SAGA RODU MICHOROWSKICH
Anna Rohóczanka
Rodzeństwo
Od Wydawcy
Do rąk czytelnika trafia już trzeci tom powieści, w której Anna Rohoczanka kreśli
dzieje Stefci Rudeckiej i Waldemara Michorowskiego.
Autorka przywiozła z Ukrainy kilka notatników zapisanych opowieści o
pierwowzorach rodziny Michorowskich. Pojawiają się w niej także dzieci Stefanii - syn
Maciej i córka Anna, a także dzieci Melanii i Jerzego Brochwiczów - Zofia i Adam. O ich
losach opowiada ta książka.
Jak potoczą się ich dzieje? Kogo obdarzą uczuciem? Czy tak jak rodzice będą musieli
zwalczyć wiele przeciwności, by wreszcie miłość mogła zatriumfować? Czy, być może, los
oszczędzi im gorzkich doświadczeń? Jak swoje dzieci - teraz już dorosłe - będą urządzać w
życiu Stefania i Waldemar, Melania i Jerzy?
Niech opowieść toczy się dalej...
Prolog
Powściągany wprawną ręką koń kroczył trochę bokiem, dając wyraz swemu
niezadowoleniu z tej nudnej, zbyt wolnej przejażdżki. Jeździec już na pierwszy rzut oka
sprawiał wrażenie południowca: czarne, lekko falujące włosy, orli nos i ciemna cera o tym
charakterystycznym odcieniu, który rzadko przybiera opalona skóra ludzi o jasnej karnacji.
Mógł mieć dwadzieścia pięć lub sześć lat. Jego przystojna twarz była dziwnie pozbawiona
wyrazu, jak maska.
- Hej, chłopcze - zwrócił się z wyraźnie obcym akcentem do pasącego gęsi dzieciaka -
Czyje to dobra?
Chłopak poderwał się, zdjął czapkę z głowy i wlepił oczy w dziwnego pana.
- Jaśnie państwa hrabiostwa Brochwiczów - odpowiedział niepewnie. - A ot, i pani
hrabina jedzie - wskazał na zbliżającą się niespiesznie amazonkę i na wszelki wypadek
odsunął się od drogi, niepewny czy dziedziczka nie weźmie mu za złe zadawania się z takim
cudakiem.
Młody człowiek z ciekawością spojrzał we wskazanym kierunku. Piękna, pomyślał z
chłodnym podziwem. Można powiedzieć, że to esencja kobiecości i piekielnego
temperamentu. Ta blada świętoszka Francesca nawet się do niej nie umywa. Ciekawe czy pan
Conti nienawidzi jej tylko dlatego, że spowodowała śmierć jego brata...
Melania Brochwicz - z domu hrabianka Barska - obrzuciła nieznajomego spojrzeniem,
a po chwili znów wróciła wzrokiem do jego twarzy i zatrzymyła go na niej nieco dłużej niż
wypadało. Wzdrygnęła się lekko mijając nieruchomego jeźdźca. Zrobił na niej wrażenie
upiora, któremu dzień pomylił się z nocą, choć nie potrafiłaby powiedzieć, co w jego
wyglądzie wydało jej się niepokojące. Było to jakby nagłe przeczucie niebezpieczeństwa...
Młody człowiek patrzył w ślad za nią, udając, że rozgląda się po okolicy. Ciekawe,
czy ona już wie? Nie, na pewno nie. Nie byłaby taka spokojna. No, cóż, pan Conti powinien
być zadowolony. Część jego planu już została wykonana. Pora na ciąg dalszy. Ruszył w
stronę widocznego w dali miasteczka.
Pan Conti... Nie potrafił o nim myśleć inaczej, choć od chwili, gdy spotkali się po raz
pierwszy, wiedział, że ma prawo... Zaraz, do niczego nie ma prawa o ile pan Conti nie zechce
mu łaskawie tego prawa przyznać. Nie wiedział przecież nawet, kim naprawdę jest, dopóki
pan Conti, ostatni potomek jednej z najpotężniejszych niegdyś we Włoszech rodzin, nie
powiedział mu tego. Ojca w ogóle nie znał, matka, córka rybaków, młoda i piękna
wychowywała go sama aż do chwili, kiedy zupełnie nieoczekiwanie w wieku dwudziestu
czterech lat zabrała ją zaraza. Był za mały, aby się dziwić, że pochodząc z tak skromnej
rodziny, zawsze opływał w dostatki. Posłano go do dobrej szkoły z internatem i tam dopiero,
gdy znalazł się wśród synów bogatej szlachty zrozumiał, co to znaczy być bękartem. Kpiny
szybko ustały, bo koledzy woleli unikać jego twardych pięści. Powoli też zaczął wybijać się
w nauce, więc patrzono na niego z coraz większym szacunkiem. Dobrze wspominał te lata...
Miał dwanaście lat, gdy wezwany został do wspaniałego pałacu Contich. Tam,
mężczyzna o ponurej, wychudłej twarzy, siedzący na wysłanym miękkimi poduszkami wózku
inwalidzkim, powiedział mu kim naprawdę jest i jakie ma przed sobą perspektywy - pod
warunkiem, że będzie posłuszny. Postanowił, że będzie. Bez protestów uczył się tego
dziwnego, szeleszczącego języka, który miał mu się kiedyś przydać. Hrabia Conti, ów ponury
mężczyzna, wydawał polecenia, a on je wykonywał. Bez słowa protestu pozwolił się wysłać
do Polski, aby przeprowadzić wymyśloną przez Contiego intrygę. Stary Barski dziwnie łatwo
dał się skusić wizją podwojenia, a może nawet potrojenia majątku. Dla dobra ukochanej córki
i wnuków gotów był, podjąć każde ryzyko. Nigdy się nie dowie w czyje ręce faktycznie
przeszły jego pieniądze. Pieniądze nie były zresztą najważniejsze w tej stawce - może nawet
w ogóle nie były ważne. Melania i jej dzieci - ta trójka miała zapłacić za przedwczesną,
tragiczną śmierć starszego brata hrabiego Conti. Francescą nie warto było się zajmować,
mimo że poślubiła mordercę. Carliani zresztą nie był winien - to Conti go wyzwał i nie chciał
słuchać żadnych tłumaczeń, choć gdyby tylko przez chwilę się zastanowił, zrozumiałby od
razu, że jego narzeczona była zbyt głupia i pobożna, żeby nawet pomyśleć o zdradzie. Mają
córkę, Emmę, pewnie równie bladą i bogobojną jak jej matka... Carlianim Bóg też odmówił
męskiego dziedzica...
Tak, sprawy ze starym Barskim można uznać za zakończone. Teraz pozostaje zajęcie
się młodym Brochwiczem. Ponoć jak wszyscy ci paniczykowie pożycza pieniądze od
Żydów...
Rozdział 1
- Czy coś się stało, Waldemarze? - głos żony wyrwał go z zamyślenia. Uśmiechnął się
do niej i wręczył przeczytany przed chwilą list. To od Jurka. Ciekaw jestem, co o tym
powiesz. Stefcia sięgnęła po gęsto zapisaną kartkę, nie starając się ukryć zaciekawienia.
Hrabia Jerzy Brochwicz był przecież najserdeczniejszym przyjacielem Waldemara, a z jego
żoną Melanią, z domu hrabianką Barską, ona sama też się w ostatnich latach bardzo zbliżyła,
choć zdawałoby się, że dzieliło je wszystko: od pochodzenia, poprzez wychowanie, aż po
usposobienie. W miarę czytania, twarz jej przybladła. Podniosła na męża przerażone oczy.
- Czy to możliwe, żeby wszystko stracili? - spytała z przerażeniem i współczuciem.
- Nie przeczytałaś uważnie, kochana - spokojnie odpowiedział Waldemar. - Mam
wrażenie, że to hrabia Barski stracił majątek, a nie Jurek i Melania. Przepadł też posag
Melanii, który za zgodą Jurka był ulokowany w interesach jej ojca, ale, jak wiesz, Jurek nie
ożenił się z Melanią dla pieniędzy, więc zapewne za bardzo go to wszystko nie obeszło.
Bardziej pewnie zmartwią się ich dzieci, a przede wszystkim Zosia, która nagle przestała być
liczącą się partią - w głosie Waldemara zabrzmiała ironia i Stefcia spojrzała na niego z
wyrzutem.
- To, że Zosia zupełnie i w niczym nie przypomina naszej Anny nie znaczy, że jest od
niej gorsza. Ostatnio zresztą bardzo się zmieniła. Anna twierdzi stanowczo, że Zosia nie
zamierza już poślubić Zdzisława Michorowskiego, bo uznała go za człowieka o słabym
charakterze.
- Doprawdy, Steniu, chwilami jesteś naiwna jak dziecko. Chyba nie chcesz
powiedzieć, że uwierzyłaś w wersję Zosi? Wszyscy wiedzą, że Zdzisław nigdy nie myślał o
niej poważnie, mimo jej majątku i urody. Mara wrażenie, że o ile w ogóle jest zdolny do
miłości, darzył nią właśnie Annę. Zofia zawsze była dumna i arogancka - zupełnie tak, jak
Melania w tym samym wieku. Wszyscy ci młodzi ludzie, którzy ją otaczali myśleli raczej o
przyjemności posiadania na własność jej - przyznaję, że pięknego, ciała i pieniędzy starego
Barskiego - jak o tym, co ty i ja uważamy za miłość. Chyba jeden tylko Jurek zakochał się w
niej naprawdę i powinna Bogu dziękować za szczęście, jakie ją spotkało.
- Myślałam, że polubiłeś Melanię - Stefcia była zdumiona pasją w głosie męża.
Zawsze uważała, że to ona miałaby raczej powody do znienawidzenia Melanii i wszystkiego,
co się z nią wiązało. Waldemar przekonywał ją w swoim czasie, że ta Melania, którą poznała
jako żonę Jurka Brochwicza, jest już zupełnie inną osobą. Teraz jednak okazało się, że
Waldemar też nie potrafił do końca zapomnieć wydarzeń sprzed blisko dwudziestu lat. Nie
wybaczył nigdy Barskim i im podobnym zadufanym w sobie arystokratom, że próbowali
zniszczyć jego szczęście, rozłączyć go z narzeczoną, która w ich oczach była nikim. Ot,
zwykła guwernantka nawet ładna i niegłupia, ale przecież zupełnie nieodpowiednia na
ordynatową. Melania, która jako młoda dziewczyna pragnęła wyjść za Waldemara, należała
do najbardziej zawziętych wrogów Stefci. Dopiero własne nieudane małżeństwo, związane z
nim cierpienie i osamotnienie, zmieniły arogancką arystokratkę w zwykłą kobietę.
Stefcia, której życie z Waldemarem było jednym niekończącym się pasmem szczęścia,
wybaczyła Melanii jej dawną zawiść i zaślepienie, a nawet popełnioną pod ich wpływem
podłość: obrzydliwe w treści anonimy, oskarżające ją, Stefcię, o interesowność i podstępne
wdzieranie się do sfery, która nie chce mieć z nią nic wspólnego i dla której ona, zwykła
szlachcianka na zawsze pozostanie „trędowata”. Stefcia przypłaciła to ciężkim zapaleniem
mózgu, a choroba kosztowała ją pięć lat straconych w klasztorze, w przekonaniu, że jej
bliźniaczej siostrze Annie, udało się ukraść jej narzeczonego. Nikt poza najbliższą rodziną nie
wiedział o istnieniu Anny, a wobec niezwykłego podobieństwa sióstr, nikomu nie przyszło do
głowy sprawdzenie czy zmarła na zapalenie mózgu młoda narzeczona jest prawdziwa czy
fałszywa. Dzięki zachowanym w słodkowickiej skrytce listom Anny, Waldemarowi udało się
w końcu odkryć prawdę i wyrwać Stefcię z klasztoru... A potem... Stefcia nie zdawała sobie
sprawy, że na jej twarzy ukazał się szczęśliwy uśmiech... Waldemar patrzył na nią z miłością.
Niewiele się zmieniła przez te wszystkie lata. Jej wspaniałe włosy były równie złote i gęste
jak kiedyś, fiołkowe oczy równie czyste i promienne. Jego samego zresztą czas też
oszczędził. Twarz pobruzdziły mu zmarszczki, włosy znacznie posiwiały, ale dzięki częstej
jeździe konnej zachował dawną szczupłość i zręczność ruchów, a niedbała elegancja i
wrodzona dystynkcja wyróżniały go z grona innych, niekiedy o wiele młodszych i
wydawałoby się przystojniejszych mężczyzn. Towarzystwo niechętnie określało to jako rasę,
czyli coś, co nader trudno sprecyzować, choć jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Zbliżył się do żony, ujął jej rękę i przytulił do ust. Służba sprzątająca zastawę kawową
dyskretnie odwróciła oczy.
Z tym państwem to tak zawsze, pomyślał starszy lokaj. Tyle lat po ślubie, dzieci
dorosłe, a zachowują się wciąż jak stęsknieni narzeczem. Człowiek musi ostrożnie wchodzić
do salonu, bo nigdy nie wiadomo, czy nie trafi na jakąś czułą scenę...
* * *
Zosia Brochwicz ukryła się w ogrodzie przed spojrzeniami rodziców i służby. Chciała
być sama ze swoimi myślami. Dzięki przyjaźni Anny Michorowskiej, co jakiś czas
dochodziły do niej wieści z Londynu od Rafała Orczyka, pardon, Orczykowskiego, hrabianka
wciąż jeszcze nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że ten nauczyciel, tak niezwykle
interesujący, ale przecież tylko nauczyciel, nagle okazał się bliskim kuzynem samego
Waldemara Michorowskiego - jakby nie było, prawie ordynata, prawdziwego ordynata.
Waldemar dobrowolnie odstąpił przed laty ordynację kuzynowi z gorszej linii
Michorowskich, kiedy nie spodziewał się już nigdy ożenić i zostawić po sobie męskiego
potomka... Swoją drogą, cóż to za niezwykle romantyczna historia, to zmartwychwstanie
Stefanii Rudeckiej! Moja i Rafała będzie nie mniej romantyczna, jeśli wszystko potoczy się
po naszej myśli, a szansę, zwłaszcza teraz, gdy dziadek stracił cały swój i część naszego
majątku, są coraz większe. Nikt nie będzie się teraz tak bardzo dobijać o moją rękę - Zosia
uśmiechnęła się do siebie, ale ten uśmiech szybko zniknął z jej ust, gdy usłyszała głos
nawołującej ją pokojówki, Anetki.
- Tu jestem, Anetko. O co chodzi?
Ładna, jasnowłosa Anetka, dygnęła grzecznie i wyraźnie odetchnęła z ulgą, bo
znalezienie hrabianki, nie było zwykle takie łatwe. Ciekawe przed kim się tak chowa...
- Jaśnie pani prosi panienkę, bo przyjechał młody pan ordynat - powiedziała, a w
oczach jej błysnęła ciekawość. Jak cała służba, Anetka też słyszała o ogromnych stratach
finansowych, które dotknęły rodzinę. Bogatego konkurenta nikt tu teraz nie uświadczy. A pan
ordynat, wiadomo, jedna z najlepszych partii w kraju. Nie dla takich on jak zubożała
hrabianka, choćby nawet tak ładna, jak panienka.
- Pan Zdzisław przyjechał? - zdziwienie w głosie Zofii zdawało się potwierdzać
anetczyną ocenę sytuacji.
- Tak, panienko. Rozmawia z państwem w salonie. Zofia niespiesznie ruszyła w stronę
domu. Zdzisław był ostatnią osobą, której wizyty mogłaby w obecnej sytuacji oczekiwać.
Okazywał jej co prawda zainteresowanie już od karnawału, ale nie kochał jej przecież.
Uważał ją po prostu za najlepszą, zaraz po Annie, partię. Dziwiła się, że kiedyś mogła marzyć
o tym, żeby go poślubić. Był taki nieciekawy! I cóż z tego, że odziedziczy ordynację i że jest
dość przystojny, kiedy nawet nie umywa się do Rafała. Przy nim Zofia nigdy nie odczuwała
tego dziwnego, słodkiego drżenia, a wystarczyło, żeby Rafał dotknął jej ręki, a... ognie
uderzyły jej na twarz i z tym rumieńcem, podnoszącym jeszcze jej cygańską urodę weszła do
salonu.
