mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Laurens Stephanie - Cynsterowie 11 - Idealna narzeczona

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Laurens Stephanie - Cynsterowie 11 - Idealna narzeczona.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 34 osób, 36 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 277 stron)

Tytuł oryginału: The Ideal Bride Projekt okładki: Beata Kulesza Damaziak Korekta: Alicja Chylińska Copyright © 2004 by Savdek Management Proprietory Ltd. Copyright © 2007 for the Polish translation Wydawnictwo BIS Published by arrangement with Avon Books, an imprint of HarperCollinsPublishers Inc. Ali rights reserved. ISBN 978-83-89685-91-9 Wydawnictwo BIS ul. Lędzka 44a 01-446 Warszawa tel. (0-22) 877-27-05, fax (0-22) 837-10-84 e-mail: bisbis@wydawnictwobis.com.pl www.wydawnictwobis.com.pl Druk i oprawa: Białostockie Zakłady Graficzne SA Rozdział 1 Późny czerwiec 1825 roku Posiadłość Eyeworth Manor, niedaleko Fritham w New Forest1 , Hampshire Żona, żona, żona, żona. Michael Anstruther-Wetherby zaklął pod nosem. Od dwudziestu czterech godzin to słowo tłukło mu się po głowie. Od chwili, gdy opuścił weselne śniadanie Amelii Cynster, najpierw pobrzmiewało w rytm turkotu kół powozu, a teraz jednostajnego stukotu końskich kopyt. Zacisnął usta i wyprowadził Atlasa ze stajennego dziedzińca w kierunku podjazdu otaczającego dom. Gdyby nie pojechał do Cambridgeshire na ślub Amelii, teraz byłby już o krok bliżej chwili, gdy będzie mężczyzną zaręczonym. Jednak ten właśnie ślub był jedynym wydarzeniem, którego nie mógł opuścić - nawet nie przyszłoby mu to do głowy. Pomijając już fakt, że jego siostra Honoria, księżna St. Ives, była gospodynią przyjęcia, ślub stwarzał okazję do rodzinnego zjazdu, a Michael bardzo sobie cenił więzy rodzinne. Ostatnimi laty rodzinne koneksje niezmiernie mu pomagały, najpierw w zdobyciu w swoim okręgu 5 1 New Forest - królewskie tereny łowieckie ustanowione w 1079 roku przez Wilhelma Zdobywcę, początkowo głównie dla polowań na jelenie (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

mandatu posła2 , a później we wspinaczce po drabinie kariery i zdobywaniu coraz wyższych stanowisk, choć to akurat nie stanowiło dla niego powodu do dumy. Dla Michaela rodzina zawsze była najważniejsza. Gdy jechał wokół swojego domu, solidnej trzypiętrowej rezydencji zbudowanej z szarego kamienia, jego wzrok - jak zawsze zresztą, gdy tędy przejeżdżał - powędrował ku pomnikowi od czternastu lat stojącemu na uboczu, mniej więcej w połowie drogi między domem a główną bramą. Był to zwykły kamień, a za nim rosły krzewy o ciemnozielonych liściach, wypełniające wolną przestrzeń między wysokimi drzewami; kamień upamiętniał miejsce, w którym jego rodzina - rodzice, młodszy brat i siostra spieszący do domu, by zdążyć przed burzą - zginęli w powozie przygniecionym przewracającym się drzewem. On i Honoria widzieli to z okna sali lekcyjnej. Może to tylko ludzka natura każe nam tak bardzo cenić to, co straciliśmy? Zszokowani, pogrążeni w rozpaczy i żałobie, zagubieni, wciąż jednak mieli siebie. Michael, wtedy niespełna dziewiętnastoletni, i Honoria wówczas szesnastolatka, musieli się rozstać, ale nigdy nie stracili ze sobą kontaktu - po tym, co ich spotkało, byli sobie nawet bliżsi niż kiedykolwiek. Potem jednak Honoria spotkała Diabła Cynstera - i teraz miała już własną rodzinę. Ściągnął lejce, by Atłas zwolnił, gdy zbliżał się do kamienia, Michael myślał o tym, że ona ma już swoją rodzinę, a on nie. W jego życiu wiele się działo, kalendarz pękał w szwach, jednak w rzadkich momentach, takich jak ten, Michael bardzo wyraźnie widział ów brak i czuł kłującą w serce samotność. 6 2 W Anglii wszystkie okręgi wyborcze są jednomandatowe. Zatrzymał się i popatrzył na kamień, potem zacisnął zęby i spojrzawszy przed siebie, spiął konia; Atlas ruszył z kopyta. Michael wprowadził go w równy cwał. Donośny dźwięk końskiego rżenia, który tłukł mu się po głowie i przypominał o rodzinnej tragedii, powoli cichł. Dziś Michael był zdecydowany zrobić pierwszy krok ku temu, by założyć rodzinę. Żona, żona, żona, żona. Wiejskie krajobrazy otaczały Michaela, brały go w ramiona bujnej zieleni, witały na polach, łąkach i lasach, które dla niego były ucieleśnieniem domu. Słoneczne promienie migotały wśród poruszanych wiatrem liści, a poza śpiewem ptaków i szmerem wia- tru w koronach drzew, które zamykały się nad Michaelem jak baldachim, żaden inny dźwięk nie zagłuszał stukotu kopyt Atlasa. Droga, wąska i kręta, nie rozwidlała się w żadną stronę, lecz wiodła wprost do posiadłości, dopiero dalej łącząc się z szerszą drogą bie- gnącą na południe, do Lyndhurst. Opodal tego skrzyżowania inna droga wiodła na wschód, do wsi o nazwie Bramshaw i posiadłości Bramshaw House, miejsca, do którego zmierzał Michael. Już kilka miesięcy temu zdecydował, że wybierze się do Bramshaw House, ale po raz kolejny zajęły go sprawy wagi państwowej i problemy osobiste musiały zejść na boczny tor. Gdy zdał sobie sprawę, że nie pierwszy raz tak właśnie się dzieje, usiadł i napisał plan; ściśle się go trzymał, jak dotąd jedynym wydarzeniem, które ów plan zakłóciło, był ślub Amelii. Michael opuścił jednak weselne śniadanie na tyle wcześnie, by móc tu przyjechać. Jechał ku swemu przeznaczeniu. Z Somersham wyruszył wczesnym popołudniem; zatrzymał się na noc u przyjaciela w Basingstoke. Ni- 7

komu nie wspominał, dlaczego jedzie do domu, jednak nie opuszczała go myśl o tym, po co tam jedzie. Wstał o brzasku, w domu był wczesnym przedpołudniem. Teraz dochodziła druga i nie zamierzał już dłużej odkładać wyjazdu do Bramshaw House. Kości zostały rzucone; cała sprawa, jeśli jeszcze nie jest zakończona, to przynajmniej rozpoczęta. Sprawy wyborców? Tak, możemy i tak to nazwać. Pytanie Amelii, jego odpowiedź, doskonała na swój sposób. Dla parlamentarzysty, który właśnie skończył trzydzieści trzy lata, wciąż pozostając kawalerem, a którego poinformowano, że jego kandydatura brana jest pod uwagę przy awansach na stanowiska ministerialne, małżeństwo zdecydowanie można było określić "sprawą wyborców". Pogodził się z tym, że musi się ożenić, w zasadzie od zawsze wiedział, że kiedyś to zrobi. Jak inaczej mógłby założyć rodzinę, której tak bardzo pragnął? Mijały lata, a jego pochwyciły sprawy związane z jego rozwijającą się karierą, bliskie związki z Cynsterami i wpływowymi osobami z towarzystwa; był coraz bardziej świadom głębi doświadczenia, do jakiego doprowadza małżeński stan, ale Michael miał coraz mniejszą ochotę, by dążyć do obranego celu. Teraz jednak nadszedł jego czas. Gdy parlament zamknął ostatnią przed latem sesję, Michael nie miał najmniejszych wątpliwości, że premier oczeku- je od niego, że zimą wróci do Londynu z żoną u bo- ku, a tym samym, przy wszelkich przesunięciach ka- drowych w gabinecie premiera, które zazwyczaj od- bywają się jesienią, będzie można brać jego kandyda- turę pod uwagę. Od kwietnia zabrał się za poszuki- wanie idealnej narzeczonej. 8 Michaela ogarnął spokój wiejskiego krajobrazu, ale w głowie wciąż słyszał jak refren żona, żona, żona; jego ton tym mniej był natrętny, im on bliżej był celu, do którego zmierzał. Łatwo było określić cechy i przymioty, które Michael chciałby odnaleźć w swej przyszłej żonie: musi być urodziwa i lojalna, wspierać go, być utalentowaną gospodynią i panią domu oraz osobą inteligentną, z pewną dozą humoru; jednak znalezienie takiego ideału to już zupełnie inna sprawa. Spędziwszy wiele godzin na balach i przyjęciach, Michael doszedł do wniosku, że najmądrzej zrobi, jeśli poszuka sobie żony, która będzie rozumiała, na czym polega polityka, a nawet więcej - na czym polega życie polityka odnoszącego sukcesy. Potem spotkał Elizabeth Mollison, a ściślej rzecz biorąc spotkał po raz kolejny, bo przecież znał ją całe życie. Jej ojciec, Geoffrey Mollison, był właścicielem Bramshaw House i wcześniej to właśnie on był posłem okręgu, który teraz reprezentował Michael. Mollison załamał się po nagłej śmierci żony i zrezygnował z miejsca w parlamencie, a stało się to dokładnie w chwili, gdy w świecie polityki pojawił się Michael, wspierany przez swego dziadka - Magnusa Anstruther-Wetherby'ego i rodzinę Cynsterów. Wszystko to wyglądało na szczęśliwe zrządzenie losu; Geoffrey był mężczyzną niezwykle odpowiedzialnym i sumiennym, ulżyło mu więc, gdy okazało się, że swój mandat może przekazać w ręce kogoś, kogo zna. Mimo że Michael i Geoffrey należeli do dwóch różnych pokoleń i mieli zupełnie różne charaktery, szczególnie gdy chodziło o ambicje i aspiracje. Michael zawsze uważał Geoffreya za człowieka o miłym usposobieniu, który niezmiennie gotów jest innym nieść pomoc. 9

