mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Hamilton Laurell K - Meredith Gentry 7 - Podążając za Ciemnością

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Hamilton Laurell K - Meredith Gentry 7 - Podążając za Ciemnością.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 258 osób, 183 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 312 stron)

Laurell. K Hamilton Podążając za Ciemnością Tłumaczyła Rissaya Beta: Averil www.chomikuj.pl/Rissaya

Merry Gentry nie jest przeciętnym prywatnym detektywem. W połowie człowiek, w połowie istota magiczna, uwikłana w walkę, która jest zagrożeniem nie tylko dla jej życia, ale także dla życia tych, których pożąda i którzy są jej drodzy. Jej egzystencja i jej prawa do objęcia tronu faerie zależą od zdolności spłodzenia następcy tronu. Teraz po tak wielu nieudanych zamachach, jej królewscy strażnicy zorientowali się, że jest w ciąży… To powinna być chwila chwały, ale za tym odkryciem idą następne rewelacje: Merry nosi w sobie dwójkę dzieci i wie, że każde z nich ma więcej niż jednego ojca… I oczywiście wciąż, we własnym rodzie, ma wrogów, którzy chcą jej śmierci. Ale Merry walczy i dzierży nieposkromioną magię. To jest jej świat, gdzie splata się magia ze śmiertelnością, gdzie folklor, fantazja i erotyka niebezpiecznie ze sobą konkurują.

Rozdział 1 Szpitale są miejscem, gdzie ludzie przybywają, żeby zostać ocalonymi, ale lekarze mogą tylko połatać cię, złożyć cię w całość. Nie mogą cofnąć zniszczeń. Nie mogą sprawić, żebyś nie obudziła się w niewłaściwym miejscu, lub zmienić prawdy w kłamstwo. Mili lekarze i miłe kobiety z SART (Sexual Assault Response Team), Zespołu Reagowania ds. Napaści Seksualnych, nie mogą zmienić tego, że rzeczywiście zostałam zgwałcona. Fakt, że nie pamiętałam tego, ponieważ mój wujek użył zaklęcia, jak narkotyków przy gwałcie na randce, nie zmieniał dowodów. Dowodów, które znaleźli w moim ciele, kiedy dokonali oględzin i pobrali próbki. Możesz myśleć, że bycie prawdziwą żywą księżniczką faerie sprawia, że twoje życie jest jak z bajek o wróżkach, ale bajki zawsze kończą się dobrze. Kiedy historia jest w trakcie, zdarzają się straszne rzeczy. Pamiętacie Roszpunkę?1. Jej księciu wiedźma wydrapała oczy, co go oślepiło. Na końcu bajki łzy Roszpunki magicznie przywróciły mu wzrok, ale to był koniec bajki. Kopciuszek była czymś niewiele lepszym od niewolnika. Śnieżka została prawie zabita przez złą królową, cztery razy. Wszyscy pamiętają o zatrutym jabłku, ale zapominają o łowczym, zaczarowanym gorsecie czy zatrutym grzebieniu. Większość bajek o wróżkach opartych jest na starych opowieściach, a ich bohaterka w poszczególnych częściach jest godna pożałowania, narażona na niebezpieczeństwa i koszmary. Jestem Księżniczka Meredith NicEssus, następna w kolejności do dziedziczenia tronu faerie i jestem w połowie opowieści. Zakończenie i-żyli-długo-i-szczęśliwie, jeżeli nawet nadejdzie, wydaje się być bardzo odległe od dzisiejszej nocy. Leżałam w szpitalnym łóżku, w miłym prywatnym pokoju, w bardzo miłym szpitalu. Był to oddział położniczo-ginekologiczny, ponieważ byłam w ciąży, ale nie z dzieckiem mojego szalonego wujka. Byłam w ciąży, jeszcze zanim mnie porwał. W ciąży z dziećmi mężczyzn, których kochałam. Ryzykowali wszystko, żeby ocalić mnie z rąk Taranisa. Teraz byłam bezpieczna. Miałam przy boku jednego z największych wojowników faerie, jakiego kiedykolwiek widziano, Doyle’a, kiedyś Ciemność Królowej, a teraz moją. Stał obok okna, wpatrując się w noc rozświetlaną przez światła dochodzące ze szpitalnego parkingu. Jego skóra i włosy były dużo czarniejsze niż noc na zewnątrz. Ściągnął okulary słoneczne, za którymi ukrywał się prawie zawsze, kiedy był na zewnątrz, ale jego oczy były prawie tak czarne jak szkła, za którymi się ukrywał. Jedynym kolorem w przymglonym świetle pokoju był blask od srebrnych kolczyków, które pięły się po eleganckiej linii jego szpiczastych uszu, jedynej oznace, że nie był czystej krwi, nie był naprawdę z wysokiego rodu, ale był mieszanej krwi, jak ja. Diament w płatku jego ucha połyskiwał w świetle, kiedy Doyle odwrócił głowę, jakby poczuł, że wpatruję się w niego. Najpewniej tak właśnie było. Był zamachowcem królowej przez tysiąc lat, zanim się urodziłam. 1 Rapuntzel (niem.), bohaterka baśni braci Grimm, po polsku Roszpunka, księżniczka uwięziona w wysokiej wieży, do której książę dostawał się, wdrapując za pomocą jej długich do ziemi złotych włosów. Rozwścieczona wiedźma zrzuca księcia z wieży na dół, a on traci wzrok spadając na ciernie. W finale baśni książę odzyskuje wzrok, gdy na jego oczy spadają łzy Roszpunki . Wersja z wydrapywaniem księciu oczu przez wiedźmę jest w Polsce raczej nieznana.

Jego sięgające kostek włosy poruszyły się jak peleryna, kiedy podszedł w moją stronę. Miał na sobie pożyczony, zielony, szpitalny fartuch. Przebrał się w niego z koca, który dostał w ambulansie, który nas tu przywiózł. Doyle wszedł na złoty dwór, żeby mnie uratować, w formie wielkiego, czarnego psa. Kiedy zmieniał formę, tracił wszystko, ubrania, broń, ale co dziwne- nie kolczyki. Kolczyki w uchu i sutku przetrwały powrót do ludzkiej formy, może dlatego, że były jego integralną częścią. Podszedł, stanął obok łóżka i wziął mnie za rękę, tę, do której nie miałam podpiętej kroplówki, za pomocą której nawadniano mnie, pomagając mi wyjść z szoku, w którym się znajdowałam przybywając do szpitala. Gdybym nie oczekiwała dziecka, najpewniej daliby mi więcej leków. Szkoda, bo nie miałabym nic przeciwko silniejszym lekom, przeciwko czemuś co sprawiłoby, że zapomniałabym. Nie tylko to, co zrobił mój wujek, Taranis, ale również o utracie Mroza. Chwyciłam rękę Doyle’a, moja dłoń była taka mała w jego wielkiej, ciemnej ręce. Ale powinien tu być ktoś jeszcze obok niego, obok mnie. Mróz, nasz Zabójczy Mróz odszedł. Nie umarł, nie dokładnie, ale dla nas był stracony. Doyle mógł zmieniać postać do kilku form i powrócić do swojej prawdziwej postaci. Mróz nie miał zdolności zmiany kształtu, ale kiedy nieokiełznana magia wypełniła posiadłość, w której mieszkaliśmy w Los Angeles, to go zmieniło. Stał się białym jeleniem i pobiegł do drzwi, które pojawiły się w tej części faerie, która wcześniej nie istniała, zanim nie nadeszła magia. Ziemie faerie powiększały się, zamiast się kurczyć, po raz pierwszy od wieków. Ja, arystokratka z królewskiego dworu, oczekiwałam dzieci, bliźniąt. Byłam ostatnim dzieckiem w faerie, jakie urodziło się arystokracji. Wymieraliśmy jako naród, ale może tak się nie stanie. Może odzyskamy naszą moc, ale jaki ja miałam pożytek z mocy? Jaki miałam pożytek z powrotu faerie i nieokiełznanej magii? Jaki miałam pożytek ze wszystkiego, skoro Mróz był zwierzęciem, ze zwierzęcym umysłem. Myśl, że noszę w sobie jego dziecko, a on o tym nie wie, ani nie rozumie tego, sprawiła, że ścisnęło mnie w piersi. Ścisnęłam rękę Doyle’a, ale nie patrzyłam mu w oczy. Nie byłam pewna, co w nich zobaczy. Nie byłam już pewna swoich uczuć. Kochałam Doyle’a. Kochałam, ale kochałam również Mroza. Myśl, że obaj będą ojcami, była radosna. Odezwał się swoim gęstym głosem, tak gęstym, jakby melasa, czy coś innego, gęstego i słodkiego, mogło stać się słowami, ale to co powiedział nie było słodkie. - Zabiję Taranisa dla ciebie Potrząsnęłam głową. - Nie, nie zabijesz. Właśnie tak myślałam, ponieważ wiedziałam, że Doyle zrobiłby to, co mówił. Gdybym poprosiła, spróbowałby zabić Taranisa i może by mu się udało. Ale nie mogłam dopuścić, żeby mój kochanek i przyszły król dokonał zamachu na Króla Światła i Iluzji, króla wrogiego dworu. Nie prowadziliśmy wojny, a nawet na Dworze Seelie ci, którzy uważali, że Taranis był szalony

