Powell Frith Helena
Do piekła na wysokich obcasach
Helena Frith Powell nie brała pod uwagę poddania się zmarszczkom, siwym
włosom i poszerzającej się talii. Przecież na pewno coś da się zrobić! Uzbrojona
w mikstury, balsamy i pigułki (jak też sięgając po bardziej radykalne środki!),
postanowiła przetestować wszystkie istniejące sztuczki w walce ze starzeniem
się - od zielonej herbaty, botoksu i liposukcji, po najnowsze zabiegi laserowe,
jogę i maseczki z kawioru. Do piekła na wysokich obcasach to przezabawna
opowieść o tym, jak pewna kobieta przemierza świat, rywalizując z zegarem
biologicznym i sprawdzając na sobie wszelkie metody walki z przejawami
upływającego czasu.
Spis treści
Wstęp...........................
ROZDZIAŁ PIERWSZY Pierwsze cięcie jest najgłębsze.......... 14
ROZDZIAŁ DRUGI Elastyczny Francuz................. 29
ROZDZIAŁ TRZECI Postawiłam na Ritza................. 48
ROZDZIAŁ CZWARTY Tańsza opcja.....................63
ROZDZIAŁ PIĄTY Środowiskowe czynniki starzenia się...... 77
ROZDZIAŁ SZÓSTY Wieczne miasto....................93
ROZDZIAŁ SIÓDMY Na Jamajkę z miłością (wolna od stresu) . . . 114
ROZDZIAŁ ÓSMY No Woman, No Cry................. 126
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Moja pierwsza konferencja dotycząca
walki ze starzeniem się............. 137
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Spotkanie z laserem................. I52
ROZDZIAŁ JEDENASTY Pamiętnik botoksiary................. 163
ROZDZIAŁ DWUNASTY Dziesięć lat mniej w trzy dni........... 178
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Nadal młodnieję w Nowym Jorku........ 199
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Zmysłowe wargi czy „rybie usta"?....... 218
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Kobiety z LA...................... 233
ROZDZIAŁ SZESNASTY Nadal czekam na lunch w LA.......... 246
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Śmiech w Laguna Beach.............. 259
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Lepsze od śmierci................... 275
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Wnioski.......................... 292
Podziękowania..................... 304
„Nie można ufać kobiecie,
która podaje swój prawdziwy wiek.
Jeśli mówi coś takiego, powie wszystko".
Oscar Wilde
„Co się dzieje z kobietą,
która przestaje być atrakcyjna?
Nic".
Lord Carnarvon
Wstęp
- Widzę, że przyglądasz się moim pośladkom - zauważył fryzjer Fernando.
Nie przyglądałam się, ale teraz już to robię. Są krągłe, pełne i jędrne. Gdy skierował na nie moją
uwagę, mam ochotę wychylić się i je poklepać.
- Są urocze, prawda? - pyta. - Nie zawsze takie były. Fernando wyjaśnia, że gdy ostatnio poleciał do
domu do Brazylii, spotkał starego przyjaciela, który kiedyś miał płaski tyłek.
- Nagle pojawił się w jaskrawoczerwonych stringach i paradował po plaży niczym jakiś okaz
doskonałości - mówi Fernando. - Zapytałem, co ze sobą zrobił. Odparł, że nic, tylko chodził często na
siłownię. Wiedziałem, że to nieprawda. Kiedyś byliśmy ze sobą. Jest jeszcze bardziej leniwy niż ja.
Wypytywałem go tak długo, aż wreszcie powiedział mi o człowieku, który wstrzykuje pod skórę jakąś
substancję, by uzyskać idealne kształty. Umówiłem się z nim tego samego dnia i voila\ - Fernando
obraca się i wypina pośladki w moją stronę. - Wspaniałe, no nie? - pyta. -A dawniej prawie ich nie
było. Wreszcie bez żenady mogę nosić obcisłe dżinsy.
Fernando jest zajęty strzyżeniem moich włosów. Zajmowanie się nimi nie jest łatwym zajęciem. Mam
długie, rzadkie, niezwykle
cienkie włosy, które po prostu są oklapnięte. Niemniej mój fryzjer daje z siebie wszystko, by tchnąć w
nie nieco życia.
Widzi, że patrzę na atrakcyjną kobietę siedzącą za nami. Ma gęste, długie blond włosy, idealną cerę i
długie zgrabne nogi.
- Ile masz lat? - pyta Fernando.
- Trzydzieści dziewięć - kłamię. Powiem mu wszystko, ale nie to.
- Widzisz tę kobietę? - Ruchem głowy wskazuje atrakcyjną blondynę. - Jest prawie o dziesięć lat
starsza od ciebie.
Jestem zaskoczona.
- Skąd wiesz?
- Mój były chłopak był jej kosmetologiem w Cliniąue La Prairie w Szwajcarii. Ma czterdzieści siedem
lat. Robiłem jej zagęszczanie włosów. Wygląda nieźle, młodziej od ciebie.
- Słucham?
Nie mogę uwierzyć, że to powiedział. Dobrze go usłyszałam czy może szampon nadal zatyka mi uszy?
- Bez urazy - mówi Fernando, pochylając się nade mną. -Stwierdzam tylko, że można by nad tobą
nieco popracować. Jesteś atrakcyjna, ale widać po tobie, ile masz lat.
Fernando pewnie by mi nie uwierzył, ale starzenie się jest moją obsesją. Nie mam czasu, by się nad
tym zastanawiać i rozpamiętywać, lecz pragnienie zachowania wiecznej młodości mam w genach.
Ostatnio widziałam swojego ojca w dniu jego osiemdziesiątych czwartych urodzin. Wzięłam ze sobą
syna Leonarda. Gdy ten nazwał mojego tatę „dziadkiem" w obecności młodej kelnerki, ojciec omal
nie dostał napadu szału.
- Naucz go, żeby nazywał mnie wujkiem, czy jakoś tak -wrzasnął.
- Dlaczego? Jesteś przecież jego dziadkiem.
- Bycie dziadkiem oznacza, że jest się starszym - stwierdził ojciec.
- Kończysz dzisiaj osiemdziesiąt cztery lata, a on ma tylko trzy. Różnica wieku między wami jest
oczywista dla każdego.
- To ty tak myślisz - podsumował. Cóż mogłam powiedzieć?
Pamiętam, że jako czternastolatka pojechałam do ciotki do Amalfi we Włoszech. Spotkałyśmy przez
przypadek kilka kobiet, mniej więcej w jej wieku. Ciotka była wówczas po pięćdziesiątce.
- To jest moja siostrzyczka - powiedziała z dumą, przedstawiając mnie.
Byłam zbyt zaskoczona, by się odezwać. Z perspektywy czasu dziwię się, że nie oznajmiła im, iż
jestem jej starszą siostrą.
Gdy rozmawiałam z ojcem, powiedział mi, że ciotka osiągnęła ostatnio to, czego zawsze pragnęła: by
wyglądać jak jej własna córka.
- To niesamowite - stwierdził. - Nie wygląda na więcej niż czterdzieści lat. Może to przez ryby, które
je.
Jak zwykle przesadził, niemniej to zastanawiające, czego mogą dokonać chirurgia i strzępiele*.
Na punkcie starzenia się nie mam aż tak wielkiej obsesji, jak na punkcie moich szalonych związków,
niemniej jestem bardziej świadoma tego procesu niż większość moich znajomych. Razem z jedną z
moich przyjaciółek, Rachel, piłyśmy niedawno chardonnay na weselu. Oczywiście jesteśmy już za
stare, by chodzić na wesela koleżanek - to był ślub córki innej naszej przyjaciółki. Plotkowałyśmy i
żartowałyśmy. Czwórka dzieci Rachel i moja trójka zostały w domach. Spotkałyśmy się same po raz
pierwszy od lat. To był uroczy, słoneczny dzień. Radośnie sączyłyśmy wino i zastanawiałyśmy się,
czy nie powinnyśmy zapalić po papierosie Silk Cut za stare czasy. Czułam się tak, jakbym znowu była
na
* Strzępiele - ryby o smacznym mięsie, zamieszkujące gorące wody oceaniczne (wszystkie
przypisy pochodzą od tłumaczki).
studiach. Chyba największy mój problem stanowią - moje ciało i twarz. Nie idą w parze z umysłem,
który nadal ma dwadzieścia lat. W środku czuję się tak samo jak wtedy, gdy poznałam Rachel, czyli
ponad dwadzieścia lat temu.
Minął nas przystojny młody mężczyzna. Miał ciemne opadające włosy i zielone oczy. Był wysoki i
dobrze zbudowany. Pewnie miał ze dwadzieścia pięć lat. Rachel przyłapała mnie na tym, jak się na
niego gapiłam, i pokręciła głową.
- To na nic - stwierdziła. - Dla nas wojna już się skończyła. Co za potworna myśl! Mamy po prostu
usiąść i pozwolić na
to, by dopadła nas starość? Mamy leżeć, aż pokryją nas zmarszczki i cellulit? Nie sądzę. Nie zgadzam
się.
- Osobiście wolę iść do piekła na wysokich obcasach niż do nieba w płaskich butach - powiedziałam
do Rachel wyzywająco. - Jeśli chcesz, w wieku siedemdziesięciu lat możesz sobie chodzić w
papuciach, ale ja będę wtedy miała na nogach buty od Manola Blahnika. Nawet gdybym miała
siedzieć na wózku inwalidzkim.
W pewnym momencie poszłam do toalety. Obok mnie stanęła dziewczyna - młoda, śliczna,
promienna. Widząc nasze odbicia w lustrze, przeraziłam się. W porównaniu z nią wyglądałam staro.
Patrzyłam, jak wychodzi (przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam zepchnąć jej ze
schodów) i wpada w ramiona przystojniaczka, którego widziałam wcześniej. Nie wyglądała na
dziewczynę, która mogłaby już wychodzić sama, nie mówiąc o uprawianiu seksu. Ale ja pewnie
wydawałam im się za stara, by go jeszcze uprawiać. Wróciłam do stolika z postanowieniem, że nie
pozwolę im się pognębić. Przepiłyśmy i przetańczyłyśmy z Rachel całą noc, głównie przy piosenkach,
do których tańczyłyśmy, gdy wykonano je po raz pierwszy. Być może nie byłyśmy najlepszymi
tancerkami na weselnym parkiecie, ale przynajmniej znałyśmy słowa.
Patrzę w lustro. Nawet bez okularów widzę, że Fernando miał rację. Mam na czole za dużo
zmarszczek. Szczególnie ohydna jest ta między brwiami. Moja cera wydaje się ziemista. Gdy się
uśmiecham, wokół oczu pojawia się wianuszek kurzych łapek.
Przez ostatnie dziesięć lat albo byłam w ciąży, albo karmiłam piersią. Moje ciało nie należało do mnie.
I nie miałam energii, by cokolwiek z tym zrobić. Najmłodsze dziecko skończyło trzy lata i nie mam
już wymówki. Prawdę powiedziawszy, nie chcę jej mieć. Gdy tak wpatruję się w swoje odbicie,
dociera do mnie, że przejmuję się swoim wyglądem. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo się
zaniedbałam. Znowu muszę stać się najważniejsza. W tej mamuśce tkwi kobieta, która chce się
wydostać na zewnątrz.
Mam świadomość, że troje dzieci zebrało swoje żniwo i jeżeli nie zacznę działać natychmiast, później
będzie to bezcelowe. Czy mogę polegać na matce naturze? Nigdy nie była dla nas, dziewczyn,
łaskawa. Kurze łapki wokół oczu tylko się zagęszczą. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale
jeśli mogłabym je powstrzymać, dlaczego miałabym tego nie zrobić? Kobiety na całym świecie
codziennie poddają się kuracjom odmładzającym. Wykal-kulowałam sobie, że w każdej chwili do
miliona pań zbliża się skalpel lub igła. Przecież one wszystkie nie mogą się mylić.
Kobieta siedząca za mną w salonie fryzjerskim wstaje i wychodzi. Jest szczupła i elegancka. Wygląda
wspaniale. Zastanawiam się, jakby wyglądała bez wspomagania. Może Fernando ma rację? Może ja
też potrzebuję pomocy? Do licha, przecież nie muszę polegać na swoim ciele!
