mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Kenyon Sherrilyn - Mroczny Łowca 7 - Taniec z diabłem

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Kenyon Sherrilyn - Mroczny Łowca 7 - Taniec z diabłem.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 118 osób, 66 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 425 stron)

Kenyon Sherrilyn Mroczny łowca 03 Taniec z diabłem Zarek jest najniebezpieczniejszym z Mrocznych Łowców. Przetrwał żywot jako rzymski niewolnik i wieki jako Mroczny Łowca na wygnaniu. Nikomu nie ufa. Z powodu uporczywego odmawiania wykonywania czyichkolwiek rozkazów, trzymany jest w odosobnieniu na Alasce, gdzie jego działalność pozostaje mocno ograniczona i ściśle obserwowana. Wielu boi się, że pewnego dnia Zarek wykorzysta swoje moce nie tylko przeciwko wampirom, ale i ludziom...

PROLOG NOWY ORLEAN DZIEŃ PO MARDIGRAS Zarek rozsiadł się wygodnie, kiedy helikopter wystartował. Leciał do domu, na Alaskę. Bez wątpienia czekała go tam śmierć. Jeśli nie zabije go Artemida, z pewnością zrobi to Dionizos. Bóg wina i nieumiarkowania jasno dał wyraz swojemu niezadowoleniu z powodu zdrady Zareka i powiedział wprost, jak zamierza go ukarać. Dla szczęścia Sunshine Runningwolf Żarek zadarł z bogiem, który bez wątpienia zafunduje mu gorsze okropieństwa od tego, czego Mroczny Łowca doświadczył jako człowiek. Tyle że Żarek miał to gdzieś. Niewiele spraw w życiu i śmierci w ogóle go ruszało. Nadal nie wiedział, dlaczego nadstawił tyłka, stając w obronie Talona i Sunshine, oprócz tego, że wkurzanie ludzi to jedyne, co sprawiało mu prawdziwą przyjemność.

Zerknął na plecak leżący obok jego stóp. Niewiele myśląc, wyjął z niego ręcznie zrobioną misę, którą podarowała mu Sunshine, i przyjrzał się jej. Pierwszy raz w życiu ofiarowano mu coś, za co nie musiał zapłacić. Przesunął dłońmi po zawiłych wzorach wyrzeźbionych przez Sunshine. Pewnie pracowała nad tą misą wiele godzin. Pieszcząc ją swymi czułymi rękami. „Poświęcają czas lalce z gałganków, która nabiera dla nich wielkiego znaczenia, i płaczą, gdy się im ją odbierze... Cytat z Małego księcia zabrzmiał mu w myślach. Sunshine poświęciła tej misie dużo czasu i bez specjalnego powodu oddała mu owoc swojej ciężkiej pracy. Pewnie nawet nie miała pojęcia, jak bardzo go poruszył jej prosty dar. - Naprawdę jesteś żałosny - mruknął do siebie pod nosem, ściskając misę i krzywiąc usta z odrazą. - Dla niej to nic nie znaczy, a ty z powodu tego bezwartościowego kawałka gliny skazałeś się właśnie na wieczną śmierć. Zamknął oczy i przełknął ślinę. Taka była prawda. Po raz kolejny umrze bez powodu. - i co z tego? Niech umrze. Jakie to ma znaczenie? Jeśli nie zabiją go po drodze, powalczy trochę przed śmiercią, a porządne walki zdecydowanie zbyt rzadko zdarzały się na Alasce. Brakowało mu prawdziwych wyzwań.

Wściekły na siebie i na cały świat, Żarek roztrzaskał misę siłą woli, a potem strzepnął pył ze spodni. Wyjął odtwarzacz MP3, przewinął do „Hair of the Dog" Nazarem, założył słuchawki i czekał, aż Mike rozjaśni szyby helikoptera i wpuści śmiercionośne słońce. W końcu za to właśnie zapłacił Giermkowi Dionizos i jeżeli Mike ma chociaż za grosz rozumu, wykona polecenie, bo w przeciwnym wypadku szybko pożałuje, że tego nie zrobił.