Michael miał nadzieję, że Geoffrey pomoże mu również tym razem i wesprze go w zamiarze poślubienia Elizabeth. W ocenie Michaela Elizabeth była bliska ideału. Wprawdzie jeszcze bardzo młoda - miała dopiero dziewiętnaście lat -jednak pochodziła z dobrej rodziny, nie były jej obce obowiązki pani domu i bez wątpienia została dobrze wychowana, a także, jak sądził Michael, umiałaby nauczyć się wszystkiego, co żona polityka powinna umieć. Była typową angielską pięknością o jasnych włosach, niebieskich oczach i alabastrowej cerze; jej smukła figura doskonale prezentowała się w modnych sukniach. Najważniejsze jednak wydawało się to, że Elizabeth dorastała w domu, w którym polityka zawsze była ważna, gdyż nawet po śmierci jej matki, gdy Geoffrey wycofał się z czynnego udziału w życiu publicznym, Elizabeth oddano pod opiekę jej ciotki Augusty, lady Cunningham, żony wysokiego rangą dyplomaty. Co więcej, jej młodsza ciotka, Caroline, była żoną ambasadora Królestwa Wielkiej Brytanii w Portugalii i wówczas Elizabeth spędziła wiele czasu w ambasadzie w Lizbonie, pod opiekuńczymi skrzydłami ciotki Caro. Elizabeth spędzała całe swe życie w domach polityków i dyplomatów; Michael był przekonany, że doskonale poradzi sobie z prowadzeniem jego domu. Oczywiście poślubienie Elizabeth jeszcze bardziej wzmocniłoby i tak już silną pozycję Michaela, a nie było to coś, na co można by ot tak machnąć ręką, szczególnie że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w przyszłości będzie się zajmował głównie polityką zagraniczną. W tej sytuacji żona, na której będzie mógł polegać i która zadba o domowe ognisko, to prawdziwy dar niebios. 10 Michael powtarzał w myślach, co powiedzieć Geoffreyowi. Nie chciał jeszcze oficjalnie prosić o rękę Elizabeth - najpierw powinni lepiej się poznać; jednak biorąc pod uwagę jego związki z rodziną Mollisonów, uznał, że najmądrzejszym rozwiązaniem jest wysondowanie, co o tym wszystkim myśli Geoffrey. Jeśli będzie przeciwny jego planom, nie ma sensu występować z oficjalnymi oświadczynami. Michael nie sądził, by Geoffrey mógł odmówić jego propozycji, ale nie zaszkodzi zapytać. Jeśli po dwóch lub trzech spotkaniach Elizabeth okaże się tak miłą i dobrze ułożoną osóbką, na jaką wyglądała, to Michael będzie mógł czynić postępy w swoich awansach, by wreszcie poprowadzić Elizabeth do ołtarza, na co jesień wydawała się najlepszym terminem. Wszystko to mogło wyglądać na wyrachowanie, ale Michael uważał, że bardziej odpowiada mu małżeństwo oparte na odwzajemnionym uczuciu niż na namiętności. Mimo jego związków z rodziną Cynsterów uważał, że nie jest taki sam jak oni - na przykład w sprawach małżeństwa. Cynsterowie są namiętni, stanowczy, władczy, wyniośli i aroganccy; Michael mógł uznać się za osobą stanowczą, ale już dawno temu nauczył się ukrywać arogancję; jako polityk nie mógł oddawać się dzikim namiętnościom. Był mężczyzną, który nie może pozwolić, by serce rządziło jego umysłem. Zwykłe małżeństwo z kobietą bliską ideału - tego właśnie potrzebował. Omówił te plany, a szczególnie osobę Elizabeth Mollison, ze swym dziadkiem, a także z ciotką, panią Harriet Jennet, wybitną gospodynią w domu polityka. Oboje poparli jego zamiary ze stanowczością typową dla Anstruther-Wetherbych. 11

Harriet prychnęła. - Cieszę się, że Honoria i całe to towarzystwo Cynsterów nie przewróciło ci w głowie. W twoim przypadku żona jest kimś zbyt ważnym, by o jej wyborze miał decydować kolor oczu. Michael miał poważne wątpliwości, czy w przypadku Cynsterów kolor oczu znajdował się wysoko w rankingu cech niewieścich, które były decydującymi czynnikami przy wybieraniu kandydatki na żonę… Inne fizyczne atrybuty, być może, ale kolor oczu… pomyślał Michael, lecz oczywiście ugryzł się w język. Magnus wygłosił kilka surowych komentarzy o głupocie ludzi, którzy pozwalają, by namiętność rządziła ich życiem. Dziwne było jednak to, że Magnus, który niemal codziennie namawiał Michaela, by zatroszczył się o sprawę ręki Elizabeth, w Somer- sham, na ślubie Amelii, nie wykorzystał tak doskonałej okazji, by na niego w tej kwestii naciskać... Z drugiej jednak strony historia rodziny tak się układa, że wszystkie śluby zawarte w Somersham to były małżeństwa z miłości. Małżeństwo, które chciał zawrzeć Michael, a nawet więcej, małżeństwo, które musiał zawrzeć, takowym jednak nie będzie. Może właśnie dlatego dziadek Michaela postanowił zaufać wrodzonej mądrości i w towarzystwie nie odzywać się na ten temat ani słowem. Droga wiła się między drzewami. Michael poczuł narastające dziwne zniecierpliwienie, ale trzymał równe tempo jazdy. Las się przerzedzał; spoglądając między pniami drzew i rosnącymi pomiędzy nimi gęstymi krzakami, widział pofałdowane pola wzdłuż drogi do Lyndhurst. Poczuł pewność, że robi to, co należy, to, co powinien, że nadszedł dla niego właściwy czas, by się oże- 12 nić, by założyć rodzinę, powołać do życia następne pokolenie, by zapuścić korzenie i zacząć następny etap życia. Droga wiła się; ledwie wyjechał z jednego zakrętu, zaraz pojawiał się następny. Drzewa i krzewy były na tyle gęste, że z oddali nie dochodziły żadne dźwięki; gdy do uszu Michaela dotarł turkot kół szybko jadącego powozu i tętent kopyt galopujących koni, pojazd był już niemal tuż obok niego. Czasu wystarczyło mu tylko na to, by ściągnąć lejce, nakazując Atlasowi odsunięcie się na skraj drogi, nim bryczka, przechylając się gwałtownie na boki i pędząc tak, jakby woźnica stracił nad nią kontrolę, wypadła zza zakrętu i przemknęła obok Michaela jak błyskawica, kierując się w stronę posiadłości. Lejce dzierżyła szczupła kobieta, blada jak śmierć, o zawziętym wyrazie twarzy; desperacko próbowała zapanować nad koniem. Michael zaklął i nim zdążył pomyśleć, zawrócił Atlasa i ruszył za nią. Gdy wreszcie zauważył, co właściwie robi, znów zaklął. Wypadki z udziałem powozów były dla niego najgorszym koszmarem; gdy pomyślał, że mógłby stać się świadkiem kolejnego, poczuł strach wpijający się w niego jak cierniowy kolec. Popędził Atlasa. Bryczka pędziła przed siebie, niemal unosiła się nad drogą. Koń wkrótce się zmęczy, ale droga prowadziła tylko do jednego miejsca, do jego posiadłości, a do niej było już bardzo blisko. Michael tutaj się urodził, tu też mieszkał przez dziewiętnaście lat. Znał każdy kamień na drodze prowadzącej do domu. Atlas nie był zmęczony, więc Michael puścił konia galopem. Dystans między nim a pędzącą bryczką zmniejszał się, ale nie wystarczająco szybko. 13

Wkrótce droga zmieni się w podjazd przed domem, który z kolei gwałtownie skręci prosto na podwórze przed schodami prowadzącymi do domu. Koń wejdzie w zakręt, ale nie bryczka; wywróci się, a kobieta z niej wypadnie... prosto na kamienie od- gradzające klomby przed domem. Po raz kolejny klnąc pod nosem, popędził Atlasa. Koń natychmiast zareagował, jego kopyta zdawały się nie dotykać ziemi; z każdą sekundą zbliżał się do szaleńczo pędzącej bryczki. Niemal się z nią zrównał... Kątem oka dostrzegł bramę, którą minęli w ułamku sekundy. Nie było już czasu. Michael zebrał się w sobie i przeskoczył z Atlasa na bryczkę. Chwycił za oparcie siedziska i przerzucił przez nie ciężar ciała, z konieczności odpychając kobietę. Złapał lejce i mocno szarpnął. Kobieta krzyknęła, konie dziko zarżały. Michael z całych sił starał się ściągnąć lejce; nie miał czasu, by myśleć o czymkolwiek innym niż zatrzymanie konia - podjazd już się kończył. Kopyta pośliznęły się na żwirze; koń znów zarżał, szarpnął na boki, i się zatrzymał. Michael sięgnął do hamulca, ale było już za późno; impet odwrócił bryczkę. Jedynie szczęściu można zawdzięczać to, że się nie przewróciła. Kobieta wypadła na zewnątrz, prosto na trawnik, twarzą w kierunku ziemi. Michael wypadł tuż za nią. Na nią. Przez chwilę nie mógł się poruszyć; nie mógł nawet zaczerpnąć powietrza ani zebrać myśli. Poczuł, że jego ciało reaguje na to, co się stało, na milion sposobów. Smukłe ciało uwięzione pod nim, delikatne, a jednak żywiołowo kobiece, sprawiło, że w Mi- chaelu obudziła się opiekuńczość, chyba tylko po to, by zaraz potem rozbudzić przerażenie i wściekłość 14 na to, co mogło się zdarzyć, na to, że tak bardzo się narażała. W Michaelu wzbierał strach, ciemny, drażniący, irracjonalny, dziwny, przemożny i głęboki. Narastał w nim, chwytał go za gardło, nie pozwalał myśleć o niczym innym. Zaszurały kopyta na żwirze. Michael się rozejrzał. Koń, ciężko dysząc, próbował się ruszyć, ale uniemożliwiała mu to bryczka; po chwili przestał się szarpać. Atlas zatrzymał się z drugiej strony trawnika i stał, spokojnie strzygąc uszami. - Oooch...! Leżąca pod Michaelem dama próbowała się obrócić, jednak on miał rękę przerzuconą przez jej plecy, a biodrem przygniatał jej uda. Musiał się podnieść. Odsunął się na bok i usiadł na trawie. Jego wzrok spoczął na kamiennym posągu stojącym nie dalej niż dwa metry od nich. Zabrzmiało mu w głowie rżenie przerażonych koni. Zacisnął zęby; wstał. Ponuro popatrzył na damę, która odwróciła się i usiadła. Pochylił się nad nią i bezceremonialnie wziął za rękę, pomagając wstać. - Ze wszystkich głupich, bezmyślnych... – Michael przerwał, starając się poskromić kipiącą w nim złość i irracjonalny strach, przegrał jednak tę bitwę z samym sobą. Oparł ręce na biodrach i wpatrywał się w przyczynę jego gniewu i strachu. - Jeśli nie potrafi pani zapanować na koniem, to nie powinna pani powozić - wycedził, nie przejmując się zupełnie, czy jego słowa nie urażą damy. - Dosłownie centymetry dzieliły panią od poważnych obrażeń, jeśli nawet nie od śmierci! Przez chwilę zastanawiał się, czy kobieta nie jest głucha; nic nie wskazywało na to, by słyszała, co Michael do niej mówi. 15

