mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Ruda Aleksandra - Ola i Otto 4 - Stolica

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Ruda Aleksandra - Ola i Otto 4 - Stolica.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 251 stron)

Aleksandra Ruda STOLICA Ola i Otto tom 4 tłumaczenie nieoficjalne Eliann korekta SM i Moria

Prolog Powiadają, że nawyk chwalenia samego siebie to jedna z najprzydatniejszych rzeczy w życiu. Jeśli sam siebie nie pochwalisz, to nikt cię nie pochwali. Byłam przekonana, że co jak co, ale w chwaleniu samej siebie byłam dobra. Wszyscy doskonale wiedzieli, że jestem mądra (potwierdzone międzynarodowym certyfikatem Mistrza Artefaktów), piękna (potwierdzone moim mężem, nekromantą Irgą Irronto), wierną przyjaciółką (potwierdzone moim najlepszym przyjacielem i partnerem, półkrasnoludem Otto der Szwarcem) i wschodzącym przedsiębiorcą (potwierdzone moim kontem bankowym). Sprzedawcy w Czystiakowie mogliby insynuować, że jestem chciwa, a wykładowcy magii teoretycznej, że leniwa, lecz wydaje mi się, że to w temacie samochwalenia nie ma żadnego znaczenia. …Męczyłam się nad kawałkiem papieru już bitą godzinę. Otto pracował nad srebrną zapinką łańcuszka do artefaktu. W naszym małym, lecz wygodnym domku z pracownią dla dwóch Mistrzów Artefaktów było ciepło, choć w tym roku zima była dość chłodna. Wygody gościnnego pokoju zupełnie nie sprzyjały pisaniu długiego tekstu o swoich doświadczeniach do artykułu w regionalnym czasopiśmie rzemieślniczym. Już wspomniałam o tym, że skończyłam Uniwersytet, przeszłam praktyki, otrzymałam międzynarodowy certyfikat, który pozwala mi na pracę z elfickimi zaklęciami i że nasz artefakt na męską siłę odznacza się nieustannym popytem. Nawet napisałam, że mój mąż pracuje w Urzędzie Miejskim i robi tam niezłą karierę. A czemu by nie? Jesteśmy rodziną, więc to też moje osiągnięcie. Na tym moje sukcesy najwidoczniej się kończyły, a Otto nabazgrał całą stronę i teraz rzucał w moją stronę srogie spojrzenia, czym niezmiernie przypominał mi moją mamę. Przez długie lata naszej znajomości to właśnie krasnolud odpowiadał za wszelkiego rodzaju pisaninę: odczyty, ogłoszenia i innego rodzaju bzdety, które zostały wymyślone tylko po to, żeby niszczyć życie zwykłemu człowiekowi i osiągać w tym celu wyżyny. – Noo, Otto, – zapłakałam, – daj mi spisać! Pracujemy razem już pięć lat. Dlaczego każdy musi pisać oddzielnie? – Ponieważ jesteśmy unikalną parą Mistrzów. Człowiek i krasnolud, specjalista od transformacji magii i rzemieślnik, dopełniający się partnerzy. Wiesz, że większość Mistrzów pracuje oddzielnie, a zaklęcia kupują. A praca w parze daje o wiele większy efekt dla artefaktu. Inni chcą uczyć się na naszym doświadczeniu i je naśladować, jesteśmy sławni! – Nie chcę sławy. – Położyłam głowę na stole i zaczęłam bezmyślnie bazgrać

długopisem po kartce. Pół roku temu, latem, wyszłam za mąż za swojego ukochanego nekromantę. Na drugi dzień po ślubie zaginął, a śledztwo poprowadziło mnie i grupę ratunkową złożoną z przyjaciół do tajnej rezydencji królowej Angeliny. Okazało się, że to jej towarzysze nasyłali na kraj plagi księżycowych martwiaków terroryzujące ludność. Po naszej wizycie u Angeliny i pojawieniu się wyższego demona, Joszki, królowa postanowiła, że najlepszym rozwiązaniem będzie abdykować i udać się do samotni w klasztorze. Natomiast ja nieomal przypłaciłam to życiem. Demon nałożył na mnie masę klątw, których zdejmowaniem zajęli się najlepsi arcymagowie królestwa. Po letnich przygodach profesor Bef, specjalista w dziedzinie magii i agent tajnej straży, odpowiedzialny za szkolenie młodej kadry, poradził mi żyć cicho, o przeżytych wydarzeniach milczeć i w ogóle się nie wychylać. Posłuchałam tej rady i dni mijały mi szczęśliwie i beztrosko. Uszczęśliwiało mnie życie małżeńskie z ukochanym mężem. Cieszył mnie adorator, ork Żywko, który nie porzucił nadziei na podbicie mojego serca; zadowalała mnie praca i przyjaciele, z którymi bawiliśmy się w karczmie „Pij Więcej!” i właściciel, który pamiętał nas jeszcze z lat studenckich i dawał nam zniżki. Drobne nieprzyjemności osładzane były przepysznymi bułeczkami, które z rana przynosił Irga. Mieszkaliśmy we własnym mieszkaniu. Każdego dnia z zadowoleniem szłam do pracy w pracowni. Dzielenie domu z Ottem nie interesowało mnie zupełnie. Półkrasnolud był pracoholikiem, natomiast ja swoje napady lenistwa tłumaczyłam życiem małżeńskim. Wieczorami mąż zabierał mnie do domu, nawet jeśli w planach mojego partnera była całodobowa praca. Irga był obdarzony wszystkimi możliwymi zaletami. Najważniejszą z nich była miłość do mnie i pogodzenie się z moimi małymi wadami. Rodowity mieszkaniec Rorritoru, regionu położonego na północnym zachodzie od naszego kraju, mówił z lekkim akcentem, przeciągając sylaby w słowach. Było to dla mnie niezwykle pociągające. Wadą Irgi była jego rodzina. Ojciec, znany nekromanta Raul Irronto, na szczęście żył w północnych górach, lecz pomimo takiej odległości odczuwałam jego niezadowolenie z wyboru syna. Młodsza siostra Irgi, Ilissa, uczyła się na maga-praktyka na naszym Uniwersytecie i miała możliwość nachodzenia naszej prywatnej przestrzeni bez wcześniejszych zapowiedzi. Dokładnie tą samą możliwością dysponował Trochim, mag bojowy, który notorycznie chował się u nas w łazience przed rozgniewanymi dziewczętami, które dowiedziały się o swojej pozycji na liście niewiast, z którymi właśnie się spotykał. Moja sąsiadka z akademika, uzdrowicielka Lira, prowadziła się poprawnie tylko dlatego, że była ciągle zajęta pracą. – Nie wygłupiaj się, – powiedział Otto, na którym mój bolesny wyraz twarzy nie zrobił najmniejszego wrażenia. – Napisz cokolwiek przyzwoitego i idź do domu. Tam zapewne już mąż na ciebie czeka. – Dziś ma nocny eksperyment w laboratorium, – odpowiedziałam z

niezadowoleniem. Nie ma dla mnie ratunku. – O! – powiedział półkrasnolud. – Ale szczęście! Właśnie zgodziłem się na bardzo interesujące zlecenie. Pomyślisz nad nim? Moim obowiązkiem była praca nad koncepcją artefaktu, którą potem wspólnie opracowywaliśmy. Od wyboru materiałów zależała siła magii, od skierowania magicznych strumieni, działanie artefaktu. Czasem umieszczenie zaklęcia w przedmiocie nie sprawiało żadnej trudności, a czasem trzeba było poświęcić czas na każdy etap przygotowań, od szczegółów najmniejszych detali do zbadania źródeł energii w ciele klienta. – Nie będę myśleć nad zleceniem, – sprzeciwiłam się. – Myślę nad pochlebnym artykułem na temat moich dokonań. Otto zazgrzytał zębami, potem poddał się i wziął moją kartkę. – Dopisz jeszcze, że zawsze osiągam to, czego chcę, – powiedziałam, biorąc się za opis zlecenia. – Tylko wtedy, gdy zgodzę się, żebyś weszła mi na głowę, – burknął najlepszy przyjaciel. Uśmiechnęłam się i wzięłam do pracy. Powiadają, że umiejętność chwalenia siebie to rzecz niezbędna. Lecz to za mało powiedzieć, że jesteś mądra (o czym wiedzą wszyscy najbliżsi), piękna (nawet jeśli myśli tak tylko twój mąż), trzeba potrafić to wszystko ładnie złożyć i napisać tak, żeby ciekawie się to czytało. Jeśli sam się nie pochwalisz, to może pochwali ktoś inny. I to jest pewne, że on zrobi to tak, jak trzeba.

