mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Mortimer Carole - Szpieg jego królewskiej mości

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :713.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Mortimer Carole - Szpieg jego królewskiej mości.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

Carole Mortimer Szpieg jego królewskiej mości Tłumaczenie: Alina Patkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY Londyn, maj 1817 – Czy mogę ci zaoferować przejażdżkę moim powozem, Genevieve? Genevieve odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który stał obok niej na schodach kościoła Świętego Jerzego przy Hanover Square. Właśnie odbył się ślub ich wspólnych znajomych, na którym obydwoje byli świadkami. Zaskoczył ją nie tyle ton głosu dżentelmena, co samo pytanie, bowiem na ulicy czekał jej własny powóz, który miał ją odwieźć do domu przy Cavendish Square. Chodziło również o to, że ona, Genevieve Forster, była owdowiałą księżną Woollerton, a dżentelmenem u jej boku był lord Benedict Lucas, znany w kręgu przyjaciół i znajomych jako Lucyfer. Istniała różnica w ich pozycji społecznej i aż do dzisiaj znali się jedynie z widzenia, toteż Benedict zwracając się do niej, powinien używać tytułu, a nie imienia. – Genevieve? Na dźwięk jego zmysłowego głosu przeszył ją dreszcz. Patrzył na nią zagadkowo czarnymi jak węgiel oczami, unosząc kpiąco brwi pod cylindrem, który nałożył w progu kościoła. Lucyfer – ten przydomek doskonale do niego pasował. Włosy, czarne jak noc, opadały miękko na kołnierz czarnego żakietu. Oczy miały kolor tak ciemnego brązu, że również wydawały się czarne. Ponadto Benedict miał wysoko osadzone kości policzkowe, ostro zarysowany nos i usta o ładnym wykroju. Od czasu do czasu te usta uśmiechały się zmysłowo, zwykle jednak pozostawały pogardliwie zaciśnięte. Miał trzydzieści jeden lat, zaledwie o sześć więcej niż Genevieve, ale głębia emocji skryta w tych błyszczących czarnych oczach świadczyła o doświadczeniu życiowym znacznie przerastającym wiek. Zapewne po części spowodowane to było tragiczną śmiercią jego rodziców. Podobnie jak wszyscy w towarzystwie, Genevieve wiedziała, że Lucyfer przed dziesięciu laty znalazł ich oboje zamordowanych w wiejskiej posiadłości. Zabójców

nigdy nie wykryto. Może dlatego Benedict Lucas zawsze ubierał się na czarno, z wyjątkiem białej koszuli. Oczywiście były to doskonale uszyte stroje, podkreślające szerokie ramiona, mocną klatkę piersiową, smukłe biodra i długie nogi w czarnych skórzanych butach do konnej jazdy. W takim stroju powinien wyglądać poważnie i praktycznie, ale jakimś dziwnym sposobem w czerni wydawał się jeszcze bardziej nieosiągalny i niebezpieczny. Czyżby propozycja powrotu do domu w jego powozie miała oznaczać, że Genevieve dostąpi zaszczytu przekroczenia owej bariery niedosiężności? Gdyby się zgodziła, zyskałaby doskonałą okazję do wypełnienia obietnicy, którą złożyła przed tygodniem dwóm swoim najbliższym przyjaciółkom, Sophii i Pandorze. Niepewnie przeciągnęła językiem po ustach. – To bardzo uprzejmie z pańskiej strony, milordzie, ale… – Z pewnością damy tak śmiałej jak ty nie może wprawić w zdenerwowanie myśl o jeździe ze mną w jednym powozie, Genevieve. Fakt, że użył słowa „śmiała”, natychmiast wzbudził jej czujność, sama bowiem użyła go przed tygodniem w rozmowie z Sophią i Pandorą. Wiedziała, że tę rozmowę słyszał jeden z dwóch najbliższych przyjaciół Lucyfera i być może również mu ją powtórzył. Jeśli tak, było to zachowanie niegodne dżentelmena. Uniosła dumnie głowę i czujnie spojrzała na niego błękitnymi oczami. – Nic mi o tym nie wiadomo, bym kiedykolwiek zachowywała się w sposób, który mógłbyś, milordzie, określić jako śmiały. – Nie była również pewna, czy w ogóle jest zdolna do takiego zachowania. Czym innym były przechwałki w rozmowie z przyjaciółkami, a czym innym wprowadzenie słów w czyn. Poza tym Benedict Lucas był dżentelmenem, o którym całe towarzystwo rozprawiało przyciszonym tonem, o ile w ogóle odważyło się o nim mówić. Charakter miał porywczy i namiętny. Przed dziesięciu laty przysiągł sobie, że znajdzie mordercę rodziców, choćby miało mu to zająć całe życie, a gdy to uczyni, nie powierzy go sądom, lecz zabije własnymi rękami. Było również powszechnie wiadomo, że jest jednym z najlepszych strzelców w Anglii, a także doskonale włada bronią białą. Obydwie te umiejętności wyćwiczył podczas lat spędzonych w armii, był zatem człowiekiem w zupełności zdolnym do wprowadzenia

obietnicy w czyn. Gdy nie odpowiedział, zapytała prowokująco: – A może doszły do ciebie inne słuchy, milordzie? Benedict omal nie wybuchnął śmiechem. Wyraz lekceważenia zupełnie nie pasował do drobnej, uroczej twarzy Genevieve Forster. Jednakże od dziesięciu lat niełatwo było pobudzić go do śmiechu, toteż tylko uśmiechnął się kpiąco. – Niczego takiego nie słyszałem, droga Genevieve. – Wciąż rozmyślnie zwracał się do niej po imieniu, zauważył bowiem, że zbija ją to z tropu. – Ale jestem pewien, że nie jest jeszcze za późno, by nadrobić ten brak, o ile zechciałabyś to uczynić. Nie sposób było odmówić pani Forster urody. Błękitny czepek skrywał gęste, ogniste loki, a jej żywe oczy miały kolor bławatków. Nosek nad pełnymi zmysłowymi ustami był nieco zadarty, cerę Genevieve miała brzoskwiniową i choć była drobna, z dekoltu błękitnej sukni wyłaniały się pełne piersi. Benedict wiedział, że owdowiała przed rokiem. Nie miała żadnych męskich krewnych oprócz starszego od siebie o kilka lat pasierba, który odziedziczył po ojcu tytuł diuka. Dla nikogo nie było tajemnicą, że nie łączyły ich serdeczne stosunki. Dwie najbliższe przyjaciółki Genevieve niedawno zaangażowały się w nowe związki, przez co nie miały dla niej wiele czasu. Benedict nigdy nie żerował na bezbronnych kobietach, ale dwudziestopięcioletnią wdowę trudno było nazwać bezbronną. Bliższa znajomość z nią mogłaby w najbliższych tygodniach posłużyć za zasłonę dymną dla jego szpiegowskiej działalności, a jej uroda i radość życia pozwoliłyby mu połączyć przyjemne z pożytecznym. – Chyba że twoim zdaniem jazda ze mną w jednym powozie byłaby zbyt śmiałym wyczynem – dodał prowokująco. Genevieve obruszyła się. Nie była niedoświadczoną młódką, lecz księżną i wdową, a od śmierci męża bardzo dbała o własną niezależność. Mogła robić, co jej się podobało, i nie zamierzała dać temu kpiarzowi satysfakcji, pozwalając, by ją uznał za tchórza. – Absolutnie nie, milordzie – zapewniła go lodowato. – Zechciej poczekać chwilę, to odeślę swój powóz. – I pokojówkę? To było kolejne wyzwanie. – I pokojówkę – zgodziła się chłodno po chwili namysłu.

