mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Maxwell Cathy - Skandale i uwodzenie 1 - Klątwa pierścienia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Maxwell Cathy - Skandale i uwodzenie 1 - Klątwa pierścienia.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 54 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 2 lata temu

Dziękuję

Transkrypt ( 25 z dostępnych 343 stron)

Maxwell Cathy Skandale i uwodzenie 01 Klątwa pierścienia Duma i namiętność, pokusa i miłość Fiona Lachman, córka dumnych Szkotów walczących z królem, zgodziła się na plan, który miał wydobyć ją z nędzy londyńskiego życia i pomóc przyjaciółce zemścić się na niewiernym kochanku. Jednak wszystko poszło nie tak i nagle okazało się, że wykorzystano ją do zamachu na księcia Holburna. Ale kaprys losu spowodował, że stała się jego obrończynią i podopieczną! I mimo żywionej niechęci, książę coraz więcej miejsca zajmuje w jej sercu. Wystrzegaj się niewinności! Książę Holburn, pamiętając o słowach wyroczni, latami unikał niewinnych panien, które stawały na jego drodze. Ale oto jego szaleńcze życie wpakowało go w prawdziwe niebezpieczeństwo. Za drzwiami czają się mordercy, a w ramionach trzyma piękną kobietę. Czuje, że tym razem zostanie usidlony, i wcale nie jest przekonany, czy powinien się opierać.

Wyrocznia Czyja dlon kieruje naszym przeznaczeniem? 1800 Nie ma nic gorszego niż rola czarnej owcy w rodzinie. Jednak Nick, jak rodzina i przyjaciele nazywali Dominika Lynsteda, świetnie sobie z tym radził. Nawet napawało go to swoistą dumą. Z przyjemnością stawiał czoła apodyktycznym stryjom, usiłując przesunąć narzucane mu granice. Na cóż tytuł księcia, jeśli nie można go wykorzystać do własnej przyjemności? Nick miał dwadzieścia jeden lat i już od jedenastu nosił tytuł księcia Holburn, jednak zaczął się dobrze bawić, dopiero odkąd przejął pełną kontrolę nad wszystkimi dobrami i majątkami, będącymi do niedawna pod kuratelą stryjów. Miniona noc była jednak niezwykle rozpasana. Wspomnienia, a właściwie ich strzępki, pojawiały się między falami tępego bólu, rozsadzającego mu czaszkę niczym ogromny młot. Przypomniał sobie piękne kobiety o ciemnych oczach, muzykę i tańce. Miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie było mu dane

doświadczyć takiego szaleństwa. Jednak teraz, gdy już się obu- dził, jego powieki zdawały się przyklejone do policzków, a ciało pozbawione krzty energii. W ustach czuł posmak skwaśniałego wina i trunku o smaku lukrecji, pędzonego przez miejscowych. Na szczęście czuł swoje nogi. Podczas przyjęcia była chwila, gdy zwątpił, czy będzie w stanie chodzić. Spróbował zrobić krok i upadł. A spotkanie z ziemią było naprawdę twarde. Przypomniał sobie też, że go podniesiono i że zażądał, aby od teraz wszędzie nosiły go piękne Greczynki, nawet do samego parlamentu. W odpowiedzi został wyniesiony, ale nie pamiętał ani przez kogo, ani też dokąd, i szczerze mówiąc, zupełnie go to nie interesowało. Na początek musiał poradzić sobie ze skutkami nadmiernego folgowania w piciu, a za grzechy minionej nocy odpokutuje później. Przeprosi tego nudziarza lorda Livermore'a, który towarzyszył mu w europejskiej eskapadzie w roli przyzwoitki, za zupełne zniweczenie planów, jakie ustalili na miniony wieczór... moment! Czy to nie wczoraj poznał Andresa? A może to było dwa, trzy... cztery dni temu? Nick zupełnie stracił rachubę. Nie pozostawało nic innego, jak wrócić do lorda Livermore'a, a po powrocie do Anglii stawić czoła świętemu oburzeniu stryjów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dowiedzą się wszystkiego o jego występkach, zwłaszcza że kuzyn Richard podróżował po Włoszech i Grecji razem z nim. Richard nigdy nie potrafił utrzymać języka za zębami i zawsze puszczał farbę. Jedno było pewne - jego nowo poznany przyjaciel Andres Ramigio Peiro baron Vasconii wiedział, jak korzystać z uroków Grecji.

