mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Maxwell Cathy - Małżeństwo 1 - Elfy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Maxwell Cathy - Małżeństwo 1 - Elfy.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 266 stron)

1 Maxwell Cathy ELFY Dla Erin i Briana McGlynnów Niech wam dni płyną w szczęściu i pogodzie! Szekspir

2 Prolog Londyn, 1814 r. Less Hamlin wpadła do gotowalni jak burza. - Gdzie jest Lea Carrollton? Szczebiot sześciu młodych kobiet w balowych sukniach z jedwabiu i indyjskiego muślinu umilkł jak nożem uciął. Powietrze w ciasnym pomieszczeniu pachniało perfumami, pudrem i woskiem świec. Wszystkie oczy zwróciły się na nowo przybyłą. Tess uśmiechnęła się, zadowolona z efektu. Przekroczyła próg. Kilka panien otworzyło usta, ale żadna nie odpowiedziała. Anne Burnett, najlepsza przyjaciółka Tess, dotknęła jej ramienia. - Tess, nie pora na sprzeczki. Nie powinnam nic mówić. Wróćmy na salę balową i zapomnijmy o wszystkim. Tess

3 odtrąciła jej rękę. - Nie daruję jej! Nie tym razem! Spojrzała surowo na młode panny. Niektóre były debiutantkami tak jak Lea. Dla innych był to kolejny już sezon, ale żadna, nawet Anne, nie widziała ich tyle co Tess. W trakcie tych lat od czasu do czasu trafiał się jej odpowiedni kandydat do ręki. Pani lordów poprosiło ją nawet o rękę, ale uparcie odmawiała. Była dziedziczką fortuny i choć nie nazwałaby się próżną, zdawała sobie sprawę z własnej urody. Niby dlaczego panowie mówili o niej „niezrównana”? Ale na razie nie zamierzała się ustatkować. Zachwyty mężczyzn budziły w niej przyjemny dreszczyk, dawały poczucie władzy, którą utraciłaby, gdyby oddała komuś rękę. Owszem, niektóre kobiety twierdziły, że małżeństwo dało im inny rodzaj wolności, ale Tess nie podzielała ich zdania. Widziała zbyt wiele mężatek, które po krótkim okresie upojnych zawrotów głowy stawały się znudzone i rozczarowane. Ich życie się zmieniało, nie przypominało bajki o szczęściu. Nawet jej brat Neil i jego żona Stella zachowywali się wobec siebie niemal jak obcy sobie ludzie. Dla Tess wolność znaczyła coś więcej niż możliwość chodzenia bez przyzwoitki lub znajdowania sobie kochanków, kiedy już urodzi syna, spadkobiercę tytułu. Nie wiedziała tylko, co znaczy to „coś więcej”. W życiu powinno chodzić o coś innego niż ploteczki i przyjęcia, ale o co? Nie zamierzała dać się złapać w pułapkę, dopóki nie odkryje, co to takiego. Wszystkie te głupiutkie panny trzęsły się jak osiki na sam widok jej gniewu. Wybrała sobie na cel wysoką blondynkę, Dafne, najstarszą córkę diuka. - Wiesz, gdzie jest Lea? - Nnnnie... - wyjąkała dziewczyna. Anne zamknęła za sobą drzwi. - Tess, dosyć tego. Dafne się boi! Dobra, słodka Anne. - Trzeba raz na jakiś czas dać im do wiwatu, bo nawet się nie

4 obejrzysz, a będą nami rządziły panny w rodzaju Lei Carrollton. - Czyżbym słyszała swoje nazwisko? - Zza chińskiego parawanu wyłoniła się młoda kobieta. Promieniała olśniewającą, wyzywającą urodą, a lekki grymas jej naburmuszonych ust wywierał na mężczyzn druzgoczący efekt. Od samego początku sezonu Tess i Lea weszły w role konkurentek, najpierw bardziej z powodu kontrastowej urody niż prawdziwego konfliktu. Tess była ruda i wyniosła, a wzrostem dorównywała większości mężczyzn. W wielu wierszach opisywano jej oczy, porównując je do iskier na błękitnym morzu lub do witraży w katedrze Salisbury. Egzotyczne ciemne oczy drobniutkiej Lei oraz kruczoczarne włosy budziły we wszystkich panach nie mniejszą fascynację. Nawet książę Walii poddał się ich urokowi. Pomiędzy tymi dwiema rywalkami stała Anne z miękkimi kasztanowatymi lokami, twarzą w kształcie serca i ufnymi oczami. Tess nie mogła zrozumieć, dlaczego nikt nie dostrzega, jak szlachetną i cudowną osobą jest jej przyjaciółka. Anne trzymała się na uboczu, nie miała do nikogo urazy... Dobry Boże, była tak wspaniałomyślna, że wybaczyła nawet temu ohydnemu plotkarzowi Delandowi Godwinowi, który dawno temu, kiedy po raz pierwszy zaprezentowano ją w towarzystwie, ogłosił, że jest ubogą krewną, mieszkającą w cudzym domu i zależną od łaski lub niełaski rodziny. Ale tym razem nikt jej nie skrzywdzi. Tym razem Tess ją obroni. Lea podeszła do miednicy, by opłukać ręce i spojrzała w lustro. Prosto w oczy Tess. - Życzy sobie pani czegoś, panno Hamlin? - Nic się nie... - zaczęła Anne, ale Tess przerwała jej w pół słowa. - Wiesz, co zrobiłaś. Pytanie tylko, jak śmiałaś zrobić to publicznie?

