mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Lanca Ster Reginald - Szlak Piastów cz.1 - 01 Zaranie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :419.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Lanca Ster Reginald - Szlak Piastów cz.1 - 01 Zaranie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 24 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 70 stron)

Reginald Lancaster Opowie z cyklu „Szlak Piastów” o wydarzeniach na pograniczach przygody i historii „Z A R A N I E” tom pierwszy Na j zyk zbli ony do wspó czesnej polszczyzny przewiód Stanis aw Pierzynowski Kowary, pa dziernik 2000 r.

Opowie z czasów ba niowych ? Ka dy Polak musia s ysze o wiciach. Raczej nie ma takiego nauczyciela w polskiej szkole, który ucz c o przodkach sprzed wielu wieków, zaniecha by poinformowania uczniów, e na wojn redniowiecznych S owian wzywano za pomoc wici. No i co? Przylatywa facet z p kiem wierzbowych rózeg, macha nimi, a tabun bezmy lnych, durnych S owian gna za nios cym wici tam, gdzie on wskaza . A je li te rózgi przyniós by wróg i zaprowadzi w zasadzk ? Historyk, mówi c o wiciach musi mie wymy lony jaki sposób pos ugiwania si nimi. Sposób bezpieczny i jednoznaczny, nie budz cy w tpliwo ci wzywanych. Ale historyk tego swojego pomys u nie ujawni, bo nie wie czy tak by o naprawd . A on jest naukowcem i nie wypada mu szerzy niesprawdzonych wiadomo ci, a tym bardziej wymys ów. W ogóle historia czasem musi pos ugiwa si domys ami, które – je li s stworzone przez kogo znanego i powa anego – nazywa si teoriami. Teorie musz uwzgl dnia tzw. legendy lub tym legendom zaprzecza . Inaczej si nie da bo legendy S , nie da si temu zaprzeczy , i albo s bliskie prawdy, albo s wymys em czy wr cz bajkami. Otó nie s to bajki – nie ma w nich czarów, zdarze niewyt umaczalnych, chyba nie ma te wymys ów, bo i niby po co? Prawdopodobnie s to opisy prawdziwych zdarze przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie i chyba – niechc co, dla ubarwienia, dla po danego wp ywu na m odzie – obci one drobnymi zmianami, przetworzeniami, dodatkami. Snucie domys ów jest co najmniej dopuszczalne, skoro nie wiadomo na pewno jak to by o przed wiekami. Domys y – im prawdopodobniejsze, tym bli sze prawdy. Jednak – je li historykowi nie wypada ich ujawnia , powinien to zrobi kto inny – np. pisarz. Czytaj c t o p o w i e (a wi c nie sprawozdanie z rzeczywistych zdarze ) trzeba to pami ta . Je eli kogo na to sta , niech spróbuje domy la si na w asny rachunek. Nie mam nic przeciwko temu, by domys y Czytelników by y prawdopodobniejsze od tych , zawartych w „Zaraniu”. Faktyczne wi c i historyczne – pewne jest to, e oko o roku 800 po narodzeniu Chrystusa, a tak e o wiele pó niej Wielkopolska, potem Polska nie graniczy a od zachodu z adnymi Germanami. Zapewne nikt w Polsce nie yczy sobie ich przybycia. Lecz oni ju wtedy szli na wschód i cho jeszcze w roku 966 Polska nie mia a z nimi wspólnej granicy, to jednak pa stwo rz dzone przez Mieszka I styka o si z ich wp ywami przez Czechy, b ce od 929 roku cz ci Rzeszy Niemieckiej. Z Czech wzi li my oficjalny chrzest oraz, zapewne, wi kszo kap anów. Z Czech – czyli z cesarstwa niemieckiego! A jaki by stosunek ówczesnych Polan do Niemców – mo emy si tylko domy la . Prosz , by nikt nie zra si odmalowywaniem ówczesnych Niemców w sposób odmienny, ni to robi wspó cze ni politycy z ró nych polskich partii. Kiedy mog o by inaczej ni dzi , a ja próbuj zgadn jak wtedy by o. A w ogóle ycz przyjemnej lektury, bo to jest przede wszystkim opowie o ludziach, o ich przygodach, o ich prawdopodobnych my lach. Za domys y historyczne s tylko t em. Autor

Rozdzia I N A D G O P E M Z dzi powtykanych w gleb przez pradziadów wyros y ju du e d by. W trzech sporych d browach, dotykaj cych brzegu jeziora sta y chramy. Najwi kszy, otoczony najg ciejsz d brow , by przynale ny Swantewitowi. Opiekowa si nim wieszcz Wotan – z rodu od lat pe ni cego pos ugi kap skie w chramach i kontynach. U pó nocnego brzegu jeziora wyrós drugi lasek, a w nim z dawna pomieszczono chram Tryg awa, któremu pos ugiwa wieszcz Bo ygniew – syn Wotana. ercy najpierw znosili ofiary starszemu wieszczowi, a dopiero potem zaopatrywali Tryg awa i Bo ygniewa. Bogowie zapewne uwzgl dniali wi zy krwi, cz ce obu wieszczów, bo Tryg aw – bóstwo narodzin, ycia i mierci nie gniewa si , e Swantewit – zawiaduj cy jeno narodzinami dostaje ofiary jako pierwszy. Panowa tedy mi dzy bóstwami i ich kap anami niczym nie m cony pokój. Za to obaj bogowie, mo e z poduszczenia swoich wieszczów patrzyli ze zgorszeniem w kierunku po udniowym. Owo zgorszenie bywa o wypowiadane ustami boskich s ug prawie tak samo cz sto jak cz ste by y wschody i zachody przegl daj cego si w tafli Gop a s onka. S cu to najwyra niej nie przeszkadza o, bo w po udnie wieci o wsz dzie jednakowo, wcale kierunku po udniowego nie zaniedbuj c. Patrzy o tak samo ciekawie, czy te tak samo oboj tnie na te dwa chramy askawych bóstw jak i na po udniowy brzeg jeziora. A tam, w sporym oddaleniu od wody rozrasta a si d browa poprzetykana kolczastymi ro linami, z których najcz stsza by a, dumna ze swoich owocków tarnina. W rodku kol cej stwiny oczyszczono niegdy sp ache gruntu i wzniesiono chram szczególny, na po y wkopany w ziemi , z jednym tylko otworem – s cym zarówno do komunikacji, jak i do wietrzenia. Pod cian chramu, znajduj si naprzeciwko otworu sta pos g bezlitosnej, okrutnej bogini mierci. Podobno zadawala a j wy cznie mier gwa towna, a ju najbardziej zadana ku jej czci, w ofierze dla niej. W nie to wywo ywa o zgorszenie innych bóstw i strach ludzi, bo nikt nie wiedzia kiedy za da ofiary i kogo na t ofiar wybierze . Nyja by a ledwo widoczna w ci kim mroku wi tyni. By aby ca kiem niewidzialna, gdyby nie niewielkie ognisko po rodku chramu podtrzymywane pod nadzorem wieszcza Gniewosza. Pe gaj ce j zory ogie ka roz wietla y chwilami pos g i rozjarza y czerwone kamienie, tkwi ce w miejscach, w których bogini powinna mie oczy. Wieszcz Gniewosz, a w ciwie jego kap ani – powiedzmy wspólnie – podtrzymywali ognisko bez ustanku, co bardzo obarcza o erców, zmuszonych do ustawicznego starania si o zapas drewna. ertwy i obiaty, w tym drewno, sk adano Nyi jakby skorzej ni innym bóstwom, bo zaga ni cie jej ogniska mia o powodowa wybuch epidemii, szczególnie w ród bia ek. Wierzono w to wi cie, cho zarazy zdarza y si i bez zagaszania tego wiat a mierci. Lecz przecie mog y by zarazy okropniejsze, ba mogli wymrze wszyscy. Czy warto ryzykowa dla zaoszcz dzenia wysi ku przy gromadzeniu i dostarczaniu odpowiednich paru drewienek? Ca y zachodni brzeg jeziora by poro ni ty sosnowym, odwiecznym borem, si gaj cym starego cmentarzyska, zwanego Mogilnem. Bór, jak krajka cennymi paciorkami, by poprzetykany kontynami pomniejszych bóstw, z których najgorliwiej czczony by Perun – pan burz i piorunów. Peruna nie mo na by o lekcewa bo chwilami stawa si najsro szym z bóstw. Gdy si rozsierdzi – g adkie zwykle jezioro rozfalowywa porywisty wicher, a w

wodn to i po brzegach omota y trzaskliwe gromy. Biada wtedy temu, który zadar z Perunem albo na przyk ad nie uczci go w nale yty sposób. Inne bóstwa by y raczej dobrotliwe, raczej ludziom pomaga y, ni szkodzi y. Junowit - wiod cy m ód , Jarowit - daj cy ch i si do ycia, Umijaran - agodz cy skutki staro ci przez zachowanie w pami ci do wiadcze yciowych i zdobytej m dro ci - te i inne bóstwa by y obs ugiwane przez rzesz wieszczków, maj cych nadziej pozyska stanowisko w którym z chramów, a mo e nawet miejsce wieszcza w wi tyni Tryg awa... Wtedy si odsapnie i odpasie po latach klapania biedy, zbierania le nych owoców i korzonków, zastawiania side , zdobywania drewna na ognisko. W pobli u chramu Nyi, w miejscu zwanym Przewóz zatrzyma si , sp ywaj cy Noteci , dubas. Za oga, zaledwie par osób wynios a ju na brzeg krótkie paczosy i d ugie wios o sterowe. Wyrzuci a kilka erdzi, s cych. do odpychania dubasa podczas walki z pr dem i wirami, i zaczyna a wy adowywa na brzeg zawarto odzi. Zawarto z pewno ci , zbyt obszern , jak na wyd uban z jednego , cho by najwi kszego pnia ód . Zdaje si , e za oga wyznawa a zasad - du o adunku i lekka, wi c nieliczna obs uga. Pewnie ludzie z duby woleliby robi co innego lecz samego dubasa spu ci z pr dem widocznie nie chcieli, wi c paru ich jednak na odzi by o. Ze starorzecza, z miejsca zwanego Mielnica, p yn o ku dubie niewielkie czó no, popychane dr giem przez m czyzn w sile wieku, odzianego w zszyt ze skór koszul , si gaj kolan. Osada duby znieruchomia a, jakby wyczekuj c na rozstrzygni cie czy czó no nie zapowiada rych ego nadp yni cia innych odzi z gro nymi zbójami. Jednak e za czó nem nie pojawi a si adna gro ba, by o samotne, wi c za oga z ochot , pozby a si my li, e warto by o wzi mniej adunku, a wi cej ludzi do obrony. Bezpiecze stwo nie by o zagro one. Mimo to z duby przestano wydobywa rzeczy, jej osada przystan a wyczekuj co na brzegu, a najstarszy m w p óciennym gie le okrzykn nadp ywaj ce czó no: - Co cie za jedni, potrzebujecie czego?! - Jam jest Nykon, wieszczek z chramu Nyi - odpar m z czó na. - 0, to dobrze, bo my przywie li ertw i obiat . Mo e od razu zawiedziecie nas do chramu? - Macie jaki znak? - Mamy wi , co my j dostali pó miesi ca temu. To mówi c, starszy duby wyci gn przed siebie spor , wierzbow ga zk z wyrzezanymi w korze znakami. Cz owiek w czó nie podp yn , wzi ga zk w r i pocz uwa nie przepatrywa . - Rzekli cie prawd - powiedzia . - dostali cie pro wieszczów o ofiary. Prawi cie owianie. - Wiemy, e dub , nie wolno dop ywa blisko chramów, ale my nie zabrali czó na do dowo enia ofiar. Ma o nas mog o wyp yn - po ar si dobra do naszej Izbicy i trzeba odbudowywa ... Ka de r ce drogie... - Poczekajcie w tym miejscu. Przy do was czó na z ercami. Oni wam pomog , prze adowa dary i zawiod do swojej przystani. Tam odpoczniecie. i potem zaniesiecie dary. Bogini b dzie wdzi czna. - Niech wam bogi wynagrodz yczliwo i pomoc dla nas - ozwa si starszy duby i przysiad na obalonej wiatrem so nie. Wtem da si s ysze ni to j k, ni to g os, jakby kto chcia co rzec, lecz zrozumie by o nie sposób kto to, ani co ma do oznajmienia. - Mówili cie co ? - zdumia si wieszczek. - To macie na wici, my dostali zgod na zast pienie ofiary z drewna dostarczeniem s ki do kontyny albo chramu; przywie lim s . - A gdzie on?