Nick zastanawiał się, czy udałoby mu się przekonać srebrnookiego Hiszpana, aby dotrzymał mu towarzystwa także w Rzymie. - Ale koniec z piciem, koniec z piciem, koniec z piciem! -powtarzał w duszy litanię, dopóki nie zdał sobie sprawy, iż nie ma butów. Otworzył jedno oko i zerknął ku odzianym jedynie w pończochy stopom. Greckie słońce oślepiło go w jednej chwili. Powodem, dla którego łóżko wydawało mu się wyjątkowo twarde, było, że noc spędził poza nim. Spał na twardej jak kamień glebie, otoczony jedynie starożytnymi ruinami. - Co u licha? Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie się obudził. Było cicho. Zbyt cicho. - Andres? - zawołał, ale z jego gardła wydobył się zaledwie cichy skrzek. Poza dobiegającym z oddali irytującym brzęczeniem owadów odpowiedziała mu cisza. Z głową ciężką jak kowadło Nick podniósł się z ziemi i rozejrzał. W zasięgu wzroku stał oparty o kamień pękaty bukłak z owczej skóry. Niezgrabnie podszedł doń, odkorkował i zaczął łapczywie pić. Woda zdążyła nagrzać się od słońca i była nieprzyjemnie ciepła, ale wyschnięte gardło potrzebowało płynów. Nick pił chciwie i szybko. Woda z bukłaka spływała po jego brodzie i koszuli. Zdążył zauważyć, że jego frak

i halsztuk zniknęły. Nie pamiętał, kiedy je zdejmował. Otarł usta koszulą i uważnie zlustrował okolicę. Widział już niejedne ruiny i szybko zorientował się, że stoi na resztkach fundamentów świątyni wybudowanej niegdyś na zboczu góry. Nie była to jednak samotna świątynia. Wokół niej znajdowały się pozostałości wielu innych. Były ich dziesiątki. Wydawać się mogło, że ruiny ciągnęły się w nieskończoność. W starożytności musiało to być niezwykle ważne i doniosłe miejsce. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę z tego, gdzie był. Delfy. W którymś momencie rozmawiał z Andresem o Delfach, miejscu, które starożytni uważali za pępek ziemi. Nick przy- pomniał sobie, że rozmawiali o tym w jednej z miejscowych tawern. Andres mówił o uświęconym niegdyś miejscu, w którym najwyższa kapłanka przepowiadała człowiekowi jego los. Było to jedno z niewielu trzeźwych wspomnień związanych z Andresem, jakie miał. Nick zapragnął poznać swoje przeznaczenie, a Andres, śmiejąc się, przyrzekł zaprowadzić go do Delf. I oto był w Delfach. Nick odwrócił się. Między przykurzoną zielenią drzew zauważył poszarzałą żółtą wstęgę dróżki wijącej się w dół, w stronę doliny. Jak okiem sięgnąć, nie było na niej widać żywej duszy. Z drugiej strony pysznił się nad nim skalisty szczyt góry. Ścieżkę ciągnącą się między licznymi świątynkami w niektórych miejscach blokowały kamienie z osuwających się ścian i inne śmieci, które zebrały się tu z czasem. Niebo było niewiarygodnie

błękitne, a słońce bezlitosne. Brzęczenie stawało się coraz wyraźniejsze, łatwiejsze do zidentyfikowania: szarańcza. Nick zastanawiał się, co się stało z jego butami... z końmi... i Andresem... Ogarnęło go złowieszcze przeczucie. W wewnętrznej kieszeni fraka, który stracił, była sakiewka z pieniędzmi. Sam pomysł, że Andres mógł go okraść, wydawał mu się zupełnie bezsensowny. Nick pokrywał przecież wszelkie ich wydatki, a w sakiewce zostało już niewiele monet. W gruncie rzeczy nigdy nie było ich tam za dużo. Jego zmarły ojciec lubił prowadzić wystawne życie, a wyrafinowany smak i zamiłowanie do hazardu wymiotły niemal wszystko ze szkatuł w Holburnie. Pozostałe zasoby pochłaniało utrzymanie licznych nieruchomości. To stryjowie wyłożyli gotówkę na podróż Nicka po Europie. Tak naprawdę, Nick posiadał tylko jedną cenną rzecz. Był to złoty sygnet z herbem Holburnu. Pierścień podarował rodzinie król Karol II i uchodził w jej oczach za bezcenny skarb. Stryjowie cenili pierścień nawet bardziej niż sam tytuł księcia Holburnu. Jasno dali do zrozumienia, że wedle nich Nick nie był godzien go nosić. Lord Maven i lord Brandt sami dorobili się zarówno fortun, jak i tytułów, nie oglądając się na tytuł księcia starszego brata. Książę Holburn tymczasem wywołał towarzyski skandal, poślubiając swą kochankę - tancerkę operową. Bracia uznali to za plamę na honorze rodziny i zbrukanie rodowej krwi. Nie omieszkali powiedzieć o tym Nickowi miesiąc wcześniej, gdy upomniał się o należną mu kontrolę nad