5 Lea wzięła lniany ręcznik, który podała jej pokojówka. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - rzuciła przez ramię, ruszając do drzwi. - A teraz proszę o wybaczenie, ale obiecałam komuś następny taniec. Tess zastąpiła jej drogę. - Panu Hardistonowi! - W tych dwóch słowach zawarła cały rozsadzający ją gniew. Lea zatrzymała się; na jej wargach pojawił się uśmieszek. - Archiemu? Tess omal nie zgrzytnęła zębami. - Dobrze wiesz, że on należy do Anne! - Nic podobnego. Oświadczył się jej? - Lea spojrzała na Anne, która pobladła. Tess poczuła się niezręcznie, ale parła dalej. - Zamierzał to zrobić. - Ale nie zrobił, prawda? - Jego matka rozmawiała z ciotką Anne. - Ale on sam jeszcze się nie zdeklarował. - Lea podniosła głos tak, żeby wszystkie panny w pokoju nie uroniły ani słowa. - Prawda? - zwróciła się bezpośrednio do Anne. Ta przestąpiła z nogi na nogę. Tess wiedziała, że jej przyjaciółka marzy, by znaleźć się o tysiąc kilometrów stąd, ale Anne musiała nauczyć się bronić własnych racji. - Powiedz, Anne. - Proszę cię, zostawmy to, zanim zrobi się jeszcze gorzej. - Nie. Nie boję się scen. Jesteś moją przyjaciółką i nie pozwolę, żeby tej małej jędzy się upiekło. - Odwróciła się do Lei. - Miał się oświadczyć, ale ty zagięłaś na niego parol. Zrobiłaś to tylko dlatego, by zranić Anne, a przez to uderzyć we mnie. - Bzdura! - Tak? Pan Hardiston nie ma wielkiej fortuny ani koneksji. Nie jest odpowiednim kandydatem, którego zaakceptowałaby twoja chciwa matka. W oczach Lei błysnął gniew, ale dziewczyna nie zaprotestowała.

6 - Archie jest kochany - oznajmiła złośliwie. - Charakter jest wart więcej niż majątek. Tess wątpiła, żeby Lea rozpoznała dobry charakter, nawet gdyby się o niego potknęła, ale powstrzymała się przed wyrażeniem tej myśli. Postanowiła zablefować. - Więc możemy się spodziewać rychłego ogłoszenia twoich zaręczyn? - Skąd! Nie pasujemy do siebie. - Aha. - Tess zniżyła głos. - Sądzę, że twoje zainteresowanie panem Hardistonem ma bardzo wiele wspólnego z tym, iż markiz Redgrave oświadczył mi się przed dwoma tygodniami. Ty i twoja matka znalazłyście sobie wreszcie odpowiedniego kandydata, ale on zwrócił uwagę na mnie, a ty nie mogłaś ze mną konkurować. Lea uniosła głowę. - Redgrave nic dla mnie nie znaczy. - Jak cała reszta. Chcesz znaleźć takiego, który zaoferuje najwięcej. W gotowalni zapanowała martwa cisza. Na policzkach Lei pojawiły się dwie ciemnoczerwone plamy. Anne jęknęła cicho. Lea opanowała się na tyle, by zrewanżować się pięknym za nadobne. - A dla ciebie mężczyźni coś znaczą? Wszystkie panny westchnęły, zdjęte lękiem. Żadna nie miała dość odwagi, by sprzeciwić się Tess. Nawet Anne otworzyła usta. Tess cofnęła się o krok. Powinna zmienić zdanie na temat Lei; ta mała potrafiła celnie uderzyć. - Przynajmniej zachowuję przyzwoitość. - Ja też. - Tak ci się tylko wydaje. - Tess zwróciła się do pozostałych dziewcząt: - Musimy szanować się nawzajem. Pomyślcie, co by się stało, gdybym zaczęła okazywać względy adoratorom Dafne albo twoim, Amy. Jakiż chaos by powstał!

7 Zachowywałybyśmy się jak dzikuski. Parę panien z niesmakiem zmarszczyło czoło. - Mamy kodeks honorowy - dodała Tess. - Lea przekroczyła zasady. W gotowalni rozległy się szepty. - Bzdura! - zaprotestowała Lea. - Nie zrobiłam nic, by zwrócić na siebie uwagę pana Hardistona. Poprosił mnie do tańca. Tak, flirtowałam z nim. Co byśmy poczęły, gdyby nie wolno nam było flirtować? Pan Hardiston może w każdej chwili wrócić do panny Burnett. - Ja go już nie chcę - pospieszyła Anne z zapewnieniem. - Widzicie?! - krzyknęła tryumfalnie Lea. - Obwiniacie mnie, ale sama panna Burnett mówi, że go już nie chce. Zrobiłam jej przysługę, ukazując jego prawdziwą naturę. - Nie próbuj się bronić... - zaczęła Tess, ale tym razem jej konkurentka nie dała sobie przerwać. - Nie pouczaj mnie. Nie jesteś królową, tylko jedną z wielu uczestniczek gry o małżeństwo. A jest to gra, w której bierzesz udział od paru ładnych lat. Ach, prawda! Zapomniałam, że udajesz niedostępną. Pysznisz się swoją urodą i majątkiem. Oskarżasz mnie o brak honoru, ale tak naprawdę jesteś gorsza ode mnie. Nie interesuje cię małżeństwo. Gdybyś chciała wyjść za mąż, przyjęłabyś propozycję Redgrave’a. Nie, tobie chodzi o to, by być w centrum zainteresowania, żeby się tobą zachwycano, bo nie masz serca! - Co? Ty mała... - Parweniuszko? Tak, jestem nią! Oddaję pani palmę pierwszeństwa, panno Hamlin. Oskarżasz mnie o brak honoru? Sama masz go najmniej z nas wszystkich. Chciałaś mi pokazać, gdzie moje miejsce. Nie robisz tego dla panny Burnett, lecz dla siebie! Lea uderzyła precyzyjnie w najsłabsze miejsce. Tess poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Anne pospieszyła jej na pomoc. - To nieprawda! Tess ma najlepsze serce z nas wszystkich! Lea

