Dla Kevina Michaela Maxwella.
Miałeś rację, Max.
Rzeczywiście w życiu chodzi tylko o miłość.
Grudzień 1803 roku
Kiedy „Wąż Morski" płynął przez mgłę w stronę lądu, Michael Severson
stał oparty o reling statku, urzeczony pierwszym od ponad dziesięciu lat
widokiem ojczystej ziemi.
Anglia.
Nie spodziewał się takiego przypływu emocji ani tęsknoty za tym, co
utracił.
Kiedy odpływali z Kanady, liście z drzew już opadły, a trawa była
zupełnie brązowa. A tutaj, chociaż była już późna jesień, a i cel podróży bardziej
na północ, Anglia witała go soczystą zielenią. W porównaniu z ponurymi
dniami spędzonymi na morzu, widok ogrodów i trawiastych pagórków, które
wyłaniały się zza skał otaczających wąską cieśninę, nadawał jego powrotowi do
domu charakter ponownego wkraczania do świata, o którym niemal już
zapomniał.
- Więc to ma być cywilizacja? - zapytał sceptycznie Alex Haddon, jego
partnera w interesach.
Michael odwrócił się do niego.
- Niektórzy twierdzą nawet, że to centrum wszechświata.
Żaden z mężczyzn nie miał kapelusza, więc ich długie do ramion włosy
były wilgotne i słone. Michael zamierzał obciąć swoje, kiedy dotrą już do
Londynu. Wątpił natomiast w to, że Alex, pół-Indianin, pozwoliłby
komukolwiek dotknąć swoich włosów. I tak wielkim ustępstwem z jego strony
była rezygnacja ze spodni i kaftana ze skóry jelenia na rzecz stroju z bawełny i
wolny.
Michael nie miał takich rozterek. Jedną z pierwszych czynności po
powrocie do Londynu będzie umówienie się na przymiarkę u krawca. Uważał,
że społeczeństwo ocenia człowieka po kroju jego płaszcza.
Jak na ironię, to właśnie Michael bardziej przypominał Idianina niż jego
przyjaciel. Po ojcu Alex odziedziczył szare oczy i lekko falowane włosy,
natomiast Michael miał brązowe oczy i zupełnie proste włosy.
Alex oparł się na relingu, spoglądając na zbliżający się brzeg lak, jakby
życzył sobie, żeby ten nie istniał.
- Popełniasz błąd.
- Wracając? - zapytał Michael. - Przygotowywałem się na tę chwilę od
dnia, kiedy wygnali mnie z kraju.
- A dlaczego sądzisz, że teraz czekają na ciebie z szeroko otwartymi
ramionami?
- Jest ktoś, kto na pewno się nie ucieszy. Zabójca Aletty nie będzie
szczęśliwy na mój widok. Ale nadszedł już czas. Człowiek, przez którego
zginęła, a ja omal nie zostałem powieszony, teraz za wszystko zapłaci.
Tylko w ten sposób Michael mógł zaprowadzić spokój w swoim życiu.
Śmierć Aletty prześladowała go. Może i jej nie zamordował, ale niefortunnie
napatoczył się pijany, kiedy ktoś inny to zrobił.
Widywał się z Alettą, ponieważ był jej kochankiem, tak jak wielu innych.
Jako królowa londyńskiej sceny, Aletta była bardzo znana i korzystała ze swojej
popularności. Michael był drugim synem rozrzutnego hrabiego i miał zupełnie
puste kieszenie, ale za to był przystojny i pełen uroku.
- Wiem, że to ciąży na twojej duszy… - powiedział Alex. Zawiesił głos,
jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Mów dalej.
- Co będzie, jeśli nie znajdziesz odpowiedzi?
Taka myśl wydawała się Michaelowi nieprawdopodobna.
- Znajdę.
- Skąd ta pewność? Minęło już dziesięć lat. Kto będzie się przejmował
martwą tancerką?
Człowiek, który ją zabił. Ten ktoś czekał na powrót Michaela. Nikt nie
może zamordować niewinnej istoty i nie spodziewać się rozliczenia za ten czyn.
- Ostatniej nocy znowu śniła mi się śmierć Aletty - powiedział Michael.
Po raz pierwszy miał ten sen dwa miesiące temu i podejrzewał, że to odpowiedź
na jego decyzję o powrocie do kraju.
- Czy tym razem widziałeś twarz tamtego mężczyzny? - zapytał Alex.
- Nie. Nadal jest w cieniu.
- Ale znasz go?
- Tak - odparł Michael i po chwili dodał: - Gdybym tylko mógł go lepiej
zobaczyć.
- Twoje sny do ciebie przemawiają. Dowiesz się wszystkiego w
odpowiednim czasie. Po prostu musisz jeszcze trochę poczekać.
- Już dość długo czekałem - powiedział Michael. - Obstawiam Elswicka.
Tylko on jeden chciał mnie zniszczyć.
- Ponieważ jego syn zamierzał poślubić tamtą tancerkę? - zapytał Alex,
wyraźnie powątpiewając.
- Ponieważ obawiał się, że to jego syn ją zabił, więc chciał mnie obarczyć
winą za jej śmierć - odparł Michael.
- Myślisz, że jego syn ją zabił?
Michael skinął głową.
- Tak.
Zastanawiał się nad tym dość długo. To było jedyne rozwiązanie, które
miało jakiś sens. Henry był synem Elswicka i jego dziedzicem. Dlaczego inaczej
wpływowy markiz Elswick miałby prowadzić tak zaangażowaną kampanię
przeciwko Michaelowi, żeby to właśnie jego oskarżono o morderstwo?
Wykorzystał wszystkie swoje wpływy, łącznie z wydrukowaniem ulotek i
rozprowadzeniem ich wśród mas, żeby wszystkim oznajmić winę Michaela.
Jedyna rzecz, jaka ocaliła głowę Michaela, to uczciwość sędziego, który zażądał
jednoznacznych dowodów. Nawet jego własna rodzina nie wspierała go w tych
ciężkich chwilach.
- Mężczyźni mordują z zazdrości - powiedział Alex, wzruszając
ramionami. Znał całą historię, bo Michael opowiadał mu ją wiele razy.
- Pragnienie cudzej własności to zwykle jedyny powód, dla którego
mężczyźni są gotowi zabić - potwierdził Michael. - Henry chciał posiąść Alettę i
zabił ją, kiedy zastał mnie w jej mieszkaniu.
Alex pokręcił głową.
- Mylisz się. Mężczyźni zabijają także z zemsty. Pamiętaj o tym, Michael,
i zaklinam cię, nie zrób czegoś głupiego.
Michael spojrzał kątem oka na przyjaciela.
- Czy to dlatego nalegałeś, żeby tu ze mną przyjechać? - zapytał
wyzywająco.
- To jeden z powodów - przytaknął Alex niespeszony.
- A pozostałe powody?
- Może pomyślałem sobie, że najwyższy już czas zobaczyć drugą stronę
świata?
- A może pomyślałeś o odnalezieniu swojego ojca? - zapytał ostrożnie
Michael.
Ojciec Alexa był brytyjskim generałem, który zdradził swój kraj na rzecz
Francji. Alex cenił sobie honor ponad wszystko, więc zdradziecki występek ojca
i jego późniejsza dezercja skłoniły go do powrotu do plemienia matki - Indian
Shawne. Kiedy tam wrócił, poznał Michaela, który był ich więźniem.
Od tamtego dnia, prawie dziewięć lat temu, stali się bliskimi przyjaciółmi
oraz partnerami w interesach. Każdy z nich miał swój własny cel w osiągnięciu
bogactwa: Alex chciał udowodnić sobie, że jest bardziej honorowy od ojca, a
Michael pragnął zdobyć środki, które pozwoliłyby mu odzyskać dobre imię.
Alex przez chwilę przyglądał się twarzy przyjaciela.
- Jeśli moje drogi przetną się z jego drogami, to będziemy musieli
porozmawiać - przyznał.
- Jeśli Elswick stanie na mojej drodze, to nie skończy się na rozmowie -
przyrzekł Michael.
Odwrócił się z powrotem w stronę zbliżającego się lądu. Elswick wkrótce
się dowie, że Michael nie jest już tym samym wystraszonym żółtodziobem,
który kiedyś uciekł z kraju. Teraz wraca jako równy przeciwnik i nie zawaha się
zmierzyć z najbardziej wpływowym człowiekiem w Anglii.
Rozdział 1
Marzec 1804 roku
Łóżko panny Lillian Wardley było puste. Isabel Halloran, jej
guwernantka, zareagowała na ten widok mieszaniną frustracji i paniki. Lillian
miała reputację dość rozwiązłej dziewczyny. Poskromienie jej burzliwego
temperamentu należało do obowiązków Isabel, od kiedy została zatrudniona w
tym domu trzy miesiące wcześniej.
Isabel nie potrzebowała teraz sprzeczki z Lillian. Miała swoje własne
demony, z którymi musiała się uporać, a właściwie jednego - lorda Riggsa.
Kiedyś wydawało jej się, że kocha Richarda, do czasu, gdy ten nie spróbował
posiąść jej siłą. Był teraz gościem pod tym samym dachem, a ona starała się jak
mogła, żeby go unikać. Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, że i ona tu jest.
Ból jego zdrady był dla niej nadal zbyt świeży. Isabel nie miała ochoty wyruszać
na wędrówkę po korytarzach w poszukiwaniu nieposłusznej podopiecznej.
Powinna się była domyślić, że Lillian coś szykuje. Siedemnastolatka była
dziś zbyt spokojna i układna, a do tego za wcześnie, jak na siebie, udała się na
spoczynek. Bezdyskusyjne posłuszeństwo zupełnie nie leżało w jej charakterze i
na tyle zaniepokoiło Isabel, że zdecydowała się wstać z łóżka, zarzucić na
koszulę nocną brązową dzienną suknię i pójść zajrzeć do Lillian. Było już pół
godziny po północy i Isabel przeczuwała, gdzie może znaleźć Lillian.
Osłaniając dłonią płomień świecy, ruszyła korytarzem w stronę pokoju
niani i zapukała do jej drzwi. Musiała zapukać jeszcze kilka razy, żeby wyrwać
starszą kobietę ze snu.
Drzwi wreszcie się otworzyły.
- Panno Halloran, czy coś się stało z dziećmi? - zapytała zachrypniętym
głosem niania, mrużąc oczy przed światłem świecy. Opiekowała się trójką
młodszych dzieci pana Wardleya i jego drugiej żony, dorodnej dziewczyny z
tawerny, która miała ambicje, by dorównać swojemu mężowi.
- Lillian zniknęła.
- Zniknęła? - powtórzyła niania nieprzytomnie.
- Nie ma jej w łóżku. Potrzebuję pani pomocy w odnalezieniu jej.
Niania natychmiast się ocknęła.
- O mój Boże! - Otworzyła szerzej drzwi i sięgnęła po szlafrok wiszący
obok na gwoździu. - Ostatnio, jak to zrobiła, znaleźliśmy ją z parobkiem
stajennym. To było, jeszcze zanim się tu pojawiłaś, moja droga. Ale wiem, że o
tym słyszałaś.
- A już myślałam, że poczyniłam z nią jakieś postępy…
- Ja też tak myślałam. - Niania wsunęła ręce w rękawy szlafroka, ale
zapomniała ściągnąć z głowy czepka nocnego. - Pan wtedy wysłał tego chłopaka
do Australii. - Isabel słyszała już tę historię, ale niania nigdy nie odmawiała
sobie sposobności opowiedzenia jej po raz kolejny. - Błagał o litość, ale pan nie
chciał go w ogóle słuchać. Ci, co mają pieniądze, ustanawiają zasady. Tak
zawsze mawiała moja matka. Módlmy się, żeby panna Lillian nie wpędziła w
tarapaty następnego parobka.
- Nie. Wydaje mi się, że ona mierzy wyżej. - Isabel ruszyła w stronę
schodów w końcu korytarza. Poluzował jej się warkocz, który zaplotła na noc,
ale nie miała teraz czasu na jego poprawianie.
Niania poruszała się z zaskakującą prędkością i po chwili złapała Isabel
pod rękę.
- Jeden z gości? Czemu przyjaciele pana to sami rozpustnicy i łajdaki,
nawet, jeśli mają tytuły przed nazwiskiem? Te typki gotowe są uwieść młodą
dziewczynę, a potem ją porzucić i wtedy pan nie mógłby nic z tym zrobić.
- Wiem - odparła Isabel. Nie mogła ręczyć za wszystkich gości pana
Wardleya, ale Richard z pewnością odpowiadał temu opisowi.
- Możemy stracić nasze posady.
- Tak. - Isabel ulżyło, że niania pojmowała powagę sytuacji.
- Lepiej się pospieszmy - powiedziała starsza kobieta. Chwyciła ogarek
stojący na stole i zapaliła go od świecy, którą trzymała Isabel. Obie kobiety
pomknęły do schodów. - Najlepiej by było, gdyby pan wydał pannę Lillian jak
najszybciej za mąż. Owszem, jest młoda, ale jeszcze trochę, a napyta sobie
biedy tym swoim temperamentem.
