mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Price Kalayna - Alex Craft 1 - Grobowa wiedźma

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Price Kalayna - Alex Craft 1 - Grobowa wiedźma.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 52 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 355 stron)

Price Kalayna Alex Craft 01 Grobowa wiedźma

Zagrożenie Wysoki, przeszywający uszy krzyk rozdarł powietrze. Podniosłam dłonie do uszu. Co za... Odskoczyłam do tyłu, gdy cień wyzwolił się z ciała. Widmowa głowa i ramiona wysunęły się z worka na zwłoki. Krzyk przybrał jeszcze na sile. Wykręcił twarz, jakby agonia dosięgła ją nawet poza grobem. - Ucisz się - rozkazałam cieniowi, ale jęki nie ustały i nie zmieniły natężenia. Zagryzłam zęby. Okay, czas na zmianę podejścia. - Jak się nazywasz? Cień wciąż krzyczał. Uniósł dłonie do twarzy, jakby chciał wydłubać sobie oczy. Chwyciłam go za nadgarstki, ściągając je w dół. Zachwiał się w moim uścisku. -Alex? - John przysunął się bliżej. Krawędź okręgu zadrżała, gdy ją przekroczył, a moją skórę połaskotała zmiana w natężeniu otaczającej nas mocy. Wstrzymałam oddech, niepewna, czy osłabiony pierścień wytrzyma. Miał za zadanie powstrzymywać przed wtargnięciem do środka magię, a nie Johna, który był z niej doszczętnie wyprany. Prawdopodobnie nic nie poczuł. Ja zakłócenia mocy odczuwałam nawet w kościach. Zachwiałam się. Cień zdołał wyrwać nadgarstek z mojej dłoni i uderzył na oślep, przecinając powietrze paznokciami niczym kosą. Odskoczyłam. Popękany cement pod stopami ustąpił, wybijając mnie z rytmu. John podtrzymał mnie, zanim uderzyłam o ziemię. Następny cios cienia przeszedł przez niego, uderzając w moje ramię i zadając mi ból. - Co jest, do cholery? - John obrócił się, by go złapać. Cały wysiłek poszedł na marne. Jego ręka przeszła przez nadgarstek cienia na wylot.

Podziękowania Zarys tej książki mógł powstać w próżni, ale skończony projekt nie mógłby zaistnieć bez pomocy innych. Jest wielu ludzi, którym jestem za nią wdzięczna. Na całym świecie nie wystarczyłoby dla nich podziękowań. Chciałabym więc wyrazić wdzięczność mojej wspaniałej agentce, Lucienne Diver, która wierzyła w to moje pisanie, i która wydobyła ze mnie historię Alex, dostarczywszy ją potem we właściwe ręce. Jestem nieopisanie zobowiązana redaktorce, Jessice Wade, która wzięła tę historię pod swoje skrzydła i nadała jej perfekcyjne szlify. Specjalne podziękowania całego zespołu Roc, który pomógł mi doprowadzić pracę do końca. Bardzo dziękuję też mojej cudownej grupie krytyków, Modern Myth Makers. Christy, Nikki, Sarah, Vert, Vikko - ta książka nie byłaby tym, czym jest, bez waszych zachęt i gróźb. Ufam, że powiecie mi, co sprawia, że chcecie ją czytać, a co - że chcecie ją wyrzucić przez okno. Nie zawiedźcie mego zaufania. Dziękuję!

Specjalne podziękowania dla Meredith, Gail i Matta, którzy pomogli mi stworzyć plan harmonijnie łączący pisanie i pracę. Dziękuję również Cruxshadows, mojej muzycznej inspiracji, dotrzymującej mi towarzystwa podczas wielu samotnych twórczych godzin. Oczywiście, żadne podziękowania nie byłyby kompletne bez tych dla rodziny, która zawsze mnie wspierała, i przyjaciół, którzy mnie zachęcali do dalszej pracy i znosili moje humory. Wiecie, kim dla mnie jesteście. Bez was nie osiągnęłabym tyle. I, na koniec, dziękuję Tobie, Czytelniku. Mam nadzieję, że spodoba ci się historia Alex!

1 Pierwszy raz, gdy spotkałam się ze Śmiercią twarzą w twarz, rzuciłam w niego kartą chorób mojej matki. Jeśli dobrze pamiętam, nie trafiłam, ale miałam tylko pięć lat, więc w końcu mi wybaczył. Czasami chciałabym, żeby stało się odwrotnie - zwłaszcza teraz, gdy zdarza nam się razem pracować. - Pani Craft, takiego zachowania nie mogę tolerować. - Henry Baker zaakcentował to stwierdzenie przecięciem powietrza przed sobą za pomocą pulchnej dłoni. Za jego plecami widziałam zbliżającego się Śmierć. Osiemnaście lat praktyki pozwoliło mi nie skupiać wzroku na ubranym w dżinsy kolekcjonerze dusz, a na moim kliencie, którego twarz nagle pociemniała i zmieniła kolor, przechodząc od wiśniowej czerwieni do fioletu siniaka. Pomacałam spray z aromatem cmentarnych lilii, który zawsze noszę u boku, w obawie, do czego może doprowadzić rozmowa. - W kontrakcie ustaliliśmy, że przywołam cień. I tak się stało. Baker zlekceważył moje słowa. - Obiecałaś mi rezultaty.

