James Eloisa
Księżna w desperacji 06
Jej własny książę
Miłość odbiera mężczyźnie rozsądek – o czym zimny książę
przekonuje się na własnym sercu… Od pierwszego spotkania
książę Villiers jest pewien, że żadna kobieta nie nadaje się lepiej
na jego żonę niż piękna i inteligentna Eleonora. Do chwili gdy
poznaje Lisette, księżniczkę, która nie dba o maniery i
konwenanse...
Co wybrać: rozsądek czy namiętność? Dopiero gdy jego
sercowe rozterki wywołają skandal, książę zrozumie, czym
powinien się kierować. A pojedynek w obronie honoru kobiety,
którą kocha, uświadomi mu, że walka nie jest największym
ryzykiem dla mężczyzny…
1
Rzymskie łaźnie w Londynie
Bal wydany przez księinę Beaumont
w celu zebrania środków na renowacje łaźni
14 czerwca 1784 roku
- Książę musi gdzieś tu być - oznajmiła pani Bouchon, z domu
lady Anna Lindel, ciągnąc za sobą starszą siostrę niczym dziecięcą
zabawkę na kółkach.
- I dlatego musimy zachowywać się jak psy myśliwskie? - spytała
lady Eleonora przez zaciśnięte zęby.
- Obawiam się, że Villiers wyjdzie, zanim go znajdziemy. Nic
mogę pozwolić, byś straciła kolejny wieczór na pogawędki z
czcigodnymi matronami.
- Lord Killigrew oburzyłby się za nazwanie go czcigodną matroną
- zaprotestowała Eleonora. - Nie tak szybko, Anno!
- Killigrew nie jest odpowiednim kandydatem. Ma córkę w twoim
wieku. - Siostra skręciła za narożnik i zerknęła na grupę arystokratów.
- Nie znajdziemy Villiersa w tym gnieździe wigów. Nie wygląda na
jednego z nich.
Ruszyła w przeciwnym kierunku.
Lord Thrush coś do nich zawołał, ale Anna nawet się nie
zatrzymała. Eleonora bezradnie pomachała im dłonią.
- Wszyscy wiedzą, że Villiers przyszedł na bal tylko po to, by się
z tobą spotkać - powiedziała Anna. - Przez ostatnie pół godziny
usłyszałam to od co najmniej trzech osób, więc byłoby uprzejmie z
jego strony, gdyby nie krył się po kątach.
- To prawda. Bo teraz wszyscy już widzą, że jestem zdesperowana
i za wszelką cenę chcę go znaleźć - warknęła Eleonora.
- Nikt tak nie pomyśli, zważywszy, w co się ubrałaś - rzuciła
siostra przez ramię. - To pewne. Byłabym zdziwiona, gdyby ktoś
uznał, że się interesujesz księciem, a co dopiero, że jesteś
zdesperowana.
Eleonora wyrwała rękę z dłoni siostry.
- Jeśli nie podoba ci się moja suknia, to mi to powiedz. Nie
musisz być grubiańska.
Anna odwróciła się na pięcie i oparła ręce na biodrach.
- Jestem obcesowa, ale nie grubiańska. Grubiaństwem byłoby
powiedzieć, że na pierwszy rzut oka każdy rozsądny dżentelmen
uznałby cię za nudną starą babę, a nie pannę na wydaniu.
Eleonora zacisnęła dłonie, aby powstrzymać się od rękoczynów.
- Za to ty - odparowała - wyglądasz prawie jak kurtyzana.
- Pozwól, że ci coś przypomnę. Moje niedawne zamążpójście
dowodzi, że ponętny wygląd jest skutecznym orężem. Twoja suknia
ma rękawy do łokci. I to z falbankami - dodała Anna z niesmakiem. -
Co najmniej od czterech lat nie nosi się takich fasonów. Już nie
wspomnę, że togi są de rigueur, bo gospodyni prosiła o przyjście na
bal w kostiumach.
- Nie włożyłam togi, bo nie jestem tresowanym pieskiem -
odparła Eleonora. - A jeśli uważasz, że lepiej ci w takiej szacie
przewieszonej przez jedno ramię niż mnie w moich falbankach, to się
grubo mylisz.
- Nie chodzi o mnie. Tylko o ciebie. O ciebie. Nie możesz ubierać
się przez resztę życia w niemodne stroje tylko dlatego, że przeżyłaś
zawód miłosny. Jeśli to zdanie zabrzmiało jak banał, to wyłącznie
przez to, że twoje życie zamienia się w banał, Eleonoro.
- Moje życie jest banalne?
Eleonora poczuła drapanie w gardle, co zwykle poprzedzało
płacz. Przez całe lata wybuchały między nimi zajadłe sprzeczki, które
traktowały jak rozrywkę, ale najwyraźniej wyszła z wprawy. Dwa
tygodnie temu odbył się ślub Anny, a ponieważ trzecia z sióstr,
najmłodsza, była jeszcze dzieckiem, Eleonory nie miał kto zadręczać.
Twarz Anny złagodniała.
- Spójrz na siebie, Eleonoro. Jesteś piękna. Albo przynajmniej
byłaś piękna, zanim...
- Nic nie mów - przerwała jej Eleonora. - Nic nie mów.
- Czy przyjrzałaś się dzisiaj swojej fryzurze?
Oczywiście, że tak. Prawdę mówiąc, czytała książkę, gdy służąca
układała jej włosy, ale zerknęła przecież do lustra, zanim wyszła z
pokoju.
- Rackfort zadała sobie wiele trudu, żeby zakręcić te loki -
powiedziała Eleonora, ostrożnie dotykając napuszonych loków
zwisających po obu stronach twarzy.
- W tej fryzurze twoje policzki wydają się pucołowate, Eleonoro.
Jak u grubaski.
- Nie jestem gruba - broniła się Eleonora, wciągając głęboki haust
powietrza, by się uspokoić. - Przed chwilą mówiłaś, że wyglądam
staromodnie, a loki to przecież najmodniejsza fryzura.
- Najmodniejsza to gruba przesada - zauważyła Anna, dźgając
loki palcem. - A poza tym Rackfort użyła tyle pudru, że nic więcej nie
widać. Na miłość boską, nie zauważyłaś, że wzięła jasnobrązowy
puder, chociaż masz kasztanowe włosy? Tam gdzie się wytarł,
powstały dziwaczne smugi. Jak na wydeptanym dywanie. Nikt by nie
pomyślał, że to ty jesteś piękniejsza z nas dwóch. Albo że jesteś
piękniejsza od matki, gdy była młoda.
- Nieprawda!
- Prawda - nie dawała za wygraną siostra. - Zaczynam się
zastanawiać, dlaczego matka, która tak się chlubi swoją wspaniałą
przeszłością, pozwala ci się ubierać jak matronie.
- Czy twoja zgryźliwość jest skutkiem małżeństwa? - zapytała
Eleonora, wpatrując się w siostrę. - Wyszłaś za mąż zaledwie dwa
tygodnie temu. Jeśli to konsekwencja ślubu, wolę go uniknąć.
- Małżeństwo daje mi czas na przemyślenie wielu spraw -
uśmiechnęła się zagadkowo Anna. - W łóżku.
- Szczerze ci współczuję, jeśli masz w łóżku czas na rozmyślanie
o mojej garderobie, nie mówiąc już o wątpliwych umiejętnościach
fryzjerskich Rackfort - stwierdziła cierpko Eleonora.
Anna wybuchnęła śmiechem.
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego ubierasz się jak pozbawiona
gustu cnotka, chociaż w gruncie rzeczy jesteś zupełnie inna.
- Nie jestem... - Eleonora zarumieniła się złapana w sidła. - Ani
nie rozumiem, dlaczego zawracasz sobie głowę moją osobą, kiedy
niezwykle przystojny pan Jeremy Bouchon domaga się twojej uwagi.
- Prawdę mówiąc, rozmawialiśmy o tobie. W wolnej chwili, że
tak powiem.
- Niemożliwe!
- Oboje zgadzamy się co do tego, że mężczyźni widzą tylko twój
niemodny strój. Jeremy mówi, że nigdy nawet nie przyszło mu do
głowy, żeby się do ciebie zalecać. Myślał, że jesteś dziwaczką, zbyt
świętoszkowatą i wyniosłą, żeby go zauważyć. To o tobie, Eleonoro!
Pomyślał tak o tobie. Co za nieporozumienie!
Eleonora powstrzymała się od wyrażenia opinii na temat swojego
szwagra.
- Jesteśmy na balu - zauważyła. - Czy nie byłoby lepiej, gdyby
podzielił się z tobą swoimi przemyśleniami później, w domowym
zaciszu?
- Żadna z obecnych tu kobiet nie ma takich oczu jak ty, Eleonoro -
mówiła dalej Anna, całkowicie ignorując jej wcześniejszą wypowiedź.
- Ich ciemny błękit jest naprawdę niezwykły. Chciałabym mieć takie
oczy. W dodatku są lekko skośne. Pamiętasz te bezsensowne wiersze,
w których Gideon porównywał twoje oczy do wzburzonego morza i
do jaskrów na łące?
- Nie do jaskrów - poprawiła Eleonora. - Raczej do polnych
dzwonków, chociaż to bez znaczenia.
- Twoje usta są tak piękne jak kilka lat temu. Zanim król łąk
przeniósł się na świeże pastwisko.
- Nie lubię rozmawiać o Gideonie.
- Słuchałam się ciebie przez trzy, prawie cztery lata, ale mam już
tego dość - odparła Anna, znowu podnosząc głos. - Jestem teraz
mężatką i nie możesz mi dyktować, co mam robić. Zakochałaś się...
