Prolog
Pan Prąd: Witaj : )
Szarlotka: Hej, Maćku! Pogadamy jutro, bo piszę na zlecenie
opowiadanie i nie chcę się odrywać od pracy...
Pan Prąd: Rozumiem, nie chce ci się dla mnie przerwać pisania
o... Jak to mówiłaś: „Kobiecym różowym kwiecie pokrytym rosą”?
Szarlotka: Tym razem nie piszę tekstu poradniczego o kobiecych
łechtaczkach i orgazmach. Mam akurat zamówienie na opowiadanie
w stylu oral erotic dla kobiet… więc się wczuwam...
Pan Prąd: Piszesz piórem?
Szarlotka: Żartujesz sobie? Piszę na komputerze, no ale żeby
zaspokoić twoją ciekawość, to… używam również myszki…
Pan Prąd: Mhhmm… Ja się tylko zastanawiałem, w jaki sposób
się wczuwasz... : )
Szarlotka: Używając wyobraźni oczywiście, matołku… Moje
zadanie polega właściwie tylko na opisaniu tego, co czuje kobieta,
kiedy przeżywa najlepszy seks oralny w życiu... Poza tym to oral, ale
ze strony pana w stosunku do pani, więc jakby nic trudnego do
wczucia się dla mnie.
Pan Prąd: Tzn. , że niby jak?
Szarlotka: No jak to jak? ! To proste. Wyobraź sobie, że chcesz
sprawić, by twojej ukochanej kobiecie było najlepiej na świecie... I
potrafisz to zrobić… językiem!
Pan Prąd: Językiem opuścić klapę od sedesu? ? ? Bez sensu... O
ile pamiętam z własnego doświadczenia, to każda kobieta właśnie tego
pragnie…
Szarlotka: Uwielbiam twoje poczucie humoru!
Pan Prąd: Tylko to we mnie uwielbiasz?
Szarlotka: Masz wiele zalet, ale wybacz, kochany, chyba seks
oralny w twoim wykonaniu, nawet żartobliwym, nie bardzo by mi się
spodobał... A przynajmniej byłby kiepską inspiracją do opowiadania...
No chyba że to jakaś wielka poza, a tak naprawdę właśnie rozmawiam
przez internet z najlepszym kochankiem świata, który zna potrzeby
wszystkich kobiet...
Pan Prąd: Uff! Wreszcie to zrozumiałaś! Teraz już nie mam nic
do ukrycia! Za to może znajdzie się coś do pokrycia…?
Dialog powyżej to tylko próbka tego, jak spędzałam czas przez
ostatnie miesiące. Większość mojego niezwykle cennego czasu
pochłaniała korespondencja z nieznajomymi mężczyznami. Na
drugim miejscu pod względem zajęć była jazda na rowerze. A gdzieś
na końcu czaiła się moja praca – redaktorki i autorki opowiadań w
redakcji miesięcznika z historiami o miłości „Porywy Serca” w
ogólnopolskim wydawnictwie. Owszem, zlecenia miałam różne, ale
głównie specjalizuję się w opowiadaniach erotycznych i miłosnych.
Prowadzę też stronę internetową www. porywyserca. pl. Jestem tak
zwanym ghostwriterem1
od opowiadań. Podszywam się pod różne
Kazie, Marie czy Helenki lat ileś tam, zwykle pielęgniarki,
nauczycielki lub po prostu matki, żony i kochanki z Warszawy,
Koszalina czy Szczecina. Piszę opowiadania na kształt listu ze
zwierzeniami, jaki taka czytelniczka mogłaby przysłać do „Porywów
Serca”, a czego nie robi, bo się wstydzi, bo ma inne cele, nie umie
pięknie pisać, ma to gdzieś... I potem te wynurzenia moja redakcja
publikuje, podpisując fikcyjnym imieniem, wiekiem, zawodem,
miejscem pochodzenia. Jednak moim nadrzędnym celem w życiu jest
znalezienie mężczyzny w sieci. I o tym będzie ta historia. Jak niełatwo
znaleźć ideał w sieci. A że go znaleźć można – dowodem jest właśnie
ta książka.
Spora część mojego dorosłego życia „we dwoje” polegała na
tym, jak:
Przetrwać z nieudacznikiem.
Naprawić go tak, aby stał się kimś lepszym, kimś, kogo w nim
na początku widziałam (a co oczywiście było wytworem mojej
niezdrowej wyobraźni).
Jak rzucić go w taki sposób, żeby narobić jak najmniej bałaganu.
Jak posprzątać cały ten bałagan, gdy życiowego nieudacznika
rzuciłam już naprawdę i (tym razem) konsekwentnie.
Ostatecznie zawsze przegrywałam, ale co ciekawe – nie
potrafiłam z tych porażek wyciągnąć mądrych wniosków. Kiedy
wreszcie definitywnie wyprowadziłam się od mojego ostatniego
faceta, nazwijmy go umownie Pan-porażka-życiowa-numer-
dwanaście, i otrząsnęłam się ze świadomości, że przeżyłam trzy lata
pod jednym dachem z „zabawnym i uwielbianym przez wszystkich
nieporadnym życiowo alkoholikiem”, zdecydowałam się wziąć
sprawy w swoje ręce.
Miałam dwadzieścia osiem lat i postanowiłam znaleźć przez
internet „męża idealnego na resztę życia”.
Byli życiowi partnerzy
Czy istnieją mądrzy, oczytani, mili, nawet nieprzesadnie
przystojni, acz z poczuciem humoru faceci?
To pytanie zadawałam sobie od kilku miesięcy. Wierzyłam, że
nadejdzie taki dzień, w którym spotkam kogoś na swoją miarę.
Poprzedni moi „życiowi partnerzy” w ogromnej większości nie
zasługiwali na miano „życiowi” (bo byli kompletnie niesamodzielni,
zdziecinniali, zbyt stuknięci lub nadmiernie niedorozwinięci
uczuciowo). Do określenia ich „partnerami” też bym się nie
przychylała, po tym, jak za nich prałam, gotowałam, sprzątałam,
płaciłam rachunki, spłacałam finansowe zobowiązania czy
naprawiałam cieknące krany! Raz nawet z braku wyegzekwowanego z
mojej strony partnerstwa wymieniłam w jednym z pokoi drzwi wraz z
ościeżnicami!
Zatem ci domniemani „partnerzy” okazywali się zwykle wielką
porażką. „Jeden gorszy od drugiego”, podsumowała któregoś dnia
moja mama (a ja, zbytnio unosząc się honorem, tylko przez sekundę
pochyliłam się nad tą myślą). Po latach nie mogę jednak zaprzeczyć –
coś w tym stwierdzeniu było!
Jeden był spokojny, ale sporo pił. Drugi wcale nie pił, ale wciąż
miał pretensje. Trzeciemu bieliznę prała matka, a czwarty chciał tylko
jeździć ze mną na rowerze. „Na seks przyjdzie jeszcze czas”, mawiał
do momentu, aż go porzuciłam dla piątego, który za to za seksem
przepadał, ale niekoniecznie w układach monogamiczno-
dualistycznych… Szósty chętnie mnie pocieszał, a gdy już doszłam do
siebie, to okazało się, że właściwie nie miałby nic przeciwko
wspólnemu zakupowi mieszkania (niestety wyłącznie z mojej wypłaty
i przy jego wspaniałomyślnej gotowości do meldunku w nowym
lokum).
Kim jestem?
I tak to po dwóch latach samotności – oto jestem. Ja – Karolina.
Szarlotka. Kobieta sama i troszkę samotna. Niby szumnie nazywająca
się singielką, ale w głębi duszy szukająca tej drugiej połówki…
czegokolwiek (jabłka, pomarańczy, łóżka). Od wielu lat pracuję jako
dziennikarz, redaktor, redaktor naczelny, ghostwriter i autor tekstów
poradniczych maści wszelakiej. Głównie piszę w wersji wydawanej
na papierze, ale prowadzę też stronę www. porywyserca. pl. I mam
takie bardzo, ale to bardzo malutkie marzenie – chciałabym mieć
męża. Dobrego. Mądrego. Kochanego. Mojego.
Już dawno uznałam, że w moim wieku, przy moim wyglądzie i
szczęściu znalezienie porządnego mężczyzny w realnym świecie
graniczy z cudem. Jak się ma więcej niż dwadzieścia kilka lat lub
nawet trzydzieści albo czterdzieści, to potencjalni porządni partnerzy
istnieją tylko w legendach przekazywanych sobie z ust do ust na
sabatach czarownic.
Jak szukać męża
Pamiętam, jak kiedyś z Królową, czyli ówczesną redaktor
naczelną „Porywów Serca”, śmiałyśmy się z napisanego przez
koleżankę opowiadania o samotnej kobiecie. Było ono tak nierealne,
że nigdy nie zostało wydrukowane! Historia mówiła o zdesperowanej
dziewczynie, która uparła się znaleźć miłość swojego życia. A w jaki
sposób? To było najzabawniejsze. Otóż kiedy tylko widziała w
tramwaju lub autobusie przystojnego faceta, upuszczała pod jego nogi
bilet. Miała taką fiksację, że ten, który go podniesie, będzie miłością
jej życia. Pamiętam, że z Królową zaśmiewałyśmy się do łez z
naiwności tej historyjki.
Ile trzeba mieć wyobraźni i jaki umysł, żeby wierzyć w takie
spotkanie w tramwaju? Wniosek numer jeden nasuwa się sam –
chłopak jest biedny, bo korzysta z komunikacji miejskiej. Ergo – nie
ma auta! Nie ma auta, zatem (wniosek numer dwa) – zarabia niewiele.
A w wieku „trzydzieści plus” dobrze byłoby mieć coś swojego,
choćby auto. A jak nie ma auta, to i mieszkania własnego mu brak
(wniosek numer trzy). Wynik – dziewczyna, nawet jeśli pozna miłość
życia w tramwaju, to i tak będzie klepać biedę przez lata. Zakładamy
bowiem, że u niej też z kasą krucho (jeździ tramwajem, zatem nie ma
auta, pewnie nie ma też mieszkania itd. ).
Wiedziałam, że w moim przypadku znalezienie faceta na numer
z upuszczanym biletem nie przejdzie. Po pierwsze, ja zwykle w
tramwaju czytam książki. Jeślibym się skupiała na ciągłym rzucaniu
biletu, to moja wiedza o świecie diametralnie by się skurczyła. Po
drugie i najważniejsze, metoda z biletem jest szczególną porażką w
okresie jesienno-zimowo-wiosennym (czyli przez trzy czwarte roku w
Polsce), kiedy na dworze leje deszcz lub pada śnieg. Wtedy
upuszczasz bilet na zabłoconą podłogę. I po bilecie (chyba że ci się
przystojny kontroler trafi, ale to już historia na inne opowiadanie). A
może rzucać facetowi pod nogi bilet zalaminowany! Genialne! Masz
zwykły bilet w kieszeni (prawdziwy i skasowany) a w portfelu zawsze
jeden egzemplarz zalaminowany. Taka przynęta. I tę przynętę rzucasz
w tramwajowe błocko. I tak do skutku… Tylko z zalaminowanym
biletem już nie jest tak romantycznie, przyznacie.
Gdzie szukać
Nigdy nie podjęłam nawet próby poszukania miłości przez
upuszczany w błoto bilet. Zamiast tego postawiłam na mojego
czarnego konia – internet. Miałam niejasne przeczucie, że to w nim
ukrywają się te wszystkie typy, których nie znajdziesz w knajpce,
kawiarni, na koncercie, w bibliotece czy… tramwaju!
Potrzeba czasu
Niejasno wierzyłam (a teraz już wierzę święcie) w to, że
znalezienie w sieci drugiej połówki jest możliwe. Niestety wymaga to
od poszukiwaczki dużo czasu, nie tylko w dzień, ale także w nocy, w
weekendy i wakacje. Szukanie mężczyzny w sieci to nie praca na etat.
To praca na trzy etaty, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem
dni w tygodniu! Oto fakt najważniejszy. Bez tej świadomości dalsze
poszukiwanie nie ma sensu. Jeśli jesteś pracoholiczką, masz ścisłe
grono przyjaciół, z którymi ciągle spędzasz czas, lub bardzo
absorbującą rodzinę, to internet nie jest dla ciebie. Tutaj trzeba czasu i
cierpliwości. Ciągła korespondencja z mężczyznami to nie fraszka.
Sporo wolnych chwil wymaga zapoznanie się oraz chodzenie na
randki. Zdarzają się weekendowe wyjazdy lub dalsze, nawet
wakacyjne wycieczki. Czy jesteś na to gotowa?
Kluczowe pytania, czyli efekt szklanej kulki
Czy masz samozaparcie? Czy jesteś konsekwentna? Czy umiesz
pisać? Czy umiesz czytać? (chyba raczej tak, bo przecież czytasz ten
tekst! ). Czy jesteś na tyle zdeterminowana, a nie zdesperowana,
żeby poświęcić swój cenny czas dla grupy mężczyzn, którzy w
większości przypadków nie są tego warci? Jeśli podobnie jak ja
jesteś samotną kobietą w kwiecie jakiekolwiek wieku, to… co masz
do stracenia? Ile spraw masz do załatwienia w życiu, żeby odpuścić
świadome poszukiwanie tego jedynego? Ile prań musisz zrobić? Ile
razy odkurzyć mieszkanie? Ile sezonów Gotowych na wszystko czy
Doktora House’a obejrzeć w samotności? Ile jeszcze razy chcesz się
upić na ulubionym babskim filmie i wypłakać na ramieniu najlepszej
przyjaciółki?
Jeśli na którekolwiek z pytań odpowiedziałaś twierdząco, to
witaj na pokładzie! Ja, rozpatrując swoje beznadziejne położenie,
upiłam się co najmniej kilka razy na Kiedy Harry poznał Sally, nim
zrozumiałam, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nikt za mnie tego
nie zrobi, a mój świat właśnie skurczył się do rozmiaru dekoracyjnej
szklanej kulki ze sztucznym śniegiem. Ile razy nią potrząsnę, tyle razy
plastikowe postacie zamknięte w środku zostają na swoim miejscu. Z
każdym rokiem woda w szklanej kuli wysycha, śnieg coraz mniej się
błyszczy, a ludzikom płowieją ubranka. Kiedy to zrozumiałam,
postanowiłam zacząć znów żyć we dwoje. Postanowiłam znaleźć
męża.
Pierwszy krok – zrozumienie problemu, czyli efekt wanny
Pewnego piątku było mi bardzo smutno. Wróciłam do domu.
Czekał na mnie kot. Kiedy jednak dostał jedzenie do miski, stracił
zainteresowanie mną. Telefon milczał jak zaklęty. Żaden znajomy nie
zadzwonił, nikt z przyjaciół nie uwzględnił mnie w swoich
weekendowych wyprawach. Ile to już razy planowałam takie piątki
we własnym towarzystwie? Gorąca kąpiel po pracy z olejkiem
cedrowym lub lawendowym. A wannę miałam imponującą… Bez
problemu mieściły się w niej dwie osoby! Zresztą ogromna wanna
była największą zaletą mojego mikroskopijnego mieszkanka. Tego
piątku nalałam sobie lampkę węgierskiego pinot noir z piwnic Teleki2
.
