mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Kowalczuk Halina - Chata pod jemiołą

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Kowalczuk Halina - Chata pod jemiołą.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 364 stron)

Halina Kowalczuk Chata pod jemiołą

Chata pod Jemiołą to pensjonat, który naprawdę istnieje. Gdzie? Posłuchajcie: pewnego lata moja rodzina zadecydowała, że koniec z wakacjami nad Bałtykiem, gdzie tylko deszcz, wiatr i zimno, wciska się w każdy zakamarek ubrania. Wyjeżdżamy do Zakopanego! No tak, ale najpierw trzeba znaleźć jakieś tanie lokum i to najlepiej z wyżywieniem. I tak szusując po Internecie, znalazłam pensjonat „Chata pod jemiołą". Od pierwszych dni pobytu pokochałam nie tylko sam dom, widok z okien (na Giewont), ale przede wszystkim wspaniałą rodzinną atmosferę stworzoną przez właścicieli. Tu nie czujesz się nigdy sama, tu właścicielka ma codziennie dla ciebie dobre słowo, radę. Kiedy zaś wracasz wieczorem ze szlaku, ona już czeka z ciepłym obiadem i uśmiechem. W tym też pensjonacie powstała myśl o powieści, ciepłej, rodzinnej i... Erotycznej. Dziś z dumą mogę tę książkę podarować każdemu, kto kocha klimat polskich gór i gościnność górali. Serdeczne podziękowania dla Wydawnictwa Lucky za fantastyczną oprawę i pracę przy tej powieści oraz dla pani Bronisławy, właścicielki pensjonatu. Będę tu wracać, jak często będę tylko mogła. Do zobaczenia wkrótce.

Monika beznamiętnie patrzyła przez okno jadącego pociągu, za którym budził się leniwie ranek, ponury i zamglony. W oczach zbierały jej się łzy. Nie tak miały wyglądać te wakacje! Miała jechać do Zakopanego razem z Łukaszem, obiecał jej to i teraz, co? Miała 24 lata i nie widziała jeszcze ani razu gór, to właśnie Łukasz miał jej wszystko pokazać. Pieniądze zbierali cały rok, każdy grosz, odmawiała sobie wszystkiego, lepszego ciucha, kosmetyków z wyższej półki, aby ten wyjazd był niezapomniany. Ale oczywiście jego mamusia musiała namieszać w ostatniej chwili. Na samo wspomnienie wczorajszego dnia palce zwijały jej się w pięści. Była już gotowa do wyjścia, spakowany plecak, bilety na pociąg na stole, tylko Łukasza brakowało. Zadzwonił telefon, szybko podbiegła do nocnego stolika i odebrała: - Łukasz to ty? Gdzie się podziewasz? Za godzinę mamy wyjazd! - nie potrafiła ukryć zdenerwowania. - Kochanie wybacz, ale chodzi o moją mamę. - Łukasz mówił prawie szeptem, niepewnie, Monika wyczuła, że ta kobieta znowu coś wykombinowała, aby popsuć im plany w ostatniej chwili.

- Łukasz nawet mi nie mów, że nie jedziemy. Co roku coś wymyślasz ty albo twoja mamusia! Przyrzekłeś, że tym razem będzie wszystko ok! - Skarbie zrozum, mamie udało się załatwić mi ten staż w Anglii, to moja szansa. - I co dopiero teraz ci powiedziała? Godzinę przed wyjazdem? - No nie, powiedziała mi rano, ale zapomniałem ci powiedzieć, sorki. - Zapomniałeś mi powiedzieć? Ja dobrze usłyszałam? - Palce na słuchawce zrobiły się białe, zacisnęła zęby. - Na, kiedy mamy bilety zabukowane? - No właśnie kochanie, hm... hm... mamie nie udało się nic dla ciebie załatwić i na razie jadę sam, tam się rozejrzę i znajdę jakąś robotę dla ciebie. - Że co!!! Dobrze wiesz, że twoja matka zrobiła to celowo, że mnie nienawidzi i zrobi wszystko, aby nas rozdzielić. - Nie mów tak o niej, ona naprawdę cię lubi! Zresztą nasze zaręczyny przyjęła bez obiekcji. - Ty chyba nienormalny jesteś! Zresztą nieważne, rób, co chcesz. Cześć. - Ze złością wyłączyła telefon. No i co teraz? Bilety kupione, wszystko spakowane. Tak się cieszyła na ten wyjazd, ale ten babsztyl wszystko musiał popsuć! Monika usiadła na swoim ulubionym fotelu, co teraz? W sumie to dlaczego sama nie miałaby pojechać? Przecież kasę ma, przewodnik sobie kupi. Nie musi od razu na Giewont sama wchodzić, są przecież zielone szlaki. Pokaże temu maminsynkowi, że ona w tym związku nosi spodnie. Teraz dojeżdżała już do celu, wyciągnęła jeszcze raz kartkę z adresem i rozpisaną odręcznie mapką. Koniec języka za przewodnika i jakoś dojdzie. W sumie to może i dobrze się stało, będzie robić, co chce, a najważniejsze, iż będzie miała czas, aby

poważnie zastanowić się nad związkiem z Łukaszem i toksycznymi relacjami z jego mamusią. Pociąg mocno szarpnął i stanął. Dojechała, nareszcie! No tak ale jeszcze trzeba się wygramolić poprzez wąski korytarz z niebotycznie wielkim plecakiem. Razem z nią z pociągu wypłynęło mrowie ludzi, walizek, plecaków, toreb. Na peronie pełno stało miejscowych z kartkami zapisanymi informacjami o wolnych pokojach z TV i łazienkami, zaczepiali podróżnych i zachęcali do skorzystania. Ona miała już rezerwację. Paulina poleciła jej pensjonat „Chatę pod jemiołą". Fajne jedzenie, piękne widoki, superanckie pokoje z wygodami i tanio przede wszystkim. Mówiła, że przed dworcem jest pełno busów, którymś zajedzie na Drogę do Olczy, a stamtąd blisko już na Paryskich. Przy wyjściu zrobił się tłok, ledwo się przecisnęła. Stanęła przy krawężniku, ruch samochodów mimo tak wczesnej pory był ogromny, tu busy, tu dorożki, autobusy turystyczne i do tego rzesze turystów powodowały zamęt w jej głowie. - A pani dokąd? - Facet, który skierował do niej pytanie, nie wyglądał na rasowego górala. Wręcz przeciwnie, wysoki, mocno zbudowany, łańcuch na szyi, glany na nogach. - Ja muszę do pensjonatu „Chata pod jemiołą" na Paryskich. - Nieśmiało odpowiedziała Monika, wciąż oszołomiona zgiełkiem. Mężczyzna złapał ją za rękę i dosłownie wrzucił do najbliższego busa. - Paweł wyrzuć ją na skrzyżowaniu Olczy i Paryskich - wydał przy tym polecenie kierowcy. Monika niezgrabnie usiłowała zdjąć plecak i usiąść, ale bus był już prawie pełen, takich jak ona, objuczonych swoimi bagażami. Postanowiła kurczowo trzymać się poręczy najbliższego fotela. Bus ruszył gwałtownie do przodu, wraz z nimi wszyscy jego pasażerowie, którzy nie mieli szczęścia siedzieć. Monika jak glonojad rozpłaszczyła się na przedniej szybie.