czy zły, nie mogli pogodzić się z zamachem. Z pojedynkiem być może, ale nie z zamachem. Doyle miał prawo wyzwać króla na pojedynek. O tym również pomyślałam. Częściowo spodobał mi się ten pomysł, ale widziałam, co zrobił Taranis swoją ręką mocy. Jego ręka światła mogła palić ciało i prawie już zabił Doyle’a wcześniej. Porzuciłam jakąkolwiek myśl o zemście z ręki Doyle’a, kiedy zdałam sobie sprawę, że mogłabym również jego utracić. - Jestem kapitanem twojej straży i mogę pomścić równocześnie twój i mój honor. - Masz na myśli pojedynek – powiedziałam. - Tak. Nie zasługuje na szansę, żeby się bronić, ale jeżeli dokonam na niego zamachu, to będzie oznaczało wojnę pomiędzy dworami, a na to nie możemy sobie pozwolić. - Nie – odrzekłam. – Nie możemy. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Wolną ręką dotknął mojej twarzy. - Twoje oczy lśnią w ciemności swoim własnym światłem, Meredith. Zielone i złote okręgi światła na twojej twarzy. Uczucia cię zdradzają. - Tak, chcę jego śmierci, ale nie za cenę zniszczenia całego faerie. Nie chcę, żeby z powodu mojego honoru wyrzucono nas ze Stanów Zjednoczonych. Układ, który pozwolił naszym ludziom na przybycie tutaj trzysta lat temu, ustanowił tylko dwie rzeczy, za które możemy być wyrzuceni. Dwory nie mogą prowadzić wojny na amerykańskiej ziemi i nie pozwolimy ludziom czcić się jako bóstwa. - Byłem jednym z tych, którzy podpisywali ten układ, Meredith. Wiem, co mówi. Uśmiechnęłam się do niego. Wydawało się to dziwne, że nadal mogłam się uśmiechać. Ta myśl sprawiła, że mój uśmiech opadł trochę, ale wydaje mi się, że to i tak był dobry znak. - Pamiętasz Magna Carta. - To sprawa ludzi i miała z nami mało wspólnego. Ścisnęłam jego dłoń. - Wskazałam ci sedno, Doyle. Uśmiechnął się i skinął głową. - Moje emocje sprawiają, że wolno myślę. - Ja również – odrzekłam. Drzwi za nim otwarły się. Na korytarzu stało dwóch mężczyzn, jeden wysoki i jeden niski. Sholto, Król sluaghów, Pan Tego Co Pomiędzy był wysoki jak Doyle, miał długie, proste włosy w kolorze białoblond, które opadały mu do kostek, a jego skóra, podobnie jak moja, była

jasna jak blask księżyca. Oczy Sholto były w trzech odcieniach żółtego i złota, jakby jesiennych liści z trzech różnych drzew, które przetopiły się na kolor jego oczu obramowanych złotem. U sidhe zawsze najpiękniejsze były oczy. Miał najurodziwszą twarz ze wszystkich, na każdym dworze faerie, poza moim utraconym Mrozem. Ciało ukryte było pod koszulką i dżinsami, które nosił jako część swojego przebrania, kiedy przybył mnie uratować. Jego ciało wydawało się być równie urocze jak twarz, ale wiedziałam, że akurat to było tylko iluzją. Zaczynając od żeber, aż do brzucha, Sholto miał ekstra dodatki, macki, ponieważ chociaż jego matka była arystokratką z wysokiego rodu, jego ojciec był jednym z nocnych myśliwców, częścią sluagh, ostatniej dzikiej sfory. No dobrze, ostatnia dzika sfora, aż do czasu powrotu nieokiełznanej magii. Teraz istoty z legend powróciły i sama Bogini wie, co było rzeczywiste i co nadal wracało. Jeżeli nie miał płaszcza czy marynarki na tyle grubej, żeby ukryć te ekstra dodatki, używał magii, osłony, żeby je ukryć. Nie było powodu, żeby straszyć pielęgniarki. Przez całe życie ukrywał swoją inność, a to sprawiło, że był tak dobry w iluzji, że zaryzykował przybycie mi z odsieczą. Nie jest lekko wyruszyć przeciwko Królowi Światła i Iluzji z iluzją jako jedyną osłoną. Sholto uśmiechnął się do mnie i był to uśmiech, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam na jego twarzy, aż do tej pory, kiedy przy ambulansie trzymał mnie za rękę, mówiąc mi, że wie, że będzie ojcem. Wieści wydawały się zmiękczyć jakąś twardość, która zawsze była widoczna na jego przystojnym ciele. Wydawał się być nowym mężczyzną, kiedy szedł w naszą stronę. Rhys nie uśmiechał się. Ze swoimi 5 stopami 6 calami2 był najniższym pełnej krwi sidhe, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Skórę miał jasną jak blask księżyca, jak Sholto, jak ja, jak Mróz. Rhys usunął fałszywą brodę i wąsy, jakie nosił wewnątrz kopca faerie. Pracował razem ze mną, jako detektyw w Los Angeles i uwielbiał przebrania. Był w tym dobry, może nawet lepszy niż w iluzji. Ale władał iluzją na tyle, żeby ukryć fakt, że ma tylko jedno oko. Ocalałe oko było trzema okręgami błękitu, tak piękne jak żadne inne na dworze, ale w miejscu, gdzie znajdowało się wcześniej lewe, były tylko białe blizny. W miejscach publicznych Rhys zazwyczaj nosił opaskę, ale dzisiejszej nocy jego twarz była nieosłonięta i podobało mi się to. Dzisiejszej nocy chciałam widzieć twarze moich mężczyzn, chciałam, żeby nic ich nie zasłaniało. Doyle przesunął się na tyle, żeby Sholto mógł pocałować mnie w policzek. Sholto nie był jednym z moich stałych kochanków. W rzeczywistości byliśmy ze sobą tylko raz, ale jak mówi stare porzekadło, jeden raz wystarczy. Jedno z dzieci, które nosiłam, było w części jego. Odnosiliśmy się do siebie z pewną rezerwą, ponieważ wspólne dziecko było efektem naszego jedynego wspólnego razu. Była to wprawdzie randka z piekła rodem, ale nadal nie znaliśmy się zbyt dobrze. Rhys podszedł i stanął w stopach łóżka. Jego kręcone, białe włosy, które opadały mu do pasa, były związane z tyłu w koński ogon, który nosił, żeby pasował do dżinsów i koszulki. Jego twarz była bardzo poważna. To było niepodobne do niego. Kiedyś był Cromm Cruach, 2 Ok. 167 cm

