mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

RYTUAŁ MIŁOŚCI

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

RYTUAŁ MIŁOŚCI.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 229 osób, 67 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 76 stron)

1 Władimir Merge Anastazja Rytuały Miłości Nowa cywilizacja część 2 Dlatego właśnie czyny, związane ze stworzeniem projektu siedzib rodowych, płyn- nie przechodziły w rytuał zaślubin, prrygotowujący młodych do działania związanego z poczęciem. I tak oto budowali oni Przestrzeń Miłości. Kobieta, w której dziecię zostało poczęte w tej przestrzeni, żyła przez dziewięć miesięcy w najlepsrych, wręcz najidealniejszych warunkach, a dziecko w niej mieszkające było szczęśliwe. Spis treści Miłość – istota kosmiczna ............................................. 2 Czy nasze życie zgodne jest z Boskim programem? .... 5 Dlaczego miłość przychodzi i odchodzi? ........................ 6 Czy trzeba szukać swojej drugiej połówki? .................. 7 Fałszywy obraz ............................................................... 8 Obrzędy weselne ........................................................... 9 W poczęciu bierze udział nie tylko ciało ........................ 11 W głąb historii ........................................................... 13 Arkaim – akademia wołchwów .................................. 13 O czym chciał powiedzieć Sungir? ............................. 16 Ustrój rodowy............................................................... 21 Zagadkowy manewr... ....... ..... ....... ..... .... .............. 22 Miłość a zdolność bojowa państwa ............................. 26 Wymazana Rosja......................... ............................... 27 Błąd starszych ............................................................. 29 Z lokajów na kniaziów ................................................. 29 Nie powielić błędu ....................................................... 30 Wielki dar Stwórcy................................................ ....... 31 Dziecięca miłość ............................................................ 31 Miłość to pełnoprawny członek rodziny........................ 34 Prawdziwa miłość wywalczy wzajemność..................... 35 W szkole wedruskiej i miłości uczono .......................... 37 Zabawy przedmałżeńskie... ................... ..... ................ 40 "Strumyk" .................................. .................... ............ 40 "Czastuszka-goworuszka" ........................................... 40 Rytuał zaślubin.............. .............................................. 41 Poczęcie.......................................................................... 45 Telegonię można pokonać ............................................ 47 Psychologia poczęcia i przyjścia na świat ................... 48 Kiedy mężczyzna rodzi dziecko ................................... 50 Rytuał dla kobiety rodzącej bez męża ......................... 53 Zatem – gdzie mamy rodzić dzieci? .............................. 55 Wedruski poród ..................... ..................................... 55 Bój nie ostatni Radomira ...... ...................................... . 57

2 Oni wrócą z gwiazd na Ziemię ...................................... 60 I w chaosie jest sens ...................................................... 63 Zjazdy małżeńskie........................................................... 64 Rytuał zaślubin dla kobiet z dziećmi ........................... 67 Kobiety z wyższych sfer ................................................ 69 Spotkanie po tysiącach lat ........................................... 71 Zaślubiny Anastazji ...................................................... 74 Miłość – istota kosmiczna Człowiek pojawił się na drodze jakoś znienacka. Stał prawie na środku pasa jezdnego, odwrócony plecami do zbli- żającego się dżipa. Od razu zacząłem hamować, żeby ostrożnie wyminąć dziwnego, siwowłosego człowieka. Kiedy pozostało mi do niego najwyżej dziesięć metrów, staruszek powoli odwrócił się w moim kierunku i wtedy od- ruchowo znów wdusiłem pedał hamulca. Przede mną na drodze stał dziadek Anastazji. Poznałem go od razu. Siwe włosy i broda w żaden sposób nie współ- grały z niezwykle płomiennymi, młodymi oczyma, a taka niezgodność od razu wyróżniała staruszka spośród innych ludzi w podeszłym wieku.Także długi,szary płaszcz o nieokreślonym kroju,uszyty z jakiejś nieznanej tkaniny,był mi równie do- brze znany. Jednak nie wierzyłem własnym oczom. W jaki bowiem sposób ten starzec z syberyjskiej tajgi mógł się dostać tutaj, do centrum Rosji, na drogę prowadzącą z miasta Władymir do miasta Suzdal? Jak? Jakimi rozstawnymi końmi? Jak syberyjski pustelnik bez problemu może się zorientować w zawiłościach naszych transportowych niuansów? Przecież nie posiada on absolutnie żadnych dokumentów. Pieniądze, naturalnie, mógł zdobyć, sprzedając suszone grzyby i orzeszki cedrowe, podobnie jak to czyniła jego wnuczka Anastazja. Ale bez dokumentów... Oczywiście, wielu bezdomnych u nas nie ma dokumentów i milicja nie może sobie z tym poradzić. Lecz dziadek Anastazji jakoś nie bardzo przypominał bezdomnego. Ubiera się, owszem, w bardzo stare, znoszone odzienie, jednak za- wsze czyste, a wygląd ma dość zadbany, twarz jasną, na policzkach lekki rumieniec. Siedziałem tak, zamarłszy bez ruchu, z rękoma na kierownicy dżipa. On sam podszedł do samochodu, a ja otworzy- łem mu drzwi. – Cześć, Władimirze, jedziesz do Suzdala? Podwieziesz mnie?spytał starzec jak gdyby nigdy nic. – Oczywiście, że podwiozę, proszę wsiąść, dziadku. Jak się tu dziadek znalazł? Jak się tu dostał z tajgi? – Jak się tu dostałem – to nie ma znaczenia, najważniejsze po co? – Zatem – po co? – Aby udać się z tobą na wycieczkę po współczesnej historii Rosji i rozproszyć twoją do mnie urazę. Tak kazała wnuczka Anastazja. Powiedziała: "To ty, dziaduniu, jesteś winien tej urazie". Ot, i jadę z tobą na wy- cieczkę. Przecież po to właśnie zmierzasz do Suzdala? – Tak. Chcę zwiedzić muzeum. A uraza – była rzeczywiście, tyle że już minęła. Jechaliśmy przez pewien czas w milczeniu. Przypominałem sobie, jak chłodno rozstaliśmy się z dziadkiem w tajdze. Nawet się nie pożegnaliśmy. A zdarzyła się rzecz następująca. Dziadek Anastazj i poradził mi stworzyć partię i zaproponował, żeby nazwać ją: Partia Rodzinna. Tak w ogóle propozycja założenia partii,opartej na ideach Anastazj i,padała od dawno ze strony różnych osób.Wie- lu uważało, że partia jest niezbędna, aby ułatwić ludziom uzyskanie ziemi pod budowę siedzib rodowych, a w przyszłości uchronić je przed wszelakimi urzędniczymi zakusami. Żadna z istniejących partii, co stwierdzić należy z ogromnym żalem, tymi kwestiami się nie zajmuje. Uwzględniając fakt, że pewne siły podejmują działania przeciwne ideom Anastazji, starają się wszelkimi możliwy- mi sposobami zdyskredytować same idee i ludzi, którym przypadły one do serca, mnie i Anastazję. Zgłaszano propozycje założenia partii, ale bez akcentowania w jej statucie, w rozdziale "Cele i zadania", kwestii stworzenia pomyślnych warun- ków do budowy siedzib rodowych. Zresztą w ogóle zalecano nie wzmiankować o ideach Anastazj i, o książkach z serii "Dzwoniące cedry Rosji". Przekonywano mnie, że w przeciwnym razie partia nie zostanie zarejestrowana. I tak oto postanowiłem poradzić się

3 w tej sprawie dziadka Anastazji, jak również poprosić go o radę w kwestii struktury, celów nadrzędnych i zadań partii. Po- myślałem: skoro on dobrze zna działalność kapłanów egipskich, którzy od zawsze stwarzali wszelkie możliwe struktury społeczne,religie,trwające nie przez jedno,a przez wiele tysiącleci,to z pewnością zna też tajniki organizacyjne,dzięki któ- rym te struktury okazały się tak żywotne. Poza tym i on sam jest nie byle jakim kapłanem. Może nawet potężniejszym od tych, którzy obecnie rządzą świa- tem. Jeśli tak, winien on znać zasady, na których oparta jest organizacja nawet tej struktury kapłańskiej, która okazała się bardziej żywotna niż religie. Rzeczywiście, organizacja kapłańska – to struktura ponadreligijna. Istniała i istnieje obecnie, jako że kapłani prze- cież uczestniczyli bezpośrednio w tworzeniu niektórych religii i struktur świeckich. Wiadomo o tym z historii starożytne- go Egiptu i innych krajów. A zatem dziadek Anastazj i mógłby stworzyć podwaliny Partii Rodzinnej, czyniące z niej potężną, a być może i naj- potężniejszą organizację. Szczerze pragnąłem posłuchać jego rad, dlatego też, ułowiwszy moment, kiedy – jak mi się wydawało – nie był po- grążony w swoich rozmyślaniach, zagadnąłem go: – Mówił dziadek o partii. Czytelnicy też mówią o niej od dawna. Jednak niektórzy zalecają nie wzmiankować w jej statucie o Anastazji, jej ideach, książkach, ażeby rejestracja przebiegła bez przeszkód. Siwy starzec stał przede mną oparty na ojcowskiej lasce i milczał. A nie było to zwyczajne milczenie. Jednocześnie przyglądał mi się bacznie, tak j akby mnie widział po raz pierwszy. Jego spojrzenie było jakieś takie – niezbyt dobre, raczej krytyczne. I kiedy po długiej pauzie przemówił, w jego głosie dało się też wyczuć nutki lekceważenia: – Rejestracja, powiadasz. O radę, znaczy się, przyszedłeś zapytać? Zdradzać czy nie zdradzać? – A co ma do tego zdrada? Przyszedłem się poradzić, jak postąpić, aby rejestracja partii przebiegła bez przeszkód. – Rejestracja wszakże nie jest celem samym w sobie,a i partia takim celem samym w sobie również nie jest.Bez idei, powiadasz, bez wzmianek, jakże więc czytelnicy rozpoznają, że to ich Partia Rodzinna? A nie partia merkantylnych zdraj- ców? Polecono ci stworzyć jakąś bezsensowną strukturę,bez podstawy,bez idei,bez symboli,za pomocą których przywódz- two już zostało wyznaczone na wieki. A ty przyszedłeś mnie zapytać, czy nie warto pójść za tą radą. Czy nie mogłeś sam sobie poradzić z tym najprymitywniejszym podstępem? Zrozumiałem, iż znalazłem się w dość głupiej sytuacji i, starając się jakoś z niej wybrnąć, zadałem następne pytanie: – Ja chciałem się tak w ogóle dowiedzieć, jakie zasady, założenia przy formowaniu struktury partii, formułowaniu jej celów i zadań mógłby dziadek zaproponować? To, co nastąpiło później, wręcz wyprowadziło mnie z równowagi. Jak mi się wówczas wydawało, starzec nie tylko nie zaczął zwyczajnie odpowiadać na moje pytania, ale zaczął ze mnie wyniośle szydzić. Na początku spojrzał na mnie ze zdziwieniem, burknął coś z irytacją, odsunął się. Nawet odszedł na krok ode mnie. Po czym jednak odwrócił się i rzekł: – Czyżbyś nie rozumiał, Władimirze, że wszelkie odpowiedzi na zadane przez ciebie pytania w tobie samym winny się zrodzić i w każdym, kto zdecyduje się wespół z tobą tę strukturę tworzyć? Naturalnie, ja mogę ci podpowiedzieć. A ju- tro kto inny da inną podpowiedź, potem trzecią, a wy nie będziecie działać, tylko śledzić podpowiedzi. Idź na prawo, po- tem w lewo, przesunąwszy się naprzód, cofniecie się znowu albo zaczniecie nagle dreptać w kółko z powodu ociężałości umysłowej, umysłowego lenistwa. I to właśnie określenie: "z powodu umysłowego lenistwa" bardzo mocno mnie ubodło. Od pierwszego spotkania z Anastazją przecież już niejeden minął rok i wiele swój umysł wysilam i za dnia, i kiedy kładę się spać. Możliwe, że za- czyna się przegrzewać z powodu nieprzerwanej wytężonej pracy. Napisałem osiem książek, a nad tym, co w nich zawarte, sam rozmyślałem. Czasami kilkakrotnie sprawdzałem sens poszczególnych fraz. A on przecież też o tym wszystkim wie. Poczucie urazy zaczynało się rozpalać, jednak mimo wszystko, zebrawszy się w sobie, wyjaśniłem: – Tak też pewnie wszyscy myślą, zastanawiają się, powstają różne organizacje: komunistyczne, demokratyczne, libe- ralne. Lecz jak powiedział pewien człowiek: "Jakąkolwiek partię by stwarzali, wszystko jedno, w efekcie będzie to KPZR". – Dobrze powiedział. Oto i twierdzę: drepczecie w kółko z lenistwa umysłowego. – Ale co ma do tego lenistwo umysłowe? Być może to po prostu brak informacji? – To znaczy, że brakuje informacji, a ty przyszedłeś do mnie ją uzyskać. A jesteś w stanie to sobie uświadomić roz- leniwionym umysłem? Poczucie urazy narastało, jednak, powstrzymując irytację, odpowiedziałem: – Cóż, spróbuję, wytężę mózg. – Zatem słuchaj. Struktura winna przypominać wiec nowogrodzki z jego wczesnego okresu. A więcej uzmysłowicie sobie później. Ta odpowiedź mnie już wręcz rozzłościła. Starzec doskonale wiedział, że dokumentów historycznych na temat Ro-

