mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Hecht Stephani - The Drone Vampire 0 - Blood Fever

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :797.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Hecht Stephani - The Drone Vampire 0 - Blood Fever.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

Stephani Hecht - The Drone Vampire 00 - Blood Fever Tłumacz: VampireEve Korekta: Isiorek Korekta całości: sylwikr Tłumaczenie dla: Translations_Club

Rozdział 1 „Witaj w świecie wampirów. Może ci się wydawać, iż ze względu na swoją nieśmiertelność, posiadaną nadludzką siłę i wiele innych niespotykanych talentów, jesteś wyjątkowy. Wręcz przeciwnie. Stworzono cię wampirem, a nie takowym się urodziłeś, a zatem to czyni z ciebie Drona. Oznacza to, iż nie dysponujesz żadnymi prawami, żadnymi przywilejami. W skrócie: jesteś niczym.” . A zatem stałeś się wampirem. Szybka broszura instruktażowa dla początkujących ***** To zabawne, że w jednej chwili możesz być w posiadaniu dosłownie wszystkiego, by utracić to w zaledwie ułamku sekundy. Po całym swym istnieniu wypełnionym ciężką pracą, nadludzkim treningiem i wymagającym stylem życia, wszystko co osiągnął, wyślizgnęło się Ryanowi przez palce w momencie, gdy ktoś dmuchnął w gwizdek. Przeznaczony, by mieć cały świat u swych stóp mężczyzna wszystko stracił. Teraz nie posiadał zupełnie niczego. Był niczym. Jego przyszłość malowała się jako posępny

obraz pustki. Dzięki popieprzonemu poczuciu humoru przeznaczenia, Ryan znalazł się ponownie w małej rodzinnej mieścinie, wracając tu z podkulonym ogonem. Dziś miał być jego pierwszy dzień w fabryce samochodów. Był to ten sam zakład pracy, w jakim zatrudniali się wszyscy mężczyźni w tym mieście. Tu także pracował ojciec Ryana, nim nie nadszedł feralny dzień sprzed trzech miesięcy, kiedy to mężczyzna upadł na linię montażową i zmarł na atak serca. Jego syn uważał, że łamie stereotyp i będzie jednym z nielicznych, którym udało się stąd wyrwać, tymczasem siedział właśnie w biurze brygadzisty, mając na sobie parę brudnych jeansów, ciężkiego obuwia do pracy, czerwony daszek „Red Wings” oraz flanelową koszulę, szykując się na stawienie czoła pierwszemu dniu przy tej samej cholernej linii montażowej. Nic. Brygadzista uśmiechnął się łobuzersko, całkiem, jakby mógł usłyszeć myśli Ryana. On sam nie był niczym więcej niż zwyczajnym zerem. Przy swoich dwustu pięćdziesięciu funtach wagi, na jakie składał się głównie tłuszcz, facet zdawał się przyćmiewać swą osobą to obskurne, śmierdzące biuro. Nazywał się Aaron i nienawidził Ryana od momentu, kiedy wspólnie uczęszczali do szkoły. – Założę się, że nigdy nie sądziłeś, że się tutaj znajdziesz? – Na pryszczatej, nalanej twarzy brygadzisty wykwitł diabelski uśmieszek. Jego przetłuszczone brązowe włosy zostały zaczesane na boki w stylu Richiego Cunninghama, pomijając fakt, że Aaron liczył sobie zaledwie lekko ponad dwadzieścia lat.

Ryan zmienił ustawienie stóp, starając się nie skrzywić, gdy ruch ów przywołał ból w chorym kolanie. Jedyne, co miał chęć odpowiedzieć temu kolesiowi, brzmiało: „Porozumiałem się właśnie ze znajomymi spod Psychic Network, one zaś mnie uprzedziły, że coś podobnego w ogóle nastąpi. Ale czego można się spodziewać za 2.99 $ za minutę, by być z nimi szczerym? Przyspieszyłem zatem naszą pogawędkę, aby oszczędzić kilka dolców.” Nie, żeby Ryan kiedykolwiek dzwonił pod infolinię doradztwa duchowego, której numer zaczynał się na 900, po prostu odezwał się w nim wewnętrzny sarkazm. Nie telefonował także na inne numery spod 900. Cóż... No może raz albo dwa, ale który facet tego nie robił? Odpowiadając brygadziście, postarał się o znudzony wyraz twarzy. – Po prostu pokaż mi, gdzie będę pracował. Jednak Aaron uczepił się tematu, jak pies jakiejś kości i nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Gruba połać smalcu pochyliła się nad rozklekotanym zielonym biurkiem, krzyżując ręce na piersi. Facet włożył na siebie koszulę z krótkim rękawem pod garnitur, która była tak tania, że Ryan mógł dostrzec prześwitujący spod spodu podkoszulek, rozciągający się na masywnym brzuchu. Do górnej części stroju dołączono czarne spodnie od garnituru oraz krawat, który bez dwóch zdań stanowił prezent od jego mamusi. Na zapleczu Ryan mógłby wyżyć się na maszynach produkcyjnych, mieszając dźwięki uderzeń z przekleństwami i krzykami pracowników.

