mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony365 463
  • Obserwuję281
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań287 430

Mankell Henning - Chińczyk

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Mankell Henning - Chińczyk.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 7 osób, 16 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 849 stron)

HENNING Mankell Chioczyk przełożyła EWA WOJCiECHOWSKA

Tytuł oryginału: KinesenCopyright 2008 by Henning MankellPublished by agreement with Leopard Forlag AB, Stockholmand Leonhardt Heier Literary Agency A/S. CopenhagenCopyright for the Polish edition by Wydawnictwo W. A.B., 2009' Copyrightfor the Polish translationby Wydawnictwo W. A.B.,2009Wydanie IIWarszawa 2010 Akc. CZĘŚD I Cisza(2006) Ja, Birgitta Roślin, uroczyście ślubuję wymierzadsprawiedliwośd wedługmej najlepszej wiedzy isumienia, bezstronnie,zarówno bogatemu, jak i biednemu, zgodnie z przepisamiprawa Szwecji. Ślubuję przepisów prawa nigdy nie obchodzidi nie czynid niesprawiedliwości, czy to z powodu pokrewieostwa, powinowactwa, przyjaźni,zazdrości, złej woli, czystrachu, czy dla łapówek, podarunków lub z jakichkolwiekinnych przyczyn. Ślubujęniewinnegoza winnego nie uznawad ani winnego niewinnym nie czynid. Ślubuję przed ogłoszeniem wyroku, a także po nim, tym, którzystanęli przedsądemlubinnym, nie ujawniad niczego, co wydarzyło sięprzed sądem zazamkniętymidrzwiami. Wszystkiego tegochcę i będę jako uczciwy i sumienny sędzia przestrzegad. Kodeks postępowania karnego,rozdz. 4, 11Przysięga sędziowska.

Epitafium Ostry mróz. Środek zimy. W pierwszych dniach stycznia 2006 roku samotny wilkprzekracza nieoznaczoną granicę i przechodzi z Norwegiido Szwecji przez dolinę Vaul. Człowiekowi, któryjedzie naskuterze, wydaje się, że dostrzega go przed Fjallnas, wilkjednak znika w lasach na wschodzie, zanim ktokolwiek zdążysię zorientowad, dokąd zmierza. Daleko, w głębi norweskichdolin Óster, znalazł kawałek zamarzniętej padliny łosia, a naniejjeszcze trochę kości do ogryzienia. Ale to było ponaddwie doby temu. Wilk jest coraz bardziej głodny i znówszuka jedzenia. To młody samiec,który wybrał sięnawędrówkę, żeby wytyczyd swoje terytorium. Nieprzerwanie zmierza na wschód. W okolicach Nayjarna, na północ od Linsell,znajduje kolejną padlinę łosia. Całą dobę leży spokojnie i je do syta,po czym znówrusza w drogę. Całyczas na wschód. PodKarbole przebiega przezzamarzniętą Ljusnę,a potem podążawzdłuż rzeki, drogą wijącą się w kierunku morza. Pewnejksiężycowej nocy przechodzi bezszelestnie przez most podJarvsó, a potem zbacza w głębokie lasy, które ciągnąsięku morzu.

Wczesnym rankiem 13 stycznia wilk dociera do Hesjóvallen, małej wioski na południe od Hansesjón w regionie Halsingland. Przystaje i węszy. Czuje zapach krwi. Rozgląda siędokoła. W domachmieszkają ludzie. Ale z kominów nieunosi się dym. Wyostrzony słuch wilkanie rejestruje teżżadnych dźwięków. Zapach krwiczud jednak wyraźnie wilk jest tego pewien. Czeka na skrajulasu, próbując zwietrzyd, skąd dochodzi. Po chwili zaczyna powoli biecprzez śnieg. Coraz silniejszyzapach dolatuje zjednego z domów położonych nakoocuwioski. Wilk jest ostrożny, w pobliżu ludzi musizachowadzarówno czujnośd, jak i cierpliwośd. Ponownie się zatrzymuje. Zapach ma źródło na tyłach domu. Wilk czeka. W koocu znów rusza. Podchodząc bliżej, widzi padlinę. Odciągaciężką zdobycz naskraj lasu. Wciąż nikt nie odkryłjegoobecności, nie zaczęły nawet szczekad psy. Tego zimnegoporanka panuje całkowita cisza. Na skraju lasu wilk zaczynajeśd. Ponieważmięsonie jestzamarznięte, przychodzi muto z łatwością. Jest teraz bardzo głodny. Udaje mu się zerwad skórzany but i wgryza sięw nogę.