Potem napuściłam wody do wanny. Kilka kropli lawendowego olejku,
parę świeczek. Kolejny kieliszek pinot noir. Patrzyłam na zapalone
świeczki, wdychałam zapach lawendy (podobno działa
antydepresyjnie! ) i smakowałam wino. I wtedy się rozpłakałam.
Leżałam w wielkiej dwuosobowej wannie kompletnie sama (nie licząc
lampki wina). Choć dotąd mi to nie przeszkadzało, tego wieczoru było
to uczucie przerażające. Nagle zrozumiałam, że jestem samiuteńka.
A gdybym w tym momencie umarła na zawał, wylew czy inny
udar? – pomyślałam. Policjanci, którzy znaleźliby moje napęczniałe
od wody ciało, zaśmiewaliby się pewnie do łez. Że taka samotna baba
w wannie! Nikt jej nie chciał, to z tego romantyzmu po prostu umarła.
A nos z nudów (lub głodu) pewnie odgryzł jej kot, gdy tak leżała parę
dni! Pomijając fakt, że wyglądałabym niezmiernie niekorzystnie
(napuchnięty trup z tymi wszystkimi dodatkowymi fałdami, nie licząc
cellulitu), i tak wstydziłabym się tej scenerii. Baba sama w wannie.
Świeczki i wino. Namiastka romantyczności w samotności.
Rozpłakałam się. Łkałam nad sobą i swoją projekcją nieestetycznego
trupa. Nad brakiem partnera i samotnością w zimnym łóżku. Nad
egoizmem mojego własnego kota. Co ze mną jest nie tak? Gdzie tkwi
błąd? Dlaczego wszystkie moje koleżanki kogoś mają, a ja wciąż
sama? – zastanawiałam się, kompletnie pomijając fakt, że spora część
(jeśli nie większość) moich zajętych koleżanek jest cholernie
nieszczęśliwa w życiu ze swoimi facetami i niejednokrotnie
zazdrościły mi wolności singla. A jednak gdy leżałam samotnie, nago
w dwuosobowej wannie, jakoś nie docierało do mnie, jak ogromne
mam szczęście… Płakałam szczerze nad samą sobą. Było mi siebie
żal. Sama, pijana i smutna baba. Wstyd i żal. Żal i wstyd. Płakałam
tak długo, aż zaczęły mi się trząść z zimna dłonie. I wtedy przyszła
myśl: Co ja tutaj jeszcze robię? Dlaczego NIC nie robię? Przecież jeśli
będę leżeć w wannie i ryczeć, to nic w moim życiu się nie zmieni (no,
poza tym, że mogę dostać zawału i umrzeć). Ale w ten sposób nie
znajdę faceta. A ja go przecież tak bardzo pragnę.
Poszukiwanie typu, czyli kim ma być mąż
Wyszłam z wanny. Zimna woda, w której spędziłam tak dużo
czasu, nie tylko wyżłobiła zmarszczki na moich palcach, ale też mnie
otrzeźwiła. Wytarłam ciało ręcznikiem, usiadłam na łóżku i wyjęłam
notes. Musiałam zastanowić się, jakiego typu mężczyzny pragnę i
jakiego męża chcę mieć. Z kim chcę być? Wiedziałam, że z nikim w
typie poprzednich „partnerów”. No więc z kim? Siedziałam i
rozmawiałam ze sobą na głos. Tylko w ten sposób mogłam zrozumieć
wszystkie swoje myśli. To, co niewypowiedziane, nie istnieje. Kot
patrzył na mnie z lekkim przerażeniem.
Oto, co powiedziałam wtedy o wyobrażeniu własnego męża:
@ Nie wierzę w ludzi idealnych. Nie wierzę w mężczyzn, którzy
są wszystkim. Jeśli facet byłby idealny, od razu wyszłyby przy nim
wszystkie moje wady! Zatem stawiam na nieidealnego, ale… No
właśnie. @ Mam własne mieszkanie. Chciałabym, żeby i on miał
swoje. Chyba nie szanowałabym mężczyzny, który w podobnym do
mnie wieku dorobił się mniej niż ja. A ja przecież nie mam ani
bogatych rodziców, ani bardzo dobrze płatnej pracy. Ot,
przeciętniaczka. Ale z własnym dachem nad głową. I byłoby fajnie,
gdyby ten dach miał także mój wybrany. @ Wiek zbliżony do mojego
(trzydzieści lat). Za stary odpada. Jeśli mężczyzna około czterdziestki
nie ma za sobą stałego związku, to coś z nim jest nie tak. A jeśli ma,
to raczej jest rozwodnikiem ze zobowiązaniami (patrz: dzieci, była
żona, byli teściowie, były pies itd. ). @ Ślub. Zakładam, że znajomość
z mężczyzną z sieci zakończy się ślubem (a przynajmniej powinna). A
żeby był ślub, to nie może być rozwodu, zauważyłam błyskotliwie,
spoglądając na znudzonego kota. @ Kandydat powinien być
bezdzietny. Nie zniosłabym psychicznie dzieci z poprzedniego
związku. Jestem zbyt mało dojrzała emocjonalnie, by zaakceptować
fakt, że ukochany już z kimś przedłużył gatunek! To mój warunek.
Jestem za dużą egoistką, by nie być zazdrosna o miłość, której owoce
spędzałyby z nami co drugi weekend w miesiącu, naprzemiennie
święta i miesiąc wakacji. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale skoro
nie byłyby nasze wspólne, to oznaczałoby, że musiałabym się nauczyć
je kochać, wychowywać i dzielić się z nimi ich ojcem i być może
ojcem kolejnych dzieci (tym razem wspólnych). @ Dzieci. Chcę mieć
(choć ich wizja jest dla mnie w tej chwili mglista, jak wieczór na
bagnach w okolicach Augustowa). Uważam, że na tykający
biologiczny zegar przyjdzie czas. Na razie deklaruję chęć posiadania.
@ Wygląd? Dowolny, byleby mężczyzna nie był wyjątkowo szpetny.
@ Mózg. Najważniejsze, żeby był inteligentny. Odkąd pamiętam,
zakochiwałam się w męskich mózgach. Nie ma nic piękniejszego na
świecie niż mądry mężczyzna. Jeśli posiada tę wyjątkową cechę,
reszta ma już mniejsze znaczenie. Przecież za parę lat oboje się
zestarzejemy. Jeśli dane mi będzie znaleźć mężczyznę mądrego, jego
mózg się nie zestarzeje. I to będzie najpiękniejsze. Tego właśnie
pragnę, powiedziałam do kota. Zdawałam sobie jednocześnie sprawę,
że o tę cechę charakteru będzie najtrudniej. Warto jednak szukać…@
Poczucie humoru. Niezbędne wyposażenie każdego amanta. @
Papierosy. Potencjalny kandydat nie powinien palić. Sama jestem w
tej materii neofitką i nie zdzierżę zapachu papierosów w domu. @
Alkohol. Tylko w małych ilościach (zdaję sobie sprawę, jak to brzmi
w ustach kobiety, która jeszcze godzinę temu pijana wyła w wannie za
samcem! ). Wiem tylko, że jeśli znajdę miłego, szczerego i godnego
zaufania mężczyznę, to z nim właśnie będę w tej wannie, a nie z
węgierskim pinot noir (to chyba oczywiste). Poza tym dość już w
swoim życiu nawracałam pijaków jako Matka Teresa. Czas na
stroniących od alkoholu. Do dzisiaj wkurzam się, gdy ktoś na miejsce
spotkania „mężczyzny życia” poleca mi knajpę, bar lub dyskotekę.
Jeśli facet przesiaduje w takim lokalu, to na pewno pije i pali, czyli
nie jest w moim typie, a już na pewno nie w typie mężczyzny, którego
postanowiłam poznać i zostać z nim do końca życia. @ Rozrywki?
Umiarkowanie. Zamiast bywalca dyskotek wolałabym mola
książkowego. Zamiast otłuszczonego fana gier komputerowych
wybieram aktywnego amatora sportu. Nie musi być wysportowany,
ale powinien regularnie się ruszać. Nie jestem zwolenniczką nocnego
życia w mieście, więc nazbyt rozrywkowy typ mnie nie uszczęśliwi.
Co innego mężczyzna z inteligentnym błyskiem w oku. Z takim
spędziłabym noc z radością… Niekoniecznie w mieście. Czy o czymś
zapomniałam?
@ Kolor oczu, włosów, kształt uszu, krój spodni – nieistotny. @
Podobnie znaki zodiaku są dla mnie wtórną sprawą. Szczególnie po
tym, jak przez dwa lata pisałam na zamówienie horoskopy dla pewnej
firmy, która rozsyłała te moje „gwiezdne wypociny” SMS-ami do
ludzi. Znajomi wciąż się ze mnie śmiali, bo zawsze ich pytałam: „Czy
w tym tygodniu chcesz pieniędzy, czy seksu? Obu rzeczy nie można
mieć naraz, bo SMS ma tylko 160 znaków i zwykle kilka wróżb naraz
się nie mieści”. I chociaż sobie wciąż życzyłam miłości, to jakoś nic z
tego… Pewnie do dzisiaj niektóre kobiety spod znaku Byka dziwią
się, że tydzień po tygodniu dostawały SMS-y z przepowiednią
miłosną, a nie było w nich ani słowa o seksie, pieniądzach czy
przyjaciołach. Taki los – autorka SMS-owych wróżb potrzebowała
miłości! Powyższą listę każdy może stworzyć na swój sposób.
Konieczne jest ustalenie priorytetów w poszukiwaniu partnera i cech
nadrzędnych charakteru. Tylko sprecyzowany profil jest w stanie
zaspokoić nasze potrzeby w późniejszych poszukiwaniach.
Bezpieczeństwo
@ Na początek nawet prawdziwe imię nie jest wskazane. Z
doświadczenia wiem, że kompletnie bez sensu jest też dołączanie
swojego zdjęcia. Jeśli dla ciebie wygląd ma mniejsze znaczenie niż
mózg, to prezentacja foto niewiele w tej materii zmieni. @ Jestem za
ochroną prywatności, także tej internetowej (w dobie Facebooka
brzmi to jak herezja! ). Niemniej takie mam zdanie i w tej kwestii go
nie zmienię. Najlepiej nie spowiadać się w internecie z tego, czy ma
się samodzielne mieszkanie, samochód, gdzie się pracuje. @ Nie
zgodzę się na wysyłanie zdjęć jakiemukolwiek mężczyźnie w sieci.
Co to zmieni? Nie chcę później oglądać swoich fotek z dorobionym w
Photoshopie nosem czy uszami (w najlepszym razie). Zresztą jaką
mam gwarancję, że były ukochany nie użyje mojego zdjęcia w bliżej
mi nieznanych celach? Na portalach randkowych czy
społecznościowych wszyscy i tak zamieszczają swoje najlepsze
zdjęcia typu „ja na wypasionych wakacjach”, „prężę tors przed moją
maszyną”, „całuję Sfinksa”, „widziałam Wielki Kanion”, „ten motor
to jeden z wielu w mojej kolekcji” czy „mam najmodniejsze ubranko
tego sezonu”. Najgorsze są zdjęcia typu „znam świetnie triki w
Photoshopie i nie zawaham się go użyć”. Od razu można wysnuć
wniosek, że taki facet jest grafikiem bądź informatykiem, genialnie
posługującym się elektronicznymi narzędziami. Zwykle jednak
okazuje się, że rzeczywistość jest okrutna i nawet starannie usunięte
pryszcze lub dorysowana grzywka na zakolach szybko wychodzi na
jaw podczas realnego spotkania. A wtedy obciach grafika murowany!
Dlatego nie polecam umieszczania zdjęć na własnym profilu
randkowym, a już na pewno nie takich z najlepszych wakacji sprzed
pięciu lat. @ Jeszcze kilka słów o foto. Na portalach randkowych jest
spora presja umieszczania swojego zdjęcia. Nawet sortowanie
kandydatów można ustawić według załączonych fotografii. Czy
opłaca się mieć profil z foto? Można dostać ciut więcej ofert. Tylko
czy twój wizerunek jest tego wart? @ Telefon komórkowy na kartę to
podstawa. Warto go mieć szczególnie w momentach, gdy potencjalny
kochanek okaże się świrem i jedyne, czego zapragniesz, to by więcej
do ciebie nie dzwonił. Wtedy wystarczy wyjąć kartę i kupić kolejną z
nowym numerem. Proste i skuteczne. @ Osobny adres e-mailowy.
Załóż nowe konto, którego będziesz używać tylko i wyłącznie do
korespondencji z amantami. Dzięki temu nie zostaniesz namierzona
po adresie e-mailowym, na przykład w pracy, przez nadgorliwego
wielbiciela. @ Staraj się jak najdłużej ukrywać szczegóły, po których
można by cię łatwo rozpoznać i odnaleźć: miejsce pracy, miejsce
zamieszkania, marka samochodu, imiona rodziny czy znajomych,
rodzaj ukończonych studiów czy nazwa szkoły. Potencjalni szaleńcy
w sieci rzeczywiście istnieją i naprawdę nie trzeba bardzo się wysilać,
by ich spotkać! @ Choć to oczywiste, chcę to koniecznie napisać –
umawiaj się tylko i wyłącznie w miejscach publicznych. Żadne
miejskie parki, zapomniane przez ludzi skwery, romantyczne plaże
czy pomosty nad jeziorem nie wchodzą w grę. Wystarczy chwila
nieuwagi i milutki przystojniak może zamienić twoją randkę życia w
tragiczne w skutkach przeżycie. @ Jeśli spotkałaś się w miejscu
publicznym (brawa za rozsądek), to i tak nie trać czujności. Nie daj się
(pod pozorem romantycznego spaceru przy zachodzie słońca)
zaciągnąć w przysłowiowe krzaki, ciemne uliczki, ciasne zaułki czy
inne miejsca, w których możesz stać się ofiarą przemocy. Jeśli
mężczyzna okaże się godny zaufania, to romantyczne chwile będziesz
mogła z nim przeżywać jeszcze nie raz. @ Nie ufaj nikomu, kogo nie
znasz. Co najmniej przez kilka randek. @ Nie idź po randce do niego
do domu. Ani po pierwszej, ani po drugiej. I nawet jak bardzo chcesz,
nie idź też po trzeciej… @ Słuchaj swoich zmysłów i swojego
instynktu. Jeśli czujesz, że coś jest nie tak, to od razu wiej. Dobrze
byłoby, żebyś na pierwszą randkę włożyła wygodne buty. Przydadzą
się podczas ucieczki…@ Po randce raczej nie pozwól, aby odwiózł
cię autem. Nawet w samochodzie możesz stać się potencjalną ofiarą.
