mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Laurenston S [Aiken] - Dragon Actually - całość

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Laurenston S [Aiken] - Dragon Actually - całość.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron)

Dragon Actually Shelly Laurenston Tłumaczenie: madlen Beta: agnieszka

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 2 Rozdział 1 Słyszał odgłosy walki już od jakiegoś czasu. Ale jak zwykle, ignorował je. Wojny ludzi nic dla niego nie znaczyły. Nigdy nie znaczyły. Ale te dziwne dźwięki tuż obok jego legowiska? Cóż, to pobudziło go do ruchu. Odwinął ogon oplatający jego ciało, i powoli ruszył w stronę wejścia do swojego domu. Nie wiedział czego oczekiwać i nie był nawet pewien czy go to obchodziło, ale ostatnio nudził się a to właśnie mogło okazać się interesujące. Albo co najmniej dostarczyć mu obiad. *** Ostrze weszło w bok Annwyl, rozrywając zbroję i ciało, przedzierając się przez organy. Polała się krew i wiedziała, że umiera. Żołnierz uśmiechnął się na jej okrzyk bólu, co tylko zwiększyło znaczną wściekłość, z której Annwyl była znana. Podniosła klingę i, z okrzykiem czystej mrożącej krew w żyłach furii, wzięła zamach. Stal za- dźwięczała przeciąwszy powietrze, kiedy przeszła przez mężczyznę oddzielając jego głowę od szyi. Jego krew chlusnęła na jej twarz i ramię. Pozostali żołnierze stanęli. Łatwo uśmiercili jej niewielką grupę wojowników, bez większych problemów zepchnąwszy ich do tej opuszczonej górskiej doliny. Ale nigdy nie pozwoliłaby im tak łatwo zadać śmiertelnego ciosu. Aż do teraz. Jej życiodajna krew wypływała z jej ciała i wiedziała, że pozostało jej niewiele czasu. Jej wzrok był zamglony, czuła się coraz słabsza i lżejsza. Walczyła o każdy kolejny oddech potrzebny do dalszej walki. Annwyl podniosła swój miecz, wkładając uchwyt w obie zakrwawione ręce, i cze- kała na następny atak. Jeden z mężczyzn zrobił krok do przodu. Z wyrazu jego twarzy mogła odczytać, że chciał być tym, który zetnie jej głowę. Wręczy ją jej bratu, żeby mógł ją trzymać jako trofeum i ostrzeżenie dla tych, którzy ośmielą się kwestionować jego panowanie. Obserwowała go jak porusza się pewnie, niespiesznie. Najwyraźniej także wiedział, że ona umiera. Wiedział, że ona nie może dłużej walczyć. Jej nogi zadrżały, gdy siły ją opuściły, a jej ciało pragnęło położyć się tylko na kilka minut i zasnąć. Tylko krótka drzemka... Annwyl szybko otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że żołnierz podszedł znacznie bliżej. Zamachnęła się mieczem a on szybko odparował cios. Uśmiechnął się, a Annwyl oddałaby swoją duszę za jeszcze jeden przypływ siły, by mogła zetrzeć ten zadowolony uśmiech z jego twarzy. Żołnierz spojrzał do tyłu na swoich towarzyszy, upewniając się, że wszyscy go obserwują za- nim ją zabije. Ale odsłonił się. A jedną rzeczą, którą ojciec zawsze ją uczył... nigdy nie trać oczywi- stej okazji. Przeszyła go swoim mieczem, uderzając stalą w jego brzuch, a on błyskawicznie od- wrócił głowę i spojrzał na nią z przerażeniem. Przekręciła swój miecz w jego wnętrznościach ob- serwując z satysfakcją jak otworzył usta do krzyku, ale świat opuścił z niczym więcej jak skowy- tem.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 3 Wyszarpnęła z niego ostrze i upadł na ziemię. Wiedziała, że to jej ostatni zabity, ale mimo to wolała umrzeć z ostrzem wzniesionym do góry. Odwróciła się do pozostałych mężczyzn, ale oni, ku jej zdziwieniu, nie interesowali się nią dłużej. Spoglądali poza nią. W kierunku jaskini, przed którą teraz stała. Annwyl starała się pojąć, co to za nowa sztuczka może być, ale ani na chwilę nie spuściła wzroku z mężczyzn stojących przed nią. Nawet wtedy, gdy ziemia zadrżała pod nią. Nawet wtedy, gdy odsunęli się od niej z jawnym przerażeniem. Nawet wtedy, gdy olbrzymi cień padł na jej ciało, całkowicie zakrywając słońce. Dopiero gdy mężczyźni zaczęli krzyczeć i uciekać, spojrzała do góry by zobaczyć czarne łu- ski unoszące się tuż nad nią. Kiedy łuski poruszyły się, kiedy duży wdech został wciągnięty do jeszcze większych płuc, wtedy znów spojrzała na uciekających żołnierzy. Strumień ognia przeszedł przez dolinę, niszcząc drzewa, kwiaty, i w końcu mężczyzn. Uży- wając miecza jako podpórki obserwowała wrogich żołnierzy pochłanianych przez ogień, ich skręca- jące się ciała, kiedy desperacko próbowali zwalczyć ogień, który ich pochłaniał. Drobne poczucie zadowolenia przeszło przez nią, nawet wtedy, gdy wiedziała że będzie na- stępna. Kiedy ucichły krzyki, Annwyl ponownie spojrzała do góry i trafiła na smoka patrzącego w dół na nią. Obserwował ją ze szczerą ciekawością, i nie wykonał żadnego ruchu, by zdmuchnąć ją w zapomnienie. W każdym bądź razie, jeszcze nie. Obawiałabym się ciebie, Lordzie Smoku - rzekła, gdy resztka sił opuściła jej ciało i upadła na jedno kolano, wciąż trzymając w ręce pokryty krwią miecz. - Gdybym już nie była umierająca. - Uśmiechnęła się gorzkim półuśmiechem. - Przykro mi, że muszę odmówić ci tego łakomego kąska. - Zakaszlała i krew spłynęła na jej podbródek i w dół jej zbroi z polerowanej stali. Ciało Annwyl upadło na ziemię. I, chwilę później, poczuła jak się porusza. Nie wiedziała, czy jej dusza poszła do krainy jej przodków czy do ust bestii, w każdym bądź razie skończyła z tym życiem. Rozdział 2 Annwyl usłyszała jęczenie. Nieprzerwane, głośne jęczenie. Zajęło jej kilka długich chwil za- nim zorientowała się, że to ona wydawała ten wkurzający dźwięk. Zmusiła się do otwarcia oczu i zmagała ze skupieniem. Wiedziała, że leży na porządnym łóż- ku, jej nagie ciało przykryte było zwierzęcymi futrami. Mogła usłyszeć trzaskający ogień z pobli- skiego ogniska i poczuć jego ciepło. Jakkolwiek nie miała pojęcia gdzie jest i jak na bogów się tam dostała. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała... że umarła. Ale czuła zbyt mały ból na to, by być mar- twą. Skupiła wzrok i zorientowała się, że jest w pokoju. Pokoju z kamiennymi ścianami. Mrugnęła ponownie i usiłowała powstrzymać rosnącą panikę. To nie były zwyczajne kamienne ściany. Ale ściany jaskini. - Na bogów - wyszeptała, wyciągając rękę i dotykając zimnego szarego kamienia.