a jeszcze wcześniej był bogiem śmierci. Nie powiedział mi którym, ale miałam wystarczająco wskazówek, żeby zgadywać. Powiedział mi, że bóstwo Cromm Cruacha było wystarczające, by nie potrzebował innych tytułów. - Kto wyzwie go na pojedynek? – zapytał Rhys. - Meredith powiedziała mi, żebym tego nie robił – odrzekł Doyle. - No dobrze – stwierdził Rhys. – Ja to zrobię. - Nie – odrzekłam. – Myślałam, że boisz się Taranisa. - Bałem się i może nadal się boję, ale nie możemy tego puścić płazem, Meredith, nie możemy. - Dlaczego? Ponieważ uraził waszą dumę? Spojrzał na mnie. - Powinnaś bardziej w nas wierzyć. - Więc ja go wyzwę – odezwał się Sholto. - Nie – powiedziałam. – Nikt nie wyzwie go na pojedynek, ani nie zabije go w żaden inny sposób. Trzej mężczyźni spojrzeli na mnie. Doyle i Rhys znali mnie wystarczająco, żeby domyślać się i wiedzieć, że mam plan. Sholto nie znał mnie jeszcze na tyle. Był po prostu zły. - Nie możemy zostawić tak tej obrazy, Księżniczko. Musi zapłacić. - Zgadzam się – odrzekłam – ale skoro sprowadził ludzkich prawników, kiedy oskarżył Rhysa, Galena i Abeloeca za zaatakowanie jednej z jego arystokratek, użyjemy ludzkiego prawa. Mamy jego DNA i oskarżymy go o zgwałcenie mnie. - I co – powiedział Sholto - zaryzykuje wiezienie? Nawet jeżeli pozwoli się wsadzić do ludzkiego więzienia, to nie będzie wystarczająca kara za to, co ci zrobił. - Nie, nie będzie. Ale to najlepsze, co możemy zrobić zgodnie z prawem. - Ludzkim prawem – odrzekł Sholto. - Tak, ludzkim prawem – przyznałam. - Zgodnie z naszym prawem możemy wyzwać go na pojedynek i zabić. - To brzmi super jak dla mnie – wtrącił Rhys. - To mnie zgwałcono. I to ja będę królową, jeżeli uda nam się powstrzymać naszych wrogów od zabicia mnie. I mówię, że Taranis będzie ukarany – mój głos stał się na końcu trochę piskliwy, więc musiałam wstrzymać się na chwilę i odetchnąć raz czy dwa.

Twarz Doyle’a nic nie zdradzała. - Coś wymyśliłaś, Moja Księżniczko. Już planujesz jak to może pomóc twojej sprawie. - Pomóc naszemu dworowi. Przez wieki Dwór Unseelie, nasz dwór, był przedstawiany jako ciemny w świecie ludzkim. Jeżeli w publicznym procesie oskarżymy króla Dworu Seelie o gwałt, w końcu uzmysłowimy ludziom, że nie jesteśmy wszyscy łajdakami – powiedziałam. - Mówisz jak królowa – stwierdził Doyle. - Jak polityk – dodał Sholto, ale to nie był komplement. Rzuciłam mu spojrzenie, na które zasługiwał. - Ty również jesteś królem, królem ludu twojego ojca. Czy zniszczyłbyś całe własne królestwo dla zemsty? Odwrócił spojrzenie, ale wyraz jego twarzy pokazywał złość. Ale jak bardzo by się nie dąsał, Sholto nie dorównywał w tym Mrozowi. To on był moim humorzastym chłopcem. Rhys podszedł do mnie. Dotknął mojej ręki, tej, do której podpięta była kroplówka. - Dla ciebie mógłbym stawić czoło królowi, Merry. Wiesz o tym. Położyłam moją wolną rękę na jego dłoni, spojrzałam w to jedno niebieskie oko. - Nie chcę już nikogo więcej stracić, Rhys. Nigdy więcej. - Mróz nie umarł – odrzekł Rhys. - Jest białym jeleniem, Rhys. Ktoś powiedział mi, że może tylko utrzyma tę formę przez sto lat. Ja mam trzydzieści trzy i jestem śmiertelna. Nie doczekam stu trzydziestu trzech lat. Może powróci jako Zabójczy Mróz, ale to dla mnie będzie za późno – moje oczy paliły, ścisnęło mnie w gardle, a głos zadrżał. – Nigdy nie będzie trzymał swojego dziecka. Nigdy nie będzie dla niego ojcem. Jego dziecko dorośnie, zanim ręce Mroza go dotkną, a ludzkie usta przemówią słowami miłości i troski ojcowskiej – oparłam się o poduszkę i pozwoliłam popłynąć łzom. Trzymałam rękę Rhysa i zapłakałam. Doyle podszedł i stanął obok Rhysa, położył swoją dłoń na mojej twarzy. - Gdyby wiedział, że to jego będziesz bardziej opłakiwać, bardziej by z tym walczył. Zamrugałam odganiając łzy, spojrzałam na jego ciemną twarz. - Co masz na myśli? - Obaj mieliśmy sen, Meredith. Wiedzieliśmy, że jeden z nas będzie poświęcony w ofierze za odrodzenie się mocy faerie. Ten sam sen, tej samej nocy i wiedzieliśmy. - Nie powiedzieliście mi, żaden z was – stwierdziłam i w moim głosie było słychać wyrzut. Miałam nadzieję, że wyraźniej niż łzy.

- A co byś zrobiła? Kiedy sami Bogowie wybierają, nikt nie może tego zmienić. Ale to musi był dobrowolna ofiara, sen jasno to tłumaczył. Gdyby Mróz wiedział, że to jego serce jest ci droższe, pewnie walczyłby z tym i to ja odszedłbym zamiast niego. Potrząsnęłam głową odsuwając ją od jego ręki. - Czy ty nie rozumiesz? Gdybyś to ty został zmieniony w inną postać i stracony dla mnie, opłakiwałabym cię równie mocno. Rhys ścisnął moja rękę. - Doyle i Mróz nie rozumieli, że wygrywają razem, równorzędnie. Wyszarpnęłam rękę z jego dłoni, spojrzałam na niego szczęśliwa, że jestem zła, ponieważ to było najlepsze uczucie z tych wszystkich, które mnie przepełniały. - Jesteście głupcami, wy wszyscy. Czy wy nie rozumiecie, że opłakiwałabym was wszystkich? Nie ma nikogo w moim wewnętrznym kręgu, kogo chciałabym utracić czy narazić! Czy wy tego nie rozumiecie? – Wykrzyczałam i poczułam się dużo lepiej, niż kiedy płakałam. Drzwi do pokoju znów się otwarły. Pojawiła się pielęgniarka idąca za biało ubraną lekarką, którą widziałam już wcześniej. Dr Mason była ginekologiem położnikiem, jednym z najlepszych w stanie, może nawet w całym kraju. Wytłumaczył mi to dokładnie prawnik, którego przysłała moja ciotka. To, że królowa przysłała śmiertelnika, a nie kogoś z naszego dworu, było interesujące. Żadne z nas nie wiedziało, co to może oznaczać, ale czułam, że traktuje mnie tak, jak traktowałaby siebie, gdyby nasze sytuacje odwróciły się. Miała skłonności do zabijania posłańców. Zawsze możesz znaleźć następnego ludzkiego prawnika, a nieśmiertelni w faerie są rzadsi, więc przysłała do mnie kogoś, kogo może zastąpić. Ale prawnik wyjaśnił dokładnie, jak królowa odnosi się do mojej ciąży i że zrobi wszystko, co tylko możliwe, żeby zapewnić mojej ciąży bezpieczeństwo. Co włączało płacenie dr Mason. Doktor skrzywiła się do mężczyzn. - Mówiłam, żeby jej nie martwić, panowie, i właśnie to miałam na myśli. Pielęgniarka, masywna kobieta z brązowymi włosami zebranymi z tyłu w kucyk, sprawdzała monitory i krzątała się obok mnie, kiedy lekarka beształa mężczyzn. Lekarka nosiła szeroką, czarną opaskę, która przy jej żółtych włosach wyglądała bardzo surowo. To pozwalało mi się domyślić, że ten kolor nie był jej naturalnym odcieniem. Nie była dużo wyższa ode mnie, ale nie wydawała się niska, kiedy przeszła dookoła mojego łóżka, żeby stanąć przed mężczyznami. Stała patrząc z niezadowoleniem na Rhysa i Doyle’a stojących przy łóżku, a także na Sholto, który był nadal w kącie niedaleko krzesła. - Jeżeli nadal będziecie denerwować moją pacjentkę, będziecie musieli opuścić pokój. - Nie możemy zostawić jej samej, pani doktor – odezwał się Doyle swoim głębokim głosem.