Zaczyna od stopy. W nocy padał śnieg, potem na jakiś czas przestał. Teraz,gdy wilk je,lekkiepłatki śniegu znów zaczynają spadad nazamarzniętą ziemię. 2 Karsten Hóglin przypomniał sobie po obudzeniu, że śniłamu się pewna fotografia. Leżał bez ruchu i czuł, że obrazpowoli powraca, zupełniejak gdyby negatyw snu przesyłał kopię dojego świadomości. Rozpoznałobraz. Był czarno-biały i przedstawiałmężczyznę siedzącego na starym żelaznymłóżku; na ścianie wisiała strzelba myśliwska,a u stóp mężczyzny stał nocnik. Kiedy Karstenzobaczyłobraz po raz pierwszy, jego uwagę przykuł smutny uśmiechstarca. Była w nim jakaś nieśmiałośd i wyczekiwanie. Dużopóźniej Karsten poznał historię tej fotografii. Kilka lat przedjej powstaniem ów mężczyzna przez pomyłkę zastrzelił swojego jedynego syna podczas polowania na ptactwowodne. Po tymwypadku powiesił broo naścianie i w miarę upływuczasu stawał się corazwiększym odludkiem. Karsten Hóglin pomyślał, żespośród tysięcy zdjęd i negatywów, które widział, tego zdjęcia nigdy nie będzie mógłzapomnied. Żałował, że nie zrobił go sam. Zegar na szafce nocnej wskazywał wpół do ósmej. Zazwyczaj Karsten Hóglin budziłsię dużowcześniej. Tej nocy spałjednak źle,łóżko i materac były niewygodne. Postanowił, że poskarży sięna nie, kiedy będziewyjeżdżał i płacił rachunekw hotelu. Był to dziewiąty i ostatni dzieo jego podróży. Sfinansowałją dzięki stypendium, które umożliwiłomu uwiecznianieodludnych wsi i małych, coraz bardziej wyludniającychsię społeczności.

Był teraz w Hudiksvall i pozostała mu dosfotografowania już tylko jedna wioska. Wybrał właśnietę, ponieważ pewien stary człowiek, któryprzeczytało jegoplanach, napisałdo niego i opowiedział o miejscu,w którymmieszka. Karsten Hóglin był pod wrażeniem tego listu i postanowił tam właśnie zakooczyd swoją podróż. Wstał i rozsunął zasłony. W nocyspadł śnieg. Było wciąższaro, nad horyzontem nie pojawiło się jeszczesłooce. Ulicąprzejechałana rowerze opatulona kobieta. Odprowadził jąwzrokiem, zastanawiając się, czy jest bardzo zimno. Minuspięd, może siedem stopni. Nie więcej.

Ubrał się i zjechał do recepcji powolną windą. Samochódzaparkowałna hotelowymdziedziocu. Tam mógł stad bezpiecznie. Torby zesprzętem fotograficznym zabrał jednak zesobą do pokoju. Zawsze to robił. Jego największym koszmarem byłamyśl, że podejdzie kiedyś do samochodu i odkryje,że aparaty zniknęły. W recepcji siedziała młoda kobieta, prawie jeszczenastolatka. Zauważył,że jest niedbaleumalowana. Zrezygnowałz poskarżenia się na łóżko; i tak nie wróci już do tegohotelu. W sali, w której podawanośniadanie, siedziałokilku gości pochylonych nad gazetami. Przez chwilę poczuł pokusęfotografowania tego cichego pomieszczenia. W jakiś sposóbwidokten sprawił, że pomyślał oSzwecji jako o kraju, który zawsze wyglądał właśnie tak. Cisi ludzie, pochyleninadgazetami i kubkamiz kawą, każdy sam na sam ze swoimimyślami, swoim losem. Odegnał tę myśl, nalał sobie kawy,zrobił dwiekanapkii wziął jedno jajkona miękko. Ponieważ nie znalazł żadnejwolnej gazety, jadł szybko. Nie znosił samotnegosiedzeniaprzystole, gdy nie miał nic do czytania. Kiedy wyszedł, okazało się, że jest dużozimniej,niż przypuszczał. Stanął na palcach i spojrzał na termometr umocowany przy oknie recepcji. Minus jedenaście stopni. Na dodatek temperatura dalejspada, pomyślał. Zima, którą mieliśmydotej pory, była zbyt ciepła. Teraznadchodzi mróz, na którytak długo czekaliśmy. Położył torby na tylnymsiedzeniu,zapalił silnik i zacząłskrobad przednią szybę. Na fotelu leżałamapa.