Powietrze przesiąkło zapachem metalu, oleju silnikowego oraz potu. Chłopak znał ten aromat lepiej niż dobrze. Jego ojciec wracał do domu każdego wieczora, obficie go z siebie wydzielając. Wnętrzności młodego mężczyzny ścisnęły się, kiedy uświadomił sobie, że on także będzie powtarzał ten proceder zupełnie jak tata, i zapewne umrze w tej kupie łajna tak samo jak on. – Po co ten pośpiech? – Wargi Aarona wygięły się w łobuzerskim uśmieszku. – Nie codziennie siedzę sobie czyściutki, stając się bohaterem we własnym biurze. Ten komentarz zabolał, jednak Ryan nie zamierzał dać tego po sobie poznać temu kutasowi. Spojrzał w dół na swoje buty robocze, wciskając dłonie w kieszenie jeansów. Kosmyk jego brązowych włosów uwolnił się samoczynnie spod przedniej części daszku, wpadając mu do oczu. Chłopak skupił na nim swoją uwagę, aby nie musieć patrzeć na brygadzistę. Aby zachować poczytalność, darował sobie kolejny wewnętrzny komentarz, traktujący o tym, co naprawdę zamierzał powiedzieć, a czego zrobić się nie odważył. „Wolę to, niż bycie dupkiem, którego nakryto na tym, jak masturbował się w łazience w ósmej klasie.” Ryan zachował jednak ciszę. Aaron kontynuował: – Świadomość tego, że byłeś tak blisko wyrwania się z tego życia, musi naprawdę boleć. – Koleś uniósł kciuk i palec wskazujący, formując pomiędzy nimi niewielką szparę.

Ryan spostrzegł, że palce jego rozmówcy były brudne i zabarwione na pomarańczowo od serowych chrupek. – Przez całe liceum byłeś wielką gwiazdą hokejową. A potem oddelegowano cię do koledżu z pełną wyprawką tylko dlatego, że uważano cię za złotego chłopca. Wszystkie te profesjonalne drużyny wręcz zabijały się, żeby położyć na tobie swoje łapska. To wszystko się jednak skończyło, kiedy doznałeś kontuzji. Znalazłeś się zatem ponownie tutaj, w naszym małym miasteczku, gdzie twój brat i przyjaciele pocą się każdego dnia. To musi boleć, bycie tobą. Owszem, tak właśnie było, jednak Ryan wolałby zostać przeklęty, niż przyznać to temu dupkowi. – Myślę, że po prostu nie było mi to pisane. „Boże, chcę zabić tego palanta, a potem popełnić samobójstwo, żeby zmienić swój pożałowania godny los. Ale znając moje szczęście, obaj skończymy w piekle, a moją karą będzie męczenie się z nim, jako współlokatorem, przez całą wieczność.” Aaron roześmiał się, przesuwając językiem po przednich zębach. – Spójrzmy prawdzie w oczy: nigdy byś tego nie osiągnął. Byłeś przegrany w liceum i jesteś przegrany również teraz. Ryan wrócił myślami do licealnych czasów. Jeśli którykolwiek z nich mógł pretendować do miana przegranego, to właśnie Aaron. Jako członek drugiego składu drużyny footballowej, ten spasiony dupek wyżywał się na każdym mniejszym niż on posturą. I w

rzeczy samej, uosabiał górę smalcu, którą można by rozłożyć na większość uczniów liceum Hadley. Pewnego dnia Ryan wpadł na niego, gdy ten spuszczał łomot Chrisowi Deanowi, perkusiście szkolnego zespołu. Interweniując, przewrócił stoliki na Aarona, który upadł tyłkiem na ziemię w sali od chemii. Od tego dnia dupek stał się jego śmiertelnym wrogiem, mimo iż Ryan zyskał jednocześnie dozgonną przyjaźń Chrisa. Chłopak chętnie powtórzyłby scenariusz ze skopywaniem grubego tyłka, jednak Aaron był obecnie jego brygadzistą, a on sam desperacko potrzebował tej roboty, w związku z czym zamknął się, ładując sobie ręce w kieszenie. Przełożony odepchnął swoje ogromne cielsko od biurka, tocząc się w kierunku drzwi. Gdy tylko je otworzył, natężenie dźwięków docierających od strony fabryki stało się wprost nie do wytrzymania. Ryan wyciągnął z kieszeni parę zatyczek do uszu, jakie dał mu przed wyjściem z domu brat, po czym wkroczył w swoje nowe życie. ***** Ryan wysiadł z ciężarówki, po czym na chwiejnych nogach skierował się w stronę domu. Mimo iż minęło już pięć wyczerpujących dni w fabryce, nowa sytuacja wciąż nie stawała się prostsza dla jego ciała. Nie tylko jego

