mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Galbraith Robert [Rowling] - Cormoran Strike 1 - Wolanie kukułki

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Galbraith Robert [Rowling] - Cormoran Strike 1 - Wolanie kukułki.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1909 stron)

Przełożyła z angielskiego Anna Gralak

Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 2013

Tytuł oryginału The Cuckoo’s Calling Projekt okładki: LBBG – Sian Wilson Ilustracje na okładce © Arcangel Images/Ilona Wellmann © Trevillion Images/Yolande De Kort Redakcja: Małgorzata Grochocka Korekta: Anna Kurzyca Redakcja techniczna: Adam Kolenda Copyright © 2013 Robert Galbraith Limited.

Polish editions © Publicat S.A. MMXIII (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. Powieść wydana po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2013 roku przez Sphere. Osobiste prawa autorskie zastrzeżone. Wszelkie postaci i wydarzenia opisane w tym utworze, poza znajdującymi się w domenie publicznej, są fikcyjne, a jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany, przechowywany ani przesyłany w żadnej formie ani żadnymi środkami, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy. Utwór nie może też być rozpowszechniany w oprawie lub okładce innej niż oryginalna oraz w formie innej niż ta, w której został wydany. Wydanie elektroniczne 2013 ISBN 978-832-715-118-6 Wydawnictwo Dolnośląskie 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62

oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat www.wydawnictwodolnoslaskie.pl Konwersja i edycja publikacji

Spis treści Dedykacja Prolog Trzy miesiące później – Część pierwsza 1 2 3 4 5 6 7 Część druga 1

2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 Część trzecia 1 2 3 4 5 6

7 8 9 10 Część czwarta 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12

13 14 Część piąta 1 2 Epilog Dziesięć dni później Przypisy

Prawdziwemu Deeby’emu z podziękowaniami Czemu się urodziłaś wraz ze śniegu nastaniem? Powinno było cię witać kukułki wołanie

Albo winne grona, co w zieleni trwają Lub chociaż jaskółki, które się zbierają Do wyścigu ze światem, By nie umrzeć latem. Czemu umarłaś, nim owce skończyły skubanie? Powinno było cię żegnać jabłek z drzew spadanie, Gdy konika polnego koniec jest już blisko, A łan pszenny się zmienia w rozmokłe ściernisko I wiatr cicho zawodzi Bo słodycz odchodzi.

Christina G. Rossetti, Elegia

PROLOG Is demum miser est, cuius nobilitas miserias nobilitat. Nieszczęśliwy ten, którego sława rozsławia jego nieszczęścia. Lucjusz Akcjusz, Telephus Gwar na ulicy przypominał bzyczenie much. Tłum fotoreporterów

za obstawionymi policją barierkami trzymał w pogotowiu długonose aparaty, a wydychane przez niego powietrze unosiło się jak para. Śnieg nieustannie padał na czapki i ramiona; palce w rękawiczkach przecierały szkło obiektywów. Od czasu do czasu rozlegało się niemrawe pstrykanie. To gapie urozmaicali sobie czas oczekiwania, robiąc zdjęcia ustawionego na środku ulicy białego płóciennego namiotu, widocznych za nim drzwi wysokiego apartamentowca

z czerwonej cegły i balkonu na ostatnim piętrze, z którego wypadło ciało. Za zwartym tłumem paparazzich stały białe vany z olbrzymimi talerzami satelitarnymi na dachach, a dziennikarze, także z zagranicy, mówili do mikrofonów, przy których sterczeli dźwiękowcy w słuchawkach. Między nagraniami reporterzy przytupywali i ogrzewali ręce o gorące kubki z kawą przyniesione z zatłoczonej kawiarni kilka przecznic dalej.

