RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111
Atlanta, Georgia, 2018r.
Riley Blackthorne wywróciła oczami.
- Biblioteki i demony – wyszeptała. – Co jest taką atrakcją?
Na dźwięk jej głosu demon zasyczał ze swojej żerdzi, na stosie
książek. Co, aż odwróciło Riley.
Bibliotekarka zachichotała na ten wyskok.
– Zawsze tak robi, odkąd go znaleźliśmy.
Znajdowali się na drugim piętrze biblioteki uniwersytetu prawa,
otoczeni przez ciężkie woluminy i pilnych studentów. Cóż, pracowali
pilnie, nim nie pojawiła się Riley. Obecnie większość z nich śledziła,
każdy jej ruch. Usidlona przez publiczność, tak mówił o tym jej ojciec. To
sprawiło, iż stała się boleśnie świadoma swoich roboczych ubrań,
(dżinsowej kurtki, takich samych spodni i blado niebieskiej koszulki)
całkowicie wyglądających jak z trzeciego świata w porównaniu z
ponurym, granatowym kostiumem bibliotekarki.
Kobieta potrząsnęła laminowanymi arkuszami; bibliotekarki były
wciągnięte w te całe katalogowanie, nawet tego Hellspawn1. Oceniła
demona i uwzględniła w arkuszu.
– Jakieś trzy cale wysokości, skóra jak spalona mocha2 i spiczaste
uszy. Zdecydowanie Biblio-demon. Czasami mylę ich z Klepto-
demonami. Mieliśmy takie dwa wcześniej.
Riley przytaknęła w wyrazie zrozumienia.
– Biblio są za książkami. Raczej wolą sikać na przedmioty, niż je
kraść. To duża różnica.
1 Hellspawn – pomiot, nasienie piekielne [Przyp. od tłumacza]
2 Mocha – właściwie mokka, jeden z wariantów kawy latte [Przyp. od tłumacza]
Jak na rozkaz, Grzeszny Sługa Piekła niezwłocznie posłał
fosforyzujący łuk zielonej uryny prosto w ich kierunku. Szczęśliwie
demon tej wielkości miał adekwatnie małe wyposażenie, co oznaczało
ograniczony zasięg, ale obie przezornie zrobiły krok wstecz.
Smród starych butów gimnastycznych rozkwitł wokół nich.
- Przypuszczam, że wyczynia cuda z trądzikiem – zażartowała
Riley, wymachując dłonią, by oddalić zapach.
Bibliotekarka rozpromieniła się.
– To dlatego twoja twarz jest taka czysta.
Zazwyczaj klienci narzekali, że Riley jest taka młoda i czy
rzeczywiście jest odpowiednio wykwalifikowana, by wykonywać swoją
pracę, nawet po tym jak już zobaczyli jej Licencję Adepta Łowcy
Demonów3. Riley miała nadzieję, że trochę to przystopuje po tym jak
skończy siedemnaście lat, ale dziewczyna nie ma aż takiego szczęścia.
Przynajmniej bibliotekarka bierze ją na serio.
- Jak długo jest tutaj? – Zapytała Riley.
- Nie długo. Od razu zadzwoniłam więc nie spowodował żadnych
prawdziwych szkód – zrelacjonowała bibliotekarka. – Twój tata uwalniał
nas od nich w przeszłości. Cieszę się, że idziesz w jego ślady.
Taa, prawda. Jakby ktokolwiek mógł wpasować się w buty Paula
Blackthornea.
Riley wsunęła pasmo skręconych, ciemno brązowych włosów za
ucho. Ale natychmiast wyskoczyło z miejsca. Zdejmując spinkę,
przewinęła przez nią włosy i zabezpieczyła je tak, by mały diabełek nie
mógł ich zasupłać. Poza tym, potrzebuje czasu by pomyśleć.
3 Apprentice Demon Trapper license – Licencja Adepta Łowcy Demonów [Przyp. od
tłumacza]
To nie tak, że była jakimś nowicjuszem. Łapała demony
biblioteczne już wcześniej, tylko nie w bibliotece uniwersytetu prawa
pełnej profesorów i studentów, włączając w to kilku naprawdę fajnych
facetów. Jeden z nich spojrzał na nią i pożałowała, że ma na sobie ubranie
do pracy, a nie coś bardziej zmysłowego. Nerwowo wykręcała pasek od
swojej dżinsowej kurierskiej torby. Jej oczy zatrzepotały w kierunku
zamkniętych drzwi znajdujących się w niewielkiej odległości „Sala Ksiąg
Rzadkich”. Demon mógłby zrobić tam spory bałagan.
- Widzisz nasze zmartwienie – wyszeptała bibliotekarka.
- Pewnie – Biblio-demony nie znoszą książek. Znajdują ogromną
radość w miotaniu się pośród całych stosów sikając, rozrywając i
strzępiąc. Mieć sposobność zamienienia pomieszczenia wypełnionego
bezcennymi książkami i manuskryptami na kompost jest najdzikszym
marzeniem demona. Prawdopodobnie nawet dostanie diabelski awans,
jeżeli w Piekle funkcjonuje coś takiego.
Pewność siebie jest wszystkim.
W każdym razie tak zawsze mówił jej tata. To sprawdzało się
znacznie lepiej, gdy stał obok niej.
- Mogę to zabrać stąd, nie ma problemu – powiedziała. Kolejny
potok przekleństw pojawił się na jej drodze. Wysoki, piskliwy głos
demona imitujący mysz, będącą powoli zgniataną przez kowadło. To
zawsze sprawia, że bolą ją uszy.
Ignorując demona, Riley przeczyściła swoje nagle suche gardło i
zagłębiła się w listę potencjalnych konsekwencji jej działań. To był
standardowy wzorzec łapania demona. Rozpoczęła od zwyczajnego
zaprzeczenia, wymaganego przed wyciągnięciem Sługi Piekieł z
publicznej lokalizacji, włączając w to klauzule o nieoczekiwanych
formalnych zniszczeniach i zagrożeniu demonicznym opanowaniem.
Bibliotekarka właściwie zwracała uwagę, w przeciwieństwie do
większości klientów.
- Czy ta rzecz z demonicznym opanowaniem, naprawdę się zdarza?
– Zapytała z rozszerzającymi się oczami.
- O nie, nie w przypadku tych małych. Z większymi demonami,
taa. – To było jednym z powodów, dla którego Riley wolała łapać małych
kolesi. Mogły drapać i gryźć i sikać na ciebie, ale nie potrafiły wyssać z
ciebie duszy i używać jej jak krążka hokejowego przez wieczność.
Jeżeli wszystkie demony, byłyby jak ten koleś, naprawdę nic
wielkiego. Ale nie są. Bractwo Łowców Demonów4 klasyfikuje Piekielne
Pomioty według ich przebiegłości i śmiertelności. To demon stopnia
pierwszego: dokuczliwy, ale nie jest naprawdę niebezpieczny. Trzeciego
stopnia, mięsożerne jedzące maszyny z niegodziwymi pazurami i zębami.
I na szczycie jest stopień piąty – Geo-demon, który może stworzyć
dziwaczną wichurę w środku centrum handlowego i spowodować
trzęsienie ziemi szarpnięciem nadgarstka. A to nawet nie obejmuje
Głównych-demonów, które powodują, że twoje najgorsze koszmary
wyglądają dość blado.
Riley powróciła myślami do pracy. Najlepszym sposobem na
przedstawienie się Biblio-demonowi jako niezdolną do krzywdy jest
poczytanie mu. Im starsza i cięższa proza tym lepiej. Romantyczne
powieści tylko je rozbełtują, więc najlepiej jest wybrać coś naprawdę
nużącego. Przetrząsnęła swoją kurierską torbą, by wyciągną swoją
podstawową broń: Moby Dicka. Książka otworzyła się na poplamionej na
zielono stronie.
Bibliotekarka zerknęła na tekst.
4 The Demon Trappers Guild – Bractwo Łowców Demonów [Przyp. od tłumacza]
– Melville5?
- Taa. Tata preferował Dickensa lub Chaucera6. Dla mnie jest to
Herman Melville. Zanudzał mnie… cholernie w lekkich klasach. Za
każdym razem sprawiał, że zasypiałam. – Wskazała w górę na demona. –
Z nim zrobi to samo.
- Spełnienie twoich próśb, córko Blackthornea! – Wdzięczył się
demon, sunąc oczami dookoła, szukając miejsca na kryjówkę.
Riley wiedziała jak to działa: jeżeli zaakceptuje jego przysługę,
będzie zobowiązana puścić go wolno. Akceptacja przysług od demonów,
była tak bardzo niezgodna z regułami. Jak chipsy ziemniaczane, nie
możesz zakończyć tylko na jednym, następnie znajdujesz się u bram
Piekieł starając się wytłumaczyć fakt, czemu twoja dusza posiada wielkie
piętno mówiące „Własność Lucyfera”.
- Nie ma mowy – szepcze Riley. Po przeczyszczeniu gardła,
zaczyna czytać. – „Nazywaj mnie Ishmael” – doszedł ją wyraźny jęk z
półki nad nią. – „Kilka lat temu, nie ważne ile dokładnie, mając niewiele
pieniędzy w portfelu lub nawet wcale i żadnego szczególnego
zainteresowania na brzegu, pomyślałem, że mógłbym trochę pożeglować i
zobaczyć tą wodnistą część świata”.
Kontynuowała tortury, starając się przy tym nie parskać. Nastąpił
kolejny jęk, a po nim okrzyk udręki. Do tego momentu demon, rwałby
sobie włosy z głowy, gdyby jakiekolwiek posiadał.
5 Herman Melville (ur. 1 sierpnia 1819 w Nowym Jorku, zm. 28 września 1891 w Nowym
Jorku) – amerykański powieściopisarz, poeta i eseista. Jego najsłynniejszym dziełem,
zaliczanym do kanonu literatury światowej, jest Moby Dick, fikcyjna opowieść o białym
kaszalocie. [Przyp. od tłumacza]
6 Dickens, Chaucer – angielscy pisarze. [Przyp. od tłumacza]
– „To jest sposób na odpędzenie przygnębienia, regulację
krążenia. Kiedykolwiek znajduje siebie z rosnącym marsem na twarzy;
kiedykolwiek jest wilgotno, odurzający Listopad mojej duszy…”
Nastąpiło wymowne uderzenie, gdy demon przewrócił się martwo
na słabej metalowej półce.