CZĘŚĆ PIERWSZA Rozdział I Ręka i serce Gdy wróciłam z pracy do domu, czekała tam na mnie zupełnie nieoczekiwana niespodzianka. Na kuchennym stole, na dużym, wzorzystym talerzu, leżała ludzka ręka. Najzwyklejsza ludzka ręka od koniuszków palców do równego cięcia oddzielającego od reszty ciała. Ręka była blado biała z lekko niebieskawym odcieniem, który wspaniale współgrał z olśniewającą bielą jednego z podarowanych mi na ślubie serwisów stołowych. Wnioskując po zdobiących go obrazkach przedstawiających energicznych młodzieńców, którzy uwodzili pulchne pastereczki, grając im na elfickich fletach oraz wywołując tym nienaturalny uśmiech na mordkach owiec (choć nigdy nie zdarzyło mi się zobaczyć naturalnie uśmiechającej się owcy, i tak w ogóle gdzieś w głębi duszy uważałam, że owce w ogóle nie potrafią się uśmiechać. Mimo to artysta miał na temat owiec zdecydowanie odmienne zdanie), zastawa została podarowana przez kogoś z mojej części gości. Najprawdopodobniej czuła, kochająca rodzina, gdyż tylko oni mogli podarować mi taki kicz, zapewne pochodzący z krasoludzkiej pracowni i opatrzony etykietą „broń psychologiczna”. Współpracownicy Irgi podarowali nam ogromny serwis na dwanaście osób w czarnym kolorze z różnego rodzaju scenkami rodzajowymi z życia Urzędu Magii. Prawdopodobnie dyrekcja postanowiła zrobić swoim pracownikom przyjemność i wypuścić taką wspaniałą, pamiątkową serię. Zupełnie nie pałałam uczuciem lojalności do dyrekcji Urzędu Magii, dlatego odmówiłam stanowczo picia herbaty z filiżanki, na której przedstawiono uzdrowiciela ze złowieszczą miną, robiącego jakąś miksturę. Zresztą na boku wazy do zupy zostały przedstawione nieco podejrzane typy rozczłonkowujące trupa. Myślałam o tym długo, a potem sprzedałam serwis w tematycznym komisie, specjalizującym się w tego typu potwornościach. Ręka zachowywała się przyzwoicie – nie ruszała się i nie śmierdziała, ale mimo wszystko nie podobała mi się. W czasie, gdy przyglądałam się ręce, próbując zrozumieć jej przeznaczenie na moim stole, otworzyły się drzwi i spod prysznica wyszedł Irga, wycierając sobie włosy ręcznikiem. Obróciłam się w jego stronę. Ostatnie kropelki wody spływały po jego szczupłym, muskularnym torsie w kierunku czarnego ręcznika owiniętego wokół bioder. Podkreślał bladość skóry mojego męża i przy każdym kroku zachęcająco rozchylał się, obnażając jedno udo. Jednak pół roku życia jako żona nekromanty wyrobiło u mnie pewną wytrwałość i siłę woli, dlatego podniosłam oczy i pochmurnie spytałam, pokazując rękę:

– Co to jest? – Ręka. – Lakonicznie odpowiedział małżonek, po czym spojrzał na mnie. Zauważywszy mój głód i zmęczenie po pracy zdecydował, że nie warto niszczyć rodzinnego spokoju, dlatego też dodał: – To moja praca domowa. – Dlaczego wziąłeś swoją pracę domową do naszego domu i na dodatek położyłeś na kuchennym stole? – spytałam, napominając się, że jestem uprzejmą i wrażliwą żoną. – Przyniosłem ją tutaj, ponieważ to moja praca domowa, – błękitne oczy Irgi patrzyły niewinnie i łagodnie, jednak na mnie to nie działało. – Nie mogłeś posiedzieć w pracy i tam tego dokończyć? – Nie, – odpowiedział mąż, rozczesując palcami długą grzywkę. – Bałem się, że ktoś ją ukradnie. – Irgo, – powiedziałam, – musisz stanowczo mniej zadawać się z Ottem. Zaczynasz mieć paranoję. Komu niby potrzebna jest zdechła ręka? – Miła moja, my teraz przechodzimy kursy podwyższania kwalifikacji i ja naprawdę boję się, że współpracownicy mogą tę rękę podmienić na swoją. Widzisz, jak ona dobrze wygląda? – z uczuciem pogłaskał swoją pracę domową. Postarałam się w milczeniu wyrazić wszystko, co myślałam na temat znajdowania podobnej pracy domowej, niech będzie, że dobrze wyglądającej, lecz na kuchennym stole akurat w chwili, kiedy chcę jeść. Irga prawidłowo odczytał moje myśli, dlatego uśmiechnął się zmieszany: – Miła, pójdziemy gdzieś zjeść? – i wyciągnął do mnie dłoń. Zadrżałam. – Najpierw się umyj! Przecież dotykałeś tego!!! – Jak na żonę nekromanty reagujesz zbyt ostro, – skrytykował mnie mąż. – Jak na żonę jestem bardzo cierpliwa! – broniłam się. – Nie wrzasnęłam i nie wyrzuciłam twojej pracy domowej za okno! Właśnie spadł śnieg, więc byłoby jej tam bardzo dobrze! I w ogóle... – Dobrze, dobrze, już wszystko rozumiem! – przerwał mi Irga, doskonale wyczuwając, że „w ogóle” może przeciągnąć się bardzo długo. – Wszystko to moja wina, więc zjemy kolację nie w zwykłej karczmie, a w restauracji! – O! – zachwyciłam się. Wieczór zapowiadał się bardzo przyjemne. Wyjście do restauracji łagodziło nawet znalezienie ręki na kuchennym stole. – Zaraz wymyślę, w co się ubrać! Oczywiście mój mąż był gotowy do wyjścia, zanim udało mi się zanurzyć w głąb szafy i odnaleźć odpowiedni strój, w którym można było pokazać się przed kulturalnym towarzystwem w eleganckiej restauracji. Nawet włosy zdążył wysuszyć! – Planowałeś wyjście do restauracji? – podejrzliwie spytałam, zerkając na jego nienaganny ubiór. – Eeee, – przeciągnął Irga, – nie to, żebym planował, ale domyśliłem się, że nie przyjmiesz mojej pracy domowej z dużym entuzjazmem, dlatego też myślałem, że uda mi się ciebie złapać, zanim wrócisz do domu. – Aha, – skrzyżowałam ręce na piersi, – planowałeś mnie spoić w nadziei, że

gdy wrócę w nocy do domu wesoła i zadowolona z życia, od razu pójdę spać i nie zwrócę uwagi na obecność TEGO na moim kuchennym stole! Spojrzenie oczu Irgi było zbyt niewinne i zrozumiałam, że moje przypuszczenia były całkowicie słuszne. – Irga! Nie będę spać w jednym pokoju z czyjąś martwą ręką, bez różnicy, w jak dobrym stanie by ona nie była! Możesz sam się z nią dziś obściskiwać! To tyle, idę do Otta! – wściekłam się zdradą męża, trafiającą prosto w serce. – Miła, dlaczego tak reagujesz? – spytał zagubiony Irga, gdy zapinałam kożuch i zakładałam kozaki. – Ponieważ nie podoba mi się sąsiedztwo martwej ręki naszpikowanej magią, – wyjaśniłam. – I to, że uważasz za całkiem normalne przynoszenie pracy do domu! – Nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego! – prawie z rozpaczą krzyknął Irga. – Ty też jesteś magiem, więc powinnaś odnosić się do tego ze zrozumieniem! Koniec końców przecież ona nie gryzie! Wzruszyłam ramionami. – Jeszcze tego by brakowało! – i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Irga nie odpowiedział i nie próbował mnie dogonić, czym rozwścieczył mnie do końca. „Ach tak! – mruczałam pod nosem, grzęznąc w śniegu w drodze powrotnej do warsztatu, – ręka mu droższa od żony! I niech z nią śpi!” Przed Ottem, który właśnie kończył kolację, pojawiłam się zapłakana, z opuchniętymi oczami i sklejonymi rzęsami. W milczeniu podał mi swoją szklankę pełną gorącej herbaty i poszedł strząsnąć śnieg z mojego kożucha. – Co tym razem? – zapytał, wróciwszy. Siadł na taborecie i przyjął pogodną postawę. – Irga przyniósł do domu czyjąś rękę, – poskarżyłam się. – Ooo! – zadziwił się półkrasnolud. – Jestem zaskoczony. Z waszej dwójki to Irgę postrzegałem jako tego rozsądnego. Postanowiłam puścić tę uwagę mimo uszu. – Powiedział, że jest dla niego ważna, że to jego praca domowa. – Skoro jest ważna, – Otto w zamyśleniu pogłaskał brodę, ozdobioną wieloma srebrnymi ozdobami – to powinnaś stać po jego stronie... – Stanęłam, – burknęłam. – Zostawiłam go z jego ręką i przyszłam spać do swojego pokoju, gdzie nie będą mi przeszkadzać żadne ręce na kuchennym stole. – Na kuchennym stole? – zachichotał najlepszy przyjaciel. – Więc chcesz jeść? Dobrze, już nic nie mów, wszystkiego się domyśliłem. Rozkoszowałam się niezwykle pyszną kaszą z tłustą, soczystą kiełbasą, którą można było kupić wyłącznie w krasnoludzkich sklepach. Otto siedział za stołem naprzeciwko, popijał herbatę i rozmyślał nad swoimi sprawami. Spokój i cisza w małym gościnnym pokoju naszego wspólnego domu były tak namacalna, że wydawało się, że można by je było kroić i podawać na talerzu jak kawałki tortu.