- Proszę - przerwała Eleonora błagalnym tonem. - Mów ciszej,
Anno!
- Zakochałaś się w mężczyźnie, który okazał się utrapieniem -
ciągnęła siostra, zniżając nieco głos. - Nie rozumiem jednak, dlaczego
zaczęłaś się zamieniać w przysadzistą starą pannę, odkąd cię odtrącił.
Naprawdę masz zamiar usychać z tęsknoty aż do grobowej deski? Nie
będziesz mieć dzieci, męża, własnego domu, absolutnie nic, tylko
dlatego że Gideon cię zostawił?
Eleonora miała wrażenie, że powietrze przepala jej płuca.
- Prawdopodobnie będę...
- To kiedy zamierzasz wyjść za mąż? Gdy skończysz dwadzieścia
pięć lat albo trzydzieści? Co z tego, że jesteś piękna, skoro nikt tego
nie zauważa, bo się nie starasz? Doświadczenie mi mówi, że
mężczyźni nie są specjalnie spostrzegawczy. - Pochyliła się do
przodu, wpatrując się badawczo w twarz siostry. - Wcale się nie
umalowałaś, prawda?
- Nie - przyznała Eleonora.
Oczywiście, że chciała mieć dzieci. I męża. Tylko że pragnęła
mieć dzieci z Gideonem. Była głupia. Po stokroć głupia. Gideon nie
należał do niej, a to oznaczało, że nie będą mieć wspólnych dzieci.
Jakim cudem te lata tak szybko minęły?
- Jeszcze nie skończyłam - dodała jej siostra. - Nie widać nawet
odrobiny biustu, a twoja suknia jest taka długa, że wlecze się po
ziemi. Ale tak naprawdę liczy się twoje nastawienie. Wyglądasz jak
świętoszkowatą cnotka, drwisz sobie z mężczyzn, zadzierasz nosa.
Oni tego nie lubią, Eleonoro. Uciekają w drugą stronę i wcale im się
nie dziwię.
- Nie mają powodu.
Eleonora modliła się, żeby Anna wreszcie wyczerpała temat, ale
wcale się na to nie zanosiło.
- Wszyscy uważają cię za snobkę - stwierdziła stanowczo siostra.
- Cały Londyn wie, że przysięgłaś sobie, że poślubisz jedynie
mężczyznę z tytułem księcia. Nie cenią cię za to. W każdym razie
mężczyźni. Prawie każdy odpowiedni kandydat w Londynie uważa
cię za zarozumiałą i wyniosłą osóbkę.
- Chciałam tylko...
- Ale właśnie pojawił się książę do wzięcia - przerwała jej Anna. -
Książę Villiers, ni mniej, nie więcej. Bogaty jak Krezus i tak samo
zarozumiały jak ty, bo wszyscy mówią, że ma zamiar pojąć za żonę
jedynie córkę księcia. Czyli ciebie, Eleonoro. Ciebie. Ja jestem
mężatką, a Elizabeth to jeszcze dziecko. Nie ma w Londynie drugiej
panny tak dobrze urodzonej jak ty.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- To ty oznajmiłaś, że poślubisz tylko mężczyznę, który będzie
miał co najmniej tytuł księcia - ciągnęła Anna, nie robiąc nawet
przerwy na zaczerpnięcie tchu. - Powiedziałaś, że nie ma
odpowiednich kandydatów, a tymczasem jeden się pojawił jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I wszyscy mówią, że myśli o
tym, żeby się z tobą ożenić...
- To nie powód do radości - odparowała Eleonora. - Ci sami
ludzie mówią, że Villiers jest nieprzyjemnym typem.
- Powiedziałaś, że wyjdziesz tylko za księcia - powtórzyła z
uporem jej siostra. - I proszę, oto jeden z nich spada ci z nieba. Może
być nawet sterany jak dorożkarska szkapa, w każdym razie tak
mówiłaś.
Eleonora otworzyła usta, ale w tym momencie dostrzegła, nie bez
przerażenia, że tuż za siostrą przystanął z boku książę Villiers.
- Pamiętasz kolację w wigilię Trzech Króli? - ciągnęła Anna. -
Powiedziałaś ciotce Petunii, że możesz nawet poślubić mężczyznę
śmierdzącego uryną i psią sierścią, jeśli tylko będzie miał odpowiedni
tytuł, jednak nie niższy niż książę.
Eleonora nie spotkała nigdy wcześniej księcia Villiers, ale nie
miała najmniejszych wątpliwości, że to właśnie on pojawił się nagle
przed nią. Wyglądał dokładnie tak, jak go opisywano. Zarys szczęki i
kości policzkowych był regularny, ale nie uderzająco piękny.
Mówiono, że Villiers nigdy nie nosi peruki, a ten mężczyzna nie miał
nawet cienia pudru na włosach. Jego czarne włosy z dwoma czy
trzema błyszczącymi pasmami siwizny były związane w kitkę na
karku. To musiał być on.
Jej siostra nie chciała zamilknąć. Istny koszmar.
- Powiedziałaś, że poślubisz tylko i wyłącznie księcia, nawet
gdyby był głupi jak Homar i gruby jak maciora pana Hendickera.
Oczy księcia Villiers były ciemnoszare i chłodne, w kolorze
zimowego nieba, które zapowiada śnieżycę. Nie wyglądał na
człowieka z poczuciem humoru.
- Eleonoro - powiedziała Anna. - Czy ty mnie słuchasz? Czy nie...
- Odwróciła się. - Och!
2
Obok Villiers stała księżna Beaumont, z trudem powstrzymując
śmiech.
- Dobry wieczór, lady Eleonoro. I lady Anno, chociaż teraz
powinnam zwracać się do pani „Bouchon", nieprawdaż? Wszędzie
was szukałam. Niech mi wolno będzie przedstawić księcia Villiers.
- Wasza Miłość. - Eleonora dygnęła przed księżną. Anna skinęła
tylko głową, gdyż toga krępowała jej ruchy. - Wasza Miłość. -
Eleonora dygnęła po raz drugi, tym razem przed księciem Villiers.
Książę również zrezygnował z włożenia obowiązkowej na tym
balu togi, przypuszczalnie z tych samych powodów, dla których nie
nosił peruki. Miał na sobie surdut z ciężkiego jedwabiu w kolorze
brandy. Choć surdut odznaczał się prostym krojem, wyhaftowany
jedwabiem o barwie miedzi ornament w kształcie gałązek winorośli,
które wiły się wokół guzików i wzdłuż brzegu, przemieniał tę prostotę
w wyrafinowany przepych.
- Lady Eleonoro - powitał ją Villiers.
Zmierzył ją spojrzeniem od góry do dołu, a jego wzrok zatrzymał
się przez chwilę na lokach, piętrzących się przy jej uszach. Poczuła
przypływ upokorzenia, ale uniosła dumnie podbródek. Jeśli książę
szukał kobiety szlachetnie urodzonej, to ona nią była. Elegantką - nie.
Arystokratką - tak.
Trwając uparcie w zamiarze poślubienia księcia albo
niepoślubienia nikogo w ogóle, Eleonora nie marnowała czasu na
wyobrażanie sobie ewentualnego kandydata. Jej oświadczenie miało
dotrzeć do uszu jednego konkretnego księcia - tego, który był już
żonaty - i uświadomić mu, że chociaż ją zdradził, ona nadal pozostaje
mu wierna. Głupi pomysł, który nie wyrządził szkody nikomu oprócz
niej.
Książę Villiers różnił się całkowicie od księcia Gideona. Nie
spotkała do tej pory nikogo, kto, jak Villiers, łączyłby wyszukaną
elegancję z niedbałym sposobem bycia. Tym, co przyciągało uwagę,
nie były wszakże jedwabne hafty, szpada przy boku czy siła
emanująca z niedbałej pozy. Była to surowa męskość: nieodgadniony
wyraz oczu, twarde linie wokół ust, szeroka klatka piersiowa. Gideon
przypominał książątko z bajek, Villiers zaś znużonego, cynicznego
łajdaka, który uzurpuje sobie prawo do tronu.
- Sądzę, że słyszał pan, jak siostra naigrawała się z mojego
dziecinnego postanowienia, że poślubię tylko księcia - odezwała się. -
Przepraszam, jeśli poczuł się pan znieważony porównaniem z maciorą
pana Hendickera.
- Och, Villiers nigdy nie doświadcza takich kłopotliwych uczuć,
prawda? - roześmiała się księżna Beaumont.
- Bardziej zaintrygował mnie pomysł, że można być głupszym od
homara - powiedział Villiers. Miał niski głos, taki, który wzbudził w
Eleonorze instynktowną ostrożność. Głos człowieka, który nie daje
sobą rządzić. Ten człowiek zawsze będzie przewodził innym. - Jak
można ocenić inteligencję takiego milczącego stworzenia?
- Homar to piesek Eleonory - wyjaśniła Anna.
- W takim razie wszystko zależy od jego rasy - stwierdził Villiers.
- Jeśli jest pokojowym pudlem, to mogę powiedzieć z absolutną
pewnością, że przewyższam go inteligencją, nie jestem też gruby jak
maciora.
- Mogę również zapewnić lady Eleonorę, że nigdy nie śmierdzi
pan uryną, chociaż mniemam, że jest na tyle wspaniałomyślna, aby
nie przejmować się takimi drobnymi wadami małżonka - dodała
księżna, chichocząc. - Proszę mi wybaczyć, ale muszę przedstawić
panią Bouchon córce mojej kuzynki. To biedactwo nie zna prawie
nikogo w Londynie. I musi mi pani, Anno, opowiedzieć o swoim
małżeństwie i całym udanym sezonie towarzyskim...
