ALEKSANDRA RUDA TŁUMACZENIE: EKSO KOREKTA: CZARNA_WILCZYCA
Ruda Aleksandra - Nieodwzajemniona miłość Daezaela
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 417.3 KB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 417.3 KB |
Rozszerzenie: |
ALEKSANDRA RUDA TŁUMACZENIE: EKSO KOREKTA: CZARNA_WILCZYCA
2 Rodzina Tachlaelibrar była znana daleko poza granice elfickiego osiedla Chortenzel. Już od wielu stuleci nie mieli sobie równych w wytwarzaniu ziołowych mikstur – od środków uzdrawiających po kosmetyczne. Irziel i Anitirela mieli trójkę dzieci co było niespotykane wśród elfickich familii. Rodzina strzegła tajemnicy niezwykłej płodności w żartach tłumacząc, że to bogowie ich pobłogosławili. Dziewczynki – starsza i młodsza oraz średni chłopiec, w którym ojciec pokładał szczególne nadzieje. Dziedzic. U Tachlaelibrarów już cztery pokolenia mężczyzn dziedziczyły i rozwijały sekrety rodzinnego biznesu. Irziel zapoznawał swojego syna Daezaela z umiejętnością przetwarzania ziół już od czasów niemowlęctwa. Zabierał malucha ze sobą na rynek i opowiadał o tym jak należy wybierać suszone zioła. Ojciec i syn wstawali wcześnie rano, żeby przed świtem zdążyć zebrać rzadkie kwiaty. Brodzili po pas w bagnie wykopując korzonki i godzinami przebierali pęczki wysuszonych ziół. Oczywiście, córki też pomagały, ale Irziel zbyt dobrze pamiętał, jak jego asystentka i jednocześnie przyszła żona, Anitirel, krzywiła się przez ostry zapach niektórych ziół szczególnie w kobiecie dni, kiedy wzmagała się jej wrażliwość. I jak w czasie pierwszej ciąży musiała wyprowadzić się do matki, ponieważ wciąż kichała. Nie, kobietom nie można ufać w tak delikatnych sprawach! Ponadto kruche elfijki nie są stworzone do chodzenia po torfowiskach i zaroślach w poszukiwaniu najlepszych roślin na leki, nie potrafią z zimną krwią oprawić kociaka, żeby pozyskać jego wątrobę albo w skupieniu, nieprzerwanie ucierać w moździerzu suszone oczu nietoperzy. Wszystko układało się przepięknie do momentu, gdy stało się coś nieodwracalnego. Ten wypadek na zawsze zmienił historię rodziny Tachlaelibrar. Siedmioletni Daezael postanowił zrobić mamie prezent. Niedawno usłyszał jak przeglądając się w lustrze powiedziała ze smutkiem:
3 – Oto jak przemija całe piękno... Popatrz na odcień mojej cery, tak wiele starań… – Jesteś piękna – odpowiedział ojciec, całując ją w czubek głowy. Ale matka tylko westchnęła ze smutkiem. Odmładzający krem, zrobiony rękami kochającego syna – oto czego potrzebowała matka! Oczywiście, Daezael wiedział, że jego matka ma cały arsenał środków podtrzymujących piękno. Ale był pewien – tak jak pewien jest każdy mały chłopiec – że on zdoła przygotować dla matki coś wyjątkowego i najlepszego! Daezael poczekał aż cała rodzina opuści dom w celu załatwiania sprawunków i udał się do ogromnej spiżarni, gdzie przechowywano większość składników do sporządzania mikstur. Wiedział, że te najcenniejsze i najrzadsze ojciec przechowuje na górnej półce. Dlatego Daezael przystawił składaną drabinkę i wspiął się na górę. Jednak zabrakło mu siły, żeby porządnie rozstawić trójnożną drabinę. Kiedy sięgał po flakonik z różowego szkła, niebezpiecznie zachwiał się na górnym szczeblu i ziemskie przyciąganie pokonało zręczność, a młody wiek – koncentrację. Daezael poleciał na dół, zrzucając z półek słoiczki i woreczki. Upadł bezpośrednio na lewą rękę, usłyszał chrzęst kości i natychmiast stracił przytomność. Chłopiec oprzytomniał i zawył. Nikt nigdy nie mówił mu, że złamana ręka tak bardzo boli!! Fragmenty kości sterczały ze skóry, a krew sączyła się powoli. Daezael z przerażenia o mało co znów nie stracił przytomności, ale myśl o tym, że nie ma nikogo kto mógłby mu pomóc, zmusiła go do podniesienia się i wyjścia na ulicę. Wysypane proszki powodowały straszne swędzenie skóry, w głowie stukały młoteczki, a przed oczyma pływały kręgi. Przytrzymując prawą ręką złamaną lewą Daezael naparł plecami na drzwi wejściowe, modląc się, żeby matka ich nie zamknęła. Kiedy wytoczył się na zewnątrz i przez jakiś czas dochodził do siebie zagryzając wargi do krwi, usłyszał krzyk.