– Pamiętam, co pan mówił, ale pan chyba zapomniał, co ja powiedziałam. Czyż nie mówiłam, że potrzebuje odpoczynku i nie można jej martwić? Tę „rozmowę” musieli odbyć poza pokojem, ponieważ jej nie słyszałam. - Czy coś jest nie tak z dziećmi? – Zapytałam i teraz było słychać strach w moim głosie. Czy może raczej złość. - Nie, Księżniczko Meredith, dzieci są dość – tu nastąpiło małe wahanie – zdrowe. - Ukrywacie coś przede mną – odrzekłam. Lekarka i pielęgniarka wymieniły spojrzenia. To nie był uspokajający widok. Doktor Mason podeszła do brzegu łóżka, przeciwnego niż to, przy którym stali mężczyźni. - Martwię się po prostu o panią, jak o każdą pacjentkę, która jest w ciąży mnogiej. - Jestem w ciąży, ale nie jestem kaleką, dr Mason – mój puls przyspieszył i urządzenia to pokazały. Rozumiałam, że byłam podpięta do większej ilości urządzeń niż normalnie. Gdyby cokolwiek z tą ciążą poszło źle, byłoby to problemem dla szpitala. Byłam osobą publiczną i martwili się. Poza tym byłam w szoku, kiedy mnie przywieźli, z niskim ciśnieniem, niskim poziomem wszystkiego, skórą zimną w dotyku. Chcieli upewnić się, że moje serce bije regularnie i nie spadnie mi znów ciśnienie. Teraz te urządzenia zdradziły mój nastrój. - Proszę porozmawiać ze mną, pani doktor, ponieważ to wahanie mnie przeraża. Spojrzała na Doyle’a, a on lekko skinął głową. Wcale mi się to nie spodobało. - Powiedziała mu pani pierwszemu? – zapytałam. - Nie odpuści pani, nieprawdaż? – odrzekła. - Nie – powiedziałam. - Więc może zrobimy jeszcze raz badanie ultrasonografem, dziś wieczór. - Nigdy wcześniej nie byłam w ciąży, ale wiem od przyjaciół w L.A., że USG nie robi się zazwyczaj w tak wczesnej ciąży. A wy zrobiliście je już trzy razy. Coś jest nie tak z dziećmi, nieprawdaż? - Przysięgam pani, że z bliźniakami wszystko w porządku. Na tyle, na ile widziałam z ultrasonografu i mogę stwierdzić z wyników badania krwi, jest pani zdrowa, w początkowym okresie normalnej ciąży. Wieloraczki zawsze sprawiają, że ciąża jest większym wyzwaniem dla matki i lekarza – uśmiechnęła się w końcu. – Ale wszystko wygląda wspaniale. Przysięgam. - Proszę być ostrożną z przysięganiem mi, pani doktor. Jestem księżniczką dworu faerie, a przysięganie jest bardzo bliskie daniu słowa. Nie chciałaby pani wiedzieć, co może się stać, jeżeli stanie się pani krzywoprzysięzcą względem mnie.

- Czy to pogróżka? - Powiedziała prostując się na swoją całą wysokość i chwytając obiema rękami stetoskop zwisający jej z ramion. - Nie, pani doktor, ostrzeżenie. Wokół mnie jest magia, czasami nawet w świecie śmiertelników. Chcę po prostu powiedzieć pani i wszystkim ludziom, którzy będą się mną opiekować, żeby uważali i zrozumieli, że słowa, które być może wypowiedzą odruchowo, mogą mieć różne konsekwencje, kiedy są niedaleko mnie. - Chodzi pani o to, że jeżeli powiem „życzę sobie” to będzie wzięte na serio? Uśmiechnęłam się. - Istoty magiczne tak naprawdę nie spełniają życzeń, pani doktor, a na pewno nie istoty w tym pokoju. Spojrzała troszkę zakłopotana. - Nie miałam na myśli… - Wszystko w porządku – odrzekłam - ale kiedyś danie słowa i niedotrzymanie go oznaczało, że będzie się ściganym przez dziką sforę, mogło też oznaczać pecha, który będzie podążał za tą osobą. Nie wiem, jak wiele magii towarzyszy mi z faerie, ale nie chcę, żeby ktokolwiek został przez przypadek ranny. - Słyszałam o stracie pani… kochanka. Wyrazy współczucia, chociaż szczerze mówiąc nie zrozumiałam wiele z tego, co mi o tym mówiono. - My sami nie do końca rozumiemy, co się stało – odrzekł Doyle. – Nieokiełznana magia nie bez przyczyny nazywana jest nieokiełznaną. Skinęła głową, jakby rozumiała, ale wydawało mi się, że raczej miała zamiar wyjść. - Pani doktor – odezwałam się. – Chce pani zrobić jeszcze jedno badanie USG? Odwróciła się z uśmiechem. - Czy mogę spróbować wyjść bez odpowiadania na to pytanie? - Pewnie by pani mogła, ale to zrazi mnie do pani. Za to, że rozmawiała pani z Doylem zanim porozmawiała pani ze mną, już ma pani u mnie minus. - Odpoczywała pani w spokoju, a pani ciotka chciała, żebym porozmawiała z Kapitanem Doylem. - A to ona płaci rachunki – stwierdziłam. Pani doktor wyglądała na zmieszaną i trochę rozzłoszczoną. - Jest również królową i szczerze mówiąc nie jestem jeszcze pewna, jak reagować na jej życzenia.

Uśmiechnęłam się, nawet jeżeli był to gorzki uśmiech. - Jeżeli to co powiedziała, brzmiało jak życzenie, pani doktor, to oznacza, że była dla pani bardzo miła. Jest królową i absolutnym władcą na swoim dworze. Władcy absolutni nie przedstawiają życzeń. Pani doktor znów chwyciła oba końce stetoskopu. Nerwowy odruch, założyłam. - No cóż, może tak jest, ale chciała, żebym przedyskutowała sprawy z najważniejszym – zawahała się – mężczyzną w pani życiu. Spojrzałam na Doyle’a, który stał nieruchomy obok mojego łóżka. - Królowa Andais wybrała Doyle’a jako najważniejszego? - Zapytała, kto jest ojcem dzieci, a ja oczywiście nie mogłam jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Powiedziałam jej, że punkcja owodni byłaby dla pani teraz ryzykowna. Ale Kapitan Doyle wydawał się bardzo pewien, że jest jednym z ojców. Skinęłam głową. - On, tak jak i Rhys i Lord Sholto. Zamrugała. - Księżniczko Meredith, ma pani bliźnięta, nie trojaczki. Spojrzałam na nią. - Wiem, którzy mężczyźni są ojcami moim dzieci. - Ale… - Pani doktor, to nie jest tak, jak pani myśli – odezwał się Doyle. – Proszę mi zaufać, każde z bliźniąt ma kilku genetycznych ojców, nie tylko mnie. - Jak może pan być pewien czegoś tak niemożliwego? - Miałem wizję od Bogini. Otworzyła usta, jakby chciała się kłócić, ale zamknęła je. Przeszła na drugą stronę pokoju, gdzie był pozostawiony ultrasonograf po tym, jak ostatnio go wykorzystywano. Nałożyła rękawiczki, tak jak pielęgniarka. Wzięły tubkę żelu, o którym przekonałam się już, że był naprawdę, naprawdę zimny. Dr Mason nie pytała się tym razem, czy chcę, żeby którykolwiek z mężczyzn opuścił pokój. Zajęło jej chwilę, żeby zorientować się, że uważam, że wszyscy ci mężczyźni mają prawo być w tym pokoju. Jedyny, którego nie było z nami, to Galen. Doyle posłał go po sprawunki. Na wpół spałam, kiedy słyszałam ich rozmowę, cichą, a potem Galen wyszedł. Nie zastanawiałam się gdzie i dlaczego. Ufałam Doyle‘owi.

