Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden fragment niniejszego
utworu nie może być
reprodukowany, przechowywany
ani przesyłany w żadnej formie ani
żadnymi środkami, bez uprzedniej
pisemnej zgody wydawcy. Utwór
nie może też być
rozpowszechniany w oprawie lub
okładce innej niż oryginalna oraz
w formie innej niż ta, w której
został wydany.
Wydanie elektroniczne 2013
ISBN 978-832-715-118-6
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
oddział Publicat S.A. w Poznaniu
tel. 71 785 90 40, fax
71 785 90 66
e-mail:
wydawnictwodolnoslaskie@publicat
www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Konwersja i edycja publikacji
Spis treści
Dedykacja
Prolog
Trzy miesiące później –
Część pierwsza
1
2
3
4
5
6
7
Część druga
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
Część trzecia
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Część czwarta
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
Część piąta
1
2
Epilog
Dziesięć dni później
Przypisy
Prawdziwemu Deeby’emu
z podziękowaniami
Czemu się urodziłaś wraz
ze śniegu nastaniem?
Powinno było cię witać kukułki
wołanie
Albo winne grona, co w zieleni
trwają
Lub chociaż jaskółki, które się
zbierają
Do wyścigu ze światem,
By nie umrzeć latem.
Czemu umarłaś, nim owce
skończyły skubanie?
Powinno było cię żegnać jabłek
z drzew spadanie,
Gdy konika polnego koniec jest
już blisko,
A łan pszenny się zmienia
w rozmokłe ściernisko
I wiatr cicho zawodzi
Bo słodycz odchodzi.
Christina G. Rossetti, Elegia
PROLOG
Is demum miser est, cuius
nobilitas miserias nobilitat.
Nieszczęśliwy ten, którego
sława rozsławia jego
nieszczęścia.
Lucjusz Akcjusz, Telephus
Gwar na ulicy przypominał
bzyczenie much. Tłum
fotoreporterów
za obstawionymi policją
barierkami trzymał
w pogotowiu długonose aparaty,
a wydychane przez niego
powietrze unosiło się jak para.
Śnieg nieustannie padał
na czapki i ramiona; palce
w rękawiczkach przecierały
szkło obiektywów. Od czasu
do czasu rozlegało się
niemrawe pstrykanie. To gapie
urozmaicali sobie czas
oczekiwania, robiąc zdjęcia
ustawionego na środku ulicy
białego płóciennego namiotu,
widocznych za nim drzwi
wysokiego apartamentowca
z czerwonej cegły i balkonu
na ostatnim piętrze, z którego
wypadło ciało.
Za zwartym tłumem
paparazzich stały białe vany
z olbrzymimi talerzami
satelitarnymi na dachach,
a dziennikarze, także
z zagranicy, mówili
do mikrofonów, przy których
sterczeli dźwiękowcy
w słuchawkach. Między
nagraniami reporterzy
przytupywali i ogrzewali ręce
o gorące kubki z kawą
przyniesione z zatłoczonej
kawiarni kilka przecznic dalej.
Dla zabicia czasu kamerzyści
w wełnianych czapkach
filmowali plecy fotoreporterów,
balkon i namiot zasłaniający
zwłoki. Potem ustawiali się
do szerokich ujęć chaosu, który
rozpętał się na spokojnej
i zaśnieżonej ulicy Mayfair
między szeregami lśniących
czarnych drzwi otoczonych
portykami z białego kamienia
i sztucznie kształtowanymi
krzewami. Wejście do budynku
numer osiemnaście odgrodzono
taśmą. Za nią, w korytarzu,
przemykali funkcjonariusze
policji, a wśród nich ubrani
na biało eksperci z zakresu
medycyny sądowej.
Stacje telewizyjne podawały
tę wiadomość już od kilku
godzin. Po obu stronach ulicy
tłoczyli się ludzie trzymani
w bezpiecznej odległości przez
policję. Niektórzy przyszli
specjalnie, żeby popatrzeć, inni
przystanęli w drodze do pracy.
