RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222
Brenden siedział przy dużej konsoli pełnej komputerów i ekranów
ochrony, skrupulatnie zwracając uwagę na każdy drobiazg. Tej nocy
odpowiadał za komunikację w ich zbuntowanym wampirzym klanie
Trutni, wiedział, że nie może pozwolić, by choćby najdrobniejszy szczegół
uszedł jego uwadze.
Byli w ciągłym zagrożeniu ze strony, należących do Czystej Krwi,
Wampirzych Sił Regulacyjnych i choć mieszkali w kontrolowanym przez
wilkołaki mieście Detroit, a WSR nie śmiało do niego wejść, mimo
wszystko nie mogli zmniejszyć czujności. Więc, mimo że było to
najnudniejsze zadanie w klanie, Brenden pozostawał sumiennym, małym
żołnierzem. Łącze komunikacyjne w jego uchu trzasnęło, budząc się do
życia i popłynął przez nie łagodny głos jego siostry.
- Jak tam, braciszku?
- Dobrze, a jak tam parametr? - Uśmiechnął się, zawsze był
szczęśliwy, mogąc z nią porozmawiać. Po latach rozłąki cenił Toni ponad
wszystko.
- Cicho, zbyt cicho. Dziś wieczorem nie ma nawet duchów, to
niespotykane. To prawie tak, jakby coś odstraszyło wszystko inne.
Eric’owi to się nie spodoba.
Eric był przywódcą klanu. Były członek piechoty morskiej kierował
tym miejscem jak ostrym obozem treningowym i wyszkolił kilku
najlepszych bojowników w paranormalnych kręgach. To był jeden z
powodów, dla których pewien blondwłosy, niebieskooki dzieciak z
amerykańskiego college’u - Brenden, stał się wysoko wykwalifikowanym
wampirzym żołnierzem, którym był teraz. - Czy Eric myśli, że WSR
planuje atak? – Zapytał, a lęk ścisnął mu żołądek.
Toni westchnęła. - Nie jesteśmy pewni. Po prostu uważaj bardziej,
dopóki nie dowiemy się, co się dzieje.
- Ty też bądź ostrożna.
- Nie martw się, mam ze sobą Kane’a. Przy takiej ochronie jak mój
partner, nic mi się nie stanie.
- Czy Rafe też jest jeszcze z wami? - Brenden machnął z
roztargnieniem ręką, gdy weszła jedna z jego przyjaciółek, Cherish.
Drobna kobieta, jak zawsze, miała na sobie uroczą czapeczkę gazeciarza,
przykrywającą plątaninę ciemnych loków, mimo że była w, należących do
munduru klanu, czarnych bojówkach i bluzce z długim rękawem.
- Tak, obaj trzęsą się nade mną. - Toni wydała do telefonu głośny
odgłos pocałunku. - Więc nie martw się o mnie.
- Dobrze. Pogadamy jeszcze później? – To wywołało kolejny odgłos
pocałunku i nie mógł nic poradzić na to, że uśmiechnął się na wybryki
swojej siostry. Zbyt wiele razy widział ją zbyt poważną, miło było
zobaczyć ją tak beztroską.
- Wszystko w porządku z zespołem twojej siostry? - zapytała
Cherish, odpalając jeden z pozostałych komputerów.
- Mówi, że jest niezwykle cicho. - Brenden wrócił do swojego
monitora, gotowy porzucić ten temat.
- Hmmm... – zadumała się Cherish.
Napięcie naprężyło mięsnie jego ramion. Znał to Hmmm... zbyt
dobrze. - Co jest? - Odwrócił się od swojego ekranu, bo wiedział, że nic
nie zrobi, dopóki jego przyjaciółka nie powie, co myśli.
- To po prostu dziwne, że nic się nie dzieje. Można by nawet
pomyśleć, że wszystko się przed czymś ukrywa. To musiałoby być coś
złego, żeby wystraszyć też niezwykłe potwory i stworzenia. Nasz rodzaj
niełatwo nastraszyć.
Brenden zacisnął dłonie w pięści, rozmyślając nad jej słowami.
Mająca IQ geniusza, Cherish wiedziała wszystko o nadnaturalnych
stworzeniach. Jeśli był ktoś, kto znał ten temat lepiej, Brenden jeszcze go
nie spotkał. To był jeden z powodów, dla których była częścią jego
dziwacznego zespołu.
Nazywano ich Oddziałem Kretynów, trzymali się razem ze względu
na unikalne zainteresowania i umiejętności. Weźmy na przykład Cherish,
wiedziała o nadnaturalnych stworzeniach wszystko, co można było
wiedzieć. Wiedziała, jak funkcjonują ich społeczności, plus znała
wszystkie ich mocne i słabe strony. Ta ostatnia umiejętność okazała się
przydatna w połączeniu ze specjalnością Brendena.
Broń. Dokładniej rozwój broni stworzonej, by zabić wszystko, co
wyjdzie z mroku nocy. Biorąc pod uwagę, że większość tej broni była
jeszcze w fazie rozwoju, stanowiła w ich grupie ściśle strzeżoną tajemnicę.
Nawet jego siostra nie wiedziała o wszystkim, co robili. - Czy myślisz, że
powinienem zadzwonić, żeby ostrzec Toni i innym o twoich
podejrzeniach? – Zapytał zmartwiony.
- I co im powiesz? - Cherish zaciśnięte wargi i mówiła dalej - Że
mam przeczucie? Jak dotąd jedynie ty się przejmujesz tym, co myślę.