mózg próbował się przyzwyczaić do pracy na nocnej zmianie, ale jego dłonie były tak przemęczone i zdrętwiałe, że przypominały surowego hamburgera. Chłopak siłował się z klamką przez kilka sekund, zanim zdołał otworzyć drzwi. Ból czynił jego ręce bezużytecznymi, a palce zwinęły się w ochronne szpony. Będąc szczerym, bolał go każdy cal ciała, zarówno poprzez powtarzanie każdej czynności w nieskończoność przez długie godziny, jak i przez ostre szarpnięcia maszyn, których doznawał za każdym razem, gdy spuścił z oka jakąś zasuwę. Pomimo cierpienia, nie ośmielił się zwolnić albo odpuścić. Dysponował jedynie minutą, by wykonać robotę, jaka wymagała tak naprawdę siedemdziesięciu sekund. Wiedział, ile czasu na to potrzeba, gdyż nakrył się na liczeniu tych cennych sekund w swojej głowie, znowu i od nowa, coraz bardziej pogrążając się w swoim zajęciu. Było to gorsze niż fizyczny ból, ten stres związany z podołaniem pracy, która zdawała się nie mieć końca. Kiedy już udało mu się sprostać jakiemuś zadaniu, czekało na niego kolejne, a potem kolejne i kolejne... Paniczne uczucie lęku oraz strachu, nieustannie związywało w węzeł jego żołądek. Aaron byłby wniebowzięty, mogąc zwolnić Ryana. Niemożność sprostania obowiązkom przy linii produkcyjnej, byłaby świetnym pretekstem dla tego spasionego dupka. Ryan prędzej by umarł, niż dałby mu tę satysfakcję. Odnalazł mamę siedzącą przy kuchennym stole i czekającą na niego, jak każdego ranka przez ostatnich pięć dni. Mimo iż sama wyprowadziła się z rodzinnego domu po tym, jak zmarł ojciec, by zamieszkać z jego podstarzałą babcią, wciąż przemierzała całe miasto, aby być tu dla niego,

kiedy wróci do domu. Miska gorącej wody z Epson Salts oraz filiżanka kawy stały tuż przed nią. Chłopak powłócząc nogami, doczłapał się do stołu, i zanim posadził swój tyłek na krześle, wsunął dłonie w kojące ciepło cieczy. W budynku panowała cisza, jego brat, Matt, pracował na pierwszej zmianie, a zatem już wyszedł do fabryki. Ryan oraz jego matka, siedzieli w ciszy: ona gapiła się na jego wycieńczone dłonie, on zaś patrzył na nią. Boże, kiedy jego mama tak strasznie się postarzała? Mimo że brązowe włosy związała w ciasny kucyk, młody mężczyzna wciąż mógł dostrzec szare pasma wkradające się pomiędzy nie. Miała te same piwne oczy co on, tylko że jej okalały zmarszczki. Jej wargi ściągała troska i zdaniem własnego syna wyglądała zdecydowanie zbyt blado. Ponieważ włożyła na siebie swój roboczy kitel, chłopak wiedział, iż jest już gotowa udać się do pracy w supermarkecie. Cierpienie przepełniło Ryana, sprawiając, że jego klatka piersiowa ścisnęła się od natłoku emocji. Mama nie powinna już pracować. Być może, gdyby on sam wszystkiego nie spieprzył doznając kontuzji, zarabiałby dość, żeby wysyłać część do domu, aby ona sama mogła przejść na emeryturę, jak na to zasługiwała. – Tak mi przykro, kochanie – wymamrotała wreszcie. Ryan poczuł, jak jego oddech przyspiesza, kiedy twarz rodzicielki przepełniła desperacja i poczucie winy. – Nie masz za co przepraszać, mamo. Jeśli ktokolwiek powinien to zrobić, to właśnie ja. Dla ciebie powinienem się bardziej postarać. – Och, kochanie. – Łzy sprawiły, że jej oczy pojaśniały. – To nie twoja