- Łowca wygrywa! – Zapiała Riley. Po szybkim spojrzeniu w
kierunku fajnego kolesia przy pobliskim stoliku, Riley upuściła książkę i
wyciągnęła z torby kubek. Który z jednej strony był ozdobiony tańczącym
niedźwiedziem.
- Czy to kubek nie kapek? – Zapytała bibliotekarka.
- Tak. Są one doskonałe do tego typu rzeczy. Mają otwór na górze
więc demon może oddychać, a odkręcenie wieka sprawia im wiele
trudności – wyszczerzyła się. – Nie znoszą ich najbardziej.
Riley zbliżyła się do demona na palcach, ostrożnie go obserwując,
podniosła go za szponiastą stopę. Czasami tylko udają sen w celu
ucieczki.
Ten był całkowicie zimny.
- Dobra robota. Pójdę podpisać twoje honorarium – powiedziała
bibliotekarka kierując się do biurka.
Riley pozwoliła sobie na uśmiech samozadowolenia. Poszło
naprawdę dobrze.
Tata byłby z niej naprawdę dumny. Gdy tylko umieściła demona
nad kubkiem, usłyszała śmiech, niski i odrażający. Sekundę później
podmuch powietrza uderzył w jej twarz, zmuszając ją do mrugnięcia.
Papiery poruszyły się na stole. Pamiętając rady ojca, Riley utrzymała
swoją uwagę na demonie. Ocuci się szybko, a kiedy to zrobi Biblio-demon
wpadnie w szał. Gdy obniżała go do pojemnika, demon zaczął drgać.
- O nie, nie zrobisz tego. – Powiedziała.
Wiatr wezbrał na sile. Papiery już nie szeleściły, lecz poderwały się
i wirowały po pokoju jak prostokątne białe liście.
- Hej, co się dzieje? – Zażądał student.
Nastąpił jakiś ciekawy, zmienny dźwięk. Riley spojrzała w górę, by
dostrzec jak książki zostają wypierane z półek jedna po drugiej. Zawisły w
powietrzu zupełnie jak helikoptery, by następnie obrócić się i oddalić od
siebie. Jedna przeleciała dokładnie nad głową jakiegoś studenta, który
przycisnął brodę do stołu, by uniknąć zderzenia.
Wicher wzmocnił się, wirując między półkami jak nocny wiatr w
lesie. Nastąpiły krzyki i przytłumione dźwięki stóp na dywanie, gdy
studenci pędzili do wyjścia.
Demon okręcił się, wyrzucając z siebie świństwa, młócąc rękami
we wszystkie strony. Gdy Riley zaczęła recytować jedyny ustęp Melville
jaki pamiętała, rozległ się alarm przeciwpożarowy, pogrążając ją. Ciężka
księga wyjrzała zza jej ramienia, wciskając ją w półki. Oszołomiona
potrząsnęła głową, by ją oczyścić. Kubek i pokrywka znajdowały się na
podłodze u jej stóp. A demon zniknął.
- Nie! Nie rób tego!
Gdy go szukała, dosięgła ją panika. W zamęcie książek, papierów i
fruwających zeszytów, w końcu wyśledziła demona kierującego się w
stronę zamkniętych drzwi, tych które prowadziły do Sali Ksiąg Rzadkich.
Schylając się, by uniknąć nadlatującej księgi informacyjnej, która rzuciła
się na nią jak stado rozwścieczonych mew, Riley chwyciła plastikowy
kubek chowając go w kieszeni kurtki.
Musi umieścić tego demona w pojemniku.
Ku jej przerażeniu drzwi do Sali Książek Rzadkich stanęły
otworem, gdy zdezorientowany student wyjrzał zza nich oceniając
sytuację. Jak gdyby zrozumiał, że nic nie stoi na jego drodze, demon
przybrał nadprogramową prędkość. Wskoczył na krzesło, ostatnio
zwolnione przez przerażonego użytkownika i wskoczył na biurko
informacji. Małe stópki tupiąc i stukając o biurko, rozpędziły się i
przygotowując ostateczny szturm na otwarte drzwi, mały piłkarz
szykował się do przyłożenia.
Riley świdrowała wzrokiem każdego na jej drodze, a jej uwagę
przykuła mała postać sunąca po podłodze. Kiedy skoczyła w stronę biurka
coś uderzyło ją w plecy, wytrącając z równowagi. Zanurzyła się w morzu
ołówków, papierów i podajników drutu. Rozległ się dźwięk dartego
materiału: jej dżinsy dołączyły do zespołu.
Przemieszczając się na czworakach, rzuciła się do przodu
wyciągając ręce jak mogła najdalej. Palce prawej ręki złapały diabła w
pasie, a ona przyciągnęła go w swoim kierunku. On krzyczał, skręcał się i
sikał, ale ona nie poluzowała uścisku. Riley wyciągnęła kielich z kieszeni i
wpakowała demona do środka, umieszczając dłoń na wierzchu kubka.
Leżała na plecach wpatrując się w sufit. Wokół błysły światła i zaryczał
alarm. Wstrzymała oddech i zabolała ją głowa. Oba kolana piekły z
powodu dartej skóry.
Alarm uciął się gwałtownie i westchnęła z ulgą. Rozległ się inny
przerażający śmiech. Szukała jego źródła, ale nie mogła go znaleźć. Niski
jęk dobiegł do niej od ogromnego regału z prawej strony. Instynktownie
Riley toczyła się w przeciwnym kierunku i trzymała się tego dopóki stół
nie wbił jej się w nogę. Z nienaturalnym metalicznym odgłosem, cały
regał spadł w idealnym łuku i uderzył w wykładzinę, gdzie przed kilkoma
sekundami stała, wysyłane książki, strony i połamane kolce wydostawały
się na zewnątrz w postaci fali. Nagle wszystkie zanieczyszczenia w
pomieszczeniu zaczęły się unosić, jakby ktoś włączył wielką machinę do
wiatru.
Ostry ból w dłoni spowodował, że się wyprostowała, uderzając
głową w tablicę obok.
- Cholera! – Przeklęła, krzywiąc się.
Demon ją ukąsił. Potrząsnęła kielichem, sprawdzając go, a
następnie ostrożnie się podniosła. Świat się obrócił, więc oparła się o stół,
starając się wrócić do siebie. Wokół niej zza biurka i zza stosu książek
zaczęły pojawiać się twarze. Kilka dziewcząt płakało, a jeden z
napakowanych chłopców trzymał się za głowę i jęknął. Wszystkie oczy
skierowane były na nią.
Wtedy zrozumiała dlaczego się patrzyli: jej ręce zostały
poplamione zielonymi sikami tak samo jak jej ulubiony T-shirt. Nie było
krwi na niebieskich dżinsach, a ona straciła jedną z tenisówek. Jej włosy
zwisały związane na jednym ramieniu.
Żar wykwitł na policzkach Riley. Łowca zawiódł.
Gdy demon próbował ugryźć ją ponownie, ze złością potrząsnęła
kielichem, wyładowując swą frustrację na diable.
Po prostu ją wyśmiali.
Bibliotekarka odchrząknęła.
- Usuń to. – Powiedziała, oferując pokrywę.
Włosy kobiety wyglądały, jakby zostały zaprojektowane przez tunel
aerodynamiczny i miała zieloną karteczkę przyklejoną do policzka, która
mówiła ,,Dentysta 10.00 poniedziałek’’.
Riley ujęła pokrywę w drżącą dłoń i zamknęła demona wewnątrz
kielicha.
Ten krzyczał przekleństwa i używał obu rąk by ją odrzucić.
Nawzajem, dupku.
Bibliotekarz badając chaos, westchnął.
- I pomyśleć, że kiedyś martwiłam się o rybika7.
*****
Riley ponuro obserwowała sanitariuszy transportujących dwóch
studentów na noszach: jeden miał kołnierz na szyi, a inny bełkotał coś
niezrozumiale o końcu świata. Telefony komórkowe wybuchły chórem
dzwonków, nasi rodzice zwietrzyli katastrofę. Niektóre dzieci były
ożywione, mówiły mamie lub tacie jak fajnie było, i że wyślą wideo do
Internetu. Inni bali się o swoje umysły.
Jak ja.
To nie było fair. Zrobiła wszystko dobrze. Cóż, nie wszystko, ale
Biblios nie miały być psychokinetyczne. Demon pierwszego stopnia nie
ma mocy by spowodować gwałtowną wichurę, ale ten jakoś miał. Mógł
być inny demon w bibliotece, ale one nigdy nie pracują w zespole.
7 Rybiki to malutkie (2-4 mm), srebrne (mówi się na nie - srebrzyki), ruchliwe owady
bezskrzydłowe, z rzędu szczeciogonków - przybyły do nas z krajów subtropikalnych
prawdopodobnie w latach dwudziestych, bo w tym okresie znajdujemy pierwsze wzmianki o
ich istnieniu. Prawdopodobnie przywiezione zostały z jakimś transportem ziarna, mąki czy
ryżu. Zjawiły się zresztą nie tylko w Polsce, ale w całej środkowej Europie. [Przyp. od
tłumacza]
Więc kto śmiał się ze mnie?
Jej oczy śledziły pozostałych studentów. Nie miała pojęcia. Jeden z
fajnych facetów miał wypchany książkami plecak. Gdy spotkali się
wzrokiem, po prostu potrząsnął głową z dezaprobatą jakby była
niegrzeczną pięciolatką.
Bogaty wazeliniarz8. Mógł nim być, gdyby nadal był w koledżu.
Przekopała swoją torbę, wyjęła ciepłą sodę i wzięła kilka długich
łyków. To nie zmniejszyło smaku starego papieru w jej gardle. Kiedy
schowała butelkę do torby ugryzienie demona zapłonęło bólem. Zaczęło
puchnąć i sprawiło, że jej ramię pulsowało aż do łokcia. Wiedziała, że
powinna potraktować je wodą święconą, ale policjanci powiedzieli jej, że
ma się nie ruszać i nie sądziła by biblioteka wysoko ją ceniła, gdyby
pomoczyła dywan.