4 Nieoczekiwanie do dom wróciła jego siostra, dwudziestoletnia Talianel. Gdy zobaczyła zakrwawionego brata, pokrytego różnokolorowymi plamami zszokowana zaczęła przeraźliwie krzyczeć, przyciskając ręce do serca. – Zamilknij! – po dorosłemu krzyknął na nią Daezael. – Biegnij po uzdrowiciela! – Co ci się… – zaczęła siostra, patrząc na niego rozszerzonymi ze strachu oczyma. – Uzdrowiciel – przypomniał chłopiec. Siostra zamrugała i pobiegła wzdłuż ulicy, do najbliższego uzdrowiciela. Do szanownego Kietawiela, trzeba było przejść kilka przecznic. Wśród elfickich dzieci uzdrowiciel cieszył się złą sławą. Po pierwsze, był łysy. Jeśli nawet twoja dwuletnia siostrzyczka paraduje z warkoczem do pasa, to brak włosów jest czymś naprawdę przerażającym. Po drugie, prawa połowa jego głowy była pokryta strasznymi bliznami. Po trzecie, chodził podpierając się na grubym kiju. Chłopcy szeptem opowiadali sobie, że ten, kto dotknie kija zmieni się w dziewczynę. Dlatego wszyscy słuchali uzdrowiciela. Czasami Kietawiel odwiedzał Irziela i krytycznie wybierał lekarstwa. Na kręcącego się w pobliżu małego elfa patrzył bez odrobiny sympatii. Wyraźnie było widać, że obcowanie z uzdrowicielem jest dla ojca nieprzyjemne. Po jego wyjściu Irziel długo mruczał coś sam do siebie. – Dlaczego wpuszczasz go do domu, tato? – zapytał pewnego razu Daezael. – Zapamiętaj – poważnie odpowiedział ten – w pewnych przypadkach pomóc może tylko uzdrowiciel! Często tylko on może uratować życie. – W jakich przypadkach? – zainteresował się chłopiec. – Lepiej żebyś nie wiedział – powiedział ojciec i westchnął ciężko.
5 Teraz Daezael rozumiał, że zdarzył się właśnie taki przypadek. Miał wrażenie, że umiera. – Syneczku! – usłyszał pełen trwogi krzyk. Właśnie wtedy Daezael zrozumiał, że jeżeli coś potoczyło się źle, to nie warto wymagać o sytuacji, żeby się poprawiła. Ona osiągnie szczyt okropności i dopiero potem będzie można się odprężyć. Matka, która wraz z malutką Arlisielą poszła odwiedzić babcię, wróciła zbyt szybko. – Syneczku! – zmieszana nie wiedziała co robić, więc po prostu przytuliła Daezaela. – Aaa! – zawył z bólu. Coś z tego, czym był szczodrze obsypany przegryzło się przez ubranie i dotarło do skóry. – Ooooo! – basowo zawrzeszczała Arlisiel na całą ulicę. Nie była pięknym dzieckiem, ale głos posiadała taki, że ojciec wróżył jej karierę królewskiego herolda. Matka rzuciła się do domu, Arlisiel krzyczała, a Daezaelowi przed oczami pływały już nie różnokolorowe ale czarno-białe kręgi. Zdecydowanie umierał. I bardzo go to przerażało. – Co jest na tobie? – mamrotała matka kiedy próbowała dokładnie otrzepać proszki z ubrań Daezaela. – To można zmyć wodą, a to – nie, a to... Och! – Mamo, nie dotykaj mnie! Zaraz przyjdzie uzdrowiciel! – Syneczku, och... – Zabierz ręce – rozbrzmiał obok suchy głos. – I przynieś mi jeszcze parę wiader wody. Daezael podniósł oczy. Kietawiel, spokojny i surowy, bez pośpiechu wyjął sztylet z pochwy i skierował go w stronę chłopca. – Nie! – odchylił się Daezael. – Nie trzeba mnie zabijać! Chcę żyć! Będę słuchać mamy!
6 – To wspaniale – powiedział Kietawiel. – A teraz stój i nie szarp się. Uzdrowiciel zręcznie rozpruł i zdjął ubrania z Daezaela, oblał go wodą i natychmiast wypowiedział jakieś zaklęcie – a mały elf przestał odczuwać ból. Potem zmarszczył brwi, strzelił palcami i Arlisiel zamilkła. To znaczy, ona nadal otwierała usta, ale nie dobywał się z nich żaden dźwięk. Dziesięć minut później było po wszystkim. Krótko ostrzyżony Daezael – zdecydowano, że krótka fryzura jest lepsza niż różnobarwne i pojedyncze pasma wypadających włosów – z ciekawością przyglądał się ręce unieruchomionej łubkami. – Mógłbym ją uzdrowić do końca – powiedział Kietawiel. – Ale wierzę, że przyda ci się pochodzić z gipsem, żebyś miał czas na przemyślenie swojego zachowania. Daezael miał swoje zdanie na ten temat, ale sprzeczać się z kimś, kto jednym gestem zatkał usta Arlisieli – on sam marzył o tym już od dwóch lat! – nie zdecydował się. Kietawiel otrzymał zapłatę i oddalił się, ciężko wspierając na swoim kiju. Daezael myślał przez kilka dni, po czym ogłosił: – Zostanę uzdrowicielem! – Co ty, synku – zaśmiał się ojciec. – W naszej rodzinie nigdy nie było uzdrowicieli. I nie posiadamy wystarczającej siły magicznej do takiej pracy. Daezael zacisnął usta, zmarszczył czoło, a potem powiedział: – W porządku. Kontynuował zajmowanie się wyrobem eliksirów i mikstur, ale wyraźnie było widać, że chłopiec stracił do tego zapał. Mimo to, nie migał się i ojciec zdecydował nie przyśpieszać zdarzeń, mając nadzieję, że miłość do sztuki przyjdzie z czasem.