Jaki masz wpływ na to, czy „wymarzony mężczyzna” nie wywiezie
cię hen za góry i lasy i nie zrobi tego, czego byś nie chciała? @ Przez
pierwsze kilka randek nie pozwalaj się odprowadzać do domu, a tym
bardziej pod drzwi własnego mieszkania. Szczególnie jeśli jedynym
twoim obrońcą w przypadku ataku byłby twój własny tłusty i ospały
koteczek, którego interesujesz tylko wtedy, gdy potrzebna mu jest do
szczęścia pełna micha karmy. Tworzenie profilu
Niestety świat bywa okrutny i żeby kogoś poznać, najpierw
trzeba się przedstawić. Opisywanie siebie chyba zawsze sprawia
ludziom wiele trudności. Bo jak to napisać? Obiektywnie? Nie da się.
W superlatywach? Szybko wyjdzie szydło z worka. Skromnie? Nikt w
nasz profil nie kliknie myszką.
Ja postawiłam na poczucie humoru i dystans.
Szczerość i prawda jest najważniejsza (to, czy chcemy mieć
dzieci z potencjalnym delikwentem, może się okazać fundamentalną
sprawą). Takich informacji, opisując siebie, nie należy zatajać.
Zauważyłam, że niscy mężczyźni zawyżają swój wzrost. Co jest
karygodne! Kobiety zaś zwykle zaniżają wagę… Co jest w pewnym
sensie wytłumaczalne… (poza tym nikogo nie powinno interesować,
ile ważę i czy mam zamiar schudnąć, czy też nie! ).
Warto także potencjalnego amanta zaintrygować. Na pewnym
rozwijającym kursie doskonalenia personalnego radzili mi, aby pisać
o konkretach. Mało zachęcająco brzmi: „interesuję się książkami”, ale
już dużo lepiej: „uwielbiam Tolkienowską fantastykę i zaczytuję się
nią godzinami”. Podobnie warto opisać swoje zamiłowania muzyczne
czy cechy charakteru.
Bez sensu jest wyrażenie: „szukam miłego faceta”. Bo kto to
niby jest? Gdyby zrobić sondę uliczną, to każdy zapytany w ankiecie
mężczyzna uzna się za miłego (nawet jeśli jest wrednym
skurczybykiem! ). Bycie miłym to żadna cecha charakteru. Podobnie
jest z poczuciem humoru – nie wiedzieć czemu wszyscy twierdzą, że
je mają. Tylko dlaczego po ulicach chodzi tylu smutnych ludzi? Ale
już zmysłowość, odwaga, pewność siebie, asertywność czy szczęście
są unikatowe.
I tak, krok po kroku, powstał mój randkowy profil w internecie.
Jeśli szukacie miłości życia, to po lekturze zachęcam także do
stworzenia własnego!
Typ: konsekwentna poszukiwaczka męża
Pseudo: Szarlotka
Kilka słów o mnie: Jestem słodka, gdy zechcę, gorzka, gdy mnie
ktoś zmusza. Porozmawiasz ze mną o prawie każdym filmie, odkryję
przed tobą tajemniczy świat Węgier. Jeśli masz poczucie humoru i
szukasz kogoś nieprzeciętnego – to dobrze trafiłeś.
Aktualny stan: wolny
Miejsce zamieszkania: Wrocław
Wiek: 29 lat
Płeć: kobieta
Orientacja seksualna: heteroseksualna
Dzieci: nie mam i chcę mieć
Wzrost: 169 cm
Kolor włosów: rude
Kolor oczu: niebieskie
Znak zodiaku: Byk
Nauka: ukończyłam studia (wykształcenie wyższe)
Alkohol: piję w normalnych granicach
Papierosy: nie palę
Zainteresowania: jazda na rowerze to dla mnie sposób na
odprężenie. Podobnie książki, filmy, podróże, szeroko pojęta tematyka
science fiction i fantasy. Przynajmniej raz w roku odwiedzam Węgry,
bo kocham ten kraj. Dobrze się czuję w tematach historii II wojny
światowej i średniowiecznych warowni.
Wizja partnera: Szukam mężczyzny z poczuciem własnej
wartości. Kogoś, kto chce pozostać na dłużej i tworzyć ze mną nowy
świat. Ważne, byś miał rozum w głowie i płomień w sercu.
No i tak „wyprofilowana” zaczęłam szukać męża.
Typ: szukam przyjaciółki, a ty jesteś dla mnie idealna
Imię: Maciek
Pseudo: Pan Prąd
Kilka słów o mnie: Jestem sympatyczny i kulturalny, choć nie
wiem, czy w dzisiejszych czasach to zalety? Nie staram się być kimś
innym, niż jestem w rzeczywistości. Najlepiej wypadam przy bliższym
poznaniu. Choć zdania na ten temat są od lat podzielone.
Aktualny stan: brak danych
Miejsce zamieszkania: Wrocław
Wiek: 33 lata
Płeć: mężczyzna
Wzrost: 178 cm
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: czarne
Znak zodiaku: Skorpion
Nauka: ukończyłem studia (wykształcenie wyższe)
Alkohol: piję w normalnych granicach
Papierosy: nie palę
Zainteresowania: sport (jazda konna, rolki, łyżwy, narty, sanki,
a nawet szachy), filmy dokumentalne, reportaże, fotografia, podróże,
Rosja, Daleki Wschód, Afryka, Australia
Wizja partnerki: Ważne, żeby była pod ręką wtedy, kiedy jest
potrzebna!
Chociaż nasza znajomość zaczęła się zwyczajnie, to Maciek
okazał się nadzwyczajnym facetem. Pracował jako inżynier
nadzorujący montaż i uruchamianie linii produkcyjnych w nowych
zakładach jednego z międzynarodowych koncernów. Szkolił także w
Europie Środkowej i Wschodniej w każdej podległej mu fabryce
działy utrzymania ruchu. To on zwykle projektował w danym
zakładzie linie produkcyjne, a później przyjeżdżał kontrolować
postępy prac. Kiedy już wszystko było gotowe, odpalał maszyny i
podłączał fabrykę do prądu. Z racji wykonywanego zawodu oraz tego,
że jako pierwszy przecinał wstęgę i uruchamiał formalnie zakład,
otrzymał ode mnie przydomek „Pan Prąd”. Był jednym z pierwszych
mężczyzn poznanych przeze mnie przez internet. Wtedy jeszcze
niewiele wiedziałam o męskich typach występujących w randkowych
serwisach i o tym, że on był najbardziej charakterystycznym
reprezentantem kategorii „Szukam przyjaciółki, a ty jesteś dla mnie
idealna”.
Nawiązaliśmy ze sobą internetowy kontakt w momencie, kiedy
on szkolił dział utrzymania ruchu w jednej z fabryk na północy Polski.
Siedział tam już od tygodnia i jak sam szczerze wyznał, „baaardzo mu
się nudziło”.
Pan Prąd: Moja praca wymaga myślenia, czasami bardzo
intensywnego. To mi się w niej bardzo podoba. Choć są także
baaardzo monotonne momenty. Często wymaga wyjazdów. To mi się
w niej podoba, bo nie siedzę na tyłku w biurze, tylko się
przemieszczam. Czasami jednak takie wyjazdy są baaardzo męczące. I
praca też bywa czasami męcząca. Na przykład dzisiaj. Wszyscy już od
dawna rozpoczęli świętowanie weekendu, a ja posiedzę tu, pod
Gdańskiem, co najmniej do północy.
Szarlotka: Czyli bezrobocie w województwie pomorskim, o
którym mówią w mediach, to twoja zasługa.
Pan Prąd: Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. A tak poważnie,
to ja tutaj mam po prostu do wyregulowania jednego takiego kolosa.
Mam nadzieję, że ręka mi się nie omsknie, bo pracę straci cały powiat
i okoliczne wioski.
Szarlotka: No to widać, że z ciebie fachowiec i do tego jeszcze z
sercem na dłoni. Nie dość, że dajesz ludziom nadzieję, to jeszcze na
chleb im dzięki tobie starczy! Prawdziwy z ciebie cudotwórca!
Pan Prąd: No ba! Jestem wspaniałomyślny!
Przez wiele dni nasze rozmowy sprowadzały się do poznawania
siebie nawzajem.
Pan Prąd: Znasz język węgierski? Jestem pod wrażeniem!
Szarlotka: To za dużo powiedziane, że znam. Po prostu
dogaduję się troszeczkę. On ma szyk przestawny, a ja tego nie
potrafię, więc zamiast mówić: „Kali mieć, Kali chcieć”, mówię:
„Mieć Kali, chcieć Kali”. Z pisaniem idzie mi dużo gorzej. Mimo to
uwielbiam ten kraj i gdybym tylko mogła, to tam właśnie bym
zamieszkała. Węgrzy mają mentalność podobną do polskiej: lubią
wspólnie spędzać czas, czegoś się napić, pogadać. Są bardzo
przyjacielscy wobec Polaków. Przekonałam się o tym wielokrotnie.
Kiedyś napisałam nawet taki artykuł: Oni nam oddali Stefana
Batorego, a my im Józefa Bema, czyli gorące przyjaźnie polsko-
węgierskie. A tobie sercem najbliżej do jakiego kraju?
Pan Prąd: Od pewnego czasu bardzo lubię Białoruś. Najpierw
bywałem tam zawodowo, a potem już czysto prywatnie. Znam paru
ludzi, którzy nie lubili Białorusinów przed wyjazdem i nie lubią do tej
pory. Ja sam przekonałem się do nich dopiero po pewnym czasie… A
może to oni się do mnie przekonali i zaczęli mnie inaczej traktować?
Wydaje mi się, że by ci się tam spodobało. Jakie masz plany na długi
weekend majowy? Wyjeżdżasz gdzieś z Wrocławia?
Szarlotka: Chciałam pojechać na Węgry – tradycyjnie. Niestety
mój kolega rozmyślił się, a właściwie zmusiło go do tego życia.
Postanowił ratować własne małżeństwo. A że to mój naprawdę dobry
przyjaciel, to mu wybaczam wystawienie mnie do wiatru w ostatniej
chwili. Pojadę więc najprawdopodobniej w Góry Sowie.
Pan Prąd: Nasuwa mi się jedno pytanie: Czy ten kolega ratuje
teraz swoje małżeństwo, bo wcześniej jeździł na Węgry z tobą, a nie z
własną żoną?
Szarlotka: Małżeństwo kolegi rozpada się, owszem, przez
kochankę, ale nie byłam nią ja. Znamy się tyle lat, że ktoś mógłby nasz
związek uznać za kazirodczy, hi, hi, hi!
Pan Prąd: Uff, to mi ulżyło, bo myślałem, że ty niegrzeczna
jesteś kobieta… Ja planów na długi weekend nie mam. Może znajomi
się zlitują i zabiorą mnie w Beskidy. Nim to jednak nastąpi, muszę
skoczyć do Krakowa i popracować w jednym zakładzie produkcyjnym
kilka dni. Co będziesz robić w tych Sowich Górach?
Szarlotka: Dlaczego piszesz, że znajomi się zlitują? Pewnie
fajny z ciebie chłop i niejedna panna chętnie by cię zaprosiła na
wspólny wyjazd. Tylko się na przykład wstydzi… W góry mam jechać z
ekipą znajomych. Na razie nie powiedziałam zdecydowanego „tak” i
kokietuję ich, bo wiem, że jak przyjdzie co do czego, to całą wyprawę
będę organizować ja. Noclegi, atrakcje, propozycje tras i wszelkie
rezerwacje zawsze ostatecznie spadają na moją głowę. Chyba jestem
społecznikiem jakimś… Mam w tym czasie urodziny i wolałabym, żeby
to mnie obsługiwano i mi dogadzano, a nie żebym to ja za
przewodnika i służącego robiła.
Pan Prąd: A ja zaraz się pakuję i jadę do Krakowa. Mam
nadzieję, mimo pracy, trochę tam odpocząć i odstresować się. Wiem,
że będziesz tęskniła, ale bądź dzielna. Obiecuję, że wrócę. : ) Dam
znać po długim weekendzie. Baw się dobrze! Życzę ci już teraz
mnóstwa szczęścia i miłości. Sto lat! Świętuj swoje urodziny godnie i
nie daj się wykorzystywać byle komu… Uściskam cię po powrocie.
A więc z Panem Prądem zawsze było właśnie tak! Najpierw ze
sobą długo rozmawialiśmy, było miło, a potem nagle pstryk! I on
gdzieś wyjeżdżał. Po kilku tygodniach korespondencji miałam
nadzieję na wspólne spotkanie. On tymczasem znów wyjeżdżał
ratować świat od jakiejś awarii. Nie pozostawało mi nic innego, jak
pojechać ze znajomymi w Góry Sowie. Przyznam, że liczyłam choćby
na krótkie spotkanie z Maćkiem. Przecież mogliśmy na długi weekend
zostać we Wrocławiu i na przykład lepiej się poznać. On jednak
wybrał Beskidy i pracę, a ja… Góry Sowie.
Napisałam do niego zaraz po powrocie.
Szarlotka: No i jak tam, Maćku, po długim weekendzie? Jeśli
chodzi o mnie, mógłby być jeszcze dłuższy. Zorganizowałam sobie i
znajomym tydzień wolnego pod hasłem „Druga wojna światowa na
Dolnym Śląsku”. Znam te tereny jak własną kieszeń, więc łatwo było
mi zaplanować taką wyprawę dla reszty ekipy.
Odwiedziliśmy pałac w Jedlince. To tam miała siedzibę główną
organizacja Todt zarządzająca budową podziemnego miasta,
kompleksu Riese. Najprawdopodobniej z kwaterą główną Hitlera w
podziemiach zamku Książ. Hitlerowcy do budowy tego potężnego
obiektu wykorzystywali jeńców z obozu koncentracyjnego w Gross-
Rosen. Minister uzbrojenia Albert Speer pisał podobno do Hitlera, że
przy budowie pracuje około 28 tysięcy więźniów! Dasz wiarę? !
Odwiedziliśmy sztolnie walimskie. Zwiedzaliśmy system podziemnych
korytarzy. Potem pojechaliśmy do kompleksu Osówka w Sierpnicy. To
tam zbudowano betonowe hale, które miały stać się przypuszczalnie
pomieszczeniami fabryki rakiet V1 i V2. Niestety trafiliśmy na
sepleniącego przewodnika. Nie dość, że miał wadę wymowy, to jeszcze
w kółko mówił „skrydka Hitlera”, co mnie doprowadzało do białej
gorączki. W ramach rozrywki i rozładowania napięcia po
„przewodniku idiocie” odwiedziliśmy pobliskie łowisko pstrągów.