Ich pracodawcą był Thomas Wardley, kupiec, który zbił fortunę na
dostarczaniu wełny dla armii i któremu spodobała się myśl wkupienia się w ten
sposób w wyższe sfery. Był zachwycony tym i podkreślał na każdym kroku, że
jest częścią "nowego ładu społecznego", w którym to człowiek nie potrzebuje
tytułów, żeby zostać zaakceptowanym. Lecz jego służba wiedziała, że ponad
wszystko pragnął jednego: żeby nawet za jego plecami mówili o nim "sir
Thomas".
A Isabel wiedziała, że się mylił co do nowego ładu społecznego. Przepaść
pomiędzy arystokracją a wszystkimi pozostałymi ludźmi była szersza i głębsza
niż ocean. Richard ją tego nauczył, podobnie jak tego, że tytuł szlachecki nie
robi z mężczyzny dżentelmena. Pięciu utytułowanych dżentelmenów,
goszczących tu w tym tygodniu, przybyło na polowanie, chociaż dotychczas
żaden z nich nie wybrał się do lasu. Zamiast tego cały parter pachniał porto i
brandy, a niania i Isabel starały się jak mogły, żeby uchronić dzieci przed złym
wpływem, jaki mogła mieć na nie ta sytuacja.
Dwie kobiety zeszły na piętro, na którym znajdowały się sypialnie gości.
Świece zatknięte w kinkietach rozświetlały cały korytarz. Pan Wardley mógł
być skąpy dla swojej służby, ale dla gości nie szczędził zbytków.
Isabel zatrzymała się. Lokaj, który zwykle siedział na krześle u szczytu
schodów prowadzących na parter, zniknął gdzieś ze swojego posterunku. To
wzbudziło w niej podejrzenia.
Ciszę na korytarzu przerwał gwałtowny wybuch śmiechu, który dobiegał
z jadalni, gdzie panowie najczęściej grali w karty.
- Zabawiają się dziś wyjątkowo hałaśliwie - mruknęła niania.
- Nie rozumiem, dlaczego pani Wardley to toleruje - stwierdziła Isabel.
- Pani domu zwykle uczestniczy w tych posiadówkach.
Isabel zmarszczyła brwi, ale przestraszyła się, że może już za dużo
powiedziała. Guwernantka poruszała się po grząskim gruncie. Z jednej strony
była służącą, ale jednocześnie miała nieco wyższy status od reszty służby. W tej
sytuacji nie pomagało to, że Isabel nie należała do uległych. Duma była jej
największym grzechem i nie znosiła, kiedy jej pracodawcy zachowywali się tak,
jakby Isabel była niewidzialna.
- Nie sądzisz chyba, moja droga, że panna Lillian jest z nimi tam, na dole?
- zapytała niania zatroskanym głosem.
- Nie. - Isabel przyglądała się drzwiom wzdłuż korytarza. - Który pokój
należy do pana Seversona?
Wspomnienie tego nazwiska sprawiło, że niania z przerażeniem głośno
wciągnęła powietrze.
- Nie mówisz chyba poważnie?!
- Od czasu jak przyjechał tu dziś rano, Lillian nie potrafiła mówić o nikim
innym.
- Wszystkie pokojówki też tylko o nim rozprawiają. Zeszłam na dół do
kuchni, po tym jak położyłam dzieci do łóżek, i nawet kucharka rzewnie
wzdychała, opowiadając o jego wyglądzie. Widziałaś go?
- Nie. I panna Lillian też nie powinna była go widzieć. Matka zabrała ją
na dół, żeby przedstawić gościom. Nie wiem, co takiego sobie myślała pani
Wardley, przedstawiając córkę któremukolwiek z tych mężczyzn? - A już w
szczególności Richardowi, pomyślała Isabel.
- Chodzą plotki, że jest bardzo bogaty.
- Kto? - zapytała Isabel, której myśli ciągle zaprzątał Richard. Mimo
swojego tytułu, Richard był zagorzałym hazardzistą, który nie miał ani grosza
przy duszy.
- Pan Severson - odparła niania.
To nawet gorzej, pomyślała.
- Nie obchodzi mnie, ile ten człowiek ma pieniędzy. Był oskarżony o
morderstwo - oznajmiła stanowczo Isabel.
Niania otworzyła usta ze zdziwienia. Po raz pierwszy od czasu, kiedy
Isabel ją poznała, starszej kobiecie odjęło mowę.
- To wydarzyło się wiele lat temu - wyjaśniła Isabel. - Zabił kobietę w
przypływie zazdrości. Sędzia uznał, że nie było wystarczających dowodów,
żeby go skazać.
- Skąd to wiesz?
- Po prostu wiem - powiedziała Isabel, wzruszając ramionami i zdała
sobie sprawę z tego, że była tak bardzo zakłopotana obecnością Richarda w
rezydencji Wardleyów, że prawie wcale nie poświęciła uwagi mężczyźnie,
którym się kiedyś bardzo interesowała.
Isabel wiedziała o procesie, który wytoczono Seversonowi, ponieważ
miała swój własny sekret - była nieślubną córką markiza Elswicka, którą to
informację skrzętnie skrywała. Była owocem romansu markiza z jej matką,
szaleńczo w nim zakochaną. Uczucie to niestety nie było odwzajemnione. Isabel
wątpiła w to, żeby markiz w ogóle zdawał sobie sprawę z istnienia córki.
Za to Isabel wyrastała w pełnej świadomości swojego pochodzenia. Od
chwili, kiedy nauczyła się czytać, zbierała wszystkie gazety londyńskie,
szukając w nich wzmianek na temat Elswicka.
Szczęście uśmiechnęło się do niej, kiedy stało się głośno o procesie
Seversona, oskarżonego o morderstwo pewnej aktorki. W trakcie rozprawy
Severson oskarżył jej przyrodniego brata, Henry'ego, lorda Taintera, o
popełnienie tej zbrodni. Wywołało to wielką sensację. Zamordowana aktorka
była popularna w Londynie, że nawet w tak małych parafiach jak ta, z której
pochodziła Isabel, ludzie pragnęli znać wszystkie szczegóły afery. To
zainspirowało Isabel, żeby napisać do markiza list, w którym wyraziła
przekonanie, że nikt z ich rodziny nie mógłby popełnić tak okrutnego czynu.
Nigdy nie dostała odpowiedzi.
A teraz zabójca Severson gościł w tym samym domu, w którym i ona
mieszkała, a Isabel była bardziej przejęta unikaniem Richarda.
Życie czasem dziwnie się plecie.
- To jest najlepsza sypialnia, tak? - Isabel skinęła na drzwi w końcu
korytarza.
- Największa - przyznała niania.
Usłyszały kolejny wybuch męskiego śmiechu, a potem odgłos tłuczonego
szkła. Isabel wzięła głęboki wdech.
- Zaczniemy stąd. Proszę stać na straży, kiedy ja będę rozmawiać z jego
służącym.
- On nie ma służącego - powiedziała niania i dodała: - Tak mówiły
pokojówki. Jako jedyny nie przywiózł ze sobą żadnego służącego.
Isabel skinęła głową zadowolona. Czasami plotki były przydatne.
Podeszła do drzwi, położyła dłoń na klamce i wzięła kolejny wdech, żeby dodać
sobie odwagi. Kto wie, co zobaczy po drugiej stronie tych drzwi? Natychmiast
przypomniał jej się Richard i jego próby schwytania jej i wzięcia siłą…
Odsunęła od siebie wstyd i otworzyła drzwi.
W sypialni panowała ciemność. Nie było nawet żaru w kominku. Isabel
uniosła do góry świecę, a jej blask oświetlił ogromne łoże z baldachimem,
przykryte błękitnym jedwabiem, które było dominującym elementem w całym
pomieszczeniu. Na środku łóżka leżała Lillian, patrząc na Isabel wyzywająco.
Isabel poczuła wielką ulgę, kiedy stwierdziła, że pana Seversona nie ma nigdzie
w zasięgu wzroku.
- Idź sobie stąd - rozkazała Lillian. - Nie pójdę z tobą na górę.
- Ależ pójdziesz - powiedziała Isabel, odstawiając świecę na stolik nocny.
- Możemy to jeszcze załatwić kulturalnie. Wyjdziesz z tego łóżka i pójdziesz
dobrowolnie z nami na górę albo zostaniesz tam zaniesiona siłą. Wybór należy
do ciebie.
- Nigdzie się nie ruszę - oznajmiła Lillian.
- Bardzo dobrze - powiedziała Isabel. - Nianiu, będę potrzebowała pani
pomocy.
Starsza kobieta opuściła swój posterunek przy schodach, żeby przyjść z
pomocą Isabel. Zanim Lillian się zorientowała, czego może się spodziewać,
Isabel zerwała z niej kołdrę i musiała się mocno postarać, żeby nie okazać,
jakiego szoku doznała, widząc nagie ciało dziewczyny.
- Wielkie nieba - powiedziała niania bez tchu. - To dziecko nie ma za
grosz wstydu.
- Nie jestem już dzieckiem - oznajmiła Lillian i zakryłaby się z powrotem
kołdrą, gdyby Isabel nie była od niej szybsza. Złapała dziewczynę za ucho,
wykręciła je, a dłonią zasłoniła jej usta, zanim ta zdążyła krzyknąć. Niania
zdjęła z siebie szlafrok i zarzuciła go na nagie ciało Lillian. Obie kobiety
wywlokły wijącą się i kopiącą dziewczynę na korytarz i zaciągnęły ją na górę po
schodach. To była istna walka, ale Isabel była wystarczająco wściekła, żeby
wygrać to starcie. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy zamknęły Lillian na
klucz w jej pokoju.
Isabel oparła się plecami o drzwi, dysząc z wyczerpania. Lillian
oznajmiała całemu światu, co o tym wszystkim sądzi, waląc pięściami w
drewniane drzwi i wrzeszcząc, ile tylko miała sił w płucach.
- Jesteś silniejsza, niż na to wyglądasz - przyznała niania, łapiąc z trudem
powietrze. - Nie wiem, czy w ogóle byłam ci potrzebna.
- Sama nie dałabym rady - zapewniła ją Isabel.
- Zaraz pobudzi wszystkie dzieci, jeśli będzie tak krzyczeć powiedziała z
obawą niania, i jakby na zawołanie, jedno z młodszych dzieci zaczęło ją
nawoływać. - Muszę zostawić cię samą - szepnęła i pospiesznie ruszyła
korytarzem, by zajrzeć do swoich podopiecznych, którzy spali w pokoju obok
jej sypialni.
- Myślisz, że jesteś taka sprytna? - wykrzyknęła Lillian, a grube
drewniane drzwi nieco stłumiły jej głos. - Mój ojciec wścieknie się na ciebie!
- Twój ojciec jeszcze mi podziękuje za to, że uratowałam i woja reputację
- poprawiła ją Isabel i miała ochotę dodać: "jeśli jest jeszcze co ratować". Ale
nie powiedziała tego. Wiedziała, jak ważne dla młodej dziewczyny jest to, żeby
mieć kogoś, kto dobrze n niej myśli. Bardzo starała się zapewnić to uczucie
Lillian.
Lillian tymczasem kopnęła w drzwi i zawyła z bólu, jaki najwyraźniej
poczuła w nodze.
- Połóż się do łóżka - poinstruowała ją Isabel. - I zostań w nim.
Porozmawiamy o tym jutro rano.
- Nie będziemy o niczym rozmawiać! - Lillian wydała z siebie taki
dźwięk, jakby splunęła na drzwi. - Ojciec chciałby, żebym była w łóżku
Seversona. On chce, żebym zdobyła bogatego męża.
- Męża? - Isabel odwróciła się i spojrzała na drzwi. - Jak? Chwytając go w
pułapkę?
- Wszyscy wiedzą, że nie jesteś najlepszą guwernantką. Wiedzą o tobie i o
lordzie Riggsie. Ciebie będą oskarżać o to, że wpadłam w tarapaty - zadrwiła
Lillian.
Dzieciak w końcu posunął się za daleko.
- Ze wszystkich wstrętnych, kłamliwych, fałszywych…
Przerwała. Dlaczego była zaskoczona? Wardley nigdy nie robił na niej
wrażenia uczciwego człowieka. A niania miała rację, mówiąc, że chciał wydać
córkę za mąż.
Morderca, czy nie, nawet Severson nie zasługiwał na żonę pokroju
Lillian. I żaden mężczyzna nie narazi jej na szwank, dopóki Isabel za nią
odpowiada.
- Pozwól, że ci coś powiem, Lillian, i lepiej, żebyś tego uważnie
wysłuchała. Cokolwiek słyszałaś na temat lorda Riggsa i mnie, to nieprawda. On
próbował mnie skompromitować, ale odparłam jego próby. Rozumiesz? To, że
jestem kobietą, wcale nie znaczy, że nie wiem, co to jest honor i uczciwość,
dwie wartości, które tak usilnie staram ci się wpoić. Ty i twój ojciec możecie
zarzucić wasz idiotyczny plan. Pewnego dnia jeszcze mi za to podziękujesz.
