mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Hecht Stephani - The Drone Vampire 2 - Mad Blood - roz 3

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :178.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Hecht Stephani - The Drone Vampire 2 - Mad Blood - roz 3.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 51 osób, 39 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 10 z dostępnych 10 stron)

TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee dddlllaaa::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzz::: dddrrruuuccciiillllllaaa...nnneeellliiidddaaa KKKooorrreeekkktttaaa::: wwwaaannniiillleeeccczzzkkkaaa

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 333 Brenden wyskoczył z tyłu furgonetki, jego buty z łoskotem uderzyły w zwały śmieci na zarośniętym podwórku. Ciemny zarys kościoła, jak złowroga parodia Halloween, zdawał się górować nad nimi. Brenden zmrużył oczy, starając się rozpoznać bezpośrednie zagrożenie, ale nic nie zobaczył. W tych cholernych ciemnych okularach, noc była jeszcze ciemniejsza, ale nie było mowy, by ruszyć do ataku bez nich. Coś biegło w ich stronę i wszyscy podnieśli karabiny. - Na co czekacie? - zawołał nieznajomy. Brenden rozluźnił się na tyle, by obniżyć swą broń, kiedy rozpoznał histeryczny głos Thad’a. – Spokojnie - rozkazał innym. - To wilk, który nas wezwał. - Lepiej wsadźmy go do furgonetki, zanim jego wrzaski zwrócą uwagę empus - warknął Zeke. - Zgoda - Brenden kiwnął głową na Kyle’a, który wyciągnął rękę i zaniósł dzieciaka do furgonetki, a potem wrzucił go do środka. Zaszczyt uspokajania małolata pozostawili Cherish. Wróciwszy do grupy, Brenden skinął głową. - W porządku, wszyscy trzymamy się razem i mamy słuchawki na uszach, nie ważne jak beznadziejna będzie muzyka. Wszyscy kiwnęli głowami i ustawili się w formacji. Teraz, mając założone kaptury i okulary, od stóp do głów byli w czerni i trudno było powiedzieć, kto jest kim. Brenden czuł lęk, niepokój, a nawet trochę podniecenia, kiedy czekali na znak od Cherish. Podszedł Micah i uzbroił granatem pistolet Brendena. Owiał ich delikatny podmuchu wiatru, niosąc zapach niedawno zabitych.

Wszystko było tak ciche, zbyt cholernie ciche. Nie było nawet typowych odgłosów miasta. Cherish miała rację, tej nocy wszyscy, wszystko, ukrywało się przed czymś, a ich niewielka grupa wampirów szła prosto w kierunku tego czegoś. - Gotowi, chłopaki? - Cherish głos zaskrzeczał z łącza komunikacyjnego. - Powiedz nam, co masz - odpowiedział Brenden, nie odrywając wzroku od budynku. Mimo że był to stary kościół i powinien mieć atmosferę sanktuarium, to miejsce krzyczało niebezpieczeństwo. - Widzę znaki termiczne co najmniej kilkudziesięciu empus. Jesteś pewien, że nie chcesz zaczekać na wsparcie? - Po prostu powiedz mi, czy widzisz Dantego - odparł krótko. Cherish ciężko westchnęła. - Widzę coś, co prawdopodobnie nim jest i choć wygląda, że żyje, nie rusza się. Jest w tylnym rogu budynku, to dobrze dla naszego planowanego ataku, ale jednocześnie beznadziejnie, bo to oznacza, że musisz wejść naprawdę daleko, żeby go wyciągnąć. Jeżeli któraś z empus przeżyje, będziesz musiał walczyć. - Świetnie - mruknął Zeke. - Zawsze chciałem odpierać atak chmary kobiet, które marzą, żeby mnie zaliczyć. Wygląda na to, że marzenia stały się rzeczywistością. - Jeśli chcesz, możemy zostawić jedną żywą, zabrać do domu i trzymać na smyczy. - Brenden uniósł broń, rozpaczliwie próbując nie patrzeć, jak bardzo drżą mu ręce. - Gotowi! Usłyszeli głośne klikniecie przeładowywanej broni i jeszcze głośniejszy huk, gdy uderzyła w drewniane drzwi budynku. Granat wybuchł i nastąpiła eksplozja jasnego światła, która rozświetliła wnętrze

