mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Lanca Ster Reginald - Szlak Piastów cz.3 - 02 Wschód

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :714.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Lanca Ster Reginald - Szlak Piastów cz.3 - 02 Wschód.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 18 osób, 25 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 97 stron)

Reginald LANCA STER W S C H Ó D tom 2

- 1 - Rozdzia „0” ledztwo Ani P T Czytelnicy (PT = post titulum, czyli z zachowaniem tytu ów) ani autor – nikt na sto procent nie wie – jak i kiedy dok adnie powsta a Polska. Kraj niema y, do ludny, w pewnych – pó niejszych – okresach zdobywczy, walcz cy. Dopiero za czasów Mieszka Pierwszego obcy zacz li odrobin o Polsce pisa nieco obszerniej ni Ibn Jakub – dla jednych Arab, dla innych cz onek narodu najwa niejszego. Zdarza si podobnie s dziom ledczym na zachodzie, a u nas milicjantom, e te nie wiedz jak dosz o do zastanego przez nich stanu – s zw oki wa nej osobisto ci, jest kradzie czy rabunek, a nie wiadomo kto by sprawc i jakim cudem dosta si na miejsce przest pstwa, które by o strze one. U nas wystarczy pyta podejrzanych, to jest ludzi, którzy maczali palce w podobnych wydarzeniach. Je eli który z nich przyzna si i poda prawdopodobny przebieg wydarze , to ju jest sukces milicji i wymiaru sprawiedliwo ci socjalistycznej. W Wielkiej Brytanii, na przyk ad, prawo powiada, e przyznanie si nie jest adnym dowodem, a do wyroku skazuj cego musi by dowód i przedmiot przest pstwa. Takie dochodzenie do prawdy o nieznanej przesz ci nosi nazw ledztwa. W ledztwie dozwolone jest snucie ró norakich przypuszcze , a czasem jest to konieczne. Po- tem musi si ka de prawie przypuszczenie sprawdzi , szczególnie u nas, bo Scotland Yard, na przy- ad, najpierw stosuje dedukcj i dopiero prawdopodobne przypuszczenia s sprawdzane – tak mog o by – powiadaj agenci Scotland Yardu i sprawdzaj wydarzenia, wiadków, dokumenty – które (UWAGA!!!) o b a l a j przypuszczenie. Oni, ma si rozumie , mog nie dotrze do wszystkiego, co zdarzy o si przedtem i jest to zadanie obro ców s dowych – znale stare rzeczy, obalaj ce twierdzenia Scotland Yardu o winie podopiecznego obro ców. Autor „Szlaku Piastów” próbuje na ladowa raczej Brytyjczyków ni organa sprawiedliwo ci socjalistycznej, które po prostu „wiedz ” od marksistów jak powsta a Polska. Ja si na wszelki wypadek zastrzegam, e nie nazwa em tu marksistów ani socjalistycznych historyków uczestnikami jakiego wydarzenia zbli onego do przest pstwa -to s , po prostu, ludzie ufni, dla których przedtem Engels, Marks, Lenin i Stalin wszystko odkryli, a to byli geniusze materializmu dialektycznego i materialistycznej teorii ewolucji. Na swoj obron – podobnego do powy szego gatunku – mog przytoczy fakt, e s uczeni idealistycznymi zwani, którzy (na sposób brytyjski) zajmuj si twierdzeniami marksistów i wszystkimi wydarzeniami przez marksistów badanymi. Czy zwyczajnemu bezpartyjnemu nie wolno (mo e b dnie) wierzy idealistom i po nich powtarza opinie o wydarzeniach sprzed wieków? Moje zainteresowanie histori jest znane przez prze onych do tego stopnia, e w „nielotne” dni nakazuj mi prowadzenie zaj z historii Polski z nierzami s by zasadniczej (mechanicy, wartownicy, pisarze itp.) Ja wtedy (biedny) musz trzyma si linii partii i rz du, by sko czy podchor ówk , zosta op acanym pilotem wojskowym, a nie – by mo e – wi niem. Wszelako mielam si na zaj ciach napomyka , i s autorytety, które twierdz inaczej, chocia nas obowi zuje uznawanie autorytetów socjalistycznych. Tak to teraz jest, i to tak e jest i b dzie his- toria, wi c umieszczam ten wtr cik (od wtr t – uwaga wtr cona niejako na boku) dla potomnych, by wiedzieli jak to by o. Przejd my do naszego ledztwa. Oto mamy przed sob Polsk Mieszka Pierwszego, która jest wi ksza i silniejsza od Czech, Moraw i S owacji razem wzi tych. A z wydarze przesz ych, sprzed naszego Mieszka mamy jeno dokument cesarza Karola Wielkiego o owia skich ziemiach na zachód od aby i So awy, na które cesarz zezwala wkracza kupcom germa skim jeno do okre lonej w dokumencie linii – te biegn cej na zachód od rzeczonych rzek. Czy mo emy si dowiedzie na pewniaka – jak dosz o do powstania tak wielkiego i ludnego pa stwa Mieszka Pierwszego? Nie bardzo. Ale za to: # Wiemy, e w tym pa stwie musia o by stosowane jakie pismo, i e nie by a to acina, j zyk starocerkiewno-s owia ski ani runy skandynawskie czy pismo Niemców, minusku a karoli ska czy karoli ska majusku a. Je li powiesz, e to by kraj analfabetów, to wymy l inny sposób przekazy- wania polece a do samego do u w tak pr dki sposób, aby woje zd yli stawi si w odleg ym od domu miejscu jeszcze przed bitw obronn . Ilu trzeba pos ców, przekazuj cych ustnie rozkaz

- 2 - ksi cia? Jaka jest pewno odbiorców, e pos aniec jest w nie od ksi cia, a nie od wrogów? Raczej dojdziesz do wniosku, e pismo by musia o. I musia by jaki sposób przechowywania wa nych umów, dokumentów nada itp. Musia by tak e sposób utrwalania wa nych dokumen- tów. Kto to wszystko zniszczy ... Powiedzmy, ze nowa w adza (jak dzisiejsza, niszcz ca rzeczy dla siebie niekorzystne). Albo nowa religia, mog ca uzna osi gni cia Polaków za nic warte, bo INNE od zdobyczy Zachodu... Ale to pismo i urz dzenie czno ci mi dzy w adz a wykonawcami polece musia o by !!! Gdyby tego nie by o, to istnienie Polski nie by oby mo liwe – to nie by o ksi stewko, w którym jednego dnia mo na dotrze , i powróci , do najodleglejszego zak tka pa stewka. W wielkim kraju jedynym rodkiem jednakowego przekazu by o powielone w wielu egzemplarzach – pismo. # Oprócz pisma musia a by jaka struktura nadzorcza. Musia y by szko y. Musia a by dru yna wojskowa i wiele innych rzeczy. Kto to wszystko poniszczy i skaza na zapomnienie. Kto skaza Polaków na analfabetyzm i ciemnot . Gall Anonim z pewno ci nie zna naszego, rodzimego pisma, ale czy go nie zasta w Polsce?... Jako dziwnie dobrze i obszernie o Boles awie Krzywoustym rozpisuj si kronikarze s siednich pa stw... Ale nawet Gall Anonim, chwalca swojego w adcy, uchyla r bka tajemnicy – poszed na Pomorze, zdoby jeden gród i kaza wraca (500 kilometrów), aby da odpocz koniom... Kto to by ów Krzywousty? M dry na pewno nie by . Za to Pomorze przez ca y czas by o przy Polsce. Mieszko I chcia je da synom Ody. Chrobry za atwi polskie biskupstwo w Ko obrzegu. Potem nie ma zapisów o utracie Pomorza – nikt nie chwali si , e je od Polski od czy i nim w ada . A Krzywousty je „zdobywa ”... Tu musz przypomnie , e wiele krain mog o mie spor niezale no , nale c do jakiego seniora – wtedy panowa feudalizm... Po mierci Krzywoustego ksi Polski – senior swoich braci – dosta we w adanie Pomorze, a Gall Anonim, przecie na dworze Krzywoustego yj cy, wcale nie pisze o tym, e Krzywousty je zdoby ... „Zdobywa ”, pie ni jego rycerze mu piewali... Taki don Kichot z la Manchy? Przypuszczalnie „dzi ki” wyprawom Krzywoustego na Pomorze my je utracili my po podziale Polski mi dzy synów „zdobywcy”. No, ale to s sprawy, które b dzie si rozpatrywa w nast pnych ksi kach „Szlaku Piastów”. Na razie mamy doj do czasów Mieszka Pierwszego, nasze ledztwo ma dotyczy sprawy doj cia do pot gi Polski ze wzgl du na wielko obszaru, liczebno mieszka ców i dobr organizacj . dziemy wysuwa przypuszczenia, a zwolennicy pogl du o ciemnocie naszych przodków z owych czasów niech szukaj zaprzecze naszych przypuszcze . Prosz nie zapomina , e „Szlak Piastów” nie ma by dzie em naukowym, wi c przypuszcza nam wolno, je li tylko nie zaczepimy naszej w adzy ludowej i socjalistycznej.

- 3 - Rozdzia I Ani pi dzi Dziwna wojna toczy a si ju kilka lat. Wojownicy Olega Wieszcza pojawiali si na ziemiach Polski, a tam – dzi ki ludziom Chomy – czeka y na nich przewa aj ce si y polskie. Zaczyna a si potyczka, potem Rusowie zaczynali odwrót ubezpieczony i czujny, Polacy szarpali im boki i ty y, spa nie dawali, w przyrz dzaniu posi ków i w owach przeszkadzali okropnie... Oleg dowiadywa si od swoich przetrzebionych wojaków, e Polacy silni, tedy wniosek z tego – od zachodu uderze- nia Germanów na S owian nie by o – jeszcze nie w tym roku, jeszcze nie teraz... Ale Oleg próbo- wa , bo jakie nieznane si y uniemo liwia y porozumienie si z zachodem za pomoc pism i pos ców, raz tylko uda o si przez pos y porozumie , wszelako pos owie dziwy prawili – e zachód Waregom ze wschodu nie ufa... To by nie mog o, to wierutna bzdura – jakowe bezzasadne oskar enia i zarzuty, e, rzekomo, wikingów par tysi cy Waregowie i S owianie Olega wyt ukli, zasadzki na nich urz dzali. Par lat up yn o zanim Wieszcz wymy li i sprawdzi , e jego szpiedzy w Polsce ju nie istniej . Od nich, od tych wykrytych Olegowych szpiegów musieli Polacy posi wiedz o wspólnych zamiarach wschodu germa skiego i zachodu - i przygotowali wikingom krwawe nie. Wys ano nowych szpiegów i oni rych o potwierdzili przypuszczenie Olega – by o jakie przedsi wzi cie tego rodzaju, ploty o tym kr po Polsce, pie ni w drowni grajkowie uk adaj . Niby nic oczywistego, ale domy li si i znale potwierdzenie swoich przypuszcze mo na. Oleg powesela , odpr si , o zwierz tach i ro linach sobie zacz dla odpoczynku my le ... No, nie tylko dla odpoczynku i rozrywki – sz o o zwierz ta i przyrod na Mazowszu, które nadawa oby si na miejsce osadnictwa dla tysi cy Normanów z pó nocy, odgradzaj cych potem Polsk i Ru od siebie. Wtedy ludzie Olega mogliby przyst pi do ca kowitego, pe nego, dog bnego ujarzmiania Dregowiczów, Drewlan i G omaczy, chronieni przez mazowieck os on norma sk przed wtr caniem si Polaków. Te polskie j zory - Podlaski i Samborski - musia yby zosta uci te, bo teraz one zas aniaj Polaków przed najazdami od wschodu i pod ich os on Polacy si rozradzaj , zagospodarowuj puste ziemie. Tylko patrze jak ludzie ksi cia Leszka rusz na Mazowsze, na ziemie Drewlan, na dziedziny G omaczy wokó grodu Wo i na Dregowiczów... - Ech, ty moje ulubione Mazowsze... Jak e pi knie opisywali ciebie szpiedzy tam yj cy na sta e i w drowni kupcy – Oleg przy wyobra aniu sobie Mazowsza zawsze twarz mia wypogodzon , rozmarzon ... - Puszcze... – widzia jak na jawie bezkresn ziele mateczników stad turów, watah wilczych i nied wiedzi samotników – te ich wojny nieustanne... Nied wiedzie najgro niejsze, bo m dre. Od wiosny do pó nej jesieni cielaki turze i pas si na zim . A zim – wygodnie, ciep o, bezpiecznie... W gawrze, jak w komyszy, rozrodzi si , aby po obudzeniu wiosennym jeszcze wi cej turz t zje ... Czy nied wiedzie nie s odpowiednikiem ludzi Olega? A najm drszy nied wied ... Za tury – przez ca y rok czujne i walcz ce z wilkami oraz ze niegiem o jad o i o ycie...To prawie – wypisz-wymaluj osadnicy norma scy na Mazowszu, nie le sobie radz cy z hordami wilków, przypominaj cych oddzia y tej ich polskiej dru yny... Poczekajcie, wilki, i na was przyjdzie kolej karki w jarzmo ruskie w ... * * * Przez te par lat dziwnej wojny O anka i Jagoda – niech e nam pos za przedstawicielki wielu innych Polek – przysporzy y swoim m om i Polsce nowych istot – przysz ych Polaków. Broz o – niech e nam pos y za przyk ad tylko – sta si ch opcem rozumnym, sprawnym – ywaj cym niby wydra, spostrzegawczym niby sokó i pr dkim niby r czy jele . Co do pos usze stwa... O anka zabrania a swoim dzieciom k pieli w Wi le bez nadzoru doros ych. Je eli przyjmiemy, e oni pos uchali zakazu, to musimy znale wyja nienie dla p ywackich umiej tno ci nurka W adzia, owcy raków, Zbysia, który lepiej p ywa ni mówi i dla dziwnej sprawno ci ywackiej Bogusia, który jeszcze ani mówi , ani chodzi ... Nie wypada nie zaj si , chocia przez chwil , nagrodami dla ratowniczek ycia i zdrowia. Otó by y to kobiety z najwy szej pó ki – wy mienicie zna y swój zawód. Tylko nieliczne nie prze- ama y pierwszej przeszkody, stwarzanej przez natur owionego, Przewa nie dochodzi o co najmniej do skutecznych „prac r cznych”. Wi cej ni w po owie przypadków mia y miejsce noce zbli enia. Co prawda dziwki mia y nieco u atwione zadanie – zwierzyna wskazana, pomoc nagonki