Ku swemu zdumieniu, zastała tam tylko Zdzisława, który zerwał się na jej widok i z
szacunkiem ucałował jej rękę. Zofia spojrzała w jego oczy i wpadła w panikę. O Boże, on się
zamierza oświadczyć! I co teraz? Rodzice nigdy nie wyrażą zgody na odrzucenie takiego
konkurenta. Pewnie już dali mu swoje błogosławieństwo. Co za ironia losu! Jeszcze niedawno
czułaby się dumna i szczęśliwa, mając go u swoich stóp, ale teraz...
Zdzisław zauważył jej zmieszanie i wziął je za dobrą wróżbę. Co prawda ostatnio
udawała, że zupełnie się nim nie interesuje, ale to zwykła taktyka panien, które chcą złapać
męża. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Melania Barska, jej matka, zanim poślubiła hrabiego
Brochwicza bez pamięci kochała się w Waldemarze Michorowskim, a jeszcze bardziej
zapewne w jego wspaniałych włościach i tytule ordynata. Zosia zaś odziedziczyła po matce tę
słabość.
- Zosiu - zaczął z powagą - przyjechałem tu dzisiaj w jednym tylko celu. Nie mogłaś
nie zauważyć, że w ciągu ostatnich miesięcy moja przyjaźń dla ciebie przekształciła się w
inne uczucie, które, spodziewam się, podzielasz. Kocham cię i pragnę, abyś została moją
żoną. Twoi rodzice, jak wnioskuję z naszej rozmowy, są temu przychylni - ujął jej obie ręce,
które nieco drżały i zajrzał jej w oczy. Wyraźnie było widać, że nawet przez chwilę nie liczył
się z odmową i Zofię, która czuła się okropnie zakłopotana, nagle ogarnęła złość. Co ten
pyszałek sobie właściwie myśli? Że teraz, jak zubożała, ma ją w ręku! Musiała zdobyć się na
wysiłek, aby jej głos zabrzmiał normalnie.
- Nie myśl, że nie doceniam zaszczytu, jakim są twoje oświadczyny i nie weź mi za
złe tego, co powiem - zaczęła, a na twarzy Zdzisława odbiło się tak komiczne zdumienie
pomieszane z niedowierzaniem, że przez chwilę Zofia miała ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Znamy się i przyjaźnimy od dziecka i chciałabym nadal uważać cię za przyjaciela.
Nie żywię dla ciebie uczuć, jakie winna żona mężowi, a gdyby moja sytuacja była tak
rozpaczliwa, że jedynym rozwiązaniem byłoby bogate wyjście za mąż, to wolałabym
unieszczęśliwić kogoś zupełnie mi obojętnego, a nie ciebie, którego lubię...
Twarz Zdzisława pobladła z przykrości i obrazy. Wydawało mu się, że śni. To mówi
hrabianka Brochwicz, ta sama hrabianka Brochwicz, która jeszcze podczas pobytu w dobrach
Waldemara i Stefci Michorowskich prześladowała go swoją natrętną miłością!
- Wybacz, ale nie rozumiem - głos Zdzisława był spokojny, ale twarz zdradzała
miotające nim uczucia. - Wydawało mi się, że żywisz dla mnie gorętsze uczucia i mam
wrażenie, że nie jestem w tej ocenie odosobniony. Miałem prawo przypuszczać, że moja
propozycja będzie ci miła...
Zofia poczerwieniała. Zdzisław miał rację. Była winna. Ostentacyjnie go uwodziła,
choć on nie zwracał na nią uwagi, całkowicie pochłonięty Anną. Dała mu prawo myśleć, że
wystarczy, aby wyciągnął rękę, a może ją mieć. Wyraźnie uznał, że ostatnio po prostu
zmieniła taktykę. Kiedyś nigdy by się do tego nie przyznała, rzuciłaby kilka kpiących słów,
teraz nie mogła tego zrobić. Sama nie wiedziała dlaczego, ale chciała być w stosunku do
Zdzisława uczciwa. Odkryła ze zdumieniem, że poprzez jego chłodny ton przebija prawdziwe
uczucie...
- Masz prawo myśleć, jak myślisz, bo kiedyś rzeczywiście marzyłam o takiej chwili.
Wmówiłam sobie nawet miłość do ciebie, ale... - Zofia zawahała się. - Jesteśmy przyjaciółmi,
więc powiem ci coś, czego nie wiedzą nawet moi rodzice i proszę cię w imię naszej dawnej
przyjaźni abyś zachował to dla siebie. Kocham innego. Nieprędko zapewne będę mogła za
niego wyjść. Może nigdy, ale chcę poczekać...
- Nie wierzę! Obserwowałem cię bacznie i tych wszystkich, którzy się wokół ciebie
kręcili. Nikogo nie wyróżniałaś! O co w tym wszystkim chodzi - Zdzisław wyraźnie doznał
szoku i nie próbował już tego ukryć. Jednocześnie uświadomił sobie, że naprawdę zależy mu
na Zofii i że pragnie ją mieć za wszelką cenę. Nawet w myślach nie nazywał tego miłością,
choć właśnie miłość przypominało najbardziej.
Zofii znów zrobiło się przykro, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłoby
złagodzić jego ból i zawód. Milczała więc, a on zrozumiał w końcu to milczenie.
Uwolnił z uścisku jej ręce, ukłonił się i wyszedł bez słowa. Miotał nim gniew. Ani
przez chwilę nie uwierzył Zofii, gdy zwierzyła mu się ze swojej miłości i swoich nadziei.
Zupełnie jednak nie wiedział, dlaczego tak go okłamała. Jeżeli uważa, że z nim można igrać
to grubo się pomyliła i już on się postara, żeby zapłaciła za ten błąd wysoką cenę... Wymknął
się jak złodziej. Nie czuł się na siłach rozmawiać spokojnie z Melanią i jej mężem. Polecił
tylko kamerdynerowi przekazać hrabiostwu wyrazy uszanowania.
* * *
Powiadomieni o nagłym odjeździe Zdzisława, Brochwiczowie weszli do salonu i
zastali córkę we łzach. Zofia czuła, że odniosła porażkę, choć nie rozumiała dlaczego.
Przecież chciała tylko być uczciwa.
- Oświadczył mi się, a ja mu odmówiłam - zawołała, uprzedzając pytania. - Nie
kocham go, a teraz chyba już nawet nie lubię!
- Czyżby ośmielił się obrazić cię? - hrabia Brochwicz zapomniał w tej chwili o swoich
zawiedzionych nadziejach na świetne małżeństwo córki, przejęty jedną tylko myślą, że ktoś
mógłby sprawić jej przykrość. Wiedział, że jest niepoprawną kokietką, znał wszystkie jej
wady, ale - choć głośno nigdy by się do tego nie przyznał - kochał ją bardziej niż syna,
dziedzica nazwiska. Pewnie dlatego, tłumaczył sobie, że jest tak podobna do Melanii...
- Nie, nie - szybko odpowiedziała Zosia, widząc wyraz twarzy ojca. - Zachował się jak
dżentelmen, ale nie jak przyjaciel, za jakiego go uważałam - miałam chyba do tego prawo, bo
przecież znamy się od zawsze. Myślałam, że mnie lubi - mówiła teraz tonem rozżalonego
dziecka.
- Ależ on cię kocha! - udało się wreszcie wtrącić Melanii. - Byłam przekonana, że i ty
go kochasz! Co się z tobą dzieje, na litość boską! Wiesz w jakiej jesteśmy sytuacji...
- Melanio! - zaoponował mąż.
-...nie jesteś już „złotą hrabianką” - kontynuowała, nie zważając na prośbę w jego
głosie - lecz zupełnie zwykłą panną na wydaniu. Michorowski nie oświadczyłby się o kogoś
takiego jak ty, gdyby cię nie kochał. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jak do tego wszystkiego
doszło - mam na myśli to nagłe, ogniste uczucie i niespodziewane, choć oczekiwane
oświadczyny - Melania nawet w sytuacji, która doprowadzała ją do prawdziwej furii, nie
potrafiła powstrzymać się od tej drobnej złośliwości pod adresem córki - ale to, co ty zrobiłaś,
zupełnie nie mieści mi się w głowie! Na co właściwie liczysz? Na kogo czekasz? Na księcia z
bajki? Co masz Zdzisławowi do zarzucenia? Jest przystojny, młody, bogaty i jest przyszłym
ordynatem! Ordynatem! Nie rozumiesz?
- Ależ rozumiem, mamo - w obliczu furii matki Zosia opanowała się nadspodziewanie
szybko. - Tylko że mnie już na tym nie zależy...
- Już!? A więc nie myliłam się! Przedtem ci zależało! Cóż to takiego zrobił Zdzisław,
że nagle przestał się cieszyć łaską w twoich oczach? On przecież nie stracił majątku - gdyby
Melania miała świadomość, ile jadu było w jej słowach, opanowałaby się pewnie, choćby ze
względu na męża, który przyglądał się jej z dziwnie pobladłą twarzą. Zawsze wiedział, że
marzeniem Melanii było małżeństwo z Waldemarem Michorowskim i pozycja ordynatowej.
Wierzył jednak głęboko, że zapomniała o tych mrzonkach i te dwadzieścia lat małżeństwa -
tak bardzo szczęśliwego - wyparło z jej myśli Waldemara. Patrząc na nią teraz, widział tamtą
zaślepioną dziewczynę, która nie rozumiała, jak to się mogło stać, że Waldemar wybrał nie ją,
tylko zwykłą guwernantkę, jakąś Rudecką. Zrozumiał, że małżeństwo Zosi i Zdzisława
byłoby dla niej zadośćuczynieniem za jakąś urojoną krzywdę.
Melania nagle oprzytomniała. Spojrzała na męża, natychmiast dostrzegła jego
zmienioną, jakby postarzałą twarz i zrozumiała, co dzieje się w jego sercu. Podeszła i
delikatnie wsunęła rękę pod jego ramię, przytulając się do jego boku, jakby szukając u niego
ochrony przed samą sobą.
- Nie powinnam na ciebie krzyczeć - zwróciła się chłodnym tonem do córki - ale
chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o twojej niechęci do Zdzisława i o jej
przyczynach.
- Mamo! Nie potrafię powiedzieć nic więcej ponadto, co już powiedziałam. Nie widzę
siebie w roli jego żony. Nie czuję się z nim dobrze! Jak mogłabym więc z nim spędzić całe
życie?
- Może powinnam inaczej postawić pytanie - Melania próbowała mówić spokojnie. -
Czy jest ktoś, z kim czujesz się dobrze?
Zosia przybladła. Rozsądek nakazywał jej zaprzeczyć, ale ta sama niepojęta chęć
bycia uczciwą, która zmusiła ją do wyznania prawdy Zdzisławowi, przeważyła i teraz.
- Jest - powiedziała niepewnie.
- Kto to taki? - zapytał ojciec. - Czy go znamy?
- Nie powiem!
Brochwiczowie zaniemówili. Nie poznawali córki. To zdecydowanie, ta, rzec by
można, desperacja, to było coś, co zupełnie do niej nie pasowało. Nie wiedzieli, jak na to
zareagować. Co tu zresztą można zrobić! Nie zmuszą jej przecież do małżeństwa wbrew jej
woli, a ta wola zdawała się być niezłomna. Przynajmniej w tej chwili.
- Jak sobie zatem wyobrażasz przyszłość? - bezradnie zaczął hrabia.
- Sama nie wiem. Na razie jeszcze poczekam.
- Na co? Czy ten człowiek zamierza poprosić o twoją rękę?
- Mam taką nadzieję - po raz pierwszy w głosie Zosi zabrzmiała niepewność, która
zwłaszcza Melanię zdumiała bardziej niż cokolwiek innego. Jeżeli bowiem dotąd Zosia
miewała jakieś wątpliwości, to nigdy nie dotyczyły one jej wiary we własne wdzięki i siłę ich
oddziaływania na mężczyzn. Melania wiedziała o tym dobrze, bo tę cechę córka
odziedziczyła właśnie po niej. Urodę zresztą też.
- Myślę, że niczego więcej się teraz nie dowiemy - hrabia objął żonę ramieniem. -
Lepiej zostawmy ją samą. Zastanów się jeszcze, Zosiu! - zwrócił się do córki. - Nie
chciałbym, żebyś popełniła błąd, albo zmarnowała sobie życie dla jakiejś mrzonki...
Hrabiostwo wyszli z salonu, a Zosia, już z suchymi oczami, zgodnie z radą ojca
zaczęła się nad sobą zastanawiać. Jak długo można czekać na wyraźną deklarację? Rafałowi
przecież świetnie powodzi się w Anglii, jest kimś... Mógłby... No, właśnie, co mógłby? Jeżeli
przyjedzie do Polski, zostanie natychmiast aresztowany za udzielenie pomocy w ucieczce
zesłańcom. I oświadczyny, i ślub musiałyby się odbyć za granicą, a przecież rodzice nie
oddadzą jej nikomu tak w ciemno. Gdyby jednak Waldemar Michorowski zechciał im
pomóc... Zosia zawahała się przez chwilę. Była jakoś dziwnie pewna, że to nie spodoba się jej
matce. Zaraz, Adam coś jej mówił, ale słuchała wtedy tak nieuważnie. Musi go o to spytać.
Coś było między Waldemarem a jej matką... Ale to przecież tak dawno temu. Kto mógłby
jeszcze dzisiaj pamiętać o tamtych starych historiach...
* * *
Emma Carliani przyjeżdża na całe lato! Stefcia miała mieszane uczucia. Lubiła Emmę
od chwili, gdy po raz pierwszy ją zobaczyła. Wszyscy ją lubili, ale szalona, płomiennowłosa
Emma i jej narwana Anna to, jak dla niej, mieszanka zbyt wybuchowa. Ani na chwilę nie
będzie można spuścić je z oka. Szkoda, że Andrzej tak ciężko pracuje, bo bardzo by się teraz
przydał. Jedynie jemu udaje się czasami skłonić Annę do zrobienia czegoś, na co nie ma
ochoty. Stefcia sama nie wiedziała czy lepiej zatrzymać dziewczyny na wsi, czy może wysłać
je do Warszawy. W końcu Lucia Michiorowska od dawna już domaga się wizyty Anny, a
Emmę też na pewno przyjmie z radością. To byłby prawdziwy dylemat dla Zdzisława -
pomyślała Stefcia z przebłyskiem humoru i rzadkiej u niej złośliwości. Dwie panny i obie
takie ładne, obie posażne... No, nie. Anna jest przecież zaręczona i to - jak się okazało - wcale
nie najgorzej. Andrzej zaczyna być znaną postacią. Po tej pracy na temat chorób zakaźnych,
zaproponowano mu wykłady na Sorbonie, co dla tak młodego lekarza jest ogromnym
wyróżnieniem. Cała Warszawa o tym mówiła, a koleżanki przestały patrzeć na Annę z
wyższością i współczuciem.
Objęły ją czyjeś ramiona i poczuła muśnięcie wąsów na czole. Nie odwracając się,
powitała Waldemara pytaniem:
- I cóż zrobimy z tą Emmą?
- Wyślemy je obie do Warszawy - odpowiedział, siadając obok niej na wąskiej
kanapce. - Czy nie napiłabyś się kawy? Pół dnia spędziłem dziś na koniu i zaschło mi w
gardle. Może po południu wyjechałabyś razem ze mną? Wpadlibyśmy do Zdobskich. Nastka
trochę niezdrowa, a znasz starego - to służbista. Nie zostanie w domu, żeby pielęgnować
żonę. Szkoda, że nie mają córki...
Stefcia uśmiechnęła się.
- Za to my mamy i nie można powiedzieć, żeby pozwalała nam o sobie zapomnieć!
- No, nie przesadzaj, kochana! Anna wyraźnie wiedziała co robi. Szkoda tylko, że
Maciek aż tak dobrze czuje się za granicą. Bardzo by mi się tu przydał. A propos, Helena
pisała mi o jakimś romansie...
- Maćka? - Stefcia zaniepokoiła się widocznie.