ROZDZIAŁ 1 Acheron Partenopajos był mężczyzną mającym wiele sekretów i wiele mocy. Jako przywódca Mrocznych Łowców i pierwszy z ich rodzaju, już ponad dziewięć tysięcy lat temu ustanowił siebie jako bufor między Łowcami a boginią łowów, Artemidą, która ich stworzyła. Było to zadanie rzadko sprawiające mu radość, i pozycja, której serdecznie nienawidził. Niczym uprzykrzone dziecko Artemida niczego tak nie uwielbiała, jak prowokować go tylko po tó, żeby zobaczyć, na ile jej pozwoli, zanim w końcu ją usadzi. Łączył ich skomplikowany związek opierający się na równowadze mocy. On jeden potrafił sprawić, że bogini zachowywała spokój i myślała racjonalnie. Przeważnie. Ona tymczasem umożliwiała mu dostęp do jedynego źródła pożywienia, którego potrzebował, by pozostać człowiekiem. Pełnym współczucia. Bez niej stałby się pozbawionym duszy zabójcą, gorszym nawet od Daimonów żerujących na rodzaju ludzkim.

Ona zaś bez niego nie miałaby ani serca, ani sumienia. W noc święta MardiGroswytargował, że Artemida odda Talonowi duszę, pozwoli mu zakończyć służbę Mrocznego Łowcy i spędzić resztę wiecznego życia u boku kobiety, którą kocha. W zamian za to Acheron obiecał zostać na dwa tygodnie jej niewolnikiem. Talona zwolniono z obowiązku polowania na wampiry i inne demoniczne stworzenia, które krążyły po świecie w poszukiwaniu nieszczęsnych ofiar. W tej chwili, dopóki był zamknięty w świątyni Artemidy, Ash nie mógł używać większości swych mocy i tylko od kaprysu bogini zależało, czy poinformuje go o postępach w polowaniu na Zareka. Wiedział, że Żarek czuje się zdradzony, i ta świadomość go dręczyła. Jak nikt inny wiedział, co to znaczy zostać zupełnie samemu, przetrwać tylko dzięki instynktowi, i mieć wokół siebie wyłącznie wrogów. Nie mógł znieść myśli, że jeden z jego ludzi właśnie tak się czuje. - Chcę, żebyś odwołała Tanatosa - powiedział, siadając na marmurowej posadzce, u stóp Artemidy. Bogini leżała wyciągnięta na tronie o barwie kości słoniowej, który zawsze przypominał Acheronowi wyściełany szezlong. Mebel był dekadencki i miękki - prawdziwe ucieleśnienie hedonistycznej przyjemności. Artemida uwielbiała wygodę. Uśmiechnęła się leniwie i położyła się na plecach. Jej białe, zwiewne peplum więcej odsłaniało niż zakrywało, a kiedy się obróciła, całkiem odsłoniła się przed Ashem od pasa w dół.

Acheron beznamiętnie spojrzał jej w oczy. Obrzuciła jego ciało rozpalonym, pożądliwym spojrzeniem. Był półnagi - miał na sobie tylko obcisłe spodnie z czarnej skóry. Zadowolenie błyszczało w jej zielonych oczach, kiedy bawiła się pasemkiem długich jasnych włosów łowcy, przesłaniającym ślad po ugryzieniu na jego szyi. Była nakarmiona i zadowolona z jego towarzystwa. Całkiem odwrotnie niż on. - Nadal jesteś słaby, Acheronie - powiedziała cicho -i nie możesz niczego ode mnie żądać. Poza tym, twoje dwa tygodnie u mnie dopiero się zaczęły. Gdzie uległość, którą mi przyrzekłeś? Podniósł się powoli i stanął nad nią. Oparł ręce po obu stronach jej głowy i pochylił się, aż ich nosy niemal się zetknęły. Jej oczy zrobiły się nieco większe - wystarczająco, żeby wiedział, że wbrew swym słowom, Artemida dobrze wie, które z nich jest potężniejsze, niezależnie od jego osłabienia. - Odwołaj swojego pupilka, Artie. Mówię serio. Już dawno powiedziałem, że nie ma potrzeby, by Tanatos polował na moich Łowców, i mam dosyć twoich gierek. Ma wrócić do klatki. - Nie - odparła niemalże nadąsana. - Żarek ma umrzeć. I cześć pieśni. W chwili, w której pojawił się w wieczornych wiadomościach i pokazano, jak zabija Daimony, naraził na niebezpieczeństwo wszystkich Mrocznych Łowców. Nie możemy pozwolić, by ludzie kiedykolwiek się o nich dowiedzieli. Gdyby znaleźli Zareka... - Kto go znajdzie? Siedzi zamknięty pośrodku nicości, i to z powodu twojego okrucieństwa.