– Do-o-brze, – przeciągnął półkrasnolud, bujając się na krześle. – Jak dawno już tak razem nie siedzieliśmy? – Już kilka miesięcy z pewnością, – policzyłam. – Aha, od czasu, gdy przybiegłaś do mnie skarżyć się na życie, – kiwnął głową najlepszy przyjaciel. – Wtedy pączki ci nie wyszły. Kiwnęłam głową. Oczy same zamykały mi się ze zmęczenia, a znając Otta, mogłam z przekonaniem powiedzieć, że jutro zbudzi mnie o świcie i zagoni do pracy, próbując pozyskać z mojej obecności wszelkie możliwe korzyści. Jakby czytając w moich myślach, Otto wyprostował się i z rozmarzeniem powiedział: – Dobrze, że tu jesteś! Jutro, jeszcze przed śniadaniem, muszę spotkać się z klientem, a ty zostaniesz, by przyjmować zamówienia i myśleć nad jednym drobiazgiem, za który nam zapłacą. Na chwilę obecną nawet nie mam pojęcia, od której strony się za to zabrać. – Ehe, – mruknęłam. – Mogę iść spać? – Poczekaj! Dam ci opis zamówienia, przeczytasz go na noc i może w czasie snu nasunie ci się jakiś genialny pomysł. I nie musisz robić takiej żałosnej miny! Jeśli wymyślisz, co z tym zrobić, to dostaniemy pieniądze akurat na sam początek wiosennych wyprzedaży w elfickiej dzielnicy. – Nie, – postanowiłam wykazać się siłą woli. – Nie będę tego czytać na noc! I na wyprzedaże nie pójdę! I tak mam za dużo rzeczy, nawet nie mam gdzie ich przechowywać. Sam sobie to czytaj! – Sam, sam, – mruknął Otto, – ja już trzy dni co noc to czytam, póki co ani jeden dobry pomysł nie przyszedł mi do głowy. – Trzy dni, to znaczy? – uszła ze mnie cała senność. Według zasad, o otrzymaniu nowego zamówienia półkrasnolud informował mnie od razu i razem myśleliśmy nad jego wykonaniem, więc takie skrywanie oznaczało, że sprawa jest nie do końca czysta. – I gdzie leży haczyk w tym zamówieniu? Otto w milczeniu podał mi list z opisem, pośpiesznie życzył dobrej nocy i udał się do swojego pokoju. Wystarczyło mi kilka sekund, aby przebiec wzrokiem pierwszą linijkę, po czym zerwałam się z krzesła i zaczęłam dobijać się do drzwi mojego partnera w interesach: – Artefakt w celu schudnięcia? – krzyknęłam przez dziurkę od klucza. – I na dodatek taki, który nie zmniejszałby apetytu i który pozwalałby prowadzić zwyczajny tryb życia? Jak mogłeś wziąć coś takiego? – Pomyślałem, że może skonsultujesz to z Lirą i rozwiążesz ten problem, – tchórzliwie odpowiedział najlepszy przyjaciel, nie otwierając drzwi. – Jakiś pochłaniacz tłuszczu wymyślisz. – Oczywiście! Tysiące uzdrowicieli borykało się z tym problemem, próbują zrobić tak, żeby nie szkodziło to zdrowiu pacjentów, a ty proponujesz mi tak po prostu wziąć i wymyślić, jak to zrobić? Ile ta zamawiająca waży? – O! Widzisz, już myślisz w odpowiednim kierunku i podświadomie zaczęłaś obmyślać sprawę, – ucieszył się Otto.

– Wcale nie, – rozczarowałam go, – po prostu wcześniej chcę się dowiedzieć, jakie uszkodzenia może spowodować ta klientka. – Duże! – pisnął Otto. – Bardzo duże! To kuzynka mojego ojca i on bardzo prosił, żebyśmy coś wymyślili, żeby uratować honor rodziny! – Twoja ciotka! – jęknęłam, siadając na podłodze przed drzwiami. Widziałam ją raz i zrobiła na mnie niewiarygodne wrażenie. To nie była krasnoludzica, a ogromne stworzenie, które żyje tylko po to, aby jeść, jeść i jeszcze raz jeść! – Przecież wiesz, że ona jest bardzo aktywna! – bełkotał Otto. – I cały czas wtrąca się w sprawy rodziny, a klienci boją się jej wyglądu, przez co interes mojego wuja upada. Wszystkich nas czeka ruina! – Dlaczego nas? – skupiłam uwagę. – Przecież to moja rodzina! Jak mogę stać z boku, widząc problem?! To oczywiste, że pomogę im finansowo, ale mają bardzo mało klientów i bardzo duże sumy idą na ciotczyne jedzenie... – To kupmy po prostu ograniczniki apetytu w Domu Uzdrowień i tyle! – Myślisz, że wuj nie próbował? One nie działają na moją ciotkę! Jej pragnienie jedzenia jest silniejsze od jakiejkolwiek magii i ziołowych mikstur. Nie, wuj nie chce, aby ciocia została pozbawiona swoich uciech, tylko prosi, aby doprowadzić ją do normy, żeby przynajmniej nie straszyła klientów swoim wyglądem. A wtedy on na jej jedzenie już sam zapracuje. Przypomniałam sobie wuja Otta, drobnego nawet jak na krasnoluda, przeraźliwie bojącego się swojej żony, z którą ożenił się dla wkładu finansowego, dzięki któremu mógł otworzyć swój interes. – Wychodź, – wyraźnie powiedziałam przez dziurkę od klucza, – osobiście cię zabiję. Wtedy wszystkie problemy z ciotką same się rozwiążą. – Będę cię nawiedzał w snach, – zagroził Otto. – i będę nasyłać na ciebie koszmary. A gdy mój wuj nie wytrzyma już małżeńskiego życia, to także będzie cię nawiedzał! I twoje życie zamieni się w pasmo cierpień. – Ha-ha-ha! – dumnie powiedziałam. – tego się nie boję! Jestem żoną nekromanty i jeśli ktoś ośmieli się mnie nawiedzać, to mój mąż zrobi z jego trupem coś nieprzyjemnego! Otto chrząknął w swoim pokoju. Albo szukał argumentów, albo opłakiwał swoje życie. Znudziło mi się czekać i postanowiłam iść spać, gdy nagle półkrasnolud otworzył drzwi i padł przede mną na kolana. – Kochanie, błagam cię! Nie mam się do kogo zwrócić! Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, prawie rodziną! Jeśli te bolesne fakty wypłyną poza naszą rodzinę, to będzie wstyd! Przecież wiesz, że dopuszczalny jest u nas brak umiaru wyłącznie w zarabianiu pieniędzy! A moje siostry jeszcze nie wyszły za mąż, a z taką rodzinną historią nie uda się im znaleźć dobrych mężów! Olu, proszę cię! Wierzę, że razem uda nam się coś wymyślić! – Nie wyj, – wymamrotałam. – Pomyślę! Oblicze Otta rozpromieniło się taką szczerą radością, że aż poczułam się nieswojo i poszłam spać, nic już nie mówiąc. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

Otto tak rzadko uznawał znaczenie mojej osoby w jego życiu, że nie nauczyłam się odpowiednio na to reagować. Gdy udało mi się wygodnie ułożyć na poduszkach oraz miękkiej pierzynie i okryłam się ciepłą kołdrą, to, szczerze mówiąc, myślałam, że natychmiast zasnę, lecz to nie było łatwe. Okazuje się, że przez ostatnie kilka miesięcy, gdy Irga regularnie nocował w domu z powodu chłodów, które uniemożliwiały aktywną pracę nekromanty na cmentarzach i wzywano go wyłącznie do jednorazowych zleceń, na tyle przywykłam zasypiać na jego ramieniu, że bez obecności jego ciała obok siebie, bez znajomego zapachu na poduszkach, bez kilku delikatnych głasknięć po głowie drobną dłonią z długimi palcami, aby nie śniło mi się nic złego, po prostu nie mogłam zasnąć. Pokręciłam się na łóżku, próbując przekonać samą siebie, jak to dobrze mieć całe łóżko dla siebie, gdy nikt nie przeszkadza obok, zabierając najbardziej miękką część poduszki i nie ściąga z ciebie kołdry, aby owinąć się samemu, lecz to nie pomagało. Co więcej, byłam wściekła! Ponieważ Irga z pewnością dobrze spał w naszej pościeli i sąsiedztwo czyjejś martwej ręki całkowicie mu nie przeszkadzało, a nawet z pewnością czyniło go spokojniejszym, gdyż cenna praca domowa była odpowiednio strzeżona i prócz tego leżała na luksusowym miejscu! I jak opiekuńczo wodził po niej palcami! Za ściany rozległo się głośne chrapanie Otta, którego sumienie nie było niczym obciążone i nawet problemy swojej żarłocznej ciotki z powodzeniem przerzucił na mnie. Nagle usiadłam na łóżku, chwyciłam jedną z poduszek i ruszyłam do pokoju przyjaciela, ciągnąc za sobą kołdrę i tupiąc po podłodze podeszwami kapci. Krasnolud spał błogim snem, rozłożywszy się na całym łóżku i wydając z siebie takie dźwięki, że z pewnością mógłby zbierać owację na stojąco w jakimś konkursie chrapania. Z trudem położyłam jego ciężką, prawą rękę wzdłuż jego boku, żeby zrobić sobie miejsce, i położyłam się obok. – Złotko? – sennie mruknął półkrasnolud, kiedy okrywałam się kołdrą. – A kto inny? Śpij, śpij... – Nieeee, – najlepszy przyjaciel otworzył oczy i odwrócił w moją stronę. – Co robisz w łóżku obcego mężczyzny, ty, zamężna kobieta? Chcesz, żeby jutro została ze mnie tylko garstka popiołu? – Nie mogę zasnąć! – powiedziałam żałosnym głosem. – A Irdze nic nie powiemy! Otto mruczał coś niewyraźnie i spróbował zepchnąć mnie z łóżka. – A kto mi mówił, że jestem jego najlepszą przyjaciółką? – zdenerwowałam się i chwyciłam jego kołdrę. – Prawie jak rodzina! Co jest złego w tym, że dwoje członków rodziny śpi w jednym łóżku? – Jest różnica jakich dwóch członków! – Otto w tym samym czasie ciągnął kołdrę i próbował zepchnąć mnie na podłogę, jednak się nie poddawałam. Walka o miejsce w łóżku trwała jeszcze jakiś czas, gdy nagle półkrasnolud całkowicie niespodziewanie wypuścił kołdrę z rąk a ja, nie spodziewając się