„Jezuu, ja dziękuję za taką jazdę, żywa nie dojadę" przemknęło jej przez myśl, kiedy usiłowała postawić się z powrotem do pionu. Na każdym zakręcie łapała się stelaża od plecaka, jakiegoś chłopaka, który stał przed nią i oboje lądowali teraz na przedniej szybie. W końcu bus się zatrzymał: - Tu pani wysiądzie, a tam droga do Paryskich, trzy złote się należy. - Kierowca z rozbrajającym uśmiechem zwrócił się do Moniki, dobrze, że parę złotych miała w kieszeni na wierzchu, a nie, jak resztę w plecaku. Z ulgą wygramoliła się z auta i stanęła na chodniku, który na szczęście był bardziej stabilny niż podłoga w busie. Wziąwszy głęboki oddech, rozglądnęła się wokół. Gdzie te góry? Przemknęło jej przez myśl, same domki, sklepy, chyba za nimi. No dobra czas iść dalej. Ulica Paryskich jest. Ruszyła poboczem, bo oczywiście to jakaś nowa chyba ulica, gdyż nawet chodnika nie ma, zresztą nazwa też jej nie pasowała do nazewnictwa góralskiego. Plecak ciążył jej coraz bardziej, niby chłodno, ale jej było wręcz gorąco od tego bagażu. Nagle stanęła jak wryta. Przed nią stał nieduży, drewniany dom, zbudowany typowo w stylu zakopiańskim. Rzeźbione okiennice i drzwi były główną jego ozdobą. Wokół rozciągał się krótko przycięty trawnik, pod ścianami rosły bordowe malwy, przeplatane ogrodowymi makami. Wszystko okalał olchowy, żerdziowy płot. Monika była zauroczona, dokładnie takie same domy widziała w Internecie, kiedy oglądała skanseny, to niesamowite, że teraz tak po prostu stoi sobie przed takim samym. Raptem otworzyły się przed nią te zaczarowane drzwi i wyszła starsza kobieta z pustym wiadrem. - Panienka do mnie? - zapytała Monikę. - Nie, nie do pani, ja szukam pensjonatu „Chata pod jemiołą", a pani dom mnie oczarował, cudny i tak się przyglądałam - zawołała. - Ten pensjonat to tam w bok jakieś sto metrów. - Kobieta miło połechtana komplementem, wskazała jej drogę.

- Dziękuję. - Odchodząc, Monika jeszcze kilka razy obejrzała się za siebie. A to pewnie to. Stanęła przed nowym budynkiem, zbudowanym również w stylu zakopiańskim, ale bardziej nowoczesnym. Podwórko okalał płot z pięknymi latarenkami umieszczonymi w każdym zwieńczeniu, część placu była wyłożona kostką brukową, spełniającą funkcję parkingu, a część była ślicznym trawnikiem poprzetykanym stokrotkami i gdzie ułożone były co kilka metrów rzeźby z kamienia lub same wielkie głazy. Wzdłuż jednej strony płotu rosły tuje, nadając posesji bardziej intymny charakter. Pensjonat był dwupiętrowy z poddaszem, do frontowych drzwi prowadziły schody. Monika nieśmiało weszła po nich i stanęła w przedsionku, skąd duże drzwi prowadziły na korytarz. Ciekawie rozglądała się wokół, na ścianach wisiały reprodukcje z widokiem na góry oraz płaskorzeźby. Z lewej strony schody prowadziły na górę, a z prawej w dół, skąd dobiegły ją podniesione głosy oraz smakowity zapach świeżo zaparzonej kawy. Tak bardzo chciała napić się teraz kawy, a potem wziąć szybki prysznic i trochę poleżeć na wygodnym łóżku. Postanowiła iść schodami w dół za aromatem kawy. Po zejściu okazało się, że znalazła się od razu w przytulnej sali, gdzie stały nakryte już do śniadania stoliki. Na starym stylowym kredensie rozłożonych było mnóstwo tac, talerzyków, a na każdym coś innego do jedzenia, poczuła, że oprócz kawy chętnie by też coś już zjadła. Hm, ale co? Taki wielki wybór, wędliny, sery zwykłe, owcze, sałatki, galarety, pycha! Obok jadalni była bezpośrednio kuchnia, skąd wyłoniła się miła kobieta w średnim wieku, przepasana fartuchem i trzymająca w ręku deskę do krojenia. - A ty dziecko do nas przyjechałaś? Nareszcie, czekaliśmy na ciebie już wczoraj. - Po czym nie zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny, lekko popchnęła ją w stronę kuchni.

- Zdejmij ten plecak, połóż go tu za drzwiami, umyj ręce i zacznij kroić pomidory oraz cebulę do sałatki. Tu masz deskę, nóż i warzywa. Ja zaraz wrócę. - Szybko zakomenderowała i wyszła tylnymi drzwiami na podwórko. Monika stała zdumiona trzymając podaną jej deskę. „O co tu chodzi? Z kimś mnie ta kobieta pomyliła?". Monika gorączkowo zadawała sobie pytania, na które odpowiedzi mogła się tylko domyślać. Stała pośrodku kuchni, która była w piwnicy, albo jakby określiła jej babcia w suterenie. Pomieszczenie było duże, ale nie przypominało kuchni typowej dla pensjonatów czy innych stołówek, bo było przytulne, domowe po prostu. Ściany pomalowane na biało, nad kuchenkami gazowanymi wyłożone zdobionymi kaflami, nawet pochłaniacz był ozdobiony w fikuśne wywijasy i liście paproci, obok duży zlew z ociekarką i zmywarką do naczyń, po drugiej stronie stały duże lodówki oraz wielki drewniany stół, dodatkowo na ścianach wisiały obrazki ze scenkami z wypasu owiec na halach, to wszystko sprawiało wrażenie przytulnej, domowej kuchni. Monika odłożyła deskę i ciężko usiadła na taborecie, który stał obok wielkiego stołu. I co dalej, pomyślała, jak wróci ta kobieta, muszę jej wszystko wytłumaczyć. Nagle otworzyły się drzwi i do kuchni wbiegł młody mężczyzna, który nie zwracając uwagi na Monikę, od razu zaczął kroić wędliny. Po chwili odwrócił się do niej: - No nie stój tak, zaraz zaczną schodzić na śniadanie ci, którzy ruszają na dalsze szlaki, krój te pomidory. „Cholera, równie przystojny co gburowaty". Monika szybko obrzuciła go wzrokiem. Wysoki, barczysty, chyba starszy od niej. Spod ciemnej grzywki patrzyły na nią ciemne taksujące oczy, lekki zarost dodawał mu uroku, tylko lekkie, skośne zmarszczki wokół oczu i grymas twarzy zdradzały, jakby to powiedziała jej koleżanka, że to „typ notorycznego złośliwca".