Wsunęła dłoń Anny pod swoje ramię i odeszła, nie żegnając się.
- Wygląda na to, że oboje szukamy tego samego - zauważył
Villiers.
- Współmałżonka?
Wciąż była tak poruszona rozmową z siostrą, że miała trudności z
zebraniem myśli. Uważała, że jej wygląd świadczy o tym, iż jest
skromną i powściągliwą młodą kobietą... Dziewiczo niewinną. Po
rozmowie z Anną czuła się jak nudna stara panna.
- Współmałżonka o odpowiedniej pozycji - sprecyzował Villiers.
Eleonora poczuła skurcz żołądka z zakłopotania i spróbowała
ratować się sarkazmem.
- Pozostało nam więc tylko ocenić siebie nawzajem według
innych kryteriów niż waga u maciory lub rozum u pudla.
- Prawdę mówiąc, wolałbym nie poślubiać kobiety mniej
inteligentnej niż wspomniany Homar.
- Ja nie siusiam na podłogę, kiedy się zdenerwuję - zapewniła go
Eleonora.
- Nie ma pani pojęcia, jak miło mi to słyszeć - oznajmił Villiers.
Być może jego oczy nie były aż takie chłodne, jak jej się w pierwszej
chwili wydawało. - W takim razie nie mam powodu lękać się o
poziom inteligencji naszego przyszłego potomstwa.
Jej siostra nie miała racji. Potrafi rozmawiać z mężczyznami, nie
docinając im. Na pewno potrafi.
- Podobno gra pan w szachy? - zaryzykowała pytanie.
To była jedna z niewielu rzeczy, jakie wiedziała o księciu Villiers.
Był najlepszym graczem w Londyńskim Klubie Szachowym.
- Tak. Pani też?
- W dzieciństwie grywałam z bratem.
- Z wicehrabią Gosset? Jest niezłym graczem.
Eleonora uważała, że jej brat jest okropnym szachistą, ale tylko
się uśmiechnęła.
- Jestem bardzo ciekawy, dlaczego chce pani usidlić księcia, jeśli
wolno użyć takiego pospolitego zwrotu - powiedział Villiers. - Gdy
usłyszałem o pani postanowieniu, przypuszczałem, że powoduje panią
duma. Ale teraz widzę, że nie nosi pani głowy tak wysoko, jak
należałoby się spodziewać po młodej kobiecie o bardzo
rygorystycznych wymaganiach.
Anna miała rację. Uważano ją za osobę zarozumiałą. Zdobyła się
jednak na uśmiech.
- Książęce małżeństwa to kwestia pozycji towarzyskiej i
odpowiedzialności finansowej. A ponieważ nie zamierzam zawierać
związku małżeńskiego z mniej praktycznych powodów, postanowiłam
dość wcześnie, że poślubię księcia.
- Godna podziwu precyzja wyrażania myśli. Tyle że nie mówiła
prawdy.
Uniosła brwi.
- A pan? Dlaczego pozycja społeczna przyszłej żony ma dla pana
takie znaczenie, skoro i tak zostanie ona księżną przez sam fakt
małżeństwa z panem?
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Mam sześcioro nieślubnych dzieci.
Eleonora poczuła, że otwiera usta, więc czym prędzej zacisnęła
zęby. Czy powinna mu pogratulować?
- Och... - zdołała wykrztusić.
- Chciałbym poślubić kobietę, która nie tylko będzie matką dla
moich bastardów, ale także wprowadzi je do towarzystwa, kiedy
przyjdzie na to pora. Beaumontowie są przekonani, że jedynie kobieta
o pani pozycji społecznej będzie w stanie zamknąć wszystkim usta.
Proszę się nie dziwić. Zapewniam panią, że wielu mężczyzn na tym
balu ma jedno lub dwoje nieślubnych dzieci, które wychowują się na
wsi.
Po tym słowach zrobił pauzę, co wydało jej się wyjątkowo
irytujące. Jakby spodziewał się, że zacznie krzyczeć albo zemdleje.
- Jedno lub dwoje... kontra sześcioro - stwierdziła w zamyśleniu. -
Uważam, że prowadzi pan dość rozpustne życie.
- Nie jestem taki młody, na jakiego wyglądam.
- Nie wygląda pan szczególnie młodo - zauważyła.
- Widzę, że nie zamierza pani wykorzystywać uroku osobistego,
aby zdobyć tytuł.
- Zważywszy na pana sytuację rodzinną, należałoby sądzić, że to
pan powinien użyć uroku osobistego. Nie zamierza pan zalegalizować
swoich dzieci?
- Musiałbym poślubić jedną z matek.
- A zatem w grę wchodzi więcej niż jedna matka?
- Droga lady Eleonoro - powiedział Villiers. - Niech pani nie
krzyczy. Zwracamy na siebie uwagę. Może się przejdziemy?
Zerknęła na bok i napotkała płonące ciekawością spojrzenie lady
Fibblesworth, stojącej obok hrabiego Bisselbate. Rzecz jasna, widok
rozmawiających ze sobą Eleonory i księcia Villlers był niezwykle
interesujący dla londyńskiego towarzystwa, gdyż wszyscy słyszeli
plotki, że Villiers szuka żony. Eleonora rzuciła tamtym dwojgu
wymuszony uśmiech i wsunęła dłoń pod ramię księcia.
- Myślałam, że wszystkie dzieci są potomstwem pańskiej
kochanki - odezwała się chwilę później, gdy znaleźli się poza
zasięgiem ciekawskich uszu.
- I tak jest - odparł. - Tylko że czterech kochanek. Czy była już
pani w tych łaźniach?
- Łaźnie będą otwarte dla publiczności dopiero po renowacji -
odrzekła Eleonora. - Ze względu na stan kafelków.
- Na pewno wie pani, że poślubienie księcia pozwala na jawne
ignorowanie tego typu zakazów? - zapytał, odwracając się w stronę
zniszczonych łaźni przy wejściu do ogrodów.
- Mój ojciec ich przestrzega.
- Nie łamie zasad przewidzianych dla zwykłych śmiertelników? -
Wydawał się znudzony.
- I nie ma nieślubnych dzieci - dodała chłodno, pozwalając sobie
na odrobinę uszczypliwości.
- Poddaję się!
Wejścia do rzymskich łaźni bronił oddział lokajów, ale
najwyraźniej znali księcia Villiers. Gdy zbliżał się do nich,
rozstępowali się bez słowa na boki. Eleonora rozglądała się wokół z
zaciekawieniem. Jakiś czas temu łaźnie zostały zamknięte. Niedawno
zawaliła się jedna ze ścian, którą zastąpiono gęstym żywopłotem,
prawdopodobnie z krzewów bzu, który jednak już przekwitł.
Książę poprowadził ją po warstwie popękanych kafelków,
porozrzucanych w nieładzie na posadzce. Eleonora wyjęła dłoń spod
jego ramienia i zatrzymała się, aby podnieść płytkę. Była
ciemnoniebieska ze srebrnymi arabeskami.
- Jaka śliczna!
- Ten ciemny błękit to dość rzadki kolor - stwierdził Villiers.
Obrzucił wzrokiem posadzkę. - Szkoda. Nie widzę tu drugiej takiej
samej.
Eleonora westchnęła i pochyliła się, by ostrożnie odłożyć płytkę
na miejsce.
- Nie podoba się pani?
- Ależ podoba.
- To niech ją pani sobie weźmie.
Eleonora uniosła brwi.
- Jesteśmy na balu charytatywnym, którego celem jest zebranie
pieniędzy na renowację. Jeśli mnie pamięć nie myli, król uznał to
miejsce za jeden z największych narodowych zabytków, choć
zapomniany. A pan mnie namawia, bym przywłaszczyła sobie
fragment posadzki?
Ruszyła przed siebie.
Mrok rozświetlało tu niewiele pochodni, a dźwięki menueta wy-
grywanego przez orkiestrę cichły, w miarę jak zagłębiali się między
kolumny. Niektóre były potrzaskane, ale wiele się zachowało, a
rozgwieżdżone niebo zastępowało nieistniejący dach.
- To tutaj są właściwe łaźnie - powiedział książę, biorąc ją
ponownie pod ramię, aby sprowadzić po niskich stopniach.
- Jakie miłe ciepło tu panuje - zauważyła. Wilgotne powietrze
unosiło się znad basenu. Stanęła na jednym ze stopni. - i jak tu
pięknie. Jakby rozciągało się przed nami fiołkowe morze.
Łaźnię stanowił duży kwadratowy basen, wokół którego
rozłożono miękkie poduszki. Całą powierzchnię, dosłownie każdy
centymetr wody, pokrywały fiołki. Ich delikatny zapach unosił się nad
ciepłą wodą.
- Domyślam się, że Eliasz planuje wieczorem jakąś prywatną
uroczystość - odezwał się Villiers za jej plecami.
Odwróciła głowę.
- Eliasz?
- Książę Beaumont.
- Ach, tak.
- Podejrzewam, że nie zna pani jego imienia, ponieważ ożenił się
wiele lat temu i nie jest odpowiednim kandydatem na męża.
Jego głos był jedwabisty, ale słowa irytujące. Rzuciła mu
spojrzenie.
- Pańskiego imienia również nie znam.
- A to już karygodne zaniedbanie - zauważył. - Zawęziła pani
swój wybór do książąt i nawet się pani nie potrudziła, aby poznać
takie drobne szczegóły ich dotyczące.