takiej podłości, spadłam na podłogę, po czym wybuchnął śmiechem. – A tobie co? – spytałam, pocierając bolące plecy. – A... słyszałaś... jakie dźwięki... właśnie teraz wydawaliśmy? – dusząc się ze śmiechu, powiedział najlepszy przyjaciel. – Gdyby za drzwiami w tym momencie stał Irga, to z pewnością nie bylibyśmy długo żywi. Przypomniałam sobie, jak przed chwilą dyszeliśmy, przeciągając kołdrę i przepychając się oraz jak żałośnie skrzypiało pod nami łóżko i również się roześmiałam. A później na wszelki wypadek wyjrzałam przez okno i poszłam do gościnnego pokoju. Może małżonek, także nie mogąc spać, postanowił pojawić się i prosić o przebaczenie a teraz stoi dręczony zazdrością oraz wściekłością. Bałabym się spotkać się z nim w takim nastroju. Ale, na szczęście, męża nigdzie nie było widać, dlatego znowu położyłam się obok pogodzonego z tym Otta, który uznał, że znacznie lepiej zabrać się rankiem za problem cioci ze mną wyspaną, niż drażliwą i senną. Sen prawie w tej samej chwili objął mnie swoimi ciepłymi i przytulnymi objęciami. Śniło mi się coś przyjemnego, dlatego nie chciałam się budzić. Nie otwierając oczu i próbując uratować resztki snu, żeby zobaczyć, jak się skończył, odpychałam Otta, który wytrwale potrząsał mną za ramiona. – Otwórz oczy! – nie wytrzymał i wrzasnął. – Patrz, coś się dzieje z twoimi artefaktami! To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Zerwałam się i od razu poczułam oparzenie na piersi. W powietrzu wyczuwało się zapach spalenizny. – Któryś z twoich artefaktów się rozpalił, – Otto wzruszył ramionami, – zobacz, nawet kołdra zaczęła się tlić. Widocznie wypadł z sakiewki i wylądował na prześcieradle, dlatego nie poczułaś. Co to za artefakt? Co się stało? Już rozerwałam cienki łańcuszek, na którym wisiał malutki kluczyk, który sygnalizował mieszkanie moje i Irgi. – Ktoś włamał się do naszego mieszkania, – powiedziałam, wybiegając do gościnnego pokoju i chwytając swój kożuch. – Idę tam. Otto westchnął i pobiegł za mną, nawet nie próbując mnie zatrzymać i zmusić do rozsądnego myślenia. Sama rozumiałam, że skoro z nieproszonymi gośćmi nie może poradzić sobie Irga, to mi, z moją niewielką wiedzą o bojowej magii, nie warto się nawet pokazywać, ale serce bolało na myśl o ukochanym mężu i biegłam ciemnymi, zaśnieżonymi ulicami. Niech on przynosi do domu czyjeś ręce! Niech będzie całkowicie nieznośny! Choć czasem pragnę go udusić w pościeli poduszką, marzę o utopieniu jego siostrzyczki, a na widok ojca chwyta mnie dreszcz i chcę cichutko wleźć do mogiłki i podsypać się ziemią dla pewności, ale mimo wszystko kocham go, kocham tak mocno, że od jednej tylko myśli, że z Irgą może być coś nie tak, świat naokoło gaśnie i staje się jednolicie szary. – Poczekaj, – ciężko dysząc, wykrzyknął za moimi plecami Otto. – Weź to, bo nie mogę za tobą nadążyć! Zatrzymałam się. Półkrasnolud podał mi ogromną torbę.

– To ta sama torba? – z nabożeństwem wyszeptałam. – Tak. Biegnij, dogonię cię. Przewiesiłam sobie torbę przez ramię i poczułam się zdecydowanie pewniej. Tę torbę, pełną bojowych artefaktów, Otto napełnił latem, kiedy po historii z królową bał się napadu na nasz warsztat nieprzyjacielskich sił każdego możliwego rodzaju – od zwolenników królowej do czcicieli kultu Joszki. Gdy uwolniono mnie od przekleństwa Najwyższego Demona i nie mogłam zajmować się magią, Otto każdego dnia musztrował mnie, zmuszając do wyuczenia się wszystkich artefaktów, metod ich stosowania oraz aktywowania. Większość artefaktów w tej torbie była bardzo sekretna i bardzo droga, co świadczyło o tym, że Otto bardzo dobrze zaznajomił się z tymi, kogo przyciągnęło niezwykle rzadkie historyczne wydarzenie, jakim było zjawienie się Joszki. Z tą walizką nie bałam się nawet całej armii. Najważniejsze było tylko to, aby nie aktywować jakiejś morderczej broni w kierunku męża. On to z pewnością przezwycięży, ale tłumaczyć się po tym będzie trzeba długo. Wbiegłam do naszej klatki i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Przecież powinno być słychać odgłosy walki... a może już się zakończyła? Skradając się, weszłam na pierwsze piętro. Drzwi wejściowe były rozbite. Znalazłam w walizce artefakt, wysyłający paraliżującą wiązkę o wysokiej mocy i weszłam do mieszkania. Najprawdopodobniej mój mąż znajdował się w dalszym rogu pokoju, ponieważ w tamtą stronę skierowane były trzy sylwetki postaci, wśród których nie rozpoznawałam przyjaciół. Nie zastanawiając się długo, aktywowałam artefakt, z którego wydobył się błękitny piorun, a postacie upadły na podłogę niczym worki. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i odwróciłam się w stronę łazienki. Stamtąd wychodził jeszcze jeden złodziej, niczym właściciel wycierał sobie ręce moim ręcznikiem w róże. Tak bardzo się zezłościłam, że zwyrodnialec otrzymał podwójną dawkę ciosu z artefaktu, po czym bojowa broń przygasła, gdyż wyczerpała się magia. – Olu, za tobą! – Krzyknął Otto, wbiegając do pokoju. Nie było czasu myśleć. Odwrócona od przeciwnika, dotarłam do stołu, schwyciłam rękę i z rozmachem uderzyłam nią wroga po twarzy. Martwa ręka, bez względu na to, jak dobrze zachowana, była twarda, tak jak powinna, a w uderzenie włożyłam dużo sił, dlatego też złodziej upadł, nie wydając żadnego dźwięku, tylko było słychać głośne stuknięcie głowy o podłogę. Otto włączył światło w całym mieszkaniu. Zamrugałam, a gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam straszną scenę – przede mną na podłodze leżał mój małżonek, nieprzytomny, na lewej stronie jego twarzy pojawiał się olbrzymi siniak, a z rozbitego czoła ciekła krew. – O, Niebiosa! – wezwałam, padając przed nim na kolana. – Irga! Irga! Żyjesz?

Odpowiedz, błagam! Irga! – Nie krzycz, uspokój się, – poradził Otto, wylewając na Irgę wodę z dzbanka. – Krzykiem niczego nie zdziałasz. Lepiej pomyśl, jak poprawić sytuację. Kiwnęłam głową, w tym samym momencie wysyłając list do Domu Uzdrowień. Irga głośno oddychał, lecz przytomności nie odzyskiwał, a bałam się go ruszyć. – Olu, – zdławionym głosem powiedział Otto, – nie chcę cię niepokoić jeszcze bardziej, ale wiesz chociaż, kogo ogłuszyłaś? Te twarze wydają mi się znajome. Wstałam i podeszłam do malowniczego stosu trzech ciał leżących pod oknem. – Tak, – powiedziałam, manifestując swoją żelazną niezłomność. – Też wydają mi się znajomi. To współpracownicy Irgi. – I ten z ręcznikiem? – I ten też, – zgodziłam się. – To dyrektor jego oddziału. Bardzo ważna osoba, magister magii i inne takie, nawet na królewskim dworze bywał. – Olu, – półkrasnolud wziął mnie za rękę, uważnie patrząc w oczy. – Wszystko z tobą w porządku? – Oczywiście, – stłumiłam nerwowy śmiech. – A jak może być inaczej? Sparaliżowałam potężnym, bojowym artefaktem trzech pracowników oddziału mojego męża, jego szefa wydziału podwójną dawką, a później jeszcze przyłożyłam mężowi zdechłą ręką po twarzy i rozbiłam mu głowę. Oczywiście, że wszystko ze mną w porządku. Całkowicie. – A co robili pracownicy oddziału nekromancji w nocy u was w domu? – spytał Otto. – Zapewne przyszli po rękę, – wyraziłam swoje przypuszczenia, podnosząc z podłogi rękę i przytulając do siebie. – Irga uprzedzał, że jest bardzo cenna. – Bardzo, – zachrypiał Irga, otwierając prawe oko, – jestem szczęśliwy, moja miła, że ją teraz tak tulisz do siebie. – Nie wstawaj! – chlipnęłam, siadając przed mężem. Otto przyciskał bandaż z apteczki, próbując zatrzymać krwawienie. – Jest mi tak wstyd... – A gdzie Mistrz Lawrenti? – spytał mąż. Spojrzałam na półkrasnoluda, ponieważ jakoś mi się nie chciało wyznać Irdze, że jego dyrektor otrzymał podwójną dawkę paraliżującego zaklęcia,. – Żyje, – pomógł mi Otto. – Teraz poczekamy na uzdrowicieli i wszystko będzie w porządku. Jeśli nie dziś, to jutro. – Jasne, – powiedział Irga i zamknął oko. – Irga! – jeszcze bardziej się przestraszyłam. – Gorzej ci? To znaczy... czujesz się bardzo źle? – Tak, – krótko odpowiedział nekromanta, – oddawaj rękę! W milczeniu położyłam rękę na jego piersi, marząc o tym, by rozpłynąć się w powietrzu lub przynajmniej zapaść pod ziemię. Jednak, jak pokazywała moja wieloletnia uczelniana praktyka, zapadniecie się pod ziemię jest o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. – Co się tu u was dzieje? – do mieszkania wpadł Trochim. Ubrany był byle jak. Spod skórzanej kurtki wystawała piżama, lecz za pasem miał miecz, a w ręku

