Anka zerwała się spocona i przerażona. Usiadła na łóżku, ręką
otarła pot z czoła, wzięła głęboki oddech. Dzisiejszy sen był
zwykłym koszmarem, topiła się, nie mogła zaczerpnąć
powietrza. Dziwne sny zaczęły ją nawiedzać, gdy skończyła
dziewiętnaście lat, powtarzały się regularnie kilka razy w
miesiącu. Początkowo opowiadała je mamie, później przestała,
bo matka chciała ją zaprowadzić do lekarza, bała się, iż córka
cierpi na jakąś chorobę psychiczną. W tych snach tak jak w
życiu mijał czas, rok za rokiem, dzień za dniem. Była w nim
sobą, ale w innym czasie, innym miejscu. W pierwszym z nich
szła polną drogą, w ręku trzymała wiklinowy kosz. Wokół
rozciągały się szerokie, szare pola, na których od świtu po
zmierzch pracowali wyrobnicy i komornicy. Byli tacy, co
próbowali zakopać dla siebie ziemniaki lub buraki, oznaczali
sobie takie miejsce i potem na sygnał dany przez rządcę na
koniec, pracy zbierali to, co schowali. Jednak ci, co ich
pilnowali, mieli czujne oko. Gdy tylko odkryli oszustwo,
wlekli nieszczęśnika do wsi, na
samym środku przywiązywali do pala i chłostali batem, aż
wycieńczony i zalany krwią mdlał. Była to sroga nauka dla
innych, byli i tacy, co schowane zabierali nocą, ale i tu rządca
znalazł sposób, puszczał nocą na pola rozwścieczone psy, które
atakowały wszystkich i tych winnych i tych, którzy przez
przypadek znaleźli się tam. Majątek w Sussex był chyba
jednym z największych w tej stronie Anglii, należały do niego
ogromne pola pszenicy, żyta, kartofli, buraków, sady, lasy,
rzeki i jeziora pełne ryb. Wszystko należało do jednego
człowieka - hrabiego Henry'ego Bartona. Jego rodzina była tu
od kilku pokoleń. Wszystko zawsze dziedziczył prawem
majoratu najstarszy syn. Hrabia i jego żona Luis mieli trzy
córki i w zasadzie stracili już nadzieję na męskiego potomka,
ale Bóg ich jednak wysłuchał. Tomasz urodził się jako
słabowite i chorowite dziecko, wszystko, co działo się we
dworze dyktowane było stanem jego zdrowia. Jednego roku
hrabina nie zgodziła się na dożynkową zabawę we wsi, bo
akurat jej syn był chory, za to wszyscy musieli w niedzielę iść
do kościoła i wznosić modły za jego zdrowie. Ludzie byli tym
rozgoryczeni, bo dożynki był to czas darmowego jedzenia i
napitku, tańców i swawoli. Anna zarówno śniąc, jak i
powracając do rzeczywistości, doskonale znała mieszkańców
dworu, wsi. Wiedziała, jak toczy się tutaj życie, jej rodzice byli
tymi samymi osobami, przynajmniej z wyglądu co w jej
czasach. Wiedziała, że młody hrabia jest rozpuszczonym
chłopakiem, złośliwym i okrutnym wobec ludzi stojących niżej
od niego w hierarchii. W jej umyśle tkwił obraz, iż kiedyś, gdy
miała około pięciu lub sześciu lat
i była na polu pomagając okopywać kartofle, Tomasz miał
wówczas około dziesięciu lat, jechał na wspaniałym czarnym
jak noc arabie. Siedział w siodle wyprostowany, dumnie
patrzył przed siebie, u jego boku jechał jego ojciec i coś
pokazywał mu, wskazując pejczem na przyległy las. Na polu
było wielu pracujących chłopów, szli gęsiego bok przy boku,
schylali się i motykami robili kopczyki wokół wschodzących
roślin. Kiedy obaj jeźdźcy zatrzymali się na skraju pola,
podbiegła do nich jedna z komornicy prosząc o
wstawiennictwo za synem, którego przyłapano za
kłusownictwo. Dopadła do nóg hrabiego i zaczęła skamleć i
tłumaczyć się, błagała, aby hrabia uwolnił syna, bo to jedyny
jej żywiciel. Wówczas młody Tomasz objechał na koniu
swojego ojca, zbliżył się do kobiety uczepionej cholewek
butów i z całej siły uderzył ją swoim pejczem po plecach, gdy
zaskoczona odwróciła do niego twarz, zaczął bić ją na oślep raz
za razem. Kobieta zasłaniając twarz, puściła nogi hrabiego i
uciekła w pole, zanosząc się głośnym szlochem. Hrabia Henry
śmiał się, a jego syn wtórował mu, poklepał go po plecach
niczym za dobrze wykonaną pracę. Potem wolno ruszyli przed
siebie wzdłuż sosnowego lasu, wesoło rozmawiając. Anna
widziała całe zajście, łzy kręciły się jej w oczach, ale matka
szarpnęła ją za połę starej i dziurawej spódnicy, aby wróciła do
pracy, ona jednak na przekór wyprostowała się i patrzyła na
plecy młodego dziedzica. Tomasz wyczuł to chyba, bo gdy
obaj mieli skręcić na skraju drogi w las, obrócił się i spojrzał na
nią, ostro i przenikliwie. Na jego ustach pojawił się złośliwy
uśmiech. Wówczas dopiero pochyliła się nad grządką
i dalej pracowała ramię w ramię z matką. Nigdy nie wiedziała,
skąd ma takie wspomnienie, przecież te sny pojawiły się, kiedy
była już dorosła. To było niezwykłe uczucie, jakby prowadziła
podwójne życie, w śnie i na jawie. Czuła wewnętrzną niechęć
do Tomasza. Z jego oczu emanowało zło, ale gdzie na dnie
dostrzegała coś dziwnego, coś, czego na razie nie potrafiła
określić.
Jej rodzina w tym śnie mieszkała w ostatnim domu we wsi
Appyl. Chata była zbudowana z drewna i gliny, dach pochylał
się ku ziemi, porośnięty mchem i małymi krzewinkami. Z
krzywego komina sączył się zwykle dym, bo babka musiała
utrzymać ogień na piecu. Czasami, gdy szczapy były mokre w
całej izbie pełno było szczypiącego w oczy dymu, zatykał nos,
usta. Obok domu mieli mały przydomowy ogródek, w którym
uprawiali trochę ziół, cebulę i rzepę. Latem musieli pracować
na polu u dziedzica, bo nie mieli swojego pola, w zamian po-
zwalano im zbierać czasami resztki z niego, a dwa razy do roku
hrabia dawał dla wsi dwa jelenie lub cztery dziki, ale wiadomo,
że mięso nie było dzielone sprawiedliwie. Tak więc jedli to, co
było można ukraść ze stawu lub lasu dziedzica. Czasami udało
się jej ojcu z jakiejś innej wsi ukraść kurę, to była wówczas
uczta, na samo wspomnienie szła ślinka do ust. Ale wiedzieli,
że jeżeli złapią ich na kradzieży, ojciec zostanie okrutnie
ukarany, bo tu rządziło prawo hrabiego. Pierwszy sen, który
miała, był nawet dość przyjemny, był wówczas schyłek lata,
gdy szła z wiklinowym koszem na pole, aby zanieść matce i
ojcu obiad, polewkę z rzepy i chleb, który drobili i wrzucali do
zupy. Ojciec jej miał zaledwie czterdzieści
lat, a wyglądał na sześćdziesiąt, matka też nie lepiej się miała.
Oboje przedwcześnie postarzeni ciężką pracą i głodem. Gdy
dochodziła do miejsca ich pracy, rządca dawał właśnie sygnał
przez róg, że czas na obiad, niektórzy przynosili jedzenie ze
sobą, innym zaś rodzina donosiła, bo rano nie było jeszcze
niczego ugotowanego. Rodzice usiedli pod wielką rozłożystą
sosną, gdyż sierpniowy skwar dawał się we znaki. Matka
wzięła dzban i z niego wlewała do glinianych misek polewkę,
po chwili ojciec drobił do nich chleb. Jedli wolno, odpoczy-
wali, cicho rozmawiając o dzisiejszym dniu i o tym która ze
starych komornic umarła z przepracowania we wsi obok. Anna
czekając, aż skończą, weszła do lasu. Nieopodal była mała
polana porośnięta rumiankiem, zimą susz z kwiatów zaparzali i
pili jak herbatę. Kucnęła przy pierwszej kępie i zrywała
aromatyczne zioła, palce szybko pokryły się żółtym sokiem.
Kiedy miała już całe naręcze, zawróciła z powrotem na pole,
usiadła koło rodziców i segregowała poszczególne łodygi.
Ojciec oparty o pień drzewa drzemał, matka rozcierała swoje
zreumatyzowane brudne stopy. Latem nie nosili butów, gdyż
szkoda było im czasu na ich robienie i nie ważne czy padał
deszcz, czy było sucho, chodzili boso. Natomiast zimą ojciec
robił im buty z wysuszonej trzciny, szybko się jednak
przecierały o zmarzniętą ziemię, więc takich par trzeba było
robić wiele. Odpoczynek przerwał krzyk rządcy, ojciec leniwie
otworzył oczy, nie czas jeszcze było wracać do pracy, więc
dlaczego wrzeszczy i biega od jednej do drugiej grupki ludzi i
ich szarpie? Po chwili okazało się, że nadjeżdżała faetonem
hrabina ze
swoją najmłodszą córką. Jechały powozem zaprzężonym w
dwa siwe konie, a na koźle siedział nie, kto inny tylko dziedzic
Tomasz, który na dniach wrócił po kilku latach nauki z
Oxfordu. Trzaskał z bata i co chwila obracał się do tyłu, gdzie
matka wraz z siostrą piszczały przy każdym wyboju. Wszyscy
pracujący na polu musieli wstać i kłaniać się jaśnie państwu,
gdy ich mijali, rządca zdjął czapkę i również ugiął się w
ukłonie. Przy nim też zatrzymali się, a hrabina zaczęła
rozmowę. Anna nie słyszała, o czym mówią, ale widziała, jak
rządca pokazuje czapką na nią. Tomasz zaciął konie i szybko
ruszył w jej stronę, wystraszona Anna razem z matką cofnęły
się, bojąc się, iż najedzie na nich, jednak panicz zatrzymał
konie tuż przed jej nosem, zaśmiał się głośno, widząc
przerażenie w jej oczach.
- Ty nazywasz się Anna? - Hrabina przysłoniła sobie oczy
ręką ubraną w koronkową rękawiczkę i spojrzała na nią.
- Tak jaśnie pani. - Anna dygnęła i spuściła oczy na swoje
brudne od ziemi stopy.
- Rządca mi mówił, że ponoć umiesz pięknie haftować?
- A gdzież tam umie, jaśnie pani, a dyć ludzie gadają byle
gadać, ona ledwo gotować potrafi. - Ojciec wysunął się przed
córkę i lekko ją odepchnął do tyłu.