Uniosły moją koszulę, wyciskając niebieskawy żel, znów bardzo zimny, na mój brzuch, potem pani doktor chwyciła grubą rączkę i zaczęła przesuwać nią po moim brzuchu. Patrzyłam na monitor i zamglony obraz. Widziałam wizerunek na tyle wyraźnie, że mogłam dostrzec dwa punkty, dwa kształty, które były zbyt małe, nawet nie wyglądały jeszcze rzeczywiście. Jedyną rzeczą, która pozwoliła mi uwierzyć, że tam były, to ich szybko migoczące serduszka na obrazie. - Widzicie, wyglądają całkowicie idealnie. - Więc po co te dodatkowe badania? – zapytałam. - Szczerze? - Proszę. - Ponieważ pani jest Księżniczką Meredith NicEssus, a ja chronię swój tyłek – uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam uśmiech. - To szczerze jak na lekarza – odrzekłam. - Staram się – powiedziała. Pielęgniarka zaczęła oczyszczać mój brzuch szmatką, potem oczyściła końcówkę ultrasonografu, podczas gdy obie z lekarką wpatrywałyśmy się w siebie nawzajem. - Reporterzy dręczą mnie i mój personel z prośbami o szczegóły. Nie tylko królowa będzie mnie dokładnie obserwować. Znów chwyciła swój stetoskop. - Przykro mi, że moja pozycja utrudnia działanie pani i pani personelowi. - Proszę być przykładną pacjentką, a porozmawiamy rano, Księżniczko. A teraz czy pani prześpi się, lub przynajmniej odpocznie? - Postaram się. Prawie uśmiechnęła się, ale jej oczy nadal miały uważny wyraz, jakby nie wiedziała, czy mi wierzyć. - Wydaje mi się, że to najlepsze na co mogę liczyć, ale… - odwróciła się w stronę mężczyzn – …nie martwcie jej – pogroziła im palcem. - Jest księżniczką – odezwał się Sholto z kąta – i naszą przyszłą królową. Jeżeli domaga się rozmawiać na niemiłe tematy, cóż możemy zrobić? Skinęła głową, znów ściskając stetoskop. - Rozmawiałam z Królową Andais, więc rozumiem wasz problem. Postarajcie się, żeby odpoczęła, zapewnijcie jej spokój. Miała dzisiaj wiele wrażeń, wolałabym, żeby odpoczęła.

- Zrobimy, co tylko będziemy w stanie – odrzekł Doyle. Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały zmartwione. - Liczę na to. Proszę odpoczywać – wskazała na mnie palcem, jakby to był jakiś rodzaj magii, który mógłby mnie do tego skłonić. Potem podeszła do drzwi, a pielęgniarka podążała za nią. - Gdzie wysłałeś Galena? – zapytałam. - Żeby sprowadził kogoś, kto wydaje mi się, że nam pomoże. - Kogo i skąd? Nie odesłałeś go samego do faerie? - Nie – Doyle objął rękami moją twarz. – Nie narażałbym naszego zielonego rycerza. Jest jednym z ojców i będzie królem. - Jak to będzie działać? – zapytał Rhys. - Tak – dodał Sholto – jak wszyscy możemy być królami? - Myślę, że odpowiedzią jest to, że Merry będzie królową – stwierdził Doyle. - To nie jest odpowiedź – powiedział Sholto. - To jest jedyna odpowiedź, którą mamy teraz – odrzekł Doyle, spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam kolorowe światełka. W kolorach, jakich nie było w tym pokoju. - Próbujesz mnie zauroczyć – odezwałam się. - Musisz odpocząć, dla dobra dzieci, które nosisz. Pozwól mi sobie pomóc. - Chcesz mnie zauroczyć i chcesz, żebym ci na to pozwoliła– odrzekłam cicho. - Tak – powiedział. - Nie. Pochylił się w moją stronę, kolory w jego oczach wydawały się coraz jaśniejsze, jak tęczowe gwiazdy. - Ufasz mi, Meredith? - Tak. - Więc pozwól mi sobie pomóc. Przysięgam, że obudzisz się odświeżona, a wszystkie problemy będą nadal czekały, żebyś podjęła decyzję. - Nie podejmiecie żadnych ważnych decyzji beze mnie? Obiecujesz?

- Obiecuję – powiedział i pocałował mnie. Pocałował mnie i nagle wszystko co widziałam to kolor i ciemność. To było tak, jakby stać w letnią noc otoczona przez świetliki, poza tym, że świetliki był czerwone, zielone, żółte i … zasnęłam.

Rozdział 2 Obudziłam się przy świetle słonecznym obok uśmiechniętej twarzy Galena. W otaczającym go świetle jego loki były bardzo zielone, więc nawet blada biel jego skóry przybrała zielony odcień, który zazwyczaj był widoczny tylko wtedy, kiedy nosił zieloną koszulkę. Był jedynym z moich mężczyzn, który miał krótkie włosy. Jedynym ukłonem w stronę zwyczajów sidhe był warkoczyk, który przechodził przez jego ramię w dół, sięgając aż za łóżko. Wcześniej żałowałam jego włosów, ale teraz to był zwyczajnie Galen. Był dla mnie po prostu Galenem, od kiedy miałam czternaście lat i po raz pierwszy zapytałam ojca, czy mogę go poślubić. Zajęło mi wiele lat zrozumienie, dlaczego mój ojciec powiedział nie. Galen, mój słodki Galen, nie miał głowy do polityki czy podstępów. Na wysokim dworze faerie trzeba być dobrym w jednym i drugim. Ale przybył na Dwór Seelie, żeby mnie odnaleźć, ponieważ, podobnie jak ja, był dobry w subtelnej magii osobistej. Oboje mogliśmy zmieniać nasz wygląd, kiedy ktoś patrzył i sprawić, żeby widział tylko to, co chcieliśmy mu pokazać. To była magia, którą od początku władały wszystkie dzieciaki faerie, słabnąca później, kiedy inna, najwidoczniej potężniejsza magia, rosła w nich. Wyciągnęłam rękę do niego, ale kroplówka powstrzymała ten ruch. Pochylił się i złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Był pierwszym mężczyzną, który mnie pocałował, od kiedy znalazłam się w szpitalu. Uczucie było prawie zaskakujące, ale przyjemne. Czy inni obawiali się tak naprawdę mnie pocałować? Obawiali się, że przypomni mi to, co zrobił mój wujek? - Bardziej lubię uśmiech – powiedział Galen. Uśmiechnęłam się dla niego. Przez dekady sprawiał, że się śmiałam, przekomarzając się z nim. Dotknął mojego policzka tak delikatnie, jak skrzydłami motyla. Ten jeden mały dotyk sprawił, że zadrżałam, ale nie ze strachu. Uśmiechnął się szerzej i to przypomniało mi, dlaczego kiedyś kochałam go bardziej niż innych. - Już lepiej, ale mam tu kogoś, kto sprawi, że ten uśmiech pozostanie na dłużej. Przesunął się, więc mogłam zobaczyć dużo mniejszą postać za nim. Babcia była mniejsza od Galena o więcej niż stopę3. Miała długie, falujące włosy mojej matki, nadal w głębokim kasztanowym kolorze, chociaż była o kilkaset lat starsza. Jej oczy były brązowe i zwyczajnie urocze. Ale pozostała jej część nie była taka zwyczajna. Jej twarz była bardziej skrzacia niż ludzka, co oznaczało, że nie miała nosa. Były nozdrza, ale nic więcej, bardzo małe wargi, więc jej twarz wyglądała jak szkielet. Jej skóra była pomarszczona i brązowa, ale nie z powodu wieku, lecz z jej skrzaciego 3 ok. 30,48 cm

