mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 797
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 882

Moore John - Heroizm dla poczatkujacych

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :4.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moore John - Heroizm dla poczatkujacych.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 137 stron)

WYSTARCZY POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z INSTRUKCJĄ. Becky wzięła książkę do ręki. - Heroizm stosowany - praktyczny poradnik? - Sama zobacz. Tam jest wszystko. Jak się ubrać, co ze sobą zabrać, kiedy wyruszyć. Opisy zbroi, broni, plany ataku, techniki władania mieczem. Szczegółowe instrukcje przenikania do twierdz i uśmiercania Czarnych Arcylordów. Kupony zniżkowe na noclegi i do restauracji. - Kevin, to szaleństwo. - Nie, popatrz. - Kevin złapał książkę i zaczął ją kartkować, pokazując dziewczynie nagłówki rozdziałów. - No więc weźmy coś takiego. Czarny charakter stoi nad skrajem wodospadu, trzymając nóż przy gardle głównej bohaterki, a bohater nagle skacze z góry na lianie i wyrywa dziewczynę z rąk prześladowcy. Czy zastanawiałaś się kiedyś, skąd wzięła się ta liana? Tu jest to wszystko wyjaśnione. I jest też o tym, jak jednym ciosem w szczękę pozbawić strażnika przytomności. A patrz tutaj! Pokazują nawet, jak skoczyć przez szybę i nawet się przy tym nie zadrapać... HEROIZM DLA POCZĄTKUJĄCYCH

Przed podjęciem próby dostania się do Niezdobytej Twierdzy Czarnego Arcylorda praktykujący bohater powinien poważnie rozważyć opcję zachowania bezpiecznej odległości i zastrzelenia antagonisty za pomoce broni dalekiego zasięgu. HEROIZM STOSOWANY - PRAKTYCZNY PORADNIK ROBERT TAYLOR Ciemne ołowiane chmury przesłoniły księżyc. Gdy Łomot zaczynał akcję, niebo było jeszcze całkowicie zachmurzone, ale w końcu częściowo się przejaśniło. Jasna tarcza wynurzyła się spoza obłoków i oświetliła Twierdzę Zagłady, zdobiąc ją smugami czarnych i szarych cieni. Łomot, wsparty stopami na stromym spadzie krytego łupkiem dachu, stał nieruchomo, kryjąc się w cieniu komina. Z dołu, od strony silnie strzeżonej bramy, dobiegały głosy warty. Inni strażnicy, opan- cerzeni i uzbrojeni, przechodzili przez wrota, wychylali się z okien lub opierali o zwieńczenia murów. Łomot Barbarzyńca czekał. Wyjął z sakwy kauczukową piłeczkę i dla zabicia czasu zaczął wykonywać ćwiczenia wzmacniające chwyt. Napinając mięśnie przedramion, zastanawiał się, czy powinien już sobie zrobić kolejny tatuaż. Kiedy księżyc ponownie schował się za chmurami, Łomot pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek. Dla kogoś z jego umiejętnościami i doświadczeniem sforsowanie tej z pozoru niezdobytej fortecy to była kaszka z mleczkiem. Uliczki pobliskiej wioski patrolowali żołnierze, ale nie zwrócili na niego zbytniej uwagi. Nie było w tym nic dziwnego, może poza faktem, że wysoki, barczysty mężczyzna odziany z barbarzyńska w skóry i futra, niosący olbrzymi miecz grawerowany tajemniczymi runami, zwykle przyciąga spojrzenia. Oczywiście prowadzący do twierdzy trakt także był strzeżony, ale Łomot ominął go, wykorzystując swoją doskonałą umiejętność wspinaczki, i po prostu wdrapał się po urwisku. Nie był zaskoczony, że tej drogi nikt nie pilnował. Załoga warowni niewątpliwie doszła do wniosku, że skalne urwisko jest nie do pokonania. Faktycznie, przypominało gładką kamienną ścianę samej twierdzy, ale umiejętnie rzucona lina rozwiązała ten problem. Potem, na szczycie, wejście na dach ułatwiała dogodnie umieszczona solidna rynna. Łatwizna. Żadne wyzwanie dla kogoś takiego jak Łomot. Teraz usunął żelazną kratę, którą przykryty był wylot komina wentylacyjnego. Pokrywa nie była nawet umocowana, tylko wsunięta w rowki znajdujące się w obudowie szybu. Zdumiewające, jak często głupcy budujący zamki zapominali zabezpieczyć zewnętrzne elementy systemu wentylacyjnego. Mogłoby się wydawać, że do tej pory powinni się już tego nauczyć. Kiedy Łomot wszedł już do luku, umieścił kratownicę na swoim miejscu, przykucnął i przez chwilę nasłuchiwał. Na dachu panowała cisza. Uspokojony, ściągnął przesłonę ze swojej latarni. Kanał, na tyle szeroki, żeby pomieścił się w nim nawet potężnie zbudowany wojownik, prowadził w ciemność. Coś jednak przykuło wzrok barbarzyńcy. Opuścił latarnię niżej. Szyb wypełnił mdlący zapach palącej się lampy olejowej. W poprzek komina tkwiły cztery masywne stalowe pręty. Nie rozciągały się jednak przez całą szerokość otworu, a ich końce osadzone były w obrotowym cylindrze. Wyglądało to zupełnie jak kołowrót. Łomot pochylił się, aby przyjrzeć się dokładniej. To był kołowrót. Powyżej znajdowała się szczelina, nad którą starannie wymalowano napis „Wejście do szybu wentylacyjnego: 2 pensy". Skonfundowany Łomot sięgnął do sakwy i wydobył z niej dwupensówkę. Wrzucił monetę do szczeliny i dobył miecza. Ostrożnie dotknął ostrzem prętów. Cylinder zawirował. Belki obróciły się bez oporu. Łomot wzruszył ramionami, schował miecz do pochwy i wsunął się przez otwartą bramkę. Zostawił latarnię przy kołowrocie, wsparł się stopami o jedną, a plecami o przeciwległą ścianę

szybu i ostrożnie, starając się nie robić hałasu, zaczął posuwać się w dół. Koniec zawieszonego u pasa miecza kołysał się lekko. Schodzenie nie nastręczało trudności, barbarzyńca miał przecież olbrzymią praktykę w takich sprawach. Właściwie Łomot stracił już rachubę, do ilu niezdobytych twierdz dostawał się przewodem wentylacyjnym. Po prawdzie, Łomot przyznałby także bez oporów, że liczenie nie było jego mocną stroną, jednak tak czy inaczej, sforsował już wiele takich szybów. Otwór ponad jego głową stawał się coraz mniejszy, a światło latarni słabło, ale Łomot dostrzegał w dole przytłumioną poświatę. Opuścił się już niemal sześćdziesiąt stóp i teraz znajdował się głęboko wewnątrz zamku. Jeszcze chwila i dotarł do końca komina, który w tym miejscu rozchodził się prostopadle w cztery strony. Źródłem słabego światła był osadzony w ścianie kanału szklany prostokąt, za którym stała świeczka. Poniżej znajdowała się niewielka metalowa płytka. Łomot położył się na płask i niemal przycisnął do niej nos, z trudem odczytując wyryty tam rysunek. Zaznaczono na nim pionowy korytarz w dole rozgałęziający się na cztery poziome tunele. W punkcie przecięcia linii widniała mała kropka opatrzona strzałką z napisem: „Tu jesteś". Łomot odznaczał się olbrzymim męstwem i sporym wrodzonym sprytem, ale nie posiadał zbyt dużego poczucia humoru. Chrząknął, dobył miecza i wysunął go przed siebie. Teraz było jasne, że wpadł w pułapkę. Pułapkę zastawioną przez kogoś, kto miał poczucie humoru. Niezbyt błyskotliwe, oczywiście, ale jakiś mądrala się starał. Łomot rzucił okiem na wejścia do czterech tuneli, rozważając, które powinien wybrać. Podejrzewał, że w każdym wypadku wybór okaże się zły. Za- stanowił się, czy nie wspiąć się z powrotem i nie sforsować bramki obrotowej. Potem spojrzał na szybkę i stojącą za nią świecę. Ktoś musiał zapalać tę świecę. Ktoś musiał ją wymieniać, gdy się wypaliła. Z tyłu musiały znajdować się drzwiczki, które prowadziły do zamku. Zajrzał w okienko. Tak, za świecą widać było zarysy klapy. Barbarzyński rębajło nie zawahał się nawet przez moment. Obrócił miecz i uderzył głowicą w szybkę. Komin natychmiast zaczął wypełniać się gazem. Instynktowną reakcją Łomota było zaczerpnięcie powietrza i wstrzymanie oddechu, ale było już za późno, by uniknąć wciągnięcia gazu do płuc. Jego nozdrza wypełnił słaby zapach, jakby opium, a uszy zarejestrowały syk uwalniającej się substancji lotnej. Zanim stracił świadomość, usłyszał coś jeszcze. Dźwięk dochodził z daleka i był bardzo słaby, niemal całkowicie stłumiony głośnym sykiem. Ale Łomot miał pewność, że usłyszał echo diabolicznego śmiechu. Było sobie dwadzieścia baśniowych królestw leżących na krańcach starożytnej i dziewiczej krainy; krainy magii i tajemnic, gdzie z ośnieżonych szczytów spływały kryształowe wodospady, a w niedostępnych wąwozach czaiły się dzikie bestie; gdzie miast strzegły warowne zamki, a po wsiach rozsiane były studnie życzeń. Królestwa te zamieszkiwali panowie i damy, rycerze i uczeni, czarodzieje i czarownice, bandyci oraz dzielni wędrowcy, którym powtarzano, że owszem, picie wody w każdym z Dwudziestu Królestw jest bezpieczne, ale na wszelki wypadek lepiej ją przedtem przegotować albo po prostu trzymać się piwa i wina. Nie wszystkimi z dwudziestu państw rządzili królowie - w niektórych panowały królowe, a w kilku mniej lub bardziej konstytucyjne monarchie - ale wszystkie zdecydowanie były baśniowymi królestwami. Obecnie baśń to raczej pojemne określenie. W tym przypadku termin nie odnosi się do bajeczek dla dzieci, w których roi się od słodziutkich gadających zwierzątek o nieokreślonej płci. W Dwudziestu Królestwachkartografowie wypełniali białe plamy na mapach ostrzeżeniami „Hic sunt dracones"[1]. Kartografowie nie żartowali. Smoki także. [1] łac. „Tu żyją smoki"[przyp. tłum.]