Jeszcze wczoraj, w czasie przerwy, jaką sobie zrobił posfotografowaniu wioski w pobliżu jeziora Hassela, odszukałdrogę do ostatniej wsi. Najpierw miał jechad główną trasąna południe,a potemskręcid na Sórforsa, pod Iggesund. 10 Później miał dwie możliwości: mógł pojechad na wschódlub na zachód wzdłużjeziora, które nazywanoStorsjón lubLangsjón - Duże lub Długie Jezioro. Wschodnia droga byław złym stanie, tak usłyszał na stacji benzynowej przy wjeździe do Hudiksvall. Mimo to zdecydował się właśnie na nią,bo mógł nią dojechad szybciej. A tego zimowego porankaświatłobyło znakomite. Widział już przed sobą smugi dymuze strzelistych kominów. Dotarciena miejscezajęło mu czterdzieści minut. Jedenraz pobłądził. Skręcił w drogę, która prowadziła na południe,w kierunku Nacksjó. Wioska Hesjóvallen leżała w wąskiej dolinie wiodącejw kierunku jeziora, którego nazwy Karsten Hóglin niepamiętał. Może Hesjo? Gęste lasy sięgały obu brzegów wioski,położonej na zboczu opadającym do jeziora, wzdłuż wąskiejdrogi prowadzącej dalej, w kierunku Harjedalen. Zatrzymał się przy wjeździe do wioski i wysiadł z samochodu. Chmury zaczynały się rozwiewad. Światło stawałosię ostrzejsze, traciłopełną wyrazu miękkośd. Rozejrzał siędokoła. Przed sobą miał kilka domów, wszystko było pogrążone w ciszy. Z dala słyszał cichy szum samochodów,jadących głównądrogą. Nagle ogarnął go niepokój. Wstrzymał oddech, jak zawsze,kiedy nie do kooca pojmował to, co miałprzed sobą. Po chwili zrozumiał.

Kominy. Były zimne. Nie unosił sięz nich dym, efektowny element zdjęd, któremiałnadzieję tuzrobid. Powoli powiódł wzrokiem po domach. Ktoś już dziśprzejechałpługiem i odśnieżył,pomyślał. Niktjednak niewstał, żeby napalid w piecach i nie postawił na nich garnków. Przypomniałsobie list, który dostał od nieznajomego. Opowiadał o wsi, o kominach, o tym, jak domy zdają się w dziecinnysposób posyładsobie nawzajem sygnały dymne; 11.