dziedzictwa. Oczy może miała po mojej praprababce, ale włosy po prapradziadku. Był szkockim farmerem, a farmerzy nie miewali malowanych portretów. Tylko patrząc na moją Babcię, matkę i ciotkę, mogłam widzieć ludzką stronę mojej rodziny. Babcia podeszła do brzegu łóżka, kładąc swoją rękę na mojej. - Moja dr’ga, co oni ci zr’bili – jej oczy lśniły od łez. Poruszyłam rękę, żeby położyć ją na jej ręce, leżącej poniżej wenflonu z kroplówką. - Nie płacz Babuniu, proszę. - A dl’czego nie? – zapytała. - Bo jeżeli ty zaczniesz płakać, to ja też będę. Wciągnęła głośno powietrze nosem, a potem szybko przytaknęła. - To dobry powód, Merry. Jeżeli ty możesz być dzielna, to ja też mogę. Oczy mnie zapiekły, a gardło nagle ścisnęło się. To było irracjonalne, ale w jakiś sposób czułam się bezpieczniejsza przy tej malutkiej kobiecie, bardziej niż ze strażnikami. Oddaliby swoje życie za mnie i byli najlepszymi wojownikami, jakimi mógł pochwalić się dwór, ale nie czułam się bezpieczna, nie tak naprawdę. Teraz była tu Babcia i pojawiło się coś z uczuć z dzieciństwa, że tak długo jak ona jest ze mną, nie może się stać nic naprawdę złego. Gdyby tylko to mogła być prawda! - Król będzie cierpiał za tą zniewagę, Merry. Masz na to moje słowo. Łzy zniknęły w fali szczerego przerażenia. Ścisnęłam mocno jej rękę. - Zabroniłam mężczyznom dokonywać na nim zamachu, lub wyzywać go na pojedynek, Babciu. Ty również jedynie odeszłaś z Dworu Seelie. - Ja nie jestem jednym z twoich ochroniarzy, żebyś rządziła mną, dziecko. Znałam dobrze wyraz jej twarzy, tę zawziętość w jej oczach, w jej szczupłych ramionach. Nie chciałam widzieć tego przy rozmowie na ten temat. - Nie, ale jeżeli zginiesz próbując bronić mojego honoru, to mi nie pomoże – uniosłam się obejmując ją za ramiona. – Proszę, Babciu, nie zniosę utraty ciebie i świadomości, że to moja wina. - Ach, to ni’b’łaby twoja wina, Merry. Tylko tego gnojka króla. Potrząsnęłam głową, prawie siadając, mimo tych wszystkich oplatających mnie i ciągnących rurek i kabelków. - Proszę, Babuniu, obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. Musisz być przy mnie, żeby pomóc mi z dziećmi.

Jej twarz złagodniała, a babcia poklepała mnie po ręce. - Więc będą bliźnięta, jak moje dziewczęta. - Mówią, że bliźnięta pojawiają się co drugie pokolenie. Zgaduję, że to prawda – odrzekłam. Drzwi otwarły się i znów weszły lekarka i pielęgniarka. - Powiedziałam panowie, żebyście jej nie martwili – dr Mason powiedziała swoim najsurowszym głosem. - Ach, to moja wina – powiedziała Babcia. – Przepraszam, pani doktor, ale jako jej babcię zmartwiło mnie to, co się stało. Pani doktor musiała wcześniej widzieć Babcię, ponieważ nie patrzyła się na nią tak, jak większość ludzi. Po prostu rzuciła jej surowe spojrzenie i pogroziła jej palcem. - Nie dbam o to, kto ją martwi. Jeżeli nie przestaniecie sprawiać, że jej parametry życiowe ciągle wariują, będziecie musieli wyjść, wszyscy. - Tłumaczyliśmy już wcześniej – powiedział Doyle. – Księżniczka musi być strzeżona cały czas. - Są policjanci tuż za drzwiami i wasi strażnicy. - Nie może być sama, pani doktor – dobiegło od Rhysa. - Naprawdę uważacie, że księżniczce nadal grozi niebezpieczeństwo? Tutaj w szpitalu? – zapytała. - Tak – odrzekł Rhys. - Tak uważamy – powiedzieli Doyle i Sholto równocześnie. - Potężny mężczyzna władający magią, który zgwałcił swoją własną siostrzenicę, może zrobić wszystko – powiedziała Babcia. Pani doktor wyglądała na zakłopotaną. - Dopóki nie mamy DNA należącego do króla, nie mamy dowodu, żeby porównać go ze… - zawahała się. - Spermą – dokończyłam za nią. Skinęła głową, znów zaciskając palce na stetoskopie. - Dokładnie. Została odnaleziona jakaś sperma. Mamy potwierdzonego pana Rhysa, oraz zaginionego strażnika Mroza jako dwóch dawców. Ale nie możemy porównać dwóch innych próbek. - Dwóch innych? – zapytała Babcia.

- To długa historia – powiedziałam. Potem o czymś pomyślałam. – Skąd dostaliście DNA Mroza do porównania? - Kapitan Doyle dał nam trochę włosów. Spojrzałam za Babcię, na Doyle’a. - Jak to się stało, że miałeś ze sobą kosmyk jego włosów? - Mówiłem ci o śnie, Meredith. - Więc? - Wymieniliśmy się kosmykami włosów, by oddać ci je jako pamiątkę. On miał moje i oddałby ci je, by przypominały ci mnie, gdybym to ja został wybrany. Dałem kilka kosmyków pani doktor do porównania. - A gdzie je ukrywałeś Doyle? Nie masz kieszeni jako pies. - Dałem je innemu strażnikowi na przechowanie. Jednemu z tych, którzy nie przybyli z nami do Złotego Dworu. Mówiąc w ten sposób pozwolił mi domyślić się, że brał pod uwagę taką możliwość, że żaden z nich nie przeżyje. To nie sprawiło, żebym poczuła się ani troszkę lepiej, kiedy to usłyszałam. Wszyscy przeżyliśmy, ale strach był nadal ukryty głęboko we mnie. Obawa straty. - Komu na tyle ufałeś, żeby przechował taką pamiątkę? – zapytałam. - Większość mężczyzn, którym ufam, jest tutaj, w tym pokoju – odrzekł, a jego ciemny głos wydawał się pasować do jego karnacji. To był taki rodzaj głosu, który mogłaby używać sama noc, gdyby była mężczyzną. - Tak, ale zgodnie z twoimi wcześniejszymi słowami, brałeś pod uwagę zarówno porażkę jak i sukces. Więc zostawiłeś kosmyki włosów komuś, kogo nie zabrałeś na Złoty Dwór. Podszedł i stanął u stóp łóżka, więc nie obok Babci. Doyle był świadomy tego, że to, że przez tak wiele wieków był Ciemnością Królowej, jej zamachowcem, sprawiało, że wiele osób na dworze nadal denerwuje się przy nim. Doceniałam to, że pozostawił Babci miejsce i pochwalałam, że wysłał po nią Galena. Nie byłam pewna, czy jeszcze jakiemuś mojemu strażnikowi babcia zaufałaby. Pozostali zbyt długo byli widziani przez nią jako wrogowie. Wpatrywałam się w jego ciemną twarz, chociaż wiedziałam, że czasami to nic nie pomaga. Na początku pozwalał czasami, żebym widziała jego uczucia, ale później nauczyłam się odczytywać wyraz jego twarzy lepiej, niż on nad nim panować. Wiedziałam, że jeżeli nie będzie sobie tego życzył, nie będę mogła nic wyczytać z jego twarzy, ale i tak patrzyłam na nią z przyjemnością. - Kto? – zapytałam.