- Jednak ludzie mówią co innego i nawet stara Makowa
pokazywała, jak pięknie wyhaftowała stułę dla naszego
pastora. - Hrabina uśmiechnęła się kpiąco i kiwnęła na nią ręką.
Anna wyminęła ojca i podeszła do powozu. - No, więc jak to
jest? Umiesz haftować, czy nie?
Anna spojrzała z ukosa na rodziców, mieli spuszczone głowy,
matka mięła w rękach oblamówkę poszarpanego fartucha, a
ojciec miętosił czapkę.
- Tak jaśnie pani potrafię. - Podniosła głowę i spojrzała
odważnie jej w oczy.
Hrabina Luis ubrana była w suknię z białej tafty, staniczek był
marszczony i udrapowany, a na ramieniu wpięta była złota
róża, tak misternie zrobiona, że wydawała się prawdziwą,
niemal można było poczuć jej zapach. Na głowie miała wielki
jasny kapelusz z wielkimi piórami i wstążkami zwisającymi z
tyłu. Jej córka Henrietta ubrana była również w jasną suknię z
tafty, a do tego miała niewielki kapelusik upięty na samym
czubku misternie ułożonej fryzury, a w ręku trzymała
wachlarz, którym się chłodziła. Panicz Tomasz siedzący na
koźle obrócił się twarzą do rozmawiających i uważnie przy-
glądał się Annie, czuła jego wzrok, ale nie śmiała spojrzeć na
niego. Jedynie kątem oka widziała jego profil. Zmienił się
fizycznie bardzo, od czasu wspomnienia, kiedy uderzył tamtą
kobietę. Był bardzo wysoki, rozbudowany w ramionach. Na
skutek ciężkiego tyfusu, który przeszedł będąc w szkołach,
całkiem wyłysiał, ale to dodawało mu teraz tylko męskości.
Ubrany w żółte bryczesy opięte na muskularnych nogach i
rozchełstaną koszulę mógł uchodzić w tej chwili za stangreta, a
nie hrabiego. Patrzył na nią, mrużąc przenikliwe oczy.
- Tak, więc zgłosisz się dziś wieczorem do pałacu, będziesz
pomagać haftować wyprawę mojej córki Róży, która za kilka
miesięcy wychodzi za mąż za hrabiego Cottwiga. Doradcy na
dworze miłościwie nam panujące-
go króla. Mam dużo pracy związanej ze ślubem i każda para
rąk mi się przyda. Będziesz spać na strychu razem ze służbą,
oczywiście w wolnych chwilach będziesz mogła odwiedzać
rodzinę. Myślę, że dla ciebie moje dziecko to bardzo dobra
praca, zwłaszcza że w tym roku zima zapowiada się szybko. -
Skończywszy swój monolog, hrabina obrzuciła Annę jeszcze
raz spojrzeniem, po czym dała synowi znać, aby ruszył.
Anna wraz z matką ponownie dygnęła na pożegnanie. Kiedy
faeton zniknął w tumanach kurzu, ojciec dopadł do Anny i
potrząsnął ją silnie za ramiona.
- Dlaczego przyznałaś się, że umiesz haftować? Dlaczego? Ty
wiesz, coś narobiła! - wrzeszczał na nią.
- Ależ ojcze cóż ja mogłam zrobić? - Łzy zakręciły się jej w
oczach.
- Zaprzeczyć! - wrzasnął ponownie. - Wiesz, co cię tam
naprawdę czeka? Poniewierka na podłodze panicza.
Widziałem jak na ciebie patrzy! I to nie pierwszy raz.
Zostaniesz potem z bękartem i nikt ci nie pomoże.
- Ależ ojcze co też ojciec gada? - Przerażenie malowało się w
jej oczach.
- Ech ty! Głupiaś jak każda baba. - Machnął ręką i ruszył na
swoją rajkę, bo rządca już trąbił w róg.
Matka podeszła do niej i przytuliła jej głowę do swojego
ramienia, całując ją delikatnie w zwoje brudnych loków
zbitych w kołtuny i poszła za mężem. Anna nie rozumiała ich
obaw. Przecież była to dla niej wielka szansa! Lepsze jedzenie,
nowe ubranie, a jeszcze pewnie im będzie mogła pomagać.
Koniec wszy we włosach, koniec poranionych o ostre kamienie
stóp! Zebrała do
kosza brudne naczynia, wzięła rumianek i poszła do domu.
Babka była w ogródku i pieliła grządki z rzepą, widząc
niewyraźną minę Anny, zmusiła ją, aby opowiedziała, co się
stało. Kiedy dziewczyna mówiła, babka tylko kiwała smutno
głową, ale nie wyrzekła ani słowa. Dziewczyna instynktownie
wyczuła, że babka myśli tak jak ojciec, a ona zawsze miała
rację. Ogarnął ją wówczas strach, niemal czuła jak pełznie po
zapylonej ziemi i wspina się po jej brudnych stopach w górę,
coraz wyżej i wyżej, aż ucapił ją za szyję i zaczął dusić.
*
Obudziła się wówczas zlana potem i ciężko dyszała,
rozcierając gardło ręką. Z ulgą stwierdziła wtedy, że to tylko
nocny koszmar spowodowany najprawdopodobniej tym, iż w
wieczorem najadła się czegoś ciężko strawnego. Z ogromnym
zadowoleniem siedziała przy śniadaniu i patrzyła na swoich
rodziców jak zwykle przekomarzających się przy stole. Jej
ojciec był Anglikiem, zresztą tak samo, jak jego ojciec, a jej
dziadek, jednak obaj na żony wybrali Polki. Tata przyjechał za
mamą do Polski i tu został, pracował w dużej korporacji
polsko-angielskiej, a mama uczyła angielskiego w liceum, do
którego chodziła kiedyś Anna. Mieszkali na obrzeżach
Warszawy, fakt, że wszędzie mieli daleko, ale za to tutaj było
prawie jak na wsi. Raz do roku jeździli do dziadków do Anglii,
do hrabstwa Sussex, gdzie dziadek były pilot RAF-u na
emeryturze, mieszkał w niewielkim domku z czerwonej cegły,
ale za to z ogromną łąką
i lasem, który Anna kochała najbardziej na ziemi. Po
śniadaniu dziewczyna zaszyła się w swoim pokoju. Ten sen był
taki realny, czuła zapachy, gorąc sierpniowego dnia. W nim
czuła się jak Anna z tamtej epoki, nic ją nie dziwiło, nie snuła
domysłów, po prostu była Anną ze wsi Appyl i tyle, jej
„jestestwo" dochodziło do głosu w momencie, kiedy się
budziła, wtedy dopiero świadomość zaczynała przetwarzać to,
co przeżyła we śnie. Potraktowała go bardzo swobodnie, ot
zwykły sen i tyle. Kolejny nadszedł kilka dni po potem. Zaczął
tworzyć ciąg zdarzeń z poprzednim, jakby wróciła do
kolejnych kartek książki, gdzie wydarzenia występują po
sobie, ściśle zaplanowane. Coraz bardziej zaczęło ja to
fascynować.
Była już we dworze od kilku dni. Stała teraz przed wielkim
lustrem w buduarze hrabiny i czekała na nią. Przyglądała się
swemu odbiciu. Dostała nową sukienkę, to znaczy niezupełnie
nową, ale po jednej z pokojówek, nowy czepek i nawet
trzewiki. Jej włosy były czyste i zwijały się w ciemne kędziory,
które próbowały się oswobodzić spod czepka. Z przyjemnością
patrzyła na swoje odbicie i czuła się szczęśliwa. W sumie
dobrze, że tak się stało, bo ojciec jeszcze przed żniwami zaczął
gadać z kowalem o wydaniu jej za mąż za jego syna, tłustego i
śmierdzącego wiecznie Artura. Chłopak był chyba mniej
więcej w wieku panicza Tomasza, ciągle coś jadł, szybko się
męczył, bo był bardzo gruby, oczy miał niebieskie, jakby
rozmyte i zamglone. A na dodatek
odkąd dowiedział się, że chcą ich wyswatać, to łaził za nią i
patrzył obleśnym wzrokiem, szukając możliwości, aby ją
dotknąć. Wzdrygała się na samą taką myśl. Teraz była z dala
od niego. We dworze podobało się jej bardzo, spała na
poddaszu z pokojówką panienki Róży, miała swoje łóżko i
bawełnianą pościel, czystą! Nie skakały po niej kurze pchły,
nie było karaluchów ani wszy. W pierwszym dniu jej pobytu,
kucharka i jej pomocnica wykapały ją w wielkiej balii, umyły
jej włosy i rozczesały, po tym zabiegu po raz pierwszy chyba w
swoim życiu zobaczyła siebie czystą. Nawet hrabina widząc ją
tak odmienioną, klasnęła wówczas w ręce z uciechy, a panicz
Tomasz patrzył spod zmrużonych oczu, aż uciekła wzrokiem
przed nim, ale on uparcie mierzył j ą od czubka kędzierowatej
głowy po żółte trzewiki. Kolejne dni przynosiły ciągle coś
nowego. Hrabina pokazała jej wielkie płachty materiałów,
które przeznaczone były na wyprawę panienki Róży.
Sprowadziła nawet dwie krawcowe z Londynu i teraz szyły
pościel, obrusy, koszule nocne, chusteczki do nosa, a ona
musiała na nich haftować misterne wzory. Zawsze lubiła
zabawę z igłą, a tu były one specjalne i wspaniałe jedwabne
nici, we wszystkich możliwych kolorach, nie mogła nadziwić
się tym barwom. Kiedy je segregowała, mieniły się niczym
polana usłana jesienią klonowymi liśćmi. Hrabina patrzyła
wówczas na nią i chętnie tłumaczyła nazwy poszczególnych
kolorów, tak dla Anny niezrozumiałych, jak dla jaśnie państwa
ich nazwy ziół.
Stała, więc przed lustrem i okręcała się wokół własnej osi,
patrząc, jak falbanki przykrótkiej sukienki furkoczą
podczas ruchu. Nie zauważyła, jak otworzyły się drzwi
pokoju i wszedł panicz Tomasz, a widząc ją, bawiąca się przed
lustrem stanął przy drzwiach i patrzył. Kiedy po raz kolejny
obróciła się, zauważyła wpatrzone w nią czarne oczy i dziwny
uśmiech na ustach, od razu zatrzymała się i dygnęła nisko, po
czym spuściła wzrok, tak jak kazała pani hrabina. Tomasz
podszedł do niej wolno, palcami wziął ją pod brodę i podniósł
jej twarz do góry. Spojrzała na niego i ponownie zobaczyła zło
w jego oczach oczy, tak one były złe, kryły w sobie niemą
groźbę. Znowu zobaczyła, jak z pasją okłada bezbronną
kobietę, jak się śmieje z jej bólu i upokorzenia.
- Jaśnie pani kazała mi tu zaczekać na siebie, bo ma pokazać
nowe wzory na pościel dla panienki Róży - wy-dukała
szeptem. Starała się nie patrzeć w jego oczy.