- Tak. To córka pewnego bogatego fabrykanta, Angielka. Podobno bardzo ładna i
starannie wychowana.
- Tego się właśnie obawiałam, gdy zdecydował się na stałe przenieść do Anglii. Nie
powinien być sam!
- Stefciu! On ma 20 lat! To już mężczyzna. Dobrze też, że wreszcie się kimś
zainteresował. Dotąd kobiety dla niego nie istniały. I nie jest sam lecz u rodziny. Helena
zajmuje się nim jak własnym synem, a Rafał trzyma go krótko jako swego pracownika, a
wkrótce wspólnika. Sama widziałaś jak Maciek się z nim liczy. Zawsze miałem wrażenie, że
brak mu było starszego brata. Andrzej trochę wypełnił tę lukę, ale już wtedy Anna potrafiła
zaanektować go dla siebie - Waldemar roześmiał się, a Stefcia mu zawtórowała. Tak, ich
córka wcześnie wybrała sobie narzeczonego.
- Melania też zapraszała Annę - przypomniała sobie Stefcia - ale wątpię, żeby chciała
mieć pod swoim dachem córkę Franceski...
- Och, to już taka stara historia! Myślisz, że ktoś jeszcze dzisiaj o niej pamięta! Sama
Fransesca jest chyba w końcu najbardziej zadowolona z takiego obrotu sprawy - Waldemar
próbował bagatelizować, ale w gruncie rzeczy nie bardzo wierzył w to, co mówił. Francesca
istotnie nie ucierpiała, co jednak nie zmieniało faktu, że w wyniku raczej głupiej i
nieprzemyślanej niż podłej intrygi Melanii, młody hrabia Conti zginął w pojedynku z
Carlianim, obecnym mężem Franceski i to broniąc właśnie jej, swojej narzeczonej, honoru,
choć tak naprawdę kierowała nim tylko urażona duma. Melania była tak winna tej śmierci,
jakby to ona pociągnęła za cyngiel pistoletu. Nie, ona nie zniosłaby obecności w swoim domu
Emmy Carliani, mimo że Emma w niczym nie przypomina swojej jasnowłosej, delikatnej,
nieśmiałej matki.
- Tego nie da się tak łatwo wymazać z pamięci - Stefcia czytała w jego myślach. -
Melania będzie nam wdzięczna za to, że wysłaliśmy Annę i Emmę do Luci. Zosia i tak może
się tam z nimi codziennie widywać. A właśnie, mój drogi - Stefcia uśmiechnęła się -
przypomniałam sobie, że mam ci coś do powiedzenia. Wiem to od Anny - wydaje się, że ona i
Zosia ostatnio nie mogą bez siebie żyć, bez przerwy krążą listy. Otóż wyobraź sobie, że
Zdzisław oświadczył się o Zosię, a ona mu odmówiła!
- Zdzisław Michorowski?! I ona mu odmówiła?! - rzadko zdarzało się Stefci widzieć
męża wytrąconego z równowagi. Patrząc na jego oszołomioną twarz, nie wytrzymała i
wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Odmówiła i to z całą stanowczością. A ty twierdziłeś, że o niczym innym nie marzy,
jak o tym, żeby go złapać!
- Bo tak było! Na pewno się nie myliłem. Coś musiało się nagle zmienić, ale nie mam
pojęcia co... Czyżby hrabianka miała na widoku jakąś lepszą partię? Tylko że lepszej nie ma!
Nie chcę się z tobą sprzeczać Steniu, ale nie wierzę w tę nagłą przemianę Zofii. To pusta,
lekkomyślna i interesowna panna. Nie rozumiem Anny. Jak może przyjaźnić się z kimś, kto
ma tak inny stosunek do życia!
- Waldemarze, zapominasz, że one obie mają po 17 lat - w głosie Stefci była wyraźna
nagana. - W tym wieku człowiek dopiero zaczyna pomału poznawać świat i rządzące nim
prawa. Zosia właśnie odkrywa, że nie jest pępkiem tego świata, chociaż... - Stefcia zamyśliła
się na chwilę - w pewnym sensie się z tobą zgadzam. W tym wszystkim jest coś
niezrozumiałego, wręcz tajemniczego. I nie mogę się oprzeć przekonaniu, że Anna wie, co się
za tą całą historią kryje... A wracając do Emmy, ona przyjeżdża już w przyszły czwartek i
myślę, że przez jakiś tydzień mogą się tu obie z Anną trochę ponudzić. Będą miały konie na
pociechę.
- Potem odwiozę je do Warszawy. A może i ty z nami pojedziesz? Pójdziemy do
opery, Melania z całą pewnością wyda bal - podobnie zresztą jak Lucia. Dla obu wizyta
Emmy i Anny będzie pretekstem, żeby się trochę rozerwać.
- Do opery... Tak, chętnie znów poszłabym do opery - Stefcia odpowiedziała
machinalnie, myślami cofając się o ponad dwadzieścia lat. Wybrali się z Waldemarem do
opery, jako para narzeczonych i siedzieli pod obstrzałem w większości nieprzyjaznych
spojrzeń. Waldemar trzymał jej rękę w swojej, a gdy się do niej nachylał, jego wąsy dotykały
jej czoła... Obrzucał ją gorącymi spojrzeniami, a ona płoniła się ogarnięta jakimś słodkim
niepokojem i tęsknotą... Cieszyła się, że wokół jest tyle ludzi, bo Waldemar nagle wydał jej
się kimś groźnym... Nie miała wtedy pojęcia co to jest namiętność, pożądanie...
- O czym tak myślisz, kochana - Waldemar z uśmiechem ujął jej rękę.
- O naszym pierwszym wspólnym pobycie w operze. I o tym, jak nas wtedy
potraktowało towarzystwo. I o twojej kłótni z Barskim - strasznie się wtedy bałam, że dojdzie
do pojedynku...
- Tylko o tym? - Waldemar przytulił ją do siebie. - Bo ja przypominam sobie, jaka
piękna byłaś tego dnia w swojej białej skromnej sukni, pamiętam zapach twoich perfum i to,
jak bardzo cię wtedy pragnąłem. To ostatnie nie zmieniło się zresztą do dziś - przytulił ją
jeszcze mocniej. - Pamiętasz?
- Nie - przekornie odpowiedziała Stefcia, choć spłonęła rumieńcem zupełnie takim jak
przed laty i ten rumieniec ją zdradził. Waldemar wpatrywał się w jej zaróżowioną twarz z
miłością i zachwytem - w jego oczach dziś była równie piękna, jak wtedy, gdy jako swojej
młodziutkiej narzeczonej, wkładał jej na palec pierścionek z brylantem...
- Zastanawiam się często nad szczęściem, które nas spotkało i to w chwili, gdy
zupełnie już straciliśmy nadzieję. Oby nasze dzieci były równie szczęśliwe...
Stefcia uniosła twarz i musnęła usta męża w przelotnym pocałunku, po czym łagodnie
oswobodziła się z jego objęć.
- Za chwilę podadzą obiad - przypomniała - i znów służba weźmie nas na języki -
dodała z udaną powagą. - Lepiej więc zachowujmy się czasami tak, jak przystało małżeństwu
w naszym wieku.
- Wiek nic tu nie ma do rzeczy - zaoponował Waldemar, odsuwając się od niej
niechętnie. - Chwilami mam wrażenie, że z każdym dniem kocham cię bardziej...
Stefcia wzięła męża pod ramię i na chwilę przytuliła się do jego boku. Pomyślała, że
chyba nie zasłużyła na aż takie szczęście...
Rafał rozejrzał się zadowolony po swoim londyńskim mieszkaniu. Cieszył się, że
rodzice tak spokojnie przyjęli jego decyzję o opuszczeniu ich obszernego, wygodnego domu.
W niczym go co prawda nie krępowali, ale czuł, że potrzebna mu jest inna wolność. Helena,
choć nie wyrażała głośno tych obaw, podejrzewała, że syn chce po prostu sprowadzać sobie
kobiety, a nie wypada mu tego robić, gdy mieszka pod dachem rodziców. Po złożeniu mu
jednak kilku nie zapowiedzianych wizyt, uspokoiła się. Zawsze zastawała go pochylonego
nad jakimiś papierami. Nic w tym zresztą dziwnego, bo fabryka wymagała stałego nadzoru,
ciągłego ślęczenia nad księgami rachunkowymi, a Rafał nie mógł zaufać nikomu poza
młodym Maciejem Michorowskim. Ten jednak wciąż jeszcze się uczył.
Rafał usiadł za biurkiem i małym kluczykiem otworzył szufladkę zmyślnie ukrytą pod
ciężkim blatem. Przechowywał w niej listy od Anny, do których czasami dołączone były
krótkie karteczki od hrabianki Zofii Brochwicz. Nie zapomniała o nim... Anna pisała, że jej
przyjaciółka odrzuciła oświadczyny Zdzisława Michorowskiego! Przyszłego ordynata! Rafał
pamiętał, jakby to było dziś, zabiegi Zosi o względy Zdzisława, jego obojętność, a wreszcie
zniecierpliwienie i lekceważenie. Jego samego Zosia wtedy nie zauważała. Dopiero po tej
zabawie w przebieranki, kiedy to jej własny brat, Adam przydzielił jej do towarzystwa
nikomu nieznanego, prostego nauczyciela, hrabianka raczyła go dostrzec. Nie dziwił jej się
zbytnio, bo przecież w tym towarzystwie on był nikim. A jednak potrafił zdobyć jej miłość...
Nie mógł w to wątpić, bo przecież długo jeszcze nie wiedziała, kim naprawdę jest...
Rozległo się pukanie do drzwi. Najęty do posług chłopak oznajmił wizytę Macieja
Michorowskiego. Po chwili do pokoju wszedł młody mężczyzna. Miał zaledwie dwadzieścia
lat, ale nikt nie nazwałby go chłopcem, z jego twarzy biło bowiem męskie zdecydowanie i
energia. Szare oczy pod silnie zarysowanymi brwiami były zupełnie takie jak u Waldemara i
wszystkich Michorowskich. Włosy jasne, o złotym połysku odziedziczył po matce. Był
wysoki i smukły, podobnie jak Rafał. Kuzyni z uśmiechem uścisnęli sobie ręce. Często razem
spędzali czas, choć ostatnio Maciej zaniedbał nieco Rafała dla pięknych oczu Jane Asher.
Sprawa była niewątpliwie poważna, bo Maciej nie należał do tych młodych, bogatych
paniczyków, którzy zaraz po szkole wybierają się do Europy, żeby się wy szumieć, choć
oficjalnie nazywa się to odbywaniem studiów. Jane poznał w domu Orczykowskich i od razu
go oczarowała. Była zresztą naprawdę piękną dziewczyną, niezwykle zgrabną, jasnowłosą, o
białej skórze i jasnoniebieskich oczach. Poruszała się ze swobodnym wdziękiem, którego nie
sposób się nauczyć. Tak, Maciek niewątpliwie dobrze wybrał. Rafał przyznawał to, choć sam
wolał czarne oczy, krucze włosy Zofii i jej śniadą karnację, nad którą ona sama tak
ubolewała.
- Przypomniałeś sobie o mnie - zagadnął Rafał kuzyna, polecając jednocześnie
chłopakowi, aby przyniósł herbatę. Przyjrzał się baczniej Maćkowi i zauważył na jego twarzy
zmęczenie i jakby niepewność - zwłaszcza to ostatnie było na niej dość niezwykłe.
- Ostatnio byłem bardzo zajęty - odpowiedział szybko, trochę za szybko Maciej i
Rafał się roześmiał.
- Mam zgadnąć, jak wygląda to twoje nowe zajęcie? Jasne włosy, niebieskie oczy i
porcelanowa cera?
- Nie śmiej się, nie jestem w nastroju do żartów. Wierzyłem, że mi pomożesz - Rafał
od razu spoważniał, słysząc urazę w głosie Macieja.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - powiedział pojednawczo.
- Czy coś się stało?
- Postanowiłem poślubić Jane. Kocham ją!
- A co ona o tym myśli?
Maciej zaczerwienił się i chwilę zawahał, wreszcie jednak wyznał:
- Powiedziała, że też mnie kocha!
- No, to w czym problem?
- Jej rodzice nie zgodzą się, żeby wyszła za mąż w wieku siedemnastu lat.
Musielibyśmy jeszcze rok czekać, a nie chcemy tego ani ona, ani ja...
Rafał był zdziwiony i nie umiał tego ukryć. Nie spodziewał się, że wszystko pójdzie
tak szybko. Nie był też pewien jak na te rewelacje zareagują Stefcia i Waldemar. Polskie
kręgi arystokratyczne były bardzo konserwatywne. W ich oczach córka fabrykanta, choćby
nie wiem jak bogata, nie była dobrą partią. Jej ojciec zaczynał przecież niegdyś jako zwykły
robotnik! Michorowscy nie podzielali co prawda tych uprzedzeń, ale...
- Czy pisałeś coś na temat swoich zamiarów do rodziców?
- Nie. Właśnie o to chodzi. Może mogłaby to zrobić ciocia Helena. Ojciec tak bardzo
ją lubi - głos Macieja brzmiał coraz mniej pewnie. - Jeżeli to ona napisze im, że Jane jest
wspaniałą dziewczyną, to uwierzą.
- A jeżeli nie? I zagrożą ci wydziedziczeniem?
- Czy ty wtedy też się ode mnie odsuniesz? Wyrzucisz mnie z fabryki? Chyba wiesz,
że w takiej sytuacji nie mógłbym poślubić Jane, bo nie miałbym jej z czego utrzymać...
... - i jej ojciec nie zgodziłby się na małżeństwo, bo dla niego nie liczy się twój
hrabiowski tytuł, a Jane jest przyzwyczajona do luksusu - Rafał wpadł mu w słowo. - Nie, ja
się nie odsunę. Jak mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć?! Czy przyszło ci jednak do głowy,
że Jane może nie odpowiadać rola żony zwykłego inżyniera? Nie będziesz jej mógł zapewnić
warunków, do jakich przywykła!
- Dla niej to nie ma znaczenia! - Maciej wypowiedział te słowa z takim przekonaniem,
że Rafał gdyby nie bał się śmiertelnie go urazić, najchętniej wykpiłby ten jego młodzieńczy
idealizm.
- Widzę, że starannie wszystko zaplanowaliście... Jak zamierzasz jednak przekonać jej
ojca?
- Postawimy go przed faktem dokonanym!
Jego determinacja zaniepokoiła Rafała. Chyba nie planuje wykraść dziewczyny i
wziąć z nią ślubu potajemnie. Taki skandal fatalnie odbiłby się na reputacji obojga, a
niewykluczone, że również na interesach fabryki: rozwścieczony Asher mógłby być
nieobliczalny, a wiązały go z Orczykowskimi liczne sprawy finansowe...
Rozdział 2
Śliczna Jane Asher była dziewczyną nieprzeciętną, choć mało kto zdawał sobie z tego
sprawę. Wychowana bez matki, która umarła przy jej urodzeniu, nauczyła się sama dbać o
siebie i o ojca, a zatem i sama o sobie decydować. Pozornie była bogatą, niesłychanie
rozpuszczoną przez wpatrzonego w nią ojca jedynaczką, naprawdę zaś była dziewczyną, która
doskonale wiedziała czego chce i potrafiła to zdobywać. Otaczających ją zawsze - od kiedy
weszła w świat jako panna na wydaniu - młodych ludzi traktowała z onieśmielającą swobodą,
która nie miała nic wspólnego z kokieterią - przypominała raczej koleżeństwo. Wiedziała, że
jest tak zwaną dobrą partią i postanowiła nie dać się zwieść grze w miłość. Nie zamierzała
stać się ofiarą jakiegoś łowcy posagów.
Jak na panienkę w jej wieku myślała niezwykle trzeźwo aż do chwili, gdy u
Orczykowskich zobaczyła po raz pierwszy Macieja Michorowskiego. Początkowo podobał jej
się tylko. Uznała go nawet za najprzystojniejszego młodego człowieka, jakiego poznała.