- Nie ma was tak wielu - stwierdziła.
- Tym bardziej należałoby się spodziewać, że okaże pani większą
gorliwość w zgłębianiu tematu. Przecież nie jest pani debiutantką,
lady Eleonoro.
Najwyraźniej podzielał zdanie Anny na temat jej
zaawansowanego wieku.
- Mam dwadzieścia dwa lata. Za miesiąc skończę dwadzieścia
trzy.
- I dożyła pani tego wieku, nie zbadawszy niewielkiego grona
mężczyzn, wśród których może się znajdować przyszły mąż?
- Tak.
Zeszła po stopniach jeszcze niżej. Przytrzymując spódnicę,
zgarnęła z powierzchni basenu kilka fiołków. Podążył za nią.
- Lady Eleonoro, w głębi duszy nie jest pani zainteresowana
poślubieniem księcia, prawda?
- Niespecjalnie.
Udawała, że wącha mokre kwiaty leżące na jej dłoni.
- Dlaczegóż to?
Jego słowa zawisły w wilgotnym powietrzu. Bezwiednie
rozejrzała się wokół siebie, aby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma
nikogo, kto mógłby podsłuchać ich rozmowę.
Villiers zszedł niżej i stanął obok niej.
- Jest już pani mężatką?
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie. - Spojrzała mu w oczy. - Wprost przeciwnie.
- Wprost przeciwnie? - Ściągnął brwi. - Czy mam rozumieć, że
ogłosiła pani światu swój zamiar poślubienia księcia, aby zniechęcić
ewentualnych kandydatów do pani ręki?
- Właśnie.
- A jednak rozważa pani małżeństwo ze mną? Nie uciekła pani
przede mną, nawet gdy ujawniłem zatrważające fakty.
Pozwoliła, by jeden z kwiatków zsunął się z jej dłoni, i
obserwowała, jak opada. Nie chciała patrzeć mu w oczy.
- Moja decyzja o poślubienia księcia była aktem młodzieńczej
porywczości.
- Musiała pani wiedzieć, że szanse na poślubienie takiego
arystokraty są raczej niewielkie.
- Oczywiście.
- Złożyła pani obietnicę, że poślubi jedynie księcia, wiedząc
doskonale, że prawdopodobnie nikt się nie oświadczy, ponieważ jest
nas niewielu. Rozumiem.
- Doprawdy?
- Jak sama pani powiedziała, nie jestem młody. Wiele w życiu
widziałem i potrafię rozpoznać ludzkie pragnienia.
- Och. - Eleonora nie miała pojęcia, jakim sposobem ich rozmowa
przybrała taki obrót. - Twierdzi pan, że wie, czego pragnę?
- Nie powinna pani rezygnować z życia, lady Eleonoro, tylko
dlatego, że kocha pani niewłaściwego człowieka.
Podniosła na niego wzrok.
- Skąd pan to wie?
- Właśnie to pani powiedziała.
- Doprawdy?
Jego oczy, na wpół przykryte ciężkimi powiekami, wydawały się
patrzeć obojętnie, a jednak nic im nie umknęło.
- Moje zachowanie nie jest konwencjonalne - oświadczył Villiers.
Eleonora uświadomiła sobie, że gdyby zdecydowała się poślubić
tego księcia, musiałaby omówić z nim kwestię swojego dziewictwa, a
raczej jego braku.
- Biorąc pod uwagę liczbę nieślubnych dzieci, muszę przyznać, że
jest pan absolutnie niekonwencjonalny.
Zauważyła, że kącik jego ust nieznacznie drgnął. Miał pięknie
wykrojone wargi.
- Och, zdziwiłaby się pani. Mężczyźni oddają się po kryjomu
niezwykle interesującym rozrywkom, a jednak pogardzają kobietami,
które poważą się choćby na dziesiątą część tych szaleństw, które są
ich udziałem.
- To prawda.
Gideon był jedynym znanym jej mężczyzną przywiązującym do
cnoty niemal purytańskie znaczenie, a swojego honoru strzegł z
namiętnością dorównującą tej, którą czuł do niej.
- Chodzi mi o to, że wiem doskonale, czym jest pożądanie. I wiem
również, że może być przyczyną kłopotów.
Kłopoty. Było to dość dziwne słowo na określenie tego, jak
miłość do Gideona zaciążyła na całym jej życiu, ale wiedziała, co
Villiers miał na myśli.
Uniósł jej podbródek.
- Jeśli pomoże mi pani wychować dzieci, będzie dla nich miła i
przeciwstawi się społecznemu przekonaniu, że nie zasługują na
ogromne wiano, jakie mam zamiar im przyznać, będę pobłażliwy
wobec pani poczynań.
- To znaczy...
- Że dam pani spokój, kiedy urodzi się mój prawowity dziedzic.
- Chcę mieć dzieci - powiedziała.
Naprawdę chciała. Pomimo tolerancyjnej postawy, jaką obiecywał
wykazywać Villiers, nie miała zamiaru uchylać się od małżeńskich
obowiązków po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Gideon nie
interesował się nią przecież wcale. W ciągu ostatnich trzech lat
zaledwie kilka razy zdołała uchwycić jego spojrzenie. Wiedziała, że
Gideon jest na balu, bo poinformowała ją o tym Anna. Nie szukał
Eleonory, podobnie jak ona jego.
A jeśli złoży przysięgę, na pewno jej nie złamie. Podobnie jak
dotrzymała przyrzeczeń, które dali sobie ona i Gideon, mimo że były
one tylko ich prywatną sprawą.
Villiers uśmiechnął się, a ona po raz kolejny zatrzymała wzrok na
jego kształtnych ustach.
- Doceniam te słowa.
- Docenia pan?
Skinął głową.
- Jak każdy książę, muszę mieć dziedzica. Ale poza tym nie mogę
powiedzieć, abym szczególnie pragnął dzieci.
- A mimo to ma pan ich kilkoro - zauważyła.
- Przez lekkomyślność - odparł.
- I głupotę - dodała, zanim ugryzła się w język.
- To również - przyznał. - Muszę mieć dziedzica, ale będę
szczęśliwy, prowadząc spokojny żywot u boku żony, która nie jest
zainteresowana moimi walorami, o ile je mam. Będę jednak wymagał
zachowania dyskrecji.
Bez wątpienia była to najbardziej szokująca rozmowa w życiu
Eleonory. Jej matka już dawno by zemdlała.
- A pan będzie postępował jak dotąd?
- Pyta pani o to, czy pojawią się kolejne przypadkowe dzieci pod
moim dachem? - Gdy potwierdziła skinieniem głowy, odpowiedział: -
Zdecydowanie nie. Jestem w pełni świadom, że tak nieroztropne
podejście do współżycia to idiotyzm. - Przerwał. - Być może pani o
tym nie wie, ale istnieją sposoby zapobiegania poczęciu. Jako młody
człowiek nie dbałem o to, by je stosować.
Skinęła głową po raz kolejny. Znała te sposoby. Zmrużył oczy.
- Jest pani niezwykle interesującą młodą damą, lady Eleonoro.
- Dlaczego postanowił pan przyjąć nieślubne dzieci pod swój
dach?
- W zeszłym roku byłem bliski śmierci, gdy zostałem ranny w
pojedynku - powiedział beznamiętnie, jakby przekazywał suchą
informację. - Stoczyłem pojedynek w obronie honoru narzeczonej i
przegrałem.
- Najwyraźniej również stracił pan narzeczoną - stwierdziła
chłodno, starając się, by nie zabrzmiało to melodramatycznie.
Jak należało się spodziewać, wyraźnie się odprężył.
- To prawda. Hrabia Gryffyn, brat księżnej Beaumont, zwyciężył
w pojedynku i zdobył dziewczynę, a ja, ciężko ranny, o mały włos nie
znalazłem się na tamtym świecie.
- I leżąc na łożu śmierci, ślubował pan, że się ożeni? - Zamrugał.
Miał bardzo długie rzęsy. - Nie - domyśliła się. - Ślubował pan, że
zajmie się własnymi dziećmi.
- Dokładnie tak - potwierdził. - Najgorszy w tym wszystkim był
fakt, że nie miałem pojęcia, gdzie one są.
- To więcej niż lekkomyślność - powiedziała. - To hańba.
- Łożyłem na nie. - Pochylił się nagle i wyjął z basenu garść
kwiatów. Na powierzchni wody rozeszły się niewielkie fale. - Kiedy
zażądałem adresów, mój prawnik wręczył mi ich niekompletną listę i
zniknął z setkami funtów, które mu powierzyłem.
- A to niespodzianka.
- Okazało się, że przenosił dzieci z miejsc, w których zostały
umieszczone, w gorsze warunki, a pieniądze, które łożyłem na ich
utrzymanie, zabierał dla siebie.
Villiers wrzucił kwiaty z powrotem do basenu. Opadły na dywan
z fiołków.
- Ale nie do przytułków!
- Nawet gorzej - powiedział ze spokojem. - W przytułku można
dociekać ojcostwa. Na razie udało mi się odnaleźć najstarszego syna,
Tobiasza. Pracował jako wyławiacz cennych przedmiotów z dna
Tamizy.
- Do licha - rzuciła przyciszonym głosem.
- Dama, która przeklina! Znowu przybrał kpiący ton.
Zignorowała to.
- Ile lat ma Tobiasz?
- Trzynaście. Ostatnio odszukałem Violet, która ma sześć lat. Była
w domu publicznym. Ufam, że jest za mała, aby wiedzieć, co ją
czekało. I nie została wykorzystana.
Eleonora zadrżała.