Mogłabym polecieć do Brazylii, by otrzymać serię zastrzyków, które nadadzą moim pośladkom
doskonałą krągłość. Cellulit stanie się mglistym i odległym wspomnieniem, gdy będę paradować w
stringach po plaży w Copacabanie. Jeślibym zechciała, mogłabym wrócić do Londynu, żeby poprawić
piersi. W zasadzie nic im nie dolega, ale gdy będę miała idealnie ukształtowany tyłeczek,
pewnie trzeba będzie je ulepszyć. Mogłyby być większe. Uśmiecham się do siebie - co za komiczny
pomysł. Potem jednak zaczynam się zastanawiać. Może nie zrobię sobie pośladków, ale co by mi
zaszkodziło podrasowanie innych części ciała?
Tylko pomyślcie o tych wszystkich kuracjach mogących sprawić, że poczujecie się młodziej i
rzeczywiście będziecie tak wyglądać. Być może w swoje pięćdziesiąte urodziny wydam się młodsza,
niż gdy miałam trzydzieści lat.
- Pewnie spotykasz mnóstwo kobiet, które miały operacje -odzywam się do Fernanda, gdy idealna
blondynka znika z salonu. - Czyż nie?
- Czasami robota jest tak doskonała, że dowiaduję się o tym tylko dlatego, że wyczuwam blizny na
skórze ich głów - odpowiada Fernando.
- Zatem wyglądają dobrze?
- Wspaniale. Naprawdę. Według mnie żadna kobieta nie powinna się starzeć bez dobrego chirurga u
boku. To jest niezbędne i w dobrym tonie.
Łatwo powiedzieć - dochód netto w jego salonie wielokrotnie przekracza roczną pensję zwykłego
człowieka. Jednak nie muszę robić wszystkiego naraz. Mogłabym wziąć pożyczkę, jakiś kredyt na
odmłodzenie się. Ile może kosztować odrobina botoksu i kolagenu? Teraz, gdy wszyscy dają się
szczypać i wypychać, ceny musiały spaść.
Wiem, że daję się ponieść emocjom, ale nabrałam pewności, że to może być początek nowej, młodszej
mnie. Starzenie się jest nieuchronne, ale musi istnieć sposób na to, by je opóźnić. Dlaczego
miałybyśmy poddawać się wiekowi? Jeśli będę się naprawdę starała i wypróbuję wszystko: od
spowalniających proces starzenia witamin po botoks, peelingi i operacje, może uda mi się uniknąć jak
najdłużej starości.
Wyjawiam Fernandowi swój plan zachowania wiecznej młodości.
- Zrób wszystko - radzi - ale nie usta. Nigdy nie widziałem, żeby to się udało.
Hm. Usta to jedna z pierwszych rzeczy, które chciałabym zmienić. Obok rzadkich, prostych włosów
są tym, czego w sobie najbardziej nie znoszę. Fernando ma jednak rację. Mam starszą krewną, która
musi mieć z siedemdziesiąt lat, ale wygląda i ubiera się jak pięćdziesięciolatka. Właściwie jak
dwudziestolatka. Wyglądałaby bardzo dobrze, gdyby nie rybie usta, które powstały chyba na skutek
zbyt dużej porcji zastrzyku. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powinnam poprosić Fernanda, by
zrobił mi grzywkę, żeby zakryć zmarszczki na czole, jednak ostatecznie zrezygnuję. Zamierzam
zwalczyć zmarszczki, pozbyć się ich, stać się młodszą wersją siebie. Zostanę Glorią Gaynor*
starzenia się, przetrwam. Czego nie będzie można powiedzieć o moich kurzych łąpkach.
Obecnie jest dostępnych tak wiele opcji. Można utrzymać młodość dzięki diecie, medycynie
alternatywnej, chirurgii, kremom, implantom kolagenowym, mikrodermabrazji, mikroskleroterapii i
innym metodom, których nazwy nie sposób wymówić. Moim celem jest wypróbować wszystko. A
przynajmniej poznać wszystko. Potem wybrać to, co najlepsze, i wylaserować/wyeksfoliować
/zjeść/wyiplantować i wstrzyknąć sobie wieczną młodość. Uśmiecham się do Fernanda w lustrze.
Cieszę się, że zajmę się tym problemem z wyprzedzeniem i nie będę ignorować go w nadziei, że
zniknie. Proszę mojego fryzjera, by powtórzył nazwę tej szwajcarskiej kliniki, do której jeździ
blondyna doskonała.
- Witaj w świecie dobrze utrzymanych kobiet - mówi, zapisując adres.
Mam wrażenie, że to dopiero początek.
* Amerykańska wokalistka disco lat 70.; jednym z jej przebojów jest piosenka I will survive
(Przetrwam).
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pierwsze cięcie jest najgłębsze
Jestem ubrana na zielono. Co za zbieg okoliczności. Moja twarz przybiera taki sam kolor. Wiem, że
tak jest, bo pielęgniarka instrumentariuszka zapytała mnie zaniepokojona, czy nie chciałabym usiąść.
Pojawiło się też to okropne uczucie poprzedzające mdłości, które tak dobrze poznałam jako dziecko,
jeżdżąc na tylnych siedzeniach samochodów. Przyczyna, dla której zrobiło mi się niedobrze, leży
przede mną. Jest to Ukrainka, jak sądzę, przed czterdziestką, chociaż trudno określić jej wiek, patrząc
tylko na ciało pokryte środkiem odkażającym na bazie jodyny i czarnymi kreskami znaczącymi
miejsca, w których zostaną zrobione cięcia. Kobieta leży na brzuchu, więc nie widzę jej twarzy. Jest
tutaj, by zajęto się każdą częścią jej ciała.
Ja przyjechałam na zaproszenie doktora Derdera, szefa chirurgii plastycznej w Clinique La Prairie w
Szwajcarii. Klinika jest pierwszym przystankiem w mojej tak wyczekiwanej pogoni za odmłodzeniem
się. Doktor Derder napomyka, że niebawem przeprowadzi operację usunięcia implantów z piersi i
podniesienia ich, liposukcję i korektę nosa, a wszystko to u tej kobiety. Pyta, czy mam ochotę
popatrzeć; odpowiadam, że bardzo chętnie. Jako dziecko pragnęłam zostać chirurgiem, ale nie byłam
dobra z matematyki i fizyki. Wyobrażałam sobie, jak wpadam na salę opera-
cyjną i ratuję ludziom życie albo jak proszę o skalpel. Zazwyczaj muszę zaspokajać swoje fantazje z
pomocą serialu Chirurdzy, a tu proszę, prawdziwa operacja z prawdziwym doktorem McDreamym.
Chcę też zobaczyć, jak przebiega operacja plastyczna, bowiem jest to jedna z opcji, jakie rozważam w
swoim dążeniu do odmłodzenia się. Piszę o „rozważaniu", bo w owej chwili znajduje się ona bliżej
końca listy możliwości i z każdą minutą spada coraz niżej.
- Skalpel - prosi doktor Derder. Robi cztery małe nacięcia.
- Tam zostanie wprowadzona kaniula - wyjaśnia mi Brytyjka Penny, instrumentariuszka.
- Co takiego?
- Metalowa rurka z otworami na końcu, która usuwa podskórny tłuszcz, kierując go do tego zbiornika.
Penny wskazuje na przezroczysty pojemnik, który przypomina miarkę kuchenną. Już wpływa do
niego mieszanina tłuszczu i krwi. Tłuszcz ma kremowy kolor i bynajmniej nie jest podobny do czegoś,
co można by wykorzystać podczas gotowania. Doktor Derder poci się nad biodrami kobiety, z
wysiłkiem przesuwając szybko rurkę do góry i w dół. W pewnym momencie wydaje mi się, że
przebije ona skórę. Widać, że nie jest to łatwa praca. Może gdyby Ukrainka miała w zwyczaju ruszać
się równie energicznie jak doktor Derder, nie miałaby takich kłopotów.
- Co się dzieje z tłuszczem? - pytam Penny, która pracuje w klinice od czternastu lat.
- Najczęściej go wyrzucamy, ale czasami jest wykorzystywany do wstrzyknięcia pod skórę twarzy
pacjentki.
Urocze. Najwyraźniej tak zwany „przeszczep tłuszczu" jest bardzo popularny. Dopiero zaczęłam
swoją podróż ku odmłodzeniu i już odkryłam, że gdy się starzejemy, nasze twarze tracą objętość.
Zaczynają się zapadać i opadają, aż do okolic szczęki. Te wklęsłe rejony można wypełnić swoim
tłuszczem. Przypuszczam, że
własny jest lepszy od cudzego, niemniej kojarzy mi się to z pomysłem jedzenia własnego łożyska.
Doktor Derder ma delikatne rysy i brązowe oczy. Ubrany jest w zielony chirurgiczny kitel, w którym
według mnie każdy wygląda tak, że nie sposób mu się oprzeć. Ale i bez tego dziwnego zielonego
przyodziewku byłby atrakcyjny. Ma gładką skórę i najdelikatniejsze dłonie, jakie kiedykolwiek
widziałam u mężczyzny. Mógłby być pianistą.
Pracuje w klinice od ośmiu lat. Jego ojciec jest Algierczykiem, a matka Szwajcarką. Kształcił się w
Anglii, więc mówi perfekcyjnie po angielsku. Informuje mnie, że ma czterdzieści lat, ale wygląda na
dwudziestopięciolatka. To jest coś, co zaobserwowałam u personelu kliniki już po kilku godzinach
pobytu - wszyscy wyglądają na co najmniej piętnaście lat mniej, niż mają. I każda z osób ma
nieskazitelnie białe zęby.
- Czy pan już sobie coś robił? - zapytałam go przed operacją.
- Jeszcze nie - zaśmiał się. - Zastanawiałem się nad przeszczepem włosów, ale postanowiłem je zgolić.
To była dobra decyzja. Wygląda niezwykle elegancko z ogoloną głową. Jest to też bardziej
higieniczne. Widzę, że mimo to ma na głowie czepek chirurgiczny. Ja takiego nie mam - mój jest pa-
pierowy w kolorze zielonym i mniej atrakcyjny od zwykłego czepka pod prysznic.
Doktor Derder pokazuje mi różnicę między obszarem tuż nad biodrem pacjentki i tym po drugiej
stronie.
- Proszę to sobie obejrzeć teraz, zanim pojawi się opuchlizna. Widzi pani różnicę?
Owszem. Ale zacznijmy od tego, że ta kobieta była dość szczupła.
- Liposukcja nie jest dla otyłych - stwierdza doktor Derder. -Jest dla osób mających złogi tłuszczu,
których nie są w stanie się pozbyć.
Aha! Teraz pan mi to mówi.
- Jest wyjątkowo bolesna - odzywa się Penny. - Powstaje wiele wewnętrznych siniaków. Ta pani
będzie musiała nosić gorset przez dwa tygodnie.
Patrzę na ciało pozbawionej świadomości pacjentki. Chyba trzeba być mocno zdesperowaną, by
przechodzić przez coś takiego tylko po to, żeby pozbyć się niewielkiej ilości tłuszczu. Kobieta ma
subtelny tatuaż na dole pleców; nie rozpoznaję kształtu. Pytam doktora Derdera, czy zamierza go
usunąć razem ze złogami tłuszczu i implantami.
- Nie, podoba jej się ten tatuaż - odpowiada. Liposukcja trwa jakiś czas. Zdaje się polegać w dużej
mierze na
grzebaniu w ciele. Doktor Derder odessał do plastikowego pojemnika blisko litr tłuszczu.
W tle słychać muzykę zespołu Queen, i dobrze, bo nagrywali swoje piosenki w pobliskim Montreux.
Na brzegu jeziora stoi nawet mało atrakcyjny pomnik upamiętniający Freddiego Mer-cury7
ego.
- Doktor Derder lubi jego muzykę - mówi Penny. - Jednak to nie on decyduje o tym, czego będziemy
słuchać, tylko my.