- To ona. Wyrywa a si , zbiec mog a, wi ce my skr powali i zawi zali w worze. - A có ona, niewolna? - Niby nie, jeno rodzica nie rada s ucha , a nam mus Izbica da a, by my dowie li. I by alu nie by o do osady za brak drewna. Twarz kap ana spochmurnia a. Zda o si , e b yskawica mign a w jego renicach. Wycedzi przez ledwie rozwarte wargi: - Po niewoli do chramu nie lza. Rozwi cie t niebog ! - A jak zbiegnie? - Dok e? - Prawi cie - powiedzia starszy duby i nakaza jednemu z towarzyszy - Rozwi ! Pacholik podszed do wysokiego wora, stoj cego na rufie i rozmota supe na rzemieniu, zamykaj cym wór. Rozsun jego brzegi, odwin je i opu ci a do ziemi. Ukaza a si dzieweczka, dzieci nieledwie, odziana w byle jakie, potargane giez o. R ce i nogi mia a pop tane postronkami - niczym klaczka na pastwisku. Jej usta wype nia a zmi tolona chusta, uniemo liwiaj ca mówienie. Za to oczy by y wymowne. Patrzy y na kap ana pe ne alu i przestrachu w sposób znany wilkom, które osaczy y i porani y sarenk . - Uwolnijcie dziewczyn ! - powiedzia Nykon z t umion z ci . Pacholik rozsup postronki i wyszarpn szmat z ust dziewczyny. Dziewczyna mign a w stron wieszczka, ukl a, obj a jego kolana i j a prosi : - Dobrzy cie, panie. Wszystkom s ysza a jake cie mówili. Nie ukrzywdzicie mnie, nie dacie na poniewierk , biednej sieroty. Ulitujcie si nade mn ! Nie sierd cie si na mnie. - Zamilcz, dziewczyno!- powiedzia Nykon- Z ym nie na ciebie, jeno na tych, co ci tu przymusili p yn . Tu nie mog s niewolni ani nikt z nakazu. Tu mog przebywa jeno ludzie mi uj cy bogów i chc cy si im po wi ci . Nic z ego ci nie spotka, wrócisz do dom. - Oj, nie - panie - nie chc ! Tam mi sromota i m ka. Macocha mnie ubije. Albo jeszcze po drodze b rzucona w bagno lub w las w pirom na po arcie! W Izbicy za te oczajdusze powiedz , em zosta a w chramie. Panie, ratujcie! - Jak e mam ci pomóc, skoro niczym ci dogodzi nie mo na? - Nie wiem, panie, wraca nijak nie mog , - ju lepiej zostan przy was. - Na razie pop yniesz ze mn czó nem, potem si zobaczy. Na razie zobaczy o si jak dziewczyna migiem znalaz a si na ódeczce. Siad a po rodku czó na, tak e Nykon - chc c dosta si na ruf ódki - musia j , omija . ódka zachybota a si , dziewczyna odruchowo zabalansowa a, Nykon, dostawszy si do erdzi odepchn czó no od brzegu. Odpad o na g bsz wod , okr ci o si w leniwym nurcie rzeki i sp yn o powoli w stron Gop a. Wszystko to odby o si tak sprawnie, e patrz cym mog o si zdawa , i zdarzenia s przygotowane, prze wiczone, u one. - Sprytna dzieweczka - pomy la wieszczek. Od erd , usiad na rufie, wzi paczos i j powoli odpycha si od wody raz z jednej, raz z drugiej strony. Po pewnym czasie zagadn dziewczyn . - Co z twoj macierz ? Pomar a? - Nie, buntowa a si , nie s ucha a o ca, to j odes do jej rodziców, do Przedecza. - To i ty pewno buntowniczka? - Nie wiem, panie. Zwa cie, em nie zbie a z Izbicy, chociem wiedzia a, e mnie przymusza b do s by w wi tyni. Pos usznam. - Wi c czemu ci zwi zali? - Bom p aka a i lebiedzi a na swoj niedol . Oni tego nie chcieli s ucha , a jam nie chcia a zmilkn .

- Nie strachaj si . B dzie dobrze. Tymczasem zostaniesz przy wi tyni, niby na miesi c próby. A potem swojacy musz ci przyj w Izbicy albo w Przedeczu. Taki jest obyczaj, e cz owieka niesposobnego odsy a si ze wi tyni z powrotem tam, sk d przyby . Zgadzasz si ? - Niech was bogi dobrem darz za wasze dobre serce. Widzi cznam wam za trosk o mój los i ad go ufnie w wasze r ce. Na g adko wygolonej twarzy Nykona pojawi si wyraz zadowolenia. Przystrzy one sy unios y swoje skrzyde ka razem z k tami warg, ukazuj c w pó miechu równe, bia e by. Policzki okrasi rumieniec nie wiadomo czy z rado ci, czy mo e z zak opotania, bo kap an nieprzywyk y by do ludzkiej ufno ci i móg czu si nieswojo. A dziewczyna pocz a oddycha swobodniej i z zaciekawieniem przepatrywa brzegi jeziora oraz g ad przed dziobem. Rysy jej twarzy z agodnia y, utraci y ostro wywo an napi ciem i gdyby teraz kto mia j opisa rzek by - adna dziewczyna. Potargane, cienkie giez o pozwala o si domy la zgrabnej postaci oraz rozpocz cia rozwoju kobieco ci, szczególnie gdy z lekka wzdycha a lub prostowa a kibi . - Jak ci zw ? - spyta Nykon. - Mi ka - odpar a - Mi os awa. - Co by chcia a robi , kiedy dojrzejesz? - Nie wiem, panie. Wiele umiem robi przy zwierz tach i zio ach. - Ile masz lat? - Czterna cie. Za pó roku b mie pi tna cie. - Za m nie chcesz? - Chyba nie. Takam by a zaj ta w obej ciu i przy zbieraniu le nych zió , e nie sta o czasu na my lenie o ch opcach ani o zam ciu. - Czas pomy le , bo lata masz ju sposobne. - Je li ka ecie, panie - pomy . Ino e nie ma mnie kto wyda , no i nie ma za kogo. - Nieg upia . Tedy wnet wymy lisz za kogo by chcia a i , a twoim na pewno nie b dzie to przeszkadza . Chcieli si ciebie pozby , to im b dzie wszystko jedno w jaki sposób. Dziewczyna zmilcza a. Od samej Izbicy nic nie jad a ni pi a, tedy zacz o j ssa w brzuchu i zacz a jej dokucza sucho warg. Zaczerpn a d oni wody z jeziora, stwierdzi a, e smaczna, wi c powtórzy a ruch r ki parokrotnie a ugasi a pragnienie. Jednak g ód nie da si oszuka . Snad Nykon us ysza burczenie w jej trzewiach, bo odezwa si pocieszaj co. - Wkrótce dop yniem. ercy dadz , ci je , bo ja nic nie mam. 0, za t k drzew skr cim k'sobie, bo to jest koniec pó wyspu. A potem pó stajania zatoczk , i dobijemy. Przy pieszy ruchy r k. Czó no ruszy o wawiej, marszcz c przed sob wodn tafl . Wkrótce zakr cili w lewo i po nied ugim czasie, w zatoce, której ko ca nie uda o si Mi ce dostrzec, dobili do wysuni tego w wod pomostu zbudowanego z okr glaków z wyra nymi jeszcze ladami upalania u ognisku ko ców na potrzebn , d ugo . Wysz o ku nim kilku m czyzn. Pozdrowili Nykona i pomogli mu wyj na pomost, przytrzymuj c w skie czó enko. Po czym jeden z m czyzn wzi dziewczyn pod pachy i wyniós j na l d. Tam czeka a bez s owa a ustanie powitalna rozmowa, a gdy m czy ni poszli w g b pó wyspu, ruszy a za nimi i za Nykonem. Wkrótce nakarmiona j czmiennymi plackami, twarogiem z koziego mleka i napojona ch odn , zsiad ma lank usn a na pos aniu z mchu w sza asie, który - je li si ró ni od chaty - to nie wielko ci . A ciep y czerwiec zsy jej sny o bezchmurnej przysz ci. Zaprawd ufa a Nykonowi i dzi ki tej ufno ci czu a si bezpiecznie.

Rozdzia II P R Z Y B Y S Z E Do przesmyku mi dzy jeziorami Budzis awskim a Powidzkim, w miejscu gdzie dzi stoj domostwa wsi Smolniki, dotar a grupa jezdnych. Wyra nie przewodzi jej cz ek niewielki, lecz kszta tnie zbudowany, odziany w grube, wyprawione skóry z naszytymi metalowymi uskami. Ten rodzaj pancerza móg chroni przed niezbyt silnym ci ciem miecza, z pewno ci , nie zatrzyma by jednak mocnego pchni cia sulic . Tedy uzupe nieniem ochrony przed atakiem by a okr a, niewielka tarcza, zwisaj ca na trokach u siod a, niczym nie zdobionego, ale solidnego. Tako u siod a przytroczony by miecz na trzy okcie d ugi, obosieczny, bez pochwy. Przez pier je ca przewieszony by uko nie uk z rogów tura i drewniany, obci gni ty skór ko czan zape niony pierzastymi strza ami. Przy prawym udzie je dziec mia pod r umocowane do siod a - oszczep, dzid i kilka dzirytów sposobnych do ciskania na krótkie odleg ci. Ostrze oszczepu i grot dzidy wystawa y na stop przed eb konia, ogiera na schwa , czarniejszej od smo y ma ci. W pewnym oddaleniu, na pó strza u z uku za swoim przywódc , pod o sze ciu je ców tak e na ros ych ogierach. Uzbrojenie ich by o ró norodne. Od wiod cego ich cz eka byli ro lejsi, t si i wszyscy mieli na g owach spiczaste he my z siatk kolcz , opadaj na policzki, ramiona i kark. Spod he mów wysmykiwa y si pasemka jasnych, otopszenicznych w osów, takich samych - jakie odbija y promienie s ca od go ej g owy przywódcy. Je cy byli zdro eni, o czym wiadczy pokrywaj cy ich kurz, przechylone na bok, lub spuszczone na piersi g owy i lady zastyg ej na wierzchowcach piany. Zatrzymali si wszyscy, gdy przewodnik wstrzyma swego konia i uniós r . Zza widniej cej przed nimi k py m odych drzew i starszych od drzew krzewów dobieg ich odg os ludzkich pokrzykiwa . Na sygna przewodnika zbli yli si powoli do niego. - Kokot i Pr dota pojad ze mn . Ty, Turosz i reszta z tob - do zagajnika. Stamt d popatrywa ! W razie czego - do obozu po pomoc - ozwa si pó osem przewodnik. Wida by o, e mia pos uch, bo gdy ruszy w stron g osów, czterech je ców bezzw ocznie pocwa owa o w stron k py ro linno ci, a wyznaczona dwójka zaj a karnie miejsca po obu bokach przewodnika, troch z ty u. Trzej konni zbli ali si powoli w stron palisady na trzech m czyzn wysokiej, ogradzaj cej teren nieobszerny, mog cy pomie ci mo e z pi tnastu konnych, pod warunkiem, e nie mieliby ochoty hasa . G osy, które podje aj cych zwabi y, dochodzi y z wn trza ogrodzenia. Da o si je umiejscowi w pobli u furty, zawartej na g ucho, sporz dzonej z bali prawie takiej grubo ci, jak te, z których zrobiono palisad . Przewodnik zsiad z konia, podj kamie wielko ci kurzego jaja i prasn nim w furt . G osy natychmiast umilk y. Nad palisad wychyn a rozczochrana, m oda g owa. Popatrzy a ciekawie na przyjezdnych i spyta a. - Co cie za jedni i czego potrzebujecie? - Jam jest Wojs aw - odpowiedzia przewodnik. W drujem z odleg ych stron i szukamy ziemi niczyjej, zdatnej do zasiedlenia. - Gród chcecie zak ada czy wie ? Wielu was?