- 4 - zapewniona... Wszelako nagroda mia a by za ma stwo, a potem za ka de nowe dziecko z m - em. A co najmniej po owa „upolowanych” by a jeno zbarczona – po nocy zbli enia otrz sa a si i ucieka a... I wtedy kobieta nagrody nie dostawa a! To jeden z pierwszych przypadków do maso- wej niesprawiedliwo ci spo ecznej, a nawet wyzysku spo ecznego, czego nie sposób poj , bo nie wiadomo kto i kogo wyzyska , czy woje wyzyskali spo ecze stwo, czy te spo ecze stwo wyzys- ka o kobiety... W ka dym razie zmniejszy a si liczba nierz dnic i wzros a liczba dzieci. Wzros y tak e dwa grody na prawym brzegu Bugu – Brze i Drohiczyn – one mia y odgrywa niepo ledni rol w rozgrywce Zdruzny z Olegiem Wieszczem. Ko o nich powinny przechodzi wojska Olega, aby przeci do bezpiecznie J zor Podlaski, a omin J zor Samborski i ziemie Kurpiów, czyli Wschodnie Mazowsze. Mo na by o mie pewno , e knia Oleg zechce unikn bitew pogranicznych i postanowi dobra si do g biej po onych ziem polskich, kto wie – czy nie do samego Gniezna... * * * Nareszcie nadesz a wiekopomna pora - tak to oceni knia Oleg i a zatar r ce z zadowolenia. dwóch jego najlepszych szpiegów przyby o z Polski do Kijowa z nowin , e wi kszo si ksi cia Leszka posz a z W grami na Niemcy, grodów strzeg niewiasty i otroki, w Gnie nie Gizella i Leszek niemoc z eni, a przy nich garstka dworzan – prawie nie ma za ogi zbrojnej. - Który z was zdolen drog wojsku naszemu wskazywa ? - knia popatrzy po nich, a oni miny mieli frasobliwe. - Chodzi o unikanie przypadkowego spotkania z takimi Polakami, którzy na trwo- ka dzwoni , te ich wici powysy by mogli do innych... No?... Nagroda by aby wysoka... - Ja chyba bym móg – powiedzia niepewnie jeden. - Mi dzy Brze ciem a Drohiczynem si przekra , a potem na styku tej ich Ma opolski z Wielkopolsk ... Oni na siebie zwalaj obowi zek strze enia pogranicza mi dzy tymi krainami. I przez to – nie strze e tego pogranicznego pasa nikt.. - Znam t drog – o ywi si drugi – tamt dy do Kijowa si przekrada em, bom ze s by jeich zbieg i nie chcia em, by mnie z apali. - Dopadlim skurczybyków – powiedzia knia i wyda rozkazy zbierania pi ciu tysi cy jezd- nych i dziesi ciu tysi cy pieszych wojowników. Uzna , ze to jest si a zdolna nie tylko Mazowsze podbi , skoro a taka sposobno si nadarza – zgwa ci bezbronn Polsk . * * * Hubert szed si po egna . Przed drzwiami komnaty dzieci zatrzyma go piew Jagody. Wido- cznie usypia a ich drugiego synka – malutkiego J drusia. adny mia a g os – aksamitny,leciutko faluj cy pod koniec zwrotek... Ach, Jagódka... Jak e ona cudnie piewa. Ja ci przy piersi uko ysz , przegnam precz od nas nastrój z y, sprowadz ci spokojn cisz , przywo am najpi kniejsze sny. pij spokojnie, mój male ki, b strzeg a twego snu, precz przep dz nocne l ki , nie dam ci nastraszy u. Ja tobie dobry los wy piewam, dam ci szmer wiatru, cienie drzew, na drog gniewu skr ci nie dam, skieruj ci na dobra brzeg. Wszed na palcach do komnaty. Trzyma a J drusia przy piersi i czule patrzy a w senne oczka maluszka. Huberta ogarn o wzruszenie, lecz zaraz si z tego rzewnego nastroju otrz sn . - Szkoda, e to nie ja przy tej pi knej piersi – wyszepta z u miechem. - Przyszed em si po- egna . Wyje am ze wszystkimi wojami na ostateczny bój, Zdruzno zapewnia , ze tak trzeba, ale jam niespokojny. Trwo si , e oni na Miasto Lwów napadn , a tu jeno bia ki i niedorostki... - Mamy przygotowane wszystko do obrony – odszepn a – jeno ognie skrzesa , potem wrz tek la z wy ek. To ka da lwica w obronie swoich ma ych zdoli czyni . Nie troskaj si , Najmilszy, twoje piersi b na ciebie t sknie czeka . Zwyci aj i powracaj w chwale.

- 5 - * Zdruzno porozsy wici, Patrycy kaza wsz dy bi na trwog , wszystkie dzwonki, sygnaturki i bny od rana do nocy powiadamia y: star a! A Star e z Toporami uzgadniali, czy pos ucha wici, czy udawa , e nie dotar y na czas. Zwyci a my l po rednia – pój , dotrze na koniec bitwy, straty ponie jak najmniejsze, a upy dosta nie gorsze od innych rodów. M odsi, czyli Star owie gniewni o to byli, oni chcieli lecie p dem, bo „nasz” wielkorz dca zarz dzi , a on wie co jest dla Ma opolan dobre. A te stare pryki jeno swoje - e niektórzy Ma opolanie mog w bitwie polec i le- piej eby to nie byli Star e -Topory. * * * Po naradzie z przyby ymi z Polski szpiegami knia Oleg postanowi , e po owa pieszych dotrze tratwami po Muchawcu w pobli e Brze cia, druga po owa przekroczy Bug brodem ko o Drohi- czyna, a on sam przejdzie t rzek ko o gródka w Mielniku. Szpiedzy zapewniali, e te trzy grody prawie puste i nikt z nich nie o mieli si wyj - zaczepi tak du ych si . Ale lepiej w nocy i ko o nich, bo go bie maj i w dzie mog je wypu ci do Gniezna. Za w nocy , je eli s tam jakie resztki wojów, to pi , bo adnych zmian nie mog mie – jest ich za ma o na prawdziwe stró owanie. - A po przej ciu Bugu? - knia bada twarze szpiegów, oni powinni to mie umy lone. - Od Brze cia pustym go ci cem dwie jeich mile i wypoczynek w lesie – powiedzia jeden – musim noc omin gród i miasto Bia a Podlaska. Tam zosta o wier setki wojów i oni mogliby nas zauwa . Ale w tym mie cie jest nasz cz owiek i on powstrzyma podejrzliwo co do nocnych odg osów przechodzenia pi ciu tysi cy piechoty. - Od Drohiczyna duktami le nymi a do rzeczki Ko odziejki – powiedzia drugi. - Tam odpo- czynek w dzie , a nast pnej nocy miniem gród i miasto Soko ów. Dziesi dni i nocy do Gniezna powinno nam wystarczy . A kniaziowi bym doradza rozdzielenie konnicy na mniejsze oddzia y , bo zaraz za Bugiem jest puszcza. S przecinki, ale w skie. Trudno panowa nad bardzo d ugim sznurem jezdnych. Pi tysi cy jazdy zaj oby pó mili drogi. Nawet najg niejszy krzyk nie dotar by od czo a do ostatniej czwórki... - Ciebie co najmniej setnikiem zrobi po wyprawie – powiedzia knia i u miechn si do swojej my li o ma ej skuteczno ci J zora Podlaskiego, którego do niedawna bardzo si obawia i chcia go omija . A okazuje si , e on niegro ny, bo prawie nie broniony... * * * Na wysokim, prawym brzegu Bugu sta niezbyt wielki polski gródek, a przy nim osada z dwustu mieszka cami, których mieszczanami o tyle mo na by o nazwa , e dorabiali do uprawy roli obs ug rzemie lnicz kilku wsi – Ostowa, Szerszeni, Sutna i M tnej, a powodzianom, do cz stym, z Gnojna i Serpelic pomagali w odbudowie zniszcze powiosennych, pojesiennych albo letnich – zale y kiedy prze om Bugu wezbra , rzeka wody wyla a z koryta i podtopi a okolice. Tej nocy w gródku toczy a si za arta sprzeczka, której nie nazwiemy sporem, gdy g ne rozmowy by y zakazane i sprzeczano si szeptem. Woj z za ogi grodu, pochodz cy z Wielkopolski twierdzi , e pi jest miar powierzchni. Powstaje w ten sposób, ze jak sobie staniesz na ziemi oboma nogami ko o siebie i zaczniesz si w miejscu obraca , to wyznaczysz kó ko. To wydeptane kó ko jest w nie pi dzi . Za woj z Ma opolski upiera si , e pi jest miar odleg ci. Powstaje w ten sposób, e kciuk d oni stawiasz na ziemi, a palcem rodkowym starasz si si gn jak najdalej od kciuka. Ta odleg od kciuka do palca rodkowego jest w nie pi dzi . Ciemno by o, tedy nie zauwa yli, e ich k ótni przys uchuje si grododzier ca, pochodz cy z Kujaw. W ko cu grododzier ca wmiesza si w sprzeczk . Poradzi Ma opolaninowi, aby obraca cia o i d wokó tego swojego, wpartego w ziemi kciuka, zakre laj c palcem rodkowym okr g. - Wtedy ci powstanie pi ziemi – powiedzia – tyle e nie wydeptana. U nas pi i miar powierzchni gruntu jest, i miar odleg ci. Ta od gruntu zwie si pi dzi powierzchni, ale to si pomija, kiedy wszyscy wiedz o co chodzi. Co innego: nie post pisz naprzód ani pi dzi, a co innego – nie oddam ci ani pi dzi ziemi. Cicho! G by na skobel zawrze , bo ich s ysz . Na wy ki! * * * Knia Oleg móg by i by zadowolony. Przeprawa przez Bug ko o Mielnika odby a si spra- wnie pr dko i po cichu, Nawet chlapania wody kopytami nie by o. Nawet adna sprz czka elazna

- 6 - nie d wi kn a. aden woj ani si odezwa . Sun li przez bród jak cienie, a Oleg tylko sta na prawym brzegu i patrzy , s ucha i podziwia – pomniejsi dowódcy musieli w moc wysi ku w wiczenia i przekonywanie, e cisza by musi albo b kary ostateczne. Prawd rzek szy - trudno by oby w nocy znale winnego naruszenia ciszy – wszelako nie trzeba by o szuka . Na lewym, niskim brzegu stali wszyscy oddzia ami mniejszymi – tak, jak Oleg nakaza – po dwustu je ców w oddziale. Knia przejecha bród na ko cu. Stan przed swoimi oddzia am i poda mieczem znak do zebrania si przy nim dowódców. Wykonano polecenie pr dko – te musieli to wiczy – pomy la . Ale... - My si dopraszamy prosz aski kniazia – odezwa si jeden z zast pców Olega – eby ten gródek i miasto posi . Stra e na wy kach obwo ywa y si bardzo rzadko – jeno trzy czujki maj ustawione. Ciemno tam, cicho... Mo odcy radzi by pobaraszkowa z niewiastami i upy pobra ... Potem wszystkich si wyr nie i nikt nie b dzie wiedzia , e idziemy na Polsk . - Nie, bracia – powiedzia spokojnie i cicho Oleg – nie spalisz miasta i grodu, bo si natych- miast dowiedz . A jak nie spalisz... Do miasta ch op z okolicznej wsi przyb dzie i zobaczy pomordowanych... Powiadomi kogo trzeba i my Gniezna i ich ksi cia nie dostaniem bez walki. Mamy o wiele wi kszy cel ni li teraz pobaraszkowa . Jak zajmiem ca Polsk , to sobie wszyscy pou ywacie, a teraz – zabraniam. Tak wszystkim przeka cie. Dalsze nasze posuwanie si tak, jak by o omówione – ka dy oddzia innym duktem. Idziemy a do rana. W dzie go ców s z powiadomieniami o wszystkim. Nie wolno zostawia za sob ywych wiadków! Jak si kto przypadkiem napatoczy – dogna i ubi . Trupy zakopywa i maskowa miejsca zakopywania. Powodzenia. Przecinek w puszczy szuka , jad c przy rzece; przewodnicy powiadali, e jest ich tu du o. Pono co wier mili. Dwadzie cia pi oddzia ów zajmie ponad sze mil polskich. Ja b z oddzia em rodkowym. Od rana do wieczora odpoczynek. Po cichu!!! Wszystko si zgadza o – co kawa ek, znacznie mniej ni co wier mili - by a przecinka i skr - ca w ni kolejny oddzia . Ani z lewa, ani z prawa nie brakowa o umówionych pohukiwa sowy – znaku e kolejny oddzia natrafi na wystarczaj co dobr drog . Nocne niebo ju biela o, kiedy ruszy dwunasty – rodkowy oddzia , a z nim sam knia Oleg. Jeszcze przed witem zarz dzi postój i odpoczynek. Rozkulbaczono konie, woje uk adali si w dogodnych miejscach, maj c za podg ówek w asne siod o, a za stra nika – w asnego konia. Wnet rozleg o si chrapanie – znak du ego zm czenia. Przy broni i na koniach zosta a jeno jedna czujka - kilkunastu je ców. Piechota tak e szcz liwie przekroczy a brody pod Brze ciem i Drohiczynem. Te miasta i gro- dy albo spa y, albo mia y bardzo nieliczne za ogi, bo nawet obwo ywania stra y nikt nie dos ysza . Ci spod Brze cia, wiedzeni przez jednego ze szpiegów Olega szli atwo – go ci cem nocnym, wi c pustym. Ów szpieg wiod cy, teraz pe ni cy rol przewodnika wczu si w rol wodza pieszych i na jego wniosek po bokach go ci ca, nieco z przodu buszowa y po puszczy dwie czujki, Dzi ki temu jaki przypadkowy wiadek by by wykryty i zabity w por . Ponadto czujki mog y znale w puszczy jakie sposobne miejsce na dzienne obozowisko – pi tysi cy ludzi musi mie nieco miejsca na dzienny odpoczynek. Trzeba go wpierw troch urz dzi , przygotowa zanim si wojowników rozpu ci do odpoczynku. Jako , rzeczywi cie – jedna z czujek znalaz a – du a por ba, a po rodku niej wielki stos u ony przez wypalaczy w gla drzewnego. Po przej ciu mostku na Krznie, w pobli u wsi Woskrzenice piesi skr cili w lewo i rych o, przed samym wschodem mieli ko o stosu w glarzy ciep o i przestronnie, Rozpalono ma e ogie ki, podgrzewano zapasy jedzenia, bo gor co nie by o, raczej ch ód panowa , a wiara po d ugim i pr dkim pochodzie mocno zgrzana. Podobnie trafi drugi pi ciotysi czny oddzia pieszych po przekroczeniu brodu pod Drohiczy- nem. Nad rzeczk Ko odziejk te by a por ba i wielki stos u ony przez w glarzy. Przy tym drugim stosie z apano cz owieka, który przy wypalanym w glu czuwa . Szpieg – przewodnik doradzi , by go zwi za i przetrzyma do rana – mo e wtedy atwiej wydob dzie si od niego zeznania przydatne wyprawie – widzi si oczy i wyraz twarzy przes uchiwanego i mo na rozpozna kiedy e, a kiedy chce uratowa ywot mówieniem prawdy. Niech sobie my li, e prawda go wys wobodzi... Tak si to u o, e oddzia jezdnych z Olegiem i oba oddzia y pieszych stanowi y ty y wyp- rawy. Pozosta e oddzia y konnicy stanowi y co w rodzaju klina, skierowanego ostrzem na zachód. Nie wiadomo, czy to by wiadomy zamys kniazia Olega, czy tylko przypadek – ten grot d cy ku