Zostawiam ich, by zaczęli pracę nad piersiami kobiety. Postanawiam zwiedzić pozostałą część kliniki.
- Proszę wrócić na podnoszenie piersi - mówi doktor Derder.
- Jesteśmy umówieni.
Clinique La Prairie na brzegu Jeziora Genewskiego jest jednym z najsławniejszych miejsc w świecie
walki ze starzeniem się. To dom CLP Cell Extract - zabiegu odmładzającego przeprowadzanego
wyłącznie w tej klinice. Według informacji zawartej w broszurze, zabieg ten „pobudza witalność,
wzmacnia system odpornościowy i zwalcza efekty starzenia się".
Terapię komórkową po raz pierwszy wykorzystał w 1931 roku doktor Paul Niehans, założyciel kliniki
i bratanek Fryderyka Wilhelma III, króla Prus. Został wezwany, by pomóc pacjentce w szpitalu w
Lozannie, która balansowała na krawędzi życia i śmierci wskutek usunięcia tarczycy i gruczołu
przytarczycznego. Doktor Niehans usunął gruczoł przytarczyczny cielęcia, pociął go na drobne
kawałeczki i wstrzyknął je w ciało kobiety. Po kilku godzinach pacjentka zaczęła dochodzić do siebie.
Przeżyła kolejne trzydzieści lat i zmarła w wieku osiemdziesięciu dziewięciu.
Zachęcony przez to wydarzenie doktor Niehans zaczął wykorzystywać różne narządy wewnętrzne
nienarodzonych jagniąt, by wstrzykiwać je chorym cierpiącym z powodu niewydolności organów.
Jego pacjenci mówili nie tylko o polepszeniu się pracy narządów, lecz także o zwiększeniu energii i
aktywności, tak więc doktor zaczął udoskonalać i rozwijać metodę znaną obecnie jako CLP Cell
Extract.
- Początkowo nie zmierzał do stworzenia produktu odmładzającego - informuje mnie Yaél Bruigom,
kierowniczka do spraw marketingu i PR.
Nie nosił się też z zamiarem upublicznienia swojego odkrycia przed przeprowadzeniem testów na co
najmniej pięciu tysiącach pacjentów. Wiosną 1953 roku został wezwany do papieża Piusa XII, który
zachorował. Niehans wyleczył Jego Świątobliwość poprzez wykorzystanie kuracji komórkowej.
Wieści o cudownej terapii ze Szwajcarii rozeszły się szybko.
Ludzie zaczęli tłumnie przybywać do kliniki. Jej sława rozprzestrzeniała się. Charlie Chaplin,
Marlena Dietrich i król Arabii Saudyjskiej Ibn Saud byli jej stałymi klientami. Doktor Niehans
odszedł na emeryturę w 1966 roku, zmarł w 1971 w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat. W 1976 roku
Armin Mattli, szwajcarski bankier i biznesmen, kupił klinikę i stworzył słynną (i drogą) markę
kosmetyków do pielęgnacji ciała La Prairie.
Klinika zmieniła się nieco od czasów Niehansa. Zamiast piętnastu pokoi bez łazienek jest w niej
pięćdziesiąt dziewięć. Niektóre znajdują się w pierwszym budynku ośrodka, zwanym Rezydencją.
Pozostałe zaś w nowo wybudowanym Centrum Medycznym i Chateau. Wszystkie budynki są
połączone za pomocą lśniących, białych, podziemnych korytarzy, w których umieszczono szklane
gabloty reklamujące miejscowe sklepy. Świadczą one o tym, jaką klientelę przyciąga klinika. W
gablotach widać koszulki z krzykliwymi wzorami, buty z dużymi sztrasami i piece de resistance:
wysadzane brylantami kostki domina. Mam ochotę zbić szybę i ukraść je dla mojej córki OlMi, która
jest mistrzynią domina, jednak klinika pewnie by mnie przyłapała i nigdy nie wypuściła. Jeśli się nad
tym dobrze zastanowić, może to wcale nie taki zły plan.
Rezydencja, budynek, w którym pracował Niehans, ma jak najbardziej szwajcarski charakter.
Wygląda, jakby była żywcem przeniesiona z wieka pudełka z czekoladkami - to dziewiętnasto-
wieczny dom w stylu alpejskim z żółtymi okiennicami, schludnymi balkonami i klasycznym,
spiczastym dachem.
Tymczasem nowe budynki są nowoczesne i bezosobowe. Recepcja, gdzie spotykam się z Yael
Bruigon, to cztery i pół tysiąca metrów kwadratowych wypolerowanej podłogi, luksusowych ga-
binetów kosmetycznych i okien od ziemi do sufitu. Wszystko jest bardzo eleganckie i czyste, ale
według mnie brakuje temu miejscu uroku Rezydencji. Panuje tu kliniczna atmosfera. Siadamy w
barze. Skórzane obicia foteli są kropkowane. Na ciemnych, lśniących, drewnianych stołach znajduje
się menu oferujące wszelkiego rodzaju zdrowe napoje. Wybieram koktajl owocowy z marchewką i
imbirem.
Klinika wykonuje obecnie mnóstwo zabiegów, choć terapia komórkowa jest głównym powodem, dla
którego ludzie tutaj przyjeżdżają. Moim zdaniem samo spa jest magnesem do odwiedzenia tego
miejsca. Nie wiem, jak oni to robią, ale za każdym razem,
gdy idę na basen, jest on pusty, jakby wszyscy mieli różne harmonogramy zajęć, tak by nikt na nikogo
nie wpadał. Sauna też jest zawsze pusta i jest w niej tak gorąco, jak trzeba. (Jestem w połowie
Szwedką i często stwierdzam, że sauny poza krajem moich przodków są marne; w tej jest tyle pary, że
nawet wiking byłby pod wrażeniem).
Gdy Niehans zaczął prowadzić kurację komórkową, robił pacjentom po szesnaście zastrzyków
podczas każdej wizyty. Obecnie wykonuje się ich tylko dwa. Pacjenci przyjeżdżają na tydzień i przez
pierwsze dwa dni są poddawani kontroli lekarskiej. Zastrzyki są wykonywane trzeciego i czwartego
dnia. Opłaty obejmujące wyżywienie i zakwaterowanie zaczynają się od 17600 franków
szwajcarskich od osoby (7500 funtów) za narożny pokój w Chateau i sięgają 18000 funtów za
apartament królewski.
Najwięcej kosztuje kuracja komórkowa. Jeżeli jedzie się do kliniki i wybiera tydzień talasoterapii lub
relaksacji, cena spada do 4200 funtów za narożny pokój i 7600 funtów za apartament, i obejmuje wiele
innych kuracji i dodatków.
Zastrzyki są produkowane z wątroby nienarodzonych jagniąt.
- Wybrali wątrobę, bo jest to narząd wewnętrzny, który jako pierwszy osiąga dojrzałość w życiu
płodowym i wspomaga wzrost pozostałych narządów - wyjaśnia Yael.
Owce są hodowane na farmie w pobliskich Alpach Fryburskich.
- Mamy około dwustu czarnych owiec - mówi Yael. - Gdy samica zachodzi w ciążę, zabiera się ją do
ubojni i zabija. Następnie płód jest przewożony do kliniki.
Nie wiem, jak wyobrażałam sobie pobranie części płodu bez konieczności zabicia matki, ale ta
wiadomość jest dla mnie szokująca.
- Na jakim etapie ciąży się ją uśmierca? - pytam, biorąc łyk owocowego koktajlu, by uspokoić nerwy.
Yael to bardzo szczupła elegancka blondynka ubrana w szarą wełnianą spódnicę i pulower. Według
mnie jest uosobieniem
Szwajcarki, lecz informuje mnie, że jej ojciec był Holendrem, a matka Francuzką. Nawet gdybym nie
wiedziała, że pracuje w klinice, mogłabym to odgadnąć, patrząc na jej zęby. Ona również ma uśmiech
bielszy od białej szwajcarskiej czekolady.
Moje pytanie sprawia, że przybiera nieco zbolały wyraz twarzy.
- Jest w późnym stadium ciąży. To dla mnie trudna część pracy. Jestem wegetarianką i kocham
zwierzęta. Na szczęście klinika ma wiele innych ofert. Pracujemy też nad syntetyczną alternatywą.
- Czymś w rodzaju genetycznie modyfikowanych ogórków? Yael nie odpowiada.
Płód trafia do laboratorium w Rezydencji. Pytam, czy mogłabym go zobaczyć, ale Yael informuje
mnie, że ze względów higienicznych jest to niemożliwe. W laboratorium ekstrahuje się wątrobę, którą
poddaje się procedurze, w wyniku której zostaje sproszkowana. Potem jest zamrażana. Przed
wstrzyknięciem jej pacjentom rozpuszcza się proszek w cieczy przypominającej wodę. Jedna wątroba
może być wykorzystana dla dwudziestu-trzydziestu pacjentów, którzy zazwyczaj mają od czterdziestu
do sześćdziesięciu lat. Rzadko są to osoby młodsze.
Szczerze mówiąc, to wszystko brzmi dla mnie nieco zbyt drastycznie. Stwierdzam, że muszę się
dowiedzieć więcej, zanim zgodzę się wypróbować tę metodę.
Tymczasem Yael zorganizowała dla mnie kilka innych terapii odmładzających. Jedną z nich jest tajski
masaż. Stosowany od ponad dwóch i pół tysiąca lat stymuluje krążenie i metabolizm. Główna korzyść
jest taka, że ma rzekomo działanie duchowe, a przynajmniej holistyczne.
- Jest dobry dla wewnętrznej równowagi, spokoju i regeneracji - mówi Yael.
Mam ochotę zapytać, czy działanie regenerujące jest większe niż w przypadku zastrzyków z płodu,
jednak tracę szansę, bo
kierowniczka kieruje się do swojego biura, wskazując mi drogę do spa, gdzie masażystka już na mnie
czeka.
Robiono mi wiele tak zwanych tajskich masaży, ale zawsze brakowało w nich jednego elementu -
rajskiej masażystki. Jestem więc zachwycona, gdy do recepcji przychodzi po mnie śliczna drobna
Azjatka z długim czarnym kucykiem. Ma na sobie szarą koszulkę i białe spodnie.
- Skąd pani pochodzi? - pytam.
- Z Tajlandii - odpowiada, wprowadzając mnie do jednego z najbardziej nastrojowych pomieszczeń,
jakie kiedykolwiek widziałam.
Pokój jest oświetlony niemal wyłącznie przez świece w kształcie orchidei; w powietrzu unosi się
subtelna woń tych kwiatów, a może jaśminu. Zamiast jednego z okropnych łóżek do masażu, na
podłodze przykrytej białymi miękkimi ręcznikami i poduszkami leży podwójny materac.
Nittaya prosi, bym się rozebrała i włożyła malutkie stringi z papieru. Nie wiem, czy jest to efekt
przebywania w tym miejscu, czy zapachu orchidei, ale naprawdę nie mogę doczekać się masażu.
Kładę się na brzuchu pełna oczekiwań, lecz nie jestem przygotowana na to, co zrobi Nittaya. Jest to
tak bolesne, że mimowolnie wydaję z siebie stłumiony okrzyk. Ta kobieta ma dłonie silne jak bokser
Frank Bruno i używa ich do okładania moich stóp. Gdy przechodzi do mięśni łydek, wydaję z siebie
kolejny ryk bólu. Przez trzy dni chodziłam po Londynie w komicznie wysokich szpilkach. Mięśnie
łydek są obolałe jak diabli. Kobieta nie tylko naciska na nie z całą swoją siłą, ale przesuwa się po nich,
jak mi się zdaje, swoimi udami. Ku mojemu przerażeniu powtarza tę procedurę pięć razy, wywierając
nacisk na najbardziej obolałe miejsca.
Chciałabym powiedzieć, że sytuacja się poprawia, ale moje mięśnie są tak napięte, że jest tylko gorzej.