- A może byś tak najpierw powiedział do mnie „dzień dobry", jak minęła podróż? - Monika na chwilę odzyskała głos. - Nie mam czasu na pierdoły, bo robota czeka. Nikt za darmo nie będzie ci płacić! - Chłopak szybko odzyskał animusz po wcześniejszym zaskoczeniu atakiem Moniki i jego spojrzenie niemal zmroziło ją. - Ale ja... Przecież ja tu... - Tym razem ona nie wiedziała co powiedzieć, jak wyjaśnić to nieporozumienie, poza tym ten facet ją wystraszył, jak dobrze, że Łukasz jest w sumie spokojny i nie ma takich zimnych oczu. Janek, bo tak miał na imię ów gbur, Janek Kocięba, odwrócił się w jej stronę, po raz pierwszy spojrzał na nią nieco spokojniej. Ciemne włosy miała upięte w warkocz, grzywka zasłaniała czoło, nieduża, ale za to zgrabna figura wyglądała bardziej na dziecięcą niż kobiecą, a do tego teraz patrzyło na niego dwoje wystraszonych niebieskich oczu. Boże, gdzie on widział taki strach, który informuje, iż nic się nie wie, czego od nich się chce? Tak, tak przypomniał sobie, takie wystraszone oczy miała jego Michalina, kiedy stała się świadkiem awantury pomiędzy nim a Gośką. To była już późna jesień, on pracował od rana do wieczora w pensjonacie, a dodatkowo jeszcze zajmował się czteroletnią Michaliną i półrocznym Matim, bo Gośka, jak to sama określała, była menadżerem pensjonatu i musiała zajmować się gośćmi. Dobrze się musiano i nią wówczas zająć, skoro rzuciła wszystko w jeden wieczór i wsiadła do samochodu tego fagasa z Warszawki - Marcina. Po prostu spakowała się, powiedziała, że ten pensjonat, on i te dzieciaki, których ona nigdy nie chciała, duszą ją. Ona potrzebuje wielkiego świata, a tylko Marcin może jej to dać. Nie pomogły jego prośby, ba nawet zniżył się do błagania. Cholera kochał ją, nawet teraz, mimo że tyle upłynęło czasu. Pamiętał, jak Michasia podczas tej awantury kurczowo trzymała się jego spodni, a w oczach widział strach i nieme pytanie, „Co się dzieje?". Nie umiał odpowie-

dzieć, bo sam nie rozumiał, był ślepy, nie widział żadnych sygnałów. Stał zastygły za firanką i patrzył, jak wsiada do obcego samochodu, jak całuje tamtego faceta, jaka jest roześmiana, beztroska. Zostawiła jego i dzieci, wybrała wielki świat! Długo się zbierał, nie wiedział jak odpowiadać Michalinie na pytanie „Kiedy mama wróci?". Nie wiedział kiedy, ale pomimo to codziennie patrzył na drogę czy nie wraca, do dziś nawet nie zadzwoniła, aby spytać się o dzieci, zmieniła nawet swój numer telefonu. I dziś taki sam przestrach zobaczył w oczach tej dziewczyny, jakby nie wiedziała, o co mu chodzi i co od niej chce. Dlatego jego głos złagodniał: - Przepraszam, mamy dziś urwanie głowy, miałaś być wczoraj, nie odbierałaś telefonu, więc się wkurzyłem. Umiesz robić sałatkę z pomidorów z bazylią? - Tak umiem. - Monika patrzyła na niego zdziwiona tak szybką zmianą jego nastroju, teraz twarz była spokojna, zniknęły ironiczne zmarszczki. „Co mi szkodzi mu pomóc, później się wyjaśni", pomyślała i już nie protestowała, kiedy padały kolejne komendy: pokrój, podsmaż, zalej wrzątkiem, podgrzej mleko itd. W sumie zaczęło jej się to podobać. Goście zaczęli się schodzić, każdy z nich na chwilę wchodził do kuchni, aby się przywitać. „Sympatyczna atmosfera, jak w domu", pomyślała Monika, krojąc szczypior. Nigdy, ilekroć gdzieś była jako gość \ nie zastanawiała się, jak to może wyglądać od drugiej strony, tej „kuchennej", teraz już wie. W końcu na sali jadalnej przejaśniało się, goście już wychodzili, każdy dziękował za śniadanie, a szczególnie za wyborny twarożek, zupełnie inny w smaku niż ten wczorajszy. Monika, aż pokraśniała z satysfakcji, bo ten twarożek to było jej dzieło. Babcia ją nauczyła go przyrządzać, ale w zasadzie udawał się tylko w porze letniej, gdy były dostępne wszystkie nowalijki. Kupowała zawsze serek w kubeł-