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 4 - Dobrze. Obudziłaś się. Annwyl przełknęła, modląc się, by to był tylko okrutny żart ze strony bogów. Podniosła się na łokciach, kiedy ten głęboki, mroczny głos ponownie przemówił. - Ostrożnie. Nie chcesz rozerwać tych szwów. Z przerażeniem prawie całkowicie zatrzymującym serce, Annwyl spojrzała przez ramię i nie mogła się potem odwrócić. Był tam. Olbrzymi czarny smok; jego skrzydła ciasno przylegały do cia- ła. Światło wydobywające się z ogniska sprawiało, że jego lśniące czarne łuski migotały. Jego wiel- ka rogata głowa spoczywała na jednej z łap. Wyglądał tak zwyczajnie. Gdyby nie wiedziała lepiej przysięgłaby, że uśmiechnął się do niej ironicznie; jego czarne oczy przenikały ją przez przestrzeń pomiędzy nimi. Wspaniałe stworzenie. Niemniej jednak stworzenie. Potwór. - A zatem smoki potrafią mówić? - Błyskotliwie, Annwyl. Ale naprawdę nie wiedziała, co wię- cej powiedzieć. - Aye. - Łuski otarły się o kamień i ugryzła się wewnątrz ust, żeby powstrzymać wzdrygnię- cie. - Mam na imię Fearghus. Annwyn zmarszczyła brwi. - Fearghus? - Zastanowiła się przez chwilę. Potem przerażenie przeszyło ją na wskroś, cią- gnąc ją na dół rozpaczy. - Fearghus... Niszczyciel? - Tak mnie nazywają. - Ale nie widziano ciebie od lat. Sądziłam, że jesteś mitem. - Właśnie teraz cicho modliła się, żeby był mitem. - Czy ja wyglądam jak mit? Annwyl zapatrzyła się na ogromną bestię podziwiając jej długość i szerokość. Czarne łuski okrywały całe jego ciało. Dwa czarne rogi na szczycie jego potężnej głowy. I grzywa jedwabistych czarnych włosów ciągnących się przez jego czoło, w dół pleców, prawie dotykających brudnej pod- łogi. Odchrząknęła. - Nie. Jak dla mnie wyglądasz całkiem realnie. - Dobrze. - Słyszałam opowieści o tobie. Zmiatałeś cale wioski. - Czasami. Odwróciła się od jego poważnego spojrzenia zastanawiając się, jak bogowie mogli być tak okrutni. Zamiast pozwolić umrzeć jej w walce jak prawdziwy wojownik, dadzą jej skończyć jako obiad dla bestii. - A ty jesteś Annwyl z Garbhán Isle.1 Annwyl z Dark Plains.2 I, ostatnio usłyszałem, Annwyl Krwawa. 1 Garbhán Isle – Wyspa Garbhán 2 Dark Plains – Mroczne Równiny

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 5 Annwyl słysząc to skuliła się. Nienawidziła tego szczególnego tytułu. - Ścinasz mężczyznom głowy i kąpiesz się w ich krwi. - Wcale nie! - Spojrzała na smoka. - Kiedy ścinasz głowę mężczyzny, jest tam krew. Tryska- jąca krew. Ale nie kąpię się w niczym innym poza wodą. - Skoro tak mówisz. Jego spokój uczynił ją nadmiernie defensywną. - I nie ścinam tak po prostu męskich głów. Tylko wrogom Dark Plains. Ludziom mojego bra- ta. - Ach tak, Lorcan. Rzeźnik z Garbhán Isle. Wygląda mi na to, że gdybyś po prostu ścięła jego głowę, twoja wojna byłaby skończona. Annwyl zazgrzytała zębami. I to nie dlatego, że bolały ją rany. - Czy sądzisz, że nie myślałam o tym? Uważasz, że gdybym mogła podejść na tyle blisko do tego szmaciarza, to bym go nie zabiła, gdybym miała szansę? Smok nie odpowiadał a ona wpadła w szał. - Więc... nie sądzisz? Smok zmrużył oczy na jej nagły wybuch. - Czy zawsze tak się wściekasz na wspomnienie swojego brata? - Nie! - Warknęła. A potem dodała: - Tak! - Annwyl westchnęła. - Czasami. Smok zachichotał a ona zwalczyła w sobie chęć, by zacząć krzyczeć. I nie przestawać. Jego śmiech nie był nieprzyjemnym odgłosem, ale pogawędka ze smokiem... cóż, być może ostatecznie zwariowała. Smok wolno się poruszył za nią i wniósł więcej swojego olbrzymiego ciała do pokoju. Usadowił się po jej prawej stronie, ale bez odwrócenia głowy widziała zaledwie połowę jego. Resz- ta pozostawała poza alkową. Zastanawiała się jak wygląda w całości. - Właściwie dlaczego nie jestem... - Martwa? Przytaknęła. - Byłabyś, gdybym ciebie nie znalazł. - A dlaczego mnie ocaliłeś? - Nie wiem. Ty...fascynujesz mnie. Annwyl zmarszczyła brwi. - Co? - W porównaniu ze smokiem była niczym. Tylko człowiekiem. - Twoja odwaga. Fascynuje mnie. Kiedy mnie zobaczyłaś nie starałaś się uciekać jak tamci mężczyźni. Stałaś w miejscu. - Umierałam, jak był sens?

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 6 - To nie ma znaczenia. Smokofobia dotyka młodych i starych. Umierających i silnych. Po- winnaś uciekać by ratować życie, albo upaść na kolana i błagać o litość. - Nie upadam na kolana przed żadnym mężczyzną – chlapnęła, zanim pomyślała. Zaśmiał się szczerze. Niski, przyjemny dźwięk. Podobny do tego, jakim mówił. Szkoda, że należał do potwora. - Będę miał to na uwadze. - Zachichotał i ostrożnie odwrócił swoje wielkie ciało. Jego głowa znalazła się zastraszająco blisko niej, nim wyszedł z izby. Obserwowała jak jego ogon huśtał się po pokoju, jego ostro zakończony koniec ocierał się o kamienne ściany. Starała się nie panikować, kiedy uświadomiła sobie, że sam jego ogon rozciąga się na długość co najmniej dwóch najwyższych mężczyzn z jej drużyny. - Przyślę kogoś, żeby pomógł ci się podnieść i nakarmił. - Mężczyznę? - Co? - Smok walnął swoją wielką głową o sufit. Annwyl opuściła się nisko na łóżko. To musiał być tylko sen. - Nic. Jestem zmęczona. - W takim razie najlepiej będzie jak się prześpisz. - Zaczekaj! Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. Annwyl wzięła głęboki oddech. - Dziękuję. Za uratowanie mnie. - Nie ma za co, piękna. - Znów zaczął iść. - Ale nie czuj się zbyt spokojnie – zakołysał się mimochodem. - Kto wie, do czego cię zmuszę byś mi spłaciła przysługę. Annwyl położyła się z powrotem na miękkim łóżku i poczuła jak przeszedł przez nią dreszcz. Chciałaby móc powiedzieć po prostu, że to dreszcz spowodowany strachem albo, ostatecznie, wstrętem. Co ją naprawdę martwiło, to to, że to nie był żaden z powodów. *** Fearghus rozcierał świeżego guza na swojej głowie. Słyszał o wściekłości Annwyl Krwawej, ale nie miał pojęcia jak przytłaczająca może być. Jej złość przed chwilą była prawie tak cholernie potężna jak ryk smoka. Nic dziwnego, że do tej pory nie pokonała jeszcze brata. Przerażał ją. Mógł to wyczytać z jej nadgorliwej wściekłości na samo wspomnienie mężczyzny. Gdyby teraz stanęła przed Lorcanem, nawet z całkowicie wyleczonym ciałem, wątpił, by go pokonała. Zarówno jej złość jak i jej strach nie wydobyłyby z niej tego, co najlepsze.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 7 I z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny ta myśl piekielnie go zmartwiła. Kiedy to zaczął martwić się o ludzi? Odmiennie niż niektórzy z jego rodu, nie nienawidził ludzi. Mimo to, nie żył pośród nich również. Jego pierwotne plany wobec ludzkiej dziewczyny, to po prostu uleczyć jej ra- ny, a potem podrzucić ją w pobliże wioski. Nie lubił komplikacji. Nie lubił nikogo w pobliżu siebie. Lubił spokój. Lubił ciszę. I nic więcej. Ale najmniejsza myśl o pozostawieniu jej gdziekolwiek sprawiała, że czuł się chory. Już mógł powiedzieć, że to prowadzi do komplikacji. A on nienawidził komplikacji. *** - Dobrze. Obudziłaś się. Annwyl spojrzała w twarz kobiety. Czarownicy, opierając się na precyzyjnej, ale brutalnej szramie, szpecącej jedną stronę jej twarzy. Z rozkazu jej brata wszystkie czarownice były oznacza- ne w ten sposób. Druga strona jej twarzy nasuwała myśl, że kiedyś musiała być piękna. - Musiałaś zasnąć po jego wyjściu. - Zdjęła futro z ciała Annwyl. - Podnieśmy cię. Annwyl powoli przeniosła nogi z łóżka i używając ramienia podniosła się do góry. - Teraz ostrożnie. Nie chcesz znowu otworzyć tej rany. Annwyl skinęła głową i delikatnie usiadła, czekając aż przejdą nudności, które nagle ją na- szły. - Jesteś szczęściarą, wiesz o tym. - Jestem? - Większość smoków uczyniłaby cię swoim posiłkiem. Nie gościem. Annwyl wolno potaknęła. - Wiem. - Ponownie spojrzała na czarownicę. - Widziałam cię już wcześniej. - Aye. Kiedy mogę, pomagam we wiosce. - Uzdrowicielka. Teraz sobie przypominam. Nie miałam pojęcia, że jesteś zaprzyjaźniona ze smokami. - Mają moją lojalność. Annwyl spojrzała na blizny kobiety. Nic dziwnego, że odważyła się żyć raczej pośród smo- ków niż ludzi. - Czy mój brat ci to zrobił? - Rozkazał to zrobić. Nie jest przyjacielem Siostrzeństwa. - Kobieta owinęła szatą gołe ra- miona Annwyl. Jej brat nienawidził wszystkich czarownic. Głównie dlatego, że były kobietami. A on absolut- nie nienawidził wszystkich kobiet.