Wiem, że masażystka
wykonuje swoją pracę i jest w tym znakomita, lecz w chwili gdy zaczyna pracować nad moją szyją,
mogę myśleć jedynie o sali tortur. W tym momencie wolałabym się zestarzeć, niż znosić coś
podobnego. Na koniec kobieta chwyta jedną z moich nóg (leżę już na plecach), zgina ją i krzyżuje nad
drugą nogą, po czym pochyla się i napiera na nią. Słyszę potężny trzask i prawie mdleję z wrażenia.
Nittaya zapewnia mnie, że to wszystko dla mojego dobra.
Są też pozytywne strony masażu. Olejek orchideowy, którym smaruje całe moje ciało, pachnie bosko,
a delikatne masowanie stanowi miłą ulgę po cięgach i kuksańcach. Niemal natychmiast czuję, ile
dobrego zrobiła ta kobieta. Moje ciało zaczęło się rozluźniać i cieszyć efektami. Przeżywam też lekko
erotyczną chwilę, gdy Nittaya siada nade mną okrakiem i kolistymi ruchami masuje mi kolanami
pośladki, przez co całe moje ciało porusza się delikatnie w przód i w tył. Tak mi się wydaje, że to są
kolana, bo z pozycji, w jakiej się znajduję, trudno to stwierdzić. Odnoszę wrażenie, że ta kobieta jest
niezwykle zwinna.
Cała ta „relaksacja i regeneracja" to świetna sprawa, ale nie mogę się już doczekać, by wrócić na salę
operacyjną i wskoczyć w swój superstrój chirurga. Polubiłam kreację składającą się z ogromnych
spodni i góry, w której razem ze mną zmieściłaby się naraz trójka moich dzieci. Przypomniała mi ona
o ubraniu, które pewnego razu w Kenii, na czas kolacji, pożyczyła mi ekscentryczna angielska
arystokratka, lady Delamere. Ubiór przypominał nieco namiot.
- Można sobie w nim pofolgować i puchnąć - oznajmiła i kazała mi go na siebie włożyć.
Nigdy nie wyglądałam mniej wytwornie podczas przyjęcia.
Włożenie zielonego stroju było chyba najbardziej ekscytującą rzeczą. Nie. Najbardziej ekscytujące
było szorowanie się, które
wygląda tak profesjonalnie. Z Chirurgów wiem, że wyszorowanie się jest największym zaszczytem
dla studenta medycyny. Polega na umyciu rąk i przedramion, a następnie pokryciu ich środkiem
dezynfekującym. Wysyłam do swojego męża Ruperta wiadomość informującą go o moim nowym
statusie. - Uważaj, żeby nie pomylili cię z pacjentką - odpowiada. Mój mąż lubi oglądać w telewizji
sale operacyjne, ale nie wie, że w jednej z nich przebywa jego żona.
W ramach dopełnienia stroju dostałam parę zielonych plastikowych chodaków (wzór chyba z
ubiegłego roku, ale jesteśmy przecież w Szwajcarii).
Na sali operacyjnej doktor Derder przeszedł do zajmowania się piersiami. Przegapiłam usuwanie
implantów, ale zostało jeszcze sporo pracy. Pacjentka jeszcze bardziej niż poprzednio przypomina
zwłoki, a to za sprawą antyseptycznego środka na bazie jodyny. Obie jej piersi zostały rozcięte, by
można było usunąć implanty. Piersi spięto (po tym, jak usunięto trochę skóry, by je podnieść) i
brodawki pływają w ciele. To nieładny widok i zaczynam czuć się nie najlepiej. Przyczyną jest chyba
to, że pod krwią i otwartymi ranami klatka piersiowa kobiety porusza się rytmicznie wraz z re-
gularnym oddechem. Wydaje mi się czymś wręcz niemożliwym, że ta osoba żyje.
- Gdy widzi się to po raz pierwszy, zawsze jest się w lekkim szoku, kochana - uspokaja mnie Penny
stojąca blisko mnie, na wypadek gdybym miała zemdleć. Jeszcze nigdy dźwięk języka angielskiego
nie podziałał na mnie tak kojąco.
Co myślę o kobiecie, która leży przede mną niczym trup? Jeśli mam być szczera, pomimo własnego
dążenia do odmłodzenia się uważam, że jest raczej smutnym przypadkiem. Najwidoczniej wkroczyła
na drogę, z której nie może zawrócić, i ryzykuje własne życie (no dobrze, ryzyko może jest
minimalne, niemniej istnieje) w imię próżności, co wydaje się szaleństwem. Być może, jeśli ma
się pieniądze i światowy styl życia, wygląd staje się tak ważny, że człowiek zrobi wszystko, by
osiągnąć stan, który uważa za doskonały.
Oczywiście, w większym lub mniejszym stopniu wszyscy mamy obsesję na punkcie własnego
wyglądu. Ja byłam naprawdę zadowolona ze swoich piersi tylko w czasie ciąży i karmienia. Skła-
małabym, gdybym powiedziała, że w którymś momencie życia nie myślałam o ich powiększeniu lub
podniesieniu, żeby mój mały biust nie zaczął robić się z wiekiem obwisły. Takie piersi to nie jest ładny
widok. Na razie mam szczęście, chociaż po pierwszej mammografii spostrzegłam, że moje piersi nie
są już takie jędrne, jakby zostały spłaszczone przez urządzenie. Po dzisiejszym doświadczeniu będę
trzymała kciuki za to, by do czasu, gdy mój biust opadnie, ktoś wymyślał niechirurgiczną metodę
podnoszenia go.
Kiedy twierdzę, że ryzyko jest minimalne, nie do końca jest to prawdą. Zdarzało się, że ludzie umierali
wskutek operacji plastycznych na przykład, żona prezydenta Nigerii udała się do kliniki w Marbelli na
zabieg liposukcji i już stamtąd nie wyszła.
Co dziwne, tego rodzaju smutne informacje nie zniechęcają ludzi. Według wyników ankiety
opublikowanych w „Daily Mail" w lutym 2007 roku połowa kobiet w Wielkiej Brytanii chciałaby
poddać się operacji plastycznej. Dane British Association of Plastic Surgeons (cudowny skrót BAPS)
pokazują, że w 2006 roku w Anglii przeprowadzono 28 291 operacji, co stanowi wzrost tej liczby o
31,2 procent w porównaniu z poprzednim rokiem. W tym samym czasie liposuk-cja przesunęła się z
ósmego miejsca na trzecie wśród najczęściej wykonywanych zabiegów, i wzrosła o 90 procent w
porównaniu z 2005 rokiem.
W przypadku zabiegów odmładzających w Wielkiej Brytanii (liftingu twarzy, operacji powiek i
podciągania brwi) również zanotowano stały wzrost popularności w 2006 roku o odpowiednio 44,48 i
50 procent. W sumie 92 procentom zabiegów poddały się
kobiety, a tylko ośmiu - mężczyźni. Te liczby wypadają blado w porównaniu z Ameryką, gdzie w
2006 roku przeprowadzono dwa miliony operacji plastycznych.
Jedna z pielęgniarek instrumentariuszek pyta, czy chciałabym dotknąć implantu usuniętego pacjentce.
Tak naprawdę nie chcę, ale domyślam się, że już do końca życia mogę nie mieć takiej okazji, więc się
zgadzam. Implanty mają kształt półksiężyców; zaokrąglona część znajduje się u podstawy piersi.
Najwyraźniej kobieta nigdy nie chciała powiększać piersi, a jedynie je podnieść. Lekarz na Ukrainie
powiedział jej, że nie da się tego zrobić bez implantów. Według doktora Derdera to nie jest prawdą -
często praktykuje się przeprowadzenie jednej zmiany bez konieczności wykonywania drugiej.
Zastanawiam się, czy mąż kobiety nie przekupił lekarza w ich kraju. Powierzchnia implantu jest chro-
powata, jakby została posypana cukrem. Jego barwa to coś pomiędzy odcieniem kremowym i
przezroczystością. Ma gumowatą konsystencję, trochę przypominającą piłeczki do ściskania, ale
bardziej miękką.
Doktor Derder przeszedł do czasochłonnego zadania przyszycia sutka do piersi.
- Przesunął się w górę o około cztery centymetry - informuje. -Pacjentka chce w miarę możliwości
uniknąć implantów, tak więc usunąłem nieco skóry i ujędrniłem w ten sposób piersi.
Muszę przyznać, że pomimo oczywistych, nieprzyjemnych okoliczności w postaci nasiąkniętych
krwią ręczników i czarnych szwów piersi prezentują się ładnie. Musiały być niezwykle pełne, gdy
znajdowały się w nich implanty.
Doktor Derder zgadza się ze mną.
- To kobieta o drobnej budowie ciała - stwierdza. - Nie było jej to potrzebne.
Zaczyna od przyszycia najwyższego punktu otoczki do skóry wokół sutka. Potem mocuje dolny punkt
i te po bokach. Po za-
łożeniu pierwszych czterech szwów sutek wygląda niczym flaga przymocowana do masztu w czterech
miejscach. Potem doktor zajmuje się fragmentami pomiędzy szwami. W pewnym momencie sutek
wygląda jak kwiatek - krwiste ciało przypomina płatki. Wszystko jest nieprawdopodobnie
symetryczne. Nic dziwnego, że ten lekarz cieszy się światową sławą. Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się
na operację piersi (co po dzisiejszym dniu jest mało prawdopodobne), to on ją przeprowadzi.
Pytam doktora Derdera, ile zabiegów powiększenia biustu wykonuje tygodniowo.
- Jakieś trzy do czterech - odpowiada. - W chirurgii plastycznej najważniejsze jest, by jak najlepiej
spełnić oczekiwania pacjentek. Jeśli mają do kogoś zaufanie, trudno jest nie dać im tego, czego
pragną.
- Ile to wszystko będzie ją kosztowało? - pytam, wskazując ruchem głowy Ukrainkę.
- Około 30000 franków szwajcarskich, czyli 13000 funtów.
- Czy to jest warte tych pieniędzy i bólu?
Przysuwam się, by przyjrzeć się z bliska szwom. Penny natychmiast mnie odciąga. Najwidoczniej
zielony papier przykrywający stół operacyjny jest sterylny i nie wolno mi nawet otrzeć się o niego.
- Jeśli to ma coś zmienić w jej samoocenie i jakości życia, uważam, że warto to zrobić - odpowiada
doktor Derder. - Nie pozwoliłbym komuś podjąć decyzji pod wpływem impulsu. Przychodzą do mnie
pacjentki, które mówią, że jutro zrobią coś tam, kolejnego dnia coś innego i tak dalej. Jednak na
szczęście prowadzimy zapisy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, więc nie mogę ich przyjąć.
Wolałbym, żeby przemyślały sprawę i wszystko zaplanowały. Nie jest też dobrym pomysłem
decydowanie się na operację w oparciu o to, że ktoś nam tak doradza.
- Widział pan jakieś przerażające przypadki?
- Owszem, widziałem ludzi z minami smutnego psa, które powstały dlatego, iż chirurg zebrał zbyt
dużo skóry pod okiem, by pozbyć się zmarszczek. Są osoby, którym włosy wyrastają w nie-
właściwych miejscach w wyniku źle zrobionego liftingu twarzy. Kluczem do udanego zabiegu jest
utrzymanie naturalnych rysów twarzy. W przeciwnym razie ludzie spostrzegą, że coś jest nie tak i
będą zdezorientowani.
- Czy według pana ludzie rezygnują z zabiegów chirurgicznych na rzecz nieinwazyjnych?
- Metody te nie zajmują się tym samym, są komplementarne -odpowiada Derder. - Jeśli ktoś chce się
pozbyć zmarszczek na czole, może na przykład sięgnąć po botoks.
Przez krótką chwilę zastanawiam się, czy patrzy na moją najbardziej znienawidzoną zmarszczkę na
środku czoła, i naciągam czepek nieco głębiej na głowę.
- Jednak jeśli chce się coś zrobić z obwisłymi policzkami, lifting twarzy staje się koniecznością -
kontynuuje doktor.
Nie wyobrażam sobie, żeby obwisłe policzki mogły skłonić mnie do zabiegu.
- Czy można się uzależnić od operacji plastycznych?