Caroline Sutcliffe otrzepała odziane w rękawiczki dłonie, jednocześnie dziękując niebiosom, że miała je na sobie. Nie zwracając uwagi na stojącego przed nią postawnego mężczyznę kipiącego z wściekłości - nie miała pojęcia, kim jest, nie widziała także jeszcze jego twarzy - otrzepała spódnicę krzywiąc się na plamy z trawy, potem poprawiła gorset, rękawy i lekki szal. Wreszcie podniosła wzrok. Musiała podnieść wzrok jeszcze wyżej - mężczyzna był wyższy, niż przypuszczała, a także szerszy w ramionach. Oszołomienie, jakie wywołał, wskakując do jej bryczki, a potem ją przygniatając całym ciężarem ciała, znów powróciło, ale szybko się otrząsnęła. - Kimkolwiek pan jest, sir, dziękuję za pomoc, acz- kolwiek była ona nieprzyjemna. - Ton głosu damy - zimny, pewny siebie i wyniosły - wskazywał na księż- ną. Był to dokładnie ten ton, jakiego użyłaby księż- na, zwracając się do pewnego siebie, aroganckiego mężczyzny. - Jednak... Popatrzyła na dżentelmena i szybko zamrugała; stał tyłem do słońca; ona była w pełnym świetle, a jego twarz nikła w cieniu. Uniosła więc dłoń i osłoniwszy oczy przed słońcem, bez najmniejszego zażenowania przyglądała się mężczyźnie, jego twarzy, która wyraźnie wskazywała na arystokratę. Patrycjuszow- skie oblicze o szerokim czole i prostych ciemnych brwiach nad jasnymi oczami; gęste, ciemnobrązowe włosy i srebrne niteczki na skroniach sprawiały, że wyglądał bardziej dystyngowanie. Była to twarz bez wątpienia należąca do człowieka z charakterem. Była to twarz człowieka, którego chciała odnaleźć - po to tu przyjechała. - Michael? Michael Anstruther-Wetherby, prawda? 16 Michael popatrzył na kobietę - na burzę błyszczących włosów, tak puszystych, że rozwiewał je wiatr; na jej niebieskie oczy, lekko zadarty nos... - Caro. - To imię samo wydostało się z jego ust. Uśmiechnęła się do niego wyraźnie zadowolona. Przez chwilę w Michaelu wszystko zamarło... - Tak. Minęło już tyle lat, odkąd po raz ostatni rozmawialiśmy... - Jej spojrzenie trudno było nazwać; wyraźnie wracała myślami do przeszłości. - Na pogrzebie Camdena - przypomniał. Jej nie- żyjący już mąż, Camden Sutcliffe, był legendą dyplo- macji, ambasadorem Jego Królewskiej Mości w Por- tugalii, a Caro została jego trzecią żoną. - Masz rację, dwa lata temu... - Nie widywałem cię zbyt często w towarzystwie. - To prawda, nie widywał jej, sporo jednak o niej słyszał; w kręgach dyplomatycznych nazywano ją „wesołą wdówką". - Jak sobie radzisz? - Dziękuję, dobrze. Camden był dobrym człowiekiem i brakuje mi go, ale... - Caro lekko wzruszyła ramionami - między nami było ponad czterdzieści lat różnicy, więc w zasadzie od zawsze wiedziałam, że kiedyś tak to się właśnie skończy. Koń poruszył się, daremnie próbując pociągnąć bryczkę, ale hamulec trzymał mocno. To przywróciło ich do rzeczywistości. Oboje podeszli do zwierzęcia, Caro przytrzymała jego głowę, Michael rozplątał lejce, a potem sprawdził uprząż. Skrzywił się. - Co się stało? - Nie mam pojęcia. - Caro pogłaskała konia po pysku. - Wracałam ze spotkania Stowarzyszenia Pań w Fordingham. Usłyszeli chrzęst kopyt na żwirze i oboje spojrzeli w stronę bramy. Zobaczyli szybko jadącą bryczkę, 17

a powożąca nią postawna dama pomachała do Michaela i Caro i zaraz skręciła w ich stronę. - Muriel nalegała, bym wzięła udział w tym spotkaniu, wiesz, jaka ona jest - szybko odezwała się Caro, a dzięki stukotowi kół bryczki jej słowa dotarły tylko do uszu Michaela. - Zaproponowała, że mnie podwiezie, ale uznałam, że jeśli pojadę sama, będę mogła zajrzeć do lady Kirkwright, więc wyjechałam wcześniej, potem wzięłam udział w spotkaniu i teraz Muriel i ja wracałyśmy niemal jednocześnie. Michael zrozumiał wszystko, co powiedziała Caro. Muriel była bratanicą Camdena, a przez to, że Caro była jego żoną, jakoby stała się także i bratanicą Caro, mimo że była od niej siedem lat starsza. Muriel także wychowała się w Bramshaw, z tym że w przeciwieństwie do tej dwójki, nigdy z Bramshaw nie wyjechała. Urodziła się i wychowała w posiadłości Sut-cliffe Hall na końcu wsi, a teraz mieszkała w samym jej środku, w Hedderwick Hall, posiadłości swojego męża, bardzo niedaleko od Bramshaw House, rodzinnego domu Caro. Ważniejsze jednak było to, że Muriel samozwańczo stała się najaktywniejszą działaczką miejscowej parafii i jej główną organizatorką, a funkcję swą piastowała od pięciu lat. Mimo że często zachowywała się w sposób nieznoszący sprzeciwu, wszyscy, włączając w to Michaela i Caro, cierpliwie znosili apodyktyczne zapędy Muriel z tej prostej przyczyny, że zajmowała się sprawami, którymi ktoś zająć się musiał. Muriel efektownie zatrzymała bryczkę na podjeździe. Była atrakcyjną kobietą, która mogła podobać się mężczyznom; jej wyprostowana sylwetka, wysoko uniesiona głowa i ciemne włosy bez wątpienia przykuwały uwagę. 18 Muriel wpatrywała się w Caro. - Wielkie nieba, Caro, wypadłaś z bryczki? Masz na sukni plamy z trawy. Nic ci się nie stało? - mówiła cicho, tak jakby nie do końca wierzyła własnym oczom. - Sposób, w jaki ruszyłaś! Nigdy bym nie uwierzyła, że udało ci się zapanować nad Henrym. - Bo mi się nie udało. - Caro wskazała na Michaela. - Na szczęście Michael jechał z przeciwnej strony; zawrócił, dogonił mnie, dzielnie wskoczył na bryczkę i jakoś zapanował nad koniem; to jemu udał się ten wyczyn. Michael popatrzył Caro w oczy i zobaczył, że czai się w nich uśmiech wdzięczności. Udało mu się go nie odwzajemnić. - Bogu niech za to będą dzięki. - Muriel odwróciła się w stronę Michaela i przywitała się z nim skinieniem głowy. - Michael, nie wiedziałam, że wróciłeś. - Przyjechałem dziś rano. Domyślasz się, czemu Henry poniósł? Sprawdziłem uprząż i lejce i wygląda na to, że nie ma jakiegoś oczywistego powodu, dlaczego tak się stało. Muriel popatrzyła na konia. - Nie wiem. Caro i ja wracałyśmy razem do domu i nagle Caro skręciła w stronę twojego domu; przejechała już jakiś kawałek, gdy Henry się spłoszył i pognał przed siebie. Caro skinieniem głowy potwierdziła słowa Muriel. - Tak, właśnie tak to wyglądało. - Pogłaskała Henry'ego po pysku. - To bardzo dziwne, zazwyczaj jest łagodny jak baranek. Zawsze na nim jeżdżę, gdy tylko jestem w domu. - No cóż, następnym razem, gdy będziemy się spo-tykać w Fordingham, pojedziesz ze mną, możesz być pewna. O mały włos nie dostałam zawału serca; myślałam, że znajdę cię tu połamaną i w kałuży krwi. 19

Caro nie odezwała się; patrzyła na Henry'ego spod zmarszczonych brwi. - Coś go musiało wystraszyć. - Może jeleń? - Muriel wzięła do rąk lejce. - Wzdłuż drogi krzaki są tak gęste, że nie wiadomo, co się za nimi może czaić. - To prawda - Caro pokiwała głową. - Ale Henry nie przestraszyłby się jelenia. - Rzeczywiście, masz chyba rację. Teraz na szczęście jesteś już bezpieczna, a ja muszę jechać. - Muriel spojrzała na Michaela. - Rozmawialiśmy o parafialnym festynie, który mamy zamiar zorganizować; muszę się już teraz zająć przygotowaniami. Rozu- miem, że weźmiesz w nim udział? Michael uśmiechnął się. - Oczywiście - odparł, jednocześnie starając się zapamiętać, że ma się dowiedzieć, kiedy odbywa się ów festyn. - Pozdrów ode mnie Hedderwicka oraz George'a, jeśli się z nim zobaczysz. Muriel skinęła głową. - Przekażę im twoje pozdrowienia. Wymieniły z Caro uprzejme uściski; Muriel spojrzała na bryczkę Caro blokującą drogę. - Zabierzmy Henry'ego do stajni - odezwał się Michael. - Hardacre go obejrzy; zobaczymy, czy znajdzie coś, co mogło sprawić, że Henry poniósł. - Doskonały pomysł. Caro zaczekała, aż Michael zwolni hamulec w bryczce, potem pomachała Muriel i poprowadziła Henry'ego w kierunku stajni. Michael upewnił się, że bryczka jest cała; gdy droga była już wreszcie wolna, ukłonił się Muriel, która puściła konia kłusem w stronę bramy. Michael poszedł za Caro. Atlas cierpliwie stał z boku; Michael strzelił palcami i gniadosz wolnym krokiem do niego podszedł. 20 Chwyciwszy lejce, mężczyzna obwiązał je sobie wokół nadgarstka i ruszył szybszym krokiem. Spojrzał na Caro idącą obok Henry'ego, na tę część jej twarzy, którą widział zza głowy konia. Jej włosy lśniły w promieniach słońca, i choć nie całkiem było to zgodne z ówcześnie obowiązującą modą, wyglądały na tak miękkie, jakby błagały, żeby ich dotknąć. - Zostajesz na lato w Bramshaw House? Caro spojrzała na Michaela. - Przez jakiś czas - odparła, klepiąc Henry'ego. - Krążę między domem Geoffreya tutaj, Augusty w Derby i Angeli w Berkshire. Mam także swój dom, w Londynie, ale jeszcze nikogo w nim nie gościłam. Michael ze zrozumieniem pokiwał głową. Geof-frey, Augusta i Angela byli jej rodzeństwem, dużo od niej starszym. Michael znów na nią spojrzał; uspokajająco szeptała coś Henryemu do ucha. Miał wrażenie, że wciąż jest w jakiś przedziwny sposób zdezorientowany, jakby był niezrównoważony bądź niespełna rozumu. A wszystko to miało coś wspólnego z Caro. Gdy spotkali się przelotnie dwa lata temu, niedawno owdowiała; ubrana była wówczas w czerń, twarz miała przesłoniętą welonem. Zamienili raptem kilka słów, ale Michael tak naprawdę ani jej wtedy nie widział, ani z nią nie porozmawiał. Przed śmiercią męża Caro spędziła kilkanaście lat w Lizbonie; w tamtym czasie Michaelowi zdarzało się widywać ją na balach, czasem ich ścieżki się krzyżowały, gdy Caro i Cam-den przyjeżdżali do Londynu, ale we wzajemnych kontaktach nigdy nie wyszli poza kurtuazyjne uprzej- mości. Różnica wieku między nimi nie była duża, zaledwie pięć lat; znali się od dzieciństwa i ten czas, gdy w młodym człowieku kształtuje się charakter oboje 21