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 8 - On zawsze obawiał się tego, czego nie rozumiał. - Włączając w to ciebie? Annwyl zaśmiała się i wolno odepchnęła z łóżka. Śmiech brzmiał gorzko nawet dla jej wła- snych uszu. - Mój brat rozumie mnie zbyt dobrze. Dlatego oboje walczymy o każdy skrawek ziemi. - Widzę, że nie uniknęłaś jego kary. - Czarownica zrobiła ruch w kierunku poranionych ple- ców kobiety. Wybrzuszone ciało było uleczone, ale wciąż wściekle czerwone. - To nie od niego. - Annwyl zawinęła szatę ściśle wokół ciała. Luksusowy aksamit, uwielbiała jego miękkość na swojej stwardniałej od bitew skórze. Zastanawiała się, z jakiego bogatego barona smok ją ściągnął, po tym jak zniszczył jego wóz i zjadł jego mieszkańców. Kobieta przełożyła ramię wokół pasa Annwyl i pomogła jej podejść do stołu nakrytego jedze- niem i winem. - Twoje imię to... Morfyd. Tak? - Annwyl opuściła się na mocne krzesło. - Tak. - Czy ty także pomagałaś mnie leczyć? - Tak. - Cóż, dziękuję za Twoja pomoc, Morfyd. Bardzo to doceniam. - Zrobiłam to, ponieważ smok mnie o to poprosił. Ale zdradzić go, lady… - Nie strasz mnie. - Annwyl ucięła nie odwracając nawet spojrzenia od jedzenia przed nią. - Naprawdę tego nienawidzę, a ty mi przypominasz o moim długu krwi wobec smoka. - Annwyl po- ciągnęła łyk wina ze srebrnego kielicha i spojrzała na kobietę. - Zawdzięczam mu swoje życie. Nigdy go nie zdradzę. I nie nazywaj mnie „lady”. Annwyl wystarczy. Ostrożnie odkładając kielich na drewniany stół zobaczyła, że Morfyd się na nią patrzy. - Coś nie tak? - Nie. Jestem po prostu bardzo ciekawa ciebie. - Cóż… - Annwyl wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Powiedziano mi, że jestem fascynująca. Morfyd odsunęła jedyne pozostałe krzesło i usiadła naprzeciwko Annwyl. - Słyszałam wiele o twoim bracie. Zadziwia mnie to, że wciąż jeszcze żyjesz. Annwyl zaczęła jeść pożywny gulasz, desperacko starając się nie myśleć, jaki rodzaj mięsa zawierał. - Mnie także to zdumiewa. Codziennie. - Ale ocaliłaś wielu ludzi. Uwolniłaś wielu z jego lochów. Dziewczyna w ciszy wzruszyła ramionami zastanawiając się czym była chrząstka, którą wła- śnie przeżuwała.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 9 - Nikt inny by go nie wyzwał do walki. Żaden mężczyzna nie zrobiłby kroku by stanąć przed nim. - Morfyd naciskała. - Cóż, to mój brat. Miał zwyczaj podpalać mi włosy i rzucać nożami w moją głowę. Nieunik- nionym było stanąć z nim do walki. - Ale żyłaś pod jego dachem jeszcze dwa lata temu. Wszyscy słyszeliśmy opowieści o życiu na Garbhán Isle. - Mój brat miał inne zmartwienia po śmierci mojego ojca. Chciał się upewnić, że wszyscy bę- dą się go bali. Nie miał czasu martwić się o swoją bękarcią siostrę. - Dlaczego nie wydał ciebie za mąż? Mógł sfabrykować przymierze z jednym z większych królestw. Annwyl szybko pomyślała o Lordzie Hamishu z Madron Province i jak blisko była tego, by zostać jego panną młodą. Ta myśl ją zmroziła. - Próbował. Ale szlachetnie urodzeni rozmyślali się. - A ty im w tym pomagałaś? Przytrzymała kciuk i palec wskazujący lekko rozwarte. - Tylko troszeczkę. Po raz pierwszy Morfyd się uśmiechnęła i Annwyl poczuła cieplejsze uczucia do czarownicy. Odepchnęła prawie pustą miskę od siebie i wypiła więcej wina. Zszokowało ją, jak dobrze pojadła. Wstrząsnęło nią, że wciąż jeszcze oddychała. - Upewnij się, że wypiłaś całe wino. Dodałam ziół, które pomogą Ci się leczyć i powstrzyma- ją infekcje. Annwyl zajrzała ostrożnie do kielicha z winem. - Jakiego rodzaju zioła? Morfyd wzruszyła ramionami wstając i zabierając pustą miskę. - Wiele różnych. Moja własna receptura. Całkiem nieźle działa. Leczy także wysypkę i artre- tyzm. I uniemożliwia kobietom zajście w ciążę. Ale, jak sądzę, to ciebie nie dotyczy. Annwyl spojrzała na nią znad kielicha wina. - Dlaczego to powiedziałaś? - Ponieważ jesteś dziewicą. Annwyl zamarła. To nie mogło być po prostu przypuszczenie. Mieszkała z armią mężczyzn przez dobre dwa lata; każdy przypuszczał, że straciła dziewictwo lata temu. - Jak się... dowiedziałaś o tym? - On mi powiedział. Annwyl wiedziała, że czarownica miała na myśli smoka i furia wypełniła jej klatkę piersiową. Furia, której nigdy nie potrafiła kontrolować.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 10 - Smoku! - Wrzasnęła jego imię tak głośno, że Morfyd potykając odsunęła się od niej. Ziemia się zatrzęsła, kiedy smok do niej wrócił. - Co? O co chodzi? Annwyl zmusiła się do wstania, z ręką na świeżej ranie. - Skąd wiedziałeś? I powiedz mi prawdę. - Wiedziałem co? Spojrzał na Morfyd, ale ta wzruszyła ramionami i szybko wyszła. Prawie biegła. - Że jestem dziewicą. Nikt o tym nie wie. Skąd ty wiedziałeś? - Nie miała pojęcia jak długo spała głębokim snem. Niezdolna, by się obronić. Niezdolna, by powstrzymać go przed... potrząsnę- ła głową. Nie mogła znieść nawet myśli o tym. - To dlatego żądałaś mojej obecności? Ponieważ znam twój głęboki, mroczny sekret? - Nie dlatego, że go znasz. Tylko skąd go znasz. Pochylił głowę aż ich oczy się spotkały. Ale Annwyl, zbyt rozwścieczona, by myśleć logicz- nie, nie wzdrygnęła się ani nie cofnęła. Zważając, że jego głowa była długości całego jej ciała a ona przewyższała większość mężczyzn, prawdopodobnie powinna była. Zamiast tego, jej gniew spłynął po niej. Tak jak to zwykle bywało. - Więc? Odpowiedz mi! Na jej gniewny krzyk jego czarne oczy zwęziły się a nozdrza rozszerzyły. - Mogę to na tobie poczuć. Annwyl cofnęła się od smoka. - Co? - Mogę to na tobie poczuć. Że żaden mężczyzna nie był z tobą. Że twój wianek jest wciąż nie- tknięty. Że ty, piękna, jesteś dziewicą. Annwyl spojrzała z przerażeniem na smoka, jej głos nie był niczym więcej, jak szeptem. - Naprawdę? Możesz to na mnie poczuć? - Nie - odpowiedział stanowczo. - Ale jesteś dość gadatliwa podczas snu. Przewróciła oczami. - Ty podstępny... - Jej gniew odpłynął tak szybko, jak przyszedł. Oparła się o stół, gdy jej siła znikła. - Więc sądzisz, że w jakiś sposób wykorzystałem Ciebie podczas snu? - Cóż... - Annwyl cofnęła się, kiedy jeden z pazurów stuknął niecierpliwie o kamienną podło- gę, oczekując jej odpowiedzi. - Taka myśl przyszła mi do głowy. - Opuściła się na jedno z krzeseł otaczających stół, zbyt słaba by dłużej stać. - Przepraszam. Wiem tylko to, czego nauczyłam się od mojego brata... a on by sprawdził. Wspaniała bestia westchnęła.