- 7 - Gnieznu, a teraz, nied ugo przed witem wypoczywaj cy przed pokonaniem nast pnego odcinka, o którym obaj szpiedzy przedtem opowiadali Olegowi, a nynie omawiali drog z dowódcami oddzia ów pieszych. * * * Na pocz tku wschodu s ca, ledwo si z ocisty skrawek wychyli nad widnokr g przy obu ciep ych stosach piechurzy poczuli zadymienie. Z pocz tku ludzie t mgie przed oczami uznali za skutek zm czenia i niedospania, ale adne przecieranie oczu nie pomaga o – dym by ! Zreszt wkrótce wyczu y go równie nosy. A potem stra e z wielkim krzykiem przybieg y – naoko o por by jest po oga – burza ogniowa. Nikt zdrowy nie wydob dzie si z por by dopóki te ognie nie przygasn . Tak wielki by niepokój, ze nikt nie zauwa znikni cia onego cz eka – glarza. Za to i w pobli u Brze cia i blisko Drohiczyna zauwa ono wybuch p omieni ze stosu wypalanego w gla. To, co w nocy przyjemnie grza o teraz parzy o i trzeba si by o trzyma od tego z daleka. Ba, ta daleko wypada a ju poza granicami por by, a stamt d sz y ognie, duchota i smród dymu od tej po ogi zewn trznej, która – nie by o z udze – zd a do rodka. Na szcz cie z piechurami byli przewodnicy. Dowódcy us yszeli ich spokojn rad . - Czujki musia y wpa w panik i bresz teraz g upoty. Ta po oga nie mo e by naoko o, bo niedaleko por by jest grobla, wiod ca na wysepk . Mo na na tej wysepce, ciasno – bo ciasno, ale zawsze bezpieczniej, przeczeka i potem dalej ruszy . To wygl da na wypalanie puszczy. rodkowe wielkie ognisko ci ga powietrze ze wszystkich stron, bo nad samym ogniskiem jest ciep o i powietrze znad ogniska umyka do góry Tedy ognie zewn trzne zd aj do rodka, do owego wielkiego ogniska, bo tam je ci g powietrza kieruje. Sprawdzono. By y groble, by y wysepki – tam si wcale nic nie pali o, tam si postoi, przecze- ka i potem wyjdzie na pogorzelisko, a potem kniazia powiadomi przez go ców i ruszy dalej. * * * Jazda kniazia Olega ju prawie by a gotowa do dalszej drogi, kiedy od zachodu, ow przecink w puszczy nadjecha o siedmiu polskich wojów. Zachowywali si g no, jakby czuli si ca kiem bezpiecznie. Przymierzali si do rozbicia obozowiska i rozpalenia ognia. A naraz jeden z nich oczy od s ca daszkiem z d oni zrobionym os oni , rozejrza si na boki i powiedzia trwo liwie: - Bracia, wle lim wilkowi w paszcz – tu naoko o pe no ruskich wojów. Wtedy na t siódemk wypad a czata od wschodu, a w lad za ni ju p dzi a secina tych, co ju ca kiem do drogi byli gotowi. Wnet i pozostali dosiedli koni i za t siódemk gna ca y oddzia z kniaziem Olegiem na czele, którego ko by lepszy od innych. Ba, ci uciekinierzy musieli mie konie nie gorsze od kniaziowego... Zreszt Oleg nie móg przecie dogna tej siódemki sam jeden i poprosi uciekinierów, eby mu si dali zabi ... Bogowie musieli pomaga ludziom Olega – konie tamtych jakby si zatchn y – odleg do nich pocz a male . Wida by o za om przecinki, by mo e za zakr tem jest dla uciekinierów ratunek... - Dobywa ostatka si z koni, a stara si dogna przed zakr tem! - zakrzykn Oleg i odleg oraz si y ruskich koni zacz y si gwa townie zmniejsza . Zakr t. Nie dognali przed nim, ale byli tu -tu . Oleg i czo ówka po cigu powstrzymali troch bieg koni, bo zakr t zdawa si ostry. Ty y po cigu nie zauwa y widocznie tego spowalniania, bo zrobi a si ze cigaj cych zwarta, g sta gromada. Pokonali ten zakr t. Uciekinierzy ju s na strzelanie z uku. Wojownicy Olega, nie powstrzy- muj c p du koni, szykuj uki do strzelania. I naraz... Pod koniem Olega rozst pi a si ziemia. Oleg spada ku dnu do u i by tylko zdumiony tak doskona ym zamaskowaniem pu apki. Krótko si zdumiewa , bo zaraz jego ko rymn na dno, a z góry spada a na niego lawina je ców i koni. Kwik przera onych wierzchowców, ludzkie okrzyki przestrachu, potem rz enia, j ki i st kania, czasem wyra ne, cho cichutkie b agania o pomoc i lito . Knia Oleg wszystko to s ysza i odczuwa . Oddycha z bólem – przypuszczalnie mia pop kane ebra. Postanowi – w razie czego – udawa trupa, kiedy tamci b bada . W siedmiu na dwustu? ... Musi ich tu by wi cej... Je li si podst p uda, to pozostawi w dole... Potem, noc , wyskraba si na wierzch i przekrada do Kijowa... Co do jednego mia s uszno - od wschodu nadje Zdruzno na czele dwudziestu paru

- 8 - je ców z gotowymi do strza u ukami. - Sprawdzi jeszcze raz, czy strza y usypiaj ce za one – us ysza Oleg i troch mu to pomie- sza o szyki, bo oni najpierw b strzela i dopiero potem sprawdza bicie serca u pionych... Wtedy da si s ysze t tent od zachodu i g osy krzycz cych, jakby to nadje aj cy, chyba ja- ki du y oddzia , czuli si zwyci zcami. - Drabiny szykowa ! - us ysza Oleg – liny przygotowa do wi zania, jarzma stroi – ka de na pi ciu co najmniej, bo tu ich sporo w tym dole. - Hola, hola! - to ten pierwszy g os, co kaza usypia – a czemu to Ma opolanie nie raczyli na czas si stawi ? - To jeste my – to ten od drabin i lin... - Ostro nie trzeba, bo na samym dole Oleg le y – on jecha pierwszy. A wam upy si nie nale- . Odst pcie! - ciekawe czy us ucha – Oleg czeka w napi ciu na k ótni . - Odst pimy – powiedzia ten drugi – je eli dacie nam Olega. Jeno jego jednego. I pomo em za to w wydobywaniu ich z do u. - A je li on martwy? - To wtedy trudno, obejdziemy si smakiem – powiedzia ten od pomocy w wydobywaniu – ale mówi , e z ego szlag nie trafi... * * * Wysepki okaza y si matniami bez wyj cia. Prawie si wypali o,dopala y si jeszcze tu i ówdzie jakie pomini te przez ogie drobiazgi, kiedy u wylotu grobel stan y oddzia y uczników.Du o tego nie by o – mo e z pi dziesi ciu raptem. Lecz z ty u by o wida zmienników... A grobla w s-ka. Ilu si na niej w jednym szeregu zmie ci? Pi ciu? ucznicy b po kolei ka pi tk posy na tamten wiat, z czasem zwa trupów si zrobi i ucznikom b dzie jeszcze atwiej... Trzeba spróbowa w bok. Musi si ostro nie, bo skoro grobla, to i bagienko mo e by ... To by o bezdenne bagnisko! Wci gn o zwiadowców tak nagle, ze nikt krzykn nie zd . Wtedy do prób przyst pili sami dowódcy. Rozwa nie, m drze. Z podartych koszul sporz dzono liny. Dowódców opasano nimi w pó i dopiero tak ubezpieczeni weszli ostro nie w b oto. Zapowiada o si dobrze. Krok za kroczkiem, macaj c w óczni dno przed sob . I naraz... Nie mo na by o wyci gn tej nogi, która mia a zrobi nowy krok. Okaza o si , e i druga no-ga jest uwi ni ta... - Ci gnijcie lin ! - pad o ni to yczenie, ni nakaz. Ci gn li, czemu nie... Wiele r k, wielu ludzi, si y znaczne.A bagno swoje – nie puszcza o i ju . - Przesta cie bo mi nogi w kolanach urwiecie – to by a nast pna pro ba, albo polecenie dowódców. „Dzi ki” spe nieniu ich nakazu obaj zanurzyli si do po owy ud i nadal si zag biali. Ci gnijcie! Lepiej bez nóg, ni li umrze z nogami! Ci gn li, Toni cie zatrzymano. Liny napr y si coraz mocniej... A w ko cu – trzasn y... Dowódcy zd yli jeno – egnajcie – powiedzie i ju mieli g owy schowane w bagnie. Tylko ta lina... Zag bia a si coraz pr dzej - jakby to by o spadanie w przepa . Nawet owa za bardzo nikt nie móg , bo nadlecia a armia komarzyc. Przedtem musia y by wystraszone dymem, a teraz... sto i czarno si w powietrzu zrobi o niby w chmurze ciemnej. Nic nie pomaga o machanie kami ni pacanie d mi. Wkrótce wszyscy mieli twarze opuchni te i wi d zamienia si powoli w ból. Narasta a wiadomo , e tu nie ma niczego do jedzenia, a picie wody bagiennej spowoduje rozstanie si z tym wiatem. - Zdajem si w plen! - pad y okrzyki z wysp. - Wychodzi grobl po pi ciu – us yszeli w odpowiedzi i podporz dkowali si bardzo karnie. Nast pna pi tka czeka a biernie a poprzednia mia a za one jarzmo, r ce zwi zane na plecach i siedzia a za ucznikami. * * * Na dnie do u le ju tylko knia Oleg. Twarz mia skierowan do do u, skórzana kurta by a na plecach zmi ta i podziurawiona – pewno kopyta... Odwrócono kniazi na plecy. W jego piersi

- 9 - tkwi wepchni ty g boko nó ... * * * Bez ma a pi tna cie tysi cy je ców bez strat w asnych – Zdruzno by z wyników tej wojny bardzo zadowolony. Rozdzia upów szed sprawnie, bo Ma opolanie obrazili si na nieszcz cie od losu dane i odjechali. * Za najbardziej zas onych uznano dwóch braci – Skub i S omk . Ich ojcem by dawny polski szpieg w Danii, a matka by a z Drewlan. Oni znali obyczaj i mow zarówno Dunów jak i Drewlan, tedy atwo im by o gra role szpiegów Olega. Spisali si gracko – wprowadzili piechurów ruskich dok adnie tam, gzie yczy sobie Zdruzno. Ich ojciec zwa si Awdan, a matka by a z rodziny kawów. * Zapowiada si czas pokoju – knia Igor musia poczeka na doro ni cie nast pnego pokolenia ruskich zuchów. Mo na by o ruszy na Kijów i zniszczy tam Waregów, a S owian ujarzmi . Lecz nie z obra onymi Ma opolanami, a Wielkopolan i Lachów, oraz Kujawów – co musi si doda osobno, bo te si lubi obra i tym razem maj sporo s uszno ci, jest na tak wypraw za ma o luda. Wobec tego Zdruzno uszy na wschód nie kaza .