- Przecie widzisz, e tylko trzech; trzy chaty chc zbudowa - powiedzia kto we wn trzu ogrodzenia. - Nie - sprostowa Wojs aw - du o nas, szukamy miejsca na par wsi. - Kto cie i sk d? - W drujem z zachodu. Z bardzo daleka. Uchodzim przed obc nawa . A jeste my amkiem, odpryskiem s owia skiego plemienia Polan. - To s ycha , e s owia skiego - powiedzia g os wewn trz. - Stoicie przed stra nic graniczn plemienia Goplan - powiedzia a g owa znad palisady. Dalej wam i nie lza. - Wypytujesz nas jeden z drugim - powiedzia Wojs aw, jakby cie mogli nam pomóc, a potem zakazujecie wst pu. Godzi si tak? - Mo em pos go ca z wiadomo ci - powiedzia a g owa, wysuwaj c si troch wy ej i pokazuj c szerokie bary odziane w p ótno. - Widzicie przecie, e nas jeno kilku. Chcemy przejecha , po dobroci i uda si do waszych starszych. Jak nas nie pu cicie, chyba przesmykniemy si noc lub przez wod poza waszym polem widzenia. - Lepiej nie próbujcie, bo mo ecie pogin od strza z uku, którego ani ujrzycie - zagrozi os z wn trza. - Wkrótce pomrzem z g odu, je li nie odpoczniem w bezpiecznym miejscu i nie z owim czego do arcia. Mo e mier od strza b dzie lepsza - powiedzia Wojs aw. Cz owiek wychylony ku przyjezdnym znikn , widocznie dla jakich narad, bo za palisad rozlega y si szepty i pó ne pokrzykiwania. Po tych sporach g owa wyjrza a ponownie i powiedzia a. - Nie mo em was wpu ci , ale wy lemy go ca. Chcecie - to czekajcie. Nie chcecie - to odjazd z powrotem. - S uchaj, cz ecze - powiedzia spokojnie Wojs aw - widzisz ilu nas jest. Wiesz ilu was tam w rodku. Boisz si , e was ukrzywdzimy? Pewno was par razy wi cej. Nie mo ecie mnie z tym waszym go cem pos do waszej starszyzny? Cni nam si do odpoczynku. Ka dy dzie ma cen ycia dla naszych niewiast, dzieweczek i pachol t. Narady za palisad chyba wznowiono, bo przez pewien czas, adna g owa sponad niej nie wygl da a. Wreszcie pokaza y si a cztery popiersia i nale ce do nich r ce, dzier ce, uki ze strza ami na napi tych ci ciwach. Furta skrzypn a, uchyli a si i wypu ci a przed palisad ch opaka tak m odego i gibkiego, e miano m a mog o mu jedynie przys ugiwa jako zapowied wygl du w odleg ej przysz ci. Sk oni si grzecznie, po czym powiedzia . - Wybaczcie nieufno . Ugo ci was nie mo em. A zawie do starszyzny mo em, ino by cie si musieli da powi za , bo mog wys z wami tylko jednego. - Wygl dacie na otroka, a gadacie jak m dojrza y. M drze i g osem zgo a nie dzieci cym. Wi cie - powiedzia Wojs aw, wyci gaj c r ce. Spoza furty wyskoczy o dwóch m odych m ów, zbudowanych o wiele mocniej ni odzian nazwany m drym. W r kach mieli konopne powrozy, którymi sprawnie sp tali nogi je ców, przeci gaj c sznury pod brzuchami koni. - Mo em was nakarmi i napoi - powiedzia m ody dowódca stra nicy. Ino musieliby cie zdj or . Potem wam zwrócim – doda po piesznie, widz c wahanie Wojs awa.

Wojs aw skin milcz co g ow , odwi za oszczep, dzid i dziryty, odtroczy miecz i tarcz , zdj uk i ko czan. Poda wszystko jednemu z Goplan. W lad za nim to samo zrobili jego towarzysze. - Jeszcze no e - powiedzia m odzian, mierz c wzrokiem zatkni te za pasy Polan ostrza zdatne do walki nawet z wilkiem albo dzikiem. Oddali i t bro , zdaj c si na ask i nie ask Goplan. Wtedy zza furty wysz o jeszcze dwóch ludzi. Ci byli znacznie starsi od poprzednich. W r kach nie li st giew i kobia . Wyjmowali i podawali je com pieczone mi siwo, gotowan rzep i nalane do drewnianych kubków piwo. Polanie zajadali ze smakiem, popijali piwem, syc c swój g ód i wzniecaj c poruszania kiszek Turosza i jego trzech kompanów, schowanych w stwinie i ogl daj cych wydarzenie spoza zielonych li ci. Wkrótce posi ek si sko czy . Turosz wycofa si ze swoimi lud mi z zagajnika, kiedy zobaczy , e Wojs aw, Pr dota i Kokot odje aj za m odzieniaszkiem, siedz cym na m odej klaczce, mo e dopiero co uje onej, gdy pobrykiwa a cz sto, zapewne przypominaj c sobie czas dotychczasowej swobody. M odzieniec, cho jecha na oklep, dawa sobie z ni rad jak wytrawny uje acz. M odzik prowadzi szparko. Chc c nie chc c Wojs aw ze swoimi musia nad za przewodnikiem, cho przylgni te do ko skich boków, unieruchomione postronkami uda musia y si mocno poociera , bo najpierw sw dzia y, potem piek y, a w ko cu pozwala y my le wy cznie o tym, e s i domagaj si och ody, odpoczynku, k pieli – czegokolwiek, byle nie dalszego ocierania si o spocone ko skie boki. A tymczasem ich m odociany przewodnik, cho po piesza , to nie jecha prosto do celu. Po drodze skr ci do dwóch niedu ych, podobnych do pierwszej stra nic, o czym rozmawia z ich za ogami; odwiedzi trzy kontyny, nadk adaj c – niestety – szmat drogi, otrzymywa w tych kontynach jakie informacje, sam co przekazywa wieszczkom... -W ten sposób przekazuj wie ci – powiedzia Wojs aw. Pewno brakuje im go bi, wracaj cych zawsze do swojego go bnika. A ludzi te nie maj za du o, je li nie sta ich na go ców. Opinia Wojs awa by a wszak e bezpodstawna, bo kiedy pod wieczór osi gn li Gop o okaza o si , e ich przewodnik jest kim w rodzaju inspektora, co trzy miesi ce sprawdzaj cego porz dek w poruczonych sobie obiektach. Poodparzanych, z obola ymi od bezruchu po ladkami otoczy a znienacka chmara jednakowo odzianych m czyzn, z przewieszonymi przez rami rzemieniami, do których zako cze poprzywi zywano jednakowe, d ugie, proste no e ostrzone z dwu stron, wi c mo e zast puj ce miecze. Tak w ka dym razie zdo pomy le Wojs aw. Da tak e rad zrozumie , e m odzian nakazuje m czyznom uwolnienie ich nóg, a oni to polecenie bezzw ocznie wykonuj i mówi mu co si zdarzy o w obr bie ich posterunku stra niczego. To znaczy mówi , e nie zdarzy o si nic niezwyk ego. Czy to oznacza, e jakie rzeczy zwyczajne mia y miejsce – tego Wojs aw ju nie by w stanie rozstrzygn . Znowu jechali, teraz ju mog c si w siod ach porusza , na u mierzenie bólu nie mo na by o jednak liczy – trwa za d ugo, by ust pi ot – tak sobie, nie zaznaczaj c swojej trwa ci i dokuczliwo ci. Wreszcie pokaza y si zabudowania sporej osady. - Zaczekajcie tu na mnie – powiedzia m odzik i pojecha w stron zabudowa Zsiedli z ulg z koni. Stan li na nieruchomym gruncie, staraj c si nie zbli do siebie piek cych ud. Zdj li odzienie, u yli je na brzegu jeziora i stawiaj c okrakiem nogi weszli do wody. - Patrzcie, nie zagotowa a si – powiedzia ze zdziwieniem Pr dota.

Za miali si wszyscy trzej zarówno z tego artu, jak i z uciechy, e nic ich ju nie pali, nigdzie im nie gor co i jest akurat tak, jak sobie od po owy dnia marzyli. - Jak niewiele trzeba cz ekowi do szcz cia – powiedzia Kokot, a pozostali uznali to powiedzenie za nadzwyczaj trafne i bardzo m dre. Kiedy si ju dostatecznie wypluskali i wyszli na brzeg – zastali na miejscu swojej odzie y d ugie, p ócienne, lu ne koszule. Zrozumieli, e nale y je wdzia , wi c to zrobili. Wtedy z zaro li wyszed ku nim ich przewodnik. - Urw mi eb przez was - powiedzia . Podobnom zrobi le. Ale teraz wam nic z ego sta si nie mo e. Jeste cie go mi. Dacie rad i ? - Czekajcie – powiedzia Wojs aw. Co wam maj uczyni ? - Na razie trzyma b pod stra . Je li si oka e, e z waszej przyczyny nikomu z Goplan z osobna ani wszystkim razem nic z ego si nie sta o – zostan wyp dzony z plemienia. Je li co zmalujecie – dam gard o pod topór albo ofiarny nó w chramie Nyi. - Nie uciekniesz? – spyta Wojs aw. M odzieniec zaniecha tematu. Si cie na konie bokiem – powiedzia , atwiej to zniesiecie. Jednak kawa eczek b dziecie musieli przej – na placu, do rady starszych trzeba grzecznie podej , gdy on nie siedzi na koniach. - Jak ci zw ? – spyta Wojs aw, moszcz c si bokiem na swoim wierzchowcu. - Krzes aw – powiedzia m odzian. - Ty, Krzes aw, lepiej uchod . Przyjmiem ci radzi do swego grona, bo ludzki i m dry. Dobrze ci b dzie z nami. Podjechali pod skraj rozleg ego placu. Wszyscy czterej zsun li si z koni. Wolno podchodzili w stron starego, roz ystego d bu, pod którym na taborkach siedzieli czterej czy ni, o których Krzesz powiedzia . - To rada. - Ta rada nie jest ci rada – mrukn Kokot cicho, bo byli ju blisko siedz cych . Polanie lustrowali wygl d starszyzny Goplan i musieli przyzna , e dostojnicy nie okazuj strojem swojej dostojno ci. Ubrani byli w lniane portki wystaj ce spod takich koszul, przepasanych zielonkawymi krajkami. Obuwie dostojników przypomina o i trepy, i apcie jednocze nie – do drewnianej zelówki przymocowany by wierzch z plecionego yka. Stan li przed rad i czekali w milczeniu. - Witajcie na ziemi Goplan – powiedzia , siedz cy na prawo od innych, m s usznego wzrostu, s usznej budowy. I pewno zawsze maj cy s uszno – pomy la Kokot maj cy sk onno do igraszek znaczeniem s ów. - Ja jestem Lubar – wojewoda Goplan – powiedzia s uszny m . Po mojej lewej r ce siedzi wieszcz Bo ygniew, dalej wieszcz Wotan i wieszcz Gniewosz. Ujawniam wam nasze imiona, tusz c – e przestrzegacie s owia skich obyczajów z dziedziny go cinno ci, e si tym obyczajom nie sprzeniewierzycie, by my nie musieli ciga obcych, którzy przez znajomo naszych imion moc nad nami mie mog . Teraz, jako e musicie by zdro eni, odpoczniecie, nakarmi was i napoj . Jutro rano znów si spotkamy w tym samym miejscu. Nasmarowani, przynosz cymi ulg balsamami, czy ci, syci, napojeni i wyspani stawili si rano na spotkanie nakazane przez Lubara. Wojs aw przedstawi spraw , z któr przybyli. - W nieodleg ej przesz ci – mówi – plemi moje zamieszkiwa o w okolicy grodu Bardowiek, na zachód od rzeki aby. W stronie porannego s ca, za ab yli Obotryci, Po czanie, Stodoranie i Morzyce. Z drugiej strony, tam gdzie my ogl dali s ce uk adaj ce si do snu, za rzekami Wiern i Wierzej s siadowali z nami ludzie nazwani przez naszych przodków niemymi, Niemcami ich nazwali my, jako e s owa nie pojmowali i be kotali mi dzy sob , jako czyni ludzie g uchoniemi.