Głos Lillian zabrzmiał tak, jakby przysunęła głowę bardzo blisko do
szczeliny między drzwiami a futryną.
- Głupia, głupia guwernantka - powiedziała cicho. - Zostawiłam
bransoletkę w jego łóżku. Już jestem skompromitowana. Musi mnie poślubić.
Ojciec mówi, że Severson chce być zaakceptowany przez wyższe sfery i nie
będzie miał innego wyjścia, jak ożenić się ze mną. Ja będę żoną bogatego
człowieka, a ciebie zwolnią.
Gniew wezbrał w Isabel, aż zadrżała. Wierzyła w to, że w życiu
obowiązywały pewne zasady, jakiś porządek. I ludzie nie powinni być
wykorzystywani jak pionki w grze w szachy, bo mają swoją wartość. Jej matka
znała swoją wartość i podobnie ona, Isabel. Markiz powinien był się bardziej dla
nich postarać.
- Idę po bransoletkę.
- Nie! - Lillian rzuciła się całym ciałem na zamknięte drzwi, pragnąc je
sforsować, ale bezskutecznie. Isabel i tak była już w drodze na dół.
Zostawiła świecę w pokoju Seversona. Nie zaprzątała sobie jednak głowy
szukaniem innej, bo i tak znała drogę.
Korytarz dla gości był nadal pusty, a śmiech z parteru odbijał się echem
po w całym budynku. Już widziała oczami wyobraźni, jak otwierają kolejne
butelki porto. Ale to wcale nie oznaczało, że ma dużo czasu. Ktoś w każdej
chwili mógł wejść na piętro.
Drzwi do pokoju Seversona były otwarte. Ani ona, ani niania nie miały
czasu, żeby je zamknąć za sobą, kiedy wyprowadzały wściekłą Lillian. Świeca,
którą postawiła na stoliku Isabel, nadal się paliła.
Wchodząc do pokoju, Isabel zamknęła po cichu drzwi za swoimi plecami
i zaczęła gorączkowo przeszukiwać pościel.
Nic.
Zajrzała pod poduszkę z pierza, a potem dokładnie obmacała przestrzeń
pomiędzy materacem a zagłówkiem łoża, szukając palcami delikatnego złotego
łańcuszka. Znała tę bransoletę. Wardley podarował ją córce na urodziny miesiąc
temu. Był do niej doczepiony maleńki amulet z wygrawerowanymi inicjałami
Lillian.
Kiedy podniosła do góry kołdrę, kątem oka zobaczyła swoje odbicie w
lustrze wiszącym nad toaletką w drugim końcu pokoju i tak się wystraszyła, że
aż znieruchomiała na moment. Czuła się, jakby patrzyła na kogoś nieznajomego.
Jej ciężkie, czarne włosy uwolniły się z warkocza i ten nieład na głowie
nadawał jej wygląd bezbronnej istoty. Brązowa suknia przedarła się przy
rękawach, prawdopodobnie podczas szamotaniny z Lillian. Wyglądała jak
kobieta, której życie nie toczyło się tak, jakby sobie tego życzyła.
I taka też była prawda. Zaczęła ją ogarniać żałość. Była taka zmęczona.
Cały ten dzień był długi i męczący, nawet gdyby nie brać pod uwagę wybryku
Lillian. Tak bardzo starała się, żeby zawsze zachowywać się właściwie i
przyzwoicie, i gdzie ją to zaprowadziło? W środku nocy przeszukiwała pościel
w sypialni jakiegoś mężczyzny, a do tego pracowała u takich nieokrzesanych i
grubiańskich ludzi jak Wardleyowie.
Śmierć matki całkowicie zmieniła życie Isabel. Nigdy nie była lubiana w
rodzinie swojego ojczyma, ponieważ była żywym dowodem przeszłości jej
matki, która kochała innego mężczyznę. Po jej śmierci ojczym zażądał, żeby
odeszła, tak samo jak pan Wardley chciał się pozbyć kłopotliwej córki.
Cóż, życie pełne jest zawodów, przypomniała sobie Isabel, odwracając
wzrok od lustra. Nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności miłość. Te słowa
powtarzała jej matka wielokrotnie…
Zauważyła błysk złota na podłodze nieopodal stolika. Bransoletka. Prawie
rzuciła się na nią, żeby podnieść ją z podłogi. Delikatny amulet migotał w
świetle świecy, a Isabel odetchnęła z ulgą.
Teraz mogła więc uporządkować pościel na łóżku. Za moment wszystko
będzie wyglądało tak, jakby nikogo nie było w tej sypialni.
Wytrzepała poduszki, ułożyła je na miejscu i zdjęła na bok jedwabną
narzutę. Łoże było za szerokie, żeby sięgnąć wszędzie, by wyprostować
prześcieradło. Pomiędzy ścianą a łożem była pozostawiona wolna przestrzeń
szerokości trzech stóp, wystarczająca na to, żeby swobodnie obejść łóżko
dokoła. Złapała za prześcieradło z drugiej strony, naciągnęła je i wygładziła na
nim wszystkie zmarszczki i właśnie schylała się po poduszkę, która spadła na
podłogę, kiedy drzwi do sypialni stanęły otworem.
Isabel zamarła.
Miała nadzieję, że to może niania przyszła jej pomóc.
Niestety to nie była niania.
To był Severson.
Zamierzała schować się za łóżkiem, ale zmieniła zdanie. Nie miała
przecież nic do ukrycia. W tej sytuacji Severson powinien nawet być jej
wdzięczny za to, że go uratowała.
Isabel ścisnęła w dłoni bransoletkę i zmusiła się do wyprostowania
pleców.
Severson zamknął drzwi i podszedł do kredensu, nie zauważając jej
stojącej w najdalszym rogu pokoju. Isabel wstrzymała oddech, niepewna, co
może ją za chwilę spotkać. Był wyższy niż większość mężczyzn i, wyczuwała to
na odległość, dużo silniejszy. Ubranie miał najwyższej klasy, a jego szyty na
miarę surdut z granatowego wykwintnego materiału wcale nie potrzebował
poduszek, żeby uwydatnić jego szerokie ramiona. Jego kołnierzyk był sztywny i
śnieżnobiały, a buty błyszczały od pasty. Wyglądał jak sportowiec, jak zamożny
człowiek, który w pełni kieruje swoim życiem.
Stojąc przy kredensie, oparł obie dłonie na jego krawędziach, pochylił się
do przodu i zwiesił głowę. Isabel pomyślała, że odczuwa nadmiar wypitego
alkoholu. Ale po chwili mężczyzna podniósł głowę i spojrzał w lustro, patrząc
sobie prosto w oczy.
- Cholera - powiedział zupełnie trzeźwo.
Tym krótkim słowem wyraził ogrom swojej frustracji.
- Wróć na dół - rozkazał sobie. - Musisz ich przeczekać. Jeden z nich jest
kluczem.
Kluczem do czego? - pomyślała Isabel.
Cofnęła się w róg pokoju, a jej cała odwaga gdzieś się ulotniła. I to nie
jego sylwetka była dla niej tak onieśmielająca, ale jego spojrzenie.
Gdyby szatan miał zstąpić na ziemię, żeby kusić kobiety, to właśnie taką
twarz by sobie wybrał. Czarne, ukośne brwi, wąska szczęka i brązowe oczy o
tak intensywnym spojrzeniu, że zdawało się przenikać do ludzkiej duszy.
Od samego tylko patrzenia na niego serce jej zaczęło bić szybciej…
zwłaszcza kiedy zdała sobie sprawę z tego, że i on na nią patrzy. Zobaczył w
lustrze jej odbicie.
Sparaliżował ją strach i dopiero po chwili odzyskała panowanie nad sobą,
a potem powróciła jej duma. Uczciwe pobudki skierowały ją do tego pokoju,
więc nie miała się czego lękać. Postanowiła spojrzeć mu prosto w oczy.
Ta chwila była jak magiczne rażenie piorunem. Zupełnie zapomniała o
bransoletce, którą ściskała w ręku.
Żadne z nich się nie odezwało.
Isabel zaczęła przesuwać się w stronę końca łóżka, ale nadal trzymała się
blisko ściany, nie odrywając od niego oczu. Jej serce biło tak szybko i głośno, że
była przekonana, że i on je słyszy.
Zatrzymała się.
Blask świecy stojącej na stoliku nocnym nie sięgał do tego rogu pokoju, a
mimo to wyczuwała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknął jego uwagi. Tak
samo jak ona, zdawał sobie sprawę z tego, że spod spódnic wystawały jej bose
stopy. Wiedział, że nie miała na sobie bielizny. Wnikliwym wzrokiem omiótł jej
włosy, twarz, piersi.
I spodobało mu się to, co zobaczył.
Podobnie jak jej.
Obydwoje poczuli do siebie ogromne pożądanie. Jego usta wygięły się w
leniwym uśmiechu, a ona pomyślała, że za chwilę nogi odmówią jej
posłuszeństwa.
Ten mężczyzna nie widział w niej guwernantki ani służącej. On patrzył na
nią jak na kobietę. A kiedy powiedział: "Podejdź tu", nie miała innego wyjścia,
jak tylko postąpić zgodnie z jego życzeniem.
Rozdział 2
Michael obserwował, jak kobieta do niego podchodzi, a w jej wyrazistych
oczach malował się strach i zarazem pragnienie.
Tak, tego właśnie teraz potrzebował. Niezobowiązujący seks uwolni
napięcie i frustrację, które narastały w nim od momentu, kiedy wrócił do Anglii.
Elswick zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Prawie pięciomiesięczny
wysiłek Michaela, żeby odzyskać pozycję w wyższych sferach, doprowadził go
jedynie do zdobycia sympatii Riggsa, rozpustnego siostrzeńca księcia, którego
niewielu ludzi akceptowało, oraz pijanego lizusa Wardleya.
Nawet jego rodzony brat nie odpowiadał na prośby. Lokaj, którego znał
jeszcze z czasów dzieciństwa, wydawał się znajdować wielką przyjemność w
poinformowaniu go, że "nikogo nie ma w domu".
Michael wiedział, że Carter był w domu, podobnie jak jego żona Wallis.
Wyczuł ich wzrok na sobie, kiedy odchodził spod uh drzwi. Woleli, żeby
trzymał się z daleka od ich życia.
W międzyczasie Alex wrócił z owocnej wyprawy do Hiszpanii. Ich biznes
przewozowy, w który zainwestowali, zwrócił się już czterokrotnie. Dlatego Alex
sugerował Michaelowi, żeby ten wybrał się z nim w następną podróż, ale
Michael odmówił.
W przeszłości, przed śmiercią Aletty, pewnie by przyjął taką propozycję
łatwego zarobku. Teraz jednak był mężczyzną, który już posiadł to, czego
pragnął.
A w tym konkretnym momencie pragnął tylko tej kobiety.
Stanowiła dla niego tak bardzo pożądaną rozrywkę i wymówkę, żeby nie
wracać do towarzystwa Wardleya i jemu podobnych. Miał już dość udawania
pijanego.
Przywykł już do tego, że kobiety chętnie oferowały mu swoje wdzięki.
Chociaż nie był próżny, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, jakie wrażenie
robi na kobietach. Dodatkowo silnym afrodyzjakiem były pieniądze. Mimo
plotek krążących wokół jego nazwiska, kobiety w Londynie łakomie wodziły za
nim wzrokiem. Lecz incydent z Alettą nauczył go dyskrecji. Nie przyjmował
tego, co było mu oferowane zupełnie za darmo. Nawet w Kanadzie rzadko brał
sobie kochanki. Za bardzo był skoncentrowany na budowaniu fortuny i
przygotowywaniu się na dzień, kiedy wróci do ojczyzny, żeby oczyścić swoje
imię.
Jednakże ta kobieta pociągała go w sposób, jakiego nie czuł już od bardzo
dawna. Jej błyszczące włosy luźno splecione w warkocz, sięgający jej niemal do
pasa przypominały mu o dumnych indiańskich kobietach po drugiej stronie
oceanu. Była wysoka, a jej wyprostowana sylwetka i wysokie kości policzkowe
nadawały jej arystokratyczny wygląd. Bardzo niezwykła kobieta jak na
służącą… ale w Kanadzie spotkał wiele takich, które były na tyle śmiałe, że
potrafiły wywalczyć sobie lepszą pozycję w świecie. Nie spodziewał się tylko,
że spotka taką dumną kobietę pod dachem Wardleya.
Kobieta zatrzymała się, jakby nie była w stanie wykonać tego ostatniego
kroku w jego stronę. Drżący płomień świecy powodował, że wszystkie cienie w
pokoju tańczyły. Jej skóra była gładka, bez śladu kosmetyków, które kobiety w
Londynie tak chętnie stosowały. Jej długie czarne rzęsy tworzyły oprawę dla
bystrych, złotopiwnych oczu, takich, które przyciągały mężczyzn swoją
niewinnością.