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 11 - Słyszałem opowieści o twoim bracie. Zdajesz sobie sprawę z tego, że powinien zostać zabity po urodzeniu? Annwyl uśmiechnęła się. - Żeby tylko. - Spojrzała przez podłogę jaskini w stronę łóżka. Wyglądało tak daleko a ona wciąż była taka słaba. - Tutaj. - Zniżył łapę i otworzył ją. Czarne pazury tak długie jak jej noga zamigotały na Ann- wyl. - Musisz być szalony. - A myślisz, że jak tutaj dotarłaś? - Tak, ale... - Znów to robiła. Traktowała go jak zwierzę, podczas gdy on, w ciągu tego krót- kiego czasu odkąd go poznała, traktował ją z większym szacunkiem niż jakikolwiek z mężczyzn, których spotkała w zamku jej brata. Podniosła się i zrobiła dwa kroki w stronę jego wyciągniętej łapy. Z siłą woli, o której nie wiedziała że ją posiada, weszła do niej, odpychając wizję w której wsadzał ją sobie do paszczy jak kawałek steku. Podniósł ją, delikatnie ruszając przedramieniem dopóki nie dotarł do łóżka. Ostroż- nie położył ją na futrzane posłanie. - Teraz postaraj się nie mieć już napadów szału dopóki nie odzyskasz więcej siły. Annywl zaśmiała się. - Jak sobie życzysz. Usiadła na łóżku, jej długie nogi zwisały z boku. Obserwowała jak jego ciało opuszcza grotę. Jego długi ogon podążał za resztą. Ale Annwyl zastanawiała się, czy miał własną wolę, kiedy tak wyskoczył i owinął się wokół jej nogi. Przez krótką chwilą obawiała się, że może ją przeciągnąć przez pokój. Ale zamiast tego, pieścił jej nogę, hebanowe łuski ocierały się o jej łydkę. Potem ją uwolnił i zniknął wraz ze smokiem, który nim władał. Długo po jego odejściu i wślizgnięciu się pod futrzane przykrycie, Annwyl wciąż mogła po- czuć gdzie dotknął jej nogi. I zastanawiała się, co za szaleństwo zaczęło przejmować kontrolę na jej zazwyczaj zdrowym rozsądkiem. *** Lorcan z Garbhán Isle wypatrywał poprzez blanki, obserwował dwa zachodzące słońca i za- stanawiał się jak jego siostrze udawało się ciągle wymykać z jego ręki. Nieważne co robił lub czego próbował, nie umierała. A im dłużej żyła, tym więcej mężczyzn zabijała. Jego mężczyzn. Jego żołnierzy. Liczba bezgłowych ciał z jej imieniem wyciętym na piersi konkurowała z jego własną. Oczywiście jemu, aby to osiągnąć, zajęło trzydzieści jeden lat. Ona zgromadziła swoją w niewiele ponad dwa.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 12 Żałował teraz, że nie zabił jej kiedy miał taką szansę. Ona miała dziesięć lat, on tylko czterna- ście. Ona dopiero co przyjechała, spała mocno w swoim nowym łóżku. Trzymał poduszkę w dło- niach. Wiedział, że mógł ją udusić i nikt nigdy by się nie dowiedział. Ale się obudziła, spojrzała na niego i wpadła w oślepiającą furię. Którą on odwzajemnił. Jego ojciec znalazł ich dwoje tarzających się na podłodze, starających się udusić siebie nawzajem. Mężczyzna nie był zadowolony i kazał im zapłacić za wybudzenie go z mocnego snu. Lorcan skrzywił się, przypominając sobie brutalność lania, które oboje dostali. To, co dało mu małą satysfakcję to to, że on spodziewał się bicia. Jego bękarcia siostra widocznie wiodła proste życie w swojej biednej wiosce i otrzymała mało lub wcale dyscypliny. Jej reakcja na karę... cóż, była dla niego wystarczającą nagrodą. Nie wiedział, że ktoś może nienawidzić kogokolwiek tak mocno, jak on nienawidził tą dziew- czynę. A ona wciąż robiła z niego głupca. Było kilka sąsiednich królestw, które na jej kampanię dawały złoto oraz żołnierzy w nadziei, że zrobi to, czego oni nie mogli. Zabije go. Weźmie jego tron. Prędzej zobaczy jej głowę wbitą na murach zamku. A teraz miał idealnego sojusznika do po- mocy. Nigdy zbytnio nie lubił czarownic. Nie podobała mu się myśl, że takie słabe istoty jak kobiety posiadają moc tego rodzaju, którego prawdopodobnie nie potrafią kontrolować. Ale nie najgorzej tolerował czarowników. A Hefaidd-Hen był tym, kogo potrzebował. Zapłać mu dobrze, a Hefaidd- Hen wręczy ci świat. Udowadniał raz po raz w ciągu kilku miesięcy, że są sojusznikami. Aczkol- wiek wciąż nie pojmał jego siostry. Lorcan usłyszał jęk żołnierza przyszpilonego do podłogi jego butem. Z drwiną, nacisnął moc- niej stopą na jego szyję. Bezwartościowy mały bękart zawiódł go. Wrócił bez suki. Poprzez ramię spojrzał na swoich zastępców. Patrzyli na niego, starając się jak najlepiej ukryć swój strach. Ale on mógł go wyczuć. Spojrzał do tyłu na zachodzące słońca. - Chcę moją siostrę - nisko zawarczał. - Chcę moją siostrę! - Trzasnął stopą w dół, łamiąc mężczyźnie kark i miażdżąc jego szczękę. - Teraz zejdźcie mi z oczu. Słyszał jak uciekają z pokoju. Lepiej, że uciekli. Będzie miał swoją siostrę. Zobaczy sukę martwą, nawet gdyby miał zniszczyć pół świata, by ją dostać. *** - Cóż, teraz rozumiem dlaczego kobiety w wiosce jej unikają. Jest szalona. Fearghus Niszczyciel usadowił swoje wielkie ciało w pobliżu podziemnego jeziora przy swo- im legowisku.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 13 Morfyd usiadła na skale naprzeciw brata, owijając swój płaszcz ciasno wokół ciała. W swojej ludzkiej formie była ciągle zimna, ciągle drżała. A mimo to, wciąż dobrowolnie mieszkała pośród ludzi. Wszyscy wierzyli, że jest człowiekiem. Po prostu potężna czarownica i uzdrowicielka. Nawet gdy brat Annwyl na początku swojego panowania rozkazał pociąć jej twarz pozostała ludzka. Fear- ghus zwyczajnie nigdy nie mógł zrozumieć dlaczego. Ale po raz pierwszy Fearghus musiał wezwać swoją siostrę jako człowieka. Jego moc mogła utrzymać Annwyl przy życiu tylko przez krótki czas. Morfyd i jej starodawny smok Magicks wła- ściwie uleczyli dziewczynę przez zszycie jej uszkodzonych organów. A jako ludzka kobieta, mogła swobodnie odpowiedzieć na potrzeby dziewczyny. Morfyd kiwnęła głową. - Z tego co usłyszałam, ma powody do bycia wściekłą. To fakt dobrze znany, że jej ojciec był tyranem a jej brat nienawidził jej od dnia, w którym się zjawiła. - Czy wiesz dlaczego? - Fearghus doszedł do wniosku, że jest obsesyjnie zafascynowany dziewczyną. - Wiem, że nie mają tej samej matki. Matka Annwyl nigdy nie poślubiła jej ojca. Wiesz, jakie to ważne dla tych ludzi. A Lorcan nigdy nie dał jej zapomnieć, że jest bękartem. Biednym bękartem, z jakiejś małej wioski na wschód od Kerezik. - Czy można jej zaufać? Morfyd wzruszyła ramionami. - Jej ludzie są lojalni wobec niej. I tak, jak kobiety w wiosce jej unikają, tak ją szanują. Po- wierzają jej życie swoich mężczyzn. Ale czy my możemy jej zaufać? Tego nie wiem, bracie. Wciąż jest człowiekiem. Fearghus także nie był pewien czy może zaufać Annwyl. Smoki posiadały moce, które prze- wyższały większość stworzeń. Ale te moce, jak zdolność do dmuchania ogniem czy zmiana formy na ludzką, utrzymywały ich żywymi. Ludzie byli bardzo zdradliwi i niebezpieczni - uczynili z zabi- jania jego rodzaju swego rodzaju rytuał przejścia. Nie. Jego bracia polegali na tajemnicy. Nie może i nie zdradzi tego dziewczynie, o której nic nie wiedział. Samo przyniesienie jej do jego legowiska było ryzykownym krokiem, którego nie powinien zrobić. Niewielu wiedziało, że w Dark Glen3 żył smok. A tych, którzy natknęli się na niego w przeszłości, szybko uciszył. Ale to nie było opcją jeśli chodzi o Annwyl. Naprawdę go zafascynowała, tak jak powiedział. Jej odwaga. Jej siła. Jej piękno. A była piękna. Wysoka. Silna. Brązowe włosy ze złotymi pasmami, które sięgały w dół, aż do pasa jej szczupłego ciała. - Wciąż jestem pod wrażeniem sposobu, w jaki cię wezwała - jego siostra kontynuowała. - Aczkolwiek to może być kolejny dowód na to, że jest szalona. Fearghus słyszał ją, ale ledwo. Jego umysł był zajęty przypominaniem sobie momentu, kiedy pierwszy raz znalazł Annwyl. Zmienił się w człowieka, by łatwiej zdjąć jej zbroję i dostać się do ran. Pamiętał jak szybko i mocno jego ciało zareagowało na jej widok. Naga, blada i pokryta własną krwią, było w niej coś, co go do niej przyciągało. Kiedy śpiewał zaklęcia, które utrzymałyby ją przy 3 Dark Glen – Mroczna Dolina