Westchnął. Dostaje się różne listy, pomyślał. Ludzie niepiszą prawdy, ale to, co im się wydaje, że inni chcą przeczytad. Teraz będę fotografowadzimne kominy. A możedad sobie spokój z całym tym przedsięwzięciem? Nikt niezmuszałgo do fotografowania Hesjóvallen i jej mieszkaoców. Miałjuż wystarczająco dużo zdjęd Szwecji odchodzącej w zapomnienie, samotnych gospodarstw, położonychgdzieś na pustkowiach wiosek, które niekiedy ocalali Niemcyi Duoczycy, przerabiając domy na letnie kwatery. Częstoosady te po prostu niszczały, z czasem całkowicie znikającw ziemi. Postanowił odjechad i wsiadł do samochodu. Jegodłoo zatrzymałasię jednak przy stacyjce. Skoro przebył jużtak długą drogę, mógłby mimo wszystko spróbowad zrobidkilka portretów mieszkaoców wioski. W koocu to właśnieo twarzemu chodziło. Po tylulatach robienia zdjędKarstenaHóglina coraz bardziej fascynowało fotografowanie ludzistarych. Skrytym zadaniem, które sam sobie wyznaczył, zanim na dobre odłoży aparaty, było stworzenie albumu z portretami staruszek. Jego zdjęcia miały przedstawiad piękno,któremożna znaleźd wyłącznie w twarzach naprawdę starychkobiet. Ich życie i trud wyryte były w skórze. Jakosad naskalnej ścianie. Karsten Hóglin zawsze szukał twarzy, zwłaszcza twarzystarców. Ponownie wysiadł z samochodu, naciągnął na głowę futrzaną czapkę, wziął leicę M8, która towarzyszyła mu przezdziesięd lat, i ruszyłw stronę stojącego najbliżej budynku. Cała wieś składałasię z dziesięciu domów, większośd byłaczerwona,niektóre miały rozbudowane ganki. Zauważyłtylko jeden nowy budynek.

Jeżeli w ogóle można było nazwad go nowym, ponieważ był to dom jednorodzinny zlatpięddziesiątych. Podszedłdo furtki, przystanął i podniósł 12 aparat. Tabliczka informowała, że mieszkają tu Andrenowie. Zrobił kilka zdjęd, zmienił przesłonę iczas ekspozycji, szukałróżnych kątów dla nowych ujęd. W dalszym ciągu jest zbytszaro, pomyślał. Pewnie zdjęcia wyjdątrochę nieostre. Chociaż nigdy nie wiadomo. Fotografowi zdarza się odkrywadnieoczekiwane tajemnice. Karsten Hóglin często pracował, zdając się wyłącznie naintuicję. Nie natyle jednak, żeby nie skontrolowad pomiaru światła, gdy tego potrzebował. Czasem udawało mu się osiągnąd zaskakujące rezultaty, kiedy niezbytdokładnieokreślał czas ekspozycji. Improwizacja byłaczęścią pracy. Kiedyś w Oskarshamn, na przystani, stał statek z postawionymi żaglami. Był ładny dzieo, słooce świeciło ostro. Karstenjuż miał zrobid zdjęcie, kiedy nagle przyszło mu go głowy,żeby chuchnąd na obiektyw. Gdy wywołał zdjęcie, zmgływyłaniał się statek widmo. Dostał za nie ważną nagrodę fotograficzną. Nigdy nie zapomniał tej mgły. Furtka stawiała opór. Musiał użyd siły, żebyją otworzyd. W świeżym śniegu nie byłożadnych śladów. Wciąż żadnego dźwięku, nie zwęszył mnie nawetżaden pies, pomyślał. Zupełnie tak, jak gdybywszyscy naraz wyjechali.

To nie jestwieś,to Latający Holender. Wszedł po schodkachi zastukał w drzwi, odczekał chwilęi ponownie zapukał. Żadnego psa, żadnego miauczącegokota,nic. Ogarnąłgo niepokój. Coś tu było zdecydowanienie tak jak trzeba. Zapukał jeszcze raz, mocniej i dłużej. Potem poruszył klamką. Zamknięte. Starzy ludzie są strachliwi,pomyślał. Zamykają się w domach, boją się, że wszystko to,o czymczytają wgazetach, przydarzy się właśnie im. Załomotałw drzwi, ale nikt nie zareagował. W koocuuznał, żedom musi byd pusty. 13.