W głowie zaświtała mu myśl, że może to być pułapka. Lecz jego instynkt
nie wierzył w to. Była tak samo nieufna jak on i jednocześnie urzeczona nim jak
on nią.
Uniósł dłoń w kierunku jej włosów. Cofnęła się.
- Chcę dotknąć twoich włosów - szepnął. - Chcę się przekonać, czy są tak
jedwabiste i gęste, na jakie wyglądają.
Tym razem, kiedy uniósł rękę, nie cofnęła się. Nie spiesząc się, wsunął
palce pomiędzy czyste, lśniące włosy. Pachniała mydłem, świeżym powietrzem
i kobietą.
Wystarczyło delikatne dotknięcie jej, żeby poczuł pożądanie. Wiedział
już, że ją posiądzie. Odsunęła się od niego spłoszona. Wyciągnął drugą rękę, by
dotknąć jej twarzy. Skórę miała nawet delikatniejszą, niż się spodziewał.
- Nie bój się - wyszeptał. - Nie zrobię ci krzywdy. Nigdy bym cię nie
skrzywdził.
Patrzyła mu prosto w oczy.
- Nie powinno mnie tu być - powiedziała tak cichym głosem, że prawie
musiał się domyślać słów.
- Ale jesteś - odpowiedział równie cicho. Skinęła głową.
- Jak masz na imię? - zapytał.
Zwilżyła wargi w sposób, który omal nie powalił go na kolana. Pragnął
czuć jej zapach, dotykać jej i zatopić się w niej.
- Isabel.
- Isabel - powtórzył. Nawet dźwięk jej imienia był magiczny.
Poczuł w uszach pulsowanie. To była jego krew, wprawiona w szybszy
ruch, pod wpływem błogiego pożądania, które wyrażało się w nabrzmiałej
męskości.
Spokojnie, ostrzegł sam siebie. Ostrożnie. Ale nie mógł posłuchać swojej
własnej rady.
- Chcę cię pocałować.
Nie odpowiedziała nic, nadal patrzyła na niego poważnym wzrokiem, a
on wziął jej milczenie za przyzwolenie. Położył dłoń na jej talii i delikatnie
przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się… ani nie odwróciła głowy, kiedy
pochylił się nad nią i ustami dotknął jej warg.
Jego umysł zarejestrował chwilowy opór, jakieś wahanie, ale kiedy
przywarł do niej, jej wargi zmiękły. Westchnęła z przyzwoleniem i mógł ją
wreszcie należycie pocałować.
Els wiek, Riggs, Wardley i cały świat gdzieś zniknęły. Przez tak długi
czas miał się na baczności, uznając nadrzędność kwestii zrehabilitowania
własnego imienia, że odsuwał na bok wszelkie pokusy. Teraz pragnienie
ogarnęło go z siłą, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał.
Wyczuwał, że nie całowała zbyt wielu mężczyzn, ale była pojętną
uczennicą. Kiedy ich pocałunki stały się głębsze, zniknęła cała jej niepewność i
zarzuciła mu ręce na szyję.
Michael jeszcze głębiej przywarł do jej ust, a ona odpowiedziała mu tym
samym. Przywarła do niego całym ciałem i wyraźnie czuł intymną bliskość jej
piersi.
Krew krążyła jeszcze szybciej w jego żyłach. Dobry Boże, dlaczego
wcześniej nie pomyślał o daniu ujścia swojemu napięciu w ten sposób?
Ponieważ żadna kobieta, jaką spotkał w Londynie, nie pociągała go tak
bardzo jak ta.
Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej pragnął? Do czego byłby
zdolny, żeby ją posiąść?
Zaczął przesuwać się z nią w stronę łóżka. Kiedy jej nogi dotknęły
krawędzi materaca, wystraszyła się. Przerwała pocałunek.
Michael nie pozwoliłby jej odejść. Nie teraz.
Przyciągnął ją do siebie bliżej i zaczął szeptać jej do ucha czułe słowa,
rozkoszując się dźwiękiem każdej sylaby jej imienia. I-sa-bel. Powiedział jej,
jaka jest cudowna, jak bardzo mu się podoba i jak bardzo jej pragnie.
Rozpłynęła się w jego ramionach, a jej wargi zaczęły szukać jego ust.
Michael wiedział, że nie była przewrotną służącą, która szybko wskakuje
do łóżka mężczyzny, jednocześnie szukając sposobności na wydarcie mu kilku
monet. Nie chciał jednak zadawać jej teraz pytań. Nie przerywając pocałunku,
zdarł z siebie surdut i odrzucił go na podłogę. Objął ją ramionami i podciągnął
jej spódnice do góry. Nie miała na sobie butów ani pończoch. Już wcześniej
zorientował się, że nie miała na sobie żadnej bielizny pod suknią.
Wczepiła się zaciśniętymi dłońmi w jego koszulę na piersi.
- Rozepnij mi spodnie - szepnął jej do ucha. - Dotknij mnie.
Isabel nie rozluźniła dłoni.
Mimo ogarniającej go żądzy Michael był cierpliwym mężczyzną. Pokaże
jej, czego od niej chce. Położył dłoń na jej dłoni. Delikatnie rozluźnił jej
ściśnięte palce, jeden po drugim. Zobaczył, że trzymała w nich cienki łańcuszek.
Więc jednak była złodziejką.
Ukłucie rozczarowania zaskoczyło go, ale wtedy ona przywarła mocniej
do jego ciała i Michael poczuł, że oddałby jej cały swój portfel, żeby tylko
znaleźć się w niej.
W kobiecie rozpalonej pragnieniem…
Wyciągnął jej z ręki łańcuszek i nie zwracając uwagi na to, gdzie upadł,
przyciągnął jej dłoń do swojego łona i jeszcze raz ją poprosił.
- Rozepnij mnie.
Tym razem odważyła się rozpiąć pierwszy guzik. Michael pocałował jej
ucho, szyję, a jego dłoń powędrowała na jej pierś.
W chwili, kiedy jej dotknął, złapała głośno oddech i lekko się spięła.
Przez chwilę Michael był nieruchomy. Potem powoli rozluźniła się i zaczęła
wzdychać, kiedy kciukiem pieścił jej sutek. Warstwy materiału nie były w stanie
ukryć jej rosnącego podniecenia.
Rozpięła drugi guzik jego rozporka. Czubkami palców musnęła jego
nabrzmiałą męskość.
Dobry Boże, omal nie eksplodował. Odruchowo jego ciało przywarło do
niej. Pragnął, by znalazła się pod nim naga. Teraz.
Pchnął ją na łóżko, a jego dłonie zawędrowały w dół i podciągnęły jej
spódnice, odsłaniając całe uda. Myślał tylko o jednym, żeby ją poczuć, znaleźć
się na niej i wejść w nią…
Drzwi jego sypialni otworzyły się z hukiem. W pokoju pojaśniało od
świateł z korytarza i kandelabra, który wniósł do środka Wardley. Gospodarz
praktycznie wtoczył się do pokoju, a za nim Riggs i dwóch innych mężczyzn,
Foxner i Buddings, którzy byli pozostałymi gośćmi zaproszonymi na polowanie.
Wszyscy byli pijani i ogromnie rozbawieni. Michael próbował osłonić Isabel
przed ich pożądliwymi spojrzeniami.
Wardley wyprostował się i nagle odezwał się głosem tak dramatycznym,
że prawie komicznym.
- Co ty wyprawiasz z moją córką?
Michael zamrugał powiekami, jakby słowa Wardley a z trudem docierały
do jego świadomości.
- Twoją córką?
Poznał wcześniej córkę Wardleya. Zrobiła na nim wrażenie
przedwcześnie rozwiniętej i zbyt bezpośredniej jak na swój wiek. A kobieta
leżąca pod nim nie była z pewnością córką gospodarza.
- Tak, moją córką - potwierdził Wardley. - Mówię o tej dziewczynie, na
której leżysz.
Zanim Michael zdążył coś odpowiedzieć, do sypialni wtargnęła pani
Wardley, przepychając się przez grupkę mężczyzn.
- Mężu, czy coś się stało? - Jej głos zabrzmiał tak, jakby recytowała
kwestię teatralną, a wydekoltowany szlafroczek i różowy turban na głowie nie
robiły wrażenia, jakby dopiero co zerwała się z łóżka.
- Nakryłem Seversona z naszą córką - oznajmił jej mąż tubalnym głosem.
- Lillian? - Pani Wardley zrobiła krok w stronę łóżka, przyciskając dłonie
do piersi. - Och, moje dziecko, co on ci zrobił?
W tym momencie Isabel uniosła głowę.
- Dobry wieczór, pani Wardley - powiedziała zaskakująco opanowanym
głosem.
Miała usta nabrzmiałe od pocałunków, włosy potargane, a spódnice
podciągnięte do góry tak, że odsłaniały całe jej uda. Tym razem pani Wardley
nie udawała już szoku.
- Panna Halloran?
- Guwernantka? - wykrzyknął jej mąż.
- Tak - odparła cicho Isabel.
- Gdzie jest Lillian? - Wardley rozejrzał się po pokoju, jakby spodziewał
się zobaczyć córkę stojącą gdzieś tutaj.
- W swoim łóżku - odparła Isabel.
- Swoim łóżku? - powtórzył Wardley. Spojrzał na żonę, niczego nie
pojmując. - Czy nie miała być w tym łóżku? - mruknął do żony.
Foxner i Buddings uśmiechnęli się jak głupki, niezwykle rozbawieni całą
sceną. Za to Riggs zbladł. Michael wiedział, że ta sytuacja stanie się pożywką
wielu plotek.
Mężczyźni obmacywali wzrokiem obnażone części ciała Isabel. Nawet
sam Wardley gapił się na nią.
Michael wstał i zasłonił im widok, jednocześnie obciągając jej spódnice.
Podał jej rękę, a ona podniosła się z wdziękiem, chociaż cała była zalana
rumieńcem. Domyślał się, że duma nakazywała jej trzymać wysoko uniesioną
głowę.
- Wardley, zechciałby pan opuścić mój pokój? - odezwał się Michael. –
Panna… - Przerwał, nie pamiętając jej nazwiska.
- Halloran - dopowiedziała Isabel, a jej twarz jeszcze bardziej
poczerwieniała.
- Panna Halloran i ja mamy pewne prywatne sprawy do omówienia.
- Wyobrażam sobie, co to za sprawy - wypalił ogorzały Buddings, a
potem wymienił nietrzeźwe spojrzenia z Foxnerem.
Tylko Riggs miał tyle przyzwoitości, żeby się wycofać. Pani Wardley
odzyskała mowę.
- Jestem zaszokowana - powiedziała, tym razem wyrażając autentyczne
odczucia. - Panno Halloran, ma pani nieodpowiedni wpływ na Lillian. Jutro z
samego rana proszę opuścić ten dom.
- Tak, pani Wardley.
- I niech się pani nie spodziewa referencji!
- Chwileczkę - wtrącił się Michael. - To moja wina. - Nie miał pojęcia, co
w jego sypialni robiła guwernantka, ale w końcu jak inaczej mógł postąpić
dżentelmen? - Biorę całkowitą odpowiedzialność za zaistniałą sytuację.
- Za co? Za zbałamucenie guwernantki? - zapytał Wardley. Ziewnął i
odbiło mu się. - To służąca. Chodźmy, panowie. Zostawmy ich swoim zajęciom.
Chyba że sami chcecie ruszyć na panienki?
Foxner otworzył już usta, jakby chciał przystać na propozycję, ale jego
wzrok spotkał się ze spojrzeniem Michaela. Uniósł więc ręce w geście
niewinności.
Panna Halloran wykorzystała ten moment, żeby przemknąć obok nich i
wybiec z pokoju.
Pani Wardley spojrzała na męża, marszcząc czoło. Doszło pomiędzy nimi
do milczącego porozumienia, a potem kobieta wymaszerowała z pokoju i
ruszyła korytarzem, mrucząc coś pod nosem.
- Wybacz, Severson - powiedział niewyraźnie Wardley. - Nie chciałem
przeszkadzać ci w zabawie. Lepiej pójdę zajrzeć do żony. - To mówiąc, również
wyszedł.
Kiedy gospodarze byli już w końcu korytarza, Foxner i Budding zanieśli
się śmiechem.
- Zdaje mi się, że niemal wpadłeś w zasadzkę, która miała zmusić cię do
poślubienia ich córki - powiedział Budding.
- Widok miny starego Wardleya, kiedy zorientował się, że jesteś z inną
kobietą, był bezcenny! - przyznał Foxner. - Dałbyś temu wiarę, Riggs…? -
Rozejrzał się dookoła, ale Riggs gdzieś zniknął.
- Gdzie, u licha, podział się Riggs? - zapytał z pretensją Foxner.