Dla zabicia czasu kamerzyści w wełnianych czapkach filmowali plecy fotoreporterów, balkon i namiot zasłaniający zwłoki. Potem ustawiali się do szerokich ujęć chaosu, który rozpętał się na spokojnej i zaśnieżonej ulicy Mayfair między szeregami lśniących czarnych drzwi otoczonych portykami z białego kamienia i sztucznie kształtowanymi krzewami. Wejście do budynku numer osiemnaście odgrodzono taśmą. Za nią, w korytarzu, przemykali funkcjonariusze policji, a wśród nich ubrani

na biało eksperci z zakresu medycyny sądowej. Stacje telewizyjne podawały tę wiadomość już od kilku godzin. Po obu stronach ulicy tłoczyli się ludzie trzymani w bezpiecznej odległości przez policję. Niektórzy przyszli specjalnie, żeby popatrzeć, inni przystanęli w drodze do pracy. Wielu podnosiło telefony komórkowe, by przed odejściem porobić zdjęcia. Pewien młody mężczyzna, nie wiedząc, o który balkon chodzi, sfotografował wszystkie po kolei, nawet środkowy, zastawiony rzędem

iglaków utrudniających dostęp każdemu, kto chciałby się przecisnąć między tymi trzema zadbanymi gęstymi kulami. Grupa dziewczyn przyniosła kwiaty i wśród kamer przekazała je policjantom, a ci, nie wiedząc jeszcze, gdzie je umieścić, ostrożnie ułożyli bukiety z tyłu policyjnej furgonetki, czując, jak obiektywy śledzą każdy ich ruch. Korespondenci przysłani przez całodobowe stacje informacyjne serwowali nieprzerwany strumień

komentarzy i spekulacji skupiających się na kilku sensacyjnych faktach, do których udało im się dotrzeć. – ...około drugiej w nocy ze swojego apartamentu. Policję zawiadomił ochroniarz zatrudniony w budynku... – ...nic nie wskazuje na to, by szykowano się do zabrania ciała, więc niektórzy zaczynają spekulować... – ...żadnych informacji na temat tego, czy w chwili, gdy wypadała z balkonu, była sama... – ...ekipy weszły do środka

w celu dokładnego przeszukania budynku. Namiot wypełnił się chłodnym światłem. Dwaj mężczyźni kucnęli przy zwłokach, gotowi włożyć je wreszcie do plastikowego worka. Z głowy wyciekło na śnieg trochę krwi. Twarz była roztrzaskana i opuchnięta, jedno oko zamieniło się w szparkę, a drugie w skrawek zmatowiałej bieli między nabrzmiałymi powiekami. Cekiny połyskujące na bluzce denatki w subtelnie zmieniającym się świetle stwarzały nieprzyjemne

wrażenie ruchu, jakby znów oddychała albo napinała mięśnie, szykując się do wstania. Odgłosy śniegu padającego na płócienny dach namiotu przypominały uderzenia opuszków palców. – Gdzie ta cholerna karetka? Komisarz Roy Carver coraz bardziej się denerwował. Był brzuchatym mężczyzną o twarzy koloru peklowanej wołowiny, a pod pachami jego koszuli widniały z reguły kręgi potu. Ograniczone zasoby cierpliwości komisarza wyczerpały się już wiele godzin

temu. Tkwił tu prawie tak długo jak zwłoki. Tak bardzo zmarzły mu stopy, że ledwie je czuł, a z głodu kręciło mu się w głowie. – Będzie za dwie minuty – odpowiedział bezwiednie na pytanie przełożonego sierżant Eric Wardle, który wszedł właśnie do namiotu z komórką przyciśniętą do ucha. – Przed chwilą znalazłem dla niej miejsce. Carver coś burknął. Jego zły humor jeszcze bardziej pogarszało przekonanie, że Wardle’a cieszy obecność

dziennikarzy. Miał wrażenie, że gdy kilka razy wychodzili z namiotu, chłopięco przystojny Wardle z gęstymi falowanymi brązowymi włosami, które teraz przyprószył śnieg, specjalnie zwlekał z powrotem. – Kiedy zabiorą zwłoki, zniknie stąd to całe towarzystwo – powiedział Wardle, nie odrywając wzroku od dziennikarzy. – Nikt nie zniknie, dopóki będziemy się zachowywać, jakby ta ulica była pieprzonym miejscem zbrodni – warknął Carver.