godną ciebie. Z pewnością nie był- 16
byś tak zasadniczy i ponury, gdybyś od czasu do czasu zanurzył palec w słoiku z dŜemem. Garrick Throckmorton słyszał to juŜ przedtem. - Sam zajmę się moimi palcami. Martw się o swoje. Ale ty właśnie zajmujesz się moimi, inaczej nie zaaranŜowałbyś tego przeklętego narzeczeństwa - powiedział, opróŜniając szklaneczkę jednym haustem. - Wyciągnąłeś z rodzinnej firmy dość pieniędzy, by teraz zapracować na swoje utrzymanie. - MałŜeństwo jako obowiązek wobec firmy? - Ellery musiał ćwiczyć ten sarkastyczny ton w odosobnieniu swojej sypialni, poniewaŜ grymas, jaki wykrzywił jego wargi, zdawał się niemal szczery. - Wreszcie trafiła mi się dziedzina, w której mogę okazać się lepszy niŜ mój starszy brat. A potem dodał, nim Throckmorton zdąŜył zapytać go, co właściwie ma na myśli: - To jak, dowiesz się, kim ona jest? Niewiasta najwidoczniej wywarła na Ellerym wielkie wraŜenie. - Dlaczego po prostu jej nie zapytałeś? Ellery obrócił w palcach szklaneczkę. - Nie powiedziałaby mi. Garrick uniósł brwi. - Nie powiedziałaby ci? - Zobaczyłem ją na stacji kolejowej. Miałem zabrać stamtąd lady i lorda Featstone'ów... - O której się tam zjawiłeś? - TuŜ po czwartej. - Przyjechali o drugiej. - To wyjaśnia, dlaczego ich juŜ nie było. - Ellery wzruszył ramionami. - Na pewno mi wybaczą. Throckmorton zgodził się z nim . Wybaczą - Wszyscy wybaczali wszystko Elleryemu. 17
- Po prostu sobie stała, piękna, wspaniale zbudowana... - Alabastrowe zęby. - Nie od razu je zobaczyłem. Wysiadła z pociągu i rozglądała się wokół, zagubiona i samotna... - Bardzo poruszające. - Lecz kiedy zapytałem, czy mogę jej towarzyszyć, błysnęła najpiękniejszym na świecie uśmiechem i powiedziała: „Witaj, Ellery!" Throckmorton poczuł, Ŝe jego niepokój rośnie. - Zna cię? - Z pewnością. I ciebie takŜe. Pytała o ciebie - po- wiedziałem jej, Ŝe jesteś równie nudny i sztywny, jak zawsze. - Dziękuję. - Zaśmiała się i powiedziała: „Oczywiście". - Jej takŜe dziękuję. Dobrze wiedzieć, jakim cię widzą. I jaka to ulga upewnić się, Ŝe prawda nie dotarła jeszcze do Anglii poprzez dwa kontynenty. - Pytała takŜe o matkę. I o Tehuti. Chciała wiedzieć, jakie źrebaki spłodził. A kiedy dowiedziała się, Ŝe stary, wierny Gunilla zdechł, łzy popłynęły jej z oczu. - Ellery westchnął głęboko. Jego szerokie ramiona uniosły się i opadły. - Miała obszytą koronką chusteczkę, pachnącą wytwornymi perfumami. -Tu Ellery, znawca wszystkiego, co kobiece, zmruŜył oczy i wyrecytował: -Drzewo cytrusowe, cynamon i, chyba, ylang-ylang. - Tylko ty moŜesz odgadnąć coś takiego. - Garrick wzruszył ramionami, odzianymi w czarny surdut konserwatywnego kroju. - Skoro ona zna ciebie, dlaczego ty nie znasz jej? Ellery znów nalał sobie do pełna. - Przysięgam, Ŝe nie pamiętam tego ślicznego stworzenia. 18
Ellery pamiętał kaŜdą przystojną kobietę, którą spotkał. - To do ciebie niepodobne. - Właśnie. Tym razem Ellery nie wychylił brandy od razu, lecz sączył ją łyk po łyku. - Jak mogłem ją zapomnieć? PrzecieŜ mnie uwielbia. - Znajdź mi kobietę, która by cię nie uwielbiała - powiedział Garrick z niechęcią. - Kiedy wspomniałem o narzeczonej, wielkie, piwne oczy dziewczyny znów wypełniły się łzami. Kimkolwiek była ta kobieta, z pewnością grała na uczuciach Ellery'ego niczym na instrumencie. - A ty zacząłeś ją pocieszać? Ellery przyłoŜył dłoń do piersi. - Tylko szybki pocałunek w policzek, aby przywołać znów ten olśniewający uśmiech. - Zrobił krótką pauzę i dodał: - Liczę, Ŝe twoja pamięć dobrze nam się przysłuŜy. Throckmorton miał ochotę zazgrzytać zębami. - Więc ona jest tutaj?! - Natychmiast ją przywiozłem. - Ellery odstawił na wpół opróŜnioną szklaneczkę, podszedł do brata i poprawił mu kołnierzyk. - Powinieneś wezwać lokaja i polecić mu, aby uporządkował twoją garderobę. -I tak nikt nie zwróci na mnie uwagi - powiedział Throckmorton. - To ty jesteś narzeczonym. - Nie przypominaj mi. Ellery wzdrygnął się i spojrzał tęsknie na szklaneczkę. Garrick Throckmorton nie miał zamiaru przypominać bratu, jak bardzo nienawistna jest mu myśl o zaręczynach. Sytuacja wymagała taktu i sprawnego 19
planowania - taktu zdąŜył się juŜ nauczyć, a umiejętność szybkiego planowania była cechą, w której przodował od dawna. To właśnie dzięki niej osiągnął pozycję przywódcy imperium Throckmortonów... i swój obecny status w angielskim rządzie. Jakoś zaŜegna i tę katastrofę. - Z pewnością nie chciałbyś mnie unieszczęśliwić, prawda, Garricku? - zapytał Ellery tonem heralda obwieszczającego wielką nowinę. - Pracuję nad tym, byś był szczęśliwy - odparł Throckmorton. Jednak Ellery nie wiedział, ile jego brat tak naprawdę zrobił dla rodziny, a Throckmorton nie zamierzał mu o tym powiedzieć. Lepiej być uwaŜanym za nudnego sztywniaka. Throckmorton wzdrygnął się. Gdyby Ellery, prostolinijny i niezdolny ukrywać uczuć, kiedykolwiek dowiedział się, czym zajmuje się jego brat, domagałby się, by takŜe dano mu szansę uczestniczenia w przedsięwzięciu - a to oznaczałoby katastrofę. - Co się stało? - zapytał Ellery. - Marnie wyglądasz. - Po prostu zastanawiałem się, co zrobiłeś ze swoją tajemniczą pięknością, kiedy juŜ ją tu przywiozłeś. - Zgubiłem! Wysadziłem ją przy drzwiach i pojechałem odstawić powóz... - Spuściłeś dziewczynę z oczu? - Konie, człowieku! Powoziłem moimi dwoma nowymi siwkami, które chciałem pokazać lordowi Featstone'owi - wiesz, jakiego on ma bzika na punkcie koni - więc nie umiałem zaufać nowemu stajennemu. Kiedy wróciłem, okazało się, Ŝe dziewczyna zniknęła. - A to pech. Od początku do końca. 20
- Nikt ze słuŜby nie wiedział, o kim mówię, choć wszyscy zdawali się czymś niebywale poruszeni. - Kiedy mają przyjechać goście, zawsze tak się zachowują. Ellery zignorował tę mądrą uwagę. - Kim ona moŜe być? - MoŜe to wcale nie dama. - Co masz na myśli? - To, drogi bracie, Ŝe nie raz juŜ zdarzyło ci się brać za damy róŜne aktoreczki i kobiety z półświatka, które musiałem potem spłacać. - Miała na sobie suknię najnowszego francuskiego kroju, mówiła jak osoba wykształcona, a co najwaŜniejsze, ona zna Blythe Hall. Zna nas. Ciebie. I mnie. - Tak, juŜ mi to mówiłeś. Lecz była sama. Młode damy nie podróŜują same. - Jesteś staromodnym nudziarzem. - Zapewne. - Najwidoczniej była jednym z gości. Musiała zostać z tyłu i nie zabrała się z innymi. Kiedy zapytałem ją o to, zaśmiała się dźwięcznie niczym dzwoneczek... - Kościelny czy ten od zegara? - Co takiego? Ellery zmarszczył brwi, a potem szturchnął brata wystarczająco mocno, by zrobić mu siniaka. - Przestań mi dokuczać. - W porządku. Throckmorton oddał cios, aby przypomnieć bratu, kto jest wyŜszy, silniejszy i kto kiedyś, w dzieciństwie, zmusił go do zjedzenia niemal całej kostki mydła. Pomimo róŜnicy charakterów, bracia rozumieli się, jak nikt inny. Uśmiechnęli się więc do siebie i Throckmorton połoŜył rękę na ramieniu Ellery'ego. 21