Jednak nie były to także krainy z makabrycznych, ponurych historii opisujących miejsca, gdzie złe macochy nie tylko zabijały swoje dzieci, ale na dodatek gotowały je w zupie, którą serwowały potem na królewskich bankietach. Och, oczywiście ziemie te nie były wolne od różnych szwarccharakterów i okropnych kryminalistów, ale nie występowali oni nagminnie. Tu określenie „baśniowy" jest raczej odwołaniem do romantycznych legend, ponieważ Dwadzieścia Królestw było krainą szlachetnych rycerzy i pięknych dam. Krainą, gdzie uprzejme konwersacje i dworskie maniery przeplatały się z krewkimi wypowiedziami oraz pojedynkami na śmierć i życie. Krainą dramatycznych gestów i sentymentalnych romansów. Otóż to, prawdziwych romansów. Głębokiej miłości. Tkliwych uczuć. Rycerskiej admiracji. Troskliwości. Czułości. Nie tych gorących, rozerotyzowanych, pełnych porwań - także szat - gotyckich romansów, tak powszechnych w bardziej dekadenckich królestwach. Nic z tych rzeczy. Absolutnie. No dobrze, porwania - także szat - czasami się zdarzały. Ale naprawdę w większości przypadków za zgodą obu stron. Lata temu w jednym z tych baśniowych królestw na tron Rassendasu wstąpił Eryk Timberline. Był on władcą mądrym i sprawiedliwym. Utrzymywał potężną armię, ale dzięki zręcznej dyplomacji i rozumnym sojuszom zdołał uniknąć wojen. Utrzymywał w dobrym stanie drogi. Unowocześniał szkoły. Jednakowo traktował wszystkie grupy etniczne. Eryk był dobrym królem, ale nie nazywano go królem Erykiem Dobrym. Był już jeden Eryk Dobry, król Calvadosu, więc Eryk król Rassendasu stał się znany jako Nie Eryk Dobry Tylko Ten Inny. Nie trzeba dodawać, że zasadniczo nie dbał o to, jak brzmi jego przydomek, ale ten wydawał się sugerować, że skoro Eryk z Rassendasu nie jest Erykiem Dobrym, to jest Erykiem Złym. Król wiedział, co to oznacza. Wystarczyłby jeden leniwy historyk, a na zawsze pozostałby zapisany w księgach pod niepożądanym imieniem. Postanowił więc temu zaradzić. Przez jakiś czas angażował się w prace nad systemem prawnym Rassendasu, mając nadzieję, że zasłuży sobie na miano Eryka Sprawiedliwego. Jednak nie miał na tyle pokrętnego umysłu, by odnieść sukces w dziedzinie prawa. Osoby z kręgów duchowieństwa dawały mu do zrozumienia, że za odpowiednio dużą ofiarę mogłyby postarać się dla niego o przydomek Eryk Pobożny. To jednak wydawało mu się niegodnym postępkiem. Najgorszym jego pomysłem był zamiar uwiedzenia olbrzymiej liczby kobiet. Liczył na to, że zasłuży sobie na miano Eryka Seksownego. Doradcy ostrzegali go, że ten plan ma wielkie szanse przynieść odwrotny skutek. Eryk nie posłuchał ich, ale zakochał się w pierwszej kobiecie, która wskoczyła z nim do łóżka, poślubił ją i zapomniał o intrydze z uwodze- niem. Nie chciał mieć reputacji Eryka Babiarza. Jego problem rozwiązał się dzięki zwykłemu przypadkowi. Pewnego słonecznego dnia podczas konnej przejażdżki przez miasto zerknął na wystawę sklepową i ujrzał okulary z przyciemnionymi szkłami. Król Eryk zsiadł z konia i oddał wodze giermkowi. Wszedł do sklepu. Poinformowano go, że okulary zostały zaprojektowane dla podróżników, którzy musieli wędrować przez nasłonecznione pustynie lub pola lodowe. Król Eryk zakupił parę okularów. Założył je na nos i stwierdził, że świetnie w nich wygląda. Spodobały mu się tak bardzo, że nosił je przez cały czas, nawet w nocy. Kilka miesięcy później odkrył ku swej radości, że zaczęto nazywać go Erykiem Totalnie Odlotowym. Kevin, książę Rassendasu, aktualnie znajdował się z dala od domu i rozmyślał nad własnym wizerunkiem. A ten staje się szczególnie istotny, gdy przebywa się daleko od domu, wśród obcych ludzi, którzy niewiele wiedzą o twoich wcześniejszych dokonaniach. Czy to, że jego ojca zwano Erykiem Odlotowym, a jego po prostu księciem Kevinem, znaczyło, że on nie był odlotowy? Myśl, że własny ojciec jest od niego bardziej odlotowy, u każdego młodego człowieka wywołałaby zaże- nowanie. W końcu ojciec nie powinien być bardziej odlotowy od własnych dzieci.

- Kevin Dobry - wymruczał książę do siebie. - Niedobrze. Kevin Zły. To jest niezłe. Najgorszy byłby Kevin Miły. - Mówiłeś coś, panie? - odezwał się jego lokaj. - Fajne laski nie lecą na miłych facetów - wyjaśnił Kevin. - Uważają, że są nudni. Dziewczyny lubią niegrzecznych chłopców. Pociągają je źli goście. - Tak, panie. Książę Kevin obciągnął starannie mankiety i strzepnął z koronek niewidzialny pyłek. Kiedy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, zrobił odrobinę chełpliwą minę. Jego jasnobrazowe włosy spływały na wykrochmalone fałdy kryzy i opadały na ramiona. Silne dłonie wygładzały na płaskim, twardym brzuchu satynową kamizelkę. Ciemny materiał spodni układał się miękko na długich, prostych nogach, kończąc się tuż nad srebrnymi, ozdobnymi klamrami wypolerowanych na wysoki połysk butów z czarnej cielęcej skórki. Książę Kevin miał świetną prezencję i był tego świadom. Z wielką precyzją skręcił na palcu pasmo włosów i pozwolił loczkowi opaść na czoło. Poprawiając fryzurę, dostrzegł w lustrze sługę niosącego kawałek jedwabnej materii. - Czy wasza wysokość życzy sobie założyć oficjalną szarfę? Kevin przez moment rozważał tę możliwość. - Myślę, że nie, Winslow. Wyglądałoby to ostentacyjnie i nadało całej sprawie nieco zbyt merkantylny wymiar, nie uważasz? - To małżeństwo z rozsądku, panie. - Tak, ale nie ma sensu wykłuwać tym oczu dziewczynie. Równie dobrze można stworzyć pozory romansowe, choćby nikłe. - Zauważył, że przez oblicze służącego przemknął cień, i odwrócił się od zwierciadła. - Nie zgadzasz się? Winslow starał się mówić obojętnym tonem, ale na jego twarzy malowała się wyraźnie widoczna ojcowska troska. Zawahał się przed odpowiedzią i zmarszczył siwe brwi. - Zdaję sobie sprawę, panie, że twemu ojcu bardzo zależy na tym mariażu. Moja głęboka troska wynika raczej z mojej długoletniej... eee... służby. - Przyjaźni, chciałeś powiedzieć - sprostował książę. Winslow pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Tak, panie. Właśnie dlatego nie pałam szczerym entuzjazmem na myśl o pańskich zaślubinach z księżniczką Rebeką. Mówią, że to kobieta słabego temperamentu. - Zimnokrwista suka to odpowiedniejsze określenie. - Um... Tak, panie. Nawet jej poddani nazywają ją Lodową Księżniczką. - Cóż, może się przy mnie rozpali. - Kevin odwrócił się z powrotem do lustra i po raz ostatni poprawił mankiety. - Chodź, Winslow. Nie możemy kazać dworowi czekać. - Oczywiście, panie. - Winslow odłożył na bok szkarłatną wstęgę. - Czy przypaszesz na wieczór swą paradną szablę, panie? Książę zastanowił się przez chwilę. - Logan jest bohaterem wojennym, czyż nie, Winslow? - Tak panie. Przypuszczam, że będzie ubrany w mundur galowy ze wszystkimi miniaturami odznaczeń. -1 oczywiście będzie miał miecz. Nie, żadnego ostrza. Nie ma sensu dublować jego trików. Nic, co pachnie militariami. Tylko laska.

Winslow przyniósł więc hebanową laskę ze złotą gałką, a potem pomógł księciu udrapować na ramionach i zawiązać pelerynę. Sam lokaj odziany był w standardową dworską liberię - proste, ciemnoniebieskie spodnie i kabat z godłem Rassendasu na kieszeni. Mężczyźni ruszyli długim korytarzem zamku Deserae. Gościli tu od kilku tygodni i zaczynali się już orientować w rozkładzie dziesiątków pokoi i mnóstwa klatek schodowych. To miał być ważny wieczór, więc szerokie hole roiły się od gości oraz służby. Książę witał się bezpośrednio z tyloma osobami, ilu imiona pamiętał, włączając w to służących. Resztę pozdrawiał swobodnymi uśmiechami. Z zadowoleniem zauważył, że czeladź zamkowa traktuje Winslowa z szacunkiem. - To chyba dobry znak - zwrócił się do lokaja po cichu. - Służba zawsze wie, co się święci, wcześniej niż arystokracja, nieprawdaż? Starszy mężczyzna przytaknął. - Święta prawda, panie. Fakt, że inni lokaje okazują mi uszanowanie, oznacza, że z pewnością mamy duże szanse. - Ilu ich jest? - Przybyło czterech potencjalnych zalotników, wasza wysokość, wliczając lorda Logana. - Hayward się nie pojawił? - Jego lordowską mość zmogła choroba, panie. - Niezbyt poważna, mam nadzieję. Wyślę mu jutro życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. A co z Montym? - Chodzą plotki, że książę Montcrief na dniach ogłosi swoje zaręczyny. - Z lady Allyson? - Tak mówią. - Świetnie. Najwyższy czas. Tych dwoje już od pół roku robi do siebie słodkie oczy. No dobrze, więc zostaję ja, Logan, Raymond, Harkness i Bigelow. - Tak, panie. Ale od schodów kuchennych słyszałem, że ty, panie, i Logan jesteście jedynymi poważnymi pretendentami. Szlachta Deserae nadal faworyzuje lorda Logana, ale głos ludu zdaje się skłaniać ku tobie, panie. - Te stare pryki zawsze popierają wojskowych. Cóż, miej oczy i uszy otwarte, Winslow. - Pokonali kolejne szerokie schody i przystanęli, ustępując przejścia dwóm kobietom w szerokich sukniach. Kevin podjął przerwany wątek. - Tak naprawdę, Winslow, nie chodzi tylko o politykę. Osobiście też chciałbym tego małżeństwa z księżniczką. - Dlaczego, panie? - Cóż, choćby dlatego, że jest naprawdę przepiękna. - Każda księżniczka w Dwudziestu Królestwach jest piękna, wasza wysokość. To jedna z niewyjaśnionych tajemnic naszej krainy. Nigdy nie widziałem nieładnej księżniczki. - Tak, ale ta jest również w moim wieku. To znaczy, wiesz... popatrz, co się stało z księciem Frederickiem. Rodzina zabroniła mu się żenić, zanim nie skończy trzydziestu lat, a potem został wyswatany sześciolatce. - To było dziesięć lat temu, panie. Teraz jest wzbudzającym największą zazdrość czterdziestolatkiem w swoim królestwie. Mężczyźni skręcili w szerszy i jeszcze bardziej tłumny korytarz. Podążyli za strumieniem ludzi, ale zatrzymali się przed wejściem do wielkiej sali balowej.