Przynajmniej policjanci nie zadawali jej więcej pytań. Jeden z nich
próbował zmusić ją do składania wyjaśnień, ale tylko doprowadził ją do
szału. Aby go zamknąć zadzwoniła do ojca. Powiedziała, że coś poszło nie
tak i wręczyła telefon policjantowi.
- Pan Blackthorne? Mamy tutaj sytuację9. – Wydyszał.
Riley przymknęła oczy. Starała się nie słuchać rozmowy, ale
okazało się to niemożliwe. Kiedy policjant zaczął z jego nastawieniem, jej
ojciec odpowiedział: dzieci–i-ryby-głosu-nie-mają. Miał to opanowane
jako nauczyciel w szkole średniej, kiedy rozmawiał z nastolatkami.
Najwyraźniej policjanci z kampusu również byli podatni na ten głos:
Oficer wymruczał przeprosiny i podał jej telefon.
- Tato? Tak mi przykro…
8 Creep tzn. wazeliniarz, menda, kreatura. Wazeliniarz wydał mi się najlepszy, chociaż nie
wiem czy psuje. [Przyp. od tłumacza]
9 Sytuację? Dziwnie to nazwał, ale takie jest tłumaczenie. [Przyp. od tłumacza]
Zaczęło jej się zbierać na łzy. Nie ma mowy, żeby rozpłakała się
przy policjancie, więc Riley odwróciła się do niego tyłem.
- Nie wiem co się stało.
Na drugim końcu telefonu zapadła cisza.
Dlaczego nic nie mówi? Boże, musi być wściekły. Jestem trupem.
- Riley… - jej ojciec zrobił długi wdech. - Jesteś pewna, że nie
jesteś ranna?
- Tak.
Nie ma sensu mówić mu o ugryzieniu: zobaczy je wkrótce.
- Tak długo jak z tobą jest w porządku, tylko to się liczy.
Jakoś Riley nie myślała, że uczelnia będzie taka wyrozumiała.
- Nie mogę się stąd uwolnić, ale wyślę kogoś do ciebie. Nie chcę
byś jechała autobusem, nie po tym co się stało.
- Dobrze.
Zapadło dłuższe milczenie. Poczuła, że jej serce się zaciska.
- Riley, obojętnie co się dzieje, kocham cię. Pamiętaj o tym.
Mrużąc oczy, by utrzymać w ryzach łzy, Riley schowała telefon do
torby. Wiedziała, co jej ojciec miał na myśli: jej licencja praktykanta była
historią.
Ale ja nie zrobiłam nic złego.
Bibliotekarka uklękła obok jej krzesła. Włosy zaczesane do tyłu
były na miejscu a jej ubranie było uporządkowane. Świat może się
skończyć, a ona zawsze wygląda schludnie. Może to było zadanie
bibliotekarza, coś czego uczyli ich w szkole.
- Podpisz to, dobrze? - Powiedziała kobieta.
Riley oczekiwała długiej listy szkód i tego że ona jest
odpowiedzialna za ich pokrycie. Zamiast tego miała przed sobą płatność
za usunięcie demona. Podpisywał to jedynie łowca, gdy zadanie zostanie
wykonane.
- Ale… - zaczęła Riley.
- Złapałaś go. - Powiedziała bibliotekarka, wskazując kielich na
stole. - Poza tym spojrzałam na wykres demona. Nie był jednym z tych
małych facetów, czyż nie?
Riley pokręciła głową i podpisała formularz, choć jej palce
zdrętwiały.
- Dobrze. - Bibliotekarka przesunęła splątane włosy Riley i posłała
jej niepewny uśmiech. - Nie martw się, będzie dobrze.
I już jej nie było.
Mama Riley powiedziała jej to tuż przed śmiercią. Tak samo jej
tata gdy ich mieszkanie zostało spalone. Dorośli zawsze zachowywali się
jakby mogli naprawić wszystko.
Ale nie mogą. I wiedzą o tym.
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222
Zmuszony do czekania przed biblioteką, Denver Beck westchnął
ciężko i przeczesał dłonią krótkie blond włosy. Córka jego mentora
właśnie przesunęła się na pierwszą pozycję listy „Największych Pomyłek
wśród Uczniów”. Fakt ten złościł Denvera nie tylko z powodu zgryzot, na
jakie małolata naraziła Gildię Łowców, ale głównie dlatego, że zawsze
kierował się w życiu wrodzonym poczuciem honoru. Kto by przypuszczał,
że wyczyny tej dziewczyny okażą się poważniejsze w skutkach niż
najgorszy w jego karierze koszmar związany z pojmaniem ognistego
demona w godzinach szczytu na stacji kolejowej MARTA? Gorsze niż
kataklizm dotyczący nie tylko straży pożarnej, ale także zespołu saperów?
– A jednak jakimś cudem udało ci się to osiągnąć, dziewczyno –
Beck wymamrotał do siebie z gardłowym akcentem prosto z Georgii.
Pokręcił głową w wyrazie przerażenia. – Do diaska, trzeba będzie za to
słono zapłacić.
Młody mężczyzna poruszył ramionami w próbie zrelaksowania się.
Był spięty, odkąd Paul powiadomił go telefonicznie o tym, iż Riley wpadła
w tarapaty. Denver szedł już do biblioteki, zanim rozmowa zdążyła się w
ogóle skończyć. Był winien Paulowi dozgonną wdzięczność.
Zmuszony przez policję do pozostania poza obrębem biblioteki,
postanowił ostudzić emocje poprzez rozmowę z kilkoma uczniami, którzy
znajdowali się we wnętrzu pomieszczenia w trakcie obławy. Wyciągnięcie
z nich jakichś informacji nie przyszło mu ze szczególnym trudem z racji
tego, że większość z jego informatorów liczyła sobie mniej więcej tyle
samo lat co on. Kilku z nich powiadomiło go, że widziało, jak Riley
chwyta małego demona, jednak żaden z nich nie był pewien, co stało się
później.
– Coś jest nie tak – wymamrotał Beck do siebie. Demon
zamieszkujący bibliotekę mógł zrobić spore zamieszanie, ale nie istniała
zazwyczaj konieczność angażowania w to wszystko sił specjalnych.
Dwie studentki koledżu minęły Denvera, lustrując go wzrokiem.
Bez wątpienia spodobało się im to, co zobaczyły. Chłopak potarł dłonią
zarost na brodzie i odwzajemnił uśmiechy, mimo że nie było teraz czasu
na załatwianie męskich spraw. Przynajmniej nie do chwili, zanim nie
upewni się, że z Riley wszystko w porządku.
– Nieźle wyglądacie – krzyknął za dziewczynami, czym zaskarbił
sobie kolejne uśmiechy.
Jedna z nich puściła mu nawet oczko. Gliniarz pilnujący kampusu
wyszedł z biblioteki bez zapowiedzi – był to ten sam funkcjonariusz, który
powiedział Denverowi, żeby się nie ruszał. Póki co nie udzielono mu
żadnych wyjaśnień, ale Beck zdecydował się nie naciskać. Nie udałoby mu
się oswobodzić córki Paula, gdyby zakuto go w kajdanki i posadzono na
tylnym siedzeniu radiowozu.
– Czy mogę już wejść? – Krzyknął chłopak.
– Jeszcze nie – odpowiedział gliniarz niesympatycznym tonem.
– A co z łowczynią demonów? Wszystko gra?
– Tak. Niedługo ją wypuszczą. Nie mogę pojąć, dlaczego
pozwalacie na to, by dziewczyna angażowała się w podobne rzeczy. –
Policjant nie był jedynym, który podzielał podobne poglądy.
– Postąpicie wbrew prawu, jeśli będziecie przesłuchiwać ją bez
udziału starszego łowcy – ostrzegł Beck.
– Tak, tak. To wasze a nie nasze zasady – odpowiedział facet. –
Nic nas one nie obchodzą.
– Póki jakiś demon nie dobierze się wam do tyłków, a wtedy
będzie to obchodzić każdego z nas.
Gliniarz parsknął śmiechem, układając ręce na biodrach.
– Po prostu nie rozumiem, czemu nie dacie im wycisku, jak to
mają w zwyczaju wasi myśliwi? Wyglądacie przez to niczym zbieranina
cykorów z tymi waszymi plastikowymi kubkami.
Beck musiał zmusić się do tego, by nie wybuchnąć pod wpływem
podobnego komentarza. Ile już razy starał się wytłumaczyć różnicę
między łowcą a myśliwym? Schwycenie demona wymaga umiejętności.
Chłopcy z Watykanu się nie liczą – używają bowiem mocy ogniowej.
Myśliwi natomiast twierdzili, że dobry demon to martwy demon. Nie
posiadali za grosz talentu. Istniały także inne różnice, ale te konkretnie
były kluczowe. Przeciętniak o średnim ilorazie inteligencji nie zdoła tego
po prostu pojąć.
Denver postanowił podsumować to na głos:
– Mamy pewne zdolności. Potrzeba do tego talentu. Oni go nie
mają.
– Nie jestem pewien. Świetnie prezentują się w telewizyjnym
show.
Beck wiedział, o którym programie mówi mundurowy. Nazywano
go „Demonland” i poświęcono go w całości myśliwym.
- Show wszystko przekręca. Myśliwi nie rekrutują dziewcząt. Żyją
niczym mnisi, a ich poczucie humoru przypomina nastrojem
usposobienie psa pilnującego złomowiska.
– Zazdrosny? – Zakpił gliniarz.
Czy naprawdę był?
– Jasne, że nie. Kiedy tylko uporam się z codziennymi
obowiązkami, mogę iść napić się piwa i poderwać jakąś laskę. Oni nie.
– Żartujesz?
Beck pokręcił głową.
– Nie ma to nic wspólnego z tym, co pokazują w telewizji.
– Cholera – wymamrotał mundurowy. – Myślałem, że wszystko
kręci się wokół panienek i lśniących samochodów.