Pierwsza rozmowa z młodym Polakiem przekonała ją jednak, że różni się on od mieszkańców
wysp jak noc do dnia. Zamiast prawić komplementy, opowiadał jej najpierw o fabryce, a
potem o mrożących krew w żyłach wydarzeniach w rodowym zamku. Nawiasem mówiąc,
takie wydarzenia były w nienajlepszym tonie - podobne historie nie powinny mieć miejsca w
przyzwoitych rodzinach - jakieś mezalianse, powstania, Syberie, ukryte klejnoty... Było to
jednak szalenie emocjonujące i Jane nie ukrywała sama przed sobą, że dawno się tak dobrze
nie bawiła, a nigdy nie zdarzyło się jej to w męskim towarzystwie...
- O czym tak intensywnie myślisz, malutka? - głos ojca kazał Jane wrócić do
rzeczywistości. Nie tknęła prawie kolacji i nie ruszyła wina. Zarumieniła się lekko i przez
chwilę zastanawiała się, co odpowiedzieć. Dotąd nie miała przed ojcem żadnych tajemnic.
Byli najlepszymi przyjaciółmi. Teraz jednak... Wrodzona szczerość i tym razem zwyciężyła.
- Nie śmiej się, tatusiu, ale rozmyślałam właśnie o Macieju Michorowskim. Nigdy
dotąd nie spotkałam tak zajmującego młodego człowieka.
- Tak ci się spodobał? Naprawdę? - stary Asher nie krył zdumienia, ale na razie robił
wrażenie bardziej rozbawionego i zaciekawionego niż zaniepokojonego. Jane nie dała się
jednak zwieść jego pozornemu spokojowi. Miała świadomość, że sprawi ojcu ból.
- Więcej niż spodobał, tatusiu...
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że podczas kilku zaledwie spotkań zakochałaś się w
tym młokosie?! Nie ty! Jesteś przecież rozsądną dziewczyną. - Asher był już rozdrażniony. -
On jest tylko najemnym pracownikiem!
Jak wielu dorobkiewiczów, Asher lubił wymazywać przeszłość z pamięci. Dlatego też
zupełnie w tym momencie zapomniał, że i jego majątek jest świeżej daty. Nigdy nie
zgodziłby się, żeby jego córka poślubiła kogoś takiego, jak on sam. Była przecież warta
najwspanialszego losu. A tu ten „hrabia” z odległej Polski! On gotów nawet chcieć ją zabrać
do swojego dzikiego kraju, w którym poluje się na niedźwiedzie i jakieś wielkie bawoły! Pot
wystąpił staremu na czoło. Spojrzał bacznie na córkę i jeszcze bardziej się przeraził, bo na jej
twarzy malował się dziwny wyraz, jakiego jeszcze nigdy tam nie widział. Nie był to ani upór,
ani radość, ani smutek. Raczej coś jakby obojętność - Jane zdawała się w ogóle nie wiedzieć,
co się wokół niej dzieje.
- Jane! Powiedz coś!
Wciąż jeszcze milczała, ważąc każde słowo. Nie chciała ojca zranić, ale wolała to niż
go oszukiwać. Było jej wstyd, że ukryła przed nim spotkania z Maciejem.
- Tatusiu, my spotkaliśmy się więcej niż kilka razy. Tak naprawdę, to od dwóch
miesięcy widujemy się regularnie. Nie powinnam tego przed tobą ukrywać, ale nie
myślałam... - utknęła.
- Czego nie myślałaś? Wykrztuś to wreszcie!
Jane drgnęła ze zdumienia. Nigdy jeszcze ojciec nie przemawiał do niej takim tonem.
- Nie myślałam, że go pokocham - powiedziała z wymuszonym spokojem. -
Uważałam, że po kilku spotkaniach on też okaże się jednym z tych próżniaków polujących na
bogatą narzeczoną...
- Ale on naturalnie jest inny - w głosie ojca zabrzmiała wręcz zabójcza ironia i Jane
poczuła, że ogarnia ją złość.
- Tak, jest inny. I nie opowiadaj, że jest najemnym pracownikiem. To polski
arystokrata i wykształcony inżynier. W porównaniu z nim to my jesteśmy parweniuszami.
Pracuje, bo nie chce żyć z pieniędzy rodziców. Myślałam, że cenisz sobie takich ludzi. W
końcu ty też doszedłeś do wszystkiego o własnych siłach! - mimo że dobrze znała ojca, tym
razem Jane uderzyła zdecydowanie w niewłaściwą nutę. Nie miała pojęcia o kompleksach
Ashera, bo w jej oczach ojciec był wielkim człowiekiem. Nie wiedziała, że cierpiał nad tym
brakiem korzeni, koligacji, którymi mógłby się chwalić, że dusiła go wściekłość, gdy lada
błazen, wyperfumowany i posiadający odpowiedniego dziadka, patrzył na niego z góry i
uważał, że czyni zaszczyt jego pięknej i mądrej córce, prosząc ją do tańca.
- Taki tytuł nic nie jest wart! Kto wie zresztą, czy w ogóle go posiada! Jeżeli u siebie
jest takim panem, to po co tu przyjechał?! - Asher sam czuł, że jest niesprawiedliwy i że się
ośmiesza, ale ta świadomość wprawiała go w jeszcze większą wściekłość.
Gniew córki kazał mu jednak szybko opanować jego własny. Nigdy dotąd nie złościła
się na niego, choć bynajmniej nie miała łagodnego charakteru. Przeraziła go intensywność jej
uczuć, bo tylko uczucie mogło ją doprowadzić do takiego wybuchu. Asher zawsze miał
świadomość, że córka rośnie dla męża, że kiedyś trzeba ją będzie oddać jakiemuś obcemu
mężczyźnie, ale wciąż pocieszał się, że to rozstanie nie nastąpi tak prędko. I teraz nie
zamierzał skapitulować. Ślub! Niedoczekanie tego polskiego przybłędy! Rozsądnie jednak
zachował te myśli dla siebie. Znał Jane na tyle, żeby nie próbować doprowadzać jej do
ostateczności. Ona jeszcze gotowa uciec z domu, powiedział sobie, za bardzo jej na wszystko
pozwalałem, a teraz już za późno, żeby ją wziąć w karby.
- Porozmawiajmy rozsądnie - zaczął pojednawczym tonem. - Znasz go bardzo krótko.
Przyznaję, że nie jest to tuzinkowy młody człowiek, ale oboje jesteście jeszcze za młodzi na
małżeństwo. Musicie się lepiej poznać. Ja też chciałbym go najpierw poznać, jeżeli mam mu
oddać ciebie, a chyba wiesz, że jesteś moim największym skarbem.
Jane poczuła, jak wraca jej dawna miłość do ojca. On ją przecież naprawdę kocha. Bez
niej będzie bardzo samotny. Nic dziwnego, że wieść o jej planowanym małżeństwie nie
wprawia go w zachwyt. Tylko... czy nie powinien jednak wykazać odrobiny zrozumienia,
cieszyć się, że jest szczęśliwa? On przecież też kochał matkę. Nieraz widziała go
wpatrującego się w milczeniu w jej zdjęcie. Matka... Tak, ona na pewno by ją zrozumiała.
Właściwie Jane nie pojmowała, dlaczego nie powiedziała Maciejowi, że matka nie żyje. Może
dlatego, że on wciąż i z takim zachwytem mówił o swojej. Opowiadał jej romantyczną
historię małżeństwa rodziców. Zupełnie nie do uwierzenia! Poczuła irracjonalną zazdrość, że
nie ma podobnych wspomnień, że zna swoją matkę tylko z fotografii. Aha, ojciec coś mówił.
Spojrzała na Ashera przepraszająco, zastanawiając się gorączkowo, co to takiego było.
- Córeczko - kontynuował ojciec, nie czekając na jej odpowiedź - czy nie uważasz, że
te wasze potajemne spotkania były czymś, czego robić nie wypada? Zwłaszcza pannie z twoją
pozycją? Dlaczego ten młody człowiek, jeżeli jest tak godnym szacunku jak utrzymujesz, nie
złożył ci wizyty w domu? Może on wcale nie ma poważnych zamiarów! - na samą myśl o
tym, że ktoś śmiałby tak potraktować jego córkę, Asherowi krew nabiegła do twarzy.
- Ależ, tatusiu! On chciał złożyć nam wizytę. Prawdę mówiąc, to ja skłoniłam go do
tych spotkań. Widzisz, chciałam się dowiedzieć, jak będzie się zachowywać w sytuacji, gdy
nie będzie się czuł tak skrępowany konwenansami. I muszę przyznać, że jest prawdziwym
dżentelmenem - Jane gwałtownie poczerwieniała. Wciąż czuła na ustach, oczach jego gorące
pocałunki, słyszała szeptane namiętne wyznania... - Zawsze jednak zabierałam ze sobą Polly -
mówiła dalej, nie dodając, że zwykle zostawiała służącą w jakiejś kawiarni, z czego
dziewczyna była bardzo zadowolona, bo wolała przez okno wyglądać na ulicę jedząc ciastko,
niż włóczyć się za młodą parą w londyńskiej mgle.
Asher odetchnął z ulgą. No, na szczęście, nic takiego się nie stało. Można jeszcze
opanować sytuację.
- Mam nadzieję, że teraz jednak zacznie odwiedzać cię w domu - oczy Jane zabłysły
na te słowa - i wyraźnie określi wobec mnie swoje zamiary - dokończył Asher, czując lekki
wstyd na widok blasku w oczach córki, nie zamierzał bowiem nawet przez chwilę dać za
wygraną, a jedynie zyskać trochę na czasie. Sam siebie przekonywał, że robi to tylko dla
dobra Jane. Ba, żeby mieć zupełnie czyste sumienie, postanowił nawet porozmawiać z
Orczykowskimi o widokach tego Polaka.
- Tatusiu! Naprawdę zgadzasz się, żeby Maciej się o mnie starał?
- Tego nie powiedziałem! Wolno mu cię odwiedzać, jak każdemu innemu młodemu
człowiekowi z odpowiednią pozycją. I nie życzyłbym sobie, żebyście w towarzystwie
zachowywali się jak narzeczeni. Na wszystko przyjdzie czas. Masz dopiero siedemnaście lat i
nie widzę powodu, dla którego miałabyś tak wcześnie wychodzić za mąż.
Blask w twarzy Jane zgasł nagle, jak zdmuchnięta świeca. Zrozumiała więcej niż
życzyłby sobie tego jej ojciec. To nie była zgoda lecz odmowa. Ukryta pod gładkimi słowami,
ale odmowa. Ojciec jej jednak nie docenia. Nie da mu do zrozumienia, że przejrzała jego
myśli. Uda, że wzięła to, co powiedział, za dobrą monetę. Najpierw musi porozmawiać z
Maciejem. Dotąd wzbraniał się przed jakimś nierozważnym krokiem. Chciał, aby ich
małżeństwo zostało usankcjonowane przez rodziców. Obiecał nawet poprosić ciotkę, aby
napisała w tej sprawie do Polski - miał nadzieję, że dzięki jej wstawiennictwu bez większych
kłopotów uzyska zgodę na ślub. Na pewno jednak nie zgodzi się czekać aż ona skończy
osiemnaście lat. I wtedy wprowadzą w życie jej plan...
- Czy mogę go zaprosić już dzisiaj? - zapytała niewinnie. - Umówiliśmy się co prawda
u Orczykowskich, ale mogę wysłać Polly i...
- Ależ naturalnie, moje dziecko - Asher był samą dobrodusznością. - Niech przyjdzie.
Uprzedź mnie tylko, o której się go spodziewasz, żebym mógł wyrwać się na godzinkę z
fabryki.
Dokończyli kolację pozornie w jak najlepszej zgodzie i zrozumieniu, choć każde z
nich myślało zupełnie co innego niż mówiło.
Rozdział 3
Pijąc kawę i rozmawiając z mężem, Stefcia nieznacznie, z rozbawieniem, ale i z
lekkim niepokojem obserwowała obie panny. Od przyjazdu Emmy nie rozstawały się ani na
chwilę. Stefcia podejrzewała, że przegadują też pół każdej nocy. Wyraźnie ani przez moment
nie zabrakło im jeszcze tematu. I musiały to być rozmowy intymne, bo gdy tylko ktoś się
zbliżał, natychmiast milkły i patrzyły na intruza z takim wyrzutem, że czym prędzej się
oddalał.
- Anno - odezwała się do córki - czy mówiłaś już z Emmą o naszych planach?
- Planach? - Anna spojrzała na matkę nieprzytomnym wzrokiem. - Ach, nie, zupełnie
o tym zapomniałam!
- Najwyższy czas jednak zdecydować, czy przyjmiecie zaproszenie Luci i Bogdana -
w głosie Stefci zabrzmiał wyrzut i wobec tego Anna postanowiła zdobyć się na trochę uwagi,
tym bardziej, że Emma wyglądała na zaciekawioną.
- Chcielibyśmy was wysłać do Warszawy - podjęła Stefcia - o ile oczywiście macie na
to ochotę. Wiem, że i tu się nie nudzicie, ale tam na pewno czeka was więcej rozrywek.
Zdzisław i Adam nie mogą się was już doczekać - Stefcia uśmiechnęła się filuternie -
zwłaszcza jednej z was. Ty, Emmo, nie jesteś jeszcze zaręczona? Mam nadzieję, że nie.
Byłoby to dla tych dwóch młodych panów zbyt wielkie rozczarowanie!
Czarne oczy Emmy rozbłysły. Dużo słyszała od Anny o Zdzisławie Michorowskim i
była go bardzo ciekawa. Chciała też wreszcie poznać najserdeczniejszą przyjaciółkę Anny,
Zofię Brochwicz i naturalnie jej brata, który, według Anny o wiele bardziej zasługiwał na
uwagę niż ten przyszły ordynat.
- Och, tak! Bardzo chciałabym pojechać! - zawołała teraz, zanim jeszcze Anna
zdążyła się odezwać. - Tu czuję się świetnie, ciociu, ale tak lubię zawierać nowe znajomości!
Mimo że nie byli spokrewnieni, Emma nazywała Waldemara wujkiem, a Stefcię ciocią, bo
Michorowscy i Carliani przyjaźnili się od lat. Obie pary - i ta włoska, i ta polska - nie miały w
swoim czasie zbyt wielu przyjaciół wokół siebie, ponieważ oba małżeństwa odbierane były
przez otoczenie, jeśli niejako skandaliczne, to jako niezwykłe, co w gruncie rzeczy znaczyło
to samo. Poznali się bliżej podczas poślubnej podróży Michorowskich do Włoch i od tego
czasu datowała się ich przyjaźń.
- Wiem o tym, kochanie - Stefcia uśmiechnęła się do Emmy, uświadamiając sobie
jednocześnie, że znajomość z Zosią może być jednak kłopotliwa. Ciekawe, czy Emma zna tę
rodzinną historię, ale przecież nie sposób zapytać ją o to wprost. Może Annie uda się to jakoś
delikatnie wybadać...
- Kiedy wyjedziemy? - Emma nie zwykła się ociągać z pytaniem o to, co ją
interesowało.
- Kiedy tylko chcecie - odpowiedział Waldemar. - Trzeba tylko wysłać depeszę do
Warszawy.
- Jutro? Możemy pojechać jutro? - Anna roześmiała się z tej niecierpliwości
przyjaciółki, ale Emma zupełnie się tym nie przejęła. - Taka jestem ciekawa! Anna tyle mi
opowiadała o wszystkich, o Zosi Brochwicz i o jej... - tu Emma przerwała i rzuciła na Annę
przestraszone spojrzenie.
- O Adamie - szybko wtrąciła Anna dziwnie nienaturalnym tonem.
Stefcia i Waldemar popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Znów te dziewczęce
tajemnice. Emma wyraźnie powiedziała o jedno słowo za dużo. Tylko kogo to zamierzała
wymienić... To bardzo interesujące...
- Mamo, czy możemy już odejść od stołu? Emma i ja wybieramy się na spacer. Może
wstąpimy do rodziców Andrzeja. Emma powinna przecież poznać moich przyszłych teściów.
Stefcia skinęła głową z uśmiechem i obie dziewczyny natychmiast poderwały się z
miejsc. Zapominając, że pannom w ich wieku nie bardzo już to przystoi, pobiegły w stronę
bramy.
Stefcia spoglądała za nimi przez chwilę.