- Powiedziałam jedynie, że mogę zadać pana pytania -oparłam się o trumnę jego ojca. Nie było to może okazanie należnego szacunku, ale wciągnęłam cień pana Bakera z powrotem do ciała na dwie godziny przed pogrzebem. Szacunek w tej pracy nie przydawał się do niczego. A pieniądze to pieniądze. Baker obrócił się na pięcie i powędrował wzdłuż nawy. Czekałam. Wiedziałam, co się stanie. Baker szukał oszczędności. Bezskutecznie. Ale zdarzało mi się już z takimi pracować. Śmierć podążał za nim. Karykaturalnie stawiał stopy, naśladując niezdarne ruchy pulchnego mężczyzny. Cały czas uśmiechnięty, nie spuszczał ze mnie wzroku. Niech to będzie tylko towarzyska wizyta, wymieniłam z nim spojrzenia. Bezgłośnie prosiłam, ostrzegałam - nie dbałam o szczegóły - by zostawił mojego klienta w spokoju. Błysnął rzędem idealnie prostych zębów. Niewiele mi to powiedziało. Baker kontynuował spacer. Cóż, najlepiej będzie załatwić to szybko. - Zgodnie z kontraktem, może mi pan zapłacić gotówką, czekiem lub przelewem. Czy potrzebuje pan fakturę? Baker nagle się zatrzymał. Oczy wyszły mu z orbit, zwisająca z policzków skóra zaczęła się trząść. - Nie zapłacę. No i tyle. Odsunęłam się od trumny. - Proszę posłuchać. Chciał pan przywołania cienia. Przywołałam go. Jeśli tatulek nie wyartykułował dokładnie, tego czego pan oczekiwał, to już pana problem, nie mój. Podpisaliśmy legalny kontrakt i jeśli...

Opuścił pięść, a jego powieki zaczęły trzepotać w zdumieniu. To było prostsze, niż myślałam. Wypuściłam powietrze, by zebrać myśli, i przybrałam twarz w profesjonalny uśmiech. - Potrzebny będzie panu rachunek? Baker złapał się za pierś i zaczął świszczeć. Raz. Dwa. Wolnym ruchem, wygiął szyję i spojrzał ponad swoim ramieniem. Z twarzy Śmierci zniknął wyraz rozbawienia. Cholera. Anioł Śmierci, Zbieracz Dusz, Ponury Kosiarz - jakkolwiek by go nie nazywać, większość ludzi widzi go tylko raz. Wysunął się teraz naprzód, a Baker zatoczył do tyłu. Cholera. Zeskoczyłam z katafalku. - Nie rób tego. Za późno. Śmierć sięgnął w głąb tłustego torsu Bakera i z twarzy biznesmena zniknął wszelki kolor. Mężczyzna zachwiał się. Śmierć cofnął się lekko, a Baker zamrugał jeszcze raz i osunął się na podłogę. W rogu sali podniósł się krzyk, załomotały krzesła. Przedsiębiorca pogrzebowy biegł nawą, za nim podążali żona Bakera i jego nastoletni syn. Jego asystentka, której oczy już błyszczały od łez, sięgnęła po komórkę zaczepioną przy pasku. - Dziewięć-jeden-jeden - powiedziała, gdy Baker III pompował powietrze do płuc ojca. Biedny dzieciak. Odpełzłam od zbiegowiska. Danie tej rodzinie odrobiny przestrzeni było jedynym, co mogłam dla niej zrobić. Śmierć zabrał już duszę Bakera i nie było sposobu, by wrócić mu życie. Ja jednak nie zamierzałam nikomu o tym mówić.