- Chodź, bracie. Znajdziemy to twoje olśniewające stworzenie. ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2ROZDZIAŁ 2 Throckmorton przyglądał się, jak Ellery wyciąga szyję, spoglądając ponad kłębiącym się tłumem i próbując odnaleźć wzrokiem piękną dziewczynę. Dźwięki muzyki dobiegały z tarasu falami, niosąc ze sobą szmer rozmów. Głębokie dudnienie męskich głosów, zdradzających rozbawienie, stanowiło przeciwwagę dla piskliwych okrzyków radości, którymi kobiety witały znajomych. Blythe Hall było wprost stworzone do wystawnych przyjęć. Na parterze znajdowały się gabinety i pokoje do muzykowania, sale balowe i pełna bujnej roślinności, przeszklona oranŜeria. Na piętrze umieszczono trzydzieści trzy sypialnie oraz dwadzieścia umywalni. Olbrzymie poddasze zdolne było pomieścić roje przybyłej z gośćmi słuŜby, w suterenie zaś znajdowała się piwnica na wino oraz największa kuchnia w Suffolk. A wszystko to zamknięto w muszli z wapienia, zbudowanej ponad dwieście lat temu przez bogatych posiadaczy i umieszczone w przepięknym parku, którym opiekował się najkosztow- niejszy i najznamienitszy specjalista od krajobrazu na północ od Londynu. Kiedy Throckmorton przestał martwić się sprawą olśniewającej piękności, perspektywa przyjęcia zaczęła sprawiać mu prawdziwą radość. Nic nie mogło dorównać przyjemności zawierania nowych kontaktów z ludźmi, którym pewnego dnia być moŜe odda przysługę albo teŜ zrobi z nimi interes. Czasy się
zmieniały, a wraz z nimi arystokracja - nikt nie zdawał sobie z tego sprawy lepiej niŜ on i nikt tak dobrze nie wykorzystywał koniunktury. - GdzieŜ ta uderzająco piękna dama? - zapytał. - Nie wiem. - Ellery mocniej wyciągnął szyję. -Chyba jeszcze się nie pojawiła. - MoŜe jest na tarasie. Jakiś władczy męski głos zawołał: - Tutaj są! Głowy gości natychmiast odwróciły się w ich stronę. - Gospodarz i szczęściarz, któremu udało się pod bić serce naszej słodkiej Hiacynty - grzmiał dalej lord Longshaw, przedzierając się przez tłum, który pośpiesznie usuwał mu się z drogi. Lord Longshaw, szczupły esteta, wyglądał jak zagłodzony profesor z Cambridge, lecz cieszył się zasłuŜoną reputacją człowieka niebezpiecznego i przebiegłego. Arystokratyczne pochodzenie nie przeszkodziło mu w stworzeniu finansowego imperium, którym władał równie sprawnie, jak bezwzględnie. Tylko Ŝona i córka mogły liczyć na jego względy, toteŜ kiedy Hiacynta wyraziła Ŝyczenie, by wyjść za Ellery'ego, lord Longshaw przyszedł do Garricka Throckmortona i zawarł z nim umowę. Umowę, której warunków Ellery musi dotrzymać, gdyŜ w przeciwnym razie Throckmortonowie wkrótce będą grać w krykieta w piekle -jak raczył wyrazić się lord. Gar-rick wysunął się przed swego brata, by zamaskować jego roztargnienie, i powiedział: - Wznosiliśmy właśnie braterski toast za zdrowie i szczęście pańskiej córki, milordzie. - Znakomicie. Po prostu znakomicie! Lord Longshaw zatarł dłonie w geście udawanego zadowolenia, lecz nadal bacznie przyglądał się obu braciom. 23
- Nie moŜesz doczekać się nocy poślubnej, drogi Ellery? Ellery uśmiechnął się, zmieszany. - Ojciec lady Hiacynty byłby ostatnim człowiekiem, któremu bym się do tego przyznał, milordzie. - Co racja, to racja. - Lord uśmiechnął się. Krzywe zęby błysnęły spod ciemnego, krzaczastego wąsa. - Bardzo rozsądnie, młodzieńcze. Cieszę się, Ŝe wreszcie nabrałeś trochę rozumu. - Zwracając się do Garricka dodał, wskazując gestem taras, gdzie słuŜba właśnie zapalała pochodnie: - Miła atmosfera. Taka... nieoficjalna. Wietrząc krytykę, Throckmorton zapewnił go: - Zorganizowaliśmy teŜ bale. Ich zaręczyny