Oni , ci Niemce mieniali si z nami na towary, niby przyja nie, jednakowo okaza o si , e fa szem byli podszyci. Przy okazji wymiany znajdowali nasze s abe punkty, oznaczali brody na rzekach i rozmieszczenie naszych stra nic. Pi lat temu najechali nas zbrojno. Ledwo my ten najazd odparli. Odt d co roku najazd powtarzali coraz wi kszymi si ami. Nabrali mnóstwo wszelakiego dobra, lecz najgorsze by o to, e brali w posiadanie nasze ony, potem je uprowadzali ze sob . Porywali tak e nasze dzieci tka. Mówiono, e krew z nich wypijaj , co okaza o si nieprawd . Oni, te Niemce chowali naszych potomków na wrogów S owia szczyzny. Najwi cej za uprowadzili naszych dorastaj cych dziewcz tek, by im w przysz ci rodzi y ma ych Niemców. Prosilim S owian zza aby o pomoc, alem prosili daremno. Ubieg ego lata zebra em trzystu ochotników, by ucieka z onej nieszcz snej Ojczyzny pomi dzy S owian, by odgrodzi si od Niemców innymi s owia skimi plemionami i przestrzeni . Zabra o si z nami ponad pi dziesi t ochotnych bia ek – troch on, wi cej m odych, niezam nych niewiastek. Droga by a ci ka. Ninie zosta o nas dwustu konnych m ów, dwadzie cia niewiast, w tym par brzemiennych, kilkana cioro dzieci tek, par krów i ciel t, sze zaprz gów wo ów, stadko owieczek i troch dobytku na wozach. Szukamy miejsca do ycia w pokoju i zgodzie z s siadami. Utrzymujemy si z uprawy roli, z hodowli zwierz t i z owów. Nasze niewiasty tkaj dobre materie z we ny, lnu i konopi. Z uprz dzionych nici robi na patyczkach trwa e, przewiewne i ciep e dzianiny. Umiemy wyprawia i zszywa skóry zwierz t. Ochoty do pracy nam nie brak, tedy wy yjem z pracy w asnych r k, cudzego nie tykaj c. Przybylim zapyta czy nie b dzie wam przeszkadza nasze s siedztwo. Jeste my gotowi uk ada nasze wspó ycie wedle zasad podanych przez was. Goplanie popatrzyli po sobie. – Tak s dzilim – powiedzia wieszcz Bo ygniew, a Kokot nie omieszka pomy le , e ma do czynienia z cz owiekiem, który s dzi, e mo na wiedzie wi cej, ni mo na wiedzie . - Na jaki czas mogliby cie zamieszka na zachód od nas. Jednak w przysz ci mo em tych ziem potrzebowa – powiedzia Lubar. - Dostaniecie za przewodnika wieszczka mojej bogini – powiedzia Gniewosz. On wam wska e stosowne miejsce. - Ino e – powiedzia niepewnym g osem Wotan – nie mamy mocy nic postanawia bez zgody wiecu. Wiec podejmie ostateczn decyzj . Wtedy dopiero b dzie wiadomo co i jak. - Prawd mówi c – powiedzia Bo ygniew – wcale nie wygl dacie na rolników ani na hodowców. S dzi mo na, cie wojownicy i z wojaczki czerpiecie zysk. - Je eli ty s dzisz, e wygl dasz na wieszcza i cz onka rady plemiennej – pomy la Kokot – to tur móg by w twoich oczach uchodzi za drapie , a on u ywa z bów jeno do cinania i prze uwania ro lin, a gro nych rogów tylko do obrony. Do wieczerzy i Goplanie i Polanie poddawali si obrz dkom go cinno ci, wyznaczaj cym nawet obyczajny czas go ciny. Ale zaraz po spo yciu tego posi ku bogini snu i wypoczynku – Surina – obserwowa a w lustrze ksi yca pochód dziwaków, którzy zamiast spa , wykorzystuj noc do czego innego. Jechali g siego. Polanie na przedzie, za nimi Nykon przydany go ciom na przewodnika.

Rozdzia III A J E D N A K S S I E D Z I Nykon przys uchiwa si spotkaniu rady z Polanami. Potem otrzyma polecenie, by zawie przybyszów na wielk polan , gdzie z drzew jeno wierzby ros y. Miejsce to, znane pod nazw Witkowo, zda o si sposobne na roz enie obozu dla do licznej przecie grupy ludzi, maj cych w dodatku zwierz ta. W tym miejscu mieli czeka na postanowienie wiecu Goplan. Po odebraniu wskazówek rady poszed do chramu, gdy w nie mia si zacz jego dy ur przy ogniu. Przed chramem s ebne niewiasty czyni y poranne porz dki, obrz dza y ywy inwentarz, przegl da y narz dzia – sierpy, grabowe zgrzeb a, zwane czasem grabiami, bowe sochy, s ce do spulchniania ziemi i niezwykle cenne, bo elazne – motyki, które od pewnego czasu bardzo u atwia y prace przy uprawie jarzyn. Blisko studni Mi ka, z obliczem wyg adzonym przez poczucie bezpiecznego spokoju, my a kierzanki, snad pozostawione wieczorem po ubiciu mas a. W nozdrza Nykona uderzy zapach z mydlnicy. - Sama z siebie dosz a do u ywania tego naparu czy kto powiedzia ci o jego dobroci? – zapyta . - Matusia mi mówi a o po ytkach z ró nych zió . - Jak ci tu? Wytrzymujesz? - O, panie, tak mi tu dobrze jak z matusi . Nikto na mnie nie wrzeszczy, je daj , spa ka . Chcia abym – jakby si da o – pozosta przy chramie. Mam i o ca rada bym ujrza a co jaki czas, ale do macochy wcale mi nie t skno. - Suknie jakowe – na zmian – masz? - Dosta am przecie wypraw do wi tyni. A jeszcze sobie narobi ró no ci do ozdoby – koralików z jarz biny nani na lniany sznureczek. Albo wisiorek z wisienek zrobi ...O, zobaczcie – pokaza a dwie wisienki ju czerwone i nabrzmia e od gotowego wytrysn soku przyczepione razem z kawa eczkiem ga zki i zielonym listkiem nad piersi , ledwo si odznaczaj pod cienkim materia em sukienki. - Strojnisia z ciebie. No, nie p sowiej – powiedzia , ujrzawszy rumieniec zawstydzenia na jagodach dziewczyny – to zwyczajne u m ódek, nie ma w tym niczego z ego, e si chcesz przystroi . Rumieniec dziewczyny ma jednak to do siebie, e nie znika od uspokajaj cych s ów. Czuj c na policzkach war zawstydzenia, Mi ka schyli a si nad kierzank i szmat umoczon w gor cym naparze pilnie zmywa a resztki t uszczu z drewnianych cianek naczynia. Nykon pomy la , e kierzanka mo e si zapali od tej czerwono ci lic, lecz nic nie powiedzia , chc c oszcz dzi Mi ce pog bienia nieprzyjemnych odczu . Poszed do chramu, gdzie dowiedzia si , i jest z dy urów zwolniony a do zako czenia pos ugi przy Polanach. Maj c wolny czas, poza atwia par zaleg ych spraw, przede wszystkim za ponaprawia swoj star kolczug otrzyman w spadku po ojcu. Na wszelki wypadek za j pod giez o i po obiedzie czeka na wezwanie tych, którym mia wskaza drog i docelowe miejsce. Ko czy szczer rozmow ze swoim krewnym, w nie udziela mu rady, kiedy przekazano mu wezwanie od Polan. Ju si zmierzcha o, pora na wyruszanie w podró nie by a najlepsza, lecz có – pan ka e – s uga musi. Najpierw d ugo wlók si z ty u, potem – kiedy opu cili okolice osady – wysun si na prowadzenie. Wiód przybyszów na zachód. R czy, ulubiony kasztan posuwa si

samodzielnie w raz nadanym kierunku, a je dziec co jaki czas obraca nieznacznie g ow i zezowa na obcych. Mieli przecie bro zaczepn , a on jeno kolczug i nó ... Jednakowo nie da o si jednocze nie baczy do ty u i do przodu, by nie przegapi koniecznych zmian kierunku. Wi c w ko cu poniecha ostro no ci i zaj si wy cznie wybieraniem drogi. Ko o stra nicy na przesmyku obcy wstrzymali konie. Nykonowi zdawa o si , e us ysza za sob jakie odg osy ruchu. Zwierz to by nie móg , wi c...? - Mo e pojedziem do naszych? – zaproponowa Wojs aw. Wartko si uwin przy pakowaniu i zawiedliby cie nas od razu wszystkich do onego Witkowa. - Czemu nie – powiedzia Nykon – i tak mam nakaz obejrze wasze plemi , tedy mi za jedno – teraz pokaza Witkowo, czy te pó niej. Z ty u znowu co da o zna o sobie. Teraz us yszeli to równie Polanie. - Bandyci to nie s – powiedzia Pr dota – oni napadaj albo za dnia, albo po pó nocy. Teraz jest pora dzia ania z odziei. Ale tutaj? Komu i co mia by taki tutaj ukra ? - To ja, Krzesz – odezwa si g os z ty u i z g bokiej czerni po ród drzew wyjecha ku nim cie , nabieraj cy w wietle ksi yca wyrazisto ci i kszta tów w miar zbli ania si do stoj cych. - Obra ycie w ród nas? – zapyta Wojs aw. - Obra em odej cie – no, niech b dzie ucieczk – od plemienia, które da ode mnie, bym by bezwzgl dny dla ludzkiej biedy, jakby biedny by w stanie zagrozi bezpiecze stwu ca ego plemienia. - Dobrze, e starasz si by szczery i uczciwy wobec samego siebie - powiedzia Wojs aw. Jeszcze mo e za m ody i uczciwy wobec samego siebie, by zrozumie , e zasady i pos usze stwo s cz sto wa niejsze od mi kkiego, dobrego serca. Kto ma mi kkie serce – musi mie twarde siedzenie, bo za swoj lito odbierze od innych bolesne ci gi. Nie krzyw si na rad – starsi plemienia musz pilnowa zasad, bo one spajaj grup . Za lito mo e plemi rozsadzi , jako e jeden litowa by si nad dziadkiem, drugi nad babk , a jeszcze inny nad kalek . Nad wszystkimi litowa si nie da – zabrak oby czasu na pomoc, a i rodków by nie starczy o. - To co – mam wróci ? - E, nie. Samem ci namawia , by poszed z nami. Alem ja wiedzia o nas wszystko, a ty dzia na czucie. A nie odnajd ci twoi i nie zawróc ? Tu Wojs aw spojrza znacz co w stron Nykona. - Brat to mój jest – powiedzia po piesznie Nykon. Z jednego ojca. Jeno matki mamy ró ne. Jam mu dzisiaj radzi to samo, co i wy. Ruszyli, tym razem na pó noc – ku obozowisku Polan. Na czo o wsun si Wojs aw, a Nykon z ulg wstrzyma konia i ruszy dopiero wtedy, gdy mi dzy nim i Wojs awem znale li si Kokot i Pr dota. - Nie ufasz im? – spyta po cichu, jad cy tu za nim brat. - Mówi adnie, lecz s owa zwodnicze by mog . Ostro no nie zawadzi. wit uprz ta cienie nocy, spychaj c je za horyzont, do mrocznych ost pów puszcza skich i g boko pod powierzchni wód, kiedy doje ali do obozowiska. Stamt d wychodzi y w nie zwierz ta pod opiek pastuszków. Nakazali pastuszkom trzyma si w pobli u. Nykon podzi kowa Nyi, e jeszcze i tej nocy nie wybra a go na ofiar Jechali jeszcze par staja nim pomi dzy rzadziej rosn cymi drzewami pokaza y si zaró owione przez wschodz ce s oneczko p achty namiotów. elazne obr cze kó od wozów . Puszcza y ku nim wietlne zaj czki. Mi dzy namiotami wida by o ruch ludzi, ale scena by a niema. Cisz zak óca y jedynie ptaszki, witaj ce trelami dzie i jego obietnic dobrej pogody.