- Ludzie sądzą, iż mogą robić sobie wiele liftingów twarzy. Nie ma sensu przeprowadzać więcej niż
dwa takie zabiegi. Skóra nie jest w stanie aż tak bardzo się rozciągnąć. Są też osoby, które przybywają
tu z komicznymi żądaniami. Lepiej jest, gdy idą wówczas gdzie indziej.
Dwa liftingi twarzy? Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie z jednym. Muszą istnieć jakieś
sposoby pozbycia się zmarszczek, które nie wymagają użycia skalpela i stosowania ogólnego znie-
czulenia. Zamierzam je wytropić.
Powell Frith Helena Do piekła na wysokich obcasach Helena Frith Powell nie brała pod uwagę poddania się zmarszczkom, siwym włosom i poszerzającej się talii. Przecież na pewno coś da się zrobić! Uzbrojona w mikstury, balsamy i pigułki (jak też sięgając po bardziej radykalne środki!), postanowiła przetestować wszystkie istniejące sztuczki w walce ze starzeniem się - od zielonej herbaty, botoksu i liposukcji, po najnowsze zabiegi laserowe, jogę i maseczki z kawioru. Do piekła na wysokich obcasach to przezabawna opowieść o tym, jak pewna kobieta przemierza świat, rywalizując z zegarem biologicznym i sprawdzając na sobie wszelkie metody walki z przejawami upływającego czasu.
Spis treści Wstęp........................... ROZDZIAŁ PIERWSZY Pierwsze cięcie jest najgłębsze.......... 14 ROZDZIAŁ DRUGI Elastyczny Francuz................. 29 ROZDZIAŁ TRZECI Postawiłam na Ritza................. 48 ROZDZIAŁ CZWARTY Tańsza opcja.....................63 ROZDZIAŁ PIĄTY Środowiskowe czynniki starzenia się...... 77 ROZDZIAŁ SZÓSTY Wieczne miasto....................93 ROZDZIAŁ SIÓDMY Na Jamajkę z miłością (wolna od stresu) . . . 114 ROZDZIAŁ ÓSMY No Woman, No Cry................. 126 ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Moja pierwsza konferencja dotycząca walki ze starzeniem się............. 137 ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Spotkanie z laserem................. I52 ROZDZIAŁ JEDENASTY Pamiętnik botoksiary................. 163 ROZDZIAŁ DWUNASTY Dziesięć lat mniej w trzy dni........... 178 ROZDZIAŁ TRZYNASTY Nadal młodnieję w Nowym Jorku........ 199 ROZDZIAŁ CZTERNASTY Zmysłowe wargi czy „rybie usta"?....... 218 ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Kobiety z LA...................... 233 ROZDZIAŁ SZESNASTY Nadal czekam na lunch w LA.......... 246 ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Śmiech w Laguna Beach.............. 259 ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Lepsze od śmierci................... 275 ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Wnioski.......................... 292 Podziękowania..................... 304
„Nie można ufać kobiecie, która podaje swój prawdziwy wiek. Jeśli mówi coś takiego, powie wszystko". Oscar Wilde „Co się dzieje z kobietą, która przestaje być atrakcyjna? Nic". Lord Carnarvon
Wstęp - Widzę, że przyglądasz się moim pośladkom - zauważył fryzjer Fernando. Nie przyglądałam się, ale teraz już to robię. Są krągłe, pełne i jędrne. Gdy skierował na nie moją uwagę, mam ochotę wychylić się i je poklepać. - Są urocze, prawda? - pyta. - Nie zawsze takie były. Fernando wyjaśnia, że gdy ostatnio poleciał do domu do Brazylii, spotkał starego przyjaciela, który kiedyś miał płaski tyłek. - Nagle pojawił się w jaskrawoczerwonych stringach i paradował po plaży niczym jakiś okaz doskonałości - mówi Fernando. - Zapytałem, co ze sobą zrobił. Odparł, że nic, tylko chodził często na siłownię. Wiedziałem, że to nieprawda. Kiedyś byliśmy ze sobą. Jest jeszcze bardziej leniwy niż ja. Wypytywałem go tak długo, aż wreszcie powiedział mi o człowieku, który wstrzykuje pod skórę jakąś substancję, by uzyskać idealne kształty. Umówiłem się z nim tego samego dnia i voila\ - Fernando obraca się i wypina pośladki w moją stronę. - Wspaniałe, no nie? - pyta. -A dawniej prawie ich nie było. Wreszcie bez żenady mogę nosić obcisłe dżinsy. Fernando jest zajęty strzyżeniem moich włosów. Zajmowanie się nimi nie jest łatwym zajęciem. Mam długie, rzadkie, niezwykle
cienkie włosy, które po prostu są oklapnięte. Niemniej mój fryzjer daje z siebie wszystko, by tchnąć w nie nieco życia. Widzi, że patrzę na atrakcyjną kobietę siedzącą za nami. Ma gęste, długie blond włosy, idealną cerę i długie zgrabne nogi. - Ile masz lat? - pyta Fernando. - Trzydzieści dziewięć - kłamię. Powiem mu wszystko, ale nie to. - Widzisz tę kobietę? - Ruchem głowy wskazuje atrakcyjną blondynę. - Jest prawie o dziesięć lat starsza od ciebie. Jestem zaskoczona. - Skąd wiesz? - Mój były chłopak był jej kosmetologiem w Cliniąue La Prairie w Szwajcarii. Ma czterdzieści siedem lat. Robiłem jej zagęszczanie włosów. Wygląda nieźle, młodziej od ciebie. - Słucham? Nie mogę uwierzyć, że to powiedział. Dobrze go usłyszałam czy może szampon nadal zatyka mi uszy? - Bez urazy - mówi Fernando, pochylając się nade mną. -Stwierdzam tylko, że można by nad tobą nieco popracować. Jesteś atrakcyjna, ale widać po tobie, ile masz lat. Fernando pewnie by mi nie uwierzył, ale starzenie się jest moją obsesją. Nie mam czasu, by się nad tym zastanawiać i rozpamiętywać, lecz pragnienie zachowania wiecznej młodości mam w genach. Ostatnio widziałam swojego ojca w dniu jego osiemdziesiątych czwartych urodzin. Wzięłam ze sobą syna Leonarda. Gdy ten nazwał mojego tatę „dziadkiem" w obecności młodej kelnerki, ojciec omal nie dostał napadu szału. - Naucz go, żeby nazywał mnie wujkiem, czy jakoś tak -wrzasnął. - Dlaczego? Jesteś przecież jego dziadkiem. - Bycie dziadkiem oznacza, że jest się starszym - stwierdził ojciec.
- Kończysz dzisiaj osiemdziesiąt cztery lata, a on ma tylko trzy. Różnica wieku między wami jest oczywista dla każdego. - To ty tak myślisz - podsumował. Cóż mogłam powiedzieć? Pamiętam, że jako czternastolatka pojechałam do ciotki do Amalfi we Włoszech. Spotkałyśmy przez przypadek kilka kobiet, mniej więcej w jej wieku. Ciotka była wówczas po pięćdziesiątce. - To jest moja siostrzyczka - powiedziała z dumą, przedstawiając mnie. Byłam zbyt zaskoczona, by się odezwać. Z perspektywy czasu dziwię się, że nie oznajmiła im, iż jestem jej starszą siostrą. Gdy rozmawiałam z ojcem, powiedział mi, że ciotka osiągnęła ostatnio to, czego zawsze pragnęła: by wyglądać jak jej własna córka. - To niesamowite - stwierdził. - Nie wygląda na więcej niż czterdzieści lat. Może to przez ryby, które je. Jak zwykle przesadził, niemniej to zastanawiające, czego mogą dokonać chirurgia i strzępiele*. Na punkcie starzenia się nie mam aż tak wielkiej obsesji, jak na punkcie moich szalonych związków, niemniej jestem bardziej świadoma tego procesu niż większość moich znajomych. Razem z jedną z moich przyjaciółek, Rachel, piłyśmy niedawno chardonnay na weselu. Oczywiście jesteśmy już za stare, by chodzić na wesela koleżanek - to był ślub córki innej naszej przyjaciółki. Plotkowałyśmy i żartowałyśmy. Czwórka dzieci Rachel i moja trójka zostały w domach. Spotkałyśmy się same po raz pierwszy od lat. To był uroczy, słoneczny dzień. Radośnie sączyłyśmy wino i zastanawiałyśmy się, czy nie powinnyśmy zapalić po papierosie Silk Cut za stare czasy. Czułam się tak, jakbym znowu była na * Strzępiele - ryby o smacznym mięsie, zamieszkujące gorące wody oceaniczne (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
studiach. Chyba największy mój problem stanowią - moje ciało i twarz. Nie idą w parze z umysłem, który nadal ma dwadzieścia lat. W środku czuję się tak samo jak wtedy, gdy poznałam Rachel, czyli ponad dwadzieścia lat temu. Minął nas przystojny młody mężczyzna. Miał ciemne opadające włosy i zielone oczy. Był wysoki i dobrze zbudowany. Pewnie miał ze dwadzieścia pięć lat. Rachel przyłapała mnie na tym, jak się na niego gapiłam, i pokręciła głową. - To na nic - stwierdziła. - Dla nas wojna już się skończyła. Co za potworna myśl! Mamy po prostu usiąść i pozwolić na to, by dopadła nas starość? Mamy leżeć, aż pokryją nas zmarszczki i cellulit? Nie sądzę. Nie zgadzam się. - Osobiście wolę iść do piekła na wysokich obcasach niż do nieba w płaskich butach - powiedziałam do Rachel wyzywająco. - Jeśli chcesz, w wieku siedemdziesięciu lat możesz sobie chodzić w papuciach, ale ja będę wtedy miała na nogach buty od Manola Blahnika. Nawet gdybym miała siedzieć na wózku inwalidzkim. W pewnym momencie poszłam do toalety. Obok mnie stanęła dziewczyna - młoda, śliczna, promienna. Widząc nasze odbicia w lustrze, przeraziłam się. W porównaniu z nią wyglądałam staro. Patrzyłam, jak wychodzi (przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam zepchnąć jej ze schodów) i wpada w ramiona przystojniaczka, którego widziałam wcześniej. Nie wyglądała na dziewczynę, która mogłaby już wychodzić sama, nie mówiąc o uprawianiu seksu. Ale ja pewnie wydawałam im się za stara, by go jeszcze uprawiać. Wróciłam do stolika z postanowieniem, że nie pozwolę im się pognębić. Przepiłyśmy i przetańczyłyśmy z Rachel całą noc, głównie przy piosenkach, do których tańczyłyśmy, gdy wykonano je po raz pierwszy. Być może nie byłyśmy najlepszymi tancerkami na weselnym parkiecie, ale przynajmniej znałyśmy słowa.