7 Jednak, kiedy Daezael skończył trzydzieści lat spakował rzeczy i poinformował rodziców, że wyjeżdża uczyć się do szkoły uzdrowicieli. - Synku – cierpliwie powtórzył mu ojciec. – Nie posiadasz wystarczającej mocy magicznej! – Będę nadrabiać wiedzą – powiedział Daezael uparcie potrząsając głową. – A magiczna moc nie jest wartością stałą. Może wzrastać pod wpływem stresu! Zostanę wielkim uzdrowicielem, ojcze. Ponieważ nie jest mi dane stać się wielkim twórcą eliksirów. Nienawidzę ich. A nie jestem gotowy być zwykłym „średniaczkiem”. Będę najlepszy! Kiedy za synem zatrzasnęły się drzwi, oszołomiony Irziel zwrócił się do żony: – Czy on na pewno jest naszym synem? Anitirel kiwnęła głową. Miała tajemnicę, którą ukrywała głęboko w sercu. Jej matka była w młodości rozbójniczym atamanem, przywódcą szajki trolli i terroryzowała pięć Wolnych księstw. Ten fakt został starannie ukryty przed wszystkimi. Sąsiedzi i dalecy krewni byli przekonani, że uczy się ona sztuki haftu w klasztorze niepokalanych elfijek. Anitireli o wyczynach matki napomknął ojciec, który kiedyś pracował jako elficki konsul i wyciągnął swoją przyszłą żonę z więzienia, wybawiając ją od dziesięciu śmiertelnych wyroków naraz przy pomocy dyplomatycznej nietykalności. Z pewnością geny są temu winne. Daezael się tego nauczy – wtedy będzie go można ostrożnie wypytać o wpływ ich dziedziczenia na potomnych oraz ich decyzje. Minęło wiele lat. Daezael bywał w domu przejazdem, a i tak wtedy przepadał w domu Kietawiela. Stary elf chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Doskonale pamiętał wystraszonego chłopca, który był w stanie działać bez paniki i nawet dowodzić dorosłymi. Opanowanie i stanowczość to najważniejsze cechy uzdrowiciela.
8 Irziel dawno pogodził się z tym, że syn nie przejmie rodzinnego biznesu i teraz uczył córki. Starszą bardziej interesowali chłopcy i stroje, ale za to młodsza okazała się pilną uczennicą. A Anitirel niepokoiło coś zupełnie innego. Jej syn dotychczas w nikim się nie zakochał! Na elfy, które często żyły emocjami miało to niszczycielski wpływ. Udała się nawet do miejscowej wiedźmy, żeby sprawdzić, czy na synu nie ciąży klątwa, ale ta niczego nie odkryła. Samego Daezaela mało obchodziły sprawy miłosne. Oczywiście, czasami, „dla zdrowia”, miewał dłuższe lub krótsze romanse, ale większość czasu spędzał całkowicie pogrążony w podręcznikach. Rzeczywiście, wśród wszystkich uczniów uzdrowicielskiej szkoły to on miał najmniejszą moc magiczną i tam gdzie koledzy radzili sobie kilkoma zaklęciami, Daezael musiał ratować się przy pomocy ziół (przydały się ojcowskie nauki!), okładów, medycyny ludowej i ścisłej kontroli nad pacjentem. Łowił każdą drobinę wiedzy, którą przekazywali nauczyciele, naśladował tych, których uznawał za godne dla niego wzorce i pozostawał w tyle tylko wtedy, gdy oni nie mogli już nauczyć go niczego więcej. Daezael regularnie jeździł na różne seminaria w celu wymiany doświadczeń. I tak oto pewnego razu spotkał JĄ. To dziwne, że nigdy wcześniej JEJ nie spotkał! ONA siedziała w tylnym rzędzie, a na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Marzycielskie, lekko roztargnione spojrzenie jaskrawo błękitnych oczu poraziło Daezaela, kiedy wyszedł aby wygłosić swój referat. Zamiast mówić przekonująco o pożytkach z leczniczej głodówki mamrotał coś niewyraźnie nie mogąc się skoncentrować. Chwilę później poznał się z Eariel. Eariel. Jej imię brzmiało jak dźwięk dzwoneczków. Córka morza. Dziewczyna miała niezwykłe włosy w kolorze płynnej miedzi. Zagadkowy półuśmiech. Wyzywające spojrzenie. Całe trzy dni seminarium Daezael spędził w towarzystwie Eariel. Już nie interesowały go najnowsze osiągnięcia w dziedzinie
9 uzdrawiania. Pragnął tylko być obok niej, słuchać delikatnego śmiechu, wdychać subtelny kwiatowy zapach... Eariel była pierwszą osobą, która uważnie wysłuchała Daezaela. Patrzyła na niego swoimi niesamowitymi oczami a Daezael tonął w nich – tonął i pragnął zostać w tym błękitnym morzu na zawsze. Pierwszą wspólną noc spędzili przed rozstaniem. Wtedy Daezeal zrozumiał, dlaczego poeci wysławiają fizyczną bliskość, a zakochani bujają w obłokach. Po tej nocy jego włosy odrosły do kolan, lśniące zdrowiem i pięknem. Daezael wiedział o tej właściwości elfickiego organizmu, ale nigdy dotąd nie doświadczył tego na sobie. Musiał wyjechać do zachodnich