- Nie ja go tam umieściłam, tylko ty. Chciałam go zabić, a ty się nie zgodziłeś. To twoja wina, że skazano go na Alaskę, więc mnie nie obwiniaj. Ash wydął usta. - Nie zamierzam skazać człowieka na śmierć, bo ty i twoje rodzeństwo zabawiliście się jego życiem. Pragnął innego losu dla Zareka. Na razie jednak nikt -ani żaden z bogów, ani sam Żarek - nie chciał z nim współpracować. Niech szlag trafi wolną wolę. Wszyscy mieli przez nią więcej problemów niż to warte. Artemida zmrużyła oczy. - Dlaczego tak bardzo ci zależy? Zaczynam być zazdrosna o tego Mrocznego Łowcę i miłość, jaką go darzysz. Ash odsunął się od niej. Troskę o jednego z jego ludzi zamieniła w coś obleśnego. No jasne, była w tym świetna. To, co czuł do Zareka, to braterska więź. Rozumiał go lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedział, dlaczego łowca atakował napędzany gniewem i frustracją. Nawet pies zniesie tylko pewną liczbę kopniaków, a potem zacznie gryźć. Niewiele brakowało, by Acheron stał się właśnie taki, nie potrafił więc obwiniać Zareka o to, że dawno temu zamienił się we wściekłego psa. Mimo wszystko, nie mógł pozwolić, żeby Żarek zginął. Nie w ten sposób. Nie z powodu czegoś, czemu nie był winny. Incydent w zaułku w Nowym Orleanie, gdzie Żarek zaatakował policjantów, został zaplanowany przez Dionizosa po to właśnie, by ujawnić istnienie Zareka

ludziom i sprowokować Artemidę do rozpoczęcia polowania na Mrocznego Łowcę. Jeżeli Tanatos albo Giermkowie go zabiją, Żarek stanie się bezcielesnym Cieniem, skazanym na wieki na krążenie po świecie. Będzie wiecznie głodny i będzie wiecznie cierpiał. Na zawsze pozostanie w bólu. Ash skrzywił się na to wspomnienie. Nie mogąc znieść tej myśli, ruszył do drzwi. - Dokąd idziesz? - spytała Artemida. - Znaleźć Temidę i powstrzymać to, co zaczęłaś. Artemida nagle pojawiła się przed nim, zagradzając mu drogę do drzwi. - Nigdzie nie idziesz. - Więc odwołaj swojego psa. -Nie. - Dobrze. Ash spojrzał na prawą rękę, na której od ramienia do nadgarstka ciągnął się tatuaż przedstawiający smoczycę. - Simi - rozkazał - przybierz ludzką formę. Smok oderwał się od skóry i przybrał kształt demonicznej młodej kobiety, mającej nie więcej niż trzy stopy wzrostu. Bez trudu podfrunęła na prawe ramię Acherona. W tym wcieleniu miała granatowo-czarne skrzydła, chociaż zwykle wolała kolor bordowy. Ciemniejsza barwa skrzydeł w połączeniu z odcieniem jej oczu mówiła Ache-ronowi, jak bardzo źle czuła się na Olimpie. Oczy miała białe, obwiedzione czerwienią, a długie złociste włosy falowały wokół jej ciała. Miała czarne rogi - raczej piękne niż złowieszcze - i długie spiczaste uszy.

Powłóczysta czerwona suknia otulała gibkie, muskularne ciało, którego rozmiary Simi potrafiła dowolnie zmieniać: od jednego cala do ośmiu stóp wzrostu w ludzkiej formie, lub osiemdziesięciu stóp, gdy przybierała postać smoka. - Nie! - wykrzyknęła Artemida, próbując swoimi mocami powstrzymać Charuna. Nie zrobiło to najmniejszego wrażenia na Simi, którą wezwać i kontrolować potrafili jedynie Ash i jego matka. - Co chcesz, akri. - spytała Simi Asha. - Zabij Tanatosa. Błysnęła kłami, zacierając ręce z radości, i rzuciła złowrogi uśmieszek Artemidzie. - Och, cudownie! Mogę wreszcie wkurzyć rudą boginię! Artemida spojrzała błagalnie na Asha. - Umieść to z powrotem na swojej ręce. - Zapomnij. Nie tylko ty masz zabójcę na swoje rozkazy. Osobiście uważam, że to będzie ciekawe, zobaczyć, jak długo Tanatos wytrzyma w starciu z moją Simi. Artemida pobladła. -Nie wytrzyma długo, akri - powiedziała Ashowi Simi, posługując się atlantydzkim terminem oznaczającym „pana i władcę". Mówiła cicho, ale głos miała mocny i śpiewny, brzmiący niemal jak muzyka. - Tanatos to pieczeń. - Uśmiechnęła się do Artemidy. - A ja lubię pieczenie. Powiedz mi tylko, jak go sobie życzysz, akri, według normalnego przepisu czy wypieczonego na chrupko? Osobiście wolałabym na chrupko. Jeśli ich wysmażyć na głębokim oleju, to naprawdę głośno chrupią. Ach, przypomniałam sobie, że potrzebuję tartej bułki. Artemida głośno przełknęła ślinę.