wina. Miałam jedynie nadzieję, że nie porzucisz koledżu. Zasługujesz na coś lepszego niż to. Uniósłszy mokrą rękę, Ryan ujął matkę za policzek. – Nic nie szkodzi. I tak nie chciałem tam zostać po tym, jak nabawiłem się kontuzji. Trzymali mnie w drużynie jedynie ze współczucia, a ojciec nauczył mnie czegoś więcej, niż żerowania na cudzej dobroci. Łza spłynęła po policzku mamy. – Zawsze pragnęłam dla ciebie czegoś więcej. – Wiem, że ty i tata staraliście się najlepiej, jak potrafiliście. Nie winię za cokolwiek żadnego z was. – Ten mężczyzna z Kanady znowu dzwonił. Naprawdę chce, żebyś tam pojechał i pracował dla jego szkoły hokejowej. Obiecał zapłacić ci dwa razy więcej niż w fabryce. Boże, jak strasznie go to kusiło. Brakowało mu hokeja tak bardzo, iż czasem odbierał to jak fizyczny ból. Tęsknił za sztucznym chłodem lodowiska, odgłosem wydobywającym się spod łyżew zagłębiających się w lód, widokiem drżącego, w wyniku uderzających w bandy ciał, szkła. Brakowało mu nawet zapachu szatni. To życie jednak odeszło i lepiej będzie o nim zapomnieć. Nie było sensu obracać się w środowisku czegoś, czego on sam nie mógł tak naprawdę posiadać. – To miejsce jest strasznie daleko stąd. – Ryan wzruszył sztucznie ramionami, aby pokazać swą udawaną obojętność. – Nie chcę przebywać tak daleko od domu ani zostawiać ciebie, babcię i Matta.

– Opuściłeś dom, kiedy wyjechałeś do koledżu. – To było co innego. Mogłem przyjeżdżać na weekendy. Ta szkoła nie mieści się tuż przy granicy, ale daleko na północy. Nie będę mógł wrócić, jeśli nagle będziecie mnie potrzebować. Mama skubnęła nerwowo obrus. – O to chodzi. Za miesiąc nie będzie tu nikogo, do kogo mógłbyś wracać. Przekrzywiając głowę na bok, chłopak zastanawiał się, czy to nie zmęczenie sprawia, iż słyszy to, co słyszy. – O czym ty mówisz? Matt i ja mieszkamy razem. Mój brat pracuje w fabryce od pięciu lat i nigdzie się nie wybiera. – Wczoraj został powołany do wojska – wyznała matka, złączając dłonie tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. – Wyjeżdża w następnym miesiącu. – Dlaczego miałby to robić? – Szok. Serce Ryana biło szaleńczo w klatce piersiowej. – W obliczu toczącej się wojny musi się przecież liczyć z tym, że mogą go gdzieś przenieść. – Tak jak ty, twój brat posiada własną dumę. Jego zdaniem, to dobry sposób na to, by zarobić na koledż. Młody mężczyzna odwrócił wzrok, a poczucie winy jeszcze bardziej go przytłoczyło. Gdyby wyjechał do Kanady, byłby w stanie wysłać Mattiego do szkoły. Mimo iż brat ukończył liceum wcześniej od Ryana, nigdy nie krył

się z tym, że pragnął lepszej edukacji. Ich rodzina nie dysponowała jednak podobnymi ekstra środkami, by obu im to umożliwić. – Dlatego właśnie tym bardziej powinienem zostać z tobą i babcią. Kiedy Matty wyjedzie, kto się o was zatroszczy? W oczach mamy pojawił się smutny wyraz. – Babcia nawet już nas nie poznaje. Nie mogę się już nią zajmować, ponieważ Alzheimer tak mocno nad nią zapanował, że nie mam innego wyboru, niż oddać ją do domu opieki. Te wiadomości nieszczególnie zaskoczyły Ryana. Babcia, od wielu lat, nie zachowywała się jak dawniej. – A co z tobą? Nie mogę zostawić cię samej. Na wargach matki wykwitł słaby uśmiech. – Umiem o siebie zadbać. – Kobieta ostrożnie ujęła jedną z jego pokrytych odciskami dłoni i ucałowała ją. – Jedyne, do czego nie mogę dopuścić, to patrzenie, jak marnujesz sobie życie. Mogę zamieszkać z moją siostrą na Florydzie. Będzie miło uciec od tutejszych zim. – Wiesz co, mamo? Przemyślę to. Ulga odmalowująca się na jej twarzy była rozdzierająca. – Dziękuję ci. To mi na razie wystarczy. – Poklepała jego ramię. – Idź do łóżka. Wyglądasz na skonanego. Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Ryan wdrapał się po schodach w kierunku swojej sypialni. Stanowiła

ona to samo pomieszczenie, jakie zajmował od chwili swoich narodzin. Jedyna różnica polegała na tym, że plakaty znanych zawodników, które zwykły przyozdabiać wszystkie ściany, zostały zdarte. Wetknięto je na tył szafy, gdzie spoczęły ze wszystkimi jego trofeami. Nie kłopocząc się nawet rozbieraniem, Ryan opadł na łóżko. Zasnął, zanim jego głowa dotknęła poduszki.