- Dobrze to czekaj. - Puścił ją i podszedł do okna, usiadł na
parapecie i patrząc na podwórze, zapytał. - Słyszałem, że mają
cię wydać za syna kowala?
- Tak paniczu - potaknęła, dalej stojąc nieruchomo.
- A kiedyż to? - Zaczął stukać palcem w ramę okna.
- Może na gody. Nie wiem, to ojciec wszystko z kowalem
ustala.
- A ty chcesz za niego iść? Podoba ci się on? Pewnie
najbogatszy we wsi, bo kowal? Co? - Spojrzał na nią z jawną
pogardą.
- Nikt mnie o zdanie nie pyta. Zawsze rodzice ustalali, za
kogo dzieci pójdą. Każą, to muszę. - Pochyliła głowę.
- Wy chłopi to jak krowy na pastwisku, jak się was ustawi, tak
stoicie - zaśmiał się szyderczo.
Anna poczuła w sobie wzbierający gniew, nie pozwoli się
obrażać, nie będzie ją poniewierać, ani wyzywać.
Wyprostowała się i niemal wysyczała:
- A panienka Róża to niby z miłości za hrabiego wychodzi?
Mógłby być jej dziadkiem! A panicza za kogo wydadzą? Może
za jakąś wdowę po radcy dworu? A może... - Zawiesiła głos na
moment, postąpiła krok do przodu. - Za baronową Szyder?
Mogłaby być panicza prababką chyba! A może... - Nie
dokończyła, bo Tomasz zeskoczył z parapetu i w dwóch susach
dobiegł do niej, złapał ją za gardło i potrząsnął.
- Zamilcz ty dziewko! Milcz suko, bo cię uduszę! Anna
zaczęła się krztusić, łapała powietrze jak ryba
wyrzucona z wody i z krzykiem obudziła się.
*
Do jej pokoju przybiegła matka, próbowała ją uspokoić.
Kiedy dziewczyna miała już wyrównany oddech, powiedziała
o swoim śnie i o tych wcześniejszych. Matka patrzyła na nią z
troską i zakomunikowała, że jeżeli będzie się to powtarzało,
będą musiały iść do lekarza, bo to na pewno na tle nerwowym.
Odtąd Anna więcej nie powiedziała nikomu, oprócz swojej
przyjaciółki Beaty, z którą chodziła razem do podstawówki,
gimnazjum, liceum i z którą razem ukończyła studia. Po
każdym takim śnie czuła się zmęczona, w pewnym momencie
złapała się na tym, iż boi się usnąć, bo znowu ten okropny facet
będzie się jej czepiał. Dlaczego w tych snach nie miała swojej
prawdziwej świadomości? Nie
dałaby się mu nawet dotknąć! Kiedy opowiadała o tym
Beacie, przyjaciółka była tym faktem zachwycona, ba nawet
zazdrościła realizmu tych snów. Dla niej ważne było czy ten
Tomasz jest przystojny! Zidiociała. Anna bała się, że kiedyś w
tym śnie on może posunąć się dalej i naprawdę ją zabije, co
wtedy? Nie obudzi się, będzie zawieszona między dwoma
światami? Koszmar. Ale młodość ma to do siebie, że
zapomniała szybko o swoich obawach. Nowa praca, a raczej
staż, który miała odbyć w firmie, gdzie pracował jej ojciec,
pochłaniały jej czas. Bywały dni, gdzie po prostu padała ze
zmęczenia po całym dniu latania i załatwiania różnych spraw
związanych ze stażem. Inna epoka przychodziła do niej zwykle
wtedy, gdy była rozluźniona w swoim prawdziwym świecie, a
tak zwykle bywało w weekendy. Zaczęła nawet czytać fora
poświęcone parapsychologii i znalazła ciekawy artykuł o OB.
Czyżby ona opuszczała w czasie snu swoje ciało? No, tak, ale
przecież ona przenosiła się do Anglii, do roku 1820, poznała to
po strojach, które tam nosili! A z artykułu wynikało, że można
pokonywać różne odległości, ale w swojej czasoprzestrzeni.
Rozmawiała anonimowo z różnymi ludźmi na ten temat, ale w
zasadzie niczego się nie dowiedziała oprócz kilku porad, aby
się udała do psychiatry!
*
- Anno, wstawaj! Już świta. Wstawaj śpiochu! - Ktoś
potrząsał ją za ramię.
Anna leniwie otworzyła oczy, przez niewielkie okienko na
poddaszu wpadały promienie słońca i kładły się na ściany, w
których wirowały drobiny kurzu. Anna z niechęcią westchnęła,
przeciągnęła się i chcąc nie chcąc, musiała wstać. Mary,
pokojówka panienki Róży, już wiązała sobie w pasie fartuch i
zaczesy wała włosy w gruby węzeł na karku.
- Dziś będzie duża uczta. - Mary wciągała swoje trzewiki na
opuchnięte stopy.
- Tak wiem, nóg już nie czuję od ciągłego latania po
podwórku i pałacu. Wczoraj musiałam ponownie prać draperie,
bo jaśnie pani jakieś plamki dostrzegła, a potem upinałam je na
oknach, ręce mi mdlały. - Anna skarżyła się płaczliwie,
przeciągając się ponownie.
- No, kochana tak źle to chyba nie było z tymi drape-riami. -
Uśmiechnęła się chytrze Mary. - Widziałam, że przy jednym
oknie panicz ci pomagał.
- Tak to prawda, sama się zdziwiłam, kiedy zaproponował
pomoc. - Anna nie zauważyła sarkazmu w głosie Mary.
- Bardzo się panicz starał, zwłaszcza jak przytrzymywał cię
pasie, abyś nie spadła z tej drabiny.
Do Anny dopiero teraz doszedł właściwy sens jej słów,
spojrzała na nią pełna oburzenia.
- Tobie Mary to już całkiem się w głowie poprzewracało,
odkąd panienka Róża obiecała ciebie ze sobą na dwór zabrać!
- Pracuję tu od lat i na tyle poznałam panicza. W zeszłym roku
hrabina przyjęła nową służącą z tej wsi Megaston, co koło
twojej wioski jest. Panicz latał za nią,
pomagał i patrzył maślanymi oczyma, a po kilku miesiącach
okazało się, że dziewczynie szybko brzuch rośnie, poroniła.
Dostała odprawę i pojechała w świat, bo w swojej wiosce nie
miała się, co pokazywać. - Mary kiwała z przekonaniem głową.
- Mój ojciec mawia, że jak suka nie da, to pies nie weźmie. -
Anna stwierdziła pewnym siebie głosem i zaczęła myć się w
zimnej wodzie stojącej koło niewielkiego kominka, który
działał tylko wtedy, gdy go wyczyszczono, ale robiono to
zwykle późną jesienią.
- No, tylko ten pies to nasz panicz! Nie dasz mu rady, jak
zechce, to sam weźmie, a o pozwolenie pytał cię nie będzie. -
Mary stanęła już gotowa do wyjścia przy drzwiach. - No
pośpiesz się tyle dziś jeszcze do zrobienia.
- Kiedy pan hrabia ma przyjechać do panienki? - Anna
wciągała na siebie sukienkę, a Mary pomagała zapiąć jej guziki
na plecach.
- Mówili, że po obiedzie. To ważna wizyta, ma ze sobą
przywieźć prezenty ślubne dla narzeczonej i jej matki. - Mary
mocowała się z ostatnim guzikiem, który ciągle wychodził z
dziurki, bo była już wyrobiona i wymagała ewidentnego
podszycia.
- Ciekawe co jej da w tym prezencie? - Anna zamyśliła się.
- Pani hrabina mówiła, że ponoć garnitur brylantowy! Miał
dać szafirowy, ale panienka powiedziała, że woli brylantowy.
No i ma rację co brylanty to brylanty. Uff, no już jesteś gotowa,
lecimy, bo kucharka się na nas wścieknie. Szybko - ponaglała
Annę, która próbowała wepchnąć włosy pod czepek.
Po chwili słychać było na drewnianych schodach tupot dwóch
par trzewików. Czym bardziej zbliżały się do kuchni, tym
zapachy dobywające się z niej doprowadzały je do szaleństwa.
Obie wczoraj późno poszły spać i prawie nic nie jadły, bo czasu
nie było. Ciągle je wołano, a to do jednej panienki, a to do
drugiej, a to do buduaru hrabiny. Ale dziś zamierzały
powetować wczorajszą stratę. W wielkiej kuchni zastały
główną kucharkę Hortensję, stała przy wielkim kominku, gdzie
na rożnie kuchcik obrał wielkiego jelenia. Na paleniskach stały
całe rzędy garnków, kotłów i patelni, gdzie smażono, pieczono
lub gotowano same pyszności na wieczorne przyjęcie.
Dziewczyny chciwie wciągały zapachy. Hortensja dyrygowała
kuchcikami, pomocnicami i pomywaczkami widząc zaś
dziewczyny, burknęła na nie ostro.
- O której to się przychodzi? Co? Ile ze śniadaniem będę na
was czekać?
- Oj Hortensjo, my wczoraj późno się położyłyśmy, a sama
widziałaś, że wcale nic nie jadłyśmy. Dasz nam coś dobrego? -
Anna stała się jej ulubienicą, a teraz złapała ją w pasie i
okręciła się razem z nią, śmiejąc się.
- A przestańże mucho utrapiona! Siadajcie zaraz wam dam
polewki z mięsem, a potem po kawałku kołacza. - Mrugnęła do
nich, gdy z drewnianymi łyżkami siadały za wielką ławą, gdzie
jadła zawsze służba pałacowa.
Nalała im pełne miski zupy, nie szczędząc przy tym mięsa i
okrasy, dała po szklanicy cienkiego podpiwku, a na koniec po
kawałku kołacza. Jadły szybko, bo czas było już być na
pokojach jaśnie państwa, a Anna miała
dodatkowo jeszcze bibliotekę sprzątnąć. Kiedy gotowe były
już do swoich zajęć Hortensja szepnęła Annie na ucho:
- A po kolacji przyjdź, to coś dla twoich rodziców dobrego
naszykuję, niech też sobie użyją pańskiego stołu. -
Uśmiechnęła się, a Anna doskoczyła do niej i pocałowała w
rumiany policzek i po chwili biegła kamiennymi schodami za
Mary.
Dziewczyna wzięła ze schowka szczotkę z piór do kurzu i
pobiegła na drugie piętro do biblioteki. Kotary były już
odsłonięte, więc słońce tańczyło po ścianach wyłożonych
bordowym aksamitem. Biblioteka była głównie pokojem,
gdzie najczęściej przebywał hrabia Henry lub Tomasz. Pod
ścianami od samej podłogi po sufit stały ogromne rzeźbione
regały, na których pełno było woluminów oprawionych w
skórę, pisanych ręcznie białych kruków. Aby dostać się do
najwyższej półki, używano specjalnie skonstruowanej drabiny,
z dwoma hakami na końcach, którymi zaczepiano o specjalnie
wystające zawieszki, aby była stabilna. Okna w bibliotece były
znacznie większe niż w reszcie pałacowych pomieszczeń, tak
aby zapewnić świtało przy czytaniu. Wielki kominek na
środkowej ścianie w zimie dawał nie tylko ciepło, ale
dodatkowo światło. Niedaleko niego stał wielki dębowy stół, a
przy nim skórzany fotel, który przypominał tron królewski. Na
stole stały dwa mosiężne kandelabry z nadpalonymi świecami.