- To straszne.
- Colin ma jedenaście lat i przyuczano go do zawodu tkacza.
- To troje... Co z pozostałymi? I gdzie są ich matki?
- Widzi pani - ciągnął ponuro - zaproponowałem ich matkom, że
zabiorę dzieci zaraz po urodzeniu. Pomyślałem, że będzie im lepiej
pod moją opieką niż pod opieką kurtyzany.
- Co za ironia losu.
- Jedna z matek odmówiła. Genevieve mieszka ze swoją matką w
Surrey.
- A więc ma się dobrze.
- Tak. Mój prawnik przestał wysyłać pieniądze na utrzymanie, ale
jej matka zdołała jakoś związać koniec z końcem.
- Wracając do dawnej profesji?
James Eloisa Księżna w desperacji 06 Jej własny książę Miłość odbiera mężczyźnie rozsądek – o czym zimny książę przekonuje się na własnym sercu… Od pierwszego spotkania książę Villiers jest pewien, że żadna kobieta nie nadaje się lepiej na jego żonę niż piękna i inteligentna Eleonora. Do chwili gdy poznaje Lisette, księżniczkę, która nie dba o maniery i konwenanse... Co wybrać: rozsądek czy namiętność? Dopiero gdy jego sercowe rozterki wywołają skandal, książę zrozumie, czym powinien się kierować. A pojedynek w obronie honoru kobiety, którą kocha, uświadomi mu, że walka nie jest największym ryzykiem dla mężczyzny…
1 Rzymskie łaźnie w Londynie Bal wydany przez księinę Beaumont w celu zebrania środków na renowacje łaźni 14 czerwca 1784 roku - Książę musi gdzieś tu być - oznajmiła pani Bouchon, z domu lady Anna Lindel, ciągnąc za sobą starszą siostrę niczym dziecięcą zabawkę na kółkach. - I dlatego musimy zachowywać się jak psy myśliwskie? - spytała lady Eleonora przez zaciśnięte zęby. - Obawiam się, że Villiers wyjdzie, zanim go znajdziemy. Nic mogę pozwolić, byś straciła kolejny wieczór na pogawędki z czcigodnymi matronami. - Lord Killigrew oburzyłby się za nazwanie go czcigodną matroną - zaprotestowała Eleonora. - Nie tak szybko, Anno! - Killigrew nie jest odpowiednim kandydatem. Ma córkę w twoim wieku. - Siostra skręciła za narożnik i zerknęła na grupę arystokratów. - Nie znajdziemy Villiersa w tym gnieździe wigów. Nie wygląda na jednego z nich. Ruszyła w przeciwnym kierunku. Lord Thrush coś do nich zawołał, ale Anna nawet się nie zatrzymała. Eleonora bezradnie pomachała im dłonią. - Wszyscy wiedzą, że Villiers przyszedł na bal tylko po to, by się z tobą spotkać - powiedziała Anna. - Przez ostatnie pół godziny usłyszałam to od co najmniej trzech osób, więc byłoby uprzejmie z jego strony, gdyby nie krył się po kątach.
- To prawda. Bo teraz wszyscy już widzą, że jestem zdesperowana i za wszelką cenę chcę go znaleźć - warknęła Eleonora. - Nikt tak nie pomyśli, zważywszy, w co się ubrałaś - rzuciła siostra przez ramię. - To pewne. Byłabym zdziwiona, gdyby ktoś uznał, że się interesujesz księciem, a co dopiero, że jesteś zdesperowana. Eleonora wyrwała rękę z dłoni siostry. - Jeśli nie podoba ci się moja suknia, to mi to powiedz. Nie musisz być grubiańska. Anna odwróciła się na pięcie i oparła ręce na biodrach. - Jestem obcesowa, ale nie grubiańska. Grubiaństwem byłoby powiedzieć, że na pierwszy rzut oka każdy rozsądny dżentelmen uznałby cię za nudną starą babę, a nie pannę na wydaniu. Eleonora zacisnęła dłonie, aby powstrzymać się od rękoczynów. - Za to ty - odparowała - wyglądasz prawie jak kurtyzana. - Pozwól, że ci coś przypomnę. Moje niedawne zamążpójście dowodzi, że ponętny wygląd jest skutecznym orężem. Twoja suknia ma rękawy do łokci. I to z falbankami - dodała Anna z niesmakiem. - Co najmniej od czterech lat nie nosi się takich fasonów. Już nie wspomnę, że togi są de rigueur, bo gospodyni prosiła o przyjście na bal w kostiumach. - Nie włożyłam togi, bo nie jestem tresowanym pieskiem - odparła Eleonora. - A jeśli uważasz, że lepiej ci w takiej szacie przewieszonej przez jedno ramię niż mnie w moich falbankach, to się grubo mylisz.
- Nie chodzi o mnie. Tylko o ciebie. O ciebie. Nie możesz ubierać się przez resztę życia w niemodne stroje tylko dlatego, że przeżyłaś zawód miłosny. Jeśli to zdanie zabrzmiało jak banał, to wyłącznie przez to, że twoje życie zamienia się w banał, Eleonoro. - Moje życie jest banalne? Eleonora poczuła drapanie w gardle, co zwykle poprzedzało płacz. Przez całe lata wybuchały między nimi zajadłe sprzeczki, które traktowały jak rozrywkę, ale najwyraźniej wyszła z wprawy. Dwa tygodnie temu odbył się ślub Anny, a ponieważ trzecia z sióstr, najmłodsza, była jeszcze dzieckiem, Eleonory nie miał kto zadręczać. Twarz Anny złagodniała. - Spójrz na siebie, Eleonoro. Jesteś piękna. Albo przynajmniej byłaś piękna, zanim... - Nic nie mów - przerwała jej Eleonora. - Nic nie mów. - Czy przyjrzałaś się dzisiaj swojej fryzurze? Oczywiście, że tak. Prawdę mówiąc, czytała książkę, gdy służąca układała jej włosy, ale zerknęła przecież do lustra, zanim wyszła z pokoju. - Rackfort zadała sobie wiele trudu, żeby zakręcić te loki - powiedziała Eleonora, ostrożnie dotykając napuszonych loków zwisających po obu stronach twarzy. - W tej fryzurze twoje policzki wydają się pucołowate, Eleonoro. Jak u grubaski.
- Nie jestem gruba - broniła się Eleonora, wciągając głęboki haust powietrza, by się uspokoić. - Przed chwilą mówiłaś, że wyglądam staromodnie, a loki to przecież najmodniejsza fryzura. - Najmodniejsza to gruba przesada - zauważyła Anna, dźgając loki palcem. - A poza tym Rackfort użyła tyle pudru, że nic więcej nie widać. Na miłość boską, nie zauważyłaś, że wzięła jasnobrązowy puder, chociaż masz kasztanowe włosy? Tam gdzie się wytarł, powstały dziwaczne smugi. Jak na wydeptanym dywanie. Nikt by nie pomyślał, że to ty jesteś piękniejsza z nas dwóch. Albo że jesteś piękniejsza od matki, gdy była młoda. - Nieprawda! - Prawda - nie dawała za wygraną siostra. - Zaczynam się zastanawiać, dlaczego matka, która tak się chlubi swoją wspaniałą przeszłością, pozwala ci się ubierać jak matronie. - Czy twoja zgryźliwość jest skutkiem małżeństwa? - zapytała Eleonora, wpatrując się w siostrę. - Wyszłaś za mąż zaledwie dwa tygodnie temu. Jeśli to konsekwencja ślubu, wolę go uniknąć. - Małżeństwo daje mi czas na przemyślenie wielu spraw - uśmiechnęła się zagadkowo Anna. - W łóżku. - Szczerze ci współczuję, jeśli masz w łóżku czas na rozmyślanie o mojej garderobie, nie mówiąc już o wątpliwych umiejętnościach fryzjerskich Rackfort - stwierdziła cierpko Eleonora. Anna wybuchnęła śmiechem. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego ubierasz się jak pozbawiona gustu cnotka, chociaż w gruncie rzeczy jesteś zupełnie inna.
- Nie jestem... - Eleonora zarumieniła się złapana w sidła. - Ani nie rozumiem, dlaczego zawracasz sobie głowę moją osobą, kiedy niezwykle przystojny pan Jeremy Bouchon domaga się twojej uwagi. - Prawdę mówiąc, rozmawialiśmy o tobie. W wolnej chwili, że tak powiem. - Niemożliwe! - Oboje zgadzamy się co do tego, że mężczyźni widzą tylko twój niemodny strój. Jeremy mówi, że nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, żeby się do ciebie zalecać. Myślał, że jesteś dziwaczką, zbyt świętoszkowatą i wyniosłą, żeby go zauważyć. To o tobie, Eleonoro! Pomyślał tak o tobie. Co za nieporozumienie! Eleonora powstrzymała się od wyrażenia opinii na temat swojego szwagra. - Jesteśmy na balu - zauważyła. - Czy nie byłoby lepiej, gdyby podzielił się z tobą swoimi przemyśleniami później, w domowym zaciszu? - Żadna z obecnych tu kobiet nie ma takich oczu jak ty, Eleonoro - mówiła dalej Anna, całkowicie ignorując jej wcześniejszą wypowiedź. - Ich ciemny błękit jest naprawdę niezwykły. Chciałabym mieć takie oczy. W dodatku są lekko skośne. Pamiętasz te bezsensowne wiersze, w których Gideon porównywał twoje oczy do wzburzonego morza i do jaskrów na łące? - Nie do jaskrów - poprawiła Eleonora. - Raczej do polnych dzwonków, chociaż to bez znaczenia.