- Może wypilibyśmy jeszcze herbatę, ale nie tu, tylko na tarasie - odezwał się
Waldemar. - Mam wrażenie, że powinniśmy porozmawiać.
Przeszli na taras i usiedli w wygodnych, miękko wyściełanych fotelach. I znów
pierwszy odezwał się Waldemar:
- Coś cię niepokoi?
- Sama nie wiem... Właściwie nie mam powodu do niepokoju, a jednak przeczuwam
coś niedobrego... Dziewczęta w wieku Anny zawsze mają jakieś tajemnice i wcale nie
chciałabym się w nie wdzierać, ale mam wrażenie, że tym razem chodzi o coś więcej niż o
panieńskie sekrety. I bardzo mi się nie podoba, że główną rolę zdaje się w nich odgrywać
Zosia. Nie ufam jej. Anna też nie ma z nią dobrych doświadczeń, a mimo to daje jej się w coś
wciągnąć...
SAGA RODU MICHOROWSKICH Anna Rohóczanka Rodzeństwo
Od Wydawcy Do rąk czytelnika trafia już trzeci tom powieści, w której Anna Rohoczanka kreśli dzieje Stefci Rudeckiej i Waldemara Michorowskiego. Autorka przywiozła z Ukrainy kilka notatników zapisanych opowieści o pierwowzorach rodziny Michorowskich. Pojawiają się w niej także dzieci Stefanii - syn Maciej i córka Anna, a także dzieci Melanii i Jerzego Brochwiczów - Zofia i Adam. O ich losach opowiada ta książka. Jak potoczą się ich dzieje? Kogo obdarzą uczuciem? Czy tak jak rodzice będą musieli zwalczyć wiele przeciwności, by wreszcie miłość mogła zatriumfować? Czy, być może, los oszczędzi im gorzkich doświadczeń? Jak swoje dzieci - teraz już dorosłe - będą urządzać w życiu Stefania i Waldemar, Melania i Jerzy? Niech opowieść toczy się dalej...
Prolog Powściągany wprawną ręką koń kroczył trochę bokiem, dając wyraz swemu niezadowoleniu z tej nudnej, zbyt wolnej przejażdżki. Jeździec już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie południowca: czarne, lekko falujące włosy, orli nos i ciemna cera o tym charakterystycznym odcieniu, który rzadko przybiera opalona skóra ludzi o jasnej karnacji. Mógł mieć dwadzieścia pięć lub sześć lat. Jego przystojna twarz była dziwnie pozbawiona wyrazu, jak maska. - Hej, chłopcze - zwrócił się z wyraźnie obcym akcentem do pasącego gęsi dzieciaka - Czyje to dobra? Chłopak poderwał się, zdjął czapkę z głowy i wlepił oczy w dziwnego pana. - Jaśnie państwa hrabiostwa Brochwiczów - odpowiedział niepewnie. - A ot, i pani hrabina jedzie - wskazał na zbliżającą się niespiesznie amazonkę i na wszelki wypadek odsunął się od drogi, niepewny czy dziedziczka nie weźmie mu za złe zadawania się z takim cudakiem. Młody człowiek z ciekawością spojrzał we wskazanym kierunku. Piękna, pomyślał z chłodnym podziwem. Można powiedzieć, że to esencja kobiecości i piekielnego temperamentu. Ta blada świętoszka Francesca nawet się do niej nie umywa. Ciekawe czy pan Conti nienawidzi jej tylko dlatego, że spowodowała śmierć jego brata... Melania Brochwicz - z domu hrabianka Barska - obrzuciła nieznajomego spojrzeniem, a po chwili znów wróciła wzrokiem do jego twarzy i zatrzymyła go na niej nieco dłużej niż wypadało. Wzdrygnęła się lekko mijając nieruchomego jeźdźca. Zrobił na niej wrażenie upiora, któremu dzień pomylił się z nocą, choć nie potrafiłaby powiedzieć, co w jego wyglądzie wydało jej się niepokojące. Było to jakby nagłe przeczucie niebezpieczeństwa... Młody człowiek patrzył w ślad za nią, udając, że rozgląda się po okolicy. Ciekawe, czy ona już wie? Nie, na pewno nie. Nie byłaby taka spokojna. No, cóż, pan Conti powinien być zadowolony. Część jego planu już została wykonana. Pora na ciąg dalszy. Ruszył w stronę widocznego w dali miasteczka. Pan Conti... Nie potrafił o nim myśleć inaczej, choć od chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy, wiedział, że ma prawo... Zaraz, do niczego nie ma prawa o ile pan Conti nie zechce mu łaskawie tego prawa przyznać. Nie wiedział przecież nawet, kim naprawdę jest, dopóki pan Conti, ostatni potomek jednej z najpotężniejszych niegdyś we Włoszech rodzin, nie powiedział mu tego. Ojca w ogóle nie znał, matka, córka rybaków, młoda i piękna
wychowywała go sama aż do chwili, kiedy zupełnie nieoczekiwanie w wieku dwudziestu czterech lat zabrała ją zaraza. Był za mały, aby się dziwić, że pochodząc z tak skromnej rodziny, zawsze opływał w dostatki. Posłano go do dobrej szkoły z internatem i tam dopiero, gdy znalazł się wśród synów bogatej szlachty zrozumiał, co to znaczy być bękartem. Kpiny szybko ustały, bo koledzy woleli unikać jego twardych pięści. Powoli też zaczął wybijać się w nauce, więc patrzono na niego z coraz większym szacunkiem. Dobrze wspominał te lata... Miał dwanaście lat, gdy wezwany został do wspaniałego pałacu Contich. Tam, mężczyzna o ponurej, wychudłej twarzy, siedzący na wysłanym miękkimi poduszkami wózku inwalidzkim, powiedział mu kim naprawdę jest i jakie ma przed sobą perspektywy - pod warunkiem, że będzie posłuszny. Postanowił, że będzie. Bez protestów uczył się tego dziwnego, szeleszczącego języka, który miał mu się kiedyś przydać. Hrabia Conti, ów ponury mężczyzna, wydawał polecenia, a on je wykonywał. Bez słowa protestu pozwolił się wysłać do Polski, aby przeprowadzić wymyśloną przez Contiego intrygę. Stary Barski dziwnie łatwo dał się skusić wizją podwojenia, a może nawet potrojenia majątku. Dla dobra ukochanej córki i wnuków gotów był, podjąć każde ryzyko. Nigdy się nie dowie w czyje ręce faktycznie przeszły jego pieniądze. Pieniądze nie były zresztą najważniejsze w tej stawce - może nawet w ogóle nie były ważne. Melania i jej dzieci - ta trójka miała zapłacić za przedwczesną, tragiczną śmierć starszego brata hrabiego Conti. Francescą nie warto było się zajmować, mimo że poślubiła mordercę. Carliani zresztą nie był winien - to Conti go wyzwał i nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń, choć gdyby tylko przez chwilę się zastanowił, zrozumiałby od razu, że jego narzeczona była zbyt głupia i pobożna, żeby nawet pomyśleć o zdradzie. Mają córkę, Emmę, pewnie równie bladą i bogobojną jak jej matka... Carlianim Bóg też odmówił męskiego dziedzica... Tak, sprawy ze starym Barskim można uznać za zakończone. Teraz pozostaje zajęcie się młodym Brochwiczem. Ponoć jak wszyscy ci paniczykowie pożycza pieniądze od Żydów...
Rozdział 1 - Czy coś się stało, Waldemarze? - głos żony wyrwał go z zamyślenia. Uśmiechnął się do niej i wręczył przeczytany przed chwilą list. To od Jurka. Ciekaw jestem, co o tym powiesz. Stefcia sięgnęła po gęsto zapisaną kartkę, nie starając się ukryć zaciekawienia. Hrabia Jerzy Brochwicz był przecież najserdeczniejszym przyjacielem Waldemara, a z jego żoną Melanią, z domu hrabianką Barską, ona sama też się w ostatnich latach bardzo zbliżyła, choć zdawałoby się, że dzieliło je wszystko: od pochodzenia, poprzez wychowanie, aż po usposobienie. W miarę czytania, twarz jej przybladła. Podniosła na męża przerażone oczy. - Czy to możliwe, żeby wszystko stracili? - spytała z przerażeniem i współczuciem. - Nie przeczytałaś uważnie, kochana - spokojnie odpowiedział Waldemar. - Mam wrażenie, że to hrabia Barski stracił majątek, a nie Jurek i Melania. Przepadł też posag Melanii, który za zgodą Jurka był ulokowany w interesach jej ojca, ale, jak wiesz, Jurek nie ożenił się z Melanią dla pieniędzy, więc zapewne za bardzo go to wszystko nie obeszło. Bardziej pewnie zmartwią się ich dzieci, a przede wszystkim Zosia, która nagle przestała być liczącą się partią - w głosie Waldemara zabrzmiała ironia i Stefcia spojrzała na niego z wyrzutem. - To, że Zosia zupełnie i w niczym nie przypomina naszej Anny nie znaczy, że jest od niej gorsza. Ostatnio zresztą bardzo się zmieniła. Anna twierdzi stanowczo, że Zosia nie zamierza już poślubić Zdzisława Michorowskiego, bo uznała go za człowieka o słabym charakterze. - Doprawdy, Steniu, chwilami jesteś naiwna jak dziecko. Chyba nie chcesz powiedzieć, że uwierzyłaś w wersję Zosi? Wszyscy wiedzą, że Zdzisław nigdy nie myślał o niej poważnie, mimo jej majątku i urody. Mara wrażenie, że o ile w ogóle jest zdolny do miłości, darzył nią właśnie Annę. Zofia zawsze była dumna i arogancka - zupełnie tak, jak Melania w tym samym wieku. Wszyscy ci młodzi ludzie, którzy ją otaczali myśleli raczej o przyjemności posiadania na własność jej - przyznaję, że pięknego, ciała i pieniędzy starego Barskiego - jak o tym, co ty i ja uważamy za miłość. Chyba jeden tylko Jurek zakochał się w niej naprawdę i powinna Bogu dziękować za szczęście, jakie ją spotkało. - Myślałam, że polubiłeś Melanię - Stefcia była zdumiona pasją w głosie męża. Zawsze uważała, że to ona miałaby raczej powody do znienawidzenia Melanii i wszystkiego, co się z nią wiązało. Waldemar przekonywał ją w swoim czasie, że ta Melania, którą poznała jako żonę Jurka Brochwicza, jest już zupełnie inną osobą. Teraz jednak okazało się, że
Waldemar też nie potrafił do końca zapomnieć wydarzeń sprzed blisko dwudziestu lat. Nie wybaczył nigdy Barskim i im podobnym zadufanym w sobie arystokratom, że próbowali zniszczyć jego szczęście, rozłączyć go z narzeczoną, która w ich oczach była nikim. Ot, zwykła guwernantka nawet ładna i niegłupia, ale przecież zupełnie nieodpowiednia na ordynatową. Melania, która jako młoda dziewczyna pragnęła wyjść za Waldemara, należała do najbardziej zawziętych wrogów Stefci. Dopiero własne nieudane małżeństwo, związane z nim cierpienie i osamotnienie, zmieniły arogancką arystokratkę w zwykłą kobietę. Stefcia, której życie z Waldemarem było jednym niekończącym się pasmem szczęścia, wybaczyła Melanii jej dawną zawiść i zaślepienie, a nawet popełnioną pod ich wpływem podłość: obrzydliwe w treści anonimy, oskarżające ją, Stefcię, o interesowność i podstępne wdzieranie się do sfery, która nie chce mieć z nią nic wspólnego i dla której ona, zwykła szlachcianka na zawsze pozostanie „trędowata”. Stefcia przypłaciła to ciężkim zapaleniem mózgu, a choroba kosztowała ją pięć lat straconych w klasztorze, w przekonaniu, że jej bliźniaczej siostrze Annie, udało się ukraść jej narzeczonego. Nikt poza najbliższą rodziną nie wiedział o istnieniu Anny, a wobec niezwykłego podobieństwa sióstr, nikomu nie przyszło do głowy sprawdzenie czy zmarła na zapalenie mózgu młoda narzeczona jest prawdziwa czy fałszywa. Dzięki zachowanym w słodkowickiej skrytce listom Anny, Waldemarowi udało się w końcu odkryć prawdę i wyrwać Stefcię z klasztoru... A potem... Stefcia nie zdawała sobie sprawy, że na jej twarzy ukazał się szczęśliwy uśmiech... Waldemar patrzył na nią z miłością. Niewiele się zmieniła przez te wszystkie lata. Jej wspaniałe włosy były równie złote i gęste jak kiedyś, fiołkowe oczy równie czyste i promienne. Jego samego zresztą czas też oszczędził. Twarz pobruzdziły mu zmarszczki, włosy znacznie posiwiały, ale dzięki częstej jeździe konnej zachował dawną szczupłość i zręczność ruchów, a niedbała elegancja i wrodzona dystynkcja wyróżniały go z grona innych, niekiedy o wiele młodszych i wydawałoby się przystojniejszych mężczyzn. Towarzystwo niechętnie określało to jako rasę, czyli coś, co nader trudno sprecyzować, choć jest widoczne na pierwszy rzut oka. Zbliżył się do żony, ujął jej rękę i przytulił do ust. Służba sprzątająca zastawę kawową dyskretnie odwróciła oczy. Z tym państwem to tak zawsze, pomyślał starszy lokaj. Tyle lat po ślubie, dzieci dorosłe, a zachowują się wciąż jak stęsknieni narzeczem. Człowiek musi ostrożnie wchodzić do salonu, bo nigdy nie wiadomo, czy nie trafi na jakąś czułą scenę... * * * Zosia Brochwicz ukryła się w ogrodzie przed spojrzeniami rodziców i służby. Chciała być sama ze swoimi myślami. Dzięki przyjaźni Anny Michorowskiej, co jakiś czas
dochodziły do niej wieści z Londynu od Rafała Orczyka, pardon, Orczykowskiego, hrabianka wciąż jeszcze nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że ten nauczyciel, tak niezwykle interesujący, ale przecież tylko nauczyciel, nagle okazał się bliskim kuzynem samego Waldemara Michorowskiego - jakby nie było, prawie ordynata, prawdziwego ordynata. Waldemar dobrowolnie odstąpił przed laty ordynację kuzynowi z gorszej linii Michorowskich, kiedy nie spodziewał się już nigdy ożenić i zostawić po sobie męskiego potomka... Swoją drogą, cóż to za niezwykle romantyczna historia, to zmartwychwstanie Stefanii Rudeckiej! Moja i Rafała będzie nie mniej romantyczna, jeśli wszystko potoczy się po naszej myśli, a szansę, zwłaszcza teraz, gdy dziadek stracił cały swój i część naszego majątku, są coraz większe. Nikt nie będzie się teraz tak bardzo dobijać o moją rękę - Zosia uśmiechnęła się do siebie, ale ten uśmiech szybko zniknął z jej ust, gdy usłyszała głos nawołującej ją pokojówki, Anetki. - Tu jestem, Anetko. O co chodzi? Ładna, jasnowłosa Anetka, dygnęła grzecznie i wyraźnie odetchnęła z ulgą, bo znalezienie hrabianki, nie było zwykle takie łatwe. Ciekawe przed kim się tak chowa... - Jaśnie pani prosi panienkę, bo przyjechał młody pan ordynat - powiedziała, a w oczach jej błysnęła ciekawość. Jak cała służba, Anetka też słyszała o ogromnych stratach finansowych, które dotknęły rodzinę. Bogatego konkurenta nikt tu teraz nie uświadczy. A pan ordynat, wiadomo, jedna z najlepszych partii w kraju. Nie dla takich on jak zubożała hrabianka, choćby nawet tak ładna, jak panienka. - Pan Zdzisław przyjechał? - zdziwienie w głosie Zofii zdawało się potwierdzać anetczyną ocenę sytuacji. - Tak, panienko. Rozmawia z państwem w salonie. Zofia niespiesznie ruszyła w stronę domu. Zdzisław był ostatnią osobą, której wizyty mogłaby w obecnej sytuacji oczekiwać. Okazywał jej co prawda zainteresowanie już od karnawału, ale nie kochał jej przecież. Uważał ją po prostu za najlepszą, zaraz po Annie, partię. Dziwiła się, że kiedyś mogła marzyć o tym, żeby go poślubić. Był taki nieciekawy! I cóż z tego, że odziedziczy ordynację i że jest dość przystojny, kiedy nawet nie umywa się do Rafała. Przy nim Zofia nigdy nie odczuwała tego dziwnego, słodkiego drżenia, a wystarczyło, żeby Rafał dotknął jej ręki, a... ognie uderzyły jej na twarz i z tym rumieńcem, podnoszącym jeszcze jej cygańską urodę weszła do salonu. Ku swemu zdumieniu, zastała tam tylko Zdzisława, który zerwał się na jej widok i z szacunkiem ucałował jej rękę. Zofia spojrzała w jego oczy i wpadła w panikę. O Boże, on się zamierza oświadczyć! I co teraz? Rodzice nigdy nie wyrażą zgody na odrzucenie takiego