własnymi majętnościami oraz pierścień książęcy. Sami chcieli dalej zarządzać całym rodowym majątkiem, ale że skończył dwadzieścia jeden lat, prawo było po jego stronie. Przekazali mu zatem majętności oraz sygnet, stwierdzając przy okazji, że są przekonani, iż bratanek jest tak nieodpowiedzialny, że pierścień zgubi. Od tamtej rozmowy minął zaledwie miesiąc, a on już wypełnił ich przepowiednię. Z niedowierzaniem gapił się na swą gołą dłoń. Andres był jego przyjacielem. Ufał mu... Jego uwagę przykuł dźwięk toczących się drobnych kamyków, dobiegający z drugiej strony potężnego marmurowego bloku. - Tutaj jesteś - powiedział. Wypełniający go gniew ustępował uczuciu ulgi, gdy klucząc między ruinami, zbliżał się do źródła dźwięku. - Nie uwierzysz, o co właśnie zacząłem cię podejrzewać... Na widok siedzącej w cieniu marmuru staruchy głos uwiązł mu w gardle. Kobieta ubrana była w przykurzoną szatę z brązowego muślinu, jej ciemne nagie stopy wyglądały na stwardniałe tak jak podeszwy jego własnych butów. Nie patrzyła na niego. Kiwała się w przód i w tył, mamrocząc pod nosem. Macała dłońmi leżące wokół niej kamyki i wrzucała niektóre do stojącego obok koszyka. Nick nie był przesądny, ale w tym widoku coś było nie tak. Cała sytuaqa wyglądała co najmniej dziwnie, niesamowicie. Cofnął się, zdając sobie sprawę, jak starożytne i wyludnione było to miejsce.

Cykanie szarańczy było coraz głośniejsze. Zaskoczony, uzmysłowił sobie, że ten dźwięk pochodził właśnie od niej. Jej głos wzmagał się, odbijał od każdej skały i każdego drzewa góry. Zniecierpliwiony utratą sygnetu przypadł do kobiety. - Kim jesteś? Starucha nie odpowiedziała. Nawet nie odwróciła się w jego stronę. Nadal siedziała na ziemi i badała dłońmi kamienie. Nick zupełnie już oprzytomniał. Tymczasem powietrze wokół niego stawało się gęste, ciężkie, jakby nasycone siarką. Oddychanie przychodziło mu z trudem... Czy tylko mu się zdawało, czy niebo nagle pociemniało? Szarpnął za kołnierz koszuli, usiłując zaczerpnąć świeżego powietrza. Śpiew sza- rańczy buczał mu w głowie i Nick czuł, że w miejscu tym czai się Zło. Coś, czego rozsądni ludzie unikają... Nagle starucha uniosła zawoalowaną głowę i spojrzała prosto na niego. Była zdeformowana. Niewidzące oczy zasnuwało bielmo, zamiast nosa w twarzy ziały dwie dziury, a w ustach czerniły się gnijące resztki zębów. Cieniutkie szare warkocze wokół jej twarzy zaczęły się poruszać, wić niczym węże. Przerażony Nick zatoczył się do tyłu. Stracił oparcie pod stopami i przekoziołkował z wysokiej skały na fundamenty leżącej niżej świątyni. Lądowanie było twarde. Przez chwilę leżał bez tchu jak sparaliżowany. Starucha znowu pojawiła się tuż przed nim. Rozłożyła zasuszone ramiona, a jej ciało zaczęło się wydłużać i rosnąć.

Muślinowa szata zamieniła się w śnieżną biel jedwabiu. Skóra na twarzy wygładziła się i naciągnęła, lśniąc teraz młodością. Siwe wężowe warkocze przemieniły się w gęste, puszyste loki, rude jak lśniący zachód słońca. Walcząc o oddech, Nick pragnął myśleć, że wszystko, co widzi, to wytwór jego skacowanego umysłu, ale skała pod nim była prawdziwa i twarda. Marmur nagrzany od słońca. Jej twarz przysłoniła niebo, różane usta formowały się wokół białych zębów. Muślinowy welon falował na lekkim wietrze, osłaniając przerażające, niewidzące oczy - Czego ode mnie żądasz? Nick nie wiedział, czy usłyszał, czy wyczuł jej pytanie. Mówiła w obcym mu języku, a jednak rozumiał jej słowa. Jeśli tak właśnie wygląda szaleństwo, niech i tak będzie. Podniósł się z ziemi. Widmo nie rozwiało się, lecz unosiło w powietrzu tuż przed nim. Czego chciał? Była tylko jedna taka rzecz. - Chcę odzyskać mój pierścień. Zjawa rozświetliła się na chwilę, zadrżała i odrzekła: - Wystrzegaj się niewinności. Nick czekał. Musiało być coś więcej. To miała być przepo- wiednia? Widmo uśmiechnęło się tajemniczo. Skończyło. Ale Nick nie był zadowolony: - Co, u diabła, ma to znaczyć? Zjawa skłoniła głowę i zaczęła rozpływać się w powietrzu.