Rozdział 2 „Zasada numer czterdzieści pięć: Nie możesz przemieniać człowieka bez zgody Wampirzego Zwierzchnictwa do Spraw Regulacji. Nie tylko skupia to uwagę ludzi na kwestii naszej bytności, ale zaburza liczebność lokalnej populacji żywicieli. Liczebność wampirów nie może przewyższać liczebności istot ludzkich. Taka sytuacja po prostu nie ma zastosowania. Przede wszystkim, nie opłaca się utrzymywać większego zagęszczenia drapieżników niż ofiar.” A zatem stałeś się wampirem. Szybka broszura instruktażowa dla początkujących. ***** Później, tej samej nocy, nastrój Ryana nadal się nie poprawiał. Chłopak siedział przy stoliku usytuowanym w najdalszym kącie baru, starając się ze wszystkich sił nie zwracać uwagi na wyrażające współczucie spojrzenia lokalnych mieszkańców, rzucane pod jego adresem. Żeby jeszcze

bardziej pogorszyć sprawę, po godzinie od ich wspólnego przyjazdu do knajpy, Chris zniknął gdzieś z długonogą blondynką i do tej pory nie wrócił. Ryan szczerze wątpił w to, że zobaczy jeszcze dziś wieczorem swojego przyjaciela. Nie, żeby go to szczególnie obchodziło. Miał przecież swojego dobrego kumpla, Jacka Danielsa, żeby dotrzymywał mu towarzystwa. Chłopak bawił się szkłem, wpatrując się w mokry pierścień, jaki powstał w miejscu zetknięcia szklanicy z brązowym blatem. Ludzie wokoło rozmawiali głośno, przekrzykując dźwięki debiutującej kapeli, imitującej styl lat osiemdziesiątych i dającej z siebie wszystko na małej scenie. Niewiele osób zdobyło się na odwagę, aby zaludnić zakurzony, niewielki parkiet taneczny. Większość zgromadziła się przy tarczach do gry w rzutki oraz stołach bilardowych. Lokal cuchnął zwietrzałym piwem, popcornem, tłustymi frytkami oraz samotnością. Życie toczyło się wokół Ryana, mimo iż on sam czuł, że wszystko, czego kiedykolwiek pragnął, coraz bardziej wymyka mu się z rąk. – O mój Boże, nie zamierzasz chyba pozwolić im się nad sobą użalać? Na równi zaskoczony, co rozdrażniony tym, że przerwano mu tę małą, żałosną imprezę, chłopak uniósł wzrok, cicho jęcząc. Kiedy spostrzegł, że to Elizabeth, natychmiast się uśmiechnął. Ze swoimi tlenionymi blond włosami, czerwonymi paznokciami i ciężkim makijażem, była od niego o dziesięć lat starsza. Urodziła się w tym mieście i pracowała w tutejszym barze od chwili, kiedy skończyła szkołę średnią. Jako że nie miała własnych dzieci, matkowała wszystkim, dorastającym w tej mieścinie, nowym pokoleniom. Kobieta odstawiła na bok swoją tacę i zasiadła obok Ryana. – Są zgromadzeniem ludzi bez przyszłości, którzy nie mają nic

lepszego do roboty niż plotkowanie. – Elizabeth rzuciła przez ramię nieprzyjemne spojrzenie, na co część poszukujących sensacji spuściła wzrok. – To nic takiego. – Chłopak wychylił shota, krzywiąc się, kiedy alkohol zajął ogniem jego gardło. – Zaczynam się do tego przyzwyczajać. – Daj im tydzień albo coś koło tego, a znajdą sobie inny temat do wałkowania. Ryan westchnął, rozważając słowa Liz. W tej mieścinie plotki nigdy nie cichły. Nadal dyskutowano o wydarzeniach, jakie miały miejsce trzy dekady temu. Chłopak uniósł swoją pustą szklanicę i wykonał pytający gest pod adresem kelnerki. Ona jedynie pokręciła głową. – Nie wydaje mi się, tygrysie. – Odebrała mu naczynie z rąk. – Masz już dość na dziś. – No weź. – Ryan wiedział, że musi wyglądać żałośnie, ale przestało go to już obchodzić. - Nie będę prowadził. Podwiózł mnie tutaj Chris. – Chris? – Elizabeth uniosła na niego brew. – Masz na myśli tego samego Chrisa, który niedawno opuścił lokal z największą dziwką miesiąca? – Cholera. – Chłopak ułożył głowę na stole. – I jak, do diabła, dostanę się teraz do domu? – Natychmiast przestań! – Liz warknęła w wyrazie frustracji i walnęła pięścią w blat. Ryan zadarł głowę, zaskoczony. – Przestać, ale co?