Wyszedł przez furtkę i udał się do sąsiedniego budynku. Zaczynało sięrozjaśniad. Dom był żółty. W oknach kruszyłsię kit, wewnątrzmusiały byd przeciągi. Zanim zapukał, poruszył klamką. Tu też zamknięte. Zapukał mocno i od razuzaczął łomotad. Tu też chyba nikogo nie było w domu. Ponownie poczuł chęd, bydad sobie z tym wszystkimspokój. Jeśli teraz wsiądziew samochód, będziew domu,w Pitea, wczesnym popołudniem. Ucieszyłoby to jego żonęMagdę. Jej zdaniem był już za stary napodróże,pomimo żemiał dopiero sześddziesiąt trzy lata. Czuł jednakniewyraźneobjawy zbliżającego się ataku choroby wieocowej. Lekarzzalecił mu zastanowidsię nad tym, co je, i jak najwięcej się ruszad. Nie pojechał jednak do domu. Zamiast tego przeszedł natył budynku i poruszył klamką u drzwi, które zdawały sięprowadzid do pralni za kuchnią. Równieżte były zamknięte. Podszedł do najbliższego okna, stanąłnapalcach izajrzałdośrodka. Przez szparę między firankamizobaczył wnętrzepokoju, w którym stał telewizor. Przeszedł dodrugiego okna. Zobaczył ten sam pokój, z tej strony też widad było telewizor. "Jezus twoimnajlepszym przyjacielem"- obwieszczał wiszący na ścianie kilim. Już miał podejśd do kolejnego okna, gdynagle cośprzykułojego uwagę.

Coś, co leżało na podłodze. W pierwszej chwilipomyślał, żeto kłębek włóczki. Późniejzdał sobie sprawę, że towełniana skarpeta, skarpeta nałożona na stopę. Cofnął się o krok. Serce mu łomotało. Czydobrze widział? Czy to naprawdę była stopa? Znów podszedłdookna,ale z tego miejsca nie mógł zajrzed w głąb pokoju. Wrócił więc do poprzedniego. Terazbył już pewien. To byłastopa. Nieruchoma stopa. Nie umiał stwierdzid, czy należałado mężczyzny,czy kobiety. Bydmoże człowiek ten siedziałna krześle. Równie dobrze mógł jednak leżed. 14 Zapukał w szybę na tyle mocno, na ile wystarczyło mu odwagi. Żadnej reakcji. Wyjął telefon komórkowy i wystukałnumer alarmowy. Zasięg był tak kiepski,żenie udało mu siępołączyd. Pobiegł dotrzeciego domu i załomotał w drzwi. Również tu nikt mu nie otworzył. Zadał sobie pytanie, czyprzypadkiem nie znalazł się w miejscu jak ze złego snu. Obok drzwi leżała metalowa wycieraczka. Wetknął ją podfutrynę na wysokości zamka i wyłamał drzwi.

Myślał wyłącznie o tym, by znaleźdtelefon. Kiedy wbiegł do domu,poniewczasie przyszło mu do głowy, że i tu natknie się naten sam widok. Widokmartwego człowieka. Na podłodzew kuchni leżała stara kobieta. Jej głowa była prawie całkiem oddzielona od szyi. Obok leżał rozrąbany na dwie części pies. Karsten Hóglin krzyknął i odwrócił się, żeby jak najszybciej wybiec z domu. Z przedpokojudostrzegłjeszczemężczyznęleżącego na podłodze w salonie, między stołema czerwonąkanapą przykrytą białą narzutą. Starzec był nagi. Miał całe plecy we krwi. Karsten Hóglin wybiegł z domu i rzucił się do ucieczki. Zgubił po drodze aparat,ale animyślał się zatrzymad. Narastałw nim strach, że coś, czego nie mógł dostrzec, dopadniego i rąbnie wplecy. Zawrócił samochód i odjechał. Dopiero znalazłszysię na głównej drodze,zatrzymał sięi roztrzęsionymi dłoomi wystukałnumer alarmowy. W momencie gdy przyłożył słuchawkę do ucha, poczuł ostry bólw klatcepiersiowej. Zupełnie jak gdyby ktoś mimo wszystkozdążyłgo dopaśd i wbił mu nóż w ciało. W słuchawce rozległsię głos. Karsten Hóglin nie mógłjednak odpowiedzied. Ból byłtak silny, że nie mógłwydobydz krtani nic poza rzężeniem. - Nic nie słyszę -powiedział kobiecy głos. 15.