- Nie przejmuj się. – Jedna ręką poklepał komunikator. Gniew i
żal sprawiły, że jego głos był ochrypły. – Mnie też nie chcą słuchać, jeżeli
nie chodzi o komputery. Dla nich wciąż jestem małym komputerowcem z
college’u, który ponad rok temu stał się wampirem. Cholera, połowa z
nich wciąż nazywa mnie pisklakiem.
- Szybko zmienią zdanie, jak tylko pokażesz im te nowe granaty,
nad którymi pracujesz. – Położyła nogi na biurku i rozparła się z wielkim
ziewnięciem.
- Jeśli wcześniej mnie nie wyrzucą.
- Niby dlaczego mieliby zrobić coś tak głupiego?
- Bo jeden z moich granatów może z łatwością załatwić połowę
tego klanu, jeśli zostanie użyty przeciwko nam. Ta broń może być dla
wampirów nieszczęściem.
- Będzie nieszczęściem Czysto Urodzonych, nam Trutniom da
wreszcie przewagę. - Uśmiechnęła złośliwie, pokazując kły i uroczy zestaw
dołeczków.
- Tak długo, jak długo Czyści nie dostaną ich w swoje ręce i nie
użyją ich, by nas wykończyć. - Odparł gniewnie Brenden. - Nie będą
szczęśliwi, dopóki my nie będziemy martwi, a dlaczego? Tylko dlatego, że
zostaliśmy przemienieni w wampiry, a nie urodziliśmy się, tak jak oni.
Właśnie nadeszły wiadomości z podziemia, że WSR wyeliminowało
kolejny klan Trutni. Uważają, że zabitych jest ponad setka. Gdyby nie
chroniły nas wilkołaki, nasz klan prawdopodobnie byłby następny.
Cholerni Czyści, chciałbym, żeby choć raz poczuli strach, z którym my
zmagamy się codziennie.
- Dość ostre słowa jak na kogoś, kogo siostra sparowana jest z
Czystym. - Cherish domyślnie zmrużyła oczy.
- Kane jest inny - mruknął Brenden.
- Tak, wszyscy bracia Toren są wyjątkowi, prawda? - Zacisnęła
wargi, przeszywając go wzrokiem.
- Daj spokój - odparł ponuro.
- Minął miesiąc, odkąd odszedł. On już nie wróci.
- Powiedziałem, żebyś dała spokój.
- Mam już po prostu dość patrzenia, jak jeden z moich najlepszych
przyjaciół traci czas na jakiegoś durnia. – Postawiła nogi z powrotem na
podłodze i pochyliła się w fotelu.
- On nie jest durniem.
- Naprawdę? A jak nazwać kogoś, kto, od tak sobie, opuszcza swoją
rodzinę bez ostrzeżenia?
- Jestem pewien, że miał swoje powody. - Nawet broniąc Dantego,
nie mógł nic poradzić na uczucie gorzkiego żalu. Dante nie zadał sobie
trudu, żeby cokolwiek komukolwiek powiedzieć. Po prostu odszedł, nie
oglądając się za siebie. Nie żeby wampir był mu coś winien. Nigdy nie
raczył nawet porozmawiać z Brendenem, chyba że chodziło o jakieś
bzdury lub obelgi.
Zadzwonił telefon z głównej linii klanu, odebrał go, ciesząc się, że
odwraca uwagę od jego myśli i jednocześnie od drążenia Cherish. Kiedy
spojrzał na identyfikację rozmówcy, jego serce z szoku zabiło mocniej. O
wilku mowa. Odbierając, starał się nie patrzeć, jak bardzo trzęsie mu się
ręka, gdy podnosił do ucha słuchawkę. - Dante? - Posłał Cherish swoja
najlepszą minę w stylu „co do cholery”. Odpowiedziała na nią
opadnięciem szczęki.
- Pomóżcie nam! - Głos był młody, graniczący z histerią i na pewno
nie należał do Dantego.
- Kto mówi?
Cherish podeszła i zajęła miejsce obok niego.
- Te suki dopadły też jego. O Boże, musicie nam pomóc. -
Skomlenie wydawało się niemalże psie. Zapisał słowa, wilkołak, młody
na ekranie komunikacyjnym i odwrócił tak, że mogła przeczytać. -
Zwolnij i powiedz mi, co się dzieje. – Mimo że Brenden chciał krzyczeć na
dzieciaka, żeby wziął się w garść, wiedział, że tylko pogorszy sytuację.
- Zaatakowali moja watahę i Dante wszedł do środka, żeby jej
pomóc. Miałem zostać w samochodzie, ale kiedy nie wrócił, zajrzałem w
okna kuchni i je zobaczyłem.
Nadeszło kolejne chlipniecie, a potem wycie w agonii. Brenden
skrzywił się, gdy kolejne wysokie dźwięki dotarły do jego uszu. - Co
zobaczyłeś? – Napisał: Dante i wataha zostali przez coś zaatakowani.
Cherish westchnęła zszokowana.
- Kilka lasek z długimi, ciemnymi włosami i dziwacznymi zębami,
stary. Straszniejsze nawet niż wy, wampiry. Wiem, że piją krew, bo
widziałem, jak kilka z nich zaatakowało Dantego i się do niego przyssało.
Wcześniej miały otwarte usta, jakby śpiewały, ale przez okno nic nie
słyszałem.
- Co w tym czasie robił Dante? - Nawet zadając to pytanie, wciąż
zapisywał wszystkie informacje, przekazywane przez dzieciaka tak, żeby
Cherish była na bieżąco. Jeśli ktoś mógł dowiedzieć się z czym walczył
Dante, to tylko ona.