- Może pójdziecie go poszukać? - zasugerował Michael, zatrzaskując
drzwi przed nosami kompanów. Odwrócił się z desperacją w stronę łóżka… i
jego wzrok zatrzymał się na złotym łańcuszku, który leżał na dywanie.
Na korytarzu na piętrze panowała cisza, którą przerywał tylko miarowy
odgłos cichego chrapania niani. Nawet Lillian poddała się i zamilkła.
Na stole w korytarzu czekała na Isabel zapalona świeca. Wzięła ją i
pospieszyła schroniła się w swoim pokoju. Zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i
usiadła ciężko na podłodze. Jeszcze nigdy nie czuła takiego wstydu.
Całe swoje życie walczyła o szacunek. Nie było jej łatwo dorastać jako
bękartowi. Jej matka kupiła sobie szacunek poprzez zamążpójście, ale byli tacy,
którzy uważali, że grzechy matki z pewnością przejdą na córkę.
Dla Kevina Michaela Maxwella. Miałeś rację, Max. Rzeczywiście w życiu chodzi tylko o miłość.
Grudzień 1803 roku Kiedy „Wąż Morski" płynął przez mgłę w stronę lądu, Michael Severson stał oparty o reling statku, urzeczony pierwszym od ponad dziesięciu lat widokiem ojczystej ziemi. Anglia. Nie spodziewał się takiego przypływu emocji ani tęsknoty za tym, co utracił. Kiedy odpływali z Kanady, liście z drzew już opadły, a trawa była zupełnie brązowa. A tutaj, chociaż była już późna jesień, a i cel podróży bardziej na północ, Anglia witała go soczystą zielenią. W porównaniu z ponurymi dniami spędzonymi na morzu, widok ogrodów i trawiastych pagórków, które wyłaniały się zza skał otaczających wąską cieśninę, nadawał jego powrotowi do domu charakter ponownego wkraczania do świata, o którym niemal już zapomniał. - Więc to ma być cywilizacja? - zapytał sceptycznie Alex Haddon, jego partnera w interesach. Michael odwrócił się do niego. - Niektórzy twierdzą nawet, że to centrum wszechświata. Żaden z mężczyzn nie miał kapelusza, więc ich długie do ramion włosy były wilgotne i słone. Michael zamierzał obciąć swoje, kiedy dotrą już do Londynu. Wątpił natomiast w to, że Alex, pół-Indianin, pozwoliłby komukolwiek dotknąć swoich włosów. I tak wielkim ustępstwem z jego strony była rezygnacja ze spodni i kaftana ze skóry jelenia na rzecz stroju z bawełny i wolny. Michael nie miał takich rozterek. Jedną z pierwszych czynności po powrocie do Londynu będzie umówienie się na przymiarkę u krawca. Uważał, że społeczeństwo ocenia człowieka po kroju jego płaszcza.
Jak na ironię, to właśnie Michael bardziej przypominał Idianina niż jego przyjaciel. Po ojcu Alex odziedziczył szare oczy i lekko falowane włosy, natomiast Michael miał brązowe oczy i zupełnie proste włosy. Alex oparł się na relingu, spoglądając na zbliżający się brzeg lak, jakby życzył sobie, żeby ten nie istniał. - Popełniasz błąd. - Wracając? - zapytał Michael. - Przygotowywałem się na tę chwilę od dnia, kiedy wygnali mnie z kraju. - A dlaczego sądzisz, że teraz czekają na ciebie z szeroko otwartymi ramionami? - Jest ktoś, kto na pewno się nie ucieszy. Zabójca Aletty nie będzie szczęśliwy na mój widok. Ale nadszedł już czas. Człowiek, przez którego zginęła, a ja omal nie zostałem powieszony, teraz za wszystko zapłaci. Tylko w ten sposób Michael mógł zaprowadzić spokój w swoim życiu. Śmierć Aletty prześladowała go. Może i jej nie zamordował, ale niefortunnie napatoczył się pijany, kiedy ktoś inny to zrobił. Widywał się z Alettą, ponieważ był jej kochankiem, tak jak wielu innych. Jako królowa londyńskiej sceny, Aletta była bardzo znana i korzystała ze swojej popularności. Michael był drugim synem rozrzutnego hrabiego i miał zupełnie puste kieszenie, ale za to był przystojny i pełen uroku. - Wiem, że to ciąży na twojej duszy… - powiedział Alex. Zawiesił głos, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. - Mów dalej. - Co będzie, jeśli nie znajdziesz odpowiedzi? Taka myśl wydawała się Michaelowi nieprawdopodobna. - Znajdę. - Skąd ta pewność? Minęło już dziesięć lat. Kto będzie się przejmował martwą tancerką? Człowiek, który ją zabił. Ten ktoś czekał na powrót Michaela. Nikt nie może zamordować niewinnej istoty i nie spodziewać się rozliczenia za ten czyn.
- Ostatniej nocy znowu śniła mi się śmierć Aletty - powiedział Michael. Po raz pierwszy miał ten sen dwa miesiące temu i podejrzewał, że to odpowiedź na jego decyzję o powrocie do kraju. - Czy tym razem widziałeś twarz tamtego mężczyzny? - zapytał Alex. - Nie. Nadal jest w cieniu. - Ale znasz go? - Tak - odparł Michael i po chwili dodał: - Gdybym tylko mógł go lepiej zobaczyć. - Twoje sny do ciebie przemawiają. Dowiesz się wszystkiego w odpowiednim czasie. Po prostu musisz jeszcze trochę poczekać. - Już dość długo czekałem - powiedział Michael. - Obstawiam Elswicka. Tylko on jeden chciał mnie zniszczyć. - Ponieważ jego syn zamierzał poślubić tamtą tancerkę? - zapytał Alex, wyraźnie powątpiewając. - Ponieważ obawiał się, że to jego syn ją zabił, więc chciał mnie obarczyć winą za jej śmierć - odparł Michael. - Myślisz, że jego syn ją zabił? Michael skinął głową. - Tak. Zastanawiał się nad tym dość długo. To było jedyne rozwiązanie, które miało jakiś sens. Henry był synem Elswicka i jego dziedzicem. Dlaczego inaczej wpływowy markiz Elswick miałby prowadzić tak zaangażowaną kampanię przeciwko Michaelowi, żeby to właśnie jego oskarżono o morderstwo? Wykorzystał wszystkie swoje wpływy, łącznie z wydrukowaniem ulotek i rozprowadzeniem ich wśród mas, żeby wszystkim oznajmić winę Michaela. Jedyna rzecz, jaka ocaliła głowę Michaela, to uczciwość sędziego, który zażądał jednoznacznych dowodów. Nawet jego własna rodzina nie wspierała go w tych ciężkich chwilach. - Mężczyźni mordują z zazdrości - powiedział Alex, wzruszając ramionami. Znał całą historię, bo Michael opowiadał mu ją wiele razy.
- Pragnienie cudzej własności to zwykle jedyny powód, dla którego mężczyźni są gotowi zabić - potwierdził Michael. - Henry chciał posiąść Alettę i zabił ją, kiedy zastał mnie w jej mieszkaniu. Alex pokręcił głową. - Mylisz się. Mężczyźni zabijają także z zemsty. Pamiętaj o tym, Michael, i zaklinam cię, nie zrób czegoś głupiego. Michael spojrzał kątem oka na przyjaciela. - Czy to dlatego nalegałeś, żeby tu ze mną przyjechać? - zapytał wyzywająco. - To jeden z powodów - przytaknął Alex niespeszony. - A pozostałe powody? - Może pomyślałem sobie, że najwyższy już czas zobaczyć drugą stronę świata? - A może pomyślałeś o odnalezieniu swojego ojca? - zapytał ostrożnie Michael. Ojciec Alexa był brytyjskim generałem, który zdradził swój kraj na rzecz Francji. Alex cenił sobie honor ponad wszystko, więc zdradziecki występek ojca i jego późniejsza dezercja skłoniły go do powrotu do plemienia matki - Indian Shawne. Kiedy tam wrócił, poznał Michaela, który był ich więźniem. Od tamtego dnia, prawie dziewięć lat temu, stali się bliskimi przyjaciółmi oraz partnerami w interesach. Każdy z nich miał swój własny cel w osiągnięciu bogactwa: Alex chciał udowodnić sobie, że jest bardziej honorowy od ojca, a Michael pragnął zdobyć środki, które pozwoliłyby mu odzyskać dobre imię. Alex przez chwilę przyglądał się twarzy przyjaciela. - Jeśli moje drogi przetną się z jego drogami, to będziemy musieli porozmawiać - przyznał. - Jeśli Elswick stanie na mojej drodze, to nie skończy się na rozmowie - przyrzekł Michael. Odwrócił się z powrotem w stronę zbliżającego się lądu. Elswick wkrótce się dowie, że Michael nie jest już tym samym wystraszonym żółtodziobem,
który kiedyś uciekł z kraju. Teraz wraca jako równy przeciwnik i nie zawaha się zmierzyć z najbardziej wpływowym człowiekiem w Anglii. Rozdział 1 Marzec 1804 roku Łóżko panny Lillian Wardley było puste. Isabel Halloran, jej guwernantka, zareagowała na ten widok mieszaniną frustracji i paniki. Lillian miała reputację dość rozwiązłej dziewczyny. Poskromienie jej burzliwego temperamentu należało do obowiązków Isabel, od kiedy została zatrudniona w tym domu trzy miesiące wcześniej. Isabel nie potrzebowała teraz sprzeczki z Lillian. Miała swoje własne demony, z którymi musiała się uporać, a właściwie jednego - lorda Riggsa. Kiedyś wydawało jej się, że kocha Richarda, do czasu, gdy ten nie spróbował posiąść jej siłą. Był teraz gościem pod tym samym dachem, a ona starała się jak mogła, żeby go unikać. Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, że i ona tu jest. Ból jego zdrady był dla niej nadal zbyt świeży. Isabel nie miała ochoty wyruszać na wędrówkę po korytarzach w poszukiwaniu nieposłusznej podopiecznej. Powinna się była domyślić, że Lillian coś szykuje. Siedemnastolatka była dziś zbyt spokojna i układna, a do tego za wcześnie, jak na siebie, udała się na spoczynek. Bezdyskusyjne posłuszeństwo zupełnie nie leżało w jej charakterze i na tyle zaniepokoiło Isabel, że zdecydowała się wstać z łóżka, zarzucić na koszulę nocną brązową dzienną suknię i pójść zajrzeć do Lillian. Było już pół godziny po północy i Isabel przeczuwała, gdzie może znaleźć Lillian. Osłaniając dłonią płomień świecy, ruszyła korytarzem w stronę pokoju niani i zapukała do jej drzwi. Musiała zapukać jeszcze kilka razy, żeby wyrwać starszą kobietę ze snu. Drzwi wreszcie się otworzyły.
- Panno Halloran, czy coś się stało z dziećmi? - zapytała zachrypniętym głosem niania, mrużąc oczy przed światłem świecy. Opiekowała się trójką młodszych dzieci pana Wardleya i jego drugiej żony, dorodnej dziewczyny z tawerny, która miała ambicje, by dorównać swojemu mężowi. - Lillian zniknęła. - Zniknęła? - powtórzyła niania nieprzytomnie. - Nie ma jej w łóżku. Potrzebuję pani pomocy w odnalezieniu jej. Niania natychmiast się ocknęła. - O mój Boże! - Otworzyła szerzej drzwi i sięgnęła po szlafrok wiszący obok na gwoździu. - Ostatnio, jak to zrobiła, znaleźliśmy ją z parobkiem stajennym. To było, jeszcze zanim się tu pojawiłaś, moja droga. Ale wiem, że o tym słyszałaś. - A już myślałam, że poczyniłam z nią jakieś postępy… - Ja też tak myślałam. - Niania wsunęła ręce w rękawy szlafroka, ale zapomniała ściągnąć z głowy czepka nocnego. - Pan wtedy wysłał tego chłopaka do Australii. - Isabel słyszała już tę historię, ale niania nigdy nie odmawiała sobie sposobności opowiedzenia jej po raz kolejny. - Błagał o litość, ale pan nie chciał go w ogóle słuchać. Ci, co mają pieniądze, ustanawiają zasady. Tak zawsze mawiała moja matka. Módlmy się, żeby panna Lillian nie wpędziła w tarapaty następnego parobka. - Nie. Wydaje mi się, że ona mierzy wyżej. - Isabel ruszyła w stronę schodów w końcu korytarza. Poluzował jej się warkocz, który zaplotła na noc, ale nie miała teraz czasu na jego poprawianie. Niania poruszała się z zaskakującą prędkością i po chwili złapała Isabel pod rękę. - Jeden z gości? Czemu przyjaciele pana to sami rozpustnicy i łajdaki, nawet, jeśli mają tytuły przed nazwiskiem? Te typki gotowe są uwieść młodą dziewczynę, a potem ją porzucić i wtedy pan nie mógłby nic z tym zrobić. - Wiem - odparła Isabel. Nie mogła ręczyć za wszystkich gości pana Wardleya, ale Richard z pewnością odpowiadał temu opisowi. - Możemy stracić nasze posady. - Tak. - Isabel ulżyło, że niania pojmowała powagę sytuacji.