Śmierć oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi. Uśmiechnął się w całej swojej demonicznej niewinności. Spojrzałam na niego i podniosłam torebkę z podłogi. Nie mogłam obwiniać go o zabranie duszy Bakera. W końcu to tylko praca, ale... - Mogłeś poczekać, aż mi zapłaci. Otrząsnął się lekko. - Nie wyglądało, że ma taki zamiar. Okay. Możliwe. Zbiorowisko wokół ciała Bakera zafalowało. To naprawdę niepomyślny obrót spraw dla mojej firmy. Wsunęłam rękę do torby i pomacałam dno. Zignorowałam portfel - wiedziałam, że jest pusty. Pod tubką kredy do zakreślania okręgów, ceramicznym nożem rytualnym, komórką i licencją odkryłam trzy pensy, dziesiątkę, zgniecione foliowe opakowanie i spinacz do papieru. Śmierć spojrzał na wyciągnięte skarby. - Planujesz zakup gumy balonowej? - Raczej zakup biletu na autobus do domu. Oboje patrzyliśmy na moją dłoń. Trzynaście centów nie mogło wystarczyć. No cóż, nagła wizyta u weterynarza wyczyściła moje konto. Zanim nie dostanę następnej wypłaty, jestem całkowicie spłukana. - Czy nie pracujesz nad procesem Amandy Holliday z prokuratorem okręgowym? Wrzuciłam drobne do torby. - Cień nie wstanie aż do jutra, a i tak muszę czekać na Radę Miasta albo kogokolwiek, kto zechce mi zapłacić. Dostarczałam oskarżeniu najważniejszego świadka, ponieważ ten jedyny raz śmierć ofiary nie przeszkodziła w oskarżeniu mordercy. Jak dotąd media nie wiedziały, czy określać

mnie jako „głos uciszonych", czy „hienę cmentarną", ale jedno było pewne - temat był ważny. Co jeszcze ważniejsze, dopóki nie zniszczy mnie obrona, mogę się załapać jako doradca miasta Nekros na etacie, a nie jako okazjonalny policyjny konsultant. Wtedy nie musiałabym bawić się z ludźmi pokroju Bakera. - Zostajesz? - Śmierć skinął głową w stronę ciała. Syn Bakera wciąż uciskał klatkę piersiową nieboszczyka, walcząc o jego życie, ale wdowa straciła już nadzieję. Przytuliła się do przedsiębiorcy pogrzebowego, który prowadził ją w kierunku ławki w pierwszym rzędzie. Nigdzie nie widziałam asystentki. - Tak, zostaję. Nie chciałabym być oskarżona o ucieczkę z miejsca zbrodni. Śmierć wzruszył odzianymi w czerń ramionami. Gdy opadły, zniknął. Nie znosiłam, gdy to robił. W jednej sekundzie był tu, w drugiej już go nie było. Ale znowu się pojawi. Zawsze się pojawiał. W mojej torebce Freddie Mercury zaśpiewał We Will Rock You. Wzdrygnęłam się. Poczułam na sobie wzrok wdowy - twarde spojrzenie oczu obwiedzionych kręgami rozmazanego tuszu. Może to i nie najlepszy dzwonek w obecnej sytuacji. Odwracając się, wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam numeru. Niech to będzie zlecenie pracy, a nie windykacja! Otworzyłam klapkę. - Tutaj Języki Umarłych. Przy telefonie Alexis Craft. - Alexis? Ponownie popatrzyłam na wyświetlacz. Wciąż nie poznawałam numeru. Kto by do mnie dzwonił...

- Alexis... - zaczął znów kobiecy głos. - Jesteś tam? Potrzebuję twojej pomocy. - Casey? Zatkała cicho. Moja siostra nigdy do mnie nie dzwoniła. Co miałam jej powiedzieć? - Czego potrzebujesz? - zapytałam i skrzywiłam się. Pytanie w moich myślach zabrzmiało o wiele delikatniej. - Widziałaś dzisiejszą gazetę? - Dzisiejszej nie. Głos Casey zamarł i dopiero po dwóch próbach udało jej się wykrztusić: - Znaleźli Teddy'ego. Teddy? Zbliżało się do mnie wściekłe postukiwanie wysokich obcasów, rozlegające się echem po sali. Oj. Odwróciłam się i przykryłam telefon dłonią. Wdowa może i była o głowę ode mnie niższa, ale ponad dwukrotnie szersza. Wyglądała, jakby na jej nadwagę składała się wyłącznie czysta nienawiść. - To twoja wina. - Wbiła palec głęboko w moje ramię. No tak. Znalazła kozła ofiarnego. Odchrząkując, pochyliłam głowę i powiedziałam: - Bardzo mi przykro z powodu pani straty. Jakby mnie nie słyszała. - Mówiłam mu, żeby nie zatrudniał czarownicy - powiedziała piskliwie i zatoczyła się na ścianę. - Mówiłam mu. Odsunęłam się, pozwalając, by przedsiębiorca pogrzebowy pomógł pani Baker usiąść. Gdzieś w oddali słyszałam dźwięk policyjnych syren. Telefon w mojej dłoni zadźwięczał ponownie. - Alexis, jesteś tam? - Tak, jestem. Mówiłaś coś o jakimś Teddym.

