4
MEAGAN MCKINNEY
NO CHOICE BUT SURRENDER
Uzurpator
5
Mojemu ojcu, Richardowi Johnowi Goodmanowi
7
Prolog
Kocha³ Angliê
jak Ateñczyk swoje miasto fio³kami wieñczone
i jak Rzymianin stolicê na siedmiu pagórkach.
Lord Macaulay
9
St Mary Parish, Maryland
Listopad 1780 roku
Dom uchodzi³ za stary, choæ Stany Zjednoczone og³osi³y sw¹ nie-
podleg³oæ przed czterema zaledwie laty. Wznosi³ siê nad rzek¹ Patu-
xent, a wysoki dach i gotyckie mansardowe okna sprawia³y, ¿e z ze-
wn¹trz prezentowa³ siê godnie. Nie da³o siê tego jednak powiedzieæ
o jego skromnym wnêtrzu.
Robert Staples siedzia³ przy ogniu w kuchni; by³ w nienajlepszym
humorze. Mia³ zaledwie trzynacie lat i nie móg³ siê powstrzymaæ od
zerkania co jaki czas do przyleg³ego pokoju, w którym zebrali siê doro-
li: jego ojciec i czterej inni mê¿czyni. Otacza³a ich atmosfera tajemni-
czoci. Siedzieli wokó³ niewielkiego sto³u, graj¹c w karty.
Dziwne, ¿e przybyli w tym celu do zniszczonego starego domu, choæ
mogliby pograæ w znacznie lepszych warunkach w Satterlee Mansion.
By³o tam wiele elegancko urz¹dzonych sal, ozdobionych piêknymi geor-
giañskimi rzebami; nie brak³o równie¿ wykwintnych stolików do kart
wykonanych przez najlepszych mistrzów stolarskich z Salem.
A jednak czterej obcy siedzieli w³anie tu, przy niewielkim rozk³a-
danym stoliku z winiowego drewna, podczas gdy w³aciciel domu i je-
go syn z pewnym niepokojem obserwowali ich z boku.
S³owo dajê, Avenel zauwa¿y³ jeden z m³odszych graczy, rozgl¹-
daj¹c siê po niewielkim pokoju o cianach pokrytych boazeri¹. ci¹-
gn¹³e nas do jakiej pod³ej dziury!
Nosz¹cy to redniowieczne imiê ciemnow³osy brodacz spojrza³ tyl-
ko na m³odego lorda, a ten od razu zamilk³. Avenel rzuci³ jednak:
10
Wola³by graæ w tym domu ko³o przystani, gdzie od razu zdema-
skowaliby nas jako zwolenników Anglii?
Nie opowiadam siê po niczyjej stronie w tej idiotycznej wojnie!
Nikt nie ma prawa wytykaæ mnie palcem jako torysa! Marzê tylko o tym,
¿eby czym prêdzej opuciæ ten barbarzyñski kraj i nigdy ju¿ tu nie wra-
caæ! Pokusa zbicia maj¹tku na tytoniu nie jest a¿ tak silna, by dla niej
warto by³o wyrzec siê swej pozycji! M³ody cz³owiek otar³ czo³o.
Mo¿e i nie opowiadasz siê po niczyjej stronie, ale wystarczy rzu-
ciæ okiem na tê cynobrow¹ kamizelê z at³asu, aby rozpoznaæ, ¿e nale-
¿ysz do brytyjskiej arystokracji. Avenel spojrza³ z niesmakiem na m³o-
dego lorda. Nie muszê ci chyba przypominaæ, ¿e tu, w Ameryce, nie
ma miejsca dla arystokratów? To przecie¿ jeden z powodów tej przeklê-
tej wojny.
No, no! Jak na kogo, kto siê tu urodzi³, p³oniesz niewielkim entu-
zjazmem dla wie¿o zdobytej wolnoci! Kim ty w³aciwie jeste, Ave-
nel? Sympatykiem torysów? odezwa³ siê sêdzia pokoju. Starszy pan
by³ w z³ym humorze: karta mu nie sz³a. Pociesza³ siê jednak, ¿e i m³ody
lalu i pechowy lord Oliver byli w jeszcze gorszym po³o¿eniu. Grali
stanowczo zbyt wysoko, zw³aszcza lord Oliver, którego stawk¹ by³a
posiad³oæ Osterley Park. Sêdziego po prostu szokowa³a taka szalona
hazardowa gra. Ale nie po raz pierwszy by³ wiadkiem czego podobne-
go. Niestety, hazard w arystokratycznych krêgach by³ zjawiskiem co-
dziennym i doprowadzi³ do ruiny tyle znakomitych rodzin, ¿e trudno je
zliczyæ.
Jutro wyruszam do Anglii, postanowi³em wiêc nie mieszaæ siê do
polityki. Avenel Slane wzruszy³ ramionami, jakby chcia³ otrz¹sn¹æ siê
ze zmêczenia i zakoñczy³: Ale doæ tego. Wracajmy do kart. Spojrza³
na mê¿czyznê siedz¹cego naprzeciw niego. Oliver Morrow od pocz¹tku
gry nie odezwa³ siê ani s³owem. Wzrostem i postaw¹ przypomina³ Ave-
nela, na tym jednak koñczy³o siê podobieñstwo. Avenel gra³ mia³o z ka-
miennym spokojem; Morrow gor¹czkowa³ siê; rêka mu dr¿a³a, gdy taso-
wa³ piêæ swoich kart. Ostro¿noæ lorda Olivera wiadczy³a tylko
o jednym: mia³ wiele do stracenia.
A poza tym rzuci³ zagadkowo Avenel mam prywatn¹ wojnê do
wygrania.
Najwy¿sza pora koñczyæ, panowie m³ody lord otar³ czo³o moc-
no uperfumowan¹ chusteczk¹. Stawki s¹ zbyt wysokie. Ja oczywicie
mogê sobie pozwoliæ na przegran¹. Tu zakaszla³, wspomniawszy, ¿e
zad³u¿y³ siê ju¿ na pokan¹ sumkê I to przede wszystkim u tego by-
dlaka Slanea! pomyla³ z gorycz¹ i poczu³ siê dziwnie upokorzony.
11
Ale wszyscy chyba widzimy, ¿e ryzyko przekracza ju¿ granice zdro-
wego rozs¹dku! W koñcu lord Oliver to hrabia Laborde: nie mo¿na po-
zwoliæ, by przegra³ rodowy maj¹tek! To by³aby zbrodnia!
To nie rozrywka dla lalusiów, mój panie odezwa³ siê Avenel
pogardliwym tonem. Wszyscy wiedzielimy, ¿e czeka nas tu mêska
gra.
Ale stawki s¹ za wysokie. Wykorzysta³e trapi¹c¹ nas nudê i lêk.
To czekanie na statek, który zawinie do przystani i zabierze nas st¹d do
Anglii, jest nie do zniesienia! Ile razy zjawi siê w Satterlee Mansion
jaki rebeliant, by napiæ siê herbatki i przekazaæ rzekomym sympatykom
niepodleg³oci ostatnie komunikaty wojenne, musimy bawiæ siê w cho-
wanego i kryæ za boazeri¹! Powiadam: wykorzysta³e nasze ciê¿kie po-
³o¿enie! Mog³e byæ pewien, ¿e z entuzjazmem przyjmiemy propozycjê
zagrania w karty w pobliskim dworku. ¯yjemy tu w nieludzkich warun-
kach a teraz jeszcze i to!
Nie trzeba by wam by³o kryæ siê po k¹tach, gdybycie zrezygno-
wali z waszej szacownej pozycji przynajmniej do chwili, gdy znaj-
dziecie siê na pok³adzie statku p³yn¹cego do Anglii. Avenel zwin¹³
trzymany w rêku wachlarzyk kart i nie odkrywaj¹c ich, od³o¿y³ na wy-
szczerbiony blat. Wystarczy³aby zwyk³a zmiana stroju.
Nie urodzi³em siê do ch³opskich ³achmanów jak wy, Amerykanie!
M³ody lord z³o¿y³ równie¿ karty na stole i poprawi³ sw¹ wypomado-
wan¹ i upudrowan¹ perukê. Potem spojrza³ na Avenela z mi³ym poczu-
ciem w³asnej wy¿szoci. Mierzy³ okiem ka¿dy szczegó³ stroju Amery-
kanina, od zwyk³ych skórzanych spodni po ciemnoniebiesk¹, we³nian¹
kamizelê. Ten cz³owiek nie móg³ siê poszczyciæ ani jedn¹ falbank¹ na
swej bia³ej, batystowej koszuli! Ani skrawka koronki wokó³ szyi! I ani
ladu peruki! Wystarczy³ mu porz¹dnie spleciony warkocz z w³asnych
ciemnych w³osów.
Có¿, rób jak uwa¿asz odpar³ Avenel, po czym doda³ z rozmy-
s³em: milordzie.
M³ody arystokrata czu³, ¿e ten cz³owiek kpi sobie z niego. Poczucie
wy¿szoci nagle go opuci³o.
Mam ju¿ doæ tej komedii! Chcê wróciæ natychmiast do Satterlee
Mansion! skin¹³ na ojca Roberta, jakby w³aciciel domu by³ jego s³u-
g¹.
Ale¿, milordzie! Nie chce pan chyba odejæ w rodku partii?
próbowa³ przemówiæ mu do rozumu pan Staples. Zrobi³ krok w stronê
graczy, potem obejrza³ siê na Roberta, który zerka³ z s¹siedniej kuchni.
Nob! zawo³a³ syna zdrobnia³ym przezwiskiem. B¹d grzecznym
12
ch³opcem, przestañ siê gapiæ! Przynie panom naszej domowej szynki
i jeszcze co do picia.
Ch³opiec pospiesznie wycofa³ siê do kuchni i przygotowa³ na du¿ej
tacy szynkê, jab³ka i chleb. Z przysypanej s³om¹ glinianej polepy prze-
szed³ ostro¿nie na sosnowe deski pod³ogi, któr¹ niedawno u³o¿ono w sa-
loniku, i zaniós³ tacê ojcu. Postawi³ j¹ ostro¿nie na starej orzechowej
komodzie z czasów panowania Wilhelma i Marii, po czym widz¹c
ostrzegawcze spojrzenie ojca, odsun¹³ siê od mê¿czyzn. Rozgrywali te-
raz ostatni¹ partiê i nie nale¿a³o im przeszkadzaæ.
Przyniosê piwa, tato szepn¹³ Nob. Podobnie jak jego ojciec mó-
wi³ z brytyjskim raczej ni¿ z amerykañskim akcentem; by³o to charakte-
rystyczne dla ludzi mieszkaj¹cych w Marylandzie od pokoleñ. Pan Sta-
ples nie skin¹³ jednak z aprobat¹, tylko potrz¹sn¹³ g³ow¹ i wzrokiem
poleci³ ch³opcu wycofaæ siê do kuchni. Nim jednak Nob zdo³a³ odwró-
ciæ siê i znikn¹æ, rozleg³ siê straszny huk: stolik z winiowego drzewa
gruchn¹³ o pod³ogê. Wszystko, co siê na nim poprzednio znajdowa³o,
le¿a³o teraz rozsypane po nieskazitelnie czystych, twardych sosnowych
deskach.
Ostrzegam, Avenel: jeli omielisz siê wyci¹gn¹æ ³apy po Osterley
Park, nie cofnê siê przed niczym! rykn¹³ hrabia Laborde. Niem³ody,
wysoki mê¿czyzna wyprostowa³ siê i sta³ bez ruchu porodku rozrzuco-
nych rzeczy. Jego dziwnie bezkrwiste rêce o d³ugich palcach zacisnê³y
siê w piêci. Okolona starannie uczesanymi, stalowosiwymi w³osami
twarz gwa³towie poczerwienia³a.
Nob cieszy³ siê w duchu, ¿e Oliver Morrow przegra³. Od pierwszej
chwili hrabia wzbudzi³ w ch³opcu gwa³town¹ niechêæ.
Mówi¹c bez ogródek mówi³ dalej lord Oliver prêdzej ciê zabi-
jê, ni¿ wpuszczê do mego domu! Z tymi s³owy siêgn¹³ po nó¿ ukryty
za paskiem spodni. Nagle rzuci³ siê na Avenela. Nob wrzasn¹³ z przera-
¿enia.
Gdy rozgorza³a walka, pozostali gracze cofnêli siê pod ciany i ob-
serwowali j¹ z niewyranymi minami. Nob i jego ojciec próbowali po-
wstrzymaæ Olivera Morrowa; by³ jednak szybszy i niczego nie mogli
dokazaæ. Chcieli zreszt¹ u³agodziæ hrabiego, a nie nadziaæ siê na jego
stalowe ostrze. Ostatecznie i oni odsunêli siê i z daleka obserwowali, jak
Avenel uskoczy³ zrêcznie przed ciosem, a nastêpnie kopniakiem wytr¹-
ci³ hrabiemu nó¿ z rêki. Ostrze potoczy³o siê po pod³odze i znalaz³o
poza zasiêgiem Morrowa.
Myla³e, ¿e zlêknê siê twego no¿a? O, nie! Ju¿ go zakosztowa-
³em! A teraz skóra tak mi stwardnia³a, ¿e nawet by jej nie drasn¹³!
13
Avenel spojrza³ na przeciwnika i z satysfakcj¹ dostrzeg³ w jego oczach
lêk i lad przypomnienia. Hrabiemu zapar³o dech z przera¿enia.
Powinienem by³ poznaæ ciê po lepiach ty ³otrze! Ale i tak ciê
powstrzymam! Nie zniszczysz mnie, Slane! Zawsze umia³em sobie po-
radziæ. Nie dam siê pokonaæ
Oszczêd sobie gadania! rozemia³ siê Avenel i podniós³ kremo-
wy arkusz pergaminu, który spad³ z wywróconego sto³u. Wszystkie
twoje groby s¹ ju¿ bez pokrycia. G³upio zaryzykowa³e i straci³e wspa-
nia³y dom. Zgubi³a ciê w³asna chciwoæ. Chcia³e wygraæ za wszelk¹
cenê i masz za swoje. Teraz Osterley Park nale¿y do mnie. Gra³em uczci-
wie. Maj¹tek wróci tam, gdzie trzeba i przejdzie w czystsze rêce ni¿
twoje. Wetkn¹³ gruby papier do wewnêtrznej kieszeni kamizelki.