- Lepiej się pospieszmy - powiedziała starsza kobieta. Chwyciła ogarek stojący na stole i zapaliła go od świecy, którą trzymała Isabel. Obie kobiety pomknęły do schodów. - Najlepiej by było, gdyby pan wydał pannę Lillian jak najszybciej za mąż. Owszem, jest młoda, ale jeszcze trochę, a napyta sobie biedy tym swoim temperamentem. Ich pracodawcą był Thomas Wardley, kupiec, który zbił fortunę na dostarczaniu wełny dla armii i któremu spodobała się myśl wkupienia się w ten sposób w wyższe sfery. Był zachwycony tym i podkreślał na każdym kroku, że jest częścią "nowego ładu społecznego", w którym to człowiek nie potrzebuje tytułów, żeby zostać zaakceptowanym. Lecz jego służba wiedziała, że ponad wszystko pragnął jednego: żeby nawet za jego plecami mówili o nim "sir Thomas". A Isabel wiedziała, że się mylił co do nowego ładu społecznego. Przepaść pomiędzy arystokracją a wszystkimi pozostałymi ludźmi była szersza i głębsza niż ocean. Richard ją tego nauczył, podobnie jak tego, że tytuł szlachecki nie robi z mężczyzny dżentelmena. Pięciu utytułowanych dżentelmenów, goszczących tu w tym tygodniu, przybyło na polowanie, chociaż dotychczas żaden z nich nie wybrał się do lasu. Zamiast tego cały parter pachniał porto i brandy, a niania i Isabel starały się jak mogły, żeby uchronić dzieci przed złym wpływem, jaki mogła mieć na nie ta sytuacja. Dwie kobiety zeszły na piętro, na którym znajdowały się sypialnie gości. Świece zatknięte w kinkietach rozświetlały cały korytarz. Pan Wardley mógł być skąpy dla swojej służby, ale dla gości nie szczędził zbytków. Isabel zatrzymała się. Lokaj, który zwykle siedział na krześle u szczytu schodów prowadzących na parter, zniknął gdzieś ze swojego posterunku. To wzbudziło w niej podejrzenia. Ciszę na korytarzu przerwał gwałtowny wybuch śmiechu, który dobiegał z jadalni, gdzie panowie najczęściej grali w karty. - Zabawiają się dziś wyjątkowo hałaśliwie - mruknęła niania. - Nie rozumiem, dlaczego pani Wardley to toleruje - stwierdziła Isabel. - Pani domu zwykle uczestniczy w tych posiadówkach. Isabel zmarszczyła brwi, ale przestraszyła się, że może już za dużo powiedziała. Guwernantka poruszała się po grząskim gruncie. Z jednej strony była służącą, ale jednocześnie miała nieco wyższy status od reszty służby. W tej sytuacji nie pomagało to, że Isabel nie należała do uległych. Duma była jej
największym grzechem i nie znosiła, kiedy jej pracodawcy zachowywali się tak, jakby Isabel była niewidzialna. - Nie sądzisz chyba, moja droga, że panna Lillian jest z nimi tam, na dole? - zapytała niania zatroskanym głosem. - Nie. - Isabel przyglądała się drzwiom wzdłuż korytarza. - Który pokój należy do pana Seversona? Wspomnienie tego nazwiska sprawiło, że niania z przerażeniem głośno wciągnęła powietrze. - Nie mówisz chyba poważnie?! - Od czasu jak przyjechał tu dziś rano, Lillian nie potrafiła mówić o nikim innym. - Wszystkie pokojówki też tylko o nim rozprawiają. Zeszłam na dół do kuchni, po tym jak położyłam dzieci do łóżek, i nawet kucharka rzewnie wzdychała, opowiadając o jego wyglądzie. Widziałaś go? - Nie. I panna Lillian też nie powinna była go widzieć. Matka zabrała ją na dół, żeby przedstawić gościom. Nie wiem, co takiego sobie myślała pani Wardley, przedstawiając córkę któremukolwiek z tych mężczyzn? - A już w szczególności Richardowi, pomyślała Isabel. - Chodzą plotki, że jest bardzo bogaty. - Kto? - zapytała Isabel, której myśli ciągle zaprzątał Richard. Mimo swojego tytułu, Richard był zagorzałym hazardzistą, który nie miał ani grosza przy duszy. - Pan Severson - odparła niania. To nawet gorzej, pomyślała. - Nie obchodzi mnie, ile ten człowiek ma pieniędzy. Był oskarżony o morderstwo - oznajmiła stanowczo Isabel. Niania otworzyła usta ze zdziwienia. Po raz pierwszy od czasu, kiedy Isabel ją poznała, starszej kobiecie odjęło mowę. - To wydarzyło się wiele lat temu - wyjaśniła Isabel. - Zabił kobietę w przypływie zazdrości. Sędzia uznał, że nie było wystarczających dowodów, żeby go skazać.
- Skąd to wiesz? - Po prostu wiem - powiedziała Isabel, wzruszając ramionami i zdała sobie sprawę z tego, że była tak bardzo zakłopotana obecnością Richarda w rezydencji Wardleyów, że prawie wcale nie poświęciła uwagi mężczyźnie, którym się kiedyś bardzo interesowała. Isabel wiedziała o procesie, który wytoczono Seversonowi, ponieważ miała swój własny sekret - była nieślubną córką markiza Elswicka, którą to informację skrzętnie skrywała. Była owocem romansu markiza z jej matką, szaleńczo w nim zakochaną. Uczucie to niestety nie było odwzajemnione. Isabel wątpiła w to, żeby markiz w ogóle zdawał sobie sprawę z istnienia córki. Za to Isabel wyrastała w pełnej świadomości swojego pochodzenia. Od chwili, kiedy nauczyła się czytać, zbierała wszystkie gazety londyńskie, szukając w nich wzmianek na temat Elswicka. Szczęście uśmiechnęło się do niej, kiedy stało się głośno o procesie Seversona, oskarżonego o morderstwo pewnej aktorki. W trakcie rozprawy Severson oskarżył jej przyrodniego brata, Henry'ego, lorda Taintera, o popełnienie tej zbrodni. Wywołało to wielką sensację. Zamordowana aktorka była popularna w Londynie, że nawet w tak małych parafiach jak ta, z której pochodziła Isabel, ludzie pragnęli znać wszystkie szczegóły afery. To zainspirowało Isabel, żeby napisać do markiza list, w którym wyraziła przekonanie, że nikt z ich rodziny nie mógłby popełnić tak okrutnego czynu. Nigdy nie dostała odpowiedzi. A teraz zabójca Severson gościł w tym samym domu, w którym i ona mieszkała, a Isabel była bardziej przejęta unikaniem Richarda. Życie czasem dziwnie się plecie. - To jest najlepsza sypialnia, tak? - Isabel skinęła na drzwi w końcu korytarza. - Największa - przyznała niania. Usłyszały kolejny wybuch męskiego śmiechu, a potem odgłos tłuczonego szkła. Isabel wzięła głęboki wdech. - Zaczniemy stąd. Proszę stać na straży, kiedy ja będę rozmawiać z jego służącym.
- On nie ma służącego - powiedziała niania i dodała: - Tak mówiły pokojówki. Jako jedyny nie przywiózł ze sobą żadnego służącego. Isabel skinęła głową zadowolona. Czasami plotki były przydatne. Podeszła do drzwi, położyła dłoń na klamce i wzięła kolejny wdech, żeby dodać sobie odwagi. Kto wie, co zobaczy po drugiej stronie tych drzwi? Natychmiast przypomniał jej się Richard i jego próby schwytania jej i wzięcia siłą… Odsunęła od siebie wstyd i otworzyła drzwi. W sypialni panowała ciemność. Nie było nawet żaru w kominku. Isabel uniosła do góry świecę, a jej blask oświetlił ogromne łoże z baldachimem, przykryte błękitnym jedwabiem, które było dominującym elementem w całym pomieszczeniu. Na środku łóżka leżała Lillian, patrząc na Isabel wyzywająco. Isabel poczuła wielką ulgę, kiedy stwierdziła, że pana Seversona nie ma nigdzie w zasięgu wzroku. - Idź sobie stąd - rozkazała Lillian. - Nie pójdę z tobą na górę. - Ależ pójdziesz - powiedziała Isabel, odstawiając świecę na stolik nocny. - Możemy to jeszcze załatwić kulturalnie. Wyjdziesz z tego łóżka i pójdziesz dobrowolnie z nami na górę albo zostaniesz tam zaniesiona siłą. Wybór należy do ciebie. - Nigdzie się nie ruszę - oznajmiła Lillian. - Bardzo dobrze - powiedziała Isabel. - Nianiu, będę potrzebowała pani pomocy. Starsza kobieta opuściła swój posterunek przy schodach, żeby przyjść z pomocą Isabel. Zanim Lillian się zorientowała, czego może się spodziewać, Isabel zerwała z niej kołdrę i musiała się mocno postarać, żeby nie okazać, jakiego szoku doznała, widząc nagie ciało dziewczyny. - Wielkie nieba - powiedziała niania bez tchu. - To dziecko nie ma za grosz wstydu. - Nie jestem już dzieckiem - oznajmiła Lillian i zakryłaby się z powrotem kołdrą, gdyby Isabel nie była od niej szybsza. Złapała dziewczynę za ucho, wykręciła je, a dłonią zasłoniła jej usta, zanim ta zdążyła krzyknąć. Niania zdjęła z siebie szlafrok i zarzuciła go na nagie ciało Lillian. Obie kobiety wywlokły wijącą się i kopiącą dziewczynę na korytarz i zaciągnęły ją na górę po schodach. To była istna walka, ale Isabel była wystarczająco wściekła, żeby
wygrać to starcie. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy zamknęły Lillian na klucz w jej pokoju. Isabel oparła się plecami o drzwi, dysząc z wyczerpania. Lillian oznajmiała całemu światu, co o tym wszystkim sądzi, waląc pięściami w drewniane drzwi i wrzeszcząc, ile tylko miała sił w płucach. - Jesteś silniejsza, niż na to wyglądasz - przyznała niania, łapiąc z trudem powietrze. - Nie wiem, czy w ogóle byłam ci potrzebna. - Sama nie dałabym rady - zapewniła ją Isabel. - Zaraz pobudzi wszystkie dzieci, jeśli będzie tak krzyczeć powiedziała z obawą niania, i jakby na zawołanie, jedno z młodszych dzieci zaczęło ją nawoływać. - Muszę zostawić cię samą - szepnęła i pospiesznie ruszyła korytarzem, by zajrzeć do swoich podopiecznych, którzy spali w pokoju obok jej sypialni. - Myślisz, że jesteś taka sprytna? - wykrzyknęła Lillian, a grube drewniane drzwi nieco stłumiły jej głos. - Mój ojciec wścieknie się na ciebie! - Twój ojciec jeszcze mi podziękuje za to, że uratowałam i woja reputację - poprawiła ją Isabel i miała ochotę dodać: "jeśli jest jeszcze co ratować". Ale nie powiedziała tego. Wiedziała, jak ważne dla młodej dziewczyny jest to, żeby mieć kogoś, kto dobrze n niej myśli. Bardzo starała się zapewnić to uczucie Lillian. Lillian tymczasem kopnęła w drzwi i zawyła z bólu, jaki najwyraźniej poczuła w nodze. - Połóż się do łóżka - poinstruowała ją Isabel. - I zostań w nim. Porozmawiamy o tym jutro rano. - Nie będziemy o niczym rozmawiać! - Lillian wydała z siebie taki dźwięk, jakby splunęła na drzwi. - Ojciec chciałby, żebym była w łóżku Seversona. On chce, żebym zdobyła bogatego męża. - Męża? - Isabel odwróciła się i spojrzała na drzwi. - Jak? Chwytając go w pułapkę? - Wszyscy wiedzą, że nie jesteś najlepszą guwernantką. Wiedzą o tobie i o lordzie Riggsie. Ciebie będą oskarżać o to, że wpadłam w tarapaty - zadrwiła Lillian. Dzieciak w końcu posunął się za daleko.