Anna podeszła do stołu, aby poukładać woluminy, a niektóre z
nich włożyć na regały. Nie lubiła tego, bo hrabia denerwował
się, gdy książkę podróżniczą przez przypadek włożyło się mię-
dzy żywoty świętych. Anna wzięła ciężkie księgi pod pachę i
podeszła do drabiny, sprawdziła czy dobrze się trzyma i krok
po kroku zaczęła mozolne wchodzenie i układanie. Nie
usłyszała nawet, że ktoś wszedł do biblioteki, bo drabina przy
każdym najdrobniejszym ruchem niebezpiecznie skrzypiała, a
ona skupiała się na tym, aby jedną ręką trzymać się szczebla, a
drugą upchnąć książkę na swoim miejscu. Kiedy schodziła,
obróciła się za siebie i zobaczyła stojącego panicza Tomasza.
Wystraszyła się i ręce same puściły szczeble, odchyliła się w
tył i z krzykiem poczuła, że spada. Czekała na twarde
uderzenie głową o podłogę, zamknęła oczy, jednak po kilku
sekundach poczuła, że ląduje miękko i bez bólu. Panicz
Tomasz widząc ją spadającą, wyciągnął tylko ręce i zdążył ją
złapać. Annie zakręciło się w głowie ze strachu, przechyliła ją
do tyłu i na chwilę zaniknęła oczy, serce kołatało w niej jak
oszalałe, brakowało tchu.
- Wszystko w porządku Anno, złapałem cię. - Tomasz
uśmiechał się do niej.
Powoli otworzyła oczy, patrzył na nią czarnymi oczami, nie
było w nich tym razem niczego złego. Kiedy się uśmiechał w
ten sposób, wyglądał zupełnie inaczej, łagodniej. W takich
chwilach nie odczuwała przed nim strachu.
- Dziękuję paniczowi - wymruczała pod nosem. Wciąż
trzymał ją na rękach i czuła się nieswojo, przez
cienki materiał sukni czuła ciepło jego dłoni, a do tego jego
spojrzenie! Czuła, że czerwień wylewa się na jej twarz, szyję i
dekolt.
- Jaka ty lekka jesteś! - Podrzucił ją niczym piórko w górę,
kurczowo złapała się jego szyi.
- Proszę mnie już postawić paniczu! - Próbowała się
oswobodzić z jego objęć i po chwili stała już obok niego.
- Musisz uważać, wchodząc na takie drabiny. - Uniósł palec
do góry, jakby strofował niegrzeczne dziecko.
- Tak paniczu. - Anna dygnęła, chwytając końce spódnicy. -
To ja pójdę już do pani hrabiny, bo trzeba wody do mycia
przynieść.
Tomasz stał blisko niej i nie poruszył się ani na krok, stała
pomiędzy nim a drabiną i aby wyjść, musiała przecisnąć się
między nimi. Panicz westchnął i zamknął oczy, na ustach
błąkał mu się uśmiech pod wpływem, którego Anna
wzdrygnęła się i przyspieszyła swój krok ku wyjściu. Kiedy
znalazła się za drzwiami, oparła się o ścianę i wzięła głęboki
oddech. Nie miała czasu, aby się zastanowić nad tym, co się
wydarzyło, bo ze schodów zbiegała Mary i już krzyczała do
niej, że szybko ma biec do jaśnie pani. Anna uniosła w ręku
fałdy spódnicy i pomknęła na pierwsze piętro do sypialni pani.
Hrabina Luis leżała jeszcze w łóżku, okna zasłonięte były
ciężkimi kotarami, które Anna rozsunęła i wpuściła promienie
słońca do pokoju. To pomieszczenie było według niej jednym z
najładniejszych w całym pałacu. Ściany obite były białym
atłasem w czerwone róże, takim samym materiałem obity był
szezlong i fotele. Na podłodze leżały włochate dywany, po
których miało się ochotę chodzić boso. Oprócz tego był spory
kominek, na którym palono cały rok, bo pani zawsze zimno
było.
Anna wzięła z kominka dzban z ciepłą wodą i nalała ją do
misy umieszczonej na specjalnej toaletce.
- Anno, jestem gotowa. - Hrabina usiadła na wielkim łożu,
opuściła nogi i czekała, aż dziewczyna założy jej na stopy
fikuśnie haftowane poranne pantofle, a potem narzuci na nią
płaszcz poranny.
Anna przyzwyczaiła się już do wielu rytuałów panujących w
pałacu, chociażby do mycia się państwa. Zwykle moczyli kilka
palców w wodzie i przykładali je do oczu. Samo mycie rąk
odbywało się tylko jako lekkie namydlenie i od razu je
spłukiwano. Inaczej niż służba, Anna czy Mary szorowały się
codziennie i to bez znaczenia, czy ciepła woda była, czy nie.
Nie mogło być czuć od nich potem, państwo zwykle zlewali się
tonami wód perfumowanych lub różanymi olejkami. Służba
nie miała do swojego użytku takich wonności, więc jedynie
pozostała im woda. Potem hrabina usiadła przy stoliku z
dużym lustrem oprawionym w mosiężną ramę i zaczęło się
misterne czesanie. Anna z pomocą Betty odwijały papiloty i
układały włosy w wysoką koafiurę.
- Anno, ty masz szczęście, nie musisz nakręcać włosów na
noc, tak ci się pięknie kręcą. - Hrabina patrzyła w odbicie w
lustrze, Anna dygnęła w podzięce za komplement. - Dziś
mamy dziewczęta ważny dzień - podkreśliła. - Wszystko musi
być zapięte na ostatni guzik. Jak tam w kuchni?
- Wszystko gotowe jaśnie pani, rano dowieźli owoce i wino z
Londynu. Kucharka bała się, że może zbyt późno dotrą, ale
wszystko jest na czas. - Betty wpinała kolejną złotą spinkę w
kok.
- Wspaniale, a jak sprzątanie Anno?
- Też wszystko zrobione, w sali balowej froterują teraz
podłogę, można by się w niej przejrzeć jak w lustrze. - Anna
uśmiechnęła się do hrabiny.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że w garderobie są
przygotowane dla was jednakowe suknie z popielatej bawełny,
według najnowszej mody dla służby - podkreśliła.
- Dziękujemy jaśnie pani. - Obie służące dygnęły.
- Do tego dostaniecie nowe czepki i fartuszki. - Znowu ukłon.
- Dobrze, już dobrze. - Machnęła ręką. - Anno, idź i zawołaj
moją garderobianą, Betty dokończy czesania i sprawdź czy
panience Róży, czego nie brak.
Anna odłożyła szczotkę na stolik, dygnęła i bezszelestnie
pobiegła do drzwi. Garderobianą Meg zastała w pokoju na
górze, właśnie układała ich suknie na szerokim fotelu.
- Patrz, jakie piękne suknie dostaniecie. - Była szczerze
zachwycona, rozkładała rękawy sukni i jej spódnicę na całej
szerokości fotela.
- Rzeczywiście śliczne, ja nigdy takiej nie miałam. - Anna
stała zachwycona i delikatnie jakby bojąc się uszkodzić,
dotykała materiału. - Ach zapomniałbym, jaśnie pani cię prosi
do siebie.
- Dobrze już lecę, suknie dla niej mam już przygotowaną, a ty
jak chcesz, to przymierz sobie swoją. Co prawda pani
powiedziała, że dopiero na wieczór je założycie, ale
przymierzyć możesz - stwierdziła i pobiegła do pomieszczenia
obok, skąd ostrożnie wyniosła suknię poranną, ubieraną i
noszoną od śniadania do obiadu.
Potem pani przebierała się w suknie w ciemniejszych
kolorach, a na wieczór szykowano koktajlowe.
Anna jednak mimo wielkiej ochoty przymiarki zrezygnowała,
musiała biec do panienki Róży, a potem znowu do kuchni, aby
przypilnować parzenia szparagów, ostatniego krzyku mody
kulinarnej z Londynu. Trzeba było pilnować, aby ich nie
rozgotować, bo wówczas robiła się breja i można było za to
nieźle oberwać. Na szczęście Mary była u panienki, więc
mogła od razu pobiec do kuchni. Nic dzisiaj nie szło swoim
zwyczajnym trybem, nawet śniadanie i lunch państwa,
wszystko odbyło się pośpiesznie i niedbale. Po wczesnym
obiedzie wszystkie służące były zajęte układaniem fryzur
jaśnie pani i jej córkom, bo od rana niektóre loki się
wyprostowały, a pasemka włosów powychodziły z misternych
koafiur. Lokaj pana hrabiego Henry'ego też biegał po pałacu z
gorącymi szczypcami, którymi układał panu włosy i brodę.
Wszędzie panował nie do ogarnięcia chaos, bieganina i
pokrzykiwania. Dopiero późny popołudniem trochę się w
pałacu uspokoiło. Państwo było już wyszykowane i czekało na
przyjazd hrabiego, więc służba zaczęła przebierać się w swoje
odświętne stroje. Anna, gdy przy pomocy Mary wciągnęła na
siebie suknię i przejrzała się w niedużym lustrze wiszącym
koło kominka w ich izbie, nagle krzyknęła:
- Ależ Mary moje piersi są prawie na wierzchu! To
nieprzyzwoite! - Zakryła oczy rękoma, czerwona plama
zaczęła oblewać jej policzki.
Do tej pory nosiła suknię ściśle zapiętą pod szyją, co prawda
jaśnie pani i jej córki od dawna ubierały się
w suknie z wielkimi dekoltami, ale ona uważała, że jej nie
przystoi taki strój.
- Anno, nie przesadzaj, ta moda panuje od dawna, tylko ty
niczym mniszka. Teraz musisz przywyknąć do tej sukni, bo
starą pani kazała oddać do przytułku Alberta. - Mary stanęła za
nią i odciągnęła jej ręce od twarzy. - Spójrz na siebie,
wyglądasz ślicznie, na pewno ten twój Artur oszalałby teraz na
twoim punkcie. - Uśmiechnęła się do odbicia dziewczyny.
- Mary, ale ten dekolt jest taki duży! - protestowała
dziewczyna.
- Jest taki, jak powinien być. A teraz jeszcze zwiążemy ci
włosy. - Zgarnęła jej loki do tyłu i związała w luźny węzeł. -
Teraz jest ślicznie. Poszczyp się jeszcze w policzki, aby były
zaróżowione - doradziła. - Gotowa? To lecimy, musimy czekać
przed pałacem na gości z resztą służby.