- To było dziwne. Po prostu stał tam, oszołomiony. Nawet nie
walczył, kiedy te dziwaczne suki go zaatakowały. - Z odbiornika dobiegło
kolejne wycie. - Zabiły całą moją watahę. Moje siostry i mamę. Chcę
rozerwać te dziwadła na strzępy.
- To empusy - szepnęła Cherish. - Powiedz dzieciakowi, żeby
trzymał się z dala od nich. Ich nie obchodzi, że jest młody i niewinny.
Wyssą go do sucha w kilka sekund.
- Jak masz na imię? - Brenden napisał: Biegnij po resztę, teraz.
- Thad.
- Posłuchaj mnie, Thad. Chcę, żebyś wrócił do samochodu i został
na miejscu, dopóki nie przyjdziemy. Musisz mi tylko powiedzieć, dokąd
iść i zaraz wyruszymy. – Gdy Thad dawał mu wskazówki, Brenden słyszał,
że na innej linii Cherish zwołuje grupę. Gdy tylko poznał lokalizację,
rzucił nastolatkowi ostatni rozkaz pozostania na miejscu, rzucił
słuchawkę i zaczął się zbierać.
- Raven przyjdzie zająć się komunikacją - powiedziała Cherish,
wstając i idą za nim. – Pozostali ładują się już do vana. Dołączy do nas
Zeke, żeby dodać nam trochę mięśni.
- Dobrze - słowo zabrzmiało, jak warknięcie, bo kły rosły mu w
agresji. Myśl, że Dante może być ranny lub coś jeszcze gorszego,
wydobywała z Brendena wewnętrznego drapieżnika. Zimny gniew płynął
w jego żyłach, a obraz przed oczami otaczała czerwona mgła.
- Skontaktujesz się z jego braćmi? - zapytała Cherish, kiedy prawie
biegli.
Idąc długimi, białymi korytarzami przez dom klanu, dotarli do
garażu. Na szczęście nie spotkali po drodze zbyt wiele wampirów.
Brenden nie był teraz w nastroju na pytania. - Wszyscy są teraz w mieście
i nie dotrą na czas. - Pchnął drzwi i wszedł do ogromnego garażu, który
mieścił wiele samochodów i vanów, należących do klanu.
- I tak powinieneś dać im znać.
- Dobrze, powiedz Raven, żeby do nich zadzwoniła, ale nie
możemy czekać. Idziemy teraz i wyciągniemy go stamtąd.
- Musimy zaczekać na posiłki. Nie powiedzieliśmy nawet Eric’owi,
a jako nasz lider powinien wiedzieć – spierała się.
Brenden zatrzymał się i odwrócił do niej, nim sycząc obnażył kły. -
Chcesz czekać, dobrze. Ja idę teraz.
- Ale…
- Żadnego ale. Nie mam zamiaru siedzieć i czekać, kiedy Dante jest
w tarapatach. Jeżeli nie chcecie iść ze mną, zrozumiem. - Czekał kilka
sekund w napięciu, aż opuściła lekko głowę i zgodziła się z nim.
- Oczywiście, że idziemy z tobą. Nie wkurzaj się na mnie.
Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, że Eric będzie nieźle wkurzony, gdy
się o tym dowie.
- Pieprzyć to. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność za
konsekwencje.
- Będzie jeszcze bardziej wściekły, gdy dowie się o naszej nowej
broni.
- Dlaczego miałby się o niej dowiedzieć?
- Ponieważ będzie to doskonała broń przeciwko tym sukom. -
Dotarli do vana i wskoczyła na tył.
Brenden ucieszył, gdy zobaczył, że pozostali członkowie jego grupy
są już na miejscu, niektórzy wciąż zakładając bojowe ubrania. - Empusy
są wrażliwe na działanie promieni słonecznych? - Skinął wszystkim głową
na powitanie, wskakując za nią.
Kyle uruchomił silnik i wyruszyli.
- O tak, nowe granaty świetnie się przeciw nim sprawdzą -
odpowiedziała z zadowoleniem.
- Jakie nowe granaty? - zapytał podejrzliwie Zeke. Z ciemnymi
włosami i oczami oraz sześcioma stopami mięśni, jako jedyna osoba w
furgonetce, wyglądał jakby miał cokolwiek wspólnego z walką. Znalazł się
tu tylko dlatego, że miał nieszczęście być w pobliżu, kiedy Kyle otrzymał
od Cherish wezwanie o pomoc.
- Opracowaliśmy nowy granat, który montuje się w naszym M-16
– wyjaśnił Brenden, mimo ze nie miał teraz głowy do majsterkowania.
Ręce trzęsły mu się z pragnienia, aby pójść i zniszczyć wszystko, co
odważyło się dotknąć Dantego.
- Nie chcę nic mówić, ale to nic nowego. Armia amerykańska
używa ich od lat – wycedził Zeke.
- Nasze nie są ładowane zwykłymi materiałami wybuchowymi.
Zamiast tego posiadają dodatkową specjalną funkcję. - Brenden
wyciągnął jeden. Był długi i cienki z płaskimi końcówkami. Przyjemne,
znajome uczucie przyniosło Brenden’owi pewną pociechę.
Drugi wampir wziął go, marszcząc brwi. – A co w nim takiego
wyjątkowego?
- Są naładowane promieniami ultrafioletowymi. Gdy je odpalić,
wypełniają okolicę całą masą słońca.