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 14 życiu dopóki nie przybędzie Morfyd, obserwowała go najbardziej ciemnozielonymi oczami jakie kiedykolwiek widział. W ciągu kolejnych dni, kiedy się nią opiekował, widywał te oczy w swoich snach. Tak samo jak to długie, szczupłe ciało, pokryte wieloma bitewnymi bliznami. Nawet się nie starając, dziewczyna przyciągnęła jego uwagę i nie mógł przestać myśleć o niej, co było niezwykłe. Zaledwie kilka kobiet uświetniło jego życie w przeciągu ponad dwustu lat jego egzystencji. Wszystkie piękne i wykształcone. Niektóre ludzkie i niektóre smocze. Ale żadna nie zachwyciła go tak, jak ta malutka dziewczyna. Na marginesie, jak wysoka była? Może sześć stóp? Uśmiechnął się; tylko jego ludzie nazwaliby ją „malutką”. Mała ognista kula uderzyła go w twarz. Spojrzał ponownie na swoją siostrę - dym wciąż wy- dobywał się z jej ludzkich nozdrzy. - Co, bachorze? - Powiedziałam, że ona wróci do swoich ludzi tak szybko, jak będzie mogła. - Wiem. Siostra uśmiechnęła się do niego. - A ty będziesz na to gotowy, kretynie? - Dla ciebie Lordzie Kretynie. - Fearghus położył głowę na skrzyżowanych przedramionach. - I tak, bachorze. Będę. Nieważne jak piękna Annwyl jest dla niego, nie będzie się angażować z jakąkolwiek ludzką dziewczyną. Po prostu ją uleczy, a potem odeśle do jej ludzi. I taki będzie tego koniec. Rozdział 3 Annwyl znów śniła. Od kiedy miecz tego bękarta ją przebił, ten sam sen wciąż i wciąż wracał do niej. O pięknym mężczyźnie, z długimi czarnymi włosami i ciemnobrązowymi oczami. Wyso- kim, potężnym i dobrze zbudowanym ciele. Który stojąc nad nią ocierał jej czoło i miękko szeptał, że będzie żyła. Kiedyś, w jej ulubionym śnie, pocałował ją. Najdelikatniejszy i najsłodszy pocału- nek, jakiego doświadczyła. I za każdym razem, gdy się budziła i stwierdzała, że go tam nie ma, to samo ukłucie żalu ści- skało ją w piersi, a jej ciało bolało. Takie samo uczucie tęsknoty męczyło ją na jawie. Dawno temu Annwyl porzuciła nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie mężczyznę, którego bę- dzie mogła kochać i szanować. Wojownicy w zamku jej brata byli brutalni, grubiańscy i bezrozumni. Do czasu kiedy uciekła i stanęła na czele własnej armii, stała się prawie martwa w środku. W przeciągu dwóch lat stania na czele rebelii, niewielu mężczyzn okazywało jej pewne zainteresowanie... dopóki coś nie wprawiało ją we wściekłość. Wtedy wszyscy zdawali się rozchodzić. W przeciwieństwie do smoka. Nie skur- czył się od jej szału. Wydawał się tym cieszyć. Wielce.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 15 Inne zachowania człowieka i zwierzęcia. Wcale nie wprawiło jej to w zakłopotanie. Zastanawiała się, skąd stworzyła sobie tego kochanka ze snów. Czy kiedykolwiek wcześniej widziała tego mężczyznę? Być może w jednym z miast albo wiosek, które pomagały jej oddziałom? Albo stworzyła go we własnej wyobraźni? Nie wiedziała. Ale ostatnio zaczynała żałować, że się budzi. Siedział ma skraju łóżka i patrzył na nią, jak zawsze to czynił. Głaskał jej twarz swoją dużą, silną dłonią. Westchnęła z zadowoleniem i uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech. Annwyl czuła się odważna w tym wyśnionym świecie. Bezwstydna. Wyciągnęła rękę i zsunęła ją na jego kark, ciągnąc go w dół do pocałunku. Podobał jej się ten wymarzony kochanek, nie opierał się jej. Za- miast tego pozwalał się prowadzić. Kiedy ich usta się spotkały, całe jej ciało odpowiedziało. Inten- sywne gorąco jego ciała uderzyło w jej ciało. Jej sutki naprężyły się i zrobiły twarde błagając o do- tyk jego silnych rąk. Żar i wilgoć pulsowały pomiędzy jej nogami. Doświadczała rzeczy, których nigdy wcześniej nie czuła. I pragnęła więcej. Jego język lizał wszerz jej wargi a ona instynktownie otworzyła usta, by go wpuścić. Jęknęła, gdy jego język przesunął się wzdłuż i wokół jej języka, a jej ciało wygięło się w łuk, próbując przy- bliżyć się do niego. Pragnęła swojego wyśnionego kochanka. W swoim łóżku. W niej. Ale on oderwał się od niej. Rzuciła się na niego... i znalazła się twarzą na podłodze. Znowu. - Na wszystkich... - Odepchnęła się do góry, gdy Morfyd pospieszyła do jej boku. - Na bogów, panienko. Czy wszystko w porządku? - Tak. Tak. - Chwyciła Morfyd za ramię i pozwoliła kobiecie pomóc sobie usiąść z powrotem na łóżku. - Czuję się dobrze. - Nie mogła ciągle kończyć na podłodze. Teraz stawało się to prawie żenujące. - Powinnaś ją tam zostawić. Wygląda uroczo. Jak lalka. Annwyl zwróciła zmrużone oczy na swojego smoczego wybawcę, który siedział u wejścia do swojej części legowiska. - Cicho, smoku - ostrzegła figlarnie. Zaczynała się przyzwyczajać do smoka pozostającego w jej pobliżu. Dokuczającego jej. W rzeczywistości odkryła, że zaczyna to lubić. Lubić go. Morfyd sprawdzała jej ranę, już mniej bolesną niż poprzedniego dnia. - Dlaczego wciąż znajduję cię na podłodze - Morfyd spytała z nieznaczną mieszaniną irytacji i humoru. - Wciąż śni mi się ten sen o mężczyźnie... - Przypominając sobie, że nie są same, Annwyl umilkła. Odchrząknęła. - Uh, chociaż to nic takiego. - Morfyd tylko rzuciła okiem na nią, potem zwróciła swój nagle zagniewany wzrok na smoka. Annwyl przyglądała się, jak smok spojrzał na sufit. Pewnie sprawdzał, czy nie ma pęknięć. - Więc, ile czasu minie, zanim będę mogła wrócić do moich ludzi? - Cóż… - to wszystko co zdążyła powiedzieć Morfyd, zanim smok jej przerwał. - Musimy się najpierw upewnić, że jesteś zdrowa. Nie chcielibyśmy, żebyś została złapana osłabiona w bitwie.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 16 Annwyl wzruszyła ramionami. - W porządku. Po prostu martwię się o moich ludzi. Muszą wiedzieć, że żyję. Nie chcę żeby... - Stracili nadzieję? - Morfyd spytała delikatnie, oczyściwszy jej ranę i przykładając na nią ko- lejny opatrunek. - Aye. Nie mogę ich teraz opuścić. - Nie opuścisz. I wątpię, by stracili nadzieję. - Morfyd się wyprostowała. - Ale zobaczę, co mogę zrobić. - Dziękuję. - Przyniosę Ci coś do jedzenia. - Morfyd wyszła, uderzając smoka pięścią gdy przechodziła obok niego. Czy czarownica oszalała? Czyżby nie zauważyła jego kłów? - Powiedz mi smoku, czy masz coś do czytania? - Do czytania? - Tak. Czy twój rodzaj czyta? - Oczywiście, że czytamy! - Nie wrzeszcz. Smok zawarczał na nią, a ona zwalczyła uśmiech. - Chodź zatem. - Wszedł głębiej do swojej nory. Annwyl ciasno owinęła swoje nagie ciało fu- trem i podążyła za nim. *** To była definitywnie jedna z najgłupszych rzeczy, jakie zrobił. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że to robi. Odsunął narożnik i poprowadził ją w prawo. Mógł jej po prostu przynieść kilka książek. Rzucić je prosto na jej kolana. Zamiast tego, przyprowadził ja tutaj. Przyprowadził człowieka do swojego skarbca. O czym do cholery myślę sobie? Dotarł do wejścia i wszedł. Stanęła nieruchomo i czekała. Fearghus nic nie powiedział. Chciał zobaczyć jej reakcję. Nie mówiła nic przez kilka chwil. Po czym… - Odmrażam sobie cycki. Gdzie są książki? Fearghus zamrugał. - Odmrażam sobie cycki - przedrzeźniał ją. Annwyl wzruszyła ramionami. - Przebywałam z moimi żołnierzami przez ponad dwa lata - wybąkała, jak by to miało wszystko wyjaśnić. Fearghus ruszył do rogu pokoju.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 17 - Książki są tam. - Obserwował ją, jak się wspina ponad złotem, klejnotami i innymi bogac- twami, których dorobił się w przeciągu wielu, wielu lat. Sięgnęła po książki i oglądała je dokładnie. - Więc lubisz czytać, czy jesteś rozpaczliwie znudzona? - Nie. Wcale nie jestem znudzona. Właściwie to naprawdę to lubię. Tu jest miło i cicho. - Chwyciła dwie książki. - A ja uwielbiam czytać. Uczyć się. Powinnam zostać uczoną. - Dlaczego nie zostałaś? Wzruszyła ramionami i wróciła ponad bogactwami, jak gdyby stąpała po starych kamieniach. - Mój ojciec miał w stosunku do mnie inne plany. Myślał, że będę piękną panną młodą dla szlachcica. Fearghus nie mógł powstrzymać śmiechu, który wyrwał mu się z pyska. Annwyl rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Cóż, dziękuje ci bardzo! - Nie chciałem ci zrobić przykrości. Po prostu nie widzę ciebie martwiącej się o zapasy dla kuchennych albo czy urodzisz syna, by kontynuować ród. - Naprawdę? A w czym mnie widzisz? - Dokładnie w tym, co robisz teraz. Broniącej swoich ludzi przed tyranem. Uśmiechnęła się a on poczuł dumę, że ją do tego doprowadził. Zaczęła wracać do swojego posłania. - Tak? - Nie chciałabyś kilku ubrań? - Masz ubrania? Odwrócił się do kilku skrzyń schowanych w rogu. Wręczyła mu dwie książki i podeszła do drewnianych kufrów. Szybko zanurkowała pomiędzy ubrania. Pominęła piękne i bogato wykończone suknie, odrzucając je na bok, jakby to były suknie dziewki z karczmy. Ale gdy odkryła skrzynię wypełnioną męskimi rzeczami, zaczęła wyciągać przedmioty dla siebie. Kilka par bryczesów, koszule i skórzane buty, które przyłożyła do swojej dość znacznej stopy, by się upewnić czy będą pasowały. Gdy się upewniła, że ma wszystko czego potrzebuje, wzięła swoje nowe rzeczy i książki i wyszła z jaskini. - No dalej, chodź - delikatnie na niego warknęła. A on, jakby był jakimś ludzkim idiotą, podążył za nią do jej pokoju. Tam rzuciła ubrania i książki na łóżko, a przykrywające ją futro do stóp. Fearghus robił co mógł, by nie patrzeć na jej nagie ciało. Ale ta próba mu się nie udała. Nie mógł sobie pomóc. Ona była piękna i silna. Zażarty wojownik, z bliznami do pokazywania. Despe- racko pragnął polizać każdą z tych blizn.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 18 Wciągnęła na siebie parę bryczesów, które były dla niej dobrej długości, ale ciut za duże. Kiedy się obróciła, pokazując swoje cudownie pełne piersi, ledwie powstrzymał jęk. Podarła jedną z koszul na długie, szerokie pasy, jej klatka piersiowa poruszała się uwodzicielsko z każdym jej ru- chem. Kiedy skończyła, użyła połączonych pasów do owinięcia swoich piersi. Przeciągnęła kolejną koszulę przez głowę, założyła buty i stanęła przed smokiem. - No i? Co sądzisz? Sądzę, że jesteś najbardziej zdumiewającą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. I chciałbym Cię pieprzyć przez całą noc. Pochyloną. - Co sądzę o czym? Westchnęła. - Typowy samiec. *** Annwyl usiadła na łóżku i przetarła oczy. Bolał ją bok. Było jej zimno. Ale w końcu miała ubrania. - Coś nie tak? Spojrzała dostatecznie daleko, by dostrzec smoka leżącego w izbie; obserwował ją. Często tak go znajdowała. - Po prostu myślę o moich ludziach. - Szczerze się o nich martwisz? Annwyl przytaknęła. Ponownie zamknęła oczy i potarła je dłońmi. Pomogło to zwalczyć ból głowy, który zaczął się, gdy upadła na podłogę. - Wszyscy są dobrymi, silnymi mężczyznami. Ale żołnierze mojego brata... - Przewyższają was liczebnie? - Aye. Nawet z pomocą innych królestw, mój brat wciąż ma więcej żołnierzy. Więcej zapasów. Więcej wszystkiego. - Opuściła ręce. - A my mamy... - Zwróciła oczy w stronę smoka i umilkła. A potem się uśmiechnęła. Gdyby Fearghus był człowiekiem, wybiegłby z pokoju na sam widok wyrazu jej pięknej twa- rzy. Wiedział o czym myślała. Więc zadecydował skończyć to teraz. - Nie. - Jeszcze cię o nic nie prosiłam. - Ale zamierzasz, a odpowiedź brzmi nie. Wydała niski, sfrustrowany pomruk. - Dlaczego?

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 19 - Nie angażuję się w nieistotne problemy mężczyzn. - Ale ja jestem kobietą. - Znów się uśmiechnęła a on roześmiałby się, gdyby nie był tak ziry- towany. - Tym jesteś. A odpowiedź wciąż brzmi nie. Odepchnęła się z łóżka. - Moglibyśmy sobie pomóc nawzajem. - Nie wolałabyś zamiast tego po prostu wziąć całe moje złoto i klejnoty, zabić mnie we śnie i skończyć z tym? Machnięciem ręki odrzuciła bogactwa, które jej zaoferował. - Złoto mam. Potrzebuję twojej siły, smoku. - Nie. - Obserwował ją, jak przechadza się po jaskini, był pod wrażeniem jak szybko jej ciało się leczyło. Już wydawała się silniejsza, co czyniło ją bardziej zdeterminowaną. W co ja się wpakowałem? - Musi być coś, co możemy ci zaoferować. Coś, czego pragniesz lub potrzebujesz. Westchnął dramatycznie i zamilkł na chwilę. - Cóż... Zawsze potrzebuję ofiar ze świeżych dziewic. Przewróciła oczami. - Bardzo zabawne. - Annwyl, nie ma niczego, co człowiek może mi zaoferować. Mam wszystko, czego potrzebu- ję. To jest powód, dla którego nikt mnie nie widział od prawie siedemdziesięciu lat. Była tak wzburzona, że obawiał się, że ona może wyjść ze skóry. - Nie proszę cię, żebyś porzucił życie tutaj. Pomóż mi pokonać Lorcana, a potem może być tak, jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Zostawię cię twojej samotności. Z jakiegoś powodu to była ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek pragnął od niej usłyszeć, ale zi- gnorował uczucie żalu, jaki spowodowało jej oświadczenie. - Nie mogę ci pomóc pokonać twojego brata. Musisz to zrobić osobiście. I musisz to zrobić sama. - Dlaczego? - Jeśli nie zabijesz Lorcana osobiście, twoje panowanie zawsze będzie podważane. Inne kró- lestwa powstaną przeciwko tobie i zabiją ciebie i twoich cennych żołnierzy. Tego chcesz? - Oczywiście, że nie. - W takim razie najlepiej zetnij jego głowę osobiście. Zmrużyła oczy, kiedy na niego spojrzała. - Ale nie sądzisz, że potrafię. - Szła w jego kierunku. - Prawda?