Wielu podnosiło telefony
komórkowe, by przed odejściem
porobić zdjęcia. Pewien młody
mężczyzna, nie wiedząc, o który
balkon chodzi, sfotografował
wszystkie po kolei, nawet
środkowy, zastawiony rzędem
iglaków utrudniających dostęp
każdemu, kto chciałby się
przecisnąć między tymi trzema
zadbanymi gęstymi kulami.
Grupa dziewczyn przyniosła
kwiaty i wśród kamer
przekazała je policjantom, a ci,
nie wiedząc jeszcze, gdzie je
umieścić, ostrożnie ułożyli
bukiety z tyłu policyjnej
furgonetki, czując, jak
obiektywy śledzą każdy ich
ruch.
Korespondenci przysłani
przez całodobowe stacje
informacyjne serwowali
nieprzerwany strumień
komentarzy i spekulacji
skupiających się na kilku
sensacyjnych faktach,
do których udało im się dotrzeć.
– ...około drugiej w nocy
ze swojego apartamentu. Policję
zawiadomił ochroniarz
zatrudniony w budynku...
– ...nic nie wskazuje na to,
by szykowano się do zabrania
ciała, więc niektórzy zaczynają
spekulować...
– ...żadnych informacji
na temat tego, czy w chwili, gdy
wypadała z balkonu, była
sama...
– ...ekipy weszły do środka
w celu dokładnego przeszukania
budynku.
Namiot wypełnił się chłodnym
światłem. Dwaj mężczyźni
kucnęli przy zwłokach, gotowi
włożyć je wreszcie
do plastikowego worka. Z głowy
wyciekło na śnieg trochę krwi.
Twarz była roztrzaskana
i opuchnięta, jedno oko
zamieniło się w szparkę,
a drugie w skrawek zmatowiałej
bieli między nabrzmiałymi
powiekami. Cekiny połyskujące
na bluzce denatki w subtelnie
zmieniającym się świetle
stwarzały nieprzyjemne
wrażenie ruchu, jakby znów
oddychała albo napinała
mięśnie, szykując się
do wstania. Odgłosy śniegu
padającego na płócienny dach
namiotu przypominały
uderzenia opuszków palców.
– Gdzie ta cholerna karetka?
Komisarz Roy Carver coraz
bardziej się denerwował. Był
brzuchatym mężczyzną
o twarzy koloru peklowanej
wołowiny, a pod pachami jego
koszuli widniały z reguły kręgi
potu. Ograniczone zasoby
cierpliwości komisarza
wyczerpały się już wiele godzin
temu. Tkwił tu prawie tak długo
jak zwłoki. Tak bardzo zmarzły
mu stopy, że ledwie je czuł,
a z głodu kręciło mu się
w głowie.
– Będzie za dwie minuty –
odpowiedział bezwiednie
na pytanie przełożonego
sierżant Eric Wardle, który
wszedł właśnie do namiotu
z komórką przyciśniętą do ucha.
– Przed chwilą znalazłem dla
niej miejsce.
Carver coś burknął. Jego zły
humor jeszcze bardziej
pogarszało przekonanie,
że Wardle’a cieszy obecność
dziennikarzy. Miał wrażenie,
że gdy kilka razy wychodzili
z namiotu, chłopięco przystojny
Wardle z gęstymi falowanymi
brązowymi włosami, które teraz
przyprószył śnieg, specjalnie
zwlekał z powrotem.
– Kiedy zabiorą zwłoki,
zniknie stąd to całe
towarzystwo – powiedział
Wardle, nie odrywając wzroku
od dziennikarzy.
– Nikt nie zniknie, dopóki
będziemy się zachowywać,
jakby ta ulica była pieprzonym
miejscem zbrodni – warknął
Carver.