osiedli. Eariel mieszkała w niewielkiej wspólnocie w stolicy Czajańskiego państwa. Wywodziła się z rodu świetnych uzdrowicieli, którzy byli dobrze znani wśród arystokracji, a Daezael po tym jak zrezygnował z kontynuowania ojcowskiego biznesu musiał wybić się sam. Wrócił do uzdrowicielskiej szkoły i pochłonął go marazm. Pacjenci przestali się trząść, gdy nagle odkrywali za swoimi plecami uzdrowiciela z bestialskim wyrazem twarzy – w ten sposób sprawdzał pracę ich mięśnia sercowego. Zaczął popełniać błędy. Nie mógł spać nocami – smucił się i wpatrywał się w gwiazdy. Za dnia pisał długie listy na dziesięć-dwadzieścia stron. A potem wyczekiwał odpowiedzi pożerając wzrokiem listonosza, który przez to spojrzenie – wymagające, błagalne, pełne pragnienia i nadziei – zrobił się nerwowy i zaczął chudnąć przez stres. Jeśli zwrotny list – zazwyczaj krótki, najwyżej parę linijek! – długo nie nadchodził, listonosz miał ochotę napisać go sam, byle tylko Daezael nie przewiercał go już spojrzeniem. W końcu władze uczelni nie wytrzymały i zmusiły Tachlaelibrara, by wreszcie odebrał swój dyplom uzdrowiciela. Formalnie Daezael zdobył go już dawno temu, ale nie odbierał, ponieważ chciał zdobywać wiedzę pracując z pacjentami za marne grosze. Jedynie w domu uzdrowicieli przy szkole mógł spokojnie przeprowadzać eksperymenty nad chorymi, mieszając kilka stylów uzdrowienia, testując skuteczność
10 metod ludowych albo leczniczej głodówki. W prywatnej praktyce nikt by mu na coś takiego nie pozwolił. Jednak teraz władze siłą wypchnęły zakochanego elfa do rodziców. W takim stanie potrzebni byli mama i tata a nie zdobywanie doświadczenia w dziedzinie uzdrawiania. Przez dwa dni w domu Daezael nie wychodził z pokoju, leżał na łóżku i wąchał chustkę do nosa, którą na pożegnanie podarowała mu Eariel. Teraz, kiedy nie musiał już opiekować się pacjentami, mógł w pełni oddać się swojej duchowej udręce. Trzeciego dnia rodzice nie wytrzymali. – Synu! – powiedział Irziel, pukając do drzwi sypialni Daezaela. – Wiem co się z tobą dziele. Sam przez to przechodziłem i znam przepis na uzdrowienie. Musisz się ożenić. – Nie mogę! – wyjęczał Daezael. – Nie jestem godzien. – Dam ci pieniądze – poinformował go ojciec. – Tytułem pożyczki. Dużo pieniędzy. Jeśli zostaniesz, tak jak zamierzałeś, najlepszym uzdrowicielem w królestwie, oddasz mi je bardzo szybko. A w ten sposób będziesz miał możliwość zżycia się z młodą żoną i rozpoczęcia własnej praktyki. Masz błogosławieństwo moje i matki! – Naprawdę? – rozpromienił się Daezael, a Irziel drgnął. Przez moment wydawało mu się, że jego syn nigdy nie dorósł, a przed nim stoi dawny zachwycony chłopiec, który patrzył na ojca jak na istotę najwyższą. Tachlaelibrarowie napisali oficjalny list do rodziców Earieli. W oczekiwaniu na odpowiedź Daezael niepokoił się tak bardzo, że matka potajemnie dolewała mu do napojów uspokajającej nalewki. Kiedy nadeszła pozytywna odpowiedź cała rodzina wybuchła radością. Zakochany udał się do stolicy bez bagażu – z odzieżą na zmianę i ciężką sakiewką. Stolica powitała Daezaela w nieprzyjazny sposób. Mżył chłodny jesienny deszczyk. Koń uzdrowiciela zgubił podkowę na wjeździe do miasta i elf musiał iść piechotą przez kilka godzin – aż do nocy. Potem
11 okazało się, że miejskie bramy już zamknięto i trzeba było iść co najmniej godzinę do wejścia, koło którego dyżurowali strażnicy. Za pojawienie się w nieprzepisowym czasie elf musiał zapłacić karę. Potem – co jest nadzwyczajne dla Syna Lasu! – zabłądził. Ale Daezael nie zwracał uwagi na znaki od losu. Zawsze był konsekwentny w swoich działaniach i nawet wiadro pomyj, które wylali mu na głowę już przy elfickiej ulicy, nie mogło popsuć jego nastroju – a tylko chwilowo spowolniło. Po umyciu się w najbliższej gospodzie i kupieniu tam za absolutnie zwariowane pieniądze bukietu chryzantem, Daezael udał się na spotkanie z przyszłymi krewnymi. Powitali go serdecznie, o nic nie wypytywali i poinformowali, że ceremonia zaślubin została zaplanowana na następny dzień – kiedy tylko Daezael wszedł do domu ojciec pięknej Earieli wysłał gońca do kapłana. Daezaela zaskoczył taki pośpiech. Przypomniał sobie, jak Talianel wychodziła za mąż. Wtedy kandydata do ręki i serca rodzice mało co nie obwąchali, urządzili mu kilka skrupulatnych przesłuchań, zapoznali się ze wszystkimi krewnymi, a ślub planowali przez