ku śmietankowy i dodawała tam prawie wszystko: szczypior, rzodkiewkę, ogórka, cebulkę, czasami bazylie posiekaną drobno, a na koniec śmietanę, taką gęstą i przyprawiała, sól, pieprz, nie znała jeszcze nikogo, kto by się temu oparł. Kiedy posprzątali już po posiłku, Maria zarządziła: - No kochani teraz czas na nasze śniadanie, napracowaliście się sednie. Siadamy. Usiedli przy wielkim stole, Maria szybko poustawiała półmiski, dzbanek z herbatą i drugi z mlekiem. Monika zaczęła układać sztućce i talerze. Och jak przyjemnie było po całej tej gonitwie usiąść na chwilkę, w sumie głodna nie była, ale to normalny odruch, kiedy się szykuje dla innych takie ilości jedzenia, to potem samemu się odechciewa je jeść. Od niechcenia zaczęła sobie nakładać wędliny i sałatkę. - No skarbie spisałaś się na medal, twojego twarożku nie mogli się goście nachwalić. A z dań obiadowych co jeszcze dobrze gotujesz? - Między jednym a drugim łykiem aromatycznej herbaty kobieta zwróciła się do Moniki. - Znajomi chwalą moje leczo, pieczony schab, szynkę, zraziki... - Jednym tchem zaczęła wymieniać, a jednocześnie pomyślała, że warto, aby wyjaśnić właśnie teraz to nieporozumienie. Jednak telefon Janka przerwał to postanowienie. Wstał od stołu, przeprosił i wyszedł na podwórko. Maria domagała się, aby Monika powiedziała, jak robi to swoje leczo. - To nie jest takie tradycyjne leczo - tłumaczyła Monika. - Ja je trochę zmodyfikowałam - dodała nieśmiało. - Nieważne, mów jak je robisz, ja uwielbiam nowatorską kuchnię, sama widziałaś, jak smakował twój twarożek - przerwała jej Maria. - Ja zwykle kupuję kilka paczek mrożonek warzywnych, zawsze wybieram takie zestawy, które każdemu w domu smakują, marchewka z groszkiem, kalafior, fasolkę szparagową, oczywiście dokupuję jeszcze z puszkę kukurydzy, bo ja ją

uwielbiam. No i te mrożonki wsypuję do garnka, zalewam wodą, dodaję kostki rosołowe i gotuję. Jak są już miękkie, to dodaję pokrojoną kiełbasę i trochę mięsa gulaszowego wieprzowego, słoik koncentratu oraz pieczarki i dalej gotuję. Później rozrabiam kupny sos pomidorowy z proszku, zwykle dwa albo trzy, jak robię większą ilość i dolewam. Kiedy jest za rzadkie, to mąką podprawiam, na koniec przyprawiam jeszcze i to już koniec. Szybkie prawda? - Monika w końcu złapała oddech. - Pyszneee! - Marii zaśmiały się oczy. - Wiesz co? Zrobisz to leczo dziś na obiad, a do tego ryż lub makaron do wyboru dla gości. Co o tym myślisz? Monika nie zdążyła odpowiedzieć, bo do kuchni wszedł Janek, w ręku trzymał telefon i dziwnie patrzył na Monikę, która jadła kolejną kanapkę. Chrząknął: - Ty nie nazywasz się Baśka? - Nie, mam na imię Monika i mam tu zarezerwowany pokój dla dwóch osób, ale mój narzeczony wystawił mnie do wiatru, ja się wkurzyłam i przyjechałam sama. Chciałam wam powiedzieć, ale w zasadzie nie dopuściliście mnie do głosu - w miarę mówienia jej głos był coraz cichszy, gdyż Janek z dziwnym grymasem na twarzy zaczął się do niej zbliżać. Dziewczyna odruchowo przesunęła się na krześle w tył. - Jezu to myśmy gościa zagnali do roboty?! - Maria, aż uniosła się za stołem. - Dziecko ja cię tak przepraszam, tak bardzo mi przykro, wiesz, mniej zapłacisz za pobyt, co? - Kobieta nerwowo mięła swój fartuch. - Ależ nic się nie stało naprawdę! Fajnie się bawiłam, tym bardziej że lubię gotować. - Monika szybko odzyskała dawny wigor. - Ale fakt, że Janka się na początku wystraszyłam. - Uśmiechnęła się w stronę mężczyzny, który w końcu nie wytrzymał i się roześmiał. - Ale wyszło! Nasza poprzednia pomoc odeszła z dnia na dzień, a w sezonie trudno kogoś znaleźć, ale udało mi się przez

Internet. Baśka miała być wczoraj, ale nie dojechała, nie odbierała telefonów, aż tu dziś zjawiasz się ty, wiec byłem pewny, iż to ona, tym bardziej że nie wiedziałem, jak wygląda. Liczyło się dla mnie, że ma ukończoną szkołę gastronomiczną. A teraz zadzwoniła, że nie może przyjechać, bo złamała nogę. Ja również bardzo przepraszam cię za to zamieszanie. Oczywiście mniej zapłacisz za pobyt albo... - Jego oczy zwęziły się. - Albo może jednak zgodzisz się nam pomagać? Naprawdę jesteśmy w kropce, to miałabyś pobyt za darmo z wyżywieniem. - Janek czyś ty oszalał?! - krzyknęła z oburzeniem Maria. - To już bezczelność, nie dosyć, że ją wykorzystaliśmy, to ty takie składasz propozycje? Dziewczyna przyjechała tu, aby odpocząć, a nie harować w kuchni! Kochanie nie słuchaj go, nie wie, co gada. - I obróciła się, już spokojna, w stronę dziewczyny. Monika z dziką satysfakcją patrzyła na Janka, jak pod krzykiem matki się ugiął i ucichł. „Taki z ciebie chojrak? Wystarczy tupnąć i ogon pod siebie? Kurcze chyba każdy facet taki jest. Ten przynajmniej drugi", pomyślała po cichu, po czym głośno. powiedziała: - Faktycznie pani Mario, pani syn jest bezczelny, ale w sumie chętnie się zgodzę, ale chciałabym też trochę po górach pochodzić, mój chłopak miał mnie oprowadzać, ale kupię sobie mapę i dam radę. W niedziele będę miała wolne, ok? - Żartujesz? - Kobieta nie mogła uwierzyć. - Naprawdę się zgadzasz? - Monika kiwnęła potakująco głową, patrząc przy tym na Janka, którego wyraz twarzy nadal był naburmuszony i powoli odzyskiwał pewność siebie. - Córcia, ty nam życie ratujesz! Cudowna z ciebie dziewczyna, oczywiście niedziele wolne, a w soboty popołudnia. To na razie zajmiesz swój pokój, na który miałaś rezerwację, śliczny pokój, ale nie będziesz za niego płacić. Zaraz cię tam