konkurenta. Pewnie już dali mu swoje błogosławieństwo. Co za ironia losu! Jeszcze niedawno czułaby się dumna i szczęśliwa, mając go u swoich stóp, ale teraz... Zdzisław zauważył jej zmieszanie i wziął je za dobrą wróżbę. Co prawda ostatnio udawała, że zupełnie się nim nie interesuje, ale to zwykła taktyka panien, które chcą złapać męża. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Melania Barska, jej matka, zanim poślubiła hrabiego Brochwicza bez pamięci kochała się w Waldemarze Michorowskim, a jeszcze bardziej zapewne w jego wspaniałych włościach i tytule ordynata. Zosia zaś odziedziczyła po matce tę słabość. - Zosiu - zaczął z powagą - przyjechałem tu dzisiaj w jednym tylko celu. Nie mogłaś nie zauważyć, że w ciągu ostatnich miesięcy moja przyjaźń dla ciebie przekształciła się w inne uczucie, które, spodziewam się, podzielasz. Kocham cię i pragnę, abyś została moją żoną. Twoi rodzice, jak wnioskuję z naszej rozmowy, są temu przychylni - ujął jej obie ręce, które nieco drżały i zajrzał jej w oczy. Wyraźnie było widać, że nawet przez chwilę nie liczył się z odmową i Zofię, która czuła się okropnie zakłopotana, nagle ogarnęła złość. Co ten pyszałek sobie właściwie myśli? Że teraz, jak zubożała, ma ją w ręku! Musiała zdobyć się na wysiłek, aby jej głos zabrzmiał normalnie. - Nie myśl, że nie doceniam zaszczytu, jakim są twoje oświadczyny i nie weź mi za złe tego, co powiem - zaczęła, a na twarzy Zdzisława odbiło się tak komiczne zdumienie pomieszane z niedowierzaniem, że przez chwilę Zofia miała ochotę wybuchnąć śmiechem. - Znamy się i przyjaźnimy od dziecka i chciałabym nadal uważać cię za przyjaciela. Nie żywię dla ciebie uczuć, jakie winna żona mężowi, a gdyby moja sytuacja była tak rozpaczliwa, że jedynym rozwiązaniem byłoby bogate wyjście za mąż, to wolałabym unieszczęśliwić kogoś zupełnie mi obojętnego, a nie ciebie, którego lubię... Twarz Zdzisława pobladła z przykrości i obrazy. Wydawało mu się, że śni. To mówi hrabianka Brochwicz, ta sama hrabianka Brochwicz, która jeszcze podczas pobytu w dobrach Waldemara i Stefci Michorowskich prześladowała go swoją natrętną miłością! - Wybacz, ale nie rozumiem - głos Zdzisława był spokojny, ale twarz zdradzała miotające nim uczucia. - Wydawało mi się, że żywisz dla mnie gorętsze uczucia i mam wrażenie, że nie jestem w tej ocenie odosobniony. Miałem prawo przypuszczać, że moja propozycja będzie ci miła... Zofia poczerwieniała. Zdzisław miał rację. Była winna. Ostentacyjnie go uwodziła, choć on nie zwracał na nią uwagi, całkowicie pochłonięty Anną. Dała mu prawo myśleć, że wystarczy, aby wyciągnął rękę, a może ją mieć. Wyraźnie uznał, że ostatnio po prostu zmieniła taktykę. Kiedyś nigdy by się do tego nie przyznała, rzuciłaby kilka kpiących słów,
teraz nie mogła tego zrobić. Sama nie wiedziała dlaczego, ale chciała być w stosunku do Zdzisława uczciwa. Odkryła ze zdumieniem, że poprzez jego chłodny ton przebija prawdziwe uczucie... - Masz prawo myśleć, jak myślisz, bo kiedyś rzeczywiście marzyłam o takiej chwili. Wmówiłam sobie nawet miłość do ciebie, ale... - Zofia zawahała się. - Jesteśmy przyjaciółmi, więc powiem ci coś, czego nie wiedzą nawet moi rodzice i proszę cię w imię naszej dawnej przyjaźni abyś zachował to dla siebie. Kocham innego. Nieprędko zapewne będę mogła za niego wyjść. Może nigdy, ale chcę poczekać... - Nie wierzę! Obserwowałem cię bacznie i tych wszystkich, którzy się wokół ciebie kręcili. Nikogo nie wyróżniałaś! O co w tym wszystkim chodzi - Zdzisław wyraźnie doznał szoku i nie próbował już tego ukryć. Jednocześnie uświadomił sobie, że naprawdę zależy mu na Zofii i że pragnie ją mieć za wszelką cenę. Nawet w myślach nie nazywał tego miłością, choć właśnie miłość przypominało najbardziej. Zofii znów zrobiło się przykro, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłoby złagodzić jego ból i zawód. Milczała więc, a on zrozumiał w końcu to milczenie. Uwolnił z uścisku jej ręce, ukłonił się i wyszedł bez słowa. Miotał nim gniew. Ani przez chwilę nie uwierzył Zofii, gdy zwierzyła mu się ze swojej miłości i swoich nadziei. Zupełnie jednak nie wiedział, dlaczego tak go okłamała. Jeżeli uważa, że z nim można igrać to grubo się pomyliła i już on się postara, żeby zapłaciła za ten błąd wysoką cenę... Wymknął się jak złodziej. Nie czuł się na siłach rozmawiać spokojnie z Melanią i jej mężem. Polecił tylko kamerdynerowi przekazać hrabiostwu wyrazy uszanowania. * * * Powiadomieni o nagłym odjeździe Zdzisława, Brochwiczowie weszli do salonu i zastali córkę we łzach. Zofia czuła, że odniosła porażkę, choć nie rozumiała dlaczego. Przecież chciała tylko być uczciwa. - Oświadczył mi się, a ja mu odmówiłam - zawołała, uprzedzając pytania. - Nie kocham go, a teraz chyba już nawet nie lubię! - Czyżby ośmielił się obrazić cię? - hrabia Brochwicz zapomniał w tej chwili o swoich zawiedzionych nadziejach na świetne małżeństwo córki, przejęty jedną tylko myślą, że ktoś mógłby sprawić jej przykrość. Wiedział, że jest niepoprawną kokietką, znał wszystkie jej wady, ale - choć głośno nigdy by się do tego nie przyznał - kochał ją bardziej niż syna, dziedzica nazwiska. Pewnie dlatego, tłumaczył sobie, że jest tak podobna do Melanii... - Nie, nie - szybko odpowiedziała Zosia, widząc wyraz twarzy ojca. - Zachował się jak dżentelmen, ale nie jak przyjaciel, za jakiego go uważałam - miałam chyba do tego prawo, bo
przecież znamy się od zawsze. Myślałam, że mnie lubi - mówiła teraz tonem rozżalonego dziecka. - Ależ on cię kocha! - udało się wreszcie wtrącić Melanii. - Byłam przekonana, że i ty go kochasz! Co się z tobą dzieje, na litość boską! Wiesz w jakiej jesteśmy sytuacji... - Melanio! - zaoponował mąż. -...nie jesteś już „złotą hrabianką” - kontynuowała, nie zważając na prośbę w jego głosie - lecz zupełnie zwykłą panną na wydaniu. Michorowski nie oświadczyłby się o kogoś takiego jak ty, gdyby cię nie kochał. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jak do tego wszystkiego doszło - mam na myśli to nagłe, ogniste uczucie i niespodziewane, choć oczekiwane oświadczyny - Melania nawet w sytuacji, która doprowadzała ją do prawdziwej furii, nie potrafiła powstrzymać się od tej drobnej złośliwości pod adresem córki - ale to, co ty zrobiłaś, zupełnie nie mieści mi się w głowie! Na co właściwie liczysz? Na kogo czekasz? Na księcia z bajki? Co masz Zdzisławowi do zarzucenia? Jest przystojny, młody, bogaty i jest przyszłym ordynatem! Ordynatem! Nie rozumiesz? - Ależ rozumiem, mamo - w obliczu furii matki Zosia opanowała się nadspodziewanie szybko. - Tylko że mnie już na tym nie zależy... - Już!? A więc nie myliłam się! Przedtem ci zależało! Cóż to takiego zrobił Zdzisław, że nagle przestał się cieszyć łaską w twoich oczach? On przecież nie stracił majątku - gdyby Melania miała świadomość, ile jadu było w jej słowach, opanowałaby się pewnie, choćby ze względu na męża, który przyglądał się jej z dziwnie pobladłą twarzą. Zawsze wiedział, że marzeniem Melanii było małżeństwo z Waldemarem Michorowskim i pozycja ordynatowej. Wierzył jednak głęboko, że zapomniała o tych mrzonkach i te dwadzieścia lat małżeństwa - tak bardzo szczęśliwego - wyparło z jej myśli Waldemara. Patrząc na nią teraz, widział tamtą zaślepioną dziewczynę, która nie rozumiała, jak to się mogło stać, że Waldemar wybrał nie ją, tylko zwykłą guwernantkę, jakąś Rudecką. Zrozumiał, że małżeństwo Zosi i Zdzisława byłoby dla niej zadośćuczynieniem za jakąś urojoną krzywdę. Melania nagle oprzytomniała. Spojrzała na męża, natychmiast dostrzegła jego zmienioną, jakby postarzałą twarz i zrozumiała, co dzieje się w jego sercu. Podeszła i delikatnie wsunęła rękę pod jego ramię, przytulając się do jego boku, jakby szukając u niego ochrony przed samą sobą. - Nie powinnam na ciebie krzyczeć - zwróciła się chłodnym tonem do córki - ale chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o twojej niechęci do Zdzisława i o jej przyczynach.
- Mamo! Nie potrafię powiedzieć nic więcej ponadto, co już powiedziałam. Nie widzę siebie w roli jego żony. Nie czuję się z nim dobrze! Jak mogłabym więc z nim spędzić całe życie? - Może powinnam inaczej postawić pytanie - Melania próbowała mówić spokojnie. - Czy jest ktoś, z kim czujesz się dobrze? Zosia przybladła. Rozsądek nakazywał jej zaprzeczyć, ale ta sama niepojęta chęć bycia uczciwą, która zmusiła ją do wyznania prawdy Zdzisławowi, przeważyła i teraz. - Jest - powiedziała niepewnie. - Kto to taki? - zapytał ojciec. - Czy go znamy? - Nie powiem! Brochwiczowie zaniemówili. Nie poznawali córki. To zdecydowanie, ta, rzec by można, desperacja, to było coś, co zupełnie do niej nie pasowało. Nie wiedzieli, jak na to zareagować. Co tu zresztą można zrobić! Nie zmuszą jej przecież do małżeństwa wbrew jej woli, a ta wola zdawała się być niezłomna. Przynajmniej w tej chwili. - Jak sobie zatem wyobrażasz przyszłość? - bezradnie zaczął hrabia. - Sama nie wiem. Na razie jeszcze poczekam. - Na co? Czy ten człowiek zamierza poprosić o twoją rękę? - Mam taką nadzieję - po raz pierwszy w głosie Zosi zabrzmiała niepewność, która zwłaszcza Melanię zdumiała bardziej niż cokolwiek innego. Jeżeli bowiem dotąd Zosia miewała jakieś wątpliwości, to nigdy nie dotyczyły one jej wiary we własne wdzięki i siłę ich oddziaływania na mężczyzn. Melania wiedziała o tym dobrze, bo tę cechę córka odziedziczyła właśnie po niej. Urodę zresztą też. - Myślę, że niczego więcej się teraz nie dowiemy - hrabia objął żonę ramieniem. - Lepiej zostawmy ją samą. Zastanów się jeszcze, Zosiu! - zwrócił się do córki. - Nie chciałbym, żebyś popełniła błąd, albo zmarnowała sobie życie dla jakiejś mrzonki... Hrabiostwo wyszli z salonu, a Zosia, już z suchymi oczami, zgodnie z radą ojca zaczęła się nad sobą zastanawiać. Jak długo można czekać na wyraźną deklarację? Rafałowi przecież świetnie powodzi się w Anglii, jest kimś... Mógłby... No, właśnie, co mógłby? Jeżeli przyjedzie do Polski, zostanie natychmiast aresztowany za udzielenie pomocy w ucieczce zesłańcom. I oświadczyny, i ślub musiałyby się odbyć za granicą, a przecież rodzice nie oddadzą jej nikomu tak w ciemno. Gdyby jednak Waldemar Michorowski zechciał im pomóc... Zosia zawahała się przez chwilę. Była jakoś dziwnie pewna, że to nie spodoba się jej matce. Zaraz, Adam coś jej mówił, ale słuchała wtedy tak nieuważnie. Musi go o to spytać.
Coś było między Waldemarem a jej matką... Ale to przecież tak dawno temu. Kto mógłby jeszcze dzisiaj pamiętać o tamtych starych historiach... * * * Emma Carliani przyjeżdża na całe lato! Stefcia miała mieszane uczucia. Lubiła Emmę od chwili, gdy po raz pierwszy ją zobaczyła. Wszyscy ją lubili, ale szalona, płomiennowłosa Emma i jej narwana Anna to, jak dla niej, mieszanka zbyt wybuchowa. Ani na chwilę nie będzie można spuścić je z oka. Szkoda, że Andrzej tak ciężko pracuje, bo bardzo by się teraz przydał. Jedynie jemu udaje się czasami skłonić Annę do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty. Stefcia sama nie wiedziała czy lepiej zatrzymać dziewczyny na wsi, czy może wysłać je do Warszawy. W końcu Lucia Michiorowska od dawna już domaga się wizyty Anny, a Emmę też na pewno przyjmie z radością. To byłby prawdziwy dylemat dla Zdzisława - pomyślała Stefcia z przebłyskiem humoru i rzadkiej u niej złośliwości. Dwie panny i obie takie ładne, obie posażne... No, nie. Anna jest przecież zaręczona i to - jak się okazało - wcale nie najgorzej. Andrzej zaczyna być znaną postacią. Po tej pracy na temat chorób zakaźnych, zaproponowano mu wykłady na Sorbonie, co dla tak młodego lekarza jest ogromnym wyróżnieniem. Cała Warszawa o tym mówiła, a koleżanki przestały patrzeć na Annę z wyższością i współczuciem. Objęły ją czyjeś ramiona i poczuła muśnięcie wąsów na czole. Nie odwracając się, powitała Waldemara pytaniem: - I cóż zrobimy z tą Emmą? - Wyślemy je obie do Warszawy - odpowiedział, siadając obok niej na wąskiej kanapce. - Czy nie napiłabyś się kawy? Pół dnia spędziłem dziś na koniu i zaschło mi w gardle. Może po południu wyjechałabyś razem ze mną? Wpadlibyśmy do Zdobskich. Nastka trochę niezdrowa, a znasz starego - to służbista. Nie zostanie w domu, żeby pielęgnować żonę. Szkoda, że nie mają córki... Stefcia uśmiechnęła się. - Za to my mamy i nie można powiedzieć, żeby pozwalała nam o sobie zapomnieć! - No, nie przesadzaj, kochana! Anna wyraźnie wiedziała co robi. Szkoda tylko, że Maciek aż tak dobrze czuje się za granicą. Bardzo by mi się tu przydał. A propos, Helena pisała mi o jakimś romansie... - Maćka? - Stefcia zaniepokoiła się widocznie. - Tak. To córka pewnego bogatego fabrykanta, Angielka. Podobno bardzo ładna i starannie wychowana.