- Ze wszystkich wstrętnych, kłamliwych, fałszywych… Przerwała. Dlaczego była zaskoczona? Wardley nigdy nie robił na niej wrażenia uczciwego człowieka. A niania miała rację, mówiąc, że chciał wydać córkę za mąż. Morderca, czy nie, nawet Severson nie zasługiwał na żonę pokroju Lillian. I żaden mężczyzna nie narazi jej na szwank, dopóki Isabel za nią odpowiada. - Pozwól, że ci coś powiem, Lillian, i lepiej, żebyś tego uważnie wysłuchała. Cokolwiek słyszałaś na temat lorda Riggsa i mnie, to nieprawda. On próbował mnie skompromitować, ale odparłam jego próby. Rozumiesz? To, że jestem kobietą, wcale nie znaczy, że nie wiem, co to jest honor i uczciwość, dwie wartości, które tak usilnie staram ci się wpoić. Ty i twój ojciec możecie zarzucić wasz idiotyczny plan. Pewnego dnia jeszcze mi za to podziękujesz. Głos Lillian zabrzmiał tak, jakby przysunęła głowę bardzo blisko do szczeliny między drzwiami a futryną. - Głupia, głupia guwernantka - powiedziała cicho. - Zostawiłam bransoletkę w jego łóżku. Już jestem skompromitowana. Musi mnie poślubić. Ojciec mówi, że Severson chce być zaakceptowany przez wyższe sfery i nie będzie miał innego wyjścia, jak ożenić się ze mną. Ja będę żoną bogatego człowieka, a ciebie zwolnią. Gniew wezbrał w Isabel, aż zadrżała. Wierzyła w to, że w życiu obowiązywały pewne zasady, jakiś porządek. I ludzie nie powinni być wykorzystywani jak pionki w grze w szachy, bo mają swoją wartość. Jej matka znała swoją wartość i podobnie ona, Isabel. Markiz powinien był się bardziej dla nich postarać. - Idę po bransoletkę. - Nie! - Lillian rzuciła się całym ciałem na zamknięte drzwi, pragnąc je sforsować, ale bezskutecznie. Isabel i tak była już w drodze na dół. Zostawiła świecę w pokoju Seversona. Nie zaprzątała sobie jednak głowy szukaniem innej, bo i tak znała drogę. Korytarz dla gości był nadal pusty, a śmiech z parteru odbijał się echem po w całym budynku. Już widziała oczami wyobraźni, jak otwierają kolejne butelki porto. Ale to wcale nie oznaczało, że ma dużo czasu. Ktoś w każdej chwili mógł wejść na piętro.
Drzwi do pokoju Seversona były otwarte. Ani ona, ani niania nie miały czasu, żeby je zamknąć za sobą, kiedy wyprowadzały wściekłą Lillian. Świeca, którą postawiła na stoliku Isabel, nadal się paliła. Wchodząc do pokoju, Isabel zamknęła po cichu drzwi za swoimi plecami i zaczęła gorączkowo przeszukiwać pościel. Nic. Zajrzała pod poduszkę z pierza, a potem dokładnie obmacała przestrzeń pomiędzy materacem a zagłówkiem łoża, szukając palcami delikatnego złotego łańcuszka. Znała tę bransoletę. Wardley podarował ją córce na urodziny miesiąc temu. Był do niej doczepiony maleńki amulet z wygrawerowanymi inicjałami Lillian. Kiedy podniosła do góry kołdrę, kątem oka zobaczyła swoje odbicie w lustrze wiszącym nad toaletką w drugim końcu pokoju i tak się wystraszyła, że aż znieruchomiała na moment. Czuła się, jakby patrzyła na kogoś nieznajomego. Jej ciężkie, czarne włosy uwolniły się z warkocza i ten nieład na głowie nadawał jej wygląd bezbronnej istoty. Brązowa suknia przedarła się przy rękawach, prawdopodobnie podczas szamotaniny z Lillian. Wyglądała jak kobieta, której życie nie toczyło się tak, jakby sobie tego życzyła. I taka też była prawda. Zaczęła ją ogarniać żałość. Była taka zmęczona. Cały ten dzień był długi i męczący, nawet gdyby nie brać pod uwagę wybryku Lillian. Tak bardzo starała się, żeby zawsze zachowywać się właściwie i przyzwoicie, i gdzie ją to zaprowadziło? W środku nocy przeszukiwała pościel w sypialni jakiegoś mężczyzny, a do tego pracowała u takich nieokrzesanych i grubiańskich ludzi jak Wardleyowie. Śmierć matki całkowicie zmieniła życie Isabel. Nigdy nie była lubiana w rodzinie swojego ojczyma, ponieważ była żywym dowodem przeszłości jej matki, która kochała innego mężczyznę. Po jej śmierci ojczym zażądał, żeby odeszła, tak samo jak pan Wardley chciał się pozbyć kłopotliwej córki. Cóż, życie pełne jest zawodów, przypomniała sobie Isabel, odwracając wzrok od lustra. Nic nie trwa wiecznie, a już w szczególności miłość. Te słowa powtarzała jej matka wielokrotnie… Zauważyła błysk złota na podłodze nieopodal stolika. Bransoletka. Prawie rzuciła się na nią, żeby podnieść ją z podłogi. Delikatny amulet migotał w świetle świecy, a Isabel odetchnęła z ulgą.
Teraz mogła więc uporządkować pościel na łóżku. Za moment wszystko będzie wyglądało tak, jakby nikogo nie było w tej sypialni. Wytrzepała poduszki, ułożyła je na miejscu i zdjęła na bok jedwabną narzutę. Łoże było za szerokie, żeby sięgnąć wszędzie, by wyprostować prześcieradło. Pomiędzy ścianą a łożem była pozostawiona wolna przestrzeń szerokości trzech stóp, wystarczająca na to, żeby swobodnie obejść łóżko dokoła. Złapała za prześcieradło z drugiej strony, naciągnęła je i wygładziła na nim wszystkie zmarszczki i właśnie schylała się po poduszkę, która spadła na podłogę, kiedy drzwi do sypialni stanęły otworem. Isabel zamarła. Miała nadzieję, że to może niania przyszła jej pomóc. Niestety to nie była niania. To był Severson. Zamierzała schować się za łóżkiem, ale zmieniła zdanie. Nie miała przecież nic do ukrycia. W tej sytuacji Severson powinien nawet być jej wdzięczny za to, że go uratowała. Isabel ścisnęła w dłoni bransoletkę i zmusiła się do wyprostowania pleców. Severson zamknął drzwi i podszedł do kredensu, nie zauważając jej stojącej w najdalszym rogu pokoju. Isabel wstrzymała oddech, niepewna, co może ją za chwilę spotkać. Był wyższy niż większość mężczyzn i, wyczuwała to na odległość, dużo silniejszy. Ubranie miał najwyższej klasy, a jego szyty na miarę surdut z granatowego wykwintnego materiału wcale nie potrzebował poduszek, żeby uwydatnić jego szerokie ramiona. Jego kołnierzyk był sztywny i śnieżnobiały, a buty błyszczały od pasty. Wyglądał jak sportowiec, jak zamożny człowiek, który w pełni kieruje swoim życiem. Stojąc przy kredensie, oparł obie dłonie na jego krawędziach, pochylił się do przodu i zwiesił głowę. Isabel pomyślała, że odczuwa nadmiar wypitego alkoholu. Ale po chwili mężczyzna podniósł głowę i spojrzał w lustro, patrząc sobie prosto w oczy. - Cholera - powiedział zupełnie trzeźwo. Tym krótkim słowem wyraził ogrom swojej frustracji.
- Wróć na dół - rozkazał sobie. - Musisz ich przeczekać. Jeden z nich jest kluczem. Kluczem do czego? - pomyślała Isabel. Cofnęła się w róg pokoju, a jej cała odwaga gdzieś się ulotniła. I to nie jego sylwetka była dla niej tak onieśmielająca, ale jego spojrzenie. Gdyby szatan miał zstąpić na ziemię, żeby kusić kobiety, to właśnie taką twarz by sobie wybrał. Czarne, ukośne brwi, wąska szczęka i brązowe oczy o tak intensywnym spojrzeniu, że zdawało się przenikać do ludzkiej duszy. Od samego tylko patrzenia na niego serce jej zaczęło bić szybciej… zwłaszcza kiedy zdała sobie sprawę z tego, że i on na nią patrzy. Zobaczył w lustrze jej odbicie. Sparaliżował ją strach i dopiero po chwili odzyskała panowanie nad sobą, a potem powróciła jej duma. Uczciwe pobudki skierowały ją do tego pokoju, więc nie miała się czego lękać. Postanowiła spojrzeć mu prosto w oczy. Ta chwila była jak magiczne rażenie piorunem. Zupełnie zapomniała o bransoletce, którą ściskała w ręku. Żadne z nich się nie odezwało. Isabel zaczęła przesuwać się w stronę końca łóżka, ale nadal trzymała się blisko ściany, nie odrywając od niego oczu. Jej serce biło tak szybko i głośno, że była przekonana, że i on je słyszy. Zatrzymała się. Blask świecy stojącej na stoliku nocnym nie sięgał do tego rogu pokoju, a mimo to wyczuwała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknął jego uwagi. Tak samo jak ona, zdawał sobie sprawę z tego, że spod spódnic wystawały jej bose stopy. Wiedział, że nie miała na sobie bielizny. Wnikliwym wzrokiem omiótł jej włosy, twarz, piersi. I spodobało mu się to, co zobaczył. Podobnie jak jej. Obydwoje poczuli do siebie ogromne pożądanie. Jego usta wygięły się w leniwym uśmiechu, a ona pomyślała, że za chwilę nogi odmówią jej posłuszeństwa.
Ten mężczyzna nie widział w niej guwernantki ani służącej. On patrzył na nią jak na kobietę. A kiedy powiedział: "Podejdź tu", nie miała innego wyjścia, jak tylko postąpić zgodnie z jego życzeniem. Rozdział 2 Michael obserwował, jak kobieta do niego podchodzi, a w jej wyrazistych oczach malował się strach i zarazem pragnienie. Tak, tego właśnie teraz potrzebował. Niezobowiązujący seks uwolni napięcie i frustrację, które narastały w nim od momentu, kiedy wrócił do Anglii. Elswick zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Prawie pięciomiesięczny wysiłek Michaela, żeby odzyskać pozycję w wyższych sferach, doprowadził go jedynie do zdobycia sympatii Riggsa, rozpustnego siostrzeńca księcia, którego niewielu ludzi akceptowało, oraz pijanego lizusa Wardleya. Nawet jego rodzony brat nie odpowiadał na prośby. Lokaj, którego znał jeszcze z czasów dzieciństwa, wydawał się znajdować wielką przyjemność w poinformowaniu go, że "nikogo nie ma w domu". Michael wiedział, że Carter był w domu, podobnie jak jego żona Wallis. Wyczuł ich wzrok na sobie, kiedy odchodził spod uh drzwi. Woleli, żeby trzymał się z daleka od ich życia. W międzyczasie Alex wrócił z owocnej wyprawy do Hiszpanii. Ich biznes przewozowy, w który zainwestowali, zwrócił się już czterokrotnie. Dlatego Alex sugerował Michaelowi, żeby ten wybrał się z nim w następną podróż, ale Michael odmówił. W przeszłości, przed śmiercią Aletty, pewnie by przyjął taką propozycję łatwego zarobku. Teraz jednak był mężczyzną, który już posiadł to, czego pragnął. A w tym konkretnym momencie pragnął tylko tej kobiety.
Stanowiła dla niego tak bardzo pożądaną rozrywkę i wymówkę, żeby nie wracać do towarzystwa Wardleya i jemu podobnych. Miał już dość udawania pijanego. Przywykł już do tego, że kobiety chętnie oferowały mu swoje wdzięki. Chociaż nie był próżny, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, jakie wrażenie robi na kobietach. Dodatkowo silnym afrodyzjakiem były pieniądze. Mimo plotek krążących wokół jego nazwiska, kobiety w Londynie łakomie wodziły za nim wzrokiem. Lecz incydent z Alettą nauczył go dyskrecji. Nie przyjmował tego, co było mu oferowane zupełnie za darmo. Nawet w Kanadzie rzadko brał sobie kochanki. Za bardzo był skoncentrowany na budowaniu fortuny i przygotowywaniu się na dzień, kiedy wróci do ojczyzny, żeby oczyścić swoje imię. Jednakże ta kobieta pociągała go w sposób, jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Jej błyszczące włosy luźno splecione w warkocz, sięgający jej niemal do pasa przypominały mu o dumnych indiańskich kobietach po drugiej stronie oceanu. Była wysoka, a jej wyprostowana sylwetka i wysokie kości policzkowe nadawały jej arystokratyczny wygląd. Bardzo niezwykła kobieta jak na służącą… ale w Kanadzie spotkał wiele takich, które były na tyle śmiałe, że potrafiły wywalczyć sobie lepszą pozycję w świecie. Nie spodziewał się tylko, że spotka taką dumną kobietę pod dachem Wardleya. Kobieta zatrzymała się, jakby nie była w stanie wykonać tego ostatniego kroku w jego stronę. Drżący płomień świecy powodował, że wszystkie cienie w pokoju tańczyły. Jej skóra była gładka, bez śladu kosmetyków, które kobiety w Londynie tak chętnie stosowały. Jej długie czarne rzęsy tworzyły oprawę dla bystrych, złotopiwnych oczu, takich, które przyciągały mężczyzn swoją niewinnością. W głowie zaświtała mu myśl, że może to być pułapka. Lecz jego instynkt nie wierzył w to. Była tak samo nieufna jak on i jednocześnie urzeczona nim jak on nią. Uniósł dłoń w kierunku jej włosów. Cofnęła się. - Chcę dotknąć twoich włosów - szepnął. - Chcę się przekonać, czy są tak jedwabiste i gęste, na jakie wyglądają. Tym razem, kiedy uniósł rękę, nie cofnęła się. Nie spiesząc się, wsunął palce pomiędzy czyste, lśniące włosy. Pachniała mydłem, świeżym powietrzem i kobietą.