Jeli siê nie mylê, nie starczy ci pieniêdzy, by opuciæ ten kontynent
a co dopiero odkupiæ ode mnie Osterley Park! Porzuæ wiêc mrzonki o ze-
mcie.
Avenel podszed³ do stolika i postawi³ go z powrotem. Umiechn¹³
siê do Noba, który trz¹s³ siê z podniecenia i strachu. Ch³opiec poda³ mu
spiesznie le¿¹cy na krzele trójgraniasty kapelusz i p³aszcz. Avenel otu-
li³ siê nim i wyszed³ z domu, spiesz¹c do czekaj¹cego nañ konia. Nob
spogl¹da³ za nim, pe³en podziwu dla tego bohatera. Ojciec Noba rów-
nie¿ wyszed³ na dwór, zostawiaj¹c resztê goci.
Slane! Czy ty przypadkiem nie zapomnia³ o swej wygranej?
podbieg³ do Avenela, który dosiada³ w³anie konia.
Mam to, czego chcia³em. Odwróci³ siê i popatrzy³ na Staplesa.
Zrobi³e dla mnie znacznie wiêcej, ni¿ omieli³bym siê prosiæ powie-
dzia³ Avenel z wdziêcznoci¹.
Powinienem by³ zrobiæ jeszcze wiêcej! Gdyby nie odda³ mi zie-
mi, nie mia³bym nawet dachu nad g³ow¹.
Mój ojciec zamierza³ wróciæ do Anglii, wracam i ja Nie zosta-
wiê przecie¿ ziemi od³ogiem!
Mo¿e i racja Ale tam, gdzie ronie tytoñ, rosn¹ i pieni¹dze.
Avenel dosiad³ swego piêknego wierzchowca. Pochyli³ siê w siodle
i ucisn¹³ rêkê Staplesa. Rozemia³ siê i dorzuci³:
Pilnuj lepiej jêzyka! Nie wypada mówiæ tak ciep³o o torysie!
Chyba zawsze bêdziemy ciep³o wspominaæ torysów choæ upar-
³e siê wracaæ do Londynu.
Mo¿e tu wrócê, jak skoñczy siê wojna. Avenel obejrza³ siê w za-
dumie na b³êkitn¹ rzekê Patuxent, która wi³a siê wród bursztynowych
i rubinowych jesiennych lici. Spêdzi³em tu ca³e ¿ycie. Przyznam, ¿e
nie bêdzie mi ³atwo przemieniæ siê w Anglika Nagle umiechn¹³ siê
14
od ucha do ucha. Ale ¿eby widzia³ Cumberlanda! Ju¿ sobie zaplano-
wa³ ca³¹ now¹ garderobê szlafroki i w ogóle!
Tym razem rozemiali siê obaj. Avenel uj¹³ wodze i ruszy³ wolnym
truchtem w stronê Satterlee.
Wracaj lepiej do domu, bo tamci napchaj¹ sobie kieszenie moj¹
wygran¹! zawo³a³ przez ramiê.
Niech ciê Bóg prowadzi, Avenelu! powiedzia³ Staples, spogl¹-
daj¹c za jedcem, który przeszed³ w k³us. By³ w doskona³ym humorze.
Dinbych-y-pysgod
Tenby, Walia
Grudzieñ 1780
Dziewczyna o ciemnorudych w³osach spojrza³a po raz ostatni na
dom, który opuci³a; dyli¿ans do Londynu w³anie ko³o niego prze-
je¿d¿a³. Kilka wiñ z kwikiem zbieg³o z drogi i popêdzi³o do innego
pustego domu z epoki Tudorów. Ten budynek nie mia³ dachu: ca³e górne
piêtro zape³nia³y nasi¹kniête wod¹ miecie.
To by³ jej prawdziwy dom Tenby, niewielkie miasteczko zbudo-
wane w redniowieczu. Niemodne, zapomniane, podupadaj¹ce od wie-
ków. A jednak znalaz³y tu z matk¹ doskona³e schronienie. Mieszkañcy
Tenby nie spogl¹dali podejrzliwie na pozbawion¹ mêskiej opieki kobie-
tê ani na jej córkê, piêkn¹ dziewczynkê o ciemnorudych w³osach. Nie
zadawali k³opotliwych pytañ, na które ani matka ani córka wola³y nie
odpowiadaæ. Na przyk³ad: sk¹d pochodz¹, kim w³aciwie s¹?
Stare, podupadaj¹ce miasteczko wita³o ¿yczliwie ka¿dego przyby-
sza. Dzieli³o siê z nim wielkodusznie zarówno piêknym widokiem z mu-
rów miejskich na zatokê Carmarthen, jak i wie¿ymi krewetkami i ostry-
gami, których by³o pe³no u handlarzy ryb na Llangwm. Tenby rade by³o
ka¿demu, kto chcia³ siê tu zatrzymaæ.
A teraz jeszcze jeden dom wieci³ pustk¹. Bardzo w¹tpliwe, by zna-
laz³ nowego lokatora: mieszkañców by³o coraz mniej. Stary dom, w któ-
rym mieszka³a dot¹d dziewczyna, bez protestu przyj¹³ swój los. Po za-
kurzonych pod³ogach, wród wzorzystych cian dawnego kupieckiego
domu bêd¹ harcowaæ myszy. Zamilknie echo rozlegaj¹cego siê tu nie-
gdy miechu.
Odje¿d¿aj¹ca dziewczyna by³a jednym z dzieci tego miasta: tutaj
bawi³a siê jako dziecko i marzy³a jako dorastaj¹ca panna. Spogl¹da³a
teraz na Wyspê wiêtej Katarzyny i na Wzgórze Zamkowe. Odt¹d bê-
15
dzie stracona dla Tenby. Miasteczko bola³o po swojemu nad t¹ roz³¹k¹.
Wydawa³o siê smutniejsze ni¿ zwykle, bardziej nêdzne, bardziej opusz-
czone Ale ani jedna ¿ywa dusza nie odprowadza³a odje¿d¿aj¹cej.
Mimo to dziewczyna spogl¹da³a do ty³u na przybrze¿n¹ miecinê, wier-
c¹c siê na obitej zniszczon¹ skór¹ ³awce dyli¿ansu. Unios³a skulone pal-
ce, jakby chcia³a nimi pomachaæ do starego przyjaciela, który tak j¹ chro-
ni³ i tak jej pomaga³. Jak¿e mi bêdzie ciebie brak, Tenby! Odwróci³a
g³owê, jakby w obawie, ¿e stare, kruche miasteczko dostrze¿e ³zy têsk-
noty, które nap³ynê³y do jej ³agodnych, fio³kowob³êkitnych oczu. Gdy
tak siedzia³a ze skrzy¿owanymi ramionami, wydawa³a siê ¿a³onie ma³a.
Nie by³o nikogo, kto by rozproszy³ jej smutne myli. By³a w tej chwili
w dyli¿ansie sama. Oczywicie, po drodze przybêdzie pasa¿erów, ale
nie wczeniej, nim dotr¹ do znacznie wiêkszego Carmarthen.
Usiad³a prosto i przez brudne okienko dyli¿ansu spogl¹da³a na gó-
rzysty walijski krajobraz. Pozwoli³a sobie wreszcie na smutn¹ zadumê
i niespokojne rojenia o tym, co j¹ czeka u celu podró¿y.
17
Czêæ pierwsza
Osterley Park
Niewinna niczym Ewa przed upadkiem.
Horace Walpole
2
19
1
Osterley Park
Styczeñ 1781
Brienne Morrow rozmyla³a o wra¿eniu, jakie zrobi³ na niej Osterley
Park, gdy ujrza³a go miesi¹c temu, przekroczywszy bramê z ceglan¹ stró-
¿ówk¹. Wspania³y portyk o¿ywia³y bia³e gryfy na frontonie. Wielkie
kamienne or³y, ka¿dy ze ¿mij¹ w dziobie, wznosi³y siê gronie nad scho-
dami. Szare oczy granitowych ptaków czujnie wypatrywa³y wroga.
Teraz za, gdy siedz¹c na zimnej kamiennej ³awce, spogl¹da³a
w kierunku dworu, wyda³ siê jej jeszcze bardziej imponuj¹cy na tle
monotonnego krajobrazu. Nie by³o tu ani pagórków, ani majestatycz-
nych wi¹zów, niczego, co by os³abi³o kontrast. Dwór wzniesiono na
rozleg³ej, niczym nieurozmaiconej p³aszczynie, w pobli¿u jeziora
przypominaj¹cego kszta³tem d³ugi palec. Osterley Park przerasta³
swym ogromem nawet najwy¿sze drzewo stoj¹ce w pobli¿u: wysoki,
strzelisty d¹b.
Brienne popatrzy³a na niego. D¹b by³ w op³akanym stanie: ostre zi-
mowe wichry da³y mu siê we znaki. Dziewczyna zdecydowa³a siê na
melancholijn¹ przechadzkê po parku otaczaj¹cym dwór, chc¹c znaleæ
nieco pociechy w posêpnym krajobrazie. Jego pustka stanowi³a pewne
wytchnienie po przyt³aczaj¹cej swoim przepychem rezydencji.
Siedz¹c na kamiennej ³awce w pobli¿u ¿wirowanego podjazdu,
Brienne pozwoli³a swym mylom i oczom biec ku domowi. Przygl¹da³a
siê parze bia³ych gryfów, ich gronie wzniesionym ³apom. Mia³a wra¿e-
nie, ¿e od wczoraj unios³y siê nieco wy¿ej. El¿bietañskie wie¿yczki na
wszystkich czterech rogach domu nie pasowa³y do jego neoklasycznej
20
fasady. Mo¿e kiedy, dawno temu duma³a Brienne znajdowa³o siê tu
szczêliwe, przytulne domostwo a nie ten z³owieszczy gmach?
Zachowa³a bardzo nieliczne wspomnienia dworu sprzed lat. Wyje-
cha³a st¹d jako piêcioletnie dziecko. Pamiêta³a ch³ód panuj¹cy w galerii
ozdobionej z dwóch stron wielkimi weneckimi oknami. Hula³y tam nie-
ustannie przeci¹gi. Teraz okna zamurowano. Pamiêta³a równie¿ pokój
matki, z³ocisty jak s³oñce i pachn¹cy zawsze kwieciem pomarañczy.
Z pokojem tym wi¹za³o siê jednak przykre wspomnienie. Kiedy Brien-
ne mia³a z³y sen i przybieg³a do mamy, ale nie znalaz³a jej w pokoju.
Zjawi³a siê za to pokojówka i odnios³a dziewczynkê z powrotem do ³ó-
¿eczka, t³umacz¹c, ¿e mamusia znajduje siê gdzie indziej i jest bardzo
zajêta. Pozostawione samo sobie dziecko poczu³o siê jeszcze bardziej
przera¿one i opuszczone.
Brienne spuci³a wzrok na swe pocerowane br¹zowe rêkawiczki
i potrz¹snê³a g³ow¹. ¯adne z jej w³asnych nielicznych wspomnieñ
z Osterley Park i ¿adne z opowiadañ mamy nie przygotowa³o jej na
wspania³oæ tej budowli. Po przekroczeniu bramy poczu³a siê przyt³o-
czona widokiem rezydencji. A to, ¿e by³a jej jedyn¹ mieszkank¹ (nie
licz¹c oczywicie s³u¿by), potêgowa³o jeszcze wra¿enie, jakie wywiera³
na ni¹ Osterley Park. Dzieñ w dzieñ b³¹dzi³a po wytwornie urz¹dzonych
salach, czuj¹c siê raczej zalêknion¹ s³u¿¹c¹ ni¿ jedyn¹ córk¹ lorda Oli-
vera, ósmego hrabiego Laborde. Có¿ za ironia losu: ona taka niepozor-
na i nêdzna istota jest jedynym dowodem jego mêskoci i jedyn¹ dzie-
dziczk¹ rodowego nazwiska!
Opowieci mamy nie zawsze by³y zgodne z prawd¹. Brienne poruszy-
³a siê niespokojnie na zimnej marmurowej ³awce. Myli jej pobieg³y ku
miniaturze, któr¹ schowa³a w tajemnej skrytce komody w swojej sypialni.
Brienne odkry³a portrecik wkrótce po mierci matki, w jednym z kufrów
w ich starym kupieckim domu w Tenby. Na kruchej p³ycie z koci s³onio-
wej widnia³a podobizna mê¿czyzny o anielskiej twarzy. Choæ by³ m³ody
i bardzo przystojny, jego uroda nie zaszokowa³a Brienne. Ale obecnoæ
miniatury w maminym schowku musia³a co oznaczaæ.
Brienne od lat zastanawia³a siê, czy jej matka nigdy nie zazna³a mi-
³oci? Wiedzia³a dobrze, i¿ lady Grace nie kocha³a hrabiego, swojego
mê¿a. Ojciec Brienne z pewnoci¹ nie zas³ugiwa³ na mi³oæ. Kim wiêc
by³ ten piêkny mê¿czyzna z portretu? myla³a Brienne. Mo¿e jaki
daleki kuzyn, który nie zapomnia³ po dzi dzieñ swej m³odzieñczej mi-
³oci jej matki? A mo¿e przebywaj¹cy na drugim koñcu wiata kapi-
tan, który zachowa³ Grace Morrow w pamiêci, choæ rozdzieli³y ich mo-
rza?