- Tego się właśnie obawiałam, gdy zdecydował się na stałe przenieść do Anglii. Nie powinien być sam! - Stefciu! On ma 20 lat! To już mężczyzna. Dobrze też, że wreszcie się kimś zainteresował. Dotąd kobiety dla niego nie istniały. I nie jest sam lecz u rodziny. Helena zajmuje się nim jak własnym synem, a Rafał trzyma go krótko jako swego pracownika, a wkrótce wspólnika. Sama widziałaś jak Maciek się z nim liczy. Zawsze miałem wrażenie, że brak mu było starszego brata. Andrzej trochę wypełnił tę lukę, ale już wtedy Anna potrafiła zaanektować go dla siebie - Waldemar roześmiał się, a Stefcia mu zawtórowała. Tak, ich córka wcześnie wybrała sobie narzeczonego. - Melania też zapraszała Annę - przypomniała sobie Stefcia - ale wątpię, żeby chciała mieć pod swoim dachem córkę Franceski... - Och, to już taka stara historia! Myślisz, że ktoś jeszcze dzisiaj o niej pamięta! Sama Fransesca jest chyba w końcu najbardziej zadowolona z takiego obrotu sprawy - Waldemar próbował bagatelizować, ale w gruncie rzeczy nie bardzo wierzył w to, co mówił. Francesca istotnie nie ucierpiała, co jednak nie zmieniało faktu, że w wyniku raczej głupiej i nieprzemyślanej niż podłej intrygi Melanii, młody hrabia Conti zginął w pojedynku z Carlianim, obecnym mężem Franceski i to broniąc właśnie jej, swojej narzeczonej, honoru, choć tak naprawdę kierowała nim tylko urażona duma. Melania była tak winna tej śmierci, jakby to ona pociągnęła za cyngiel pistoletu. Nie, ona nie zniosłaby obecności w swoim domu Emmy Carliani, mimo że Emma w niczym nie przypomina swojej jasnowłosej, delikatnej, nieśmiałej matki. - Tego nie da się tak łatwo wymazać z pamięci - Stefcia czytała w jego myślach. - Melania będzie nam wdzięczna za to, że wysłaliśmy Annę i Emmę do Luci. Zosia i tak może się tam z nimi codziennie widywać. A właśnie, mój drogi - Stefcia uśmiechnęła się - przypomniałam sobie, że mam ci coś do powiedzenia. Wiem to od Anny - wydaje się, że ona i Zosia ostatnio nie mogą bez siebie żyć, bez przerwy krążą listy. Otóż wyobraź sobie, że Zdzisław oświadczył się o Zosię, a ona mu odmówiła! - Zdzisław Michorowski?! I ona mu odmówiła?! - rzadko zdarzało się Stefci widzieć męża wytrąconego z równowagi. Patrząc na jego oszołomioną twarz, nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym śmiechem. - Odmówiła i to z całą stanowczością. A ty twierdziłeś, że o niczym innym nie marzy, jak o tym, żeby go złapać! - Bo tak było! Na pewno się nie myliłem. Coś musiało się nagle zmienić, ale nie mam pojęcia co... Czyżby hrabianka miała na widoku jakąś lepszą partię? Tylko że lepszej nie ma!
Nie chcę się z tobą sprzeczać Steniu, ale nie wierzę w tę nagłą przemianę Zofii. To pusta, lekkomyślna i interesowna panna. Nie rozumiem Anny. Jak może przyjaźnić się z kimś, kto ma tak inny stosunek do życia! - Waldemarze, zapominasz, że one obie mają po 17 lat - w głosie Stefci była wyraźna nagana. - W tym wieku człowiek dopiero zaczyna pomału poznawać świat i rządzące nim prawa. Zosia właśnie odkrywa, że nie jest pępkiem tego świata, chociaż... - Stefcia zamyśliła się na chwilę - w pewnym sensie się z tobą zgadzam. W tym wszystkim jest coś niezrozumiałego, wręcz tajemniczego. I nie mogę się oprzeć przekonaniu, że Anna wie, co się za tą całą historią kryje... A wracając do Emmy, ona przyjeżdża już w przyszły czwartek i myślę, że przez jakiś tydzień mogą się tu obie z Anną trochę ponudzić. Będą miały konie na pociechę. - Potem odwiozę je do Warszawy. A może i ty z nami pojedziesz? Pójdziemy do opery, Melania z całą pewnością wyda bal - podobnie zresztą jak Lucia. Dla obu wizyta Emmy i Anny będzie pretekstem, żeby się trochę rozerwać. - Do opery... Tak, chętnie znów poszłabym do opery - Stefcia odpowiedziała machinalnie, myślami cofając się o ponad dwadzieścia lat. Wybrali się z Waldemarem do opery, jako para narzeczonych i siedzieli pod obstrzałem w większości nieprzyjaznych spojrzeń. Waldemar trzymał jej rękę w swojej, a gdy się do niej nachylał, jego wąsy dotykały jej czoła... Obrzucał ją gorącymi spojrzeniami, a ona płoniła się ogarnięta jakimś słodkim niepokojem i tęsknotą... Cieszyła się, że wokół jest tyle ludzi, bo Waldemar nagle wydał jej się kimś groźnym... Nie miała wtedy pojęcia co to jest namiętność, pożądanie... - O czym tak myślisz, kochana - Waldemar z uśmiechem ujął jej rękę. - O naszym pierwszym wspólnym pobycie w operze. I o tym, jak nas wtedy potraktowało towarzystwo. I o twojej kłótni z Barskim - strasznie się wtedy bałam, że dojdzie do pojedynku... - Tylko o tym? - Waldemar przytulił ją do siebie. - Bo ja przypominam sobie, jaka piękna byłaś tego dnia w swojej białej skromnej sukni, pamiętam zapach twoich perfum i to, jak bardzo cię wtedy pragnąłem. To ostatnie nie zmieniło się zresztą do dziś - przytulił ją jeszcze mocniej. - Pamiętasz? - Nie - przekornie odpowiedziała Stefcia, choć spłonęła rumieńcem zupełnie takim jak przed laty i ten rumieniec ją zdradził. Waldemar wpatrywał się w jej zaróżowioną twarz z miłością i zachwytem - w jego oczach dziś była równie piękna, jak wtedy, gdy jako swojej młodziutkiej narzeczonej, wkładał jej na palec pierścionek z brylantem...
- Zastanawiam się często nad szczęściem, które nas spotkało i to w chwili, gdy zupełnie już straciliśmy nadzieję. Oby nasze dzieci były równie szczęśliwe... Stefcia uniosła twarz i musnęła usta męża w przelotnym pocałunku, po czym łagodnie oswobodziła się z jego objęć. - Za chwilę podadzą obiad - przypomniała - i znów służba weźmie nas na języki - dodała z udaną powagą. - Lepiej więc zachowujmy się czasami tak, jak przystało małżeństwu w naszym wieku. - Wiek nic tu nie ma do rzeczy - zaoponował Waldemar, odsuwając się od niej niechętnie. - Chwilami mam wrażenie, że z każdym dniem kocham cię bardziej... Stefcia wzięła męża pod ramię i na chwilę przytuliła się do jego boku. Pomyślała, że chyba nie zasłużyła na aż takie szczęście... Rafał rozejrzał się zadowolony po swoim londyńskim mieszkaniu. Cieszył się, że rodzice tak spokojnie przyjęli jego decyzję o opuszczeniu ich obszernego, wygodnego domu. W niczym go co prawda nie krępowali, ale czuł, że potrzebna mu jest inna wolność. Helena, choć nie wyrażała głośno tych obaw, podejrzewała, że syn chce po prostu sprowadzać sobie kobiety, a nie wypada mu tego robić, gdy mieszka pod dachem rodziców. Po złożeniu mu jednak kilku nie zapowiedzianych wizyt, uspokoiła się. Zawsze zastawała go pochylonego nad jakimiś papierami. Nic w tym zresztą dziwnego, bo fabryka wymagała stałego nadzoru, ciągłego ślęczenia nad księgami rachunkowymi, a Rafał nie mógł zaufać nikomu poza młodym Maciejem Michorowskim. Ten jednak wciąż jeszcze się uczył. Rafał usiadł za biurkiem i małym kluczykiem otworzył szufladkę zmyślnie ukrytą pod ciężkim blatem. Przechowywał w niej listy od Anny, do których czasami dołączone były krótkie karteczki od hrabianki Zofii Brochwicz. Nie zapomniała o nim... Anna pisała, że jej przyjaciółka odrzuciła oświadczyny Zdzisława Michorowskiego! Przyszłego ordynata! Rafał pamiętał, jakby to było dziś, zabiegi Zosi o względy Zdzisława, jego obojętność, a wreszcie zniecierpliwienie i lekceważenie. Jego samego Zosia wtedy nie zauważała. Dopiero po tej zabawie w przebieranki, kiedy to jej własny brat, Adam przydzielił jej do towarzystwa nikomu nieznanego, prostego nauczyciela, hrabianka raczyła go dostrzec. Nie dziwił jej się zbytnio, bo przecież w tym towarzystwie on był nikim. A jednak potrafił zdobyć jej miłość... Nie mógł w to wątpić, bo przecież długo jeszcze nie wiedziała, kim naprawdę jest... Rozległo się pukanie do drzwi. Najęty do posług chłopak oznajmił wizytę Macieja Michorowskiego. Po chwili do pokoju wszedł młody mężczyzna. Miał zaledwie dwadzieścia lat, ale nikt nie nazwałby go chłopcem, z jego twarzy biło bowiem męskie zdecydowanie i
energia. Szare oczy pod silnie zarysowanymi brwiami były zupełnie takie jak u Waldemara i wszystkich Michorowskich. Włosy jasne, o złotym połysku odziedziczył po matce. Był wysoki i smukły, podobnie jak Rafał. Kuzyni z uśmiechem uścisnęli sobie ręce. Często razem spędzali czas, choć ostatnio Maciej zaniedbał nieco Rafała dla pięknych oczu Jane Asher. Sprawa była niewątpliwie poważna, bo Maciej nie należał do tych młodych, bogatych paniczyków, którzy zaraz po szkole wybierają się do Europy, żeby się wy szumieć, choć oficjalnie nazywa się to odbywaniem studiów. Jane poznał w domu Orczykowskich i od razu go oczarowała. Była zresztą naprawdę piękną dziewczyną, niezwykle zgrabną, jasnowłosą, o białej skórze i jasnoniebieskich oczach. Poruszała się ze swobodnym wdziękiem, którego nie sposób się nauczyć. Tak, Maciek niewątpliwie dobrze wybrał. Rafał przyznawał to, choć sam wolał czarne oczy, krucze włosy Zofii i jej śniadą karnację, nad którą ona sama tak ubolewała. - Przypomniałeś sobie o mnie - zagadnął Rafał kuzyna, polecając jednocześnie chłopakowi, aby przyniósł herbatę. Przyjrzał się baczniej Maćkowi i zauważył na jego twarzy zmęczenie i jakby niepewność - zwłaszcza to ostatnie było na niej dość niezwykłe. - Ostatnio byłem bardzo zajęty - odpowiedział szybko, trochę za szybko Maciej i Rafał się roześmiał. - Mam zgadnąć, jak wygląda to twoje nowe zajęcie? Jasne włosy, niebieskie oczy i porcelanowa cera? - Nie śmiej się, nie jestem w nastroju do żartów. Wierzyłem, że mi pomożesz - Rafał od razu spoważniał, słysząc urazę w głosie Macieja. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - powiedział pojednawczo. - Czy coś się stało? - Postanowiłem poślubić Jane. Kocham ją! - A co ona o tym myśli? Maciej zaczerwienił się i chwilę zawahał, wreszcie jednak wyznał: - Powiedziała, że też mnie kocha! - No, to w czym problem? - Jej rodzice nie zgodzą się, żeby wyszła za mąż w wieku siedemnastu lat. Musielibyśmy jeszcze rok czekać, a nie chcemy tego ani ona, ani ja... Rafał był zdziwiony i nie umiał tego ukryć. Nie spodziewał się, że wszystko pójdzie tak szybko. Nie był też pewien jak na te rewelacje zareagują Stefcia i Waldemar. Polskie kręgi arystokratyczne były bardzo konserwatywne. W ich oczach córka fabrykanta, choćby
nie wiem jak bogata, nie była dobrą partią. Jej ojciec zaczynał przecież niegdyś jako zwykły robotnik! Michorowscy nie podzielali co prawda tych uprzedzeń, ale... - Czy pisałeś coś na temat swoich zamiarów do rodziców? - Nie. Właśnie o to chodzi. Może mogłaby to zrobić ciocia Helena. Ojciec tak bardzo ją lubi - głos Macieja brzmiał coraz mniej pewnie. - Jeżeli to ona napisze im, że Jane jest wspaniałą dziewczyną, to uwierzą. - A jeżeli nie? I zagrożą ci wydziedziczeniem? - Czy ty wtedy też się ode mnie odsuniesz? Wyrzucisz mnie z fabryki? Chyba wiesz, że w takiej sytuacji nie mógłbym poślubić Jane, bo nie miałbym jej z czego utrzymać... ... - i jej ojciec nie zgodziłby się na małżeństwo, bo dla niego nie liczy się twój hrabiowski tytuł, a Jane jest przyzwyczajona do luksusu - Rafał wpadł mu w słowo. - Nie, ja się nie odsunę. Jak mogłeś w ogóle coś takiego pomyśleć?! Czy przyszło ci jednak do głowy, że Jane może nie odpowiadać rola żony zwykłego inżyniera? Nie będziesz jej mógł zapewnić warunków, do jakich przywykła! - Dla niej to nie ma znaczenia! - Maciej wypowiedział te słowa z takim przekonaniem, że Rafał gdyby nie bał się śmiertelnie go urazić, najchętniej wykpiłby ten jego młodzieńczy idealizm. - Widzę, że starannie wszystko zaplanowaliście... Jak zamierzasz jednak przekonać jej ojca? - Postawimy go przed faktem dokonanym! Jego determinacja zaniepokoiła Rafała. Chyba nie planuje wykraść dziewczyny i wziąć z nią ślubu potajemnie. Taki skandal fatalnie odbiłby się na reputacji obojga, a niewykluczone, że również na interesach fabryki: rozwścieczony Asher mógłby być nieobliczalny, a wiązały go z Orczykowskimi liczne sprawy finansowe...
Rozdział 2 Śliczna Jane Asher była dziewczyną nieprzeciętną, choć mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Wychowana bez matki, która umarła przy jej urodzeniu, nauczyła się sama dbać o siebie i o ojca, a zatem i sama o sobie decydować. Pozornie była bogatą, niesłychanie rozpuszczoną przez wpatrzonego w nią ojca jedynaczką, naprawdę zaś była dziewczyną, która doskonale wiedziała czego chce i potrafiła to zdobywać. Otaczających ją zawsze - od kiedy weszła w świat jako panna na wydaniu - młodych ludzi traktowała z onieśmielającą swobodą, która nie miała nic wspólnego z kokieterią - przypominała raczej koleżeństwo. Wiedziała, że jest tak zwaną dobrą partią i postanowiła nie dać się zwieść grze w miłość. Nie zamierzała stać się ofiarą jakiegoś łowcy posagów. Jak na panienkę w jej wieku myślała niezwykle trzeźwo aż do chwili, gdy u Orczykowskich zobaczyła po raz pierwszy Macieja Michorowskiego. Początkowo podobał jej się tylko. Uznała go nawet za najprzystojniejszego młodego człowieka, jakiego poznała. Pierwsza rozmowa z młodym Polakiem przekonała ją jednak, że różni się on od mieszkańców wysp jak noc do dnia. Zamiast prawić komplementy, opowiadał jej najpierw o fabryce, a potem o mrożących krew w żyłach wydarzeniach w rodowym zamku. Nawiasem mówiąc, takie wydarzenia były w nienajlepszym tonie - podobne historie nie powinny mieć miejsca w przyzwoitych rodzinach - jakieś mezalianse, powstania, Syberie, ukryte klejnoty... Było to jednak szalenie emocjonujące i Jane nie ukrywała sama przed sobą, że dawno się tak dobrze nie bawiła, a nigdy nie zdarzyło się jej to w męskim towarzystwie... - O czym tak intensywnie myślisz, malutka? - głos ojca kazał Jane wrócić do rzeczywistości. Nie tknęła prawie kolacji i nie ruszyła wina. Zarumieniła się lekko i przez chwilę zastanawiała się, co odpowiedzieć. Dotąd nie miała przed ojcem żadnych tajemnic. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Teraz jednak... Wrodzona szczerość i tym razem zwyciężyła. - Nie śmiej się, tatusiu, ale rozmyślałam właśnie o Macieju Michorowskim. Nigdy dotąd nie spotkałam tak zajmującego młodego człowieka. - Tak ci się spodobał? Naprawdę? - stary Asher nie krył zdumienia, ale na razie robił wrażenie bardziej rozbawionego i zaciekawionego niż zaniepokojonego. Jane nie dała się jednak zwieść jego pozornemu spokojowi. Miała świadomość, że sprawi ojcu ból. - Więcej niż spodobał, tatusiu...