Przed pałacem ustawił się już szpaler służby. Po prawej
ustawiły się służące, pokojówki, kucharki, garderobiana, a po
prawej lokaje i stajenni. Wszyscy odświętnie ubrani, kobiety w
jasne popielate suknie, mężczyźni zaś w granatowe uniformy.
Każdy robił ostatnie poprawki w swoim stroju, gdy przez
szeroko otwartą wielką, żelazną bramę wpadł mały goniec z
wieścią, iż hrabia Cottwig jest tylko pół mili od pałacu. Jeden z
lokai wbiegł natychmiast do pałacu, aby poinformować jaśnie
państwa i po chwili w drzwiach ukazała się hrabina
prowadzona pod rękę przez męża, za nimi szedł panicz i jego
siostry. Stanęli na najwyższym stopniu schodów, cała służba
umilkła na znak dany przez hrabiego Henry'ego. To
Kowalczuk Halina Dwie Anny
Anka zerwała się spocona i przerażona. Usiadła na łóżku, ręką otarła pot z czoła, wzięła głęboki oddech. Dzisiejszy sen był zwykłym koszmarem, topiła się, nie mogła zaczerpnąć powietrza. Dziwne sny zaczęły ją nawiedzać, gdy skończyła dziewiętnaście lat, powtarzały się regularnie kilka razy w miesiącu. Początkowo opowiadała je mamie, później przestała, bo matka chciała ją zaprowadzić do lekarza, bała się, iż córka cierpi na jakąś chorobę psychiczną. W tych snach tak jak w życiu mijał czas, rok za rokiem, dzień za dniem. Była w nim sobą, ale w innym czasie, innym miejscu. W pierwszym z nich szła polną drogą, w ręku trzymała wiklinowy kosz. Wokół rozciągały się szerokie, szare pola, na których od świtu po zmierzch pracowali wyrobnicy i komornicy. Byli tacy, co próbowali zakopać dla siebie ziemniaki lub buraki, oznaczali sobie takie miejsce i potem na sygnał dany przez rządcę na koniec, pracy zbierali to, co schowali. Jednak ci, co ich pilnowali, mieli czujne oko. Gdy tylko odkryli oszustwo, wlekli nieszczęśnika do wsi, na
samym środku przywiązywali do pala i chłostali batem, aż wycieńczony i zalany krwią mdlał. Była to sroga nauka dla innych, byli i tacy, co schowane zabierali nocą, ale i tu rządca znalazł sposób, puszczał nocą na pola rozwścieczone psy, które atakowały wszystkich i tych winnych i tych, którzy przez przypadek znaleźli się tam. Majątek w Sussex był chyba jednym z największych w tej stronie Anglii, należały do niego ogromne pola pszenicy, żyta, kartofli, buraków, sady, lasy, rzeki i jeziora pełne ryb. Wszystko należało do jednego człowieka - hrabiego Henry'ego Bartona. Jego rodzina była tu od kilku pokoleń. Wszystko zawsze dziedziczył prawem majoratu najstarszy syn. Hrabia i jego żona Luis mieli trzy córki i w zasadzie stracili już nadzieję na męskiego potomka, ale Bóg ich jednak wysłuchał. Tomasz urodził się jako słabowite i chorowite dziecko, wszystko, co działo się we dworze dyktowane było stanem jego zdrowia. Jednego roku hrabina nie zgodziła się na dożynkową zabawę we wsi, bo akurat jej syn był chory, za to wszyscy musieli w niedzielę iść do kościoła i wznosić modły za jego zdrowie. Ludzie byli tym rozgoryczeni, bo dożynki był to czas darmowego jedzenia i napitku, tańców i swawoli. Anna zarówno śniąc, jak i powracając do rzeczywistości, doskonale znała mieszkańców dworu, wsi. Wiedziała, jak toczy się tutaj życie, jej rodzice byli tymi samymi osobami, przynajmniej z wyglądu co w jej czasach. Wiedziała, że młody hrabia jest rozpuszczonym chłopakiem, złośliwym i okrutnym wobec ludzi stojących niżej od niego w hierarchii. W jej umyśle tkwił obraz, iż kiedyś, gdy miała około pięciu lub sześciu lat
i była na polu pomagając okopywać kartofle, Tomasz miał wówczas około dziesięciu lat, jechał na wspaniałym czarnym jak noc arabie. Siedział w siodle wyprostowany, dumnie patrzył przed siebie, u jego boku jechał jego ojciec i coś pokazywał mu, wskazując pejczem na przyległy las. Na polu było wielu pracujących chłopów, szli gęsiego bok przy boku, schylali się i motykami robili kopczyki wokół wschodzących roślin. Kiedy obaj jeźdźcy zatrzymali się na skraju pola, podbiegła do nich jedna z komornicy prosząc o wstawiennictwo za synem, którego przyłapano za kłusownictwo. Dopadła do nóg hrabiego i zaczęła skamleć i tłumaczyć się, błagała, aby hrabia uwolnił syna, bo to jedyny jej żywiciel. Wówczas młody Tomasz objechał na koniu swojego ojca, zbliżył się do kobiety uczepionej cholewek butów i z całej siły uderzył ją swoim pejczem po plecach, gdy zaskoczona odwróciła do niego twarz, zaczął bić ją na oślep raz za razem. Kobieta zasłaniając twarz, puściła nogi hrabiego i uciekła w pole, zanosząc się głośnym szlochem. Hrabia Henry śmiał się, a jego syn wtórował mu, poklepał go po plecach niczym za dobrze wykonaną pracę. Potem wolno ruszyli przed siebie wzdłuż sosnowego lasu, wesoło rozmawiając. Anna widziała całe zajście, łzy kręciły się jej w oczach, ale matka szarpnęła ją za połę starej i dziurawej spódnicy, aby wróciła do pracy, ona jednak na przekór wyprostowała się i patrzyła na plecy młodego dziedzica. Tomasz wyczuł to chyba, bo gdy obaj mieli skręcić na skraju drogi w las, obrócił się i spojrzał na nią, ostro i przenikliwie. Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmiech. Wówczas dopiero pochyliła się nad grządką
i dalej pracowała ramię w ramię z matką. Nigdy nie wiedziała, skąd ma takie wspomnienie, przecież te sny pojawiły się, kiedy była już dorosła. To było niezwykłe uczucie, jakby prowadziła podwójne życie, w śnie i na jawie. Czuła wewnętrzną niechęć do Tomasza. Z jego oczu emanowało zło, ale gdzie na dnie dostrzegała coś dziwnego, coś, czego na razie nie potrafiła określić. Jej rodzina w tym śnie mieszkała w ostatnim domu we wsi Appyl. Chata była zbudowana z drewna i gliny, dach pochylał się ku ziemi, porośnięty mchem i małymi krzewinkami. Z krzywego komina sączył się zwykle dym, bo babka musiała utrzymać ogień na piecu. Czasami, gdy szczapy były mokre w całej izbie pełno było szczypiącego w oczy dymu, zatykał nos, usta. Obok domu mieli mały przydomowy ogródek, w którym uprawiali trochę ziół, cebulę i rzepę. Latem musieli pracować na polu u dziedzica, bo nie mieli swojego pola, w zamian po- zwalano im zbierać czasami resztki z niego, a dwa razy do roku hrabia dawał dla wsi dwa jelenie lub cztery dziki, ale wiadomo, że mięso nie było dzielone sprawiedliwie. Tak więc jedli to, co było można ukraść ze stawu lub lasu dziedzica. Czasami udało się jej ojcu z jakiejś innej wsi ukraść kurę, to była wówczas uczta, na samo wspomnienie szła ślinka do ust. Ale wiedzieli, że jeżeli złapią ich na kradzieży, ojciec zostanie okrutnie ukarany, bo tu rządziło prawo hrabiego. Pierwszy sen, który miała, był nawet dość przyjemny, był wówczas schyłek lata, gdy szła z wiklinowym koszem na pole, aby zanieść matce i ojcu obiad, polewkę z rzepy i chleb, który drobili i wrzucali do zupy. Ojciec jej miał zaledwie czterdzieści
lat, a wyglądał na sześćdziesiąt, matka też nie lepiej się miała. Oboje przedwcześnie postarzeni ciężką pracą i głodem. Gdy dochodziła do miejsca ich pracy, rządca dawał właśnie sygnał przez róg, że czas na obiad, niektórzy przynosili jedzenie ze sobą, innym zaś rodzina donosiła, bo rano nie było jeszcze niczego ugotowanego. Rodzice usiedli pod wielką rozłożystą sosną, gdyż sierpniowy skwar dawał się we znaki. Matka wzięła dzban i z niego wlewała do glinianych misek polewkę, po chwili ojciec drobił do nich chleb. Jedli wolno, odpoczy- wali, cicho rozmawiając o dzisiejszym dniu i o tym która ze starych komornic umarła z przepracowania we wsi obok. Anna czekając, aż skończą, weszła do lasu. Nieopodal była mała polana porośnięta rumiankiem, zimą susz z kwiatów zaparzali i pili jak herbatę. Kucnęła przy pierwszej kępie i zrywała aromatyczne zioła, palce szybko pokryły się żółtym sokiem. Kiedy miała już całe naręcze, zawróciła z powrotem na pole, usiadła koło rodziców i segregowała poszczególne łodygi. Ojciec oparty o pień drzewa drzemał, matka rozcierała swoje zreumatyzowane brudne stopy. Latem nie nosili butów, gdyż szkoda było im czasu na ich robienie i nie ważne czy padał deszcz, czy było sucho, chodzili boso. Natomiast zimą ojciec robił im buty z wysuszonej trzciny, szybko się jednak przecierały o zmarzniętą ziemię, więc takich par trzeba było robić wiele. Odpoczynek przerwał krzyk rządcy, ojciec leniwie otworzył oczy, nie czas jeszcze było wracać do pracy, więc dlaczego wrzeszczy i biega od jednej do drugiej grupki ludzi i ich szarpie? Po chwili okazało się, że nadjeżdżała faetonem hrabina ze
swoją najmłodszą córką. Jechały powozem zaprzężonym w dwa siwe konie, a na koźle siedział nie, kto inny tylko dziedzic Tomasz, który na dniach wrócił po kilku latach nauki z Oxfordu. Trzaskał z bata i co chwila obracał się do tyłu, gdzie matka wraz z siostrą piszczały przy każdym wyboju. Wszyscy pracujący na polu musieli wstać i kłaniać się jaśnie państwu, gdy ich mijali, rządca zdjął czapkę i również ugiął się w ukłonie. Przy nim też zatrzymali się, a hrabina zaczęła rozmowę. Anna nie słyszała, o czym mówią, ale widziała, jak rządca pokazuje czapką na nią. Tomasz zaciął konie i szybko ruszył w jej stronę, wystraszona Anna razem z matką cofnęły się, bojąc się, iż najedzie na nich, jednak panicz zatrzymał konie tuż przed jej nosem, zaśmiał się głośno, widząc przerażenie w jej oczach. - Ty nazywasz się Anna? - Hrabina przysłoniła sobie oczy ręką ubraną w koronkową rękawiczkę i spojrzała na nią. - Tak jaśnie pani. - Anna dygnęła i spuściła oczy na swoje brudne od ziemi stopy. - Rządca mi mówił, że ponoć umiesz pięknie haftować? - A gdzież tam umie, jaśnie pani, a dyć ludzie gadają byle gadać, ona ledwo gotować potrafi. - Ojciec wysunął się przed córkę i lekko ją odepchnął do tyłu. - Jednak ludzie mówią co innego i nawet stara Makowa pokazywała, jak pięknie wyhaftowała stułę dla naszego pastora. - Hrabina uśmiechnęła się kpiąco i kiwnęła na nią ręką. Anna wyminęła ojca i podeszła do powozu. - No, więc jak to jest? Umiesz haftować, czy nie?