– Niestety. Teraz już wiesz, czemu jestem łowcą.
Z kieszeni kurtki Denvera wydobyły się dźwięki „Georgia on my
mind”, które wkrótce rozniosły się po całym parkingu. W ten sposób
chłopak przyciągnął kilka ciekawskich spojrzeń.
– Paul – powiedział Beck, nie marnując nawet czasu zerkaniem na
wyświetlacz.
To musiał być ojciec Riley.
– Co tam się stało? – Spytał mężczyzna, a głos niebezpiecznie mu
się uniósł.
Chłopak streścił mu całą sytuację.
– Daj mi znać, kiedy ją wypuszczą – zażądał ojciec dziewczyny.
– Tak zrobię. Ująłeś ognistego demona?
– Tak. Chciałbym już się z tego wyplątać, ale muszę jeszcze po
sobie posprzątać.
– Bez pośpiechu. Przypilnuję dla ciebie spraw tu, na miejscu.
– Dzięki, Den.
Młody mężczyzna zawiesił połączenie i wrzucił telefon do kieszeni
swojej kurtki. W głosie jego przyjaciela dało się wyczuć troskę. Paul miał
hopla na punkcie dbania o bezpieczeństwo swoich podopiecznych,
zwłaszcza jeśli w grę wchodziła własna córka. To właśnie z tego powodu
zwolnił nieco przebieg jej szkolenia, łudząc się, że Riley rozmyśli się i
wybierze dla siebie bezpieczniejszy zawód. Jak na przykład chodzenie po
linie.
To się nie uda. Denver powtarzał to Paulowi niezliczoną ilość razy,
ale ten nie chciał go słuchać. Jego córka zostanie łowcą, czy mu się to
podobało, czy nie. Była takim samym uparciuchem jak jej matka.
Uwaga Becka skupiła się na kilku nowych pojazdach
zaparkowanych przed wejściem do budynku. Chłopak rozpoznał
reportera, Goeorgea coś tam, coś tam. Wiele razy krył tyłek Denvera.
Media uwielbiały rozpisywać się o łowcach demonów, ilekroć coś nie
poszło po ich myśli. Ciche pojmanie demona w jakiejś alejce nigdy ich
specjalnie nie interesowało. Natomiast kataklizm ogniowy na stacji
kolejowej czy też w bibliotece prawniczej był dokładnie tym, czego
szukali.
Drobna sylwetka wyłoniła się w końcu ze stale powiększającego się
tłumu. Chwilę zajęło Beckowi rozpoznanie dziewczyny. Riley zacisnęła
palce na swojej kurierskiej torbie, aż pobielały jej kłykcie, całkiem jakby
pilnowała klejnotów koronnych. Jej kasztanowe włosy stanowiły jeden
wielki kołtun, a ona sama szła na lekko chwiejnych kończynach. Mimo iż
córka Paula miała na sobie jeansową kurtkę, Denver zdołał zauważyć, że
zaokrągliła się w paru miejscach na tyle, by stać się wkrótce tematem
snów przedstawicieli płci przeciwnej. Wydawała się teraz nieco wyższa i
liczyła sobie pięć, a może nawet mniej niż pięć cali poniżej sześciu stóp
wzrostu. Nie była już dłużej dzieckiem, a raczej młodą kobietą. Do diabła,
dziewczyno, będziesz łamać cudze serca.
Kiedy ekipa reporterów zbliżyła się do Riley, Beck natychmiast
odczuł niepokój, zastanawiając się nad tym, czy będzie musiał do nich
podbiec i się wtrącić. Córka jego przyjaciela pokręciła jednak głową pod
adresem dziennikarza, odsunęła na bok mikrofon, nie przerywając
marszu.
Mądra dziewczyna.
Kiedy ich spojrzenia wreszcie się spotkały, Denver stwierdził, że
rysy jej twarzy skamieniały. Nie dostrzegł tam ani śladu zaskoczenia.
Kiedy mała miała piętnaście lat, poważnie się w nim zadurzyła, mimo że
był od niej o sześć lat starszy. Chłopak dopiero zaczął szkolenie u jej ojca,
a zatem mógł postąpić tylko w jeden sposób. Unikał dzieciaka, łudząc się,
że ten zainteresuje się kimś innym. Tak właśnie się stało, ale cała historia
wcale nie skończyła się szczęśliwie. Riley pogodziła się ze szczeniackim
uczuciem, ale nie ze zranionym sercem. Nie pomagało także to, że Beck
spędzał więcej czasu z Paulem niż ona sama.
Chłopak uruchomił komórkę i zwrócił się do ojca Riley:
– Wszystko z nią w porządku.
– Dzięki Bogu. Wezwano nadzwyczajną radę Gildii. Ostrzeż ją, co
się dzieje.
– Tak zrobię. – Beck wcisnął sobie telefon do kieszeni.
Dziewczyna zatrzymała się kilka kroków od niego, mrużąc oczy
pod jego adresem. Jedna z nogawek jej spodni została poprzecznie
przecięta, na policzku widniała czerwona blizna, a całą twarz oraz ubranie
znaczyły zielone smugi w miejscach, gdzie naznaczył ją demon.
Brakowało jej jednego kolczyka. Denver mógł rozegrać to na dwa
sposoby: sarkazmem albo współczuciem. Nie uwierzyłaby w to drugie, nie
w jego przypadku, więc musiał skorzystać z pierwszej opcji.
Chłopak wygiął usta w łobuzerskim uśmieszku.
– Jestem pod wrażeniem, dzieciaku. Jeśli potrafisz doprowadzić
do takiej katastrofy w przypadku demona pierwszego stopnia, nie mogę
doczekać się, by zobaczyć, co zrobisz z demonem stopnia piątego.
W ciemnobrązowych oczach Riley pojawił się płomień.
– Nie jestem dzieciakiem.
– Według mojego kalendarza tak – powiedział, wskazując na
swojego starego Forda pickupa. – Wsiadaj.
– Nie zadaję się ze staruchami.
Chwilę zajęło Beckowi odszyfrowanie jej zarzutu.
– Nie jestem stary.
– A zatem przestań się tak zachowywać.
Widząc, że Riley nie zamierza ruszyć się choćby o krok, Denver
zaczął tłumaczyć:
– Organizują właśnie specjalną radę nadzwyczajną Gildii.
– W takim razie czemu cię tam nie ma?
– Oboje się tam udamy, jak tylko zechcesz wsiąść do tej cholernej
ciężarówki.
Zrozumienie wreszcie odmalowało się w oczach dziewczyny.
– Ta rada jest z mojego powodu?
– Hmm? A kogo by innego?
- Och…
Kiedy Riley położyła dłoń na klamce, zawahała się. Beck od razu
rozszyfrował przyczynę problemu poprzez sposób, w jaki trzymała rękę.
– Demon cię ugryzł? – Ostrożne skinienie głową. – Wyleczyłaś
się?
– Nie. I nie wyżywaj się na mnie. Nie potrzebuję robić tego w tym
momencie.
Mamrocząc pod nosem, Denver zaczął grzebać w torbie łowcy
leżącej na przednim siedzeniu wozu. Wyciągnął z niej maleńką buteleczkę
wody święconej oraz bandaż, po czym okrążył pickupa. Riley opierała się
tymczasem o drzwiczki, wyczerpana, a jej spojrzenie straciło sporo z
dawnej ostrości. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, ale wywołane raczej
przeżyciami z demonem niż gorączką.
– To może zaboleć. – Beck wskazał głową w kierunku samochodu
reporterów. – Najlepiej będzie, jeśli nie zrobisz za wiele hałasu. Nie
chcemy ich tutaj.
Dziewczyna skinęła głową, po czym przymknęła powieki,
przygotowując się na to, co nastąpi. Chłopak delikatnie obrócił jej dłoń,
przypatrując się ranie. Zęby demona ledwo co naruszyły naskórek. Woda
święcona szybko się z tym upora i po ukąszeniu nie zostanie choćby ślad.
Riley skrzywiła się, zaciskając szczękę, kiedy płyn spłynął na ranę.
Buzował i tryskał bąbelkami niczym jakaś nadzwyczajna woda utleniona,
usuwając tym samym jad demona. Kiedy całość przestała syczeć, Denver
rzucił przelotne spojrzenie na twarz córki swojego przyjaciela.
Dziewczyna zdołała już otworzyć oczy, w których stały teraz łzy, ale nie
pisnęła choćby słówka.
Twarda, całkiem jak tatuś.
Chłopak obwinął jej dłoń kilkakrotnie bandażem, złączył całość
taśmą i oględziny dobiegły wreszcie końca.
– Gotowe – powiedział. – Możemy jechać.
Beck uznał, że słyszy sztywne „dzięki”, po czym Riley wdrapała się
do ciężarówki, wciąż nie wypuszczając z rąk kurierskiej torby. Denver
dołączył do niej w środku, wciskając łokciem blokadę w drzwiach, a
następnie uruchomił silnik swojego wozu. Ustawił ogrzewanie na
najwyższe obroty. Będzie się tu nieźle pocił, ale ta mała potrzebowała
teraz ciepła.
– Naprawdę tego używasz? – Zapytała, wskazując zielonkawo
zakończonym palcem na stalową rurę, która wystawała z marynarskiego
worka leżącego pomiędzy nimi.
– Jasna sprawa. Pomaga na demony trzeciego stopnia, kiedy nieco
się rozjuszą. Świetnie się spisuje, kiedy zatopią w tobie szpony.
– Niby jak? – Spytała Riley, marszcząc czoło.
– Możesz użyć go jako dźwigni, żeby odepchnąć od siebie demona.
Oczywiście, w najlepszym wypadku i tak wysunie na ciebie szpony. W
najgorszym, wbije je w ciebie, a wtedy twoje ciało zacznie gnić. – Denver
zrobił pauzę dla lepszego efektu. – Mowa o okropnej brązowej mazi.
Chłopak celowo skorzystał z tak graficznego opisu. Chciał ją w ten
sposób przetestować. Jeśli takie coś napawało ją przerażeniem, równie
dobrze mogła sobie darować pracę w tym zawodzie. Beck czekał na
reakcję dziewczyny, ale żadnej się nie doczekał.