zaprowadzę, pokój gotowy jest, a klucz w zamku. Chodź ze mną. - Kobieta objęła ją prawą ręką i przytuliła swój policzek do jej. - Dziękuję ci Moniczko, kochana jesteś. A tym moim synalkiem się nie przejmuj, on taki gbur. Weź plecak i chodź za mną. Kiedy wychodziły z kuchni na korytarz, skąd schody prowadziły na poszczególne piętra, doleciał je głos Janka: - Nie zapomnij Monika, że obiadokolację zaczynamy szykować około trzynastej, nie spóźnij się! - Janek uspokój się! - Matka zrobiła się czerwona ze wstydu i zwróciła się do Moniki. - Przepraszam cię za niego, ale on wiele przeszedł, kiedyś ci opowiem i dlatego taki dla kobiet jest. Monika kiwnęła w geście zrozumienia głową. Szyły wolno schodami na pierwsze piętro, na półpiętrze stał mały stolik ze śliczną lampką nocną, która imitowała drzewko z gałęziami, a jej listki były małymi żaróweczkami, obok stała rozłożysta ikebana z sezonowych kwiatów. Na ścianach wisiały obrazy gór, pewnie jakiegoś miejscowego malarza. W końcu doszły po pokoju. Maria otworzyła i gestem zaprosiła Monikę do środka. Pokój oszołomił dziewczynę, czegoś takiego się nie spodziewała. Zachwyconym wzrokiem rozglądała się wokół. Stała w małym przedpokoju, z prawej strony wisiało duże lustro z wieszakami, z lewej były schody, które prowadziły na górę. Z przedpokoju wchodziło się od razu do sypialni. Ściany miały niewielki skos. Przy prawej ścianie stało wielkie łoże małżeńskie, zaścielone śliczną kwiecistą pościelą. Na podłodze leżały puszyste chodniczki w brązowe wzory, aż prosiły, aby zdjąć buty i zanurzyć w nich stopy. Z każdej strony łóżka stały małe nocne stoliczki z lampkami. Przy nogach łóżkach stał okrągły stolik oraz dwa jasnobrązowe foteliki i mała pufa. Naprzeciwko były dwie sosnowe szafy, między nimi komoda, a na niej duży telewizor. Ściany pomalowane były na biało, ale nad łóżkiem

były dodatkowo wzory liści paproci, każdą ścianę ozdabiał ciepły, niewielki obraz. Z sypialni wchodziło się do łazienki, która była nie tylko ładna, ale też funkcjonalna. Z utęsknieniem Monika spoglądała teraz na kabinę prysznicową, tak by się chętnie już wykąpała, obok niej była umywalka, z jej lewej strony stała szafka na kosmetyki, a na ścianie powyżej były wieszaki, na których wisiały śnieżnobiałe ręczniki z logo pensjonatu i oczywiście w rogu była toaleta. Na podłodze rozścielone były białe dywaniki. Monika chodziła za Marią krok w krok i zapoznawała się z pokojem. Gospodyni z satysfakcją patrzyła na reakcję dziewczyny i jej zachwyty nad lokum. Kiedy już skończyła, usiadły w fotelach. - I jak podoba ci się pokój? - Maria z błyskiem w oku zapytała Monikę, choć z góry znała odpowiedź. - Prześliczny pokój, ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć, ja... - jąkała się nie mogąc znaleźć słów. - A tam jest balkon? Muszę zobaczyć, jaki jest widok. - Monika poderwała się z fotela. - Stop - przerwała jej gospodyni. - Na balkon wyjdziesz, kiedy ja wyjdę, ten widok po raz pierwszy trzeba zobaczyć samej, żeby to docenić i poczuć. A ja już wychodzę, jakbyś czegoś potrzebowała, daj znać. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Maria podniosła się z fotela i ruszyła do drzwi, zostawiając dziewczynę samą. Monika podeszła do balkonu, odsłoniła gęste białe firany, otworzyła drzwi i wyszła na kamienną posadzkę balkonu. Tego, co zobaczyła, nie oczekiwała w najśmielszych snach. Żadne foldery, zdjęcia nie oddawały tego piękna, które ujrzała. Niebo było błękitne, słońce świeciło jasno. Z prawej i lewej strony pensjonatu stały domy z apartamentami, przed nią rozpościerał się plac porośnięty dziką roślinnością, a nad nim majestatycznie rozciągały się pasma Tatr. Z lewej strony spał odwiecznym snem Śpiący Rycerz, była to piękna nazwa, ale częściej mówio-

no o nim po prostu Giewont, na którym stał kilkunastometrowy krzyż, teraz bardzo dobrze widoczny. Monika na zmianę przymykała to jedno, to drugie oko, aby zobaczyć, czy faktycznie przypomina rycerza. I doszła do wniosku, że tak jest. Widać czoło, wgłębienie na oczy, nos, usta, szyja i tułów, co prawda był to profil, ale pewnie, dlatego lepiej sobie to wyobrazić. Od Giewontu rozpościerały się Hale Goryczkowe, potem Kasprowy Wierch, gdzie widać było poszczególne stacje kolejki linowej, potem zarysy Świnicy. Wszystko było w odcieniach zielni, od jasnej na niższych partiach do ciemnych w wyższych. Widać też było nagie skały, bardzo strome, niedostępne, jakby broniły swojej tajemnicy. Monika z wrażenia usiadła w wiklinowym fotelu, teraz zrozumiała, dlaczego Maria mówiła, że sama powinna ten widok zobaczyć. „Jaka szkoda, że Łukasza ze mną nie ma", westchnęła. No, ale cóż jak nabroił, to niech cierpi. Ale czy aby na pewno cierpi? Fakt, kiedy była w kuchni, a telefon był w plecaku to były dwa połączenie od niego, ale w tym zamieszaniu nawet nie słyszała dzwonka. No cóż czas wziąć prysznic i rozpakować się. Z plecaka wyjęła szlafrok, kosmetyki i poszła do łazienki. Nie zamykała drzwi, bo cierpiała na klaustrofobię, chociaż mała szparka, ale musiała być! Szybko zdjęła ubranie i weszła do kabiny, tu też zamknęła tylko je do połowy. Odkręciła wodę, ciepła woda zaczęła spływać po jej zmęczonym ciele, nalała na rękę płynu i powoli zaczęła namydlać całe ciało. „O tak tego trzeba mi było", mruknęła z rozkoszą. Powoli spłuki- wała pianę z pleców i brzucha, pod wpływem gorącej wody łazienka szybko zaparowała, nie pomogły nawet uchylone drzwi, przez które teraz ujrzała jakąś małą postać. Ze strachu krzyknęła, postać też krzyknęła, a potem szybko cofnęła się za drzwi. Monika wyskoczyła z kabiny i zarzuciła na mokre ciało szlafrok. Gwałtownie pchnęła drzwi łazienki i usłyszała krzyk:

- To boli! - Przed nią stała kilkuletnia dziewczynka i rozcierała czoło małą, pulchną rączką. - Kim jesteś i jak tu weszłaś? - zapytała Monika, jednocześnie przykładając małej do czoła zimny, porcelanowy, kubek, bo tylko to miała pod ręką. - Jestem Michalina, mam sześć i pół lat i mieszkam tu. Chciałam zobaczyć, jak wygląda ktoś, kto taki dobry twarożek robi - wyrzuciła z siebie jednym tchem i jednoczesnym rozbrajającym uśmiechem. - Babcia była zła na tatę, że taki niegrzeczny był dla ciebie, ale mój tata jest naprawdę fajny, bardzo nas wszystkich kocha, tylko za dużo pracuje i przez to taki jest, wiesz? Nie gniewasz się na niego? - zapytała mała. - Nie, nie gniewam się na niego, rozumiem wszystko. - Monika odwzajemniła uśmiech i ciekawie przyglądała się dziewczynce, która mimo starannie zaplecionych warkoczy, czystej sukience, miała coś w swoim spojrzeniu z małego diabełka, przez cały czas rozmowy małe chochliki czaiły się w jej dużych oczach. Michasia niespeszona jej wzrokiem dalej mówiła: - Potem ci pokażę moje zabawki i może zagrasz ze mną w pomidora? Mam nową piłkę, tata mi kupił, ale on tak rzadko ma czas, żeby się ze mną bawić, albo gotuje, albo jeździ po hurtowniach. Ech, ten pensjonat tyle mu czasu zabiera. - Na koniec teatralnie westchnęła i wyuczonym gestem, aktorek brazylijskich odgarnęła grzywkę z czoła. Monika ledwo się opanowała, nie mogła przecież roześmiać się, gdyż dziewczynka tak poważnie mówiła i widać, że chciała być traktowana w tej chwili jak dorosła, a ona musiała jej posłużyć jako przyjaciółka od zwierzeń, brakowało tylko filiżanek z herbatą. Kiedy dziewczynka dalej snuła swoje wywody, z dołu rozległo się donośnie wołanie: - Michasia, Michasia! - Tato tu jestem, na górze.

- A ty co tu robisz? - W drzwiach ukazał się Janek, przebrany już w dresy, włosy widocznie były mokre lub żelowane, z daleka Monice trudno było to ocenić. - No jak to co? Nie widzisz, rozmawiam z Moniką, musiałam ją poznać, sam mówiłeś babci, że może się nada do kuchni, chociaż taki z niej mieszczuch co to pewnie dziesięć minut po górach pochodzi, a godzinę będzie odpoczywać, no i chciałam zobaczyć, jak wygląda ktoś wymuskany. - Dziewczynka bez oporów odpowiedziała, nie zwracając uwagi na rozszerzające się oczy Moniki i purpurę wychodzącą na twarz ojca. - Michalina dość tego, natychmiast na dół, jedziemy do hurtowni! - wykrzyknął, jednocześnie porywając mała na ręce, i mimo jej oporów ruszył w stronę drzwi. Wychodząc, obrócił się i przez ramię rzucił w stronę wciąż zaskoczonej Moniki: - Przepraszam, że ci przeszkadzała, w kuchni bądź o trzynastej. -1 tyle go widziała. Monika była tak zaszokowana, że nie zdążyła zareagować. Dopiero po chwili, gdy drzwi się za nimi zamknęły, jej mózg zaczął być bombardowany myślami, które same cisnęły jej się na usta: - Bezczelny i chamowaty typ! Nie dosyć, że mu pomagałam, to jeszcze takie rzeczy o mnie gadał! Ja wymuskana? Ja dziesięć minut wytrzymam, chodząc po górach!? Ja!? - Monika nerwowo dreptała po pokoju i szarpała sznurek szlafroka. Wyobrażała sobie, co ona by mu odpowiedziała, o tak, poszłoby mu w pięty! Tylko współczuć jego żonie, ta się z nim ma. A do tego, jakim rozkazującym tonem do niej mówił! W końcu ona na odpoczynek przyjechała, a nie harować w kuchni. No tak, ale w sumie obiecała tej całej Marii pomoc, a ona taka trochę podobna do jej mamy, takie biło od niej ciepło. Dobrze, obiecała, to dotrzyma słowa, ale temu typowi nie podaruje. W dwóch susach dopadła do plecaka, wyciągnęła szybko dres, założyła go, jeszcze tylko buty i szybko już biegała po

schodach. Wyszła na podwórko, ale zdążyła zobaczyć tył Nissana i tuman kurzu, jaki wzbił. - Janek powiedział mi, co się stało na górze. - Obok niej stanęła Maria, trzymając na rękach około trzy lub czteroletniego chłopca. Mały miał ciemne oczy, główkę okalały ciemne loki, teraz ciekawie jej się przyglądał. Maria mówiąc to, starała się ukryć rozbawienie. - Powiedziałam mu, że ty nie jesteś taka jak myśli, ja znam się na ludziach i na jego miejscu to bym zeszła ci z drogi za takie słowa, no i nawiał. - Mówiąc ostatnie słowa, parsknęła śmiechem. - On twierdził, że byłaś w szlafroku i zanim się ubierzesz, umalujesz i zejdziesz na dół, to on już wszystkie hurtownie obleci, ale jak usłyszał tupot nóg na schodach, to porwał Michasię i takim sprintem nawiał do samochodu, że tylko kurz pozostał. - Teraz trzęsła się wręcz ze śmiechu. Monika patrząc na nią, też zaczęła się śmiać. - Chodź dziecko, zrobię nam kawy i pogadamy sobie chwilkę, chyba że bardzo zmęczona jesteś? - zaproponowała Maria, kiedy już się naśmiała. - Nie jestem zmęczona, prysznic mi pomógł, a o kawie po prostu marzę. Obie kobiety wraz z chłopcem skierowały się schodami w dół do kuchni, która teraz była sprzątnięta, nigdzie nie było rozgardiaszu, talerzy, półmisków. Monika usiadła za stołem, Maria posadziła małego naprzeciwko niej. Chłopiec ciekawie przyglądał się dziewczynie, trzymając paluszek w buzi. Monika próbowała do niego zagadać, ale on nie reagował. - Nie odezwie się do ciebie, póki cię lepiej nie pozna, jest nieufny, ale potem to sama zobaczysz, będzie jak przylepa - poinformowała ją Maria, stawiając na stole filiżanki pełne aromatycznej kawy i głaszcząc małego po główce.