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 20 - Nie. Nie bardzo. Jej wściekłość nadeszła. - Dlaczego nie? - Ponieważ ty nie sądzisz, że możesz. Jej wściekłość przyszła i odeszła tak szybko, że ledwo ją można było dostrzec. - Masz rację. Nie sądzę, że potrafię. - Usiadła na łóżku, ręką dotknęła zranionego boku. - On jest tak szybki. Jego umiejętności władania mieczem... Nigdy nie mogłam go nawet dotknąć. - Zbyt szybko się poddajesz. Potrzebujesz tylko treningu. - Z kim? Nie znam żadnego wojownika tak wprawionego jak mój brat. - Ja znam. Annwyl spojrzała do góry. - Znasz kogoś? - Uh... - Rzeczy stawały się coraz bardziej i bardziej skomplikowane. - Tak. Znam. - Ufasz mu? Tak bardzo, jak ufał samemu sobie. - Aye. Ufam. - I on pomoże mi się przygotować do zabicia Lorcana? - Fearghus przytaknął. - W takim ra- zie, może ty wspomógłbyś moją armię przeciw żołnierzom mojego brata? - Annwyl... Pochyliła się do przodu, krzywiąc z bólu, który sobie sprawiła. - Proszę, Fearghus. Wiem, że już zawdzięczam tobie swoje życie. Ale jeśli jest coś... Po pro- stu mieć po swojej stronie moc smoka... - Więc pomagam ci pokonać twojego brata - uciął ordynarnie. - A jakie są twoje plany na po- tem? Annwyl zmarszczyła brwi. - Moje plany? - Tak. Twoje plany. Ścinasz bratu głowę, twoi żołnierze czekają. Jaka jest następna rzecz, któ- rą zrobisz? Annwyl tylko się na niego gapiła. W tej chwili zrozumiał, że dziewczyna nie ma planów. Żadnych. Żadnych wielkich planów panowania nad światem. Żadnych spisków, by zniszczyć pozo- stałe cesarstwa. Nie miała nawet w planach uroczystego obiadu. - Annwyl będziesz królową. Musisz coś zrobić.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 21 - Ale ja nie chcę być królową. - Jej ciało zadygotało się w panice, i mógł usłyszeć to w jej glosie. - Zetniesz jego głowę, będziesz miała niewielki wybór. - Co do cholery mam robić jako królowa? - Cóż... mogłabyś spróbować rządzić. - To brzmi okropnie skomplikowanie. - Nie rozumiem ciebie. - Co masz na myśli? - Stoisz na czele największego powstania, jakie znała ta ziemia. Z tego co rozumiem, twoi żołnierze są wobec ciebie ślepo lojalni. A pozostałe królestwa przysyłają ci posiłki i złoto. - Do czego zmierzasz? - Ty już jesteś królową, Annwyl. Musisz tylko wziąć koronę. Pokręciła głową. - Mój ojciec nie wierzył w korony. Aczkolwiek jest tron. - Więc weź swój tron. Weź go i zostań królową. - Zostanę. Jeśli będziesz ze mną walczył, smoku. - Czy będę miał choć trochę spokoju, jeśli nie będę? - Czasami królowe muszą robić rzeczy, z których nie zawsze są dumne - dokuczała. - Włącza- jąc w to torturowanie przystojnych smoków, takich jak ty. Ludzie mogliby się tutaj włóczyć w tę i z powrotem, przez cały czas. Gadatliwi ludzie. - Uśmiechała się, gdy mówiła - i nazwała go „przy- stojnym” - ale po niej wszystkiego można się było spodziewać. - Więc nie dajesz mi wielkiego wyboru, czyż nie? - Nie. Nie daję. - W takim razie będę walczył z tobą, Annwyl. Uśmiechnęła się szeroko a on poczuł dumę, że się do tego przyczynił. Rozdział 4 Dni mijały i Annwyl stawała się coraz silniejsza; zaczęła wędrować po dolinie otaczającej smocze legowisko. Nigdy nie czuła się bezpieczniejsza, jak w tej chwili - pośrodku terytorium smoka, mając do obrony tylko swój miecz. On pozwalał jej robić na co tylko miała ochotę. Chodzić gdziekolwiek chciała. Co zresztą robiła. Chociaż unikała miejsca, gdzie wciąż utrzymywał się odór spalonych ludzi.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 22 Annwyl poruszyła się wolno pomiędzy drzewami i kwiatami. Mogła się radować tym pięk- nem w samotności. Jak wszyscy inni w okolicznych królestwach nauczyła się bać Dark Glen. Z ze- wnątrz wyglądał mrocznie i okazale. Ale wewnątrz, gęsty las stworzył spokojne i ciche miejsce. Gdyby jako dziecko wiedziała, że nie ma się czego obawiać, już dawno by tu uciekła. Potarła bok. Jej rana wciąż była trochę obolała, ale prawie zaleczona. Smok i czarownica wy- konali znakomitą pracę utrzymując ją przy życiu. A jednak zadręczała się umową, jaką zawarła ze smokiem. Czyżby była tak zdesperowana, by pokonać brata? Tak zdesperowana, by zobaczyć jego krew na swoim mieczu, że ryzykowałaby ży- cie smoka, który ją uratował? Najwyraźniej odpowiedź brzmiała ‘tak’. Ale musiała być szalona. Powinna uciec. Z powrotem do swoich ludzi. Z powrotem do bez- pieczeństwa wśród swoich żołnierzy, daleko od smoka. Powinna. Ale najprawdopodobniej tego nie zrobi. Aczkolwiek pytanie, jakie sobie wciąż zadawała brzmiało, ‘dlaczego?’. Dlaczego nie opuści tego miejsca? Dlaczego nie opuści jego? I dlaczego on sam, za każdym razem, gdy wspominała o odejściu, wydawał się opierać temu pomysłowi? Annwyl uśmiechnęła się na myśl, jak jej mała przestrzeń wewnątrz jego nory stawała się co- raz bardziej umeblowana. Z początku tylko łóżko do spania i stół jadalny. Później pojawiło się kilka wypchanych foteli. Potem dywan. Następnie gobelin. Kilka przepięknych srebrnych świeczników ze słodko pachnącymi świeczkami. Chciał, by poczuła się wygodnie. Jak w domu. Zadziwiające, w norze bestii czuła się bardziej jak w domu, niż w jakimkolwiek innym miejscu, odkąd jako dziecko została odesłana by zamiesz- kać z ojcem. Nie. Nigdy nie będzie w stanie odpłacić smokowi za jego dobroć. Tak było, życie jakie miała należało do smoka. A jednak nie czuła strachu. Powinna. Mógł ją poprosić o cokolwiek w zamian za spłatę długu krwi. Nie, czuła coś całkiem odmiennego niż strach. Czuła oczekiwanie. Annwyl stanęła, przerwała bezgłośną zabawę. Wyczuła bitwę, zanim usłyszała uderzenia mieczy i krzyki umierających ludzi. Wiedziała, że nie wróciły jej jeszcze wszystkie siły, ale musiała się upewnić. Musiała wiedzieć, czy ludzie jej brata przeniknęli do smoczej doliny. A jeśli tak, zabije ich wszystkich. Nie narazi smoka na większe ryzyko. Biegła szybko i cicho, wspomagana przez wagę miecza przypiętego do pleców i sztyletu umieszczonego w futerale na jej biodrze. Wsunęła się za głaz i obserwowała brutalną walkę. Ludzie jej brata. Około ośmiu. Wszyscy walczyli z jednym mężczyzną. Mężczyzną z jej snów. Annwyl poczuła ucisk w klatce piersiowej, a jej ciało pokryła gęsia skórka. Obserwowała mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Jego twarz była tą, którą widywała w swoich snach prawie każdej nocy, gdy odzyskiwała siły. Czarne włosy były tymi samymi, w które zawsze zanurzała swo- je ręce. Kim on był do cholery? Inny niż pamiętała go ze snów, jeszcze go nie rozpoznawała. Obcy. Wielki przepiękny obcy, noszący na jasnoczerwonym płaszczu, który okrywał jego kolczugę, barwy armii nie widzianej od lat.