Dwudziestoosobowa orkiestra grała z pełną mocą, ale gwar głosów nadal wybijał się ponad muzykę. Tysiące świec, których płomienie odbijały się w setkach kryształków zdobiących kandelabry, wypełniało salę rzęsistym złotym światłem. Tłum skrzył się oślepiającym blaskiem drogocennych kamieni z biżuterii dam. Z ramion mężczyzn spływały fałdy jedwabnych, aksa- mitnych i futrzanych peleryn. Wielka fala deseraedzkiej szlachty i śmietanki kupieckiej finansjery krążyła wolno po sali, wymieniając uściski dłoni, gawędząc, dokonując prezentacji, skupiając się przelotnie w małe grupki, kliki i grona, by po chwili rozpaść się i wmieszać ponownie w ten cyrkulacyjny krąg ludzkiego oceanu. Kelnerzy z wielkimi srebrnymi tacami pełnymi kanapek i kie- liszków wina gładko włączali się w główny nurt, a inni, niosąc puste już tace, równie gładko się z niego wynurzali. Centrum tego wiru stanowiła grupka czterech mężczyzn, którzy przybyli ze swych krajów, by konkurować o rękę księżniczki Rebeki. - Bigelow, Raymond, Harkness i oczywiście Logan -powiedział Kevin, spoglądając ponad tłumem. - Stoi z lordem Hepplewhitem i baronem Ashburym. Widzę, że przyprowadził kilku swoich czarnogwardzistów. Za to Bigelow jest bez świty. Czy nasi dyplomaci odpowiedzieli na moją notę, Winslow? - Tak, panie. Rankiem nadeszły wiadomości od ich ekscelencji Berryego i Wainrighta. - Co napisali? - Że dumą Deserae są jej sady, lecz produkuje się tu niewiele wina. - Dobrze. Co jeszcze? - Większość poddanych zatrudniona jest w sektorze hodowli owiec i drzewno-leśnym. Nic dziwnego, ich produkcja to głównie wełniane ubrania oraz drewniane przedmioty i dekoracje. Wytwarzają także płótno lniane. Mają też kilka kopalni cyny. - Owce - powiedział Kevin z namysłem. - Hmmm... No dobrze, mogę cię potrzebować. Poczekaj tu na mnie. Podał zaproszenie odźwiernemu, który zaanonsował jego przybycie - nie żeby ktokolwiek słuchał albo w ogóle był w stanie cokolwiek usłyszeć w tym hałasie. Niemal godzinę zajęło Kevinowi dotarcie do środka sali. Każdy krok oznaczał kolejną porcję pozdrowień, ukłonów, uścisków dłoni i wymiany grzeczności. Książę nie zbaczał jednak z wyznaczonego kursu, choć innym gościom mogło się wydawać, że nie zmierza do żadnego konkretnego celu, a jedynie fala ludzi unosi go przypadkiem do wewnętrznego królewskiego kręgu. Faktycznie, sprawiał wrażenie niemal zaskoczonego, gdy obrócił się w pewnej chwili i stanął twarzą w twarz z księciem Bi- gelowem. - Samuelu - zaczął z lekkim ukłonem. - Miło cię znowu widzieć. Dobrze wyglądasz. - Ty także, Kevinie. - Bigelow nie skłonił się ani nie uśmiechnął. Sam był młodzieńcem o świetnej prezencji, nieco przysadzistym, lecz krzepkim, zwykle bardzo przyjaznym i ujmującym. Trzy tygodnie temu postrzegano go jako osobę mającą duże szanse. Teraz był zmęczony całą tą grą i bliski powrotu do domu. Lordowie Deserae zawęzili pole wyboru do dwóch kandydatów. Bigelow był wystarczające dobrze poinformowany, aby wiedzieć, że odpadł z rozgrywki. - Raymond, Harkness. - Kevin kolejno uścisnął im dłonie. Raymond, chudy, rachityczny mężczyzna o skąpej bródce, sprawiał wrażenie, jakby wiecznie śnił na jawie. Jego kandydatura nigdy nie była poważnie brana pod uwagę i prawdopodobnie przybył tu tylko z powodów dyplomatycznych. W każdej ręce trzymał kieliszek z winem, a w jego ustach tkwiła fajka. Książę Harkness miał wielkie niebieskie oczy, długie złociste włosy i każda małoletnia dziewczyna w królestwie uważała, że jest absolutnie uroczy. Ale był także trzy lata młodszy od Kevina, a dwa od księżniczki. Kevin wiedział, że księżniczka sprzeciwiła się poślubieniu młodszego od siebie mężczyzny. W efekcie zostawał tylko Logan z Angostury, syn Wielkiego Lorda Kanclerza i jednocześnie

generał an-gosturskiej armii. Był to mężczyzna wysoki, wyższy nawet niż Kevin, który w żadnym razie nie był niski. Miał kwadratową szczękę i szerokie ramiona, które wydawały się jeszcze szersze dzięki epoletom przy mundurze. Zwykle podróżował w towarzystwie świetnie wy- szkolonych komandosów, zwanych Czarną Gwardią. Jego ludzie nazywali go Czarnym Jackiem Loganem. Nietrudno było się domyślić dlaczego. Miał czarne oczy, smoliste włosy, przycięte krótko, żeby łatwiej ujarzmić loki, oraz gęstą, starannie utrzymaną, kruczą brodę. Generał Logan ubrany był w koszulę bez kołnierzyka, na szyi miał zawiązany po wojskowemu czarny jedwabny fular, a pas obciążał mu miecz bitewny. Na jego czarnym wełnianym mundurze absolutnie przepi- sowo błyszczały złote galony, a lewą pierś ozdabiał podwójny rząd medali. Z Kevinem przywitał się chłodno, z malującą się na twarzy wyraźną niechęcią. Logan już na samym początku dał jasno do zrozumienia, że zależy mu na tym małżeństwie, i każdego kontrkandydata traktował tak, jak żołnierz traktuje wroga - jako przeszkodę, którą należy zniszczyć lub obejść podstępem, stosując przy tym wszelkie możliwe środki. Książę Kevin ze swojej strony niczym nie zdradził, że uczestni- czy w tej konkurencji. Obdarzył żołnierza promiennym uśmiechem i pełnym szacunku ukłonem. - Jak mówiłem, odpowiednie rozmieszczenie oddziałów wzdłuż granic ma fundamentalne znaczenie dla obronności takiego kraju jak Deserae. - Logan najwyraźniej omawiał kwestie taktyk bojowych. Po chwili podjął wątek ponownie. - Nie wolno dopuszczać, żeby wszystkie wojska stacjonowały na posterunkach granicznych. Szczególnie w kraju tak górzystym jak ten. Wasza strategia polega na rozstawieniu oddziałów tak, żeby w razie czego można je było szybko przerzucać w miejsca dogodne do obrony przełęczy. Ale jeśli zablokujecie przejścia, przeciwnicy cofną się tylko, a potem spróbują ponownie. Żeby pokonać armię wroga, trzeba wywabić ją na otwartą przestrzeń, gdzie będzie można wykonywać swobodne manewry. Bigelow sprawiał wrażenie znudzonego. Harkness gapił się na dziewczynę w głęboko wydekoltowanej sukni. Ale dwaj członkowie deseraedzkiej rady królewskiej słuchali Logana uważnie. Baron Ashbury był mężczyzną starszym, siwym i korpulentnym, zaś lord Hep-plewhit starszym, siwym i chudym. - Lord Logan opowiadał nam właśnie o swoich zwycięstwach - wyjaśnił Kevinowi Ashbury. - Których miał przecież tak wiele - powiedział Kevin. - Twoja reputacja dotarła nawet do mojego królestwa, lordzie Loganie. Logan nie zwrócił uwagi na jego słowa. - Właśnie takiego przywódcy potrzebuje Deserae -zwrócił się Hepplewhit do Kevina - biorąc pod uwagę lokalizację naszego kraju. Granicząc z dziczą, jesteśmy narażeni na ataki zza gór. Nasze położenie sprawia również, że stanowimy pokusę dla państw o ambicjach eks-pansywno- terytorialnych. To była prawda. Deserae leżała strategicznie pomiędzy dwiema głównymi rzekami, a u jej granic kończył się najłatwiejszy szlak, pozwalający na przejście przez góry. - W Rassendasie mamy wielu doświadczonych generałów. A mój ojciec oczywiście gorąco pragnie zawrzeć z Deserae sojusz obronny. Na odpowiednich warunkach. - Kevin dodał ostatnie zdanie jakby mimochodem, nie wspominając, o jakie warunki chodzi. Tak czy inaczej, Logan rzucił mu gniewne spojrzenie. - Wino, o tak, dziękuję - odezwał się Bigelow do kelnera w białej liberii, który właśnie podsunął mu tacę. Książę zakręcił kieliszkiem wypełnionym płynem koloru głębokiej czerwieni i skosztował. - Świetne to wino. - Importowane z Rassendasu - powiedział Hep-plewhit, kiedy inni sięgali po kieliszki. - Co pan o nim sądzi, lordzie Loganie? - Może jest dobre do gotowania. - Logan odstawił kieliszek, ledwo umoczywszy usta. - Obawiam się, że wina Rassendasu nie mogą równać się z mocnymi winami z Angostury. Jak wiele produktów