- 10 - Rozdzia II Czar Arsenny Nadesz y postrzy yny Broz y. By obyczaj, pozwalaj cy podczas tego obrz du dopasowa jakie nowe imi do ch opca, który spod opieki matki przechodzi pod nadzór ojca. Archierej Patrycy i anka chcieli to wykorzysta i nada Bro le jakie imi chrze cija skie. Ale ma y stan okoniem, Zdruzno nie bardzo móg Patrycemu i O ance pomóc, bo przekonywanie upartego syna zawdy zajmuje wiele czasu, a obowi zki wielkorz dcy te czas zabiera y. Tedy pozosta postrzy ony Broz o, którego zacz to kszta ci w szkole krakowskiej. Celowa prawie we wszystkim, tedy nauczyciele podejrzewali, e Zdruzno jeszcze przed szko uczy Broz wielu rzeczy. Dzieciak mo e by z natury od innych szybszy, skoczniejszy i zwinniejszy. Ale eby sam z siebie umia na poczekaniu z adzi sza as?... Albo ognisko rozpali podczas d u? A jedno zdarzenie wszystkich doros ych upewnia o, e Broz o by przez ojca uczony na pewno.Oto w Wi le ton cz owiek. Par razy woda go przykry a i to na do d ugo. Kiedy go wyci gni to – nie oddycha i serce mu nie bi o.Wtedy Broz o kaza go po na plecach, opatkami na pagóreczku, aby g owa topielca by a mocno odchylona do ty u i kaza nauczycielowi od konnej jazdy mocno uciska mostek le cego. A nauczycielowi religii, ksi dzu Tomaszowi kaza wdmuchiwa w usta topielca powietrze. Ten cz owiek o , co graniczy o z cudem, a Broz o zakpi sobie, e to ojciec Tomasz tchn w niego nowego ducha. Gdyby to nie by malec i gdyby to nie by syn wielkorz dcy, to uznano by to za blu nierstwo. A tak, to tylko zastanawiano si – dlaczego doro li wykonywali to, co im kaza robi , niedawno postrzy ony, otrok... Potem pytano Broz dlaczego sam mostka topielca nie uciska i powietrza nie wdmuchiwa . A on rzek , e do uciskania potrzeba mie du wag i si , a i powietrza musi by wdmuchiwane wi cej ni li mog pomie ci p uca dzieciaka. Czy taki malec móg by to sam wiedzie bez nauk ojcowych? A mo e jeno wymy li sobie wymówk dla w asnej niech ci do ratowania podtopionego i dlatego wag i pojemno ci p uc si zastawia ?.. Najgorzej by o na lekcjach religii. Wymy li na przyk ad, e przypadek Jonasza nie móg si odnosi do Chrystusa,, bowiem Jonasz by po kni ty przez ca e trzy dni i trzy noce, za Chrystus w ziemi sp dzi jeno ponad jeden dzie i prawie dwie noce i wtedy wsta z grobu. Czy Chrystus dopiero po trzech dniach zmartwychwsta ? Pró no mu ojciec Tomasz na palcach liczy , e od pi tkowego popo udnia do niedzielnego przed witu jest tyle samo, co Jonasz we wn trzu wielkiej ryby sp dzi . A ponadto przecie si wyznaje, e - trzeciego dnia zmartwychwsta . Co tam Broz o pomyli , co tam ojciec Tomasz nie dopatrzy i wyliczanie nikomu zrozumienia nie przynios o. Mo e by oby spokojniej, gdyby Broz o nie mia w sobie rogatej duszy, ale j mia i óci si z ojcem Tomaszem o talenty na przyk ad – e przypowie jest przygan bogacza, który nie pracuje a owoce cudzej pracy rad sobie przyw aszcza. Albo e ojciec nies usznie ukrzywdzi syna pracowitego, a marnotrawnego ho ubi . A wreszcie na których zaj ciach rzek , e nauka chrze cija ska jest zlepkiem popl tanych przez wymy laczy nakazów wierzenia w ludzkie obramowanie rzeczy najg bszych. - Jeno zakazy s s uszne – wym drza si – które ksi dz przykazaniami zowie. Wszelako i tu ludzie wkroczyli, bo w jednym mówi – nie cudzo , a w innym nie po daj cudzej ony, a jeszcze gdzie indziej – ju j posiad w sercu swoim, czyli my cudzo . No, sko czy t szko syn wielkorz dcy, a nawet wcze niej ni li rówie ników go ze szko y uwolniono, bo ojciec Tomasz nalega na nauczycieli, by tego diablika wypchn – innych uczniów uwolni od wp ywu niedobrego. - On si nikomu nigdy nie podporz dkuje – przepowiada ojciec Tomasz – on nawet Jezusowi przygania, gadaj c, e z y to pasterz, któren wszytkie owce zostawi, a jednej zagubionej szuka, która albo z g upoty stado opu ci a, albo nieus uchana jest... - No, lecz z tym cudzo eniem... - jaki nauczyciel nie mia o próbowa wyrazi swoje w tpli- wo ci.

- 11 - - Nie cudzo dotyczy jeno niewiast – wyja ni Tomasz – tedy o cudzych onach Pan doda dla m ów. A m ode, niem ate niewiasty... No, lepiej czysto zachowa , bo Pan nasz Jezus Chrystus przyk ad bez enno ci nam da swoim ywotem. Grono nauczycielskie przychyli o si do zdania Tomasza, e Broz o szko uko czy przed innymi i dlatego nale y go ze szko y wy en , a Pan wska e niepokornej duszy malca dobr drog do Zagrody Pa skiej. * * * Akurat na zako czenie szko y do Krakowa zawita o poselstwo z W gier do ksi cia Leszka. Za razem z poselstwem – Verena!!! Zdruzno pomy la , e takie zió ko zawsze nawet tam wschodzi, gdzie plewisz starannie i gdzie nie posia .... Tedy wielkorz dca musia si natychmiast uda do spe niania swoich wa nych obowi zków, a go cia powierzy opiece ony. O anka wys ucha a, e ten pierwszy m Vereny by niedobry i dobrze si sta o, e na wyprawie wikingów zgin . A Verena uda a si wtedy do siostry i Wszemira Sokolicy. A tam zasta a Tamar z Topolanem i dzie mi. Wszemir bardzo mi y, atoli Tamara straszna zazdro nica i zaraz wymy li a, e one we dwie – bez Sokolicy – pojad na W gry, w odwiedziny do starych znajomych. Starzy znajomi podo-rastali i pami potracili. Znaczy – Tamar rozpoznali i z ni rado nie wspominali czasy dzieci stwa, a o Verenie nikt nie pami ta . Mo e dlatego, e Tamara starsza... Z doros ych niewielu zosta o z tych czasów, kiedy si nad Bohem w drowa o. Sam Arpad... No nie by o go i ksi ciem grów by Zoltan -kto nieznajomy. Podobno jaki pociotek Arpada, mo e z jego szczepu czy rodu, a mo e z tego samego plemienia. Niewa ne. Otó Zoltan bal wyprawi na cze polskich ksi niczek. W noc przed balem on i Verena... Ale na balu nawet do ta ca nie poprosi ! Ch opy takie s , e jeno wykorzystaj niewiast , a potem zna nie chc . I to si z wiekiem m czyzny nie zmienia. Igor i jego ludzie byli m odzi, m w rednim wieku, a Zoltan leciwy. Inni te byli i bywali Ka dy rad z przyjemno ci skorzysta, a eni si aden nie zamierza. - Tedy sk d si ma stwa bior ? - O ance z trudem uda o si wtr ci to pytanie w przerwie na oddech Vereny w jej s owotoku. Pytanie musia o nie zwróci uwagi Vereny, bo zacz a mówi o tym, e teraz do mamy jedzie, o pomoc si zwróci, by jej jakiego nowego m a znalaz a, bo nie ma kto sukni sprawi , futra ma si stare, a o butach lepiej nie wspomina . Ze s ów Vereny mog o wynika , i – jej zdaniem – ma stwa s uk adane przez matki i ojców. O anka próbowa a powiedzie , e sieroty te si eni i za m wychodz , lecz nie da si wcisn palca w ucho igielne i nie da si wtr ci Verenie do ga- daniny, je li sama przerwy nie zrobi. Mo liwe, e to wyp asza od niej ch opów... Jedno, co powiedzia a wa nego, ale tak jakby mimochodem, to to, e wszystkie w gierskie wróble wierkaj , tato, czyli ksi Leszek zamiaruje zrzec si w adzy i poprosi przedstawicieli mo nych, aby na jego miejsce naznaczyli ksi ciem Polski Siemomys a. Broz o patrzy na Veren bez zachwytu. A nawet z niesmakiem, kiedy O anka kaza a mu gadulsk nazywa cioci . Zdruzno dosta wezwanie do Gniezna, co Broz o postanowi wykorzysta dla oddalenia si od pog askiwa „cioteczki” i jej wypytywania, a potem nie s uchania odpowiedzi. Niestety – Broz o jecha z ojcem, wszelako i ca e poselstwo w gierskie jecha o do Gniezna, a wraz z poselstwem – ciocia Verena... Na szcz cie i przedstawiciele mo nych ma opolskich jechali jako wita wielkorz dcy, tedy Verena mia a wa niejsze dla niej cele do oczarowania swoj postaci i paplanin ni li podlotek Broz o. * * * Broz o przypuszcza , e b dzie musia d ugo molestowa ojca, aby mu pozwoli swobodnie, acz- kolwiek nie namolnie ani natr tnie poogl da wszystko i pos ucha wszystkiego, co si uda w zamku gnie nie skim. Tymczasem Zdruzno postawi jeno jeden warunek – Broz o ma wszystko zachowa dla siebie, niczego nikomu nie powtarza – ma trzyma j zyk za z bami, bo to cnota nad cnotami. - A kto b dzie wiedzia , em pu ci par z g by? - zaciekawi si Broz o. - Zosta wprzód zbadany i wiem, e wszystko zachowasz dla siebie, je li obiecasz dochowa tajemnicy – powiedzia Zdruzno i popatrzy na syna z ukosa, a jego spojrzenie zawiera o uznanie i ojcowsk dum z takiego syna.

- 12 - - Obiecuj – powiedzia Broz o i te by dumny. By o na co patrze , co podziwia i czego s ucha . Tak si bowiem jako dziwnie z o, e do Gniezna zwalili si ksi ta – w asn osob lub przez przedstawicieli, jakby poczuli lub us yszeli – co w trawie piszczy i uznali za po yteczn swoj obecno w pobli u mo liwej zamiany w adcy starego na w adc m odego. M odzika czasem atwo jest kupi u miechem, podarkiem czy odpowiednim s owem... Mo e to zreszt by przypadek, bo niektórzy nie podlizywali si m odemu ksi ciu – po prostu mieli do za atwienia jakie sprawy i przyjechali. Ludzie ksi cia Madziaru, Zoltana, przywie li ksi ciu Leszkowi zapewnienie o niezmiennej przyja ni i pomocy przeciwko wrogom, przywie li te córk ksi cia i Gizelli – Veren , pozwalaj c sobie skorzysta z podarku dla Leszka – pojazdu, wygodniejszego do podró owania od ko skiego grzbietu, kiedy lata star y zdolno do odradzania si si po znacznym wysi ku. Pojazd mia czteroko owe podwozie – ko a ze szprychami, elazn obr cz okute. Do tego podwozia, grubymi i szerokimi pasami ze skóry by o umocowane zamykane na drzwiczki pud o z okienkami i wygodnymi siedzeniami, tak e do polegiwania zdatnymi. Po próbnej przeja ce ksi Leszek powiedzia , e w tym poje dzie by o mu wygodniej ni li w u, co Verena z zapa em popar a. Móg by to tak e potwierdzi Broz o, atoli jego nikt nie pyta o zdanie, kiedy wysiad po wspólnej przeja ce z ksi ciem Leszkiem, ojciec jeno zapyta :– Jakim sposobem si do tego wkr ci ? Za to ksi Siemomys podszed , poda Bro le r i powiedzia , e ro nie mu nowy doradca, nast p- ca ojca i dziada. Od tej pory Broz o zawsze by albo obok Siemomys a, albo za nim schowany. Z tym chowaniem si za ksi ciem by o sporo k opotu, bowiem Siemomys nie by rozbudowany wszerz, mo na by o, wr cz, chudzielcem go nazwa . Za to wzrostu mu nie brakowa o. Z naddat- ków Siemomys a warto jeszcze wymieni wyraziste, bladob kitne oczy, które z liwcy wyba u- szonymi nazywali, oraz wielk ruchliwo . Reszta ksi cia Siemomys a by a taka sobie, czyli prze- ci tna. W sali przyj sta o dla niego drugie krzes o z oparciem i por czami, lecz tylko ksi Leszek siedzia na swoim, a drugie marnowa o si puste i tylko niepotrzebnie zajmowa o miejsce, co Broz o g no zauwa , wywo uj c u miech na twarzy Siemomys a. Przez pewien czas stali za zas on , wspomagaj drzwi do komnaty przyj z bocznego kory- tarza, zapewne sz o o powstrzymanie wylotu z komnaty ciep ego powietrza, kiedy te drzwi si otworzy. Akurat by przyjmowany jarl Abo, ojciec dorastaj cych dzieci, wie y wdowiec – Lars otow osy. By raczej ysy ni jakikolwiek inny, ale w przesz ci przydomek zapewne oddawa t barw w osów Larsa, targanych wiatrami podczas zbójeckich wypraw. Lars przyp yn w pi okr tów, wszystkie dosz y do Kamienia, a tam – podczas wp ywania na rozlewisko rzeki Dziwnej elazna ostroga, w wodzie skryta, uszkodzi a dwa okr ty. Podobna przygoda spotka a Larsa przy przep ywaniu obok grodu Wolin – te dwa okr ty przesta y nadawa si do u ytku i zacz y si nadawa do naprawy. Normanowie z Jomsborga zgodzili si wzi te cztery okr ty do naprawy w zamian za dwa dobre. Na jeden z tych dobrych prze adowano z uszkodzonego wszystkie kosztowno ci, które Lars wióz w darze dla najpot niejszego ksi cia w Polsce – tak Lars powie- dzia , daj c s uchaczom mo liwo oceny jego wiedzy o Polsce. Pewno bogowie go za to pokarali, bo w Wolinie znowu o ostrog jeden okr t zaczepi i zaton w Dziwnej. By to ten okr t z kosztow-no ciami... - Du o tego? - spyta ksi Leszek. - Wszystko, co mia o op aci zgod ksi cia – odpar Lars. - A có chcieli cie u mnie kupi ? - dr Leszek. - Tamara si zwie – Lars dawa dowód swojej zwi ci wys awiania si . - Domy lam si , e chcecie moj córk za on – powiedzia Leszek – wszelako Tamara ju ma a. Wyda bym za was inn córk . Nawet wiano bym do niej doda , lecz jeden warunek jest. Mu- sieliby cie przysi c, e jej zapewnicie byt w Skandynawii i jej stamt d nigdy nie wy eniecie ani nie pozwolicie jej wyjecha . - A ten utopiony skarb? - spyta Lars. - Ja go wydob i on pozostanie jako zak ad dotrzymania przez was obietnicy – rzek ksi . - A kiedy zwrot? - Nie wtedy, je li ja prze yj d ej ni li moja córa za was wydana – powiedzia ch odno ksi