Benedict Lucas podał jej ramię i sprowadził po schodach. Serce Genevieve zabiło szybciej, gdy jej dłoń w rękawiczce spoczęła na jego mocnym ramieniu. Na dole przeprosił ją i podszedł do swojego stangreta, ona zaś ruszyła w stronę swojego powozu. – Czy jest pani pewna, wasza wysokość? – May, która od siedmiu lat była pokojówką Genevieve i dobrze wiedziała, jak okropne było małżeństwo jej pani z Josiahem Forsterem, niespokojnie spojrzała w stronę atrakcyjnego Lucyfera. – Tak, jestem zupełnie pewna – odrzekła Genevieve z pewnością siebie, której nie czuła. May jednak nie wydawała się przekonana. – Słyszałam różne historie o tym dżentelmenie… – Dość już tego, May. Dziękuję ci za troskę – przerwała jej Genevieve. Ona również słyszała różne historie na temat Lucyfera, ale cóż mogła zrobić, gdy rzucił tak oczywiste wyzwanie? Uciekać jak najdalej, podpowiadał rozsądek. Wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Nie chciała już dłużej żyć tak jak wtedy, gdy była żoną Josiaha, bojąc się własnego cienia, choć na samą myśl o tym, że mogłaby się znaleźć sam na sam z mężczyzną, puls jej przyspieszał i zaczynała czuć mdłości. Ale cóż takiego Benedict Lucas mógł jej zrobić we własnym powozie w środku jasnego dnia? – Czy to naprawdę konieczne, milordzie? Benedict, zajęty zasuwaniem zasłonek w oknach powozu, uśmiechnął się do Genevieve Forster, która siedziała naprzeciwko, wpatrując się w niego z wyraźnym niepokojem. – Nie sądzisz, pani, że słońce jest nieco zbyt jaskrawe? Jeszcze przez kilka długich sekund nie odrywała od niego spojrzenia. – Owszem, nieco oślepia – zgodziła się nieoczekiwanie. – No właśnie. – Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Benedict zaciągnął ostatnią zasłonkę. – Tak jest o wiele przyjemniej, prawda? – O wiele. – Uśmiechała się chłodno, ale puls jej przyspieszył. – Niech mi pan powie, milordzie, czy był pan równie zdziwiony dzisiejszym ślubem jak ja. – Nie. – Należało zachować dyskrecję. To, co pan młody powiedział mu w zaufaniu, musiało pozostać tajemnicą. – A czy sądzi pan…

– Nie. Genevieve Forster uniosła złociste brwi. – Przecież jeszcze nie dokończyłam pytania. Benedict uśmiechnął się drwiąco. – To nie ma znaczenia, bo nie zamierzam roztrząsać prywatnych spraw młodej pary. – Przesunął spojrzenie na jej piersi. – Masz bardzo ładny naszyjnik. – Ach… dziękuję. – Dłoń w rękawiczce instynktownie powędrowała do spoczywającego pomiędzy piersiami szafiru, wielkiego jak jajo drozda. – To był ślubny prezent – dodała sztywno. – Twój mąż musiał był dżentelmenem o wyrafinowanych gustach, zarówno przy wyborze żony, jak i biżuterii, którą ją obdarzał – mruknął Benedict. – Jeśli pan chce, może pan tak myśleć, Lucas. – Głos Genevieve był twardy jak lód. Benedict przymrużył oczy i zatrzymał na niej przenikliwe spojrzenie. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, a piękne niebieskie oczy rozbłysły złością. – Czy mam rozumieć, że książę nie był dżentelmenem o wyrafinowanych gustach? – powtórzył powoli. – W ogóle nie był dżentelmenem – parsknęła. – I muszę panu powiedzieć, Lucas, że jeśli zaprosił mnie pan do swojego powozu z zamiarem pogłębienia naszej znajomości, to z pewnością nie uda się panu tego dokonać rozmową o moim świętej pamięci mężu. Benedict uniósł brwi, zaskoczony jej bezpośredniością. Rozmowa z nią okazała się ciekawsza, niż mógłby przypuszczać. – Twoje małżeństwo nie było szczęśliwe? – Naturalnie, że nie. – A czy tytuł książęcy nie rekompensował ci niedostatków diuka jako męża? – Nie rekompensował. – W ciemnych oczach Benedicta Lucasa pojawił się błysk humoru, ale nastrój Genevieve nie poprawił się ani na jotę. – Być może powinnam pana ostrzec: następnym razem, gdy znajdzie się pan w towarzystwie damy, niech pan lepiej nie wspomina o jej nieżyjącym mężu. – Jeśli cię uraziłem… – Nie uraziłeś mnie, milordzie, po prostu nudzi mnie ta rozmowa. – Odsunęła zasłonkę i wyjrzała na ulicę. Zaskoczony Benedict przez