z Rassendasu, są słabe i niedojrzałe. Stwierdzenie to było oczywistą obelgą. W kręgu wszyscy umilkli, stając się małą wysepką ciszy w morzu zgiełku. Czekali na odpowiedź Kevina. Bigelow zerknął na pas Kevina i nie zauważywszy tam miecza, badawczym wzrokiem obrzucił masywną gałkę jego laski. Czarnogwardziści Logana przysunęli się bliżej, ale Kevin odpowiedział lekkim tonem. - Nie będę się sprzeczał w tej kwestii. Nie wiem wiele o winie, nie przepadam za nim. - Wolisz piwo? - spytał Bigelow. - Piwo jest niezłe, Sam, ale najbardziej cenię sobie cydr. - Cydr? Naprawdę? - wtrącił się Ashbury. - Książę Kevinie, musi pan spróbować naszego cydru. - Chwycił Kevina pod ramię i zaczął prowadzić go przez salę. - Jesteś koneserem cydru, tak? Sam posiadam sady w swoich włościach. Zatrudniam wielu deseraedzkich cydrowników. Przy całej skromności muszę się pochwalić, że moje cydry są... Cóż, najlepiej jak sam oce-nisz, książę. - Ma pan sady, baronie? Naprawdę? - Część tłumu, widząc, że książę wychodzi, podążyła za nim. - O, tak. Jabłonie, wiśnie, śliwy, grusze... Teraz tędy, książę. - Ashbury przepuścił go w drzwiach do bocznego pomieszczenia, w którym składowano beczki. Kelnerzy napełniali kieliszki i ustawiali je na tacach. Baron przesunął wolną ręką po beczkach. - Ach, to tu. To jedna z moich. Najlepsze trzymamy dla siebie, resztę eksportujemy. I dla króla oczywiście. Najlepsze wysyłamy do piwnic królewskich, resztę sprzedajemy. Zaraz książę sam spróbuje. Kelner! Proszę o czysty kieliszek dla księcia. - Och, tylko nie kieliszek - zaprotestował Kevin. -Zawsze uważałem, że cydr smakuje najlepiej z porządnego drewnianego kubka. Wśród zgromadzonych mężczyzn rozległ się szmer uznania. - Całkowita racja - powiedział wysoki mężczyzna, wyłaniając się zza gromady zebranych. Miał krótkie szpakowate włosy i wymachiwał nad głową drewnianym kuflem. - Lordzie Tripple. - Kevin skinął mu głową. - Kufelek cydru, oto czego księciu potrzeba. Grind-sey, gdzie ten kubek, który przyniosłem? Ach, tu jest. Proszę, Timberline. Przyłóż usta do tego. Wepchnął Kevinowi do rąk przedmiot zapakowany w kawałek materii. Kevin odwinął tkaninę i przyjrzał mu się uważnie. Był to kufel wydrążony w dębinie, inkrustowany wiśnią, orzechem, palisandrem i klonem cukrowym. Ornament przedstawiał szczegółową scenę polowania i był wykonany tak mistrzowsko, że dawało się rozróżnić rysy twarzy każdej z przynajmniej dwóch tuzinów widniejących na niej postaci. - Jest piękny. To prawdziwe dzieło sztuki. - Ech... - Tripple machnął lekceważąco ręką. - Nic nadzwyczajnego, zapewniam. Ledwie skromny upominek. Zawsze miło spotkać osobę, która potrafi docenić walory drewna. Nie znoszę metalowych kufli, kłują mnie w zęby. Zrobili go moi rzeźbiarze z tutejszych gatunków drewna, podobnie jak drzwi naszej kaplicy. Koniecznie musisz, książę, spojrzeć na nie przy okazji. Na terenach mojej posiadłości rośnie mnóstwo różnych twardych gatunków drzew. Wytnij jedno, posadź dwa -oto klucz do racjonalnej gospodarki leśnej. - Pozwól, że naleję ci do niego cydru, książę - powiedział baron, podając kufel kelnerowi. - Wybaczcie, jaśnie panowie - odezwał się lokaj. Wszyscy zwrócili na niego oczy. - Wybaczcie, że przeszkadzam, ale jego wysokość król nalegał na obecność naszych gości w sali.

- Oczywiście. - Lord Tripple gestem wskazał Ke-vinowi, aby poszedł za lokajem, i ruszył krok za nim. Baron Ashbury zaczekał, aż kufel Kevina będzie pełen, po czym dogonił lorda Tripplea. Na sali balowej Kevin dostrzegł Raymonda, czekającego przed dużymi oszklonymi drzwiami prowadzącymi na niewielki balkon. Bigelow wyłonił się z tłumu, ciągnąc za sobą opierającego się Harknessa, za którym ciągnął się sznurek młodych kobiet niczym orszak. Trzej mężczyźni wyjrzeli na zewnątrz z minami, które sugerowały, że robią to jedynie z poczucia obowiązku. Kevin podszedł do lorda Hepplewhita, rzucając mu pytające spojrzenie. Hepplewhit odsunął się, umożliwiając Ke- vinowi zobaczenie widoku za szybą. Kilka metrów poniżej tarasiku znajdowały się ogrody zamkowe. Zebrał się w nich spory tłum. Kevin ocenił, że musiało tam być ponad tysiąc osób. - Gmin z miasta - wyjaśnił Hepplewhit. - I okolicznych wiosek. Chcą zobaczyć pretendentów do ręki Lod... - Odchrząknął. - Tak, naszej umiłowanej księżniczki. Od kilku tygodni są bardzo podekscytowani. Przyjechało tyle ważnych osobistości i zbliża się ślub. Miasto huczy od plotek. Jego królewska mość zdecydował dzisiejszego wieczoru otworzyć ogrody. Może każdy z was mógłby pokazać się im i rzec kilka słów? Lord Logan był już na zewnątrz. - Będę zaszczycony - powiedział Kevin. - Jestem pewien, że wiesz, o co chodzi, książę. Chcą tylko zobaczyć przybyłych w konkury junaków. Żeby mieć o czym opowiadać przyjaciołom i dzieciom. Niektórzy z nich przebyli długą drogę. - Księżniczka cieszy się dużą popularnością wśród swego ludu? - O, tak. Cóż, nie nazwałbym tego popularnością. Ale podziwiają ją na swój sposób. Oczywiście jego wysokość król darzony jest olbrzymim szacunkiem. I odwzajemnia się tym samym. Bigelow przyjrzał się kuflowi Kevina. - Wspaniale, że przywlokłeś to ze sobą, Kevinie. - A to dlaczego, Sam? - Cóż, żadna księżniczka nie zechce wyjść za mężczyznę z paskudnym kubkiem. - Pewnie masz rację. Logan skończył przemawiać. Kevin nie słyszał poszczególnych słów, ale z tonu jego wypowiedzi wywnioskował, że była agresywna i militarystyczna. Tłum nagrodził go oklaskami. Jego miejsce na balkonie zajął Bigelow. Logan wszedł do środka. - Natrętny motłoch - podsumował. - Całkowicie się zgadzam - przytaknął Harkness. -To nieco poniżające, że jesteśmy zmuszeni przypochle-biać się brudnej hołocie. - Cóż, szlachectwo zobowiązuje - odparł Raymond. - Każdy ma swoją rolę do spełnienia. Obserwowali przemawiającego Bigelowa, który wywoływał śmiech wśród stojących w ogrodzie ludzi. - Aczkolwiek jest tam kilka niezłych lasek - zauważył Harkness, odrzucając włosy do tyłu. - Powinni się zajmować jakąś robotą, zamiast wsadzać nos w nasze romanse - prychnął Logan i potoczył wkoło rozdrażnionym wzrokiem. - Gdzie, do diabła, polazł ten Timberline? Bigelow zszedł właśnie z tarasu. Machnął ręką w stronę ogrodu. - Jest tam, na dole. - Co?! - krzyknął Logan. Nastąpiła chwila grzecznego przepychania się i przemieszczania, gdy wszyscy zalotnicy z wyjątkiem Bigelowa usiłowali jednocześnie wyjść na mały balkonik. Tripple,

Ashbury i Hepplewhit wcisnęli się za nimi. Logan pierwszy dopadł do balustrady i spojrzał w dół. - A cóż on wyprawia? Pozostawiony w sali balowej Bigelow uśmiechnął się pod nosem. - Urabia tłum - wymamrotał. - Urabia tłum. Wiesz co? - zwrócił się do kelnera. - Chyba sam napiję się tego cydru. * * jf Winslow pospiesznie podążył za Kevinem do ogrodu. Księcia Rassendasu otoczył tłum, więc chlebodawca niemal zniknął mu z oczu w ciżbie ludzkiej. Winslow zauważył z uznaniem, że wszyscy umyli się i włożyli swoje najlepsze ubrania - najwyraźniej wejście do królewskich ogrodów uznawano za coś w rodzaju święta. Książę Kevin brnął przez tłum, poklepując mężczyzn po plecach, ściskając dłonie kobiet i gładząc główki dzieci. Na szczęście nikt nie podawał mu niemowląt do całowania, aczkolwiek Winslow był przekonany, że książę całowałby i te, gdyby musiał. To było coś, czego nauczył się od swojego ojca. Winslow był obecny przy jednej z ich rozmów. Odbywała się w pokoju garderobianym. - Żaden monarcha nie może rządzić skutecznie bez szacunku wśród mas - powiedział król synowi. - Także rządzić lordami. Nie można kierować nimi wbrew ich woli. Zdobądź poparcie plebsu, a lordowie pójdą za ludem. Kevin przytaknął. Król Eryk wrócił do przymierzania czarnego golfu. - Jak myślisz, pasuje do moich okularów? Niewątpliwie książę Kevin postępował teraz zgod- nie z radą ojca i zdobywał poparcie szerokich mas. I wyglądało na to, że odnosi sukces. Każdy, kogo książę dotknął, uśmiechał się radośnie. - Chyba dobry z niego człowiek - zwrócił się do Winslowa jakiś rumiany mężczyzna. - Myślę, że będzie dobrym mężem dla naszej księżniczki. - Tak, też tak myślę - odparł sługa. Przepychał się w stronę księcia, aż w końcu znalazł się tak blisko, że mógł usłyszeć, jak Kevin rozmawia z mężczyzną w płaszczu z grubej skóry. - Chodźże tu zobaczyć księcia - mówił mężczyzna. - Powiedziałem jej, żeby nie oczekiwała zbyt wiele, ale i tak chciała. Myśleliśmy, że będziesz na balkonie. Mówiłem jej, że tylko pomachamy ci z daleka. A teraz tu jesteś, a ona ani słowa. - Obejrzał się przez ramię. - Chodźże, Emmo, kochanie. Nie bądź niegrzeczna. Chodź i przywitaj się z jego wysokością. Za nogą mężczyzny kryła się mała dziewczynka. Na moment wychyliła się zza jego płaszcza, w nieśmiałym uśmiechu ukazując ząbki. Miała duże, ciemne oczy i włosy związane nowymi wstążkami. Potem szybko schowała się znowu za ojca. Książę przyklęknął tak, że jego twarz znajdowała się niemal na poziomie jej główki. - Czasem jest nieśmiała - powiedział mężczyzna, gładząc córeczkę po włosach. - Ale jak już kogoś pozna, to robi się z niej mała gaduła. - Delikatnie wypchnął dziewczynkę przed siebie. - Emmo, pokaż jego wysokości, co przyniosłaś. Dziewczynka opornie podeszła do przodu i Kevin zobaczył, że trzyma w drobnych dłoniach niewielki gliniany garnuszek. Przykryty był kawałkiem czystego płótna i obwiązany sznurkiem. Nagle wepchnęła księciu naczynie do rąk i gdy tylko je pochwycił, błyskawicznie odwróciła się i ukryła twarz w pole ojcowskiego płaszcza.