21
Tul¹c miniaturê do piersi, Brienne snu³a romantyczne fantazje. Przy-
nosi³a jej ulgê myl, ¿e matka mimo wszystko zakosztowa³a mi³oci, ¿e
w jej krótkim ¿yciu by³ jeszcze kto prócz Olivera Morrowa. Hrabia
traktowa³ ¿onê jak jedno z kosztownych cacek, dodaj¹cych blasku jego
ukochanej siedzibie, a nie jak kobietê, któr¹ mo¿e zraniæ grubiañskim
s³owem i brutalnym dotkniêciem. Choæ Brienne uwiadamia³a sobie, ¿e
zwi¹zek matki z jakim innym mê¿czyzn¹ móg³ mieæ powa¿ne konse-
kwencje, wola³a nie zg³êbiaæ tej sprawy. W jej mózgu czai³o siê podej-
rzenie, ¿e ona sama przypomina mê¿czyznê z portretu. Powiedzia³a so-
bie jednak stanowczo, ¿e dopatruje siê w miniaturze czego, czego wcale
tam nie ma. Wiedzia³a tylko jedno: ten portrecik by³ dla mamy bardzo
cenny. Zachowa³a go przecie¿ przez te wszystkie lata Dlatego Brien-
ne równie¿ ceni³a to znalezisko.
Przetrz¹snê³a ca³y dom nie tylko w poszukiwaniu pami¹tek o senty-
mentalnym znaczeniu. Wierzyciele stukali do drzwi. Obci¹¿a³y j¹ nie-
wielkie, lecz zadawnione d³ugi: za sztukê dawno ju¿ zu¿ytego materia-
³u, za kawa³ dawno zjedzonego miêsa. Wkrótce zrozumia³a, ¿e musi
opuciæ Waliê.
Nocami drêczy³y j¹ obawy i w¹tpliwoci. Le¿a³a bezsennie w swo-
im pokoju na górce i wpatrywa³a siê w ³ukowate belki sklepienia, zaci-
skaj¹c w zziêbniêtej rêce cenn¹ miniaturê. Od czasu do czasu wstawa³a,
by otworzyæ gotyckie okno o o³owianych szybkach i wpuciæ nocne po-
wietrze. W koñcu podjê³a decyzjê: musi st¹d wyjechaæ. Nie spodziewa³a
siê znaleæ szczêcia w nowym miejscu pobytu. Wzdryga³a siê na myl
o ponownym spotkaniu z mê¿czyzn¹, którego nazywa³a ojcem. Nie by³o
jednak wyboru. Nie mia³a dok¹d pójæ.
Brienne, zmuszona do opuszczenia Tenby, musia³a rozstaæ siê z wie-
loma drogimi jej sercu drobiazgami. Trzeba by³o sprzedaæ per³owe spin-
ki do w³osów mamy, wszystkie suknie zmar³ej i kilka w³asnych. Rozsta-
³a siê z ukochanymi ksi¹¿kami; by³y wród nich tomy Szekspira
i Chaucera. By³y jednak dwie pami¹tki, które Brienne postanowi³a za-
chowaæ za wszelk¹ cenê, choæby bardzo brakowa³o jej pieniêdzy. Jedn¹
z nich by³ z³oty grzebyk, wysadzany ametystami, który równie¿ znalaz³a
w skrytce. Ametysty przywodzi³y jej na myl kochane oczy mamy fio³-
kowob³êkitne, tej samej barwy co jej w³asne. Drugim ze skarbów by³a
miniatura.
Brienne siedzia³a bez ruchu na ³awce. Jej umys³ wype³nia³y wspo-
mnienia. Pozostawia³y ohydny smak w ustach i wywo³ywa³y g³êboki ból
w brzuchu. Szczêcie jednak dopisa³o jej pod jednym wzglêdem: jej oj-
ciec nie zajrza³ ani razu do Osterley Park przez ca³y miesi¹c, który tu
22
spêdzi³a. I s¹dz¹c z gadaniny s³u¿by, nie spodziewano siê go w najbli¿-
szym czasie.
Dziewczyna by³a tak pogr¹¿ona w mylach, ¿e dostrzeg³a elegancki
powóz zaprzê¿ony w czwórkê koni dopiero wówczas, gdy podje¿d¿a³
pod dom. Nim zd¹¿y³a podnieæ siê z ³awki, z powozu wyskoczy³a zna-
na jej postaæ: doradca prawny hrabiego zmierza³ ku niej niecierpliwym
krokiem.
Dzieñ dobry powita³a go Brienne, nie ruszaj¹c siê z miejsca. Co
te¿ sk³oni³o go do przyjazdu? myla³a z niepokojem.
Dzieñ dobry, lady Brienne. Proszê nie wstawaæ: nie zajmê pani
wiele czasu. Skwaszony adwokat zatrzyma³ siê przed ni¹ i mówi³ dalej
aroganckim tonem: Przyby³em tu, by poinformowaæ pani¹, i¿ nie je-
stem ju¿ doradc¹ prawnym pani ojca. Nie staæ go d³u¿ej na moje us³ugi.
Spojrza³ na Brienne, oczekuj¹c jakiej reakcji z jej strony, ale spotka³o
go rozczarowanie.
Proszê mi wybaczyæ odezwa³a siê wreszcie ale nie pojmujê, po
co pan traci³ czas na informowanie mnie o tym. Ja przecie¿ nigdy nie
korzysta³am z pañskich us³ug.
Idzie o co wiêcej. Pani ojciec od pewnego czasu przebywa
w Ameryce. Grywa w karty na³ogowo, a co gorsza, ponad stan. Praw-
nik znowu zerkn¹³ na Brienne, tym razem pewien jakiej reakcji. Po-
niós³ ciê¿kie straty materialne.
Doprawdy? Brienne popatrzy³a na adwokata. Jej oczy nie wyra-
¿a³y absolutnie nic.
Prawdê mówi¹c, straci³ maj¹tek. Przegra³ w karty Osterley Park.
Ach, tak. Po sekundzie czy dwóch odsunê³a od siebie ten pro-
blem. Powiadomiê o tym s³u¿bê. Czy mam przekazaæ jakie konkretne
szczegó³y?
Przepraszam, lady Brienne, ale chyba nie dotar³o do pani to, co
powiedzia³em. Hrabia straci³ Osterley Park. Pozosta³a pani bez dachu
nad g³ow¹.
Zrozumia³am doskonale, co pan powiedzia³. I wcale mnie to nie
zaskoczy³o. Jakie to podobne do mego ojca: postawiæ tak¹ wspania³¹
posiad³oæ na jedn¹ kartê! I nie pomyleæ nawet o ludziach, którzy pozo-
stan¹ bez pracy i domu.
Nowy w³aciciel Osterley Park ¿yczy sobie, by ca³a s³u¿ba pozo-
sta³a na razie w rezydencji. W swoim licie poleci³ mi powiadomiæ
wszystkich, ¿e przybêdzie tu i zadecyduje osobicie, kogo zwolniæ.
A kiedy zamierza tu przybyæ? spyta³a obojêtnym tonem. Bêdzie
ju¿ daleko st¹d, nim zjawi siê nowy w³aciciel.
23
Trudno powiedzieæ ale najpóniej pod koniec tygodnia. Mo¿e
przyjechaæ nawet jutro, s¹dz¹c z dat, które poda³ w licie.
Nast¹pi³a wreszcie d³ugo oczekiwana przez gocia reakcja. Brienne
zapar³o po prostu dech; spogl¹da³a na niego w os³upieniu.
Chyba pan ¿artuje! Czemu nie powiadomiono mnie wczeniej?!
Listy z kolonii przewa¿nie zjawiaj¹ siê razem z ich nadawcami,
lady Brienne. Przyby³em tu najwczeniej, jak mog³em. Sam dopiero co
otrzyma³em wieæ o ruinie pani ojca. Kocisty adwokat nie kry³ swego
niesmaku. Owiadczy³ mi, ¿e nie bêdzie dalej korzysta³ z moich us³ug
i wspomnia³, ¿e ma trudnoci z powrotem do Anglii. Obawiam siê, ¿e
uniemo¿liwia mu to nie tylko wojna, ale i ca³kowity brak pieniêdzy.
Przynajmniej jedna dobra nowina! mruknê³a pod nosem Brienne.
Prawnik odchrz¹kn¹³.
Choæ hrabia zalega z zap³at¹ za moje dotychczasowe us³ugi, uwa-
¿a³em za swój obowi¹zek przyjechaæ tu i zaoferowaæ pani sw¹ pomoc.
Omielê siê co zasugerowaæ: rezydencja w Bath pozostaje nadal
w posiadaniu pani ojca, o ile wiem. Pan hrabia ma równie¿ niewielki
dom w Londynie. S¹dzê, ¿e po powrocie do Anglii tam w³anie zamiesz-
ka. Pewien jestem, ¿e pani ojciec nie bêdzie mia³ ¿adnych obiekcji, by
korzysta³a pani na razie z jego rezydencji.
Byæ mo¿e hrabia nie mia³by obiekcji, ale ja mam. Zatrzyma³am siê
w Osterley Park jedynie na krótko, nim znajdê odpowiedniejsze schro-
nienie. Có¿, muszê siê st¹d wynieæ nieco wczeniej, ni¿ myla³am.
Nowy w³aciciel robi wra¿enie szlachetnego cz³owieka. Jestem
przekonany, ¿e nie odmówi pani miejsca pod swym dachem, póki nie
znajdzie pani czego lepszego. Rozumiem oczywicie, ¿e podobna su-
gestia mo¿e wydaæ siê pani haniebna i nieprzystojna
Haniebna? Czy przyjêcie ¿yczliwej pomocy od nieznajomego cz³o-
wieka to hañba? Dla mnie prawdziw¹ hañb¹ jest pozostawanie na ³asce
ojca. Moja matka, gdyby ¿y³a, mog³aby to lepiej wyjaniæ. Brienne
ledwie wymamrota³a ostatnie s³owa i nie doda³a ju¿ nic wiêcej.
No có¿ jeli nie ma pani co do tego obiekcji, lady Brienne, pan
Avenel Slane z pewnoci¹ udzieli pani gociny. Co prawda powstanie
niezrêczna, niemal niestosowna sytuacja ale jeli pani to nie przeszka-
dza, nie bêdê zanudza³ pani moimi sugestiami.
Mo¿e pan przekazaæ memu ojcu, o ile siê pan z nim spotka, ¿e nie
tylko chêtnie przyjmê ¿yczliw¹ pomoc pana Slanea, jeli mi j¹ zapropo-
nuje, ale nawet gotowa jestem zatrudniæ siê na sta³e u nowego w³acicie-
la Osterley Park, byle nie mieæ do czynienia z hrabi¹ Laborde. Roze-
mia³a siê i dorzuci³a jeszcze: Tak, niech mu pan to koniecznie
24
przeka¿e. Proszê powiedzieæ ojcu, ¿e wolê byæ pomywaczk¹ w Osterley
Park ni¿ zamieszkaæ w jego londyñskiej rezydencji.
Tak jest, lady Brienne. Powtórzê mu to, jeli pani na tym zale¿y.
Spojrza³ na ni¹ jak na osobê szalon¹. A potem, jakby niezrównowa¿ony
umys³ czyni³ Brienne bardziej dostêpn¹, spojrzenie adwokata spoczê³o
na jej gêstych, rudych w³osach. Mia³y ciemn¹ barwê czerwonego wina,
pe³n¹ karmazynowych iskier. Figurka m³odej dziewczyny by³a drobna
i szczup³a, ale biodra i biust zaokr¹glone. W niewielkich, zezuj¹cych
oczach doradcy pojawi³ siê cieplejszy b³ysk. Brienne jednak szybko siê
z tym upora³a. Spojrza³a na niego z tak kamiennym wyrazem twarzy, ¿e
zda³ sobie sprawê z bezcelowoci swoich zabiegów. Da³a mu niedwu-
znacznie do zrozumienia, ¿e woli pozostaæ na ³asce obcego cz³owieka
ni¿ wieæ tak zwane przyzwoite ¿ycie pod opiek¹ ojca. Nie ma jednak
zamiaru braæ sobie kochanka ani dla przyjemnoci, ani z ¿adnego inne-
go powodu. Zmierzy³a go tak stanowczym wzrokiem, ¿e adwokat po¿e-
gna³ siê czym prêdzej, nie próbuj¹c ju¿ wyraziæ jej wspó³czucia ani za-
ofiarowaæ pociechy.
Brienne wiedzia³a, ¿e musi przekazaæ wieci ca³ej s³u¿bie i obmy-
liæ plan w³asnego postêpowania, nim zjawi siê Avenel Slane. Z niechê-
ci¹ wsta³a z ³awki. Zmierzaj¹c w stronê wspania³ego portyku, przeciê³a
na skos nieocieniony dziedziniec. Wszêdzie panowa³a niezwyk³a cisza.
Zdumiewaj¹ca w tak wielkim domu, przy takiej iloci s³u¿by. Najlepszy
dowód, ¿e w Osterley Park zabrak³o pana. Nie na d³ugo.
2
Przesiaduje tak ca³ymi dniami. Lokaj popatrzy³ na ozdobiony spiral-
nym ornamentem i obity ciemnoniebiesk¹ skór¹ taboret, na którym sie-
dzia³a w milczeniu Brienne. W dwóch przeciwleg³ych owalnych wnê-
kach trzaska³ ogieñ na kominku. By³o tam ciep³o, w odró¿nieniu od
reszty zimnego marmurowego hallu, wype³nionego rzymskimi pos¹ga-
mi, które czas odar³ z barw i by³y teraz bia³e. Nie mog¹c znaleæ bardziej
przytulnego k¹ta, Brienne siedzia³a w niszy, wpatruj¹c siê w p³omienie
i oczekuj¹c przybycia nowego w³aciciela Osterley Park z jeszcze wiêk-
sz¹ niecierpliwoci¹ ni¿ dwaj obserwuj¹cy j¹ lokaje.
Pragnê³a st¹d wyjechaæ, ale nie mia³a na to rodków. Niewielka sum-
ka, któr¹ dysponowa³a, nie wystarczy³aby na zakup miejsca w dyli¿ansie.