Spróbował jeszcze raz. Znów tylko rzężenie. Umierał. - Proszę mówid głośniej! - powiedziałakobieta - Nie rozumiem, o co chodzi. Z najwyższym wysiłkiem udało mu się wyrzucid z siebie kilka słów. - Umieram - wysapał. - Dobry Boże, umieram. Pomóż mi. - Gdzie pan jest? Kobietanie usłyszała odpowiedzi. Karsten Hóglin byłjuż w drodze ku wielkiej ciemności. W rozpaczliwejpróbieuwolnieniasięod potwornego bólu, jak tonący, który napróżno próbuje wydostad się na powierzchnię, nacisnął pedałgazu. Samochód ruszył i zjechał na przeciwny pas ruchu. Niewielkaciężarówka, jadąca wkierunku Hudiksvall, wiozącameble biurowe,nie zdążyła zahamowad. Kierowca wysiadłz ciężarówki, żeby sprawdzid, cosię stało sięz mężczyzną 'w rozbitym samochodzie. Leżał nakierownicy. Kierowca pochodził z Bośni i słabo mówił po szwedzku. - Co z panem? - zapytał. - Wioska - wydyszał Karsten Hóglin. - Hesjóvallen. Nie powiedział nic więcej.

Kiedy policjai karetka pogotowia dotarły na miejsce, Karsten Hóglin już nieżył. Zmarł na rozległy zawał. Napoczątku nie było wiadomo, co właściwiesięstało. Niktnie mógł pojąd, co spowodowało nagły atak serca u mężczyzny za kierownicą granatowego volvo. Dopierogdy KarstenaHóglina zabrałopogotowie, a lawetawyciągała ciężarówkęz meblami, jedenz policjantów zadał sobie trud wysłuchaniatego, co próbował powiedzied bośniacki kierowca. Policjantnazywał się Erik Hudden i nie lubiłnapróżno rozmawiadz ludźmi mówiącymi słabo po szwedzku. Zupełnie jakbyz powodu ubogiego zasobusłów ich opowieśd traciłana 16 wartości. Zaczął oczywiście od sprawdzenia, czy kierowcanie prowadził po pijanemu. Był trzeźwy, alkomatwskazywałzielony kolor, a prawo jazdy wydawało się w porządku. - Próbował coś powiedzied - zaczął kierowca. -Co? - zapytałErik Huddenz niechęcią. - Coś o Hero. Możetojakieś miejsce? Erik Hudden, który pochodził z tych okolic, niecierpliwiepokręcił głową. - Nie ma tu żadnego Hero. -Możeźleusłyszałem? Może to było coś z "s"? Mogło tobyd Hersjó. - Hesjóvallen? Kierowca przytaknął. - Tak powiedział. - Comiał na myśli?

- Nie wiem. Umarł. Erik Hudden schował swój notatnik. Niezapisałtego, copowiedział kierowca. Kiedy po półgodzinie lawety odjechałyz roztrzaskanymi pojazdami,a inny radiowóz zabrałbośniackiego kierowcę na dalsze przesłuchanie na posterunek, ErikHudden wsiadł do swojego samochodu, żeby pojechad z powrotem do Hudiksvall. Był zkolegą, Leifem Ytterstrómem. Ytterstróm prowadził. - Przejedźprzez Hesjóvallen - powiedział nagle ErikHudden. -Po co? Było jakieś wezwanie? - Chcę tylkocoś sprawdzid. Erik Hudden byłstarszy. Znany był jako człowiek małomówny i uparty. Leif Ytterstróm skręciłw drogę doSórforsa. Kiedydotarli do Hesjóvallen, Erik Hudden poprosił go, żebypowoli przejechał przez wieś. Wciąż jeszcze nie wytłumaczyłkoledze, dlaczego musieli zboczyd z drogi. 17.

- Wygląda odludnie - powiedział LeifYtterstróm, kiedypowoli mijali dom za domem. -Zawród -nakazał Erik Hudden. - Tak samo powoli. Pochwili poprosił Leifa Ytterstróma, żeby się zatrzymał. Cośprzykuło jegouwagę. Coś, co leżało w śniegu obok jednegoz domów. Wysiadłz samochodu i podszedł bliżej. Nagle zatrzymał się z gwałtownym wzdrygnięciem i wyciągnąłbroo. LeifYtterstróm wypadł z samochodui też sięgnął pobroo. - Co to jest? ErikHudden nieodpowiedział. Ostrożnieszedł naprzód. Po chwili zatrzymał się i pochylił, jakby dopadł go ból w piersi. Gdy wrócił do samochodu,był blady jak papier. - Tam leży martwy człowiek -powiedział. - Zarąbany naśmierd. Czegoś brakuje. - Co masz na myśli? "- Nie majednej nogi. Obydwaj stali bez słowa. Patrzyli na siebie. Po chwili ErikHudden wsiadł do samochodu i poprosił przez radio opołączenie z Vivi Sundberg. Wiedział,że ma tego dnia dyżur. Odpowiedziała natychmiast.