Cisza w słuchawce trwała tak długo, że zaczęłam już się zastanawiać, czy Casey przypadkiem się nie rozłączyła. Wreszcie moja siostra powiedziała: - Theodore Coleman. Na pewno o nim słyszałaś. Policja znalazła wczoraj jego ciało. Muszę wiedzieć, kto go zastrzelił i co robił Teddy podczas ostatnich dwóch tygodni. Niemal upuściłam telefon. To jakiś żart. Starający się 0 stanowisko wiceprezydenta gubernator Theodore Coleman? Kamera ochrony przy restauracji złapała wprawdzie obraz strzelaniny, ale Coleman zniknął. Jeśli ktoś znalazłby jego ciało, sprawa byłaby wielka. Zważywszy na związki gubernatora z Pierwszą Partią Ludzi - i otwartą niechęć stronnictwa do wiedźm - mój udział nie byłby mile widziany. - Casey, nie sądzę... - Proszę. - Jej głos znów się załamał. - Policja myśli, że tata jest w to zamieszany. Już kilka razy byli w domu. Przewróciłam oczami. Policja mogła szukać, ale nic nie mogła znaleźć na gubernatora porucznika George'a Caine'a. Cóż, chyba jest teraz gubernatorem? Nasz ojciec miał szerokie plecy i równie długie ręce. Ułatwił mi w końcu kamuflaż i zmianę nazwiska z Caine na Craft i ukrył fakt, że jego córka zarabia na życie jako wiedźma tak głęboko, iż media nic nie zdołały wywęszyć. Aż do teraz, nie tylko podczas jego kampanii. Poza tym, od kiedy skończyłam osiemnaście lat, rzadko z nim rozmawiałam. Częściej widywałam go w gazetach i telewizji, lobbującego za Pierwszą Partią Ludzi, niż osobiście. Dlaczego teraz miałabym się angażować? - Casey, to naprawdę nie jest... - Proszę. To przecież tym się zajmujesz, prawda? Jesteś kimś w rodzaju Widzącej?

Zacisnęłam zęby. „Widząca" było slangowym określeniem licencjonowanego prywatnego detektywa, który nie wykonywał realnych czynności śledczych. Zazwyczaj nie śledziłam nikogo w ciemnych alejkach, a moje dochodzenia ograniczały się do przepytywania umarłych. Ale znajdowałam potrzebne odpowiedzi. Wzięłam głęboki oddech i zmusiłam się do uśmiechu. - Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc. - Moje słowa były mdląco słodkie, ale nie rozmawiałam z nią na tyle często, by rozpoznała sztuczny ton. - Nie mogę się angażować w aktualne dochodzenia policyjne. - Mogę ci zapłacić. Zamarłam przy telefonie. Ostatnio słyszałam, że Casey wkupiła się w antywiedźmowe stanowisko w Pierwszej Partii Ludzi. Jeśli chciała mnie zatrudnić, naprawdę musiała być zdesperowana. - Proszę, Alexis. Proszę. Potrzebuję twojej pomocy. - Okay. - Cholera. Nie będę dla niej pracować, ale sprawie mogę się przyjrzeć. Z głębokim westchnieniem zaczęłam typową firmową gadkę, wyrecytowałam wysokość gaży i powiedziałam, żeby spodziewała się kopii kontraktu wysłanej e-mailem. Podczas mojej rozmowy dźwięk syren przybliżył się. Zawiesiłam torebkę, z trzynastoma centami, opakowaniem po gumie i spinaczem, na ramieniu. - Kiedy zamierzasz porozmawiać z duchem? Z duchem? Powstrzymałam jęk, ale wolałam jej nie poprawiać. Po tych wszystkich latach, jeśli nie zrozumiała prostej różnicy, że duchy to pojmujące, wędrujące dusze, a cienie to wyłącznie wspomnienia, najwyraźniej nie zwracała na moje słowa najmniejszej uwagi. Powiedziałam więc: - Jeśli chcesz zadać cieniowi Colemana pytanie, musimy poczekać, aż policja odda ciało rodzinie i zostanie ono złożone w ziemi. Jeśli chcesz szybszych odpowiedzi, może będę mogła zapytać go w kostnicy. Ale nie możesz brać udziału w rytuale.

W słuchawce zapadła cisza, nie licząc oddechów. Dałam Casey chwilę na zebranie myśli. Syreny były coraz bliżej. - Kostnica. - Głos Casey znów się obniżył. - Jak szybko będziemy mogły się skontaktować? Dostanie się do ciała tak wysoko postawionej osoby podczas trwającego śledztwa, wymaga nie lada umiejętności, ale po trzech latach prowadzenia firmy Języki Umarłych miałam swoje koneksje. - Znajomy pracuje na Posterunku. Zadzwonię do niego, ale nie mogę nic obiecać. Odezwę się wieczorem, jeśli uda mi się załatwić wejście do kostnicy na jutro. W innym przypadku wpadnę do ciebie jutrzejszym popołudniem. Skończyłam rozmowę i zachowałam numer Casey w pamięci telefonu. Ruszyłam w stronę drzwi, żeby otworzyć ratownikom. Karetka właśnie się zatrzymała, a zaraz za nią przycupnął czarno-biały samochód policyjny. Fajnie, może chłopaki zechcą mnie podwieźć. Na moich ramionach zawisło ponownie chłodne spojrzenie pani Baker. Najchętniej przejechałabym się na przednim siedzeniu, a nie z tyłu, jako aresztant. Gdy ratownicy wbiegali po schodach, przejrzałam listę kontaktów w telefonie, szukając numeru mojego zaprzyjaźnionego sąsiada - detektywa z wydziału zabójstw. Po trzecim sygnale usłyszałam jego zrzędliwy głos. - Hej, John - powiedziałam, dając ratownikom wolną drogę. - Potrzebuję małej przysługi.