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że podczas kilku zaledwie spotkań zakochałaś się w tym młokosie?! Nie ty! Jesteś przecież rozsądną dziewczyną. - Asher był już rozdrażniony. - On jest tylko najemnym pracownikiem! Jak wielu dorobkiewiczów, Asher lubił wymazywać przeszłość z pamięci. Dlatego też zupełnie w tym momencie zapomniał, że i jego majątek jest świeżej daty. Nigdy nie zgodziłby się, żeby jego córka poślubiła kogoś takiego, jak on sam. Była przecież warta najwspanialszego losu. A tu ten „hrabia” z odległej Polski! On gotów nawet chcieć ją zabrać do swojego dzikiego kraju, w którym poluje się na niedźwiedzie i jakieś wielkie bawoły! Pot wystąpił staremu na czoło. Spojrzał bacznie na córkę i jeszcze bardziej się przeraził, bo na jej twarzy malował się dziwny wyraz, jakiego jeszcze nigdy tam nie widział. Nie był to ani upór, ani radość, ani smutek. Raczej coś jakby obojętność - Jane zdawała się w ogóle nie wiedzieć, co się wokół niej dzieje. - Jane! Powiedz coś! Wciąż jeszcze milczała, ważąc każde słowo. Nie chciała ojca zranić, ale wolała to niż go oszukiwać. Było jej wstyd, że ukryła przed nim spotkania z Maciejem. - Tatusiu, my spotkaliśmy się więcej niż kilka razy. Tak naprawdę, to od dwóch miesięcy widujemy się regularnie. Nie powinnam tego przed tobą ukrywać, ale nie myślałam... - utknęła. - Czego nie myślałaś? Wykrztuś to wreszcie! Jane drgnęła ze zdumienia. Nigdy jeszcze ojciec nie przemawiał do niej takim tonem. - Nie myślałam, że go pokocham - powiedziała z wymuszonym spokojem. - Uważałam, że po kilku spotkaniach on też okaże się jednym z tych próżniaków polujących na bogatą narzeczoną... - Ale on naturalnie jest inny - w głosie ojca zabrzmiała wręcz zabójcza ironia i Jane poczuła, że ogarnia ją złość. - Tak, jest inny. I nie opowiadaj, że jest najemnym pracownikiem. To polski arystokrata i wykształcony inżynier. W porównaniu z nim to my jesteśmy parweniuszami. Pracuje, bo nie chce żyć z pieniędzy rodziców. Myślałam, że cenisz sobie takich ludzi. W końcu ty też doszedłeś do wszystkiego o własnych siłach! - mimo że dobrze znała ojca, tym razem Jane uderzyła zdecydowanie w niewłaściwą nutę. Nie miała pojęcia o kompleksach Ashera, bo w jej oczach ojciec był wielkim człowiekiem. Nie wiedziała, że cierpiał nad tym brakiem korzeni, koligacji, którymi mógłby się chwalić, że dusiła go wściekłość, gdy lada błazen, wyperfumowany i posiadający odpowiedniego dziadka, patrzył na niego z góry i uważał, że czyni zaszczyt jego pięknej i mądrej córce, prosząc ją do tańca.
- Taki tytuł nic nie jest wart! Kto wie zresztą, czy w ogóle go posiada! Jeżeli u siebie jest takim panem, to po co tu przyjechał?! - Asher sam czuł, że jest niesprawiedliwy i że się ośmiesza, ale ta świadomość wprawiała go w jeszcze większą wściekłość. Gniew córki kazał mu jednak szybko opanować jego własny. Nigdy dotąd nie złościła się na niego, choć bynajmniej nie miała łagodnego charakteru. Przeraziła go intensywność jej uczuć, bo tylko uczucie mogło ją doprowadzić do takiego wybuchu. Asher zawsze miał świadomość, że córka rośnie dla męża, że kiedyś trzeba ją będzie oddać jakiemuś obcemu mężczyźnie, ale wciąż pocieszał się, że to rozstanie nie nastąpi tak prędko. I teraz nie zamierzał skapitulować. Ślub! Niedoczekanie tego polskiego przybłędy! Rozsądnie jednak zachował te myśli dla siebie. Znał Jane na tyle, żeby nie próbować doprowadzać jej do ostateczności. Ona jeszcze gotowa uciec z domu, powiedział sobie, za bardzo jej na wszystko pozwalałem, a teraz już za późno, żeby ją wziąć w karby. - Porozmawiajmy rozsądnie - zaczął pojednawczym tonem. - Znasz go bardzo krótko. Przyznaję, że nie jest to tuzinkowy młody człowiek, ale oboje jesteście jeszcze za młodzi na małżeństwo. Musicie się lepiej poznać. Ja też chciałbym go najpierw poznać, jeżeli mam mu oddać ciebie, a chyba wiesz, że jesteś moim największym skarbem. Jane poczuła, jak wraca jej dawna miłość do ojca. On ją przecież naprawdę kocha. Bez niej będzie bardzo samotny. Nic dziwnego, że wieść o jej planowanym małżeństwie nie wprawia go w zachwyt. Tylko... czy nie powinien jednak wykazać odrobiny zrozumienia, cieszyć się, że jest szczęśliwa? On przecież też kochał matkę. Nieraz widziała go wpatrującego się w milczeniu w jej zdjęcie. Matka... Tak, ona na pewno by ją zrozumiała. Właściwie Jane nie pojmowała, dlaczego nie powiedziała Maciejowi, że matka nie żyje. Może dlatego, że on wciąż i z takim zachwytem mówił o swojej. Opowiadał jej romantyczną historię małżeństwa rodziców. Zupełnie nie do uwierzenia! Poczuła irracjonalną zazdrość, że nie ma podobnych wspomnień, że zna swoją matkę tylko z fotografii. Aha, ojciec coś mówił. Spojrzała na Ashera przepraszająco, zastanawiając się gorączkowo, co to takiego było. - Córeczko - kontynuował ojciec, nie czekając na jej odpowiedź - czy nie uważasz, że te wasze potajemne spotkania były czymś, czego robić nie wypada? Zwłaszcza pannie z twoją pozycją? Dlaczego ten młody człowiek, jeżeli jest tak godnym szacunku jak utrzymujesz, nie złożył ci wizyty w domu? Może on wcale nie ma poważnych zamiarów! - na samą myśl o tym, że ktoś śmiałby tak potraktować jego córkę, Asherowi krew nabiegła do twarzy. - Ależ, tatusiu! On chciał złożyć nam wizytę. Prawdę mówiąc, to ja skłoniłam go do tych spotkań. Widzisz, chciałam się dowiedzieć, jak będzie się zachowywać w sytuacji, gdy
nie będzie się czuł tak skrępowany konwenansami. I muszę przyznać, że jest prawdziwym dżentelmenem - Jane gwałtownie poczerwieniała. Wciąż czuła na ustach, oczach jego gorące pocałunki, słyszała szeptane namiętne wyznania... - Zawsze jednak zabierałam ze sobą Polly - mówiła dalej, nie dodając, że zwykle zostawiała służącą w jakiejś kawiarni, z czego dziewczyna była bardzo zadowolona, bo wolała przez okno wyglądać na ulicę jedząc ciastko, niż włóczyć się za młodą parą w londyńskiej mgle. Asher odetchnął z ulgą. No, na szczęście, nic takiego się nie stało. Można jeszcze opanować sytuację. - Mam nadzieję, że teraz jednak zacznie odwiedzać cię w domu - oczy Jane zabłysły na te słowa - i wyraźnie określi wobec mnie swoje zamiary - dokończył Asher, czując lekki wstyd na widok blasku w oczach córki, nie zamierzał bowiem nawet przez chwilę dać za wygraną, a jedynie zyskać trochę na czasie. Sam siebie przekonywał, że robi to tylko dla dobra Jane. Ba, żeby mieć zupełnie czyste sumienie, postanowił nawet porozmawiać z Orczykowskimi o widokach tego Polaka. - Tatusiu! Naprawdę zgadzasz się, żeby Maciej się o mnie starał? - Tego nie powiedziałem! Wolno mu cię odwiedzać, jak każdemu innemu młodemu człowiekowi z odpowiednią pozycją. I nie życzyłbym sobie, żebyście w towarzystwie zachowywali się jak narzeczeni. Na wszystko przyjdzie czas. Masz dopiero siedemnaście lat i nie widzę powodu, dla którego miałabyś tak wcześnie wychodzić za mąż. Blask w twarzy Jane zgasł nagle, jak zdmuchnięta świeca. Zrozumiała więcej niż życzyłby sobie tego jej ojciec. To nie była zgoda lecz odmowa. Ukryta pod gładkimi słowami, ale odmowa. Ojciec jej jednak nie docenia. Nie da mu do zrozumienia, że przejrzała jego myśli. Uda, że wzięła to, co powiedział, za dobrą monetę. Najpierw musi porozmawiać z Maciejem. Dotąd wzbraniał się przed jakimś nierozważnym krokiem. Chciał, aby ich małżeństwo zostało usankcjonowane przez rodziców. Obiecał nawet poprosić ciotkę, aby napisała w tej sprawie do Polski - miał nadzieję, że dzięki jej wstawiennictwu bez większych kłopotów uzyska zgodę na ślub. Na pewno jednak nie zgodzi się czekać aż ona skończy osiemnaście lat. I wtedy wprowadzą w życie jej plan... - Czy mogę go zaprosić już dzisiaj? - zapytała niewinnie. - Umówiliśmy się co prawda u Orczykowskich, ale mogę wysłać Polly i... - Ależ naturalnie, moje dziecko - Asher był samą dobrodusznością. - Niech przyjdzie. Uprzedź mnie tylko, o której się go spodziewasz, żebym mógł wyrwać się na godzinkę z fabryki.
Dokończyli kolację pozornie w jak najlepszej zgodzie i zrozumieniu, choć każde z nich myślało zupełnie co innego niż mówiło.
Rozdział 3 Pijąc kawę i rozmawiając z mężem, Stefcia nieznacznie, z rozbawieniem, ale i z lekkim niepokojem obserwowała obie panny. Od przyjazdu Emmy nie rozstawały się ani na chwilę. Stefcia podejrzewała, że przegadują też pół każdej nocy. Wyraźnie ani przez moment nie zabrakło im jeszcze tematu. I musiały to być rozmowy intymne, bo gdy tylko ktoś się zbliżał, natychmiast milkły i patrzyły na intruza z takim wyrzutem, że czym prędzej się oddalał. - Anno - odezwała się do córki - czy mówiłaś już z Emmą o naszych planach? - Planach? - Anna spojrzała na matkę nieprzytomnym wzrokiem. - Ach, nie, zupełnie o tym zapomniałam! - Najwyższy czas jednak zdecydować, czy przyjmiecie zaproszenie Luci i Bogdana - w głosie Stefci zabrzmiał wyrzut i wobec tego Anna postanowiła zdobyć się na trochę uwagi, tym bardziej, że Emma wyglądała na zaciekawioną. - Chcielibyśmy was wysłać do Warszawy - podjęła Stefcia - o ile oczywiście macie na to ochotę. Wiem, że i tu się nie nudzicie, ale tam na pewno czeka was więcej rozrywek. Zdzisław i Adam nie mogą się was już doczekać - Stefcia uśmiechnęła się filuternie - zwłaszcza jednej z was. Ty, Emmo, nie jesteś jeszcze zaręczona? Mam nadzieję, że nie. Byłoby to dla tych dwóch młodych panów zbyt wielkie rozczarowanie! Czarne oczy Emmy rozbłysły. Dużo słyszała od Anny o Zdzisławie Michorowskim i była go bardzo ciekawa. Chciała też wreszcie poznać najserdeczniejszą przyjaciółkę Anny, Zofię Brochwicz i naturalnie jej brata, który, według Anny o wiele bardziej zasługiwał na uwagę niż ten przyszły ordynat. - Och, tak! Bardzo chciałabym pojechać! - zawołała teraz, zanim jeszcze Anna zdążyła się odezwać. - Tu czuję się świetnie, ciociu, ale tak lubię zawierać nowe znajomości! Mimo że nie byli spokrewnieni, Emma nazywała Waldemara wujkiem, a Stefcię ciocią, bo Michorowscy i Carliani przyjaźnili się od lat. Obie pary - i ta włoska, i ta polska - nie miały w swoim czasie zbyt wielu przyjaciół wokół siebie, ponieważ oba małżeństwa odbierane były przez otoczenie, jeśli niejako skandaliczne, to jako niezwykłe, co w gruncie rzeczy znaczyło to samo. Poznali się bliżej podczas poślubnej podróży Michorowskich do Włoch i od tego czasu datowała się ich przyjaźń.
- Wiem o tym, kochanie - Stefcia uśmiechnęła się do Emmy, uświadamiając sobie jednocześnie, że znajomość z Zosią może być jednak kłopotliwa. Ciekawe, czy Emma zna tę rodzinną historię, ale przecież nie sposób zapytać ją o to wprost. Może Annie uda się to jakoś delikatnie wybadać... - Kiedy wyjedziemy? - Emma nie zwykła się ociągać z pytaniem o to, co ją interesowało. - Kiedy tylko chcecie - odpowiedział Waldemar. - Trzeba tylko wysłać depeszę do Warszawy. - Jutro? Możemy pojechać jutro? - Anna roześmiała się z tej niecierpliwości przyjaciółki, ale Emma zupełnie się tym nie przejęła. - Taka jestem ciekawa! Anna tyle mi opowiadała o wszystkich, o Zosi Brochwicz i o jej... - tu Emma przerwała i rzuciła na Annę przestraszone spojrzenie. - O Adamie - szybko wtrąciła Anna dziwnie nienaturalnym tonem. Stefcia i Waldemar popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Znów te dziewczęce tajemnice. Emma wyraźnie powiedziała o jedno słowo za dużo. Tylko kogo to zamierzała wymienić... To bardzo interesujące... - Mamo, czy możemy już odejść od stołu? Emma i ja wybieramy się na spacer. Może wstąpimy do rodziców Andrzeja. Emma powinna przecież poznać moich przyszłych teściów. Stefcia skinęła głową z uśmiechem i obie dziewczyny natychmiast poderwały się z miejsc. Zapominając, że pannom w ich wieku nie bardzo już to przystoi, pobiegły w stronę bramy. Stefcia spoglądała za nimi przez chwilę. - Może wypilibyśmy jeszcze herbatę, ale nie tu, tylko na tarasie - odezwał się Waldemar. - Mam wrażenie, że powinniśmy porozmawiać. Przeszli na taras i usiedli w wygodnych, miękko wyściełanych fotelach. I znów pierwszy odezwał się Waldemar: - Coś cię niepokoi? - Sama nie wiem... Właściwie nie mam powodu do niepokoju, a jednak przeczuwam coś niedobrego... Dziewczęta w wieku Anny zawsze mają jakieś tajemnice i wcale nie chciałabym się w nie wdzierać, ale mam wrażenie, że tym razem chodzi o coś więcej niż o panieńskie sekrety. I bardzo mi się nie podoba, że główną rolę zdaje się w nich odgrywać Zosia. Nie ufam jej. Anna też nie ma z nią dobrych doświadczeń, a mimo to daje jej się w coś wciągnąć...