- Twoje usta są tak piękne jak kilka lat temu. Zanim król łąk przeniósł się na świeże pastwisko. - Nie lubię rozmawiać o Gideonie. - Słuchałam się ciebie przez trzy, prawie cztery lata, ale mam już tego dość - odparła Anna, znowu podnosząc głos. - Jestem teraz mężatką i nie możesz mi dyktować, co mam robić. Zakochałaś się... - Proszę - przerwała Eleonora błagalnym tonem. - Mów ciszej, Anno! - Zakochałaś się w mężczyźnie, który okazał się utrapieniem - ciągnęła siostra, zniżając nieco głos. - Nie rozumiem jednak, dlaczego zaczęłaś się zamieniać w przysadzistą starą pannę, odkąd cię odtrącił. Naprawdę masz zamiar usychać z tęsknoty aż do grobowej deski? Nie będziesz mieć dzieci, męża, własnego domu, absolutnie nic, tylko dlatego że Gideon cię zostawił? Eleonora miała wrażenie, że powietrze przepala jej płuca. - Prawdopodobnie będę... - To kiedy zamierzasz wyjść za mąż? Gdy skończysz dwadzieścia pięć lat albo trzydzieści? Co z tego, że jesteś piękna, skoro nikt tego nie zauważa, bo się nie starasz? Doświadczenie mi mówi, że mężczyźni nie są specjalnie spostrzegawczy. - Pochyliła się do przodu, wpatrując się badawczo w twarz siostry. - Wcale się nie umalowałaś, prawda? - Nie - przyznała Eleonora. Oczywiście, że chciała mieć dzieci. I męża. Tylko że pragnęła mieć dzieci z Gideonem. Była głupia. Po stokroć głupia. Gideon nie
należał do niej, a to oznaczało, że nie będą mieć wspólnych dzieci. Jakim cudem te lata tak szybko minęły? - Jeszcze nie skończyłam - dodała jej siostra. - Nie widać nawet odrobiny biustu, a twoja suknia jest taka długa, że wlecze się po ziemi. Ale tak naprawdę liczy się twoje nastawienie. Wyglądasz jak świętoszkowatą cnotka, drwisz sobie z mężczyzn, zadzierasz nosa. Oni tego nie lubią, Eleonoro. Uciekają w drugą stronę i wcale im się nie dziwię. - Nie mają powodu. Eleonora modliła się, żeby Anna wreszcie wyczerpała temat, ale wcale się na to nie zanosiło. - Wszyscy uważają cię za snobkę - stwierdziła stanowczo siostra. - Cały Londyn wie, że przysięgłaś sobie, że poślubisz jedynie mężczyznę z tytułem księcia. Nie cenią cię za to. W każdym razie mężczyźni. Prawie każdy odpowiedni kandydat w Londynie uważa cię za zarozumiałą i wyniosłą osóbkę. - Chciałam tylko... - Ale właśnie pojawił się książę do wzięcia - przerwała jej Anna. - Książę Villiers, ni mniej, nie więcej. Bogaty jak Krezus i tak samo zarozumiały jak ty, bo wszyscy mówią, że ma zamiar pojąć za żonę jedynie córkę księcia. Czyli ciebie, Eleonoro. Ciebie. Ja jestem mężatką, a Elizabeth to jeszcze dziecko. Nie ma w Londynie drugiej panny tak dobrze urodzonej jak ty. - Zdaję sobie z tego sprawę.
- To ty oznajmiłaś, że poślubisz tylko mężczyznę, który będzie miał co najmniej tytuł księcia - ciągnęła Anna, nie robiąc nawet przerwy na zaczerpnięcie tchu. - Powiedziałaś, że nie ma odpowiednich kandydatów, a tymczasem jeden się pojawił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I wszyscy mówią, że myśli o tym, żeby się z tobą ożenić... - To nie powód do radości - odparowała Eleonora. - Ci sami ludzie mówią, że Villiers jest nieprzyjemnym typem. - Powiedziałaś, że wyjdziesz tylko za księcia - powtórzyła z uporem jej siostra. - I proszę, oto jeden z nich spada ci z nieba. Może być nawet sterany jak dorożkarska szkapa, w każdym razie tak mówiłaś. Eleonora otworzyła usta, ale w tym momencie dostrzegła, nie bez przerażenia, że tuż za siostrą przystanął z boku książę Villiers. - Pamiętasz kolację w wigilię Trzech Króli? - ciągnęła Anna. - Powiedziałaś ciotce Petunii, że możesz nawet poślubić mężczyznę śmierdzącego uryną i psią sierścią, jeśli tylko będzie miał odpowiedni tytuł, jednak nie niższy niż książę. Eleonora nie spotkała nigdy wcześniej księcia Villiers, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że to właśnie on pojawił się nagle przed nią. Wyglądał dokładnie tak, jak go opisywano. Zarys szczęki i kości policzkowych był regularny, ale nie uderzająco piękny. Mówiono, że Villiers nigdy nie nosi peruki, a ten mężczyzna nie miał nawet cienia pudru na włosach. Jego czarne włosy z dwoma czy
trzema błyszczącymi pasmami siwizny były związane w kitkę na karku. To musiał być on. Jej siostra nie chciała zamilknąć. Istny koszmar. - Powiedziałaś, że poślubisz tylko i wyłącznie księcia, nawet gdyby był głupi jak Homar i gruby jak maciora pana Hendickera. Oczy księcia Villiers były ciemnoszare i chłodne, w kolorze zimowego nieba, które zapowiada śnieżycę. Nie wyglądał na człowieka z poczuciem humoru. - Eleonoro - powiedziała Anna. - Czy ty mnie słuchasz? Czy nie... - Odwróciła się. - Och! 2 Obok Villiers stała księżna Beaumont, z trudem powstrzymując śmiech. - Dobry wieczór, lady Eleonoro. I lady Anno, chociaż teraz powinnam zwracać się do pani „Bouchon", nieprawdaż? Wszędzie was szukałam. Niech mi wolno będzie przedstawić księcia Villiers. - Wasza Miłość. - Eleonora dygnęła przed księżną. Anna skinęła tylko głową, gdyż toga krępowała jej ruchy. - Wasza Miłość. - Eleonora dygnęła po raz drugi, tym razem przed księciem Villiers. Książę również zrezygnował z włożenia obowiązkowej na tym balu togi, przypuszczalnie z tych samych powodów, dla których nie nosił peruki. Miał na sobie surdut z ciężkiego jedwabiu w kolorze brandy. Choć surdut odznaczał się prostym krojem, wyhaftowany jedwabiem o barwie miedzi ornament w kształcie gałązek winorośli,
które wiły się wokół guzików i wzdłuż brzegu, przemieniał tę prostotę w wyrafinowany przepych. - Lady Eleonoro - powitał ją Villiers. Zmierzył ją spojrzeniem od góry do dołu, a jego wzrok zatrzymał się przez chwilę na lokach, piętrzących się przy jej uszach. Poczuła przypływ upokorzenia, ale uniosła dumnie podbródek. Jeśli książę szukał kobiety szlachetnie urodzonej, to ona nią była. Elegantką - nie. Arystokratką - tak. Trwając uparcie w zamiarze poślubienia księcia albo niepoślubienia nikogo w ogóle, Eleonora nie marnowała czasu na wyobrażanie sobie ewentualnego kandydata. Jej oświadczenie miało dotrzeć do uszu jednego konkretnego księcia - tego, który był już żonaty - i uświadomić mu, że chociaż ją zdradził, ona nadal pozostaje mu wierna. Głupi pomysł, który nie wyrządził szkody nikomu oprócz niej. Książę Villiers różnił się całkowicie od księcia Gideona. Nie spotkała do tej pory nikogo, kto, jak Villiers, łączyłby wyszukaną elegancję z niedbałym sposobem bycia. Tym, co przyciągało uwagę, nie były wszakże jedwabne hafty, szpada przy boku czy siła emanująca z niedbałej pozy. Była to surowa męskość: nieodgadniony wyraz oczu, twarde linie wokół ust, szeroka klatka piersiowa. Gideon przypominał książątko z bajek, Villiers zaś znużonego, cynicznego łajdaka, który uzurpuje sobie prawo do tronu. - Sądzę, że słyszał pan, jak siostra naigrawała się z mojego dziecinnego postanowienia, że poślubię tylko księcia - odezwała się. -
Przepraszam, jeśli poczuł się pan znieważony porównaniem z maciorą pana Hendickera. - Och, Villiers nigdy nie doświadcza takich kłopotliwych uczuć, prawda? - roześmiała się księżna Beaumont. - Bardziej zaintrygował mnie pomysł, że można być głupszym od homara - powiedział Villiers. Miał niski głos, taki, który wzbudził w Eleonorze instynktowną ostrożność. Głos człowieka, który nie daje sobą rządzić. Ten człowiek zawsze będzie przewodził innym. - Jak można ocenić inteligencję takiego milczącego stworzenia? - Homar to piesek Eleonory - wyjaśniła Anna. - W takim razie wszystko zależy od jego rasy - stwierdził Villiers. - Jeśli jest pokojowym pudlem, to mogę powiedzieć z absolutną pewnością, że przewyższam go inteligencją, nie jestem też gruby jak maciora. - Mogę również zapewnić lady Eleonorę, że nigdy nie śmierdzi pan uryną, chociaż mniemam, że jest na tyle wspaniałomyślna, aby nie przejmować się takimi drobnymi wadami małżonka - dodała księżna, chichocząc. - Proszę mi wybaczyć, ale muszę przedstawić panią Bouchon córce mojej kuzynki. To biedactwo nie zna prawie nikogo w Londynie. I musi mi pani, Anno, opowiedzieć o swoim małżeństwie i całym udanym sezonie towarzyskim... Wsunęła dłoń Anny pod swoje ramię i odeszła, nie żegnając się. - Wygląda na to, że oboje szukamy tego samego - zauważył Villiers. - Współmałżonka?