– A zatem, co się tam wydarzyło? – Spytał.
Riley zwróciła się twarzą w stronę okna, kołysząc ranną ręką.
– Dobrze, nic mi nie mów. Myślałem jedynie, że możemy to
omówić, by wspólnie ustalić, co poszło nie tak. Gildia wielokrotnie
zawracała mi tyłek, więc sądziłem, że mogę dać ci kilka wskazówek.
Ramiona dziewczyny zadrżały i przez chwilę wydawało się, że ona
sama zaraz się rozpłacze.
,,,
JJJaaannnaaa OOOllliiivvveeerrr--- DDDeeemmmooonnn TTTrrraaappppppeeerrr 000111 --- FFFooorrrsssaaakkkeeennn TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaajjjjjjaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: IIIsssiiiooorrreeekkk
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 Atlanta, Georgia, 2018r. Riley Blackthorne wywróciła oczami. - Biblioteki i demony – wyszeptała. – Co jest taką atrakcją? Na dźwięk jej głosu demon zasyczał ze swojej żerdzi, na stosie książek. Co, aż odwróciło Riley. Bibliotekarka zachichotała na ten wyskok. – Zawsze tak robi, odkąd go znaleźliśmy. Znajdowali się na drugim piętrze biblioteki uniwersytetu prawa, otoczeni przez ciężkie woluminy i pilnych studentów. Cóż, pracowali pilnie, nim nie pojawiła się Riley. Obecnie większość z nich śledziła, każdy jej ruch. Usidlona przez publiczność, tak mówił o tym jej ojciec. To sprawiło, iż stała się boleśnie świadoma swoich roboczych ubrań, (dżinsowej kurtki, takich samych spodni i blado niebieskiej koszulki) całkowicie wyglądających jak z trzeciego świata w porównaniu z ponurym, granatowym kostiumem bibliotekarki. Kobieta potrząsnęła laminowanymi arkuszami; bibliotekarki były wciągnięte w te całe katalogowanie, nawet tego Hellspawn1. Oceniła demona i uwzględniła w arkuszu. – Jakieś trzy cale wysokości, skóra jak spalona mocha2 i spiczaste uszy. Zdecydowanie Biblio-demon. Czasami mylę ich z Klepto- demonami. Mieliśmy takie dwa wcześniej. Riley przytaknęła w wyrazie zrozumienia. – Biblio są za książkami. Raczej wolą sikać na przedmioty, niż je kraść. To duża różnica. 1 Hellspawn – pomiot, nasienie piekielne [Przyp. od tłumacza] 2 Mocha – właściwie mokka, jeden z wariantów kawy latte [Przyp. od tłumacza]
Jak na rozkaz, Grzeszny Sługa Piekła niezwłocznie posłał fosforyzujący łuk zielonej uryny prosto w ich kierunku. Szczęśliwie demon tej wielkości miał adekwatnie małe wyposażenie, co oznaczało ograniczony zasięg, ale obie przezornie zrobiły krok wstecz. Smród starych butów gimnastycznych rozkwitł wokół nich. - Przypuszczam, że wyczynia cuda z trądzikiem – zażartowała Riley, wymachując dłonią, by oddalić zapach. Bibliotekarka rozpromieniła się. – To dlatego twoja twarz jest taka czysta. Zazwyczaj klienci narzekali, że Riley jest taka młoda i czy rzeczywiście jest odpowiednio wykwalifikowana, by wykonywać swoją pracę, nawet po tym jak już zobaczyli jej Licencję Adepta Łowcy Demonów3. Riley miała nadzieję, że trochę to przystopuje po tym jak skończy siedemnaście lat, ale dziewczyna nie ma aż takiego szczęścia. Przynajmniej bibliotekarka bierze ją na serio. - Jak długo jest tutaj? – Zapytała Riley. - Nie długo. Od razu zadzwoniłam więc nie spowodował żadnych prawdziwych szkód – zrelacjonowała bibliotekarka. – Twój tata uwalniał nas od nich w przeszłości. Cieszę się, że idziesz w jego ślady. Taa, prawda. Jakby ktokolwiek mógł wpasować się w buty Paula Blackthornea. Riley wsunęła pasmo skręconych, ciemno brązowych włosów za ucho. Ale natychmiast wyskoczyło z miejsca. Zdejmując spinkę, przewinęła przez nią włosy i zabezpieczyła je tak, by mały diabełek nie mógł ich zasupłać. Poza tym, potrzebuje czasu by pomyśleć. 3 Apprentice Demon Trapper license – Licencja Adepta Łowcy Demonów [Przyp. od tłumacza]
To nie tak, że była jakimś nowicjuszem. Łapała demony biblioteczne już wcześniej, tylko nie w bibliotece uniwersytetu prawa pełnej profesorów i studentów, włączając w to kilku naprawdę fajnych facetów. Jeden z nich spojrzał na nią i pożałowała, że ma na sobie ubranie do pracy, a nie coś bardziej zmysłowego. Nerwowo wykręcała pasek od swojej dżinsowej kurierskiej torby. Jej oczy zatrzepotały w kierunku zamkniętych drzwi znajdujących się w niewielkiej odległości „Sala Ksiąg Rzadkich”. Demon mógłby zrobić tam spory bałagan. - Widzisz nasze zmartwienie – wyszeptała bibliotekarka. - Pewnie – Biblio-demony nie znoszą książek. Znajdują ogromną radość w miotaniu się pośród całych stosów sikając, rozrywając i strzępiąc. Mieć sposobność zamienienia pomieszczenia wypełnionego bezcennymi książkami i manuskryptami na kompost jest najdzikszym marzeniem demona. Prawdopodobnie nawet dostanie diabelski awans, jeżeli w Piekle funkcjonuje coś takiego. Pewność siebie jest wszystkim. W każdym razie tak zawsze mówił jej tata. To sprawdzało się znacznie lepiej, gdy stał obok niej. - Mogę to zabrać stąd, nie ma problemu – powiedziała. Kolejny potok przekleństw pojawił się na jej drodze. Wysoki, piskliwy głos demona imitujący mysz, będącą powoli zgniataną przez kowadło. To zawsze sprawia, że bolą ją uszy. Ignorując demona, Riley przeczyściła swoje nagle suche gardło i zagłębiła się w listę potencjalnych konsekwencji jej działań. To był standardowy wzorzec łapania demona. Rozpoczęła od zwyczajnego zaprzeczenia, wymaganego przed wyciągnięciem Sługi Piekieł z publicznej lokalizacji, włączając w to klauzule o nieoczekiwanych formalnych zniszczeniach i zagrożeniu demonicznym opanowaniem.
Bibliotekarka właściwie zwracała uwagę, w przeciwieństwie do większości klientów. - Czy ta rzecz z demonicznym opanowaniem, naprawdę się zdarza? – Zapytała z rozszerzającymi się oczami. - O nie, nie w przypadku tych małych. Z większymi demonami, taa. – To było jednym z powodów, dla którego Riley wolała łapać małych kolesi. Mogły drapać i gryźć i sikać na ciebie, ale nie potrafiły wyssać z ciebie duszy i używać jej jak krążka hokejowego przez wieczność. Jeżeli wszystkie demony, byłyby jak ten koleś, naprawdę nic wielkiego. Ale nie są. Bractwo Łowców Demonów4 klasyfikuje Piekielne Pomioty według ich przebiegłości i śmiertelności. To demon stopnia pierwszego: dokuczliwy, ale nie jest naprawdę niebezpieczny. Trzeciego stopnia, mięsożerne jedzące maszyny z niegodziwymi pazurami i zębami. I na szczycie jest stopień piąty – Geo-demon, który może stworzyć dziwaczną wichurę w środku centrum handlowego i spowodować trzęsienie ziemi szarpnięciem nadgarstka. A to nawet nie obejmuje Głównych-demonów, które powodują, że twoje najgorsze koszmary wyglądają dość blado. Riley powróciła myślami do pracy. Najlepszym sposobem na przedstawienie się Biblio-demonowi jako niezdolną do krzywdy jest poczytanie mu. Im starsza i cięższa proza tym lepiej. Romantyczne powieści tylko je rozbełtują, więc najlepiej jest wybrać coś naprawdę nużącego. Przetrząsnęła swoją kurierską torbą, by wyciągną swoją podstawową broń: Moby Dicka. Książka otworzyła się na poplamionej na zielono stronie. Bibliotekarka zerknęła na tekst. 4 The Demon Trappers Guild – Bractwo Łowców Demonów [Przyp. od tłumacza]
– Melville5? - Taa. Tata preferował Dickensa lub Chaucera6. Dla mnie jest to Herman Melville. Zanudzał mnie… cholernie w lekkich klasach. Za każdym razem sprawiał, że zasypiałam. – Wskazała w górę na demona. – Z nim zrobi to samo. - Spełnienie twoich próśb, córko Blackthornea! – Wdzięczył się demon, sunąc oczami dookoła, szukając miejsca na kryjówkę. Riley wiedziała jak to działa: jeżeli zaakceptuje jego przysługę, będzie zobowiązana puścić go wolno. Akceptacja przysług od demonów, była tak bardzo niezgodna z regułami. Jak chipsy ziemniaczane, nie możesz zakończyć tylko na jednym, następnie znajdujesz się u bram Piekieł starając się wytłumaczyć fakt, czemu twoja dusza posiada wielkie piętno mówiące „Własność Lucyfera”. - Nie ma mowy – szepcze Riley. Po przeczyszczeniu gardła, zaczyna czytać. – „Nazywaj mnie Ishmael” – doszedł ją wyraźny jęk z półki nad nią. – „Kilka lat temu, nie ważne ile dokładnie, mając niewiele pieniędzy w portfelu lub nawet wcale i żadnego szczególnego zainteresowania na brzegu, pomyślałem, że mógłbym trochę pożeglować i zobaczyć tą wodnistą część świata”. Kontynuowała tortury, starając się przy tym nie parskać. Nastąpił kolejny jęk, a po nim okrzyk udręki. Do tego momentu demon, rwałby sobie włosy z głowy, gdyby jakiekolwiek posiadał. 5 Herman Melville (ur. 1 sierpnia 1819 w Nowym Jorku, zm. 28 września 1891 w Nowym Jorku) – amerykański powieściopisarz, poeta i eseista. Jego najsłynniejszym dziełem, zaliczanym do kanonu literatury światowej, jest Moby Dick, fikcyjna opowieść o białym kaszalocie. [Przyp. od tłumacza] 6 Dickens, Chaucer – angielscy pisarze. [Przyp. od tłumacza]
– „To jest sposób na odpędzenie przygnębienia, regulację krążenia. Kiedykolwiek znajduje siebie z rosnącym marsem na twarzy; kiedykolwiek jest wilgotno, odurzający Listopad mojej duszy…” Nastąpiło wymowne uderzenie, gdy demon przewrócił się martwo na słabej metalowej półce. - Łowca wygrywa! – Zapiała Riley. Po szybkim spojrzeniu w kierunku fajnego kolesia przy pobliskim stoliku, Riley upuściła książkę i wyciągnęła z torby kubek. Który z jednej strony był ozdobiony tańczącym niedźwiedziem. - Czy to kubek nie kapek? – Zapytała bibliotekarka. - Tak. Są one doskonałe do tego typu rzeczy. Mają otwór na górze więc demon może oddychać, a odkręcenie wieka sprawia im wiele trudności – wyszczerzyła się. – Nie znoszą ich najbardziej. Riley zbliżyła się do demona na palcach, ostrożnie go obserwując, podniosła go za szponiastą stopę. Czasami tylko udają sen w celu ucieczki. Ten był całkowicie zimny. - Dobra robota. Pójdę podpisać twoje honorarium – powiedziała bibliotekarka kierując się do biurka. Riley pozwoliła sobie na uśmiech samozadowolenia. Poszło naprawdę dobrze. Tata byłby z niej naprawdę dumny. Gdy tylko umieściła demona nad kubkiem, usłyszała śmiech, niski i odrażający. Sekundę później podmuch powietrza uderzył w jej twarz, zmuszając ją do mrugnięcia. Papiery poruszyły się na stole. Pamiętając rady ojca, Riley utrzymała swoją uwagę na demonie. Ocuci się szybko, a kiedy to zrobi Biblio-demon wpadnie w szał. Gdy obniżała go do pojemnika, demon zaczął drgać.