Dopiero na pó stajania przed namiotami da si s ysze cichy pogwar ludzkich g osów. Obcy zachowywali si cicho z ostro no ci lub z nakazu. Mo e, zreszt , mieli taki obyczaj, by w lesie nie p oszy dzikiego zwierza... Przy niektórych namiotach zacz y si rozjarza ogie ki. Krz ta y si wokó nich bia ki z minami, które trudno by oby nazwa radosnymi. - Wkrótce dostaniem co na niadanie – powiedzia Wojs aw. Z obozu wybiegli ku nim pacholikowie. Jeden z otroków przypad do elaznego strzemienia Wojs awa, obj r czynami jego obut stop i przytuli do niej twarz. - Tatko – powiedzia g osem d awionym przez widoczne na twarzy wzruszenie – radem cie wrócili. Matula si martwi a. - Wszystko dobrze, synku – powiedzia Wojs aw. Biegnijcie , ch opcy, og osi , my trafili na dobrych ludzi i troch d ej odpoczniem. I zwo wszystkich po niadaniu! – krzykn za ju biegn cymi ch opcami. Wje ali mi dzy rzadziej, ni gdzie indziej rosn ce, pot ne sosny. W przerwach nieco wi kszych od innych sta y pootwierane namioty. Niewiasty wynosi y z nich po ciel i wiesza y na ni szych drzewkach czy krzewach albo rozk ada y na trawie. Sk wraca o z pobekiwaniem stadko owiec, oganiane przez wielkiego psa i dwóch m odziutkich pasterczyków. Sze dwuko owych , wysokich arb sta o uszykowanych w taki sposób, e mog y stanowi co w rodzaju forteczki na wypadek konieczno ci obrony ma ej grupki ludzi przed przybyciem na pomoc reszty m czyzn. Wybieg y wita niewiasty. Trudno w nich by o rozpozna te pozostawione w obozie przed paroma dniami. Dobra nowina oraz wypoczynek uczyni y ich twarze wartymi skierowania na nie m skiego oka. Czyste, w wypranych i prawie nie zmi tych szatach sprawia y wra enie jakby nigdy nie przew drowa y tysi cy mil, jakby ca e ycie sp dzi y w jednym miejscu rodzinnym bez wyruszania na poszukiwanie czegokolwiek. W ród nich wyró nia a si bia ka szczup a, lecz niezwykle zgrabna. Inne by y do ros e, krzepkie – ona by a niedu a i delikatna, cho nie mo na by o powiedzie , e jej czegokolwiek brakuje z niewie cich przymiotów fizycznych. - Witam ci m u – powiedzia a do Wojs awa, zdro eni cie? - Nie, ale g odnim po podró y. Dasz co zje czy wpierw musz upolowa ? Czysta i adna , Bogno – doda cichszym g osem. Pokra nia a, spu ci a powieki, daj c do zrozumienia, e po to ma kolana, by na nie spuszcza oczy, ale ukradkiem zerka a czy m patrzy na ni , potwierdzaj c swoje dla niej upodobanie, czy te jeno z grzeczno ci pochwali jej urod i teraz rozgl da si co by tu przygani . Kontrola wypad a po jej my li, wi c podesz a bli ej i rzek a. - Zsi , potrzymam ci strzemi . Je wkrótce dostaniesz, ch opcy nazbierali ptasich jajek – dzie jajecznica z kopy jaj. - Ale mamy go ci – powiedzia z lekkim zak opotaniem Wojs aw. - Zjedz to, co i my. Podzielimy si . Witajcie – powiedzia a w stron Nykona i Krzesza. - Zapraszam was do naszego kr gu – zwróci si do nich Wojs aw. Mo e b was o co pyta ... Zreszt , wasza obecno po wiadczy wobec wszystkich prawdziwo mojego sprawozdania. Nykon skin g ow . Potem on i brat jedli z rodzin Wojs awa niadanie – jajecznic z ptasich jajeczek z kawa kami usma onego mi sa. By o dobre, chocia troch niedosolone. Potem Bogna poda a kubki z gor cym mlekiem – podobnie jak jad o – najpierw owi, potem go ciom, nast pnie Turoszowi, który okaza si by bratem Wojs awa, a na ko cu ch opcu, za to specjalnie poprzebierane, mleko za ze zdj tym ko uchem. Na ch opaka wo ano Dzier ek, co Nykon rozszerzy do Dzier ykraja a Krzesz do Dzier ys awa albo Dzier ymira. Ze spojrze rzucanych w stron ch opca przez rodziców Nykon odgad , e dzieciak nie ma w tej rodzimie krzywdy.

Ledwo sko czyli niada , zacz li si schodzi m owie z innych namiotów i obsiada ko em ognisko. Bogna wyla a na p omyki ceber wody, zasycza o, buchn k b pary, po chwili pokaza y si czarne, mokre w gielki. Matka z synkiem weszli do namiotu, opad a za nimi klapa i Wojs aw zagai . - Zebralim si , by odda cze go ciom. To jest wieszczek bogini Nyi – wskaza na Nykona, a to – wskaza na Krzesza – jego brat, m ody ale ju pe ni wa ne funkcje plemienne. Witam tak e was, Krzeszu. Bardzo my wam radzi. Potem zwróci si do pozosta ych. - Jutro, skoro wit wyruszamy w drog . Tym razem króciuchn . Nykon i Krzesz wska nam miejsce, na którym b dziemy mogli odpocz d ej. O tym czy dane nam b dzie zosta w tym miejscu na zawsze, postanowi wiec plemienia Goplan, ze starszyzn którego mówilim wczoraj. Tusz , e b dziem z Goplanami w dobrym s siedztwie. Na razie wdzi cznim za okazane dobre serce – sk oni si w stron Krzesza i Nykona – konieczny jest nam odpoczynek, bo inaczej wyginiem z mord gi i chorób. Teraz mo ecie pyta go ci. - Taki sam kr g jak u nas na wiecu – pomy la Nykon. Ale rz dzi tu jeden cz ek, jako w czasie wojennym albo przy gaszeniu wielkiego ognia b przy powodzi nag ej. adnych pyta nie by o. Gdy Wojs aw wsta , wstali i inni. Zaraz si rozchodzili i rozpoczynali pakowanie. - Mir u nich nadzwyczajny – zakarbowa sobie w pami ci Nykon. Po czym, korzystaj c z ogólnego zaj cia si przygotowaniami do podró y, niepostrze enie wszed z bratem w las. - Obr cze elazne maj na ko ach. Warto im pomóc? – zastanawia si , zasypiaj c w konarach rozro ni tego wi zu obok oddychaj cego równo brata. * * * Dopiero pó s ca wygl da o zza widnokr gu, kiedy sze zaprz gów wo ów, ci gn cych wy adowane arby ju zmierza o w stron Witkowa. Na wozach trzy wyra nie brzemienne niewiasty i dwoje niemowl t z karmi cymi matkami le o na roz cielonym sianie pomi dzy ró norakim sprz tem. Nykon domy li si , e du e, elazne narz dzia podobne do soch s , jak i one, do wzruszenia gleby przed siewem. Zadziwi o go, e okute ko a arb wcale nie skrzypi i nie chwiej si . Powinny si koleba – duma mo e takie sztywne, bo nowe... Jecha na czele. Obok niego Wojs aw, troch z ty u Krzesz. Za nimi ta sama, co wczoraj szóstka wojów. Potem osiem krów, trzy ciel ta, siedemna cie owiec i jeden baran. Wszystko dok adnie policzy , by zda radzie rzetelne sprawozdanie. Potem jecha y wozy. Przy ka dym – z dwóch boków – po jednym woju. Reszty m ów nie by o wida ani s ycha . Tylko od czasu do czasu przypada pojedynczy m , wrzuca na wóz upolowan zwierzyn i znowu znika w lesie. Za wozami pod o, wypada oby raczej rzec – wlok o si dwadzie cia niewiast, siedmiu ch opców i pi dziewcz tek. Podró trwa a i trwa a, bo trzeba by o wzbiera zdatn dla arb drog . Mimo to – oko o po udnia dotarli do Witkowa. Asysta Wojs awa prysn a na boki. Wkrótce z lewa i z prawa zacz li nadje my liwi. Natychmiast zsiadali z koni, wyprz gali wo y, ustawiali arby w obszerny kr g i roz adowywali namioty, po ciel i niektóre narz dzia.

Niewiasty p ta y krowy, odp dza y owce. Dzieci zbiera y i ci ga y w stron arb ga zie na opa . Wnet zadymi y ogniska podsycane wierzbowym paliwem, rozwieszono kot y, ustawiono ro ny. Jeszcze przed obiadem Nykon zauwa w wozach pouk adan bro . Moc d ugich, obosiecznych mieczów, szczyty, mnóstwo zako czonych grotami drzewców do miotania. Zaraz po obiedzie, znowu niedosolonym – nie maj soli? – po egna si i wyruszy nad Gop o. Po paru godzinach uwi za konia przy krzaku leszczyny, przygotowa uk, sprawdzi lekko wysuwania si no a z pochwy i ruszy zapolowa na wieczerz . Zauwa co , co wcale przed nim nie umyka o. Chyba ma y nied wied – pomy la . Zwierz ruszy na niego, zrazu k usem, potem coraz pr dzej. Przymierzy z uku. Strza a wbi a si w kark zwierza, lecz to nie zatrzyma o jego p du. Nykon uchyli si odruchowo i d gn no em. Jednocze nie - w jego pier trafi y twarde pazury i poszarpa y mu kolczug , a w gardziel zwierza wesz o ostrze no a. - Rosomak? Zdziwi si Nykon, ogl daj c up. Sk d on tutaj? Czy by a tak szybko zmienia si nam klimat? Obszyj sobie kaptur – nie b dzie szronia od oddechu – ucieszy si , oprawiaj c zuchwalca.