- 13 - i uczyni r gest zako czenia pos uchania. - Ja te go nie zwróc – powiedzia szeptem Siemomys – i obaj z Broz u miechn li si , nie wiadomo, czy z tego samego powodu. Pos owie z Nowogrodu Wielkiego i Kijowa zdawali si zdolni o eni kota z mysz . Najpierw prosili, prawie skomlenie to by o, o mo liwo wykupienia z je stwa ich kniazia Olega Wieszcza. Jako okup przywie li dwie wielkie skrzynie z ota i srebra, a na poparcie swojej pokornej pro by przywie li gro straszliwej wojny, je eli knia Oleg nie zostanie uwolniony. Ksi Leszek ani powiek nie mrugn , kiedy mówi , e skrzynie z okupem zatrzyma na koszty poszukiwa kniazia, wszak e nie mo e da r kojmi, e Olega znajd , bo on nie s ysza jakoby knia by w polskiej niewoli. Ledwo skrzynie wyniesiono do skarbca ksi cego wsun si cichcem jaki chudy Rusin i pocz dawa znaki ruskim pos om. Ksi Leszek pozwoli mu mówi g no – s owami a bez migów. - Powiedziano mi – rzek chudzielec – e nasz knia spad z konia do wykrotu i nieszcz liwie nadzia si na w asny nó , tedy nasze z oto i srebro powinnim zabra z powrotem na Ru . - Nie b dziem zabiera – powiedzia najwa niejszy pose ruski, wysoki, chudy Wareg w sobo- lowym futrze – niech e to b dzie na przeprosiny za nasz ostatni najazd. Teraz chcemy z Polsk pokój mie , bo m ody knia Igor poj za on córk kniazia Olega – m odziutk Olg i m odym potrzeba par lat pokoju, aby mogli szcz cia we dwoje za i potomstwa si doczeka . Potem by y poselstwa z Czech. Najpierw z Libic od ksi cia plemienia Kurzymów. Ksi z rodu S awnika donosi przez pos- ów, e pozostali ksi ta czescy kumaj si z Niemcami. Pod pozorem przechodzenia na wiar chrze cija sk ca ego ludu czeskiego, co d ugotrwa ych prac misyjnych wymaga, sprowadzaj osad-ników niemieckich i niemieckich rycerzy, którym nadaj ziemie i przywileje. - Nasz ksi poddaje pod rozwag mo liwo wmieszania si Polski w te obca owywania ksi t z rodu Przemys a z Niemcami podczas sk adania ho dów, S awnikowice sami rady Przemy lidom nie dadz . Wszelako przy boku Polski mogliby w Czechach zaprowadzi mir, daj cy Polsce i S awnikowicom du e korzy ci. Jak chodzi o chrze cija stwo, to ksi Kurzymów jest zdania, i lepszy dla Czech i Polski jest obrz dek s owia ski, bo cesarz wschodu daleko, jego patriarcha te daleko,a cesarz niemiecki zaraz za granic zachodni Czech ma swoich ludzi – mó- wi pose z Libic, a ksi Leszek kiwa g ow ze zrozumieniem, za po wys uchaniu pos a powiedzia , e we mie to pod rozwag i jak tylko b dzie mo liwo , to pomo e ksi ciu z Libic. - Czekaj tatka latka – szepn w ucho Broz y Siemomys . - Tata taki skory miesza si w sprawy czeskie jak sójka lecie za morze. Potem by przyj ty sam ksi Czech, Spytygniew. Podano mu, wyj tkowo, zydelek do siedze- nia, chyba ze wzgl du na podesz y wiek. Spytygniew przypomnia , e od czasu kl ski pod Dziewinem by zawsze przyjazny Polsce i W grom. On dlatego sam przyby , aby uprzedzi Leszka o z ych zamiarach swoich potomków. - Oni b ciebie napuszcza na mnie – powiedzia – a to si nie godzi, by przemoc usuwa adc jeno dlatego, e si zestarza . A ponadto oni knuj z Niemcami, by tobie sko odebra i je- no ja jeden w ca ych Czechach tobie tej krainy zabra nie chc . Broz o od razu pomy la , e Spytygniew nie pomy la – co b dzie po jego mierci, kto wtedy dzie ów sk chcia Polsce zabra , albo go nie zabiera . Ksi Leszek musia pomy le podobnie, bo obieca , e si za Spytygniewem wstawi, ale pomocy zbrojnej nie obiecuje, bo ma za ma o wojów na wojn z Czechami. - Spytygniew ma osiemdziesi t pi lat – szepn Siemomys Nastepny w izbie przyj by Wrocis aw, syn Spytygniewa, maj cy lat sze dziesi t dwa. Skar si na nieust pliwo ojca, który dobrowolnie nie chce si zrzec w adzy. A w zanadrzu s jeszcze – syn Wrocis awa, Wac aw i brat Wac awa, kilkunastoletni Boles aw. - No, to rzeczywi cie – powiedzia ksi Leszek – a tak szczegó owiej, to z jak praw przy- chodzicie? Wasz ojciec jeszcze ca kiem-ca kiem. Cia o wystarczaj co sprawne, a umys bardzo dobry. - Ten starzec zmawia si przeciwko Polsce z ksi ciem Moraw z Welehradu – wybuchn Wro-

- 14 - cis aw. Oni chc wam odebra Ziemi Go szyców. A tam jest w giel! Z dawna to wiem i za wasz pomoc gotów jestem wskaza ów w giel kopalny, któren wydobywa si tak samo, jak u was jantar. Wypala go mo na dopiero w kotlinie lubo w piecu, a ciep a daje wi cej ni li w giel drzewny i pa- li si o wiele d ej. - Obiecuj si nad tym zastanowi – g os ksi cia Leszka brzmia bardzo szczerze. Wpuszczono Wac awa, syna poprzednika. By m em w sile wieku, na oko ze czterdzie ci lat móg mie . Obiecywa odda Ziemi Go szyców w zamian za pomoc w pomini ciu na tronie swo- jego ojca. - Mnie si zdawa o, e t ziemi Polska ma na w asno – powiedzia ksi Leszek. - Lecz ja bym si zrzek jej na zawsze – powiedzia Wac aw. - Jest u nas list waszego brata – Boles awa – powiedzia ksi Leszek. On „odda ” nam t zie- mi przed wami i chce was od tronu odsun – sam woli po dziadku w adz obj . Nie pomog mu, bo ziemia nie jego. Równie dobrze móg by mi ksi yc dawa ... - To co by cie chcieli? - spyta Wac aw. - A za co? - spyta Leszek. - No, za przyja i pomoc. - Nie b dzie pomocy dla tych, którzy chc p aci czym , czego nie maj i nie posiadaj . Nie lza dawa cudzego. Jed cie z Bogiem i czekajcie na naturaln kolej rzeczy. mier po ka dego przyjdzie – Leszek chyba si zez ci , czy co?... Ma y nied wiadek, ujrzawszy starego nied wiedzia – samca, natychmiast p dzi do matki, chowa si za ni i pok ada w niej nadziej na wybawienie od pazurów i k ów g odnego, by mo e, drapie - nika. Ma y Brozno, tkni ty nag , poza wiadom potrzeb , przy oko do szpary w zas onie i na- tychmiast cofn si za plecy Siemomys a, przywar ca ym cia em do jego nóg i pleców... - Nie bój si – szepn Siemomys - to jest Nordwig z Rany (staros owia ska nazwa Rugii). atwo powiedzie – nie bój si ... Ten Nordwig wygl da gro nie! Wielkiego wzrostu m ju nieco przejrza y, by czarny jak smo a widziana w najciemniejsz noc. Czarny zarost pokrywa mu ca twarz falistymi kosmykami, przechodz cymi w sumiaste w sy pod nosem i w d ug brod ,pos-platan w cieniutkie warkoczyki. Tylko wielki nos stercza z tego czarnego g szczu – kawa cia a niezaro ni ty, lecz tylko odrobin mniej czarny od zarostu – ten cz owiek musia by bardzo niady albo brudny. Czo a Nordwiga nie da o si zobaczy , bo zakrywa je przód sto kowego nakrycia g o-wy, si gaj cego tak wysoko, e w wysokich przecie drzwiach musia si schyli . Wtedy go Broz o zobaczy – szpic b kitnej czapy, bod cy przed sob ka przeszkod – taki jednoro ec czarny... Reszt wysokiej postaci zakrywa p aszcz, by mo e opo cza, do samej ziemi tej samej barwy, co czapa. - Przywioz em j – zabrzmia g boki bas Nordwiga, oddalaj c ch Broz y do wyj cia zza ple- ców Siemomys a, bo ten g os trz powietrzem i zda o si , e nawet zas ona od niego si chybocze, zaraz si oderwie i ta bod ca czapa zostanie skierowana w Broz . - Zobacz, zobacz – szept Siemomys a wion jakim gor cem, wi c Broz o przemóg strach i przy oko do szpary w zas onie. Wchodzi a niewiastka. Mo e nale oby rzec, e wp ywa a, bo suknia do ziemi, b kitna (!), za-krywa a jej stopy i ich ruchu nie by o wida . Dó tej sukni falowa , jakby od p du cia a, które posuwa o si p ynnie, a jednak pr dko, w stron ksi cia Leszka. Broz o wycofa si nieco, bo porazi y jego smak miny m ów w komnacie. To by obraz ciel cego zachwytu – wlepione w sun posta ga y, pó otwarte g by i pr dkie ruchy piersi, wznoszone przy pieszonym oddechem. Tylko dziad Broz y, Druzno, i ojciec zachowywali si zwyczajnie, czyli twarze mieli nieruchome a oddechy takie, jak na co dzie . Broz o popatrzy na Siemomys a. Te oczy gorej ce, przywieraj ce do postaci niewiastki. Te przy pieszony oddech, stwarzaj cy niebezpiecze stwo. Grdyka na szyi Siemomys a poruszy a si w gór i w dó , a odg os prze ykanej przez niego liny by pewno przez wszystkich w komnacie s yszalny. - Jak ci zw , dziecino? - g os ksi cia Leszka zdawa si pe en przyjaznych uczu . - Arsenna – odpar a. No, przynajmniej g os ma mile brzmi cy – twarz Broz y zacz a, pod wp ywem tego g osu, tra-

- 15 - ci wyraz niech ci do tej baby z za d ug szyj , za wielkimi i za twardymi piersiami, wypy- chaj cymi przód sukni, z za d ugimi nogami, przez co biodra by y umieszczone za wysoko i za bar- dzo skraca y tu ów. Co ci doro li w takiej ciel cinie widz ? Cieliczka zwyczajna, o czym wiadcz jej czarne lepia, bardzo psuj ce wygl d twarzy. Twarz niby adna, a oczy szeroko rozstawione – jeszcze troch i by yby po bokach g owy. O, ju wychodzi. Rozmowna taka, jakby wiosennym wiatrem by a. Wion a tym swoim imieniem, przyjemnie to zabrzmia o, lecz sk pi g osu jak ten wiaterek wiosn – jeden ciep y podmuch i cisza... - No, jak? - teraz Broz o ju si nie ba basu Nordwiga – ojciec takiej ciel ciny nie mo e by gro ny. - Klej ma w sobie – powiedzia ksi Leszek – gdybym nie mia ony, to bym jej Siemkowi nie da . Popatrzcie na miny moich dworzan – ka dy by j chcia za on i matk swoich dzieci. - A waszego syna zobacz ? - spyta Nordwig. - Ty tu poczekaj – szept Siemomys a by gor czkowy – ja tu pó niej po ciebie przyjd . Po krótkim czasie Broz o ujrza odmykaj ce si drzwi komnaty pos ucha i wszed do niej Sie- momys , przebrany (kiedy on to zd zrobi ?) w skórzan odzie i pó pancerz na piersiach, zwierciad o przypominaj cy swoim l nieniem. Wszed , uk oni si lekko i czeka . - Chc ci o eni – powiedzia ksi Leszek. - Chcesz on przysz obejrze ? - Zdaj si na wasz wol , ojcze – powiedzia Siemomys – oczajdusza, schylaj c pokornie g o- w ge cie poddania si woli rodzica. - Wezm ka , któr mi ka ecie. - Pojedziesz po lubie do Krakowa – powiedzia ksi . - Tam z on b dziesz si uczy rz - dzenia krajem. Zdruzno ci na pocz tek pomo e, poobja nia wszystko. A potem b dziesz ksi ciem – wielkorz dc . - A Zdruzno? - spyta Siemomys , jakby wyjmuj c to pytanie z ust Broz y. - Zdruzno b dzie wodzem dru yny – odpar ksi Leszek. Jego miejsce b dzie w Lubyczy – mi dzy Krakowem a Grodem Lwów. Ty nie b dziesz jego zwierzchnikiem, b dziesz mu winien wszelk pomoc, jakiej od ciebie za da. - To nieprzemy lany uk ad – powiedzia Siemomys – bo on b dzie wiedzia , e ja po was ksi - ciem Polski mog zosta i b dzie si ogranicza w daniach wobec mnie. - Wobec mnie ani Druzno, ani Zdruzno jako si nie ograniczaj i ja dobrze na tym wychodz . Bacz, by g upszy ode mnie nie by , bo Polska i Polacy na tym nie zyskaj – ksi Leszek patrzy na syna badawczo i chyba mina Siemomys a sprawi a mu zadowolenie, bo si u miechn . - Ta dziwa powinna si nazywa Przylepa – pomy la Broz o – chyba nie wiadom, e i on jest pod urokiem Arsenny.