- O nie, nie zrobisz tego. – Powiedziała. Wiatr wezbrał na sile. Papiery już nie szeleściły, lecz poderwały się i wirowały po pokoju jak prostokątne białe liście. - Hej, co się dzieje? – Zażądał student. Nastąpił jakiś ciekawy, zmienny dźwięk. Riley spojrzała w górę, by dostrzec jak książki zostają wypierane z półek jedna po drugiej. Zawisły w powietrzu zupełnie jak helikoptery, by następnie obrócić się i oddalić od siebie. Jedna przeleciała dokładnie nad głową jakiegoś studenta, który przycisnął brodę do stołu, by uniknąć zderzenia. Wicher wzmocnił się, wirując między półkami jak nocny wiatr w lesie. Nastąpiły krzyki i przytłumione dźwięki stóp na dywanie, gdy studenci pędzili do wyjścia. Demon okręcił się, wyrzucając z siebie świństwa, młócąc rękami we wszystkie strony. Gdy Riley zaczęła recytować jedyny ustęp Melville jaki pamiętała, rozległ się alarm przeciwpożarowy, pogrążając ją. Ciężka księga wyjrzała zza jej ramienia, wciskając ją w półki. Oszołomiona potrząsnęła głową, by ją oczyścić. Kubek i pokrywka znajdowały się na podłodze u jej stóp. A demon zniknął. - Nie! Nie rób tego! Gdy go szukała, dosięgła ją panika. W zamęcie książek, papierów i fruwających zeszytów, w końcu wyśledziła demona kierującego się w stronę zamkniętych drzwi, tych które prowadziły do Sali Ksiąg Rzadkich. Schylając się, by uniknąć nadlatującej księgi informacyjnej, która rzuciła się na nią jak stado rozwścieczonych mew, Riley chwyciła plastikowy kubek chowając go w kieszeni kurtki. Musi umieścić tego demona w pojemniku.
Ku jej przerażeniu drzwi do Sali Książek Rzadkich stanęły otworem, gdy zdezorientowany student wyjrzał zza nich oceniając sytuację. Jak gdyby zrozumiał, że nic nie stoi na jego drodze, demon przybrał nadprogramową prędkość. Wskoczył na krzesło, ostatnio zwolnione przez przerażonego użytkownika i wskoczył na biurko informacji. Małe stópki tupiąc i stukając o biurko, rozpędziły się i przygotowując ostateczny szturm na otwarte drzwi, mały piłkarz szykował się do przyłożenia. Riley świdrowała wzrokiem każdego na jej drodze, a jej uwagę przykuła mała postać sunąca po podłodze. Kiedy skoczyła w stronę biurka coś uderzyło ją w plecy, wytrącając z równowagi. Zanurzyła się w morzu ołówków, papierów i podajników drutu. Rozległ się dźwięk dartego materiału: jej dżinsy dołączyły do zespołu. Przemieszczając się na czworakach, rzuciła się do przodu wyciągając ręce jak mogła najdalej. Palce prawej ręki złapały diabła w pasie, a ona przyciągnęła go w swoim kierunku. On krzyczał, skręcał się i sikał, ale ona nie poluzowała uścisku. Riley wyciągnęła kielich z kieszeni i wpakowała demona do środka, umieszczając dłoń na wierzchu kubka. Leżała na plecach wpatrując się w sufit. Wokół błysły światła i zaryczał alarm. Wstrzymała oddech i zabolała ją głowa. Oba kolana piekły z powodu dartej skóry. Alarm uciął się gwałtownie i westchnęła z ulgą. Rozległ się inny przerażający śmiech. Szukała jego źródła, ale nie mogła go znaleźć. Niski jęk dobiegł do niej od ogromnego regału z prawej strony. Instynktownie Riley toczyła się w przeciwnym kierunku i trzymała się tego dopóki stół nie wbił jej się w nogę. Z nienaturalnym metalicznym odgłosem, cały regał spadł w idealnym łuku i uderzył w wykładzinę, gdzie przed kilkoma sekundami stała, wysyłane książki, strony i połamane kolce wydostawały
się na zewnątrz w postaci fali. Nagle wszystkie zanieczyszczenia w pomieszczeniu zaczęły się unosić, jakby ktoś włączył wielką machinę do wiatru. Ostry ból w dłoni spowodował, że się wyprostowała, uderzając głową w tablicę obok. - Cholera! – Przeklęła, krzywiąc się. Demon ją ukąsił. Potrząsnęła kielichem, sprawdzając go, a następnie ostrożnie się podniosła. Świat się obrócił, więc oparła się o stół, starając się wrócić do siebie. Wokół niej zza biurka i zza stosu książek zaczęły pojawiać się twarze. Kilka dziewcząt płakało, a jeden z napakowanych chłopców trzymał się za głowę i jęknął. Wszystkie oczy skierowane były na nią. Wtedy zrozumiała dlaczego się patrzyli: jej ręce zostały poplamione zielonymi sikami tak samo jak jej ulubiony T-shirt. Nie było krwi na niebieskich dżinsach, a ona straciła jedną z tenisówek. Jej włosy zwisały związane na jednym ramieniu. Żar wykwitł na policzkach Riley. Łowca zawiódł. Gdy demon próbował ugryźć ją ponownie, ze złością potrząsnęła kielichem, wyładowując swą frustrację na diable. Po prostu ją wyśmiali. Bibliotekarka odchrząknęła. - Usuń to. – Powiedziała, oferując pokrywę. Włosy kobiety wyglądały, jakby zostały zaprojektowane przez tunel aerodynamiczny i miała zieloną karteczkę przyklejoną do policzka, która mówiła ,,Dentysta 10.00 poniedziałek’’.