- Wyjaśnij to! - krzyknął. Czy ona niczego nie rozumiała? Musiał odzyskać swój pierścień. To było jego dziedzictwo, jego prawo. Co gorsza, stryjowie nigdy mu nie wybaczą tej straty. Nigdy nie będzie dla nich godnym członkiem rodu. Nick zdał sobie sprawę, że zależało mu na ich uznaniu. Oczywiście zawsze udawał, że ma to gdzieś, i zawsze sprzeciwiał się ich autorytetowi. Prawda była jednak taka, że byli jego najbliższą rodziną. Jedyną, jaką miał. Nigdy nie wybaczą mu utraty pierścienia. Sam też nigdy sobie tego nie wybaczy. Widmo najwidoczniej uznało spotkanie za skończone. Roz- płynęło się w bezlitosnym błękicie śródziemnomorskiego nieba. Powietrze znowu przesycone było ciszą. Nick czuł się tak, jakby opuściła go cała energia. Znowu usłyszał szelest. Odwrócił się. W cieniu ruin, grzebiąc w koszyku z kamykami, siedziała ta sama zgrzybiała staruszka. W pierwszej chwili ruszył w jej stronę, ale powstrzymał się. Nie mogła mu pomóc. To, co się stało, już nie istniało. Zdał sobie sprawę, że nie miało już żadnego znaczenia. Wystrzegaj się niewinności. Cóż to za przepowiednia? Sam mógł wymyślić coś takiego. Ufność wobec ludzi nie prowadziła do niczego dobrego. Czyż Andres mu tego nie uświadomił? Prędzej czy później każdy musiał się o tym przekonać. Po pierwsze musiał odnaleźć Andresa, zanim ten drań zdoła sprzedać sygnet. Powinien zacząć od Aten i odwiedzić

wszystkich jubilerów. Jeśli Andres nie był w ciemię bity -kazałby przetopić pierścień. Nick musiał go odnaleźć, zanim ten zniszczy sygnet. Odwrócił się od staruszki i zaczął schodzić kamienistą ścieżką. Minęły godziny, zanim spotkał na drodze pierwszego wędrowca, ale upłynęły całe dwa dni, nim zdołał wrócić do Aten. Ignorując całkowicie lorda Livermore'a i Richarda, Nick odwiedził każde miejsce, w którym bawił wraz z Andresem przed nocą w Delfach. Nie udało mu się jednak odnaleźć ani Hiszpana, ani skradzionego pierścienia. Nawet w dokach nie znalazł się nikt, kto widziałby Hiszpana opuszczającego Grecję. W końcu Nick musiał pogodzić się ze stratą i przyznać przed londyńską rodziną do utraty rodowego sygnetu. Oczywiście Richard pierwszy zdążył opowiedzieć stryjom o stracie, a Livermore dodał do tego własne skargi na hulaszczy tryb życia księcia. Tym razem bracia ojca nie potępili go otwarcie. Ich dezaprobata i pogarda miała przed sobą miesiące i lata życia. Ale ich opinia była i tak znacznie lepsza od tej, jaką młody książę miał o sobie samym. Poszukiwanie Andresa musiało ustąpić pola innym interesom i zobowiązaniom, związanymi z przejęciem przez księcia zarządu nad majątkiem. Kiedy zażądał przekazania mu kontroli nad majętnościami, nie zdawał sobie sprawy, jak ogromne były koszty utrzymania zależnej od niego rodziny i wszystkich nieruchomości. Ponadto okazało się, że stryjowie nie zarządzali

majątkiem tak, jak należy. Mimo swojej dumy i arogancji, nie dość uważnie przypatrywali się rozlicznym interesom księcia. Nick był bliżej bankructwa, niż kiedykolwiek mógł to sobie wyobrazić. Zdesperowany tragiczną sytuacją rzucił się w wir hazardu i wtedy właśnie zaczęły się dziać rzeczy co najmniej dziwne. Tak jak ojciec, Nick nigdy nie miał szczęścia w kartach. Prze- puścił więcej pieniędzy, niż potrafił się przyznać. Jednak teraz, od czasu fatalnego spotkania z wyrocznią, szczęście zaczęło się do niego uśmiechać. Tak jakby w ogóle nie mógł przegrać. Oczywiście tracił różne kwoty. Czasem miewał złe karty, zda- rzało się, że koń, na którego postawił, przychodził do mety ostatni, ale jednak, pod koniec wieczoru zawsze okazywało się, że w jego kieszeni było pieniędzy więcej, niż ich miał rano. Czasem to niewielkie sumy, ale częściej kwoty znacznie prze- wyższające te, z którymi zaczynał. Obawiając się, że stracił poczucie rzeczywistości, sprawdził tę teorię kilkakrotnie, usiłując przegrać. Za każdym razem okazywało się jednak, że nic z tego nie wychodziło. Z końcem wieczoru fortuna na powrót uśmiechała się do niego. Próbował przenieść powodzenie na inne niż hazard przed- sięwzięcia. Inwestował w fundusze, nowe uprawy, transport dalekomorski. Jednak wszystko kończyło się fiaskiem, powo- dując straty nie tylko w majątku Nicka, ale też każdego wspól- nika czy kontrahenta. Poczucie winy spowodowało, że zapragnął odzyskać utracone fundusze. W ten sposób powrócił do hazardu. Zaczął