- Nie możesz nasłać tego czegoś na Tanatosa. Tylko ty potrafisz nad tym zapanować. - Ona robi tylko to, co jej każę. - To coś stanowi poważne zagrożenie, z tobą czy bez ciebie. Niech Zeus broni, żeby kiedykolwiek pojawiło się samo w ludzkim świecie. - Stanowi mniejsze zagrożenie niż ty i często bywa tam sama - żachnął się Acheron. - Nie mogę uwierzyć, że tak niefrasobliwie wypuszczasz to na świat. Co ty sobie myślisz? Kiedy oni się sprzeczali, Simi latała po pokoju, sporządzając listę w małym, oprawnym w skórę notesie. - Och, pomyślmy. Potrzebuję ostrego sosu do pieczeni. Koniecznie pary rękawic kuchennych, bo będzie gorący po tym, jak go opiekę na żywym ogniu. Potrzebuję paru jabłonek na opał, żeby mięso miało przyjemny, jabłkowy aromat. To poprawi pieczeń, bo nie cierpię tego Daimonowego posmaku, fuj! - Co to robi? - spytała Artemida, kiedy zdała sobie sprawę, że Simi mówi do siebie. - Simi przygotowuje listę rzeczy, których potrzebuje, żeby zabić Tanatosa. - To brzmi tak, jakby zamierzało go zjeść. - Najpewniej. Artemida zmrużyła oczy. - Nie może go zjeść. Zabraniam. Ash zaśmiał się ponuro. - Może zrobić, co zechce. Sam nauczyłem ją gospodarności.

Simi zatrzymała się, podniosła głowę znad listy i prychnęła na Artemidę. - Simi bardzo dba o środowisko. Zjada wszystko z wyjątkiem kopyt. Nie lubię kopyt, bo od nich bolą mnie zęby. - Spojrzała na Asha. -Tanatos nie ma kopyt, prawda? - Nie, Simi, nie ma. Pisnęła z radości. - Ojej, będzie dziś dobre jedzonko. Dostanę Daimona na grill. Mogę już iść, akrp. Mogę? Mogę? Mogę? Proszę! Tańczyła wokół niego jak małe rozradowane dziecko na przyjęciu urodzinowym. Ash spojrzał na Artemidę. -To zależy tylko od ciebie, Artie. Będzie żył albo zginie, powiedz tylko słowo. - Nie, akri! - Simi jęknęła po krótkiej, pełnej zaskoczenia pauzie. Zabrzmiało to tak, jakby coś ją zabolało. - Nie proś jej o to. Ona nigdy nie daje mi się zabawić. To wredna bogini! Ash wiedział, jak bardzo Artemida nie cierpi przegrywać z nim w sporach. Jej oczy płonęły ledwie powstrzymywaną furią. - Czego ode mnie chcesz? - Mówisz, że Żarek nie potrafi normalnie żyć, że stanowi zagrożenie dla innych. Proszę tylko, żeby poddać go osądowi Temidy. Jeśli uznam, że Żarek zagraża otoczeniu, wtedy sam wyślę do niego Simi. Simi wyszczerzyła kły na Artemidę, która odwzajemniła się równie jadowitym uśmiechem. W końcu bogini spojrzała na Asha.