4 sji z okresu przedchrześcijańskiego nigdzie nie ma, zostały zniszczone. Tak więc o tym, jak działał wiec nowogrodzki, na dodatek w swym wczesnym okresie, nikt nigdy nam nie powie. A to oznacza, że on ze mnie kpi. I dlaczego? Cóż ja takie- go uczyniłem, ażeby tak mnie potraktować? Starając się mówić głosem spokojnym, z szacunkiem dla jego wieku, rzekłem: – Dziadek wybaczy, że go niepokoiłem, z pewnością jest dziadek zajęty jakąś ważną sprawą. Pójdę już. I odwróciłem się, ażeby odejść, a on w ślad za mną zawołał: – A celem i zadaniem Partii Rodzinnej winno być stworzenie warunków dla przywrócenia energii Miłości w rodzi- nie. Niezbędne jest przywrócenie obrzędów i świąt mogących pomóc w odszukaniu swojej drugiej połówki. – Co? – Odwróciłem się znów do starca. – Miłość? W rodzinie? Rozumiem, że nie chce dziadek rozmawiać ze mną o sprawach ważnych. Ale kpić? Dlaczego? – Ja nie kpię, Władimirze. To ty nie jesteś w stanie tego zrozumieć: Dopóki sam nie nauczysz się myśleć, zastana- wiać, dopóty na uświadomienie ciebie będę potrzebował lat. – Jakie uświadomienie? Czy choć w przybliżeniu dziadek wie, jakie cele i zadania ujmują partie całego świata w swych statutach? – Mniej więcej wiem. – Zatem proszę powiedzieć, jeśli dziadek wie. No, proszę, niech dziadek powie. – Zapewniają oni, że jakoby umożliwią wzrost dobrobytu wszystkim, zagwarantują ludziom więcej swobód. – No właśnie. A konkretnie: rozwiną przemysł, zapewnią mieszkania, zapobiegną inflacji. – Idiotyzm kompletny – burknął starzec. – Idiotyzm? Właśnie idiotyzmem będzie, jeśli ja za dziadka radą wprowadzę do statutu partii jako główne zadanie punkt: "Partia będzie rozwiązywać problem, w jaki sposób każdy człowiek ma odszukać swoją drugą połówkę". – A dodaj jeszcze: "Partia przywróci ludowi model życia i obrzędy, będące w stanie zachować miłość w rodzinach na zawsze". – Co też dziadek?! Dziadek... chce mnie wystawić na pośmiewisko przed ludźmi? Tymi problemami, poszukiwa- niem tych wszystkich połówek zajmują się agencje matrymonialne o charakterze komercyjnym. I to nie partia powinna mieć takie cele, ale agencja matrymonialna. A miłość w rodzinach – jest sprawą osobistą rodziny, a nikt nie ma prawa in- gerować w sprawy rodzinne, żadna partia.To nie jest problem państwowy. – A czyżby twoje państwo nie składało się właśnie z rodzin? Czyż to nie rodziny stanowią podstawę każdego pań- stwa? – Stanowią, stanowią, dlatego też państwo winno podnosić dobrobyt rodzin i poszczególnych obywateli. – A cóż to, zwiększając dobrobyt w kraju, przywrócicie jednocześnie miłość całemu mnóstwu rodzin? – Nie wiem, jednak tak już jest, że wszystkie państwa powinny troszczyć się o dobrobyt swoich obywateli. – Władimirze, zastanów się nad sensem słowa "dobrobyt". Spokojnie, powoli przeniknij jego sens.Teraz wypowiem to słowo nieco inaczej: stan dobra lub błogostan. Pomyśl i zrozum: tylko miłość jest zdolna podnieść każdego człowieka na najwyższy poziomu błogostanu. Nie pieniądze, nie pałace, a tylko uczucie, którym obdarował człowieka Stwórca – stan miłości. Miłość – to istota kosmiczna. Żywa, myśląca, o wysokim poziomie intelektualnym. Jest potężna i nie na próżno Bóg się nią zachwycał, a jej ogromną energię oddał człowiekowi w darze. Należy zrozumieć miłość i nie wstydzić się zajmować nią również na szczeblu państwowym. A państwo składające się z mnóstwa rodzin, w miłości rodzących dzieci i tworzących Przestrzeń Miłości, nie będzie cierpieć ani z powodu inflacj i,ani z powodu bandytyzmu.Takie państwo nie będzie musiało walczyć z ułomnościami,gdyż one w społeczeństwie same zanikną. A wszyscy prorocy, którzy mędrkują wielce, zamilkną. Czy z braku chęci, czy z nie- wiedzy nie wspominali o miłości – to już nie istotne, ale odciągali oni ludzi od spraw najważniejszych i prowadzili tam, gdzie nie ma miłości. Kapłani o tym wiedzieli i dlatego przytakiwali prorokom. Przez wieki ludzkość tworzyła obrzędy pomocne w życiu i miłości. Czy obrzędy te podpowiadał jej Stwórca, czy też mądrość ludowa wyniosłaje na wyżyny, nieważne. Ale na przestrzeni wieków faktycznie tworzyły one dobry byt oraz po- magały młodym osiągnąć wieczną miłość i wieczną radość. Żaden z tych obrzędów nie charakteryzował się, tak jak teraz, okultystycznym zabobonem. Stanowił natomiast najwyższą szkołę, egzamin Wszechświata. Wedruski rytuał zaślubin, pochodzący z zamierzchłej przeszłości, przekazała ci Anastazja. Przytoczyłeś go tylko w jednej książce, a godzien jest wzmiankowania w każdej. Jak dotąd, zarówno współcześni, jak i ty, nie do końca go sobie uzmysłowiliście, zrozumieliście. Popatrz: Anastazja mówiła ci też o najstarszych sposobach poszukiwania ukochanych. Lecz nie zostały one do końca przez was zrozumiane i uświadomione. Wnuczka powiedziała: "Widocznie stworzyłam obrazy, które były nie dość