trzymał kuszę. – Otto mi taką wiadomość wysłał, że myślałem, że was wszystkich już tu pozabijali. – Coś ty, – powiedział Irga, nie otwierając oczu. – Po co ktoś miałby nas zabijać, skoro moja małżonka idealnie sobie radzi z tym zadaniem w pojedynkę? – Uuu – zawyłam, gotowa na to, co mi przygotuje mąż, jego współpracownicy i szef. – Aha, – powiedział Trochim, sadowiąc się na łóżku. – Sympatyczna piżamka, Olu! Irga otworzył prawe oko i uważnie popatrzył na mnie. – Przybiegłaś tu tylko w nocnej koszuli? – No tak, – powiedziałam, próbując przykryć kolana brzegami kożucha. Piżamka, jak na złość, była najbrzydszą ze wszystkich, jakie miałam, podarowana przez siostry na urodziny. Lekka tkanina z różnokolorowymi kwiatkami, frędzelkami i kokardkami. W tej piżamie przypominałam sobie samej starą babcię, tylko czepka brakowało. Bojąc się reakcji Irgi, odniosłam ten wspaniały prezent do domu mojego oraz Otta i dziś założyłam pierwszy raz. I tak się stało, że zobaczył ją cały świat! Co za pech! – A co mogłam pomyśleć, gdy w nocy budzi mnie Otto i mówi: „pali się twój artefakt”? Patrzę i widzę, że to ten od naszego mieszkania. To założyłam buty, kożuch i pobiegłam cię raaatować! – Więc na dodatek razem spaliście! – Irga od razu wychwycił z mojej opowieści najważniejsze. – To może ja sobie pójdę, – zmieszany powiedział Otto, zabierając ode mnie torbę z artefaktami. – Zaraz tu przybędą strażnicy i zaczną zadawać pytania... – Idź, idź, – złowieszczo powiedział Irga. – Jeszcze sobie porozmawiamy. „Nie!!!”– wzrokiem błagałam najlepszego przyjaciela, lecz on wzruszył ramionami i pośpiesznie wyszedł. – A ja zostanę, za waszym pozwoleniem, – powiedział Trochim, rozciągając się na łóżku. – Inaczej po co bym tu przez całe miasto leciał? Trzeba dopilnować wszystkiego do samego końca. Przesiedzieliśmy w milczeniu do czasu przybycia uzdrowicieli. Póki jeden z nich opatrywał rany Irgi, pozostali zabrali bezwładne ciała jego współpracowników, wyjaśniając, że potrzebują pomocy w ośrodku. Oddałam artefakt uzdrowicielom, ciesząc się, że był dozwolony do użytku cywilnego i produkcji na masową skalę. Inaczej przyszłoby mi się tłumaczyć przed strażnikami, których wezwali uzdrowiciele. Dowódca patrolu straży, wchodząc do mieszkania, nawet nie pomyślał, aby zdjąć buty, przez co nasza i tak zadeptana podłoga nie stała się ani trochę czystsza. Ze smutkiem pomyślałam, ile przyjdzie mi jutro sprzątać, jeśli oczywiście przeżyję rozmowę z mężem. Strażnicy popatrzyli na Irgę, leżącego na małżeńskim łóżku z twarzą męczennika i z drżeniem przytulającego do siebie rękę, która po tych wydarzeniach trochę straciła na swoim znakomitym stanie, potem na Trochima

w jego kwiecistej piżamie, który w zamyśleniu gładził pochwę miecza i kuszę, a zakończyli obserwację na mnie, nadal roztrzęsionej, siedzącej na podłodze w nocnej koszuli we wstążeczki i kwiatuszki. – Dlaczego obrażacie dziewczynę? – zagrzmiał naczelnik patrolu. – Co takiego? – Irga nawet podskoczył na łóżku, ale chwycił się za twarz i padł z powrotem na poduszkę. – Kto ją obraża? To ona sama kogo zechce, obrazi! Wpadła do mieszkania... – Naszego, nawiasem mówiąc, – zauważyłam. – Zaatakowała paralizatorem moich współpracowników... – A co miałam pomyśleć, jeśli włamali się tu w środku nocy i wyważyli drzwi? – Trzeba było spytać! Mówiłem, że mam kursy podwyższania kwalifikacji! – Co to niby za kursy, – rozzłościłam się, podnosząc z podłogi i zaciskając pięści, – na których włamują się do mieszkań uczciwych obywateli! – To było szkoleniowe zadanie... – Szkoleniowe zadanie! A dlaczego mnie o nim nie uprzedziłeś? A gdybym nocowała w domu, wyobrażasz sobie, co bym pomyślała? A gdybym spała nago? – wrzeszczałam już na cały głos. – Eeee... khym... jasne, – powiedział dowódca patrolu, w czasie gdy pozostali strażnicy wodzili wzrokiem zakłopotani i podśmiewali się. – Podpiszcie jutro protokół i jeśli poszkodowani nie będą mieć pretensji... – Co to znaczy: „nie będą mieć pretensji”? Ja mam pretensje! – poinformowałam. – Dajcie mi kartkę, zaraz wszystko napiszę na tych, którzy włamują się do cudzych domów w środku nocy i na dyrekcję, która wyciera swoje ręce moim ręcznikiem! Zaraz wszystko napiszę! – Olu, miła, – powiedział Irga, – ale po co? – Po co? Zaraz wam wszystkim pokażę! – przeszłam do natarcia, pamiętając o tym, że najlepszą obroną jest atak. Wypłacać rekompensaty poszkodowanym urzędnikom, nawet jeśli włamanie do mieszkania zostało zapisane w planach zajęć szkolenia nekromantów, którzy zawsze powinni być w pogotowiu, nie chciałam. Dlatego postanowiłam obrócić sprawę tak, by wypłacali rekompensatę mnie za ten wypadek oraz za rozładowany artefakt, który teraz jeszcze trzeba naładować! Dlatego zainspirowana nerwową nocą i przeżytym stresem, napisałam takie oświadczenie, że Otto byłby ze mnie dumny. – Cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło, – powiedział Trochim, gdy strażnicy wyszli. – więcej nie wyrywajcie mnie z łóżka z tak błahych przyczyn, dobrze? Rozumiem, że posiadanie wśród przyjaciół prawdziwego bojowego maga jest przydatne, ale chcę po nocach spać w objęciach mojej ukochanej. – Dziękuję, że przyszedłeś, – powiedziałam, całując przyjaciela w policzek. – Do zobaczenia! – A nie pozabijacie się nawzajem? – spytał, będąc już w drzwiach. – Nawet jeśli pozabijamy, to zawiadomienie już napisałam, – z uśmiechem powiedziałam. – I jesteś w nim wymieniony. – Bardzo mi z tego powodu ulżyło, – mruknął Trochim. – No, dobrej nocy, he-

he, gołąbeczki! Zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam do Irgi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Poraziłaś mojego szefa! – powiedział, podnosząc się na łóżku i kładąc przed sobą rękę – Nie poinformowałeś mnie o szczegółach swojego kursu, – odpowiedziałam. – Ty... – zaczął Irga, a potem machnął ręką (martwą) i zaproponował: – Pokój? – Nie, nadal się dąsam, – zawiadomiłam, tłumiąc w sobie wewnętrzny tryumf z tego, że Irga poddał się pierwszy. – A jeśli wywieszę rękę na ulicę, żeby ci nie przeszkadzała? – zaproponował nekromanta. – Powiedziałeś, że jest bardzo cenna! – Już próbowano ją ukraść, drugi raz nie spróbują... a nawet nie ma kto jej ukraść. A do odpowiedniego wyglądu doprowadzę ją jutro. – I ręcznik, którym wycierał ręce twój dyrektor, sam upierzesz? – spytałam. Irga przewrócił zdrowym okiem, ale się zgodził: – Upiorę. I podłogę umyję. Tylko nie mogę się schylać. – W porządku – burknęłam, zdejmując w końcu płaszcz. – Niech będzie, że ja umyję podłogę. Irga na sznurku wywiesił rękę przez okno na ulicę. Wyglądało to strasznie i miałam nadzieję, że ją zdejmie do czasu, gdy porządni obywatele obudzą się i ruszą do pracy, bo inaczej przeżyją wstrząs, widząc tak osobliwą dekorację naszego okna. Gdy w końcu położyliśmy się, byłam tak zmęczona i tak chciało mi się spać, że aż nóg nie czułam. Ułożywszy się Irdze na ramieniu, zaczęłam zapadać w sen, gdy nagle mąż zapytał: – Dlaczego spałaś z Ottem? – Bez ciebie czułam się samotnie, – mruknęłam. – Nie bój się, nic się nie działo. – Nie boję się, – zapewnił nekromanta, gładząc mnie po głowie. – w pełni ufam tobie i Ottowi. Tym bardziej, – zachichotał, – gdy jesteś w tak okropnej piżamie... Myślę, że do niczego by nie doszło nawet, gdybyś spała sama wiesz z kim. – Iść i sprawdzić? – rozzłościłam się. – Leż, – siłą położył mnie do łóżka, przyciągając mocniej do siebie. – Żartowałem tylko. Tak w ogóle, miła, jesteś bohaterką! Gdyby to byli najprawdziwsi złodzieje, to myślę, że nie daliby rady. – A dlaczego mnie nie zawołałeś, gdy podchodziłeś? – spytałam, czując się winna siniakowi na jego twarzy. – Zawołałem cię, tylko pewnie mnie nie usłyszałaś, – zmieszany przyznał Irga. – A potem się bałem, jak możesz zareagować. Pomyślałem, podejdę bliżej, uspokoję cię... Nie myślałem, że ty mnie tak... ręką... pogłaszczesz... Śpisz już? Śpij, moja miła, bardzo cię kocham... Oczywiście oddział nekromantów nie miał do mnie żadnych pretensji, mało