Rozdzia IV S S I E D Z I , A L E C Z Y B L I S C Y ? W witkowskim obozowisku ycie by o zwyczajne, ale perspektywa nieuchwytna. Wiadomo by o, e trzeba si obej bez m ki i ziarna, bo si sko czy y. Ale jak d ugo przyjdzie je samo mi so? Wiadomo by o, e sól si ko czy, niewiasty wyskrobywa y jej resztki z najdrobniejszych zakamarków i szpar st giewek z wypalanej gliny. Lecz czy na now sól doczeka si kiedykolwiek? Zwierzyna po ywia a si wie traw , jednak nie ma gdzie przechowywa zapasów siana na zim . Czy zwierz ta, a konie przed innymi, przetrzymaj najbli sz zim bez ziarna, a nawet dostatku siana? Brak perspektywy nie hamowa czynno ci codziennych. Bo nieznajomo przysz ci nie jest to sama z przypuszczeniem, e b dzie ona z a, mo e tragiczna. Zawsze do serc i umys ów ludzi dobija sil nadzieja i obiecuje, e starania przynios po ytek, korzy , popraw losu. M czy ni uwijali si przy szykowaniu zapasów mi sa. Wi kszo z nich Wojs aw skierowa do owów. Niektórzy ubit zwierzyn sprawiali, wyprawiali skóry, w dzili i suszyli mi so, a potem – poowijane li mi, pookrywane matami z yka, poowi zywane d ugimi, wierzbowymi witkami wieszali wysoko na ga ziach drzew, niedost pnych dla nieuprawnionych amatorów korzystania z cudzego wysi ku. Kilkunastu starszawych m czyzn zajmowa o si koszeniem traw i uk adaniem, po wysuszeniu, kopek, zast puj cych czasowo nieobecne stodo y. Kilku – prawie staruszków – sporz dza o zimow odzie i obuwie ze skór upolowanej zwierzyny. Nie robiono odzie y ze skór owczych, spodziewaj c si osi gn z posiadanych owiec przychówek i odrodzenie stad. Niewiasty strzyg y owce, robi y z we ny w óczk i na patyczkach sporz dza y z niej odzie – szale, r kawice, swetry, dzieci ce spodnie – wkasywane w skórznie oraz skarpety i rajstopy. Tak up ywa miesi c wyczekiwania naznaczony przez rad Goplan. Wszyscy doro li radziby przenikn tajemnic przysz ci. Twarz Wojs awa ci ga skurcz niepokoju i odpowiedzialno ci za plemi . Bogna, te przecie niepewna przysz ci, przywdziewa a na twarz wyraz pogody i ufno ci, chc c w ten sposób podtrzyma m a na duchu. Wynik dawa o to ró ny – przewa nie wznieca o skrywan rozpacz z poczucia bezsilno ci, e – oto ufaj ci, wierz , i znajdziesz wyj cie, a ty macasz naoko o jak lepiec, coraz bardziej zm czony i zniech cony nieskuteczno ci prób wyj cia z matni. Nie przejmowa y si tylko dzieci. Hasa y po obozowisku i okolicy, poznaj c coraz nowe miejsca, kryjówki, polanki, opustosza e nied wiedzie gawry i ptasie gniazda. Jednak gdy pada deszcz i one smutnia y, bo namioty by y ciasne i miejsca do zabawy w nich nie by o. W jeden z takich deszczowych dni Dzier ek „pomaga ” Bognie w robieniu owczego i koziego sera. W ko cu ona Wojs awa mia a do bezkresnej ciekawo ci i wsz dobylstwa jego r k. Obieca a opowiedzie mu ba , je li po y si i nie b dzie przeszkadza . Zrobi jak chcia a, lecz spokoju nie mia a, bo zacz wypytywa o rzeczy troch mu znane – z przesz ci, ze stron ojczystych, ze strz pów zapami tanych rozmów osób doros ych. - Mamo – pyta – a gdzie mój dziad?

- Osta w ojczy nie, pomar tam ubity przez Niemców i jego duch... - Co to – niemców? - Niemce to naje cy. Napadli nas, du o naszych ubili, jeszcze wi cej pobrali w niewol . - To dlatego uchodzim od tak dawna? - Tak, szukamy nowej ziemi, dobrych s siadów i spokojnego ywota. - Przy Goplanach? - Tego nie wiemy, dowiemy si wkrótce. - A my kto? Goplany czy Niemce? - My Polanie albo Lechici. - To kto inny ni Niemce? - Ca kiem kto inny, Niemce to nasze wrogi. - Polanie, bo mieszkamy na polanach? - Teraz mieszkamy na polanie, ale nazwa wzi a si od pola. W ojczy nie by o mniej puszcz, ni tu. By o tam wi cej pól, które my uprawiali. - A Lechici to od cz eka, co zwa si Lech? - Nie, synku. Lecha to taka nasza miara gruntu, dosy du y sp ache pola. Lecha, lecha powtórzy par razy Dzier ek. Co jeszcze po cichutku mrukn , powieki jego niebieskich oczu zrobi y si ci sze od ch ci patrzenia na wiat, która zwykle unosi a rz sy ch opca a do brwi. Jako wolniutko oddycham – pomy la i zapad w zdrowy, wolny od majaków sen, jak przysta o niewinnemu pachol ciu. Bogna wróci a do pracy, lecz wkrótce znowu j przerwa a, bo na zewn trz gwar si jaki zrobi , wi c odstawi a twaróg i wysz a przed namiot. Niedaleko spora kupka m czyzn otacza a Nykona, stoj cego przy swoim koniu. Zd w to miejsce Wojs aw, a Nykon op dza si od natarczywo ci pytaj cych m czyzn, jak od much, czekaj c z ujawnieniem przywiezionych nowin a przywódca Polan podejdzie bli ej. Kiedy to nast pi o, sk oni si Wojs awowi i rzek . - Przyby em oznajmi wam co postanowi wiec mego plemienia. Radbym mówi z wami na osobno ci, gdy wie ci mam ró ne. Niektóre mog wywo wzburzenie, a ja bym wtedy nie chcia by w blisko ci gniewnego t umu. - Wejd my do namiotu – powiedzia Wojs aw i ruszy w stron Bogny. Kiedy weszli, Bogna podsun a go ciowi du y tobó zapakowanej odzie y i prosi a siedzie . Wojs aw przykucn na pi tach i wpatrzy si w przybysza, zachowuj c pozorny spokój, cho serce mu bi o z niepokoju, a w g owie my li odbija y si mi dzy cianami tpienia i oczekiwania na dobr nowin . - Mówcie, co cie przynie li – ponagli milcz cego Nykona. - Wiec postanowi , e musicie odej st d, bo te ziemie b nam wnet potrzebne. Mamy je przygotowa dla tych, co teraz w nie si rodz . Z balonu nadziei, umieszczonego w duszy Wojs awa usz o powietrze. Bogna rozgl da a si z niepokojem za miejscem, w którym po y m a, gdyby zas ab . Ale on tylko si w sobie spr , postanowi trosk od na potem i zapyta . - Wszyscy cie byli tego samego zdania? - Nie, mój ród Kujawów by za przyj ciem was do plemienia, albo za osadzeniem was w naszych ziemiach jako osobnego szczepu. Mocno si temu projektowi przeciwstawi ród Popielidów i jego zdanie przewa o. - To Popielidów jest wi cej, ni Kujawów? - Jest mniej. Lecz inne rody posz y za nimi. Tedy Kujawy musieli si zgodzi z innymi, cie nieznani, obcy dla nas i mo ecie by niebezpieczni jako wspó mieszka cy o wojennych ci gotach. - Bo ygniew – powiedzia Wojs aw, a Nykon skin g ow .

Siedzieli czas jaki niemo, o czym dumaj c, co weso e chyba nie by o, gdy twarze ich obleka a sm tna powaga, a gorzki grymas wokó ust obwieszcza zgryzot . W ko cu Wojs aw przeckn si z tego wier snu i zapyta . - A wy, Nykonie, radzi cie nam? Czy tako si do s siedztwa z nami nie palicie? - Nic wam nie przyjdzie z mojej przychylno ci, czy te wrogo ci – za s abym, aby wam pomóc albo zaszkodzi . - Przecie cie cz ek m dry, znacie waszych, znacie okolic – jak daleko musimy si od was osiedla , by nasi przeciwnicy nie uznali tego za niebezpieczne? - Nasza ziemia ko czy si akurat za Witkowem. Jakby cie osiedli ze dwa stajania – st d na zachód – nicby komu z naszych by o do tego. Jednak mo e lepiej b dzie, je li posuniecie si nieco dalej na zachód – tam te ziemie wolne, niczyje i nikt nie chce ich zasiedla . Dzier ek si obudzi i szeptem pyta Bogn o znaczenie s owa stajanie. - Mylicie si – powiedzia Wojs aw, cie niezdolni nam pomóc. Wasza rada niezwykle cenna jest. Dadz bogowie, e odp acim za ni wdzi cznie. Bogna w asy cie Dzier ka stara a si ugo ci Nykona jakim pocz stunkiem. Jad podane potrawy z grzeczno ci, wymawiaj c si od dok adek, gdy pozbawione soli mia y smak byle jaki. Wojs aw tymczasem poszed do innych, powiada im jako postanowi wiec Goplan i co trzeba w tej sytuacji robi . Wkrótce z obozu wyruszy oddzia kilkunastu je ców – szuka na zachód od Witkowa miejsca zdatnego do za enia osady. Oddzia zwiadowczy wróci w nocy. Znaleziono miejsce podobne do Witkowa, lepsze nawet, bo nad czyst , niezabagnion rzeczk . Tedy Wojs aw zarz dzi na po niadaniu zwijanie obozu, za Nykona poprosi o przekazanie swoim, e jutro po po udniu Witkowo dzie opuszczone. Prosi tak e, by Nykon podzi kowa starszy nie za wszystko dobre, z czego skorzystali Polanie. Zapyta równie czy ród Kujawów, a mo e i inne rody, czy ktokolwiek nie chcia by si z Polanami mienia ró nymi rzeczami, a Nykon zaraz pomy la o soli i obieca zrobi wszystko, by za miesi c w Witkowie Kujawy stawili si ze swoimi towarami. Potem Nykon u ciska Krzesza i odjecha . Wysoko stoj ce s ce mocno dopieka o pakuj cym si , a pó niej w druj cym Polanom. Jednak podnieceni wie ci o mo liwym ko cu poszukiwa i pobudzani nadziej na lepsze ycie uwijali si skrz tnie, prawie nie czuj c skwaru. Nawet owady, w tej porze ju liczne i dokuczliwe, trzyma y si dalej od ludzi i ich zwierz t, ni to by o w ich naturze. Kto wie czy nie odczuwa y donios ci chwili i zwi zanego z tym szumu, wartko kr cej w ach pobudzonych radosnym oczekiwaniem Polan, krwi. Na przedwieczerz dotarli. Okolica by a liczna i bardzo zdatna do zamieszkania. Obszerna polana syci a swoje trawy wodami, p yn cej przez rodek rzeczki. Pewne by o, e wody starczy i dla osadników. Bujno traw i obfito ró nych, wysoko rosn cych zió wskazywa a na urodzajno gleby. Nieodleg e lasy i bory obiecywa y zaopatrzenie w jagody , maliny, borówki, poziomki i grzyby. Puszcza zapewnia a prócz tego mi so z polowa i drewno do budowania domostw i na opa . Wszystko to nie nale o do nikogo, nikt nie móg zabroni korzystania z zasobów tej ziemi. Mo na j by o posi i u ytkowa po wsze czasy. Obóz rozbito na skraju polany, nieopodal ciany boru – rodek zostawiaj c na osiedle. By y wprawdzie projekty, by podzieli si na mniejsze grupki i pozak ada ma e sio a w pewnym oddaleniu od siebie, bo d ugie przebywanie w du ej kupie pod jedn komend wszystkim dojad o, lecz Wojs aw ukróci te zap dy. Wszak nie mamy niewiast – razem atwiej je zdob dziemy, dobrze jest mie wspólne schronienie na wypadek jakiej napa ci – mówi – od zbudowania takiego schronienia trzeba zacz w nowej, nieznanej ziemi. Na rozlu nienie przyjdzie pora po okrzepni ciu, poznaniu okolicy i zagospodarowaniu si . Wielu by o przeciwnych, na jego szcz cie popar o go paru starszych, do wiadcze szych, co przekona o niecierpliwych, e jeszcze nie pora si rozsta .

