mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Franz Andreas - Komisarz Julia Durant 6 - Z zimną krwią FRAGMENT

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :604.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Franz Andreas - Komisarz Julia Durant 6 - Z zimną krwią FRAGMENT.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 19 osób, 19 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 40 stron)

Spis treści Karta redakcyjna Prolog Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później

Tytuł oryginału: KALTES BLUT Wydawca: GRAŻYNA SMOSNA Redaktor prowadzący: TOMASZ JENDRYCZKO Redakcja: JACEK RING Korekta: EWA GRABOWSKA, DOROTA WOJCIECHOWSKA Skład: PIOTR TRZEBIECKI Copyright © 2007 by Knaur Taschenbuch Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o., Warszawa 2014 ISBN 978-83-8031-025-4 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2

Księgarnia internetowa: Fabryka.pl Konwersja: eLitera s.c.

Prolog Mijające dni przyniosły chłód i deszcze, a przez grubą warstwę ciemnych chmur nie przebijały się nawet pojedyncze promienie słońca. Meteorolodzy zapowiadali mróz i obfite opady śniegu. Jeśli mieli rację, nadchodziła biała zima. Spojrzał na zegarek, było dziesięć po trzeciej nad ranem. Wcześniej schował pakunek w bagażniku i przyjechał do parku nad Baggersee. Miał pewność, że nikt go nie obserwuje, bo nie dość, że było ciemno, zimno i wietrznie, to na

dodatek ulice zrobiły się śliskie, a z nieba padały ciężkie płatki śniegu. W żadnym oknie nie paliło się światło; cała miejscowość pogrążyła się we śnie. W tych okolicach nawet latarnie gasły już o północy. Przede wszystkim zimą, kiedy noce ciągnęły się w nieskończoność, od ósmej wieczorem na ulicach i chodnikach zamierał wszelki ruch i tylko z rzadka można było spotkać kogoś z psem. Tutaj ludzie po prostu woleli schować się za grubymi murami szeregowców, willi i rezydencji. Bardzo mu to odpowiadało. Dookoła panowała cisza. Nie słyszał nawet startujących samolotów. Mroczny

spokój rozlał się nad okolicą, poruszaną jedynie wschodnim, lodowatym wiatrem. Zgasił silnik, z siedzenia pasażera podniósł noktowizor i jeszcze raz sprawdził, czy jest sam. Był. Odetchnął ciężko. Ostatnie godziny kosztowały go wiele wysiłku, a nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. Uniósł wizjer, bo każdy promień światła raził go, jakby patrzył wprost na słońce. Otworzył drzwi i rozejrzał się. Potem podszedł do bagażnika, wyjął pakunek starannie owinięty w prześcieradło i przerzucił go sobie przez ramię. Opuścił wizjer z powrotem na oczy, jeszcze raz rozejrzał się po

okolicy i zatrzymał wzrok na niewielkim pontonie przy brzegu. Gumowa łódeczka sama się wypełniała powietrzem; kiedy skończy, zwinie ją i zabierze ze sobą. Na jeziorze obowiązywał zakaz pływania, lecz nikt nie przypuszczał, że przy tej pogodzie i o tej porze jakiś szaleniec postanowi odbić od brzegu, na dodatek w chybotliwym pontonie. Ostrożnie umieścił w nim swój pakunek, a potem jeszcze trzy razy wracał do samochodu, za każdym razem niosąc piętnastokilogramowe stalowe obciążniki. Ostatnim razem przytaszczył jeszcze pięciometrowy łańcuch. Mimo noktowizora musiał uważać, żeby się nie

potknąć; na szczęście znał okolicę jak własną kieszeń. Łódka zakołysała się niebezpiecznie, kiedy obwiązywał pakunek. Na koniec do łańcucha przyczepił obciążniki, a przez ostatnie ogniwa przesunął dużą kłódkę. Choć miał rękawiczki, było mu zimno w dłonie, a mróz szczypał w twarz. Wiedział, że tutaj nikt szukać nie będzie – znał miejsce w jeziorze, gdzie głębokość sięgała trzydziestu metrów. Sam je znalazł. Nawet latem woda była tak mętna, że widoczność w niej sięgała dwudziestu, może trzydziestu centymetrów. Kiedy skończył, sięgnął po zimne wiosła i wypłynął na środek. Tam

się zatrzymał, ostatni raz spojrzał na pakunek na dnie, uklęknął, przechylił się na lewą stronę, chwytając jednocześnie za łańcuch i krzywiąc się z wysiłku, przesunął balast nad burtą. Kiedy pakunek wpadł do wody, odezwało się kilka kaczek, lecz po chwili znów zapanowała cisza. Ponton się niebezpiecznie zakołysał. Słyszał, jak na powierzchni pękają bąbelki powietrza, i miał wrażenie, że do jego uszu dotarło też głuche uderzenie, kiedy po kilku sekundach ciężarki opadły na dno. Nie, myślał. Tutaj nikt przecież nie będzie szukał; jezioro już jakiś czas wcześniej zamknięto dla pływaków.