25
Nie bardzo zreszt¹ wiedzia³a, dok¹d siê udaæ. Londyn wcale jej nie poci¹-
ga³: by³ zbyt wielki i nie zna³a tam ¿ywej duszy. Gdyby zatrzyma³a siê
w rezydencji swego ojca, spotkaliby siê natychmiast po jego powrocie
z Ameryki. Nie, mowy nie ma! Pozostawa³o wiêc tylko Bath. Pewnie
Brienne natknê³aby siê tam na któr¹ z dawnych przyjació³ek matki, popi-
jaj¹c¹ lecznicze wody i bior¹c¹ udzia³ w ¿yciu towarzyskim. Ale jak do-
trzeæ do Bath? To by³a przeszkoda nie do pokonania. A czas ucieka³.
Brienne wsta³a, narzuci³a p³aszcz, umiechnê³a siê do dwóch star-
szych lokajów i skierowa³a siê w stronê drzwi. Poczu³a na twarzy lodo-
waty deszcz i mocniej owinê³a siê p³aszczem. Przebieg³a przez dziedzi-
niec i stan¹wszy w cieniu wielkiego portyku, wlepi³a oczy w podjazd.
Opar³a siê plecami o jedn¹ z wysokich i smuk³ych joñskich kolumn;
mia³a wra¿enie, ¿e kto j¹ obserwuje Mo¿e ca³y dom? Mo¿e dwa
gryfy z frontonu, pod którym musia³a przejæ?
Potem zorientowa³a siê, kto to taki, i wybuchnê³a miechem. Twarz
pokojówki Annie mignê³a miêdzy kotarami z ¿ó³tej tafty. By³o to okno
znajduj¹cej siê na piêtrze sypialni Brienne.
Oni wszyscy uwa¿aj¹ mnie za wariatkê pomyla³a i umiechnê³a
siê gorzko. Có¿ w tym dziwnego? Mieli ju¿ przyjemnoæ zapoznaæ
siê z moim ojcem i s¹dz¹ pewnie, ¿e w naszej rodzinie wszyscy s¹ szale-
ni! Znów rozemia³a siê g³ono i otar³a z twarzy krople deszczu.
Nie wraca³a jednak do domu. By³a zbyt zdenerwowana, by czekaæ
w swoim pokoju. Choæ wychowano j¹ na prawdziw¹ damê, czu³a siê
znacznie lepiej na zimnie i deszczu ni¿ w tej pysznej rezydencji. Wkrót-
ce dostrzeg³a wielki powóz, który wje¿d¿a³ w³anie w bramê. ¯o³¹dek
Brienne podskoczy³, a potem cisn¹³ siê bolenie, gdy obserwowa³a po-
³yskuj¹cy zielonym lakierem, elegancki powóz; by³ coraz bli¿ej. Z³oto-
czerwone ornamenty jarzy³y siê nawet w ten posêpny, chmurny dzieñ.
Ju¿ tu jest! wykrzyknê³a pó³g³osem.
Nerwowym krokiem wbieg³a do wielkiego hallu, w którym uwija³a
siê s³u¿ba, czekaj¹c na nowego pana. Brienne popêdzi³a na górê do swe-
go pokoju, zrzuci³a mokry p³aszcz i chwyci³a z toaletki kilka spinek.
Upina³a na olep wilgotne rude w³osy, zastanawiaj¹c siê, któr¹ sukniê
w³o¿yæ. Nie trwa³o to d³ugo. Zdecydowa³a siê na jedn¹ ze swych ulubio-
nych, ró¿ow¹ polonezkê, niezbyt ju¿ modn¹, ale jeszcze w ca³kiem do-
brym stanie. Podesz³a do wysokiej szafy z ¿ó³todrzewu, by wyj¹æ suk-
niê, ale o dziwo! mignê³o jej co ró¿owego w k¹cie gotowalni
s¹siaduj¹cej z sypialni¹.
Co ty tam robisz, Annie? spyta³a. Wszed³szy do gotowalni,
ujrza³a pokojówkê mizdrz¹c¹ siê przed lustrem. Dziewczyna mia³a na
26
sobie jej ró¿ow¹ polonezkê, zreszt¹ niezapiêt¹. Brienne nie by³a pewna,
czy Annie nie zd¹¿y³a siê ubraæ, czy te¿ suknia by³a dla niej za ciasna.
Z³apana na gor¹cym uczynku pokojówka odwróci³a siê raptownie.
Zaczê³a co mamrotaæ, ale Brienne nic z tego nie mog³a zrozumieæ.
Mów wyraniej, Annie! Chcia³abym wiedzieæ, co to wszystko zna-
czy powiedzia³a surowym tonem.
Nie bêdê ju¿ panience us³ugiwaæ!
Doskonale odpar³a Brienne, zastanawiaj¹c siê, co opêta³o dziew-
czynê. Taka zuchwa³oæ by³a czym niezwyk³ym u s³u¿¹cej; co mog³o siê
staæ? Dobrze wiesz, ¿e potrafiê obejæ siê bez s³u¿by. Nie napracowa³a
siê zbyt ciê¿ko podczas mego pobytu w Osterley Park. Ale to jeszcze nie
znaczy, ¿e wolno ci bez pytania wk³adaæ moje suknie. Co ciê podkusi³o?
Panienka nie jest ju¿ córk¹ naszego pana.
Mo¿e i nie. Na czole Brienne pojawi³a siê delikatna zmarszczka.
Ogarnê³a j¹ konsternacja, ale nie zamierza³a pokazaæ tego po sobie.
Ale to jeszcze nie powód, by paradowaæ w mojej sukni. Spojrza³a na
brzuch Annie. Stercza³ wyranie mimo ciniêtego gorsetu. Polonezka
lada chwila pêknie w szwach. Proszê j¹ natychmiast zdj¹æ.
Ojejku, panienko! jêknê³a Annie, próbuj¹c nabraæ Brienne na
litoæ. To tylko przez to, ¿e z nowego pana podobno kawa³ ch³opa!
Chcia³am mu pokazaæ, ¿e siê nadam.
Pozwoli³aby mu siê zba³amuciæ? spyta³a naiwnie Brienne.
Chyba lepiej z nim jak ze stajennym, nie? A jak zobaczy tak¹ kiec-
kê, zaraz pomyli, ¿e ze mnie co lepszego!
Nie spyta³a mnie o pozwolenie. Brienne spojrza³a podejrzliwie
na dziewczynê. Od przyjazdu do Osterley Park czu³a, ¿e Annie zazdro-
ci jej urody i po¿al siê Bo¿e! elegancji.
No i co siê takiego sta³o?! zawo³a³a pokojówka z buntem i uraz¹.
Zdjê³a polonezkê i wrzuci³a j¹ do ¿ó³tej sypialni. Masz panienka!
Potem wci¹gnê³a w³asn¹ sukniê na lnian¹ koszulê i gorset. Wiêcej jej
nie w³o¿ê, mogê przysi¹c! I Annie wypad³a z sypialni, nie powiedziaw-
szy nawet przepraszam. Umiecha³a siê triumfalnie pewna, ¿e Brien-
ne tego nie zauwa¿y. Ona jednak zauwa¿y³a i patrzy³a ze zdumieniem za
odchodz¹c¹. Dzia³o siê tu co niedobrego i Brienne przeczuwa³a, ¿e na
niej siê to skrupi.
Zastanawiaj¹c siê nad przyczynami dziwnego zachowania pokojów-
ki, podesz³a do szafy ozdobionej intarsj¹ z drzewa ró¿anego. Przejrza³a
uwa¿nie jej ubog¹ zawartoæ. Suknie zajmowa³y tylko niewielk¹ czêæ
wnêtrza. Polonezka by³a teraz zbyt wymiêta, by j¹ w³o¿yæ. Zdecydowa³a
siê wiêc na sukniê z ciemnofioletowej we³ny i roz³o¿y³a j¹ na ³ó¿ku.
27
Wyszczotkowa³a swe d³ugie w³osy przed wielkim lustrem w misternie
rzebionej, poz³acanej ramie i spiê³a loki ametystowym grzebykiem.
Wk³adaj¹c fioletow¹ sukniê pomyla³a cierpko, ¿e jej pokojówka ma
gorset w lepszym gatunku ni¿ ona.
Maj¹c nadziejê, ¿e prezentuje siê skromnie, ale nie nêdznie, omie-
li³a siê wyjæ z pokoju. Nie mia³a pojêcia, jak zbli¿yæ siê do nowego
w³aciciela Osterley Park w tej k³opotliwej sytuacji. Wiedzia³a, ¿e mo-
g³a najwy¿ej liczyæ na kilkudniow¹ gocinê, póki nie znajdzie innego
schronienia. Modli³a siê, by nowy w³aciciel okaza³ siê wielkoduszny
i wywiadczy³ jej tê przys³ugê.
Opuciwszy ¿ó³t¹ sypialniê, kierowa³a siê na dó³ do hallu, gdy do-
tar³y do niej g³osy z s¹siedniego pokoju. Nie by³a ciekawa, o czym plot-
kuje s³u¿ba, sz³a wiêc dalej korytarzem, ale zatrzyma³a siê, kiedy w roz-
mowie pad³o jej imiê.
Wielka mi dama! Brienne Morrow nie potrzebuje ju¿ tych wszyst-
kich kiecek! Nie ma teraz dachu nad g³ow¹ i mówiê ci, ¿e skoñczy w do-
mu wariatów w Bedlam! Przecie¿ nawet rodzony ojciec nie chcia³ mieæ
z t¹ dziewuch¹ do czynienia! By³ to bez w¹tpienia g³os Annie rozma-
wiaj¹cej z inn¹ pokojówk¹.
Bedlam szepnê³a Brienne i przypomnia³y jej siê wszystkie
opowieci o okropnociach tej instytucji: o brudzie, smrodzie i karach
fizycznych, które musieli znosiæ pacjenci. Umiechê³a siê posêpnie.
Oni naprawdê uwa¿aj¹ mnie za wariatkê!
To czarcie nasienie! mówi³a dalej Annie, nie maj¹c pojêcia, ¿e
Brienne j¹ s³yszy. Wystarczy spojrzeæ na jej kud³y albo te niesamowite
lipia! Jak tylko wlezê temu nowemu do ³ó¿ka, ona d³ugo tu miejsca nie
zagrzeje! Przekonasz siê. Znieæ tej dziewuchy nie mogê, odk¹d siê przy-
wlek³a do Osterley! Potrafi toto omotaæ ka¿dego ch³opa!
Co ty gadasz! Nikt nie wa¿y³by siê tkn¹æ lady Brienne. Masz do
niej z³oæ ca³kiem po pró¿nicy. I nie wmawiaj sobie byle czego, Annie!
Nowy pan dopiero co przyjecha³, a ty ju¿ gadasz o w³a¿eniu mu do ³ó¿-
ka. I chcesz mu dyktowaæ, co ma robiæ! odezwa³a siê druga pokojów-
ka, której g³os Brienne tak¿e rozpozna³a.
Powiadam ci, ¿e to czarownica! Nawet biedny stary Jack wiata za
ni¹ nie widzi Wie, ¿e nie ma u tej wiedmy ¿adnych szans i truje siê
tym, biedaczysko!
Co ty, Annie? Nie ma ¿adnych czarownic!
Mów co chcesz, ja wiem swoje! Mam racjê i nie ust¹piê! To wa-
riatka: ³azi po deszczu i ciêgiem czyta po nocach. Ten nowy od razu mi
uwierzy, nie bój siê!
28
Mo¿e, mo¿e Ale nim zostaniesz jego kochank¹, warto siê tro-
chê ogarn¹æ. Czujê, ¿e jeszcze dzi wszystkich nas do siebie wezwie.
No, chodmy! Pokojówka otworzy³a specjalne zamaskowane drzwi
w tylnej cianie sypialni. Obie dziewczyny opuci³y pokój i zesz³y po
schodach do pomieszczeñ dla s³u¿by.
Pocz¹tkowo paplanina zarozumia³ej Annie bawi³a Brienne, teraz
jednak by³a wstrz¹niêta. Jej sytuacja przedstawia³a siê fatalnie, a te
ohydne wzmianki o Bedlam rozwcieczy³y j¹. Dobrze wiedzia³a, ¿e ko-
bietom nie przystoi czytaæ ale nie dotyczy³o to dam z arystokracji!
Przecie¿ jej humanistyczne zami³owania nie czyni¹ z niej wariatki! Czy-
ta³a do póna w noc, gdy¿ by³a znudzona i osamotniona A jeli zda-
niem s³u¿by to oznaka szaleñstwa, to niech sobie g³upcy myl¹, co chc¹!
Czu³a jednak dziwne zniechêcenie, gdy ruszy³a znów korytarzem. Cie-
kawe, komu nowy w³aciciel Osterley Park uwierzy jej czy Annie?
Jasny b³êkit cian stanowi³ znakomite t³o dla centralnych schodów
i uwydatnia³ walory malowid³a Rubensa na omiok¹tnym suficie. Brien-
ne jak zawsze przystanê³a i podnios³a g³owê do góry, napawaj¹c siê piêk-
nem Apoteozy herosa. W ca³ym Osterley Park lubi³a naprawdê tylko to
malowid³o i gryfy na frontonie. Niekiedy przygl¹daj¹c siê im, by³a pra-
wie szczêliwa.
Odwróci³a siê i dostrzeg³a nagle niewysokiego cz³owieka, który sta³
u podnó¿a schodów i przygl¹da³ siê jej. By³ w rednim wieku i mia³
poczciwe, niebieskie jak barwinek oczy. Mia³ na sobie przepiêkn¹ ha-
ftowan¹ kamizelkê. By³a jasno¿ó³ta i tak gêsto zahaftowana z³ot¹ nici¹,
¿e prawie nie widaæ by³o at³asu.
A ty kim jeste, panienko? spyta³ starszy pan i sk³oni³ siê grzecz-
nie.
Ja? Ja jestem Brienne. Wpatrywa³a siê we wspania³¹ kamizel-
kê i nagle przysz³o jej do g³owy, ¿e to zapewne nowy w³aciciel Osterley
Park.