– Skończ z tym użalaniem się nad sobą. To staje się niemodne. – Naprawdę łatwo ci mówić – odparował mężczyzna, a złość sprawiła, że zamiast powiedzieć to spokojnym tonem, warknął każde słowo z osobna. Kim ona jest, żeby mnie osądzać? – Nie masz pojęcia, przez co przechodzę. - Serio? – Z jej piersi wyrwał się szyderczy śmiech. – A zatem, wydaje ci się, że Wielki Ryan jest jedyną osobą na tym świecie, jaka snuje marzenia i plany? Nie tylko twoje życie się spieprzyło. – O Boże. Jeśli to kolejny wykład w stylu: zbierz-tyłek-w troki-i-się-ogarnij, to naprawdę, nie mam na to teraz ochoty. – Chłopak przytknął do oczu nasady obu dłoni. – Nie chodzi tylko o hokej. Cała rodzina mnie opuszcza. – Być może robią to dlatego, że nie chcą oglądać, jak partaczysz sobie życie. – Bo tak właśnie jest. Nie mam już przed sobą żadnego życia. Kilku lokalnych patriarchów odwróciło się, aby spojrzeć w ich stronę. – Jesteś jednym z najmądrzejszych facetów, jakich znam, i nadal możesz osiągnąć bardzo wiele. – Spojrzenie Elizabeth ociepliło się. – Matty mówił mi o ofercie pracy, jaką otrzymałeś z Kanady. Czemu nie miałbyś zostać trenerem? To, że nie możesz już więcej grać, nie znaczy, że twoja kariera w tej branży dobiegła końca. Wyjmij głowę z tyłka i zabieraj się z tego miasta. Jeśli nie zrobisz tego teraz, będziesz żałował przez resztę swojego życia. – Spójrz, skoro robota w fabryce była dobra dla mojego ojca, czemu

nie miałaby być dobra także dla mnie? – Istnieje coś więcej niż fucha w fabryce. – Rozglądając się wokoło, Liz ściszyła głos: – Dzieją się tu złe rzeczy. – Tak, tak. To pewnie jedna z najnowszych przebojowych historii krążących po mieście – powiedział Ryan z sarkazmem. – To musi być wielka tragedia. Niebieskie oczy Elizabeth wypełniły się wściekłością, a z jej gardła wydobył się warkot. – Zapomnij, że cokolwiek ci mówiłam. Chłopak sięgnął w jej stronę i złapał ją za nadgarstek dosłownie w ostatniej chwili. Wstając, otoczył ją ramionami i ucałował w czubek głowy. Liz była jedną z najbardziej lubianych przez niego osób i wolałby raczej odrąbać sobie prawą rękę, niż ją zranić. I, do diabła, należało mu się. Nieprzyjemny aromat taniego sprayu do włosów sprawił, że Ryan prawie się zakrztusił, jednak nie odsunął się od przyjaciółki. – Wybacz, że zachowałem się jak totalny dupek. – Byłeś nim – zgodziła się Elizabeth, mamrocząc coś przy jego piersi. Młody mężczyzna roześmiał się. – Czy spojrzysz na mnie znowu przychylnym wzrokiem, jeśli zadzwonię do tej szkoły hokejowej z samego rana? – Obiecujesz? – Liz odsunęła się od niego, nagradzając go przychylnym spojrzeniem.