- Dobrze więc, ale nie ufam twojemu demonowi. Odwołam Tanatosa, a kiedy Żarek zostanie uznany winnym, poślę go, żeby z nim skończył. - Simi - powiedział Ash do swojej demonicznej towarzyszki - wróć do mnie. Wyglądała na zdegustowaną tym pomysłem. - „Wróć do mnie, Simi" — przedrzeźniała go, przekształcając się. - Nie smaż bogini. Nie smaż Tanatosa. - Parsknęła dziwnie, trochę jak koń. - Nie jestem jo-jo. Jestem Simi. Nie cierpię, kiedy przez ciebie cała się nakręcam, że kogoś zabiję, a potem mówisz mi „nie". Nie lubię tego. To nudne. Już w ogóle nie pozwalasz mi się zabawić. - Simi - powtórzył z naciskiem. Demon nadąsał się, przeleciał na jego lewą rękę i powrócił na biceps w formie stylizowanego ptaka. Ash roztarł rękę - zawsze czuł lekkie pieczenie, kiedy Simi opuszczała jego skórę lub na nią powracała. Artemida spojrzała ze złością na nową formę Simi. A potem obeszła Acherona, oparła się o jego plecy i musnęła dłonią wizerunek demona. - Pewnego dnia znajdę sposób, żeby pozbyć się tej bestii z twojej ręki. - Oczywiście - powiedział, z trudem znosząc dotyk bogini, kiedy opierała się o jego plecy i muskała jego skórę oddechem. To było coś, czego Ash nigdy nie potrafił znosić ze spokojem. Artemida dobrze wiedziała, jak tego nienawidził. Zerknął na nią przez ramię. - A ja pewnego dnia znajdę sposób, żeby pozbyć się bestii, która siedzi mi na plecach.

*** Astrid siedziała sama w atrium, czytając ulubioną książkę - Małego księcia Antoinea de Saint- Exupery'ego. Niezależnie od tego, ile razy ją czytała, zawsze znajdowała w niej coś nowego. A dziś potrzebowała znaleźć coś dobrego. Coś, co przypomniałoby jej, że istnieje piękno na świecie. Niewinność. Radość. Szczęście. A nade wszystko pragnęła odnaleźć nadzieję. Delikatny zefirek nadlatywał znad pachnącej bzem rzeki, przemykając między marmurowymi doryckimi kolumnami i owiewając biały wiklinowy szezlong, na którym siedziała Astrid. Przez chwilę towarzyszyły jej trzy siostry, ale je odesłała. Nawet one nie umiały jej pocieszyć. Zmęczona i pozbawiona złudzeń, szukała pocieszenia w książce. W niej widziała dobroć - dobroć, jakiej zabrakło ludziom, z którymi zetknęła się do tej pory. Nie było już przyzwoitości? Żadnej życzliwości? Czy ludzkość w końcu zdołała zniszczyć jedno i drugie? Jej siostry, chociaż bardzo je kochała, były równie bezwzględne jak wszyscy inni. Pozostawały całkowicie głuche na błagania i cierpienie tych, którzy nie byli z nimi spokrewnieni. Nic już ich nie wzruszało. Astrid nie pamiętała, kiedy płakała ostatni raz. Kiedy ostatnio się śmiała. Była odrętwiała. To odrętwienie było przekleństwem jej rodzaju.

Jej siostra Atty ostrzegła ją dawno temu, że jeśli zdecyduje się zostać sędzią, kiedyś ten dzień nadejdzie. Młoda, próżna i głupia Astrid niemądrze zignorowała ostrzeżenie, myśląc, że jej się to nie przytrafi. Nigdy nie zobojętnieje na ludzi i ich cierpienie. A jednak teraz tylko książki przybliżały jej uczucia innych ludzi. Chociaż nie mogła ich rzeczywiście „poczuć", to nieprawdziwe i przytłumione emocje bohaterów w jakimś stopniu ją pocieszały. I z tego powodu - gdyby jeszcze była do tego zdolna - zapłakałaby. Usłyszała, że ktoś nadchodzi. Nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył, co czyta, nie mówiąc już o tym, żeby zapytał dlaczego i zmusił ją do przyznania się, że straciła zdolność współczucia, schowała więc książkę pod poduszkę. Odwróciła się i zobaczyła matkę idącą po wypielęgnowanym trawniku, który skubały trzy cętkowane jelonki. Matka nie była sama. Towarzyszyli jej Artemida i Acheron. Długie rude włosy zwijały się uroczo wokół twarzy jej matki. Wyglądała na nie więcej niż trzydzieści lat. Nosiła dopasowaną niebieską koszulę z krótkimi rękawami i spodnie khaki. Nikt nie wziąłby jej za grecką boginię sprawiedliwości. Artemida miała na sobie klasyczne greckie peplum, a Acheron nosił typowe dla siebie czarne skórzane spodnie i czarny T-shirt. Długie jasne włosy opadały mu luźno na ramiona. Przeszedł ją dreszcz.

