mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

James Eloisa - Ogrody marzen

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Ogrody marzen.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1434 stron)

Erica James Ogrody marzeń

Przełożyła Małgorzata Żbikowska Klub ogrodnika to miejsce, w którym spotykają się najróżniejsi ludzie. Niektórzy z nich za równo przyciętym żywopłotem skrywają bolesne tajemnice. Teraz grupa klubowiczów wyrusza do Włoch, na fantastyczną wycieczkę do krainy ogrodów i jezior. Dla każdego z nich ta wyprawa ma inne znaczenie... Lucy, którą wciąż dręczy przeszłość, ma nadzieję zobaczyć we Włoszech ojca, z którym po raz ostatni rozmawiała jako nastolatka. Owdowiały przed pięciu laty, poświęcający się pracy i opiece nad tetryczejącym wujem Conrad jedzie

na wycieczkę dla marudnego staruszka i świętego spokoju. Helen, której mąż spędza większość czasu poza domem, rozpaczliwie potrzebuje przyjaciół... Dla wielu z nich te wakacje okażą się najważniejszymi w życiu. Edwardowi i Samuelowi – najlepszym istotom, jakie wyhodowałam Podziękowa n i a Jeszcze raz dziękuję rodzinie Morrisów za pomoc i wiedzę. Dziękuję Lis, za

poświęcony mi czas i umiejętności. Jestem ogromnie wdzięczna moim wspaniałym włoskim przewodniczkom, Monice Luraschi i Ricie Annunziacie, które przekazały mi bezcenne informacje o terenach wokół jeziora Como, a w szczególności o takich miejscowościach, jak Villa Balbianello, Villa Carlotta i Bellagio. Tantegrazie. Dziękuję również personelowi, a zwłaszcza Francescowi i jego wspaniałemu zespołowi z Grand Hotelu w Villa Serbelloni, którzy umilili mi pobyt. Dziękuję także Elianowi Toye'owi Southerdenowi za wysiłek, jaki włożył

w moją naukę włoskiego, chociaż byłam pewnie jego najgorszą uczennicą. Grazie mille. Specjalne podziękowania należą się Bev Hadwen za intuicję i cierpliwość, i za stworzenie mi „Ogrodu marzeń". Wielkie dzięki należą się Johnowi i Lesley Jenkinsom z ogrodu Wollerton Old Hall w Shropshire za podsunięcie mi pomysłu na miejsce akcji jednej ze scen książki i za to, że potrafią inspirować tak wiele osób. Nieustające wyrazy wdzięczności kieruję do całego wydawnictwa „Orion", ze szczególnym

uwzględnieniem pana Keatsa (choćby za niekonwencjonalne koszule i niesamowite dowcipy) oraz pana Taylora za ukończenie czterdziestu lat (Ach! Ach!). Oczywiście dziękuję Kate Mills, Genevieve Pegg, Jonowi Woodowi, Jo Carpenterowi, łanowi Dimentowi, Jo Dawsonowi, Emmie Noble, Debbie z działu graficznego (te nowe okładki są świetne) i na koniec Susan, która tak skutecznie potrafi brać do galopu. To był wyjątkowy rok. Ogród jest rozkoszą dla oka i ulgą dla ziemi; łagodzi gwałtowne namiętności

i daje przyjemność, która jest przedsmakiem raju Sa'di (1184- 1291) Swanmere Rozdział pierwszy Tego dnia ostatnim zajęciem Lucy było podlewanie roślin. Lubiła to robić, gdyż czynność ta nie tylko rozbudzała w niej instynkt opiekuńczy, ale również dawała poczucie władzy. Trzymając gumowy wąż, wyobrażała sobie, że dzierży naładowaną strzelbę, a w takiej chwili nikt rozsądny nie ośmieliłby się jej przeciwstawić.

Po raz pierwszy doświadczyła tego, gdy miała piętnaście lat. Nerwowy nauczyciel biologii został wezwany do telefonu w samym środku wykładu o kiełkowaniu nasion i powierzył jej opiekę nad rozpadającą się szkolną cieplarnią. Jego żona była w ciąży, a termin rozwiązania minął dwa tygodnie temu. - N-niczego n-n-ie r-r-uszajcie, do- opóki nie wrócę - powiedział, oddalając się pospiesznie. Równie dobrze mógłby powiedzieć: „R- r-róbcie co-o chcecie. O-o-obróćcie wszystko w ru-uinę".