Wciąż była tak poruszona rozmową z siostrą, że miała trudności z zebraniem myśli. Uważała, że jej wygląd świadczy o tym, iż jest skromną i powściągliwą młodą kobietą... Dziewiczo niewinną. Po rozmowie z Anną czuła się jak nudna stara panna. - Współmałżonka o odpowiedniej pozycji - sprecyzował Villiers. Eleonora poczuła skurcz żołądka z zakłopotania i spróbowała ratować się sarkazmem. - Pozostało nam więc tylko ocenić siebie nawzajem według innych kryteriów niż waga u maciory lub rozum u pudla. - Prawdę mówiąc, wolałbym nie poślubiać kobiety mniej inteligentnej niż wspomniany Homar. - Ja nie siusiam na podłogę, kiedy się zdenerwuję - zapewniła go Eleonora. - Nie ma pani pojęcia, jak miło mi to słyszeć - oznajmił Villiers. Być może jego oczy nie były aż takie chłodne, jak jej się w pierwszej chwili wydawało. - W takim razie nie mam powodu lękać się o poziom inteligencji naszego przyszłego potomstwa. Jej siostra nie miała racji. Potrafi rozmawiać z mężczyznami, nie docinając im. Na pewno potrafi. - Podobno gra pan w szachy? - zaryzykowała pytanie. To była jedna z niewielu rzeczy, jakie wiedziała o księciu Villiers. Był najlepszym graczem w Londyńskim Klubie Szachowym. - Tak. Pani też? - W dzieciństwie grywałam z bratem. - Z wicehrabią Gosset? Jest niezłym graczem.
Eleonora uważała, że jej brat jest okropnym szachistą, ale tylko się uśmiechnęła. - Jestem bardzo ciekawy, dlaczego chce pani usidlić księcia, jeśli wolno użyć takiego pospolitego zwrotu - powiedział Villiers. - Gdy usłyszałem o pani postanowieniu, przypuszczałem, że powoduje panią duma. Ale teraz widzę, że nie nosi pani głowy tak wysoko, jak należałoby się spodziewać po młodej kobiecie o bardzo rygorystycznych wymaganiach. Anna miała rację. Uważano ją za osobę zarozumiałą. Zdobyła się jednak na uśmiech. - Książęce małżeństwa to kwestia pozycji towarzyskiej i odpowiedzialności finansowej. A ponieważ nie zamierzam zawierać związku małżeńskiego z mniej praktycznych powodów, postanowiłam dość wcześnie, że poślubię księcia. - Godna podziwu precyzja wyrażania myśli. Tyle że nie mówiła prawdy. Uniosła brwi. - A pan? Dlaczego pozycja społeczna przyszłej żony ma dla pana takie znaczenie, skoro i tak zostanie ona księżną przez sam fakt małżeństwa z panem? Spojrzał jej prosto w oczy. - Mam sześcioro nieślubnych dzieci. Eleonora poczuła, że otwiera usta, więc czym prędzej zacisnęła zęby. Czy powinna mu pogratulować? - Och... - zdołała wykrztusić.
- Chciałbym poślubić kobietę, która nie tylko będzie matką dla moich bastardów, ale także wprowadzi je do towarzystwa, kiedy przyjdzie na to pora. Beaumontowie są przekonani, że jedynie kobieta o pani pozycji społecznej będzie w stanie zamknąć wszystkim usta. Proszę się nie dziwić. Zapewniam panią, że wielu mężczyzn na tym balu ma jedno lub dwoje nieślubnych dzieci, które wychowują się na wsi. Po tym słowach zrobił pauzę, co wydało jej się wyjątkowo irytujące. Jakby spodziewał się, że zacznie krzyczeć albo zemdleje. - Jedno lub dwoje... kontra sześcioro - stwierdziła w zamyśleniu. - Uważam, że prowadzi pan dość rozpustne życie. - Nie jestem taki młody, na jakiego wyglądam. - Nie wygląda pan szczególnie młodo - zauważyła. - Widzę, że nie zamierza pani wykorzystywać uroku osobistego, aby zdobyć tytuł. - Zważywszy na pana sytuację rodzinną, należałoby sądzić, że to pan powinien użyć uroku osobistego. Nie zamierza pan zalegalizować swoich dzieci? - Musiałbym poślubić jedną z matek. - A zatem w grę wchodzi więcej niż jedna matka? - Droga lady Eleonoro - powiedział Villiers. - Niech pani nie krzyczy. Zwracamy na siebie uwagę. Może się przejdziemy? Zerknęła na bok i napotkała płonące ciekawością spojrzenie lady Fibblesworth, stojącej obok hrabiego Bisselbate. Rzecz jasna, widok rozmawiających ze sobą Eleonory i księcia Villlers był niezwykle
interesujący dla londyńskiego towarzystwa, gdyż wszyscy słyszeli plotki, że Villiers szuka żony. Eleonora rzuciła tamtym dwojgu wymuszony uśmiech i wsunęła dłoń pod ramię księcia. - Myślałam, że wszystkie dzieci są potomstwem pańskiej kochanki - odezwała się chwilę później, gdy znaleźli się poza zasięgiem ciekawskich uszu. - I tak jest - odparł. - Tylko że czterech kochanek. Czy była już pani w tych łaźniach? - Łaźnie będą otwarte dla publiczności dopiero po renowacji - odrzekła Eleonora. - Ze względu na stan kafelków. - Na pewno wie pani, że poślubienie księcia pozwala na jawne ignorowanie tego typu zakazów? - zapytał, odwracając się w stronę zniszczonych łaźni przy wejściu do ogrodów. - Mój ojciec ich przestrzega. - Nie łamie zasad przewidzianych dla zwykłych śmiertelników? - Wydawał się znudzony. - I nie ma nieślubnych dzieci - dodała chłodno, pozwalając sobie na odrobinę uszczypliwości. - Poddaję się! Wejścia do rzymskich łaźni bronił oddział lokajów, ale najwyraźniej znali księcia Villiers. Gdy zbliżał się do nich, rozstępowali się bez słowa na boki. Eleonora rozglądała się wokół z zaciekawieniem. Jakiś czas temu łaźnie zostały zamknięte. Niedawno zawaliła się jedna ze ścian, którą zastąpiono gęstym żywopłotem, prawdopodobnie z krzewów bzu, który jednak już przekwitł.
Książę poprowadził ją po warstwie popękanych kafelków, porozrzucanych w nieładzie na posadzce. Eleonora wyjęła dłoń spod jego ramienia i zatrzymała się, aby podnieść płytkę. Była ciemnoniebieska ze srebrnymi arabeskami. - Jaka śliczna! - Ten ciemny błękit to dość rzadki kolor - stwierdził Villiers. Obrzucił wzrokiem posadzkę. - Szkoda. Nie widzę tu drugiej takiej samej. Eleonora westchnęła i pochyliła się, by ostrożnie odłożyć płytkę na miejsce. - Nie podoba się pani? - Ależ podoba. - To niech ją pani sobie weźmie. Eleonora uniosła brwi. - Jesteśmy na balu charytatywnym, którego celem jest zebranie pieniędzy na renowację. Jeśli mnie pamięć nie myli, król uznał to miejsce za jeden z największych narodowych zabytków, choć zapomniany. A pan mnie namawia, bym przywłaszczyła sobie fragment posadzki? Ruszyła przed siebie. Mrok rozświetlało tu niewiele pochodni, a dźwięki menueta wy- grywanego przez orkiestrę cichły, w miarę jak zagłębiali się między kolumny. Niektóre były potrzaskane, ale wiele się zachowało, a rozgwieżdżone niebo zastępowało nieistniejący dach.
- To tutaj są właściwe łaźnie - powiedział książę, biorąc ją ponownie pod ramię, aby sprowadzić po niskich stopniach. - Jakie miłe ciepło tu panuje - zauważyła. Wilgotne powietrze unosiło się znad basenu. Stanęła na jednym ze stopni. - i jak tu pięknie. Jakby rozciągało się przed nami fiołkowe morze. Łaźnię stanowił duży kwadratowy basen, wokół którego rozłożono miękkie poduszki. Całą powierzchnię, dosłownie każdy centymetr wody, pokrywały fiołki. Ich delikatny zapach unosił się nad ciepłą wodą. - Domyślam się, że Eliasz planuje wieczorem jakąś prywatną uroczystość - odezwał się Villiers za jej plecami. Odwróciła głowę. - Eliasz? - Książę Beaumont. - Ach, tak. - Podejrzewam, że nie zna pani jego imienia, ponieważ ożenił się wiele lat temu i nie jest odpowiednim kandydatem na męża. Jego głos był jedwabisty, ale słowa irytujące. Rzuciła mu spojrzenie. - Pańskiego imienia również nie znam. - A to już karygodne zaniedbanie - zauważył. - Zawęziła pani swój wybór do książąt i nawet się pani nie potrudziła, aby poznać takie drobne szczegóły ich dotyczące. - Nie ma was tak wielu - stwierdziła.