Wystarczyło delikatne dotknięcie jej, żeby poczuł pożądanie. Wiedział już, że ją posiądzie. Odsunęła się od niego spłoszona. Wyciągnął drugą rękę, by dotknąć jej twarzy. Skórę miała nawet delikatniejszą, niż się spodziewał. - Nie bój się - wyszeptał. - Nie zrobię ci krzywdy. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Patrzyła mu prosto w oczy. - Nie powinno mnie tu być - powiedziała tak cichym głosem, że prawie musiał się domyślać słów. - Ale jesteś - odpowiedział równie cicho. Skinęła głową. - Jak masz na imię? - zapytał. Zwilżyła wargi w sposób, który omal nie powalił go na kolana. Pragnął czuć jej zapach, dotykać jej i zatopić się w niej. - Isabel. - Isabel - powtórzył. Nawet dźwięk jej imienia był magiczny. Poczuł w uszach pulsowanie. To była jego krew, wprawiona w szybszy ruch, pod wpływem błogiego pożądania, które wyrażało się w nabrzmiałej męskości. Spokojnie, ostrzegł sam siebie. Ostrożnie. Ale nie mógł posłuchać swojej własnej rady. - Chcę cię pocałować. Nie odpowiedziała nic, nadal patrzyła na niego poważnym wzrokiem, a on wziął jej milczenie za przyzwolenie. Położył dłoń na jej talii i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się… ani nie odwróciła głowy, kiedy pochylił się nad nią i ustami dotknął jej warg. Jego umysł zarejestrował chwilowy opór, jakieś wahanie, ale kiedy przywarł do niej, jej wargi zmiękły. Westchnęła z przyzwoleniem i mógł ją wreszcie należycie pocałować. Els wiek, Riggs, Wardley i cały świat gdzieś zniknęły. Przez tak długi czas miał się na baczności, uznając nadrzędność kwestii zrehabilitowania własnego imienia, że odsuwał na bok wszelkie pokusy. Teraz pragnienie ogarnęło go z siłą, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał.
Wyczuwał, że nie całowała zbyt wielu mężczyzn, ale była pojętną uczennicą. Kiedy ich pocałunki stały się głębsze, zniknęła cała jej niepewność i zarzuciła mu ręce na szyję. Michael jeszcze głębiej przywarł do jej ust, a ona odpowiedziała mu tym samym. Przywarła do niego całym ciałem i wyraźnie czuł intymną bliskość jej piersi. Krew krążyła jeszcze szybciej w jego żyłach. Dobry Boże, dlaczego wcześniej nie pomyślał o daniu ujścia swojemu napięciu w ten sposób? Ponieważ żadna kobieta, jaką spotkał w Londynie, nie pociągała go tak bardzo jak ta. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej pragnął? Do czego byłby zdolny, żeby ją posiąść? Zaczął przesuwać się z nią w stronę łóżka. Kiedy jej nogi dotknęły krawędzi materaca, wystraszyła się. Przerwała pocałunek. Michael nie pozwoliłby jej odejść. Nie teraz. Przyciągnął ją do siebie bliżej i zaczął szeptać jej do ucha czułe słowa, rozkoszując się dźwiękiem każdej sylaby jej imienia. I-sa-bel. Powiedział jej, jaka jest cudowna, jak bardzo mu się podoba i jak bardzo jej pragnie. Rozpłynęła się w jego ramionach, a jej wargi zaczęły szukać jego ust. Michael wiedział, że nie była przewrotną służącą, która szybko wskakuje do łóżka mężczyzny, jednocześnie szukając sposobności na wydarcie mu kilku monet. Nie chciał jednak zadawać jej teraz pytań. Nie przerywając pocałunku, zdarł z siebie surdut i odrzucił go na podłogę. Objął ją ramionami i podciągnął jej spódnice do góry. Nie miała na sobie butów ani pończoch. Już wcześniej zorientował się, że nie miała na sobie żadnej bielizny pod suknią. Wczepiła się zaciśniętymi dłońmi w jego koszulę na piersi. - Rozepnij mi spodnie - szepnął jej do ucha. - Dotknij mnie. Isabel nie rozluźniła dłoni. Mimo ogarniającej go żądzy Michael był cierpliwym mężczyzną. Pokaże jej, czego od niej chce. Położył dłoń na jej dłoni. Delikatnie rozluźnił jej ściśnięte palce, jeden po drugim. Zobaczył, że trzymała w nich cienki łańcuszek. Więc jednak była złodziejką.
Ukłucie rozczarowania zaskoczyło go, ale wtedy ona przywarła mocniej do jego ciała i Michael poczuł, że oddałby jej cały swój portfel, żeby tylko znaleźć się w niej. W kobiecie rozpalonej pragnieniem… Wyciągnął jej z ręki łańcuszek i nie zwracając uwagi na to, gdzie upadł, przyciągnął jej dłoń do swojego łona i jeszcze raz ją poprosił. - Rozepnij mnie. Tym razem odważyła się rozpiąć pierwszy guzik. Michael pocałował jej ucho, szyję, a jego dłoń powędrowała na jej pierś. W chwili, kiedy jej dotknął, złapała głośno oddech i lekko się spięła. Przez chwilę Michael był nieruchomy. Potem powoli rozluźniła się i zaczęła wzdychać, kiedy kciukiem pieścił jej sutek. Warstwy materiału nie były w stanie ukryć jej rosnącego podniecenia. Rozpięła drugi guzik jego rozporka. Czubkami palców musnęła jego nabrzmiałą męskość. Dobry Boże, omal nie eksplodował. Odruchowo jego ciało przywarło do niej. Pragnął, by znalazła się pod nim naga. Teraz. Pchnął ją na łóżko, a jego dłonie zawędrowały w dół i podciągnęły jej spódnice, odsłaniając całe uda. Myślał tylko o jednym, żeby ją poczuć, znaleźć się na niej i wejść w nią… Drzwi jego sypialni otworzyły się z hukiem. W pokoju pojaśniało od świateł z korytarza i kandelabra, który wniósł do środka Wardley. Gospodarz praktycznie wtoczył się do pokoju, a za nim Riggs i dwóch innych mężczyzn, Foxner i Buddings, którzy byli pozostałymi gośćmi zaproszonymi na polowanie. Wszyscy byli pijani i ogromnie rozbawieni. Michael próbował osłonić Isabel przed ich pożądliwymi spojrzeniami. Wardley wyprostował się i nagle odezwał się głosem tak dramatycznym, że prawie komicznym. - Co ty wyprawiasz z moją córką? Michael zamrugał powiekami, jakby słowa Wardley a z trudem docierały do jego świadomości. - Twoją córką?
Poznał wcześniej córkę Wardleya. Zrobiła na nim wrażenie przedwcześnie rozwiniętej i zbyt bezpośredniej jak na swój wiek. A kobieta leżąca pod nim nie była z pewnością córką gospodarza. - Tak, moją córką - potwierdził Wardley. - Mówię o tej dziewczynie, na której leżysz. Zanim Michael zdążył coś odpowiedzieć, do sypialni wtargnęła pani Wardley, przepychając się przez grupkę mężczyzn. - Mężu, czy coś się stało? - Jej głos zabrzmiał tak, jakby recytowała kwestię teatralną, a wydekoltowany szlafroczek i różowy turban na głowie nie robiły wrażenia, jakby dopiero co zerwała się z łóżka. - Nakryłem Seversona z naszą córką - oznajmił jej mąż tubalnym głosem. - Lillian? - Pani Wardley zrobiła krok w stronę łóżka, przyciskając dłonie do piersi. - Och, moje dziecko, co on ci zrobił? W tym momencie Isabel uniosła głowę. - Dobry wieczór, pani Wardley - powiedziała zaskakująco opanowanym głosem. Miała usta nabrzmiałe od pocałunków, włosy potargane, a spódnice podciągnięte do góry tak, że odsłaniały całe jej uda. Tym razem pani Wardley nie udawała już szoku. - Panna Halloran? - Guwernantka? - wykrzyknął jej mąż. - Tak - odparła cicho Isabel. - Gdzie jest Lillian? - Wardley rozejrzał się po pokoju, jakby spodziewał się zobaczyć córkę stojącą gdzieś tutaj. - W swoim łóżku - odparła Isabel. - Swoim łóżku? - powtórzył Wardley. Spojrzał na żonę, niczego nie pojmując. - Czy nie miała być w tym łóżku? - mruknął do żony. Foxner i Buddings uśmiechnęli się jak głupki, niezwykle rozbawieni całą sceną. Za to Riggs zbladł. Michael wiedział, że ta sytuacja stanie się pożywką wielu plotek.
Mężczyźni obmacywali wzrokiem obnażone części ciała Isabel. Nawet sam Wardley gapił się na nią. Michael wstał i zasłonił im widok, jednocześnie obciągając jej spódnice. Podał jej rękę, a ona podniosła się z wdziękiem, chociaż cała była zalana rumieńcem. Domyślał się, że duma nakazywała jej trzymać wysoko uniesioną głowę. - Wardley, zechciałby pan opuścić mój pokój? - odezwał się Michael. – Panna… - Przerwał, nie pamiętając jej nazwiska. - Halloran - dopowiedziała Isabel, a jej twarz jeszcze bardziej poczerwieniała. - Panna Halloran i ja mamy pewne prywatne sprawy do omówienia. - Wyobrażam sobie, co to za sprawy - wypalił ogorzały Buddings, a potem wymienił nietrzeźwe spojrzenia z Foxnerem. Tylko Riggs miał tyle przyzwoitości, żeby się wycofać. Pani Wardley odzyskała mowę. - Jestem zaszokowana - powiedziała, tym razem wyrażając autentyczne odczucia. - Panno Halloran, ma pani nieodpowiedni wpływ na Lillian. Jutro z samego rana proszę opuścić ten dom. - Tak, pani Wardley. - I niech się pani nie spodziewa referencji! - Chwileczkę - wtrącił się Michael. - To moja wina. - Nie miał pojęcia, co w jego sypialni robiła guwernantka, ale w końcu jak inaczej mógł postąpić dżentelmen? - Biorę całkowitą odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. - Za co? Za zbałamucenie guwernantki? - zapytał Wardley. Ziewnął i odbiło mu się. - To służąca. Chodźmy, panowie. Zostawmy ich swoim zajęciom. Chyba że sami chcecie ruszyć na panienki? Foxner otworzył już usta, jakby chciał przystać na propozycję, ale jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Michaela. Uniósł więc ręce w geście niewinności. Panna Halloran wykorzystała ten moment, żeby przemknąć obok nich i wybiec z pokoju.
Pani Wardley spojrzała na męża, marszcząc czoło. Doszło pomiędzy nimi do milczącego porozumienia, a potem kobieta wymaszerowała z pokoju i ruszyła korytarzem, mrucząc coś pod nosem. - Wybacz, Severson - powiedział niewyraźnie Wardley. - Nie chciałem przeszkadzać ci w zabawie. Lepiej pójdę zajrzeć do żony. - To mówiąc, również wyszedł. Kiedy gospodarze byli już w końcu korytarza, Foxner i Budding zanieśli się śmiechem. - Zdaje mi się, że niemal wpadłeś w zasadzkę, która miała zmusić cię do poślubienia ich córki - powiedział Budding. - Widok miny starego Wardleya, kiedy zorientował się, że jesteś z inną kobietą, był bezcenny! - przyznał Foxner. - Dałbyś temu wiarę, Riggs…? - Rozejrzał się dookoła, ale Riggs gdzieś zniknął. - Gdzie, u licha, podział się Riggs? - zapytał z pretensją Foxner. - Może pójdziecie go poszukać? - zasugerował Michael, zatrzaskując drzwi przed nosami kompanów. Odwrócił się z desperacją w stronę łóżka… i jego wzrok zatrzymał się na złotym łańcuszku, który leżał na dywanie. Na korytarzu na piętrze panowała cisza, którą przerywał tylko miarowy odgłos cichego chrapania niani. Nawet Lillian poddała się i zamilkła. Na stole w korytarzu czekała na Isabel zapalona świeca. Wzięła ją i pospieszyła schroniła się w swoim pokoju. Zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i usiadła ciężko na podłodze. Jeszcze nigdy nie czuła takiego wstydu. Całe swoje życie walczyła o szacunek. Nie było jej łatwo dorastać jako bękartowi. Jej matka kupiła sobie szacunek poprzez zamążpójście, ale byli tacy, którzy uważali, że grzechy matki z pewnością przejdą na córkę.