- Tu Erik. Jestem w Hesjóvallen. Wyczuł,żeVivi Sundberg się zastanawia. W tych okolicach byłomnóstwo miejsc, których nazwy były do siebiepodobne. - Na południe od Sórforsa? -Raczej na zachód. Ale mogę się mylid. - Cosię stało? -Nie wiem. Aleleży tu w śniegu martwy mężczyznabezjednej nogi. - Powtórz jeszcze raz. -Martwy mężczyzna. W śniegu. Wygląda, jakby ktoś zarąbał go na śmierd. Brakuje mu jednej nogi. 18 Obydwojedobrze sięznali. Vivi Sundbergwiedziała,że ErikHudden nigdy nie przesadzał,jakkolwiek mogłozabrzmied to, co powiedział. - Przyjeżdżamy - powiedziała. -Zadzwoo do techników w Gavle. - Kogo masztam ze sobą? -Ytterstróma. Zastanowiła się przez chwilę. - Czy istnieje jakieśrozsądne wytłumaczenietego, co siętam stało? -Nigdy w życiunie widziałem niczego podobnego.

Wiedział, że ViviSundberg zrozumie. Jako policjant widział już takie rzeczy, że niebyłby w stanie wyznaczyd granicykoszmarui przemocy, z jakimi był zmuszony się stykad. Minęło trzydzieści piędminut, nimusłyszeli syreny. Erik Hudden próbował namówid Ytterstróma, żeby wspólnieporozmawiali z mieszkaocami najbliżej położonegodomu. Ytterstrómnie zgodził się, dopóki nie dostanąwsparcia. Ponieważ ErikHudden nie chciał wchodzid do domusam, pozostali przysamochodzie. Czekali w milczeniu. Vivi Sundberg wysiadła zpierwszego samochodu, któryprzyjechał na miejsce. Była mocno zbudowaną pięddziesięcioparolatką. Ci, którzyją znali, wiedzieli, że pomimoswojego masywnego ciałajest sprawna i wytrzymała. Zaledwie kilka miesięcy wcześniejudało jej się dogonid dwóchdwudziestoparoletnich włamywaczy. Śmiali się z niej, kiedyzaczęli uciekad. Przestali się śmiad po kilkusetmetrach, gdyzłapała obydwu. Vivi Sundberg miała rude włosy. Razna kwartał odświeżała ich czerwony kolor w salonie fryzjerskim swojej córki. Urodziła się wgospodarstwie pod Harmanger, gdzieopiekowała się rodzicami,aż się zestarzeli i umarli. Dopie19.

ro wtedy zaczęła się uczyd i po kilku latach złożyła podaniedo szkoły policyjnej, do której, ku jej zdziwieniu, zostałaprzyjęta. Nikt właściwie nie umiał wytłumaczyd, jak mimotuszyudało jej się do niej dostad. Niktjednak o to nie pytał, a ona samateż nic nie mówiła. Gdy któryśz jejkolegów napomykałcoś o odchudzaniu, odburkiwała zirytacją. Vivi Sundberg ostrożnie używała cukru, miała jednakduży apetyt. Dwa razy byłazamężna. Jejpierwszym mężembył robotnik z Iggesund. To z nim miała córkę Elin. Zginąłw wypadku przypracy. Kilka lat później ponownie wyszłaza mąż, za hydraulika z Hudiksvall. Ich małżeostwo trwałoniecałe dwa miesiące. Mążzabił się zimą na śliskiej drodzemiędzy Delsbo i Bjuraker. Po tym nie zdecydowała się jużna kolejne małżeostwo. Wśród jej kolegów krążyła jednakplotka, że ma przyjaciela na jednej z greckich wysp. Wyjeżdżała tam dwa razy wroku na wakacje. Nikt nie był pewien,czyplotkisą prawdziwe. Vivi Sundbergbyła dobrą policjantką. Miała w sobieupór i umiejętnośd analizowania nawet najdrobniejszychśladów, czasem jedynych,jakich mogli się uchwycid podczasśledztwa. Przeczesała dłoniąwłosy, patrzącna stojącego przed niąErika Huddena. - Pokażesz mi? Podeszli do ciała. Vivi Sundberg przykucnęła, jej twarzwykrzywił grymas. - Czylekarz już przyjechał?