Drzwi do Centralnego Komisariatu Nekros otworzyły się, pozwalając uciec ze środka nagrzanemu powietrzu. Pot przyklejony do mojej skóry, wyprodukowany podczas krótkiej przechadzki, ochłodził się niemal momentalnie. Była szósta po południu, a temperatura nie spadała. Południe latem - musisz je kochać. Wsunęłam kilka luźnych kosmyków przyklejonych do twarzy blond włosów z powrotem pod gumkę nieporządnego kucyka i pomachałam na pożegnanie dwóm policjantom, którzy mnie podwieźli. Nie zostałam aresztowana w związku ze śmiercią Bakera, ale w budynku przedsię- biorstwa pogrzebowego przeżyłam kilka niemiłych chwil. Na moje szczęście, gdy przybyła Tamara - koroner, mogła potwierdzić, że do zgonu nie doszło wskutek jakichkolwiek ingerencji magicznych, co pozwoliło mi wybrać się z Johnem do kostnicy. Mój znajmy detektyw zgodził się zabrać mnie do ciała Colemana, ale pod warunkiem, że mu się zrewanżuję. W tym przypadku rewanż oznaczał przywołanie dodatkowego cienia. Policjanci pojechali na parking, a ja weszłam przez otwarte drzwi i podeszłam do bramki. Zanim torebka trafiła pod czujniki, wydobyłam z niej ceremonialny nóż. Gdy zniknęła w urządzeniu, położyłam nóż w koszyku podanym mi przez strażnika. Oddałam mu go razem z otwartym portfelem, w którym trzymałam licencję detektywa i magiczny certyfikat wystawiony przez Organizację dla Magicznie Uzdolnionych Ludzi - w skrócie OMUL. Przed skonfiskowaniem noża (czego się spodziewałam), mężczyzna spojrzał na moje dane. Przeszłam przez wykrywacz metalu. Nie zadźwięczał, w przeciwieństwie do wykrywacza magii, który rozwrzeszczał się na dobre. Strażnik kazał mi się zatrzymać i wyciągnął różdżkę do sprawdzania czarów. - Ręce przed siebie, dłonie otwarte.

Zrobiłam, jak chciał, na przemian to kurcząc, to rozkurczając ukryte w butach palce stóp. Gdy przesuwał różdżką z podstawowym czarem detekcyjnym po moim ciele, wykrył magię nad moją prawą dłonią, gdzie noszę zbierający ją obsydianowy pierścień. Zieleń końcówki różdżki oznacza magię, ale nie aktywny czar. Nad lewym nadgarstkiem różdżka zabarwiła się na żółto, wskazując, że wykryła aktywność czaru chroniącej mnie bransolety (magia aktywna, niezłośliwa). Złośliwe czary, nawet nieaktywne, zabarwiały końcówkę różdżki na czerwono. Tym razem czerwieni nie było. Skinieniem głowy strażnik pozwolił mi opuścić ręce. Odłożył różdżkę na miejsce. Wzięłam torebkę, portfel i pokwitowanie na nóż i poszłam do windy. Posterunek Centralny był odludnym, ale pełniącym wiele funkcji budynkiem w centrum Nekros, w okolicy, którą mieszkańcy nazywali Dzielnicą Sądową z powodu bliskości Sądu Najwyższego, Urzędu Stanowego i właśnie Posterunku. Choć na jego tyłach - czyli tam, skąd weszłam - nie było tego widać, parter budynku zajmowało również biuro zastępcy szeryfa. Na wyższych piętrach mieściły się laboratoria sądowe i adwokatura, gdzie nie miałam żadnych interesów do załatwienia. Poziom -1 zaś - biuro koronera i, oczywiście, kostnica. John Matthews, najlepszy detektyw wydziału zabójstw, jakiego Nekros mogłoby sobie wymarzyć - przynajmniej