będą najbardziej uroczystym wydarzeniem tego rodzaju w całym roku. - Tu jesteś, Ellery, niedobry chłopaku! Wszędzie cię szukam! Na dźwięk słodkiego, damskiego głosu Throckmorton odwrócił się zaalarmowany, ale odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, Ŝe naleŜy on do postawnej, wylewnej i podstarzałej lady Featstone. Ta kobieta z pewnością nie była olśniewającą pięknością, napotkaną przypadkiem na stacji. - Throckmorton, lordzie Longshaw. Lady Featstone skinęła na powitanie głową. Olbrzymie, bladoniebieskie pióro, zdobiące jej fryzurę, mocno się zakołysało. - Gdzie podziewałeś się po południu, Ellery? Czekaliśmy na tej paskudnej stacji ponad godzinę. Wyciągnęła do swego chrześniaka dłoń. Ellery pochylił się nad nią jak gdyby nigdy nic i uśmiechając się szelmowsko, wyjaśnił: - Pomyliłem godziny, madame. Czy mi wybaczysz? 24
Lady Featstone była kiedyś pięknością. Teraz wiek pochylił nieco jej ramiona, reumatyzm spowolnił ruchy, a ciągle rosnący brzuszek napiął tasiemki gorsetu. Jednak mówiła tak prosto i szczerze, Ŝe czyniło to z niej drogą przyjaciółkę. Lady Featstone była niewątpliwie oryginalną, a przy tym powszechnie lubianą starszą damą. - Dziś jest najszczęśliwszy dzień mojego Ŝycia. Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczę cię zaręczonym. Trzepnęła Ellery'ego po ramieniu wachlarzem i zwróciła się do lorda Longshawa. - Nasz Ellery miał bardzo bujną młodość, to fakt, lecz zawsze był taki przystojny i miły, gotów wpaść z wizytą, gdy nikt się go nie spodziewał... I kiedy on spodziewał się naciągnąć was na poŜyczkę, pomyślał Garrick. - Zawsze chętny zabrać lorda Featstone'a na wyścigi i rozmawiać z nim o koniach, dopóki o mało nie mdlałam z nudów. - Nonsens, madame, potrafi pani rozmawiać o koniach lepiej niŜ my wszyscy razem wzięci - powiedział Ellery, kładąc sobie na ramieniu jej dłoń. Lady Featstone pogroziła mu Ŝartobliwie palcem. - Nie zdradzaj wszystkich moich sekretów, młody człowieku. Damy nie powinny znać się na koniach i wyścigach. Ellery uśmiechnął się. - Damę przeciętnej urody takie zainteresowania rze- czywiście mogłyby pozbawić atrakcyjności. Tylko damom tak ślicznym jak ty, pani, moŜe to ujść na sucho. Pomarszczone policzki lady Featstone okryły się rumieńcem. - Chodź ze mną. Poszukamy lorda Featstone'a, a potem opowiesz mu o siwkach, które właśnie kupiłeś. Bardzo chce o nich usłyszeć. Panowie... 25
Zdecydowanym skinieniem głowy odprawiła dwóch najbardziej wpływowych męŜczyzn w okolicy i odeszła, uwieszona ramienia Ellery'ego. Garrick zorientował się, Ŝe Ellery nader skwapliwie umknął indagacjom przyszłego teścia. Miał nadzieję, Ŝe brat pozostanie ze swymi rodzicami chrzestnymi na tyle długo, by i jemu udało się uciec. Jeśli Ellery odnajdzie swoją piękność, a nie będzie miał przy boku brata, kto wie, jakie szaleństwo moŜe przyjść mu do głowy. Lord Longshaw spoglądał w ślad za odchodzącymi, wykrzywiwszy w ironicznym grymasie usta. - Co za przystojny chłopak z niego. Potrafi czaro wać damy w kaŜdym wieku. Nie jest zbyt wiele wart, lecz Hiacynta... Opanował się, gdy uświadomił sobie, z kim rozmawia. - No cóŜ, przynajmniej będą mieli ładne dzieci. Throckmorton nie zamierzał komentować opinii lorda. - Pójdę za nimi i spróbuję wykraść Ellery'ego rodzicom chrzestnym oraz innym gościom, którzy będą chcieli mu powinszować. Pan mógłby oderwać Hia- cyntę od matki i dam, podziwiających pierścionek. Spotkamy się na środku i połączymy ich. Ruszył natychmiast, udając, Ŝe nie dosłyszał, jak lord Longshaw woła: - Gdzie na środku? Ellery rozmawiał co prawda z chrzestnymi, ale poświęcał im tylko część uwagi. Nieustannie wyciągał szyję, starając się rozejrzeć wśród tłumu. Jednak lady Featstone trzymała go mocno, a jej małŜonek rozprawiał o czymś z takim oŜywieniem, Ŝe, przynajmniej na razie, Ellery nie mógł się wymknąć. Jego brat ma wiele wad, pomyślał Throckmorton, ale 26