5 silne". Całą winę bierze na siebie, ale powiem, że winę ponosi tutaj ociężałość twojego umysłu albo waszych umysłów. Niechaj uczeni mężowie lepiej poznają obrzęd zaślubin –literka po literce – rozbiorą na czynniki pierwsze. I nie znajdą, uwierz mi, Władimirze, nie znajdą w nim ani jednego okultystycznego lub zabobonnego działania. Jest racjonalny i precyzyjny w tworzeniu miłości. Na jego tle ujrzysz absurdalność, okultyzm i zabobonność współczesnych form święto- wania. Powinieneś rozumieć: Anastazja wie niepomiernie więcej, niż mówi tobie. Jej czyny, logikę jej postępowania rów- nież kapłani nie od razu pojmują, w rezultacie trwają tylko w zadziwieniu nad tym, co wnuczka stworzyła. Zapytaj ją, natchnij pytaniem. Zapytaj: jaki rytuał mieli Wedrusowie przy narodzinach dzieci? Sama o tym ci nie powie.Uważa,że mówić należy tylko o tym,co ty postrzegasz jako interesujące.Lecz ty nie wiesz, jaka największa mądrość ukryta jest w pradawnych obrzędach. Są one aktem stworzenia kosmicznych światów. Naród, który zapomniał o wiekowej mądrości swoich prarodziców, zasługuje na pogardę. Przy czym nie jest ważne, czy każdy sam zapominał, czy też pod wpływem kapłanów władających wiedzą tajemną. Zapytaj i natchnij pytaniem wnuczkę. A partię postaraj się wezwać do tworzenia miłości. A na razie mało jesteś dla mnie ciekawy.Trzeba ci długo i mozolnie tłumaczyć rzeczy najbardziej oczywiste. Wybacz staruszkowi. Idź już. O tym, co nieprzyjemne, ani myśleć, ani mówić nie powinienem – nie jest to dla mnie dobre. Starzec odwrócił się i zaczął z wolna oddalać. Zostałem w tajdze zupełnie sam – czując się jak oplwany. Poczucie urazy, powstałe na samym początku mojej z nim rozmowy, nie pozwoliło mi uzmysłowić sobie tego wszystkiego, co po- wiedział. Lecz później, już po powrocie do domu, często wracałem w myślach do rozmowy w tajdze, zastanawiałem się, rozmyślałem, analizowałem. Bardzo chciałem udowodnić, i raczej nie tyle dziadkowi Anastazji, ile samemu sobie, że mój umysł jednak całkiem się nie rozleniwił. Pragnąłem w sobie samym, w swoim wnętrzu to, co on powiedział, obalić lub po- twierdzić. Starzec w tajdze mówił, iż dopóki ludzie będą słuchać tylko podpowiedzi i dopóki każdy sam nie zacznie zastana- wiać się nad sensem życia, społeczeństwo nie będzie w stanie wyzwolić się z całego mnóstwa kataklizmów społecznych. A człowiek nie będzie szczęśliwy. Prawdopodobnie tak właśnie jest w istocie. Mówił on jeszcze o istnieniu jakiegoś programu Boga. Cóż to takiego? Na ile życie dzisiejsze odpowiada temu pro- gramowi? Czy nasze życie zgodne jest z Boskim programem? Nowy człowiek urodził się na pierwszym piętrze porodówki. Ku zdziwieniu lekarzy noworodek okazał się absolut- nie zdrów. Jak sekundy umykały dni i miesiące, chłopiec poszedł do przedszkola, szkoły, na studia. "Mądrzy" wychowawcy, pe- dagodzy i profesorowie wpoili mu pewien program życia. Człowiek postanowił: najważniejsze w życiu jest posiadanie mnóstwa pieniędzy, które pozwolą mu dobrze się od- żywiać, mieć mieszkanie, samochód, ubrania. Starał się zatem dużo pracować, czasami nawet na dwie zmiany. Tymczasem sekundy odmierzały lata i człowiek doszedł do emerytury. Udało mu się zarobić pieniądze na zakup dwupokojowego mieszkania i używanego samochodu. Na długo przed emeryturą zakochał się, ożenił, rozwiódł, ożenił się ponownie. Z pierwszą żoną miał dziecko, ale po rozwodzie pozostało ono z matką. Z drugą żoną miał dziecko, ale wyjechało ono daleko na północ i dzwoni do niego raz, dwa razy do roku. Sekundy odliczały lata starości. Człowiek chorował i umarł.Tak smutna jest dola większości ludzi żyjących na Zie- mi. W znikomej mniejszości są ci, którym udaje się zostać znanymi artystami, politykami, prezydentami, milionerami. Ży- cie tej kategorii ludzi uważa się za szczęśliwsze, ale to iluzja. Trosk nie mają oni wcale mniej niż pozostali i dokładnie ta- ki sam czeka ich koniec: starość, choroby i śmierć. Czyżby taki oto los dla ludzi żyjących na Ziemi był zapisany w Boskim programie? Nie! Stwórca nie mógł przesą- dzić dla swoich dzieci równie okrutnej i smutnej doli.To społeczność ludzka sama pod wpływem pewnych sił ignorowała Boski program i wstąpiła na drogę samoudręczenia i samounicestwienia. Ktoś może wątpić w istnienie Boskiego programu.Wszak nie mówią o nim naukowcy,politycy.Religie,owszem,in- terpretują Boski zamysł, lecz zawsze poprzez pośredników i najczęściej na różne sposoby. Zgodne są tylko co do tego, iż Bóg istnieje. W istnienie Najwyższej Rozumnej Istoty, która stworzyła widziany przez nas świat i życie na Ziemi, wierzą filozo- fowie oraz wielu naukowców. I nie sposób w to nie wierzyć. Nader rozumnie bowiem powiązane jest wszystko, co istnieje w naszym świecie. A skoro tak, to Istota ta, Najwyższy Rozum, mogła tworzyć tylko z sensem, tylko to, co wieczne, dając

6 radosną perspektywę wszystkim, a w pierwszym rzędzie dla tego umiłowanego, stworzonego na swoje podobieństwo – dla człowieka. Innymi słowy, człowiekowi zaproponowano określony model życia na Ziemi, pozwalający na poznanie siebie oraz całego Wszechświata. Mógł poznawać i realizować dalej Boski program, wnosić weń własne przepiękne dzieła. Bóg bowiem wymaga od syna-człowieka współuczestnictwa w akcie tworzenia i daje radość wszystkim, którzy go dostrzegają i obserwują. Boski program istnieje niewątpliwie, a poznać go mogą nie tylko szczególnie wybrani ludzie, ale także każdy, kto te- go pragnie. Jest on wyrażony nie za pomocą liter czy hieroglifów na zwojach papirusu, lecz za pomocą właściwych jedynie Bogu samemu żywych znaków stworzonej przezeń przyrody. Rozum i intelekt ludzi okresu starowedruskiego pozwalał jeszcze na czytanie tej wielkiej Boskiej Księgi. Współcze- śni z miliardów tych znaków-liter znają już tylko niektóre. Zatem będziemy musieli od nowa zacząć uczyć się Boskiego alfabetu. Książka, którą teraz piszę, nie jest poświęcona tematyce religijnej. Nie stanowi też próby podjęcia rozważań filozo- ficznych. Książka ta jest wezwaniem do studiowania, do poznawania Boskiego programu. A ja nie zamierzam nikogo uczyć ani prawić kazań. Pragnę tylko zaznajomić moich czytelników z wiedzą o kultu- rze naszych prarodziców za pośrednictwem obrzędów obliczonych przez wołchwów, mających na celu utrzymanie miłości w rodzinach. Chciałbym też wezwać wszystkich do zweryfikowania bądź potwierdzenia poczynionych wniosków. Do opublikowania niniejszych materiałów skłoniły mnie wypowiedzi i wnioski, konkluzje pustelników z tajgi, a w pierwszym rzędzie Anastazji. Publikacja ta niezbędna jest po to, ażeby odczuć tę informację, doświadczyć jej na poziomie własnych uczuć, emocj i i wspólnymi siłami zacząć działać, zgodnie z logiką życia. Z nadzieją, iż nasze pokolenie zacznie się zastanawiać i przy- spieszy budowę nowej cywilizacji dla siebie i swoich dzieci. Anastazja przedstawiła koncepcję, być może tylko pierwszy punkt programu rozwoju ludzkości, sprowadzający się do następującej tezy: "Społeczność ludzka winna przestudiować, poznać Boski program, wykorzystując materiał przedsta- wiony przez Boga, i przekształcić całą planetę w przepiękną rajską oazę. Stworzyć harmonijną, zrównoważoną społeczność wszelkich żywych istot. Po osiągnięciu takiego poziomu życia, w człowieku ujawnią się zdolności do współtworzenia życia na innych planetach i w obrębie innych galaktyk". Mając na względzie potęgę tej koncepcji i globalny jej wymiar, Anastazja na początek zaleciła budowanie siedzib ro- dowych. Zacznijmy i my nasze "studiowanie" od znanych wszystkim problemów. Dlaczego miłość przychodzi i odchodzi? Och, jak wiele temu uczuciu poświęcono wierszy, traktatów filozoficznych.Trudno znaleźć w literaturze utwór, któ- ry w większym czy mniejszym stopniu nie poruszałby tego tematu. Prawie wszystkie religie mówią o miłości. Uważa się, że to Bóg podarował człowiekowi owo wielkie uczucie. Jednak nasza rzeczywistość współczesnej formy ludzkiego istnienia ukazuje uczucie miłości wręcz jako zło. Spójrzmy prawdzie w oczy. Statystyki potwierdzają: około siedemdziesięciu procent rodzin się rozpada. Rozpad po- przedzają lata pełnego absurdów życia dwóch byłych zakochanych. Czasami życie upływa na wzajemnych oskarżeniach, skandalach, nawet rękoczynach. Pierwotnie piękne, natchnione, pełne zachwytu uczucie odchodzi a w zamian – lata złości, oskarżeń, nienawiści i w następstwie nieszczęśliwe dzieci. Tak smutny jest rezultat dzisiejszej miłości. Czyż można taki rezultat uznać za dar Boga? Absolutnie nie! Lecz być może to my sami oddalamy się stopniowo od pewnego modelu życia właściwego człowiekowi, dlatego od- chodzi miłość, tym samym dając nam znak: "Ja nie mogę żyć w takich warunkach. Wasz sposób życia mnie zabija. Wy sa- mi też umieracie". Wracając myślami do rozmowy w tajdze, przypominałem sobie, w jak niezwykły sposób o miłości mówił siwy pu- stelnik: "Miłość – to najpotężniejsza energia kosmiczna. Nie jest bezmyślna. Posiada ona myśli i własne uczucia. Miłość – to istota żywa, samowystarczalna, żywa osoba. Z woli Boga została posłana na Ziemię i gotowa jest obdarowywać swoją wielką energią każdego człowieka żyjące- go na Ziemi i uczynić jego życie w miłości wiecznym. Przychodzi do każdego, starając się językiem uczuć opowiedzieć o Boskim programie, a jeżeli człowiek jej nie poj- mie, zmuszona jest odejść, nie z własnej woli, ale z woli człowieka". Miłość! Uczucie to tajemnicze. I chociaż każdy człowiek kiedykolwiek żyjący na Ziemi doznał go, to jednak wciąż