w mojej opinii - a przy okazji jeden z moich najlepszych przyjaciół, czekał przy głównych drzwiach do kostnicy. Niezgrabną posturą bardzo przypominał niedźwiedzia. Siedział przewieszony przez oparcie pomarańczowego krzesła. Jego podbródek dotykał klatki piersiowej, a oczy miał zamknięte. Najwyraźniej nie jest mu niewygodnie, skoro daje radę spać. Musiał pracować w nocy, bo zmarszczki na brązowej skórzanej kurtce były głębsze niż zazwyczaj - Maria nigdy nie pozwoliłaby mu wyjść z domu w takim stanie. - Wszystko okay, John? - zapytałam i przyczepiłam identyfikator do ramiączka koszulki. Nie podniosłam głosu, a przynajmniej nie za bardzo. Mimo wszystko rozległ się całkiem donośnie, odbijając się od ścian. Echo sprawiło, że się skrzywiłam. Głowa Johna podskoczyła, a raport z jego kolana spadł na podłogę i rozsypał się na pojedyncze strony. - Alex? Jezu, nie rób mi tak. Okay, może powinnam była zbudzić go delikatniej. Przyklękłam i zaczęłam zbierać kartki z podłogi; było wśród nich kilka zdjęć. Sięgnęłam po to, które powędrowało pod krzesło. Dominowały na nim czarne torby na śmieci, a obok nich, silnie kontrastując z tłem, leżało ramię o jasnej skórze. Bezwładna dłoń wysunęła się z plastiku. Długi nadgarstek był delikatny, kobiecy. Podałam fotkę i kartki Johnowi. - Wysypisko? Przytaknął, pocierając dłońmi ciemne cienie pod oczami. - Już trzecia dziewczyna w tym miesiącu. Taki sam modus operandi. Trzecia? Gliny musiały trzymać buzie na kłódkę, by prasa nie podjęła gorącego tematu potrójnego morderstwa, możliwe, że seryjnego. Bardzo chciałam spojrzeć w ten raport - nieszczęsna ciekawość jest być może jedną z moich głównych wad, ale w końcu zarabiałam na życie rozmowami z umarłymi. Nie naciskałam Johna - przynajmniej na razie.

Niech powie mi tyle, ile uzna za niezbędne. Skinęłam głową w stronę kartek. - To jest ten dodatkowy cień? Przytaknął. - Tak. Specjalność domu w czarnym worku. Jane Doe. - Pozwolę sobie zgadnąć. Nie macie żadnych śladów? - Układ nie byłby fair, gdybyśmy mieli cokolwiek. -Głos brzmiał lekko, ale ramiona nieco opadły. - Masz może coś do pisania? Wyjęłam długopis zwinięty recepcjoniście, który kazał mi podpisać listę gości poziomu minus jeden. John przejrzał kartki na kolanie, oddzielając moje papiery od akt sprawy. Podpisałam normalny kontrakt i oficjalne dokumenty. Jednak moją podstawową stawkę wykreślono - zamiast niej widniały nakreślone czerwonym długopisem słowa pro bono. Zagryzłam wargi. Trochę zabolało, ale John robił mi dużą przysługę, pozwalając obejrzeć ciało Colemana. Dzięki temu, że pracowałam przy oficjalnej sprawie, mój pobyt w kostnicy był całkowicie legalny. Mimo to wielkie zero na koncie nie wydawało się ani odrobinę mniejsze. Podałam podpisane dokumenty Johnowi, by je schował. Następnie otworzył ciężkie dwuskrzydłowe drzwi. Szmer jarzeniówek zmieszał się z szuraniem naszych butów po linoleum. Tace ze sterylnymi narzędziami otaczały puste

stoły operacyjne po dwóch stronach sali. W głębi czekała chłodnia - lub ciałownia, jak ją nazywałam. Za nią przez okno do biura koronera wpadało żółte światło. Drzwi do biura otworzyły się i pojawił się w nich naukowiec o rozczochranych włosach, w oczywistym białym kitlu. - Detektywie Matthews, panno Craft. Czy mogę w czymś pomóc? - przesunął spojrzenie z Johna wprost na mnie. Panno Craft? Zdziwiłam się nieco. W końcu był to Tommy Stewart, który spędził kilka ostatnich lat jako zastępca koronera i nie nazywał mnie po nazwisku od drugiego tygodnia swojej pracy. W sumie to gdzieś z miesiąc temu poszliśmy na kilka drinków i pod koniec wieczoru wylądowaliśmy w łóżku, ale nie było to nic poważnego. A przynajmniej ja tak sądziłam. - Tommy - powiedział John. - Może pójdziesz na papierosa? To nie było pytanie. Tommy włożył ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. - Potrzebujecie jakiegoś ciała? - Poradzimy sobie. - John wciąż czekał. - I jak z tą przerwą na papierosa? Tommy potrząsnął głową. - Detektyw Andrews powiedział... John przerwał. - Zajmę się Andrewsem. Usta Tommy'ego wygięły się nieznacznie. - Tak, przerwa na papierosa. Ruszył w kierunku drzwi, ale w ostatniej chwili przystanął w drzwiach i popatrzył na mnie wrogo. Cóż, naprawdę umiem zniszczyć przyjaźń. Gdy drzwi się w końcu za nim zamknęły, westchnęłam. - Kim jest detektyw Andrews? - zapytałam, gdy John zniknął w chłodni.