8 nie zwróciła na nią uwagi. - Wiesz, jak się o tobie mówi, prawda? Tess zmrużyła oczy. Wątpiła, żeby jej konkurentka miała na myśli „niezrównaną”. - Co się mówi? - Nazywają cię Lodową Dziewicą - wycedziła Lea z upodobaniem. - Podobno jesteś najzimniejszą z kobiet i nie obchodzi cię nic poza własną osobą. Po tych słowach zapadła cisza. Tess po raz pierwszy straciła pewność siebie. Słyszała już ten przydomek, ale nie zdawała sobie sprawy, że dotyczy właśnie jej. Rozejrzała się. Inne panny nagle bardzo się zainteresowały dywanem lub sufitem. Anne milczała. Tess musiała wezwać na pomoc wszystkie siły ducha, by odzyskać spokój, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że właściwie ten przydomek jej się podoba... tak jak odwaga Lei. Wściekłość zniknęła, zagłuszona rozbawieniem i zaciekawieniem. Błysnął Jej nowy pomysł. - Być może - odezwała się z szacunkiem - powinnyśmy rozwiązać tę sprawę inaczej. Lea uniosła brew. Wszystkie obecne w gotowalni dziewczęta wytężyły słuch. - Zostaw pana Hardistona w spokoju. Twierdziłaś, że jesteśmy sobie równe. - Bo tak jest. - Tak ci się tylko wydaje. - Wszyscy tak mówią! - A nie zechciałabyś tego udowodnić? Lea otworzyła szeroko oczy; pytanie zbiło ją z tropu. - Takiej rzeczy nie można udowodnić. - Owszem, można. Tak jak zawsze. - Czyli? - spytała Lea z niekłamanym zainteresowaniem. - Przez oświadczyny. Lea parsknęła. - Ach, to! W tych zawodach jesteś niezrównana. Oczywiście bierzesz w nich udział o wiele dłużej niż ja. Tess roześmiała się tylko, czerpiąc z tej utarczki pewną

9 szczególną przyjemność. - Nie mówię o przeszłości, lecz o chwili obecnej. O dzisiejszym wieczorze. Anne położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. - Widziałam już u ciebie to spojrzenie - powiedziała. - Cokolwiek zamierzasz, nie rób tego! - Phi! Czym jest życie bez odrobiny ryzyka? A bal Garlandów jest tak nudny, że przyda nam się trochę rozrywki. I cóż? Założymy się? - Nigdy się nie zakładam. To strata pieniędzy. - Nie chodzi o pieniądze. Jeśli wygram, zostawisz pana Hardistona w spokoju. Anne jęknęła. - On nic dla mnie nie znaczy! Już nie! Tess uciszyła ją jednym ruchem ręki. Jej przyjaciółka zachowywała się niemądrze. Pan Hardiston był jej ostatnią szansą na małżeństwo. Ciotka Anne zagroziła, że jeśli siostrzenica po tym sezonie będzie wciąż panną, każe jej szukać posady damy do towarzystwa. - A jeśli wygrasz ty... - Tess zrobiła pauzę. Co mogłoby się wydać Lei grą wartą świeczki? Musiało to być coś, czego nie miała. Koneksje. - Jeśli wygrasz, otrzymasz zaproszenie na wieczorek muzyczny u pani Burrell w przyszłym tygodniu. Lea znieruchomiała. - Możesz to zrobić? - Pani Burrell bardzo mnie lubi. I kto wie? Jeśli zrobisz na niej odpowiednie wrażenie, może dostaniesz zaproszenie do Almacków, którego odmawiano ci od tak dawna. Wtedy wszystkie drzwi staną przed tobą otworem. Lea oblizała wargi. - O co się zakładamy? - O nic wielkiego. O to, że ktoś mi się oświadczy szybciej niż tobie. Dziś na balu. Przez gotowalnię przeleciało słabe westchnienie.

10 - Żartujesz. - Nie, mówię bardzo poważnie. - Tess, to się nie godzi - zaprotestowała Anne. Tess wzruszyła ramionami. - A czy godzi się, że jesteśmy dla nich tylko dodatkiem do majątku albo klaczami rozpłodowymi? - zwróciła się do innych panien. - Czy przez ostatnie dwie godziny wasz kawaler zapytał was o coś? Nie, oczywiście. Gadają w kółko o swoich celach i zainteresowaniach, ale nie obchodzi ich nic poza naszym wyglądem... i posagiem. Co więcej, na ogół uważają, ze macie szczęście, jeśli w ogóle zechcieli na was zwrócić uwagę. My też na nich zwracamy uwagę. To oczywiste, skoro przeważnie mają cuchnący oddech i czuć ich wodą cesarską. Przysięgam, sam zapach koniczyny i kadzidła na tych balach przyprawia mnie o mdłości. Panny, jedna po drugiej, zaczęły jej natychmiast przytakiwać. - Tańczyłam z pewnym kawalerem - oznajmiła Dafne. -Był tak brzydki, że trudno było na niego patrzeć, ale robił bardzo nieżyczliwe uwagi o urodzie pewnej panny. Jakby nie miał lustra! Co gorsza, deptał mi po palcach. Kiedy się poskarżyłam mamie, zganiła mnie za niegrzeczność, bo miał roczny dochód pięciu tysięcy funtów. Inne pospieszyły z podobnymi spostrzeżeniami. Dobra, kochana Anne usiłowała przemówić im do rozsądku. - To prawda, że niektóre z nas bardzo się zawiodły. Ja sama nie chcę mieć nic wspólnego z panem Hardistonem po jego perfidnym zachowaniu, ale to nie znaczy, że możemy kpić z sakramentu małżeństwa. Nie wolno zakładać się o-coś takiego jak oświadczyny. - Phi! - prychnęła Tess. - Mężczyźni ciągle się o to zakładają. Przy St. James nie ma takiego klubu, w którym nie mieliby księgi zakładów co do prawdopodobnych małżeństw w tym sezonie i sum, jakie panowie na nie stawiają. Bywałam w takich księgach dziesiątki razy.