dłuższą chwilę milczał. Jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety jak Genevieve Forster, choć w ciągu ostatnich dwunastu lat poznał blisko wiele kobiet – kobiet, które pociągały go fizycznie, ale nie interesowały w żaden inny sposób – ani one same, ani szczegóły życia, jakie prowadziły, zanim go spotkały. Nie inaczej było w tym przypadku. Chciał użyć przyjaźni z Genevieve jako pretekstu do pojawiania się w towarzystwie. W przeszłości czynił tak wielokrotnie. Zwykle starał się unikać wszelkich balów i przyjęć; pokazywał się na nich tylko wówczas, kiedy było to konieczne ze względu na powinności szpiega. Ale Genevieve Forster pokazała charakter i wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie interesuje jej pogłębianie tej znajomości. Wbrew sobie Benedict poczuł się zaintrygowany. – Czy jest jakiś sposób, bym mógł się zrehabilitować w twoich oczach? Obróciła twarz w jego stronę i dostrzegł na jej czole zmarszczkę irytacji. – Mogę ci powiedzieć, milordzie, że byłam nieszczęśliwa przez sześć lat małżeństwa, a przez ostatni rok nosiłam żałobę po mężu, do którego nie czułam nic oprócz niechęci i pogardy. Dlatego też w przyszłości zamierzam szukać w życiu jedynie przygód i dobrej zabawy. Benedict wiedział, że między diukiem a żoną istniała wielka różnica wieku, ale aż do tej pory nie miał pojęcia, jak naprawdę wyglądało to małżeństwo. Zaczął się zastanawiać, dlaczego Genevieve była aż tak nieszczęśliwa. – Sądzisz, że ja nie mógłbym dostarczyć ci przygód i zabawy? – zapytał prowokująco. – Być może mógłbyś się stać pewnego rodzaju przygodą – stwierdziła już bardziej opanowanym tonem. – W końcu jesteś niebezpiecznym i trudnym do zdobycia… Lucyferem. Benedict uniósł ciemne brwi. – Czyżby? – Och, tak. Ale jeśli chodzi o dobrą zabawę… nie, nie jestem o tym przekonana, milordzie. Znów napotkał chłodny uśmiech i jego irytacja wzrosła. – Skąd możesz o tym wiedzieć, pani, skoro dotychczas bardzo niewiele czasu spędziłaś w moim towarzystwie?

Genevieve wzruszyła ramionami. – Milordzie, ta przejażdżka powozem w zupełności wystarczy, bym mogła mieć pewność, że nasze charaktery zanadto się różnią. Frustracja Benedicta rosła z chwili na chwilę. – Czy pojawisz się dziś wieczorem na balu u lady Hammond? Odpowiedziało mu kolejne wzruszenie ramion. – Jeszcze nie zdecydowałam, czy pójdę na ten bal, czy też na prywatną kolację z earlem Sandhurst. Benedict wyprostował się na miejscu z wyraźnym zdumieniem. – Zamierzasz zjeść kolację z Charliem Brooksem? Niebieskie oczy popatrzyły na niego zaczepnie. – Earl jest miły i czarujący, a ponadto przystojny jak grecki bóg. Owszem, earl posiadał wszystkie te przymioty, a ponadto reputację największego uwodziciela w Londynie. Z pewnością był odpowiednim człowiekiem, by zaspokoić pragnienie przygód i dobrej zabawy. Benedict zastanawiał się, skąd się wzięła jego nagła irytacja i złość na Sandhursta. Czyżby aż tak dotknęły go słowa Genevieve o tym, że nie pasują do siebie? Może trochę, przyznał przed sobą. Ale, doprawdy, przegrać rywalizację z kimś takim jak Charlie Brooks? – Wczesnym wieczorem jestem zajęty, ale później moglibyśmy zjeść kolację we dwoje, o ile sądzisz, że mogłoby ci to dostarczyć rozrywki i przygody. – Sądzę, że nie, ale dziękuję za zaproszenie – odrzekła Genevieve chłodno. – Dlaczego nie, do diabła? – prychnął Benedict. – Cóż… Przede wszystkim nie podoba mi się to, że zajmuję drugie miejsce po jakimś innym spotkaniu, które ma się odbyć wcześniej. – To jest spotkanie w interesach. Lekko wzruszyła ramionami. – W takim razie życzę panu więcej szczęścia w interesach niż w rozmowie ze mną. Lucyfer nachmurzył się groźnie. – Zachowujesz się nierozsądnie. Genevieve spojrzała na niego ze współczuciem. – Jestem pewna, milordzie, że wiele kobiet doceniłoby pańskie zainteresowanie, ja jednak bardzo niedawno uwolniłam się od

nieszczęśliwego małżeństwa i potrzebuję czegoś nieco bardziej romantycznego niż to, co pan mi proponuje. – Romantycznego… – Popatrzył na nią, jakby zupełnie postradała zmysły, ale Genevieve spokojnie wyglądała przez okno. – Jesteśmy już przy moim domu. – Rzuciła mu nieobecny uśmiech. – Dziękuję za przejażdżkę, milordzie. Dała mi wiele do myślenia. Lucas znów się zachmurzył. – Rozrywki mają wiele twarzy, Genevieve – rzekł cicho. – I sądzę, że gdybyś się nad tym zastanowiła, to doszłabyś do wniosku, że więcej wiem o rozrywkach niż Sandhurst. Genevieve uniosła brwi. – Może nadejdzie kiedyś dzień, kiedy się nad tym zastanowię, ale z pewnością jeszcze nie dzisiaj. – Jesteś bardzo naiwna, jeśli wierzysz, że przy kimś takim jak Charlie Brooks czekają cię tylko przygody i zabawa. Prawdę mówiąc, Genevieve już teraz bawiła się doskonale. Wyszła za mąż bardzo młodo i wcześniej nie miała okazji flirtować z mężczyznami, ale mimo to nie miała ani cienia wątpliwości, że wzbudziła zainteresowanie Benedicta Lucasa, udając, że ten zupełnie jej nie pociąga. Może rzeczywiście była naiwna, gdy chodziło o dżentelmenów z towarzystwa, ale nie była głupia i wiedziała, że mężczyzny takiego jak on nie pociągają łatwe wyzwania. Zaproponował jej przejażdżkę, bo uznał ją za łatwą zdobycz. Pomyślała z zachwytem, że wzbudzenie zainteresowania takiego mężczyzny jest ogromnie podniecające, i wzruszyła ramionami. – Wspomniałam już, że chciałabym poczuć się adorowana, zanim w ogóle rozważę wzięcie sobie dżentelmena za kochanka. – Sandhurst… – Sandhurst przysłał mi kwiaty i czekoladki, a także piękny bilecik – uśmiechnęła się. – Bo ma nadzieję, że wieczorem trafisz do jego łóżka. Genevieve lekko skłoniła głowę. – Naturalnie, zdaję sobie z tego sprawę. Ale nadzieje Sandhursta nie wystarczą jeszcze, by tak się stało. Chyba żadna jeszcze kobieta nie potrafiła go tak rozzłościć i sfrustrować jak Genevieve. Rzadko okazywał emocje, co oczywiście