- Tym bardziej należałoby się spodziewać, że okaże pani większą gorliwość w zgłębianiu tematu. Przecież nie jest pani debiutantką, lady Eleonoro. Najwyraźniej podzielał zdanie Anny na temat jej zaawansowanego wieku. - Mam dwadzieścia dwa lata. Za miesiąc skończę dwadzieścia trzy. - I dożyła pani tego wieku, nie zbadawszy niewielkiego grona mężczyzn, wśród których może się znajdować przyszły mąż? - Tak. Zeszła po stopniach jeszcze niżej. Przytrzymując spódnicę, zgarnęła z powierzchni basenu kilka fiołków. Podążył za nią. - Lady Eleonoro, w głębi duszy nie jest pani zainteresowana poślubieniem księcia, prawda? - Niespecjalnie. Udawała, że wącha mokre kwiaty leżące na jej dłoni. - Dlaczegóż to? Jego słowa zawisły w wilgotnym powietrzu. Bezwiednie rozejrzała się wokół siebie, aby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby podsłuchać ich rozmowę. Villiers zszedł niżej i stanął obok niej. - Jest już pani mężatką? Uśmiechnęła się lekko. - Nie. - Spojrzała mu w oczy. - Wprost przeciwnie.
- Wprost przeciwnie? - Ściągnął brwi. - Czy mam rozumieć, że ogłosiła pani światu swój zamiar poślubienia księcia, aby zniechęcić ewentualnych kandydatów do pani ręki? - Właśnie. - A jednak rozważa pani małżeństwo ze mną? Nie uciekła pani przede mną, nawet gdy ujawniłem zatrważające fakty. Pozwoliła, by jeden z kwiatków zsunął się z jej dłoni, i obserwowała, jak opada. Nie chciała patrzeć mu w oczy. - Moja decyzja o poślubienia księcia była aktem młodzieńczej porywczości. - Musiała pani wiedzieć, że szanse na poślubienie takiego arystokraty są raczej niewielkie. - Oczywiście. - Złożyła pani obietnicę, że poślubi jedynie księcia, wiedząc doskonale, że prawdopodobnie nikt się nie oświadczy, ponieważ jest nas niewielu. Rozumiem. - Doprawdy? - Jak sama pani powiedziała, nie jestem młody. Wiele w życiu widziałem i potrafię rozpoznać ludzkie pragnienia. - Och. - Eleonora nie miała pojęcia, jakim sposobem ich rozmowa przybrała taki obrót. - Twierdzi pan, że wie, czego pragnę? - Nie powinna pani rezygnować z życia, lady Eleonoro, tylko dlatego, że kocha pani niewłaściwego człowieka. Podniosła na niego wzrok.
- Skąd pan to wie? - Właśnie to pani powiedziała. - Doprawdy? Jego oczy, na wpół przykryte ciężkimi powiekami, wydawały się patrzeć obojętnie, a jednak nic im nie umknęło. - Moje zachowanie nie jest konwencjonalne - oświadczył Villiers. Eleonora uświadomiła sobie, że gdyby zdecydowała się poślubić tego księcia, musiałaby omówić z nim kwestię swojego dziewictwa, a raczej jego braku. - Biorąc pod uwagę liczbę nieślubnych dzieci, muszę przyznać, że jest pan absolutnie niekonwencjonalny. Zauważyła, że kącik jego ust nieznacznie drgnął. Miał pięknie wykrojone wargi. - Och, zdziwiłaby się pani. Mężczyźni oddają się po kryjomu niezwykle interesującym rozrywkom, a jednak pogardzają kobietami, które poważą się choćby na dziesiątą część tych szaleństw, które są ich udziałem. - To prawda. Gideon był jedynym znanym jej mężczyzną przywiązującym do cnoty niemal purytańskie znaczenie, a swojego honoru strzegł z namiętnością dorównującą tej, którą czuł do niej. - Chodzi mi o to, że wiem doskonale, czym jest pożądanie. I wiem również, że może być przyczyną kłopotów.
Kłopoty. Było to dość dziwne słowo na określenie tego, jak miłość do Gideona zaciążyła na całym jej życiu, ale wiedziała, co Villiers miał na myśli. Uniósł jej podbródek. - Jeśli pomoże mi pani wychować dzieci, będzie dla nich miła i przeciwstawi się społecznemu przekonaniu, że nie zasługują na ogromne wiano, jakie mam zamiar im przyznać, będę pobłażliwy wobec pani poczynań. - To znaczy... - Że dam pani spokój, kiedy urodzi się mój prawowity dziedzic. - Chcę mieć dzieci - powiedziała. Naprawdę chciała. Pomimo tolerancyjnej postawy, jaką obiecywał wykazywać Villiers, nie miała zamiaru uchylać się od małżeńskich obowiązków po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Gideon nie interesował się nią przecież wcale. W ciągu ostatnich trzech lat zaledwie kilka razy zdołała uchwycić jego spojrzenie. Wiedziała, że Gideon jest na balu, bo poinformowała ją o tym Anna. Nie szukał Eleonory, podobnie jak ona jego. A jeśli złoży przysięgę, na pewno jej nie złamie. Podobnie jak dotrzymała przyrzeczeń, które dali sobie ona i Gideon, mimo że były one tylko ich prywatną sprawą. Villiers uśmiechnął się, a ona po raz kolejny zatrzymała wzrok na jego kształtnych ustach. - Doceniam te słowa. - Docenia pan?
Skinął głową. - Jak każdy książę, muszę mieć dziedzica. Ale poza tym nie mogę powiedzieć, abym szczególnie pragnął dzieci. - A mimo to ma pan ich kilkoro - zauważyła. - Przez lekkomyślność - odparł. - I głupotę - dodała, zanim ugryzła się w język. - To również - przyznał. - Muszę mieć dziedzica, ale będę szczęśliwy, prowadząc spokojny żywot u boku żony, która nie jest zainteresowana moimi walorami, o ile je mam. Będę jednak wymagał zachowania dyskrecji. Bez wątpienia była to najbardziej szokująca rozmowa w życiu Eleonory. Jej matka już dawno by zemdlała. - A pan będzie postępował jak dotąd? - Pyta pani o to, czy pojawią się kolejne przypadkowe dzieci pod moim dachem? - Gdy potwierdziła skinieniem głowy, odpowiedział: - Zdecydowanie nie. Jestem w pełni świadom, że tak nieroztropne podejście do współżycia to idiotyzm. - Przerwał. - Być może pani o tym nie wie, ale istnieją sposoby zapobiegania poczęciu. Jako młody człowiek nie dbałem o to, by je stosować. Skinęła głową po raz kolejny. Znała te sposoby. Zmrużył oczy. - Jest pani niezwykle interesującą młodą damą, lady Eleonoro. - Dlaczego postanowił pan przyjąć nieślubne dzieci pod swój dach? - W zeszłym roku byłem bliski śmierci, gdy zostałem ranny w pojedynku - powiedział beznamiętnie, jakby przekazywał suchą
informację. - Stoczyłem pojedynek w obronie honoru narzeczonej i przegrałem. - Najwyraźniej również stracił pan narzeczoną - stwierdziła chłodno, starając się, by nie zabrzmiało to melodramatycznie. Jak należało się spodziewać, wyraźnie się odprężył. - To prawda. Hrabia Gryffyn, brat księżnej Beaumont, zwyciężył w pojedynku i zdobył dziewczynę, a ja, ciężko ranny, o mały włos nie znalazłem się na tamtym świecie. - I leżąc na łożu śmierci, ślubował pan, że się ożeni? - Zamrugał. Miał bardzo długie rzęsy. - Nie - domyśliła się. - Ślubował pan, że zajmie się własnymi dziećmi. - Dokładnie tak - potwierdził. - Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że nie miałem pojęcia, gdzie one są. - To więcej niż lekkomyślność - powiedziała. - To hańba. - Łożyłem na nie. - Pochylił się nagle i wyjął z basenu garść kwiatów. Na powierzchni wody rozeszły się niewielkie fale. - Kiedy zażądałem adresów, mój prawnik wręczył mi ich niekompletną listę i zniknął z setkami funtów, które mu powierzyłem. - A to niespodzianka. - Okazało się, że przenosił dzieci z miejsc, w których zostały umieszczone, w gorsze warunki, a pieniądze, które łożyłem na ich utrzymanie, zabierał dla siebie. Villiers wrzucił kwiaty z powrotem do basenu. Opadły na dywan z fiołków. - Ale nie do przytułków!
- Nawet gorzej - powiedział ze spokojem. - W przytułku można dociekać ojcostwa. Na razie udało mi się odnaleźć najstarszego syna, Tobiasza. Pracował jako wyławiacz cennych przedmiotów z dna Tamizy. - Do licha - rzuciła przyciszonym głosem. - Dama, która przeklina! Znowu przybrał kpiący ton. Zignorowała to. - Ile lat ma Tobiasz? - Trzynaście. Ostatnio odszukałem Violet, która ma sześć lat. Była w domu publicznym. Ufam, że jest za mała, aby wiedzieć, co ją czekało. I nie została wykorzystana. Eleonora zadrżała. - To straszne. - Colin ma jedenaście lat i przyuczano go do zawodu tkacza. - To troje... Co z pozostałymi? I gdzie są ich matki? - Widzi pani - ciągnął ponuro - zaproponowałem ich matkom, że zabiorę dzieci zaraz po urodzeniu. Pomyślałem, że będzie im lepiej pod moją opieką niż pod opieką kurtyzany. - Co za ironia losu. - Jedna z matek odmówiła. Genevieve mieszka ze swoją matką w Surrey. - A więc ma się dobrze. - Tak. Mój prawnik przestał wysyłać pieniądze na utrzymanie, ale jej matka zdołała jakoś związać koniec z końcem. - Wracając do dawnej profesji?