No có¿, piêkna Brienne, jeste pewnie jedn¹ z pokojówek? Nie-
znajomy wzi¹³ j¹ za rêkê i zaprowadzi³ na górny podest. By³ ni¹ wyra-
nie oczarowany. Szukam córki hrabiego. Powiedziano mi, ¿e znajdê j¹
na piêtrze. Wiesz chyba, gdzie znajduje siê córka lorda Olivera, niepraw-
da¿?
Briennie pospiesznie skrzy¿owa³a ramiona tak, by nakryæ d³oñmi
przetarte ³okcie. Zawstydzi³a siê swego wygl¹du. Jak ubogo musia³a
wygladaæ, jeli nowy w³aciciel wzi¹³ j¹ za Annie!
4 MEAGAN MCKINNEY NO CHOICE BUT SURRENDER Uzurpator
5 Mojemu ojcu, Richardowi Johnowi Goodmanowi
7 Prolog Kocha³ Angliê jak Ateñczyk swoje miasto fio³kami wieñczone i jak Rzymianin stolicê na siedmiu pagórkach. Lord Macaulay
9 St Mary Parish, Maryland Listopad 1780 roku Dom uchodzi³ za stary, choæ Stany Zjednoczone og³osi³y sw¹ nie- podleg³oæ przed czterema zaledwie laty. Wznosi³ siê nad rzek¹ Patu- xent, a wysoki dach i gotyckie mansardowe okna sprawia³y, ¿e z ze- wn¹trz prezentowa³ siê godnie. Nie da³o siê tego jednak powiedzieæ o jego skromnym wnêtrzu. Robert Staples siedzia³ przy ogniu w kuchni; by³ w nienajlepszym humorze. Mia³ zaledwie trzynacie lat i nie móg³ siê powstrzymaæ od zerkania co jaki czas do przyleg³ego pokoju, w którym zebrali siê doro- li: jego ojciec i czterej inni mê¿czyni. Otacza³a ich atmosfera tajemni- czoci. Siedzieli wokó³ niewielkiego sto³u, graj¹c w karty. Dziwne, ¿e przybyli w tym celu do zniszczonego starego domu, choæ mogliby pograæ w znacznie lepszych warunkach w Satterlee Mansion. By³o tam wiele elegancko urz¹dzonych sal, ozdobionych piêknymi geor- giañskimi rzebami; nie brak³o równie¿ wykwintnych stolików do kart wykonanych przez najlepszych mistrzów stolarskich z Salem. A jednak czterej obcy siedzieli w³anie tu, przy niewielkim rozk³a- danym stoliku z winiowego drewna, podczas gdy w³aciciel domu i je- go syn z pewnym niepokojem obserwowali ich z boku. S³owo dajê, Avenel zauwa¿y³ jeden z m³odszych graczy, rozgl¹- daj¹c siê po niewielkim pokoju o cianach pokrytych boazeri¹. ci¹- gn¹³e nas do jakiej pod³ej dziury! Nosz¹cy to redniowieczne imiê ciemnow³osy brodacz spojrza³ tyl- ko na m³odego lorda, a ten od razu zamilk³. Avenel rzuci³ jednak:
10 Wola³by graæ w tym domu ko³o przystani, gdzie od razu zdema- skowaliby nas jako zwolenników Anglii? Nie opowiadam siê po niczyjej stronie w tej idiotycznej wojnie! Nikt nie ma prawa wytykaæ mnie palcem jako torysa! Marzê tylko o tym, ¿eby czym prêdzej opuciæ ten barbarzyñski kraj i nigdy ju¿ tu nie wra- caæ! Pokusa zbicia maj¹tku na tytoniu nie jest a¿ tak silna, by dla niej warto by³o wyrzec siê swej pozycji! M³ody cz³owiek otar³ czo³o. Mo¿e i nie opowiadasz siê po niczyjej stronie, ale wystarczy rzu- ciæ okiem na tê cynobrow¹ kamizelê z at³asu, aby rozpoznaæ, ¿e nale- ¿ysz do brytyjskiej arystokracji. Avenel spojrza³ z niesmakiem na m³o- dego lorda. Nie muszê ci chyba przypominaæ, ¿e tu, w Ameryce, nie ma miejsca dla arystokratów? To przecie¿ jeden z powodów tej przeklê- tej wojny. No, no! Jak na kogo, kto siê tu urodzi³, p³oniesz niewielkim entu- zjazmem dla wie¿o zdobytej wolnoci! Kim ty w³aciwie jeste, Ave- nel? Sympatykiem torysów? odezwa³ siê sêdzia pokoju. Starszy pan by³ w z³ym humorze: karta mu nie sz³a. Pociesza³ siê jednak, ¿e i m³ody lalu i pechowy lord Oliver byli w jeszcze gorszym po³o¿eniu. Grali stanowczo zbyt wysoko, zw³aszcza lord Oliver, którego stawk¹ by³a posiad³oæ Osterley Park. Sêdziego po prostu szokowa³a taka szalona hazardowa gra. Ale nie po raz pierwszy by³ wiadkiem czego podobne- go. Niestety, hazard w arystokratycznych krêgach by³ zjawiskiem co- dziennym i doprowadzi³ do ruiny tyle znakomitych rodzin, ¿e trudno je zliczyæ. Jutro wyruszam do Anglii, postanowi³em wiêc nie mieszaæ siê do polityki. Avenel Slane wzruszy³ ramionami, jakby chcia³ otrz¹sn¹æ siê ze zmêczenia i zakoñczy³: Ale doæ tego. Wracajmy do kart. Spojrza³ na mê¿czyznê siedz¹cego naprzeciw niego. Oliver Morrow od pocz¹tku gry nie odezwa³ siê ani s³owem. Wzrostem i postaw¹ przypomina³ Ave- nela, na tym jednak koñczy³o siê podobieñstwo. Avenel gra³ mia³o z ka- miennym spokojem; Morrow gor¹czkowa³ siê; rêka mu dr¿a³a, gdy taso- wa³ piêæ swoich kart. Ostro¿noæ lorda Olivera wiadczy³a tylko o jednym: mia³ wiele do stracenia. A poza tym rzuci³ zagadkowo Avenel mam prywatn¹ wojnê do wygrania. Najwy¿sza pora koñczyæ, panowie m³ody lord otar³ czo³o moc- no uperfumowan¹ chusteczk¹. Stawki s¹ zbyt wysokie. Ja oczywicie mogê sobie pozwoliæ na przegran¹. Tu zakaszla³, wspomniawszy, ¿e zad³u¿y³ siê ju¿ na pokan¹ sumkê I to przede wszystkim u tego by- dlaka Slanea! pomyla³ z gorycz¹ i poczu³ siê dziwnie upokorzony.
11 Ale wszyscy chyba widzimy, ¿e ryzyko przekracza ju¿ granice zdro- wego rozs¹dku! W koñcu lord Oliver to hrabia Laborde: nie mo¿na po- zwoliæ, by przegra³ rodowy maj¹tek! To by³aby zbrodnia! To nie rozrywka dla lalusiów, mój panie odezwa³ siê Avenel pogardliwym tonem. Wszyscy wiedzielimy, ¿e czeka nas tu mêska gra. Ale stawki s¹ za wysokie. Wykorzysta³e trapi¹c¹ nas nudê i lêk. To czekanie na statek, który zawinie do przystani i zabierze nas st¹d do Anglii, jest nie do zniesienia! Ile razy zjawi siê w Satterlee Mansion jaki rebeliant, by napiæ siê herbatki i przekazaæ rzekomym sympatykom niepodleg³oci ostatnie komunikaty wojenne, musimy bawiæ siê w cho- wanego i kryæ za boazeri¹! Powiadam: wykorzysta³e nasze ciê¿kie po- ³o¿enie! Mog³e byæ pewien, ¿e z entuzjazmem przyjmiemy propozycjê zagrania w karty w pobliskim dworku. ¯yjemy tu w nieludzkich warun- kach a teraz jeszcze i to! Nie trzeba by wam by³o kryæ siê po k¹tach, gdybycie zrezygno- wali z waszej szacownej pozycji przynajmniej do chwili, gdy znaj- dziecie siê na pok³adzie statku p³yn¹cego do Anglii. Avenel zwin¹³ trzymany w rêku wachlarzyk kart i nie odkrywaj¹c ich, od³o¿y³ na wy- szczerbiony blat. Wystarczy³aby zwyk³a zmiana stroju. Nie urodzi³em siê do ch³opskich ³achmanów jak wy, Amerykanie! M³ody lord z³o¿y³ równie¿ karty na stole i poprawi³ sw¹ wypomado- wan¹ i upudrowan¹ perukê. Potem spojrza³ na Avenela z mi³ym poczu- ciem w³asnej wy¿szoci. Mierzy³ okiem ka¿dy szczegó³ stroju Amery- kanina, od zwyk³ych skórzanych spodni po ciemnoniebiesk¹, we³nian¹ kamizelê. Ten cz³owiek nie móg³ siê poszczyciæ ani jedn¹ falbank¹ na swej bia³ej, batystowej koszuli! Ani skrawka koronki wokó³ szyi! I ani ladu peruki! Wystarczy³ mu porz¹dnie spleciony warkocz z w³asnych ciemnych w³osów. Có¿, rób jak uwa¿asz odpar³ Avenel, po czym doda³ z rozmy- s³em: milordzie. M³ody arystokrata czu³, ¿e ten cz³owiek kpi sobie z niego. Poczucie wy¿szoci nagle go opuci³o. Mam ju¿ doæ tej komedii! Chcê wróciæ natychmiast do Satterlee Mansion! skin¹³ na ojca Roberta, jakby w³aciciel domu by³ jego s³u- g¹. Ale¿, milordzie! Nie chce pan chyba odejæ w rodku partii? próbowa³ przemówiæ mu do rozumu pan Staples. Zrobi³ krok w stronê graczy, potem obejrza³ siê na Roberta, który zerka³ z s¹siedniej kuchni. Nob! zawo³a³ syna zdrobnia³ym przezwiskiem. B¹d grzecznym
12 ch³opcem, przestañ siê gapiæ! Przynie panom naszej domowej szynki i jeszcze co do picia. Ch³opiec pospiesznie wycofa³ siê do kuchni i przygotowa³ na du¿ej tacy szynkê, jab³ka i chleb. Z przysypanej s³om¹ glinianej polepy prze- szed³ ostro¿nie na sosnowe deski pod³ogi, któr¹ niedawno u³o¿ono w sa- loniku, i zaniós³ tacê ojcu. Postawi³ j¹ ostro¿nie na starej orzechowej komodzie z czasów panowania Wilhelma i Marii, po czym widz¹c ostrzegawcze spojrzenie ojca, odsun¹³ siê od mê¿czyzn. Rozgrywali te- raz ostatni¹ partiê i nie nale¿a³o im przeszkadzaæ. Przyniosê piwa, tato szepn¹³ Nob. Podobnie jak jego ojciec mó- wi³ z brytyjskim raczej ni¿ z amerykañskim akcentem; by³o to charakte- rystyczne dla ludzi mieszkaj¹cych w Marylandzie od pokoleñ. Pan Sta- ples nie skin¹³ jednak z aprobat¹, tylko potrz¹sn¹³ g³ow¹ i wzrokiem poleci³ ch³opcu wycofaæ siê do kuchni. Nim jednak Nob zdo³a³ odwró- ciæ siê i znikn¹æ, rozleg³ siê straszny huk: stolik z winiowego drzewa gruchn¹³ o pod³ogê. Wszystko, co siê na nim poprzednio znajdowa³o, le¿a³o teraz rozsypane po nieskazitelnie czystych, twardych sosnowych deskach. Ostrzegam, Avenel: jeli omielisz siê wyci¹gn¹æ ³apy po Osterley Park, nie cofnê siê przed niczym! rykn¹³ hrabia Laborde. Niem³ody, wysoki mê¿czyzna wyprostowa³ siê i sta³ bez ruchu porodku rozrzuco- nych rzeczy. Jego dziwnie bezkrwiste rêce o d³ugich palcach zacisnê³y siê w piêci. Okolona starannie uczesanymi, stalowosiwymi w³osami twarz gwa³towie poczerwienia³a. Nob cieszy³ siê w duchu, ¿e Oliver Morrow przegra³. Od pierwszej chwili hrabia wzbudzi³ w ch³opcu gwa³town¹ niechêæ. Mówi¹c bez ogródek mówi³ dalej lord Oliver prêdzej ciê zabi- jê, ni¿ wpuszczê do mego domu! Z tymi s³owy siêgn¹³ po nó¿ ukryty za paskiem spodni. Nagle rzuci³ siê na Avenela. Nob wrzasn¹³ z przera- ¿enia. Gdy rozgorza³a walka, pozostali gracze cofnêli siê pod ciany i ob- serwowali j¹ z niewyranymi minami. Nob i jego ojciec próbowali po- wstrzymaæ Olivera Morrowa; by³ jednak szybszy i niczego nie mogli dokazaæ. Chcieli zreszt¹ u³agodziæ hrabiego, a nie nadziaæ siê na jego stalowe ostrze. Ostatecznie i oni odsunêli siê i z daleka obserwowali, jak Avenel uskoczy³ zrêcznie przed ciosem, a nastêpnie kopniakiem wytr¹- ci³ hrabiemu nó¿ z rêki. Ostrze potoczy³o siê po pod³odze i znalaz³o poza zasiêgiem Morrowa. Myla³e, ¿e zlêknê siê twego no¿a? O, nie! Ju¿ go zakosztowa- ³em! A teraz skóra tak mi stwardnia³a, ¿e nawet by jej nie drasn¹³!