Dostaliśmy po bambusowym kijku, sznurku i haczyku. Zawiązałam na
końcu kijka sznurek. Na drugim końcu doczepiłam haczyk. Podszedł
właściciel i ze stojącego obok pudełka wyjął wijącą się dżdżownicę. –
Nabije pani sama czy ja mam to zrobić? – zapytał spokojnie. – Bleee,
pan – stwierdziłam, spoglądając na biednego robaczka. Pan sprawnie
wbił ostry haczyk we wnętrzności dżdżownicy i z uśmiechem na ustach
podał mi bambusowy kijek. Zarzuciłam. Po minucie wyciągnęłam
tłustego pstrąga. Pan upiekł mi go na ruszcie z płatkami
migdałowymi. Miodzio! Szkoda mi tylko tej dżdżownicy było…A jak
tam u ciebie? Pan Prąd: Byłem nad zalewem i w górkach. Miałem
wielkie plany, ale pogoda okazała się kiepska. Widocznie byłem za
mało grzeczny. Jeździłem na rowerze, a potem… ledwie mogłem
chodzić, bo mnie tak cztery litery bolały. Niestety nie spotkałem żadnej
zbłąkanej duszy, która by się nade mną zlitowała i choć masażyk mały
zrobiła. Samotnie dogorywałem zatem na łożu boleści… A jak się
udały urodziny?
Szarlotka: Urodziny? Fantastyczne! Po grillu na świeżym
powietrzu, szampanie i delikatnych drinkach wróciliśmy do hotelu.
Akurat w tym czasie w głównej sali był zjazd przewodników
turystycznych – chyba z całej Polski. Część nawet była ubrana w te
swoje czerwone bluzy polarowe i miała odznaki na piersi! Panowie i
panie dobrze po czterdziestce. Usiadłam z grupką znajomych przy
stoliku, by skromnie dokończyć świętowanie urodzin.
Przewodnicy mieli zamówionego didżeja, ale facet był
koszmarny. Puszczał jakiś dyskotekowy łomot, prawie techno!
Państwo siedzieli grzecznie przy stolikach i konwersowali, bo jak przy
takiej łupance się bawić? Wpadłam wtedy na pomysł. Przyniosłam z
pokoju płyty, które zabrałam na wyjazd. Wytłumaczyłam didżejowi, że
przez kilka lat pracowałam w radiu z gatunku „złote przeboje” i
właśnie taką muzę mam ze sobą. Powiedziałam, że mam dzisiaj
urodziny i co on na to, żeby w ramach mojego święta puścił mi jeden z
ulubionych utworów – Już nie ma dzikich plaż Ireny Santor. Pan
popatrzył na pusty parkiet i zrozumiał, że ma niewiele do stracenia. W
końcu nikt się nie bawił, więc bardziej już nie mógł zepsuć imprezy. –
Ten utwór dedykuję naszej dzisiejszej jubilatce. Sto lat! – zapowiedział
przez mikrofon i wszyscy usłyszeli: Puste plaże Juraty, zasnęły kosze
już Tylko facet zawiany, podpiera nosem słup. Szarą płachtę gazety,
unosi w górę wiatr Dzisiaj nikt nie odczyta, co nam donosił świat…
Gdybyś widział, jak się wszyscy poderwali do tańca. To były sekundy.
Przewodnicy i przewodniczki powolutku wirowali w rytmie
usypiającego głosu Irenki. Potem odśpiewano mi Sto lat i… zostałam
królową parkietu! Każdy z panów przewodników chciał ze mną
zatańczyć. Mam nadzieję, że nie tylko z wdzięczności, że uratowałam
im imprezę. Sala szalała i ja też. Bawiliśmy się przy piosenkach Anny
Jantar, Abby, Beatlesów, Bee Gees, Krzysia Krawczyka. Do trzeciej
nad ranem tańczyłam z panami w wieku moich rodziców. Już nawet
nie potrzebowałam szampana, by bawić się jak nigdy dotąd. Pan
Prąd: No jestem pod wrażeniem. Potrafisz każdą imprezę zamienić w
bal! Wspaniale. W tym miejscu moje skromne życzenia stu lat brzmią
niczym echo. Na szczęście mam tę satysfakcję, że jestem o wiele
młodszy od twoich partnerów z urodzinowej imprezki i jakby przyszło
co do czego, to z palcem w nosie wygrałbym z nimi w każdej
dyscyplinie. No może poza konkursem wiedzy o turystycznych szlakach
naszego pięknego kraju… Chyba żebym się bardzo postarał…
Szarlotka: Zaprojektowałeś w tym tygodniu jakąś fabrykę?
Pan Prąd: Nie, ale w przyszłym miesiącu mam w planach
dwie! Niech się ludziska cieszą z nowej pracy!
Przez kolejne dni nasze rozmowy sprowadzały się do wymiany
zdań w formie czysto koleżeńskiej. Nie było między nami poważnych
rozmów dotyczących intymnych spraw. „Tyle interesujących i
godnych opisania przygód działo się każdego dnia w naszym życiu, że
kto by zawracał sobie głowę życiem wewnętrznym”, żartowałam.
Maciek w listach był zabawny, pewny siebie i pełen uroku.
Zastanawiałam się, co tak naprawdę sprowadzało go na portal
randkowy. W swoim profilu nie wpisał, czy szuka miłości, czy
przyjaźni. Nie zaznaczył też, czy dąży do małżeństwa. Ba, on nawet
nie wpisał, czy szuka kobiety, czy mężczyzny! Na razie nie będę się
tym przejmować. Zacznę się temu bliżej przyglądać, kiedy nadejdzie
odpowiedni czas, uznałam. Mimo niesprecyzowanych celów
matrymonialnych przynajmniej co drugi dzień pisaliśmy z Panem
Prądem do siebie e-maile z informacjami, co u nas słychać, co nas
zajmuje, porusza, bawi, a także smuci.
Szarlotka: Całą sobotę spędziłam na studiowaniu tras taborów
husyckich na dolnośląskich mapach. Opłaciło się. Mam już
opracowany plan rowerowej wycieczki dla siebie i kumpli śladami
zwolenników Jana Husa. Zacznę od Lwówka Śląskiego! A potem
zabrałam się do renowacji starej ramy. Podkleiłam drewniane
elementy, pociągnęłam troszkę złotolem. Dostałam ją od znajomych,
żeby sobie oprawić przedwojenną mapę Pogórza Sudeckiego. W tym
czasie pękła mi szyba. Tak to jest, jak brakuje w domu męskiej ręki.
No i się z tej bezsilności rozpłakałam. Pewnie za taką szybę zapłacę u
szklarza tyle, co za tę starą ramę… Są dni, kiedy wydaje mi się, że
jestem w stanie zrobić wszystko sama, a za chwilę okazuje się, że bez
mężczyzny ani rusz! Potem nie umiałam wywiercić porządnego otworu
na kołek rozporowy w ścianie. Cholera, poryłam tynk wiertarką, bo
użyłam wierteł do drewna zamiast udarowych! Ostatecznie poddałam
się i zawiesiłam obrazek na sznurku przywiązanym do półki z
książkami. Prawdziwie kobieca porażka! Jako płeć piękna poniosłam
w ten weekend zasłużoną klęskę w dziedzinie techniki. Teraz powinna
zabrzmieć melodyjka z czeskiej bajki Sąsiedzi…
Pan Prąd: Pięści mi się zaciskają, kiedy czytam twój list.
Chętnie pomógłbym ci trochę powiercić, ale… sam się na tym średnio
znam. Wolę zapłacić ekipie fachowców. Zresztą i tak podziwiam cię za
zapał w tym wieszaniu, oprawianiu, studiowaniu. Masz tyle energii, że
niejedna elektrownia mogłaby ci pozazdrościć. Ba, ja sam ci
zazdroszczę. Ze mnie od kilku dni powietrze ucieka bokami. Siedzę tu,
w Krakowie, i próbuję stworzyć rozsądny plan działania w tutejszym
oddziale. Mój poprzednik naprawił linię produkcyjną na gumkę
recepturkę, plastelinę i taśmę klejącą. Teraz muszę to wszystko
odkręcić, a właściwie dokręcić… W każdym razie pozdrawiam z grodu
Kraka moją dzielną korespondentkę!
Maciek był w ciągłych rozjazdach. Informacje przychodziły z
najróżniejszych zakątków nie tylko Polski, ale też Europy.
Zastanawiałam się, jak wygląda, jakie ma włosy, głos, kolor oczu.
Czy jest przystojny? Jednocześnie elokwencja, którą się wykazywał, i
ogromne poczucie humoru dawały mi podstawy, by sądzić, że raczej
wszystko z nim w porządku.
Pan Prąd: Witaj! Właśnie wróciłem z Ukrainy. Wpadłem na
weekend do Wrocławia, ale już w poniedziałek wyjechałem do
Zamościa. Opowiem ci o swoim sobotnim spotkaniu klasowym.
Przyszło kilkanaście osób, co i tak było nie lada frekwencją. Spotkanie
mieliśmy w ogródku piwnym na rynku. Czekając na spóźnialskich,
urządziliśmy konkurs pod tytułem „Kto się najbardziej zmienił, ten
stawia wszystkim piwo”. Co pewien czas, widząc ruch przy wejściu,
spoglądaliśmy, któż to nowy się pojawił. Anka, Ewka, potem Waldek.
W pewnej chwili znów wszedł ktoś nowy… Eee, nie, to obcy facet. Ale
tuż za nim grupka znajomych twarzy. Mózgi ponownie musiały się
trochę wysilić: Ala, Paweł, Krystian… i jeszcze ktoś… Niby znajomy,
ale kto to może być? Powiedział „cześć”. Głos kojarzymy… Bartek?
No niemożliwe! Bezapelacyjnie Bartek wygrywa konkurs i stawia
wszystkim piwo. Jak można było się tak zmienić? Hmm… Ostatecznie
jednak Bartek nie stawiał wszystkim piwa… Wygrał „ten obcy facet,
który wchodził po Waldku”. Długo nie wierzyliśmy, że koleś z brodą i
brzuchem wielkości opony od TIR-a to Irek!
Szarlotka: Fajnie! A ja idę już spać. Całus w nos!
Pan Prąd: Yyy… Kiedyś był całus w czoło, a teraz w nos.
Poczekam trochę, to może zejdziesz jeszcze niżej!
Maciek z każdym dniem okazywał się naprawdę interesującym
typem. Był niewątpliwie inteligentny i miał rozbrajające poczucie
humoru.
Pan Prąd: Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka!
Szarlotka: Załapałeś się w ostatniej chwili. Za 11 minut wybije
północ i już będzie 2 czerwca!
Pan Prąd: Wiesz, co mógłbym ci zrobić w 11 minut?
Szarlotka: Pewnie, że wiem, ale dla mnie to za szybko. A gra
wstępna?
Pan Prąd: Ech, a niektórym wystarczy rozpięcie rozporka!
Pisał do mnie obszerne e-maile z miejscowości, gdzie zwykle
przywracał prąd maluczkim.
Pan Prąd: Hej! Mało brakowało, a poprzedni list byłby moim
ostatnim listem do ciebie. Ale po kolei. Dzisiaj od samego rana
miałem być w Katowicach (i jestem). Wyliczyłem sobie, że aby być tu
na określoną godzinę, uwzględniając czas potrzebny na mycie,
śniadanie, ładowanie tobołów do samochodu, dojazd itd. , musiałbym
wstać o 4: 15. O tej godzinie to ja się wielokrotnie kładłem spać, ale
nigdy jeszcze nie wstawałem. Postanowiłem zatem wyjechać wczoraj
późnym wieczorem i być w Katowicach po północy. Przespać się
normalnie (w miarę) i dojechać spokojnie do pracy. Tak też zrobiłem.
Wyjazd z Wrocławia trochę się przesunął i koniec końców w
katowickim hotelu byłem o 2. 30. Po drodze zauważyłem plakaty, że
właśnie się odbywają targi motoryzacyjne – trwają do niedzieli w
godzinach 9–17. Cholera, dokładnie w takich godzinach, w jakich
pracuję, czyli nie będę mógł na nie pójść. Dzisiaj rano wstałem
wcześnie, raczej słabo wyspany. Prysznic niewiele mi pomógł. Jeszcze
się nie obudziłem. Wziąłem żelazko turystyczne, żeby wyprasować
koszule, które niezbyt dobrze zniosły podróż. Wsadzając kabel do
żelazka, zauważyłem, że wtyczka się rozkręciła i wewnętrzne blaszki
się poprzekrzywiały. Chciałem je wyprostować. Wziąłem blaszkę w
palce i… to mogła być ostatnia czynność w moim życiu. Z tego
niewyspania zapomniałem, że drugi koniec kabla był w gniazdku. W
tej samej chwili oślepił mnie nagły błysk i usłyszałem wielki huk
(wilgotna skóra po wyjściu spod prysznica jednak całkiem nieźle
przewodzi prąd : -). Ból w ręce czułem jeszcze po śniadaniu…
Podobno saper myli się tylko raz, a elektryk? Nie wiedziałem, że to tak
boli. Całe szczęście, że jakoś udało mi się tę blaszkę wypuścić z rąk.
Ostatecznie włożyłem koszulę najmniej pogniecioną. A w pracy –
zaczęliśmy od narady z jednym z dyrektorów. Zapytał, co ja na to,
gdybym zaplanowane na dzisiaj prace przeniósł na jutro, a jutrzejsze
na dzisiaj. Ja na to, że zmiana harmonogramu nie jest możliwa. A
gdyby on się uparł i zmienił mi jednak ten harmonogram, to co ja bym
wtedy zrobił? – zapytał. Odpowiedziałem, że trwają targi
motoryzacyjne, więc wtedy bym się na nie wybrał. Dobra, kończę już
tego e-maila, bo… pędzę na targi : ) Miłego dnia.
Często kokietowaliśmy się w naszej korespondencji
stwierdzeniami typu „tęskniłam”, „tęskniłem”, „brakuje mi ciebie”.
Właściwie nie były to zwroty na wyrost. Pan Prąd był w moim życiu
obecny i prawie „namacalny”. E-maile przychodziły regularnie, a on
interesował się tym, co u mnie słychać. A że dotąd nigdy się nie
widzieliśmy… Nikt nie jest doskonały!
Pan Prąd: Wróciłem z Białorusi. Pewnie rzęsiście roniłaś łzy za
mną, no nie? Trochę się nie odzywałem, ale tam z internetem krucho.
Teraz już jestem do dyspozycji. A co robiłem? Oprócz pracy
chodziłem po puszczy, po wsiach i miasteczkach. Przyglądałem się
miejscowym, a oni mnie. Wspaniale też odpocząłem przy okazji. Tam
życie biegnie inaczej. Jadłem regionalne specjały, a jak musiałem, to
maszerowałem do zakładu coś tam dokręcić i znów wracałem na
pyszności do Restaurana na rynku. Zostałem poczęstowany nawet
bimbrem z chleba! Problem miałem tylko w drodze powrotnej do
Polski. Ogromna kolejka na jakieś 8 godzin czekania. Na szczęście
okazało się, że jestem wspaniałym czarodziejem! Wyobraź sobie, że
mój okres czekania magicznie skrócił się do zaledwie godziny, gdy
machnąłem przez szybę celnikowi dwudziestodolarowym banknotem.