11 - Ja też - dodała natychmiast Lea. - Ostatnio, kiedy wszyscy myśleli, że Redgrave pójdzie ze mną do ołtarza, mój ojciec i brat postawili na to pewne sumy... Przegrali - dodała kwaśno. Tess uśmiechnęła się bezczelnie. - Nieźle jak na podstarzałą debiutantkę, co? Oczy Lei pociemniały z gniewu, ale po chwili jej usta drgnęły w uśmiechu. - Nieźle - przyznała. - A co się stało z Redgrave’em? - zaciekawiła się od niechcenia Tess. - Prawdę mówiąc, tylko się do niego uśmiechnęłam. Byłam bardzo zdziwiona, gdy przestał cię adorować. - Och, wrócił, ale matka była już zainteresowana Tiebauldem i powiedziała ojcu, żeby odmówił Redgrave’owi. Podobno wrócił do swego majątku, jęcząc, że młode panny są płoche. Powinien poszukać sobie takiej w swoim wieku. - To takie panny istnieją? - zdumiała się Dafne, wcielona niewinność. Wszystkie parsknęły śmiechem. Wszystkie z wyjątkiem Tess. - Co się dzieje z tym Tiebauldem? Lea wzruszyła ramionami. W gotowalni zapanowała cisza. Dziewczęta już o nim słyszały, lecz widziało go bardzo niewiele osób. Mieszkał w najbardziej wysuniętej na północ części Szkocji, w kraju burz, wichrów i piorunów. Powiadano, że jest szalony. Jego mieszkająca w Londynie siostra rozpaczliwie szukała mu żony. Rodzina pragnęła mieć następcę i dziedzica rodu, ale żadna panna nie chciała sprzedać duszy diabłu. O lordzie Tiebauldzie opowiadano sobie przerażające historie. Tess przytuliła do siebie Leę. Był to impulsywny, lecz szczery gest. - Życie zmienia się zbyt szybko - szepnęła. Odwróciła się do pozostałych panien. - Pewnego dnia będziemy zmuszone oddać komuś rękę, ale na razie się bawmy! Wszystkie biorą udział w

12 tym zakładzie... - Tess! - zawołała Anne. - Ty też. Zwłaszcza ty. Tylko dziś, przynajmniej raz, pokażmy pazurki. Bądźmy bezwzględne i wyniosłe jak oni. Kto wie, może z tego wyniknie coś zabawnego? Jej propozycja spotkała się z entuzjazmem. Dziewczęta, które dotąd wydawały się nudne, nagle rozbłysły. Szybko porównały swoje spostrzeżenia na temat znanych dżentelmenów. Lea uniosła rękę; w pokoju ucichło. - Ale musimy ustalić pewną zasadę. Oświadczyć się musi ktoś, kto dotąd nie złożył jeszcze tej propozycji. - Dobrze - zgodziła się Tess, choć miała nadzieję skłonić do ponownego zdeklarowania się lorda Hampsona, który prosił ją o rękę przy każdym spotkaniu. - Tak - powiedziała w końcu Anne. - I zakład jest ważny tylko dziś. Jeśli żadnej z nas nikt się nie oświadczy, wynik pozostaje nierozstrzygnięty. - A jeżeli otrzymamy propozycję, której nie chcemy? - spytała któraś z młodszych debiutantek, świeżo po pensji i rozbrajająco naiwna. - Wtedy ją odrzucisz - wyjaśniła cierpliwie Tess. - Jejku - szepnęła dziewczyna. Tess przewróciła oczami. - Jest sto sposobów, by odrzucić propozycję małżeństwa, nie zrażając sobie nikogo. Powiedz temu panu, że musi porozmawiać z twoim opiekunem, a ten mu odmówi. - To tak się to robi? - zdumiała się dziewczyna. Lea zachichotała, zasłaniając usta dłonią. Wymieniła spojrzenia z Anne. Tess spiorunowała debiutantkę wzrokiem. - W niektórych przypadkach. W innych robisz to, co trzeba. Musisz się nauczyć postępować z mężczyznami, skoro zamierzasz wśród nich żyć. Drzwi gotowalni otworzyły się. Lady Garland, gospodyni, zajrzała do środka. Stroik z pawich piór na głowie trząsł się jej

13 przy każdym ruchu. - A, tu jesteście! Szybko, dziewczęta. Tańce zaraz się zaczną, a wy się tylko mizdrzycie przed lustrem. Panowie czekają na partnerki! - Już idziemy - odparła Tess, tak gorliwie, że parę dziewcząt zachichotało. - Jak najszybciej - podkreśliła lady Garland z urazą. - Już ja was dopilnuję. Kiedy zamknęła drzwi, Tess odwróciła się do współkonspiratorek. - Uważajcie! Jeśli ona, wasze matki albo któraś z matron zorientuje się, co się dzieje, znajdziemy się w kłopotach. Kilka głów skinęło ze zrozumieniem. - Doskonale. Więc idźmy i dobrze się bawmy. I niech najlepsza zwycięży! W gotowalni rozległy się tłumione chichoty. Panny ruszyły gromadnie do wyjścia. Nawet Anne wydawała się odmieniona, jakby zakład naprawdę ją bawił. Głowę trzymała wysoko i nawet się uśmiechała. Jakże inna wydawała się niż w chwili, gdy przybyła na przyjęcie, całkowicie załamana zdradą Hardistona. Rozmowa z Lea odniosła pewien skutek, ale Tess nie przestała się martwić. Ciotka Anne nie rzucała słów na wiatr. O siebie Tess nie musiała się trapić. Jej opiekunem był brat, Neil, a jego na razie potrafiła sobie owinąć wokół palca - oczywiście jeśli nie było przy nim żony. Stella nigdy nie lubiła bratowej. Sala balowa przypominała bukiet róż. Było za wcześnie na róże gruntowe, ale lady Garland zakupiła setki cieplarnianych kwiatów. Powietrze było przesycone ich mocną upojną wonią. Mężczyźni rzucili się spiesznie ku wchodzącym pannom. Jak powiedziała lady Garland, bardzo się już niecierpliwili, pozbawieni ich towarzystwa. Ku zaskoczeniu wszystkich, Anne została poproszona do tańca jako pierwsza. Co prawda kawaler był od niej niższy o głowę i przypominał tłustą ropuchę, ale w końcu mógł poprosić ją o rękę jak każdy inny