- Cholera! – zszokowany Zeke prawie upuścił broń. - Czyś ty
zwariował? Dlaczego, do diabła, coś takiego stworzyłeś?
- Żeby wykończyć WSR. Mam na pieńku z Corbinem i nic nie
ucieszy mnie bardziej, niż zniszczenie jego cennej organizacji.
- Słuchaj - Zeke podniósł jedną rękę, jakby próbował go uspokoić
– po tym jak Corbin przez lata wykorzystywał twoją siostrę, mogę
zrozumieć twoją potrzebę rewanżu, ale broń taka jak ta nie jest
rozwiązaniem.
- Chodzi o coś więcej niż o to, jak traktował Toni – odpowiedział
ostro Brenden.
- Chodzi też o to, co zrobił tobie? No wiesz, przemienił cię w
wampira tylko po to, żeby odegrać się na twojej siostrze?
- Nie, za to akurat jestem mu wdzięczny. Zrobił to i znów mogę być
częścią życia Toni. Robię to dla tych wszystkich klanów, które zostały na
jego rozkaz zlikwidowane. Może tobie wystarczy chowanie głowy w piasek
i ignorowanie, ale mnie nie. Mam zamiar im oddać. - Uśmiechnął się i
wiedział, że wyglądał trochę groźnie, bo Zeke wiercił się nerwowo.
- Jesteście naprawdę przerażający. Wiecie o tym, prawda?
- Jesteśmy po prostu przygotowani – sprzeciwiła się Cherish,
wyraz zranienia pojawił się w jej łagodnych oczach.
- Przygotowani? - powtórzył z niedowierzaniem Zeke. – Bycie
przygotowanym to posiadanie szwajcarskiego scyzoryka lub upewnienie
się, że ma się prezerwatywę w portfelu. A nie posiadanie kilkunastu
paranormalnych broni masowego rażenia w tylnej części wozu.
- Jeśli chcesz, możemy zjechać na pobocze i cię wypuścić - odgryzł
się ze złością Brenden.
- I przegapić całą zabawę? - Zeke uśmiechnął się, pokazując
paskudny zestaw kłów. – Kurde, nie ma mowy. Po prostu mnie
zaskoczyliście.
- Tylko pamiętaj, żeby słuchać moich poleceń, kiedy tam
wejdziemy. Nie chciałbym wyjaśniać Eric’owi, dlaczego jeden z jego
żołnierzy skończył z poparzeniem słonecznym, tylko dlatego że nie robił
co trzeba. - Brenden wiedział, że prawdopodobnie gada jak dupek, ale nie
mógł nic na to poradzić. Z każdą mijającą sekundą był coraz bardziej
nerwowy, wiedząc, że szanse Dantego malały.
- Wyrobimy się - szepnęła mu do ucha Cherish, nim wcisnęła mu
na policzku miękki pocałunek. Wyprostowała i zaczęła rozdawać ciemne
okulary. – Załóż je, przed odpaleniem granatu. Nie ochronią cię przy
bezpośrednim kontakcie z promieniem, ale pomogą, jeśli będziesz poza
jego zasięgiem. Cały czas miej na sobie maskę i rękawiczki.
- Ilu ocalałych się spodziewamy? - Zeke wciągnął rękawice i zgiął
palce, skóra skrzypnęła.
- Z tego co powiedział nam młody wilk, jedynie Dante’go. Cała
wataha została załatwiona. - Cherish usiadła i odwróciła się do laptopa.
- Skąd będziemy mieć pewność, że go nie załatwimy, kiedy
odpalimy to maleństwo?
- Po prostu użyjemy cię, jako przynętę, żeby wywlec te wszystkie
suki na zewnątrz. - Brenden uśmiechnął się półgębkiem, pokazując jeden
ze swych kłów.
- Zachowuj się – upominała go Cherish, wskazując na ekran
swojego komputera. - Empusy mają temperaturę ciała o dziesięć stopni
wyższą niż wampiry. Kiedy wejdziecie, użyję wykrywacza termicznego, by
ustalić, gdzie jest Dante. – Rzuciła Brendenowi spojrzenie pełne winy i
dodała - pod warunkiem, że nie jest martwy.
- Nie zapomnij słuchawek – dodał Micah, najmłodszy członek
grupy.
- Empusy mogą wprowadzać swe ofiary w stan hipnotyczny. Robią
to poprzez śpiew. Dlatego musimy upewnić się, że nie będziecie ich
słyszeć. Micah był na tyle uprzejmy, że użyczył nam swej kolekcji hard
rocka, żeby je zagłuszyć.
- To nas osłabi. - Brenden zmarszczył brwi i wziął zestaw od
Micah. - Nie będziemy mogli usłyszeć, jak do nas podchodzą.
- Zgadzam się. - Cherish wzruszyła ramionami. - Ale nie mamy
wyboru. Będziemy musieli utrzymać łączność komunikacyjną, a ja
dopilnuję monitorowania obrazów termicznych empus. Gdy zobaczę, że
się zbliżają, ostrzegę was.
- Dzwoniła Raven - krzyknął Kyle. – Skontaktowała się z Kane’em i
Rafe’em. Mówili, że są już w drodze i żeby wstrzymać się, dopóki nie
przyjdą.
Każdy wampir w furgonetce obrócił się do Brenden’a, który poczuł
ciężar ich spojrzeń. Założył kamizelkę kuloodporną i podniósł karabin. –
A ja mówię, że wchodzimy teraz. Jesteście ze mną, chłopaki?