W dzisiejszych czasach magikom to nawet różdżek nie trzeba, by czas
przyspieszył…
Byliśmy dwojgiem samotnych ludzi, którzy dzięki elektronice
nie czują się tak bardzo sami. Zresztą zapytałam o to kiedyś Pana
Prąda.
Szarlotka: Z tej samotności od tygodnia miałam niezłą chandrę.
W sobotę chciałam ją zabić i pojeździć na rowerze, ale był taki wiatr,
że głowę urywało. Zachowałam się więc jak klasyczna kobieta i w
ramach poprawy humoru kupiłam sobie buty! Stwierdziłam, że każdy
powinien mieć swój Dzień Dziecka, a samotni to przynajmniej raz w
miesiącu! Zresztą staram się co jakiś czas dawać sobie miłe prezenty.
Nie ma kto tego robić, więc żeby nie zdziczeć i trochę się pocieszyć,
czasami sprawiam sobie drobne przyjemności. W najgorszych
Katarzyna Gubała Faceci z sieci
Joannie, tej małej i tej dużej
Prolog Pan Prąd: Witaj : ) Szarlotka: Hej, Maćku! Pogadamy jutro, bo piszę na zlecenie opowiadanie i nie chcę się odrywać od pracy... Pan Prąd: Rozumiem, nie chce ci się dla mnie przerwać pisania o... Jak to mówiłaś: „Kobiecym różowym kwiecie pokrytym rosą”? Szarlotka: Tym razem nie piszę tekstu poradniczego o kobiecych łechtaczkach i orgazmach. Mam akurat zamówienie na opowiadanie w stylu oral erotic dla kobiet… więc się wczuwam... Pan Prąd: Piszesz piórem? Szarlotka: Żartujesz sobie? Piszę na komputerze, no ale żeby zaspokoić twoją ciekawość, to… używam również myszki… Pan Prąd: Mhhmm… Ja się tylko zastanawiałem, w jaki sposób się wczuwasz... : ) Szarlotka: Używając wyobraźni oczywiście, matołku… Moje zadanie polega właściwie tylko na opisaniu tego, co czuje kobieta, kiedy przeżywa najlepszy seks oralny w życiu... Poza tym to oral, ale ze strony pana w stosunku do pani, więc jakby nic trudnego do wczucia się dla mnie. Pan Prąd: Tzn. , że niby jak? Szarlotka: No jak to jak? ! To proste. Wyobraź sobie, że chcesz sprawić, by twojej ukochanej kobiecie było najlepiej na świecie... I potrafisz to zrobić… językiem!
Pan Prąd: Językiem opuścić klapę od sedesu? ? ? Bez sensu... O ile pamiętam z własnego doświadczenia, to każda kobieta właśnie tego pragnie… Szarlotka: Uwielbiam twoje poczucie humoru! Pan Prąd: Tylko to we mnie uwielbiasz? Szarlotka: Masz wiele zalet, ale wybacz, kochany, chyba seks oralny w twoim wykonaniu, nawet żartobliwym, nie bardzo by mi się spodobał... A przynajmniej byłby kiepską inspiracją do opowiadania... No chyba że to jakaś wielka poza, a tak naprawdę właśnie rozmawiam przez internet z najlepszym kochankiem świata, który zna potrzeby wszystkich kobiet... Pan Prąd: Uff! Wreszcie to zrozumiałaś! Teraz już nie mam nic do ukrycia! Za to może znajdzie się coś do pokrycia…? Dialog powyżej to tylko próbka tego, jak spędzałam czas przez ostatnie miesiące. Większość mojego niezwykle cennego czasu pochłaniała korespondencja z nieznajomymi mężczyznami. Na drugim miejscu pod względem zajęć była jazda na rowerze. A gdzieś na końcu czaiła się moja praca – redaktorki i autorki opowiadań w redakcji miesięcznika z historiami o miłości „Porywy Serca” w ogólnopolskim wydawnictwie. Owszem, zlecenia miałam różne, ale głównie specjalizuję się w opowiadaniach erotycznych i miłosnych. Prowadzę też stronę internetową www. porywyserca. pl. Jestem tak zwanym ghostwriterem1 od opowiadań. Podszywam się pod różne Kazie, Marie czy Helenki lat ileś tam, zwykle pielęgniarki, nauczycielki lub po prostu matki, żony i kochanki z Warszawy, Koszalina czy Szczecina. Piszę opowiadania na kształt listu ze zwierzeniami, jaki taka czytelniczka mogłaby przysłać do „Porywów Serca”, a czego nie robi, bo się wstydzi, bo ma inne cele, nie umie pięknie pisać, ma to gdzieś... I potem te wynurzenia moja redakcja publikuje, podpisując fikcyjnym imieniem, wiekiem, zawodem, miejscem pochodzenia. Jednak moim nadrzędnym celem w życiu jest znalezienie mężczyzny w sieci. I o tym będzie ta historia. Jak niełatwo
znaleźć ideał w sieci. A że go znaleźć można – dowodem jest właśnie ta książka. Spora część mojego dorosłego życia „we dwoje” polegała na tym, jak: Przetrwać z nieudacznikiem. Naprawić go tak, aby stał się kimś lepszym, kimś, kogo w nim na początku widziałam (a co oczywiście było wytworem mojej niezdrowej wyobraźni). Jak rzucić go w taki sposób, żeby narobić jak najmniej bałaganu. Jak posprzątać cały ten bałagan, gdy życiowego nieudacznika rzuciłam już naprawdę i (tym razem) konsekwentnie. Ostatecznie zawsze przegrywałam, ale co ciekawe – nie potrafiłam z tych porażek wyciągnąć mądrych wniosków. Kiedy wreszcie definitywnie wyprowadziłam się od mojego ostatniego faceta, nazwijmy go umownie Pan-porażka-życiowa-numer- dwanaście, i otrząsnęłam się ze świadomości, że przeżyłam trzy lata pod jednym dachem z „zabawnym i uwielbianym przez wszystkich nieporadnym życiowo alkoholikiem”, zdecydowałam się wziąć sprawy w swoje ręce. Miałam dwadzieścia osiem lat i postanowiłam znaleźć przez internet „męża idealnego na resztę życia”. Byli życiowi partnerzy Czy istnieją mądrzy, oczytani, mili, nawet nieprzesadnie przystojni, acz z poczuciem humoru faceci? To pytanie zadawałam sobie od kilku miesięcy. Wierzyłam, że nadejdzie taki dzień, w którym spotkam kogoś na swoją miarę. Poprzedni moi „życiowi partnerzy” w ogromnej większości nie zasługiwali na miano „życiowi” (bo byli kompletnie niesamodzielni, zdziecinniali, zbyt stuknięci lub nadmiernie niedorozwinięci uczuciowo). Do określenia ich „partnerami” też bym się nie przychylała, po tym, jak za nich prałam, gotowałam, sprzątałam, płaciłam rachunki, spłacałam finansowe zobowiązania czy naprawiałam cieknące krany! Raz nawet z braku wyegzekwowanego z mojej strony partnerstwa wymieniłam w jednym z pokoi drzwi wraz z ościeżnicami! Zatem ci domniemani „partnerzy” okazywali się zwykle wielką porażką. „Jeden gorszy od drugiego”, podsumowała któregoś dnia
moja mama (a ja, zbytnio unosząc się honorem, tylko przez sekundę pochyliłam się nad tą myślą). Po latach nie mogę jednak zaprzeczyć – coś w tym stwierdzeniu było! Jeden był spokojny, ale sporo pił. Drugi wcale nie pił, ale wciąż miał pretensje. Trzeciemu bieliznę prała matka, a czwarty chciał tylko jeździć ze mną na rowerze. „Na seks przyjdzie jeszcze czas”, mawiał do momentu, aż go porzuciłam dla piątego, który za to za seksem przepadał, ale niekoniecznie w układach monogamiczno- dualistycznych… Szósty chętnie mnie pocieszał, a gdy już doszłam do siebie, to okazało się, że właściwie nie miałby nic przeciwko wspólnemu zakupowi mieszkania (niestety wyłącznie z mojej wypłaty i przy jego wspaniałomyślnej gotowości do meldunku w nowym lokum). Kim jestem? I tak to po dwóch latach samotności – oto jestem. Ja – Karolina. Szarlotka. Kobieta sama i troszkę samotna. Niby szumnie nazywająca się singielką, ale w głębi duszy szukająca tej drugiej połówki… czegokolwiek (jabłka, pomarańczy, łóżka). Od wielu lat pracuję jako dziennikarz, redaktor, redaktor naczelny, ghostwriter i autor tekstów poradniczych maści wszelakiej. Głównie piszę w wersji wydawanej na papierze, ale prowadzę też stronę www. porywyserca. pl. I mam takie bardzo, ale to bardzo malutkie marzenie – chciałabym mieć męża. Dobrego. Mądrego. Kochanego. Mojego. Już dawno uznałam, że w moim wieku, przy moim wyglądzie i szczęściu znalezienie porządnego mężczyzny w realnym świecie graniczy z cudem. Jak się ma więcej niż dwadzieścia kilka lat lub nawet trzydzieści albo czterdzieści, to potencjalni porządni partnerzy istnieją tylko w legendach przekazywanych sobie z ust do ust na sabatach czarownic. Jak szukać męża Pamiętam, jak kiedyś z Królową, czyli ówczesną redaktor naczelną „Porywów Serca”, śmiałyśmy się z napisanego przez koleżankę opowiadania o samotnej kobiecie. Było ono tak nierealne, że nigdy nie zostało wydrukowane! Historia mówiła o zdesperowanej dziewczynie, która uparła się znaleźć miłość swojego życia. A w jaki sposób? To było najzabawniejsze. Otóż kiedy tylko widziała w
tramwaju lub autobusie przystojnego faceta, upuszczała pod jego nogi bilet. Miała taką fiksację, że ten, który go podniesie, będzie miłością jej życia. Pamiętam, że z Królową zaśmiewałyśmy się do łez z naiwności tej historyjki. Ile trzeba mieć wyobraźni i jaki umysł, żeby wierzyć w takie spotkanie w tramwaju? Wniosek numer jeden nasuwa się sam – chłopak jest biedny, bo korzysta z komunikacji miejskiej. Ergo – nie ma auta! Nie ma auta, zatem (wniosek numer dwa) – zarabia niewiele. A w wieku „trzydzieści plus” dobrze byłoby mieć coś swojego, choćby auto. A jak nie ma auta, to i mieszkania własnego mu brak (wniosek numer trzy). Wynik – dziewczyna, nawet jeśli pozna miłość życia w tramwaju, to i tak będzie klepać biedę przez lata. Zakładamy bowiem, że u niej też z kasą krucho (jeździ tramwajem, zatem nie ma auta, pewnie nie ma też mieszkania itd. ). Wiedziałam, że w moim przypadku znalezienie faceta na numer z upuszczanym biletem nie przejdzie. Po pierwsze, ja zwykle w tramwaju czytam książki. Jeślibym się skupiała na ciągłym rzucaniu biletu, to moja wiedza o świecie diametralnie by się skurczyła. Po drugie i najważniejsze, metoda z biletem jest szczególną porażką w okresie jesienno-zimowo-wiosennym (czyli przez trzy czwarte roku w Polsce), kiedy na dworze leje deszcz lub pada śnieg. Wtedy upuszczasz bilet na zabłoconą podłogę. I po bilecie (chyba że ci się przystojny kontroler trafi, ale to już historia na inne opowiadanie). A może rzucać facetowi pod nogi bilet zalaminowany! Genialne! Masz zwykły bilet w kieszeni (prawdziwy i skasowany) a w portfelu zawsze jeden egzemplarz zalaminowany. Taka przynęta. I tę przynętę rzucasz w tramwajowe błocko. I tak do skutku… Tylko z zalaminowanym biletem już nie jest tak romantycznie, przyznacie. Gdzie szukać Nigdy nie podjęłam nawet próby poszukania miłości przez upuszczany w błoto bilet. Zamiast tego postawiłam na mojego czarnego konia – internet. Miałam niejasne przeczucie, że to w nim ukrywają się te wszystkie typy, których nie znajdziesz w knajpce, kawiarni, na koncercie, w bibliotece czy… tramwaju! Potrzeba czasu
Niejasno wierzyłam (a teraz już wierzę święcie) w to, że znalezienie w sieci drugiej połówki jest możliwe. Niestety wymaga to od poszukiwaczki dużo czasu, nie tylko w dzień, ale także w nocy, w weekendy i wakacje. Szukanie mężczyzny w sieci to nie praca na etat. To praca na trzy etaty, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu! Oto fakt najważniejszy. Bez tej świadomości dalsze poszukiwanie nie ma sensu. Jeśli jesteś pracoholiczką, masz ścisłe grono przyjaciół, z którymi ciągle spędzasz czas, lub bardzo absorbującą rodzinę, to internet nie jest dla ciebie. Tutaj trzeba czasu i cierpliwości. Ciągła korespondencja z mężczyznami to nie fraszka. Sporo wolnych chwil wymaga zapoznanie się oraz chodzenie na randki. Zdarzają się weekendowe wyjazdy lub dalsze, nawet wakacyjne wycieczki. Czy jesteś na to gotowa? Kluczowe pytania, czyli efekt szklanej kulki Czy masz samozaparcie? Czy jesteś konsekwentna? Czy umiesz pisać? Czy umiesz czytać? (chyba raczej tak, bo przecież czytasz ten tekst! ). Czy jesteś na tyle zdeterminowana, a nie zdesperowana, żeby poświęcić swój cenny czas dla grupy mężczyzn, którzy w większości przypadków nie są tego warci? Jeśli podobnie jak ja jesteś samotną kobietą w kwiecie jakiekolwiek wieku, to… co masz do stracenia? Ile spraw masz do załatwienia w życiu, żeby odpuścić świadome poszukiwanie tego jedynego? Ile prań musisz zrobić? Ile razy odkurzyć mieszkanie? Ile sezonów Gotowych na wszystko czy Doktora House’a obejrzeć w samotności? Ile jeszcze razy chcesz się upić na ulubionym babskim filmie i wypłakać na ramieniu najlepszej przyjaciółki? Jeśli na którekolwiek z pytań odpowiedziałaś twierdząco, to witaj na pokładzie! Ja, rozpatrując swoje beznadziejne położenie, upiłam się co najmniej kilka razy na Kiedy Harry poznał Sally, nim zrozumiałam, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nikt za mnie tego nie zrobi, a mój świat właśnie skurczył się do rozmiaru dekoracyjnej szklanej kulki ze sztucznym śniegiem. Ile razy nią potrząsnę, tyle razy plastikowe postacie zamknięte w środku zostają na swoim miejscu. Z każdym rokiem woda w szklanej kuli wysycha, śnieg coraz mniej się błyszczy, a ludzikom płowieją ubranka. Kiedy to zrozumiałam, postanowiłam zacząć znów żyć we dwoje. Postanowiłam znaleźć męża.