spędzili w New Forest, gdzie wszyscy się znali, to Michael miał wrażenie, że w ogóle Caro nie zna. Z pewnością jednak nie wiedział, że wyrosła na tak elegancką i pewną siebie damę. Stajennego Hardacre'a wywabił ze stajni chrzęst kół. Michael skinął na niego; Hardacre podszedł bliżej i z szacunkiem ukłonił się Caro, która obdarzyła go pogodnym uśmiechem. Gdy wprowadzili bryczkę na stajenny dziedziniec, Michael i Caro wyjaśnili, co się stało. Hardacre zmarszczył brwi, a że znał się na rzeczy, wnikliwie przyjrzał się koniowi i bryczce. - Najlepiej będzie, jeśli państwo zastawią tu Henry'ego ze mną na jakąś godzinkę. Wyprzęgnę go i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku. - Śpieszysz się? - Michael spojrzał na Caro. - Jeśli tak, to mogę ci pożyczyć konia i powóz. - Nie, nie - z uśmiechem odrzuciła jego propozycję. - Przyda mi się godzinka spokoju. Michael podał jej ramię. - Miałabyś ochotę na filiżankę herbaty? - Z przyjemnością. Pozwoliła poprowadzić się w stronę domu. Wciąż jeszcze odczuwała niepokój, ale nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, co się wydarzyło. Któż mógłby przypuszczać, że ta katastrofa tak dobrze się skończy? - Czy pani Entwhistle nadal jest waszą gospodynią? - Tak. Od lat nie zmienialiśmy służby. Caro popatrzyła przed siebie na solidną kamienną bryłę domu, na jego dwuspadowy dach i mansardowe okna. Szli przez sad, w cieniu drzew, wśród zapachu dojrzałych owoców. Między sadem a tyłem domu znajdował się pokaźnych rozmiarów ogród porośnięty ziołami i przecięty na pół ścieżką wyłożoną kamiennymi płytami. 22 - To właśnie ciągnie nas z powrotem do domu, prawda? - Caro spojrzała na Michaela. - Rzeczy, które są niezmienne, zawsze nas uspokajają. Michael przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. - Nigdy o tym nie myślałem, ale... masz rację. - Zatrzymał się, by przepuścić Caro przed sobą na wąskiej ścieżce. - Długo zamierzasz pozostać w Bramshaw? - Dopiero przyjechałam. W odpowiedzi na pełne przerażenia listy Elizabeth, mojej bratanicy. Myślę, że zostanę tu kilka tygodni. Dotarli do drzwi wejściowych. Michael pochylił się nieznacznie w stronę Caro, by je otworzyć, a robiąc to, nagle ze zdwojoną mocą odczuł jej obecność u swojego boku. Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest kobieca, jak bardzo jej smukła sylwetka odziana w suknię z najwyższej jakości muślinu działa na jego zmysły. Znaleźli się w salonie, Michael dzwonkiem przywołał służbę; gdy zjawiła się Gladys, poprosił o herbatę. Caro stała przy wysokich oknach w głębi pokoju. - Mamy takie ładne popołudnie. Może usiądzie my na tarasie, korzystając z pięknej pogody? - Czemu nie? Michael szeroko otworzył wysokie przeszklone drzwi prowadzące na taras wyłożony kafelkami; podeszli do stolika z kutego żelaza i dwu krzeseł, które ustawiono w miejscu, gdzie słonecznych promieni nie zasłaniała bryła budynku i z którego mieli doskonały widok na rozlegle trawniki rezydencji. Michael odsunął krzesło dla Caro, potem usiadł obok. - Nie pamiętam, czy macie kamerdynera? - Nie. Kiedyś mieliśmy, ale przez jakiś czas w do mu w zasadzie nikt nie mieszkał i zrezygnowaliśmy 23

z niego. - Michael się skrzywił. - Chyba będę musiał poszukać nowego kamerdynera. - Myślę, że to dobry pomysł. - Wyraz twarzy Caro wyraźnie mówił, że miejscowy poseł z pewnością powinien mieć kamerdynera. - Ale jeśli się pośpieszysz, nie będziesz musiał daleko szukać. Michael pytająco spojrzał na Caro. - Pamiętasz Jeba Cartera? Mieszkał we wsi Firtham, ale wyjechał do Londynu, by uczyć się na kamerdynera pod okiem swojego wuja. Najwyraźniej dobrze mu tam szło, ale bardzo chciał wrócić w rodzinne strony, by móc opiekować się matką. Muriel zatrudniła właśnie jego. Niestety Carterowi, jak i wielu wcześniej, nie udało się sprostać jej wygórowanym oczekiwaniom, więc go zwolniła, i to nie da lej, jak wczoraj. Carter wrócił do matki. - Rozumiem. Myślisz więc, że powinienem go zatrudnić? - Myślę, że powinieneś sprawdzić, czy by ci odpowiadał. Znasz jego rodzinę i jego samego - Jeb jest do bólu uczciwy, a Carterowie zawsze byli dobrymi pracownikami. Michael pokiwał głową. - Wyślę mu wiadomość. - Nie. - Nagana w głosie Caro była łagodna, ale zdecydowana. - Jedź do niego i spotkaj się z nim. Michael popatrzył Caro w oczy i spuścił głowę. Niewiele było osób, od których przyjmowałby wskazówki, ale polecenia Caro w kwestiach takich tak ta były nie do zakwestionowania. Rzeczywiście, bez wątpienia była osobą najbardziej kompetentną, by dostrzec zainteresowanie Michaela osobą Elizabeth, jej bratanicy. Podano herbatę. Przyniosła ją sama pani Entwhistle, najwyraźniej po to, by móc zobaczyć Caro, któ- 24 ra podeszła do tych oględzin bardzo spokojnie, pytając panią Entwhistle o syna i komplementując wyborne ptysie podane do herbaty. Pani Entwhistle promieniała i wreszcie wycofała się z tarasu, wyraźnie zadowolona. Gdy Caro nalewała herbaty, Michael zastanawiał się, czy w ogóle to zauważyła i czy zachowała się tak celowo, czy też było to dla niej czymś najzupełniej naturalnym. Potem z uśmiechem podała mu filiżankę. Po prostu taka już jest - pomyślał. Pili herbatę, jedli ptysie i rozmawiali o wspólnych znajomych. Oboje poruszali się w tych samych kręgach i byli skoligaceni z osobami zarówno ze świata polityki, jak i dyplomacji. Rozmowa przychodziła im zaskakująco łatwo. Oboje mieli wprawę w prowadzeniu uprzejmej pogawędki; przychodziło im to z łatwością - umiejętność świadcząca o towarzyskim doświadczeniu. W istocie jednak Michael ustępował pierwszeństwa Caro; to, co mówiła, wyraźnie pokazywało, że jej przenikliwość i zdolność obserwowania ludzi znacznie przewyższają umiejętności Michaela w tej materii. Potrafiła zaglądać w ludzkie dusze i dopatrywać się prawdziwych motywów działania. W słońcu było bardzo przyjemnie. Michael przyglądał się swej towarzyszce, gdy wymieniali się nowinkami i ploteczkami. Aż biła od niej pewność siebie, ale nie taka, która błyszczy i oślepia; była to spokojna i wyważona pewność głoszonych poglądów. Okazała się niezwykle opanowaną kobietą, taką, która bez najmniejszego wysiłku promieniuje aurą spokoju. Michael zauważył, że w jej towarzystwie czas mija nadspodziewanie szybko. Odstawił filiżankę. - Jakie masz więc plany? 25

- Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Gdy byłam pogrążona w żałobie, kilka miesięcy podróżowałam, więc w tej kwestii jestem w pełni usatysfakcjonowana i zaspokojona. W tym roku wzięłam udział w wielu przyjęciach - miło było znów spotkać przyjaciół, odnowić stare znajomości, ale... cóż, tym nie można wypełnić życia. Teraz zatrzymałam się u Angeli; nie jestem jeszcze pewna, co chcę zrobić z domem w Londynie, czy chcę znowu otworzyć go dla gości i w nim zamieszkać, brylować w towarzystwie jak wzorowa gospodyni, czy może zaangażować się w działalność charytatywną... Widzisz mnie w którejś z tych ról? Patrząc w jej szaroniebieskie oczy, Michael widział w nich otwarcie i szczerość, ale wiedział, że jest w nich jeszcze coś głębszego, coś, czego jeszcze nie rozumiał. - Nie. - Przyglądał się Caro, odprężonej, siedzącej na tarasie jego domu; naprawdę nie widział jej w żadnej innej roli, jak tylko tej jednej - żony ambasadora. - Działalność charytatywną zostaw Muriel, a brylowanie w towarzystwie zbyt by cię ograniczało. Caro zaśmiała się. - Wysławiasz się jak rasowy polityk – powiedziała z aprobatą w głosie. - Ale wystarczy już o mnie. Powiedz lepiej, co u ciebie? Spędziłeś ten sezon w Londynie? Był to wstęp, na który Michael czekał. - Tak, ale nie przewidziałem, że przeróżne komisje i projekty ustaw tak bardzo będą mnie zajmowały. - Michael rozwinął temat, zadowolony, że udało mu się zwrócić na siebie uwagę Caro, która będzie miała okazję stworzyć sobie obraz jego życia - życia polityka, który potrzebuje żony. Caro była kobietą zbyt mądrą i znającą się na rzeczy, by musiał wprost 26 o tym mówić; sama się domyśli, a gdy nadejdzie właściwa pora, będzie obok, by całą sytuację objaśnić Elizabeth i przekonać ją do pomysłu Michaela. Michael odnajdywał subtelną przyjemność w rozmowie z kimś, kto zna jego świat i rozumie wszystkie rządzące nim niuanse; przyjemność także sprawiało mu patrzenie na Caro - obserwowanie uczuć przemykających przez jej twarz, patrzenie na jej gesty i ruchy, tak eleganckie i wdzięczne, zauważanie błysku inteligencji i humoru w jej oczach. Caro także była zadowolona z tego, że Michael ją obserwuje, a i ona, spod gładkiej fasady damy, obserwowała go i czekała. Wreszcie Michael popatrzył jej w oczy i zapytał wprost: - Dlaczego jechałaś w tę stronę? Droga wiodła tylko tutaj, do jego domu, i oboje dobrze o tym wiedzieli. Oczy Caro pojaśniały, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Dziękuję, że mi przypomniałeś, przez to wszystko zupełnie o czymś zapomniałam, a sprawa jest ważna. - Caro oparła się łokciami o stolik i obdarzyła Michaela urzekającym spojrzeniem. - Jak już wspominałam, zatrzymałam się u Geoffreya, ale trudno się pozbyć starych nawyków. Znam wiele osób z różnych ministerstw i ambasad, którzy spędzają wakacje w okolicy, chciałam więc dziś wieczorem wydać kolację, ale... -jej uśmiech zmienił się z radosnego w zasmucony - brakuje mi jednego dżentelmena. Przyjechałam cię nakłonić, byś mi pomógł; byłoby dobrze, gdyby do stołu zasiadła równa liczba pań i panów. Ty przynajmniej rozumiesz, jak bardzo jest to ważne dla mego wewnętrznego spokoju. Michael był oczarowany i musiał się roześmiać. 27