14 dżentelmen. Czyż nie byłoby sensacją, gdyby to ona wygrała zakład? Tess doszła do wniosku, że tłusty kawaler zauważył pewnie rumieńce na policzkach Anne i iskry w jej oczach. Mimo woli roześmiała się z radości, gdy przyjaciółka rzuciła jej przelotne tryumfujące spojrzenie. Potem dostrzegła spoglądającego na nią przystojnego młodego oficera. Światło świec migotało w złotych galonach jego odświętnego munduru i w bujnej jasnej czuprynie. O tak, był przystojny. Był także znanym ze złej sławy awanturnikiem. Miała przed sobą kapitana Draycutta. Nikt z towarzystwa nie utrzymywał z nim stosunków. Kapitan odstawił filiżankę ponczu na tacę przechodzącego służącego i ruszył ku niej zdecydowanym krokiem. Westchnęła. Szkoda, że był tak niestosowną partią. Podobno wojskowi są bardzo wrażliwi na kobiece wdzięki. Często oświadczają się po godzinie znajomości. Neil twierdził, że to przez wojnę. Przez chwilę zastanawiała się, czy go nie zachęcić. Chciała wygrać ten zakład, ale jeszcze bardziej pragnęła zachować dobrą reputację. Kapitan Draycutt stanął przed Tess i Leą. Stuknął obcasami i skłonił głowę. Tess zastanawiała się właśnie, jak grzecznie odmówić, kiedy dotarły do niej jego słowa. - Panno Carrollton, zdaje się, że ten taniec należy do mnie. - Tak, kapitanie - odparła Lea ku zdumieniu Tess. - Czy zna pan pannę Hamlin? - Tak, już się znamy. - Omiótł ją niewidzącym spojrzeniem. - Proszę o wybaczenie... - I zaprowadził jej rywalkę na parkiet. Tess patrzyła za nimi z odrobiną zazdrości. Kapitan spoglądał na Leę tak, że prawdopodobnie oświadczy się jej przed końcem pierwszej tury tańców. Lea także była zauroczona. Czy nikt jej nie wspominał o reputacji Draycutta? Nagle Tess zdała sobie sprawę, że stoi sama. Wszystkie inne dziewczęta już tańczyły, nawet Dafne.

15 A jej nikt nie poprosił. Dziwne. Omiotła spojrzeniem salę. W sąsiednim pokoju ustawiono stoliki do kart, przy których zgromadzili się panowie. W sali pozostali tylko ci, których awanse już odrzuciła. Oni z pewnością nie poproszą jej do tańca. Było ich całkiem sporo. Czy rzeczywiście odepchnęła tak wielu? Poczuła się nieswojo. Cofnęła się o krok; zdawała sobie sprawę, że wszyscy na nią patrzą. W kącie, z dala od muzyków, siedziały mężatki. Większość starsza od niej, ponieważ jej rówieśniczki były w stanie błogosławionym i nie mogły uczęszczać na bale. Odwróciła wzrok. Dziś Stella oznajmiła, że spodziewa się dziecka. Tess nie potrafiła jej sobie wyobrazić jako matki. I nie przewidziała, że poczuje tak gryzącą zazdrość. Odezwał się w niej na chwilę silny instynkt macierzyński, którego istnienia nigdy się nie domyślała. Zdała sobie sprawę, że po narodzeniu dziecka Neil i Stella staną się prawdziwą pełną rodziną. Rodziną, na marginesie której będzie musiała żyć. Stan bratowej miał być utrzymywany w tajemnicy najdłużej, jak się da. Stella uwielbiała bale i nie zamierzała się wycofać z życia towarzyskiego, czego Tess nie rozumiała. Gdyby ona była w ciąży, z radością zrezygnowałaby z tańców do świtu i niekończących się plotek... Poczuła mrowienie na karku. Ktoś ją obserwował. Odwróciła się i spojrzała prosto w ciemne oczy młodego dżentelmena, który stał w drzwiach wychodzących na taras. Nie znała go. Gdyby zostali sobie przedstawieni, na pewno by go zapamiętała. Był ubrany w czerń, wyjąwszy śnieżnobiałą koszulę i fontaź. Surowość stroju dodawała mu męskości. Inni panowie wyglądali przy nim niemal jak jaskrawe papugi. Był wysoki, bardzo wysoki. Szerokie ramiona i wąskie biodra świadczyły o tym, że prowadzi aktywne życie. Nie był

16 przystojny; miał za długie włosy i złamany nos - w dodatku chyba kilka razy - przez co symetria jego twarzy uległa zakłóceniu, lecz była interesująca. I ta mocna szczęka, te szerokie usta... lśniące oczy... Uśmiechnęła się do niego. Wydatne wargi nieznajomego wygięły się w łuk. Zakręciło się jej w głowie. Każdy najmniejszy mięsień jej ciała naprężył się i zawibrował. Coś takiego zdarzyło się jej po raz pierwszy. Mężczyzna stał w towarzystwie sir Charlesa Memarna, dawnego przyjaciela jej ojca. Sir Merdam rozmawiał z nim z ożywieniem, ale nieznajomy jakby go nie słyszał. Jego przenikliwe spojrzenie ciągle spoczywało na Tess. Powinna się zarumienić i odwrócić wzrok. Tego wymagały reguły flirtu. Nie mogła. Nie tym razem. Stała jak zaklęta. - Widzę, że zauważyła pani nowego gościa - odezwał się jakiś męski głos. Zaczarowana chwila prysła. Tess przywitała się chłodno z Delandem Godwinem. To on zrujnował szansę Anne. Wydawca małego tygodnika był notorycznym plotkarzem. Przymilne zachowanie ledwie maskowało jego złośliwość. Zawsze bez wahania publikował wszystkie pogłoski, nie bacząc, czy jest w nich choć ziarno prawdy. Wszyscy czytali jego gazetę, choć nikt się do tego nie przyznawał, i przynajmniej dwóch dżentelmenów straciło życie przez artykuły, które się w niej znalazły. Deland Godwin miał nieograniczoną władzę nad towarzystwem. Tess zwykle go unikała, chyba że potrzebowała informacji. Jak teraz. - Kto to jest? Godwin wziął szczyptę tabaki. - Hrabia Merton. Z jakiegoś zapomnianego przez Boga walijskiego hrabstwa. - Kichnął i wytarł nos w idealnie białą chustkę. - Przybył do miasta w poszukiwaniu żony. Niegdyś