- To galaretka miętowa - wyjaśnił mężczyzna. -Sama ją zrobiła. Z niewielką pomocą mamy, prawda, Emmo? - Dziewczynka objęła jego nogę i nie odezwała się. - Myśleliśmy ci to zostawić. Nie sądziliśmy, że uda nam się z tobą porozmawiać. - Dziękuję, Emmo. Uwielbiam miętową galaretkę -powiedział książę i wstał. - Szczególnie jako dodatek do mojego ulubionego dania, pieczonej jagnięciny. - Lubisz jagnięcinę? Ja właśnie hoduję owce. - Naprawdę? Dopiero teraz Winslow dostrzegł, że płaszcz mężczyzny to baranica i że jest na niej oficjalny znaczek gildii. Takie rzeczy książę zauważał błyskawicznie. - Właściwie, wasza wysokość, to zbliża się coroczny piknik gildyjny. Jak lubisz pieczoną jagnięcinę... - mężczyzna urwał, nagle zakłopotany. - Oczywiście pewnie przyzwyczajony jesteś do wytwornego jedzenia, ale jakbyś chciał wstąpić i rzec parę słów... - Z przyjemnością. - Książę pociągnął Winslowa bliżej siebie. - Winslow, zanotuj: piknik cechu, w przyszły czwartek o drugiej. - Odwrócił się do hodowcy. -Zostaw szczegóły mojemu służącemu. Zobaczymy, czy uda mi się przyjść. Do widzenia, Emmo. Dziewczynka spojrzała w górę i pomachała mu nieśmiało. - Zabawa jest w przyszły czwartek o drugiej. - Mężczyzna namyślał się przez moment. Winslow zanotował w duchu, żeby postarać się dla księcia o wełniane ubranie i przećwiczyć z nim przemówienie. - Stowarzyszenie Hodowców Owiec, Promocja Prężnej Ekonomii. Kiedy Winslow dogonił Kevina, ten rozmawiał z prządką lnu. Jej mąż uprawiał len, córki go przędły, a wujowie zajmowali się tkaniem. Mieli w planach zjazd rodzinny. Książę obiecał na niego wpaść. Winslow zanotował w duchu, żeby postarać się dla księcia o lniane ubranie i przećwiczyć z nim przemówienie. - Gospodarstwo Uprawy Lnu, Promocja Prężnej Ekonomii. Kevin kontynuował urabianie tłumu, zbierając coraz więcej podarków: dżemów i innych przetwo- rów, ręcznie robionych szalików, swetrów, rękawiczek z jednym i pięcioma palcami, rzeźbionych drewnianych mis i kubków, a nawet jeden drewniany flet. Wszystko to podawał Winslowowi. Kiedy dotarli do końca ogrodów, sługa miał pełne ręce podarków, które przytrzymywał podbródkiem. Kevin zdecydował, że zrobili wystarczająco dużo. Inni zalotnicy kończyli przemawiać. Opuścili balkon, a tłum powoli się przerzedzał. Ludzie wracali do domów. Książę i lokaj przedarli się przez krzewy i wyszli na ścieżkę prowadzącą do zamku. Kevin przystanął, by wziąć część paczek od Winslowa. Kiedy się odwrócił, na środku dróżki stała stara kobieta. - Strzeż się, Timberline - powiedziała. - Strzeż się mężczyzny w czerni. Kevin westchnął. - No, świetnie, wieszczka. - Poprawił pakunki. -Tylko tego nam teraz trzeba. Niemal nie widzieli jej w ciemnościach. Chrypka nadawała starcze brzmienie głosowi wieszczki, który przypominał szurgot papieru ściernego na gładkim drewnie. Miała na sobie ciemny płaszcz z kapturem, jej twarz skrywała się w cieniu, ale kiedy uniosła koślawy palec, w blasku księżyca zajaśniała biel skóry. - Strzeż się, książę Kevinie z Rassendasu - powtórzyła. - Strzeż się... - Mężczyzny w czerni - wpadł jej w słowo książę. -Usłyszałem za pierwszym razem. Wybacz, ale wieszcze i wróżbici nigdy nie robili na mnie szczególnego wrażenia. Zachowaj swoje przepowiednie dla innego frajera. Nie wierzę, że ktokolwiek jest w stanie przewidzieć przyszłość. - Wiedziałam, że to powiesz. Strzeż się...

- Tak, tak. Zawsze dajecie te same niejasne, nieprzydatne przestrogi, które mogą oznaczać cokolwiek. „Biada wam, bo koniec jest bliski"; „Strzeż się Id Marcowych"; „Uważaj na faceta w czerni". I co komu z takich ostrzeżeń? Wszędzie jest pełno mężczyzn ubranych na czarno. Dlaczego wy, prorocy, nie jesteście bardziej precyzyjni? - Jakieś metr osiemdziesiąt dziewięć wzrostu, około dziewięćdziesięciu kilo wagi - rzuciła kobieta natychmiast. - Brązowe oczy, ciemne włosy z przedziałkiem po lewej, małe wąsiki, szpiczasta bródka. Lubi cytrynowe biszkopty do herbaty. Dwie kostki cukru, bez mleka. Kevin nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - To nadal może dotyczyć wielu osób. - Nadłamany lewy górny kieł. Na wierzchu prawej dłoni wytatuowany mały pająk. - Um, to nadal... - Będzie mu brakowało trzeciego guzika u kamizelki. - Dobrze, dobrze, rozumiem. - Kevin przysunął się do kobiety. Teraz wyraźnie widział, że jest skurczona i zgarbiona. - A kiedy dokładnie ma nastąpić to tajemnicze spotkanie? Pewnie nie możesz... - Za pięć dni - przerwała mu staruszka. - Kilka godzin po północy. Będzie chłodno. Włóż sweter. - Chłodno? Jest środek lata! A czego konkretnie mam się strzec? - Na Boga, aleś ty drobiazgowy! Co jest? Chcesz rymowanki? Proszę bardzo. Słuchaj uważnie. - Kobieta odchrząknęła, niesamowitym opatentowanym przez wróżbitów sposobem postawiła oczy w słup, tak że widać było tylko białka, i wychrypiała: Nie pokonasz człeka czarno odzianego Nie odzyskasz skarbu drzewiej skradzionego Załamią się szeregi ataku zbrojnego A tobie... ty... uhm... jakieś słowo z końcówką „ego"? - Gołego - podsunął Kevin. - Załamania nerwowego - podpowiedział Winslow. - Użyła już słowa „załamanie". - O, faktycznie. Przepraszam. Kobieta kartkowała kieszonkowy słownik rymów. - Nie mogę nic przeczytać w tych ciemnościach. Będę musiała wrócić do ciebie później. - Nie ma pośpiechu. Wiesz, jakbyś naprawdę umiała przewidzieć przyszłość, nie wieszczyłabyś po nocach w ogrodach królewskich. Zbijałabyś fortunę na inwestycjach krótkoterminowych. Staruszka wyprostowała się nagle. - Wielkie nieba! - wychrypiała. - Dobrze, że mi przypomniałeś. Muszę się zobaczyć z moim brokerem. Rynek jest taki niestabilny i te zmiany stóp procentowych... Odwróciła się, zeszła ze ścieżki i zniknęła w mroku. Jednak z ciemności dobiegł jeszcze jej głos. - Miej się na baczności, młody Timberline. Niedługo, kiedy słońce się schowa, spotkasz bruneta wieczorową porą. Będziesz chciał go zabić, ale nie zabijesz. Strzeż się człowieka z blizną, wysokiego, o hipnotycznym wzroku, wrednym uśmiechu i szaleńczo brzmiącym śmiechu.

- Czekaj! - krzyknął za nią Kevin. - Co z tymi zmianami stóp procentowych? - Zrobił kilka kroków w stronę, gdzie odeszła. Światło z okien zamku padało na opustoszały ogród. Stara kobieta zniknęła. Kevin wrócił na ścieżkę. Jego sługa obserwował wszystko sponad góry paczek. - Co o tym myślisz, Winslow? - Muszę powiedzieć, panie, że deseraedzcy wieszcze przywiązują wielką wagę do kwestii finansowych. - Tak. Zwykłe nonsensy. Zdążyłeś wszystko zapamiętać? - Obawiam się, że nic ponad „Strzeż się mężczyzny w czerni". \- Taaa... - Książę spochmurniał. - Mówiła, że ma brodę? To musi być Logan, prawda? Ten mężczyzna w czerni? - Niekoniecznie, panie. W blasku świec ciężko dokładnie rozpoznać kolor. Możliwe, że jego lordowska mość ma na sobie ciemnogranatowy mundur. - Wydaje mi się, że czarny. Oczywiście, przecież całe miasto wie, że konkuruję z Loganem, więc to żadna przepowiednia. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to zwykły stek kłamstw. - Zgadzam się, panie. A jednak szkoda, że... - Winslow zawahał się i urwał. - Że nie powiedziała więcej o swoich inwestycjach? - Tak, wasza wysokość. - Zapomnij o tym, Winslow. Chodźmy coś zjeść. * * * Wrócili do zamku. W środku szybko znaleźli służących, którzy zaopiekowali się prezentami. Kiedy dotarli do sali balowej, okazało się, że ta już niemal opustoszała, przeszli więc do sali bankietowej, gdzie przeniosła się większość gości. W pomieszczeniu znajdowały się długie stoły i wyściełane aksamitem krzesła. Nikt jednak jeszcze nie siedział. Wszyscy stali przy swoich krzesłach, czekając na przybycie księżniczki Rebeki. Pomiędzy gośćmi kręcili się kelnerzy, którzy napełniali kieliszki, rozstawiali koszyki z pieczywem i zapalali po-gasłe świece. Pomarańczowe płomyki odbijały się w wypolerowanych na wysoki połysk srebrnych sztućcach. Ściany przyozdobione były nowymi szkarłatno-złotymi draperiami. W tle rozbrzmiewały dźwięki muzyki kameralnej granej przez kwartet smyczkowy. Kevin odesłał Winslowa do izb służebnych, a sam ruszył na podium, gdzie umieszczono stół dla gości honorowych. Gdy zatrzymał się przy swoim krześle, Bigelow skinął mu lekko głową, a potem przechylił się w jego stronę. - A więc nareszcie spotkamy Lodową Księżniczkę. Przynajmniej ją sobie obejrzę, zanim wyjadę z miasta -wyszeptał. - Nigdy jej nie widziałeś? - Gdyby to zależało od mojego staruszka, narzeczeni nie mogliby się widzieć aż do dnia ślubu. Uważa, że kontakty przedmałżeńskie są niedopuszczalne. Jest trochę staroświecki. Rozumiem, że tyją widziałeś? - Byłem tu w zeszłym roku z misją dyplomatyczną. Bigelow był na tyle bystry, by zauważyć, że Kevin nie odpowiedział na jego pytanie. Nieszczególnie się tym przejął.