Monika chciwie pociągnęła nosem, o tak tego jej teraz było trzeba „Ta nerwowość dziś u mnie to chyba brak kofeiny" pomyślała, upijając delikatnie łyk czarnego, gorącego płynu. - Michasia i Mateusz to moje jedyne wnuki, a Janek to już wiesz, że syn i ich ojciec - zaczęła wyjaśniać, siadając obok Matiego i biorąc swoją filiżankę do ręki. - A mama dzieci, gdzie jest? - zapytała Monika. - No, właśnie to przez nią mój Janek taki dla wszystkich kobiet niemiły jest, opowiem ci, co się stało, bo wtedy lepiej może go zrozumiesz i łatwiej będzie ci wybaczyć mu takie zachowanie. Zwłaszcza że będziemy razem pracować w kuchni, tylko Mateuszka zaprowadzę na plac tutaj obok nas, dziś dzieci pilnuje Kobusowa. Dyżury mamy, kto kiedy, na dwie, trzy godziny opiekuje się dziećmi sąsiadów. - Maria wygładzała na obrusie nieistniejące fałdy, po czym wstała, wzięła małego za rączkę i poszli razem na plac. Kiedy wróciła, zaczęła opowieść o swoim synu. Mówiła wolno i wyraźnie, widać było, jak przeżywa to wszystko na nowo, jak ból Janka sprawiał i jej ból jako matce, jak próbowała mu pomóc, jak zamknął się w sobie na wiele tygodni i mechanicznie wszystko robił w pensjonacie. Tylko dla dzieci miał zawsze uśmiech i dobre słowo, nie chciał, aby odczuły brak matki. W miarę opowieści Monice zaszkliły się oczy, nie mogła sobie wyobrazić jak można być tak wyrachowanym wobec własnych dzieci. Zaczęła rozumieć Janka, teraz o wszystko obwiniał każdą kobietę, z nimi Gośkę utożsamiał i brał je wszystkie do jednego worka. Z jednej strony nie dziwiła się mu, ale z drugiej to po prostu popełniał klasyczny błąd, ale w sumie niech chłopina żyje, jak chce, w końcu to on ma problemy emocjonalne nie ona. Współczuła bardzo Marii, bo ona przeżywała to razem z nim, choć nie okazywała tego na zewnątrz. A dzieci? Biedne maleństwa, mały nawet nie pamięta matki, a Michasia ponoć unika wszelkich rozmów na jej temat, a po-

czątkowo nawet się obwiniała, że to przez nią mama odeszła. Wredna suka! Kiedy Maria skończyła swoją opowieść, spojrzała na Monikę, ta siedziała zamyślona, wzrok jej błądził po obrazach, które ozdabiały ściany w kuchni i tylko zaszklone oczy zdradzały emocje. Maria uśmiechnęła się do swoich myśli, bo coś zaczęło jej już świtać w głowie i znienacka zapytała: - A ty kochanie masz narzeczonego lub coś w tym rodzaju? - Tak mam kogoś w tym rodzaju, mówiła już o tym wcześniej. - Monika lekko uśmiechnęła się na określenie „kogoś w tym rodzaju". - Mieliśmy tu być razem, ale jego matka załatwiła mu bardzo dobry staż w Anglii, więc ja się wkurzyłam i przyjechałam sama. - A twoja rodzina nic nie miała przeciwko temu? - Nie mam w zasadzie rodziny. Moi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam 18 lat, mną zajął się wówczas wujek, brat mamy i w zasadzie tylko dzięki niemu mogłam ukończyć studia i mam własne mieszkanie. Po śmierci rodziców całe ich rodzeństwo chciało się mną opiekować, bo wiedzieli, że rodzice mają różne lokaty, inwestycje i chcieli bardziej zaopiekować się pieniędzmi, a nie mną. - Upiła łyk kawy i wzięła głęboki oddech. - Ale wtrącił się wujek Zenek i ciocia Ula i nie pozwolili im na to. Mieliśmy duże mieszkanie, prawie cztery pokoje, jak dla mnie za duże, pomógł mi je sprzedać, za pieniądze ze sprzedaży kupiłam mniejsze, umeblowałam, resztę dałam na lokaty i z tego w sumie żyję. A teraz czas pomyśleć o pracy i dorosłym życiu, ale to po wakacjach. Mój narzeczony Łukasz ma znaleźć dla mnie tam pracę w Anglii, więc może tam wyjadę, pobierzemy się i tam będziemy żyć - dokończyła, podchodząc do ekspresu i dolewając sobie z dzbanka kawę. - Hm... - Maria pokiwała głową. - Przeszłaś też swoje, oj przeszłaś, a jaki jest ten twój Łukasz, kochasz go? - Oj bardzo! Teraz co prawda wystawił mnie, ale to wina jego matki, ona mnie nigdy nie lubiła i zawsze się wtrącała.

Teraz ten staż to też jej pomysł, ale Łukasz jest taki czuły, troskliwy i kocha mnie. - Monika uśmiechnęła się do obrazu Łukasza, który teraz miała przed oczami. - Wiesz, jak na kochającego chłopaka to on coś za bardzo mamusi się słucha, nie uważasz? - Maria pochyliła się w stronę Moniki. - A ile razy cię w ten lub podobny sposób wystawił? Nie odpowiadaj mi! - Maria uprzedziła ruch Moniki, która miała już gotową odpowiedź. - Zastanów się, co będzie po ślubie? Ty będziesz go potrzebować, ale w tym samym momencie ona też, do której z was pobiegnie? - Na jej ustach błąkał się ironiczny uśmiech, chociaż oczy były pełne smutku. Monika cofnęła się, opierając o ścianę. O czym ona mówi?, myśli gorączkowo biegały po jej głowie. Na pewno jest zazdrosna, bo jej synowi się nie udało to myśli, że każdemu powinno tak samo. - No skarbie czas, abyśmy wzięły się za obiad, słyszałam, że Janek już przyjechał, zleciał nam czas co? - Bardziej stwierdziła, niż zapytała. Wstała, podeszła do drzwi, aby otworzyć je Jankowi, który trzymał przed sobą skrzynki z żywnością. Chłopak zobaczywszy Monikę, lekko się cofnął, a w oczach widać było zaskoczenie, jednak szybko odzyskał dawny animusz: - O panienka z okienka, przyszła jednak pomóc? - zapytał ironicznie, Maria syknęła, aby się uspokoił i przestał w końcu być tak zgryźliwym, ale Monika jej przerwała, wywołując na swej twarzy, jak to mawiał Łukasz „wkurzający na maksa uśmiech": - Jak ja obiecuję, to słowa dotrzymuję, chłopku-roztropku! - syknęła przez zęby. - Coś ty powiedziała? Co? - Janek chciał doskoczyć do niej, ale niespodziewanie dziewczynę zasłoniła Michasia, która była szybsza od swojego ojca, a szła zaraz za nim. - Tata przestań, no co ty? Sam mówiłeś, że jak ktoś mnie przezywa, to ja mam tak samo z nim robić, pamiętasz? - Dziewczynka patrzyła na niego ufnymi oczami.