Anna spojrzała z ukosa na rodziców, mieli spuszczone głowy, matka mięła w rękach oblamówkę poszarpanego fartucha, a ojciec miętosił czapkę. - Tak jaśnie pani potrafię. - Podniosła głowę i spojrzała odważnie jej w oczy. Hrabina Luis ubrana była w suknię z białej tafty, staniczek był marszczony i udrapowany, a na ramieniu wpięta była złota róża, tak misternie zrobiona, że wydawała się prawdziwą, niemal można było poczuć jej zapach. Na głowie miała wielki jasny kapelusz z wielkimi piórami i wstążkami zwisającymi z tyłu. Jej córka Henrietta ubrana była również w jasną suknię z tafty, a do tego miała niewielki kapelusik upięty na samym czubku misternie ułożonej fryzury, a w ręku trzymała wachlarz, którym się chłodziła. Panicz Tomasz siedzący na koźle obrócił się twarzą do rozmawiających i uważnie przy- glądał się Annie, czuła jego wzrok, ale nie śmiała spojrzeć na niego. Jedynie kątem oka widziała jego profil. Zmienił się fizycznie bardzo, od czasu wspomnienia, kiedy uderzył tamtą kobietę. Był bardzo wysoki, rozbudowany w ramionach. Na skutek ciężkiego tyfusu, który przeszedł będąc w szkołach, całkiem wyłysiał, ale to dodawało mu teraz tylko męskości. Ubrany w żółte bryczesy opięte na muskularnych nogach i rozchełstaną koszulę mógł uchodzić w tej chwili za stangreta, a nie hrabiego. Patrzył na nią, mrużąc przenikliwe oczy. - Tak, więc zgłosisz się dziś wieczorem do pałacu, będziesz pomagać haftować wyprawę mojej córki Róży, która za kilka miesięcy wychodzi za mąż za hrabiego Cottwiga. Doradcy na dworze miłościwie nam panujące-
go króla. Mam dużo pracy związanej ze ślubem i każda para rąk mi się przyda. Będziesz spać na strychu razem ze służbą, oczywiście w wolnych chwilach będziesz mogła odwiedzać rodzinę. Myślę, że dla ciebie moje dziecko to bardzo dobra praca, zwłaszcza że w tym roku zima zapowiada się szybko. - Skończywszy swój monolog, hrabina obrzuciła Annę jeszcze raz spojrzeniem, po czym dała synowi znać, aby ruszył. Anna wraz z matką ponownie dygnęła na pożegnanie. Kiedy faeton zniknął w tumanach kurzu, ojciec dopadł do Anny i potrząsnął ją silnie za ramiona. - Dlaczego przyznałaś się, że umiesz haftować? Dlaczego? Ty wiesz, coś narobiła! - wrzeszczał na nią. - Ależ ojcze cóż ja mogłam zrobić? - Łzy zakręciły się jej w oczach. - Zaprzeczyć! - wrzasnął ponownie. - Wiesz, co cię tam naprawdę czeka? Poniewierka na podłodze panicza. Widziałem jak na ciebie patrzy! I to nie pierwszy raz. Zostaniesz potem z bękartem i nikt ci nie pomoże. - Ależ ojcze co też ojciec gada? - Przerażenie malowało się w jej oczach. - Ech ty! Głupiaś jak każda baba. - Machnął ręką i ruszył na swoją rajkę, bo rządca już trąbił w róg. Matka podeszła do niej i przytuliła jej głowę do swojego ramienia, całując ją delikatnie w zwoje brudnych loków zbitych w kołtuny i poszła za mężem. Anna nie rozumiała ich obaw. Przecież była to dla niej wielka szansa! Lepsze jedzenie, nowe ubranie, a jeszcze pewnie im będzie mogła pomagać. Koniec wszy we włosach, koniec poranionych o ostre kamienie stóp! Zebrała do
kosza brudne naczynia, wzięła rumianek i poszła do domu. Babka była w ogródku i pieliła grządki z rzepą, widząc niewyraźną minę Anny, zmusiła ją, aby opowiedziała, co się stało. Kiedy dziewczyna mówiła, babka tylko kiwała smutno głową, ale nie wyrzekła ani słowa. Dziewczyna instynktownie wyczuła, że babka myśli tak jak ojciec, a ona zawsze miała rację. Ogarnął ją wówczas strach, niemal czuła jak pełznie po zapylonej ziemi i wspina się po jej brudnych stopach w górę, coraz wyżej i wyżej, aż ucapił ją za szyję i zaczął dusić. * Obudziła się wówczas zlana potem i ciężko dyszała, rozcierając gardło ręką. Z ulgą stwierdziła wtedy, że to tylko nocny koszmar spowodowany najprawdopodobniej tym, iż w wieczorem najadła się czegoś ciężko strawnego. Z ogromnym zadowoleniem siedziała przy śniadaniu i patrzyła na swoich rodziców jak zwykle przekomarzających się przy stole. Jej ojciec był Anglikiem, zresztą tak samo, jak jego ojciec, a jej dziadek, jednak obaj na żony wybrali Polki. Tata przyjechał za mamą do Polski i tu został, pracował w dużej korporacji polsko-angielskiej, a mama uczyła angielskiego w liceum, do którego chodziła kiedyś Anna. Mieszkali na obrzeżach Warszawy, fakt, że wszędzie mieli daleko, ale za to tutaj było prawie jak na wsi. Raz do roku jeździli do dziadków do Anglii, do hrabstwa Sussex, gdzie dziadek były pilot RAF-u na emeryturze, mieszkał w niewielkim domku z czerwonej cegły, ale za to z ogromną łąką
i lasem, który Anna kochała najbardziej na ziemi. Po śniadaniu dziewczyna zaszyła się w swoim pokoju. Ten sen był taki realny, czuła zapachy, gorąc sierpniowego dnia. W nim czuła się jak Anna z tamtej epoki, nic ją nie dziwiło, nie snuła domysłów, po prostu była Anną ze wsi Appyl i tyle, jej „jestestwo" dochodziło do głosu w momencie, kiedy się budziła, wtedy dopiero świadomość zaczynała przetwarzać to, co przeżyła we śnie. Potraktowała go bardzo swobodnie, ot zwykły sen i tyle. Kolejny nadszedł kilka dni po potem. Zaczął tworzyć ciąg zdarzeń z poprzednim, jakby wróciła do kolejnych kartek książki, gdzie wydarzenia występują po sobie, ściśle zaplanowane. Coraz bardziej zaczęło ja to fascynować. Była już we dworze od kilku dni. Stała teraz przed wielkim lustrem w buduarze hrabiny i czekała na nią. Przyglądała się swemu odbiciu. Dostała nową sukienkę, to znaczy niezupełnie nową, ale po jednej z pokojówek, nowy czepek i nawet trzewiki. Jej włosy były czyste i zwijały się w ciemne kędziory, które próbowały się oswobodzić spod czepka. Z przyjemnością patrzyła na swoje odbicie i czuła się szczęśliwa. W sumie dobrze, że tak się stało, bo ojciec jeszcze przed żniwami zaczął gadać z kowalem o wydaniu jej za mąż za jego syna, tłustego i śmierdzącego wiecznie Artura. Chłopak był chyba mniej więcej w wieku panicza Tomasza, ciągle coś jadł, szybko się męczył, bo był bardzo gruby, oczy miał niebieskie, jakby rozmyte i zamglone. A na dodatek
odkąd dowiedział się, że chcą ich wyswatać, to łaził za nią i patrzył obleśnym wzrokiem, szukając możliwości, aby ją dotknąć. Wzdrygała się na samą taką myśl. Teraz była z dala od niego. We dworze podobało się jej bardzo, spała na poddaszu z pokojówką panienki Róży, miała swoje łóżko i bawełnianą pościel, czystą! Nie skakały po niej kurze pchły, nie było karaluchów ani wszy. W pierwszym dniu jej pobytu, kucharka i jej pomocnica wykapały ją w wielkiej balii, umyły jej włosy i rozczesały, po tym zabiegu po raz pierwszy chyba w swoim życiu zobaczyła siebie czystą. Nawet hrabina widząc ją tak odmienioną, klasnęła wówczas w ręce z uciechy, a panicz Tomasz patrzył spod zmrużonych oczu, aż uciekła wzrokiem przed nim, ale on uparcie mierzył j ą od czubka kędzierowatej głowy po żółte trzewiki. Kolejne dni przynosiły ciągle coś nowego. Hrabina pokazała jej wielkie płachty materiałów, które przeznaczone były na wyprawę panienki Róży. Sprowadziła nawet dwie krawcowe z Londynu i teraz szyły pościel, obrusy, koszule nocne, chusteczki do nosa, a ona musiała na nich haftować misterne wzory. Zawsze lubiła zabawę z igłą, a tu były one specjalne i wspaniałe jedwabne nici, we wszystkich możliwych kolorach, nie mogła nadziwić się tym barwom. Kiedy je segregowała, mieniły się niczym polana usłana jesienią klonowymi liśćmi. Hrabina patrzyła wówczas na nią i chętnie tłumaczyła nazwy poszczególnych kolorów, tak dla Anny niezrozumiałych, jak dla jaśnie państwa ich nazwy ziół. Stała, więc przed lustrem i okręcała się wokół własnej osi, patrząc, jak falbanki przykrótkiej sukienki furkoczą
podczas ruchu. Nie zauważyła, jak otworzyły się drzwi pokoju i wszedł panicz Tomasz, a widząc ją, bawiąca się przed lustrem stanął przy drzwiach i patrzył. Kiedy po raz kolejny obróciła się, zauważyła wpatrzone w nią czarne oczy i dziwny uśmiech na ustach, od razu zatrzymała się i dygnęła nisko, po czym spuściła wzrok, tak jak kazała pani hrabina. Tomasz podszedł do niej wolno, palcami wziął ją pod brodę i podniósł jej twarz do góry. Spojrzała na niego i ponownie zobaczyła zło w jego oczach oczy, tak one były złe, kryły w sobie niemą groźbę. Znowu zobaczyła, jak z pasją okłada bezbronną kobietę, jak się śmieje z jej bólu i upokorzenia. - Jaśnie pani kazała mi tu zaczekać na siebie, bo ma pokazać nowe wzory na pościel dla panienki Róży - wy-dukała szeptem. Starała się nie patrzeć w jego oczy. - Dobrze to czekaj. - Puścił ją i podszedł do okna, usiadł na parapecie i patrząc na podwórze, zapytał. - Słyszałem, że mają cię wydać za syna kowala? - Tak paniczu - potaknęła, dalej stojąc nieruchomo. - A kiedyż to? - Zaczął stukać palcem w ramę okna. - Może na gody. Nie wiem, to ojciec wszystko z kowalem ustala. - A ty chcesz za niego iść? Podoba ci się on? Pewnie najbogatszy we wsi, bo kowal? Co? - Spojrzał na nią z jawną pogardą. - Nikt mnie o zdanie nie pyta. Zawsze rodzice ustalali, za kogo dzieci pójdą. Każą, to muszę. - Pochyliła głowę. - Wy chłopi to jak krowy na pastwisku, jak się was ustawi, tak stoicie - zaśmiał się szyderczo.