– Słowo skauta. – Chłopak uniósł dwa palce. Kobieta parsknęła śmiechem, klepiąc go po ręku. – Wykopali cię ze „Skautów”. – Ej, a co mogłem poradzić na to, że mieli dość radykalne podejście do tych, którzy używali bomb wiśniowych na terenie obozu? – Już wtedy byłeś utrapieniem. – Elizabeth cmoknęła go w policzek, nie przejmując się tym, że zostawia tam ślad po szmince. – Lepiej tam zadzwoń. – Zrobię to – obiecał Ryan, i po raz pierwszy naprawdę nosił się z podobnym zamiarem. Słyszał o kilku zawodnikach, którzy, tak jak on, doznali kontuzji i zostali trenerami. Szkoła hokejowa w Kanadzie będzie idealnym miejscem, by zacząć realizować swój plan. Mimo iż nie mógł już grać, lód nadal przyzywał chłopaka, który tęsknił do tego, by włożyć ochraniacze i ślizgać się na łyżwach po zmrożonej tafli. Mógł to zrobić. Mógł być kimś. Nagle poczuł, jakby zdjęto mu z ramion tysiąc funtów ciężaru. Nie musiał umrzeć w fabryce jak jego ojciec. Nadal istniała dla niego jakaś przyszłość. Zgoda, nie stanowiła ona może tego, o czym zawsze marzył, ale na swój cholerny sposób wydawała się czymś lepszym niż to, co spotykało go teraz. Do diabła, mógł nawet zmienić życie jakiegoś dzieciaka. Ta myśl sprawiła, że po raz pierwszy od wielu tygodni, Ryan zaznał szczęścia. Przyglądając się, jak Elizabeth wraca z powrotem do baru, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Z rozmyślań wyrwał go ściszony damski głos: – Dlaczego tak nagle się rozpromieniłeś? Przyglądałam ci się od godziny i jakąś sekundę temu zamieniłeś się w Gusa Szczęściarza. Ciemnowłosa lisica stała naprzeciwko stolika chłopaka, prześlizgując po jego sylwetce oceniającym spojrzeniem. Czarna słomka od drinka tkwiła pomiędzy jej pełnymi czerwonymi wargami, ona sama zaś bawiła się nią, sugestywnie pieprząc Ryana swym lubieżnym wzrokiem. Jej jedwabiste loki zebrano w staranny kok tak, że odsłoniła się smukła biała szyja, przewiązana jedynie czarną opaską. Pełne, zachęcająco wypięte piersi, wprost wylewały się z mocno wydekoltowanego czerwonego topu, jaki dziewczyna miała na sobie. Bluzkę pozbawiono rękawów, uwidaczniając w ten sposób kremowe ramiona nieznajomej. Spojrzenie chłopaka powędrowało w kierunku jej nóg, chwaląc krótką spódniczkę, jaka je przykrywała. Krew płynąca w żyłach Ryana, natychmiast odpłynęła w dół ciała. O dobry Boże, ta kobieta włożyła na siebie również kabaretki i czarne szpilki. Będą idealne, żeby przepasać cię nimi w talii, gdy pozbawię cię zmysłów, kochanie. Dziewczyna zapatrzyła się w niezliczoną ilość szklanek stojących naprzeciwko chłopaka, po czym złączyła wargi w geście wyrażającym niezadowolenie. Ryan poczuł, jak jego policzki okrywa rumieniec, kiedy uświadomił sobie, że najprawdopodobniej upił się do nieprzytomności i powinien jakoś się od tego wyłgać, po czym odpłynąć ku zielonym pastwiskom trzeźwości. Zamiast odejść, nieznajoma nadal tkwiła naprzeciwko niego i bawiła się słomką. Przekrzywiając głowę, poprosiła go cichym gestem o pozwolenie do dotrzymania chłopakowi towarzystwa. Ryan podniósł się i odsunął dla niej

krzesło. Upewniając się, że lalunia siedzi wygodnie, wrócił na swoje miejsce. Jej wargi wygięły się w uśmiechu. Mężczyzna uciekł spojrzeniem ku pełnym czerwonym ustom brunetki, które wyglądały tak, jakby zabarwiło je coś, co jadła, być może truskawki. Kobieta pozwoliła sobie ujawnić przed nim jedynie fragment śnieżnobiałych zębów, zanim ukryła je ponownie przed jego wzrokiem. – Jestem szczęśliwy, ponieważ właśnie spłynęło na mnie objawienie – wyjaśnił Ryan. Nieznajoma uniosła na to stwierdzenie jedną ze swoich idealnych brwi, po czym przysunęła swoje krzesło tak blisko chłopaka, że prawie usiadła mu na kolanach. – Czy to objawienie dotyczyło sporej dawki brudnego, wyuzdanego seksu? – Wyszeptała do jego ucha, nasyconym żądzą głosem. Mężczyzna podskoczył odrobinę, kiedy brunetka ukąsiła go w płatek ucha. Jej zęby wydawały się w dziwny sposób ostre, choć bolesne doznanie zniknęło, kiedy dziewczyna zastąpiła je delikatnym muśnięciem jedwabistego języka. – Nie – wydyszał Ryan, po czym się skrzywił. O tak, zrobił się tam naprawdę nabrzmiały. Z reguły, ciężko go było podniecić. Nie istniały po prostu żadne kobiety, które okazywałby mu choć cień zainteresowania po tym, jak minęły czasy jego świetności. Boże, upłynęły już całe miesiące, odkąd z kimś się przespał. Nie uświadamiał sobie tego faktu, nim seksualnie nie eksplodował. Jej dłoń znalazła się jakimś cudem tuż przy górnej partii uda