-Powiedziała, że już jedzie. - Powiedziała? -Hugo ma zastępczynię. Mająmu usunąd guz. Vivi Sundberg straciła na moment zainteresowanie leżącymi wśniegu zakrwawionymi zwłokami. 20 - Jest chory? -Ma raka. Nie wiedziałaś? - Nie, gdzie? -To rak żołądka, ale nie ma przerzutów. Hugo ma terazzastępczynię z Uppsali. Nazywa się Valentina Miir. O iledobrze wymawiam. -I ona tu jedzie? Erik Hudden krzyknął do Ytterstróma, który stał przyjednym z samochodów i pił kawę. Ytterstrómpotwierdził,że lekarz sądowy zaraz dotrze na miejsce. Vivi Sundberg zaczęła badad zwłoki. Za każdym razem, gdystała nad człowiekiem, który został zabity, nachodziła ją tasama beznadziejnamyśl. Nie mogłaożywid zmarłego. W najlepszym wypadku mogła jedynie wyjaśnid przyczynę zbrodnii posład mordercę do więziennej celi lub za zamknięte drzwioddziału dla psychicznie chorych. - Zrobił to ktoś, ktowpadł w szał. Dużym nożem. Lubbagnetem. Może mieczem.

Widzę co najmniej dziesięd różnychran ciętych, najprawdopodobniej prawie wszystkie byłyśmiertelne. Ale tegoz nogą nie rozumiem. Czywiemy,kim był ten mężczyzna? - Jeszcze nie. Wygląda na to, że wszystkie domy są puste. Vivi Sundberg wstała i uważnie rozejrzała się po wsi. Poczuła się tak, jakby domy wyczekująco odpowiadały na jej spojrzenia. - Pukałeś? -Chciałem z tym zaczekad. Ten, ktotozrobił, może wciąż tu byd. - Dobrze zrobiłeś. Skinieniem dłoni przywołała Ytterstróma,który rzucił papierowy kubek w śnieg. 21.

- Wchodzimy - powiedziała. - Muszą tubyd jacyś ludzie. Tonie jest opuszczona wieś. ;"' - Nikt sięnie pokazał. '! w Vivi Sundbergponownie przyjrzała się domom, zaśnieżonym ogrodom, drodze. Wyjęła broo i ruszyła w stronęnajbliższegobudynku. Pozostali szli za nią. Zegar wskazywałkilka minut po jedenastej. To, cosię wydarzyło potem, miało się stad częścią historii szwedzkiego sądownictwa. Odkrycie, którego dokonałotrojepolicjantów, nie miało sobie równych wdotychczasowej historii szwedzkiej kryminalistyki. Przechodzili oddomu do domu z wyciągniętą bronią. Wszędzie znajdowalimartwychludzi. Leżały tam psy i koty zarąbane na śmierd,nawet papugaz odciętą głową. Znaleźli dziewiętnaście ciał; wszyscy byli starzy, poza chłopcemw wieku okołodwunastulat. Niektórzy zostali zabiciwe śnie, włóżkach, inni leżelina podłodze, siedzieli na krzesłach, przy stołach. Jedna staruszka zginęła z grzebieniem w dłoni, jeden mężczyzna przypiecu kuchennym, z przewróconą obok kawiarką i wylanąkawą. W jednym z domów znaleźlidwa splecione ze sobąciała. Wszyscy padli ofiarą tej samej szaleoczej przemocy. Wyglądało to tak, jakby przez domy tych starych ludzi, którzy właśnie mieli wstawad z łóżek, przeszedł krwawy orkan. Ponieważ starzy mieszkaocy wsi zazwyczaj wstająwcześnie,Vivi Sundbergprzyjęła, że zabójstw musiano