17 był żołnierzem. Służył na Półwyspie Iberyjskim i tam otrzymał szlachectwo. Poza tym nie wiem nic, ale nie wątpię, że wkrótce się to zmieni. Szuka żony? Tess zerknęła na hrabiego. Rozmawiał z sir Charlesem. Ciekawe, czy o niej. - Czy został mu pan przedstawiony? Godwin zerknął na jej palce, dotykające delikatnej materii jego surduta, i podniósł na nią oczy z zainteresowaniem. - Oczywiście. - Chciałabym go poznać. Godwin uniósł brwi. - Pani? Czyżby olśniewająca panna Hamlin wreszcie zaczęła się skłaniać ku małżeństwu? Tess pokręciła głową. - Gdybym panu powiedziała, nie byłoby niespodzianki. A bez niespodzianki nie ma zabawy, prawda? - Prawda - przyznał, coraz bardziej zaintrygowany. - Zawsze jestem do dyspozycji, moja droga. Nie tracąc czasu, zabrał się za wypełnianie misji. Tess odprowadziła go wzrokiem. Potem znowu zerknęła na hrabiego. Patrzył na nią. Serce zatrzepotało jej mocniej, więc szybko odwróciła głowę. Wiedziała, że wkrótce pozna hrabiego Mertona, i nie zamierzała zdradzać niecierpliwości. Neil Hamlin przyglądał się swojej wysokiej pięknej siostrze. Głowę trzymała uniesioną i wyglądała jak królowa między szaraczkami. Nie, raczej jak księżniczka. Musiałaby być mężatką, żeby zyskać tytuł królowej. Wychylił poncz jednym haustem i sięgnął po następną szklankę. Co robić? Znalazł się w strasznych opałach. Ojciec nieboszczyk powierzył mu majątek Tess, a Neil usiłował zachowywać się roztropnie. Ale kto by pomyślał, że fortuna tak ogromna może się wyczerpać do cna w tak krótkim czasie?

18 Oczywiście byłoby lepiej, gdyby Tess wyszła za mąż już dawno temu, tak jak spodziewał się ojciec. Wówczas Neil nie byłby odpowiedzialny za jej pieniądze i nie napytałby sobie biedy. Sprawowanie opieki nad dziedziczką nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli tą dziedziczką była Tess, zbyt niezależna, a jednocześnie zbyt naiwna. Potrzebowała jego opieki. Tuż po ślubie Stella zaczęła nalegać, by znalazł męża dla siostry. Nie chciała mieszkać z nią w jednym domu. Była o nią zazdrosna, choć Neil miał nadzieję, że z czasem panie do siebie przywykną, tymczasem sytuacja stała się jeszcze bardziej drażliwa. Dziś Stella oznajmiła dumnie, że jest w ciąży - ich pierwsze dziecko, wreszcie! - i wyraźnie powiedziała, że jego siostra ma opuścić dom. Neil spojrzał w głąb pustej szklanki. Będzie skończony, jeśli ktoś się dowie, co zrobił z fortuną Tess. Co gorsza, siostra nigdy nie znajdzie dobrego kandydata na męża, a on resztę życia spędzi między dwiema kłócącymi się kobietami. Na pewno można wydać Tess za mąż tak, by nieszczęsny kandydat o niczym się nie dowiedział. Ale jak to zrobić? 2 Brenn Owen musiał się natychmiast ożenić. Nowy hrabia Merton ze świeżym tytułem nie dbał o to, czy wybranka będzie stara, brzydka lub gruba, byle tylko miała pieniądze. Wolałby ożenić się z miłości, ale nie miał wyboru. Erwynn Keep, odziedziczony majątek, był ruiną otoczoną wioskami, których mieszkańcy spodziewali się, że nowy pan zadba o ich dobrobyt. Mógłby sprzedać majątek i wyprowadzić się do Londynu, ale nie należał do ludzi uciekających przed odpowiedzialnością. Poza tym po latach wojaczki tęsknił za spokojem. Często podczas walk marzył o życiu za miastem. Teraz trafiła mu się niepowtarzalna szansa realizacji tego

19 pragnienia, ale pilnie potrzebował pieniędzy na ziarno, sprzęt, trzodę i remont domu. A jednak nie mógł się opanować i co chwila zerkał na płomiennowłosą piękność, uśmiechającą się do niego z daleka. Ten uśmiech mógłby oczarować nawet eunucha, a on z pewnością nim nie był. - Merton? Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Brenn oderwał wzrok od roziskrzonych niebieskich oczu i spojrzał z roztargnieniem na sir Charlesa Merriama, starszego od niego o dobre trzydzieści lat. Razem służyli w Portugalii. Sir Charles był dowódcą Brenna; teraz odgrywał rolę przewodnika podczas polowania na wybrankę. - Przepraszam. Zamyśliłem się. Co pan mówił? Sir Charles skrzywił się boleśnie. - Trudno będzie ci znaleźć odpowiednią żonę, jeśli będziesz bujał w obłokach. Musisz się skupić. - Tak jest - odparł służbiście Brenn, choć nie mógł powściągnąć uśmiechu. Bardzo lubił starego sir Charlesa. Ten człowiek był cholernie dobrym oficerem. - Dobrze. To już ustalone. Teraz spójrz na tamtą jasnowłosą dzierlatkę. Brenn poszedł za jego wzrokiem. - Przepraszam, ale między nami i tą palmą widzę dokładnie cztery jasnowłose dzierlatki. - Tylko bez impertynencji. Mówię o tej z brylantami na szyi. Tamte trzy się nie liczą. Nie mają ani jednego klejnotu. Brenn przyjrzał się dość ładnej blondynce, której ostentacyjnie kosztowny naszyjnik rzucał oślepiające snopy iskier. - Chodzi o tę pannę, która rozmawia z tym dżentelmenem z niebieskim surducie? - O tę samą. Jej ojciec jest krewnym Marlborough. Bez tytułu, ale ta dzierlatka ma roczny dochód dwóch tysięcy. Co sądzisz? Niezgorsza, hę? - Dwa tysiące to już coś - przyznał Brenn bez entuzjazmu.