Patrzę w lustro. Nawet bez okularów widzę, że Fernando miał rację. Mam na czole za dużo zmarszczek. Szczególnie ohydna jest ta między brwiami. Moja cera wydaje się ziemista. Gdy się uśmiecham, wokół oczu pojawia się wianuszek kurzych łapek. Przez ostatnie dziesięć lat albo byłam w ciąży, albo karmiłam piersią. Moje ciało nie należało do mnie. I nie miałam energii, by cokolwiek z tym zrobić. Najmłodsze dziecko skończyło trzy lata i nie mam już wymówki. Prawdę powiedziawszy, nie chcę jej mieć. Gdy tak wpatruję się w swoje odbicie, dociera do mnie, że przejmuję się swoim wyglądem. Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo się zaniedbałam. Znowu muszę stać się najważniejsza. W tej mamuśce tkwi kobieta, która chce się wydostać na zewnątrz. Mam świadomość, że troje dzieci zebrało swoje żniwo i jeżeli nie zacznę działać natychmiast, później będzie to bezcelowe. Czy mogę polegać na matce naturze? Nigdy nie była dla nas, dziewczyn, łaskawa. Kurze łapki wokół oczu tylko się zagęszczą. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale jeśli mogłabym je powstrzymać, dlaczego miałabym tego nie zrobić? Kobiety na całym świecie codziennie poddają się kuracjom odmładzającym. Wykal-kulowałam sobie, że w każdej chwili do miliona pań zbliża się skalpel lub igła. Przecież one wszystkie nie mogą się mylić. Kobieta siedząca za mną w salonie fryzjerskim wstaje i wychodzi. Jest szczupła i elegancka. Wygląda wspaniale. Zastanawiam się, jakby wyglądała bez wspomagania. Może Fernando ma rację? Może ja też potrzebuję pomocy? Do licha, przecież nie muszę polegać na swoim ciele! Mogłabym polecieć do Brazylii, by otrzymać serię zastrzyków, które nadadzą moim pośladkom doskonałą krągłość. Cellulit stanie się mglistym i odległym wspomnieniem, gdy będę paradować w stringach po plaży w Copacabanie. Jeślibym zechciała, mogłabym wrócić do Londynu, żeby poprawić piersi. W zasadzie nic im nie dolega, ale gdy będę miała idealnie ukształtowany tyłeczek,
pewnie trzeba będzie je ulepszyć. Mogłyby być większe. Uśmiecham się do siebie - co za komiczny pomysł. Potem jednak zaczynam się zastanawiać. Może nie zrobię sobie pośladków, ale co by mi zaszkodziło podrasowanie innych części ciała? Tylko pomyślcie o tych wszystkich kuracjach mogących sprawić, że poczujecie się młodziej i rzeczywiście będziecie tak wyglądać. Być może w swoje pięćdziesiąte urodziny wydam się młodsza, niż gdy miałam trzydzieści lat. - Pewnie spotykasz mnóstwo kobiet, które miały operacje -odzywam się do Fernanda, gdy idealna blondynka znika z salonu. - Czyż nie? - Czasami robota jest tak doskonała, że dowiaduję się o tym tylko dlatego, że wyczuwam blizny na skórze ich głów - odpowiada Fernando. - Zatem wyglądają dobrze? - Wspaniale. Naprawdę. Według mnie żadna kobieta nie powinna się starzeć bez dobrego chirurga u boku. To jest niezbędne i w dobrym tonie. Łatwo powiedzieć - dochód netto w jego salonie wielokrotnie przekracza roczną pensję zwykłego człowieka. Jednak nie muszę robić wszystkiego naraz. Mogłabym wziąć pożyczkę, jakiś kredyt na odmłodzenie się. Ile może kosztować odrobina botoksu i kolagenu? Teraz, gdy wszyscy dają się szczypać i wypychać, ceny musiały spaść. Wiem, że daję się ponieść emocjom, ale nabrałam pewności, że to może być początek nowej, młodszej mnie. Starzenie się jest nieuchronne, ale musi istnieć sposób na to, by je opóźnić. Dlaczego miałybyśmy poddawać się wiekowi? Jeśli będę się naprawdę starała i wypróbuję wszystko: od spowalniających proces starzenia witamin po botoks, peelingi i operacje, może uda mi się uniknąć jak najdłużej starości. Wyjawiam Fernandowi swój plan zachowania wiecznej młodości.
- Zrób wszystko - radzi - ale nie usta. Nigdy nie widziałem, żeby to się udało. Hm. Usta to jedna z pierwszych rzeczy, które chciałabym zmienić. Obok rzadkich, prostych włosów są tym, czego w sobie najbardziej nie znoszę. Fernando ma jednak rację. Mam starszą krewną, która musi mieć z siedemdziesiąt lat, ale wygląda i ubiera się jak pięćdziesięciolatka. Właściwie jak dwudziestolatka. Wyglądałaby bardzo dobrze, gdyby nie rybie usta, które powstały chyba na skutek zbyt dużej porcji zastrzyku. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powinnam poprosić Fernanda, by zrobił mi grzywkę, żeby zakryć zmarszczki na czole, jednak ostatecznie zrezygnuję. Zamierzam zwalczyć zmarszczki, pozbyć się ich, stać się młodszą wersją siebie. Zostanę Glorią Gaynor* starzenia się, przetrwam. Czego nie będzie można powiedzieć o moich kurzych łąpkach. Obecnie jest dostępnych tak wiele opcji. Można utrzymać młodość dzięki diecie, medycynie alternatywnej, chirurgii, kremom, implantom kolagenowym, mikrodermabrazji, mikroskleroterapii i innym metodom, których nazwy nie sposób wymówić. Moim celem jest wypróbować wszystko. A przynajmniej poznać wszystko. Potem wybrać to, co najlepsze, i wylaserować/wyeksfoliować /zjeść/wyiplantować i wstrzyknąć sobie wieczną młodość. Uśmiecham się do Fernanda w lustrze. Cieszę się, że zajmę się tym problemem z wyprzedzeniem i nie będę ignorować go w nadziei, że zniknie. Proszę mojego fryzjera, by powtórzył nazwę tej szwajcarskiej kliniki, do której jeździ blondyna doskonała. - Witaj w świecie dobrze utrzymanych kobiet - mówi, zapisując adres. Mam wrażenie, że to dopiero początek. * Amerykańska wokalistka disco lat 70.; jednym z jej przebojów jest piosenka I will survive (Przetrwam).
ROZDZIAŁ PIERWSZY Pierwsze cięcie jest najgłębsze Jestem ubrana na zielono. Co za zbieg okoliczności. Moja twarz przybiera taki sam kolor. Wiem, że tak jest, bo pielęgniarka instrumentariuszka zapytała mnie zaniepokojona, czy nie chciałabym usiąść. Pojawiło się też to okropne uczucie poprzedzające mdłości, które tak dobrze poznałam jako dziecko, jeżdżąc na tylnych siedzeniach samochodów. Przyczyna, dla której zrobiło mi się niedobrze, leży przede mną. Jest to Ukrainka, jak sądzę, przed czterdziestką, chociaż trudno określić jej wiek, patrząc tylko na ciało pokryte środkiem odkażającym na bazie jodyny i czarnymi kreskami znaczącymi miejsca, w których zostaną zrobione cięcia. Kobieta leży na brzuchu, więc nie widzę jej twarzy. Jest tutaj, by zajęto się każdą częścią jej ciała. Ja przyjechałam na zaproszenie doktora Derdera, szefa chirurgii plastycznej w Clinique La Prairie w Szwajcarii. Klinika jest pierwszym przystankiem w mojej tak wyczekiwanej pogoni za odmłodzeniem się. Doktor Derder napomyka, że niebawem przeprowadzi operację usunięcia implantów z piersi i podniesienia ich, liposukcję i korektę nosa, a wszystko to u tej kobiety. Pyta, czy mam ochotę popatrzeć; odpowiadam, że bardzo chętnie. Jako dziecko pragnęłam zostać chirurgiem, ale nie byłam dobra z matematyki i fizyki. Wyobrażałam sobie, jak wpadam na salę opera-
cyjną i ratuję ludziom życie albo jak proszę o skalpel. Zazwyczaj muszę zaspokajać swoje fantazje z pomocą serialu Chirurdzy, a tu proszę, prawdziwa operacja z prawdziwym doktorem McDreamym. Chcę też zobaczyć, jak przebiega operacja plastyczna, bowiem jest to jedna z opcji, jakie rozważam w swoim dążeniu do odmłodzenia się. Piszę o „rozważaniu", bo w owej chwili znajduje się ona bliżej końca listy możliwości i z każdą minutą spada coraz niżej. - Skalpel - prosi doktor Derder. Robi cztery małe nacięcia. - Tam zostanie wprowadzona kaniula - wyjaśnia mi Brytyjka Penny, instrumentariuszka. - Co takiego? - Metalowa rurka z otworami na końcu, która usuwa podskórny tłuszcz, kierując go do tego zbiornika. Penny wskazuje na przezroczysty pojemnik, który przypomina miarkę kuchenną. Już wpływa do niego mieszanina tłuszczu i krwi. Tłuszcz ma kremowy kolor i bynajmniej nie jest podobny do czegoś, co można by wykorzystać podczas gotowania. Doktor Derder poci się nad biodrami kobiety, z wysiłkiem przesuwając szybko rurkę do góry i w dół. W pewnym momencie wydaje mi się, że przebije ona skórę. Widać, że nie jest to łatwa praca. Może gdyby Ukrainka miała w zwyczaju ruszać się równie energicznie jak doktor Derder, nie miałaby takich kłopotów. - Co się dzieje z tłuszczem? - pytam Penny, która pracuje w klinice od czternastu lat. - Najczęściej go wyrzucamy, ale czasami jest wykorzystywany do wstrzyknięcia pod skórę twarzy pacjentki. Urocze. Najwyraźniej tak zwany „przeszczep tłuszczu" jest bardzo popularny. Dopiero zaczęłam swoją podróż ku odmłodzeniu i już odkryłam, że gdy się starzejemy, nasze twarze tracą objętość. Zaczynają się zapadać i opadają, aż do okolic szczęki. Te wklęsłe rejony można wypełnić swoim tłuszczem. Przypuszczam, że
własny jest lepszy od cudzego, niemniej kojarzy mi się to z pomysłem jedzenia własnego łożyska. Doktor Derder ma delikatne rysy i brązowe oczy. Ubrany jest w zielony chirurgiczny kitel, w którym według mnie każdy wygląda tak, że nie sposób mu się oprzeć. Ale i bez tego dziwnego zielonego przyodziewku byłby atrakcyjny. Ma gładką skórę i najdelikatniejsze dłonie, jakie kiedykolwiek widziałam u mężczyzny. Mógłby być pianistą. Pracuje w klinice od ośmiu lat. Jego ojciec jest Algierczykiem, a matka Szwajcarką. Kształcił się w Anglii, więc mówi perfekcyjnie po angielsku. Informuje mnie, że ma czterdzieści lat, ale wygląda na dwudziestopięciolatka. To jest coś, co zaobserwowałam u personelu kliniki już po kilku godzinach pobytu - wszyscy wyglądają na co najmniej piętnaście lat mniej, niż mają. I każda z osób ma nieskazitelnie białe zęby. - Czy pan już sobie coś robił? - zapytałam go przed operacją. - Jeszcze nie - zaśmiał się. - Zastanawiałem się nad przeszczepem włosów, ale postanowiłem je zgolić. To była dobra decyzja. Wygląda niezwykle elegancko z ogoloną głową. Jest to też bardziej higieniczne. Widzę, że mimo to ma na głowie czepek chirurgiczny. Ja takiego nie mam - mój jest pa- pierowy w kolorze zielonym i mniej atrakcyjny od zwykłego czepka pod prysznic. Doktor Derder pokazuje mi różnicę między obszarem tuż nad biodrem pacjentki i tym po drugiej stronie. - Proszę to sobie obejrzeć teraz, zanim pojawi się opuchlizna. Widzi pani różnicę? Owszem. Ale zacznijmy od tego, że ta kobieta była dość szczupła. - Liposukcja nie jest dla otyłych - stwierdza doktor Derder. -Jest dla osób mających złogi tłuszczu, których nie są w stanie się pozbyć.
Aha! Teraz pan mi to mówi. - Jest wyjątkowo bolesna - odzywa się Penny. - Powstaje wiele wewnętrznych siniaków. Ta pani będzie musiała nosić gorset przez dwa tygodnie. Patrzę na ciało pozbawionej świadomości pacjentki. Chyba trzeba być mocno zdesperowaną, by przechodzić przez coś takiego tylko po to, żeby pozbyć się niewielkiej ilości tłuszczu. Kobieta ma subtelny tatuaż na dole pleców; nie rozpoznaję kształtu. Pytam doktora Derdera, czy zamierza go usunąć razem ze złogami tłuszczu i implantami. - Nie, podoba jej się ten tatuaż - odpowiada. Liposukcja trwa jakiś czas. Zdaje się polegać w dużej mierze na grzebaniu w ciele. Doktor Derder odessał do plastikowego pojemnika blisko litr tłuszczu. W tle słychać muzykę zespołu Queen, i dobrze, bo nagrywali swoje piosenki w pobliskim Montreux. Na brzegu jeziora stoi nawet mało atrakcyjny pomnik upamiętniający Freddiego Mer-cury7 ego. - Doktor Derder lubi jego muzykę - mówi Penny. - Jednak to nie on decyduje o tym, czego będziemy słuchać, tylko my. Zostawiam ich, by zaczęli pracę nad piersiami kobiety. Postanawiam zwiedzić pozostałą część kliniki. - Proszę wrócić na podnoszenie piersi - mówi doktor Derder. - Jesteśmy umówieni. Clinique La Prairie na brzegu Jeziora Genewskiego jest jednym z najsławniejszych miejsc w świecie walki ze starzeniem się. To dom CLP Cell Extract - zabiegu odmładzającego przeprowadzanego wyłącznie w tej klinice. Według informacji zawartej w broszurze, zabieg ten „pobudza witalność, wzmacnia system odpornościowy i zwalcza efekty starzenia się".