Przełożyła z angielskiego Anna Gralak
Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 2013
Tytuł oryginału The Cuckoo’s Calling Projekt okładki: LBBG – Sian Wilson Ilustracje na okładce © Arcangel Images/Ilona Wellmann © Trevillion Images/Yolande De Kort Redakcja: Małgorzata Grochocka Korekta: Anna Kurzyca Redakcja techniczna: Adam Kolenda Copyright © 2013 Robert Galbraith Limited.
Polish editions © Publicat S.A. MMXIII (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. Powieść wydana po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2013 roku przez Sphere. Osobiste prawa autorskie zastrzeżone. Wszelkie postaci i wydarzenia opisane w tym utworze, poza znajdującymi się w domenie publicznej, są fikcyjne, a jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących lub zmarłych jest całkowicie przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany, przechowywany ani przesyłany w żadnej formie ani żadnymi środkami, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy. Utwór nie może też być rozpowszechniany w oprawie lub okładce innej niż oryginalna oraz w formie innej niż ta, w której został wydany. Wydanie elektroniczne 2013 ISBN 978-832-715-118-6 Wydawnictwo Dolnośląskie 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat www.wydawnictwodolnoslaskie.pl Konwersja i edycja publikacji
Spis treści Dedykacja Prolog Trzy miesiące później – Część pierwsza 1 2 3 4 5 6 7 Część druga 1
2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 Część trzecia 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 Część czwarta 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
13 14 Część piąta 1 2 Epilog Dziesięć dni później Przypisy
Prawdziwemu Deeby’emu z podziękowaniami Czemu się urodziłaś wraz ze śniegu nastaniem? Powinno było cię witać kukułki wołanie
Albo winne grona, co w zieleni trwają Lub chociaż jaskółki, które się zbierają Do wyścigu ze światem, By nie umrzeć latem. Czemu umarłaś, nim owce skończyły skubanie? Powinno było cię żegnać jabłek z drzew spadanie, Gdy konika polnego koniec jest już blisko, A łan pszenny się zmienia w rozmokłe ściernisko I wiatr cicho zawodzi Bo słodycz odchodzi.
Christina G. Rossetti, Elegia
PROLOG Is demum miser est, cuius nobilitas miserias nobilitat. Nieszczęśliwy ten, którego sława rozsławia jego nieszczęścia. Lucjusz Akcjusz, Telephus Gwar na ulicy przypominał bzyczenie much. Tłum fotoreporterów
za obstawionymi policją barierkami trzymał w pogotowiu długonose aparaty, a wydychane przez niego powietrze unosiło się jak para. Śnieg nieustannie padał na czapki i ramiona; palce w rękawiczkach przecierały szkło obiektywów. Od czasu do czasu rozlegało się niemrawe pstrykanie. To gapie urozmaicali sobie czas oczekiwania, robiąc zdjęcia ustawionego na środku ulicy białego płóciennego namiotu, widocznych za nim drzwi wysokiego apartamentowca
z czerwonej cegły i balkonu na ostatnim piętrze, z którego wypadło ciało. Za zwartym tłumem paparazzich stały białe vany z olbrzymimi talerzami satelitarnymi na dachach, a dziennikarze, także z zagranicy, mówili do mikrofonów, przy których sterczeli dźwiękowcy w słuchawkach. Między nagraniami reporterzy przytupywali i ogrzewali ręce o gorące kubki z kawą przyniesione z zatłoczonej kawiarni kilka przecznic dalej.