- 16 - Rozdzia III Wieszczek? Po raz pierwszy w yciu Broz o zazna lekcewa enia osoby doros ej. A zlekcewa go nie byle kto – by to sam ksi . Co prawda jeno ksi Ma opolski i to jeszcze przed obj ciem w adzy, bo Arsenna yczy a sobie pojecha na po egnanie z rodzinnym ostrowem – Ran . To, e szyja zakr ci a g ow , Bro le nie przeszkadza o – O anka te czasem tat rz dzi a. Ale Siemomys sam, bez przynagle niczyich ani bez niczyjego pytania powiedzia , e Broz o jest jego nowym doradc . A teraz powiada nieuprzejmie, e Broz o z nim i Arsenn za Odr nie pojedzie. To po co Broz o naprzykrza si tacie, eby go w Gnie nie zostawi ? Móg sobie spokojnie do rzeczonej Lubyczy pojecha obejrze nowe okolice, podobno tam adnie urz dzone... Mo na by o próbowa ez, lecz taki sposób Broz o uzna za niegodny doradcy ksi cia. Mo e by si wyp aka o zgod , a mo e nie. W obu przypadkach zas oby si na miano beksy, mazgaja i baby. Trzeba zastosowa nacisk i pokaza przy tym w asn dojrza . Tedy czai si zawsze gdzie w okolicy Siemomys a i gdy tylko Arsenna na chwil m a opu ci a, natychmiast pojawia si przy Siemomy le z krótkim stwierdzeniem. Mówi na przyk ad: - Nieustanna obecno Przylepki jest m cz ca. Moja obecno przy was nieco by j powstrzy- mywa a od namolnego przylepiania si . - Na razie jej przylepno bardzo mi odpowiada – powiedzia Siemomys – a potem przyjdzie ci a, macierzy stwo... Wtedy niewiasta zmienia si – zaczyna wi cej w asne dzieci mi owa ni li a. - Ja – zaczyna Broz o innym razem z innej beczki – nie wspomn , em widzia jake cie j zza zas ony podgl dali, a potem udawali, e zdajecie si na wol ojca w sprawie przysz ej ony... - Ojciec jeno si u miechnie - powiedzia Siemomys – a Arsenna b dzie rada, e mi si wtedy spodoba a. Wymy l co innego. - Czy to prawda – Broz o w czy do swoich pyta przesz – e mój pradziad, Druzno, urato-wa ywot waszemu pradziadowi, Lechowi? - Po pierwsze - prapradziad Lech... Pomyli pokolenia. A po drugie – co za bardzo skory do podpierania si zas ugami twoich przodków. Druzn radbym ze sob wzi , a ciebie oddam pod opiek mojemu ojcu, bo mi w podró y niepotrzebny. Wtedy Broz o „uderzy ” w Arsenn . Co jaki czas uda o mu si : - donie , e wszyscy si jej urod zachwycaj ; - powiadomi , e wszystkie niewiasty szyj sobie takie same stroje, jakie u Arsenny podpatrzy y; - podnie co przez Arsenn niechc co upuszczonego i poda jej z mi ym u miechem; - dziwi si – co te Siemomys widzi takiego najpi kniejszego w jej d ugich nogach, skoro inni powiadaj , e piersi, szyj i biodra ma jeszcze adniejsze; - zachwyci si pi knem Rany, bo przecie tam musi by pi knie, skoro taka dziewoja jak Arsen- na tam si urodzi a i stamt d musia a od toni stawów i jezior po yczy pi kna i g bi dla swoich oczu... A ju Dymin... Czysta tajemniczo i wielka m dro ... Có ... Z Arsenn nie sz o atwiej ni li z Siemomys em. Prosto mówi c, sz o jeszcze gorzej, bo tamten przynajmniej zagada , a pi kna ksi na ledwo raczy a, i to rzadko, spojrze askawie, je li jej oczy w ogóle wiedzia y – co to jest askawo ... Broz o mocno podupad na duchu, zniech ci si . Pocz rozpami tywa swoje próby przekonania Siemowita i Arsenny. Niejako mimochodem, licz c na palcach doszed do tego, e Piast i Lech byli, jednak, pradziadami Siemomys a, skoro Siemowit by jego dziadem, a ojcem Siemowita by Piast. Tedy ten oczajdusza, Siemowit, ka dego gotów oszuka . Nie chce mie Broz y za towarzysza podró y, to niech jedzie sam z t swoj ... A Broz o wróci sam do domu. Wszak po szkole by , umie sobie poradzi samodzielnie w lesie – zrobi sid a i pa przygotowa , sza as z adzi , utrzyma prosty kierunek podró y w dzie i w no- cy... Uk ada sobie list niezb dnych w samotnej podró y rzeczy – siekierka, nó , krzesiwo i hubka,

- 17 - odzienie nale yte... A tu nagle rozwar y si drzwi jego komnatki i do rodka wparowa Siemomys . - Chod ze mn – powiedzia – spowiada si b dziesz. Musisz zezna od kogo o Dyminie wie- dzia . Spowied by a przed Arsenn . Broz o wyzna , e o Dyminie mówiono w szkole. e chyba taki gród gdzie za Odr jest, e nikto nie wie w którym miejscu i co tam jest. By mo e, e wcale Dymina nie ma, a to co tam mia o by jest ukryte w ca kiem innym miejscu. Tak samo by o z grodem Rerik, z którego wszystko przeniesiono nie wiadomo dok d, bo by za blisko granicy z Niemcami. A mo e Rerik jeno w plotach i pog oskach wyst powa , a w rzeczywisto ci nie istnia ? Je li Rerik nie istnia , to nie by o mo na z niego czegokolwiek przenosi i wtedy Dymin by by zb dny. A zb dnych grodów nikto nie buduje... Arsenna i Siemomys spojrzeli po sobie tak jako znacz co i Siemomys powiedzia : - Chcemy ciebie ze sob zabra na Ran i gdzie indziej. Tobie ch podró y z nami jeszcze nie przesz a? - Pojad – powiedzia Broz o. ci lej mówi c – Broz o z Kamienn Twarz , takie miano bowiem, na krótki czas, nada sobie ten „doradca ksi cia Siemomys a”. * * * Po drodze ogl dali Jomsborg i Winet . Setka polskich wojów z dru yny – ochroniarzy Sie- momys a i Arsenny by a rozproszona przy wieczornych ogniskach dla zwyczajnych wojów. Arsenna, Siemomys i Broz o go cili przy najwa niejszym ognisku dla dostojnych osób i dowódców. Przy sposobno ci wynaj to okr ty wikingów do przewiezienia Siemomys a i jego wity na Rugi – tak wikingowie zwali Ran . Ju na okr cie Broz o zapyta : - Najpierw na Ran , czy do Dymina? - Co ty z tym Dyminem? -Siemomys spojrza na Broz do lekcewa co. - Nie by bym przez was o Dymin pytany, gdyby my tam nie mieli pojecha – powiedzia Broz o. - A mo e ów gród jest na Ranie? - mi y g os Arsenny by tak cudnie zamy lony, jakby rozmarzo- ny.Naprawd liczny by ten jej cichy g os... Szcz ciarz z tego Siemomys a. I w ogóle – ona jaka adniejsza si Bro le wydawa a ni przedtem. Przylepeczka... Rana bardzo wszystkim si podoba a. Wysiadali z okr tów norma skich na brzeg, s uchaj c achów i ochów zachwytu wikingów. Jakie by y powody tych zachwytów? Tego mo na si by o tylko domy la , nie wiadomo, czy s usznie. Arsennie ostrów si podoba , bo to by a jej ziemia ojczysta, z któr przyjdzie jej si po egna na d ugo, kto wie, czy nie na zawsze... Polakom Rana wyda a si krain o zrównowa onej ilo ci wiat a i cienia o dobrze pomy lanej skali barw. Chyba dlatego, e na Ranie nie napotkali puszcz – lasy, laski, zagajniki, pola uprawne, ki, drogi, strumyki i stawki, kwiecie ró nobarwne – wszystko stwarza o nale yty stan adu, daj cego poczucie bezpiecze stwa i spokoju. Ledwo okr ty wikingów odbi y od brzegu, zza pobliskiego lasku pokaza y si trzy seciny zbroj- nych z w óczniami bardzo d ugimi, zako czonymi grotami z zadziorami. A za tymi zbrojnymi szed wysoki i grzmia powitalnie basem, od razu rozpoznanym przez Broz . Nordwig by teraz ubrany zwyczajnie – w p ócienn koszul do kolan przepasan szerokim, skórzanym pasem z e- lazn klamr . Buty z cholewami zakrywa y portki – chyba te ze lnu. D ugie, faliste, i nadal czarne, w osy uk ada y mu si na plecach, gdzie si ga y po owy opatek. Jego powitanie z Arsenn by o serdeczne i okraszone przez córk paroma perlistymi zami. Troch za Nordwigiem trzyma o si stadko kap anów – wyra nie bacz cych na s owa i znaki ojca Arsenny. Okre li by to mo na – gotowych na jego skinienie. Skin i stadko rozdzieli o si jak przesiewany przez g ste sito mak. Poszczególne „ziarna” spad y mi dzy polskich wojów, a jedno przy Bro le i Siemomy le si znalaz o. Od tego kap ana us- yszeli, e najwa niejszym przejawem Boga Jedynego jest na Ranie Czarnog owy. A to dlatego, e pod t postaci Bóg kieruje poczynaniami kap anów, a oni u Ranów – znaczy u tutejszego plemienia – mir maj wielki. Zwyczajni Ranowie nawet nie bardzo wiedz , e g owa pos gu jest odlana ze srebra, poczernia ego od staro ci, bo czy ci go nie wolno. St d miano Czarnog owego, a jest to po prostu pos g na cze Boga ustawiony i przy nim mod y i nabo stwa kap ani odpra-

- 18 - wiaj . Tylko kap ani wiedz – gdzie jest ten pos g, bo innym wiedza o jego miejscu nie jest do niczego potrzebna. Obrz dy i nabo stwa wodzów i urz dników s przy pos gu o nazwie Junowit.Równie porad i pomocy kap anów wodzowie i urz dnicy mog si spodziewa w wi tyni z tym dwug owym posagiem, Bogu po wi conym. Ostatnio kap ani stwierdzili, e Bóg – swoimi cudami – objawia si najcz ciej w wi tyni zaj tej przez pos g czterog owy, zwany Swantewitem. Mówili jeszcze o pos gu siedmiog owym – Rujewicie i trzyg owym – Trzyg awie. Pod ró nymi postaciami Bóg mo e wyst powa i ró nymi sprawami si zajmowa i wtedy sposobny pos g Mu si czyni i za dobrodziejstwa w tej dziedzinie pod t postaci dzi kczynienie zanosi, wszelako wiadomo, e zwyczajnym ludziom najwszechstron-niej udziela pomocy Bóg w wi tyni ze Swantewitem – oczywi cie poprzez kap anów z tej wi tyni. Podziwiaj c krajobrazy i s uchaj c szmeru kap skich obja nie , wita oraz Siemomys , Ar- senna i Broz o dotarli do Arkony – grodu o murach z bia ego wapiennego kamienia, który pozyskano chyba ze zbocza wzgórza (Arkona) na cyplu (Arkona), wchodz cym niewielk ostrog w Morze S owian od strony pó nocnej ostrowu Rana. Woje zostali umieszczeni w przygotowanych namiotach. Ksi cia Siemomys a i Broz , którym z w asnej ochoty towarzyszy a Arsenna, Nordwig najpierw oprowadzi naoko o murów Arkony . Od strony morza mury sta y na skraju skarpy, bardzo urwistej. Kredow biel tej skarpy Broz o uzna za naturaln , bo nie pomalowano skarpy dla lepszego widoku od strony morza?... Potem dopiero weszli w obr b murów i podeszli do chramu ze Swantewitem. Chram nie by bia y, w przeciwie stwie do innych budynków. Nie da o si rozpozna z czego wi tynia jest zbudowana, bo do ka dego kawal tka ciany zewn trznej przytyka y, trudno rozpoznawalne od staro ci, szarzyzny i pop kania, drewniane rze by. Co z pewno ci te rze by przedstawia y, jednak e nawet Nordwig nie wiedzia co - nazywa je pami tk po dawnych, starych czasach. Za to dach czerwieni si niby grz dka kwitn cych maków – to na pewno by a nowa dachówka, wi c wypalanie wyrobów z gliny by o tutaj znane. Weszli do przedsionka wi tyni. Kap ani pozawi zywali z ty u ich g ów bia e chusty – wygl dali w nich jak uczestnicy jakiego tajnego zebrania, którzy nie chc by rozpoznani. - To po to – powiedzia Nordwig – aby wydychane powietrze nie mia o z ego wp ywu na pos g i malunki cienne. Do wn trza ma o kto wchodzi na co dzie , jeno podczas dorocznej uroczysto ci wiosennego zrównania dnia z noc wpuszcza si wiernych, a potem trzeba d ugo wietrzy i suszy wn trze. A my – znaczy kap ani – zak adamy chusty i wiele z ych wydzielin z naszych oddechów na nich osiada. Zmniejszamy wydatki na od wie anie i odnawianie pos gu. Skrzyp otwieranych drzwi z przedsionka do wn trza móg przyprawi o ciarki na plecach – to by d wi k g ny i przykry, a uchylanie si wielkich skrzyde grubych, drewnianych, zdobnych askorze d wierzej przywodzi o na my l otwieranie si bram piekielnych. Jako , na ods anianej przez te skrzyd a cianie widnia y czarne w owid a, poskr cane i popl tane niby w ze Gordiasza. Po bokach tego k bu gadów namalowano czerwone p omienie, a nad nimi wielkie kot y... - Ten malunek zawdy wywo uje dr enie grzeszników – powiedzia Nordwig. - My to agodzim, wyra aj c przypuszczenie, e m czona we wrz tku i smole dusza grzesznika jest potem wrzucana w p omienie i tam si prawie ca a spala. Pozostaje po niej jeno kropelka z ota. Te kropelki s wynoszone przez z e duchy na powierzchni , by kusi y do grzechu nowych ludzi z czystymi jeszcze duszami. Nie wiemy jak jest naprawd , wszelako po wyj ciu ze wi tyni zbieramy datki i one s szczodre – mo e wierni chc si pozby monety – równoznacznika kropelki z ota... Wn trze okaza o si bardzo wysokie, jakby smuk e. Przez t wysoko , a belkowania dachu by o wida , rozleg chramu zdawa a si male , chocia uwa ne przyjrzenie si posadzce z czerwonego kamienia i zmierzenie oczami odleg ci mi dzy cianami pozwala o przypuszcza , e wn trze pomie ci oby z tysi c ludzi. Po rodku tego wn trza, od samego dachu zwiesza y si cztery kobierce, tworz c co w rodzaju kwadratowego s upa o ró nych barwach cian – bia ej, zielonej, otej i br zowej. - Ka da z tych barw przedstawia jedn por roku – powiedzia Nordwig – a trzeba zwróci uwa- , e aden z tych kobierców por roku nie jest. Mówi to dla utrwalenia w pami ci s ów pop-