kościoła i wylała się na zewnątrz. Żar dotknął Brenden’a, znacząc jego skórę, mimo warstwy odzieży ochronnej. Mimo że zamknął oczy, zwilgotniały i bolały od ultrafioletowego światła. Słyszał przekleństwa rzucane przez resztę grupy. Zmuszając się do otwarcia oczu, spojrzał na grupę, szukając obrażeń, ale tak jak on byli jedynie lekko poparzeni. Budynek ożył z ohydnie brzmiącym krzykiem. Piskliwym i ostrym, drażniącym Brendena i sprawiającym, że dostał gęsiej skórki. Jedna z empusa wybiegła, albo przynajmniej wydawało mu się, że to jedna z nich. Trudno stwierdzić, ponieważ to coś zostało całkowicie pochłonięte przez płomienie. Zatoczyło się, nim runęło w dół po pięciu kamiennych schodach prowadzących do drzwi. Gdy wylądowało na dole, nie podniosło się. Smród płonącego ciała i włosów mieszał się z zapachem śmierci, powodując zbieranie się żółci w tylnej części gardła. Przełknął ją i machnął na resztę grupy. Nie wahając się, ruszyli za nim, mimo wciąż dźwięczących w powietrzu wrzasków. - Sorry, chłopaki, ale nadszedł czas, żeby włączyć muzykę. - Głos Cherish był ledwie słyszalny w chaosie. Wkrótce hard rock wybuchł mu w uszach i Brenden ucieszył się, że nie słyszy już krzyków empus. Zsunął okulary, żeby lepiej widzieć spustoszenie, jakiego dokonała jego broń i nie mógł powstrzymać małego uśmiechu z powodu jej skuteczności. Używając gestów, kazał grupie iść naprzód. Zrobiwszy to, poprowadził ich do środka. Otworzył resztki drzwi kopnięciem i wyciągnął swój pistolet akurat, by zastrzelić nadchodzącą empusę. Jej usta były otwarte do krzyku, ale nie musiał go słuchać. Muzyka była tak cholernie głośna, że nie usłyszałby nawet całej pieprzonej ekipy budowlańców, roznoszących to miejsce na kawałki. Jeśli chodzi o słuch, byli kompletnie zależni od Cherish.

- Trzy zbliżają się na ósmej - jej głos przedarł się przez rockową muzykę. - Jeszcze dwa idą na trzeciej. Uważajcie. Brenden dał znak i grupa utworzyła krąg, plecami do siebie, chwilę przed tym gdy pojawiły się empusy. Tym razem ich usta były otwarte, ale nie do krzyku. Nawet nie mogąc słyszeć tych suk, wiedział, że śpiewają i próbują przejąć kontrolę nad umysłami wampirów. Kiedy Micah zareagował strzelając jednej z nich w serce, wyraz zaskoczenia na twarzy empus był bezcenny. Szybko pozbyli się pozostałych, korzystając z ich zaskoczenia. Gdy się z tym uporali, Brenden znów ruszył w stronę tylnego rogu budynku. Czuł, że pozostali idą za nim. Po drodze musieli przechodzić nad stosami popiołu z empus, które wyparowały po wybuchu pocisków. Brenden’owi może byłoby ich żal, gdyby nie strugi krwi wilkołaków w całym kwaterze. Wreszcie dotarli tam, gdzie powinien być Dante. Serce Brenden’a zabiło ze strachu, gdy pomyślał, w jakim stanie będzie wampir. Prawie zawsze kiedy go widział, Dante był zarozumiały i pewny siebie. Myśl, że coś, nawet dziesiątki empus, mogły sobie z nim poradzić była zadziwiająca. - Jest z nim jeszcze jedna - poinformowała ich Cherish. - Poza tym nie widzę już żadnej żywej. Dobra robota, chłopaki. - Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu – odparł Brenden. - Wciąż nie zakończyliśmy misji. - Przy okazji, Kane dzwonił, że będą za pięć minut. Eric jest z nimi. Uznałam, że przyda ci się ostrzeżenie. - Dzięki. - Brenden rozejrzał się wśród stosów popiołów i zastanawiał się, jak lider zareaguje na tę rzeź. Później będzie się tym