Zawsze tak było, gdy w pobliżu pojawiał się Acheron. Było w nim coś fascynującego, czemu nie sposób się oprzeć. A także coś przerażającego. Astrid nie znała nikogo, kto byłby do niego podobny. Był pociągający w takim sensie, którego w żaden sposób nie potrafiła określić. Zupełnie jakby sama jego obecność napełniała wszystkich pożądaniem tak ogromnym, że trudno było na niego patrzeć i nie chcieć zedrzeć z niego ubrania, rzucić go na ziemię i kochać się z nim przez całe wieki. Jednakże było w nim coś więcej niż seksapil. Kryło się też coś starożytnego i pierwotnego. Coś tak potężnego, że nawet bogowie się go bali. Również w oczach Artemidy dało się dojrzeć strach, kiedy szła obok niego. Nikt nie wiedział, co łączyło tych dwoje. Nigdy się nie dotykali, rzadko na siebie patrzyli. A jednak Acheron często odwiedzał Artemidę w jej świątyni. Kiedy Astrid była dzieckiem, ją też czasem odwiedzał. Bawił się z nią i uczył, jak panować nad swoimi ograniczonymi mocami. Przynosił jej niezliczone książki z przeszłości i przyszłości. To właśnie on podarował jej Małego księcia. Te wizyty skończyły się, kiedy weszła w wiek pokwita-nia i zdała sobie sprawę, jak pociągającym mężczyzną jest Acheron. Wtedy odsunął się od niej i pojawił się między nimi mur. - Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - zapytała Astrid, kiedy cała trójka ją otoczyła.

-Mam dla ciebie zadanie, najdroższa - powiedziała matka. Astrid skrzywiła się boleśnie. — Myślałam, że uzgodniłyśmy, że mogę wziąć sobie trochę wolnego. — Och, daj spokój - żachnęła się Artemida. - Potrzebuję cię, kuzyneczko. — Rzuciła wściekłe spojrzenie Acheronowi. - Trzeba odstrzelić pewnego Mrocznego Łowcę. Twarz Acherona pozostała obojętna, kiedy bez słowa patrzył na Astrid. Astrid westchnęła. Nie chciała tego robić. Przez tyle stuleci oceniała innych, że stała się emocjonalnym bankrutem. Zaczęła podejrzewać, że nie jest już w stanie poczuć cudzego bólu. A nawet własnego. Brak współczucia zniszczył jej siostry. Teraz obawiała się, że zniszczy i ją. — Są inni sędziowie. Artemida westchnęła zdegustowana. — Nie ufam im. Mają czułe serduszka i możliwe, że uznają go równie niewinnym, jak i winnym. Potrzebuję bezwzględnego, bezstronnego sędziego, który nie zawaha się przed dokonaniem tego, co słuszne i niezbędne. Potrzebuję ciebie. Astrid zjeżyły się włosy na karku. Przeniosła wzrok z Artemidy na Acherona, który stał z rękami skrzyżowanymi na piersi. Niewzruszony patrzył tymi swoimi upiornymi oczami jak dwa srebrne wiry. Nie pierwszy raz proszoną ją, by osądziła niebezpiecznego Mrocznego Łowcę, ale tym razem wyczuwała coś innego w postawie Acherona.

- Wierzysz, że jest niewinny? - spytała go. Skinął głową. - Nie jest niewinny - żachnęła się Artemida. - Zabije każdego bez zmrużenia oka. Nie ma skrupułów i troszczy się tylko o siebie. Acheron rzucił Artemidzie spojrzenie z ukosa, mówiące, że te słowa przypominają mu kogoś znajomego. To sprawiło, że Astrid nieomalże się uśmiechnęła. Artemida stanęła parę kroków z tyłu, żeby zrobić pozostałym miejsce, a Acheron przykucnął przed szezlongiem Astrid i spojrzał jej prosto w oczy. - Wiem, że jesteś zmęczona. Wiem, że chcesz z tym skończyć, ale nie ufam żadnemu innemu sędziemu w tej sprawie. Astrid zmarszczyła brwi, kiedy powiedział o sprawach, o których nikomu nie mówiła. Nikt nie wiedział, że chciała z tym skończyć. Artemida popatrzyła na Acherona złym okiem. -Dlaczego tak ci odpowiada wybrany przeze mnie sędzia? Do tej pory ani razu nie uznała nikogo niewinnym. - Wiem - odpowiedział niskim, melodyjnym głosem, który był jeszcze bardziej uwodzicielski niż jego niewiarygodnie przystojne oblicze. - Ale ufam, że Astrid postąpi właściwie. Artemida zmrużyła oczy. - Jaką sztuczkę chowasz w zanadrzu? Miał całkowicie beznamiętną twarz i nadal patrzył na Astrid tak badawczo, że było to aż niepokojące. - Żadnej.