W odpowiedzi grupa koleżanek Lucy rozpięła bluzki i podwiązała je w talii tak, by wyeksponować pępki, po czym rozsiadła się na wypalonej słońcem trawie, częstując się podawanym z rąk do rąk papierosem. Pozostała część klasy postanowiła znaleźć jakieś inne zajęcie. Lucy dostrzegła starannie zwinięty wąż do podlewania i kran, więc nie namyślając się, ustawiła plastikowe i gliniane doniczki na półce w głębi cieplarni, odkręciła kran i poczęła celować w nie wężem. Pierwsza gliniana doniczka, trafiona strumieniem wody, spadła z hukiem na podłogę i rozbiła się. Za nią poszły następne. Okrzyki zachęty ze

strony kolegów sprawiły, że zwiększyła ciśnienie wody i postanowiła rozprawić się z plastikowymi doniczkami, które zaczęły fruwać na wszystkie strony i niczym wielkie pociski odbijały się od szklanych szyb. Do najbardziej spektakularnych należał moment, gdy gliniana doniczka rozbiła szybę. Zupełnie jak w filmie. Nigdy w życiu tak się nie bawiła. Dziewczęta, które leżały na trawie, wystawiając twarze do słońca, przyszły sprawdzić, co to za hałas. Ich przemądrzałe, pełne wyższości miny wyzwoliły w Lucy złe instynkty. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, skierowała wąż w stronę

znienawidzonych koleżanek, które nieustannie paplały o swoich ojcach, ich grubych portfelach i o tym, jakie to musi być okropne dla Lucy, że jej własny ojciec ją olewa. Tymczasem to ona go olewała. Silny strumień wody zmył szyderstwo z ich twarzy. Cofnęły się przerażone, z trudem chwytając oddech. Lucy triumfowała. Była niezwyciężona. Była kimś. Niestety, znalazła się w kłopotach. Nauczycielka przysłana w zastępstwie pana Forbesa ujrzała coś, co według relacji przekazanej później dyrektorce szkoły - zdaniem Lucy znacznie przesadzonej -

przypominało scenę z filmu katastroficznego. - Pani Gray - powiedziała dyrektorka o twarzy podobnej do sosnowej szyszki, gdy następnego dnia wezwano matkę Lucy. - W naszej szkole nie tolerujemy tego rodzaju chuligań- skich wybryków. Będę zmuszona zawiesić Lucy do końca semestru w nadziei, że wykorzysta ten czas do zastanowienia się nad swoim postępowaniem i co ważniejsze, nad swoją przyszłością. - Przyszłością? - powtórzyła matka Lucy. - Co pani przez to rozumie?

- Ze być może pani uzna, że atmosfera w Fair Lawns nie jest dla Lucy odpowiednia. Sugestia była jasna i wyraźna. Lucy Gray ze swoim niedbałym traktowaniem lekcji, zuchwałością, nieuznawaniem autorytetów i szczególnym podejściem do prawdy i uczciwości, stwarzała problemy. Pytanie: „Czy mam pani przypomnieć, pani Gray, incydent z podrobionym usprawiedliwieniem nieobecności?" -

nie było zaproszeniem do powrotu do Fair Lawns. - Nie pojmuję, dlaczego mnie to martwi - powiedziała Fiona Gray, gdy odjeżdżały z pospiesznie spakowanym kufrem Lucy, wciśniętym do bagażnika samochodu. - Czemu wciąż mi to robisz? Lucy wychyliła się przez okno i pomachała na pożegnanie koleżankom zgromadzonym na końcu wysadzanego kasztanami podjazdu, po czym odchyliła się na oparcie i ściągnęła okropne szkolne buty. Nie będzie ich już potrzebowała. Błyskawicznym ruchem ręki, tak by matka nie zauważyła,

wyrzuciła je przez okno. Równie ohydne pończochy podzieliły los butów. Oparła bose stopy na desce rozdzielczej samochodu. - Oświeć mnie, mamo, co ja takiego wciąż robię? - Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Przynosisz wstyd. Jak gdyby problemy z twoim ojcem nie wystarczały. Co ja złego zrobiłam? Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? I gdzie, u licha, znajdę szkołę, która cię przyjmie? - Zawsze możesz znaleźć czas między bieganiem po sklepach a pracą społeczną i uczyć mnie w domu. - Na twarzy matki pojawił się wyraz

przerażenia. - Spójrz prawdzie w oczy, mamo. Jestem trudnym dzieckiem. - Nie trudnym, tylko zdziczałym. Cud, że tak długo wytrwałaś w Fair Lawns. To wszystko przez twojego ojca. A kogo wszyscy winią? Mnie! To mnie się oskarża, że jestem złą matką, choć robię, co mogę. Zdejmij nogi z deski rozdzielczej i spróbuj zachowywać się jak dama. - Pani Gray westchnęła głęboko. - Ludzie nie mają pojęcia, jak ciężko jest być matką trudnego dziecka. To była jedna z dobrze znanych tyrad matki. Biedna mama. Odbierała wszystko tak osobiście, jakby każda