- Zostawiłem obydwa pukle Kitto. Patrzyłam na niego i nawet nie starałam się ukryć zaskoczenia. Kitto był jedynym mężczyzną w moim życiu, który był niższy od Babci. Miał cztery stopy4, był jedenaście cali5 niższy niż ona. Ale jego skóra była biała jak światło księżyca, podobnie jak moja, a jego ciało było idealną repliką męskiego strażnika sidhe, poza linią lśniących, opalizujących łusek biegnących w dół jego pleców, małych chowanych kłów w jego ustach i ogromnych oczu z wąskimi źrenicami w morzu błękitu. Wszystko to dowodziło, że jego ojciec był wężowym goblinem. Jego kręcone czarne loki, jego biała skóra i magią, którą obudził seks ze mną, pochodziła z linii krwi matki. Ale Kitto nie znał swoich rodziców. Jego matka pozostawiła go na pewną śmierć tuż przy kopcu goblinów. Ocalał, ponieważ jako niemowlę był za mały, żeby stanowić dobry posiłek, a mięso sidhe jest bardzo cenione pomiędzy goblinami. Kitto został oddany goblince, która opiekowała się nim, aż urósłby na tyle duży, żeby go zjeść, jak prosiak zostawiony na świąteczną kolację. Ale goblinka… pokochała go. Pokochała go na tyle, żeby zatrzymać go żywego i traktowała go jak innego goblina, a nie zwierzaka hodowanego na rzeź. Pozostali strażnicy nie uważali Kitto za jednego z nich. Był zbyt słaby i mimo, że Doyle nalegał, żeby ćwiczył z pozostałymi, więc pod jego białą skórą pojawiły się mięśnie, Kitto nigdy nie będzie prawdziwym wojownikiem. Doyle odpowiedział na pytanie, które było widoczne na mojej twarzy. - Każdy, komu bardziej ufałem, pojechał do kopca faerie razem z nami. Z tych, którzy pozostali, kto mógł lepiej zrozumieć, ile te pukle włosów oznaczałyby dla ciebie, nasza księżniczko? Kto, jak nie jeden z tych, którzy byli z nami od początku? Tylko Nicca pozostał i chociaż jest lepszym wojownikiem niż Kitto, nie ma silniejszej woli. Poza tym nasz Nicca wkrótce będzie ojcem, więc nie chciałem wciągać go w naszą walkę. - To również jego walka – odrzekł Rhys. - Nie – powiedział Doyle. - Jeżeli przegramy i Merry nie siądzie na tronie, nasi wrogowie zabiją Niccę i jego wkrótce-pannę-młodą Biddy. - Nie śm’liby skrzywdzić kobiety sidhe, która jest brzemienna – powiedziała Babcia. - Myślę, że niektórzy z nich śmieliby – odrzekł Rhys. - Zgadzam się z Rhysem – powiedział Galen. – Myślę, że Cel wolałby raczej widzieć całe faerie zniszczone, niż utracić szansę na zastąpienie matki na tronie. Babcia dotknęła jego ramienia. 4 ok. 122 cm 5 ok. 28 cm

- Wyr’słeś na cynika, chłopcze. Uśmiechnął się do niej, ale w jego oczach pozostała ostrożność, prawie ból. - Zmądrzałem Odwróciła się do mnie. - Nie cierpię myśli, że jakikolwiek arystokrata sidhe jest tak pełen nienawiści, nawet jeżeli chodzi o niego. - Ostatnio słyszałam od mojej ciotki, że mój kuzyn Cel zamierza obdarzyć mnie dzieckiem, żebyśmy razem rządzili. Wyraz obrzydzenia pokazał się na twarzy babci. - Tego byś nie przeżyła. - Ale teraz jestem już w ciąży, a dzieci nie mogą być jego. Rhys i Galen mają rację, teraz zabije mnie, jeżeli tylko zdoła. - Zabije cię, zanim narodzą się dzieci, jeżeli tylko zdoła – powiedział Sholto. - A dlaczego ty miałbyś niepokoić się o Merry, Sholto, królu sluaghów – Babcia nawet nie starała się ukryć podejrzenia w głosie. Sholto podszedł bliżej do lóżka i stanął u jego stóp. Pozwolił, żeby pozostali trzej mężczyźni cieszyli się moim dotykiem, co doceniałam, skoro nasza znajomość nadal nie wykraczała poza przyjaźń. - Jestem jednym z ojców dzieci Merry. Babcia spojrzała na mnie. To było nieszczęśliwe spojrzenie, prawie rozzłoszczone. - Słyszałam plotki, że król sluaghów może być ojcem, ale nie wierzyłam im. Skinęłam głową. - To prawda. - Nie może być królem sluaghów i królem Unseelie. Nie może siedzieć na dwóch tronach – to zabrzmiało wrogo. Normalnie byłabym bardziej dyplomatyczna, ale czas na dyplomację minął, a przynajmniej w moim wewnętrznym kręgu. Byłam w ciąży z praprawnuczkami Babci, może będę ją często widywać. Nie chcę, żeby ona i Sholto kłócili się przez dziewięć miesięcy czy dłużej. - Dlaczego jesteś zła, że Sholto jest jednym z ojców?

To było bardzo bezceremonialne pytanie. Wulgarne, jak na standardy obowiązujące pomiędzy sidhe. Rządzący byli mniej delikatni, kiedy zwracali się do pomniejszych istot magicznych. - Jeden dzień bycia następną królową i jesteś niegrzeczna w stosunku do własnej babci. - Mam nadziej widywać cię często, kiedy będę w ciąży, ale nie zamierzam tolerować sprzeczki między tobą, a moimi kochankami. Powiedz mi, dlaczego nie lubisz Sholto. Wyraz jej uroczych brązowych oczu nie był wcale przyjacielski, ani trochę. - Czy nigdy ni’ zastanawiałaś się, kto uderzył ostrzem, które zabiło twoją praprababkę, a moją matkę? - Zginęła w jednej z ostatnich wielkich wojen pomiędzy dworami. - Taa, ale kto ją zabił? Spojrzałam na Sholto. Jego twarz była arogancką maską, ale jego oczy miały twardy wyraz. Nie znałam twarzy Sholto tak dobrze jak Rhysa czy Galena, ale byłam prawie pewna, że był wściekły. - Czy ty zabiłeś moją praprababkę? - Zabiłem wielu w wojnie. Skrzaty były po stronie Dworu Seelie, a ja nie. Ja i moi ludzie zabijaliśmy skrzaty i pomniejsze istoty magiczne z Dworu Seelie w trakcie wojny, ale czy jeden z nich pochodził z twojego rodu, tego nie wiem. - Więc jeszcze gorzej – powiedziała Babcia. – Zabiłeś jej i naw’t nie pamiętasz. - Zabiłem wielu. To staje się trudne po jakimś czasie oddzielić jedną śmierć od innej. - Widziałam jej śmierć z jego ręki, Merry. Zabił ją i ruszył dalej, jakby była niczym. W jej głosie był tak wielki ból, takie cierpienie, jakiego nigdy nie słyszałam u mojej matki. - Która to była wojna? – Zapytał Doyle, jego głęboki głos opadał w nagłym napięciu jak kamień wpadający do studni. - To było trzecie wezwanie do broni – powiedziała Babcia. - Jedno z tych, które rozpoczęły się, ponieważ Andais przechwalała się, że jej ogary mogłyby przegonić ogary Taranisa – odrzekł Doyle. - Więc dlatego nazywali to Wojną Psów – powiedziałam. Skinął głową. - Ni’ chcę wiedzieć dlaczego zaczęła się. Król n’gdy nie mówił nam, dlaczego mamy walczyć, tylko że odmowa będzie oznaczała zdradę i śmierć.