Riley ujęła pokrywę w drżącą dłoń i zamknęła demona wewnątrz kielicha. Ten krzyczał przekleństwa i używał obu rąk by ją odrzucić. Nawzajem, dupku. Bibliotekarz badając chaos, westchnął. - I pomyśleć, że kiedyś martwiłam się o rybika7. ***** Riley ponuro obserwowała sanitariuszy transportujących dwóch studentów na noszach: jeden miał kołnierz na szyi, a inny bełkotał coś niezrozumiale o końcu świata. Telefony komórkowe wybuchły chórem dzwonków, nasi rodzice zwietrzyli katastrofę. Niektóre dzieci były ożywione, mówiły mamie lub tacie jak fajnie było, i że wyślą wideo do Internetu. Inni bali się o swoje umysły. Jak ja. To nie było fair. Zrobiła wszystko dobrze. Cóż, nie wszystko, ale Biblios nie miały być psychokinetyczne. Demon pierwszego stopnia nie ma mocy by spowodować gwałtowną wichurę, ale ten jakoś miał. Mógł być inny demon w bibliotece, ale one nigdy nie pracują w zespole. 7 Rybiki to malutkie (2-4 mm), srebrne (mówi się na nie - srebrzyki), ruchliwe owady bezskrzydłowe, z rzędu szczeciogonków - przybyły do nas z krajów subtropikalnych prawdopodobnie w latach dwudziestych, bo w tym okresie znajdujemy pierwsze wzmianki o ich istnieniu. Prawdopodobnie przywiezione zostały z jakimś transportem ziarna, mąki czy ryżu. Zjawiły się zresztą nie tylko w Polsce, ale w całej środkowej Europie. [Przyp. od tłumacza]
Więc kto śmiał się ze mnie? Jej oczy śledziły pozostałych studentów. Nie miała pojęcia. Jeden z fajnych facetów miał wypchany książkami plecak. Gdy spotkali się wzrokiem, po prostu potrząsnął głową z dezaprobatą jakby była niegrzeczną pięciolatką. Bogaty wazeliniarz8. Mógł nim być, gdyby nadal był w koledżu. Przekopała swoją torbę, wyjęła ciepłą sodę i wzięła kilka długich łyków. To nie zmniejszyło smaku starego papieru w jej gardle. Kiedy schowała butelkę do torby ugryzienie demona zapłonęło bólem. Zaczęło puchnąć i sprawiło, że jej ramię pulsowało aż do łokcia. Wiedziała, że powinna potraktować je wodą święconą, ale policjanci powiedzieli jej, że ma się nie ruszać i nie sądziła by biblioteka wysoko ją ceniła, gdyby pomoczyła dywan. Przynajmniej policjanci nie zadawali jej więcej pytań. Jeden z nich próbował zmusić ją do składania wyjaśnień, ale tylko doprowadził ją do szału. Aby go zamknąć zadzwoniła do ojca. Powiedziała, że coś poszło nie tak i wręczyła telefon policjantowi. - Pan Blackthorne? Mamy tutaj sytuację9. – Wydyszał. Riley przymknęła oczy. Starała się nie słuchać rozmowy, ale okazało się to niemożliwe. Kiedy policjant zaczął z jego nastawieniem, jej ojciec odpowiedział: dzieci–i-ryby-głosu-nie-mają. Miał to opanowane jako nauczyciel w szkole średniej, kiedy rozmawiał z nastolatkami. Najwyraźniej policjanci z kampusu również byli podatni na ten głos: Oficer wymruczał przeprosiny i podał jej telefon. - Tato? Tak mi przykro… 8 Creep tzn. wazeliniarz, menda, kreatura. Wazeliniarz wydał mi się najlepszy, chociaż nie wiem czy psuje. [Przyp. od tłumacza] 9 Sytuację? Dziwnie to nazwał, ale takie jest tłumaczenie. [Przyp. od tłumacza]
Zaczęło jej się zbierać na łzy. Nie ma mowy, żeby rozpłakała się przy policjancie, więc Riley odwróciła się do niego tyłem. - Nie wiem co się stało. Na drugim końcu telefonu zapadła cisza. Dlaczego nic nie mówi? Boże, musi być wściekły. Jestem trupem. - Riley… - jej ojciec zrobił długi wdech. - Jesteś pewna, że nie jesteś ranna? - Tak. Nie ma sensu mówić mu o ugryzieniu: zobaczy je wkrótce. - Tak długo jak z tobą jest w porządku, tylko to się liczy. Jakoś Riley nie myślała, że uczelnia będzie taka wyrozumiała. - Nie mogę się stąd uwolnić, ale wyślę kogoś do ciebie. Nie chcę byś jechała autobusem, nie po tym co się stało. - Dobrze. Zapadło dłuższe milczenie. Poczuła, że jej serce się zaciska. - Riley, obojętnie co się dzieje, kocham cię. Pamiętaj o tym. Mrużąc oczy, by utrzymać w ryzach łzy, Riley schowała telefon do torby. Wiedziała, co jej ojciec miał na myśli: jej licencja praktykanta była historią. Ale ja nie zrobiłam nic złego. Bibliotekarka uklękła obok jej krzesła. Włosy zaczesane do tyłu były na miejscu a jej ubranie było uporządkowane. Świat może się skończyć, a ona zawsze wygląda schludnie. Może to było zadanie bibliotekarza, coś czego uczyli ich w szkole. - Podpisz to, dobrze? - Powiedziała kobieta.
Riley oczekiwała długiej listy szkód i tego że ona jest odpowiedzialna za ich pokrycie. Zamiast tego miała przed sobą płatność za usunięcie demona. Podpisywał to jedynie łowca, gdy zadanie zostanie wykonane. - Ale… - zaczęła Riley. - Złapałaś go. - Powiedziała bibliotekarka, wskazując kielich na stole. - Poza tym spojrzałam na wykres demona. Nie był jednym z tych małych facetów, czyż nie? Riley pokręciła głową i podpisała formularz, choć jej palce zdrętwiały. - Dobrze. - Bibliotekarka przesunęła splątane włosy Riley i posłała jej niepewny uśmiech. - Nie martw się, będzie dobrze. I już jej nie było. Mama Riley powiedziała jej to tuż przed śmiercią. Tak samo jej tata gdy ich mieszkanie zostało spalone. Dorośli zawsze zachowywali się jakby mogli naprawić wszystko. Ale nie mogą. I wiedzą o tym.
RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Zmuszony do czekania przed biblioteką, Denver Beck westchnął ciężko i przeczesał dłonią krótkie blond włosy. Córka jego mentora właśnie przesunęła się na pierwszą pozycję listy „Największych Pomyłek wśród Uczniów”. Fakt ten złościł Denvera nie tylko z powodu zgryzot, na jakie małolata naraziła Gildię Łowców, ale głównie dlatego, że zawsze kierował się w życiu wrodzonym poczuciem honoru. Kto by przypuszczał, że wyczyny tej dziewczyny okażą się poważniejsze w skutkach niż najgorszy w jego karierze koszmar związany z pojmaniem ognistego demona w godzinach szczytu na stacji kolejowej MARTA? Gorsze niż kataklizm dotyczący nie tylko straży pożarnej, ale także zespołu saperów? – A jednak jakimś cudem udało ci się to osiągnąć, dziewczyno – Beck wymamrotał do siebie z gardłowym akcentem prosto z Georgii. Pokręcił głową w wyrazie przerażenia. – Do diaska, trzeba będzie za to słono zapłacić. Młody mężczyzna poruszył ramionami w próbie zrelaksowania się. Był spięty, odkąd Paul powiadomił go telefonicznie o tym, iż Riley wpadła w tarapaty. Denver szedł już do biblioteki, zanim rozmowa zdążyła się w ogóle skończyć. Był winien Paulowi dozgonną wdzięczność. Zmuszony przez policję do pozostania poza obrębem biblioteki, postanowił ostudzić emocje poprzez rozmowę z kilkoma uczniami, którzy znajdowali się we wnętrzu pomieszczenia w trakcie obławy. Wyciągnięcie z nich jakichś informacji nie przyszło mu ze szczególnym trudem z racji tego, że większość z jego informatorów liczyła sobie mniej więcej tyle samo lat co on. Kilku z nich powiadomiło go, że widziało, jak Riley chwyta małego demona, jednak żaden z nich nie był pewien, co stało się później.
– Coś jest nie tak – wymamrotał Beck do siebie. Demon zamieszkujący bibliotekę mógł zrobić spore zamieszanie, ale nie istniała zazwyczaj konieczność angażowania w to wszystko sił specjalnych. Dwie studentki koledżu minęły Denvera, lustrując go wzrokiem. Bez wątpienia spodobało się im to, co zobaczyły. Chłopak potarł dłonią zarost na brodzie i odwzajemnił uśmiechy, mimo że nie było teraz czasu na załatwianie męskich spraw. Przynajmniej nie do chwili, zanim nie upewni się, że z Riley wszystko w porządku. – Nieźle wyglądacie – krzyknął za dziewczynami, czym zaskarbił sobie kolejne uśmiechy. Jedna z nich puściła mu nawet oczko. Gliniarz pilnujący kampusu wyszedł z biblioteki bez zapowiedzi – był to ten sam funkcjonariusz, który powiedział Denverowi, żeby się nie ruszał. Póki co nie udzielono mu żadnych wyjaśnień, ale Beck zdecydował się nie naciskać. Nie udałoby mu się oswobodzić córki Paula, gdyby zakuto go w kajdanki i posadzono na tylnym siedzeniu radiowozu. – Czy mogę już wejść? – Krzyknął chłopak. – Jeszcze nie – odpowiedział gliniarz niesympatycznym tonem. – A co z łowczynią demonów? Wszystko gra? – Tak. Niedługo ją wypuszczą. Nie mogę pojąć, dlaczego pozwalacie na to, by dziewczyna angażowała się w podobne rzeczy. – Policjant nie był jedynym, który podzielał podobne poglądy. – Postąpicie wbrew prawu, jeśli będziecie przesłuchiwać ją bez udziału starszego łowcy – ostrzegł Beck. – Tak, tak. To wasze a nie nasze zasady – odpowiedział facet. – Nic nas one nie obchodzą.
– Póki jakiś demon nie dobierze się wam do tyłków, a wtedy będzie to obchodzić każdego z nas. Gliniarz parsknął śmiechem, układając ręce na biodrach. – Po prostu nie rozumiem, czemu nie dacie im wycisku, jak to mają w zwyczaju wasi myśliwi? Wyglądacie przez to niczym zbieranina cykorów z tymi waszymi plastikowymi kubkami. Beck musiał zmusić się do tego, by nie wybuchnąć pod wpływem podobnego komentarza. Ile już razy starał się wytłumaczyć różnicę między łowcą a myśliwym? Schwycenie demona wymaga umiejętności. Chłopcy z Watykanu się nie liczą – używają bowiem mocy ogniowej. Myśliwi natomiast twierdzili, że dobry demon to martwy demon. Nie posiadali za grosz talentu. Istniały także inne różnice, ale te konkretnie były kluczowe. Przeciętniak o średnim ilorazie inteligencji nie zdoła tego po prostu pojąć. Denver postanowił podsumować to na głos: – Mamy pewne zdolności. Potrzeba do tego talentu. Oni go nie mają. – Nie jestem pewien. Świetnie prezentują się w telewizyjnym show. Beck wiedział, o którym programie mówi mundurowy. Nazywano go „Demonland” i poświęcono go w całości myśliwym. - Show wszystko przekręca. Myśliwi nie rekrutują dziewcząt. Żyją niczym mnisi, a ich poczucie humoru przypomina nastrojem usposobienie psa pilnującego złomowiska. – Zazdrosny? – Zakpił gliniarz. Czy naprawdę był?