Terapię komórkową po raz pierwszy wykorzystał w 1931 roku doktor Paul Niehans, założyciel kliniki i bratanek Fryderyka Wilhelma III, króla Prus. Został wezwany, by pomóc pacjentce w szpitalu w Lozannie, która balansowała na krawędzi życia i śmierci wskutek usunięcia tarczycy i gruczołu przytarczycznego. Doktor Niehans usunął gruczoł przytarczyczny cielęcia, pociął go na drobne kawałeczki i wstrzyknął je w ciało kobiety. Po kilku godzinach pacjentka zaczęła dochodzić do siebie. Przeżyła kolejne trzydzieści lat i zmarła w wieku osiemdziesięciu dziewięciu. Zachęcony przez to wydarzenie doktor Niehans zaczął wykorzystywać różne narządy wewnętrzne nienarodzonych jagniąt, by wstrzykiwać je chorym cierpiącym z powodu niewydolności organów. Jego pacjenci mówili nie tylko o polepszeniu się pracy narządów, lecz także o zwiększeniu energii i aktywności, tak więc doktor zaczął udoskonalać i rozwijać metodę znaną obecnie jako CLP Cell Extract. - Początkowo nie zmierzał do stworzenia produktu odmładzającego - informuje mnie Yaél Bruigom, kierowniczka do spraw marketingu i PR. Nie nosił się też z zamiarem upublicznienia swojego odkrycia przed przeprowadzeniem testów na co najmniej pięciu tysiącach pacjentów. Wiosną 1953 roku został wezwany do papieża Piusa XII, który zachorował. Niehans wyleczył Jego Świątobliwość poprzez wykorzystanie kuracji komórkowej. Wieści o cudownej terapii ze Szwajcarii rozeszły się szybko. Ludzie zaczęli tłumnie przybywać do kliniki. Jej sława rozprzestrzeniała się. Charlie Chaplin, Marlena Dietrich i król Arabii Saudyjskiej Ibn Saud byli jej stałymi klientami. Doktor Niehans odszedł na emeryturę w 1966 roku, zmarł w 1971 w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat. W 1976 roku Armin Mattli, szwajcarski bankier i biznesmen, kupił klinikę i stworzył słynną (i drogą) markę kosmetyków do pielęgnacji ciała La Prairie.
Klinika zmieniła się nieco od czasów Niehansa. Zamiast piętnastu pokoi bez łazienek jest w niej pięćdziesiąt dziewięć. Niektóre znajdują się w pierwszym budynku ośrodka, zwanym Rezydencją. Pozostałe zaś w nowo wybudowanym Centrum Medycznym i Chateau. Wszystkie budynki są połączone za pomocą lśniących, białych, podziemnych korytarzy, w których umieszczono szklane gabloty reklamujące miejscowe sklepy. Świadczą one o tym, jaką klientelę przyciąga klinika. W gablotach widać koszulki z krzykliwymi wzorami, buty z dużymi sztrasami i piece de resistance: wysadzane brylantami kostki domina. Mam ochotę zbić szybę i ukraść je dla mojej córki OlMi, która jest mistrzynią domina, jednak klinika pewnie by mnie przyłapała i nigdy nie wypuściła. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, może to wcale nie taki zły plan. Rezydencja, budynek, w którym pracował Niehans, ma jak najbardziej szwajcarski charakter. Wygląda, jakby była żywcem przeniesiona z wieka pudełka z czekoladkami - to dziewiętnasto- wieczny dom w stylu alpejskim z żółtymi okiennicami, schludnymi balkonami i klasycznym, spiczastym dachem. Tymczasem nowe budynki są nowoczesne i bezosobowe. Recepcja, gdzie spotykam się z Yael Bruigon, to cztery i pół tysiąca metrów kwadratowych wypolerowanej podłogi, luksusowych ga- binetów kosmetycznych i okien od ziemi do sufitu. Wszystko jest bardzo eleganckie i czyste, ale według mnie brakuje temu miejscu uroku Rezydencji. Panuje tu kliniczna atmosfera. Siadamy w barze. Skórzane obicia foteli są kropkowane. Na ciemnych, lśniących, drewnianych stołach znajduje się menu oferujące wszelkiego rodzaju zdrowe napoje. Wybieram koktajl owocowy z marchewką i imbirem. Klinika wykonuje obecnie mnóstwo zabiegów, choć terapia komórkowa jest głównym powodem, dla którego ludzie tutaj przyjeżdżają. Moim zdaniem samo spa jest magnesem do odwiedzenia tego miejsca. Nie wiem, jak oni to robią, ale za każdym razem,
gdy idę na basen, jest on pusty, jakby wszyscy mieli różne harmonogramy zajęć, tak by nikt na nikogo nie wpadał. Sauna też jest zawsze pusta i jest w niej tak gorąco, jak trzeba. (Jestem w połowie Szwedką i często stwierdzam, że sauny poza krajem moich przodków są marne; w tej jest tyle pary, że nawet wiking byłby pod wrażeniem). Gdy Niehans zaczął prowadzić kurację komórkową, robił pacjentom po szesnaście zastrzyków podczas każdej wizyty. Obecnie wykonuje się ich tylko dwa. Pacjenci przyjeżdżają na tydzień i przez pierwsze dwa dni są poddawani kontroli lekarskiej. Zastrzyki są wykonywane trzeciego i czwartego dnia. Opłaty obejmujące wyżywienie i zakwaterowanie zaczynają się od 17600 franków szwajcarskich od osoby (7500 funtów) za narożny pokój w Chateau i sięgają 18000 funtów za apartament królewski. Najwięcej kosztuje kuracja komórkowa. Jeżeli jedzie się do kliniki i wybiera tydzień talasoterapii lub relaksacji, cena spada do 4200 funtów za narożny pokój i 7600 funtów za apartament, i obejmuje wiele innych kuracji i dodatków. Zastrzyki są produkowane z wątroby nienarodzonych jagniąt. - Wybrali wątrobę, bo jest to narząd wewnętrzny, który jako pierwszy osiąga dojrzałość w życiu płodowym i wspomaga wzrost pozostałych narządów - wyjaśnia Yael. Owce są hodowane na farmie w pobliskich Alpach Fryburskich. - Mamy około dwustu czarnych owiec - mówi Yael. - Gdy samica zachodzi w ciążę, zabiera się ją do ubojni i zabija. Następnie płód jest przewożony do kliniki. Nie wiem, jak wyobrażałam sobie pobranie części płodu bez konieczności zabicia matki, ale ta wiadomość jest dla mnie szokująca. - Na jakim etapie ciąży się ją uśmierca? - pytam, biorąc łyk owocowego koktajlu, by uspokoić nerwy. Yael to bardzo szczupła elegancka blondynka ubrana w szarą wełnianą spódnicę i pulower. Według mnie jest uosobieniem
Szwajcarki, lecz informuje mnie, że jej ojciec był Holendrem, a matka Francuzką. Nawet gdybym nie wiedziała, że pracuje w klinice, mogłabym to odgadnąć, patrząc na jej zęby. Ona również ma uśmiech bielszy od białej szwajcarskiej czekolady. Moje pytanie sprawia, że przybiera nieco zbolały wyraz twarzy. - Jest w późnym stadium ciąży. To dla mnie trudna część pracy. Jestem wegetarianką i kocham zwierzęta. Na szczęście klinika ma wiele innych ofert. Pracujemy też nad syntetyczną alternatywą. - Czymś w rodzaju genetycznie modyfikowanych ogórków? Yael nie odpowiada. Płód trafia do laboratorium w Rezydencji. Pytam, czy mogłabym go zobaczyć, ale Yael informuje mnie, że ze względów higienicznych jest to niemożliwe. W laboratorium ekstrahuje się wątrobę, którą poddaje się procedurze, w wyniku której zostaje sproszkowana. Potem jest zamrażana. Przed wstrzyknięciem jej pacjentom rozpuszcza się proszek w cieczy przypominającej wodę. Jedna wątroba może być wykorzystana dla dwudziestu-trzydziestu pacjentów, którzy zazwyczaj mają od czterdziestu do sześćdziesięciu lat. Rzadko są to osoby młodsze. Szczerze mówiąc, to wszystko brzmi dla mnie nieco zbyt drastycznie. Stwierdzam, że muszę się dowiedzieć więcej, zanim zgodzę się wypróbować tę metodę. Tymczasem Yael zorganizowała dla mnie kilka innych terapii odmładzających. Jedną z nich jest tajski masaż. Stosowany od ponad dwóch i pół tysiąca lat stymuluje krążenie i metabolizm. Główna korzyść jest taka, że ma rzekomo działanie duchowe, a przynajmniej holistyczne. - Jest dobry dla wewnętrznej równowagi, spokoju i regeneracji - mówi Yael. Mam ochotę zapytać, czy działanie regenerujące jest większe niż w przypadku zastrzyków z płodu, jednak tracę szansę, bo
kierowniczka kieruje się do swojego biura, wskazując mi drogę do spa, gdzie masażystka już na mnie czeka. Robiono mi wiele tak zwanych tajskich masaży, ale zawsze brakowało w nich jednego elementu - rajskiej masażystki. Jestem więc zachwycona, gdy do recepcji przychodzi po mnie śliczna drobna Azjatka z długim czarnym kucykiem. Ma na sobie szarą koszulkę i białe spodnie. - Skąd pani pochodzi? - pytam. - Z Tajlandii - odpowiada, wprowadzając mnie do jednego z najbardziej nastrojowych pomieszczeń, jakie kiedykolwiek widziałam. Pokój jest oświetlony niemal wyłącznie przez świece w kształcie orchidei; w powietrzu unosi się subtelna woń tych kwiatów, a może jaśminu. Zamiast jednego z okropnych łóżek do masażu, na podłodze przykrytej białymi miękkimi ręcznikami i poduszkami leży podwójny materac. Nittaya prosi, bym się rozebrała i włożyła malutkie stringi z papieru. Nie wiem, czy jest to efekt przebywania w tym miejscu, czy zapachu orchidei, ale naprawdę nie mogę doczekać się masażu. Kładę się na brzuchu pełna oczekiwań, lecz nie jestem przygotowana na to, co zrobi Nittaya. Jest to tak bolesne, że mimowolnie wydaję z siebie stłumiony okrzyk. Ta kobieta ma dłonie silne jak bokser Frank Bruno i używa ich do okładania moich stóp. Gdy przechodzi do mięśni łydek, wydaję z siebie kolejny ryk bólu. Przez trzy dni chodziłam po Londynie w komicznie wysokich szpilkach. Mięśnie łydek są obolałe jak diabli. Kobieta nie tylko naciska na nie z całą swoją siłą, ale przesuwa się po nich, jak mi się zdaje, swoimi udami. Ku mojemu przerażeniu powtarza tę procedurę pięć razy, wywierając nacisk na najbardziej obolałe miejsca. Chciałabym powiedzieć, że sytuacja się poprawia, ale moje mięśnie są tak napięte, że jest tylko gorzej. Wiem, że masażystka