- Jak najbardziej. - Zeke miał zły błysk oku, gdy zakładał maskę. -
Prowadź.
Van zatrzymał się z piskiem, gdy Brenden wkładał gogle. Miał
tylko nadzieję, zdążą zanim Dante umrze.
TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee dddlllaaa::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzz::: dddrrruuuccciiillllllaaa...nnneeellliiidddaaa KKKooorrreeekkktttaaa::: wwwaaannniiillleeeccczzzkkkaaa
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Brenden siedział przy dużej konsoli pełnej komputerów i ekranów ochrony, skrupulatnie zwracając uwagę na każdy drobiazg. Tej nocy odpowiadał za komunikację w ich zbuntowanym wampirzym klanie Trutni, wiedział, że nie może pozwolić, by choćby najdrobniejszy szczegół uszedł jego uwadze. Byli w ciągłym zagrożeniu ze strony, należących do Czystej Krwi, Wampirzych Sił Regulacyjnych i choć mieszkali w kontrolowanym przez wilkołaki mieście Detroit, a WSR nie śmiało do niego wejść, mimo wszystko nie mogli zmniejszyć czujności. Więc, mimo że było to najnudniejsze zadanie w klanie, Brenden pozostawał sumiennym, małym żołnierzem. Łącze komunikacyjne w jego uchu trzasnęło, budząc się do życia i popłynął przez nie łagodny głos jego siostry. - Jak tam, braciszku? - Dobrze, a jak tam parametr? - Uśmiechnął się, zawsze był szczęśliwy, mogąc z nią porozmawiać. Po latach rozłąki cenił Toni ponad wszystko. - Cicho, zbyt cicho. Dziś wieczorem nie ma nawet duchów, to niespotykane. To prawie tak, jakby coś odstraszyło wszystko inne. Eric’owi to się nie spodoba. Eric był przywódcą klanu. Były członek piechoty morskiej kierował tym miejscem jak ostrym obozem treningowym i wyszkolił kilku najlepszych bojowników w paranormalnych kręgach. To był jeden z powodów, dla których pewien blondwłosy, niebieskooki dzieciak z amerykańskiego college’u - Brenden, stał się wysoko wykwalifikowanym
wampirzym żołnierzem, którym był teraz. - Czy Eric myśli, że WSR planuje atak? – Zapytał, a lęk ścisnął mu żołądek. Toni westchnęła. - Nie jesteśmy pewni. Po prostu uważaj bardziej, dopóki nie dowiemy się, co się dzieje. - Ty też bądź ostrożna. - Nie martw się, mam ze sobą Kane’a. Przy takiej ochronie jak mój partner, nic mi się nie stanie. - Czy Rafe też jest jeszcze z wami? - Brenden machnął z roztargnieniem ręką, gdy weszła jedna z jego przyjaciółek, Cherish. Drobna kobieta, jak zawsze, miała na sobie uroczą czapeczkę gazeciarza, przykrywającą plątaninę ciemnych loków, mimo że była w, należących do munduru klanu, czarnych bojówkach i bluzce z długim rękawem. - Tak, obaj trzęsą się nade mną. - Toni wydała do telefonu głośny odgłos pocałunku. - Więc nie martw się o mnie. - Dobrze. Pogadamy jeszcze później? – To wywołało kolejny odgłos pocałunku i nie mógł nic poradzić na to, że uśmiechnął się na wybryki swojej siostry. Zbyt wiele razy widział ją zbyt poważną, miło było zobaczyć ją tak beztroską. - Wszystko w porządku z zespołem twojej siostry? - zapytała Cherish, odpalając jeden z pozostałych komputerów. - Mówi, że jest niezwykle cicho. - Brenden wrócił do swojego monitora, gotowy porzucić ten temat. - Hmmm... – zadumała się Cherish. Napięcie naprężyło mięsnie jego ramion. Znał to Hmmm... zbyt dobrze. - Co jest? - Odwrócił się od swojego ekranu, bo wiedział, że nic nie zrobi, dopóki jego przyjaciółka nie powie, co myśli.
- To po prostu dziwne, że nic się nie dzieje. Można by nawet pomyśleć, że wszystko się przed czymś ukrywa. To musiałoby być coś złego, żeby wystraszyć też niezwykłe potwory i stworzenia. Nasz rodzaj niełatwo nastraszyć. Brenden zacisnął dłonie w pięści, rozmyślając nad jej słowami. Mająca IQ geniusza, Cherish wiedziała wszystko o nadnaturalnych stworzeniach. Jeśli był ktoś, kto znał ten temat lepiej, Brenden jeszcze go nie spotkał. To był jeden z powodów, dla których była częścią jego dziwacznego zespołu. Nazywano ich Oddziałem Kretynów, trzymali się razem ze względu na unikalne zainteresowania i umiejętności. Weźmy na przykład Cherish, wiedziała o nadnaturalnych stworzeniach wszystko, co można było wiedzieć. Wiedziała, jak funkcjonują ich społeczności, plus znała wszystkie ich mocne i słabe strony. Ta ostatnia umiejętność okazała się przydatna w połączeniu ze specjalnością Brendena. Broń. Dokładniej rozwój broni stworzonej, by zabić wszystko, co wyjdzie z mroku nocy. Biorąc pod uwagę, że większość tej broni była jeszcze w fazie rozwoju, stanowiła w ich grupie ściśle strzeżoną tajemnicę. Nawet jego siostra nie wiedziała o wszystkim, co robili. - Czy myślisz, że powinienem zadzwonić, żeby ostrzec Toni i innym o twoich podejrzeniach? – Zapytał zmartwiony. - I co im powiesz? - Cherish zaciśnięte wargi i mówiła dalej - Że mam przeczucie? Jak dotąd jedynie ty się przejmujesz tym, co myślę. - Nie przejmuj się. – Jedna ręką poklepał komunikator. Gniew i żal sprawiły, że jego głos był ochrypły. – Mnie też nie chcą słuchać, jeżeli nie chodzi o komputery. Dla nich wciąż jestem małym komputerowcem z college’u, który ponad rok temu stał się wampirem. Cholera, połowa z nich wciąż nazywa mnie pisklakiem.