Nawet się nie obejrzał. - Nie martw się nim. Dreptałam w miejscu, czekając. Za grubą framugą widać było kilka przykrytych prześcieradłami wózków - w kostnicy mieli pracowity tydzień. Między ciałami chodziła niemal przezroczysta postać, mamrocząc coś do siebie. Workowate dżinsy i flanelowa koszula, które miała na sobie, były niemal bezbarwne; połyskiwały z każdym jej krokiem. Gdybym opuściła osłony, mogłabym zobaczyć kolor ubrań i usłyszeć to, co mówiła, ale nie byłam aż tak ciekawa. Duchy, a przynajmniej prawdziwe wędrujące dusze, bywały rzadkością, choć w sumie stanowiły dość odpychającą bandę. W końcu, by sprzeciwić się Śmierci, trzeba było naprawdę upartej duszy. Niestety, większość duchów, które spotykałam na swojej drodze, nie należało do zadowolonych. Chodziły wkurzone, że mimo starań nie wróciło w nie życie. Musiałam wywołać jakiś hałas, bo duch podniósł głowę i zobaczył, że patrzę na niego. Wepchnął parę połyskujących okularów głębiej na nos i machnął ręką, jakbym mu przeszkadzała. Kretyn. Odwzajemniłam gest. Aż otworzył usta ze zdziwienia. Nie umiałam czytać z ust, ale powolne pytanie: „To ty mnie widzisz?" było na tyle oczywiste, że przytaknęłam. Następne słowa nie były już tak łatwe do odczytania - duch zaczął mówić naprawdę szybko. Jego ręce latały w powietrzu, akcentując niemą mowę przesadzonymi ruchami. Cudnie - podniecony duch. „Jak długo jestem martwy?". Większości duchów zajmowało trochę czasu zorientowanie się, że nikt ich nie widzi. Oprócz grobowych wiedźm.

Mogłam opuścić gardę, choć troszkę, by usłyszeć, co mówi, ale John wybrał ten właśnie moment, by znów się pojawić. Właściwie najpierw pojawił się wózek i przesunął się dokładnie przez środek sylwetki wędrującej duszy. Zjawa mężczyzny spojrzała w dół, zobaczyła wyłaniającą się z własnego brzucha platformę na kółkach i wreszcie zamknęła usta. Gdy przez ducha przeszedł również John, odwróciłam wzrok. Trudno było mi na to patrzeć. - A to kto? - zapytałam, wskazując głową na figurę pod prześcieradłem. - Może ty mi powiesz. - John zatrzymał się pośrodku sali. Uśmiechnął się, a jego wąsy uniosły się do góry. -Zdążysz z tym do kolacji? A tak, dziś wtorek. Przytaknęłam. - Podwieziesz mnie? - Oczywiście. Wypchnął drugi wózek. Tym razem ciało było odziane w czarny worek. Duch gdzieś zniknął. John ustawił wózki jeden za drugim. - Maria przygotowuje kotlety wieprzowe. Kilku chłopaków z Posterunku wpada z wizytą. Zaburczało mi w żołądku, więc przycisnęłam ręce do brzucha, starając się go uciszyć. Tylko ty potrafisz tak dobitnie oznajmić otoczeniu, że ominęło mnie śniadanie. I lunch. Położyłam torebkę przy stopach i wyciągnęłam z niej opakowanie po czarnej szmince, w którym nosiłam olejną kredę. Przykucnęłam i przycisnęłam kredę do linoleum. Zakreśliłam krąg wokół obydwu wózków.

John tymczasem skalibrował kilka urządzeń. Kamera służyła zwykle do nagrywania autopsji, ale detektyw pożyczał mi ją za każdym razem, gdy przywoływałam cień dla policji. - Słyszałem, że możesz być podejrzana. Upuściłam kredę. - Co słyszałeś? Nie, ja... - opakowanie potoczyło się w stronę kratki w podłodze, więc się podczołgałam w jej kierunku. - Znaczy wdowa myślała, że ja... Ale Tamara mnie oczyściła. Od powstrzymywanego śmiechu wąsy Johna zadrżały tak mocno, że niemal uciekły z jego twarzy. Zatrzymałam się w pół kroku i usłyszałam dziki wybuch radości. To nie było zabawne. Za to śmiech był zaraźliwy. Gdy kończyłam okrąg, uśmiechałam się pod nosem. - Okay, a teraz serio - powiedziałam, chowając kredę. - Gdyby Tamara nie była koro nerem i nie znalazła się na miejscu zbrodni, mogłabym teraz siedzieć w areszcie. Czekając na autopsję. Aresztowanie pod zarzutem magii śmiercionośnej nie było jednym z moich marzeń. A ludzie mają wystarczające kłopoty z odróżnieniem magii śmiercionośnej od grobowej - mojej nieszczęsnej specjalizacji. Na szczęście, oprócz zajmowania swojego stanowiska, Tamara była certyfikowanym Wykrywaczem. Mogła zlokalizować czar o wiele szybciej, niż zwykły urok wykrywający, no i mogła odkryć jego cel. Jedyny rodzaj magii, jaki wyczuła przy Bakerze to ten, którego użyłam do przywołania cienia. A i jeszcze uroki przedłużające świeżość kwiatów. Żaden z tych czarów nie przyczynił się do jego śmierci. Okrąg był gotowy. Wstałam z kolan i schowałam kredę clo torebki.