Anna poczuła w sobie wzbierający gniew, nie pozwoli się obrażać, nie będzie ją poniewierać, ani wyzywać. Wyprostowała się i niemal wysyczała: - A panienka Róża to niby z miłości za hrabiego wychodzi? Mógłby być jej dziadkiem! A panicza za kogo wydadzą? Może za jakąś wdowę po radcy dworu? A może... - Zawiesiła głos na moment, postąpiła krok do przodu. - Za baronową Szyder? Mogłaby być panicza prababką chyba! A może... - Nie dokończyła, bo Tomasz zeskoczył z parapetu i w dwóch susach dobiegł do niej, złapał ją za gardło i potrząsnął. - Zamilcz ty dziewko! Milcz suko, bo cię uduszę! Anna zaczęła się krztusić, łapała powietrze jak ryba wyrzucona z wody i z krzykiem obudziła się. * Do jej pokoju przybiegła matka, próbowała ją uspokoić. Kiedy dziewczyna miała już wyrównany oddech, powiedziała o swoim śnie i o tych wcześniejszych. Matka patrzyła na nią z troską i zakomunikowała, że jeżeli będzie się to powtarzało, będą musiały iść do lekarza, bo to na pewno na tle nerwowym. Odtąd Anna więcej nie powiedziała nikomu, oprócz swojej przyjaciółki Beaty, z którą chodziła razem do podstawówki, gimnazjum, liceum i z którą razem ukończyła studia. Po każdym takim śnie czuła się zmęczona, w pewnym momencie złapała się na tym, iż boi się usnąć, bo znowu ten okropny facet będzie się jej czepiał. Dlaczego w tych snach nie miała swojej prawdziwej świadomości? Nie
dałaby się mu nawet dotknąć! Kiedy opowiadała o tym Beacie, przyjaciółka była tym faktem zachwycona, ba nawet zazdrościła realizmu tych snów. Dla niej ważne było czy ten Tomasz jest przystojny! Zidiociała. Anna bała się, że kiedyś w tym śnie on może posunąć się dalej i naprawdę ją zabije, co wtedy? Nie obudzi się, będzie zawieszona między dwoma światami? Koszmar. Ale młodość ma to do siebie, że zapomniała szybko o swoich obawach. Nowa praca, a raczej staż, który miała odbyć w firmie, gdzie pracował jej ojciec, pochłaniały jej czas. Bywały dni, gdzie po prostu padała ze zmęczenia po całym dniu latania i załatwiania różnych spraw związanych ze stażem. Inna epoka przychodziła do niej zwykle wtedy, gdy była rozluźniona w swoim prawdziwym świecie, a tak zwykle bywało w weekendy. Zaczęła nawet czytać fora poświęcone parapsychologii i znalazła ciekawy artykuł o OB. Czyżby ona opuszczała w czasie snu swoje ciało? No, tak, ale przecież ona przenosiła się do Anglii, do roku 1820, poznała to po strojach, które tam nosili! A z artykułu wynikało, że można pokonywać różne odległości, ale w swojej czasoprzestrzeni. Rozmawiała anonimowo z różnymi ludźmi na ten temat, ale w zasadzie niczego się nie dowiedziała oprócz kilku porad, aby się udała do psychiatry! * - Anno, wstawaj! Już świta. Wstawaj śpiochu! - Ktoś potrząsał ją za ramię.
Anna leniwie otworzyła oczy, przez niewielkie okienko na poddaszu wpadały promienie słońca i kładły się na ściany, w których wirowały drobiny kurzu. Anna z niechęcią westchnęła, przeciągnęła się i chcąc nie chcąc, musiała wstać. Mary, pokojówka panienki Róży, już wiązała sobie w pasie fartuch i zaczesy wała włosy w gruby węzeł na karku. - Dziś będzie duża uczta. - Mary wciągała swoje trzewiki na opuchnięte stopy. - Tak wiem, nóg już nie czuję od ciągłego latania po podwórku i pałacu. Wczoraj musiałam ponownie prać draperie, bo jaśnie pani jakieś plamki dostrzegła, a potem upinałam je na oknach, ręce mi mdlały. - Anna skarżyła się płaczliwie, przeciągając się ponownie. - No, kochana tak źle to chyba nie było z tymi drape-riami. - Uśmiechnęła się chytrze Mary. - Widziałam, że przy jednym oknie panicz ci pomagał. - Tak to prawda, sama się zdziwiłam, kiedy zaproponował pomoc. - Anna nie zauważyła sarkazmu w głosie Mary. - Bardzo się panicz starał, zwłaszcza jak przytrzymywał cię pasie, abyś nie spadła z tej drabiny. Do Anny dopiero teraz doszedł właściwy sens jej słów, spojrzała na nią pełna oburzenia. - Tobie Mary to już całkiem się w głowie poprzewracało, odkąd panienka Róża obiecała ciebie ze sobą na dwór zabrać! - Pracuję tu od lat i na tyle poznałam panicza. W zeszłym roku hrabina przyjęła nową służącą z tej wsi Megaston, co koło twojej wioski jest. Panicz latał za nią,
pomagał i patrzył maślanymi oczyma, a po kilku miesiącach okazało się, że dziewczynie szybko brzuch rośnie, poroniła. Dostała odprawę i pojechała w świat, bo w swojej wiosce nie miała się, co pokazywać. - Mary kiwała z przekonaniem głową. - Mój ojciec mawia, że jak suka nie da, to pies nie weźmie. - Anna stwierdziła pewnym siebie głosem i zaczęła myć się w zimnej wodzie stojącej koło niewielkiego kominka, który działał tylko wtedy, gdy go wyczyszczono, ale robiono to zwykle późną jesienią. - No, tylko ten pies to nasz panicz! Nie dasz mu rady, jak zechce, to sam weźmie, a o pozwolenie pytał cię nie będzie. - Mary stanęła już gotowa do wyjścia przy drzwiach. - No pośpiesz się tyle dziś jeszcze do zrobienia. - Kiedy pan hrabia ma przyjechać do panienki? - Anna wciągała na siebie sukienkę, a Mary pomagała zapiąć jej guziki na plecach. - Mówili, że po obiedzie. To ważna wizyta, ma ze sobą przywieźć prezenty ślubne dla narzeczonej i jej matki. - Mary mocowała się z ostatnim guzikiem, który ciągle wychodził z dziurki, bo była już wyrobiona i wymagała ewidentnego podszycia. - Ciekawe co jej da w tym prezencie? - Anna zamyśliła się. - Pani hrabina mówiła, że ponoć garnitur brylantowy! Miał dać szafirowy, ale panienka powiedziała, że woli brylantowy. No i ma rację co brylanty to brylanty. Uff, no już jesteś gotowa, lecimy, bo kucharka się na nas wścieknie. Szybko - ponaglała Annę, która próbowała wepchnąć włosy pod czepek.
Po chwili słychać było na drewnianych schodach tupot dwóch par trzewików. Czym bardziej zbliżały się do kuchni, tym zapachy dobywające się z niej doprowadzały je do szaleństwa. Obie wczoraj późno poszły spać i prawie nic nie jadły, bo czasu nie było. Ciągle je wołano, a to do jednej panienki, a to do drugiej, a to do buduaru hrabiny. Ale dziś zamierzały powetować wczorajszą stratę. W wielkiej kuchni zastały główną kucharkę Hortensję, stała przy wielkim kominku, gdzie na rożnie kuchcik obrał wielkiego jelenia. Na paleniskach stały całe rzędy garnków, kotłów i patelni, gdzie smażono, pieczono lub gotowano same pyszności na wieczorne przyjęcie. Dziewczyny chciwie wciągały zapachy. Hortensja dyrygowała kuchcikami, pomocnicami i pomywaczkami widząc zaś dziewczyny, burknęła na nie ostro. - O której to się przychodzi? Co? Ile ze śniadaniem będę na was czekać? - Oj Hortensjo, my wczoraj późno się położyłyśmy, a sama widziałaś, że wcale nic nie jadłyśmy. Dasz nam coś dobrego? - Anna stała się jej ulubienicą, a teraz złapała ją w pasie i okręciła się razem z nią, śmiejąc się. - A przestańże mucho utrapiona! Siadajcie zaraz wam dam polewki z mięsem, a potem po kawałku kołacza. - Mrugnęła do nich, gdy z drewnianymi łyżkami siadały za wielką ławą, gdzie jadła zawsze służba pałacowa. Nalała im pełne miski zupy, nie szczędząc przy tym mięsa i okrasy, dała po szklanicy cienkiego podpiwku, a na koniec po kawałku kołacza. Jadły szybko, bo czas było już być na pokojach jaśnie państwa, a Anna miała
dodatkowo jeszcze bibliotekę sprzątnąć. Kiedy gotowe były już do swoich zajęć Hortensja szepnęła Annie na ucho: - A po kolacji przyjdź, to coś dla twoich rodziców dobrego naszykuję, niech też sobie użyją pańskiego stołu. - Uśmiechnęła się, a Anna doskoczyła do niej i pocałowała w rumiany policzek i po chwili biegła kamiennymi schodami za Mary. Dziewczyna wzięła ze schowka szczotkę z piór do kurzu i pobiegła na drugie piętro do biblioteki. Kotary były już odsłonięte, więc słońce tańczyło po ścianach wyłożonych bordowym aksamitem. Biblioteka była głównie pokojem, gdzie najczęściej przebywał hrabia Henry lub Tomasz. Pod ścianami od samej podłogi po sufit stały ogromne rzeźbione regały, na których pełno było woluminów oprawionych w skórę, pisanych ręcznie białych kruków. Aby dostać się do najwyższej półki, używano specjalnie skonstruowanej drabiny, z dwoma hakami na końcach, którymi zaczepiano o specjalnie wystające zawieszki, aby była stabilna. Okna w bibliotece były znacznie większe niż w reszcie pałacowych pomieszczeń, tak aby zapewnić świtało przy czytaniu. Wielki kominek na środkowej ścianie w zimie dawał nie tylko ciepło, ale dodatkowo światło. Niedaleko niego stał wielki dębowy stół, a przy nim skórzany fotel, który przypominał tron królewski. Na stole stały dwa mosiężne kandelabry z nadpalonymi świecami. Anna podeszła do stołu, aby poukładać woluminy, a niektóre z nich włożyć na regały. Nie lubiła tego, bo hrabia denerwował się, gdy książkę podróżniczą przez przypadek włożyło się mię-
dzy żywoty świętych. Anna wzięła ciężkie księgi pod pachę i podeszła do drabiny, sprawdziła czy dobrze się trzyma i krok po kroku zaczęła mozolne wchodzenie i układanie. Nie usłyszała nawet, że ktoś wszedł do biblioteki, bo drabina przy każdym najdrobniejszym ruchem niebezpiecznie skrzypiała, a ona skupiała się na tym, aby jedną ręką trzymać się szczebla, a drugą upchnąć książkę na swoim miejscu. Kiedy schodziła, obróciła się za siebie i zobaczyła stojącego panicza Tomasza. Wystraszyła się i ręce same puściły szczeble, odchyliła się w tył i z krzykiem poczuła, że spada. Czekała na twarde uderzenie głową o podłogę, zamknęła oczy, jednak po kilku sekundach poczuła, że ląduje miękko i bez bólu. Panicz Tomasz widząc ją spadającą, wyciągnął tylko ręce i zdążył ją złapać. Annie zakręciło się w głowie ze strachu, przechyliła ją do tyłu i na chwilę zaniknęła oczy, serce kołatało w niej jak oszalałe, brakowało tchu. - Wszystko w porządku Anno, złapałem cię. - Tomasz uśmiechał się do niej. Powoli otworzyła oczy, patrzył na nią czarnymi oczami, nie było w nich tym razem niczego złego. Kiedy się uśmiechał w ten sposób, wyglądał zupełnie inaczej, łagodniej. W takich chwilach nie odczuwała przed nim strachu. - Dziękuję paniczowi - wymruczała pod nosem. Wciąż trzymał ją na rękach i czuła się nieswojo, przez cienki materiał sukni czuła ciepło jego dłoni, a do tego jego spojrzenie! Czuła, że czerwień wylewa się na jej twarz, szyję i dekolt.