nie oznaczało, by ich nie odczuwał. Po prostu wolał ich nie ujawniać. Teraz skrzywił usta z niechęcią. – Nie widzę zupełnie nic romantycznego w tym, że Sandhurst próbuje cię zmiękczyć kwiatkami, czekoladkami i bilecikami, wyłącznie po to, byś poszła z nim do łóżka zaraz po wspólnej kolacji. Genevieve popatrzyła kpiąco. – A czy ty nie oczekiwałbyś ode mnie tego samego, tylko bez kwiatów, czekoladek i bilecików, gdybym zgodziła się spotkać z tobą na balu lady Hammond? Benedict parsknął ze zniecierpliwieniem. – Nawet jeśli tak, to przynajmniej szczerze wyraziłem swoje intencje. – Może zbyt szczerze? – zapytała z pewną dozą współczucia. – Jesteś niesłychanie irytującą kobietą, Genevieve. – Teraz dopiero mówisz szczerze, Benedikcie. – Zaśmiała się. Czarne oczy patrzyły na nią przez szerokość powozu. Benedict niecierpliwie potrząsnął głową. – Jeśli zechcesz, znajdziesz mnie wieczorem na balu u lady Hammond. Znów chłodno skłoniła głowę. – Zachowam tę łaskawą propozycję w pamięci, a teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu… – Spojrzała wymownie na drzwi powozu. Benedict nie miał wyboru: musiał wyjść i pomóc jej wysiąść. Jeszcze raz skinęła mu głową, weszła na schody prowadzące do frontowych drzwi i znikła w środku. Lucas pomyślał ponuro, że ani razu nie obejrzała się w jego kierunku.

ROZDZIAŁ DRUGI – Czy Sandhurst zrobił ci jakąś przykrość? Benedict spojrzał pytająco na niskiego, pękatego dżentelmena, który stanął obok niego na skraju parkietu w sali balowej lady Hammond. – A dlaczego sądzisz, że czymś mnie uraził? – Musiał mówić głośno, by towarzysz usłyszał go ponad zgiełkiem i śmiechem około trzystu przedstawicieli londyńskiego towarzystwa, stłoczonych w oświetlonej świecami sali balowej. Szczególnie wyraźnie dźwięczał mu w uszach śmiech jednej z kobiet. Lord Eric Cargill, earl Dartmouth i ojciec chrzestny Benedicta, zaśmiał się sucho. – Może dlatego że od kilku minut piorunujesz go wzrokiem. Benedict zdecydowanie odwrócił się plecami do tańczących. – Próbuję tylko zrozumieć, z której strony Sandhurst jest podobny do greckiego boga – mruknął z lekceważeniem. – Co takiego? – Earl ze zdziwieniem uniósł siwe brwi pod łysiejącym czołem. – To nie ja tak powiedziałem – skrzywił się Benedict. – Ach – rzekł starszy mężczyzna z wyraźną ulgą i powoli potrząsnął głową. – Ale obawiam się, że i tak nie rozumiem. – Nie musisz rozumieć – mruknął. Nie miał najmniejszego zamiaru wyznawać, że przyczyna jego zainteresowania Sandhurstem właśnie tańczyła w ramionach innego dżentelmena. Earl patrzył na niego pytająco jeszcze przez kilka sekund, po czym zmienił temat. – Gdybym wiedział, że będziesz tu dzisiaj, to sam bym nie przychodził – skrzywił się. Przez wiele lat służył w wojsku w stopniu pułkownika i teraz również szpiegował dla Korony pod osłoną podrzędnego stanowiska w ministerstwie, ale balów nie lubił tak samo jak Benedict. – Gdybyś ty nie przyszedł, to odebrałbyś przyjemność również ciotce Cynthii, bo ona też by nie przyszła – zauważył Benedict. Po

długiej znajomości traktował earla i księżną jak wuja i ciotkę, a oni, sami niestety bezdzietni, od czasu śmierci rodziców traktowali go jak syna. – No tak, to istotny argument. – Zaśmiał się earl i w jego oczach pojawił się wesoły błysk. – Ale choć zapewne będę się mógł wieczorem cieszyć jej wdzięcznością, nie jestem pewien, czy ta przyjemność warta jest nudy i cierpień, jakie musiałem znieść w imię obowiązku. – Przyjrzał się tańczącym parom spod przymrużonych powiek. – Kim jest ta piękna młoda dama, która właśnie tańczy z Sandhurstem? Benedict nie musiał się odwracać, by wiedzieć, o kim mówi Dartmouth. – Zdaje się, że to księżna Woollerton. Eric Cargill spojrzał na niego przelotnie. – Nie wiedziałem, że Forster się ożenił. – Powinienem chyba powiedzieć: księżna wdowa – poprawił się Benedict. Brwi earla znów powędrowały do góry. – Ta młoda piękność to jest to dziecko, które Josiah Forster trzymał zamknięte na wsi od chwili, gdy się z nią ożenił? Benedict skrzywił się na te słowa. – Na to wygląda. – Nie miałem pojęcia – wymamrotał starszy mężczyzna z uznaniem. – Sądzę, Dartmouth, że naprawdę powinieneś częściej wychodzić z domu i spotykać się z ludźmi – odparł Benedict. Jego ojciec chrzestny skrzywił się. – Po to zapewniam sobie usługi ludzi takich jak ty, żebym sam nie musiał tego robić. Benedict wstąpił do armii wkrótce po śmierci rodziców i przez siedem lat wyładowywał gniew i frustrację na wojskach Napoleona. Odszedł ze służby dopiero wtedy, gdy Korsykanin został bezpiecznie uwięziony na Elbie – w każdym razie cała Anglia wierzyła, że jest tam bezpiecznie zamknięty. Po ucieczce Napoleona znów na jakiś czas wrócił do służby, nim tyran został ostatecznie pokonany i tym razem wywieziony na bardziej odludną Wyspę Świętej Heleny. Potem Benedict przekonał się, że życie w cywilu nie pozwala mu rozładować