- Zastanawiam się, dlaczego jedna z pierwszych jest nazwana Małżeńską Wojną – odezwał się Rhys. - To akurat wiem – powiedziałam. – Andais zaproponowała małżeństwo Taranisowi i połączenie obu dworów, po tym jak jej król zginął w pojedynku. - Nie potrafię przypomnieć sobie, które z nich pierwsze uznało to za zarzut – wtrącił Doyle. - Ta wojna była ponad trzy tysiące lat temu – odrzekł Rhys. – Szczegóły zacierają się po tak długim czasie. - Czy wielkie wojny istot magicznych zawsze wywoływane były z głupich powodów? – zapytałam. - Większość z nich – odrzekł Doyle. - Grzech dumy – powiedziała Babcia. Nikt się z nią nie kłócił. Nie byłam pewna, czy duma jest grzechem, nie byliśmy chrześcijanami, ale duma może być czymś okropnym w społeczeństwie, gdzie rządzący mają absolutną władzę nad swoim ludem. Nie mam możliwości powiedzieć nie, czy powiedzieć „czy to nie głupi powód, żeby nasi ludzie zabijali się?” Nie bez narażenia się na uwięzienie, czy nawet coś gorszego. Tak było na obydwu dworach, chociaż Dwór Seelie przez wieki był bardziej roztropny, więc ich reputacja w mediach zawsze była lepsza. Andais bardziej lubiła publiczne tortury i egzekucje. Popatrzyłam na Babcię, a potem na Sholto. Jego przystojna twarz była nie do odczytania. Próbował przybrać maskę arogancji, ale coś błyszczało w jego trójkolorowych oczach. Strach? Może. Wydaje mi się, że wierzył w tej chwili, że oddalę go, ponieważ trzy tysiące lat temu zabił jednego z moich przodków. - Przeszedł przez naszych ludzi, jakby byli tylko mięsem, czymś co trzeba przeciąć, żeby dostać się do głównej w’lki – powiedziała Babcia, nigdy nie słyszałam w jej głosie takiego gniewu, nawet na tego obelżywego gnojka, który był jej mężem na Dworze Seelie. - Sholto jest ojcem jednego z twoich praprawnuczków. Seks z nim obudził nieokiełznaną magię. Seks z nim zwrócił nam czarne psy i zwierzęta faerie, które pojawiły się na dworach i pomiędzy pomniejszymi istotami magicznymi. Spojrzała na mnie, tyle było goryczy w jednym spojrzeniu. To mnie trochę przestraszyło. Moja delikatna Babcia tak pełna nienawiści. - Plotki tak mówiły, ale ja ni’ wi’rzyłam w to. - Przysięgam na Ciemność, Która Zjada Wszystko, że to jest prawda. Patrzyła na mnie zaskoczona.

- Ni’ m’sisz przysięgać mi, Merry, dziewczynko. Wierzę c’. - Chcę, żebyśmy to wyjaśnili między sobą, Babciu. Kocham cię i przykro mi, że Sholto zabił twoją matkę, moją praprababkę, przy tobie, ale on jest nie tylko ojcem jednego z moich dzieci, ale również partnerem, który pomógł mi sprowadzić tak wiele odrodzonej magii. Jest dla mnie i dla faerie zbyt cenny, żeby zostać otruty przez przypadek. - Sidhe nie mogą zostać otruci – odrzekła. - Nie przez coś, co stworzyła natura, ale ty żyjesz pomiędzy ludźmi od dziesięcioleci. Wiesz, że teraz jest wiele trucizn stworzonych przez człowieka. Sidhe nie są odporni na rzeczy sztucznie stworzone. Ojciec mi o tym mówił. - Książę Essus był bardzo mądrym mężczyzną i jak na kogoś, kto pochodził z królewskiej rodziny, był naprawdę wielki – teraz w jej słowach nie było okrucieństwa. Naprawdę tak uważała. Kochała mojego ojca jak syna, bo bardziej niż moją matkę kochał mnie i pozwolił Babci, żeby pomogła mnie wychować. Ale złość w jej głosie nie pasowała do tego, co mówiła, jakby miała na myśli inne słowa niż te, które pojawiły się na jej języku. - Tak, taki był, ale to nie jego wielkość masz na myśli, Babciu. Widzę w tobie gniew, który mnie przeraża. Taki gniew, do jakiego wszystkie istoty magiczne są zdolne, kiedy zamierzają przehandlować swoje życie i życie wszystkich, którzy od nich zależą, za zemstę i dumę. - Ni’ porównuj mnie do panów i pań na dworze, Merry. Mam prawo do mojej złości i moich myśli. - Dopóki nie będę mogła ci zaufać, że jesteś bardziej moim sprzymierzeńcem i prababcią, niż szukającą zemsty córką, nie mogę pozwolić ci przebywać przy mnie. Spojrzała na mnie zaskoczona. - Będę przy tobie i dzieciach, tak jak pomogłam wychować ciebie. Potrząsnęłam głową. - Sholto jest moim kochankiem i ojcem jednego z dzieci. Co więcej, Babciu, seks z nim sprowadził większość magii faerie. Nie będę narażać go na twoją zemstę, chyba że złożysz naszą najświętszą przysięgę, że nie zranisz go w żaden sposób. Wpatrywała się w moją twarz, jakby myślała, że żartuję. - Merry, dziewczynko, nie m’żesz tak myśleć. Nie m’żesz uważać, że ten potwór znaczy dla ciebie więcej niż ja. - Potwór – powiedziałam cicho. - Wykorzystuje magię sidhe, żeby ukryć, że jest bardziej potworem niż p’zostali.

- Co masz na myśli mówiąc „pozostali”? – zapytałam. Wskazała na Doyle’a. - Ciemność zabijał b’z miłosierdzia. Jego matka była w piekielnej sforze, a jego ojciec był phouka, który parzył się z suką, kiedy był w postaci psa. Mógł umi’sić szczeniaki w t’bie. Udają idealnie wielkich panów, ale są zdeformowani, jak my. Tylko mogą ukryć się za swoją magią lepiej niż my, pomniejsze istoty magiczne. Popatrzyłam na kobietę, która pomogła mnie wychować, jakby była obca, ponieważ w pewien sposób była. Wiedziałam, że była oburzona na dwory, większość pomniejszych istot magicznych była, ale nie wiedziałam, że ma w sobie tyle uprzedzeń. - Masz jakieś urazy również w stosunku do Doyle’a? – zapytałam. - Kiedy przyj’chałaś do mnie, Merry, miałaś ze s’ba Galena i Barinthusa. Przeciwko nim ni’ mam nic. Ale nie wyobr’żałam sobie, że możesz mieć coś wspólnego z Ciemnością. B’łaś się go jako dziecko. - Pamiętam – powiedziałam. - Ni’ rozumiem, dziewczyno, jeżeli to królowa zabiła twojego ojca, kogo wysł’łaby, żeby tego dokonał? Ach. - Doyle nie zabił mojego ojca. - Skąd to m’żesz wiedzieć, Merry? P’wiedział ci, że tego ni’ zrobił? - Doyle nie zrobiłby nic bez rozkazu królowej, a Andais nie jest wystarczająco dobrą aktorką. Nie rozkazała, żeby zabić mojego ojca, swojego brata. Widziałam jej gniew z tego powodu. Był prawdziwy. - Ona ni’ kochała Essusa. - Może kocha tylko swojego syna, ale jej brat coś dla niej znaczył i nie podobało jej się, że zginął z czyjejś ręki. Może był to tylko gniew, że nie wydała takiego rozkazu. Nie wiem, kto to zrobił, ale wiem, że nie kazała go zabić, a Doyle nie zrobiłby tego bez jej rozkazu. - Ale zr’biłby to, gdyby mu rozkazała. W to wierzysz – powiedziała Babcia. - Oczywiście – powiedziałam, a spokój w moim głosie sprawił, że jej głos stał się bardziej piskliwy. - Mógłby z’bić twojego ojca na rozkaz królowej. Mógłby z’bić ciebie. - Był Ciemnością Królowej. Wiem o tym, Babuniu. - Więc jak m’żesz z nim spać? Wiedząc, że ma krew na rękach.