katastrofa na świecie plamiła jej dobre imię. Czternaście lat później matka wciąż zachowywała się tak, jakby Lucy robiła wszystko, aby ją zirytować i zmartwić. Nie miało znaczenia, że córka dorosła. W ubiegłym tygodniu skończyła dwadzieścia dziewięć lat i była uosobieniem dobrych manier. Matka nadal widziała w niej nieznośną nastolatkę, która zamieniała jej życie w piekło. Po latach Lucy zrozumiała, że prawdopodobnie przysporzyła tylu kłopotów z powodu rozstania rodziców i chociaż w końcu się z matką dogadała, sytuacja z ojcem była zupełnie inna. Po prostu dla niej nie istniał. Nic, co

powiedział lub zrobił, nie mogło zrekompensować krzywdy, jaką wyrządził swoim odejściem. Stosunki z matką ostatnio znacznie się poprawiły, ale pozostały punkty sporne. Na przykład to, jak Lucy zarabiała na życie. W podręczniku Fiony Gray Jak zrobić karierę nie przewidziano pracy w centrum ogrodniczym. Uważała, że w ten sposób córka do niczego nie dojdzie. Jakby matka sama zrobiła karierę. Potem pojawiał się następny temat. - Dlaczego nie zmienisz stylu ubierania

się? Ludzie wezmą cię za przybłędę. Czy to taka zbrodnia ładnie się ubierać? Chyba nie jesteś lesbijką? Ale największym problemem Fiony był fakt, że Lucy nie wykazywała najmniejszych skłonności do stabilizacji i wyjścia za mąż. -Jeżeli będziesz z tym zwlekać, stracisz najlepszych kandydatów. Pozostaną same wyskrobki i niedołęgi. Za każdym razem, gdy pojawiał się ten temat, Lucy miała ochotę odpowiedzieć, że wczesne wyjście za mąż nie uchroniło Fiony przed mężem niedołęgą - mężczyzną, który trafił w ramiona

pewnej Włoszki, znacznie od niego młodszej - wiedziała jednak, że lepiej nie wspominać Marcusa Graya. Jego obecność, a raczej nieobecność, pozwoliła mu zyskać pozycję gwiazdy w ich rodzinnym dramacie bez konieczności zapewnienia mu miejsca w domu. Jak na ironię, chociaż przekonywała Lucy, żeby znalazła sobie .jakiegoś miłego chłopca", sama nie spieszyła się do ponownego zamążpójścia. Rok temu pojawił się jednak Charles Carrington, serdeczny, prostoduszny człowiek i jednocześnie zatwardziały kawaler.

Musiał być chyba najodważniejszym z mężczyzn, skoro zaakceptował Fionę. A może miał grubą skórę? W efekcie szalonego romansu porwał Fionę z miasteczka Swanmere w południowym Cheshire do okazałego wiejskiego domu w Northamptonshire i Lucy została sama. - Nie masz nic przeciwko temu? - spytała matka, pokazując obrączkę wysadzaną brylantami. Wyjaśniła, że ich życie się zmieni. Jakby to nie było oczywiste. - Mamo, jestem już dużą dziewczynką. Jedź i baw się dobrze.

Zasłużyłaś na to. - Dlaczego nie zamieszkasz z nami? Jestem pewna, że Charles nie miałby nic przeciwko temu. - Ostatnią rzeczą, jakiej Charles potrzebuje, to pasierbica wałęsająca się po domu. Poza tym mam tu pracę i przyjaciół. Te słowa wywołały pogardliwe cmoknięcie językiem. Dezaprobata, z jaką Fiona odnosiła się do pracy Lucy w centrum ogrodniczym Meadowlands, dotyczyła również Orlanda. Matka uważała, że ma na nią fatalny wpływ. Orlando Fielding, młodszy o rok syn jej

szefa, był najlepszym przyjacielem Lucy, a od pięciu miesięcy lokatorem. Poznali się, gdy miała szesnaście lat i zaczęła pracować w weekendy i dni wolne od zajęć szkolnych w centrum ogrodniczym prowadzonym przez jego ojca. Orlando, który mu pomagał od chwili, gdy był na tyle duży, aby nosić worki z kompostem i używać odpowiedzialnie węża do podlewania, dostał polecenie wprowadzenia jej w arkana sztuki ogrodniczej. Wkrótce nawiązała się między nimi przyjaźń. Tak dobrze się rozumieli, że ludzie często brali ich za rodzeństwo. Ku rozczarowaniu ojca Orlando nie chciał przejąć rodzinnego biznesu.

Zrobił dyplom z botaniki, a potem roczny kurs projektowania ogrodów i założył własną firmę. Ale z pieniędzmi było u niego krucho i nie chcąc, aby zhańbił się powrotem na łono rodziny, Lucy zaproponowała, aby przeprowadził się do niej, skoro matka wyjechała. Gdy skończyła podlewanie, nikogo już prawie nie było i miejsce wydawało się opustoszałe. Zwinęła wąż, spytała Hugh czyjestjeszcze coś do zrobienia, zarzuciła na ramiona mały plecak i wsiadła na rower. Pedałując do domu w promieniach zachodzącego słońca, zastanawiała się, czy przyjść jutro do pracy w szortach.