7 pozostaje niezbadane. Z jednej strony, temat miłości poruszany jest w literaturze i innych gatunkach sztuki. Z drugiej strony, wszelka za- warta w nich informacja tylko konstatuje istnienie takiego zjawiska, jakim jest miłość, a w najlepszym przypadku opisuje jego zewnętrzne przejawy i warianty zachowań różnych ludzi pod wpływem zrodzonego w nich uczucia. Zatem czyż rzeczywiście konieczne jest zbadanie tego znanego wszystkim uczucia? Niezwykła informacja uzyskana w syberyjskiej tajdze potwierdza konieczność badań tego zagadnienia. Niezbędne jest, aby nauczyć się rozumieć miłość. Myślę,iż jedną z najwłaściwszych odpowiedzi na pytanie,dlaczego miłość odchodzi,będzie proste stwierdzenie: od- chodzi, bo nie znajduje zrozumienia. A w przeszłości ludzie ją rozumieli. Pomyślcie sami: ponad dziesięć tysięcy lat temu Wedrusowie posiadali wiedzę, dzięki której dokonywali działań wzmacniających miłość, a ponadto czyniących ją wieczną. Jednym z takich działań jest starowedruski obrzęd zaślubin. Po jego opublikowaniu w jednej z moich książek wielu naukowców zaczęło skłaniać się ku tezom, iż rytuał ten jest w stanie przetransformować pierwotne uczucie w uczucie wieczne. Porównując go z obrzędami różnych narodów przeszłości i współczesności, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu: starowedruski obrzęd zaślubin stanowi racjonalne dzia- łanie, przemyślane przez mądrość ludową, będące w stanie i dziś pomóc wielu parom osiągnąć miłość wieczną. Jednakże – o wszystkim, ale po kolei. A zacznijmy od rzeczy najważniejszej. Czy trzeba szukać swojej drugiej połówki? "Moja druga połówka" – takie wyrażenie funkcjonuje wśród ludzi. Spróbujmy określić, co to właściwie jest. Wiele osób, jak sądzę, może przychylić się do następującego określenia: Jest to człowiek, mężczyzna albo kobieta, bliska dusza, o zbliżonych poglądach na życie, przyjemny, pociągający, również i wyglądem, zdolny tchnąć w nas miłość. Czy należy szukać swojej połówki, czy też z woli przeznaczenia ona sama winna się znaleźć? Wielowiekowe doświadczenie ludzkości pokazuje, że jest to niezbędne. Świadczą o tym rozliczne legiony, w których dobrzy młodzieńcy udają się w daleką podróż w poszukiwaniu swoich oblubienic. Istnieją pradawne obrzędy pozwalające określić, czy wybór jest właściwy. Czy nie od diabła pochodzi twoja połów- ka? Niektóre z nich przytaczałem w poprzednich książkach. Mówiąc o obrzędach, nie zagłębiałem się w opisy znanych działań, przytaczałem tylko te nigdzie wcześniej nie opisywane. W niniejszej książce najważniejszy obrzęd – zaślubiny i jednocześnie obrzęd weryfikacji prawidłowości dokonanego wyboru – powtórzę w innym kontekście. "Koniecznie przedstaw te cudotwórcze obrzędy od razu – pomyśli część spośród czytelników – po co nam twoje roz- ważania?" A właśnie te rozważania są potrzebne! Potrzebne jest uwzględnienie dzisiejszej rzeczywistości, analiza, inaczej nie sposób pojąć ogromnego sensu ludowej mądrości. Wszystko w świecie jest względne, dlatego też niezbędne są porów- nania, punkty odniesienia. Spójrzmy zatem, w jaki sposób sytuacje życiowe współczesnego świata mogą sprzyjać takiemu spotkaniu, a jakie – mu przeszkadzać. To dziwne, lecz właśnie w nam współczesnych czasach, jak by się wydawało – czasach informacji, sytuacji sprzyja- jących spotkaniu się dwóch połówek nadarza się coraz mniej. Mieszkający w wielkich, gęsto zasiedlonych, milionowych miastach ludzie dosłownie odgrodzeni są od siebie nie- widzialnymi przegrodami. Człowiek mieszkający w nowoczesnym mieszkaniu wielopiętrowego budynku najczęściej nie zna nawet sąsiadów z klatki schodowej. Jadący środkami miejskiej komunikacji, nawet stojący i ciasno przylegający do siebie pasażerowie po- grążeni są we własnych problemach. Idący ulicą przechodnie również nie są zainteresowani sobą nawzajem. W Ameryce na przykład nie wolno badaw- czo przyglądać się kobiecie, ponieważ może to być traktowane jako molestowanie seksualne. Tak więc czy to siedząc w mieszkaniu, czy będąc w drodze do szkoły, na uczelnię, do pracy, znalezienie swojej dru- giej połówki jest praktycznie niemożliwe. Załóżmy, że wasza praca umożliwia nawiązywanie wielu kontaktów. Załóżmy, iż siedzicie przy kasie w ogromnym supermarkecie. Jednak żaden z przechodzących obok kupujących nie proponuje wam zawarcia znajomości, a raczej jesteście przez nich oceniani w kategoriach elementu uzupełniającego kasę. Wyższa uczelnia, uniwersytet, skupisko wielkiej liczby młodych ludzi, chociaż stwarza możliwość nawiązywania wzajemnych kontaktów,powstawania par,nie stanowi powszechnego miejsca wyboru,ponieważ funkcja tych instytucj i jest przecież całkowicie odmienna.

8 Obecnie najczęściej za miejsca dla zawierania znajomości uznaje się puby, bary, restauracje, dyskoteki, kurorty. Lecz z takich znajomości, nawet zakończonych związkiem małżeńskim, szczęśliwe życie w miłości i zgodzie z reguły nie po- wstaje. Takie małżeństwa rozpadają się w dziewięćdziesięciu procentach – według statystyk. Przyczyna takiego stanu rzeczy kryje się w fałszywym, nieprawdziwym wyobrażeniu. A cóż to takiego? Oto przy- kład. Fałszywy obraz Zanim jeszcze poznałem Anastazję, udałem się w rejs po Morzu Śródziemnym. Przy stoliku na statku pasażerskim przez całe czternaście dni w czasie posiłków siadywałem w towarzystwie dwóch dziewcząt i młodego mężczyzny, pracujących w instytucie projektów w Nowosybirsku. Każdego dnia dziewczęta zjawiały się w restauracji w nowych, eleganckich kreacjach i interesujących fryzurach. W ich towarzystwie było przyjemnie. Nadia i Wala, tak miały na imię, zawsze były sympatyczne i wesołe. Kiedyś, będąc w kajucie sąsiada zza stołu, powiedziałem do niego: – Jakie piękne i miłe dziewczęta siedzą przy naszym stole, może by tak z nimi poflirtować? Na co on odpowiedział: – Nie. Nie mam chęci flirtować z tymi wydrami. – A dlaczego wydrami? – Przecież pracuję w tym samym instytucie, co one, więc wiem, jakie są naprawdę. – A jakie? – Po pierwsze: skandalistki. Po wtóre: niechlujne i leniwe. To tutaj starają się dbać o siebie, robią z siebie takie do- brutkie, mądrutkie. Najwyraźniej przyjechały specjalnie po to, ażeby znaleźć sobie bogatego męża. Spójrz, jak one kokie- tują mężczyzn z ormiańskiej grupy. O tym jak dalece inaczej wyglądają dziewczęta w czasie pracy w instytucie, mogłem się przekonać, kiedy pod ko- niec dnia pracy zaszedłem tam, ażeby zobaczyć moje znajome z rejsu. Były one rzeczywiście, delikatnie rzecz ujmując, ze- wnętrznie nie tak bardzo atrakcyjne, jak w czasie rejsu statkiem, a i wesołość z dobrocią też gdzieś znikły. Oznacza to, iż na parostatku prezentowały one swój fałszywy obraz. Chęć znalezienia sobie drugiej połówki za pomocą obrazu zewnętrznego, nie będącego w zgodzie z prawdziwym, jest we współczesnym świecie właściwa wielu mężczyznom i kobietom.Być może tak zgubne zjawisko pojawiło się na sku- tek zapomnienia o innych sposobach. W rezultacie oszukane zostają obie strony. Mężczyzna obdarowuje kwiatami i kosztownymi prezentami wizerunek, który mu się spodobał, ofiarowuje mu na- wet rękę i serce, a ożeniwszy się, widzi nagle realnego człowieka, który absolutnie mu się nie podoba – nie jest w jego ty- pie, wywołuje w nim uczucie rozdrażnienia i tęsknoty za obrazem, który zniknął. Kobieta widzi nagle, iż niedawny dobry i uważny adorator wcale jej nie kocha, nie rozumie. Jak to się stało? On ni- gdy jej nie kochał, on kochał wizerunek. Porażającą różnicę pomiędzy sztucznym obrazem a prawdziwym człowiekiem szczególnie wyraźnie można zaobser- wować na przykładzie gwiazd estrady. Dane jest to zwłaszcza ludziom, którym udało się widzieć je w warunkach codzien- ności. Podobnie żałosna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy kobieta, często gwałtownie, zmienia swój wygląd zewnętrzny po zamążpójściu. Kiedy mężczyzna zakochuje się w kobiecie, szczególnie od pierwszego wejrzenia, trudno powiedzieć, co właściwie w nim wywołało uczucie miłości. Być może gruby warkocz i kolor włosów, a może oczy. Przyjęto uznawać, iż uczucie mi- łości wywołane jest przez cały zbiór cech zewnętrznych i wewnętrznych. A kiedy kobieta zmienia swój wygląd zewnętrz- ny, zabiera część tego, co się podobało, osłabiając tym samym miłość. Nawet wówczas, gdy po radykalnej zmianie ubrania, fryzury i makijażu wszyscy wokoło mówią: jak ty teraz wypiękniałaś, jaka stałaś się atrakcyjna, i nawet wtedy, gdy podob- ne wypowiedzi zgodne będą z rzeczywistością. I nawet wówczas, gdy mąż zachwyci się nowym wyglądem żony, po jakimś czasie jego miłość może w znacznym stopniu osłabnąć albo zniknąć zupełnie. Spotkał on wiele piękności znacznie bardziej atrakcyjnych niż jego obecna żona, jednakże pokochał ją właśnie, z ta- kim wyglądem, jaki miała przedtem. I nagle poprzedniego obrazu zabrakło. Zgodzicie się, iż pokochawszy nowy obraz, zdradza on poprzedni. Dlaczego w dawnych czasach, także w starożytności, ludzie z ogromną ostrożnością zmieniali sposób ubierania się? Czy nie było wystarczającego wyboru w tkaninach? Wybór był.I jedwab przywożono zza trzydziestu dziewięciu mórz,a sa- modzielnie można było tkać płótna grube lub cienkie. Można było samodzielnie nanosić wszelkie możliwe rysunki na tka-