Wystarczyło co prawda kilka ciepłych dni, żeby na brzegach i wokół stanowisk z grillami pojawiali się plażowicze, lecz nieliczni lekceważyli znaki zakazujące kąpieli, a to głównie dlatego, że zapisano na nich ostrzeżenie o nieprzewidywalnym, bardzo silnym prądzie zstępującym w jeziorze. Wiadomo było, że w przeszłości porywał i topił nawet dobrych pływaków, gdyż pojawiał się w nieoczekiwanych miejscach. Odczekał jeszcze dwie minuty, po czym wrócił na brzeg. Wypuścił powietrze z łodzi, zwinął ją i zaniósł wraz z wiosłami do samochodu. Wciąż

jeszcze był sam na sam z mrokiem. Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu, obejrzał się po raz ostatni, zdjął noktowizor i usiadł za kierownicą. Odetchnął głęboko kilka razy, uruchomił silnik i ruszył. Udało mu się i nikt nigdy nie wpadnie na jego trop. To w końcu była tylko dziewczynka; ktoś zgłosi jej zaginięcie, potem rozpoczną się poszukiwania i równie szybko się skończą. Nie odczuwał współczucia ani dla niej, ani dla jej rodziców, dla których te święta będą najsmutniejsze ze wszystkich. Zresztą dlaczego miałyby obchodzić go święta innych? Dlaczego miałby się interesować uczuciami

rodziców, których nigdy nie widział, a przy tym słyszał, że i bez tego wszystkiego mieli się lada dzień rozejść? Poza tym dziewczyna sama sobie zgotowała ten los. Nie wiedział dlaczego, ale czuł ulgę i szczęście. Jeśli potwierdziłyby się zapowiedzi meteorologów, mróz skułby lodem wody jeziora, po raz pierwszy od dekady. Nie, nie męczyło go współczucie i przysiągł sobie nigdy już nie roztrząsać i nie żałować tego, co zrobił. Spoczywaj w pokoju, myślał, wracając do domu. Spoczywaj w pokoju, mój aniołku. Skończył już przygotowania do świąt, kupił wszystkie prezenty, a choinkę

chciał przystroić następnego dnia wieczorem, jak nakazywała tradycja z rodzinnego domu – tradycja, którą chciał przekazać dalej. Merry Christmas.

Wtorek, 18 czerwca, wiele lat później Był paskudnie upalny dzień, a słupki termometrów wskazywały mordercze trzydzieści siedem stopni Celsjusza. Krótko po dziewiętnastej do niemal pustego o tej porze lokalu weszła młoda kobieta w towarzystwie nastolatki. Przy jednym z bocznych stolików siedziała parka tak zajęta sobą, że nawet nie zwróciła uwagi na nowych gości. W środku panował chłód, stanowiąc przyjemny kontrast dla gorąca na zewnątrz. W powietrzu unosił się zapach

włoskiej kuchni, południowych przypraw i wina, a z ukrytych głośników sączyła się cicha muzyka. Kobieta i dziewczyna wybrały stolik pod oknem i usiadły na rustykalnych krzesłach. Miały dobry widok na parking przed wejściem i część stadniny ze stajniami. Wszystko tonęło w oślepiająco jasnym słońcu, a o tej porze roku trzeba było poczekać jeszcze przynajmniej dwie i pół godziny, by pasmo gór Taunus skryło okolicę w cieniu. Pot stopniowo parował ze skóry dziewczyny, aż jedynie na czole pozostało kilka pojedynczych kropli. – Czego się napijesz? – zapytała

kobieta przyjemnym, miękkim głosem. Ubrana była w wysokie nad kolana skórzane buty do jazdy konnej, bryczesy w kolorze khaki i białą bluzkę z krótkim rękawem. Miała wyrazistą twarz, lekko wystające kości policzkowe, mały, prosty nos i delikatnie pomalowane, pełne usta. Bardzo dbała o skórę i poruszała się z wrodzoną elegancją. Ciepłymi, brązowymi oczyma spojrzała na nastolatkę. – A może wolałabyś coś zjeść? Podają tutaj wspaniałą lazanię. Dziewczyna potrząsnęła głową. Miała krótkie, rudoblond włosy, zielone oczy i miękkie, pełne usta o lekko

opadających kącikach. Mimo młodego wieku, jej figura była bardzo kobieca, a dżinsy i krótka niebieska bluzka tylko to podkreślały. Sprawiała przy tym wrażenie lekko wystraszonej. – Poproszę tylko sok pomarańczowy. Odchyliła się na oparcie, splotła dłonie na brzuchu i spuściła wzrok. Wydawało się, że jest skrępowana tą sytuacją. – Naprawdę nie masz ochoty na lazanię? Ja stawiam. – Kobieta powtórzyła zaproszenie i zaśmiała się ciepło, choć na tyle cicho, by tylko jej towarzyszka to słyszała. – Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.