20 Wzruszył ramionami i znowu spojrzał na rudą. Miała na sobie sukienkę z przejrzystego białego muślinu, ze stanikiem i rąbkiem spódnicy haftowanym w złote gwiazdy. Bajeczna obfitość włosów, starannie ułożonych i ozdobionych brylantowymi gwiazdkami. Oczy, których nie można zapomnieć. Wokół niej kręciło się dwóch zabiegających o łaski fircyków. Słuchała ich... i nagle spojrzała wprost na niego. Uśmiechnął się. Ona także. Nie miał wątpliwości, że podoba się jej tak samo jak ona jemu. - Nie pojmuję, po co ci w ogóle żona - mruczał sir Charles. -To nudziary. Nie ma takich pieniędzy, które byłyby tego warte. Sam miałem dwie i radzę ci, żebyś wracał do Walii, zamieszkał w tej swojej chałupie i był szczęśliwy. Zawsze miałeś szczęście do pań. Nie ograniczaj się do jednej. Bierz je wszystkie! - Kim jest ta ruda? - Jaka ruda? - Sir Charles wyjrzał zza Brenna. Cofnął się, sapnął gwałtownie i spojrzał na niego, strapiony. - Tylko mi nie mów, że ci wpadła w oko! - Kto to jest? - Tess Hamlin - rzucił sir Charles z urazą. - Mężatka? - Nie! Ale nie jest dla ciebie. Nie rzucaj takich morderczych spojrzeń tym nieszczęśnikom, którzy się wokół niej kręcą, powinieneś się nad nimi raczej litować. Jest piękna i bogata jak turecki sułtan, ale nie ma serca. - Jest bogata? - podchwycił Brenn ,z zainteresowaniem. - Najbogatsza. Niewyobrażalna fortuna. - Więcej niż dwa tysiące? - Prawdopodobnie pięćdziesiąt. Brenn omal się nie zachwiał. - Jest idealna! Dokładnie o taką kobietę mi chodzi! Sir Charles parsknął. - Na pewno nie. - Niby czego jej brakuje? Z daleka wygląda doskonale.

21 - Nie słyszałeś, co było po słowie „bogata”? Ta kobieta jest niebezpieczna jak kobra. Hipnotyzuje mężczyzn i zadaje im śmiertelny cios. - Jest... taką kobietą? - spytał Brenn znacząco i z nadzieją. - Myśl dużą głową, nie tą małą - zganił go dobrodusznie sir Charles. - Mówimy o kandydatce na żonę. Ta panna jest niewinna, ale i tak lepiej o niej zapomnij. Ojciec ją rozpieścił. Był moim drogim przyjacielem, lecz córkę kochał zupełnie bez pamięci. Oboje dzieci. Miał także syna... głupi szczeniak... choć nie taki egoista jak jego siostra. Ta dzierlatka odziedziczyła pieniądze matki, która zmarła jakieś dziesięć lat temu. Wcale się nie dziwię, że pannie Hamlin niespieszne do zamążpójścia. Za wysoko się ceni, doprawdy za wysoko. Brenn roześmiał się mimowolnie. - Z takim majątkiem też bym był wybredny. - Ona nie jest tylko wybredna. Bawi się mężczyznami, jakby to wszystko - sir Charles omiótł salę gestem ręki - było tylko grą. - Pociągnął swego towarzysza ku drzwiom na taras, by ich nie podsłuchano. - W zeszłym miesiącu odrzuciła markiza Redgrave’a. To mój dobry przyjaciel, od lat nią zauroczony. Niedawno dała mu nadzieję. Uśmiechnęła się do niego - wyszczerzył zęby, udając, że się kokieteryjnie uśmiecha - błysnęła tymi niebieskimi ślepkami... - Zatrzepotał komicznie powiekami. - I Redgrave oszalał, a jest niemal w moim wieku! - I co się stało? - Oświadczył się jej, zupełnie pewien sukcesu. A okazało się, że dziewczyna tylko się bawiła. Och, odmówiła mu z wdziękiem, ale jednak była to odmowa. Redgrave był zdruzgotany. Natychmiast opuścił Londyn. Nie mógł nam spojrzeć w oczy, a to człowiek światowy, tak jak ja. Nie jakiś młodzik z sercem na dłoni. Brenn, który skończył trzydzieści jeden lat, poczuł lekkie rozbawienie. - Wydaje mi się, że potrafię o siebie zadbać.

22 - W walce nie ma przyjaciół. A to jest walka, ta dzierlatka zaś jest niezgorszym strzelcem! Brenn omal nie parsknął śmiechem. - Nie żartuję - dodał sir Charles. - Wcale tak nie myślałem. Zobaczyłem tylko to dziewczę w pełnym mundurze, biorące na cel nas, nieszczęśników. Sir Charles strzelił palcami. - Tak, tak to wygląda - zgodził się bez uśmiechu. - Nie zdziwiłbym się, gdyby trzymała na ścianach serca, które złamała. - To już chyba... - Hrabio Merton, sir Charlesie -odezwał się wibrujący głos lady Garland. - Jakże się cieszę, że was znalazłam! - Nie wiedziałem, że się zgubiliśmy - mruknął sir Charles. Lady Garland zachichotała wdzięcznie i trzepnęła go po ramieniu wachlarzem z kości słoniowej. - Ach, złośniku! Przyszłam w poszukiwaniu naszego młodego hrabiego. Jest tu ktoś, komu chciałabym pana przedstawić. Nie czekając na odpowiedź Brenna, wzięła go pod rękę i pociągnęła za sobą. - Proszę skosztować ponczu - rzuciła sir Charlesowi przez ramię. - Zaraz panu zwrócę hrabiego. Odeszła, zanim starszy mężczyzna zdołał coś powiedzieć. - Wiem, że jest panu bliski, ale wydaje mi się dość irytujący - zwróciła się szeptem do Brenna. On tylko się uśmiechnął. Położył rękę lady Garland w zgięciu swego ramienia, dzięki czemu szło mu się łatwiej, zwłaszcza z chorą nogą. - Dokąd mnie pani prowadzi? - Zobaczy pan - odparła z tajemniczym uśmiechem. Zbliżyli się do grupy mężczyzn. Dotknęła wachlarzem ramienia najbliżej stojącego dżentelmena. Kiedy ten odsunął się, Brenn znalazł się twarzą w twarz z piękną panną Hamlin. - Sio! Sio! - zawołała żartobliwie gospodyni, odpędzając