wewnętrznego napięcia. Wiedział, że nie osiągnie spokoju ducha, dopóki nie dowie się, kto zamordował jego rodziców, i nie rozprawi się z mordercą. Wówczas ojciec chrzestny zaproponował mu pracę dla siebie w roli agenta Korony. Od dwóch lat ta działalność pomagała Benedictowi rozładować wewnętrzny niepokój i prowadzić poszukiwania na własną rękę bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Jedynym wyjątkiem były wydarzenia towarzyskie, takie jak dzisiejszy bal. Benedict zwykle udawał zainteresowanie jakąś kobietą, by ukryć prawdziwe powody, dla których pojawiał się na tych przyjęciach. Nie cierpiał spotkań towarzyskich, ale wiedział, że jest to doskonała okazja do przekazywania informacji. Wciąż był zły na Genevieve za to, że wcześniej odrzuciła jego zaloty, a ta złość jeszcze się pogłębiła, gdy przybył na bal. Przez ostatnią godzinę patrzył, jak Sandhurst adoruje Genevieve, i słuchał jej wybuchów śmiechu, gdy odpowiadała na niewątpliwie ciężkiego kalibru pochlebstwa. W jedwabnej kremowej sukni ozdobionej koronką i perełkami wyglądała zjawiskowo. Niebieskie oczy błyszczały, różane usta wyraźnie odcinały się od jasnej cery. Na szyi miała naszyjnik z pereł, a z dekoltu sukni wyłaniały się nagie ramiona. – Nie widziałem jeszcze księcia de Sevanne. Benedikcie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Uwaga Benedicta skupiona była na Genevieve, która tańczyła z Sandhurstem. Podniósł wzrok na earla i zauważył zmarszczkę na jego czole. Z wysiłkiem odsunął od siebie myśli o urodzie wdowy Forster i starał się sprawiać wrażenie, że z uwagą uczestniczy w rozmowie o francuskim księciu, który był przyczyną obecności ich obydwu na balu. Napoleon został pokonany, ale nie było pewne, jak długo ten stan rzeczy potrwa. Zresztą nie był on jedynym wrogiem Anglii. Benedict starał się udawać, że skupia się na rozmowie z wujem, jednak jego myśli wciąż powracały do Genevieve Forster, zwłaszcza gdy w chwilę później zeszła z parkietu wraz z Sandhurstem, by ochłonąć i napić się czegoś. Znając Sandhursta, mógł ją poprowadzić do któregoś z bardziej odludnych pomieszczeń w domostwie lady Hammond, by tam pogłębiać znajomość. Genevieve posłała Charliemu Brooksowi wiadomość, że woli pojawić się na balu lady Hammond niż zjeść z nim kolację sam na sam. Od pierwszej chwili, gdy tu przybyła, doskonale zdawała sobie sprawę,

że Lucyfer nie odrywa od niej wzroku, i to był wystarczający powód, by przychylnie przyjmować zaloty Brooksa, który pojawił się zaraz po Lucyferze i natychmiast zaczął z nią ostentacyjnie flirtować. Sądząc po mocno zaciśniętych zębach i mrocznym błysku w oczach, Lucyferowi to flirtowanie zupełnie się nie podobało. Wciąż spoglądał w ich stronę spod wpółprzymkniętych powiek. Genevieve kręciło się w głowie z podniecenia. Josiah Forster, starszy od niej o niemal czterdzieści lat, oświadczył się w połowie jej pierwszego sezonu towarzyskiego i brat Genevieve z radością przyjął te oświadczyny w jej imieniu. Forster był diukiem, a ona miała zostać księżną. To był główny argument, którym Colin odpierał jej protesty, gdy twierdziła, że nie może poślubić mężczyzny tak znacznie od siebie starszego. Ślub był jak z bajki. Przybyła cała londyńska socjeta. Genevieve drżała wewnętrznie na samą myśl, że ma zostać żoną starego i otyłego diuka Woollerton, ale nikt by tego nie odgadł, patrząc na nią, gdy stała u boku diuka przy kolacji, uśmiechając się i pozdrawiając gości. Dopiero później, gdy wracali powozem do posiadłości Woollertonów w Gloucestershire, na myśl o czekającej ją nocy ogarnęło ją zdenerwowanie. Ta noc w każdym calu okazała się koszmarem. Josiah zupełnie nie brał pod uwagę jej młodości ani braku doświadczenia. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie okropności, jakie musiała wtedy przejść, a to był dopiero początek. Przez następne lata była praktycznie więźniem Forstera i dopiero jego śmierć pozwoliła jej uwolnić się z pułapki. Po raz pierwszy od siedmiu lat mogła uczestniczyć w londyńskim sezonie i zamierzała się cieszyć każdą jego chwilą. Adoracja przystojnego, jasnowłosego i niebieskookiego Charlesa Brooksa pochlebiała jej i była tym przyjemniejsza, że wyraźnie irytowała zwykle wyniosłego i obojętnego czarnookiego i niebezpiecznego Lucyfera. Genevieve kręciło się w głowie na myśl, że po latach zamknięcia na wsi ściągnęła na siebie uwagę dwóch tak przystojnych dżentelmenów. W Gloucestershire mąż nieustannie śledził każdy jej ruch, niczym jastrząb gotów w każdej chwili dopaść bezbronnej ofiary i wymierzyć stosowną karę, jeśli nie zachowywała się tak, jak on sobie tego życzył. Wciąż przeszywał ją zimny dreszcz na myśl o tym, jak potraktował ją w noc poślubną. Odsunęła jednak od siebie te