- Zjawi się kilka osób z ambasady Portugalii, trzy z ambasady Austrii i... - Caro wymieniała osoby z listy gości; żaden polityk z prawdziwego zdarzenia nie mógłby sobie odmówić możliwości pojawienia się w takim towarzystwie. Michael także nie udawał, że ma taki zamiar, i się uśmiechnął. - Będę zachwycony, mogąc wyświadczyć ci tę przysługę. - Dziękuję. - Caro także się uśmiechnęła. Nagle usłyszeli tętent kopyt na podjeździe; oboje wstali, Hardacre przyprowadził Henry'ego, ponownie zaprzęgniętego do bryczki. Hardacre zobaczył ich i ukłonił się. - Teraz jest już w doskonałym stanie, nie powinna mieć pani z nim żadnych problemów. Caro sięgnęła po ozdobną torebeczkę i odeszła od stolika. Michael służył jej ramieniem i sprowadził po schodach tarasu. Pozwoliła, by Michael pomógł jej wsiąść na kozioł. Biorąc lejce, uśmiechnęła się do niego. - A więc do zobaczenia o ósmej; obiecuję, że nie będziesz się nudził. - Jestem o tym przekonany. - Ukłonił się i odsunął na bok. Caro strzeliła lejcami i Henry posłuchał; bryczka spokojnie potoczyła się w stronę bramy. Michael patrzył za odjeżdżającą Caro i zastanawiał się, skąd wiedziała, że będzie w swojej posiadłości, by mogła zaprosić go na kolację. To był pierwszy raz od miesięcy, gdy jest w domu... Łut szczęścia? A może, biorąc pod uwagę, że to Caro, to po prostu dobra organizacja? Hardacre, stojący obok Michaela, chrząknął. - Nie chciałem nic mówić przy pani Sutcliffe, nie miałoby to sensu. Ale ten koń... - Co z nim? 28 - Wydaje mi się, że poniósł, bo ktoś go trafił śrutem; znalazłem trzy niewielkie ślady na zadzie z lewej strony. Wyglądają jak ślady zrobione przez kamyki wystrzelone z procy. Michael zmarszczył brwi. - Może dzieciaki się wygłupiały i zrobiły to dla hecy? - To byłyby bardzo niebezpieczne figle. Muszę powiedzieć, że nie przychodzi mi do głowy żaden dzieciak mieszkający w okolicy, który byłby na tyle głupi, by zrobić coś takiego. Hardacre miał rację - wszyscy w okolicy żyli z koni i wiedzieli, jakie mogłyby być skutki takiego zachowania. - Może gdzieś w sąsiedztwie są goście z Londynu; dzieciaki, które mogą nie wiedzieć... - Ano tak, to możliwe... - przyznał Hardacre. - W każdym razie nie widzę możliwości, by ktoś zrobił coś takiego po raz drugi, przynajmniej nie pani Sutcliffe. - Oczywiście, że nie. To byłoby jak piorun uderzający dwa razy w to samo miejsce. Hardacre wrócił do stajni; Michael dłuższą chwilę stał, wpatrując się w stronę, w którą odjechała Caro, a potem wrócił na taras. Było już zbyt późno na odwiedziny u Geoffreya Mollisona, zwłaszcza że wszyscy pewnie mieli tam urwanie głowy, przygotowując kolację. Poza tym nie musi jechać teraz, skoro będzie brał udział w kolacji, a przez to miał okazję do rozmowy z Geoffreyem. Uspokoił się nieco i nie niecierpliwił się już tak bardzo; kolacja u Caro wydawała mu się raczej szan-są niż przeszkodą, gdyż takie wydarzenie będzie doskonałą okazją do zawarcia z nią bliższej znajomości i przypomnienia sobie, jaka jest Elizabeth, jego idealna narzeczona. 29

Był wdzięczny Caro; poszedł do domu, by rozpakować wieczorowy strój. * - Wróg już tu jest! Nasza kampania się zaczęła. - Z pełnym triumfu uśmiechem Caro usiadła w obitym chintzem33 fotelu w salonie Bramshaw House. - Tak, ale czy się uda? - Elizabeth przycupnęła na szezlongu; wyglądała bardzo ładnie w sukni z marszczonego muślinu w roślinny wzór i z włosami upiętymi w kok na karku. Wpatrywała się w Caro, a w jej dużych błękitnych oczach widać było miesza ninę niepokoju i nadziei. Czas tylko traci ten, kto rozmawia. - Oczywiście, że się uda! - Caro skierowała trium fujący uśmiech ku swojemu sekretarzowi, Edwardowi Campbellowi, który siedział na szezlongu obok Elizabeth. Ów poważny, stateczny i odpowiedzialny dżentelmen liczył sobie dwadzieścia trzy wiosny i w żadnej mierze nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby zawrócić Elizabeth w głowie. Caro jednak wiedziała, że powierzchowność może być bardzo zwodnicza. Na chwilę przestała się uśmiechać. - Zapewniam cię, że jeśli tylko dżentelmen taki jak Michael Anstruther-Wetherby uzna, że jesteś idealną kandydatką na jego żonę, to jedynym sposobem na uniknięcie sytuacji, w której będziesz musiała powiedzieć „nie", a potem trzymanie się swojego „nie" jak rzep psiego ogona, przy licznych naciskach - jedynym sposobem, by tego wszystkiego uniknąć, 30 3 Chintz - tkanina bawełniana o charakterystycznym nakrapianym deseniu, drukowanym lub malowanym. jest przekonanie Michaela, że wasze małżeństwo to nie najlepszy pomysł, zanim on poprosi o twoją rękę. Mimo że jej słowa skierowane były do Elizabeth, Caro nie przestawała patrzeć na Edwarda. Jeśli ta para nie jest wystarczająco silna i zdeterminowana, ('aro chciała to zobaczyć, chciała to wiedzieć, i to na-lychmiast. Jeszcze pięć dni temu Caro spędzała beztroskie dni w Derbyshire u Augusty i spodziewała się pozostać tam przez całe lato; jednak dwa ponaglające listy ud Elizabeth, jeden do niej, drugi do Edwarda sprawiły, że oboje natychmiast przybyli do Hampshire. Elizabeth napisała przerażona perspektywą oświad-czzyn ze strony Michaela Anstruther-Wetherby'ego. Caro uważała, że to jakieś nieporozumienie - wiedziała, ile lat ma Michael i w jakich kręgach się obraca -ale Elizabeth szczegółowo zrelacjonowała jej rozmowę z ojcem, w której Geoffrey, przekonany, że jego córka nie żywi cieplejszych uczuć do żadnego z dżentelmenów, których spotkała w mieście w czasie sezonu, wygłaszał peany na cześć Michaela. A to było już mocno podejrzane, jednak nie dlatego, że Michael nie byłby owych peanów godzien, ale dlatego, że to Geoffrey je wygłosił. Edward także nie miał najmniejszych wątpliwości co do domysłów Elizabeth, ponieważ w drodze do Londynu zatrzymał się u przyjaciół, tak samo jak on będących sekretarzami i bliskimi współpracownikami wpływowych polityków. Z powodu tego wszystkiego, czego się dowiedział, do domu wrócił spięty i blady. Plotka głosiła, że Michael Anstruther-Wetherby jest kandydatem na ministra; szeptano również o jego stanie cywilnym i że zasugerowano mu, by uporał się z tą kwestią do jesieni. Wtedy też Caro o kolejne dwa dni opóźniła wyjazd z miasta, co wy- 31

starczyło, by pewnego ranka odwiedzić budzącą respekt ciotkę Michaela, panią Harriet Jennet. Rozmawiały jak żona polityka z żoną dyplomaty; Caro nie musiała nawet poruszać tematu matrymonialnych planów Michaela - Harriet nie zmarnowała okazji, by szepnąć jej słówko o tym, że Michaeł interesuje się osobą Elizabeth. Słowa Harriet w zupełności wystarczyły za potwierdzenie - sprawy miały się tak, jak przypuszczała Elizabeth, i była to poważ- na sprawa. Caro popatrzyła na bratanicę. Sama też kiedyś została żoną dyplomaty, kiedyś także była niewinną siedemnastolatką, która straciła głowę z powodu niezwykle wysublimowanej atencji, jaką obdarzył ją starszy - w jej przypadku dużo starszy - mężczyzna. Co prawda nie kochała wówczas nikogo innego, ale za żadne skarby świata nie życzyłaby żadnej młodej dziewczynie takiego związku jak ten. Mimo że sama nie poznała smaku miłości, dobrze rozumiała Elizabeth i Edwarda; poznali się w jej domu w Lizbonie. Caro nigdy ich ku sobie nie popychała, ale nigdy również nie stawała im na drodze. Uważała, że życie pokaże czy to, co ich łączy, jest miłością. Okazało się, że tak. Uczucie trwało już od ponad trzech lat i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek może nim zachwiać. Caro od jakiegoś czasu zastanawiała się, jak może pomóc Edwardowi w przyśpieszeniu rozwoju kariery, przynajmniej na tyle, by mógł poprosić o rękę Elizabeth. Okazało się jednak, że nie jest to sprawa do załatwienia od ręki. Tymczasem najpierw trzeba zająć się ewentualnymi oświadczynami ze strony Michaela, najlepiej natychmiast. - Musisz zrozumieć - wyjaśniła - że gdy Michael już się oświadczy, znacznie trudniej będzie go nakło- 32 nić, żeby się wycofał, szczególnie zaś trudno będzie to zrobić właśnie tobie, córce Geoffreya. Najmądrzej więc będzie rozegrać wszystko tak, by propozycja ze strony Michaela w ogóle nie padła. A to oznacza, że będziemy musieli zrobić wszystko, by Michael zmienił zdanie. Edward popatrzył na Elizabeth. - Zgadzam się, to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie - taktyka, która najprawdopodobniej zadziała, a przy tym nie wyrządzi nikomu szkody. Elizabeth westchnęła. - Dobrze. Masz rację. Co więc muszę zrobić? Caro uśmiechnęła się zachęcająco. - Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, musimy sprawić, by w głowie Michaela pojawiły się wątpliwości, czy faktycznie jesteś odpowiednią kandydatką na żonę. Nie musimy już dziś go do ciebie ostatecznie zniechęcić, ale zróbmy wszystko, żeby jeszcze raz to przemyślał. Cokolwiek jednak zrobimy, nasze postępowanie nie może być ani zbyt jawne, ani zbyt czytelne. - Zastanawiając się nad różnymi możliwościami, Caro zmrużyła oczy. - Gdy chce się manipulować opinią takiego dżentelmena jak Michael Anstruther- Wetherby, kluczem do sukcesu jest zawsze subtelność i powściągliwość. 33

Rozdział 2 Wieczorem tego samego dnia, dziesięć po ósmej, Michael wszedł na schody prowadzące do Bramshaw House. Kamerdyner Catten dobrze go znał; poprowadził do salonu i zaanonsował jego przybycie, potem z szacunkiem się wycofał. Michael wszedł do długiego pokoju wypełnionego gwarem rozmów, które na chwilę umilkły; oczy Michaela śmiały się, a i w jego kierunku powędrowały uśmiechy zgromadzonych w salonie gości. Dostrzegła go Caro, siedząca przy kominku w towarzystwie kilku osób. Michael zatrzymał się o parę kroków od drzwi i zaczekał, aż Caro, szeleszcząc fal-banami jedwabnej sukni w perłowym kolorze, podejdzie, by się przywitać. - Mój wybawiciel! - uśmiechając się, podała mu dłoń; potem ustawiła się obok niego tak, by mogła swobodnie obserwować gości. - Myślę, że znasz większość z tu obecnych, ale wątpię byś miał już okazję poznać przedstawicieli ambasady portugalskiej. - Rzuciła mu krótkie spojrzenie. - Pozwolisz? - Oczywiście - odparł, a Caro poprowadziła go ku kilku osobom, w których towarzystwie przebywała przed chwilą. Pochyliła się w jego stronę i szepnęła: - Ambasador i jego żona nadskakują wszystkim w Brighton, ale te obie pary są jeszcze bardziej wpływowe. - Gdy podchodzili do kominka, Caro uśmiechała się promiennie. - Książę i księżna Oporto - wskazała na ciemnowłosego dżentelmena o wymizerowanej twarzy i wysoką, także ciemnowłosą i rów- 34 nie wyniosłą damę. - Hrabia i hrabina Albufeira. -Tym razem Caro wskazała na ciemnowłosego dżen-telmena, ale różniącego się od pierwszego - był to korpulentny jegomość o błyszczących oczach i rumianych policzkach w kolorze wina, które miał w kieliszku - oraz na przystojną, lecz poważną damę o brązowych włosach. - A to Ferdinand Leponte, krewny hrabiego. Proszę pozwolić, że przedstawię pana Michaela Anstruther-Wetherby'ego. Jest posłem z naszego okręgu. Witając się, zgromadzeni wymienili uprzejme ukłony. Caro podeszła do księcia Oporto i położyła dłoń na jego przedramieniu. - Myślę, że powinniście się panowie lepiej poznać. - Popatrzyła na Michaela błyszczącymi oczami. - Słyszałam plotki, że w przyszłości pan Anstruther-Wetherby będzie spędzał znacznie więcej czasu w kręgach dyplomatycznych, jakże innych od tych czysto politycznych. Michael popatrzył na Caro, unosząc brew, ale nie był zbyt zaskoczony, że i do niej dotarły owe plotki. Chociaż gdy widzieli się wcześniej tego samego dnia, ani słowem nie wspomniała, że wie coś na ten temat. Interpretując spojrzenia, które wymienili Michael i Caro jako potwierdzenie jej słów, hrabia szybko podszedł do Michaela i zaczął z nim rozmowę; po chwili dołączy! do nich książę. Ich żony wyglądały na równie zainteresowane osobą Michaela, a kilka zręcznie zadanych pytań szybko pomogło ustalić jego rodzinne i towarzyskie koneksje. Michael był zadowolony, że udało im się nawiązać miłą konwersację i że może wysłuchać ich opinii w kwestiach, które uważali za najistotniejsze w kontaktach między Anglią i Portugalią. Skwapliwie korzystali z okazji, by właściwie ukierunkować opinię Michaela w tych kwestiach, by na nią 35