grywać o wyższe stawki, a sama gra straciła dla niego wszelki pozór rozrywki. Stała się walką o przetrwanie. Zaczął grywać z draniami i oszustami. Jego umiejętności w pojedynkowaniu się na pistolety i szpady stały się o tyle sławne, co niezbędne. Po pewnym czasie Nick zrobił się tak samo twardy i bezwzględny jak jego przeciwnicy... a przynajmniej obawiał się, że tak właśnie się stało. Wystrzegaj się niewinności. Podporządkował tym słowom swoje życie, w głębi duszy obawiając się, iż mogą otworzyć mu w piekle specjalne wrota. Nie było mu dane wieść spokojnego życia u boku żony. Nie dane mu było założenie własnej rodziny i cieszenie się dziećmi. Troszczył się o warunki życia tych krewnych, którzy byli zdani na jego łaskę, ale nie spoufalał się z nikim. Obawiał się, że klątwa wyroczni dotknie każdego, komu pozwoli się do siebie zbliżyć. Jedynej nadziei na zbawienie upatrywał w odzyskaniu pierś- cienia, utraconego przez własną głupotę i lekkomyślność. Ciągle wysyłał ludzi na poszukiwania. Lecz Andres Ramigio baron Vasconii oraz symbol jego dziedzictwa zapadli się pod ziemię. Nick wiedział, że pewnego dnia ich ścieżki znowu się skrzyżują, a kiedy to nastąpi, zmusi srebrnookiego Hiszpana do zapłaty za tę zdradę. Może wtedy klątwa, która na nim ciążyła od dnia spotkania wyroczni, zostanie przełamana.

CZESĆ I Szansa Trzy Mojry dzierżą w dłoniach ludzki los: Lachesis śpiewa pieśń rzeczy przeszłych, Kloto śpiewa o tym, co jest, a Atropos o rzeczach, które nastąpią. Spośród tych trzech obawiaj sie Atropos...

Rozdzial 1 Grudzień 1809 roku Fiona Lachlan owinęła szalem głowę, przeciskając się przez wąską, zatłoczoną uliczkę Londynu. Wilgotny ziąb grudniowego wieczoru bez trudu przenikał przez cienki muślin jej sukni. Usiłowała nie dygotać z zimna, zmierzając do najętego powozu stojącego u zbiegu ulic. Właściwie powóz nie był dla niej. Kobieta, która wynajęła pojazd, Hester Bowen, oczekiwała przybycia Annie Jenkins. Fiona musiała dopiero przekonać ją, że może Annie zastąpić. Woźnica zauważył jej przybycie i zeskoczył z kozła na ziemię, aby otworzyć przed nią drzwiczki. Pochylając głowę, Fiona wdrapała się po schodkach do wnętrza dorożki. - Spóźniłaś się - zbeształa ją Hester, po czym zastukała w dach. - Jedź - rzuciła do woźnicy, który zdążył już zamknąć za Fioną drzwiczki. - Powiedziałam „o ósmej" - kontynuowała łajanie, gdy dorożka ruszyła. - Kazałaś mi na siebie czekać całe

dziesięć minut. Pamiętaj, Annie, mój czas jest o wiele cenniejszy niż twój... - zamilkła, gdy znowu nie dostała odpowiedzi. Dziewczyna nadal siedziała z pochyloną głową, a zaciśnięte oburącz dłonie położyła na kolanach. Każdy następny obrót kół powozu działał na jej korzyść. Hester zdecydowanym ruchem zerwała z głowy swojego gościa szal. - Ty nie jesteś Annie Jenkins! W tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak tylko przytaknąć: - Nie, nie jestem Annie. Annie nie mogła dziś przyjść i poprosiła mnie, abym ją zastąpiła. Jestem Fiona. Jej sąsiadka. Wynaj- mujemy pokoje tuż obok siebie. Proszę - błagalnie chwyciła Hester za ramię, aby ta nie zdołała otworzyć okna i zażądać od woźnicy zatrzymania powozu. - Annie przysłała mnie. Powiedziała, że się nadam. Zapewniła, że nie będzie pani miała nic przeciwko. Oczy Hester płonęły żywym ogniem. - Jesteś Szkotką - skrzywiła się z niesmakiem. - Owszem, ale nie mam silnego akcentu - wydusiła Fiona. Nienawidziła tego, że bez przerwy musiała bronić swojego dziedzictwa. W Londynie wszyscy zdawali się nim gardzić. -Mam dobrą wymowę. Na pewno lepszą od ciebie - chciała dodać. - Cokolwiek miała dla pani zrobić Annie, ja też mogę. - Annie i ja jesteśmy przyjaciółkami - zaczęła twardo Hester. Była nieco starsza od dwudziestotrzyletniej Fiony. W migot- liwym oświetleniu wnętrza dorożki jej platynowe włosy