miesiąc. Ach, gdyby Daezael nie był tak bardzo zakochany! Oczywiście, zaniepokoiło go to, ale teraz mógł myśleć tylko o ukochanej. Tym bardziej, że nocą kiedy zakradła się do jego pokoju i stanęła na przeciwko okna, przez które wpadało słabe światło księżyca odbijające się na jej atłasowej skórze, zrzuciła przezroczysty peniuar na podłogę... ...Po tym Daezael był gotów żenić się nawet w tym momencie bez chwili zastanowienia. Mała świątynia elfickich bogów znajdowała się na drugim końcu miasta – wynikało to z rozporządzenia burmistrza, który obawiał się odrębnego istnienia jakiejś rasy obok królewskiego pałacu. Według starodawnego obyczaju, do świątyni należało iść pieszo. Oplecione kwiatami elfy niespiesznie kroczyły przez ulicę nucąc weselne pieśni. Eariel trzymała Daezaela za rękę, uśmiechała się i obdarowywała go
12 spojrzeniem swoich czarujących błękitnych oczu a on czuł się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Drogę weselnego pochodu zagrodził tłum. – Król jedzie – wyjaśnił Daezaelowi przyszły teść. – Musimy poczekać. Zawracanie lub zatrzymywanie się w drodze do świątyni było uznawane za bardzo zły znak, więc elfy zaczęły tańczyć obok kotłującego się tłumu. Daezael wiedział, że przejeżdżający król miał w zwyczaju rozrzucanie monet, a także litościwe wysłuchiwanie próśb prostych ludzi – o ile proszącemu udawało się wsunąć papierek albo pergamin w rękę jednego z królewskich gwardzistów. Elfy nie chciały patrzeć na króla ani nie zależało im na datkach od niego, więc oddały się tańcom. Bo jakby nie patrzeć to wciąż był ślub! Kilku zaproszonych gości, których przedstawiono po prostu jako "miejskich uzdrowicieli" grało na skrzypcach i fletach, Eariel z gracją wiła się w takt muzyki, a Daezael przestępował obok z nogi na nogę nie potrafiąc równocześnie słuchać muzyki i poruszać się w jej rytmie. Cała jego uwaga była skupiona na dziewczynie, dlatego nie od razu zareagował na krzyki tłumu. – Zamach! Zamach! – krzyczeli ludzie. Konie zarżały. Przerażeni ludzie najpierw stłoczyli się a potem rozbiegli. Daezael ledwie zdążył chwycić Eariel za rękę, przycisnąć ją do ściany domu i osłonić własnym ciałem. Ogarnięty paniką tłum rozpierzchł się po ulicach. Jeśli ktoś upadł bezlitośnie go tratowano. Weselna procesja elfów została rozbita a Daezeal nie miał pewności, czy część gości nie została zadeptana! Z całych sił przywarł do ściany przytrzymując się wystających kamieni. Na szczęście dom został zbudowany z kamieni różnej wielkości. Oczywiście, Eariel odczuwała ból, gdy Daezael z całej siły przyciskał ją do ściany. Uzdrowiciel słyszał jej cichy płacz na poziomie piersi, ale wierzył, że kilka siniaków jest niczym w porównaniu z połamanymi kośćmi.
13 Z pleców Daezaela zerwano płaszcz, plecy bolały od silnego napinania mięśni, z głowy wyrwano kilka kosmyków włosów, które najwidoczniej zaplątały się w sprzączki albo guziki przebiegających ludzi – ale, ogólnie rzecz biorąc, elf uznał, że obyło się bez większych strat. – Jak się czujesz? – troskliwie zwrócił się do narzeczonej. Otrzepała sukienkę i niepewnie odpowiedziała: – Chyba wszystko jest w porządku... Daezael nie słuchał jej dłużej. Odwrócił się w stronę skrzyżowania, gdzie wcześniej tłoczyli się ludzie oczekujący na przejazd króla. Z bruku podnosili się ranni, a ktoś wołał: – Uzdrowiciel! Pomóżcie! Niech ktoś zawoła uzdrowiciela! – Chodźmy! – Daezael chwycił Eariel i pociągnął za sobą. – Wołają nas. Musimy pomóc. W żadnym razie nie mógłby zostawić rannych na pastwę losu, ale nie mógł też nie przeliczyć korzyści, jaką przyniesie mu pomoc, którą okaże królewskim gwardzistom. Może i samego króla już wywieziono w bezpieczne miejsce, ale najważniejsze jest nawiązywanie kontaktów! Jeśli zaczniesz od pracy wojskowego uzdrowiciela to przy należytym uporze będzie można dostać się potem na stanowisko osobistego uzdrowiciela jakiegoś arystokraty czystej krwi! Eariel niechętnie wlokła się za narzeczonym. Na jej twarzy nie było ani odrobiny entuzjazmu. Ale Daezael przypisał to skutkom doznanego stresu i po obejrzeniu pierwszego rannego zaczął wydawać polecenia. – U tego należy powstrzymać krwawienie i zamknąć ranę, a ja w międzyczasie zajmę się tym z przebitym płucem... Eariel? Czy ty mnie słyszysz? Dziewczyna przeniosła pełne przerażenia spojrzenie z zakrwawionego strażnika na Daezaela. – Ja... ja nie mogę!