Zalotnicy zebrali się na podwyższeniu, wszyscy po jednej stronie stołu. Po drugiej mieli siedzieć arystokraci deseraedzcy, a lord Hepplewhit na końcu. Według tutejszego zwyczaju wszyscy konkurenci do ręki księżniczki byli traktowani jak równi rangą. Kevin został ulokowany pomiędzy Bigelowem i Harknessem, naprzeciw lady Tripple. Kobieta posłała mu pokrzepiający uśmiech. Miejsce u szczytu stołu pozostawało na razie puste, podobnie jak dwa krzesła z obu jego stron. Hepplewhit rozmawiał z Raymondem, co chwila rzucając okiem na zegarek. W końcu drzwi otwarły się i do sali bankietowej wkroczyła księżniczka. Asystowały jej dwie damy dworu, a z tyłu szło dwóch oficerów gwardii. Muzyka umilkła. Logan, Harkness, Bigelow i Raymond jak jeden mąż wyciągnęli lekko szyje. Każdemu mężczyźnie, który patrzył na Rebekę, w pierwszej chwili rzucały się w oczy krągłości. Krą-głości, które się poruszały. Krągłości, które falowały. Krągłości, które kołysały się i bujały jak fale wzburzonego morza. Krągłości, które wznosiły się i opadały pod ubraniem, powodując, że materiał naprężał się i napinał, lgnąc do ciała w jednym miejscu, by po chwili prze- sunąć się, odnajdując i poddając swej pieszczocie nową krzywiznę. Kobieta też dostrzegłaby te krągłości, ale oprócz tego zauważyłaby jasne włosy upięte w surowy kok, twarz o jasnej cerze muśniętej niemal niewidocznym makijażem, niebieskie oczy tak zimne jak reputacja księżniczki i usta, które, gdy spojrzała na zgromadzonych zalotników, skrzywiły się w grymasie jawnej pogardy. Mężczyzna też zauważyłby te rzeczy. W końcu. Zwykle dopiero po trzecim lub czwartym rzucie oka -czasem nawet po dziewięciu - mężczyzna był w stanie w ogóle podnieść wzrok na oblicze Rebeki. Właściwie była może nieco zbyt masywna, ale ta dodatkowa masa była strategicznie rozlokowana. Miała wąską talię, więc wszelkie nadmiary wypełniały biodra i biust, uwydatniając jej klepsydrowe kształty. - Mój Boże - wymamrotał Bigelow. - Gdy mój ojciec wspominał o wzgórzach Deserae, byłem przekonany, że miał na myśli ukształtowanie terenu. - Ciiii - syknął Kevin. - Zachowuj się. Suknia Rebeki uszyta była z leciutkiego połyskliwego jedwabiu w kolorze błękitu identycznego z barwą jej oczu, na tyle cienkiego, że nie mógłby ukryć nic, co powinno być ukrywane. Wyraźnie było widać, że tych bujnych kształtów nie formowały żadne druty i fiszbiny. W każdym calu należały one do dziewczyny. Księżniczka i jej świta dotarli do stołu. Jeden z oficerów postąpił do przodu i odsunął jej krzesło. Rebeka usiadła, powiodła wokół wzrokiem i skinęła głową. Damy dworu usiadły po obu jej stronach. Sala wypełniła się szelestem sukien, kiedy reszta kobiet zaczęła zajmować swoje miejsca. Mężczyźni stali, dopóki Hepplewhit nie wzniósł toastu za króla. Zabrzmiała muzyka. Hepplewhit usiadł. Reszta także usiadła. Oficerowie odsunęli się do tyłu. Rozpoczęto rozmowy. Obok Bigelowa i Kevina pojawił się kelner z wazą i chochlą. - Zupy, panie? - Wylej mi ją na kolana - powiedział Bigelow. - Przynajmniej na chwilę przestanę myśleć o tym, co tracę. - Przepraszam, panie? - Nic, nic. Żartowałem. Jaka? Żółwiowa? Tak, proszę. Co powiesz, Timberline? - Tutejsza zupa żółwiowa zawsze była wyśmienita. - O księżniczce, cymbale. Kevin obrzucił ją zdawkowym spojrzeniem. - Ładna dziewczyna. - Do diabła, człowieku, poddajesz się, czy jak? Patrz na Logana, spija każde słowo z jej ust.

Będziesz się musiał nieźle nakadzić, żeby go przebić. - Niech się lord Logan umizguje do księżniczki, ile tylko chce, ale ani na jotę mu to nie pomoże. To jej ojca trzeba przekonać. A król postąpi zgodnie z sugestią Rady Lordów. To na ich decyzję trzeba wpłynąć. - Cóż, to prawda. Ale nie zaszkodzi mieć dziewczynę po swojej stronie. Podniosę tę kwestię w moim poobiednim przemówieniu. - Dzisiaj twoja kolej? - Tak, jej tematem będzie: Wielkie Piersi Promocją Prężnej Przedsiębiorczości. - Sukces masz już w kieszeni. Rebeka konwersowała z pozostałymi. - Słyszałam, Raymondzie, że uważasz się za poetę? - Zaiste, wasza wysokość. Właściwie ułożyłem wiersz na twoją cześć. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i wysłuchasz go? - Nie. A ty, Harkness? Powiedziano mi, że się uczysz? - Tak, studiuję na uniwersytecie. - Coś pożytecznego? - Geografię, wasza wysokość. - Godne pochwały. Tyle miejsc na świecie pozostało jeszcze nieodkrytych. Może będziesz mógł wypełnić luki w naszej wiedzy. Jak dorośniesz. Osobiście, nie wytrzymałabym z próżniakiem. A ty, lordzie Logan? - Nie znoszę stagnacji, księżniczko. Jestem człowiekiem czynu. Dowodzę siłami zbrojnymi naszego kraju i poświęciłem się staraniom o zapewnienie Angosturze bezpieczeństwa. Jak waszej wysokości niewątpliwie wiadomo, cierpieliśmy chwilowe... konflikty wewnętrzne i zewnętrzne. Z dumą mogę powiedzieć, że rozwiązałem te problemy. - Chwalebny wyczyn. Samuelu Bigelow, wiele osób niecierpliwie wyczekuje twojej przemowy. - Miło mi, wasza wysokość. Ale czy ty także na nią czekasz? - Nie. A ty, Timberline? Czym ty się zajmujesz? - Próżniactwem, wasza wysokość. Oświadczenie to świetnie sprawdziło się w roli tłumika konwersacji. Bigelow spojrzał na Kevina krzywo i cicho parsknął z irytacją. Nad stołem zaległa cisza. Lady Tripple uniosła brwi. Damy dworu obrzuciły Kevina zaciekawionym wzrokiem. Rebeka odłożyła sztućce, przechyliła głowę i zatrzymała na nim ciężkie spojrzenie. Kevin spokojnie nabrał kolejną łyżkę zupy. - Doprawdy, książę? - W rzeczy samej, tak, wasza wysokość. Jestem przekonany, że większość problemów na świecie bierze się stąd, iż większość mężczyzn nie potrafi po prostu siedzieć spokojnie i nic nie robić. - Brzmi to jak cytat. - Bo nim jest, aczkolwiek obawiam się, że nie pamiętam autora.

- Co za nonsens! - obruszył się Logan. - Czy konsekwentne trzymanie się planu nicniero-bienia jest trudną pracą? - drążyła Rebeka. - Czasem stanowi to spore wyzwanie, szczególnie gdy jakaś sytuacja aż się prosi o podjęcie dramatycznych działań. Ale udaje mi się wytrwać, bo przecież człowiek z moją pozycją powinien dawać innym dobry przykład. - Hmm. Potrafię docenić wytrwałość, nawet jeśli nie pochwalam motywów. Tak, wielu mężczyzn nie byłoby w stanie przestrzegać rygorystycznego programu bezczynności. - Rebeka utkwiła chłodne, jasne oczy w Kevinie i przez chwilę, która wydawała się wiecznością, bacznie mu się przypatrywała. Reszta biesiadników obserwowała oboje rozmówców. Kevin spokojnie dokończył zupę. - Intrygujesz mnie, książę Kevinie. - Księżniczka nagle wstała. Reszta zgromadzonych także zaczęła się podnosić. Księżniczka gestem nakazała im zostać na miejscach. - Życzę wszystkim gościom honorowym miłego posiłku. Książę Kevinie, będziemy kontynuować naszą rozmowę w moim salonie, o ósmej. Punktualnie. - Po tych słowach dostojnie opuściła salę. Na dłuższą chwilę przy stole zapadła pełna napięcia cisza. Zapanowała atmosfera podobna do tej, gdy wszyscy spodziewają się gwałtownej nawałnicy, a chmury rozchodzą się i burza przechodzi bokiem. Trwała ona, dopóki kelnerzy nie zaczęli rozkładać kolejnych nakryć. Pierwszy odezwał się Harkness. - Gdybym ją poślubił - powiedział do Raymonda -sprawiłbym jej porządne lanie. - Myślisz, że to by jej pomogło? - Nie wiem, ale mnie na pewno sprawiłoby przyjemność. - „Intrygujesz mnie, książę Kevinie" - powtórzył Bigelow. Klepnął Kevina w ramię. - Gratulacje, stary. W pierwszym ruchu poświęciłeś pionka, a ona zareagowała na twój gambit i podjęła grę. Powodzenia. - Jestem pewien, że przyjemnie będzie nam się rozmawiało - odparł Kevin dyplomatycznie. Logan nie odezwał się ani słowem. Wpatrywał się tylko w Kevina oczami jak sztylety. * * * Łomot Barbarzyńca oparł się o pień drzewa. Oddychał szybko i płytko, bo ból w piersiach uniemożliwiał mu zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Patrząc jednak z drugiej, jaśniejszej strony, żebra bolały go mniej niż nogi. A te z kolei mniej niż głowa. Heroizm, powiedział sobie w duchu, sprowadza się do tego, żeby wytrzymać jeszcze minutę. Nauczył go tego jego ojciec, który zapewne cytował kogoś innego - możliwe, że swojego ojca. Łomot nigdy nie odkrył, kto był autorem tej sen- tencji, ale bardzo szybko przekonał się, że jest ona prawdziwa. Bycie barbarzyńcą-bohaterem oznaczało coś więcej niż walkę, picie, ratowanie półnagich lasek i noszenie naszyjnika z wilczych kłów. Oznaczało... oznaczało... cóż, oznaczało, że trzeba wytrzymać, mimo że nie można już dłużej wytrzymać. Oznaczało, że trzeba walczyć, nawet jeśli ramiona są już zbyt słabe, by udźwignąć miecz. Oznaczało, że trzeba ignorować chłód i żar. Oznaczało, że jeśli od tego zależy wykonanie zadania, trzeba obejść się bez jedzenia, snu czy drinka. Oznaczało, że trzeba zaspokoić półnagą laskę, nawet kiedy się pada ze zmęczenia - nie żeby Łomot kiedykolwiek miał z tym problem, poza tym był wtedy pijany. Oznaczało też, że trzeba uczynić kolejny krok, pomimo że mięśnie odmawiają posłuszeństwa. A kiedy już nie miało się siły iść, trzeba się było czołgać. Zrobił kolejny krok.