wydawały się niemal białe. Pod obszytą futerkiem aksamitną peleryną miała na sobie ciemnogranatową suknię, bogato zdo- bioną koronkami i aplikacjami z koralików. Stanik sukni był płytki i ciasno opięty na biuście, osadzony wysoko, a wycięcie odsłaniało jedynie górną część dekoltu - zgodnie z najnowszą modą. Wyglądała tak, jak powinna prezentować się najsław- niejsza kurtyzana Londynu. - Sporo razem przeszłyśmy - dodała. - Mam do niej zaufanie. - Annie jest także moją przyjaciółką - powiedziała Fiona. Życiowa konieczność zbliżała do siebie bardzo różnych ludzi. -Wiedziała, że potrzebuje pani jej pomocy, i poprosiła mnie, abym ją zastąpiła. Hester oparła się plecami o twarde skórzane obicie ławeczki i westchnęła z rezygnacją. - Co tym razem przytrafiło się Annie, że nie mogła przyjść? Zalała się dżinem czy znowu zakochała? - Uciekła z ukochanym. Tego ranka. Tuż przed odjazdem zapukała do mnie i poprosiła, abym pani pomogła. - Z kim tym razem uciekła? - W pytaniu Hester trudno było doszukać się choćby cienia sympatii. - Z żołnierzem. Jest w nim zakochana. -Annie zawsze jest zakochana - westchnęła ciężko Hester. -Czemu miłość tak nas ogłupia? - W jej głosie dało się wyczuć ironię opartą na własnych życiowych doświadczeniach. Otak- sowała Fionę spojrzeniem i jakby aprobująco pokiwała głową. -Co Annie powiedziała ci o tym zleceniu? - Powiedziała, że mam się ładnie ubrać...

Hester dokładnie zlustrowała strój Fiony, jakby chłonęła każdy szczegół jej białej muślinowej sukienki. Dawno minęły czasy, kiedy szafa dziewczyny zawierała wiele wspaniałych toalet. Z tamtego życia pozostała jej tylko ta muślinowa sukienka oraz pies Tad. - Wyglądasz wystarczająco dobrze - zadecydowała kurtyzana. Wyciągnęła dłoń i zdjęła z szala Fiony psie kłaczki. Potarła je w dłoniach, zwijając w kulkę, i rzuciła na podłogę powozu. Dziewczyna zebrała się na odwagę: - Obiecała pani Annie dwadzieścia funtów za tę przysługę. Czy ja też tyle dostanę? Usta Hester wykrzywiły się w chytrym uśmieszku. - Potrzebujemy gotówki? - Oczywiście. Każdy potrzebuje pieniędzy. - Zwłaszcza w Londynie - zgodziła się Hester. Fiona zarabiała do tej pory na swoje utrzymanie jako krawcowa, ale madame Sophie zwolniła ją w zeszłym miesiącu. Kuzynka madame, która przyjechała z Belgii, przejęła jej posadę. Umiejętności krawieckie nie wystarczały, aby samodzielnie zdobywać zlecenia. Jej szkockie pochodzenie, dobre wychowanie i inteligencja nie były mile widziane u szwaczki. Klientki wolały zatrudniać osoby proste, pozbawione kry- tycznego myślenia czy ambiq'i, bez zbędnych pytań wykonujące prace, do których były najmowane. Nie podobała im się wiedza i sposób zachowania Fiony. Tymczasem Fiona desperacko potrzebowała pieniędzy. Pan Simon - jej