13 Avenel spojrza³ na przeciwnika i z satysfakcj¹ dostrzeg³ w jego oczach lêk i lad przypomnienia. Hrabiemu zapar³o dech z przera¿enia. Powinienem by³ poznaæ ciê po lepiach ty ³otrze! Ale i tak ciê powstrzymam! Nie zniszczysz mnie, Slane! Zawsze umia³em sobie po- radziæ. Nie dam siê pokonaæ Oszczêd sobie gadania! rozemia³ siê Avenel i podniós³ kremo- wy arkusz pergaminu, który spad³ z wywróconego sto³u. Wszystkie twoje groby s¹ ju¿ bez pokrycia. G³upio zaryzykowa³e i straci³e wspa- nia³y dom. Zgubi³a ciê w³asna chciwoæ. Chcia³e wygraæ za wszelk¹ cenê i masz za swoje. Teraz Osterley Park nale¿y do mnie. Gra³em uczci- wie. Maj¹tek wróci tam, gdzie trzeba i przejdzie w czystsze rêce ni¿ twoje. Wetkn¹³ gruby papier do wewnêtrznej kieszeni kamizelki. Jeli siê nie mylê, nie starczy ci pieniêdzy, by opuciæ ten kontynent a co dopiero odkupiæ ode mnie Osterley Park! Porzuæ wiêc mrzonki o ze- mcie. Avenel podszed³ do stolika i postawi³ go z powrotem. Umiechn¹³ siê do Noba, który trz¹s³ siê z podniecenia i strachu. Ch³opiec poda³ mu spiesznie le¿¹cy na krzele trójgraniasty kapelusz i p³aszcz. Avenel otu- li³ siê nim i wyszed³ z domu, spiesz¹c do czekaj¹cego nañ konia. Nob spogl¹da³ za nim, pe³en podziwu dla tego bohatera. Ojciec Noba rów- nie¿ wyszed³ na dwór, zostawiaj¹c resztê goci. Slane! Czy ty przypadkiem nie zapomnia³ o swej wygranej? podbieg³ do Avenela, który dosiada³ w³anie konia. Mam to, czego chcia³em. Odwróci³ siê i popatrzy³ na Staplesa. Zrobi³e dla mnie znacznie wiêcej, ni¿ omieli³bym siê prosiæ powie- dzia³ Avenel z wdziêcznoci¹. Powinienem by³ zrobiæ jeszcze wiêcej! Gdyby nie odda³ mi zie- mi, nie mia³bym nawet dachu nad g³ow¹. Mój ojciec zamierza³ wróciæ do Anglii, wracam i ja Nie zosta- wiê przecie¿ ziemi od³ogiem! Mo¿e i racja Ale tam, gdzie ronie tytoñ, rosn¹ i pieni¹dze. Avenel dosiad³ swego piêknego wierzchowca. Pochyli³ siê w siodle i ucisn¹³ rêkê Staplesa. Rozemia³ siê i dorzuci³: Pilnuj lepiej jêzyka! Nie wypada mówiæ tak ciep³o o torysie! Chyba zawsze bêdziemy ciep³o wspominaæ torysów choæ upar- ³e siê wracaæ do Londynu. Mo¿e tu wrócê, jak skoñczy siê wojna. Avenel obejrza³ siê w za- dumie na b³êkitn¹ rzekê Patuxent, która wi³a siê wród bursztynowych i rubinowych jesiennych lici. Spêdzi³em tu ca³e ¿ycie. Przyznam, ¿e nie bêdzie mi ³atwo przemieniæ siê w Anglika Nagle umiechn¹³ siê
14 od ucha do ucha. Ale ¿eby widzia³ Cumberlanda! Ju¿ sobie zaplano- wa³ ca³¹ now¹ garderobê szlafroki i w ogóle! Tym razem rozemiali siê obaj. Avenel uj¹³ wodze i ruszy³ wolnym truchtem w stronê Satterlee. Wracaj lepiej do domu, bo tamci napchaj¹ sobie kieszenie moj¹ wygran¹! zawo³a³ przez ramiê. Niech ciê Bóg prowadzi, Avenelu! powiedzia³ Staples, spogl¹- daj¹c za jedcem, który przeszed³ w k³us. By³ w doskona³ym humorze. Dinbych-y-pysgod Tenby, Walia Grudzieñ 1780 Dziewczyna o ciemnorudych w³osach spojrza³a po raz ostatni na dom, który opuci³a; dyli¿ans do Londynu w³anie ko³o niego prze- je¿d¿a³. Kilka wiñ z kwikiem zbieg³o z drogi i popêdzi³o do innego pustego domu z epoki Tudorów. Ten budynek nie mia³ dachu: ca³e górne piêtro zape³nia³y nasi¹kniête wod¹ miecie. To by³ jej prawdziwy dom Tenby, niewielkie miasteczko zbudo- wane w redniowieczu. Niemodne, zapomniane, podupadaj¹ce od wie- ków. A jednak znalaz³y tu z matk¹ doskona³e schronienie. Mieszkañcy Tenby nie spogl¹dali podejrzliwie na pozbawion¹ mêskiej opieki kobie- tê ani na jej córkê, piêkn¹ dziewczynkê o ciemnorudych w³osach. Nie zadawali k³opotliwych pytañ, na które ani matka ani córka wola³y nie odpowiadaæ. Na przyk³ad: sk¹d pochodz¹, kim w³aciwie s¹? Stare, podupadaj¹ce miasteczko wita³o ¿yczliwie ka¿dego przyby- sza. Dzieli³o siê z nim wielkodusznie zarówno piêknym widokiem z mu- rów miejskich na zatokê Carmarthen, jak i wie¿ymi krewetkami i ostry- gami, których by³o pe³no u handlarzy ryb na Llangwm. Tenby rade by³o ka¿demu, kto chcia³ siê tu zatrzymaæ. A teraz jeszcze jeden dom wieci³ pustk¹. Bardzo w¹tpliwe, by zna- laz³ nowego lokatora: mieszkañców by³o coraz mniej. Stary dom, w któ- rym mieszka³a dot¹d dziewczyna, bez protestu przyj¹³ swój los. Po za- kurzonych pod³ogach, wród wzorzystych cian dawnego kupieckiego domu bêd¹ harcowaæ myszy. Zamilknie echo rozlegaj¹cego siê tu nie- gdy miechu. Odje¿d¿aj¹ca dziewczyna by³a jednym z dzieci tego miasta: tutaj bawi³a siê jako dziecko i marzy³a jako dorastaj¹ca panna. Spogl¹da³a teraz na Wyspê wiêtej Katarzyny i na Wzgórze Zamkowe. Odt¹d bê-
15 dzie stracona dla Tenby. Miasteczko bola³o po swojemu nad t¹ roz³¹k¹. Wydawa³o siê smutniejsze ni¿ zwykle, bardziej nêdzne, bardziej opusz- czone Ale ani jedna ¿ywa dusza nie odprowadza³a odje¿d¿aj¹cej. Mimo to dziewczyna spogl¹da³a do ty³u na przybrze¿n¹ miecinê, wier- c¹c siê na obitej zniszczon¹ skór¹ ³awce dyli¿ansu. Unios³a skulone pal- ce, jakby chcia³a nimi pomachaæ do starego przyjaciela, który tak j¹ chro- ni³ i tak jej pomaga³. Jak¿e mi bêdzie ciebie brak, Tenby! Odwróci³a g³owê, jakby w obawie, ¿e stare, kruche miasteczko dostrze¿e ³zy têsk- noty, które nap³ynê³y do jej ³agodnych, fio³kowob³êkitnych oczu. Gdy tak siedzia³a ze skrzy¿owanymi ramionami, wydawa³a siê ¿a³onie ma³a. Nie by³o nikogo, kto by rozproszy³ jej smutne myli. By³a w tej chwili w dyli¿ansie sama. Oczywicie, po drodze przybêdzie pasa¿erów, ale nie wczeniej, nim dotr¹ do znacznie wiêkszego Carmarthen. Usiad³a prosto i przez brudne okienko dyli¿ansu spogl¹da³a na gó- rzysty walijski krajobraz. Pozwoli³a sobie wreszcie na smutn¹ zadumê i niespokojne rojenia o tym, co j¹ czeka u celu podró¿y.
17 Czêæ pierwsza Osterley Park Niewinna niczym Ewa przed upadkiem. Horace Walpole 2
19 1 Osterley Park Styczeñ 1781 Brienne Morrow rozmyla³a o wra¿eniu, jakie zrobi³ na niej Osterley Park, gdy ujrza³a go miesi¹c temu, przekroczywszy bramê z ceglan¹ stró- ¿ówk¹. Wspania³y portyk o¿ywia³y bia³e gryfy na frontonie. Wielkie kamienne or³y, ka¿dy ze ¿mij¹ w dziobie, wznosi³y siê gronie nad scho- dami. Szare oczy granitowych ptaków czujnie wypatrywa³y wroga. Teraz za, gdy siedz¹c na zimnej kamiennej ³awce, spogl¹da³a w kierunku dworu, wyda³ siê jej jeszcze bardziej imponuj¹cy na tle monotonnego krajobrazu. Nie by³o tu ani pagórków, ani majestatycz- nych wi¹zów, niczego, co by os³abi³o kontrast. Dwór wzniesiono na rozleg³ej, niczym nieurozmaiconej p³aszczynie, w pobli¿u jeziora przypominaj¹cego kszta³tem d³ugi palec. Osterley Park przerasta³ swym ogromem nawet najwy¿sze drzewo stoj¹ce w pobli¿u: wysoki, strzelisty d¹b. Brienne popatrzy³a na niego. D¹b by³ w op³akanym stanie: ostre zi- mowe wichry da³y mu siê we znaki. Dziewczyna zdecydowa³a siê na melancholijn¹ przechadzkê po parku otaczaj¹cym dwór, chc¹c znaleæ nieco pociechy w posêpnym krajobrazie. Jego pustka stanowi³a pewne wytchnienie po przyt³aczaj¹cej swoim przepychem rezydencji. Siedz¹c na kamiennej ³awce w pobli¿u ¿wirowanego podjazdu, Brienne pozwoli³a swym mylom i oczom biec ku domowi. Przygl¹da³a siê parze bia³ych gryfów, ich gronie wzniesionym ³apom. Mia³a wra¿e- nie, ¿e od wczoraj unios³y siê nieco wy¿ej. El¿bietañskie wie¿yczki na wszystkich czterech rogach domu nie pasowa³y do jego neoklasycznej
20 fasady. Mo¿e kiedy, dawno temu duma³a Brienne znajdowa³o siê tu szczêliwe, przytulne domostwo a nie ten z³owieszczy gmach? Zachowa³a bardzo nieliczne wspomnienia dworu sprzed lat. Wyje- cha³a st¹d jako piêcioletnie dziecko. Pamiêta³a ch³ód panuj¹cy w galerii ozdobionej z dwóch stron wielkimi weneckimi oknami. Hula³y tam nie- ustannie przeci¹gi. Teraz okna zamurowano. Pamiêta³a równie¿ pokój matki, z³ocisty jak s³oñce i pachn¹cy zawsze kwieciem pomarañczy. Z pokojem tym wi¹za³o siê jednak przykre wspomnienie. Kiedy Brien- ne mia³a z³y sen i przybieg³a do mamy, ale nie znalaz³a jej w pokoju. Zjawi³a siê za to pokojówka i odnios³a dziewczynkê z powrotem do ³ó- ¿eczka, t³umacz¹c, ¿e mamusia znajduje siê gdzie indziej i jest bardzo zajêta. Pozostawione samo sobie dziecko poczu³o siê jeszcze bardziej przera¿one i opuszczone. Brienne spuci³a wzrok na swe pocerowane br¹zowe rêkawiczki i potrz¹snê³a g³ow¹. ¯adne z jej w³asnych nielicznych wspomnieñ z Osterley Park i ¿adne z opowiadañ mamy nie przygotowa³o jej na wspania³oæ tej budowli. Po przekroczeniu bramy poczu³a siê przyt³o- czona widokiem rezydencji. A to, ¿e by³a jej jedyn¹ mieszkank¹ (nie licz¹c oczywicie s³u¿by), potêgowa³o jeszcze wra¿enie, jakie wywiera³ na ni¹ Osterley Park. Dzieñ w dzieñ b³¹dzi³a po wytwornie urz¹dzonych salach, czuj¹c siê raczej zalêknion¹ s³u¿¹c¹ ni¿ jedyn¹ córk¹ lorda Oli- vera, ósmego hrabiego Laborde. Có¿ za ironia losu: ona taka niepozor- na i nêdzna istota jest jedynym dowodem jego mêskoci i jedyn¹ dzie- dziczk¹ rodowego nazwiska! Opowieci mamy nie zawsze by³y zgodne z prawd¹. Brienne poruszy- ³a siê niespokojnie na zimnej marmurowej ³awce. Myli jej pobieg³y ku miniaturze, któr¹ schowa³a w tajemnej skrytce komody w swojej sypialni. Brienne odkry³a portrecik wkrótce po mierci matki, w jednym z kufrów w ich starym kupieckim domu w Tenby. Na kruchej p³ycie z koci s³onio- wej widnia³a podobizna mê¿czyzny o anielskiej twarzy. Choæ by³ m³ody i bardzo przystojny, jego uroda nie zaszokowa³a Brienne. Ale obecnoæ miniatury w maminym schowku musia³a co oznaczaæ. Brienne od lat zastanawia³a siê, czy jej matka nigdy nie zazna³a mi- ³oci? Wiedzia³a dobrze, i¿ lady Grace nie kocha³a hrabiego, swojego mê¿a. Ojciec Brienne z pewnoci¹ nie zas³ugiwa³ na mi³oæ. Kim wiêc by³ ten piêkny mê¿czyzna z portretu? myla³a Brienne. Mo¿e jaki daleki kuzyn, który nie zapomnia³ po dzi dzieñ swej m³odzieñczej mi- ³oci jej matki? A mo¿e przebywaj¹cy na drugim koñcu wiata kapi- tan, który zachowa³ Grace Morrow w pamiêci, choæ rozdzieli³y ich mo- rza?