9 ninę za pomocą różnych barwników, można było wzory wyszywać. Czy brakowało fantazji lub środków? Fantazji wystarczało, było jej z nadmiarem. Co drugi człowiek wówczas był wspaniałym artystą malarzem i projektantem. Wystarczy popatrzeć na dawne domy: wszystkie przyozdobione są płasko- rzeźbami w drewnie. I każda kobieta umiała haftować. Jeśli zaś chodzi o środki, to nie tylko ludzie średnio zamożni, ale bogaci także nie- zbyt często pozwalali sobie na zmiany strojów i fryzur. Podchodzili oni niezwykle ostrożnie do zmiany swojego zewnętrz- nego wyglądu, starając się zachować własny wizerunek. Świat współczesnej mody zmienia obrazy, wizerunki – szczególnie kobiet – jak w kalejdoskopie. Dla korporacji produkującej odzież gwałtowna zmiana jest niezwykle korzystna: jeszcze dobre rzeczy ludzie wyrzu- cają na śmietnik, kupując nowe, modne, z nadzieją, iż wraz z nimi nadejdzie coś nowego, coś na kształt szczęścia... Ale nie, nic takiego nie przychodzi. Pojawia się tylko nowy, sztucznie przez kogoś stworzony obraz, który człowiek sam naciąga na siebie, będąc pod wpływem masowej reklamy. Nie znalazłem we współczesnym życiu konkretnego systemu działań, pomagających człowiekowi w poszukiwaniu współtowarzysza czy współtowarzyszki drogi życiowej. Ponadto odniosłem wrażenie, iż cały obraz życia ukierunkowany jest na to, ażeby te połówki nigdy się nie spotkały. Być może dla kogoś sytuacja taka jest bardzo korzystna. Człowiek nie- zadowolony z życia, nie mający celu i sensu życia, bardzo odpowiada wielu, tym robiącym pieniądze. Odpowiada też spra- wującym władzę. A wracając do pytania: czy szukamy swojej drugiej połówki? myślę, że trzeba powiedzieć: – nie, nie szukamy. Nie potrafimy szukać. I nie ma warunków do takiego poszukiwania. Próbowałem znaleźć okruchy racjonalności w poszukiwaniu współmałżonków w obrzędach ostatnich stuleci. Przy- toczę tutaj kilka typowych obrzędów weselnych. Spójrzmy, w jakim stopniu są one racjonalne, czy wręcz przeciwnie – pry- mitywne. Będę na bieżąco je komentował lecz jeśli nie zgadzacie się z moimi komentarzami, możecie bezpośrednio na kartkach książki zakreślić je bądź zamazać korektorem i nanieść własne. Jakoś tak coraz częściej myślę sobie, że dziadek Anastazji miał rację – jeśli my sami nie zaczniemy myśleć, to fak- tycznie będziemy przyjmować każdą bzdurę za mądrość życiową. Nie będę opowiadał o współczesnym weselu. Tam, oprócz pijaństwa, nałożenia wieńca i tak zwanego wiecznego ognia, jazdy samochodami, niczego więcej nie ma. Spróbujemy przyjrzeć się wcześniejszym obrzędom weselnym. Obrzędy weselne Przytoczę pewien typowy dla przedrewolucyjnej Rosji obrzęd,ażeby spojrzeć nań z punktu widzenia degradacji spo- łeczeństwa w jego stosunku do miłości. Swatanie Komi-Permiaków Dla Permiaków wesele było bardzo skomplikowane z uwagi na wielość różnorodnych obrzędów poprzedzających: kiedy ojciec wyszukuje swojemu synowi narzeczoną, musi poprosić o zgodę swoje zwierzchnictwo oraz parafialnego kapła- na. Decyzja o takim weselu zawsze podejmowana jest bez udziału przyszłego małżonka, zgodnie z pradawnym obyczajem, i ogranicza się tylko do opinii krewnych, bliskich i znajomych, których rady się zasięga. I tak waży się los przyszłej pomyśl- ności ich najbliższego krewnego. Zdarza się, że nowożeniec poznaje swoją narzeczoną dopiero na zrękowinach, a czasami i w dzień wesela; rzadko się zdarza, aby młody Permiak sam wybierał sobie narzeczoną. Ojciec nowożeńca wybiera synowi dziewczynę z bogatym posagiem, ale zwraca też uwagę, aby upatrzona dziewczyna miała dobry charakter i zasady moralności. Po podjęciu decy- zji, jaką dziewczynę swatać,zaczyna się samo swatanie.Tę sprawę zawsze porucza się najstarszemu w rodzinie albo – w sy- tuacji, kiedy kogoś takiego nie ma – ojcu chrzestnemu bądź jednemu ze starszych krewnych, a generalnie – człowiekowi doświadczonemu w podobnych sprawach. Następnie ustala się, jak i co winni mówić swatowie, jednak moim zdaniem są to działania całkiem bezsensowne, jako że pierwotnie już zostało zaburzone to, co najważniejsze. Jak widzimy, w wypełnianiu całej procedury tego obrzędu nie ma nawet aluzji do miłości młodych ludzi. Żałosny jest również fakt, iż przy całym uwłaczającym stosunku do energii Miłości miesza się do tego jeszcze i Boga. Zanim nowożeniec wyjdzie z domu, matka lub najstarsza krewna przynosi na stół nakryty obrusem bochen chleba przeznaczony do pobłogosławienia młodego pana, sól, piwo oraz wino, a przed ikonami zapala świece. Nowożeniec modli się, kłania ojcu i matce, prosząc o błogosławieństwo, a odmówiwszy modlitwę do Jezusa, siada za stołem, do którego z tą samą modlitwą podchodzą wszyscy goście weselni i oddają mu, jeden po drugim, przez stół obiema rękami przyniesione prezenty i gościńce: pieczoną łopatkę lub kawałek surowej wieprzowiny, a wszystko na chlebie, przy czym każdy z nich

10 mówi: – "Przyjmij, książę młody, szczodre dary" – modląc się jednocześnie: "Panie Jezu Chryste...". Na to nowożeniec od- powiada każdemu: "Amen twojej modlitwie". Po czym odbiera, również obiema rękami, prezenty, kładzie je najpierw na głowę, po czym na stół i częstuje każdego weselnika piwem lub winem, odpowiadając modlitwą do Jezusa i dodając przy tym: "Pij na zdrowie (tu imię gościa)". Naturalnie na to odpowiada każdy weselnik, do którego zwraca się pan młody, sło- wami: "Amen twojej modlitwie"i przyjąwszy szklankę, kłania się młodemu panu z tymi słowy: "Niechaj Pan da ci długie wieki, szczęście ogromne, byś żył, dobra zaznał, bydła, zwierząt domowych, chleba, soli, a z księżniczką do cerkwi jechał, pod złotymi wieńcami stał, prawo Boże przyjąwszy". Następnie każdy poczęstowany pije. A oto jeszcze ciekawsza informacja: Permianki rzadko zachowują dziewictwo, lecz młodzi mężowie nie zwracają na to szczególnej uwagi i nie unikają, a wręcz przeciwnie chętnie biorą za żony nawet ciężarne, licząc, że niebawem przybędzie nowy pracownik. Opowiadają i takie rzeczy, że ojcowie rodzin ustanowili, co następuje: w rodzinie, uważając swoje córki za niewin- ne, swatanie uznaje się za uwłaczające,bronią wstępu,a nawet wyganiają swatów,czasem nawet biją ich,mówiąc: "Cóż z te- go, że moja córka winna"? – Czy ponosi winę? Zatem na świat przychodzi nie kontynuator rodu, poczęty koniecznie w miłości, ale parobek do pracy w gospodar- stwie. Wiele typowych elementów obrzędów weselnych charakteryzuje naszych przodków jako dzikich barbarzyńców.Jed- nakże pragnę zauważyć, iż wszelkie znane nam obrzędy nie stanowią tradycji słowiańskich, chociaż w literaturze czasami nazywa się je tradycyjnymi. Pochodzą one z okresu, kiedy wszelkie tradycyjne, mądre obrzędy były przez Cerkiew zabro- nione, a w zamian niczego sensownego nie zaproponowano. I tak na przykład obrzęd: Zdejmowanie trzewików. W ruskim rdzennym obyczaju uważano, a i dziś w niektórych miejscach tak się czyni, że młoda małżonka winna rozzuwać swojego męża. Obyczaj ten w najdawniejszych czasach był wyrazem pokory, niewolniczego poddania, a nawet poniżenia, ponieważ: któż zdejmuje obuwie innej osobie, jeśli nie człowiek w pełni podporządkowany? Wiemy z historii o tym,że ten zwyczaj istniał w czasach Władimira,jak również o tym,iż córka księcia połockiego nie zechciała rozzuć swe- go męża. W Niemczech w czasach Lutra funkcjonował obyczaj, aby w pierwszą noc małżeństwa młoda żona zdejmowała buty i kładła je u wezgłowia posłania jako wyraz panowania męża nad żoną, mężczyzny nad kobietą (zniewoloną). Omar i Herbenstein mówią o tym, że w trakcie swojego pobytu w Rosji, nawet na książęcych i bojarskich weselach dokonywano obrzędu rozzuwania i trzykrotnego uderzenia dyscypliną, którą wraz z prezentem kładziono do szkatułki. Obrzęd ten występował też na Litwie przed Jagiellonami, a po dziś dzień zachowany jest w chłopskich zwyczajach. Jak widzimy, zdejmowanie butów i uznawanie kobiety za niewolnicę niesłusznie traktuje się jako obrzęd tradycyjnie rosyjski. Generalnie na Rusi przedksiążęcej niewolnictwa nie było. A zatem obrzęd ten nie jest tradycyjny dla naszego lu- du, ale tylko narzucony i przez lud nie przyjęty. Jednak jeszcze głupsza, bardziej okrutna i nieetyczna wydaje mi się sytuacja następująca, typowa dla obrzędów we- selnych nawet w XVIII i XIX wieku i charakterystyczna dla wielu narodów.W momencie gdy podany zostaje na stół ostat- ni posiłek, to znaczy pieczyste, drużba, nakrywając białą serwetą talerz z pieczystym, kołacz i solniczkę, zanosił je do izby, do łóżka, dokąd za nim odprowadzano parę młodą. W drzwiach izby, gdzie zostawiono młodych, sadzano ojca, który od- dawszy nowo zaślubioną do rąk mężowi, udzielał jej obyczajowych pouczeń i wskazówek moralnych do pożycia małżeń- skiego. Po wejściu młodych do łóżka żona swata, przyodziana w tym czasie w dwa futra, jedno założone jak należy, a dru- gie odwrotnie – obsypywała ich ziarnem,pieniędzmi i chmielem,karmiła młodych będących na posłaniu.Następnego dnia z rana wszyscy uczestnicy wesela zjawiali się w izbie, gdzie spali młodzi, strzałą podnosili kołdrę nowożeńców i na podsta- wie naturalnych oznak określali, czy nowo zaślubiona była dziewicą. Tę część obrzędu uznać można za najstraszniejszą,wręcz zwyrodniałą,nawet jeśli nowożeńcy się kochają.Na oczach wszystkich gości młodzi, napiwszy się i najadłszy, winni pójść do pokoju, ażeby dokonać niezwłocznie intymnego zbliże- nia. Dosłownie. Goście odprowadzają ich drwiącymi spojrzeniami i towarzyszą im niczym zboczeńcy. Po pierwsze, po wszelkich przedweselnych i weselnych przeżyciach, pod wpływem alkoholu i nadmiernego objada- nia się, lepiej przez pewien czas powstrzymywać się od zbliżenia, aby uniknąć możliwości poczęcia dziecka w takim stanie. Po drugie, właściwie dlaczego nowożeńcy muszą dopełniać intymnego zbliżenia zaraz w tym samym dniu, a do te- go jeszcze potem opowiadać się przed zebranymi ze swoich działań? A jeśli dziewczyna tego właśnie dnia cierpi z powo- du kobiecej niedyspozycji i dlatego nie jest to wskazane? Tak w ogóle wszystko to bardziej przypomina parzenie się zwie- rząt albo i coś jeszcze gorszego. Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy, aby prowadzić sukę do psa, krowę do byka czy owcę do barana, jeśli nie mają cieczki. A tutaj idź, "parz się", bo w przeciwnym razie zostaniesz zniesławiona. Oto historia, jaką opowiedział mi pewien siedemdziesięcioletni starzec, dowiedziawszy się, iż studiuję różne obrzę-