martwił, teraz zaczął rozglądać się za ciemnowłosym wampirem. Ogarnął go strach, kiedy wreszcie zauważył Dantego. Był w rogu pokoju, skulony, nie ruszał się. Empusa stała nad nim z ustami uczepionymi jego gardła. Brenden uniósł karabin, powstrzymując się. Nie mógł wystrzelić, bo mógłby trafić Dantego. Brenden poczuł lęk, widząc, że Dante wciąż się nie rusza. Z powodu pieprzonej muzyki nie mógł słyszeć, czy wampir chociażby jęczy. Brenden chciał zerwać słuchawki, ale nie odważył się z obawy przed urokiem empusy. Oddał jeden strzał w powietrze, aby zwrócić uwagę tej suki. Sztuczka zadziałała idealnie. Uniosła głowę, wciąż pochylona, jedną ręką uzbrojoną w pazury obejmując zakrwawioną klatkę piersiową Dantego. Więcej krwi spływało jej z ust, gdy otworzyła szczęki pokazując rzędy ostrych zębów, na tyle szeroko, że mogłaby połknąć dużego kota. Bardzo się starał stłumić dreszcz, spowodowany jej nagłym przejściem z gotyckiego czaru do całkowitej obrzydliwości. Nawet dwa sześciopaki nie uczyniłyby jej nadającą się do przelecenia. - Chodź, kurwo – zadrwi. - Dlaczego po mnie nie przyjdziesz? - Kiedy ułożyła swe czarne usta do śpiewu, zaśmiał się. – To nie zadziała, ty dziwaku. A teraz zabierz ręce od mojego wampira. Nadal gładziła ręką Dantego, jej palce dotykały jego piersi w czymś, co wyglądało prawie jak pieszczota kochanki. Brenden parsknął szyderczo widząc, że gładzi te obszary, które on pragnął dotykać. Nigdy przedtem nie czuł wściekłej zazdrości i nie był to czas na takie uczucia, ale, do cholery, w tej chwili go to nie obchodziło. Zrywając kaptur i słuchawki, wydał głośny syk i rzucił się na nią. Zszokowana, zareagowała zbyt późno i nim znów rozpoczęła te idiotyczne śpiewy, owinął rękę wokół jej szyi. Czarne oczy otworzyły się szeroko ze strachu, zaczęła drapać go pazurami, pozostawiając głębokie

bruzdy na ramionach, mimo grubej koszuli. Próbowała go ugryźć w ramię i krzyknęła z frustracji, kiedy napotkała kamizelkę kuloodporną. Ponieważ wciąż utrzymywał żelazny uścisk na jej szyi, jej krzyk był cienki i zdławiony. - Mój. – Przyszpilił ją do podłogi i uderzył jej głową w ziemię kilka razy dla lepszego efektu. - Słyszysz mnie? On jest mój. - Starał się ją trzymać, ale była cholernie silna. Wpijając pazury jeszcze głębiej w jego ciało, wygięła się i prawie go zrzuciła. W szamotaninie jego uścisk na jej gardle rozluźnił się na tyle, że spróbowała zamknąć swe cholernie brzydkie zęby na jego tętnicy szyjnej. Odwiódł ją od tego zamiaru, z sykiem obnażając kły i zatapiając je głęboko w jej szyi. Gorzka krew wypełnia mu usta, paląc prawie jak kwas. Zbyt wkurzony żeby zwrócić na to uwagę, ugryzł mocniej i odgryzł kawałek jej ciała. Wierzgała pod nim, a jej zmagania były coraz słabsze. Brenden wciąż nie odpuszczał, dopóki nie zamarła i poczuł trzepotanie jej serca, które w końcu ustało. Podnosząc głowę, napotkał zszokowane spojrzenia reszty grupy. - Byłeś jak jakiś cholerny berserk1 – powiedział z podziwem Zeke, jego słuchawki wisiały na szyi. Był nieco blady, ale nie można było nie zauważyć podziwu w jego oczach. - Po tym wszystkim nie wydaje mi się, żeby ktoś jeszcze nazwał cię pisklakiem. Brenden zignorował go, zbyt zajęty myślami o Dantem. Wytarł niesmaczną krew z brody i rzucił się ku leżącemu wampirowi. Gdy się zbliżył, mógł wyczuć stałe bicie serca, dowodzące, że Dante nadal żyje. Brenden zmówił szeptem modlitwę dziękczynną do Boga, którego długo ignorował, i sięgnął drżącą ręką, by dotknąć atramentowo czarnych włosów mężczyzny.

- Obudź się – poprosił ściszonym głosem. Powieki Dantego rozsunęły się, ale zamiast ciepłego spojrzenia brązu, który pokochał Brenden, jego oczy były przeszklone i zdziczałe. Z warknięciem, tak podobnym do wydawanego przez empusy, Dante odrzucił Brenden’a, a potem wycofał się do dalekiego rogu pokoju i przykucnął. Szybko się pozbierawszy, Brenden próbował podejść do niego ponownie, ale otrzymał jedynie ostrzegawczy syk. - Świetnie, ma kolejny ze swoich słynnych ataków - Zeke splunął z niesmakiem. – Tylko tego nam brakowało. - Nie, ty razem to nie jego wina. - Brenden podniósł dłoń w cichej prośbie, żeby się wycofali. - Empusy mają jad w ugryzieniach, który może doprowadzić ich ofiary do szaleństwa. Według Cherish, to tymczasowy efekt. Po prostu muszę do niego przemówić. - Musimy dać mu coś na uspokojenie – odparł Zeke. - Nie, on nienawidzi narkotyków. Po prostu pozwól mi spróbować go uspokoić. Zeke niechętnie skinął głową, ale trzymał broń wycelowaną w Dantego. Po prawdzie to cała grupa wciąż utrzymywała szalonego wampira w zasięgu wzroku. - Hej, Dante. - Brenden zrobił mały krok w kierunku mężczyzny, który obnażył w odpowiedzi kły. - Cofnij się - odpowiedział Dante gardłowym głosem. - Nadszedł czas, żeby wrócić do domu. Wszyscy za tobą tęsknili. - Postawił kolejny krok, zatrzymując się, gdy Dante na niego syknął. Dziwne brzęczenie wypełniło głowę Brenden’a, potrząsnął nią.