- 19 - rzednich – pos g nie jest Bogiem... Kobierce zacz y si bezg nie unosi , dopiero ods anianie si do u pos gu uzmys owi o ruch kobierców Siemomys owi i Bro le. Obaj spojrzeli w gór i zauwa yli, e kobierce nawijaj si na rolki. Sz o to wolno, lecz jednak sz o. W ko cu ca y pos g zosta ods oni ty i wtedy Siemomys powiedzia , e na Lednicy jest taki sam pos g, jeno zas on z onych kobierców nie ma. - Tak - przyzna Nordwig – wszelako o mielam si jeszcze raz zwróci uwag zi cia, e pos g nie jest nawet wizerunkiem Boga – jest jeno Jego przypomnieniem, znakiem... My wiemy, i Bóg mo e przybra na si ka posta , wszelako na co dzie , przewa nie jako duch wyst puje. Zwa cie, e Bóg panuje nad wszystkim i wsz dzie. Tedy nasz pos g ma cztery g owy, ka da jest zwrócona w jedn , wa stron wiata. Jedna patrzy w kierunku Gwiazdy Pó nocnej. Druga jest skierowana w stron Krzy a Po udnia. Trzecia widzi gwiazdozbiór Oriona. A czwarta wpatruje si w kierunku gwiazdozbioru Ogon W a. Pó noc, po udnie, wschód i zachód, przy czym my nie wi-dzim Krzy a Po udnia, lecz wiemy, e on jest naprzeciwko Gwiazdy Pó nocnej, której nie widz ci, co mog zobaczy Krzy Po udnia. Bóg Panem czterech stron wiata... Pos g jest podzielony poziomymi liniami na cztery cz ci. Rze by w górnej cz ci i ich barwy przypominaj , e Bóg panuje nad wszystkim, co jest wyniesione wysoko – Bóg przestworzy... Ni ej umieszczono rze by, oznaczaj ce panowanie Boga nad wszystkim tym, co jest nad powierzchni , lecz nie za wysoko. Ni ej jest cz Ziemi – jej powierzchnia oraz wszystkie wody i to,co w wodach. A najni ej – podziemia – groty, jaskinie, pieczary, wykopy i stworzenia tam yj ce. Cz sto lepe, wszelako zdolne do czynnego ycia. One czasem nie s zamkni te w podziemiach i mog yby wyj na s ce, wszelako lgn do ciemno ci, bo w niej mog korzysta z takich samych istot i ro lin skazanych na ycie bez widoku s ca i wiat a sztucznego. To inny wiat ni li ten nasz. S ryby w g biach, te lepe – tam s ce nie dociera, one pewno mog yby stopniowo oddala si od dna i przystosowywa powoli do ycia bli ej powierzchni wody, a adna nie próbuje... Zosta y stworzone do ycia w g biach wodnych. Nordwig zamilk , zapad a cisza, jakby kap anowi sz o o danie s uchaczom mo liwo ci zastano- wienia si nad ró nic mi dzy przeznaczeniem a zmian i przystosowaniem si do innej konieczno ci. W tej ciszy pojawi si pod dachem jaki szmer. Siemomys i Broz o zadarli g owy i zauwa yli pod dachem rz d okienek, okalaj cych ca y chram. Te by y ró nobarwne – b kitne, zielone i br zowo te. One musia y tworzy nastrój wn trza – ciep y, przytulny, spokojny. Ten szmer wzmóg si , a po chwili okienka zacz y by zas aniane opadaj cymi przy cianach kotarami. Sk pojawili si kap ani nios cy du e, woskowe, zapalone wiece. Dzi ki temu nie zapada a ciemno , cho okienka pod dachem by y ju prawie ca kiem zas oni te kotarami, nadal opadaj cymi z szelestem-niby g os strumyka gdzie za drzewami, niby wiaterku w koronach sosen... Rze by na pos gu, Broz o widzia jeno dwa boki Swantewita, sta y si przy wietle wiecy wyra niej widoczne. Pod czterema g owami du e, te s ce na b kitnym niebie. Troch ni ej lec cy bocian. Obok niego, z ty u za ogonem i wyci gni tymi w poziomie nogami bociana widnia orze z wielkimi, rozpostartymi skrzyd ami, a poni ej niego stado órawi. Pod bocianem – granatowe, mig e jaskó ki. Broz o nazwa je w duchu nosicielami dusz takich ludzi, którzy nigdy nie mogli usiedzie na jednym miejscu... A drugi bok... Czy by miesi c srebrny?Troch niewyra nie wida , bo to na samym naro niku... Ko o miesi ca granat nocy, a na nim bure sowy, nietoperze, my i lelki. A gwiazdy? Jako ich nie mo na dostrzec. Namalowali je, czy nie? Poni ej cz naziemna. Pole, dwa wo y w jarzmach, czepigi od p uga i wie niak w bia ej koszuli do kolan. Bose stopy... Z biedy, czy dla wygody? Oracz zajmuje lew stron , a przy nim stoi woj, trzymaj cy konia za u dzienic . Ko wspi ty na zadnie nogi. Obok woja le y okr a tarcza – czerwona z bia ym or em. Niemo ebne, eby pr dko przemalowali, wiedz c, e Siemomys tu si pojawi... Miecz woja jest utkwiony w ziemi. Obok le y szyszak i uskowa zbroja. Czy to ma oznacza , e jest rolnikiem gotowym do walki z naje cami?... Reszty nie da si ogl da , bo na zapleczu trzaskaj jakie drzwi i dwaj kap ani wprowadzaj pod ce star niewiast . Bardzo star , s dz c po ruchach, bo twarzy nie wida – jest zakryta cieniem kaptura. Sadzaj staruszk na zydlu. Kto wnosi niewielkie, gliniane palenisko z rusztem, pod któ-

- 20 - rym wida arz ce si w gle. Ko cista r ka – jej w ciciel pozostaje w cieniu – sypie na ruszt proszek z szarego woreczka. Trzeba jeszcze troch obejrze , bo mo e zdmuchn t wiec , a staruszka nie ucieknie i pó niej si zobaczy i us yszy, bo chyba ma wró ... Trzeci prostok t od góry. Znowu niebiesko . To pewno ma by woda. Upewniaj o tym srebrne yski rybich usek. Spory lin, du y sum i redniej wielko ci szczupak. Z drugiego boku zdaj si yn na spotkanie tym trzem karasie, oko , kle i ja , mi tus, winka i w gorz. A zza naro nika niewidocznej ciany wysuwa szczypce rak. Pod ziemi – stonoga. Czemu ona tak si zwie, skoro nóg ma jeno szesna cie? - Tak, ch opcze? - do uszu Broz y dociera pytanie Nordwiga. Chyba mówi co od d szego czasu, a s uch Broz y by wy czony. Trzeba co odpowiedzie . Ale potwierdzi , czy zaprzeczy ? - Na bezrybiu i rak ryba – powiedzia o si Bro le. Chyba wszystkich zatka o, bo wszystkie oczy wpatrzy y si w Broz i nawet starucha podnios a g ow , pokazuj c bardzo g bokie oczodo y pod siwymi brwiami. - Tak, potwierdzam, jestem zgodny – powiedzia Broz o. Odwrócili spojrzenia, a starucha opu ci a g ow i mamrota a, jakby do siebie: - Si a unosi si jak bia a piana na morskiej fali... Si a?... Mo e szumowina... Ulatuje s abo i zagro enie niczym czarne ptaszysko o wschodzie s ca... Trzy razy bia e orl tka wczepione pazurkami w czerwie we ny... Macierz karmi ca - jedno z dwojga... Wznosi si inne. W po owie dnia?... W dzienne s ce lot swój kieruje... Na wschodz ce s ce zapatrzona orlica przygarnia karmione. Skrzyd em przygarnia... Wszyscy w stolce wczepieni, a najwa niejszy ten ostatni – sk pirad o straszliwe, kutwa najgor-sza. Wszyscy z rozpostartymi skrzyd ami, dzioby rozwarte, oczy p omienne... Krasny kur!!! Krasny woschod! Od chciwo ci i pychy macierzy... Drugie w starym gnie dzie zosta o. Raz na wschód, raz na zachód patrzy. eru szuka albo pomo-cy wygl da... Bolie s awy na jugu. Na starym wysokim stolcu, a nad nim i tak wy szy jest... Czcij bory na zachodzie! Stolec dziewi ciono ny opiera si mocarzom. Ten nie zginie. Ten odda braciom. Ten bez potomstwa. Stara pomamrota a jeszcze przez jaki czas w sposób ca kiem niezrozumia y. Nordwig da znak i kap ani uj li j pod okcie, podnie li i wyprowadzili w tym samym kierunku, z którego ona z nimi przysz a. Po d szej chwili Nordwig powiedzia : - Wieszczka nie ma poj cia – co mówi i nijak nie potrafi wyja ni znaczenia swoich s ów. Ona przed wró eniem rzek a, e jest w wi tyni kto , kto pojmie jej wieszczb . A jak wesz a to pokaza a palcem na ciebie. A ty potwierdzi . Potrafisz obja ni wieszczb ? Poj co przepowiada a? W tej chwili Broz o pojmowa tylko jedno: Nordwig do niego mówi i oczekuje obja nienia s ów wieszczki. Poza tym pytaj tego, który ma w g owie pop och, m tlik i pustk . - Powiem jeno samej ksi nej – powiedzia o co za niego. By wdzi czny temu czemu , bo obja- nienie – je eli go w ogóle da – zosta o odwleczone. Zapewne przyzna si , e stara bajdurzy a nies- tworzone dyrdyma y i on nie ma poj cia co one mia yby znaczy . Chyba eby przysz o mu co do owy. Poduma trzeba. Duma zapali wschód... Czy tak powiedzia a wieszczka? Co trzeba wymy li , bo b dzie miech, kpiny b i szyderstwa... Mo e powiedzie cokolwiek w taki sam sposób, jak stara?... Na przyk ad, e nie ma ró nicy mi dzy pop ochem a pró ni ?... Zagadkowo i nawet nieg upio... Tylko, e to te mu ka wyja ni – na zwyczajny j zyk prze ... Gdzie spod dachu da si s ysze trzepot ptasich skrzyde . Z góry sfrun y trzy bia e go bie i polata y wokó pos gu, a potem dwa usiad y na barkach Arsenny, a trzeci na nieruchomej g owie Siemomys a. Nordwig zdejmowa je pojedy czo i podawa kap anowi. Nad g ow Siemomys a pojawi a si srebrna obr cz – co w rodzaju diademu. Trwa o to nieruchomo, pojawi o si chyba z góry.

- 21 - - Ukl knij! - powiedzia a Arsenna i Siemomys wykona jej polecenie. Obr cz opu ci a si na g ow kl cz cego. Jej zachwianie si podpowiedzia o Bro le w jaki spo- sób j opuszczano. Podbieg do kl cz cego i jednym ruchem zerwa trzy cieniutkie nitki, na których wisia a. - Do was teraz nale y – powiedzia . - Dzier cie j mocno, aby jakie niewidzialne nici wam jej nie zabra y. -Zosta przeze mnie, z upowa nienia ludu Rany, koronowany na ksi cia naszego ostrowu i ple- mion Ranów oraz Chy anów – powiedzia Nordwig. * * * Siemomys uprzedzi Broz , e teraz zostan zawiezieni w bardzo tajemnicze miejsce, za im worki na g owy, nie wolno ich zdejmowa , bo bardzo si przewo nicy pogniewaj i mocno zwi . - Dymin – ucieszy si , prawd mówi c nie wiadomo dlaczego, Broz o. - Mo e Dymin, mo e agwin albo inaczej – powiedzia Siemomys . - Ja nie wiem jak to si zwie. Twój ojciec powiedzia , e mog ci tam w jakiej szkole zostawi . Ja ci ujawni – bo ci lubi – e mo esz r g upa, bajdy ple , a oni durniów nie przyjmuj i wtedy z nami powrócisz. Ale twój ojciec by by z y, gdyby si do tej szko y nie nadawa . Worek by gruby, nie przepuszcza wiat a, ale powietrze do twarzy dochodzi o swobodnie. Najpierw wsadzono ich na konie i jechali st pa przez pó dnia, co Broz o odgad dzi ki ciep u ca – by o najgor cej, wyjechali po niadaniu, po tych chwilach gor ca zacz o si robi ch od- niej i wtedy w yli ich na ód . Zimno oznacza o chyba wieczór, potem zdj cie worków, bo i bez nich mo na si tylko by o domy la , e noc jest bardzo pochmurna - w asnej r ki nie by o mo na dojrze . Przewodnik powi za ich link i szli w tym kierunku, sk d ci gni cie czuli. Jak widzia drog przewodnik? Mo e szed na pami ? Przed witem dostali du e wory i nakaz wlezienia do nich z g ow . Kto te wory zawi zywa nad owami, kto ich niós . Tych ktosiów musia o by wi cej, bo s ysza o si zmienianie nios cych. Jedni ich k adli na ziemi i jakie dziwne s owa wypowiadali. Nowi odpowiadali s owami jeszcze dziwniejszymi i podnosili wory. By y trzy takie zmiany. Miejsce docelowe musia a zna ostatnia zmiana. Pozostali przewodnicy i nios cy znali swoje miejsca docelowe, w których móg kto na nich czeka , albo i nie. Mo na by o równie zna ostateczny cel i ostatni odcinek, ale nie zna dalszej drogi wyj cia z tego Dymina dok dkolwiek dalej... Wniesiono ich do pomieszczenia. Nareszcie zdj to im te uprzykrzone wory. Stali na rodku du ej izby. Przed nimi sto y jedzeniem i napojami zastawione. Pod jedn ze cian dziewi postaci w szarych worach na g owach. Tacy sami „go cie” jak ich troje?... Tym dziewi ciu zdejmowano wory. Jednym z uwolnionych z wora okaza si Nordwig. Wtedy Broz o pomy la o stolcu z dziewi cioma nogami... Mo e nie o tych chodzi o, mo e jeno niektórzy z nich i jeszcze inni?... Lecz dziewi nóg mog o oznacza podpieranie w adzy jakiego Czcij bora przez dziewi ksi stw... Kap an w rednim wieku wymienia imi ka dego obecnego i plemi lub ksi stwo, z którego pochodzi. Jednak Broz o my la jeno o jedzeniu i piciu... S usznie, bo poproszono wszystkich do sto u z zaleceniem by je niewiele, bo po takim po cie skr tu kiszek mo na dosta . A potem ten sam kap an powiedzia : - Zwi zek Wielecki zaprosi was tutaj, by cie mogli pozna sprawy wielkiej wagi. Ciebie, ksi , radzi by my widzieli jako naszego wspólnego w adc , bo inaczej sczezn nam przyjdzie. Konrad przesta by królem Niemiec i cesarzem zachodu, a nasta Henryk, potomek Sasa Ludolfa. Zosta y ponazywane marchie na naszych ziemiach, a wszyscy wiemy co to oznacza. Siemomys d ugo si wymawia , pozostali d ugo przekonywali i namawiali. W ko cu namówili i z yli po kolei przysi wierno ci i pos usze stwa, a Siemomys odwzajemi si zaprzysi on obietnic o opiece i dba ci o wszystkich jednakowo. Broz spotka pierwszy zaszczyt od nowego w adcy. - Teraz mojej onie wieszczb obja niaj – powiedzia ksi . - Przy wszystkich? - Brozno jeszcze próbowa jako si z obja niania wywin . - Gadaj przy wszystkich – powiedzia ksi – to sami swoi. Broz o wzi par g bokich oddechów. Arsenna, by mo e, chcia a mu dopomóc, bo zacz a