chłopaka. Jej paznokcie drażniły go przez jeansy, a palce zacisnęły się wokół członka. Ryan rzucił zaniepokojone spojrzenie w kierunku baru, obawiając się o to, iż ktoś zobaczy, jak nieznajoma serwuje mu robótkę ręczną. Wtedy jednak jej ręka ucisnęła jego penisa z naprawdę sporą siłą i chłopak przestał się nagle przejmować cudzym wzrokiem. Dziewczyna pochyliła się w stronę jego karku, umiejscawiając tam gorące pocałunki i zadrapując jego skórę zębami. – Auć, twoje zęby są naprawdę ostre. Ryan nigdy nie był szczególnym fanem sado-maso. W pierwszych latach koledżu zajmował pokój z chłopakiem, który lubował się w BDSM. Nigdy nie oceniał za to swojego przyjaciela, choć niespecjalnie mu się to podobało. Jednak, w jakimś sensie, potrafił wyobrazić sobie siebie samego, chłostanego przez tę cizię. Otaczała ją niebezpieczna aura niedopowiedzianych obietnic zakazanego dotyku i mrocznych fantazji. Członek Ryana zrobił się jeszcze twardszy. Z piersi dziewczyny wydobył się uwodzicielski chichot. – Czy chcesz, żebym przestała? – Nie, do diabła. – Wyjdźmy stąd – zasugerowała. Chłodne palce zacisnęły się wokół dłoni mężczyzny, za którą, brunetka wyciągnęła go z siedzenia i powiodła w kierunku drzwi. On szedł za nią jak potulne zwierzątko, którym stał się za sprawką swojego kutasa, cały czas gapiąc się na jej tyłek, opinany przez obcisły materiał jej miniówki. Ryan oblizał swoje wargi. Przyrzekł sobie, że nim minie godzina, urządzi

sobie ucztę z tej uroczej dupci. ***** Sable i jej partner, Eric, penetrowali autem ulice niewielkiego miasteczka przez większą część nocy, z mizernym skutkiem. Para, wyjętych spod prawa Droneów, uciekła z miejsca przetrzymywania i teraz wszyscy z „Wampirzego Zwierzchnictwa do Spraw Regulacji” szukali uciekinierów. Ta dwójka słynęła z zabijania ludzi i ostatnie, czego było trzeba zwierzchnictwu, to ludzki rząd dmuchający im w kark. O tak, ta typowa dla wampirów gra słów, nabrała nowego znaczenia. Jeszcze bardziej pogarszał całą sytuację fakt, że nowonarodzeni odczuwali usilną potrzebę potwierdzania teorii, że koncepcja Droneów jest dla słabeuszy oraz głupców. Eric i Sable należeli do „Patrolu Przegranych”, niedostatecznie wyspecjalizowanej i niedofinansowanej jednostki „Wampirzego Zwierzchnictwa do Spraw Regulacji”. Zaledwie jeden krok dzielił ich od przestępców, a dwa od ludzkiej drogówki. Reszta resortu skutecznie nimi pogardzała. Eric nieco zwolnił, tak by Sable mogła jeszcze dokładniej prześwietlać

spojrzeniem ulice, upewniając się, że nie zauważa choćby śladu wampirzej obecności. Póki co, wszystkie ich poszukiwania szły na marne. Puste szosy, jedna oświetlona droga i trzy kościoły. Była to typowa mała zapadła dziura, wiejąca nudą. N-u-d-ą. Sable pozwoliła sobie głośno westchnąć, co nie umknęło uwadze jej partnera. – Wydawało mi się, że poczujesz się tutaj jak w domu – zauważył radosnym tonem. – Miasto, w którym się wychowywałaś, musiało być podobne do tego. Kącik warg wampirzycy powędrował ku górze, tak że ukazał się jej kieł. – To były inne czasy i inna osoba. Jej usposobienie zdawało się nie zniechęcać Erica. – O tak, zapomniałem. Jesteś teraz martwą wampirzycą o imieniu Sable, która nigdy nie nosiła imienia Jane. Nigdy nie uczęszczałaś do prywatnej szkoły średniej pod patronatem baptystów, nie pracowałaś na kręgielni i nie spędzałaś większości wieczorów, popijając piwo z tubylcami. – Parsknął. – Kogo próbujesz o tym przekonać: mnie czy siebie? Sable zapatrzyła się w okno, nie decydując się na udzielenie odpowiedzi. Tej nocy, kiedy została wampirem, jej pan Corbin, nadał jej inne imię, łudząc się, że dzięki temu jego podopieczna lepiej przystosuje się do nowego życia. Następnie zabrał ją od jedynego domu, jaki kiedykolwiek poznała, wdrażając w mroczny, pełen przemocy świat podobnych do nich kreatur. Corbin próbował wszystkiego, łącznie z biciem, żeby pozbawić ją