14 - Bzdura! – niecierpliwie machnął ręką elf, który już zajmował się strażnikiem, z którego z piersi sterczała strzała. – Jesteś uzdrowicielką. Kilka minut później miał już pewność, że życiu młodego człowieka nic nie grozi i podniósł głowę. Eariel wciąż stała nad swoim pacjentem bezradnie gniotąc w dłoniach materiał sukni. – Weź się w garść! – Daezael podniósł się i delikatnie potrząsnął ramionami dziewczyny. – Sam sobie nie poradzę! – Boję się krwi! – wypaliła i zacisnęła oczy. – Przecież jesteś uzdrowicielką! – powiedział zaskoczony elf i zmarszczył brwi. – Tata... Tata pomógł mi z dyplomem – wybełkotała Eariel. – Najwyraźniej – Daezael miał wrażenie, że cały świat zwalił mu się na głowę. Znów poczuł się jak siedmioletni chłopiec, który spadł z drabiny w spiżarni pełnej składników. Tylko tym razem ucierpiała nie jego ręka a serce. A to bolało o wiele bardziej! Ale teraz Daezael nie mógł pozwolić sobie na rozmyślanie, więc w milczeniu przystąpił do pracy. Niewiele później przybył oddział specjalny, Daezael otrzymał w nagrodę sakiewkę, ale nie przyniosło mu to radości. Poczekał aż zbiorą się krewni i goście i zaproponował przeniesienie ceremonii na następny dzień. Wieczorem siedział z niedoszłym teściem nad butelką mocnego wina i prowadził rozmowę od serca. – Zrozum, ona jest głupia – wyjaśniał ojciec Earieli. – Wiedza przecieka przez nią jak woda przez piasek. Przesącza się i znów wszystko jest suche. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Najlepsi nauczyciele, najlepsza szkoła... Zabieraliśmy ją ze sobą na wezwania. To... moja jedyna córka! Następczyni dynastii! Jesteśmy uzdrowicielami w najbogatszych domach stolicy... Modliłem się, żeby znalazła sobie dobrego męża, uzdrowiciela, któremu będzie można przekazać praktykę. Tak mocno się modliłem... Przecież jest piękna! Dlatego wysłałem ją na to seminarium, bo miałem nadzieję, że znajdzie sobie
15 tam odpowiedniego uzdrowiciela, żeby przedłużyć dynastię. Daezael, czego ci trzeba? Przekażę ci swoją praktykę, będziesz służył dla Posiadaczy! Dom, sprzęt, najlepsze lekarstwa w apteczce! Sekrety rzemiosła... – Dlaczego ja? I dlaczego tak śpieszyliście się z wydaniem jej za mąż? – Rozpytywałem o ciebie – przyznał niedoszły teść. – I bałem się, że zrezygnujesz. Widzisz, intuicja mnie nie zawiodła. Daezael lekko kołysał się na krześle i wpatrywał w płomień świecy. Oczy piekły – może od łez, a może przez to, że nie mógł mrugnąć. Jeśli chociaż na chwile zamknie powieki to przed jego oczami pojawi się obraz Eariel stojącej nad rannym i patrzącej na niego z przerażeniem. Obraz idealnej kobiety, którą Daezael stworzył w czasie ich krótkiej znajomości nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością. Tak naprawdę to nigdy nie zastanawiał się poważnie nad tym jaką chciałby mieć żonę. Oczywiste było, że będzie to uzdrowicielka, żeby mogła powstać między nimi silna więź, taka jak między jego ojcem i matką, dzięki której małżonkowie rozumieją się i pomagają sobie w pracy. W zamglonych wyobrażeniach o przyszłości Daezael widział przytulny domek, dziecko lub jeśli się poszczęści to dwójkę. A obowiązkowo – tłumy wdzięcznych pacjentów, uzdrawianie najbardziej złożonych przypadków, monografie autorstwa Daezaela Tachlaelibrara. Samodzielnie podjął decyzję o wykonywaniu ukochanego zawodu i bez tego nie wyobrażał sobie życia. Ale głupia żona, której tatuś załatwił dyplom? Czego ona mogłaby nauczyć dziecko? A jeśli nagle chlapnie coś niewłaściwego w obecności wysoko postawionego pacjenta? Pomyli przeznaczenie leku? Żona najlepszego uzdrowiciela w królestwie też powinna być najlepsza. – Niczego mi nie trzeba – cicho powiedział Daezael. – Za bardzo lubię swój zawód. Nie mogę mieć obok siebie kobiety, która boi się krwi. Obok mnie powinna być taka, która pomoże mi stać się lepszym.