Astrid rozważała przyjęcie tej misji tylko ze względu na Acherona. Nigdy wcześniej o nic jej nie prosił, a ona aż za dobrze pamiętała, ile razy ją pocieszał, gdy była dzieckiem. Był dla niej jak ojciec i starszy brat. - Jak długo muszę zostać? - spytała. - Jeśli udam się na Ziemię i okaże się, że Mrocznego Łowcy nie da się uratować, mogę się od razu wycofać? - Tak - odpowiedziała Artemida. - Właściwie, to im szybciej uznasz go winnym, tym lepiej dla nas wszystkich. Astrid odwróciła się do mężczyzny kucającego obok niej. - Acheronie? Pokiwał głową. - Podporządkuję się twojej decyzji. Artemida się rozpromieniła. - Zawarliśmy więc umowę, Acheronie. Dałam ci sędziego. W kącikach ust Acherona czaił się uśmieszek. - W rzeczy samej, dałaś. Artemida nagle się zaniepokoiła. Patrzyła to na Acherona, to na Astrid. - O czym wiesz, o czym ja nie wiem? — spytała go. Spojrzenie jasnych, migotliwych oczu przeszyło Astrid, kiedy Acheron powiedział cicho: - Wiem, że Astrid kryje w sobie głęboką prawdę. Artemida oparła ręce na biodrach. - To znaczy? - „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".

Astrid znowu przeszedł dreszcz, kiedy Acheron zacytował dokładnie tę linijkę z Małego księcia, którą czytała, gdy przyszli. Skąd wiedział, co czytała? Zerknęła w dół, żeby się upewnić, że książka jest dobrze schowana. Była. O, tak, Acheron Partenopajos był przerażającym mężczyzną. - Masz dwa tygodnie, córko - odezwała się cicho matka. - Jeśli osąd zajmie ci mniej czasu, niech i tak będzie. Ale, tak czy inaczej, po czternastu dniach los Zareka zostanie przypieczętowany twoją ręką.

ROZDZIAŁ 2 Żarek zaklął, gdy baterie w odtwarzaczu MP3 padły. Takie miał właśnie szczęście. Została im jeszcze bita godzina lotu i nie miał najmniejszej ochoty słuchać, jak Mike w kokpicie helikoptera jojczy i marudzi pod nosem, bo musi go odstawić na Alaskę. Chociaż odcięty od słońca ciemny przedział Zareka oddzielała od Mike'a gruba na stopę stal, Łowca słyszał pilota tak dobrze, jakby siedział obok niego. Gorzej jeszcze - Żarek nie cierpiał siedzieć w maleńkim przedziale dla pasażera, w którym miał wrażenie, że ściany na niego napierają. Za każdym razem, gdy się ruszył, uderzał w ścianę ręką albo nogą. Ponieważ jednak lecieli za dnia, nie miał wyboru - albo ta klitka, albo śmierć. Z jakiegoś powodu, którego nadal sam nie rozumiał, wybrał klitkę. Zdjął słuchawki i jego uszy natychmiast zaatakowało rytmiczne dudnienie śmigieł, szum porywistych zimowych wiatrów i rozmowa, którą Mike właśnie prowadził przez trzeszczące od zakłóceń radio.