wpłynąć, nim zdążyła się ona naprawdę ukształtować. I zanim Michael się dowie, co w tej sprawie myślą ważniaki z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Caro musnęła ramię Michaela i prosząc o wybaczenie, oddaliła się. Mimo że uwaga Michaela nieprzerwanie skupiona była na hrabim i księciu, widział, że Ferdinand Leponte podążył za Caro. Poza wymianą pozdrowień i uprzejmości Ferdinand, w przeciwieństwie do swych rodaków, zdawał się w najmniejszym stopniu nie interesować osobą Michaela. Wyglądał na mężczyznę około trzydziestoletniego, miał czarne włosy, duże ciemne oczy, piękny uśmiech i oliwkową cerę - i był wręcz oszałamiająco przystojny. Było w nim coś takiego, co nie pozostawiało wątpliwości, iż jest kobieciarzem. Wyglądał na typowego tak zwanego „bliskiego współpracownika" ambasady; zazwyczaj pozycja kogoś takiego w kręgach dyplomatycznych ograniczała się do posiadania dyplomatycznego paszportu. Ferdinand zdecydowanie był typem mężczyzny, który lubi otaczać się bogatymi i wpływowymi ludźmi i osiągać w ten sposób wymierne korzyści, ale tym razem to nie na hrabim mu zależało. Caro wróciła dziesięć minut później, by umiejętnie skupić na sobie uwagę Michaela i zabrać go ze sobą także do innych gości. Ferdinand nie odstępował jej na krok. Michael przeprosił Portugalczyków i wtedy też zauważył, że Ferdinand go obserwuje. Ukłonił się, jakby na pożegnanie, a Ferdinand uśmiechnął się nieszczerze. Gdy Caro wzięła Michaela pod rękę i poprowadziła do kolejnej grupy gości, Ferdinand na- tychmiast pojawił się obok niej. - Nie będziesz żartował z generała - syknęła Caro. 36 Michael spojrzał na nią i zorientował się, że mówiła do Ferdinanda, który uśmiechnął się z typowym dla południowców czarem. - Ale tak trudno mi się powstrzymać. Caro rzuciła mu krótkie ostrzegawcze spojrzenie, a gdy podeszli do osób stojących przy ścianie z długim rzędem okien, Caro rozpoczęła prezentację. Michael uścisnął dłoń generała Klebera z Prus, a potem habsburskiego ambasadora i jego żony, których już znał. Generał był starszym mężczyzną, dość bezceremonialnym i nieco obcesowym. Dobrze, że teraz mamy pokój, ale wciąż jeszcze jest wiele do zrobienia. Mój kraj jest zainteresowany budowaniem statków - zna się pan na stoczniach i budowie statków? Michael zaprzeczył i oddał się konwersacji z ambasadorem. Generał podkreślał, że Austria nie ma portów morskich, a co za tym idzie, nie ma floty ani marynarki wojennej. Michael zmienił temat rozmowy na dotyczący rolnictwa; zupełnie nie zaskoczył go fakt, że Caro wykorzystała tę chwilę, by odciągnąć od nich Ferdinanda. Wróciła kilka minut później, ale sama. Wybawiła Michaela, przedstawiając go kilku innym gościom: trzem angielskim dyplomatom i ich żonom, szkockiemu parlamentarzyście panu Driscollowi, jego żonie i dwóm córkom oraz przystojnemu irlandzkiemu parowi44 , lordowi Sommerby, na którego krzywo pa- trzył pan Driscoll. Wreszcie, z uspokajającym uśmiechem, Caro poprowadziła Michaela do ostatniej grupy gości. Czułym 37 4 Par - członek Izby Lordów, izby wyższej brytyjskiego parlamentu.

skinieniem przywołała swojego brata; Michael uśmiechnął się i uścisnął Geoffreyowi dłoń. Geoffrey był postawnym mężczyzną, nieco przysadzistym, o spadzistych ramionach, które podkreślały, że jest człowiekiem noszącym ciężkie brzemię - Geoffrey od lat był posłem, a teraz zajmowanie się sprawami tak wielkiego kalibru okazało się ponad jego możliwości. - Z tego, co wiem, to ty i Elizabeth spotkaliście się w Londynie. - Caro, z miłym uśmiechem na twarzy, wskazała na szczupłą młodą kobietę stojącą obok Geoffreya. Nareszcie. - Owszem, spotkaliśmy się. - Michael ujął smukłą dłoń Elizabeth. - Panno Mollison - przywitał się. Zauważył ją, gdy tylko wszedł, ale był ostrożny, by nie okazać jakiegoś szczególnego zainteresowania jej osobą. Teraz próbował uchwycić jej spojrzenie i wybadać, jak Elizabeth na niego reaguje; jednak mimo że uśmiechnęła się do niego promiennie, a ich spojrzenia spotkały się na chwilę, nie mógł w jej błękitnych oczach odnaleźć zainteresowania swoją osobą. Wyraz jej oczu zmienił się niemal natychmiast w chwili, gdy Caro przedstawiła młodszego mężczyznę, stojącego jakby nieśmiało obok Elizabeth. - Mój sekretarz, Edward Campbell. Był bliskim współpracownikiem Camdena, ale tak się przyzwy czaiłam polegać na jego pomocy, że uznałam, że jest zbyt cenny, by tak po prostu pozwolić mu odejść. Campbell rzucił Caro spojrzenie, jakby chciał przypomnieć, że jest tylko jej sekretarzem. Gdy Michael ściskał dłoń Campbella, miał przemożną ochotę zasugerować, że Campbell powinien mieć oko na Ferdinanda, ale powstrzymał się przed tą uwagą i zamiast tego zwrócił się ku sprawie, która w tej chwili była istotniejsza: ku Elizabeth Mollison. 38 - Doszły mnie słuchy, że czeka cię awans - ode zwał się Geoffrey. - O tym zadecyduje premier - Michael uśmiech nął się beztrosko - i nie sądzę, by zrobił to wcześniej niż jesienią. - Zawsze trzyma wszystkie karty w ręku i nie po zwala nikomu do nich zajrzeć. Jak wygląda dziś spra wa irlandzka? Rozmowa z Geoffreyem o polityce była doskonałą przykrywką - rozmawiając z jej ojcem, mógł spokojnie obserwować Elizabeth, która stała obok i pa-trzyła na gości; nie wykazywała najmniejszego zain-teresowania toczącą się rozmową. Caro ujęła Campbella pod ramię i zaczęła krążyć między grupkami gości. Coś było nie tak... Michael zerknął na Caro, potem znów na Elizabeth, po czym ukradkiem przyjrzał się sukniom, jakie miały na sobie dwie inne damy, córki pana Dri-scolla; jedna miała suknię w kolorze jasnego różu, druga bladożółtą. Elizabeth zdecydowała się ubrać na biało. Wiele panien wybierało biel, szczególnie na pierwszy sezon. Pierwszy sezon Elizabeth dobiegi już końca, a mimo to... Biel do niej nie pasowała; w połączeniu z jasną cerą i jasnymi włosami efekt końcowy byt mizerny... Zwłaszcza że postanowiła uzupełnić toaletę biżuterią z diamentami. Michael zastanowił się nad tym, co zobaczył. Nigdy nie ośmieliłby się udzielać kobiecie rad dotyczących ubioru, ale potrafił odróżnić dobrze prezentującą się damę od wyglądającej źle i nieciekawie. W kręgach politycznych lego drugiego typu nie spotykało się zbyt często. W tej chwili patrzenie na Elizabeth nie należało do przyjemności. Pomijając już fakt, że wyglądała 39

blado i bezbarwnie, to połączenie niewinnej sukienki z ostentacyjnym blaskiem diamentów było zdecydowanie w złym guście. Michael zerknął na Caro. Perłowa suknia, idealnie udrapowana, zaznaczała kuszące krągłości jej ciała, a barwa materiału podkreślała jasną cerę, lecz o ciepłym odcieniu. Włosy Caro, pozostające w artystycznym nieładzie, błyszczały w blasku świec wszystkimi odcieniami brązu i złota, a srebro i perły odzwierciedlały srebrzysty odcień jej niebieskich oczu. Patrząc na Elizabeth, Michael nie mógł wprost uwierzyć, że Caro jej nie doradziła w kwestii ubioru na dzisiejszy wieczór, doszedł więc do wniosku, że pod przykrywką niewinności w Elizabeth kryła się jakaś wewnętrzna siła, na tyle uparta, by zignorować napomnienia Caro. Niepokój Michaela narastał. Upór i silna wola -czy to dobrze, że Elizabeth ma obie te cechy? A może niezbyt dobrze? Ta nieumiejętność przyjęcia rady? Wielu gości przybyło spóźnionych; Caro oprowadzała ich po salonie i przedstawiała, pełniąc honory pani domu. W chwili, gdy dwóch nowo przybyłych dżentelmenów rozmawiało z Geoffreyem, Michael zwrócił się do Elizabeth: - Jeśli dobrze sobie przypominam, to spotkaliśmy się w maju na balu u lady Hannaford. Dobrze się ba wiłaś przez resztę sezonu? - Och, tak! - oczy Elizabeth pojaśniały; odwróciła w stronę Michaela rozpromienioną twarz. - Bale były naprawdę wspaniałe, a ja uwielbiam tańczyć! Wszystkie inne rozrywki także były cudowne. No, może poza kolacjami. Często bywało nudno. Ale udało mi się zawrzeć wiele nowych przyjaźni. Znasz państwa Hartfordów? Melissę Hartford i jej brata Dereka? 40 Elizabeth zamilkła, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. Michael poruszył się niespokojnie. Ach... nie. Podejrzewał, że Derek ma jakieś dwadzieścia lat, a Melissa jest jeszcze młodsza. Oboje stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi! Wszędzie chodzimy razem, bawimy się i nawiązujemy nowe znajomości. Często dołącza do nas także Jennifer Rickards i jej kuzyni Eustace i Brian Hol-lings. - Elizabeth przestała na chwilę paplać i krzywiąc się, popatrzyła na drugi koniec pokoju. - Te dwie dziewczyny wyglądają na nieco zagubione, prawda? Lepiej dotrzymam im towarzystwa - powiedziała i obdarzywszy Michaela promiennym uśmiechem, jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie, nawet się z nim stosownie nie pożegnawszy. Michael patrzył za odchodzącą Elizabeth nieco... zdezorientowany. Traktowała go jak przyjaciela rodziny, w którego obecności ceremoniał jest zbędny, ale mimo wszystko... Usłyszał szelest jedwabiu; poczuł ulotny zapach fuksji drażniący zmysły. Caro położyła dłoń na jego ramieniu. Jej wzrok również powędrował w stronę Elizabeth. Potem Caro spojrzała na Michaela i jej twarz nieco zmienił grymas. - Wiem, ale nie myśl, że to był mój pomysł. Uśmiechnął się do niej. - Wcale tak nie pomyślałem. Caro westchnęła, spoglądając na Elizabeth. - Niestety uparła się na białą suknię i nie dała się przekonać do innej biżuterii niż diamenty - dla dodania sobie odwagi. Wiesz, należały do Alice. Alice była matką Elizabeth, żoną Geoffreya. - Odwagi? - zdziwił się Michael. 41