23 panów wachlarzem jak natrętne muchy. - Chcę przez chwilę porozmawiać z panną Hamlin na osobności! Zalotnicy musieli się oddalić, choć jeden z nich mruknął coś nieżyczliwego i został ukarany trzepnięciem wachlarza. Lady Garland puściła ramię Brenna. - Panno Hamlin, to jest Brenn Owen, nowy hrabia Merton. Z Walii - dodała takim tonem, jakby mówiła o Kalkucie. -Panie hrabio, to jest panna Tess Hamlin. Brenn zrobił krok naprzód, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego utykanie jest bardzo widoczne. A jednak panna Hamlin jakby tego nie zauważyła. Patrzyła mu prosto w oczy, spokojna i pewna siebie jak mężczyzna. Polubił ją od pierwszej chwili. Schylił się nad jej dłonią. - Witam panią... - Hrabio... - Miała ciepły, niski głos, tak bardzo się różniący od słodkich sopraników debiutantek, którym został dziś przedstawiony. Poczuł się jak jedyny mężczyzna na sali. - Pan nie tańczy, ale może zechce pan zabrać pannę Hamlin na przechadzkę po tarasie? - podsunęła lady Garland. Brenn podchwycił wskazówkę. - Doskonały pomysł. Oczywiście, jeśli panna Hamlin ma ochotę na łyk świeżego powietrza. - Chętnie, hrabio. - Zostawiam was samych- oznajmiła lady Garland ze skrywanym uśmieszkiem, pochwyciła jednego z adoratorów Tess i popchnęła go w ramiona nieśmiałej brzydkiej dziewczyny, swojej dalekiej kuzynki. Brenn miał ochotę się uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Nie mógł uwierzyć, że to panna Hamlin chciała go poznać. - Przejdziemy się? - spytał, skłaniając głowę ku drzwiom na taras. Uśmiechnęła się tak, że zakręciło mu się w głowie. Miała skórę

24 jak najdelikatniejsza śmietanka, a na nosku parę złotych piegów, które bardzo mu się spodobały. Były dowodem na to, że ta kobieta jest śmiertelniczką, choć i tak miał ochotę krzyknąć na cały głos: „Proszę panią o rękę! Dam pani szczęście w zamian za pani fortunę!” Była tak zachwycająca, że właściwie mógłby się z nią ożenić nawet bez tych pieniędzy. W połowie drogi natknęli się na sir Charlesa. - Merton nie tańczy - rzekł opryskliwie. - A ja chcę go kimś zapoznać. Dziewczyna, nie speszona tą nieuprzejmością, wyciągnęła rękę. - Był pan jednym z najbliższych przyjaciół mego ojca. Jakże się cieszę, że pana widzę. Brenn ukrył uśmiech na widok wymuszonej kapitulacji przyjaciela. - To dla mnie przyjemność - burknął sir Charles. - Przykro mi, że zabieram Mertona, ale muszę go poznać z kimś ważnym. - Chodź, chłopcze, nie możemy dać mu czekać. Wyciągnął rękę, ale Brenn się przed nią uchylił. - Zabieram pannę Hamlin na spacer. - Ale ten dżentelmen jest dla ciebie bardzo ważny! - Tak samo jak spacer z panną Hamlin. Brenn ujął rękę Tess nad łokciem, tam gdzie kończyła się rękawiczka, i usiłował nią pokierować, ale sir Charles nie dał się zbyć. Skoro nie mógł ich rozdzielić, postanowił im towarzyszyć. Ruszył u boku panny Hamlin. - Wie pani, że Merton jest bohaterem? Brenn odchrząknął ostrzegawczo. Co ten sir Charles knuł? - Bohaterem? - spytała z zainteresowaniem panna Hamlin. - Tak. - Starszy pan spojrzał swemu towarzyszowi w oczy i pokręcił głową, widząc w nich niemy rozkaz milczenia. Panna Hamlin zauważyła ten ruch głowy. - Więc nie jest pan bohaterem? - Jest! - omal krzyknął sir Charles i dodał, nie patrząc na

25 Brenna: - Uratował mi życie, choć prawie stracił przy tym nogę. - Stąd to utykanie? - spytała wprost. - Stąd, a także dlatego, że od lat kopię sir Charlesa, który ma za długi język - wymamrotał Brenn. Ale jego przyjaciel postanowił działać. - Gdyby nie Merton, padłbym wraz z wieloma innymi pod kulami francuskich dział. Uratował nas wszystkich i zaniósł mnie na własnym grzbiecie do obozu. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że był ranny. Panna Hamlin spojrzała na hrabiego z ukosa. - Więc jednak jest pan bohaterem. Brenn poczuł dziwne ciepło, pełznące mu po karku. Mógł zdobyć pannę Hamlin, nie wyciągając tych wojennych spraw. - Bohater, który się rumieni - dodała cicho. - Jeszcze nigdy nie spotkałam mężczyzny, który byłby zakłopotany pochwałami. Jest pan dla mnie objawieniem. Zamierzał skwitować to jakąś dowcipną uwagą, ale ona spojrzała w głąb sali i uniosła brwi. |j Brenn poszedł za jej wzrokiem. Sir Charles nadal opowiadał o walce, nie zauważając, że stracił słuchaczy. Wyglądało na to, że panna Hamlin obserwuje Draycutta, zarozumiałego kapitana kawalerii, którego Brenn uważał za pompatycznego efekciarza. Kapitan przed chwilą przestał tańczyć z panną Carrollton, a teraz prowadził ją do stołu, na którym stały szklaneczki z ponczem. Brenn został przedstawiony pannie Carrollton. Jej rodzina stała na progu bankructwa. Dziewczyna mogła zaoferować tylko swoją urodę, a ta choć była bardzo piękna, nie wzburzyła mu krwi tak jak panna Hamlin. Niewielu kobietom się do udało. Nie zamierzał stracić tej fantastycznej okazji. Otworzył drzwi na taras i niemal wypchnął pannę Hamlin na zewnątrz. Z niejaką satysfakcją zamknął drzwi przed nosem sir