gospodarz - groził wyrzuceniem jej i Tada na ulicę, jeśli nie będzie mogła zapłacić czynszu. Fiona wiedziała już, jak trudno było znaleźć niedrogie mieszkanie w Londynie, zwłaszcza jeśli miało się psa. Dlatego bardzo jej zależało na zachowaniu obecnego kąta. Oczywiście, gdyby miała dwadzieścia funtów, mogłaby nawet wyjechać z Londynu. Za życia rodziców Fiona marzyła o swoim pierwszym balu w Londynie, o spotkaniu eleganckiego mężczyzny, który podbiłby jej serce. Jako córka powszechnie znanego sędziego pokoju mogła spodziewać się wspaniałej partii. Teraz nie mogła się wprost doczekać chwili, w której mogłaby wreszcie strzepnąć ze swoich stóp kurz tego zapomnianego przez Boga miasta. Pragnęła tylko małej chatki na wsi, powietrza wolnego od sadzy i wyziewów i spokojnego, cichego życia. -Annie mówiła, że nie będę musiała... - Fiona urwała, czując napływającą na jej twarz falę wstydu. Zdobyła się na odwagę. -Mówiła, że nie będę musiała zadowolić mężczyzny. Przebiegły uśmieszek zniknął z twarzy Hester. Odziana miękką rękawiczką dłoń zacisnęła się w pięść. - Nawet nie próbuj. Potnę ci twarz tak, że nikt nigdy na ciebie nie spojrzy, jeśli rozłożysz dla niego nogi. Brutalna groźba zupełnie nie wystraszyła Fiony. Nauczyła się już, że w Londynie dobre maniery i piękne stroje jedynie maskowały zło. - Nie masz się czego obawiać - odpowiedziała sztywno. -Ja się tym nie zajmuję.

Hester zwęziła oczy z niedowierzaniem. - Nie zajmujesz się czym? - żachnęła się. - Wszystkie to robimy, jeśli możemy mieć jakiś zysk. To żadna praca. Zamykasz oczy i dajesz im to, czego chcą. Fiona poczuła gulę w gardle. Znienawidzone wspomnienia, które tak bardzo pragnęła wymazać z pamięci, zawładnęły jej umysłem... - Dobrze się czujesz? - zawołała Hester. - Cała zbladłaś. Chyba nie zamierzasz tu zemdleć? Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową, usiłując zwalczyć mroczne obrazy. Minęło już trochę czasu, a nadal nie potrafiła o wszystkim zapomnieć. - No to oddychaj - rozkazała Hester. Fiona zdołała jednak nabrać powietrza, dopiero gdy Hester ją spoliczkowała. Mroczne wspomnienie zastąpił szok spowodowany uderzeniem. Dziewczyna uniosła dłoń do twarzy. Choć wymierzony policzek nie był mocny, zadziałał. Hester usadowiła się wygodniej w swoim kącie powozu. Wyglądała na zamyśloną. - Kiedy cię zgwałcono? - Rok temu. - Fiona nie pomyślała nawet, aby nie odpowiedzieć. Łzy napłynęły jej do oczu. Z całą mocą usiłowała je powstrzymać. Została zniszczona, okradziona z szansy na porządnego mężczyznę u boku. - Przezwyciężysz to - powiedziała Hester. - Jesteś silna. Wszystkie takie jesteśmy, kiedy musimy. - Zamilkła na chwilę. W jej oczach błysnęła kalkulująca myśl. - Wiesz, z twoją

twarzą i figurą mogłabyś żądać nawet pięćdziesięciu funtów za godzinę, jeśli się byś zdecydowała. Mogłabyś wcale wygodnie się urządzić. - Wolałabym umrzeć z głodu - odparła Fiona, świadoma, jak niewiele jej już do tego brakowało. Zgwałcenie przez żołnierzy, polujących na jej brata rebelianta, usunęło z jej życia zaintere- sowanie mężczyznami. W pamięci miała tylko jednego, który wzbudził w niej pewne zainteresowanie. Książę Holburn. Zauważyła go rok temu, na przyjęciu. Miała wówczas na sobie tę samą suknię. Ich spojrzenia na chwilę spotkały się. Książę nawet ruszył w jej stronę, ale właśnie wtedy musiała przerwać taniec i opuścić salę balową, aby pomóc swojemu bratu i jego żonie w ucieczce z Londynu. Od tamtego czasu zdążyła dowiedzieć się o księciu wielu rzeczy. Cieszył się złą reputacją. Przyzwoite kobiety go unikały, choć to akurat zupełnie jej nie martwiło. Obracał się w innych kręgach niż szwaczki i szczerze wątpiła, aby w ogóle ją pamiętał, gdyby znów dane im było się spotkać. - Co chcesz, abym dla ciebie zrobiła za te pieniądze? - Fiona zapytała w końcu. Hester uniosła pasującą do peleryny mufkę, która leżała obok niej na siedzeniu, i wyjęła z niej niewielką fiolkę z płynem. - Chcę, abyś wlała to do napoju pewnego mężczyzny. - Co to jest? - zapytała, obawiając się najgorszego. - To nie trucizna - zapewniła ją Hester. - Ale ten drań będzie żałował, że żyje, kiedy zacznie działać. - Przysunęła fiolkę