- Szybko zmienią zdanie, jak tylko pokażesz im te nowe granaty, nad którymi pracujesz. – Położyła nogi na biurku i rozparła się z wielkim ziewnięciem. - Jeśli wcześniej mnie nie wyrzucą. - Niby dlaczego mieliby zrobić coś tak głupiego? - Bo jeden z moich granatów może z łatwością załatwić połowę tego klanu, jeśli zostanie użyty przeciwko nam. Ta broń może być dla wampirów nieszczęściem. - Będzie nieszczęściem Czysto Urodzonych, nam Trutniom da wreszcie przewagę. - Uśmiechnęła złośliwie, pokazując kły i uroczy zestaw dołeczków. - Tak długo, jak długo Czyści nie dostaną ich w swoje ręce i nie użyją ich, by nas wykończyć. - Odparł gniewnie Brenden. - Nie będą szczęśliwi, dopóki my nie będziemy martwi, a dlaczego? Tylko dlatego, że zostaliśmy przemienieni w wampiry, a nie urodziliśmy się, tak jak oni. Właśnie nadeszły wiadomości z podziemia, że WSR wyeliminowało kolejny klan Trutni. Uważają, że zabitych jest ponad setka. Gdyby nie chroniły nas wilkołaki, nasz klan prawdopodobnie byłby następny. Cholerni Czyści, chciałbym, żeby choć raz poczuli strach, z którym my zmagamy się codziennie. - Dość ostre słowa jak na kogoś, kogo siostra sparowana jest z Czystym. - Cherish domyślnie zmrużyła oczy. - Kane jest inny - mruknął Brenden. - Tak, wszyscy bracia Toren są wyjątkowi, prawda? - Zacisnęła wargi, przeszywając go wzrokiem. - Daj spokój - odparł ponuro. - Minął miesiąc, odkąd odszedł. On już nie wróci.
- Powiedziałem, żebyś dała spokój. - Mam już po prostu dość patrzenia, jak jeden z moich najlepszych przyjaciół traci czas na jakiegoś durnia. – Postawiła nogi z powrotem na podłodze i pochyliła się w fotelu. - On nie jest durniem. - Naprawdę? A jak nazwać kogoś, kto, od tak sobie, opuszcza swoją rodzinę bez ostrzeżenia? - Jestem pewien, że miał swoje powody. - Nawet broniąc Dantego, nie mógł nic poradzić na uczucie gorzkiego żalu. Dante nie zadał sobie trudu, żeby cokolwiek komukolwiek powiedzieć. Po prostu odszedł, nie oglądając się za siebie. Nie żeby wampir był mu coś winien. Nigdy nie raczył nawet porozmawiać z Brendenem, chyba że chodziło o jakieś bzdury lub obelgi. Zadzwonił telefon z głównej linii klanu, odebrał go, ciesząc się, że odwraca uwagę od jego myśli i jednocześnie od drążenia Cherish. Kiedy spojrzał na identyfikację rozmówcy, jego serce z szoku zabiło mocniej. O wilku mowa. Odbierając, starał się nie patrzeć, jak bardzo trzęsie mu się ręka, gdy podnosił do ucha słuchawkę. - Dante? - Posłał Cherish swoja najlepszą minę w stylu „co do cholery”. Odpowiedziała na nią opadnięciem szczęki. - Pomóżcie nam! - Głos był młody, graniczący z histerią i na pewno nie należał do Dantego. - Kto mówi? Cherish podeszła i zajęła miejsce obok niego. - Te suki dopadły też jego. O Boże, musicie nam pomóc. - Skomlenie wydawało się niemalże psie. Zapisał słowa, wilkołak, młody na ekranie komunikacyjnym i odwrócił tak, że mogła przeczytać. -
Zwolnij i powiedz mi, co się dzieje. – Mimo że Brenden chciał krzyczeć na dzieciaka, żeby wziął się w garść, wiedział, że tylko pogorszy sytuację. - Zaatakowali moja watahę i Dante wszedł do środka, żeby jej pomóc. Miałem zostać w samochodzie, ale kiedy nie wrócił, zajrzałem w okna kuchni i je zobaczyłem. Nadeszło kolejne chlipniecie, a potem wycie w agonii. Brenden skrzywił się, gdy kolejne wysokie dźwięki dotarły do jego uszu. - Co zobaczyłeś? – Napisał: Dante i wataha zostali przez coś zaatakowani. Cherish westchnęła zszokowana. - Kilka lasek z długimi, ciemnymi włosami i dziwacznymi zębami, stary. Straszniejsze nawet niż wy, wampiry. Wiem, że piją krew, bo widziałem, jak kilka z nich zaatakowało Dantego i się do niego przyssało. Wcześniej miały otwarte usta, jakby śpiewały, ale przez okno nic nie słyszałem. - Co w tym czasie robił Dante? - Nawet zadając to pytanie, wciąż zapisywał wszystkie informacje, przekazywane przez dzieciaka tak, żeby Cherish była na bieżąco. Jeśli ktoś mógł dowiedzieć się z czym walczył Dante, to tylko ona. - To było dziwne. Po prostu stał tam, oszołomiony. Nawet nie walczył, kiedy te dziwaczne suki go zaatakowały. - Z odbiornika dobiegło kolejne wycie. - Zabiły całą moją watahę. Moje siostry i mamę. Chcę rozerwać te dziwadła na strzępy. - To empusy - szepnęła Cherish. - Powiedz dzieciakowi, żeby trzymał się z dala od nich. Ich nie obchodzi, że jest młody i niewinny. Wyssą go do sucha w kilka sekund. - Jak masz na imię? - Brenden napisał: Biegnij po resztę, teraz. - Thad.