- Nie jest przyzwyczajona do tego rodzaju spotkań, więc przypuszczam, że chciała jakoś dodać sobie pewności siebie. - Caro podniosła wzrok na Michaela; wyraz jej twarzy i błyszczące oczy zdawały się wiele mówić. - Ale to jej minie; to tylko zdobywanie umiejętności radzenia sobie na tego typu spotkaniach. Szybko się w tym odnajdzie. Caro wspięła się na palce, by móc patrzeć ponad tłumem gości. - Czy to...? Michael podążył za jej spojrzeniem i dostrzegł stojącego w progu Cattena. - Nareszcie! - Caro rzuciła mu promienny uśmiech. - Wybacz mi, ale muszę zająć się kolacją. Michael popatrzył za oddalającą się dziewczynę, z wdziękiem wywiązującą się z obowiązków pani domu i zgrabnie dobierającą gości w pary zgodnie z uznanymi regułami pierwszeństwa. Towarzystwo składało się z angielskich i irlandzkich dygnitarzy oraz z cudzoziemców; zachowanie reguł procedencji było nie lada wyczynem, jednak Caro udało się to bez najmniejszego kłopotu. Podchodząc do pani Driscoll, by służyć jej ramieniem, Michael zastanawiał się, jak z takim zadaniem poradziłaby sobie Elizabeth. * - Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku spotkamy się w Edynburgu. - Pani Driscoll wzięła trochę zielo nej fasolki z półmiska, który przytrzymał dla niej Mi chael, potem wyjęła półmisek z jego rąk i podała go dalej. - Z przyjemnością znów odwiedziłbym Edynburg, ale obawiam się, że premier może mieć inne plany. - 42 Michael zabrał się za półmisek mięs. - Gdy obowiązki wzywają... - Ależ oczywiście, w tym towarzystwie wszyscy to rozumieją. - Pani Driscoll omiotła wzrokiem wszystkich zgromadzonych przy stole; Michael musiał przyznać jej rację. Biorąc pod uwagę fakt, że pani Driscoll widziała w osobie Michaela potencjalnego kandydata na męża dla jednej ze swoich córek, to i tak nadmiernie na niego nie naciskała, a rozmowa toczyła się gładko i bez dwuznaczności. Jednak jej uwaga była dość trafna: wszyscy zgromadzeni przy tym stole wiedzieli, jak wygląda świat polityki i dyplomacji, jak się zachowywać w tych doborowych i nieco osobliwych kręgach, pozostających pod silnym wpływem zmian na scenie politycznej. Michael czul się tu jak ryba w wodzie, zdecydowanie lepiej niż na innych spotkaniach towarzyskich. Mając panią Driscoll po prawej i hrabinę po lewej stronie, Michael nie mógł narzekać na brak ciekawego towarzystwa. Wszyscy pochłonięci byli rozmową, nad stołem unosił się przyjemny gwar. Michael zauważył, że trzy młodsze damy, Elizabeth i dwie córki państwa Driscoll, razem z dwoma młodszymi dżentelmenami, siedzą blisko siebie, mniej więcej w połowie długości stołu, a obok nich zasiadał Edward Campbell. Elizabeth zajmowała miejsce po przeciwnej stronie, Michael mógł więc obserwować, jak dziewczyna o czymś żywo opowiada, energicznie przy tym gęstykulując. Odwrócił się, by odpowiedzieć na pytanie zadane mu przez hrabinę. Nagły wybuch śmiechu skupił spojrzenia wszyst-kich zebranych na jednej osobie - na Elizabeth. I równie nagle śmiech umilkł; Elizabeth przycisnęła 43

palce do ust i spuściła wzrok; na jej j asne policzki wypłynął soczysty rumieniec. Jedna z panien Driscołł pochyliła się do swego sąsiada, by coś mu powiedzieć, Edward Campbell podjął wątek i tak zażegnano nieprzyjemną chwilę. Pozostali także wrócili do przerwanych rozmów. Ostatnim, który to zrobił, był Michael; patrzył jeszcze przez chwilę na Elizabeth, która pochyliwszy głowę, sięgnęła po kieliszek z winem. Zakrztusiła się. Jej kaszel znów zwrócił uwagę wszystkich. Kiedy udało się jej wreszcie odstawić kieliszek, szybko zdjęła z kolan serwetkę i pochyliła głowę. Edward Campbell, siedzący obok, poklepał ją po plecach. Powoli się uspokajała. Campbell o coś ją zapytał, najprawdopodobniej czy wszystko w porządku. Pokiwała głową. Zaraz potem wyprostowała się, uniosła głowę i wzięła głęboki oddech. Uśmiechając się blado, powiedziała półgłosem: - Proszę mi wybaczyć. Wino poleciało nie tam, gdzie trzeba. Wszyscy wokół uśmiechnęli się pobłażliwie i ponownie wrócili do przerwanych rozmów. Także Michael podjął przerwaną konwersację z hrabiną, lecz zorientował się, że jego myśli błądzą zupełnie gdzie indziej... Incydent z winem to nic strasznego, ale mi- mo wszystko... Jego wzrok powędrował na koniec stołu, tam gdzie siedziała Caro pogrążona w błyskotliwej rozmowie z księciem Oporto i generałem Kle-berem. Gdyby ona się zakrztusiła... Co prawda „gdyby" było mało prawdopodobne, ale jeżeli już stałoby się coś takiego, zdaniem Michaela Caro poradziłaby sobie w tej sytuacji z dużo większym wdziękiem. Tak jak powiedziała Caro, Elizabeth jest jeszcze bardzo młoda. Uśmiechnął się do hrabiny. 44 - Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znów będę mógł przyjechać do Szkocji. Gdy całe towarzystwo na powrót zebrało się w salonie, Michael znów zaczął obserwować Elizabeth, ale tym razem już z pewnej odległości. Nadał otaczał ją wianuszek młodszych panien i dżentelmenów; najwyraźniej pełnienie obowiązków pani i pana domu powierzyła ciotce i ojcu, co nie dawało Michaelowi szan-sy na ocenę, jak ona sama poradziłaby sobie w tej roli. Był dziwnie sfrustrowany. Nie brał pod uwagę dotyczenia do grupy młodzieży. Nie czuł się jednym z nich. Już od wielu lat nie zajmowały go takie rozrywki jak wyścigi zaprzęgów. Bardzo jednak pragnął możliwie najlepiej poznać Elizabeth. Stał z boku, za- stanawiając się, jak mógłby to zrobić, gdy niespodziewanie obok niego pojawiła się Caro. Wiedział, że jest blisko, zanim jeszcze do niego podeszła i wsunęła mu dłoń pod ramię. Zrobiła to tak naturalnie, jakby byli starymi przyjaciółmi, któ-rych nie dzielą żadne towarzyskie konwenanse. Mi-chael nagle się zorientował, że i on zachowuje się w stosunku do tej dziewczyny w ten sam sposób. - Hmm... - jej wzrok spoczął na Elizabeth - po-trzebuję trochę świeżego powietrza i myślę, że Elizabeth również. - Uśmiechała się ciepło, ale w jej oczach widać było determinację. - Poza tym chcę ją uwolnić od tego tłumu młodzieży. Naprawdę myślę, że powinna pospacerować i poznać kilka osób. - Ca-to ścisnęła Michaela za rękę. - Miałbyś ochotę na przechadzkę po tarasie? Michael uśmiechnął się, ale ostrożnie, by ukryć, jak bardzo ucieszyła go ta propozycja. 45

- Prowadź. Poprowadziła go na drugi koniec pokoju, a tam kilkoma gładkimi zdaniami wywabiła Elizabeth z otaczającego ją kręgu młodzieży. Potem szeroko otworzyła szklane drzwi prowadzące na taras skąpany w księżycowej poświacie. - Chodź! - Caro ruszyła raźnym krokiem, dając znak Elizabeth, by poszła za nimi. - Dobrze się czu jesz? Nie boli cię gardło? - Nie. Naprawdę całkiem... - Caro? - Ciche zawołanie sprawiło, że wszyscy troje odwrócili się. To był Edward Campbell. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli... - wskazał dłonią na salon. - Peste! - Caro przez chwilę patrzyła na Edwarda, a potem zerknęła na Elizabeth i Michaela. Wysunę ła dłoń spod jego ramienia i chwyciwszy Elizabeth za rękę, ułożyła jej dłoń na przedramieniu Michaela. - Idź. Przynajmniej do końca tarasu. Potem możesz wrócić i przećwiczyć na generale, co to znaczy być czarującą damą. -Tak, ale... - Żadnego ale. - Caro już wchodziła do salonu. Machnęła dłonią w ich stronę; księżycowe światło odbiło się od pierścionków. - Idźcie już - rozkazała i podeszła do Edwarda; ujęła go pod ramię i weszli do salonu. Zostawiła go sam na sam z Elizabeth... Michael musiał powstrzymać się od uśmiechu. Caro była naprawdę niesamowita. - Lepiej zróbmy to, co kazała - powiedział do swej towarzyszki i ruszyli przed siebie wolnym krokiem. - Miło spędzasz lato? Elizabeth rzuciła mu krótki uśmiech pełen rezygnacji. 46 - Nie jest tak ekscytująco jak w Londynie, ale te-raz, gdy ciocia Caro jest tutaj, na pewno dużo się bę- dzie działo. Będzie więcej osób, z którymi można się spotkać, i więcej rozrywek... - A więc lubisz poznawać nowych ludzi? Byłaby to wielce pożądana cecha u żony polityka. - O tak! Ale oczywiście tylko młodych - Elizabeth wydęła policzki. - Rozmowy ze starymi piernikami albo z ludźmi, z którymi nie ma się nic wspólnego, są strasznie uciążliwe. Ale ciocia Caro zapewnia mnie, że i tego się nauczę. - Zamilkła na chwilę, a potem dodała: - Chociaż przyznaję, że wolałabym nie być do tego zmuszona. - Znów obdarzyła Michaela cu-downym uśmiechem. - Zdecydowanie bardziej wolałabym bawić się na przyjęciach, balach, rautach i nie martwić się tym, że trzeba porozmawiać to z tym, to z tamtym. Chcę się nacieszyć młodością. Michael zmrużył oczy. - Musisz pamiętać, jak wspaniale można spędzić czas w stolicy. - Elizabeth pochyliła się w jego stronę i podniosła ku niemu oczy, najwyraźniej się spodziewając, że uśmiechnie się i potwierdzi jej słowa. Ukończywszy studia w Oksfordzie, Michael pracował jako sekretarz kogoś ważnego; mieszkał w Lon-dynie i przypuszczał, że jego świat i świat, który opisywała teraz Elizabeth, są podobne. - Ach, tak... oczywiście - odpowiedział, jednocze-śnie przemilczawszy fakt, że było to już dość dawno temu. Zaśmiała się, jakby sobie z niej żartował. Przy końcu tarasu zawrócili; Elizabeth kontynuowała swą opowieść o cudownych miesiącach spę-dzonych w Londynie, o wydarzeniach i ludziach, któtych nie znał i którzy niewiele go interesowali. 47