– Jasne, że nie. Kiedy tylko uporam się z codziennymi obowiązkami, mogę iść napić się piwa i poderwać jakąś laskę. Oni nie. – Żartujesz? Beck pokręcił głową. – Nie ma to nic wspólnego z tym, co pokazują w telewizji. – Cholera – wymamrotał mundurowy. – Myślałem, że wszystko kręci się wokół panienek i lśniących samochodów. – Niestety. Teraz już wiesz, czemu jestem łowcą. Z kieszeni kurtki Denvera wydobyły się dźwięki „Georgia on my mind”, które wkrótce rozniosły się po całym parkingu. W ten sposób chłopak przyciągnął kilka ciekawskich spojrzeń. – Paul – powiedział Beck, nie marnując nawet czasu zerkaniem na wyświetlacz. To musiał być ojciec Riley. – Co tam się stało? – Spytał mężczyzna, a głos niebezpiecznie mu się uniósł. Chłopak streścił mu całą sytuację. – Daj mi znać, kiedy ją wypuszczą – zażądał ojciec dziewczyny. – Tak zrobię. Ująłeś ognistego demona? – Tak. Chciałbym już się z tego wyplątać, ale muszę jeszcze po sobie posprzątać. – Bez pośpiechu. Przypilnuję dla ciebie spraw tu, na miejscu. – Dzięki, Den. Młody mężczyzna zawiesił połączenie i wrzucił telefon do kieszeni swojej kurtki. W głosie jego przyjaciela dało się wyczuć troskę. Paul miał
hopla na punkcie dbania o bezpieczeństwo swoich podopiecznych, zwłaszcza jeśli w grę wchodziła własna córka. To właśnie z tego powodu zwolnił nieco przebieg jej szkolenia, łudząc się, że Riley rozmyśli się i wybierze dla siebie bezpieczniejszy zawód. Jak na przykład chodzenie po linie. To się nie uda. Denver powtarzał to Paulowi niezliczoną ilość razy, ale ten nie chciał go słuchać. Jego córka zostanie łowcą, czy mu się to podobało, czy nie. Była takim samym uparciuchem jak jej matka. Uwaga Becka skupiła się na kilku nowych pojazdach zaparkowanych przed wejściem do budynku. Chłopak rozpoznał reportera, Goeorgea coś tam, coś tam. Wiele razy krył tyłek Denvera. Media uwielbiały rozpisywać się o łowcach demonów, ilekroć coś nie poszło po ich myśli. Ciche pojmanie demona w jakiejś alejce nigdy ich specjalnie nie interesowało. Natomiast kataklizm ogniowy na stacji kolejowej czy też w bibliotece prawniczej był dokładnie tym, czego szukali. Drobna sylwetka wyłoniła się w końcu ze stale powiększającego się tłumu. Chwilę zajęło Beckowi rozpoznanie dziewczyny. Riley zacisnęła palce na swojej kurierskiej torbie, aż pobielały jej kłykcie, całkiem jakby pilnowała klejnotów koronnych. Jej kasztanowe włosy stanowiły jeden wielki kołtun, a ona sama szła na lekko chwiejnych kończynach. Mimo iż córka Paula miała na sobie jeansową kurtkę, Denver zdołał zauważyć, że zaokrągliła się w paru miejscach na tyle, by stać się wkrótce tematem snów przedstawicieli płci przeciwnej. Wydawała się teraz nieco wyższa i liczyła sobie pięć, a może nawet mniej niż pięć cali poniżej sześciu stóp wzrostu. Nie była już dłużej dzieckiem, a raczej młodą kobietą. Do diabła, dziewczyno, będziesz łamać cudze serca.
Kiedy ekipa reporterów zbliżyła się do Riley, Beck natychmiast odczuł niepokój, zastanawiając się nad tym, czy będzie musiał do nich podbiec i się wtrącić. Córka jego przyjaciela pokręciła jednak głową pod adresem dziennikarza, odsunęła na bok mikrofon, nie przerywając marszu. Mądra dziewczyna. Kiedy ich spojrzenia wreszcie się spotkały, Denver stwierdził, że rysy jej twarzy skamieniały. Nie dostrzegł tam ani śladu zaskoczenia. Kiedy mała miała piętnaście lat, poważnie się w nim zadurzyła, mimo że był od niej o sześć lat starszy. Chłopak dopiero zaczął szkolenie u jej ojca, a zatem mógł postąpić tylko w jeden sposób. Unikał dzieciaka, łudząc się, że ten zainteresuje się kimś innym. Tak właśnie się stało, ale cała historia wcale nie skończyła się szczęśliwie. Riley pogodziła się ze szczeniackim uczuciem, ale nie ze zranionym sercem. Nie pomagało także to, że Beck spędzał więcej czasu z Paulem niż ona sama. Chłopak uruchomił komórkę i zwrócił się do ojca Riley: – Wszystko z nią w porządku. – Dzięki Bogu. Wezwano nadzwyczajną radę Gildii. Ostrzeż ją, co się dzieje. – Tak zrobię. – Beck wcisnął sobie telefon do kieszeni. Dziewczyna zatrzymała się kilka kroków od niego, mrużąc oczy pod jego adresem. Jedna z nogawek jej spodni została poprzecznie przecięta, na policzku widniała czerwona blizna, a całą twarz oraz ubranie znaczyły zielone smugi w miejscach, gdzie naznaczył ją demon. Brakowało jej jednego kolczyka. Denver mógł rozegrać to na dwa sposoby: sarkazmem albo współczuciem. Nie uwierzyłaby w to drugie, nie w jego przypadku, więc musiał skorzystać z pierwszej opcji.
Chłopak wygiął usta w łobuzerskim uśmieszku. – Jestem pod wrażeniem, dzieciaku. Jeśli potrafisz doprowadzić do takiej katastrofy w przypadku demona pierwszego stopnia, nie mogę doczekać się, by zobaczyć, co zrobisz z demonem stopnia piątego. W ciemnobrązowych oczach Riley pojawił się płomień. – Nie jestem dzieciakiem. – Według mojego kalendarza tak – powiedział, wskazując na swojego starego Forda pickupa. – Wsiadaj. – Nie zadaję się ze staruchami. Chwilę zajęło Beckowi odszyfrowanie jej zarzutu. – Nie jestem stary. – A zatem przestań się tak zachowywać. Widząc, że Riley nie zamierza ruszyć się choćby o krok, Denver zaczął tłumaczyć: – Organizują właśnie specjalną radę nadzwyczajną Gildii. – W takim razie czemu cię tam nie ma? – Oboje się tam udamy, jak tylko zechcesz wsiąść do tej cholernej ciężarówki. Zrozumienie wreszcie odmalowało się w oczach dziewczyny. – Ta rada jest z mojego powodu? – Hmm? A kogo by innego? - Och… Kiedy Riley położyła dłoń na klamce, zawahała się. Beck od razu rozszyfrował przyczynę problemu poprzez sposób, w jaki trzymała rękę.
– Demon cię ugryzł? – Ostrożne skinienie głową. – Wyleczyłaś się? – Nie. I nie wyżywaj się na mnie. Nie potrzebuję robić tego w tym momencie. Mamrocząc pod nosem, Denver zaczął grzebać w torbie łowcy leżącej na przednim siedzeniu wozu. Wyciągnął z niej maleńką buteleczkę wody święconej oraz bandaż, po czym okrążył pickupa. Riley opierała się tymczasem o drzwiczki, wyczerpana, a jej spojrzenie straciło sporo z dawnej ostrości. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, ale wywołane raczej przeżyciami z demonem niż gorączką. – To może zaboleć. – Beck wskazał głową w kierunku samochodu reporterów. – Najlepiej będzie, jeśli nie zrobisz za wiele hałasu. Nie chcemy ich tutaj. Dziewczyna skinęła głową, po czym przymknęła powieki, przygotowując się na to, co nastąpi. Chłopak delikatnie obrócił jej dłoń, przypatrując się ranie. Zęby demona ledwo co naruszyły naskórek. Woda święcona szybko się z tym upora i po ukąszeniu nie zostanie choćby ślad. Riley skrzywiła się, zaciskając szczękę, kiedy płyn spłynął na ranę. Buzował i tryskał bąbelkami niczym jakaś nadzwyczajna woda utleniona, usuwając tym samym jad demona. Kiedy całość przestała syczeć, Denver rzucił przelotne spojrzenie na twarz córki swojego przyjaciela. Dziewczyna zdołała już otworzyć oczy, w których stały teraz łzy, ale nie pisnęła choćby słówka. Twarda, całkiem jak tatuś. Chłopak obwinął jej dłoń kilkakrotnie bandażem, złączył całość taśmą i oględziny dobiegły wreszcie końca. – Gotowe – powiedział. – Możemy jechać.
Beck uznał, że słyszy sztywne „dzięki”, po czym Riley wdrapała się do ciężarówki, wciąż nie wypuszczając z rąk kurierskiej torby. Denver dołączył do niej w środku, wciskając łokciem blokadę w drzwiach, a następnie uruchomił silnik swojego wozu. Ustawił ogrzewanie na najwyższe obroty. Będzie się tu nieźle pocił, ale ta mała potrzebowała teraz ciepła. – Naprawdę tego używasz? – Zapytała, wskazując zielonkawo zakończonym palcem na stalową rurę, która wystawała z marynarskiego worka leżącego pomiędzy nimi. – Jasna sprawa. Pomaga na demony trzeciego stopnia, kiedy nieco się rozjuszą. Świetnie się spisuje, kiedy zatopią w tobie szpony. – Niby jak? – Spytała Riley, marszcząc czoło. – Możesz użyć go jako dźwigni, żeby odepchnąć od siebie demona. Oczywiście, w najlepszym wypadku i tak wysunie na ciebie szpony. W najgorszym, wbije je w ciebie, a wtedy twoje ciało zacznie gnić. – Denver zrobił pauzę dla lepszego efektu. – Mowa o okropnej brązowej mazi. Chłopak celowo skorzystał z tak graficznego opisu. Chciał ją w ten sposób przetestować. Jeśli takie coś napawało ją przerażeniem, równie dobrze mogła sobie darować pracę w tym zawodzie. Beck czekał na reakcję dziewczyny, ale żadnej się nie doczekał. – A zatem, co się tam wydarzyło? – Spytał. Riley zwróciła się twarzą w stronę okna, kołysząc ranną ręką. – Dobrze, nic mi nie mów. Myślałem jedynie, że możemy to omówić, by wspólnie ustalić, co poszło nie tak. Gildia wielokrotnie zawracała mi tyłek, więc sądziłem, że mogę dać ci kilka wskazówek. Ramiona dziewczyny zadrżały i przez chwilę wydawało się, że ona sama zaraz się rozpłacze.