Pierwszy krok – zrozumienie problemu, czyli efekt wanny Pewnego piątku było mi bardzo smutno. Wróciłam do domu. Czekał na mnie kot. Kiedy jednak dostał jedzenie do miski, stracił zainteresowanie mną. Telefon milczał jak zaklęty. Żaden znajomy nie zadzwonił, nikt z przyjaciół nie uwzględnił mnie w swoich weekendowych wyprawach. Ile to już razy planowałam takie piątki we własnym towarzystwie? Gorąca kąpiel po pracy z olejkiem cedrowym lub lawendowym. A wannę miałam imponującą… Bez problemu mieściły się w niej dwie osoby! Zresztą ogromna wanna była największą zaletą mojego mikroskopijnego mieszkanka. Tego piątku nalałam sobie lampkę węgierskiego pinot noir z piwnic Teleki2 . Potem napuściłam wody do wanny. Kilka kropli lawendowego olejku, parę świeczek. Kolejny kieliszek pinot noir. Patrzyłam na zapalone świeczki, wdychałam zapach lawendy (podobno działa antydepresyjnie! ) i smakowałam wino. I wtedy się rozpłakałam. Leżałam w wielkiej dwuosobowej wannie kompletnie sama (nie licząc lampki wina). Choć dotąd mi to nie przeszkadzało, tego wieczoru było to uczucie przerażające. Nagle zrozumiałam, że jestem samiuteńka. A gdybym w tym momencie umarła na zawał, wylew czy inny udar? – pomyślałam. Policjanci, którzy znaleźliby moje napęczniałe od wody ciało, zaśmiewaliby się pewnie do łez. Że taka samotna baba w wannie! Nikt jej nie chciał, to z tego romantyzmu po prostu umarła. A nos z nudów (lub głodu) pewnie odgryzł jej kot, gdy tak leżała parę dni! Pomijając fakt, że wyglądałabym niezmiernie niekorzystnie (napuchnięty trup z tymi wszystkimi dodatkowymi fałdami, nie licząc cellulitu), i tak wstydziłabym się tej scenerii. Baba sama w wannie. Świeczki i wino. Namiastka romantyczności w samotności. Rozpłakałam się. Łkałam nad sobą i swoją projekcją nieestetycznego trupa. Nad brakiem partnera i samotnością w zimnym łóżku. Nad egoizmem mojego własnego kota. Co ze mną jest nie tak? Gdzie tkwi błąd? Dlaczego wszystkie moje koleżanki kogoś mają, a ja wciąż sama? – zastanawiałam się, kompletnie pomijając fakt, że spora część (jeśli nie większość) moich zajętych koleżanek jest cholernie nieszczęśliwa w życiu ze swoimi facetami i niejednokrotnie zazdrościły mi wolności singla. A jednak gdy leżałam samotnie, nago w dwuosobowej wannie, jakoś nie docierało do mnie, jak ogromne mam szczęście… Płakałam szczerze nad samą sobą. Było mi siebie
żal. Sama, pijana i smutna baba. Wstyd i żal. Żal i wstyd. Płakałam tak długo, aż zaczęły mi się trząść z zimna dłonie. I wtedy przyszła myśl: Co ja tutaj jeszcze robię? Dlaczego NIC nie robię? Przecież jeśli będę leżeć w wannie i ryczeć, to nic w moim życiu się nie zmieni (no, poza tym, że mogę dostać zawału i umrzeć). Ale w ten sposób nie znajdę faceta. A ja go przecież tak bardzo pragnę. Poszukiwanie typu, czyli kim ma być mąż Wyszłam z wanny. Zimna woda, w której spędziłam tak dużo czasu, nie tylko wyżłobiła zmarszczki na moich palcach, ale też mnie otrzeźwiła. Wytarłam ciało ręcznikiem, usiadłam na łóżku i wyjęłam notes. Musiałam zastanowić się, jakiego typu mężczyzny pragnę i jakiego męża chcę mieć. Z kim chcę być? Wiedziałam, że z nikim w typie poprzednich „partnerów”. No więc z kim? Siedziałam i rozmawiałam ze sobą na głos. Tylko w ten sposób mogłam zrozumieć wszystkie swoje myśli. To, co niewypowiedziane, nie istnieje. Kot patrzył na mnie z lekkim przerażeniem. Oto, co powiedziałam wtedy o wyobrażeniu własnego męża: @ Nie wierzę w ludzi idealnych. Nie wierzę w mężczyzn, którzy są wszystkim. Jeśli facet byłby idealny, od razu wyszłyby przy nim wszystkie moje wady! Zatem stawiam na nieidealnego, ale… No właśnie. @ Mam własne mieszkanie. Chciałabym, żeby i on miał swoje. Chyba nie szanowałabym mężczyzny, który w podobnym do mnie wieku dorobił się mniej niż ja. A ja przecież nie mam ani bogatych rodziców, ani bardzo dobrze płatnej pracy. Ot, przeciętniaczka. Ale z własnym dachem nad głową. I byłoby fajnie, gdyby ten dach miał także mój wybrany. @ Wiek zbliżony do mojego (trzydzieści lat). Za stary odpada. Jeśli mężczyzna około czterdziestki nie ma za sobą stałego związku, to coś z nim jest nie tak. A jeśli ma, to raczej jest rozwodnikiem ze zobowiązaniami (patrz: dzieci, była żona, byli teściowie, były pies itd. ). @ Ślub. Zakładam, że znajomość z mężczyzną z sieci zakończy się ślubem (a przynajmniej powinna). A żeby był ślub, to nie może być rozwodu, zauważyłam błyskotliwie, spoglądając na znudzonego kota. @ Kandydat powinien być bezdzietny. Nie zniosłabym psychicznie dzieci z poprzedniego związku. Jestem zbyt mało dojrzała emocjonalnie, by zaakceptować fakt, że ukochany już z kimś przedłużył gatunek! To mój warunek. Jestem za dużą egoistką, by nie być zazdrosna o miłość, której owoce
spędzałyby z nami co drugi weekend w miesiącu, naprzemiennie święta i miesiąc wakacji. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale skoro nie byłyby nasze wspólne, to oznaczałoby, że musiałabym się nauczyć je kochać, wychowywać i dzielić się z nimi ich ojcem i być może ojcem kolejnych dzieci (tym razem wspólnych). @ Dzieci. Chcę mieć (choć ich wizja jest dla mnie w tej chwili mglista, jak wieczór na bagnach w okolicach Augustowa). Uważam, że na tykający biologiczny zegar przyjdzie czas. Na razie deklaruję chęć posiadania. @ Wygląd? Dowolny, byleby mężczyzna nie był wyjątkowo szpetny. @ Mózg. Najważniejsze, żeby był inteligentny. Odkąd pamiętam, zakochiwałam się w męskich mózgach. Nie ma nic piękniejszego na świecie niż mądry mężczyzna. Jeśli posiada tę wyjątkową cechę, reszta ma już mniejsze znaczenie. Przecież za parę lat oboje się zestarzejemy. Jeśli dane mi będzie znaleźć mężczyznę mądrego, jego mózg się nie zestarzeje. I to będzie najpiękniejsze. Tego właśnie pragnę, powiedziałam do kota. Zdawałam sobie jednocześnie sprawę, że o tę cechę charakteru będzie najtrudniej. Warto jednak szukać…@ Poczucie humoru. Niezbędne wyposażenie każdego amanta. @ Papierosy. Potencjalny kandydat nie powinien palić. Sama jestem w tej materii neofitką i nie zdzierżę zapachu papierosów w domu. @ Alkohol. Tylko w małych ilościach (zdaję sobie sprawę, jak to brzmi w ustach kobiety, która jeszcze godzinę temu pijana wyła w wannie za samcem! ). Wiem tylko, że jeśli znajdę miłego, szczerego i godnego zaufania mężczyznę, to z nim właśnie będę w tej wannie, a nie z węgierskim pinot noir (to chyba oczywiste). Poza tym dość już w swoim życiu nawracałam pijaków jako Matka Teresa. Czas na stroniących od alkoholu. Do dzisiaj wkurzam się, gdy ktoś na miejsce spotkania „mężczyzny życia” poleca mi knajpę, bar lub dyskotekę. Jeśli facet przesiaduje w takim lokalu, to na pewno pije i pali, czyli nie jest w moim typie, a już na pewno nie w typie mężczyzny, którego postanowiłam poznać i zostać z nim do końca życia. @ Rozrywki? Umiarkowanie. Zamiast bywalca dyskotek wolałabym mola książkowego. Zamiast otłuszczonego fana gier komputerowych wybieram aktywnego amatora sportu. Nie musi być wysportowany, ale powinien regularnie się ruszać. Nie jestem zwolenniczką nocnego życia w mieście, więc nazbyt rozrywkowy typ mnie nie uszczęśliwi. Co innego mężczyzna z inteligentnym błyskiem w oku. Z takim
spędziłabym noc z radością… Niekoniecznie w mieście. Czy o czymś zapomniałam? @ Kolor oczu, włosów, kształt uszu, krój spodni – nieistotny. @ Podobnie znaki zodiaku są dla mnie wtórną sprawą. Szczególnie po tym, jak przez dwa lata pisałam na zamówienie horoskopy dla pewnej firmy, która rozsyłała te moje „gwiezdne wypociny” SMS-ami do ludzi. Znajomi wciąż się ze mnie śmiali, bo zawsze ich pytałam: „Czy w tym tygodniu chcesz pieniędzy, czy seksu? Obu rzeczy nie można mieć naraz, bo SMS ma tylko 160 znaków i zwykle kilka wróżb naraz się nie mieści”. I chociaż sobie wciąż życzyłam miłości, to jakoś nic z tego… Pewnie do dzisiaj niektóre kobiety spod znaku Byka dziwią się, że tydzień po tygodniu dostawały SMS-y z przepowiednią miłosną, a nie było w nich ani słowa o seksie, pieniądzach czy przyjaciołach. Taki los – autorka SMS-owych wróżb potrzebowała miłości! Powyższą listę każdy może stworzyć na swój sposób. Konieczne jest ustalenie priorytetów w poszukiwaniu partnera i cech nadrzędnych charakteru. Tylko sprecyzowany profil jest w stanie zaspokoić nasze potrzeby w późniejszych poszukiwaniach. Bezpieczeństwo @ Na początek nawet prawdziwe imię nie jest wskazane. Z doświadczenia wiem, że kompletnie bez sensu jest też dołączanie swojego zdjęcia. Jeśli dla ciebie wygląd ma mniejsze znaczenie niż mózg, to prezentacja foto niewiele w tej materii zmieni. @ Jestem za ochroną prywatności, także tej internetowej (w dobie Facebooka brzmi to jak herezja! ). Niemniej takie mam zdanie i w tej kwestii go nie zmienię. Najlepiej nie spowiadać się w internecie z tego, czy ma się samodzielne mieszkanie, samochód, gdzie się pracuje. @ Nie zgodzę się na wysyłanie zdjęć jakiemukolwiek mężczyźnie w sieci. Co to zmieni? Nie chcę później oglądać swoich fotek z dorobionym w Photoshopie nosem czy uszami (w najlepszym razie). Zresztą jaką mam gwarancję, że były ukochany nie użyje mojego zdjęcia w bliżej mi nieznanych celach? Na portalach randkowych czy społecznościowych wszyscy i tak zamieszczają swoje najlepsze zdjęcia typu „ja na wypasionych wakacjach”, „prężę tors przed moją maszyną”, „całuję Sfinksa”, „widziałam Wielki Kanion”, „ten motor to jeden z wielu w mojej kolekcji” czy „mam najmodniejsze ubranko tego sezonu”. Najgorsze są zdjęcia typu „znam świetnie triki w
Photoshopie i nie zawaham się go użyć”. Od razu można wysnuć wniosek, że taki facet jest grafikiem bądź informatykiem, genialnie posługującym się elektronicznymi narzędziami. Zwykle jednak okazuje się, że rzeczywistość jest okrutna i nawet starannie usunięte pryszcze lub dorysowana grzywka na zakolach szybko wychodzi na jaw podczas realnego spotkania. A wtedy obciach grafika murowany! Dlatego nie polecam umieszczania zdjęć na własnym profilu randkowym, a już na pewno nie takich z najlepszych wakacji sprzed pięciu lat. @ Jeszcze kilka słów o foto. Na portalach randkowych jest spora presja umieszczania swojego zdjęcia. Nawet sortowanie kandydatów można ustawić według załączonych fotografii. Czy opłaca się mieć profil z foto? Można dostać ciut więcej ofert. Tylko czy twój wizerunek jest tego wart? @ Telefon komórkowy na kartę to podstawa. Warto go mieć szczególnie w momentach, gdy potencjalny kochanek okaże się świrem i jedyne, czego zapragniesz, to by więcej do ciebie nie dzwonił. Wtedy wystarczy wyjąć kartę i kupić kolejną z nowym numerem. Proste i skuteczne. @ Osobny adres e-mailowy. Załóż nowe konto, którego będziesz używać tylko i wyłącznie do korespondencji z amantami. Dzięki temu nie zostaniesz namierzona po adresie e-mailowym, na przykład w pracy, przez nadgorliwego wielbiciela. @ Staraj się jak najdłużej ukrywać szczegóły, po których można by cię łatwo rozpoznać i odnaleźć: miejsce pracy, miejsce zamieszkania, marka samochodu, imiona rodziny czy znajomych, rodzaj ukończonych studiów czy nazwa szkoły. Potencjalni szaleńcy w sieci rzeczywiście istnieją i naprawdę nie trzeba bardzo się wysilać, by ich spotkać! @ Choć to oczywiste, chcę to koniecznie napisać – umawiaj się tylko i wyłącznie w miejscach publicznych. Żadne miejskie parki, zapomniane przez ludzi skwery, romantyczne plaże czy pomosty nad jeziorem nie wchodzą w grę. Wystarczy chwila nieuwagi i milutki przystojniak może zamienić twoją randkę życia w tragiczne w skutkach przeżycie. @ Jeśli spotkałaś się w miejscu publicznym (brawa za rozsądek), to i tak nie trać czujności. Nie daj się (pod pozorem romantycznego spaceru przy zachodzie słońca) zaciągnąć w przysłowiowe krzaki, ciemne uliczki, ciasne zaułki czy inne miejsca, w których możesz stać się ofiarą przemocy. Jeśli mężczyzna okaże się godny zaufania, to romantyczne chwile będziesz mogła z nim przeżywać jeszcze nie raz. @ Nie ufaj nikomu, kogo nie znasz. Co najmniej przez kilka randek. @ Nie idź po randce do niego