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 23 Annwyl potrząsnęła głową. Nie chciała uwierzyć, że jej marzenie się spełniło, a teraz brutal- nie walczyło z żołnierzami jej brata. I to jak walczył. Poruszał się szybko. Szybciej niż jakikolwiek mężczyzna, jakiego widziała wcześniej. Jego umiejętności posługiwania się mieczem były niespotykane. Uśmiercił dwóch męż- czyzn w kilka sekund i obrócił się w kierunku sześciu pozostałych. Lecz miecz w plecach odwrócił jej uwagę od mężczyzny. Nie było ośmiu mężczyzn w smo- czej dolinie... było ich dziewięciu. - Lady Annwyl. Gdy wysłałem ludzi w ten teren na zwiad nie miałem pojęcia, że w rzeczywi- stości znajdziemy ciebie. Annwyl zazgrzytała zębami. Rozpoznała ten głos. Desmond L'Udair. Jeden z wielu zastępców jej brata i mężczyzna, który kiedyś podczas kolacji złapał ją za pierś. Oczywiście, tylko cztery z pozostałych palców jego prawej dłoni obecnie trzymało miecz, który właśnie wbijał się w jej kręgo- słup. - Lordzie L'Udair naprawdę miałam nadzieję, że nie żyjesz. - Spojrzała na niego przez ramię. - Więc, jak ręka? Niektórzy uważali L'Udaira za przystojnego. Ale ona widziała tylko jego złą stronę. Jak teraz, gdy usta wykrzywiły mu się w złym warkocie. Chwycił ją za włosy i poderwał ku sobie tak, że jej plecy i miecz uderzyły o jego klatkę piersiową. - Pytanie jak zawsze, moja słodka, brzmi, czy zwrócę cię twojemu bratu z głową czy bez niej. - Trzymał ostrze miecza przy jej szyi. - Lub być może moglibyśmy spędzić trochę czasu razem za- nim w ogóle cię zwrócę. Wciąż jestem ci winny za stratę mojego palca. - Połóż się ze mną, L'Udair, a zaryzykujesz resztę swoich... członków. - Uśmiechnęła się do niego i zobaczyła jak jego pożądliwe spojrzenie gaśnie . - Co mnie zaskakuje – powiedział niskim głosem nieznajomy, stając przed nią, – że jeszcze go nie zabiłaś. Annwyl skupiła wzrok na tajemniczym mężczyźnie, który – gdy L'Udair jej groził – wyelimi- nował resztę zwiadowców. - Czy naprawdę masz na to czas? - spytał. Podniosła powiekę. - Masz rację, oczywiście. - Annwyl wyjęła sztylet z pochwy i poprzez swoje ramię, jednym płynnym ruchem opuściła go do tyłu, nie zatrzymując się, dopóki nie wbiła go w oko L'Udaira. Gdy tylko zaczął krzyczeć, odeszła od niego, zanim mógł ją wykończyć za pomocą swojego miecza. Mogła odciąć mu głowę, ale umarł szybko a ona rzadko ścinała głowy martwym. Annwyl usłyszała jak jej wyśniony kochanek się porusza. Pociągnęła za przyczepiony do jej pleców miecz, dotykając końcem gardła mężczyzny, gdy zbliżył się do niej na wyciągnięcie ręki. - Zatrzymaj się rycerzu. - Spojrzała na niego, biorąc głęboki oddech, by uspokoić szybko bi- jące serce. Na bogów, jest piękny. A Annwyl nie miała do niego za grosz zaufania. Musiał być naj- większym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziała. Cały złożony ze zbitych mięśni, które ema- nowały mocą i siłą.

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 24 Zacisnęła dłoń na mieczu. - Znam cię. - A ja znam ciebie. Annwyl się zmarszczyła. - Kim jesteś? - A kim ty jesteś? Zmrużyła oczy. - Pocałowałeś mnie. - A ja myślę, że to ty pocałowałaś mnie. Gniew Annwyl przybrał, jej cierpliwość do gierek znacznie osłabła.4 - Być może nie zdajesz sobie sprawy, że trzymam miecz na twoim gardle, rycerzu. - A ty być może nie zdajesz sobie sprawy – odtrącił jej miecz, umieszczając koniec własnego na jej gardle, – że nie jestem jakimś bezwolnym pochlebcą służącym twojemu bratu, Annwyl Krwawa z Dark Plains. Annwyl spojrzała w dół na miecz i z powrotem na trzymającego go mężczyznę. - Kim jesteś do cholery? - Smok mnie przysłał. - Opuścił miecz. - I miał rację. Jesteś zbyt powolna. Nigdy nie poko- nasz Lorcana. Wypełniła ją wściekłość i rąbnęła go swoim mieczem. Lecz nie był to jeden z jej wytrenowa- nych ruchów. Był nieporadny i niechlujny. Mężczyzna z łatwością ją zablokował, rzucając nią o ziemię. Zęby zadzwoniły w jej ustach. Dobrą rzeczą było to, że jej rana była prawie zaleczona, ina- czej Morfyd musiałaby ją zszyć ponownie. Rycerz stanął nad nią. - Możesz zrobić to lepiej, czyż nie? Spojrzała na niego do góry a on się uśmiechnął. - Albo może nie. Zgaduję, że będziemy musieli to sprawdzić. Odszedł. Annwyl wiedziała, że on oczekiwał, iż ona za nim ruszy. I, z jakiejś niewiadomej przyczyny, zrobiła to. Znalazła go przy strumieniu, który przecinał dolinę. Zabrało jej to wszystkie siły, by do niego podejść. Naprawdę chciała uciec z powrotem do nory smoka i ukryć się pod jego masywnymi skrzydłami. Nie obawiała się tego mężczyzny. 4 typowy facet – i typowa babska reakcja 

Shelly Laurenston – Dragon Actually tłumaczenie: madlen beta: agnieszka 25 To było coś innego. Coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Gdy podeszła, odwrócił się i uśmiechnął. A Annwyl poczuła jak jej żołądek się zaciska. A tak właściwie, to ucisk mógł być trochę niżej. Nigdy nie znała mężczyzny, który by ją czynił tak... cóż... nerwową. A mieszkała na Garbhán Isle od czasu, gdy miała dziesięć lat; wszystko co kiedykolwiek wiedziała, to to, że mężczyźni uczynili rzemiosło z czynienia kobiet nerwowymi, jeśli nie całkowicie przerażonymi. - Więc… – zażądała zimno. Poruszył się i stanął przed nią, jego wspaniały uśmiech dręczył ją. - Jesteśmy zdesperowani? Annwyl potrząsnęła głową i odeszła od niego. - Myślałam, że powiedziałeś coś o trenowaniu mnie do walki, rycerzu. - Dla smoka. Zrobi to tylko dlatego, że smok ją o to poprosił. I, psiakrew, upewni się, że on też o tym wie. - Aye. Powiedziałem, Annwyl Krwawa. - Przestań tak mnie nazywać. - Powinnaś być dumna z tego imienia. Z tego co rozumiem, zasłużyłaś na nie. - Mój brat nazywał mnie także kupą gnoju. Jestem przekonana, że też myślał, iż na to zasłuży- łam, ale wolę, żeby raczej nikt mnie tak nie nazywał. - Wystarczająco słuszne. - A ty masz imię? - Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale go powstrzymała. - Wiesz co? Nie chcę wiedzieć. - Naprawdę? - To sprawi, że skopanie ci tyłka będzie znacznie łatwiejsze. Chciała wprawić go w zakłopotanie. Chciała go zażenować. Lecz jego uśmiech świecił jak promyk słońca w tej ciemnej dolinie. – Wyzwanie. Podoba mi się to. – Wymruczał ostatnie zdanie a ono ześlizgnęło się po niej, aż do palców jej stóp. Część niej chciała spanikować na to stwierdzenie, gdyż przerażał ją bardziej niż sam smok. Ale nie miała czasu. Nie z mieczem migającym za jej głową, zmuszającym ją do zrobienia uniku i wyjęcia własnego miecza. *** Obserwował jej ruchy. Chłonął ją. A kiedy zdjęła koszulę, by kontynuować walkę w samych tylko skórzanych spodniach, butach i płótnie owiniętym wokół piersi, musiał ciągle sobie przypo- minać, dlaczego jej teraz pomagał. Trenował ją, by była lepszym wojownikiem. Nic więcej, nic mniej. Nie było tak, że mógł lizać wrażliwy punkt pomiędzy jej ramieniem a szyją.