I następny. Od wielu dni stawiał kolejne kroki. Stracił już rachubę czasu, ciemniało mu w oczach i nie mógł skupić wzroku. Teraz była noc. Drogę oświetlał poblask pełni. Jak długo już trwała ta noc? Nie pamiętał zachodu słońca. Ale świecił księżyc, niebo było usiane gwiazdami, a na horyzoncie migotały światełka, które nie były gwiazdami. Światła miasta. Kierował się w tę stronę. Wędrował drogą. W ciągu dnia schodził z niej, by zgubić pościg, a w nocy powracał na trakt. Teraz była noc i szedł drogą, chociaż nie przypominał sobie, jak ją odnalazł. Nie podobało mu się to. Był Łomotem Barbarzyńcą i nie uciekał przed nikim. To przed nim uciekano. Bohater powinien umrzeć z mieczem w ręku. Jego ojciec zginął w walce. Co prawda walczył w tawernie z powodu nieuiszczonego rachunku, ale tak czy inaczej, była to walka. Jednak Łomot pamiętał, że musi przekazać królowi ważną wiadomość. Tylko to się liczyło. Przed nim leżało miasto. W mieście znajdowały się tawerny. Mężczyzna powiedział sobie, że będzie się mógł napić, gdy tam dotrze. I obmyć się z krwi. I przespać. Tak, napije się i prześpi. Zaraz po tym, jak zobaczy się z królem. Zatrzymał się, myśląc, że odpocznie tylko tyle, żeby odzyskać siły. Ale jego siły nie powróciły. Słabł coraz bardziej i miał coraz mniej czasu. Wiedział, że nie może już przystawać, że jeśli znowu się zatrzyma, to już na zawsze. Musiał iść. A potem czołgać się. Odepchnął się rękami od pnia i zrobił niepewny krok naprzód. I kolejny. A potem następny. Teraz znowu szedł lasem, pomiędzy dębami, olchami i bukami. I wieloma innymi drzewami, których nie potrafił rozpoznać. Kwitnącymi drzewami. Kiedy wyszedł spomiędzy nich, usłyszał muzykę. I głosy. Po ścieżkach między ozdobnymi krzewami chodzili ludzie - mężczyźni, kobiety i dzieci. Uświadomił sobie, że nie jest w lesie, a w ogrodzie. Przed sobą widział zamek, wielkie rozświetlone okna, a w nich cienie tańczących. Skręcił tam, gdzie znajdowało się największe okno, ze światłami, muzyką, tańcami i ludźmi. Zataczał się, idąc naprzód. Gdy stara, mądra wieszczka ostrzega, że nie wolno dopuścić, by magiczny talizman wpadł w niepowołane ręce, potraktuj jej słowa poważnie. Nie będzie ci do śmiechu, gdy rzeczony przedmiot zostanie skradziony, a Siły Zła uwolnione. HEROIZM STOSOWANY - PRAKTYCZNY PORADNIK ROBERT TAYLOR Książę Kevin zatrzymał się przed wejściem do apartamentów księżniczki Rebeki. Drzwi, różowe z zieloną ramką z sepiolitu, zaopatrzone były w klamkę z mosiężnym bogato grawerowanym w kwiaty i zawijasy szyldem. Wyglądały bardzo kobieco. Kevin wygładził ka- mizelkę i obciągnął rękawy. - Która godzina, Winslow? - spytał. - Gdy mijaliśmy zegar przy schodach, wskazywał dziesięć po ósmej, panie. - Jesteśmy za wcześnie - stwierdził Kevin i odszedł szybko od drzwi. Sługa podążył za nim na koniec korytarza, gdzie wisiało lustro w złoconych ramach. Książę stanął przed zwierciadłem i krytycznie przyglądał się fałdom swojego kołnierza. - Wybacz, panie - rzekł Winslow, nieco zdyszany -ale czy księżniczka nie mówiła, żeby przyjść o ósmej, i to punktualnie?

- Tak, ale czas kobiecy różni się od czasu męskiego. Jeśli przychodzisz dokładnie o wyznaczonej porze, zastajesz je podczas robienia makijażu, a to je denerwuje. Uważają cię za głupka, skoro nie wiesz, że powinieneś się spóźnić. Lepiej dać im kilka minut więcej. - Skoro tak twierdzisz, panie... - Winslow nie był o tym do końca przekonany. Służył księciu od wielu lat, ale jego wysokość umawiał się dopiero od niedawna, a w Rassendasie to dziewczęta do niego przychodziły, nie odwrotnie. Ta sytuacja była całkiem nowa. - Rozejrzyjmy się - powiedział Kevin i ruszył niespiesznie wzdłuż długiego korytarza, zatrzymując się przy kilku portretach zdobiących ściany. W większości przedstawiały kobiety z rodu królewskiego, ponieważ skrzydło, w którym się aktualnie znajdowali, zamieszkiwały zwykle deseraedzkie królowe i księżniczki oraz osoby z ich świty. A jednak nie wisiał tu żaden portret Rebeki. Kevin poszukał wizerunku jej matki. Przed wyjazdem z Rassendasu ojciec dał mu dodatkową radę: - Jeśli zobaczysz jej matkę, dowiesz się, jak księżniczka będzie wyglądała za dwadzieścia, trzydzieści lat. Lub nawet za czternaście w przypadku bardziej rolniczych państw. Poszukaj portretu jej matki. Albo wiesz co, lepiej jednak nie szukaj portretu jej matki. Czasami lepiej nie wiedzieć. Kevin przywiązał do tych mądrych słów taką samą wagę, jaką wszyscy młodzieńcy zwykle przywiązują do rad od swoich rodziców. - Tato - powiedział. - Zdajesz sobie sprawę, że masz na brodzie martwą mysz? - Zapuszczam bródkę. Nie podoba ci się? Wszyscy inni twierdzą, że jest odlotowa. Przechodząc z Winslowem u boku od obrazu do obrazu, książę dotarł w końcu z powrotem do różowo --zielonych drzwi. Tym razem zapukał trzy razy i czekał. Nikt nie odpowiedział. Kevin spojrzał w dół w poszukiwaniu smugi światła pod progiem. Nie dostrzegł jej. Wzruszył ramionami. - Może nadal jest za wcześnie. - A może przyszedłeś za późno, panie, i znużyło ją czekanie na ciebie? - Nie sądzę. - Książę nacisnął klamkę. Okazało się, że drzwi są otwarte. - Cóż, to wyraźne zaproszenie. Poczekaj tu na mnie, Winslow. Nigdzie nie odchodź. I za żadne skarby nie pozwól nikomu wejść do komnaty. Rozumiesz? - Tak, panie. - Do zobaczenia. - Kevin pchnął drzwi. W pomieszczeniu panowała ciemność. Książę rzucił słudze przez ramię pytające spojrzenie. Winslow wzruszył ramionami. Kevin wślizgnął się do środka i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. W komnacie nie było zupełnie ciemno, ale oświetlał ją tylko wpadający przez otwarty balkon blask księżyca i kilka żarzących się węgielków na kominku, ostatnie ślady zamierającego ognia. Z oddali dochodziły słabe odgłosy balu. Zanim książę się poruszył, zaczekał, aż jego oczy przywykną do półmroku. Jednak niewystarczająco długo. Niemal natychmiast wpadł na niski stolik, uderzając się boleśnie w goleń. - Au! - jęknął, teraz już zirytowany. - Becky! Co ty wyprawiasz? Tuż za nim zabrzmiał dziewczęcy chichot. Kevin odwrócił się błyskawicznie, wyciągnął rękę, skoczył naprzód i uderzył się w drugą goleń, o inny stolik. - Do diabła! Becky! Poczuł muśnięcie na karku. Tym razem był szybszy. Okręcił się, pochwycił... i poczuł na swoich ustach gorące, wilgotne wargi, przyciśnięte do torsu jędrne piersi, a pod dłońmi krągłości gładkich

nagich pośladków. Nie trwało to dłużej niż sekundę. Kobiece ciało błyskawicznie wyślizgnęło się z jego uścisku, a śmiech, jakby za sprawą magii, niemal natychmiast zabrzmiał z drugiego końca pokoju. Kevin ruszył w kierunku źródła dźwięku, przełażąc po drodze przez sofę. W poświacie księżyca wi- dział słabo bielejącą skórę. Albo wydawało mu się, że widzi - kształt zdawał się rozpływać, gdy podchodził bliżej, i nagle poczuł gorący, wilgotny język wsuwający mu się do lewego ucha. - Uch! - Rozłożył ramiona i zwarł je w niedźwiedzim uścisku, chwytając... powietrze. Moment później poczuł parę miękkich rąk obejmujących go od tyłu, uda przyciskające się do jego nóg i delikatne palce gładzące jego pierś. Dziewczyna pocałowała go w szyję i zniknęła. Kolejny raz usłyszał jej chichot. Tym razem był pewien, że dobiega z okolic kominka. - Jak ona to robi? - zapytał sam siebie, posuwając się w stronę, skąd dochodził śmiech, i tym razem potykając się o krzesło. Kopnął je ze złością. Mebel uderzył w coś innego, a Kevin usłyszał rumor. Jakieś przedmioty, których nie widział, lecz bez wątpienia drogie i kruche, spadły na podłogę. Zaklął pod nosem. Potem w półmroku dostrzegł świecę. Chwycił ją w garść, ostrożnie zaniósł do kominka, zbliżył knot do paleniska i dmuchał w żar, dopóki na końcu knota nie pojawił się mały płomień. Tego mu było trzeba. Wyprostował się i w słabym blasku świecy zobaczył wreszcie księżniczkę Deserae. Miała na sobie luźny aksamitny negliż, choć jej włosy nadal były spięte w ścisły kok. Stała w drzwiach garderoby, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i ustami zaciśniętymi w wąską linię, zupełnie jakby zwabiona hałasem wyszła z niej dopiero przed chwilą. Powiodła oczami po wywróconych meblach, zatrzymując wzrok na szczątkach rozbitej wazy i statuetki. Nie odezwała się, obrzuciła tylko Kevina spojrzeniem pełnym zimnej dezaprobaty. Książę potrząsnął lekko głową, jakby usiłował pozbierać myśli. - Becky, czy ty przed chwilą nie byłaś goła? Usta księżniczki drgnęły. Próbowała zachować powagę, ale zdradziły ją wesołe błyski w oczach. - Książę Kevinie! Czy sugerujesz, że ja, księżniczka Deserae, wpuściłabym chłopca do komnat, gdybym była niekompletnie ubrana? Jestem zszokowana, absolutnie zszokowana faktem, że śmiałeś w ogóle zadać takie pytanie. Za kogo ty mnie masz? - Usiadła na kanapie i poklepała miejsce obok. Kevin błyskawicznie dopadł kanapy i usiadł obok księżniczki. - Za prowokatorkę. Becky wskoczyła mu na kolana. - To było niewinne flirtowanie. - Objęła go za szyję i wyszeptała do ucha: - Tylko cienka granica oddziela flirtowanie od prowokowania. - Tak, a ty przekroczyłaś tę granicę o jakieś sześć mil. - Przytrzymał ją mocno i pocałował. Tym razem był to długi, głęboki, niespieszny pocałunek, a jej wargi ochoczo rozchyliły się pod jego ustami i entuzjastycznie odpowiadały na jego pieszczoty. - Jak mi idzie? Wiesz coś? - zapytał Kevin, gdy przerwali. - Wspaniale sobie radzisz. - Becky odgarnęła pasmo włosów z twarzy. - Baron jest zachwycony, że smakował ci jego cydr. To był świetny pomysł. On ma duży wpływ na decyzje taty. - Mmm. - Kevin rozłożył się na sofie i pociągnął na siebie Becky. - Nie możemy być jednak zbyt pewni siebie. Mam wrażenie, że Rada nadal skłania się ku Lo-ganowi. - Tak, ale nie zapominaj o ich żonach. One są przychylne tobie. Mogę się założyć, że sączą już mężom w ucho swoje podszepty. - Becky usiadła. Pozwoliła nieco rozchylić się szacie i pokręciła się trochę, z przyjemnością obserwując, jak oczy Kevina instynktownie śledzą każdy jej ruch. -

Och, a ten dzisiejszy numer z dziewczynką w ogrodzie... kobiety są zachwycone. Cały zamek już o tym mówi. - Słodki dzieciak. Pocałuj. Becky pocałowała go znowu. Potem nagle odsunęła się ze śmiechem. -Co?