John wcisnął przycisk i kamera ożyła. - Gotowa? Przytaknęłam, zamykając oczy i oczyszczając umysł. Obsydianowy pierścień na prawej dłoni drgał od zebranej energii. Mentalnie stworzyłam dogodne warunki do przepływu, wyciągając z niej wirujący strumień magii. Nie było tego dużo. Nie miałam czasu, by naładować pierścień po rytuale przeprowadzonym dla Henry'ego Bakera, ale powinno wystarczyć. Przeniosłam energię do okręgu, a ten zabrzęczał jasnobłękitną siłą poza moimi zamkniętymi powiekami. Teraz będzie zabawnie. Zwalniając połączenie z magią zebraną w obsydiano-wym pierścieniu, odpięłam srebrną bransoletkę z małym amuletem i schowałam ją do kieszeni. Dodatkowa ochrona, którą mi dawała, zniknęła. Grobowe zimno przycisnęło się do moich mentalnych barier. Odczuwałam to tak, jakby lodowata woda obmywała brzegi mojej świadomości. Wzięłam głęboki oddech i zapadłam w trans. Esencje duchowe, wydobywające się z ciał w obrębie okręgu, trwały, uderzając gwałtem w mój umysł. Przyzywające. Złośliwe. Wymagające. Opuściłam osłony. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny wiatr, a na skórze poczułam wilgotny dotyk grobu. Otworzyłam oczy. Moje pole widzenia zawęziło się, a świat pokryła patyna szarości. Wykonaną ze stali nierdzewnej powierzchnię wózków oblepiły płatki rdzy. Wystrzępione i połatane prześcieradło okrywające ciało po lewej trzepotało na wiejącym przeze mnie wietrze. Linoleum pod moimi stopami popękało, a cement pod nim skruszał. Poza granicą okręgu John jaśniał światłem, ale jego kurtka była dziurawa jak sito. Poblask pochodził z błyszczącej na żółto duszy. Odwróciłam wzrok.

Wiatr przybrał na sile, wypełniając uszy rykiem i blokując każdy inny dźwięk. Zaatakował mnie chłód. Wpełzł mi pod skórę, połączył się z krwią. Bolało. A jednak żyłam. Byłam ciepła, a nie zimna i sztywna, i oddychałam. Nie pozostawałam w mocy Śmierci. Moja siła życiowa płonęła, zwalczając ziąb i grobowe esencje wijące się w centrum umysłu. Pot wystąpił mi na czoło; zadrżałam. Potrzebowałam ulgi. Zawołała mnie pozbawiona duszy łupina w czarnym worku. Nie musiałam już sterować energią. Przestałam z nią walczyć i moje ciepło przelało się w oczekujące ciało. Kończyny opanował grobowy chłód. Ryk wiatru ucichł. Zamrugałam. W obrębie okręgu wyczułam tylko jedno ciało - kobietę w czarnym worku. Dziwne. Sięgnęłam ku niej umysłem, a magia podążyła śladem wypalonym wcześniej przez moje ciepło. Cień, nawet wypełniony moją siłą życiową, który dotknął ciała, był bardzo słaby i wyczerpany. Czy to możliwe, by cień, który nigdy jeszcze nie został przywołany, znikał tak szybko? Moja magia podążała za sporymi nacięciami na powierzchni niestabilnego cienia. Nacięcia te niemal poszarpały ją na części. Nigdy jeszcze nie czułam czegoś podobnego. Wlałam w ciało magię, pozwalając, by wypełniła brakujące miejsca. Wciąż wydawała się słaba - jakby nikt o niej nie pamiętał. Jednak utrzymywana w całości moimi ciepłem

i mocą, wydawała się wystarczająco realna, bym spróbowała przywołania. Wzięłam głęboki oddech i delikatnie popchnęłam cień. Moc wypchnęła go z ciała, prowadząc nad rozpadliną oddzielającą świat żywych od świata umarłych. Powróciła pełna krzyku.