21 Tul¹c miniaturê do piersi, Brienne snu³a romantyczne fantazje. Przy- nosi³a jej ulgê myl, ¿e matka mimo wszystko zakosztowa³a mi³oci, ¿e w jej krótkim ¿yciu by³ jeszcze kto prócz Olivera Morrowa. Hrabia traktowa³ ¿onê jak jedno z kosztownych cacek, dodaj¹cych blasku jego ukochanej siedzibie, a nie jak kobietê, któr¹ mo¿e zraniæ grubiañskim s³owem i brutalnym dotkniêciem. Choæ Brienne uwiadamia³a sobie, ¿e zwi¹zek matki z jakim innym mê¿czyzn¹ móg³ mieæ powa¿ne konse- kwencje, wola³a nie zg³êbiaæ tej sprawy. W jej mózgu czai³o siê podej- rzenie, ¿e ona sama przypomina mê¿czyznê z portretu. Powiedzia³a so- bie jednak stanowczo, ¿e dopatruje siê w miniaturze czego, czego wcale tam nie ma. Wiedzia³a tylko jedno: ten portrecik by³ dla mamy bardzo cenny. Zachowa³a go przecie¿ przez te wszystkie lata Dlatego Brien- ne równie¿ ceni³a to znalezisko. Przetrz¹snê³a ca³y dom nie tylko w poszukiwaniu pami¹tek o senty- mentalnym znaczeniu. Wierzyciele stukali do drzwi. Obci¹¿a³y j¹ nie- wielkie, lecz zadawnione d³ugi: za sztukê dawno ju¿ zu¿ytego materia- ³u, za kawa³ dawno zjedzonego miêsa. Wkrótce zrozumia³a, ¿e musi opuciæ Waliê. Nocami drêczy³y j¹ obawy i w¹tpliwoci. Le¿a³a bezsennie w swo- im pokoju na górce i wpatrywa³a siê w ³ukowate belki sklepienia, zaci- skaj¹c w zziêbniêtej rêce cenn¹ miniaturê. Od czasu do czasu wstawa³a, by otworzyæ gotyckie okno o o³owianych szybkach i wpuciæ nocne po- wietrze. W koñcu podjê³a decyzjê: musi st¹d wyjechaæ. Nie spodziewa³a siê znaleæ szczêcia w nowym miejscu pobytu. Wzdryga³a siê na myl o ponownym spotkaniu z mê¿czyzn¹, którego nazywa³a ojcem. Nie by³o jednak wyboru. Nie mia³a dok¹d pójæ. Brienne, zmuszona do opuszczenia Tenby, musia³a rozstaæ siê z wie- loma drogimi jej sercu drobiazgami. Trzeba by³o sprzedaæ per³owe spin- ki do w³osów mamy, wszystkie suknie zmar³ej i kilka w³asnych. Rozsta- ³a siê z ukochanymi ksi¹¿kami; by³y wród nich tomy Szekspira i Chaucera. By³y jednak dwie pami¹tki, które Brienne postanowi³a za- chowaæ za wszelk¹ cenê, choæby bardzo brakowa³o jej pieniêdzy. Jedn¹ z nich by³ z³oty grzebyk, wysadzany ametystami, który równie¿ znalaz³a w skrytce. Ametysty przywodzi³y jej na myl kochane oczy mamy fio³- kowob³êkitne, tej samej barwy co jej w³asne. Drugim ze skarbów by³a miniatura. Brienne siedzia³a bez ruchu na ³awce. Jej umys³ wype³nia³y wspo- mnienia. Pozostawia³y ohydny smak w ustach i wywo³ywa³y g³êboki ból w brzuchu. Szczêcie jednak dopisa³o jej pod jednym wzglêdem: jej oj- ciec nie zajrza³ ani razu do Osterley Park przez ca³y miesi¹c, który tu
22 spêdzi³a. I s¹dz¹c z gadaniny s³u¿by, nie spodziewano siê go w najbli¿- szym czasie. Dziewczyna by³a tak pogr¹¿ona w mylach, ¿e dostrzeg³a elegancki powóz zaprzê¿ony w czwórkê koni dopiero wówczas, gdy podje¿d¿a³ pod dom. Nim zd¹¿y³a podnieæ siê z ³awki, z powozu wyskoczy³a zna- na jej postaæ: doradca prawny hrabiego zmierza³ ku niej niecierpliwym krokiem. Dzieñ dobry powita³a go Brienne, nie ruszaj¹c siê z miejsca. Co te¿ sk³oni³o go do przyjazdu? myla³a z niepokojem. Dzieñ dobry, lady Brienne. Proszê nie wstawaæ: nie zajmê pani wiele czasu. Skwaszony adwokat zatrzyma³ siê przed ni¹ i mówi³ dalej aroganckim tonem: Przyby³em tu, by poinformowaæ pani¹, i¿ nie je- stem ju¿ doradc¹ prawnym pani ojca. Nie staæ go d³u¿ej na moje us³ugi. Spojrza³ na Brienne, oczekuj¹c jakiej reakcji z jej strony, ale spotka³o go rozczarowanie. Proszê mi wybaczyæ odezwa³a siê wreszcie ale nie pojmujê, po co pan traci³ czas na informowanie mnie o tym. Ja przecie¿ nigdy nie korzysta³am z pañskich us³ug. Idzie o co wiêcej. Pani ojciec od pewnego czasu przebywa w Ameryce. Grywa w karty na³ogowo, a co gorsza, ponad stan. Praw- nik znowu zerkn¹³ na Brienne, tym razem pewien jakiej reakcji. Po- niós³ ciê¿kie straty materialne. Doprawdy? Brienne popatrzy³a na adwokata. Jej oczy nie wyra- ¿a³y absolutnie nic. Prawdê mówi¹c, straci³ maj¹tek. Przegra³ w karty Osterley Park. Ach, tak. Po sekundzie czy dwóch odsunê³a od siebie ten pro- blem. Powiadomiê o tym s³u¿bê. Czy mam przekazaæ jakie konkretne szczegó³y? Przepraszam, lady Brienne, ale chyba nie dotar³o do pani to, co powiedzia³em. Hrabia straci³ Osterley Park. Pozosta³a pani bez dachu nad g³ow¹. Zrozumia³am doskonale, co pan powiedzia³. I wcale mnie to nie zaskoczy³o. Jakie to podobne do mego ojca: postawiæ tak¹ wspania³¹ posiad³oæ na jedn¹ kartê! I nie pomyleæ nawet o ludziach, którzy pozo- stan¹ bez pracy i domu. Nowy w³aciciel Osterley Park ¿yczy sobie, by ca³a s³u¿ba pozo- sta³a na razie w rezydencji. W swoim licie poleci³ mi powiadomiæ wszystkich, ¿e przybêdzie tu i zadecyduje osobicie, kogo zwolniæ. A kiedy zamierza tu przybyæ? spyta³a obojêtnym tonem. Bêdzie ju¿ daleko st¹d, nim zjawi siê nowy w³aciciel.
23 Trudno powiedzieæ ale najpóniej pod koniec tygodnia. Mo¿e przyjechaæ nawet jutro, s¹dz¹c z dat, które poda³ w licie. Nast¹pi³a wreszcie d³ugo oczekiwana przez gocia reakcja. Brienne zapar³o po prostu dech; spogl¹da³a na niego w os³upieniu. Chyba pan ¿artuje! Czemu nie powiadomiono mnie wczeniej?! Listy z kolonii przewa¿nie zjawiaj¹ siê razem z ich nadawcami, lady Brienne. Przyby³em tu najwczeniej, jak mog³em. Sam dopiero co otrzyma³em wieæ o ruinie pani ojca. Kocisty adwokat nie kry³ swego niesmaku. Owiadczy³ mi, ¿e nie bêdzie dalej korzysta³ z moich us³ug i wspomnia³, ¿e ma trudnoci z powrotem do Anglii. Obawiam siê, ¿e uniemo¿liwia mu to nie tylko wojna, ale i ca³kowity brak pieniêdzy. Przynajmniej jedna dobra nowina! mruknê³a pod nosem Brienne. Prawnik odchrz¹kn¹³. Choæ hrabia zalega z zap³at¹ za moje dotychczasowe us³ugi, uwa- ¿a³em za swój obowi¹zek przyjechaæ tu i zaoferowaæ pani sw¹ pomoc. Omielê siê co zasugerowaæ: rezydencja w Bath pozostaje nadal w posiadaniu pani ojca, o ile wiem. Pan hrabia ma równie¿ niewielki dom w Londynie. S¹dzê, ¿e po powrocie do Anglii tam w³anie zamiesz- ka. Pewien jestem, ¿e pani ojciec nie bêdzie mia³ ¿adnych obiekcji, by korzysta³a pani na razie z jego rezydencji. Byæ mo¿e hrabia nie mia³by obiekcji, ale ja mam. Zatrzyma³am siê w Osterley Park jedynie na krótko, nim znajdê odpowiedniejsze schro- nienie. Có¿, muszê siê st¹d wynieæ nieco wczeniej, ni¿ myla³am. Nowy w³aciciel robi wra¿enie szlachetnego cz³owieka. Jestem przekonany, ¿e nie odmówi pani miejsca pod swym dachem, póki nie znajdzie pani czego lepszego. Rozumiem oczywicie, ¿e podobna su- gestia mo¿e wydaæ siê pani haniebna i nieprzystojna Haniebna? Czy przyjêcie ¿yczliwej pomocy od nieznajomego cz³o- wieka to hañba? Dla mnie prawdziw¹ hañb¹ jest pozostawanie na ³asce ojca. Moja matka, gdyby ¿y³a, mog³aby to lepiej wyjaniæ. Brienne ledwie wymamrota³a ostatnie s³owa i nie doda³a ju¿ nic wiêcej. No có¿ jeli nie ma pani co do tego obiekcji, lady Brienne, pan Avenel Slane z pewnoci¹ udzieli pani gociny. Co prawda powstanie niezrêczna, niemal niestosowna sytuacja ale jeli pani to nie przeszka- dza, nie bêdê zanudza³ pani moimi sugestiami. Mo¿e pan przekazaæ memu ojcu, o ile siê pan z nim spotka, ¿e nie tylko chêtnie przyjmê ¿yczliw¹ pomoc pana Slanea, jeli mi j¹ zapropo- nuje, ale nawet gotowa jestem zatrudniæ siê na sta³e u nowego w³acicie- la Osterley Park, byle nie mieæ do czynienia z hrabi¹ Laborde. Roze- mia³a siê i dorzuci³a jeszcze: Tak, niech mu pan to koniecznie
24 przeka¿e. Proszê powiedzieæ ojcu, ¿e wolê byæ pomywaczk¹ w Osterley Park ni¿ zamieszkaæ w jego londyñskiej rezydencji. Tak jest, lady Brienne. Powtórzê mu to, jeli pani na tym zale¿y. Spojrza³ na ni¹ jak na osobê szalon¹. A potem, jakby niezrównowa¿ony umys³ czyni³ Brienne bardziej dostêpn¹, spojrzenie adwokata spoczê³o na jej gêstych, rudych w³osach. Mia³y ciemn¹ barwê czerwonego wina, pe³n¹ karmazynowych iskier. Figurka m³odej dziewczyny by³a drobna i szczup³a, ale biodra i biust zaokr¹glone. W niewielkich, zezuj¹cych oczach doradcy pojawi³ siê cieplejszy b³ysk. Brienne jednak szybko siê z tym upora³a. Spojrza³a na niego z tak kamiennym wyrazem twarzy, ¿e zda³ sobie sprawê z bezcelowoci swoich zabiegów. Da³a mu niedwu- znacznie do zrozumienia, ¿e woli pozostaæ na ³asce obcego cz³owieka ni¿ wieæ tak zwane przyzwoite ¿ycie pod opiek¹ ojca. Nie ma jednak zamiaru braæ sobie kochanka ani dla przyjemnoci, ani z ¿adnego inne- go powodu. Zmierzy³a go tak stanowczym wzrokiem, ¿e adwokat po¿e- gna³ siê czym prêdzej, nie próbuj¹c ju¿ wyraziæ jej wspó³czucia ani za- ofiarowaæ pociechy. Brienne wiedzia³a, ¿e musi przekazaæ wieci ca³ej s³u¿bie i obmy- liæ plan w³asnego postêpowania, nim zjawi siê Avenel Slane. Z niechê- ci¹ wsta³a z ³awki. Zmierzaj¹c w stronê wspania³ego portyku, przeciê³a na skos nieocieniony dziedziniec. Wszêdzie panowa³a niezwyk³a cisza. Zdumiewaj¹ca w tak wielkim domu, przy takiej iloci s³u¿by. Najlepszy dowód, ¿e w Osterley Park zabrak³o pana. Nie na d³ugo. 2 Przesiaduje tak ca³ymi dniami. Lokaj popatrzy³ na ozdobiony spiral- nym ornamentem i obity ciemnoniebiesk¹ skór¹ taboret, na którym sie- dzia³a w milczeniu Brienne. W dwóch przeciwleg³ych owalnych wnê- kach trzaska³ ogieñ na kominku. By³o tam ciep³o, w odró¿nieniu od reszty zimnego marmurowego hallu, wype³nionego rzymskimi pos¹ga- mi, które czas odar³ z barw i by³y teraz bia³e. Nie mog¹c znaleæ bardziej przytulnego k¹ta, Brienne siedzia³a w niszy, wpatruj¹c siê w p³omienie i oczekuj¹c przybycia nowego w³aciciela Osterley Park z jeszcze wiêk- sz¹ niecierpliwoci¹ ni¿ dwaj obserwuj¹cy j¹ lokaje. Pragnê³a st¹d wyjechaæ, ale nie mia³a na to rodków. Niewielka sum- ka, któr¹ dysponowa³a, nie wystarczy³aby na zakup miejsca w dyli¿ansie.