16 – Jest piękna – ze smutkiem powtórzył niedoszły teść. – Wrócę do domu, będę chciał opowiedzieć o tym co działo się w czasie dnia, omówić złożony wypadek! O czym miałbym z nią rozmawiać? – Do tej pory to ci nie przeszkadzało – z wyrzutem powiedział stołeczny uzdrowiciel. – Tak. I przepraszam, jeśli mimo woli was tym uraziłem. Wszystko działo się za obopólną zgodą. Ale... jeśli "to" ma być jedyny powód, to jestem w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Myślałem, że znalazłem w Earieli nie tylko kobietę, ale i przyjaciółkę i współpracownika! – Daezaelu – powiedział teść z powagą. – Nie każdy może być inteligentny i utalentowany. Zdecydowanie nie każdy. Żebyś tylko wiedział jakie Eariel potrafi przyrządzać pierogi! – Nie rozumiecie! – elf poderwał się na nogi i uderzył pięścią w stół. – Po co mi posag? Nie chcę zdobyć sławy dzięki osiągnięciom kogoś innego! Chcę sam wypracować sobie reputację. Chcę być najlepszy, marzyłem o tym przez całe życie! Ojciec Earieli chwycił się za głowę. – Jestem pewien, że wasza córka dzięki swojej urodzie łatwo znajdzie męża – wydusił Daezael na pocieszenie. – Tak, to prawda – odparł mężczyzna głuchym głosem. – Ale wątpię, że będzie on tak samo dobrym kontynuatorem naszej dynastii, jakim ty mógłbyś się stać. Daezael wszedł do pokoju Earieli. Siedziała przed lustrem i beztrosko czesała włosy. Na widok jej piękna uzdrowiciel poczuł jak kurczy mu się serce, ale mocno uszczypnął się w rękę i zapytał spokojnym tonem: – Powiedz, Eariel, czy ty chociaż cokolwiek do mnie czujesz? Dziewczyna odwróciła się i obdarzyła Daezaela czarującym spojrzeniem. – Oczywiście! Jesteś bardzo miły... Miły!
17 Tej samej nocy Daezael wyruszył w podróż powrotną do domu. Jechał bez odpoczynku przez kilka dni, zatrzymując się tylko po to, żeby kupić gorącą słodką herbatę w gospodzie i zmienić konia. Po powrocie do domu zignorował pytania zaniepokojonych bliskich, rzucił ojcu jego pieniądze i zamknął się w swoim pokoju. Przesiedział tam tydzień, regularnie zjadając kawałeczki zae-inn, który siostra podawała mu przez szparę pod drzwiami i rozmyślał o swoim życiu i planach. "Pożądania nazywanego zakochaniem, elf doznaje wobec tego, z kim najbardziej korzystnie może począć potomnych. Ten proces gwarantuje narodziny całkowicie zdrowego potomstwa..." Gdyby chociaż Eariel go kochała! Ale... Miły! To brzmi jak upadek cegły na głowę przechodnia – miiiiły – i mózg rozbryzguje się na bruku. Spędzić kilka dziesięcioleci z kobietą, z którą nie ma się nic wspólnego i nie ma się o czym rozmawiać! Daezael przypominał sobie każdą minutę spędzoną z Eariel. Teraz już rozumiał, dlaczego milczała! Bała się, że powie coś niewłaściwego! Między elfami nie ma silnych rodzinnych więzi – ze względu na długość życia. Ojciec, matka, czasami brat albo siostra. Żona powinna być wierną pomocnicą, przyjaciółką, współpracownikiem, stanowić podporę. Daezael zbyt dobrze pamiętał elfickie pogromy, które miały miejsce około sto lat temu. Co kierowało ludźmi, którzy niszczyli całe wioski Dzieci Lasu? Pragnienie wzbogacenia się? Nienawiść do tych, którzy są obdarzeni pięknem i długowiecznością? Tamte czasy przetrwały tylko te rodziny, które działały jak jeden organizm. Miły, i tyle... Bez wątpienia Daezael chciał mieć dziecko. Uważał jednak, że powinien przekazać mu nie tylko fizyczne piękno, ale i rozum, żeby wykorzystywało nie tylko swoją atrakcyjność, ale mogło też wznieść
18 się na sam szczyt. Konsekwencja w dążeniu do wyznaczonego celu. Chęć zdobywania wiedzy! A ona... pierogi! Wydzieranie z serca miłości bardzo bolało – tak bardzo, że Daezael prawie się poddał. Nawet kilkakrotnie przekręcał klucz w drzwiach, gotowy wrócić do Earieli i zaakceptować wszystko, co oferował teść. A potem przypominał sobie Kietawiela. Mały Daezael często odwiedzał staruszka po tym jak podjął decyzję, że będzie uzdrowicielem. – Uzdrowiciel może rządzić światem – powiedział mu pewnego razu Kietawiel. – Ponieważ jest niezbędny. Wszyscy mądrzy chorują. Wszyscy mądrzy, kiedy odczuwają ból i strach, pragną pocieszenia i pomocy. Uzdrowiciel – jeśli jest prawdziwy – zawsze staje na wysokości zadania. Czym jest leczenie zadrapań i cierpienie nudy przez czterysta lat? Nie, maluchu, to nie jest dla ciebie, od razu to zrozumiałem. Nikt nie wie, jak będzie wyglądało twoje życie, ale na pewno nie będzie ono nijakie, inaczej w twoich oczach nie płonęłaby taka sama iskra, jaką ja miałem w młodości! Pogładził pokrytą bliznami głowę. Daezael śledził jego gest marzycielskim spojrzeniem. Już wiedział, że te rany staruszek otrzymał, gdy ratował spadkobierczynię wielkiej kapłańskiej dynastii, gdzieś w południowych krajach. Teraz go tam ubóstwiano. To jest to, wielki cel – pozostawić po sobie wspomnienie, które przetrwa wiele pokoleń! Żeby modlili się do ciebie! A w jaki sposób w drogę do osiągnięcia takiego celu wpisuje się żona, która kocha gotować pierogi? Po tygodniu Daezael wyszedł z pokoju i zamknął się w ojcowskim laboratorium. Rodzina odetchnęła z ulgą – pilnym gońcem dostarczono już list z przeprosinami od rodziców Earieli i Tachlaelibrarowie wiedzieli, że ślub został odwołany z powodu sprzeczności, które powstały między młodymi ludźmi.