11 dy: – Kiedy się ożeniłem, mieszkałem na wsi. Wyswatali mnie z dziewczyną z miłości, taką dobrą, cichą, miała na imię Ksjusza.Ona miała wówczas dziewiętnaście lat,a ja dwadzieścia.Przez pół roku się przyglądaliśmy sobie nawzajem,z pew- nością pokochaliśmy się. Pod koniec pierwszego dnia wesela posłano nam w osobnej izbie. Przy drzwiach postawiono stróża, a rankiem po- winni przyjść po prześcieradło, ażeby wszystkim pokazać, czy jest ono poplamione krwią dziewiczą, czy też nie. Nastała bardzo odpowiedzialna dla Ksjuszy i dla mnie chwila. A ja, być może z powodu weselnych stresów, a może zjadłem coś niewłaściwego, czuję, że nic z Ksjuszą nie zdołam zrobić. Ona i tak, i siak, i piersi zaczęła pokazywać nieśmiało, i mnie po- całowała, a później rozebrała się cała. Ale nic we mnie nie reagowało na jej czułości i pieszczoty w pożądany sposób. Wprawiło to mnie w jeszcze więk- szy popłoch. Usiadłem na łóżku, odwróciłem głowę do ściany. Czuję, jak Ksjusza przytuliła się policzkiem do moich ple- ców, cała drżąca,a po moich plecach płynęły jej łzy.Wówczas i ja zapłakałem z żałości.O,tak sobie siedzimy w łóżku i pła- czemy. Później mówię do niej: – Ty się nie obawiaj, Ksjusza, ja przyznam się przy wszystkich, że to moja wina. A ona w odpowiedzi: – Nie trzeba. Będą się z ciebie śmiać. A przed świtem sama palcem porozrywała sobie, co trzeba, krew popłynęła. Prześcieradło pokazano rankiem go- ściom, którzy przyszli na poprawiny. Oni, na wpół pijani, wołają nas, przygadują, zachęcają okrzykami "gorzko" przed ko- lejnym kieliszkiem. Przez pół roku mieszkaliśmy z Ksjuszą na wsi,potem wyprowadziliśmy się do miasta i rozwiedliśmy.Ponieważ mnie i przez pół roku nic się nie udało zdziałać. Ożeniłem się z inną kobietą, mam teraz czworo dzieci, trzech synów i córkę, wnuków. Jednak tego okropnego wesela nigdy w życiu nie zapomnę. A Ksjuszę wspominam do dziś. W poczęciu bierze udział nie tylko ciało Ci z was, którzy czytali Księgę Rodu powinni pamiętać: wedruski rytuał zaślubin kończył się poczęciem dziecka przez zakochanych w sobie Lubomiłę i Radomira. W ówczas nie pytałem Anastazji o to, czy sąjakieś charakterystyczne cechy w cywilizacji wedruskiej odnoszące się do poczęcia dzieci i czy należy temu poświęcać szczególną uwagę. Ona jednak wręcz przeczuła możliwość pojawienia się takiego pytania i sama powiedziała: – Wśród Wedrusów panowało ogromne zrozumienie istoty aktu poczęcia własnych dzieci. Ale na razie nie wiem, w jaki sposób językiem zrozumiałym opowiedzieć o tym. Następnie, już po rozmowie z dziadkiem Anastazji i poszukiwaniu wśród różnych narodów obrzędów będących w stanie zachować miłość w rodzinach, uzyskałem informację o poczęciu i pojąłem: to nie Anastazja, a ja jeszcze nie by- łem gotów na zrozumienie tego, co ona powiedziała, a i obecnie problem ten nie jest dostatecznie zbadany przez naszą współczesną naukę. Naukowcy próbują klonować człowieka, w efekcie uzyskują istotę tylko zewnętrznie podobną do człowieka.W mo- mencie poczęcia bowiem uczestniczy nie tylko plemnik i komórka jajowa, ale również coś niewidzialnego, nie odczuwane- go jako materia. Dalsze wyłożenie tej informacji może kogoś szokować czy bulwersować. Ja sam przez ponad pół roku zastanawia- łem się, czy warto, czy też nie warto dzielić się nią z czytelnikami. W końcu zdecydowałem: warto. A oto w czym rzecz. W obecnych czasach mnóstwo rodzin żyjących na Ziemi i wychowujących dzieci nawet o tym nie wie, że wycho- wują nie całkiem swoje dzieci. Istnieją na to niezbite dowody. W świecie naukowym funkcjonuje termin "telegonia". W medycynie nazywa się to "zjawiskiem pierwszego samca". O zjawisku telegonii mówi się możliwie jak najmniej. A cóż to takiego? Odkrycie wzięło swój początek z faktu, kiedy to przed 150 laty w Anglii lord Marton postanowił wyhodować rasę najbardziej wytrzymałych koni. W tym celu skrzyżował klacz czystej rasy angielskiej z ogierem zebry. Jednakże nie udało się uzyskać potomstwa z powodu niezgodności genetycznych obu gatunków. Po pewnym czasie tę samą klacz czystej krwi skrzyżował z ogierem czystej krwi angielskiej. W rezultacie klacz urodziła źrebię, lecz... z wyraźnymi śladami prążków, jak u zebry. Lord Marton nazwał to zjawisko właśnie telegonią. W swojej praktyce specjaliści w zakresie hodowli zwierząt spotykają się z tym zjawiskiem dość często. Na przykład każdy związek hodowców psów eliminuje sukę wcześniej najczystszej rasy, jeśli miała ona kontakt płciowy z nierasowym psem. Suka taka nigdy już nie będzie miała rasowych szczeniąt, nawet jeśli zostanie sparzona z najczystszej rasy psem. Go- łębiarze od razu zabijają nawet najdroższą i najczystszej rasy samicę, jeśli podeptał ją nierasowy gołąb skalny. Praktyka

12 wskazuje, że nie będzie już nigdy miała piskląt czystej rasy. Naukowcy z wielu krajów przeprowadzili mnóstwo badań ukazujących, że to zjawisko dotyczy również ludzi. Znamy też przypadki narodzin czarnoskórych dzieci z rodziców o białej skórze. Bywają przypadki, iż przychodzi na świat czarnoskóre dzieciątko w rezultacie dawnego zbliżenia babki czy matki kobiety z czarnoskórym mężczyzną. Zawsze przyczyną takiego zjawiska jest przedmałżeński związek dziewczyny bądź jej bezpośrednich przodków w linii żeńskiej z mężczyzną rasy czarnej. To są fakty łatwo zauważalne. A ile jest takich ukrytych? Będzie tego całe mnóstwo. Wszakże dzisiaj współżycie przedmałżeńskie jest na porządku dziennym. A skoro tak, to nie wolno winić dziewczyny, jeśli wychodzi za mąż jako nie- -dziewica. Nasze społeczeństwo, potworna propaganda seksu, wręcz imperium seksu, uczyniły ją taką. Na zachodzie rodzice zaopatrują swoje dzieci będące w wieku szkolnym w prezerwatywy, wiedząc, iż dzieci te już utraciły dziewictwo. Ale nie wiedzą, iż żadna prezerwatywa nie uchroni przed "zjawiskiem pierwszego samca", czyli tele- gonii. Świadczą o tym konkretne przypadki z życia ludzi i zwierząt. Wiele dawnych nauk i religii również mówi o zjawisku telegonii, nazywając ją innymi określeniami. Jednak sensu to w żaden sposób nie zmienia. I naukowcy, i starożytni mędrcy uważają, że pierwszy mężczyzna w życiu dziewicy pozosta- wia jej wizerunek swojego ducha i krwi. Psychiczny i fizyczny portret dzieci, które ona urodzi. Wszyscy inni mężczyźni, którzy będą nawiązywać intymny stosunek z tę kobieta w celu poczęcia dziecka, dają jej tylko nasienie i choroby ciała. Czyż nie tutaj kryje się masowe niezrozumienie między ojcami i dziećmi? A i degradacja całej ludzkiej społeczno- ści? Mnóstwo konkretnych przykładów mówi o udziale jakiejś energii w procesie poczęcia. Lecz skoro tak, to nie tylko nauka, ale i wszyscy ludzie powinni o niej wiedzieć. Nasi niedawni przodkowie prawdopodobnie zakładali, że tak jest. Sta- rali się dopilnować,aby dziewczyna wstępująca w związek małżeński była dziewicą.Możliwe,że z tego powodu wśród wie- lu narodów istniała tradycja, aby w czasie wesela zamykać nowożeńców w osobnej izbie, a potem wynosić z tej izby prze- ścieradło z plamkami krwi, które potwierdzały dziewictwo panny młodej. Jednakże nasi starsi przodkowie uznawali dzie- wictwo za czynnik niewystarczający dla urodzenia kontynuatora rodu. Uważali oni, że jeśli kobieta w trakcie zbliżenia in- tymnego z jednym mężczyzną będzie myślała o innym, to urodzi dziecko podobne do tego, o którym myślała. Takie stwierdzenia świadczą o tym, że dawni ludzie uważali, a być może doskonale wiedzieli: najważniejsza w po- częciu jest myśl. A dokładniej – energia myśli. Zjawisko telegonii również o tym mówi. Kobieta, być może na poziomie podświadomości, zachowuje w pamięci in- formacje o swoim mężczyźnie, a w konsekwencji rodzi się dziecko w pełni bądź częściowo do niego podobne. Na początku uważałem: nie należy pisać na ten temat, ażeby nie spowodować u dzieci, ich rodziców i małżonków krępujących wyjaśnień. Niechaj będą szczęśliwi w swojej niewiedzy. Jednakże jakoś tak szczęścia za bardzo nie widać. I być może nie widać go między innymi z powodu niewiedzy na temat kultury poczęcia. Już od dawna podnoszona jest kwestia wychowania seksualnego dzieci w szkołach i trwają spory,czy należy je wpro- wadzić, czy też nie. Jeśli założeniem tych zajęć jest tylko nauczenie dzieci, w jaki sposób korzystać z prezerwatyw, to nie ma po co go wprowadzać. Jeżeli jednak będzie się mówić dzieciom o głównym przeznaczeniu kobiety i o właściwym po- dejściu do zagadnienia poczęcia dzieci – przedmiot taki jest życiowo niezbędny. Ale dlatego nauczyciele powinni znać sa- mo sedno problemu i posiadać odpowiednią literaturę. Niezbędne jest mówienie o tym, a w mass mediach niestety obec- nie widzimy tylko propagandę seksu. W tak zwanych demokratycznych krajach wiele mówi się o wolności człowieka. Czyż jednak można uważać za wol- nego człowieka, przed którym ukrywa się ważne dla jego życia problemy, a w zamian podsuwa się, wykorzystując hasła o wolności słowa, zboczenia ukazywane jako dobro? W takiej sytuacji wszak człowiek jest wolny, ale wolny od czystego, szczęśliwego ludzkiego życia. Mimo wszystko nie zacząłbym pisać o telegonii, gdybym nie dowiedział się od Anastazji o tym, jak można napra- wić sytuację, nawet jeśli wychodząca za mąż kobieta miała już kontakt intymny z innym mężczyzną. Oraz o tym, że wśród Wedrusów istniał niesamowity rytuał, za pomocą którego można uczynić "nie swoje dzieci" krewnymi ciałem i duchem. O istnieniu zjawiska, które we współczesnej medycynie określa się mianem "zjawiska pierwszego samca", nasi przodkowie poganie, a tym bardziej Wedrusowie – dobrze wiedzieli. Za pomocą specjalnych rytuałów chronili przed nim młodzież. Również wołchwowie za pomocą pewnych rytualnych działań potrafili zetrzeć kod genetyczny "pierwszego samca" i czynili w ten sposób absolutnie czystymi dziewczyny zgwałcone w czasie najazdu wrogów. Potwierdzeniem tego niech będzie fakt, że nie bali się żenić z nimi swoich synów. Ale – jest jedno "ale". Pogańskich, a tym bardziej starowedruskich rytuałów nie sposób zrozumieć i powtórzyć li tyl- ko za pomocą wiedzy i znajomości formy.Trzebaje koniecznie odczuć.