wspomnienia i skupiła się na Charlesie Brooksie, który podał jej kieliszek z szampanem i przytrzymał dłoń dłużej, niż wypadało. – Za nas, moja droga Genevieve. – Dotknął kieliszkiem jej kieliszka, patrząc na nią z uznaniem. – To chyba nie jest odpowiedni toast, Sandhurst – mruknął Benedict Lucas tuż nad jego uchem i wyjął kieliszek spomiędzy palców Genevieve. – Zdaje się, Genevieve, że teraz moja kolej? – Popatrzył na nią z góry, arogancko unosząc brwi. W jego oczach błyszczało wyzwanie. Genevieve była zdumiona jego widokiem i wściekła za to, jak bezceremonialnie odebrał jej szampana. Nie miała najmniejszej ochoty poddawać się manipulacjom. Nawet nie podszedł wcześniej, by się z nią przywitać, jak więc miał czelność twierdzić teraz, że to jego kolej? Benedict z łatwością odczytał jej nastrój. Zdecydowanym ruchem pochwycił ją za ramię i odciągnął od Sandhursta. – Jak śmiesz, Lucas? – syknęła, bezskutecznie próbując wyszarpnąć ramię z jego uścisku. – Śmiem, bo Sandhurst dolał ci czegoś do szampana, żebyś stała się bardziej uległa – mruknął z niechęcią, kierując się w stronę sali balowej. Zesztywniała i z pobladłą twarzą spojrzała na Brooksa, który ponuro odprowadzał ich wzrokiem. – Co takiego?! Benedict popatrzył na nią niecierpliwie spod przymrużonych powiek. – W zupełności wystarczy, jeśli podziękujesz mi za to, że w porę cię wyratowałem. – To zupełny nonsens! – uniosła się Genevieve. Benedict ze zniecierpliwieniem potrząsnął głową. – Tak sądzisz? – Oczywiście! – Jej policzki pokrywał rumieniec złości. – To, że zaloty szarmanckiego dżentelmena, takiego jak Sandhurst, odpowiadają mi o wiele bardziej, to jeszcze nie powód, żebyś… – Urwała, gdy usłyszała prychnięcie Benedicta. – Z twojego zachowania jasno wynika, że w żadnym stopniu nie jesteś dżentelmenem! – A ty, moja droga Genevieve, udowodniłaś dzisiaj, że jesteś naiwna jak dziecko, gdy chodzi o mężczyzn – zapewnił ją ponuro. – Gdybyś wypiła tego szampana wraz z tym, co do niego dodał, teraz

marzyłabyś tylko o tym, by znaleźć się w jakimś odosobnionym miejscu i pozwoliłabyś Sandhurstowi zrobić ze sobą wszystko, na co miałby ochotę. Genevieve z oburzenia wstrzymała oddech. – Mówisz takie rzeczy tylko po to, by mnie od niego odstraszyć. A może po to, żebym lepiej myślała o tobie – dodała lekceważąco. Benedict zacisnął usta. – Wątpię, byś mogła mieć o mnie jeszcze gorsze zdanie niż teraz. – Jestem pewna, że mógłbyś się o to postarać! – odparowała ze złością. Benedict uśmiechnął się bez humoru. – Niewątpliwie. Genevieve skinęła głową. – A skąd w ogóle wiesz o takich dodatkach do szampana? Czyżbyś je znał z własnego doświadczenia? Może nawet sam ich używałeś? Benedict z syknięciem wypuścił oddech i mięsień w jego policzku zadrgał. Zatrzymał się raptownie pośrodku ogromnego holu londyńskiego domu lady Hammond i stanął naprzeciwko wściekłej Genevieve. – Zapewniam cię, pani, że nigdy nie musiałem się uciekać do takich niecnych praktyk, by kobiety chciały dzielić ze mną łóżko. Uniosła z uporem głowę. Spojrzała w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich niebezpieczny błysk. – W takim razie dlaczego sądzisz, że Sandhurst mógłby to zrobić, skoro… – Skoro jest przystojny jak grecki bóg? – dokończył Benedict z niechęcią. – Zgadzam się z tobą, Genevieve. Nie powinien się uciekać do takich środków. Niestety, twojemu greckiemu bogowi znudziło się już uganianie za kobietami. Te kwiaty i czekoladki, które przysłał ci dzisiaj, były jego pierwszym i ostatnim szarmanckim gestem. Sandhurst woli teraz sposoby, które szybciej prowadzą do celu. Chce zaciągnąć kobietę do łóżka tak szybko, jak to tylko możliwe. Zapewnia sobie również przy tym towarzystwo przyjaciół, by patrząc na nich, powiększyć jeszcze własną przyjemność. Spojrzenie Genevieve straciło nieco na pewności. Czy to możliwe, żeby Benedict Lucas… Lucyfer mówił prawdę? Czy

Sandhurst rzeczywiście dolał jej czegoś do szampana, by skłonić ją do robienia rzeczy, o których nie ośmielała się nawet myśleć, i to nie tylko z nim, ale również z jego przyjaciółmi? W jej niewinnych uszach brzmiało to bardzo nieprawdopodobnie, ale musiała przyznać, że choć całe towarzystwo uwielbiało plotkować o Lucyferze, nikt nigdy nie kwestionował jego uczciwości. Czyżby tego wieczoru padła ofiarą własnej głupoty i obnosząc się z adoracją Sandhursta tuż przed nosem Lucyfera, nie dostrzegła tego, co stało tuż przed nią? Co właściwie wiedziała o Charliem Brooksie? Tylko tyle, że był earlem, przystojnym i czarującym, a ponadto dżentelmenem, przed którym matki córek na wydaniu wolały strzec swoje niewinne latorośle. Wcześniej Genevieve sądziła, że czynią to, bo Sandhurst jasno dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru się żenić. Było jednak możliwe, że się myliła i że te młode, niewinne dziewczęta lepiej było usunąć z drogi Sandhursta z obawy przed hańbą. Benedict doskonale zauważył moment, gdy Genevieve uznała, że w jego oskarżeniach wobec Sandhursta może się kryć ziarno prawdy. Jej twarz pobladła jeszcze bardziej, w oczach pojawił się niepokój, a usta zadrżały. Rozluźnił napięte ramiona. – Już dobrze, Genevieve. W końcu jeszcze nic się nie stało – próbował ją uspokoić. – Udało mi się odciągnąć cię od niego, zanim zdążyłaś wypić tego szampana. Ocaliłem ciebie samą i twoją reputację. Niepokój w jej oczach jeszcze się pogłębił. – I sądzisz, że na tym można skończyć tę sprawę? – zapytała zwodniczo łagodnym tonem. – A nie? – rzekł ostrożnie. – Absolutnie nie – odparła z determinacją, która nieco go zirytowała. – Genevieve… – O ile sobie dobrze przypominam, milordzie, mówiłeś chyba, że to nasz taniec? Benedict zamrugał, zdziwiony tą nagłą zmianą tematu. – Już prawie się skończył. – W takim razie postoimy tu i porozmawiamy, dopóki nie zacznie się następny. – Wsunęła dłoń w rękawiczce pod jego ramię. – Chyba że się obawiasz, by twoja reputacja nie ucierpiała przez to, że będziesz widziany w towarzystwie damy, która wyszła z sali z jednym