Dla zabicia czasu kamerzyści w wełnianych czapkach filmowali plecy fotoreporterów, balkon i namiot zasłaniający zwłoki. Potem ustawiali się do szerokich ujęć chaosu, który rozpętał się na spokojnej i zaśnieżonej ulicy Mayfair między szeregami lśniących czarnych drzwi otoczonych portykami z białego kamienia i sztucznie kształtowanymi krzewami. Wejście do budynku numer osiemnaście odgrodzono taśmą. Za nią, w korytarzu, przemykali funkcjonariusze policji, a wśród nich ubrani
na biało eksperci z zakresu medycyny sądowej. Stacje telewizyjne podawały tę wiadomość już od kilku godzin. Po obu stronach ulicy tłoczyli się ludzie trzymani w bezpiecznej odległości przez policję. Niektórzy przyszli specjalnie, żeby popatrzeć, inni przystanęli w drodze do pracy. Wielu podnosiło telefony komórkowe, by przed odejściem porobić zdjęcia. Pewien młody mężczyzna, nie wiedząc, o który balkon chodzi, sfotografował wszystkie po kolei, nawet środkowy, zastawiony rzędem
iglaków utrudniających dostęp każdemu, kto chciałby się przecisnąć między tymi trzema zadbanymi gęstymi kulami. Grupa dziewczyn przyniosła kwiaty i wśród kamer przekazała je policjantom, a ci, nie wiedząc jeszcze, gdzie je umieścić, ostrożnie ułożyli bukiety z tyłu policyjnej furgonetki, czując, jak obiektywy śledzą każdy ich ruch. Korespondenci przysłani przez całodobowe stacje informacyjne serwowali nieprzerwany strumień
komentarzy i spekulacji skupiających się na kilku sensacyjnych faktach, do których udało im się dotrzeć. – ...około drugiej w nocy ze swojego apartamentu. Policję zawiadomił ochroniarz zatrudniony w budynku... – ...nic nie wskazuje na to, by szykowano się do zabrania ciała, więc niektórzy zaczynają spekulować... – ...żadnych informacji na temat tego, czy w chwili, gdy wypadała z balkonu, była sama... – ...ekipy weszły do środka
w celu dokładnego przeszukania budynku. Namiot wypełnił się chłodnym światłem. Dwaj mężczyźni kucnęli przy zwłokach, gotowi włożyć je wreszcie do plastikowego worka. Z głowy wyciekło na śnieg trochę krwi. Twarz była roztrzaskana i opuchnięta, jedno oko zamieniło się w szparkę, a drugie w skrawek zmatowiałej bieli między nabrzmiałymi powiekami. Cekiny połyskujące na bluzce denatki w subtelnie zmieniającym się świetle stwarzały nieprzyjemne
wrażenie ruchu, jakby znów oddychała albo napinała mięśnie, szykując się do wstania. Odgłosy śniegu padającego na płócienny dach namiotu przypominały uderzenia opuszków palców. – Gdzie ta cholerna karetka? Komisarz Roy Carver coraz bardziej się denerwował. Był brzuchatym mężczyzną o twarzy koloru peklowanej wołowiny, a pod pachami jego koszuli widniały z reguły kręgi potu. Ograniczone zasoby cierpliwości komisarza wyczerpały się już wiele godzin
temu. Tkwił tu prawie tak długo jak zwłoki. Tak bardzo zmarzły mu stopy, że ledwie je czuł, a z głodu kręciło mu się w głowie. – Będzie za dwie minuty – odpowiedział bezwiednie na pytanie przełożonego sierżant Eric Wardle, który wszedł właśnie do namiotu z komórką przyciśniętą do ucha. – Przed chwilą znalazłem dla niej miejsce. Carver coś burknął. Jego zły humor jeszcze bardziej pogarszało przekonanie, że Wardle’a cieszy obecność
dziennikarzy. Miał wrażenie, że gdy kilka razy wychodzili z namiotu, chłopięco przystojny Wardle z gęstymi falowanymi brązowymi włosami, które teraz przyprószył śnieg, specjalnie zwlekał z powrotem. – Kiedy zabiorą zwłoki, zniknie stąd to całe towarzystwo – powiedział Wardle, nie odrywając wzroku od dziennikarzy. – Nikt nie zniknie, dopóki będziemy się zachowywać, jakby ta ulica była pieprzonym miejscem zbrodni – warknął Carver.