Janek stanął zmieszany, postawił skrzynki na podłodze i wyprostował się. Kurcze już drugi raz przez tę paniusię czuję się głupio, w dodatku przyłapała mnie na nieudolnym wychowywaniu dzieci, a Michasia to w sumie jak każda baba zdrajczyni i tyle. Z nią trzyma, zamiast za ojcem się ująć, myślał, pocierając oczy. Monika w dalszym ciągu stała naprzeciwko niego wyprostowana, nagły strach przed jego reakcją minął, teraz do pomocy miała tę małą, „kto by to pomyślał?", a w dodatku Maria, która wzięła się za rozpakowywanie skrzynek, prawie dusiła się ze śmiechu. Nic jej nie grozi, trzem kobietom nie poradzi, mam je obie za sobą, pomyślała z satysfakcją. - Idę po resztę zakupów. - Janek odwrócił się od niej i szybko wyszedł do samochodu. - Jeden zero dla ciebie dziewczyno, ale mu dałaś, może w końcu zrozumie, że tak nie można traktować ludzi. Mieliśmy tu tyle kobiet do pomocy, ale ile mogły wytrzymać takiego traktowania, nie każda tak potrafi. Początkowo mu odszczekiwały, ale potem dawały za wygraną. - Z chytrym uśmiechem wyjaśniła Maria, wkładając mięso do zlewozmywaka. - Ale Monika nie ucieknie prawda? - Teraz mała ufna twarzyczka Michasi spoglądała w jej kierunku i mała rączka głaskała ją po dłoni. - Nie, nie ucieknę skarbie. Mnie byle co i kto nie wystraszy. - Nagle zorientowała się, jakiego określenia użyła wobec ojca tej małej, oby mu nie powtórzyła! Lepiej od razu zakończyć temat i nie utrwalać go w tej małej główce, postanowiła. Szybko wraz z Marią zaczęły szykować leczo Pod jej komendę babcia i wnuczka kroiły, szatkowały, myły i trajkotały jedna przez drugą, co ostatnio nowego w telewizji i w prasie kobiecej. Monika z dziwieniem stwierdziła, że Michasia jak na sześć lat ma dużą wiedzę i fajnie się z nią rozmawia. Janek tylko wnosił i wynosił, a za nim dreptał Mati, którego przyprowadziła Kobusowa. Chłopiec, ilekroć był w kuchni, ciekawie patrzył na

Monikę, a raz nawet dotknął fartucha, którym była opasana, po czym szybko schował się za ojca, lecz wystawił w jej stronę buzię, na której zakwitł śliczny, bezbronny uśmiech. Monika zrobiła w jego stronę śmieszną minę prosiaka, na co malec zareagował donośnym śmiechem. Ojciec i babcia od razu zareagowali, dla nich było to bardzo zadziwiające, gdyż mały nie tylko rzadko się tak śmiał, a wobec obcych to nie zdarzyło się jeszcze nigdy. Monika mrugnęła do niego, wyciągnęła zachęcająco rękę i powiedziała: - Mati chodź do mnie, zaraz będę ubijać bitą śmietanę, to mi pomożesz, bo jesteś dużym chłopcem. Chłopiec ostrożnie wychylił się zza ojca i krok za krokiem podszedł do niej, ona również bez pośpiechu wzięła go na ręce i posadziła obok miski na stole. Janek chciał zaprotestować, ale matka zatrzymała go zdecydowanym ruchem ręki i szepnęła: - Zostaw ich. Zobacz, jak on dobrze się bawi. Pamiętasz, kiedy tak się śmiał? \^ Janek westchnął i wzruszył ramionami, na domiar tego Michasia również do niej podeszła i już teraz cała trójka zaśmiewała się podczas ubijania śmietany. Nawet nic nie powiedział, kiedy w pewnej chwili ściany wokół pokryte zostały białą mazią, gdy Mati za szybko wyciągnął mikser, nie wyłączając go. Czuł się trochę zazdrosny, gdyż z nim dzieci nigdy tak nie dokazywały, bawił się z nimi, kochał je nad życie, ale wszystko musiało być pod kontrolą, a tu przyjechała taka, dwa razy przez nią czuł się zawstydzony, dzieci i matka były za nią, ponadto zawsze miała odpowiedź na jego uwagi i przy tym ten diaboliczny uśmiech. Współczuje jej facetowi, ten to musi się z nią mieć. Brr. Kolejne dni tygodnia upłynęły Monice szybko, rano pobudka, prysznic, pomoc w kuchni, potem kawa z Marią, zabawa z dziećmi, które chodziły za nią krok w krok, bo zawsze wymyśliła coś nowego, potem szykowanie obiadokolacji, sprzątanie po niej. Najprzyjemniej było, kiedy goście już poszli,

a oni mogli usiąść przy swojej kolacji w ogrodzie, porozmawiać, omówić jadłospis na następne dni. Janek traktował Monikę obojętnie, to znaczy prawie obojętnie, wyłączając chwile, gdy mógł wyszydzić jej błędy w kuchni, dociąć na temat jej miejskiego pochodzenia itp. Ale i ona nie pozostawała mu dłużna i jak mogła, tak się broniła. A wiadomo, najlepszą formą obrony jest atak. Maria tylko im się przysłuchiwała, czasami powstrzymywała Janka i uśmiechała się pod nosem. W piątek wieczorem, gdy pili herbatę w ogrodzie Michasia usiadła ojcu na kolana i zapytała: - Tata a pamiętasz, że w niedzielę idziemy do Doliny Kościeliskiej? Pamiętasz? Obiecałeś! - Ostatnie słowo wypowiedziała podniesionym głosem. - Tak pamiętam, zaraz po śniadaniu ruszymy, to będzie trudna wycieczka, musicie się dobrze przygotować. - Potarmosił po włosach córkę i syna, który był przytulony do jego boku. - I weźmiemy ze sobą Monikę, dobrze? Przecież ona cały dzień tylko w pensjonacie jest, musi coś zobaczyć. Mężczyzna chrząknął niewyraźnie, w tym momencie liczył na jakiś cud, nie chciał holować potem tej paniusi i obcierać łez z powodu bólu nóg. On i dzieci byli tu od urodzenia i dla nich takie trasy to bułka z masłem, ale dla takiego mikrusa jak ona? A w dodatku nigdy nie była w górach, ona chyba myśli, że to tak jakby po galerii handlowej latać i z jednej góry na drugą windą podjeżdżać. Nie ma mowy! Wziął głęboki oddech: - Córciu, Monika pracowała ciężko cały tydzień i jest na pewno bardzo zmęczona, więc w niedzielę będzie chciała odpocząć. Poza tym niedzielę zawsze przeznaczamy dla rodziny, więc dla nas, dla obcych nie ma miejsca. - Janek tym razem przegiąłeś! Powinieneś przeprosić Monikę! Nie tak cię wychowałam, jak możesz?! - Oburzona Maria, aż podniosła się ze swojego miejsca.