Gdy na powrót znaleźli się przy przeszklonych drzwiach prowadzących do salonu, uświadomił sobie, że Elizabeth nie wykazała żadnego zainteresowania jego osobą - tym, co lubi, jego znajomymi i przyjaciółmi, jego życiem. Westchnął w duchu i zerknął na swą towarzyszkę. Nie traktowała go jak przyjaciela rodziny; było zdecydowanie gorzej - traktowała go jak wujka. Nie przyszło jej do głowy, że Michael mógłby... - Nareszcie! - W drzwiach zjawiła się uśmiechnię ta Caro. - Na zewnątrz jest tak przyjemnie, powie trze jest cudownie aromatyczne, idealne na krótki spacer - powiedziała, idąc w ich stronę. - Och, moja droga Caro, czytasz w moich my ślach... - powiedział Ferdinand. Caro odwróciła się gwałtownie. Szedł za nią, ale zamilkł, gdy tylko zauważył, że nie są tu sami. - Pan Anstruther-Wetherby i Elizabeth wybrali się na miłą przechadzkę; właśnie wszyscy wracamy do salonu - poinformowała go cierpko. Ferdinand pokazał w uśmiechu olśniewająco białe zęby. - Ezcelente! Mogą wrócić do salonu, a my pospa cerujemy. To było sprytne z jego strony. Nie miała wyjścia -ujęła go pod ramię. - Wydaje mi się, panie Leponte, że pani Sutcliffe nie całkiem to miała na myśli - niespodziewanie oznajmił Michael. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa, był bez zarzutu; w tonie głosu nie było niczego, co mogłoby Ferdinanda urazić, a mimo to zadźwięczała w jego głosie stal. Caro z trudem powstrzymała się przed poklepaniem Michaela po ramieniu i zapewnieniem go, że 48 gama świetnie daje sobie radę z takimi żigolakami jak Ferdinand. - Pan Anstruther-Wetherby ma rację, nie mam czasu na przechadzki. Muszę wracać do gości - po wiedziała możliwie spokojnie. Ferdinand zacisnął usta, ale musiał się wycofać. Wiedząc, że będzie się dąsał, Caro nagle dostrzegła pewną możliwość i gwałtownie odwróciła się w stronę Elizabeth. Oczami dała jej znak i popchnęła w stronę Ferdinanda. - Moja droga, wyglądasz na odświeżoną, może ty mogłabyś tu pomóc? Elizabeth najpierw się zdziwiła, ale zaraz potem uśmiechnęła się wyrozumiale. - Ależ oczywiście. - Podeszła do Ferdinanda. - Może mógłby pan zaprowadzić mnie do pańskiej notki, sir? Nie miałam zbyt wielu okazji, by z nią po- rozmawiać. Ferdinand był zbyt doświadczonym mężczyzną, by pokazać, jak bardzo jest rozczarowany; po krótkiej chwili wahania, uśmiechając się czarująco do swej nowej towarzyszki, ukłonił się elegancko i wyraził swój zachwyt dla zaistniałej sytuacji. Michael odsu-nął się na bok. Zrobił tylko krok, ale zarówno Ferdinand, jak i Caro to dostrzegli. Uśmiech na twarzy Ferdinanda lekko przygasł. - Zrobię nawet więcej, moja śliczna. Będę stał obok i... - zaczął. Cokolwiek planował, Caro tego nie usłyszała - Fer-dinand pochylił się w stronę Elizabeth i zaczął szeptać. Zbyt dobrze znała Elizabeth - oraz Edwarda - by przypuszczać, że w tej sytuacji Ferdinand posunął się za daleko. Wkrótce oboje, wesoło się śmiejąc, zniknęli w głębi salonu. 49

Michael zręcznie potrafił ukrywać emocje, lecz Caro wystarczająco długo była żoną dyplomaty, by umieć odczytywać prawdziwe uczucia i emocje ludzi. Michael byt nie tylko sfrustrowany, ale też zdziwiony - i właśnie na to liczyła Caro. Chciała - i nie tylko ona - by raz jeszcze ocenił sytuację. Gdy podawała mu dłoń, powstrzymała się, by nie skrzyżować palców na szczęście. - Książę wspominał, że chciałby z tobą porozma wiać. Michael przypomniał sobie, na czym polegają obowiązki dżentelmena, i odprowadził Caro z powrotem do salonu. Przez cały wieczór dbała, by był zajęty i trzymał się z dala od Elizabeth; nie miała jednak pewności, czy Michael zauważył, że z obiektem jego zainteresowania flirtuje Ferdinand, zręcznie zachęcany do jeszcze większych starań. Książę rzeczywiście chciał ponownie porozmawiać z Michaelem, któremu od pierwszych chwil udało się zrobić bardzo dobre wrażenie; od razu też pogrążyli się w dyskusji na jakieś bardzo ważne tematy. W czasie spotkań dyplomatów gospodyni nie ma zbyt wielu okazji, by się odprężyć - Caro starała się w miarę możliwości obserwować Michaela, ale gdy wieczór dobiegał już końca, nagle się zorientowała, że Michaela nigdzie nie ma. Wystarczył jeden szybki rzut oka na salon i Caro wiedziała, że nie ma również Geof-freya. - Cholera! - Przykleiła uśmiech do ust i podeszła do Edwarda. - Teraz ty przejmujesz pałeczkę. Edwardowi zdarzało się już występować w charakterze jej zastępcy w czasie dużo poważniejszych kryzysów; więc tylko skinął głową i Caro szybko się od- 50 daliła. Obrzuciła salon uważnym spojrzeniem i upewniwszy się, że nie nadchodzi żadna katastrofa, wymknęła się do holu, gdzie natknęła się na Cattena. To właśnie on jej powiedział, że Michael jest z Geoffrey-em w jego gabinecie. Miała wrażenie, że zatrzymało jej się serce. Czy po tym wszystkim, co widział dzisiejszego wieczoru w wykonaniu Elizabeth, czy po tych wszystkich poważnych pytaniach, które w Michaelu powinny wywołać jej zachowanie, okaże się takim bęcwałem, by nadal obstawać przy swoim pomyśle? Nie mogła uwierzyć, że Michael mógłby być aż tak głupi. Niemal biegła do gabinetu Geoffreya. Zapukała, i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. - Geoffrey, co... Wystarczyło jedno spojrzenie, by poczuła ulgę: obaj mężczyźni stali przy biurku pochyleni nad jakąś mapą. Uczucie ulgi ukryła pod maską dezaprobaty. - Wiem, że nie jesteście przyzwyczajeni do tego typu imprez, ale to naprawdę nie czas - wskazała na mapę - na sprawy wagi państwowej. Geoffrey uśmiechnął się przepraszająco. - Obawiam się, że tym razem nie chodzi nawet o politykę. Na dopływie rzeki powstał zator. Na wy-sokości Eyeworth Wood; właśnie pokazywałem Mi- chaelowi, w którym miejscu. Z udawanym rozdrażnieniem Caro wzięła Geof-reya pod ramię. - I co ja mam z wami zrobić? - Udała, że się krzywi, patrząc na Michaela. - W każdym razie ty powinieneś wiedzieć to najlepiej. Michael uśmiechnął się i poszedł za Caro i Geofreyem, którzy już wychodzili z gabinetu. - Las w końcu należy do mnie. 51

Serce Caro przestało podchodzić jej do gardła; poprowadziła obu dżentelmenów z powrotem do salonu. Elizabeth odwróciła się i zauważyła całą trójkę, jej oczy płonęły. Caro uśmiechnęła się do niej niewinnie, a także upewniła się, że Michael nie będzie miał więcej sposobności, by porozmawiać z Geof-freyem na osobności - nie zostawiała brata samego ani na chwilę, a potem zabrała go, by porozmawiał z generałem Kleberem. Wieczór zbliżał się ku końcowi, goście stopniowo odjeżdżali; najdłużej na przyjęciu pozostali przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, z natury rzeczy przyzwyczajeni do nocnego życia. Zebrali się pośrodku pokoju i wtedy odezwał się Ferdinand: - Chciałbym zaprosić wszystkich, którzy mają na to ochotę, by wybrali się ze mną w jednodniowy rejs mo im jachtem. - Popatrzy! na twarze zgromadzonych, aż wreszcie jego wzrok spoczął na twarzy Caro. - Stoi zacumowany niedaleko stąd, w Southampton Water. Moglibyśmy pożeglować kilka godzin, a potem zna leźć jakieś miłe miejsce na obiad. Propozycja była nader wspaniałomyślna; kusiła wszystkich obecnych. Zadawszy kilka pytań, Caro upewniła się, że jacht jest na tyle duży, by wszyscy mogli się na nim bez kłopotu zmieścić. Ferdinand twierdził również, że załoga zajmie się przygotowaniem obiadu. Propozycja była zbyt kusząca, by ją odrzucić - i to nie tylko z tego jednego powodu. - Kiedy wypływamy? Wszyscy się zgodzili, że pojutrze będzie doskonale; ostatnio pogoda dopisywała i nic nie wskazywało na to, że się zmieni, a dzień przerwy między przyjęciem a rejsem wydawał się dobrym rozwiązaniem. - To doskonały pomysł - przyznała hrabina, a po tem zwróciła się do Caro: - Pomijając już wszystko 52 inne, wreszcie jacht zostanie wykorzystany lepiej niż do lej pory. Caro powstrzymała uśmiech. Szybko uzgodniono szczegóły; zgodził się na nie także Michael. Gdy wszyscy zbierali się już do wyjścia, Elizabeth pociągnęła Caro za rękaw. Odsunęły się na bok. - O co chodzi? Elizabeth spojrzała na Michaela. - Myślisz, że wystarczy to, co zrobiłyśmy? - Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, zrobiłyśmy Wszystko, co mogłyśmy zrobić w granicach rozsądku. Jeśli chodzi zaś o rejs, sama nie wymyśliłabym nic lepszego. To będzie doskonała okazja, byśmy mogły rozwinąć nasz plan. - Ale... - spoglądając na Michaela, który rozma wiał z generałem Kleberem, Elizabeth wydęła usta. - Myślisz, że to działa? Jeszcze nie poprosił o twoją rękę, a to w tej chwili najważniejsze. - Caro poklepała Elizabeth po ramieniu. - Niemniej jednak jutro też jest dzień i powinnyśmy się upewnić, że będzie miał się czym zająć - powiedziała i szeleszcząc falbanami sukni, podeszła do gości zbierających się już do wyjścia. Kilka słów powiedzianych na ucho hrabinie, cicha rozmowa z księżną i z żoną ambasadora i wszystko było ustalone. Albo prawie wszystko. Wychodząc z grupą gości frontowymi drzwiami, Michael znalazł się obok Caro. Wsunęła mu dłoń pod ramię i pochyliwszy się, powiedziała: - Zastanawiałam się, czy miałbyś ochotę wybrać się jutro z nami, to znaczy ze mną, Elizabeth, Edwardem i jeszcze kilkoma osobami - na wycieczkę do Southampton. Pomyślałam, że moglibyśmy spotkać się w mieście wczesnym przedpołudniem, po- spacerować, wybrać się na obiad do „Delfina", 53