- Posłuchaj mnie, Thad. Chcę, żebyś wrócił do samochodu i został na miejscu, dopóki nie przyjdziemy. Musisz mi tylko powiedzieć, dokąd iść i zaraz wyruszymy. – Gdy Thad dawał mu wskazówki, Brenden słyszał, że na innej linii Cherish zwołuje grupę. Gdy tylko poznał lokalizację, rzucił nastolatkowi ostatni rozkaz pozostania na miejscu, rzucił słuchawkę i zaczął się zbierać. - Raven przyjdzie zająć się komunikacją - powiedziała Cherish, wstając i idą za nim. – Pozostali ładują się już do vana. Dołączy do nas Zeke, żeby dodać nam trochę mięśni. - Dobrze - słowo zabrzmiało, jak warknięcie, bo kły rosły mu w agresji. Myśl, że Dante może być ranny lub coś jeszcze gorszego, wydobywała z Brendena wewnętrznego drapieżnika. Zimny gniew płynął w jego żyłach, a obraz przed oczami otaczała czerwona mgła. - Skontaktujesz się z jego braćmi? - zapytała Cherish, kiedy prawie biegli. Idąc długimi, białymi korytarzami przez dom klanu, dotarli do garażu. Na szczęście nie spotkali po drodze zbyt wiele wampirów. Brenden nie był teraz w nastroju na pytania. - Wszyscy są teraz w mieście i nie dotrą na czas. - Pchnął drzwi i wszedł do ogromnego garażu, który mieścił wiele samochodów i vanów, należących do klanu. - I tak powinieneś dać im znać. - Dobrze, powiedz Raven, żeby do nich zadzwoniła, ale nie możemy czekać. Idziemy teraz i wyciągniemy go stamtąd. - Musimy zaczekać na posiłki. Nie powiedzieliśmy nawet Eric’owi, a jako nasz lider powinien wiedzieć – spierała się. Brenden zatrzymał się i odwrócił do niej, nim sycząc obnażył kły. - Chcesz czekać, dobrze. Ja idę teraz.
- Ale… - Żadnego ale. Nie mam zamiaru siedzieć i czekać, kiedy Dante jest w tarapatach. Jeżeli nie chcecie iść ze mną, zrozumiem. - Czekał kilka sekund w napięciu, aż opuściła lekko głowę i zgodziła się z nim. - Oczywiście, że idziemy z tobą. Nie wkurzaj się na mnie. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, że Eric będzie nieźle wkurzony, gdy się o tym dowie. - Pieprzyć to. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność za konsekwencje. - Będzie jeszcze bardziej wściekły, gdy dowie się o naszej nowej broni. - Dlaczego miałby się o niej dowiedzieć? - Ponieważ będzie to doskonała broń przeciwko tym sukom. - Dotarli do vana i wskoczyła na tył. Brenden ucieszył, gdy zobaczył, że pozostali członkowie jego grupy są już na miejscu, niektórzy wciąż zakładając bojowe ubrania. - Empusy są wrażliwe na działanie promieni słonecznych? - Skinął wszystkim głową na powitanie, wskakując za nią. Kyle uruchomił silnik i wyruszyli. - O tak, nowe granaty świetnie się przeciw nim sprawdzą - odpowiedziała z zadowoleniem. - Jakie nowe granaty? - zapytał podejrzliwie Zeke. Z ciemnymi włosami i oczami oraz sześcioma stopami mięśni, jako jedyna osoba w furgonetce, wyglądał jakby miał cokolwiek wspólnego z walką. Znalazł się tu tylko dlatego, że miał nieszczęście być w pobliżu, kiedy Kyle otrzymał od Cherish wezwanie o pomoc.
- Opracowaliśmy nowy granat, który montuje się w naszym M-16 – wyjaśnił Brenden, mimo ze nie miał teraz głowy do majsterkowania. Ręce trzęsły mu się z pragnienia, aby pójść i zniszczyć wszystko, co odważyło się dotknąć Dantego. - Nie chcę nic mówić, ale to nic nowego. Armia amerykańska używa ich od lat – wycedził Zeke. - Nasze nie są ładowane zwykłymi materiałami wybuchowymi. Zamiast tego posiadają dodatkową specjalną funkcję. - Brenden wyciągnął jeden. Był długi i cienki z płaskimi końcówkami. Przyjemne, znajome uczucie przyniosło Brenden’owi pewną pociechę. Drugi wampir wziął go, marszcząc brwi. – A co w nim takiego wyjątkowego? - Są naładowane promieniami ultrafioletowymi. Gdy je odpalić, wypełniają okolicę całą masą słońca. - Cholera! – zszokowany Zeke prawie upuścił broń. - Czyś ty zwariował? Dlaczego, do diabła, coś takiego stworzyłeś? - Żeby wykończyć WSR. Mam na pieńku z Corbinem i nic nie ucieszy mnie bardziej, niż zniszczenie jego cennej organizacji. - Słuchaj - Zeke podniósł jedną rękę, jakby próbował go uspokoić – po tym jak Corbin przez lata wykorzystywał twoją siostrę, mogę zrozumieć twoją potrzebę rewanżu, ale broń taka jak ta nie jest rozwiązaniem. - Chodzi o coś więcej niż o to, jak traktował Toni – odpowiedział ostro Brenden. - Chodzi też o to, co zrobił tobie? No wiesz, przemienił cię w wampira tylko po to, żeby odegrać się na twojej siostrze?