tego, Irdze dano premię „za męstwo”. Fałszywie się uśmiechając, powiedział, że gratulacje i premia należą się mnie, ale dyrektor oddziału bał się ze mną spotkać. Bardziej pragmatyczny Otto powiedział, że po prostu w oddziale wstydzili się napisać w gratulacjach „za męstwo w małżeńskim życiu”, ale ja tylko wzruszyłam ramionami i wzięłam pieniądze. W końcu niedługo zaczynają się wyprzedaże, a ja pilnie potrzebowałam ukoić swoje nerwy. Rozdział II Dama z pieskiem Małżeńskie łoże to miejsce przyjemności i odpoczynku. Zwłaszcza, jeśli małżeńskie łoże jest takie jak moje, czyli ogromne jak katafalk arystokraty, ozdobione ornamentami z okuciami i bardzo drogie. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, od razu zapragnęłam pozbyć się tego potwora na amen. Jednakże odrobinę później zaczęłam doceniać zdumienie i zawistne spojrzenia wszystkich, którzy odwiedzali nasze mieszkanie. A kiedy już Otto powiedział mi o wartości łóżka, to zrozumiałam, że będę spać tylko na nim! Małżonek, nabywca łoża, nie sprzeciwiał się, chociaż kiedyś przyznał się, że czasem nadal ma nadzieję na to, że pozbędziemy się ogromnego łoża – po prostu sprzątanie spod niego kurzu oraz wyciąganie skarpetek jakimś tajemniczym sposobem zawsze trafiających w najdalszy kąt – było bardzo trudne. Oczywiście wielu magów wykorzystuje przy sprzątaniu domu magię, jednak to wcale nie jest tak proste, jak się wydaje. Samowyprowadzający się poza próg mieszkania kurz może zaszkodzić ochronnym zaklęciom na drzwiach. Natomiast pod łóżkiem, chronionym przed nieprzyjaznymi spojrzeniami, męską impotencją, kobiecym chłodem, obwieszonym licznymi łapaczami koszmarów sennych, przychodziło sprzątać za pomocą szmaty przywiązanej do długiego kija. Abym nie wymigiwała się od tego zaszczytnego zadania, Irga stworzył harmonogram dyżurów, za przestrzeganie których przysługiwała nagroda w postaci śniadania. Otworzyłam oczy, rozkoszując się ciepłem pościeli i przeciągnęłam, gdy nagle moje stopy niespodziewanie natrafiły na ciepłe ciało w nogach łóżka. Co to za nowości? Irga nigdy tam nie spał! Może nocą wierciłam się we śnie i wygoniłam go z jego zwykłego miejsca? Nie, poduszka nekromanty z kilkoma długimi czarnymi włosami leżała na miejscu, obok mojej. Ostrożnie szturchnęłam nogą ciało. Ciało poruszyło się i spod kołdry wyłoniła się twarz mojego najlepszego przyjaciela z nieładem na głowie i potarganą brodą. – Dlaczego mnie kopiesz? – odezwał się obrażony. – A ty co tutaj robisz? – zainteresowałam się, kiedy po chwili odzyskałam dar mowy. Otto zawsze odznaczał się szacunkiem dla prywatności życia osobistego

przyjaciół i dlatego jego pojawienie się w naszym łóżku wzbudziło u mnie niepokój. – Coś się stało z naszym domem? – Nie, z nim wszystko w porządku, – Otto szeroko ziewnął. – Po prostu przyjechali do mnie w gości ciotka i wuj. – Posłałbyś im w gościnnym i po sprawie! – Ola, – znacząco powiedział półkrasnolud. – To ta ciocia, dla której prosiłem cię o przygotowanie artefaktu. – A-a-a, – przeciągnęłam, zaczynając domyślać się, w czym rzecz, – grubaska? – Kobieta o grubych kościach, – z wyrzutem poprawił mnie Otto. – I uciekłeś! – obwiniłam najlepszego przyjaciela. – Wcale, że nie! Udałem się na strategicznie przygotowaną pozycję! – I na dodatek leżysz na mojej poduszce! – kontynuowałam, starając się go nie słuchać. – Wiesz przecież, że nie mogę znieść, gdy ktoś leży na mojej poduszce! – Dlaczego na twojej? Leżę na swojej poduszce! – półkrasnolud podniósł i zaprezentował mi własną poduszkę. – I pościel także moja! Mówiłem, że już wcześniej przygotowałem pozycję! Pozwolisz mi jeszcze pospać, hę? Rodzina przyjechała nocną karetą i przez to zupełnie się nie wyspałem. – Dobrze, – burknęłam i poszłam do łazienki, gdzie wesoło szumiała woda. Tam znajdował się mój mąż – irytująco zadowolony z życia – jak każdego ranka. – Irga! – zasyczałam, zamykając za sobą drzwi. – Dlaczego on śpi w naszym łóżku? Nekromanta wyłączył prysznic i odwrócił się w moją stronę. – Dlatego, że chciał spać i uznałem, że przy rozmiarach naszego łóżka Otto w żaden sposób nie będzie przeszkadzał. Szukanie wczesnym rankiem po sąsiadach rozkładanego łóżka byłoby zbyt okrutne, nie sądzisz? Zazgrzytałam zębami. Bardzo kochałam Otta, ale byłam całkowicie nieprzygotowana na jego widok w swoim małżeńskim łożu, w naszym przytulnym mieszkaniu, rankiem, kiedy cała osoba i uwaga Irgi powinna należeć do mnie. – Miła, – delikatnie powiedział Irga, – gdy do naszego domu dobija się twój najlepszy przyjaciel, to mogę jedynie pomóc mu ulokować się jak najwygodniej. Przejmowałem się tobą, tym bardziej, że tak słodko spałaś! „Jeszcze jak słodko! – pomyślałam ponuro. – Tak słodko, że nawet się nie zorientowałam się, że mam w łóżku jeszcze jednego mężczyznę!” W tym samym momencie mój wzrok padł na jasny ręcznik, spokojnie wiszący na wieszaczku. – A to co takiego? – westchnęłam. – Nawet ręcznika nie zawahał się tu przynieść? – Miła, – w głosie Irgi wyczuwalna była doza ironii, – swój ręcznik, poduszkę i pościel Otto wyciągnął z twojej szafy. Spojrzałam w błękitne oczy mojego męża widoczne spod wilgotnej grzywki. Patrzyły na mnie czule i ze współczuciem, lecz wyraźnie widziałam w ich głębi

kpinę. „Jak można było nie zauważyć we własnej szafie cudzych rzeczy i to jeszcze takich gabarytów?” – na pewno myślał Irga i to mnie złościło. Wiedziałam, że już dawno temu należało zrobić w szafie porządek, ale zawsze jakoś ręce nie sięgały i Otto w najbardziej bezczelny sposób to wykorzystał! U Irgi z pewnością niczego by nie schował. U nekromanty nawet skarpetki były poskładane w pary i nigdy nie zdarzyło się, żeby choć jedna skarpetka się zgubiła. U niego są wychowane i potulne, nie to, co moje. W moje skarpetki jakby demony wstępowały i wystarczyło przeciąć cieniutką niteczkę łączącą parę, aby natychmiast rozbiegały się w różne strony. Pewnej nocy nawet widziałam, jak jedna skarpetka pełzła w stronę wyjścia z mieszkania. Nieczuły nekromanta, kiedy podzieliłam się z nim zaobserwowaną nocną zdradą, pośmiał się ze mnie i powiedział, że zasiedziałam się z przyjaciółmi w karczmie i że po krasnoludzkim piwie nie takie rzeczy można zobaczyć. Jednak mimo wszystko byłam przekonana, że piwo nie miało z tym nic wspólnego i skarpetka rzeczywiście próbowała ode mnie uciec. – Miła, – zawołał mnie Irga, wyrywając z głębokich, szafowych rozmyślań. – Idź się jeszcze połóż, a ja idę do pracy. Zajrzałam do pokoju. Otto przyjął erotyczną pozę wprost z kobiecych czasopism i zamruczał: – Chodź do mnie, kochana! Różnica między krępym, niskim i barczystym przyjacielem a chudym, wysokim Irgą była rażąca. Uważnie przyjrzałam się półkrasnoludowi i oskarżycielsko zauważyłam: – Nawiasem mówiąc, brzuch to sobie spory wyhodowałeś! – To krasnoludzki autorytet! Z chudym twórcą nikt nie chciałby współpracować. Co to za mistrz z niego, jeśli nawet o siebie nie potrafi zadbać! – Otto w pośpiechu zasłonił brodą swój wystający „autorytet”. Zatrzasnęłam drzwi, oparłam się o nie plecami i skierowałam w stronę Irgi. W skupieniu stukał w rurę doprowadzającą gorącą wodę, próbując obudzić ognistego demona. Istota odpowiedzialna za ogrzewanie i podgrzewanie wody z każdym dniem pracowała coraz gorzej. Albo zapadała w sen z powodu panujących mrozów albo po prostu z lenistwa. – Obawiam się, że gorącej wody już dla ciebie nie będzie, – powiedział mąż. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Nie chcę zostawać z Ottem i rozmyślać nad rozwiązaniem problemu jego cioteczki, – zamarudziłam najbardziej żałosnym tonem, na jaki było mnie stać. – Lepiej zostań dzisiaj w domu i rozwiążmy to w zespole. – Olu, mam kursy podwyższania kwalifikacji, – powiedział Irga i przytulił mnie. – Lecz jak tylko się skończą, spędzę z tobą cały dzień! – Wtedy może już nie będzie trzeba, – burknęłam. Mąż zaśmiał się, pocałował mnie w nos, lekko, lecz stanowczo odsunął mnie od drzwi i poszedł zbierać się do pracy. Opłukałam twarz zimną wodą i zakończyłam na tym poranną higienę.