wykonuje swoją pracę i jest w tym znakomita, lecz w chwili gdy zaczyna pracować nad moją szyją, mogę myśleć jedynie o sali tortur. W tym momencie wolałabym się zestarzeć, niż znosić coś podobnego. Na koniec kobieta chwyta jedną z moich nóg (leżę już na plecach), zgina ją i krzyżuje nad drugą nogą, po czym pochyla się i napiera na nią. Słyszę potężny trzask i prawie mdleję z wrażenia. Nittaya zapewnia mnie, że to wszystko dla mojego dobra. Są też pozytywne strony masażu. Olejek orchideowy, którym smaruje całe moje ciało, pachnie bosko, a delikatne masowanie stanowi miłą ulgę po cięgach i kuksańcach. Niemal natychmiast czuję, ile dobrego zrobiła ta kobieta. Moje ciało zaczęło się rozluźniać i cieszyć efektami. Przeżywam też lekko erotyczną chwilę, gdy Nittaya siada nade mną okrakiem i kolistymi ruchami masuje mi kolanami pośladki, przez co całe moje ciało porusza się delikatnie w przód i w tył. Tak mi się wydaje, że to są kolana, bo z pozycji, w jakiej się znajduję, trudno to stwierdzić. Odnoszę wrażenie, że ta kobieta jest niezwykle zwinna. Cała ta „relaksacja i regeneracja" to świetna sprawa, ale nie mogę się już doczekać, by wrócić na salę operacyjną i wskoczyć w swój superstrój chirurga. Polubiłam kreację składającą się z ogromnych spodni i góry, w której razem ze mną zmieściłaby się naraz trójka moich dzieci. Przypomniała mi ona o ubraniu, które pewnego razu w Kenii, na czas kolacji, pożyczyła mi ekscentryczna angielska arystokratka, lady Delamere. Ubiór przypominał nieco namiot. - Można sobie w nim pofolgować i puchnąć - oznajmiła i kazała mi go na siebie włożyć. Nigdy nie wyglądałam mniej wytwornie podczas przyjęcia. Włożenie zielonego stroju było chyba najbardziej ekscytującą rzeczą. Nie. Najbardziej ekscytujące było szorowanie się, które
wygląda tak profesjonalnie. Z Chirurgów wiem, że wyszorowanie się jest największym zaszczytem dla studenta medycyny. Polega na umyciu rąk i przedramion, a następnie pokryciu ich środkiem dezynfekującym. Wysyłam do swojego męża Ruperta wiadomość informującą go o moim nowym statusie. - Uważaj, żeby nie pomylili cię z pacjentką - odpowiada. Mój mąż lubi oglądać w telewizji sale operacyjne, ale nie wie, że w jednej z nich przebywa jego żona. W ramach dopełnienia stroju dostałam parę zielonych plastikowych chodaków (wzór chyba z ubiegłego roku, ale jesteśmy przecież w Szwajcarii). Na sali operacyjnej doktor Derder przeszedł do zajmowania się piersiami. Przegapiłam usuwanie implantów, ale zostało jeszcze sporo pracy. Pacjentka jeszcze bardziej niż poprzednio przypomina zwłoki, a to za sprawą antyseptycznego środka na bazie jodyny. Obie jej piersi zostały rozcięte, by można było usunąć implanty. Piersi spięto (po tym, jak usunięto trochę skóry, by je podnieść) i brodawki pływają w ciele. To nieładny widok i zaczynam czuć się nie najlepiej. Przyczyną jest chyba to, że pod krwią i otwartymi ranami klatka piersiowa kobiety porusza się rytmicznie wraz z re- gularnym oddechem. Wydaje mi się czymś wręcz niemożliwym, że ta osoba żyje. - Gdy widzi się to po raz pierwszy, zawsze jest się w lekkim szoku, kochana - uspokaja mnie Penny stojąca blisko mnie, na wypadek gdybym miała zemdleć. Jeszcze nigdy dźwięk języka angielskiego nie podziałał na mnie tak kojąco. Co myślę o kobiecie, która leży przede mną niczym trup? Jeśli mam być szczera, pomimo własnego dążenia do odmłodzenia się uważam, że jest raczej smutnym przypadkiem. Najwidoczniej wkroczyła na drogę, z której nie może zawrócić, i ryzykuje własne życie (no dobrze, ryzyko może jest minimalne, niemniej istnieje) w imię próżności, co wydaje się szaleństwem. Być może, jeśli ma
się pieniądze i światowy styl życia, wygląd staje się tak ważny, że człowiek zrobi wszystko, by osiągnąć stan, który uważa za doskonały. Oczywiście, w większym lub mniejszym stopniu wszyscy mamy obsesję na punkcie własnego wyglądu. Ja byłam naprawdę zadowolona ze swoich piersi tylko w czasie ciąży i karmienia. Skła- małabym, gdybym powiedziała, że w którymś momencie życia nie myślałam o ich powiększeniu lub podniesieniu, żeby mój mały biust nie zaczął robić się z wiekiem obwisły. Takie piersi to nie jest ładny widok. Na razie mam szczęście, chociaż po pierwszej mammografii spostrzegłam, że moje piersi nie są już takie jędrne, jakby zostały spłaszczone przez urządzenie. Po dzisiejszym doświadczeniu będę trzymała kciuki za to, by do czasu, gdy mój biust opadnie, ktoś wymyślał niechirurgiczną metodę podnoszenia go. Kiedy twierdzę, że ryzyko jest minimalne, nie do końca jest to prawdą. Zdarzało się, że ludzie umierali wskutek operacji plastycznych na przykład, żona prezydenta Nigerii udała się do kliniki w Marbelli na zabieg liposukcji i już stamtąd nie wyszła. Co dziwne, tego rodzaju smutne informacje nie zniechęcają ludzi. Według wyników ankiety opublikowanych w „Daily Mail" w lutym 2007 roku połowa kobiet w Wielkiej Brytanii chciałaby poddać się operacji plastycznej. Dane British Association of Plastic Surgeons (cudowny skrót BAPS) pokazują, że w 2006 roku w Anglii przeprowadzono 28 291 operacji, co stanowi wzrost tej liczby o 31,2 procent w porównaniu z poprzednim rokiem. W tym samym czasie liposuk-cja przesunęła się z ósmego miejsca na trzecie wśród najczęściej wykonywanych zabiegów, i wzrosła o 90 procent w porównaniu z 2005 rokiem. W przypadku zabiegów odmładzających w Wielkiej Brytanii (liftingu twarzy, operacji powiek i podciągania brwi) również zanotowano stały wzrost popularności w 2006 roku o odpowiednio 44,48 i 50 procent. W sumie 92 procentom zabiegów poddały się
kobiety, a tylko ośmiu - mężczyźni. Te liczby wypadają blado w porównaniu z Ameryką, gdzie w 2006 roku przeprowadzono dwa miliony operacji plastycznych. Jedna z pielęgniarek instrumentariuszek pyta, czy chciałabym dotknąć implantu usuniętego pacjentce. Tak naprawdę nie chcę, ale domyślam się, że już do końca życia mogę nie mieć takiej okazji, więc się zgadzam. Implanty mają kształt półksiężyców; zaokrąglona część znajduje się u podstawy piersi. Najwyraźniej kobieta nigdy nie chciała powiększać piersi, a jedynie je podnieść. Lekarz na Ukrainie powiedział jej, że nie da się tego zrobić bez implantów. Według doktora Derdera to nie jest prawdą - często praktykuje się przeprowadzenie jednej zmiany bez konieczności wykonywania drugiej. Zastanawiam się, czy mąż kobiety nie przekupił lekarza w ich kraju. Powierzchnia implantu jest chro- powata, jakby została posypana cukrem. Jego barwa to coś pomiędzy odcieniem kremowym i przezroczystością. Ma gumowatą konsystencję, trochę przypominającą piłeczki do ściskania, ale bardziej miękką. Doktor Derder przeszedł do czasochłonnego zadania przyszycia sutka do piersi. - Przesunął się w górę o około cztery centymetry - informuje. -Pacjentka chce w miarę możliwości uniknąć implantów, tak więc usunąłem nieco skóry i ujędrniłem w ten sposób piersi. Muszę przyznać, że pomimo oczywistych, nieprzyjemnych okoliczności w postaci nasiąkniętych krwią ręczników i czarnych szwów piersi prezentują się ładnie. Musiały być niezwykle pełne, gdy znajdowały się w nich implanty. Doktor Derder zgadza się ze mną. - To kobieta o drobnej budowie ciała - stwierdza. - Nie było jej to potrzebne. Zaczyna od przyszycia najwyższego punktu otoczki do skóry wokół sutka. Potem mocuje dolny punkt i te po bokach. Po za-
łożeniu pierwszych czterech szwów sutek wygląda niczym flaga przymocowana do masztu w czterech miejscach. Potem doktor zajmuje się fragmentami pomiędzy szwami. W pewnym momencie sutek wygląda jak kwiatek - krwiste ciało przypomina płatki. Wszystko jest nieprawdopodobnie symetryczne. Nic dziwnego, że ten lekarz cieszy się światową sławą. Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na operację piersi (co po dzisiejszym dniu jest mało prawdopodobne), to on ją przeprowadzi. Pytam doktora Derdera, ile zabiegów powiększenia biustu wykonuje tygodniowo. - Jakieś trzy do czterech - odpowiada. - W chirurgii plastycznej najważniejsze jest, by jak najlepiej spełnić oczekiwania pacjentek. Jeśli mają do kogoś zaufanie, trudno jest nie dać im tego, czego pragną. - Ile to wszystko będzie ją kosztowało? - pytam, wskazując ruchem głowy Ukrainkę. - Około 30000 franków szwajcarskich, czyli 13000 funtów. - Czy to jest warte tych pieniędzy i bólu? Przysuwam się, by przyjrzeć się z bliska szwom. Penny natychmiast mnie odciąga. Najwidoczniej zielony papier przykrywający stół operacyjny jest sterylny i nie wolno mi nawet otrzeć się o niego. - Jeśli to ma coś zmienić w jej samoocenie i jakości życia, uważam, że warto to zrobić - odpowiada doktor Derder. - Nie pozwoliłbym komuś podjąć decyzji pod wpływem impulsu. Przychodzą do mnie pacjentki, które mówią, że jutro zrobią coś tam, kolejnego dnia coś innego i tak dalej. Jednak na szczęście prowadzimy zapisy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, więc nie mogę ich przyjąć. Wolałbym, żeby przemyślały sprawę i wszystko zaplanowały. Nie jest też dobrym pomysłem decydowanie się na operację w oparciu o to, że ktoś nam tak doradza. - Widział pan jakieś przerażające przypadki?
- Owszem, widziałem ludzi z minami smutnego psa, które powstały dlatego, iż chirurg zebrał zbyt dużo skóry pod okiem, by pozbyć się zmarszczek. Są osoby, którym włosy wyrastają w nie- właściwych miejscach w wyniku źle zrobionego liftingu twarzy. Kluczem do udanego zabiegu jest utrzymanie naturalnych rysów twarzy. W przeciwnym razie ludzie spostrzegą, że coś jest nie tak i będą zdezorientowani. - Czy według pana ludzie rezygnują z zabiegów chirurgicznych na rzecz nieinwazyjnych? - Metody te nie zajmują się tym samym, są komplementarne -odpowiada Derder. - Jeśli ktoś chce się pozbyć zmarszczek na czole, może na przykład sięgnąć po botoks. Przez krótką chwilę zastanawiam się, czy patrzy na moją najbardziej znienawidzoną zmarszczkę na środku czoła, i naciągam czepek nieco głębiej na głowę. - Jednak jeśli chce się coś zrobić z obwisłymi policzkami, lifting twarzy staje się koniecznością - kontynuuje doktor. Nie wyobrażam sobie, żeby obwisłe policzki mogły skłonić mnie do zabiegu. - Czy można się uzależnić od operacji plastycznych? - Ludzie sądzą, iż mogą robić sobie wiele liftingów twarzy. Nie ma sensu przeprowadzać więcej niż dwa takie zabiegi. Skóra nie jest w stanie aż tak bardzo się rozciągnąć. Są też osoby, które przybywają tu z komicznymi żądaniami. Lepiej jest, gdy idą wówczas gdzie indziej. Dwa liftingi twarzy? Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie z jednym. Muszą istnieć jakieś sposoby pozbycia się zmarszczek, które nie wymagają użycia skalpela i stosowania ogólnego znie- czulenia. Zamierzam je wytropić.