z pewnością nigdy nie okazałby się nieuprzejmy wobec swoich rodziców chrzestnych. Ten chłopak ma dobre serce, gdybyŜ tylko odznaczał się teŜ odrobiną rozsądku! Garrick przemykał przez tłum, pozdrawiając gości, przyglądając się kaŜdej twarzy i wypatrując wspaniałej, miodowowłosej damy, którą Ellery tak dokładnie opisał. Kim była? Throckmorton Ŝywił nadzieję, Ŝe po prostu rozwieje się w nicości i nigdy nie wróci. Lecz czy to by było dobre rozwiązanie? Ellery szukałby jej wytrwale i wreszcie by ją znalazł. Lepiej zawczasu ją unieszkodliwić za pomocą sowitej odprawy i mroŜącej krew w Ŝyłach groźby, która utrzyma ją z daleka od Throckmortonów. Nagle ją dostrzegł. To musiała być ona. Odwrócona do niego plecami, stała na szczycie schodów prowadzących do ogrodu, rozglądając się, jakby kogoś szukała. Jakby szukała Ellery'ego. Ellery nie kłamał - tak, miał znakomity gust. Prosta aksamitna suknia wdzięcznie obejmowała jej szczupłą talię. Dziewczyna ujęła materiał obiema dłońmi, jakby za chwilę miała zbiec po schodach. Kształtne ramiona i długa smukła szyja robiły miłe wraŜenie. A te malutkie bufiaste rękawki i długie balowe rękawiczki były wprost urocze. Przez jedno ramię zwieszał się, przerzucony na pozór niedbale, szal z czarnej koronki. Włosy dziewczyny, zebrane w warkocze i wysoko upięte, miały barwę nie tyle miodu, co starych, złotych hiszpańskich dublonów. Z miejsca, z którego ją obserwował, wyglądała jak Kopciuszek, niecierpliwie wyglądający swego królewicza. Jednak Throckmorton nie mógł dopuścić, by tego rodzaju romantyczne myśli zniweczyły jego starannie ułoŜony plan. Ruszył ku pannie, by poznać jej toŜsamość. 27
Stanął obok niej i, zamierzając ją przestraszyć, zapytał niespodziewanie: - Chyba się dotąd nie spotkaliśmy, panno...? Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. - Celeste! - zawołał Throckmorton, zdumiony. I nagle wszystko stało się jasne. Chuderlawy podlotek o smutnej twarzy, który opuścił cztery lata temu Blythe Hall, powrócił w chwale. To ona była tym wspaniałym stworzeniem Ellery'ego! A zatem z pewnością nie da się odesłać. Zwłaszcza Ŝe on, Garrick, sam zatrudnił ją jako guwernantkę... - Pan Throckmorton! Pełne wargi dziewczyny rozchyliły się w uśmiechu, który powiedział mu wszystko. Celeste wiedziała, Ŝe córka ogrodnika nie powinna być obecna na uroczystości przeznaczonej dla ludzi z towarzystwa. Lecz najwidoczniej zdawała sobie teŜ sprawę, Ŝe posiada dość wdzięku i obycia, by sobie poradzić w tej niecodziennej sytuacji. - Miło znów pana widzieć. Nie wiedział, jak powinien zareagować. Obrót spraw zaskoczył go i wytrącił z równowagi. Poczuł się niepewnie. On, który zawsze zachowywał przytomność umysłu! - Celeste... nie spodziewałem się ciebie aŜ tak szybko. - Byłam juŜ spakowana i gotowa opuścić ParyŜ. Monsieur ambasador został przeniesiony na placówkę we Wschodnich Indiach. Madame ambasadorowa błagała mnie, bym z nimi pojechała, ale nie mogłam się zgodzić. Chciałam wrócić do domu. Tęskniłam za Suffolk. -I za ojcem? Niezbyt subtelne - skarcił się w myślach. 28