Nast pnego dnia od rana d wi cza y pi y i stukota y topory. Ci to i ci gano ko mi pnie zdatne do budowy. Sporz dzano rusztowania do traczenia pni na dachy i krokwie. W czasie, kiedy inni S owianie zapewne wi towali w noc Kupa y, Polanie pracowali na okr o z zapa em nie mniejszym, ni wie o wyrojone pszczo y przy budowie nowego gniazda. Gniezna, jak mawiali bartnicy s owia scy. Wyznaczono za enie dla czterdziestu du ych domostw. Ros y szybko nad podziw, cho jeno cz ludzi zajmowa a si budow . Uk adanie cian z grubych bali nie sz o atwo, lecz wykorzystanie lin, koni i przywiezionych ze sob wielokr ków bardzo t trudno zmniejsza o. Kiedy min miesi c od rozstania z Nykonem, ko czono krycie dachów p kami sitowia, zbijanie drzwi i okiennic. Tylko kominów nie stawiano – na razie nie by o z czego. Ani gliny na ceg y, ani dostatku polnych kamieni. Z tym trzeba by o zaczeka . Tymczasem musiano wróci do „wynalazku” przodków i zadowoli si dymnikami w dachu. Znoszono do pachn cych wie yzn chat wszystko, co przywieziono. Porozpakowywano tobo y. Porozdzielano narz dzia – p ugi, kosy, sierpy, motyki. Ma o tego by o, lecz wyobra nia pobudzana marzeniami i ch ciami , ju znajdowa a sposoby pomno enia dobytku. Prze yjem – podszeptywa y wola i ochota. Przetrwamy – odzywa o si do wiadczenie wysnute z tego, e przecie ludzie trwaj jako od wieków, od zwierza m drsi, a ten – cho bezrozumny – te jako yje. Na handlow wypraw do Witkowa uszykowano trzy arby zaprz one w wo y. Kiedy arby dojecha y, Goplanie ju czekali w rozbitych namiotach p óciennych, wida nas czonych jakim roztworem ywic, bo p ótno by o do sztywne i robi o wra enie czego grubego, ustego, solidnego. Wo nice zatrzymali arby, z namiotów wylegli ciekawscy ogl da Polan, o których uzbrojeniu s yszeli cude ka, lecz tych wspania ych mieczy, których ka dy Polanin mia mie ile tylko zapragn , jeszcze nie widzieli. Ciekawskich spotka zawód – aden Polanin nie by uzbrojony. Przyjechali ca kiem zwyczajni, pro ci S owianie, przeci tnie ubrani – ot, tacy sami, swojscy. Zawód szybko si rozp yn w powitaniach, pogaduszkach o pogodzie, coraz szybciej nastaj cych zimach, niby agodniejszych, ale d ugich, przez co lato stawa o si o wiele za krótkie. Potem za wa ne sta y si tylko towary – o wszystkim innym przestano my le . U ono naprzeciwko siebie dwa rz dy rzeczy – Goplanie rz d bogatszy, obfitszy, Polanie rz d skromniejszy, rz dek w ciwie, lecz przecie mogli zap aci reszt w pó niejszym czasie, wszak na razie byli na dorobku. W ród towarów Goplan najwi cej by o woreczków z sol , do czego przyczyni si Nykon, twierdz c – e za sól Polanie gotowi b zap aci najlepsze ceny. Sta y tak e wory z bobem, worki z grochem, mniejsze worki z grubo mielon m – z pszenicy, yta – zwanego re em oraz takiej samej wielko ci worki kaszami – j czmienn , gryczan i jaglan . Goplanie oferowali równie zbo a – jar pszenic , re , j czmie , owies i proso. Ch tni mogli zamówi ca e snopki owsa – ulubione po ywienie koni, jednak po ten ko ski specja trzeba by o jecha i samemu sobie przywie . Produkty wygl da y staro, cz by a nadgryziona z bem czasu, lecz nikt si o to nie krzywi – wiedziano przecie , e s z ubieg orocznych zbiorów. Oprócz soli, która istotnie wzbudza a wielkie zainteresowanie Polan, ich wzrok przyci ga y wie e jaja ptactwa domowego oraz tuzin m odych kokoszek. Polanie mieli nadziej , e ich kontrahenci zechc nabywa dziczyzn . Powyk adali ró norakie mi sa – jeszcze prawie ciep e pó tusze dzików, suszon sarnin , w dzone wierci tura, oskubane i sprawione dzikie ptactwo – kaczki, g si, g uszce i cietrzewie, ostatnio owione w sid a kuropatwy i przepiórki – by o w czym wybra . Owszem, spojrzenia Goplan muska y te towary, lecz najwi ksze zainteresowanie wspó plemie ców Nykona wzbudza y drobiazgi. Jak ich by o dziesi ciu, tak wszyscy stali przy kupeczce Turosza i gapili si na elazne zapinki z przylutowanymi wywijasami ze

srebrnego drutu, srebrne kolczyki na pewno pasuj ce do uszu ukochanych niewiast, przepaski na w osy ze mijowato poskr canego drutu miedzianego, wisiorki na szyj sporz dzone z koralików, umocowanych do srebrnych, delikatnych cuszków. rodkowe miejsce w ród towarów wy onych przez Turosza zajmowa y dwa pi knej roboty pier cienie. Jeden z posplatanych srebrnych drucików odbija promienie s ca szlifowanym, zielonym oczkiem wi kszym od ziarna grochu. Drugi – ca y s onecznej barwy – pyszni si jeszcze wi kszym oczkiem koloru lipowego miodu, prze roczystym, okr ym, umo liwiaj cym widzenie umieszczonego w rodku mniejszego, kanciasto szlifowanego kamyka o barwie krwi. Ka dy z Goplan domy la si , e tych pier cieni nie by by w stanie kupi . Mia y warto kilku dobrych krów albo stada owiec. Któ p aci by tyle za ozdóbk , atw do zagubienia, mo e nietrwa . Nie, kupi nikt nie zamierza , ale napa oczy przyjemnym widokiem to co innego. Patrzyli wi c na te pier cienie, troch si kr puj c, bo handel nie na patrzeniu polega. - Chcecie kupi te pier cienie? – zapyta Turosz. - Nam one do niczego nie przydatne – odpowiedzia najstarszy z Goplan, którego inni zwali Kujaw . Chcia yby je mie nasze bia ki. Dobrze, e ich tu nie ma – gdyby by y – musielibym wam ostawi za jeden taki pier cioneczek wszystko, co my przywie li. - Kosztowne s , to prawda – przyzna Turosz. Lecz je li b dziecie mie po zbiorach nadmiar po ywienia, jako i w tym roku, to na co przecie ten nadmiar wymienicie. Chyba nie wyrzucicie do lasu? - Tedy mo e z adzim tak – powiedzia po namy le Kujawa – e porozumiemy si po niwach. Zapowiada si urodzaj, lecz bywaj burze, gradobicia. Teraz nie mo em nic obiecywa . - Racja – pochwali Turosz. Ale mog da jeden pier cie do ogl dania. Wasze niewiasty musz przecie wiedzie czy im si op aca wymiana mi dzy nami. O zap at umówimy si pó niej. Przyda yby nam si na zim kiszone i suszone jarzyny. No, i m ki wi cej – kupa nas du a, a swoje zapasy ju dawno wyjedlim. A jakby cie tych rzeczy nie mieli na zbyciu, to chocia nasion... Na drugi rok mieliby my swoje... - A inne ozdoby te by cie dali do ogl dania? – zapyta jeden z m odszych Goplan. - Damy na wiar – ozwa y si g osy innych Polan, w cicieli pojedy czych, drobnych ozdóbek. - Tedy mo e zrobim tak, e dzi mieniamy ze sob jad o, a ozdoby we miem wszystkie do ogl dania? – zaproponowa Kujawa. Turosz milcza do d ug chwil , co przemy liwa , co w sobie sumowa . Po czym odezwa si . - Ten s oneczny pier cie najcenniejszy jest ze wszystkiego, co mia em i mam. Metal, z którego go sporz dzono zwie si aurum. Jest to kopalina albo znalezisko rzeczne bardzo rzadkie. Znale go trudno, a nawet jak si go znajdzie, to w jednym miejscu niewiele. Daj go wam – wyci gn pier cie w stron Kujawy. Daj darmo na dobry pocz tek naszej wspó pracy, wierz c – e nadal b dziecie nam przaja i zechcecie si mienia na towary. Prosz was o to, bo bez waszej pomocy mo em nie prze najbli szej zimy. Kujawa wzi klejnot z oci ganiem. Z pewn doz nie mia ci, ostro nie chwyci go w dwa palce, przyjrza mu si z bliska, po czym wyj w ski rzemyk, naniza na pier cie i zawi za rzemyk na szyi. Inni Goplanie patrzyli na to oczami ociupin zawistnymi, lecz szybko to brzydkie uczucie przep dzili precz, bo Kujawa by najdostojniejszym z ich rodu, a jego do wiadczony rozum nie raz i nie dwa przyczyni si do osi gania przez ród po ytku. Staremu si nale y przed innymi! Pomieniano wszystkie inne towary bez adnych targów, w atmosferze wzajemnej yczliwo ci.

Po rozstaniu obie strony dobrze rokowa y o dalszej wymianie. Jeden Turosz troszeczk si niepokoi , bo gdyby jego dar nie mia przynie adnego po ytku... Widocznie dawa em nie ze szczerego serca – skonkludowa .