- Nie znam cię. - Dante przycisnął plecy płasko do ściany, wyraz pełnego przerażenia pojawił się na jego poznaczonej smugami potu twarzy. To zabolało Brenden’a mocniej niż kolejny akt agresji. Czystą torturą było zobaczyć strach Dantego, bo wampir zawsze zachowywał się, jakby mógł skopać dupę wszystkiemu, co wejdzie mu w drogę. - To ja, Brenden. Brat Toni. Pamiętasz ją? Partnerka Kane'a. - Fala zawrotów głowy sprawiła, że zatoczył się lekko. - Kane? - Dante przekrzywił głowę, nim skupił na nim zamglony wzrok. - Tak, Kane jest w drodze i poprosił mnie, żebyś wyszedł mu na spotkanie. - Dobra, może nie wszystko było prawdą, ale był gotów zrobić wszystko, by wyjść z tego gówna. - Skąd mam wiedzieć, że naprawdę jesteś Brenden’em? - Dante potarł twarz poranioną dłonią. - Wszystko jest takie skomplikowane. - Pamiętasz, jak ty i ja zostaliśmy schwytani przez ghule? Zabrali nas do tej starej fabryki i nieźle nam dokopali. - Brenden poczuł się na tyle pewnie, żeby podejść bliżej i teraz mógł uklęknąć przed Dantem. - Starałem się cię ochronić, ale oni i tak cię dopadli. - Tym razem, gdy Dante na niego spojrzał, ciepło niemal powróciło do jego oczu. - Tak, a ja starałem się chronić ciebie, ale obu nam się nie udało i wciąż mamy blizny. Chociaż, kiedy leżeliśmy w lecznicy, z pewnością zamieniliśmy życie doktorka w piekło. - Na pewno - Dante zachichotał i brzmiało to prawie normalnie. – Wciąż klepałeś ją po pupie. - Ponieważ mnie prowokowałeś. – Znowu zaszumiało mu w głowie i potrząsnął nią dla otrzeźwienia. Kurde, co się działo, do cholery? Może

zbyt dawno się pożywiał. Jego wzrok skupił się na gardle Dantego i jego silnym pulsie. Znów potrząsnął głową, wymierzając sobie mentalny policzek. Co mi, kurwa, jest? Jedyne o czym mogę myśleć to, jak smakuje Dante. Nie jestem lepszy od tych cholernych empus. - Dobrze się czujesz? - Dante przekrzywił głowę, teraz to on patrzył na niego z niepokojem. - Świetnie - nawet w jego dzwoniących uszach, zabrzmiało to niewyraźnie. - Cały jesteś w krwi empus. - Dante chwycił oba ramiona Brenden’a i potrzasnął nimi. - Proszę, powiedz mi, że jej nie piłeś? - Może ociupinkę - przyznał Brenden, gdy gorący pot wystąpił mu na ciało. - Ty idioto. Czy nikt ci nie powiedział, że ich krew jest trująca? Twarda nuta w jego głosie była tak typowa dla dobrze mu znanego Dantego, ale sposób w jaki miękko pogłaskał go po policzku był dla Brenden’a nowy i mile widziany. - Tęskniłem za tobą - przyznał Brenden, odwracając policzek w kierunku dłoni Dantego. Jego dotyk wywołał wrażenie, którego jeszcze nigdy nie doświadczył. - Okay, dobrze wiedzieć. - Zaniepokojony Dante zmrużył oczy. - Nie, mam na myśli, że bardzo, bardzo za tobą tęskniłem. - Jeśli Dante coś odpowiedział na to żenujące wyznanie, to Brenden tego nie usłyszał. Przeszywający ból objął jego ciało. Wydając krzyk agonii, przewrócił się na bok. Silne ramiona zamknęły się wokół niego, gdy jego słowa stały się niczym więcej, jak wrzaskiem bólu.