dżentelmenem, a wróciła uwieszona ramienia innego? Benedict spojrzał na nią niecierpliwie. – Nie interesuje mnie to, co inni mogą sobie o mnie pomyśleć. – W takim razie może nie tańczysz? Uśmiechnął się bez humoru. – Moi nauczyciele zadbali nie tylko o rozwój mojego umysłu. Dobrze mnie wykształcili również we wszystkich umiejętnościach towarzyskich. – W takim razie może nie masz ochoty tańczyć ze mną? Nic nie mogłoby sprawić Benedictowi większej przyjemności niż wzięcie Genevieve w ramiona po dwóch godzinach patrzenia, jak tańczyła z innymi. Jego ciało reagowało wyraźnie na sam widok jej nagiej szyi i miękkich wzgórków piersi. – Owszem. Zamierzam z tobą zatańczyć, już choćby po to, by pokazać wszystkim jędzom z towarzystwa, że nie wyszłaś z domu lady Hammond z Sandhurstem, czego bez wątpienia już się spodziewały – odrzekł szorstko. – Ale najpierw chciałbym, żebyś mi obiecała, że w przyszłości będziesz trzymać się z daleka od Charliego i jego kompanów. Spojrzała na niego spod rzęs. – A cóż cię obchodzi moja przyszłość? – Zadajesz okropne pytania – zniecierpliwił się. – Jedna z twoich najbliższych przyjaciółek wyszła dzisiaj za mąż za mojego przyjaciela. Być może z tego powodu czuję się za ciebie w pewien sposób odpowiedzialny. Co znowu? – zdziwił się na widok uśmiechu Genevieve. – To bardzo miło z twojej strony, że chcesz mnie chronić. – Miło? – Benedict skrzywił się boleśnie. – Z całą pewnością nikt jeszcze nie odważył się nazwać mnie miłym człowiekiem. Jej niebieskie oczy błysnęły żartobliwie. – Może inni nie znają cię od tej strony i nie wiedzą, że masz dobre serce? – Ty również mnie nie znasz, Genevieve – mruknął. Gdyby potrafiła przeniknąć jego myśli, przekonałaby się, że w tej właśnie chwili uczucia Benedicta wobec niej nie różniły się zanadto od uczuć Sandhursta: niczego nie pragnął bardziej niż zaciągnąć ją w jakieś odosobnione miejsce.

Uspokajająco poklepała go po ramieniu. – Nie martw się, Lucas. Nikomu nie zdradzę twojego sekretu. Zesztywniał i skrzywił się jeszcze bardziej. – Jakiego sekretu? – Tego, że wcale nie jesteś mrocznym, przerażającym Lucyferem. W gruncie rzeczy bardziej przypominasz te śliczne małe cherubinki na obrazach Rubensa – wyjaśniła z niewinnym wyrazem szeroko otwartych oczu. – Cherubinki?! Ty… Ja… – zatchnął się Benedict, zupełnie tracąc panowanie nad sobą. – Ośmielasz się porównywać mnie do tych obrzydliwie tłustych cherubinków? Genevieve z trudem hamowała śmiech. – No cóż, oczywiście nie jesteś pulchny i nie masz złotych włosów… – Zapewniam cię, pani, że bardzo się mylisz, sądząc, iż istnieje jakiekolwiek podobieństwo między mną a tłustym cherubinem, Genevieve! – Popatrzył na nią podejrzliwie, gdy nie udało jej się już dłużej powstrzymać śmiechu. – Gdybyś tylko mógł zobaczyć oburzenie na swojej twarzy! – śmiała się cicho z wielką wesołością w oczach. Benedict z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Droczyłaś się ze mną? – Oczywiście! – Genevieve dopiero teraz przyszło do głowy, że widocznie nie zdarzało mu się to zbyt często. Udało się jednak odciągnąć jego uwagę od Charlesa Brooksa. Pomyślała, że jeśli Sandhurst rzeczywiście zamierzał ją podstępnie uwieść, to jeszcze tego pożałuje. Po latach nieszczęśliwego małżeństwa z Josiahem Forsterem bardzo ceniła sobie wolność wyboru, którą mogła się cieszyć jako wdowa. Charles Brooks próbował ograniczyć tę wolność swoimi manipulacjami i Genevieve mu tego nie zapomni ani nie wybaczy. – Powinniśmy wreszcie zatańczyć. – Nie czekając na odpowiedź, Benedict Lucas pociągnął ją w tłum na parkiecie. Był od niej przynajmniej o trzydzieści centymetrów wyższy. Gdy tańczyli walca, jedna jego dłoń spoczywała na jej talii, druga trzymała palce w rękawiczce. Tańczył bosko, ładnie pachniał mieszanką drewna sandałowego i jakichś egzotycznych owoców i Genevieve już po krótkiej chwili zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie Charles

Brooks wraz z otaczającym go zapachem mocnej wody kolońskiej wydawał się jej atrakcyjny. Kombinacja wzrostu i siły Benedicta z tym odurzającym, męskim zapachem była tak potężna, że Genevieve dopiero po kilku minutach zauważyła, że patrzy na nich większość gości lady Hammond. Rozmowy w sali ucichły do lekkiego szmeru, wymieniano tylko ciche uwagi pod osłoną wachlarzy. Podniosła głowę: Benedict, mocno zaciskając szczęki, wpatrywał się w jakiś punkt ponad jej lewym ramieniem. – Zdaje się, że jesteśmy w centrum uwagi – szepnęła. – Tak – odrzekł i jeszcze mocniej zacisnął zęby. Rzęsy Genevieve opadły na policzki. – Czy wiesz dlaczego? – Tak. Skrzywiła się. – Czy chodzi o to, że wcześniej pomyliłam się co do Sandhursta? – Ponieważ dopiero wróciła do życia towarzyskiego, nie miała ochoty narażać się na ostracyzm. – Nie. – W takim razie o co? – zniecierpliwiła się, widząc, że Benedict nie zamierza powiedzieć nic więcej. Westchnął ze znużeniem. – Sądzę, że wszyscy przypatrują nam się tak uważnie, bo od jakichś dziesięciu lat nie tańczyłem z nikim na żadnym z tych śmiertelnie nudnych balów. – Doprawdy? Usłyszał w jej głosie zaciekawienie i opuścił wzrok na twarz. – Tak, doprawdy – odrzekł zirytowany tym, że wydawała się zadowolona. – Czy sprawia ci przyjemność myśl, że wszyscy obecni zastanawiają się teraz, dlaczego zdecydowałem się zatańczyć z księżną wdową Woollerton? – Tak. – Dlaczego? – obruszył się. Genevieve wzruszyła ramionami. – Bo to jest właśnie jedna z przyjemności, o jakich rozmawialiśmy wcześniej. – Genevieve… – Tak, Lucyferze?