Rozdzia V C H S A W okolu jezior Popielewskiego, Ostrowickiego i Kamienieckiego z dawna wa ny ród Goplan – Popielidzi. Pono jakowy Popiel przywiód Goplan ze wschodu w czasach bardzo dawnych, w ten sposób ratuj c swoich przed nawa strasznych ludów koczowniczych, niszcz cych wszystko i wszystkich na drodze swej w drówki. Zasiedzia Popielidów zaowocowa a dostatkiem, wynik ym z paru przyczyn – z ugoletniej, szcz liwej uprawy roli, z urodzajno ci ziemi i sprzyjaj cego klimatu – sprzyjaj cego ro linom, a niekorzystnego dla szkodników. Popielidzi byli liczni i wa ni w ród gopla skich rodów. Pod wzgl dem liczebno ci ust powali tylko Kujawom, ale nikt si z Popielidami nie móg porówna , jak sz o o ofiarno dla plemienia. W ka dej potrzebie, szczególnie za wtedy, kiedy zwo anie wiecu i uzyskanie jego decyzji trwa oby za d ugo, np. przy nadlatuj cym nieszcz ciu – powo ywano dla przewodzenia wszystkim Goplanom jakiego Popiela i z regu y plemi dobrze na tym wychodzi o. Zdarza o si wprawdzie, e przywódca pope nia b dy, inne decyzje mog yby przynie ogó owi wi kszy po ytek, lecz wtedy Popielidzi naprawiali skutki takich pomy ek. W takich razach ich ród najbardziej si po wi ca i ponosi najwi cej szkód, czasem nie szcz dz c nawet ycia swych m ów. Na terytorium rodu istnia o dziewi bogatych osad, a w ród nich najznaczniejsze by y Popielewo, Kamieniec i Ostrowite. Sio a te by y otoczone yznymi polami, lasów nie by o wcale – jeno sady i zagajniki mog y dawa odrobin cienia i troch drewna na opa . Ale w tej okolicy cie nie by konieczny – pomi dzy wodami jezior prawie nigdy nie zdarza si nadmierny skwar. A po drewno i torf Popielidzi wyprawiali si odziami przez jezioro Kamienieckie, za którym opa u nie brakowa o. Na tym w nie jeziorze grupka odzi krz ta a si ko o rybackich sieci. Nety, wi cierze, saki i inne pu apki trzeba by o posprawdza , wybra ryby i nastawi z powrotem. Po ów trafi si dobry, dno wszystkich odzi pokrywa a warstwa migoc cych srebrem usek. Rybo owcy uznali, e zrobili wszystko, co do nich nale o, odwrócili dzioby odzi w stron Kamie ca i wtedy daleko od siebie, gdzie w okolicy Popielewa zobaczyli si gaj cy nieba s up czarnego dymu. Ich sercami targn niepokój. Mocniej poci gn li wios ami, chc c jak naj pieszniej doj do brzegu, by pomóc. Po ar bywa straszny w skutkach, wi c nale o zrobi wszystko co mo liwe, by wyrwa po odze jak najwi cej. Rybacy, nim dop yn li zobaczyli jak inni ludzie z Kamie ca ju pod ali w stron dymu – pieszo, konno, w miar si – jak najpr dzej. odzie dosz y do p ycizny, rybacy wyskoczyli z nich i zostawiaj c dobytek opiece dobrych duchów pop dzili za reszt wsi. Najpierw gnali jak jelenie, cigaj ce si z wiatrem, wkrótce jednak zwolnili, gdy s up dymu wyra nie si zmniejsza , a i rwetesu, towarzysz cego zwykle po arom nie by o s ycha , cho zbli yli si do Popielewa na mniej, ni na mil . W ko cu szli, zamiast biec, zapewne inni ju dotarli, rybackie r ce chyba by y zb dne, skoro dym prawie zanik , nie bi y w niebo lamenty, nikt nie pokrzykiwa , nikt nie wo o wod . Podniecenie opad o, ros o natomiast zaciekawienie, id ce w zawody z niepokojem, z przeczuciem czego z ego albo czego nieznanego, na pewno niczego dobrego. To co , z czym wi zali dogasaj cy po ar zostawi o lady. Id c, napotykali porzucone sierpy, potargane snopy zbo a, niedoko czone, cz ciowo rozkr cone, porozrzucane powrós a, pot uczone gliniane garnki, resztki mleka i ma lanki czy serwatki w resztkach

skorup. Niewiasty musia y na polu i co je przerazi o albo – strach pomy le – ukrzywdzi o. Nad zgliszczami Popielewa zastali swoich z Kamie ca i ludzi z Ostrowitego. Stara Mioduszka, zielarka – do której, do Popielewa chodzi o si po leki na ró ne przypad ci - pobolewania, opuchni cia, st uczenia, wymioty i wszelkie z e stany duchowe, t umaczy a drewnianym g osem. - Niewiasty pracowa y w polu. M owie oporz dzali na jeziorze rybie pa ci. Ci wpadli na koniach od strony pola – zbrojni, rozognieni, z nabieg ymi krwi lepiami- jak pos cy z ego ducha. Ka dy mia przewieszon przez ko ski kark któr z naszych bia ek. Nawet nie zagl dali do domostw ani innych budynków. Ciskali w strzechy strza y omotane p on cymi paczosami konopnymi, czarnymi od smo y. Ze dwie dziesi tki ich by o. Pognali na pó noc. Nie czekaj c na wynik za egni cia ognia. Zadysza a si , chwil spazmatycznie pooddycha a i mówi a dalej. - Zaraz przybiegli nasi m owie. O cienie mieli, nie szukali innej broni, bo i gdzie – gorza o mocno, e pró no próbowa w ogie wej – ratowa te nie by o jak. Nasi pognali za tamtymi, ale piechot – nie do cign konnych. O, tam – pokaza a w stron dziedzin rodu Kujawów. Mo e Kujawy ich chwyc , uprzedzeni przecie, musieli spostrzec dym. - Poznali cie kogo z napastników – spyta starszy rybaków z Kamie ca. - Nie, obcy byli. - A jakie mieli siod a, jaki or , jak byli odziani? - Kry am si w parsku, tom za du o nie widzia a. Zda o mi si , e byli podobni do tych trzech, co ich opisywa Popiel. Tych, co przybyli z daleka i uradzali niedawno z nasz rad . Taki mi si z opowie ci jawi w my lach obraz, jakim dzi widzia a w rzeczywisto ci. Spo ród krzewów, z sadków i ogródków tak e z parsków i ch odników, kopanych w ziemi zacz y wy azi inne niewiasty. Niektóre pochlipywa y, inne tylko wzdycha y nad ogromem nieszcz cia. M ode baby pojmane, budynki zgorza y, zwierz ta martwe – no mo e uratuje si te z pastwisk... M czy ni z Kamie ca i Ostrowitego zacz li znosi le ce na polach niewiasty. adna nie dycha a. Zna by o ci cia mieczów, niekiedy okropne rany od pchni . Mo e l ejsz mier mia y te poprzeszywane strza ami, o ile mo na mówi o lekkiej mierci w ogóle, a szczególnie, gdy ubity jest m ody, zdrowi i sposobny do d ugiej jeszcze walki z trudno ciami ywota. Zw oki sk adano na kup , niech czekaj na pogrzeb – trzeba b dzie zgotowa wiele stosów, na razie nie ma kto o tym pomy le . Same starki nie zdol , zreszt s od tego owie, k opot w tym, e s , lecz nie na miejscu. Jakby w odpowiedzi na ten k opot zjawi si Krzepiec, ten e m , który na wiecu Goplan sprzeciwia si osiedleniu Polan w pobli u Gop a. By konno, z dwoma synami, tak e na koniach. Rano wybra si w stron Gniezna, prawd mówi c w nieszczerym zamiarze wybadania Polan jak patrz na zaw aszczanie ziemi, która do nich nie nale y. Mia nadziej chytrymi kr tactwami sk oni przybyszów, by wynie li si za siedem gór i rzek. Wierzy w skuteczno swojej przebieg ci, a na wszelki wypadek, jak ka da lisia natura postanowi najpierw poogl da osad Polan z daleka. Kaza synom ukry konie, po czym on i synowie weszli na wysokie sosny, by – sami niewidoczni – poziera ku sio u Polan. Zdobyli prawie pewno , e mieszka cy Gniezna co knuj , gdy dostrzegli rz d konnych, zd aj cych do osady z kierunku pó nocnego z jakimi , uczepionymi do koni dr kami, po czonymi bia ymi p achtami. Ten szereg bia ych p acht zadziwia , na ka dej p achcie le o co du ego, nic tylko zrabowali cosik i teraz wlok do matecznika – pomy la Krzepiec.

By by mo e dostrzeg , e w ten sposób my liwi pola scy transportowali ubit na owach zwierzyn , lecz – chc c si podzieli z synami swoim podejrzeniem – odwróci g ow w ich stron i wtedy dostrzeg to samo, co rybacy na jeziorze – jego Popielewo pali o si . - Patrzajcie, synkowie – krzykn – te psy spali y nam osad ! Natychmiast zle li z drzew i w te p dy ruszyli w stron po aru. Teraz zmartwieli pora eni widokiem kl ski. - Polanie napadli?! – ni to zapyta , ni stwierdzi Krzepiec. - Tego nie wiadomo, cho Mioduszka tak powiada – odpar jeden z kamienieckich rybo owców. - Ocala kto? Wszyscy spu cili g owy. Nie atwo by zwiastunem mierci, trudno powiedzie komu , e jego niewiasta, z któr prze zgodnie wiele lat ju nigdy go nie powita, kiedy powróci z nocnych owów lub rybaczenia, ju nigdy... Podszed szy do stosu, Krzepiec zobaczy na samej górze zmasakrowane zw oki swojej Radki. Chcia wezwa synów, by zabrali cia o matki i narz dzili jej stos, lecz nawyk y do odpowiedzialno ci za ca y ród, zmieni zdanie. - Zbierajcie wszyscy zgliszcza – powiedzia – ok adajcie drewnem cia a. Spalim je, niebogi wszystkie razem. Troch jego polecenie zmieniono, pewnie z nawyknienia do obyczaju, mo e dlatego, e czuto napi cie w g osie Krzepca, w ca ej jego postawie. Móg by tak ow adni ty alem i rezygnacj , e – bliski sza u – zaniecha obyczaju ca kowicie. Jego synowie, tak e pozostali Goplanie zacz li zwleka nadpalone drwa i uk ada z nich pierwsz warstw stosu – niech przynajmniej tyle maj z obyczaju, e nie b p on na go ej ziemi. Na t warstw zacz to uk ada wszystkie cia a pomordowanych, a na nie znosi resztki belek, desek i sprz tów. Starki nazbiera y suchego mchu i rozgl da y si za stosowanymi przy pogrzebie zio ami, lecz Krzepiec, widz c jak rozbiegaj si na wszystkie strony – powiedzia . - Niechajcie! Obejdzie si tym razem bez strojnych szat dla nieboszczek, urn nawet nie mamy, tedy i zió nie trzeba. Bardziej, ni teraz mierdzie nie b dzie. Kiedy stos mia dostateczn wysoko , Krzepiec skrzesa ognia. P omyki zrazu leniwie podnosi y si i opada y. Potem skwapliwiej podlecia y w gór , gdzie by y z one cia a. Cofn y si znowu, nie znalaz szy w zw okach akuratnego materia u do po arcia i chwyci y si drew pobocznych. Jaki wicherek dmuchn w stron stosu, mo e dumaj c, i da rad zdj z twarzy le cych niewiast zastyg e przera enie, ból i zdumienie nag ci oraz okrucie stwem ataku. Lecz p omyki zrozumia y ten wiew jako okazj do wzmocnienia si . Buchn y silniej i wnet obj y ca y stos, zas aniaj c wszystko z otym woalem. W gór unios y si k by dymu, wokó stosu rozpostar si sw d palonych ludzi, s ycha by o trzaskanie on cego drewna i skwir po eranych ogniem cia . Baby pocz y lamentowa , m czy ni stali w bezruchu – milcz cy, ot piali, zas pieni. Do odg osów, dobywaj cych si ze stosu do czy si t tent licznych ko skich kopyt. Nikt nie zd nawet pomy le o schronieniu, o tym – e by mo e wracaj naje cy – gdy ukaza a si chmara koni z je cami od strony, w któr uszli napastnicy, a za nimi pognali, dni odwetu Goplanie. Wkrótce z ulg rozpoznano, e to nadje aj Kujawy, i e na niektórych koniach siedzi po dwóch ludzi. - To nasi wracaj , Kujawy ich wioz – rozpozna nadje aj cych jeden z synów Krzepca. Kilkudziesi ciu je ców nadje o w nie adzie, widocznie nie czuj c potrzeby zachowania jakiegokolwiek szyku. Nie na paradzie wszak byli, zd ali z pomoc s siadom, czy warto si by o trudzi utrzymywaniem koni w jakim sztucznym porz dku?