- No więc zrobiłeś to? Żarek uniósł brew, słysząc niespokojny, nieznajomy męski głos. Ach, urok jego mocy. Słuchu mógłby mu pozazdrościć nawet Superman. Żarek wiedział, czego dotyczy rozmowa. Jego. A raczej jego zgonu. Mike'owi zaproponowano fortunę za zabicie go i od chwili, gdy jakieś dwanaście godzin temu opuścili Nowy Orlean, Żarek czekał, aż Giermek albo otworzy okna i wystawi go na śmiercionośne słońce, albo katapultuje jego klitkę i zrzuci go gdzieś, gdzie Łowca z pewnością natychmiast straci nieśmiertelność. Jednakże Mike się opieprzał i ciągle nie przyciskał guzika. Oczywiście, Żarek miał to wszystko gdzieś. Skrywał w zanadrzu jeszcze kilka sztuczek, których nauczy Mike'a, jeżeli tamten czegoś spróbuje. - Gdzie tam - odparł Mike, a śmigłowiec znowu bez ostrzeżenia przechylił się w lewo i Żarek uderzył ramieniem o ścianę przedziału. Zaczynał podejrzewać, że pilot robi to po prostu dla jaj. Śmigłowiec znowu się przechylił, ale tym razem Żarek był przygotowany. - Myślałem o tym. Naprawdę poważnie się nad tym zastanawiałem, ale wiesz, uznałem, że usmażenie drania to zdecydowanie zbyt łagodna kara. Wolę go raczej zostawić Giermkom Krwawego Rytuału, niech go załatwią powoli i boleśnie. Osobiście chciałbym usłyszeć, jak ten psychol błaga o litość, zwłaszcza po tym, co zrobił tym biednym, niewinnym gliniarzom. 27

W miarę jak Żarek słuchał, mięsień w żuchwie zaczął mu dygotać w rytm gwałtownego, wściekłego bicia serca. Aha, ci gliniarze byli naprawdę niewinni, jasne. Gdyby Żarek był śmiertelnikiem, to po laniu, jakie mu spuścili, byłby martwy albo leżał teraz w śpiączce. Głos w radiu znowu się odezwał. - Słyszałem od Wyroczni, że Artemida zapłaci podwójnie Giermkowi, który go zabije. Dodaj do tego jeszcze to, co zapłaci ci Dionizos. Osobiście uważam, że jesteś głupi, skoro to sobie odpuszczasz. - Na pewno, ale mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby dać sobie spokój. Poza tym, to ja muszę znosić humory i uszczypliwości tego dupka. Uważa, że taki z niego twardziel. Chcę zobaczyć, jak go trochę utemperują, zanim mu odetną głowę. Żarek przewrócił oczami, słysząc słowa Mike'a. Miał w nosie to, co ten facet myśli na jego temat. Nauczył się dawno temu, że warto próbować zbliżyć się do ludzi. Jedyne, co na tym zyskał, to kolejne kopniaki. Schował odtwarzacz MP3 do czarnego plecaka i skrzywił się, gdy rąbnął przy okazji kolanem w ścianę. Bogowie, wypuśćcie mnie z tej klitki. Miał wrażenie, że siedzi w sarkofagu. - Dziwię się, że Rada nie nadała Nickowi statusu Giermka Krwawego Rytuału, żeby mógł zapolować - odezwał się głos w radiu. - Ponieważ spędził z nim ostatni tydzień, myślałem, że to naturalne rozwiązanie. Mike prychnął. - Próbowali, ale Gautier odmówił.

- Dlaczego? - Nie mam pojęcia. Wiesz, jaki on jest. Nie lubi przyjmować rozkazów. Aż się zastanawiam, po co w ogóle inicjowano go na Giermka. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek Mroczny Łowca poza Acheronem albo Kyrianem zniósł tę jego wyszczekaną jadaczkę. - Aha, przemądrzały dzieciak. A skoro o tym mowa, mój Mroczny Łowca przesłał mi wiadomość na pager, więc lepiej, żebym wracał do pracy. Uważaj z Zarekiem i nie wchodź mu w drogę. - Nie martw się. Zamierzam go wyrzucić na miejscu i zostawić, żeby inni go wytropili, a sam zabiorę tyłek z Alaski szybciej, niż jesteś w stanie powiedzieć „Rumpel-stiltskin". Radio zamilkło. Żarek siedział w całkowitym bezruchu w ciemności i słuchał oddechu Mike'a w kokpicie. Więc ten kutas zmienił zdanie i go nie zabije. Wielka mi rzecz. Giermek pokazał wreszcie, że ma jaja i odrobinę mózgu. W jakimś momencie w ciągu ostatnich kilku godzin Mike musiał uznać, że samobójstwo nie jest rozwiązaniem. I za to Żarek pozwoli mu żyć. Jednakże za ten przywilej będzie musiał słono zapłacić. I niech bogowie mają w opiece resztę, która po niego przyjdzie. Na zmarzlinie pokrywającej prawdziwą Alaskę Żarek był niezwyciężony. W przeciwieństwie do innych Mrocznych Łowców i Giermków, miał za sobą dziewięćset lat szkoły przetrwania w arktycznym klimacie. Dziewięćset lat sam na sam z niezbadanym pustkowiem.