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią z frustracją. – Do diabła z tym – mruknął i zatrzymał się pośrodku parkietu, po czym pociągnął ją do wyjścia. – Lucyferze? – powtórzyła, zdziwiona. – Do diabła, mam na imię Benedict – parsknął. – Ale wszyscy nazywają cię Lucyferem. – Rzadko robią to w mojej obecności – zapewnił ją ponuro. Zarumieniła się lekko. – Och. Nie zdawałam sobie sprawy… – Ale teraz już sobie zdajesz. – Doskonale wiedział, że jest tak nazywany przez towarzystwo, ale nikt jeszcze nie ośmielił się zwrócić tym imieniem wprost do niego. – Dokąd idziemy? – zapytała Genevieve, gdy Benedict odbierał jej płaszcz od kamerdynera lady Hammond. – Tak daleko stąd, jak to tylko możliwe – odrzekł szorstko, narzucając płaszcz na jej ramiona. Tańcząc z Genevieve, odnalazł wzrokiem Erica Cargilla pogrążonego w rozmowie z księciem de Sevanne. Earl Dartmouth lekko skinął mu głową, co oznaczało, że otrzymał informacje, na które liczył. Benedict nie widział już żadnego powodu, dla którego miałby przedłużać ten męczący wieczór, nie sądził jednak, by zostawienie Genevieve samej było dobrym pomysłem. Jak na dwudziestopięcioletnią kobietę, wdowę z sześcioletnim stażem małżeńskim, była bardzo naiwna, gdy chodziło o zachowanie niektórych dżentelmenów z towarzystwa. Włącznie z nim samym.

ROZDZIAŁ TRZECI Wyszli z domu lady Hammond w mrok letniej nocy. Genevieve była nieco zdziwiona, że wieczór skończył się tak nagle i w tak niesatysfakcjonujący sposób. Ale z drugiej strony, wziąwszy pod uwagę jej wcześniejszą pomyłkę w osądzie, może lepiej było wyjść już teraz, odpocząć i zebrać myśli przed kolejnym dniem. A poza tym, skoro już musiała opuścić dom lady Hammond wcześniej, niż zamierzała, to dobrze się stało, że uczyniła to w towarzystwie jednego z najatrakcyjniejszych dżentelmenów. – Nie powiedziałeś, Benedikcie, dokąd idziemy. – Tym razem rozmyślnie zwróciła się do niego prawdziwym imieniem. – Benedikcie? – powtórzyła, widząc, że on nie zamierza jej niczego wyjaśnić. – Zapewne dlatego że sam jeszcze nie wiem. – Popatrzył na nią. W świetle księżyca jego rysy wydawały się ostrzejsze. – Lekkomyślność, jaką się dzisiaj wykazałaś, wskazuje na to, że bardzo potrzebna jest ci opieka jakiegoś mężczyzny, który nie pozwoliłby, żebyś wmieszała się w skandal. – To niesprawiedliwa ocena! – oburzyła się Genevieve, na co Lucyfer uniósł ciemne, aroganckie brwi. – Dlaczego niesprawiedliwa? Gdybym się w porę nie wtrącił, to w tej chwili byłabyś zdana na łaskę i niełaskę Sandhursta. Musiała przyznać, że zapewne tak by się stało, choć była to bardzo nieprzyjemna myśl. – Czy to naprawdę coś złego, że bardzo tęsknię do odrobiny rozrywki i podniecenia? W jej pięknych, niebieskich oczach zalśniły łzy. Benedict zmarszczył czoło. Zachmurzył się jeszcze bardziej, gdy przypomniał sobie słowa Erica Cargilla o tym, że Josiah Forster od dnia ślubu trzymał swoją żonę w zamknięciu na wsi. – Czy twoje małżeństwo było aż tak nieszczęśliwe? – Było jedną wielką torturą – potwierdziła bezbarwnym tonem. Ta tortura trwała sześć lat, a po niej nastąpił rok żałoby po mężu,

którego nie kochała. To oznaczało, że dla Genevieve była to pierwsza okazja od bardzo dawna, by mogła cieszyć się urokami londyńskiego sezonu towarzyskiego. – Czy Forster źle cię traktował? Wzdrygnęła się. To była wystarczająca odpowiedź. – Nie chcę o tym rozmawiać, Benedikcie. Po prostu już od wielu lat nie mogłam się cieszyć przyjęciami i balami takimi jak ten. – Niektórzy zapewne powiedzieliby, że miałaś szczęście – mruknął Benedict, ale wbrew sobie poczuł się poruszony głęboką tęsknotą, jaką dostrzegł w jej oczach. – Mogliby tak powiedzieć ci, którzy zawsze mogli się cieszyć takimi rozrywkami – przyznała Genevieve ze smutkiem. – W przeciwieństwie do ciebie? – Mówiłam już, że nie chcę o tym rozmawiać – westchnęła. Benedict przymrużył oczy. – Co można robić na wsi przez tyle lat? – Ależ ty jesteś uparty! – Uniosła głowę i spojrzała na niego. – Szczerze mówiąc, przez większość czasu wymyślałam najrozmaitsze sposoby pozbycia się męża. Zaskoczony Benedict milczał przez dłuższą chwilę. W końcu wybuchnął głośnym śmiechem. Szczerość Genevieve była rozbrajająca; już nie po raz pierwszy udało jej się go rozbawić. – Chyba nie sądzisz, że żartuję? Nie, Benedict widział w jej twarzy, że mówi zupełnie poważnie. Śmiech ucichł, zredukowany do ironicznego grymasu. – A czymże Woollerton zasłużył sobie na tak gwałtowne uczucia z twojej strony? Znowu spuściła wzrok. – Nie chcę i nie mogę rozmawiać o jego okrucieństwach. W obliczu jej wyraźnego zdenerwowania humor opuścił Benedicta. Nie znał osobiście Josiaha Forstera, który wiekiem zbliżony był raczej do jego rodziców, ale też nigdy nie słyszał żadnych plotek o jego okrucieństwach. Oczywiście nie oznaczało to, że takowe nie miały miejsca. Londyńskie towarzystwo zwykle trzymało swoje sekrety za zamkniętymi drzwiami. Z pewnością uwięzienie tak pięknej i pełnej życia istoty jak Genevieve na wsi przez tyle lat samo już wydawało się ciężkim grzechem.