Kobieta gestem przywołała kelnera i podyktowała mu zamówienie. Poprosiła o sok pomarańczowy dla dziewczyny, a dla siebie lampkę czerwonego wina. Chwilę później młody, wysoki mężczyzna w białej koszuli, ciemnych spodniach i kamizelce przyniósł napoje. – Za twoje zdrowie i twoją przyszłość – powiedziała, unosząc kieliszek. Nastolatka uśmiechnęła się z zakłopotaniem, upiła łyk soku i znieruchomiała ze szklanką w ręku. – Miriam, jesteś strasznie spięta. Co się dzieje?

– Nic, nic takiego. Odstawiła kieliszek, z kieszeni wyjęła paczkę papierosów. Zapaliła, zaciągnęła się głęboko i oparła łokciami na stole. – Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Jeździsz u nas regularnie już od dwóch miesięcy i... no cóż, nie wiem, jak to powiedzieć, ale myślę, że nadszedł czas, żeby porozmawiać o twojej przyszłości. Zaciągnęła się papierosem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Zauważyłam, że jazda konna sprawia ci wiele przyjemności. Czy chciałabyś zostać członkiem naszej grupy?

Nastolatka potaknęła i jednocześnie skrzywiła usta. Każdy jej ruch, każde spojrzenie wyrażało niepewność. Kobieta zdusiła niedopalonego papierosa, nachyliła się jeszcze niżej nad stolikiem i powiedziała: – Wiesz, że masz wielki talent? Nie, nie możesz tego wiedzieć. Ale ja to w tobie wyczuwam. Sposób, w jaki obchodzisz się z końmi, to jak się z nimi komunikujesz... Powiem inaczej: masz wspaniałe podejście do zwierząt. I możesz mi wierzyć, one to czują. – Zamilkła na chwilę i upiła łyk wina, po czym szybko odstawiła kieliszek. – Kochasz konie, prawda? Oczywiście,

idiotyczne pytanie z mojej strony. A konie kochają ciebie. Daj mi dłoń, coś ci pokażę. Dziewczyna zawahała się, ale w końcu wyciągnęła rękę. – Masz piękne palce... takie delikatne i smukłe... pewnie się zastanawiasz, po co ci to wszystko mówię, więc nie będę owijała w bawełnę. – Wciąż trzymała ciepłą dłoń dziewczyny i głaskała ją delikatnie. – Konie to bardzo silne zwierzęta. Czasem wystarczy jedno kopnięcie, żeby zabić nieostrożnego jeźdźca. Ale jednocześnie są bardzo wrażliwe i delikatne, tak jak twoje palce. I wyobraź sobie, że nawet tak

delikatną dłonią możesz całkowicie zapanować nad wierzchowcem. Władza nad koniem nie oznacza sprawiania im bólu, o nie. W rzeczywistości reagują nawet na najdelikatniejszy dotyk. To najwrażliwsze stworzenia, jakie znam. Nieraz słyszałam opinie, że do jazdy potrzeba pejcza albo ostróg, bo tylko wtedy będą posłuszne. Tyle że ci, co tak twierdzą, nie rozumieją bólu, jaki zadają tym wrażliwym zwierzętom. Choć trudno w to uwierzyć, koń czuje nawet muchę, która po nim łazi. Mało kto o tym wie. Żeby koń był posłuszny, wystarczy pogłaskać go między uszami i popatrzeć mu czule w oczy. Spójrz na mnie.

Nastolatka uniosła wzrok, ale jednocześnie zmarszczyła delikatnie brwi. Przez chwilę patrzyła swej towarzyszce w oczy. – Właściwym spojrzeniem możesz wiele zdziałać. Jesteś wspaniałą dziewczyną, a do tego bardzo piękną. Na pewno masz już chłopaka... – Nie, nie mam – przerwała jej nastolatka, która naraz poczuła, że dotyk kobiety stał się nieprzyjemny. – Ale chyba miałaś wcześniej? – Nie, nie miałam – odparła, tym razem z zakłopotaniem, i odwróciła wzrok. – Poza tym mam dopiero czternaście lat. Mam jeszcze na to