19 – Wszystko przez to, że tak krótko się znali – powiedział Irziel żonie. – Jednak, wspólna praca z ukochaną kobietą daje możliwość lepszego poznania siebie nawzajem... Rodzina to też wspólna praca, ale prawdopodobnie najcięższa jakiej można doświadczyć w życiu. – Coś ci się nie podoba? – spochmurniała Anitirel, która uważała, że Irzielowi bardzo się poszczęściło, że to właśnie ona zatrudniła się u niego na stanowisku asystentki, a potem zgodziła się zostać żoną. – Mi? Nie! – pokręcił głową na potwierdzenie swoich słów. – Martwię się o naszego chłopca. A chłopiec w tym czasie wygotowywał swoje ubrania w wielkiej kadzi z farbą. Uświadomił sobie, że życie to o wiele mroczniejsza sprawa niż mu się dotąd wydawało. Że, tak naprawdę, każdy dzień jest testem, któremu poddaje nas los. Że tęcza, którą wysławiają poeci to tylko załamanie światła, a bujanie w obłokach z ukochaną osobą to tylko działanie hormonu szczęścia, który wyzwala się w podobny sposób, kiedy jemy czekoladę. Daezael przefarbował włosy na czarno, zaplótł je w sto cienkich warkoczyków, a w czasie tego procesu ostatecznie pogodził się z tym, że od tego momentu będzie nieszczęśliwy. Daezael wyszedł ze swojego pokoju, popatrzył na bliskich, którzy zastygli w niemym zdumieniu i powiedział: – Zaczynam praktykę w naszej wiosce. Bądźcie tak mili i pomóżcie mi rozwiesić ogłoszenia oraz znaleźć odpowiedni lokal do przyjmowania pacjentów. Ojcze, mam nadzieję, że będziesz mi sprzedawał leki ze zniżką? No, dlaczego tak się na mnie wszyscy gapicie? Mam depresję.
20 *** Osie furgonu poskrzypywały, a lekki deszczyk uderzał o dach. Śpiący posapywali na różne sposoby, jęknął przez sen młody mag Mezenmir, nad którym siedział teraz Daezael i marszcząc brwi ostrożnie dotykał palcami energetycznych punktów na ciele. – Daezaelu – rozbrzmiał szept Jasności Hak. Oświecona uniosła się na łokciu i zapatrzyła w ciemność, w której z całą pewnością ledwie dostrzegała zarys postaci elfa. – Co? – burknął uzdrowiciel. Bardzo nie lubił, gdy ktoś przeszkadzał mu w rozmyślaniu. A babskich rozmów od serca wręcz całkiem nienawidził. Zwłaszcza, gdy dotyczyły tego za kogo z całej kupy kandydatów powinno się wyjść za mąż. – Powiedz, czy byłeś kiedykolwiek zakochany? – zapytała Jasność. – Ja? – prychnął elf. – Kobieto, obserwuję twoje miłosne przygody i tylko coraz mocniej utwierdzam się w tym, że absolutnie nie potrzebuję tego rodzaju atrakcji w moim własnym życiu. Widzisz, umieranie od nadmiernego przeżywania, to rola nie do pozazdroszczenia, dlatego zostawiam ją tobie. Jasność ciężko westchnęła. Obok niej miarowo oddychał Jarosław Wilk, który nawet w śnie nie tracił surowego i zimnego wyrazu twarzy. Ale Daezael wiedział, że arystokrata mocno ściska połę spódnicy swojej narzeczonej i przebudzi się w mgnieniu oka, jeśli tylko poczuje, że może grozić jej niebezpieczeństwo. Obserwowanie tej dwójki było niesamowicie interesujące. – Poszczęściło ci się, Daezaelu – powiedziała Oświecona i jeszcze raz ciężko westchnęła. – Tak – ledwie słyszalnie szepnął Daezael. – Poszczęściło...
Gość • 4 lata temu
dziekuje,