do domu. Ani po pierwszej, ani po drugiej. I nawet jak bardzo chcesz, nie idź też po trzeciej… @ Słuchaj swoich zmysłów i swojego instynktu. Jeśli czujesz, że coś jest nie tak, to od razu wiej. Dobrze byłoby, żebyś na pierwszą randkę włożyła wygodne buty. Przydadzą się podczas ucieczki…@ Po randce raczej nie pozwól, aby odwiózł cię autem. Nawet w samochodzie możesz stać się potencjalną ofiarą. Jaki masz wpływ na to, czy „wymarzony mężczyzna” nie wywiezie cię hen za góry i lasy i nie zrobi tego, czego byś nie chciała? @ Przez pierwsze kilka randek nie pozwalaj się odprowadzać do domu, a tym bardziej pod drzwi własnego mieszkania. Szczególnie jeśli jedynym twoim obrońcą w przypadku ataku byłby twój własny tłusty i ospały koteczek, którego interesujesz tylko wtedy, gdy potrzebna mu jest do szczęścia pełna micha karmy. Tworzenie profilu Niestety świat bywa okrutny i żeby kogoś poznać, najpierw trzeba się przedstawić. Opisywanie siebie chyba zawsze sprawia ludziom wiele trudności. Bo jak to napisać? Obiektywnie? Nie da się. W superlatywach? Szybko wyjdzie szydło z worka. Skromnie? Nikt w nasz profil nie kliknie myszką. Ja postawiłam na poczucie humoru i dystans. Szczerość i prawda jest najważniejsza (to, czy chcemy mieć dzieci z potencjalnym delikwentem, może się okazać fundamentalną sprawą). Takich informacji, opisując siebie, nie należy zatajać. Zauważyłam, że niscy mężczyźni zawyżają swój wzrost. Co jest karygodne! Kobiety zaś zwykle zaniżają wagę… Co jest w pewnym sensie wytłumaczalne… (poza tym nikogo nie powinno interesować, ile ważę i czy mam zamiar schudnąć, czy też nie! ). Warto także potencjalnego amanta zaintrygować. Na pewnym rozwijającym kursie doskonalenia personalnego radzili mi, aby pisać o konkretach. Mało zachęcająco brzmi: „interesuję się książkami”, ale już dużo lepiej: „uwielbiam Tolkienowską fantastykę i zaczytuję się nią godzinami”. Podobnie warto opisać swoje zamiłowania muzyczne czy cechy charakteru. Bez sensu jest wyrażenie: „szukam miłego faceta”. Bo kto to niby jest? Gdyby zrobić sondę uliczną, to każdy zapytany w ankiecie mężczyzna uzna się za miłego (nawet jeśli jest wrednym skurczybykiem! ). Bycie miłym to żadna cecha charakteru. Podobnie jest z poczuciem humoru – nie wiedzieć czemu wszyscy twierdzą, że
je mają. Tylko dlaczego po ulicach chodzi tylu smutnych ludzi? Ale już zmysłowość, odwaga, pewność siebie, asertywność czy szczęście są unikatowe. I tak, krok po kroku, powstał mój randkowy profil w internecie. Jeśli szukacie miłości życia, to po lekturze zachęcam także do stworzenia własnego! Typ: konsekwentna poszukiwaczka męża Pseudo: Szarlotka Kilka słów o mnie: Jestem słodka, gdy zechcę, gorzka, gdy mnie ktoś zmusza. Porozmawiasz ze mną o prawie każdym filmie, odkryję przed tobą tajemniczy świat Węgier. Jeśli masz poczucie humoru i szukasz kogoś nieprzeciętnego – to dobrze trafiłeś. Aktualny stan: wolny Miejsce zamieszkania: Wrocław Wiek: 29 lat Płeć: kobieta Orientacja seksualna: heteroseksualna Dzieci: nie mam i chcę mieć Wzrost: 169 cm Kolor włosów: rude Kolor oczu: niebieskie Znak zodiaku: Byk Nauka: ukończyłam studia (wykształcenie wyższe) Alkohol: piję w normalnych granicach Papierosy: nie palę Zainteresowania: jazda na rowerze to dla mnie sposób na odprężenie. Podobnie książki, filmy, podróże, szeroko pojęta tematyka science fiction i fantasy. Przynajmniej raz w roku odwiedzam Węgry, bo kocham ten kraj. Dobrze się czuję w tematach historii II wojny światowej i średniowiecznych warowni. Wizja partnera: Szukam mężczyzny z poczuciem własnej wartości. Kogoś, kto chce pozostać na dłużej i tworzyć ze mną nowy świat. Ważne, byś miał rozum w głowie i płomień w sercu. No i tak „wyprofilowana” zaczęłam szukać męża. Typ: szukam przyjaciółki, a ty jesteś dla mnie idealna Imię: Maciek
Pseudo: Pan Prąd Kilka słów o mnie: Jestem sympatyczny i kulturalny, choć nie wiem, czy w dzisiejszych czasach to zalety? Nie staram się być kimś innym, niż jestem w rzeczywistości. Najlepiej wypadam przy bliższym poznaniu. Choć zdania na ten temat są od lat podzielone. Aktualny stan: brak danych Miejsce zamieszkania: Wrocław Wiek: 33 lata Płeć: mężczyzna Wzrost: 178 cm Kolor włosów: czarne Kolor oczu: czarne Znak zodiaku: Skorpion Nauka: ukończyłem studia (wykształcenie wyższe) Alkohol: piję w normalnych granicach Papierosy: nie palę Zainteresowania: sport (jazda konna, rolki, łyżwy, narty, sanki, a nawet szachy), filmy dokumentalne, reportaże, fotografia, podróże, Rosja, Daleki Wschód, Afryka, Australia Wizja partnerki: Ważne, żeby była pod ręką wtedy, kiedy jest potrzebna! Chociaż nasza znajomość zaczęła się zwyczajnie, to Maciek okazał się nadzwyczajnym facetem. Pracował jako inżynier nadzorujący montaż i uruchamianie linii produkcyjnych w nowych zakładach jednego z międzynarodowych koncernów. Szkolił także w Europie Środkowej i Wschodniej w każdej podległej mu fabryce działy utrzymania ruchu. To on zwykle projektował w danym zakładzie linie produkcyjne, a później przyjeżdżał kontrolować postępy prac. Kiedy już wszystko było gotowe, odpalał maszyny i podłączał fabrykę do prądu. Z racji wykonywanego zawodu oraz tego, że jako pierwszy przecinał wstęgę i uruchamiał formalnie zakład, otrzymał ode mnie przydomek „Pan Prąd”. Był jednym z pierwszych mężczyzn poznanych przeze mnie przez internet. Wtedy jeszcze niewiele wiedziałam o męskich typach występujących w randkowych serwisach i o tym, że on był najbardziej charakterystycznym reprezentantem kategorii „Szukam przyjaciółki, a ty jesteś dla mnie idealna”.
Nawiązaliśmy ze sobą internetowy kontakt w momencie, kiedy on szkolił dział utrzymania ruchu w jednej z fabryk na północy Polski. Siedział tam już od tygodnia i jak sam szczerze wyznał, „baaardzo mu się nudziło”. Pan Prąd: Moja praca wymaga myślenia, czasami bardzo intensywnego. To mi się w niej bardzo podoba. Choć są także baaardzo monotonne momenty. Często wymaga wyjazdów. To mi się w niej podoba, bo nie siedzę na tyłku w biurze, tylko się przemieszczam. Czasami jednak takie wyjazdy są baaardzo męczące. I praca też bywa czasami męcząca. Na przykład dzisiaj. Wszyscy już od dawna rozpoczęli świętowanie weekendu, a ja posiedzę tu, pod Gdańskiem, co najmniej do północy. Szarlotka: Czyli bezrobocie w województwie pomorskim, o którym mówią w mediach, to twoja zasługa. Pan Prąd: Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. A tak poważnie, to ja tutaj mam po prostu do wyregulowania jednego takiego kolosa. Mam nadzieję, że ręka mi się nie omsknie, bo pracę straci cały powiat i okoliczne wioski. Szarlotka: No to widać, że z ciebie fachowiec i do tego jeszcze z sercem na dłoni. Nie dość, że dajesz ludziom nadzieję, to jeszcze na chleb im dzięki tobie starczy! Prawdziwy z ciebie cudotwórca! Pan Prąd: No ba! Jestem wspaniałomyślny! Przez wiele dni nasze rozmowy sprowadzały się do poznawania siebie nawzajem. Pan Prąd: Znasz język węgierski? Jestem pod wrażeniem! Szarlotka: To za dużo powiedziane, że znam. Po prostu dogaduję się troszeczkę. On ma szyk przestawny, a ja tego nie potrafię, więc zamiast mówić: „Kali mieć, Kali chcieć”, mówię: „Mieć Kali, chcieć Kali”. Z pisaniem idzie mi dużo gorzej. Mimo to uwielbiam ten kraj i gdybym tylko mogła, to tam właśnie bym zamieszkała. Węgrzy mają mentalność podobną do polskiej: lubią wspólnie spędzać czas, czegoś się napić, pogadać. Są bardzo
przyjacielscy wobec Polaków. Przekonałam się o tym wielokrotnie. Kiedyś napisałam nawet taki artykuł: Oni nam oddali Stefana Batorego, a my im Józefa Bema, czyli gorące przyjaźnie polsko- węgierskie. A tobie sercem najbliżej do jakiego kraju? Pan Prąd: Od pewnego czasu bardzo lubię Białoruś. Najpierw bywałem tam zawodowo, a potem już czysto prywatnie. Znam paru ludzi, którzy nie lubili Białorusinów przed wyjazdem i nie lubią do tej pory. Ja sam przekonałem się do nich dopiero po pewnym czasie… A może to oni się do mnie przekonali i zaczęli mnie inaczej traktować? Wydaje mi się, że by ci się tam spodobało. Jakie masz plany na długi weekend majowy? Wyjeżdżasz gdzieś z Wrocławia? Szarlotka: Chciałam pojechać na Węgry – tradycyjnie. Niestety mój kolega rozmyślił się, a właściwie zmusiło go do tego życia. Postanowił ratować własne małżeństwo. A że to mój naprawdę dobry przyjaciel, to mu wybaczam wystawienie mnie do wiatru w ostatniej chwili. Pojadę więc najprawdopodobniej w Góry Sowie. Pan Prąd: Nasuwa mi się jedno pytanie: Czy ten kolega ratuje teraz swoje małżeństwo, bo wcześniej jeździł na Węgry z tobą, a nie z własną żoną? Szarlotka: Małżeństwo kolegi rozpada się, owszem, przez kochankę, ale nie byłam nią ja. Znamy się tyle lat, że ktoś mógłby nasz związek uznać za kazirodczy, hi, hi, hi! Pan Prąd: Uff, to mi ulżyło, bo myślałem, że ty niegrzeczna jesteś kobieta… Ja planów na długi weekend nie mam. Może znajomi się zlitują i zabiorą mnie w Beskidy. Nim to jednak nastąpi, muszę skoczyć do Krakowa i popracować w jednym zakładzie produkcyjnym kilka dni. Co będziesz robić w tych Sowich Górach? Szarlotka: Dlaczego piszesz, że znajomi się zlitują? Pewnie fajny z ciebie chłop i niejedna panna chętnie by cię zaprosiła na wspólny wyjazd. Tylko się na przykład wstydzi… W góry mam jechać z ekipą znajomych. Na razie nie powiedziałam zdecydowanego „tak” i kokietuję ich, bo wiem, że jak przyjdzie co do czego, to całą wyprawę
będę organizować ja. Noclegi, atrakcje, propozycje tras i wszelkie rezerwacje zawsze ostatecznie spadają na moją głowę. Chyba jestem społecznikiem jakimś… Mam w tym czasie urodziny i wolałabym, żeby to mnie obsługiwano i mi dogadzano, a nie żebym to ja za przewodnika i służącego robiła. Pan Prąd: A ja zaraz się pakuję i jadę do Krakowa. Mam nadzieję, mimo pracy, trochę tam odpocząć i odstresować się. Wiem, że będziesz tęskniła, ale bądź dzielna. Obiecuję, że wrócę. : ) Dam znać po długim weekendzie. Baw się dobrze! Życzę ci już teraz mnóstwa szczęścia i miłości. Sto lat! Świętuj swoje urodziny godnie i nie daj się wykorzystywać byle komu… Uściskam cię po powrocie. A więc z Panem Prądem zawsze było właśnie tak! Najpierw ze sobą długo rozmawialiśmy, było miło, a potem nagle pstryk! I on gdzieś wyjeżdżał. Po kilku tygodniach korespondencji miałam nadzieję na wspólne spotkanie. On tymczasem znów wyjeżdżał ratować świat od jakiejś awarii. Nie pozostawało mi nic innego, jak pojechać ze znajomymi w Góry Sowie. Przyznam, że liczyłam choćby na krótkie spotkanie z Maćkiem. Przecież mogliśmy na długi weekend zostać we Wrocławiu i na przykład lepiej się poznać. On jednak wybrał Beskidy i pracę, a ja… Góry Sowie. Napisałam do niego zaraz po powrocie. Szarlotka: No i jak tam, Maćku, po długim weekendzie? Jeśli chodzi o mnie, mógłby być jeszcze dłuższy. Zorganizowałam sobie i znajomym tydzień wolnego pod hasłem „Druga wojna światowa na Dolnym Śląsku”. Znam te tereny jak własną kieszeń, więc łatwo było mi zaplanować taką wyprawę dla reszty ekipy. Odwiedziliśmy pałac w Jedlince. To tam miała siedzibę główną organizacja Todt zarządzająca budową podziemnego miasta, kompleksu Riese. Najprawdopodobniej z kwaterą główną Hitlera w podziemiach zamku Książ. Hitlerowcy do budowy tego potężnego obiektu wykorzystywali jeńców z obozu koncentracyjnego w Gross- Rosen. Minister uzbrojenia Albert Speer pisał podobno do Hitlera, że przy budowie pracuje około 28 tysięcy więźniów! Dasz wiarę? ! Odwiedziliśmy sztolnie walimskie. Zwiedzaliśmy system podziemnych korytarzy. Potem pojechaliśmy do kompleksu Osówka w Sierpnicy. To