W pokoju Otto starał się przekonać Irgę, aby pomógł nam w rozwiązaniu problemu „kobiety o grubych kościach”. – …twój magiczny geniusz! – usłyszałam koniec wzniosłej i bez wątpienia pełnej patosu mowy. – Otto, – nekromanta właśnie skończył sznurować wysokiego kozaka. – Bardzo jestem poruszony twoją wiarą w moje umiejętności, ale chcę ci przypomnieć, że jestem specjalistą w rozwiązywaniu nieco innych problemów. – Pamiętam, – nie dawał za wygraną półkrasnolud. – Ale rozumiesz, że spojrzenie specjalisty z nieco innej perspektywy może wyłapać problem, którego my, jakby to powiedzieć, swoim zamglonym spojrzeniem już nie dostrzegamy! – Hmm... – Irga zamyślił się. – Mogę zamknąć twoją ciocię na tydzień w grobowcu tylko z zapasem wody. Otto zazgrzytał zębami. – I maaasz, – powiedziałam do półkrasnoluda, – a ty mi zawsze opowiadasz: „Irga to ideał, Irga to ideał!”. A on, kiedy tylko zechce, potrafi doprowadzić człowieka do białej gorączki! – Miła, w tej kwestii pierwsze miejsce należy się tobie, – odpłacił mi kochany małżonek. – Życzę powodzenia w rozwiązywaniu problemu! Jak tylko za nekromantą zamknęły się drzwi, Otto wstał z łóżka. – Gdzie jedzenie? Jestem taki głodny! – Dlaczego nie spytałeś o to Irgę? – przyciągnęłam do szafy taboret i zaczęłam szperać po półkach. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Wpadam w środku nocy do waszego mieszkania i jeszcze jedzenia żądam? Nie chcę testować cierpliwości twojego męża, tym bardziej, że z powodu tych kursów jakiś rozdrażniony się zrobił. – Nie wysypia się, – wyjaśniłam. – Prócz tego mają praktyki na cmentarzu, chociaż w grobowcach chroniących od wiatru, to jednak jest tam bardzo zimno. O, ciasto! Nie myślałam, że jeszcze jakieś jest! – Jesteś taką niechlujną gospodynią, że nawet nie wiesz, co masz na półkach! – zbeształ mnie najlepszy przyjaciel, dzieląc ciasto na połowę. – Wcale nie, – obraziłam się. – Po prostu Irga od rana do nocy przepada w pracy i na kursach, a ja… sam wiesz, jak spędziłam ostatni tydzień! Myślisz, że po całym dniu wytężonej pracy w pracowni czuję się na siłach po półkach szperać? Po drodze kupuję u jednej babci pierożka i na tym żyję. Otto z poczuciem winy wypisanym na twarzy pogładził mnie po ręce. Wziął zbyt duże zamówienie, nie przemyślawszy naszych możliwości i przez to rzeczywiście cały tydzień spędziliśmy w pracowni, pracując prawie do nieprzytomności. Przerywał nam pracę Irga, siłą zaciągając mnie do domu, gdzie sił starczało mi tylko na to, aby dotrzeć do łóżka i wyłączyć się. Wczoraj co prawda, klient rozliczył się z nami, a Irgę wypuszczono wcześniej z pracy. Lecz, szczerze mówiąc, nie do jedzenia było nam spieszno – tak bardzo stęskniliśmy się za sobą.

– Nie powinnaś kupować pierożków na ulicy. Czasem tam mogą się takie świństwa trafić. – uprzedził mnie Otto. – Nie, ta babcia jest sprawdzona, – powiedziałam, kończąc dzielić ciasto. – Irga regularnie ściąga jej durną kotkę z drzew i dachów, tak więc pierożki otrzymujemy dobrej jakości. Półkrasnolud przeżuwał ciasto, a wyraz jego twarzy stawał się coraz smutniejszy. – Co się dzieje? – zdziwiłam się. – Nie chcę wracać do pracowni. Tam czeka na mnie wuj, a co ja mam mu powiedzieć? I... zapewne moje życie jest nieudane, ponieważ nie mam pojęcia, czym się zająć, gdy nie pracuję! Otta w depresji bałam się bardziej nawet od rozgniewanego Irgi i jego ojca razem wziętych. Bałam się, gdyż najlepszy przyjaciel z pewnością wpadnie w chandrę, dlatego też zaproponowałam: – Weźmy się za porządki w mojej szafie! Zdaje się, że jest to tak trudne zadanie, że w pojedynkę wprost niewykonalne! – A czy ja twojej szafy nigdy nie widziałem? – zapytał Otto bardziej pewnym głosem. – Tym bardziej, że dziś wyciągałem z niej swoją pościel... Przemaszerował do mojej szafy i stanowczo otworzył szeroko skrzydła. Zmrużyłam oczy. Nastała chwila ciszy. – Ta-a-a-ak, – powiedział Otto, gdy zdecydowałam się otworzyć jedno oko. – Nocą, w ciemności, to wszystko wyglądało na bardziej… uporządkowane. Powiedz mi, złotko, jak u takiego pedanta jak Irga, może być taka… żona? – Równoważymy się nawzajem, – wytłumaczyłam. – Póki będziemy tu porządkować, opowiedz mi o cioci. Może jakaś myśl mi do głowy przyjdzie? Otto złożył ręce w modlitewnym geście. Albo prosił niebiańskie siły, żeby posłały mi do głowy strategię rozwiązującą ciocine krągłości ku powszechnej radości, albo prosił o siły w walce z zawartością szafy. W przeciągu trzech godzin stałam się właścicielką doprowadzonych do idealnego porządku ubrań, dwóch worków z napisem „sprzedać za bezcen studentkom”, a także wielu informacji o rodzinie Otta… …Jakiś czas temu obdarzony rozmaitymi talentami krasnolud Zygfryd ożenił się z Bruną von Szwart, której ojciec był właścicielem dobrze prosperującego warsztatu z bronią. Zygfryd potrzebował startowego kapitału, a Bruna, która dawno przekroczyła tradycyjny panieński wiek, męża. Oczywiście każdy krasnolud może sam zebrać własny kapitał – za pomocą swojego talentu i uporu, jak na przykład robi to Otto. Jednak robi się to powoli, czasem pomysł może okazać się nietrafiony, a pieniędzy Zygfryd potrzebował natychmiast – jego matka zachorowała i on, jako jedyne dziecko, był gotów na wszystko, żeby zapewnić jej najlepszych uzdrowicieli. Małżeństwo zapoczątkowane umową okazało się bardzo trwałe i szczęśliwe. Każdy zajmował się tym, czym chciał. Bruna uwolniła się spod opieki rodziców, którzy zabraniali jej jeść ile i kiedy zapragnie a Zygfryd wyleczył matkę i

założył swój własny rozwijający się interes. Wszyscy byli zadowoleni do czasu, kiedy Bruna nie poczuła znużenia i nie zaczęła angażować się w rodzinny interes. Waga stanowczo nastawionej żonki była taka, że wątły Zygfryd nie był w stanie jej zignorować. Największym problemem było to, że Bruna nic nie wiedziała o handlu ekskluzywnymi klamkami do drzwi, w których specjalizował się mąż. Z entuzjazmem odstraszała klientów, a gdy pozostali tylko stali zleceniodawcy, zaczęła wtrącać się w interesy całej rodziny. Gdy pokazywano jej drzwi, właziła oknem. Kiedy zaprzestano zapraszania jej w gości, przychodziła nieproszona. Kupowali jej pieski, kotki, ptaszki, aby skierować jej uwagę na opiekę nad podopiecznymi. Nic nie podziałało. Oprócz miłości do jedzenia i cudzych spraw, Bruna była posiadaczką rzadkiej dla krasnoludów głupoty w połączeniu z rodzinnym uporem w dążeniu do celu. Pieski i kotki zdychały, nie wytrzymując opieki, a próby odesłania Bruny do oddalonych posiadłości kończyły się fiaskiem. Przebojowa grubaska uciekała w drodze i wracała do domu jeszcze bardziej gorliwa niż wcześniej. Próby wyuczenia jej jakiejkolwiek umiejętności kończyły się pełną porażką. Każda, od hodowli kwiatków do wysyłania kartek z pozdrowieniami z okazji świąt dla klientów. Prócz tego zmarły ojciec zapisał Brunie ogromne pieniądze, z którymi wiązano wiele projektów, dlatego rodzina bała się złościć posiadaczkę rodzinnego kapitału. W późniejszym czasie Bruna zaczęła chorować. Zbyt duża waga powodowała wiele problemów zdrowotnych i Zygfryd stanął przed realnym niebezpieczeństwem wydania całego majątku na uzdrowicieli. Każdy członek krasnoludzkiego rodu Szwartów po kolei proponował, jak rozwiązać problem i właśnie nadszedł czas na Otta... – Do kiedy planujesz się jeszcze chować w naszym mieszkaniu? – zapytałam. Półkrasnolud wzruszył ramionami. – Nie mogę długo przebywać z ciocią! Jak się do was zbierałem, to zdążyła z pięć razy zapytać, czy mam już dziewczynę i dać mnóstwo rad! Gdy wuj zajmuje się interesami, to ona siedzi w domu! – Ale do nas mogą przyjść klienci, – westchnęłam. – Już o tym pomyślałem, dlatego przywiesiłem do kołatki powiadomienie, że czasowo nie działamy, – odpowiedział Otto i ponownie wpadł w melancholijny nastrój. – Uspokój się, – srogo powiedziałam. – Pójdę zobaczyć się z twoją ciocią, a ty w tym czasie podłogę pod łóżkiem umyj! – To wykorzystywanie, – wzburzył się najlepszy przyjaciel. – To równomierny podział obowiązków! Nie, nawet nierównomierny! Twoja ciotka jest warta tygodnia mycia podłogi! – Tydzień to zbyt wiele! – Otto chwycił kartkę ze stołu i zaczął coś na niej pilnie podliczać. – Jeśli dziś się nią zajmiesz, to będę mył podłogę pod twoim łóżkiem całe trzy razy!