13 Po cóż pisać – trzeba kochać,trzeba przygotowywać się do przyjścia na świat dziecka,trzeba koniecznie rodzić w do- mu, w tym miejscu, gdzie zostało ono poczęte. Jaki sens pisać, że "dla zachowania miłości w rodzinie na wieczność niezbędne jest połączenie w jedność trzech punktów, trzech uczuć, trzech planów istnienia".Tak po prostu umysłem to ogarnąć, zrozumieć, nie wystarczy.To koniecz- nie trzeba poczuć. Czuć tę filozofię przodków. I pierwszym niezbędnym działaniem może być tylko pokajanie się przed swymi przodkami, których obecnie nazy- wamy poganami, których oczernialiśmy, których zdradziliśmy. Zdradziliśmy tradycyjną kulturę słowiańską naszych ojców i matek. Kulturę istniejącą dziesiątki tysiącleci. Chrześcijaństwo określiliśmy jako tradycyjne dla Rusi. A ono istnieje na Rusi zaledwie od tysiąca lat i w żaden spo- sób nie przystaje do terminu "tradycja". A dlaczego niezbędne jest pokajanie się? Z tej prostej przyczyny, że jeśli nadal będziemy uważać naszych przodków za dzikich, tępych barbarzyńców, jak to nam usilnie wpajano, ale mimo to przejmiemy ich rytuały, nie będą one miały mo- cy sprawczej.Przecież wszelkie te rytuały oparte są na znajomości Kosmosu,przeznaczenia planet,na znajomości siły ener- gii psychicznej, siły myśli. Za pomocą owych obrzędów my postaramy się włączyć kolosalną energię naszej myśli, jednak pozytywnego rezul- tatu nie uzyskamy, jako że przeciwstawi się jej inna nasza myśl: oni byli głupi. Paradoks – "Ty sam jesteś durniem, ale czyny twoje są przepiękne". Jedno wyklucza drugie lub jedno jest przeci- wieństwem drugiego. Być może nieprzypadkowo kultura naszych prarodziców jest przed nami ukrywana. Ludźmi prymitywnymi i zagu- bionymi, odciętymi od własnych korzeni łatwiej sterować.Może to kara Boska dla naszej cywilizacji? Mądrość ludowa gło- si: "Co zasiejesz, to i zbierzesz". Zerwaliśmy więź z naszymi przodkami i w konsekwencji rwą się nici łączące nas z naszy- mi dziećmi. Wnioskować o wyższym poziomie kultury naszych pogańskich przodków w kwestii poczęcia dzieci można jeszcze na podstawie zachowanych tradycji we współczesnych Chinach i – szczególnie – w Japonii, gdzie mężczyźni i kobiety przed poczęciem dziecka przechodzą specjalny rytuał oczyszczenia.Wierzenia starożytnych Chin, Japonii i Indii, starożyt- nej Grecji i Rzymu, a to przecież tradycyjne, staropogańskie kraje, poświęcają ogromną uwagę kwestii poczęcia. Zatem cóż winien uczynić każdy człowiek pragnący posiadać dobre potomstwo? Czy trzeba na początku poświęcić dużo czasu na przestudiowanie mnóstwa traktatów na ten temat? A może jeszcze trzeba by stracić mnóstwo czasu na za- znajomienie się z traktatami pomagającymi w dokonaniu wyboru współmałżonka, wychowywaniu dzieci? Od razu powiem: Nie ma potrzeby marnować na zaznajamianie się z nimi części własnego życia. Straciłem kilka lat nie na studiowanie, ale tylko na zaznajamianie się z nimi. I nagle zrozumiałem: wszystkie te ogromne dzieła, opasłe tomy Wedrusowie skomasowali w system prostych, wesołych i racjonalnych rytuałów na wszystkie okoliczności. Ma się wraże- nie, jakby w kształtowaniu tych obrzędów pomagał sam Boski Ojciec, podobnie jak i w pojmowaniu istoty ludzkiego ist- nienia. Zanim podejmiemy próbę wykorzystania doświadczenia naszych przodków, musimy się zdecydować: jakich? Mam na myśli ustalenie: przed ilu laty, jakie terytorium obecnej Rosji zasiedlali nasi prarodzice? Jak wiadomo,literatura historyczna,w tym rosyjsko-języczna,opowiada o życiu ludzi w Egipcie i Rzymie przed pię- cioma tysiącami lat. W krajach tych prowadzono i prowadzi się nadal wykopaliska archeologiczne, a podążają tam stale ogromne rzesze turystów. Z historii Rusi w literaturze rodzimej opisany jest zaledwie okres tysiącletni. Powiadają, że niby to jakieś ubóstwo panowało na terytorium naszego kraju albo że w ogóle niczego nie było. Ale czy tak właśnie jest? Może ktoś umyślnie ukrywa przed nami naszą historię? Tak. Ukrywa. Pisałem już o tym, a teraz przedstawię informacje z dziedziny archeologii. Opowiem o Arkaimie, miejscu mającym bezpośredni związek z kwestią telegonii. Według słów dziadka Anastazji właśnie tam przed trzema i pół tysiącami lat dokonano największego odkrycia. W głąb historii Arkaim – akademia wołchwów W roku 1952 satelity przekazały na Ziemię fotografie kilku niezwykłych kręgów, wyraźnie wyodrębniających się na powierzchni stepu południowouralskiego. Sztuczne pochodzenie owych kręgów nie budziło u nikogo żadnych wątpliwo- ści. Jednak nikt nie był w stanie powiedzieć dokładnie, cóż to takiego.