- 22 - mówi , e ona co-nieco poj a z tego gadania staruchy. - Wiem, e krasa dziewka znaczy pi kn podwik lub niewiastk . Tedy krasny kur oznacza pi knego koguta... - Czerwonego koguta – poprawi Broz o. Pi kny, to na wschodzie krasiwyj. Krasny kur mo e oznacza po ar. Mo e te by to zwi zane ze wieceniem, ze wiat em. Powiedzmy imi syna – wiat omir... Po rusku mówi te swiet... Jakby o nasze imi ch opaka sz o, to móg by by wia- tos aw... Ale ta wieszczka czwórk wam przepowiedzia a. Czworaczki, ksi no. To ci ki poród – krwi mo e by du o i ów czerwony ptak j mo e oznacza . Jednak nic wam si nie stanie. A i wasi synkowie znios poród dobrze. Czcibor zachodem b dzie w ada . Mo liwe, e w lady ojca pójdzie i da si wybra ksi ciem wszystkich Wieletów. A mo e jeszcze wi cej. Dajmy na to – ca e mi dzy- rzecze na zachód od Odry i Nysy yczan a na wschód od aby i So awy. Wielkie rzeczy mu przepowiedzia a wieszczka. - Niechby by o – mrukn a Arsenna. - wiatos aw na wschodzie, a Czcibor na zachodzie... Jakie na tym wschodzie ludy s ? - Najbli ej Polski Dregowicze, Drewlanie i Dulebowie – powiedzia Broz o. - Rozleg e krainy, lecz ma o ludne. Dobre ziemie do osadnictwa. - Teraz dwóch pozosta ych synków – powiedzia a Arsenna. - Wielka s awa na po udniu mo e oznacza Boles awa w Krakowie – powiedzia Broz o. Na- tomiast w gnie dzie... To chyba o Gniezmo chodzi. Tego czwartego tam ostawicie. A nazwiecie go Trzosik, Kaleta lubo Mieszek – one do gromadzenia oszcz dno ci s . Kroi si wam sk pirad o... - A skrzyd em chronione? - zapyta Siemomys . - Którego bardziej od pozosta ych ho ubi b dziecie – powiedzia Broz o i ucieszy si w duchu e zmóg tak wielki trud ku zadowoleniu wszystkich obecnych, którzy oczy mieli pospuszczane, twarze powa ne i zamy lone. Wierzyli w jego obja nienia? Przy Bro le znalaz si ten kap an, który ich na pocz tku przyjmowa . - Jestem Magnord – powiedzia – kieruj tutaj szko . Zostaniesz w niej przez jaki czas – u o- ym dla ciebie zakres kszta cenia, jeno jutro sprawdzim twoj wiedz i sposób my lenia.

- 23 - Rozdzia IV Szko a Oni siedzieli za sto em, dwunastu ich by o, miny mieli yczliwe, aczkolwiek jakby z wy sza na Broz patrzyli. On sta przed nimi i spodziewa si prze wietlenia swojej wiedzy, mo e umiej tno ci równie , przez tych dwunastu nauczycieli szko y. Tak Magnord powiedzia – To b , by mo e, twoi nauczyciele w naszej szkole.Broz o nie wiedzia , czy chce w tej szkole zosta . Nig- dy nie by biernym, t pym odbiorc darów ycia – zawsze si zastanawia , stara si dociec przy- czyny, sposobu powstania czego i zasady dzia ania. Poza tym – ludzie. Mo na ich podgl da , bada przez zadawanie umy lonych pyta , docieka powodów ich post powania i ich oczekiwa . W tej szkole – na pewno – b dzie móg zdoby wiedz , umiej tno ci i przyzwyczajenia bogatsze ni li poza ni . Jednak kogo mia by bada z ludzi? Zawdy tych samych, pewno nielicznych? Zreszt oni wiedz , e s ogl dani i s uchani – tu, pewno, sami wybierani z najlepszych – oni wol innych bada , a siebie skrywaj ... Mo na r g upa, jak podpowiada Siemomys .A nie mo na by drzejszym ni si jest – m drca nie da si udawa . - A jaki ja naprawd jestem? - zada sobie to pytanie. Sta si ciekawy wyniku badania przez tych dwunastu, badania jego w asnej wiedzy i – mo e – sposobu my lenia. Postanowi odpowiada swobodnie – to mówi , co wie i co mu na my l przyjdzie. Przecie go nie przymusz do pozostania w szkole, je li on powie, e nie chce?... A jak wypadnie le, to go na pewno nie zostawi u siebie i b dzie móg bada ludzi i ycie tak samo, jak do tej pory... Zaraz zaczn docieka . Magnord w nie nabiera oddechu, by zada pierwsze pyta- nie. - Chcesz-li kszta ci si w naszej szkole? - na to pytanie Broz o nie by przygotowany. - Nie wiem – powiedzia i zapad a cisza – mo e spodziewali si od niego zachwytu na sam my l, e on b dzie si móg od nich uczy ? Sze ciu z tych za sto em skierowa o g owy i spojrzenie w lewo. Druga szóstka popatrzy a w pra- wo – popatrzyli po sobie – tak si to nazywa... Milczeli. Wreszcie zapyta najstarszy, chyba, z nich: - Dlaczego ptaki lataj ? Na czym to polega? - Chyba wiem – powiedzia Brozno – wszelako chcia bym zacz odpowied od innych wyja - nie ... - B dziem s ucha – powiedzia Magnord – mamy dla ciebie czas. Broz o zacz od tego, e jak machnie si dranic (deszczu udart z kloca drewna iglastego – wbi siekier , w szpar wbi klin i oderwie si od kloca deszczu ka – niezbyt równa, lecz czasem sposobniejsza do u ytku ni li gruba decha) skierowan w kierunku ruchu cienk stron , to nie czuje si oporu. Natomiast machni cie desk w taki sposób, aby ca powierzchni rozgarnia a powietrze stwarza wyczuwalny opór. To samo jest z wios em i wod . St d wniosek, e powietrze ma g sto i mo na w nim wios owa , na przyk ad skrzyd ami ptaka. Lecz to jest tylko jeden sposób latania ptaków – wios owanie skrzyd ami - niby ryba ogonem czy p etwami lub cz owiek nogami i r kami w wodzie. Ptaki maj du si wobec ci aru swoich ko ci, które bywaj w rodku puste. Lecz bywa, e ptak wisi w powietrzu wcale nie ruszaj c skrzyd ami. Nurek traci na niby cz ci aru w wodzie i ona go wypycha na powierzchni . Chyba pomaga w tym ludzki t uszcz, którego ka dy troch w sobie ma – chudym trudniej p ywa w wodzie bez adnego ruchu. - Trzymaj si ptaków – przerwa Magnord. - Zauwa em – powiedzia Croz o – e jak li le y na dnie skrzyneczki i nie ma wiatru, to li jest nieruchomy. A jak nad skrzyneczk przeleci wiaterek, to li bywa podrywany w gór . Przy silniejszym podmuchu li jest podrywany wysoko i porywany przez podmuch w inne miejsce. Podobnie bywa przy wios owaniu... - Musisz znowu o wodzie? - Magnord przerwa Bro le do ostrym g osem. - Teraz musz , ale woda i powietrze s do siebie podobne – ró ni si g sto ci , lecz wrz tek za- mienia si w par , która jest ca kiem do powietrza podobna. Rozleg si krótki chóralny miech i Magnord kiwn g ow na znak, e zgadza si na mówienie

- 24 - o wodzie. - Kiedy siedz na dziobie ódeczki i wios uj ma ym, pojedy czym wios em raz z jednej strony ódeczki, raz z drugiej, to ódeczka p ynie prosto. Jak chc skr ci , to zaczynam wios owa jeno z jednej strony, eby ódeczka skr ci a w stron przeciwn do boku, przy którym wios uj . A ona nie chce i skr ca w t stron , z której ja wios uj ! Jakby niezgodnie ze zdrowym rozs dkiem... Zauwa - my – li by jakby poci gany przez wiaterek, ódka jest jakby poci gana przez przep yw wody z jednej strony, brzeg rzeki obrywa si , kiedy woda zaczyna pr dzej p yn w korycie, p aski dach chaty jest atwo zrywany przez wichur i przenoszony daleko, a stromy dach i ciany wichurze si skutecznie opieraj ... A skrzyd o ptaka jest z jednej strony wypuk e, czyli przy przep ywaniu powietrza nad nim i pod nim powstaje ró nica pr dko ci przep ywu – nad skrzyd em przep yw jest pr dszy i skrzyd o, a z nim ca y ptak, jest poci gane przez t ró nic pr dko ci przep ywów – poci gane w gór ! Je eli ptak ustawi si pod wiatr, to mo e trwa nad tym samym miejscem na ziemi, nie ruszaj c skrzyd ami i nie trac c wysoko ci. Sprawdzi em na ódce, siedz c na rufie i wios uj c podobnie jak na dziobie. Ty ódki jest te poci gany przez przep yw – atwo si skr ca w prawo, wios uj c na rufie z lewej strony ódeczki, bo wtedy rufa jest poci gana w stron wios a, nadaj cego wodzie przep yw wi kszy ni li z drugiej burty. Pozostaje jeszcze lot bocianów albo or ów ze zmian kierunku lotu i bez ruszania skrzyd ami. One wtedy kr . Zapewne unosi je powietrze, w druj ce pod gór , albo wiatr, wznosz cy si najpierw po zboczu jakiej góry, a potem z rozp du, lec cy pod górk , ku niebu... - Fiu, fiu – powiedzia Magnord – nie le. A co powiesz o ocieplaniu si powietrza? Powiadaj niektórzy, e powietrze si ociepla od odchodów zwierz cych, rozpuszcz si lodowce i morze zaleje cz l du... - Zale y jak to rozumie – powiedzia Broz o. - Od odchodów powietrze mo e si ociepla jeno krótko – one zaraz wystygn i ju b takie ciep e albo zimne jak powietrze. - Mówi , e te gazy, które wydzielaj si z odchodów tak zanieczyszczaj powietrze, e ono tworzy nad Ziemi czap i Ziemia nie mo e si wystarczaj co sch adza – u ci li swoje pytanie Magnord. - Musia oby by tak – powiedzia Broz o – e ta czapa nie przewodzi ciep a albo sama nagrzewa si od s ca. Jak chodzi o z e przewodnictwo ciep a, to cieplejsze, ni li zwyczajnie, powietrze musia oby dotkn powierzchni mórz i l dów. Dopiero wtedy mog yby si rozpuszcza lodowce. To musia oby by tak ciep e powietrze, e wcale zim by nie by o ani niegu, ani zamarzania wody. Jeno nie wiem dlaczego gazy mia yby nie przewodzi ciep a... Przecie one s tak samo niewidoczne jak powietrze. A powietrze ciep o przewodzi. Ono jest gazem i nie nagrzewa si od s ca. Prze- puszcza przez siebie promienie, które dopiero Ziemi podgrzewaj . Ciep o wychodzi z Ziemi w gór i przenika powietrze, przy sposobno ci je podgrzewaj c. Tedy i czapa z gazów nie mo e si nagrzewa od s ca... Tego nas w szkole uczyli. Czy to nie jest prawda? - Dobrze – powiedzia Magnord – uwa dobrze w szkole. Rzeknij jeszcze – co wiesz o chrze cija stwie. Mo e porównaj je z jak inn religi . - Tego te uczy em si w szkole – powiedzia Brozno – i rozumiem, e co innego j dro chrze- cija stwa, a co innego otoczka tego j dra. J dro jest religi mi osierdzia dla innych ludzi i pomocy dla biedniejszych od nas. A otoczka jest wymys em ludzi ciemnych a zatwardzia ych w s dzie o asnej nieomylno ci. S owianie nijak nie musieliby si ba chrze cija stwa. Natomiast niech ich Bóg strze e od tych, co chc wciela chrze cija stwo si . Wiem, e Niemce nawracali na chrze cija stwo mieczem i wi con wod . Na zachód od aby i So awy, ogarn wszy naszych, którzy przed nimi nie ubie eli – wi zali ich w jarzmach po siedmioro, chrzcili wi con wod , a po- tem nabijali na miecze wszystkie siódemki w jarzmach. Po to – twierdzili – by umarli po od- puszczeniu wszystkich poga skich grzechów i od razu do nieba poszli. Gadali potem, e inaczej nie mo na, bo uwolnieni z jarzma zaraz zaczn ba wany czci , nagrzesz i wi ty sakrament chrztu zbezczeszcz . - Od kogo to wiesz? - spyta Magnord. - Od taty mojego – odpar Broz o. - A jak chodzi o porównanie chrze cija stwa z inn religi ... Mo e z religi kraju Czajna bym porówna . Tam ka dy po mierci staje si ubóstwiony, wszelako