25 Nie bardzo zreszt¹ wiedzia³a, dok¹d siê udaæ. Londyn wcale jej nie poci¹- ga³: by³ zbyt wielki i nie zna³a tam ¿ywej duszy. Gdyby zatrzyma³a siê w rezydencji swego ojca, spotkaliby siê natychmiast po jego powrocie z Ameryki. Nie, mowy nie ma! Pozostawa³o wiêc tylko Bath. Pewnie Brienne natknê³aby siê tam na któr¹ z dawnych przyjació³ek matki, popi- jaj¹c¹ lecznicze wody i bior¹c¹ udzia³ w ¿yciu towarzyskim. Ale jak do- trzeæ do Bath? To by³a przeszkoda nie do pokonania. A czas ucieka³. Brienne wsta³a, narzuci³a p³aszcz, umiechnê³a siê do dwóch star- szych lokajów i skierowa³a siê w stronê drzwi. Poczu³a na twarzy lodo- waty deszcz i mocniej owinê³a siê p³aszczem. Przebieg³a przez dziedzi- niec i stan¹wszy w cieniu wielkiego portyku, wlepi³a oczy w podjazd. Opar³a siê plecami o jedn¹ z wysokich i smuk³ych joñskich kolumn; mia³a wra¿enie, ¿e kto j¹ obserwuje Mo¿e ca³y dom? Mo¿e dwa gryfy z frontonu, pod którym musia³a przejæ? Potem zorientowa³a siê, kto to taki, i wybuchnê³a miechem. Twarz pokojówki Annie mignê³a miêdzy kotarami z ¿ó³tej tafty. By³o to okno znajduj¹cej siê na piêtrze sypialni Brienne. Oni wszyscy uwa¿aj¹ mnie za wariatkê pomyla³a i umiechnê³a siê gorzko. Có¿ w tym dziwnego? Mieli ju¿ przyjemnoæ zapoznaæ siê z moim ojcem i s¹dz¹ pewnie, ¿e w naszej rodzinie wszyscy s¹ szale- ni! Znów rozemia³a siê g³ono i otar³a z twarzy krople deszczu. Nie wraca³a jednak do domu. By³a zbyt zdenerwowana, by czekaæ w swoim pokoju. Choæ wychowano j¹ na prawdziw¹ damê, czu³a siê znacznie lepiej na zimnie i deszczu ni¿ w tej pysznej rezydencji. Wkrót- ce dostrzeg³a wielki powóz, który wje¿d¿a³ w³anie w bramê. ¯o³¹dek Brienne podskoczy³, a potem cisn¹³ siê bolenie, gdy obserwowa³a po- ³yskuj¹cy zielonym lakierem, elegancki powóz; by³ coraz bli¿ej. Z³oto- czerwone ornamenty jarzy³y siê nawet w ten posêpny, chmurny dzieñ. Ju¿ tu jest! wykrzyknê³a pó³g³osem. Nerwowym krokiem wbieg³a do wielkiego hallu, w którym uwija³a siê s³u¿ba, czekaj¹c na nowego pana. Brienne popêdzi³a na górê do swe- go pokoju, zrzuci³a mokry p³aszcz i chwyci³a z toaletki kilka spinek. Upina³a na olep wilgotne rude w³osy, zastanawiaj¹c siê, któr¹ sukniê w³o¿yæ. Nie trwa³o to d³ugo. Zdecydowa³a siê na jedn¹ ze swych ulubio- nych, ró¿ow¹ polonezkê, niezbyt ju¿ modn¹, ale jeszcze w ca³kiem do- brym stanie. Podesz³a do wysokiej szafy z ¿ó³todrzewu, by wyj¹æ suk- niê, ale o dziwo! mignê³o jej co ró¿owego w k¹cie gotowalni s¹siaduj¹cej z sypialni¹. Co ty tam robisz, Annie? spyta³a. Wszed³szy do gotowalni, ujrza³a pokojówkê mizdrz¹c¹ siê przed lustrem. Dziewczyna mia³a na
26 sobie jej ró¿ow¹ polonezkê, zreszt¹ niezapiêt¹. Brienne nie by³a pewna, czy Annie nie zd¹¿y³a siê ubraæ, czy te¿ suknia by³a dla niej za ciasna. Z³apana na gor¹cym uczynku pokojówka odwróci³a siê raptownie. Zaczê³a co mamrotaæ, ale Brienne nic z tego nie mog³a zrozumieæ. Mów wyraniej, Annie! Chcia³abym wiedzieæ, co to wszystko zna- czy powiedzia³a surowym tonem. Nie bêdê ju¿ panience us³ugiwaæ! Doskonale odpar³a Brienne, zastanawiaj¹c siê, co opêta³o dziew- czynê. Taka zuchwa³oæ by³a czym niezwyk³ym u s³u¿¹cej; co mog³o siê staæ? Dobrze wiesz, ¿e potrafiê obejæ siê bez s³u¿by. Nie napracowa³a siê zbyt ciê¿ko podczas mego pobytu w Osterley Park. Ale to jeszcze nie znaczy, ¿e wolno ci bez pytania wk³adaæ moje suknie. Co ciê podkusi³o? Panienka nie jest ju¿ córk¹ naszego pana. Mo¿e i nie. Na czole Brienne pojawi³a siê delikatna zmarszczka. Ogarnê³a j¹ konsternacja, ale nie zamierza³a pokazaæ tego po sobie. Ale to jeszcze nie powód, by paradowaæ w mojej sukni. Spojrza³a na brzuch Annie. Stercza³ wyranie mimo ciniêtego gorsetu. Polonezka lada chwila pêknie w szwach. Proszê j¹ natychmiast zdj¹æ. Ojejku, panienko! jêknê³a Annie, próbuj¹c nabraæ Brienne na litoæ. To tylko przez to, ¿e z nowego pana podobno kawa³ ch³opa! Chcia³am mu pokazaæ, ¿e siê nadam. Pozwoli³aby mu siê zba³amuciæ? spyta³a naiwnie Brienne. Chyba lepiej z nim jak ze stajennym, nie? A jak zobaczy tak¹ kiec- kê, zaraz pomyli, ¿e ze mnie co lepszego! Nie spyta³a mnie o pozwolenie. Brienne spojrza³a podejrzliwie na dziewczynê. Od przyjazdu do Osterley Park czu³a, ¿e Annie zazdro- ci jej urody i po¿al siê Bo¿e! elegancji. No i co siê takiego sta³o?! zawo³a³a pokojówka z buntem i uraz¹. Zdjê³a polonezkê i wrzuci³a j¹ do ¿ó³tej sypialni. Masz panienka! Potem wci¹gnê³a w³asn¹ sukniê na lnian¹ koszulê i gorset. Wiêcej jej nie w³o¿ê, mogê przysi¹c! I Annie wypad³a z sypialni, nie powiedziaw- szy nawet przepraszam. Umiecha³a siê triumfalnie pewna, ¿e Brien- ne tego nie zauwa¿y. Ona jednak zauwa¿y³a i patrzy³a ze zdumieniem za odchodz¹c¹. Dzia³o siê tu co niedobrego i Brienne przeczuwa³a, ¿e na niej siê to skrupi. Zastanawiaj¹c siê nad przyczynami dziwnego zachowania pokojów- ki, podesz³a do szafy ozdobionej intarsj¹ z drzewa ró¿anego. Przejrza³a uwa¿nie jej ubog¹ zawartoæ. Suknie zajmowa³y tylko niewielk¹ czêæ wnêtrza. Polonezka by³a teraz zbyt wymiêta, by j¹ w³o¿yæ. Zdecydowa³a siê wiêc na sukniê z ciemnofioletowej we³ny i roz³o¿y³a j¹ na ³ó¿ku.
27 Wyszczotkowa³a swe d³ugie w³osy przed wielkim lustrem w misternie rzebionej, poz³acanej ramie i spiê³a loki ametystowym grzebykiem. Wk³adaj¹c fioletow¹ sukniê pomyla³a cierpko, ¿e jej pokojówka ma gorset w lepszym gatunku ni¿ ona. Maj¹c nadziejê, ¿e prezentuje siê skromnie, ale nie nêdznie, omie- li³a siê wyjæ z pokoju. Nie mia³a pojêcia, jak zbli¿yæ siê do nowego w³aciciela Osterley Park w tej k³opotliwej sytuacji. Wiedzia³a, ¿e mo- g³a najwy¿ej liczyæ na kilkudniow¹ gocinê, póki nie znajdzie innego schronienia. Modli³a siê, by nowy w³aciciel okaza³ siê wielkoduszny i wywiadczy³ jej tê przys³ugê. Opuciwszy ¿ó³t¹ sypialniê, kierowa³a siê na dó³ do hallu, gdy do- tar³y do niej g³osy z s¹siedniego pokoju. Nie by³a ciekawa, o czym plot- kuje s³u¿ba, sz³a wiêc dalej korytarzem, ale zatrzyma³a siê, kiedy w roz- mowie pad³o jej imiê. Wielka mi dama! Brienne Morrow nie potrzebuje ju¿ tych wszyst- kich kiecek! Nie ma teraz dachu nad g³ow¹ i mówiê ci, ¿e skoñczy w do- mu wariatów w Bedlam! Przecie¿ nawet rodzony ojciec nie chcia³ mieæ z t¹ dziewuch¹ do czynienia! By³ to bez w¹tpienia g³os Annie rozma- wiaj¹cej z inn¹ pokojówk¹. Bedlam szepnê³a Brienne i przypomnia³y jej siê wszystkie opowieci o okropnociach tej instytucji: o brudzie, smrodzie i karach fizycznych, które musieli znosiæ pacjenci. Umiechê³a siê posêpnie. Oni naprawdê uwa¿aj¹ mnie za wariatkê! To czarcie nasienie! mówi³a dalej Annie, nie maj¹c pojêcia, ¿e Brienne j¹ s³yszy. Wystarczy spojrzeæ na jej kud³y albo te niesamowite lipia! Jak tylko wlezê temu nowemu do ³ó¿ka, ona d³ugo tu miejsca nie zagrzeje! Przekonasz siê. Znieæ tej dziewuchy nie mogê, odk¹d siê przy- wlek³a do Osterley! Potrafi toto omotaæ ka¿dego ch³opa! Co ty gadasz! Nikt nie wa¿y³by siê tkn¹æ lady Brienne. Masz do niej z³oæ ca³kiem po pró¿nicy. I nie wmawiaj sobie byle czego, Annie! Nowy pan dopiero co przyjecha³, a ty ju¿ gadasz o w³a¿eniu mu do ³ó¿- ka. I chcesz mu dyktowaæ, co ma robiæ! odezwa³a siê druga pokojów- ka, której g³os Brienne tak¿e rozpozna³a. Powiadam ci, ¿e to czarownica! Nawet biedny stary Jack wiata za ni¹ nie widzi Wie, ¿e nie ma u tej wiedmy ¿adnych szans i truje siê tym, biedaczysko! Co ty, Annie? Nie ma ¿adnych czarownic! Mów co chcesz, ja wiem swoje! Mam racjê i nie ust¹piê! To wa- riatka: ³azi po deszczu i ciêgiem czyta po nocach. Ten nowy od razu mi uwierzy, nie bój siê!
28 Mo¿e, mo¿e Ale nim zostaniesz jego kochank¹, warto siê tro- chê ogarn¹æ. Czujê, ¿e jeszcze dzi wszystkich nas do siebie wezwie. No, chodmy! Pokojówka otworzy³a specjalne zamaskowane drzwi w tylnej cianie sypialni. Obie dziewczyny opuci³y pokój i zesz³y po schodach do pomieszczeñ dla s³u¿by. Pocz¹tkowo paplanina zarozumia³ej Annie bawi³a Brienne, teraz jednak by³a wstrz¹niêta. Jej sytuacja przedstawia³a siê fatalnie, a te ohydne wzmianki o Bedlam rozwcieczy³y j¹. Dobrze wiedzia³a, ¿e ko- bietom nie przystoi czytaæ ale nie dotyczy³o to dam z arystokracji! Przecie¿ jej humanistyczne zami³owania nie czyni¹ z niej wariatki! Czy- ta³a do póna w noc, gdy¿ by³a znudzona i osamotniona A jeli zda- niem s³u¿by to oznaka szaleñstwa, to niech sobie g³upcy myl¹, co chc¹! Czu³a jednak dziwne zniechêcenie, gdy ruszy³a znów korytarzem. Cie- kawe, komu nowy w³aciciel Osterley Park uwierzy jej czy Annie? Jasny b³êkit cian stanowi³ znakomite t³o dla centralnych schodów i uwydatnia³ walory malowid³a Rubensa na omiok¹tnym suficie. Brien- ne jak zawsze przystanê³a i podnios³a g³owê do góry, napawaj¹c siê piêk- nem Apoteozy herosa. W ca³ym Osterley Park lubi³a naprawdê tylko to malowid³o i gryfy na frontonie. Niekiedy przygl¹daj¹c siê im, by³a pra- wie szczêliwa. Odwróci³a siê i dostrzeg³a nagle niewysokiego cz³owieka, który sta³ u podnó¿a schodów i przygl¹da³ siê jej. By³ w rednim wieku i mia³ poczciwe, niebieskie jak barwinek oczy. Mia³ na sobie przepiêkn¹ ha- ftowan¹ kamizelkê. By³a jasno¿ó³ta i tak gêsto zahaftowana z³ot¹ nici¹, ¿e prawie nie widaæ by³o at³asu. A ty kim jeste, panienko? spyta³ starszy pan i sk³oni³ siê grzecz- nie. Ja? Ja jestem Brienne. Wpatrywa³a siê we wspania³¹ kamizel- kê i nagle przysz³o jej do g³owy, ¿e to zapewne nowy w³aciciel Osterley Park. No có¿, piêkna Brienne, jeste pewnie jedn¹ z pokojówek? Nie- znajomy wzi¹³ j¹ za rêkê i zaprowadzi³ na górny podest. By³ ni¹ wyra- nie oczarowany. Szukam córki hrabiego. Powiedziano mi, ¿e znajdê j¹ na piêtrze. Wiesz chyba, gdzie znajduje siê córka lorda Olivera, niepraw- da¿? Briennie pospiesznie skrzy¿owa³a ramiona tak, by nakryæ d³oñmi przetarte ³okcie. Zawstydzi³a siê swego wygl¹du. Jak ubogo musia³a wygladaæ, jeli nowy w³aciciel wzi¹³ j¹ za Annie!