tam zbudowano betonowe hale, które miały stać się przypuszczalnie pomieszczeniami fabryki rakiet V1 i V2. Niestety trafiliśmy na sepleniącego przewodnika. Nie dość, że miał wadę wymowy, to jeszcze w kółko mówił „skrydka Hitlera”, co mnie doprowadzało do białej gorączki. W ramach rozrywki i rozładowania napięcia po „przewodniku idiocie” odwiedziliśmy pobliskie łowisko pstrągów. Dostaliśmy po bambusowym kijku, sznurku i haczyku. Zawiązałam na końcu kijka sznurek. Na drugim końcu doczepiłam haczyk. Podszedł właściciel i ze stojącego obok pudełka wyjął wijącą się dżdżownicę. – Nabije pani sama czy ja mam to zrobić? – zapytał spokojnie. – Bleee, pan – stwierdziłam, spoglądając na biednego robaczka. Pan sprawnie wbił ostry haczyk we wnętrzności dżdżownicy i z uśmiechem na ustach podał mi bambusowy kijek. Zarzuciłam. Po minucie wyciągnęłam tłustego pstrąga. Pan upiekł mi go na ruszcie z płatkami migdałowymi. Miodzio! Szkoda mi tylko tej dżdżownicy było…A jak tam u ciebie? Pan Prąd: Byłem nad zalewem i w górkach. Miałem wielkie plany, ale pogoda okazała się kiepska. Widocznie byłem za mało grzeczny. Jeździłem na rowerze, a potem… ledwie mogłem chodzić, bo mnie tak cztery litery bolały. Niestety nie spotkałem żadnej zbłąkanej duszy, która by się nade mną zlitowała i choć masażyk mały zrobiła. Samotnie dogorywałem zatem na łożu boleści… A jak się udały urodziny? Szarlotka: Urodziny? Fantastyczne! Po grillu na świeżym powietrzu, szampanie i delikatnych drinkach wróciliśmy do hotelu. Akurat w tym czasie w głównej sali był zjazd przewodników turystycznych – chyba z całej Polski. Część nawet była ubrana w te swoje czerwone bluzy polarowe i miała odznaki na piersi! Panowie i panie dobrze po czterdziestce. Usiadłam z grupką znajomych przy stoliku, by skromnie dokończyć świętowanie urodzin. Przewodnicy mieli zamówionego didżeja, ale facet był koszmarny. Puszczał jakiś dyskotekowy łomot, prawie techno! Państwo siedzieli grzecznie przy stolikach i konwersowali, bo jak przy takiej łupance się bawić? Wpadłam wtedy na pomysł. Przyniosłam z pokoju płyty, które zabrałam na wyjazd. Wytłumaczyłam didżejowi, że przez kilka lat pracowałam w radiu z gatunku „złote przeboje” i właśnie taką muzę mam ze sobą. Powiedziałam, że mam dzisiaj
urodziny i co on na to, żeby w ramach mojego święta puścił mi jeden z ulubionych utworów – Już nie ma dzikich plaż Ireny Santor. Pan popatrzył na pusty parkiet i zrozumiał, że ma niewiele do stracenia. W końcu nikt się nie bawił, więc bardziej już nie mógł zepsuć imprezy. – Ten utwór dedykuję naszej dzisiejszej jubilatce. Sto lat! – zapowiedział przez mikrofon i wszyscy usłyszeli: Puste plaże Juraty, zasnęły kosze już Tylko facet zawiany, podpiera nosem słup. Szarą płachtę gazety, unosi w górę wiatr Dzisiaj nikt nie odczyta, co nam donosił świat… Gdybyś widział, jak się wszyscy poderwali do tańca. To były sekundy. Przewodnicy i przewodniczki powolutku wirowali w rytmie usypiającego głosu Irenki. Potem odśpiewano mi Sto lat i… zostałam królową parkietu! Każdy z panów przewodników chciał ze mną zatańczyć. Mam nadzieję, że nie tylko z wdzięczności, że uratowałam im imprezę. Sala szalała i ja też. Bawiliśmy się przy piosenkach Anny Jantar, Abby, Beatlesów, Bee Gees, Krzysia Krawczyka. Do trzeciej nad ranem tańczyłam z panami w wieku moich rodziców. Już nawet nie potrzebowałam szampana, by bawić się jak nigdy dotąd. Pan Prąd: No jestem pod wrażeniem. Potrafisz każdą imprezę zamienić w bal! Wspaniale. W tym miejscu moje skromne życzenia stu lat brzmią niczym echo. Na szczęście mam tę satysfakcję, że jestem o wiele młodszy od twoich partnerów z urodzinowej imprezki i jakby przyszło co do czego, to z palcem w nosie wygrałbym z nimi w każdej dyscyplinie. No może poza konkursem wiedzy o turystycznych szlakach naszego pięknego kraju… Chyba żebym się bardzo postarał… Szarlotka: Zaprojektowałeś w tym tygodniu jakąś fabrykę? Pan Prąd: Nie, ale w przyszłym miesiącu mam w planach dwie! Niech się ludziska cieszą z nowej pracy! Przez kolejne dni nasze rozmowy sprowadzały się do wymiany zdań w formie czysto koleżeńskiej. Nie było między nami poważnych rozmów dotyczących intymnych spraw. „Tyle interesujących i godnych opisania przygód działo się każdego dnia w naszym życiu, że kto by zawracał sobie głowę życiem wewnętrznym”, żartowałam. Maciek w listach był zabawny, pewny siebie i pełen uroku. Zastanawiałam się, co tak naprawdę sprowadzało go na portal randkowy. W swoim profilu nie wpisał, czy szuka miłości, czy
przyjaźni. Nie zaznaczył też, czy dąży do małżeństwa. Ba, on nawet nie wpisał, czy szuka kobiety, czy mężczyzny! Na razie nie będę się tym przejmować. Zacznę się temu bliżej przyglądać, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, uznałam. Mimo niesprecyzowanych celów matrymonialnych przynajmniej co drugi dzień pisaliśmy z Panem Prądem do siebie e-maile z informacjami, co u nas słychać, co nas zajmuje, porusza, bawi, a także smuci. Szarlotka: Całą sobotę spędziłam na studiowaniu tras taborów husyckich na dolnośląskich mapach. Opłaciło się. Mam już opracowany plan rowerowej wycieczki dla siebie i kumpli śladami zwolenników Jana Husa. Zacznę od Lwówka Śląskiego! A potem zabrałam się do renowacji starej ramy. Podkleiłam drewniane elementy, pociągnęłam troszkę złotolem. Dostałam ją od znajomych, żeby sobie oprawić przedwojenną mapę Pogórza Sudeckiego. W tym czasie pękła mi szyba. Tak to jest, jak brakuje w domu męskiej ręki. No i się z tej bezsilności rozpłakałam. Pewnie za taką szybę zapłacę u szklarza tyle, co za tę starą ramę… Są dni, kiedy wydaje mi się, że jestem w stanie zrobić wszystko sama, a za chwilę okazuje się, że bez mężczyzny ani rusz! Potem nie umiałam wywiercić porządnego otworu na kołek rozporowy w ścianie. Cholera, poryłam tynk wiertarką, bo użyłam wierteł do drewna zamiast udarowych! Ostatecznie poddałam się i zawiesiłam obrazek na sznurku przywiązanym do półki z książkami. Prawdziwie kobieca porażka! Jako płeć piękna poniosłam w ten weekend zasłużoną klęskę w dziedzinie techniki. Teraz powinna zabrzmieć melodyjka z czeskiej bajki Sąsiedzi… Pan Prąd: Pięści mi się zaciskają, kiedy czytam twój list. Chętnie pomógłbym ci trochę powiercić, ale… sam się na tym średnio znam. Wolę zapłacić ekipie fachowców. Zresztą i tak podziwiam cię za zapał w tym wieszaniu, oprawianiu, studiowaniu. Masz tyle energii, że niejedna elektrownia mogłaby ci pozazdrościć. Ba, ja sam ci zazdroszczę. Ze mnie od kilku dni powietrze ucieka bokami. Siedzę tu, w Krakowie, i próbuję stworzyć rozsądny plan działania w tutejszym oddziale. Mój poprzednik naprawił linię produkcyjną na gumkę recepturkę, plastelinę i taśmę klejącą. Teraz muszę to wszystko odkręcić, a właściwie dokręcić… W każdym razie pozdrawiam z grodu Kraka moją dzielną korespondentkę!
Maciek był w ciągłych rozjazdach. Informacje przychodziły z najróżniejszych zakątków nie tylko Polski, ale też Europy. Zastanawiałam się, jak wygląda, jakie ma włosy, głos, kolor oczu. Czy jest przystojny? Jednocześnie elokwencja, którą się wykazywał, i ogromne poczucie humoru dawały mi podstawy, by sądzić, że raczej wszystko z nim w porządku. Pan Prąd: Witaj! Właśnie wróciłem z Ukrainy. Wpadłem na weekend do Wrocławia, ale już w poniedziałek wyjechałem do Zamościa. Opowiem ci o swoim sobotnim spotkaniu klasowym. Przyszło kilkanaście osób, co i tak było nie lada frekwencją. Spotkanie mieliśmy w ogródku piwnym na rynku. Czekając na spóźnialskich, urządziliśmy konkurs pod tytułem „Kto się najbardziej zmienił, ten stawia wszystkim piwo”. Co pewien czas, widząc ruch przy wejściu, spoglądaliśmy, któż to nowy się pojawił. Anka, Ewka, potem Waldek. W pewnej chwili znów wszedł ktoś nowy… Eee, nie, to obcy facet. Ale tuż za nim grupka znajomych twarzy. Mózgi ponownie musiały się trochę wysilić: Ala, Paweł, Krystian… i jeszcze ktoś… Niby znajomy, ale kto to może być? Powiedział „cześć”. Głos kojarzymy… Bartek? No niemożliwe! Bezapelacyjnie Bartek wygrywa konkurs i stawia wszystkim piwo. Jak można było się tak zmienić? Hmm… Ostatecznie jednak Bartek nie stawiał wszystkim piwa… Wygrał „ten obcy facet, który wchodził po Waldku”. Długo nie wierzyliśmy, że koleś z brodą i brzuchem wielkości opony od TIR-a to Irek! Szarlotka: Fajnie! A ja idę już spać. Całus w nos! Pan Prąd: Yyy… Kiedyś był całus w czoło, a teraz w nos. Poczekam trochę, to może zejdziesz jeszcze niżej! Maciek z każdym dniem okazywał się naprawdę interesującym typem. Był niewątpliwie inteligentny i miał rozbrajające poczucie humoru. Pan Prąd: Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! Szarlotka: Załapałeś się w ostatniej chwili. Za 11 minut wybije północ i już będzie 2 czerwca! Pan Prąd: Wiesz, co mógłbym ci zrobić w 11 minut?
Szarlotka: Pewnie, że wiem, ale dla mnie to za szybko. A gra wstępna? Pan Prąd: Ech, a niektórym wystarczy rozpięcie rozporka! Pisał do mnie obszerne e-maile z miejscowości, gdzie zwykle przywracał prąd maluczkim. Pan Prąd: Hej! Mało brakowało, a poprzedni list byłby moim ostatnim listem do ciebie. Ale po kolei. Dzisiaj od samego rana miałem być w Katowicach (i jestem). Wyliczyłem sobie, że aby być tu na określoną godzinę, uwzględniając czas potrzebny na mycie, śniadanie, ładowanie tobołów do samochodu, dojazd itd. , musiałbym wstać o 4: 15. O tej godzinie to ja się wielokrotnie kładłem spać, ale nigdy jeszcze nie wstawałem. Postanowiłem zatem wyjechać wczoraj późnym wieczorem i być w Katowicach po północy. Przespać się normalnie (w miarę) i dojechać spokojnie do pracy. Tak też zrobiłem. Wyjazd z Wrocławia trochę się przesunął i koniec końców w katowickim hotelu byłem o 2. 30. Po drodze zauważyłem plakaty, że właśnie się odbywają targi motoryzacyjne – trwają do niedzieli w godzinach 9–17. Cholera, dokładnie w takich godzinach, w jakich pracuję, czyli nie będę mógł na nie pójść. Dzisiaj rano wstałem wcześnie, raczej słabo wyspany. Prysznic niewiele mi pomógł. Jeszcze się nie obudziłem. Wziąłem żelazko turystyczne, żeby wyprasować koszule, które niezbyt dobrze zniosły podróż. Wsadzając kabel do żelazka, zauważyłem, że wtyczka się rozkręciła i wewnętrzne blaszki się poprzekrzywiały. Chciałem je wyprostować. Wziąłem blaszkę w palce i… to mogła być ostatnia czynność w moim życiu. Z tego niewyspania zapomniałem, że drugi koniec kabla był w gniazdku. W tej samej chwili oślepił mnie nagły błysk i usłyszałem wielki huk (wilgotna skóra po wyjściu spod prysznica jednak całkiem nieźle przewodzi prąd : -). Ból w ręce czułem jeszcze po śniadaniu… Podobno saper myli się tylko raz, a elektryk? Nie wiedziałem, że to tak boli. Całe szczęście, że jakoś udało mi się tę blaszkę wypuścić z rąk. Ostatecznie włożyłem koszulę najmniej pogniecioną. A w pracy – zaczęliśmy od narady z jednym z dyrektorów. Zapytał, co ja na to, gdybym zaplanowane na dzisiaj prace przeniósł na jutro, a jutrzejsze na dzisiaj. Ja na to, że zmiana harmonogramu nie jest możliwa. A
gdyby on się uparł i zmienił mi jednak ten harmonogram, to co ja bym wtedy zrobił? – zapytał. Odpowiedziałem, że trwają targi motoryzacyjne, więc wtedy bym się na nie wybrał. Dobra, kończę już tego e-maila, bo… pędzę na targi : ) Miłego dnia. Często kokietowaliśmy się w naszej korespondencji stwierdzeniami typu „tęskniłam”, „tęskniłem”, „brakuje mi ciebie”. Właściwie nie były to zwroty na wyrost. Pan Prąd był w moim życiu obecny i prawie „namacalny”. E-maile przychodziły regularnie, a on interesował się tym, co u mnie słychać. A że dotąd nigdy się nie widzieliśmy… Nikt nie jest doskonały! Pan Prąd: Wróciłem z Białorusi. Pewnie rzęsiście roniłaś łzy za mną, no nie? Trochę się nie odzywałem, ale tam z internetem krucho. Teraz już jestem do dyspozycji. A co robiłem? Oprócz pracy chodziłem po puszczy, po wsiach i miasteczkach. Przyglądałem się miejscowym, a oni mnie. Wspaniale też odpocząłem przy okazji. Tam życie biegnie inaczej. Jadłem regionalne specjały, a jak musiałem, to maszerowałem do zakładu coś tam dokręcić i znów wracałem na pyszności do Restaurana na rynku. Zostałem poczęstowany nawet bimbrem z chleba! Problem miałem tylko w drodze powrotnej do Polski. Ogromna kolejka na jakieś 8 godzin czekania. Na szczęście okazało się, że jestem wspaniałym czarodziejem! Wyobraź sobie, że mój okres czekania magicznie skrócił się do zaledwie godziny, gdy machnąłem przez szybę celnikowi dwudziestodolarowym banknotem. W dzisiejszych czasach magikom to nawet różdżek nie trzeba, by czas przyspieszył… Byliśmy dwojgiem samotnych ludzi, którzy dzięki elektronice nie czują się tak bardzo sami. Zresztą zapytałam o to kiedyś Pana Prąda. Szarlotka: Z tej samotności od tygodnia miałam niezłą chandrę. W sobotę chciałam ją zabić i pojeździć na rowerze, ale był taki wiatr, że głowę urywało. Zachowałam się więc jak klasyczna kobieta i w ramach poprawy humoru kupiłam sobie buty! Stwierdziłam, że każdy powinien mieć swój Dzień Dziecka, a samotni to przynajmniej raz w miesiącu! Zresztą staram się co jakiś czas dawać sobie miłe prezenty. Nie ma kto tego robić, więc żeby nie zdziczeć i trochę się pocieszyć, czasami sprawiam sobie drobne przyjemności. W najgorszych