- Jaka ty lekka jesteś! - Podrzucił ją niczym piórko w górę, kurczowo złapała się jego szyi. - Proszę mnie już postawić paniczu! - Próbowała się oswobodzić z jego objęć i po chwili stała już obok niego. - Musisz uważać, wchodząc na takie drabiny. - Uniósł palec do góry, jakby strofował niegrzeczne dziecko. - Tak paniczu. - Anna dygnęła, chwytając końce spódnicy. - To ja pójdę już do pani hrabiny, bo trzeba wody do mycia przynieść. Tomasz stał blisko niej i nie poruszył się ani na krok, stała pomiędzy nim a drabiną i aby wyjść, musiała przecisnąć się między nimi. Panicz westchnął i zamknął oczy, na ustach błąkał mu się uśmiech pod wpływem, którego Anna wzdrygnęła się i przyspieszyła swój krok ku wyjściu. Kiedy znalazła się za drzwiami, oparła się o ścianę i wzięła głęboki oddech. Nie miała czasu, aby się zastanowić nad tym, co się wydarzyło, bo ze schodów zbiegała Mary i już krzyczała do niej, że szybko ma biec do jaśnie pani. Anna uniosła w ręku fałdy spódnicy i pomknęła na pierwsze piętro do sypialni pani. Hrabina Luis leżała jeszcze w łóżku, okna zasłonięte były ciężkimi kotarami, które Anna rozsunęła i wpuściła promienie słońca do pokoju. To pomieszczenie było według niej jednym z najładniejszych w całym pałacu. Ściany obite były białym atłasem w czerwone róże, takim samym materiałem obity był szezlong i fotele. Na podłodze leżały włochate dywany, po których miało się ochotę chodzić boso. Oprócz tego był spory kominek, na którym palono cały rok, bo pani zawsze zimno było.
Anna wzięła z kominka dzban z ciepłą wodą i nalała ją do misy umieszczonej na specjalnej toaletce. - Anno, jestem gotowa. - Hrabina usiadła na wielkim łożu, opuściła nogi i czekała, aż dziewczyna założy jej na stopy fikuśnie haftowane poranne pantofle, a potem narzuci na nią płaszcz poranny. Anna przyzwyczaiła się już do wielu rytuałów panujących w pałacu, chociażby do mycia się państwa. Zwykle moczyli kilka palców w wodzie i przykładali je do oczu. Samo mycie rąk odbywało się tylko jako lekkie namydlenie i od razu je spłukiwano. Inaczej niż służba, Anna czy Mary szorowały się codziennie i to bez znaczenia, czy ciepła woda była, czy nie. Nie mogło być czuć od nich potem, państwo zwykle zlewali się tonami wód perfumowanych lub różanymi olejkami. Służba nie miała do swojego użytku takich wonności, więc jedynie pozostała im woda. Potem hrabina usiadła przy stoliku z dużym lustrem oprawionym w mosiężną ramę i zaczęło się misterne czesanie. Anna z pomocą Betty odwijały papiloty i układały włosy w wysoką koafiurę. - Anno, ty masz szczęście, nie musisz nakręcać włosów na noc, tak ci się pięknie kręcą. - Hrabina patrzyła w odbicie w lustrze, Anna dygnęła w podzięce za komplement. - Dziś mamy dziewczęta ważny dzień - podkreśliła. - Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Jak tam w kuchni? - Wszystko gotowe jaśnie pani, rano dowieźli owoce i wino z Londynu. Kucharka bała się, że może zbyt późno dotrą, ale wszystko jest na czas. - Betty wpinała kolejną złotą spinkę w kok.
- Wspaniale, a jak sprzątanie Anno? - Też wszystko zrobione, w sali balowej froterują teraz podłogę, można by się w niej przejrzeć jak w lustrze. - Anna uśmiechnęła się do hrabiny. - Zapomniałam wam powiedzieć, że w garderobie są przygotowane dla was jednakowe suknie z popielatej bawełny, według najnowszej mody dla służby - podkreśliła. - Dziękujemy jaśnie pani. - Obie służące dygnęły. - Do tego dostaniecie nowe czepki i fartuszki. - Znowu ukłon. - Dobrze, już dobrze. - Machnęła ręką. - Anno, idź i zawołaj moją garderobianą, Betty dokończy czesania i sprawdź czy panience Róży, czego nie brak. Anna odłożyła szczotkę na stolik, dygnęła i bezszelestnie pobiegła do drzwi. Garderobianą Meg zastała w pokoju na górze, właśnie układała ich suknie na szerokim fotelu. - Patrz, jakie piękne suknie dostaniecie. - Była szczerze zachwycona, rozkładała rękawy sukni i jej spódnicę na całej szerokości fotela. - Rzeczywiście śliczne, ja nigdy takiej nie miałam. - Anna stała zachwycona i delikatnie jakby bojąc się uszkodzić, dotykała materiału. - Ach zapomniałbym, jaśnie pani cię prosi do siebie. - Dobrze już lecę, suknie dla niej mam już przygotowaną, a ty jak chcesz, to przymierz sobie swoją. Co prawda pani powiedziała, że dopiero na wieczór je założycie, ale przymierzyć możesz - stwierdziła i pobiegła do pomieszczenia obok, skąd ostrożnie wyniosła suknię poranną, ubieraną i noszoną od śniadania do obiadu.
Potem pani przebierała się w suknie w ciemniejszych kolorach, a na wieczór szykowano koktajlowe. Anna jednak mimo wielkiej ochoty przymiarki zrezygnowała, musiała biec do panienki Róży, a potem znowu do kuchni, aby przypilnować parzenia szparagów, ostatniego krzyku mody kulinarnej z Londynu. Trzeba było pilnować, aby ich nie rozgotować, bo wówczas robiła się breja i można było za to nieźle oberwać. Na szczęście Mary była u panienki, więc mogła od razu pobiec do kuchni. Nic dzisiaj nie szło swoim zwyczajnym trybem, nawet śniadanie i lunch państwa, wszystko odbyło się pośpiesznie i niedbale. Po wczesnym obiedzie wszystkie służące były zajęte układaniem fryzur jaśnie pani i jej córkom, bo od rana niektóre loki się wyprostowały, a pasemka włosów powychodziły z misternych koafiur. Lokaj pana hrabiego Henry'ego też biegał po pałacu z gorącymi szczypcami, którymi układał panu włosy i brodę. Wszędzie panował nie do ogarnięcia chaos, bieganina i pokrzykiwania. Dopiero późny popołudniem trochę się w pałacu uspokoiło. Państwo było już wyszykowane i czekało na przyjazd hrabiego, więc służba zaczęła przebierać się w swoje odświętne stroje. Anna, gdy przy pomocy Mary wciągnęła na siebie suknię i przejrzała się w niedużym lustrze wiszącym koło kominka w ich izbie, nagle krzyknęła: - Ależ Mary moje piersi są prawie na wierzchu! To nieprzyzwoite! - Zakryła oczy rękoma, czerwona plama zaczęła oblewać jej policzki. Do tej pory nosiła suknię ściśle zapiętą pod szyją, co prawda jaśnie pani i jej córki od dawna ubierały się
w suknie z wielkimi dekoltami, ale ona uważała, że jej nie przystoi taki strój. - Anno, nie przesadzaj, ta moda panuje od dawna, tylko ty niczym mniszka. Teraz musisz przywyknąć do tej sukni, bo starą pani kazała oddać do przytułku Alberta. - Mary stanęła za nią i odciągnęła jej ręce od twarzy. - Spójrz na siebie, wyglądasz ślicznie, na pewno ten twój Artur oszalałby teraz na twoim punkcie. - Uśmiechnęła się do odbicia dziewczyny. - Mary, ale ten dekolt jest taki duży! - protestowała dziewczyna. - Jest taki, jak powinien być. A teraz jeszcze zwiążemy ci włosy. - Zgarnęła jej loki do tyłu i związała w luźny węzeł. - Teraz jest ślicznie. Poszczyp się jeszcze w policzki, aby były zaróżowione - doradziła. - Gotowa? To lecimy, musimy czekać przed pałacem na gości z resztą służby. Przed pałacem ustawił się już szpaler służby. Po prawej ustawiły się służące, pokojówki, kucharki, garderobiana, a po prawej lokaje i stajenni. Wszyscy odświętnie ubrani, kobiety w jasne popielate suknie, mężczyźni zaś w granatowe uniformy. Każdy robił ostatnie poprawki w swoim stroju, gdy przez szeroko otwartą wielką, żelazną bramę wpadł mały goniec z wieścią, iż hrabia Cottwig jest tylko pół mili od pałacu. Jeden z lokai wbiegł natychmiast do pałacu, aby poinformować jaśnie państwa i po chwili w drzwiach ukazała się hrabina prowadzona pod rękę przez męża, za nimi szedł panicz i jego siostry. Stanęli na najwyższym stopniu schodów, cała służba umilkła na znak dany przez hrabiego Henry'ego. To