– Jak to obliczyłeś? – zainteresowałam się. Krasnoludzkie sposoby dawania wszystkiemu punktów i przekształcania tej punktacji na różne usługi wprawiały mnie w osłupienie. – Sekretna metoda! – Dobrze, dobrze. Idę do cioci, a mycie i obiad to twoje zadania! Najlepszy przyjaciel nie wykazał sprzeciwu wobec przygotowania obiadu, więc ruszyłam do warsztatu, rozmyślając, jak najlepiej przeprowadzić rozmowę z Bruną tak, aby Otto jak najszybciej wrócił do domu. Jednopokojowe mieszkanie małżeńskiej pary nie potrzebuje zbędnego obserwatora! Ciocia przeszła wszelkie moje oczekiwania. W ciągu pół roku, które minęły od czasu mojego ślubu, na którym cioci Otta nie mogło po prostu zabraknąć, Bruna jeszcze bardziej rozrosła się wszerz i obecnie z wielkim trudem mieściła się w drzwiach. – Olu, dziewczynko moja! – udało mi się wywinąć od uścisku i zajęłam strategicznie obronne miejsce za kuchennym stołem. – Jak dawno cię nie widziałam! Jak małżeńskie życie? Już w ciąży? – W moim małżeństwie cudownie! Jeszcze nie jestem w ciąży, – palnęłam, nie przemyślawszy tego. Przez następne pół godziny wysłuchiwałam długiego i emocjonującego kazania o tym, jakim to szczęściem są dzieci. Najbardziej zadziwiające jest to, że takie kazania lubią prawić albo świeżo upieczone mamy, których niemowlęta przypominają pęczek kwiatów w kłębie pieluch, albo osoby bezdzietne. Jako doświadczona posiadaczka czterech młodszych sióstr jestem święcie przekonana o tym, że dzieci są dobre tylko na odległość. Na dużą odległość. Dlatego nie spieszę się z swoimi. Ciocia nie mogła dochować się własnych, dlatego też wydawało się jej, że temat dzieci jest najlepszym do rozmowy. Kiwałam głową, uśmiechałam się, potakując w odpowiednich miejscach i zastanawiałam się, jaki artefakt może nadać się dla cioci. Energetyczne linie jej ciała były na tyle zaplątane, że uzdrawiający artefakt mógł jej jedynie zaszkodzić. – Powodzi ci się, moja dziewczynko, – usłyszałam. – zajmujesz się ważnymi rzeczami, a ja... niczym... wszystko niszczę... Okazało się, że ciocia dobrała się do naszych zapasów uspakajającej nalewki, przez co naszło ją na szczerość. – Tak bardzo chcę mieć pieska... Tylko pieska... Tak bardzo je lubię... Ale one zdychają... Mówią, że im wątroba nie wytrzymuje... ale przecież karmię je tylko tym, co sama mam na stole. Myśl przeszyła moją głowę niczym elficka strzała. Zrozumiałam, co trzeba zrobić. – Wybacz, ciociu! – skoczyłam i chwyciłam kożuch. – Muszę wyjść w pilnej sprawie. Poranne treningi, które czasem urządzał mi Irga, nie poszły na darmo. Znowu uchyliłam się przed emanującym miłością chwytem, zatrzasnęłam za sobą drzwi

i pomknęłam w stronę Urzędu Magii. Na oddziale nekromancji panowała całkowita cisza. Pracownicy pochylili się nad swoimi biurkami w skupieniu i skrupulatnie zapisywali strony kontrolnych sprawozdań. Prawidłowo, kiedy nekromanci powinni podwyższać swoje kwalifikacje, jak nie zimą, kiedy mają mało pracy? …Jednakże nie należało wpadać do sennego oddziału z łoskotem i wołaniem: – Irga!!! Reakcja wielce szanownych nekromantów była bardzo interesująca. Jeden spadł z krzesła. Jeden przewrócił kałamarz. Jeden chwycił się za głowę i zaczął jęczeć. (Dobra, powiem szczerze. To był Irga.) Tylko jeden posłał w moją stronę bojowy „ognik” (dzień dobry, naczelniku mojego męża, nadal nie wybaczył mi pan tego nocnego nieporozumienia?) – Nie rozumiem, co to za reakcja? – spytałam, odbiwszy „ognik” tarczą. – Jesteście przecież teoretycznie wszyscy bojowymi magami. Dlaczego tylko jeden „ognik”? Wasza reakcja na przeciwnika powinna być opanowana aż do instynktowych odruchów! – Właśnie dlatego, że jesteśmy bojowymi magami, nie zostałaś spopielona na miejscu, – powiedział Irga, chwytając mnie za łokieć i wyciągając na korytarz. Uśmiechał się, lecz niebieskie oczy spod grzywki ciskały pioruny. – A chowanie się pod biurko to co? – To taktyczny zwód przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, – Irga cedził przez zaciśnięte zęby. – Czego potrzebujesz? Już chciałam powiedzieć, że jest nieuprzejmy, jednak spojrzałam mężowi prosto w oczy i rozmyśliłam się. Znałam granice wytrzymałości Irgi i przekroczenie ich akurat wtedy, kiedy potrzebowałam jego pomocy, było niemądre. – Irgo, kochany, – szepnęłam. – Bardzo koniecznie-obowiązkowo-niemalże-nie- wiem-jak-bardzo-pilnie muszę dostać się do waszej biblioteki, tam gdzie przechowywane są wasze nekromanckie czasopisma i gazety! Rozdrażnienie w oczach Irgi najpierw zmieniło się w zdziwienie, a później w podejrzliwość. „Jestem niewinną owieczką”, powtarzałam sobie, mając nadzieję, że również na takową wyglądałam. – Co wymyśliłaś? – cicho zapytał mnie nekromanta. Obecnie przypominał nekromantów z opowieści grozy, których wzrok przechodzi przez ciebie na wylot na ciemnym, opustoszałym cmentarzu. „Jestem niewinną owieczką”, – pomyślałam ponownie. – Olu, – ponaglił mnie mąż. – Nic nie wymyśliłam! – szybko odpowiedziałam. – Po prostu muszę natychmiast podszkolić się w waszych niekromanckich sztuczkach! – Podręcznik ci nie wystarczy? – Nie! O to właśnie chodzi, że potrzebuję akurat tej sztuczki, która jest opisana

w czasopiśmie! Irga, proszę cię! Nie, ja cię błagam! Bardzo tego potrzebuję! Obiecuję ci, że nie wymyśliłam niczego niebezpiecznego dla siebie i otoczenia! Irga w zamyśleniu odgarnął długą grzywkę z czoła i zdecydował: – Dobrze, chodźmy. Zostawiona w sali z regałami pod nadzorem bibliotekarza i na odpowiedzialność Irgi, zabrałam się za przetrząsanie dokumentów. Jeżeli chociaż trochę rozumiałam magiczne życie, to tu koniecznie powinno znajdować się to, na czym mi zależało. Po kilku minutach pojęłam, że całkowicie nie rozumiem świata, w którym żyje mój mąż. Epopeje na kilkadziesiąt numerów poświęcone temu, jak poprawnie oczyszczać całun zmarłego z grobowej ziemi. Naukowe artykuły mówiące o tym, jak najlepiej zadawać pytania nieboszczykowi, który nie pozostawił po sobie testamentu. Taktyka rozkopów i przewaga jednego typu łopat nad innymi… Jaka ja byłam daleka od tego wszystkiego! W końcu, w dziale społecznych wiadomości (tak, tak, w nekromanckich gazetach bywają i takie, chociaż większość miejsca zajmują nekrologi) znalazłam to, co mnie interesowało! Zaczęłam przygotowywać wiadomość do wysłania, lecz bibliotekarz mnie zatrzymał: – Panienko, w bibliotece zakazane jest użytkowanie magii! Najmniejsza emisja może zniszczyć drogocenne, stare manuskrypty, które są tu chronione. Nie wie pani o tym? Przestraszona schowałam ręce za plecy. Bibliotekarz mruczał coś z dezaprobatą i można było wychwycić „a Irronto zawsze…” Staruszek odprowadził mnie do wyjścia, tak wwiercając się we mnie spojrzeniem, jak gdybym była co najmniej królewskiej rangi przestępcą. Nie zdecydowałam się czekać na Irgę i narażać się na niebezpieczeństwo spopielenia, jeśli nie na jawie, to przynajmniej w myślach jego współpracowników. Stworzyłam wiadomość do Otta i pobiegłam w stronę elfickiej dzielnicy. Tam stanęłam na chwilę przy pierwszym lepszym ogrodzeniu. W głowie długo składałam słowa w języku elfickim w zdania. Brak codziennej praktyki dawał o sobie znać. A potem stanowczo zastukałam w bogato zdobioną bramę. – Czego potrzebujesz? – niemiło odpowiedziano z wnętrza. „Też mi kulturalna rasa”, pomyślałam, choć elfa też można było zrozumieć. Już zapadał zmierzch, a mróz szczypał w policzki. Porządni obywatele w takich chwilach siedzieli w domach lub w ciepłych karczmach, a nie stukali w cudze bramy. – Wie pan, gdzie sprzedają pieski? Elfickie? – spytałam. – Druga aleja, piąta brama na lewo, – odpowiedział niewidzialny strażnik bramy, który nawet nie zniżył się do spojrzenia w okienko. Nie zniżył i dobrze, najważniejsze, aby podał dobry adres. Straż przy piątej bramie okazała się bardziej przyjazna. Oznacza to, że tu zarabiają na tych, którzy pukają do drzwi. Bez zbędnych pytań wpuszczono