do światła. - Będzie od tego rzygał własnymi bebechami. Następnym razem mocno się zastanowi, zanim znowu mnie zdradzi. - Zdradzi? Uśmiech zadowolenia na twarzy Hester zastąpił grymas goryczy. - No co, myślisz, że takie jak ja się nie zakochują? Myśli, że wycofam się z podkulonym ogonem jak pies, ale się myli. - Kto to? - Lord Belkins - oświadczyła Hester zupełnie tak, jak gdyby Fiona mogła go znać. - Od lat był moim kochankiem. - Ale już nie jest - zaryzykowała Fiona. - Już nie - odpowiedziała. Przyznanie się do tego wywołało w jej piersi ból. Ale po chwili otrząsnęła się i jej oczy zaświeciły nieprzyjaźnie. - Powiedział, że robię się dla niego za stara. Nawet nie zatroszczył się o podarunek na rozstanie. No cóż. Ale ode mnie taki podarunek dostanie. Widzisz, napisałam do niego list i podpisałam „tajemnicza wielbicielka". On uwielbia takie nonsensy. Wyobraża sobie, że wszystkie kobiety mają na niego chrapkę. - Uśmiechnęła się na myśl o swoim sprycie. -Zaaranżowałam sekretne spotkanie. Właśnie tam jedziemy. - Mam być tajemniczą wielbicielką? - Oczywiście. Spodobasz mu się. Uwielbia rude. Jego matka też była ruda. Widząc zdumienie na twarzy Fiony, szybko dodała: - Nie zastanawiaj się nad tym za bardzo, skarbie. Mężczyźni to dziwacy.

W to Fiona nie wątpiła. - Ale wydaje mi się, że wyraźnie zaznaczyłaś, że nie chodzi o... - zamilkła, nie chcąc nawet wypowiadać tych słów. Hester wiedziała, o co jej chodziło. Machnęła dłonią, aby rozwiać jej obawy. - Nic takiego nie będziesz musiała robić, jeśli wlejesz mu to do wina, zanim do czegoś dojdzie. Powiedziano mi, że zadziała bardzo szybko. - A jeśli coś zauważy? - Nic nie zauważy, jeśli odwrócisz jego uwagę - wyjaśniała, jak gdyby mówiła do głuptasa. - Bądź sprytna. Tylko mi nie mów, że nie wiesz, jak udawać nieśmiałą. Wiedziała. W Szkocji była jedną z najpiękniejszych panien. Wodziła mężczyzn za nos. Tamte czasy wydawały jej się teraz tak bardzo odległe. Wzięła od Hester fiolkę. Zadanie wydawało się bardzo proste jak na dwadzieścia funtów. - Wynajęłam osobny pokój z kolacją - kontynuowała Hester. - Zamówiłam też wino. Jak na faceta o jego manierach, Belkie żłopie wino jak woźnica. Jak tylko mikstura z fiolki zacznie działać, przyjdziesz po mnie. Chcę patrzeć, jak cierpi. Musi wiedzieć, że nie warto ze mną zadzierać. - Czy nie będzie zły? Hester tylko się roześmiała: - Zaraz po zażyciu mikstury będzie zupełnie niegroźny. No, nie patrz na mnie w ten sposób. Przejdzie mu. Naprawdę nic mu się nie stanie. Wyliże się z tego. Powóz zatrzymał się.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła podekscytowana Hester. Przez rękawiczkę Fiona czuła w dłoni kształt fiołki. Dręczyło ją sumienie. W gruncie rzeczy została poproszona o wymierzenie surowej nauczki. - Chciałabym od razu dostać pieniądze - odważyła się powiedzieć. Hester potrząsnęła przecząco głową. - Zapłacę wtedy, gdy wykonasz zadanie. - Co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak? I tak powinnam dostać pieniądze? Kurtyzana przechyliła głowę i się roześmiała. - Wszystko pójdzie zgodnie z planem. W twoich rękach Belkie będzie jak miękka glina. Za godzinę będziemy stąd wracały, a dwadzieścia funtów znajdzie się w twej kieszeni. Drzwiczki powozu zostały otwarte. Woźnica czekał, by pomóc przy wysiadaniu. Fiona się zawahała: - Gdzie jesteśmy? - To Gniazdo Łabędzia. Przytulny mały zajazd pod Londynem, idealne miejsce na schadzki. Gospodarz nazywa się Denby. Spodziewa się ciebie, ale jako Annie. - Jako Annie? A co, jeśli coś pójdzie źle? Zniecierpliwiona Hester uniosła brew: - To chyba nie będzie nasza sprawa, prawda? A Annie jest już daleko stąd. - Jak długo mam czekać na lorda Belkinsa? Hester zaśmiała się krótko.