- Przypomniał mi się obiad. „Studiuję próżniactwo" - powiedziała, naśladując jego głos. - Skąd to wziąłeś? Widziałeś minę Logana? Musiałam uciec od stołu, żeby nie wybuchnąć śmiechem. -1 dobrze zrobiłaś. Jeden twój uśmiech, a każdy z tych facetów zakochałby się w tobie na amen. Nigdy bym się ich nie pozbył. Wiem, co mówię. Mnie wystarczył jeden twój uśmiech. - Ależ z ciebie czaruś, Kevinie. Zawsze będziesz tak do mnie mówił? - Och, nie. Po jakimś czasie skończą mi się lepsze kawałki i zacznę się powtarzać. Zapamiętaj frazy, które ci się najbardziej podobają, żebym mógł ich znowu użyć. - Będę sobie zapisywała. - Przytuliła się do niego na kolejną rundę pocałunków. - Ach, muszę ci coś pokazać. - Wzięła świecę, zapaliła lampę na stole, przeszła przez pokój i z wiklinowego koszyka wyjęła czasopismo. Oddała Kevinowi świecę i wcisnęła mu do ręki pisemko. - Jest fantastyczny. To miesięcznik „Bravo Prin-cess". Czytałeś go kiedyś? - „Bravo Princess"? Rany, nie, to znaczy chciałem... - Spójrz na ten artykuł. - „Czarny aksamit!" - przeczytał Kevin. - „Sposób na gorące zimowe noce". - Nie, ten na drugiej stronie. - „Czy spotkałaś już swojego księcia? Dowiesz się, rozwiązując test Bravo Princess!" - Widzisz, chodzi o to, żeby odpowiadać na pytania ze swoim chłopakiem. Potem sumujesz punkty i jeśli macie wysoki wynik, to znaczy, że do siebie pasujecie. - Nie będę rozwiązywał testu w „Bravo Princess". - Wiedziałam, że tak zareagujesz. Dlatego rozwiązałam go za nas oboje. Wiem, które odpowiedzi byś wybrał, więc je zaznaczyłam. -Aha... - Potem zrobiłam to samo dla Raymonda, Bigelowa i Logana. Harknessa pominęłam, bo jest za młody. -Becky pochyliła się nad Kevinem i przesunęła palcem po kolumnie pytań. - I zgadnij co? Miałeś najlepszy wynik! - Dobrze, świetnie. A potem kto? - Logan, oczywiście. - Oczywiście? Co za oczywiście?! Becky zerknęła na niego spod oka. - No, kochanie, musisz przyznać, że jest naprawdę przystojny. - Co? Jest strasznie stary! Na Boga, Becky. On jest po trzydziestce! - Jest także wysoki. I dobrze umięśniony. Widziałeś, jakie ma bary? - Becky! Usiłujesz wzbudzić we mnie zazdrość? Księżniczka zrobiła nagle niewinną minkę. - A co, książę Kevinie, jesteś zazdrosny? - Oczywiście, że jestem. - Kevin odrzucił gazetę na bok. - Więc nie ma potrzeby, żebyś wzbudzała we mnie jeszcze większą zazdrość. To jak dolewanie oliwy do ognia. Ognia, który i tak goreje we mnie żarem namiętności do ciebie. - Och, jesteś taki romantyczny. - Becky pocałowała go znowu i w chwili, gdy Kevin zaczynał oddawać się tej czynności bez reszty, wyzwoliła się z jego objęć. -Czekaj, chcę ci pokazać coś jeszcze. Nie ruszaj się stąd.

Kevin został na miejscu, podczas gdy księżniczka ruszyła do swojej garderoby. Jednak kiedy otworzyła drzwi, przystanęła w nich z ręką na klamce i odwróciła się jeszcze. - Kupiłam to na naszą noc poślubną, ale zrobię ci mały pokaz przedpremierowy. - Kupujesz już rzeczy na naszą noc poślubną? Chyba jesteś zbyt pewna siebie. - Wierzę w ciebie, kochanie. Pokonasz ich. A ja ze swojej strony popracuję nad tatą. I nadal będę zachowywała się w stosunku do Logana jak Lodowa Księżniczka. Może to go zniechęci. - Głos Becky dobiegał teraz zza uchylonych drzwi. - To bardzo frywolne, więc pamiętaj o swojej obietnicy. Jestem w końcu księżniczką. Są rzeczy, których nie mogę robić przed ślubem. - Cóż, teoretycznie nie możemy robić także tego, co robimy teraz. - W drzwi wprawione było lustro. Kevinowi mignęło w nim kilka razy odbicie alabastrowej skóry. - Tak, ale są rzeczy, których naprawdę nie mogę robić. Pamiętaj. - Będę pamiętał. - Podglądasz mnie w lustrze? - Ależ oczywiście. Przecież właśnie po to zostawiłaś uchylone drzwi. - Oż, ty! - Becky sprawiała wrażenie zirytowanej. Ale nie przymknęła drzwi. - Puść jakąś muzykę. Mam kilka nowych nagrań. Są pod kanapą. Książę zapalił jeszcze jedną świecę i wyciągnął spod sofy drewnianą skrzynkę. Znajdowały się w niej perforowane mosiężne talerze. Wybrał jeden, zaniósł do fis-harmofonu i położył na tarczy obrotowej. Na spodzie urządzenia odnalazł korbkę. Nakręcił sprężynę i zamknął pokrywę. Z tuby popłynęły delikatne dźwięki walca. - Jak miło - powiedziała Becky z garderoby. - Nie mogę się doczekać naszych oficjalnych zaręczyn. Będziemy mogli razem wychodzić. Fajnie będzie iść razem na koncert, prawda? Albo na bal? - Pewnie - odparł Kevin. Przypomniał sobie swoją ostatnią randkę w Rassen-dasie. Udało mu się wyślizgnąć z dziewczyną z pałacu i uciec przed wścibskim wzrokiem służby i dworu. Zabrał ją do ciemnego, zadymionego klubu w dzielnicy bohemy artystycznej. Gościom przygrywało trio, a na stołach zamiast świeczników ustawiono stare butelki po winie w słomianych plecionkach. Ledwie zdążyli usiąść przy ukrytym w kącie sali stoliku, gdy na scenę wszedł król w czarnym golfie, ciemnych okularach i z bródką. Podniósł do ust swój klarnet i zaczął jazzować z muzykami. Tłum był zachwycony, a dziewczyna Kevina urzeczona. - Łał - powiedziała z podziwem. - Twój ojciec jest totalnie odlotowy. Kevin zgodził się kwaśno. Teraz cicha muzyka z fisharmofonu płynęła przez pokój, wydostając się przez okno na ciepłe nocne powietrze. Dźwięki niemal zagłuszyły ciche tchnienie, gdy Becky zdmuchnęła płomień jednej świecy. Drugą ustawiła za sobą, więc gdy Kevin się odwrócił, ujrzał jej sylwetkę otoczoną złotym blaskiem. Koszula nocna, którą miała na sobie, była niczym więcej jak półprzezroczystą mgiełką, a właściwie niemal przezroczystą, połyskliwą satyną, podtrzymywaną na ramionach przez dwa cieniutkie sznureczki i odkrywającą wszystko powyżej sutków. To, co znajdowało się poniżej, przylegało w odpowiednich miejscach, a tam, gdzie było luźne, prześwitywało w tym świetle na tyle, by ukazać kształty pod spodem i wypełnić umysł Kevina domyślnymi detalami erotycznymi. Becky stała bez ruchu na tyle długo, by pozwolić księciu dobrze się napatrzyć, a gdy była pewna, że osiągnęła już maksimum efektu, wyciągnęła z włosów dwie szpilki i lekko potrząsnęła głową. Na jej plecy i krągłe ramiona opadła kaskada złotych loków. Pozwoliła mu się przez chwilę upajać tym widokiem, a potem powiedziała:

- No i co o tym myślisz? - Nie mogę mówić. Usiłuję nie połknąć języka. - Pomogę ci. Przylgnęła do niego i przywarła wargami do jego ust. Zaczęli krążyć po pokoju w powolnym tańcu - on, obejmując ją w pasie, ona, otaczając ramionami jego szyję -aż fisharmofon brzękiem ogłosił koniec płyty. Jednak nawet gdy muzyka ucichła, nie odstąpili od siebie, lecz stali spleceni w uścisku. Becky oparła głowę na ramieniu Kevina i stanowczo przesunęła jego dłoń wyżej, na talię. Łagodny wietrzyk, który wpadał do pokoju przez otwarte okno, pieścił lekko jej włosy. Uśmiechnęła się, gdy Kevin przygładził rozwichrzone pukle. Książę spojrzał na cieniutkie ramiączka koszulki i zaczął rozważać zsunięcie jednego z nich. Zastanawiał się przy tym, czy spowoduje to, że cała koszula opadnie na podłogę, pozostawiając dziewczynę w jego ramionach nagą. A może ześlizgnie się tylko trochę, odsłaniając jedną pierś? Czy Rebeka byłaby na niego zła? Prawdopodobnie nie. Zdecydował się zaryzykować. Pocałował ją namiętnie i podczas gdy jej język poruszał się w jego ustach, delikatnie pchnął ramiączko jednym palcem. Becky otworzyła oczy i krzyknęła. Książę cofnął się, ale złapała go i mocno przytrzymała. - Kevin! - szepnęła ochryple. Obróciła go do okna. Zasłony falowały lekko na wietrze, a na białym marmurze balkonu widniała kałuża ciemnej cieczy. - Krew! * * * Usłyszawszy krzyk, Winslow kopniakiem otworzył drzwi i wbiegł do pokoju, potykając się o meble. Książę i księżniczka znajdowali się na balkonie, każde ze świecą w ręku, klęcząc przy jakiejś skulonej sylwetce. Postać leżała w kałuży czegoś, co niewątpliwie było krwią. Winslow zatrzymał się przy drzwiach balkonowych. Książę podniósł głowę. - Winslow! - powiedział ostro. - Tak, panie? - Na kredensie stoją kieliszki i karafka. Nalej dużą porcję brandy. - Tak, panie. - I wypij. Potem usiądź. - Tak, panie. Becky trzymała przy ustach leżącego mężczyzny lusterko. - Nie żyje. - Kto to jest? Znasz go? - To Łomot Barbarzyńca - wyjaśniła Becky. - Zawodowy bohater. Tata czasem zatrudniał go do rozwiązywania pewnych problemów. Wiesz, niebezpieczne misje w tajnej służbie jego królewskiej mości. - Torturowano go. - Kevin oświetlał ciało świecą, przyglądając się szeregowi siniaków i świeżych ran. -Ktoś się nad nim nieźle pastwił. - Och, biedny Łomot. To musiało być straszne. - Nad czym pracował?