- Nie, za to akurat jestem mu wdzięczny. Zrobił to i znów mogę być częścią życia Toni. Robię to dla tych wszystkich klanów, które zostały na jego rozkaz zlikwidowane. Może tobie wystarczy chowanie głowy w piasek i ignorowanie, ale mnie nie. Mam zamiar im oddać. - Uśmiechnął się i wiedział, że wyglądał trochę groźnie, bo Zeke wiercił się nerwowo. - Jesteście naprawdę przerażający. Wiecie o tym, prawda? - Jesteśmy po prostu przygotowani – sprzeciwiła się Cherish, wyraz zranienia pojawił się w jej łagodnych oczach. - Przygotowani? - powtórzył z niedowierzaniem Zeke. – Bycie przygotowanym to posiadanie szwajcarskiego scyzoryka lub upewnienie się, że ma się prezerwatywę w portfelu. A nie posiadanie kilkunastu paranormalnych broni masowego rażenia w tylnej części wozu. - Jeśli chcesz, możemy zjechać na pobocze i cię wypuścić - odgryzł się ze złością Brenden. - I przegapić całą zabawę? - Zeke uśmiechnął się, pokazując paskudny zestaw kłów. – Kurde, nie ma mowy. Po prostu mnie zaskoczyliście. - Tylko pamiętaj, żeby słuchać moich poleceń, kiedy tam wejdziemy. Nie chciałbym wyjaśniać Eric’owi, dlaczego jeden z jego żołnierzy skończył z poparzeniem słonecznym, tylko dlatego że nie robił co trzeba. - Brenden wiedział, że prawdopodobnie gada jak dupek, ale nie mógł nic na to poradzić. Z każdą mijającą sekundą był coraz bardziej nerwowy, wiedząc, że szanse Dantego malały. - Wyrobimy się - szepnęła mu do ucha Cherish, nim wcisnęła mu na policzku miękki pocałunek. Wyprostowała i zaczęła rozdawać ciemne okulary. – Załóż je, przed odpaleniem granatu. Nie ochronią cię przy
bezpośrednim kontakcie z promieniem, ale pomogą, jeśli będziesz poza jego zasięgiem. Cały czas miej na sobie maskę i rękawiczki. - Ilu ocalałych się spodziewamy? - Zeke wciągnął rękawice i zgiął palce, skóra skrzypnęła. - Z tego co powiedział nam młody wilk, jedynie Dante’go. Cała wataha została załatwiona. - Cherish usiadła i odwróciła się do laptopa. - Skąd będziemy mieć pewność, że go nie załatwimy, kiedy odpalimy to maleństwo? - Po prostu użyjemy cię, jako przynętę, żeby wywlec te wszystkie suki na zewnątrz. - Brenden uśmiechnął się półgębkiem, pokazując jeden ze swych kłów. - Zachowuj się – upominała go Cherish, wskazując na ekran swojego komputera. - Empusy mają temperaturę ciała o dziesięć stopni wyższą niż wampiry. Kiedy wejdziecie, użyję wykrywacza termicznego, by ustalić, gdzie jest Dante. – Rzuciła Brendenowi spojrzenie pełne winy i dodała - pod warunkiem, że nie jest martwy. - Nie zapomnij słuchawek – dodał Micah, najmłodszy członek grupy. - Empusy mogą wprowadzać swe ofiary w stan hipnotyczny. Robią to poprzez śpiew. Dlatego musimy upewnić się, że nie będziecie ich słyszeć. Micah był na tyle uprzejmy, że użyczył nam swej kolekcji hard rocka, żeby je zagłuszyć. - To nas osłabi. - Brenden zmarszczył brwi i wziął zestaw od Micah. - Nie będziemy mogli usłyszeć, jak do nas podchodzą. - Zgadzam się. - Cherish wzruszyła ramionami. - Ale nie mamy wyboru. Będziemy musieli utrzymać łączność komunikacyjną, a ja
dopilnuję monitorowania obrazów termicznych empus. Gdy zobaczę, że się zbliżają, ostrzegę was. - Dzwoniła Raven - krzyknął Kyle. – Skontaktowała się z Kane’em i Rafe’em. Mówili, że są już w drodze i żeby wstrzymać się, dopóki nie przyjdą. Każdy wampir w furgonetce obrócił się do Brenden’a, który poczuł ciężar ich spojrzeń. Założył kamizelkę kuloodporną i podniósł karabin. – A ja mówię, że wchodzimy teraz. Jesteście ze mną, chłopaki? - Jak najbardziej. - Zeke miał zły błysk oku, gdy zakładał maskę. - Prowadź. Van zatrzymał się z piskiem, gdy Brenden wkładał gogle. Miał tylko nadzieję, zdążą zanim Dante umrze.