14 W tym czasie w środowiskach naukowych i okultystycznych rozgorzał spór na temat tego, gdzie szukać ojczyzny in- doeuropejczyków. Naukowcy nie bez podstaw uznawali,iż wiele spośród narodów europejskich,narodów Indii,Persji i czę- ści Azji, miało jedno źródło pochodzenia, był nim tajemniczy naród – praindoeuropejczycy. Wielu badaczy żywiło nadzieję na znalezienie pozostałości kraju, w którym żyła legendarna biała rasa aryjska. Ba- dacze starali się chociażby zaledwie musnąć utraconą wiedzę, ten skarb będący w posiadaniu starożytnych aryjczyków. Kiedy zaczęto prowadzić wykopaliska w dolinie arkaimskiej, archeologowie oznajmili światu naukowemu, iż zloka- lizowano najstarsze miasto, liczące ponad czterdzieści wieków, oraz że zamieszkiwali je ludzie najstarszej cywilizacji indo- europejskiej. Badacze zaczęli nazywać Arkaim miastem, świątynią i obserwatorium jednocześnie. Ten, kogo interesują naukowe hipotezy, może się z nimi zapoznać w specjalistycznej literaturze. Ja przekażę to, co opowiedział mi o Arkaimie dziadek Anastazji. Logika jego myślenia jest o niebo lepsza i bardziej dokładna niż logika, na podstawie której opracowano naukowe hipotezy. Powiedział on od razu: – Arkaim – to nie jest miasto ani świątynia.Co zaś dotyczy obserwatorium – to prawda,jednak wcale nie to jest naj- ważniejsze. Arkaim – to akademia, tak można określić to współczesnym terminem. W Arkaimie mieszkali i pracowali nauczyciele wołchwów. Tutaj zajmowali się studiowaniem Wszechświata, okre- ślali współzależności ciał kosmicznych, ich wpływ na człowieka. Swoich największych odkryć nie zapisywali, ani też nie występowali publicznie z długimi przemówieniami.Na podstawie wieloletnich studiów opracowywali rytuały,obliczali ob- rzędy i wprowadzali je w życie ludzi, obserwując dalej, na ile są one skuteczne. Kiedy było trzeba, wprowadzali poprawki. Wyniki długotrwałych studiów byli oni w stanie wyrazić w końcu jednym bądź dwoma krótkimi słowami, w których za- warta była istota odkrycia. Jako przykład można podać dwa bardzo stare obrzędy: Medowyj Spas obchodzony 14 sierpnia i Jabłocznyj Spas – 19 sierpnia. Przed nastaniem Jabłocznowo Spasa ludzie nie spożywali jabłek z nowego zbioru, a przed Medowym Spasom – miodu z nowych zbiorów. W trakcie długotrwałych studiów i obserwacji wołchwowie ustalili: przed wyznaczoną datą jabłko nie przynosi istotnej korzyści człowiekowi, nawet jeśli jest ono dojrzałe. I rzecz tutaj nie w samym jabłku. Na Jabłocznowo Spasa doj- rzewa wiele korzystnych dla człowieka owoców jagodowych i ziół jadalnych oraz roślin okopowych. Jeśli człowiek zaczy- na spożywać w pokarmie jabłka, nie pozostawia miejsca na bardziej korzystny w tym momencie produkt. To właśnie wołchwowie stwierdzili,że w przyrodzie nie na próżno istnieje określona kolejność dojrzewania owoców. Właśnie owa kolejność stanowi tę Boską dietę dla człowieka, której w przyszłości nauka na próżno szukać będzie przez wieki. O tym, w jaki sposób prowadzono owe studia czy badania, można opracować wielotomowe traktaty. Jednak wołchwowie ich nie spisywali i nie zamęczali ludzi swoją wiedzą: przedstawiali ludziom w kilku słowach go- towy wniosek. A ludzie wierzyli wołchwom. Ich rady zawsze życie potwierdzało. Istniały niezaprzeczalne różnice pomiędzy wedruskimi wołchwami a mędrcami starożytnej Grecji,kapłanami Egip- tu i dzisiejszymi naukowcami uważającymi siebie za wielkich. Wołchw nie otrzymywał za swoje największe odkrycia żad- nych tytułów ani nagród, nie mógł gromadzić bogactw, nie posiadał żadnej władzy, jak na przykład kapłani egipscy. I ni- gdy nikt nie oddawał czci wołchwowi, jak dziś oddaje się cześć wielu tak zwanym duchownym dostojnikom. Jedyne, co wołchw otrzymywał, przychodząc do jakiejś osady, to pożywienie, odzież, obuwie, jeśli to, co miał na sobie, było znoszone, i naturalnie miejsce, gdzie mógł odpocząć, jednak czasem wołchw rezygnował z dachu nad głową i spał pod gołym nie- bem. Zyskiwał jeszcze szczery, niepodważalny ludzki szacunek. Właśnie ten status pozwalał wybrać najlepszych z najlepszych myślicieli i nauczycieli. Zgodnie z projektem wołchwów, ludzie wdzięczni im wznosili budowle podobne do Arkaimu, dokąd wołchwowie przychodzili medytować, rozmyślać, gdzie tymi myślami mogli się wzajemnie ze sobą wymieniać.Tam też opowiadali, ni- czym na najwyższej radzie naukowej, o swoich odkryciach, opisywali opracowane, wyliczone na ich podstawie obrzędy. Ludzie często nie wiedzieli, kto kryje się za tym lub innym obrzędem, komu być wdzięcznym za mądry i skuteczny rytuał. Na przykład pewien wołchw, największy w historii ludzkości filozof, astronom i psycholog, poświęcił dziewięćdzie- siąt lat studiowaniu, w jaki sposób można pokonać zjawisko dziś określane mianem telegonii. To on znalazł sposób i przekazał ludziom skuteczny rytuał, trwający zaledwie piętnaście minut. Prawda, że przygo- towanie się do niego jest znacznie dłuższe. Poproś, Władimirze, Anastazję, być może opowie ci o nim. Tylko od razu zaznaczę: pojąć, odczuć ten rytuał można tylko poprzez zrozumienie uczucia miłości, które żywili na- si dalecy przodkowie, poprzez filozofię ich miłości. Im dalej w przeszłość uda się tobie przeniknąć swą myślą, tym rytuał będzie bardziej zrozumiały.

15 Ażeby utwierdzić się w prawdziwości tego, co powiedział dziadek Anastazji na temat przeznaczenia Arkaimu, za- poznajmy się z jego architekturą. Arkaim miał kształt koła o zewnętrznej średnicy około 160 metrów. Jak widzimy, dla miasta jest to zupełnie malut- ko. Jednak będę nazywać go miastem, jak to obecnie czynią naukowcy. Otaczała go dwumetrowa fosa napełniona wodą. Zewnętrzne mury były bardzo masywne. Przy wysokości pięciu i pół metra miały grubość pięciu metrów. W murach znajdowały się cztery wyjścia, usytuowane po przeciwległych stro- nach. Największe było południowo-zachodnie, pozostałe trzy – mniejsze. Wchodzący do miasta trafiał od razu na jedyną ulicę w kształcie pierścienia,szerokości około pięciu metrów,oddzie- lającą mieszkania przylegające do zewnętrznego muru od wewnętrznego pierścienia. Ulicę stanowił zbudowany z okrą- głych belek pomost, pod którym na całej jego długości był wydrążony dwumetrowy kanał, stykający się z fosą okalającą miasto.Tak więc Arkaim posiadał prostą kanalizację: nadmiar wody przesączający się przez drewniany pomost wpadał do kanału, po czym do zewnętrznego rowu. Wszystkie mieszkania, przylegające do zewnętrznego muru jak cząsteczki cytryny, miały wyjścia na główną ulicę. W sumie wyznaczono 35 mieszkań w kręgu zewnętrznym. Liczba ta jest zbyt mała nawet dla wioski. Dalej widzimy tajemniczy pierścień murów wewnętrznych.Był on jeszcze potężniejszy aniżeli zewnętrzny.Przy sze- rokości trzech metrów jego wysokość osiągała siedem metrów. Mury te, według danych wykopaliskowych, nie posiadały przejść, poza jedną niewielką wyrwą od strony południo- wo-wschodniej. Tak więc 25 wewnętrznych mieszkań, identycznych jak te w okręgu zewnętrznym, było praktycznie od- izolowane od reszty wysokim i grubym murem. Ażeby znaleźć maleńkie wejście do wewnętrznego kręgu, trzeba było przejść całą długość ulicy w kształcie pierście- nia. Miało to ukryty sens. W chodzący do miasta musiał przejść drogę, którą przechodzi Słońce. Środek Arkaimu zajmu- je centralny plac w kształcie nieomal kwadratowym, około 25 x 27 metrów. Sądząc po śladach ognisk, usytuowanych w określonym porządku, był to plac przeznaczony do odprawiania jakichś rytuałów. Tak więc widzimy schemat mandali – kwadrat wpisany w koło. W starożytnych tekstach kosmogonicznych koło symbolizuje Wszechświat, kwadrat – Ziemię, nasz świat materialny. Mądry człowiek starożytny, doskonale znający struk- turę Kosmosu, widział, jak harmonijnie i naturalnie jest on urządzony. I dlatego w trakcie budowy miasta jakby od nowa stwarzał Wszechświat w miniaturze. Arkaim wzniesiony był według wcześniej sporządzonego projektu, jako kompleks złożony z obiektów z największą dokładnością zorientowanych według obiektów astronomicznych. Układ czterech wejść w zewnętrznym murze Arkaimu przedstawia swastykę skierowaną zgodnie z ruchem Słońca. Swastyka (w sanskrycie: "związana z łaską","największy sukces") to jeden z najbardziej archaicznych symboli sakral- nych, spotykanych już w okresie górnego paleolitu wśród wielu ludów świata. Indie, Stara Ruś, Chiny, Egipt, a nawet pań- stwo tajemniczych Majów w Ameryce Środkowej – to jeszcze niepełna geografia tego symbolu. Swastykę można też zo- baczyć na starych ikonach prawosławnych. Swastyka – to symbol Słońca, sukcesu, powodzenia, szczęścia, twórczości. I od- powiednio: swastyka skierowana w przeciwnym kierunku (odwrócona) symbolizuje ciemność, zniszczenie, "nocne Słońce" u dawnych Rusinów. Jak widać na starych ornamentach, również na aryjskich dzbanach znalezionych w okolicach Arka- imu, używano obu swastyk. Ma to głęboki sens. Dzień następuje po nocy, światło nadchodzi po ciemności, nowe narodzi- ny zastępują śmierć – i jest to naturalna kolej rzeczy we Wszechświecie. Dlatego w starożytności nie było "złych" i "do- brych" swastyk – odbierano je jako jedność Uak energie Jin i Jang na Dalekim Wschodzie). Arkaim z zewnątrz był piękny: miasto na planie idealnego koła, z wyodrębnionymi basztami przy wejściach, płoną- cymi ogniami i pięknie ukształtowaną "fasadą". Lecz z pewnością stanowił on jakiś sakralny wzór, niosący głęboki sens. Wszak wszystko w Arkaimie przeniknięte jest sensem. Każde mieszkanie przylegało jedną stroną szczytową do zewnętrznego lub wewnętrznego muru i wychodziło na główną ulicę w kształcie pierścienia albo na plac centralny. W zaimprowizowanym "przedpokoju" był specjalny odpływ wodny, który prowadził do kanału pod główną ulicą. Starożytni aryjczycy byli więc wyposażeni w kanalizację. Ponadto w każdym mieszkaniu znajdowała się studnia, piec i nieduża spiżarnia w kształcie kopuły. Ze studni nad poziomem wody wyprowadzone były dwa odgałęzienia "rur" wydrążonych w ziemi. Jedna doprowa- dzona była do pieca, a druga – do spiżarni w kształcie kopuły.A w jakim celu? Wszystko jest genialnie proste.Dobrze wie- my, że jeśli zajrzeć do studni, zawsze ciągnie od niej chłodne powietrze. Tak oto, dochodząc do pieca, to chłodne powie- trze tworzy cug o takiej sile, że pozwalało to na wytop brązu bez posługiwania się miechami! Taki piec był w każdym mieszkaniu, a starożytnym kowalom pozostawało tylko cyzelowanie mistrzostwa i współzawodniczenie w swojej sztuce. Druga "rura ziemna" doprowadzona był do spiżarni i zapewniała jej obniżoną temperaturę. Znany rosyjski astroarcheolog K. Bystruszkin prowadził badania nad Arkaimem w aspekcie obserwatorium astro-

16 nomicznego i doszedł do następujących wniosków: Arkaim to budowla, która nie jest po prostu skomplikowana, jest wręcz nadzwyczaj złożona. W trakcie studiowania planu praktycznie od razu określono jego podobieństwo do znanych budowli w Stonehenge w Anglii. Na przykład śred- nica wewnętrznego kręgu Arkaimu stanowi wszędzie równe 85 metrów, w rzeczywistości – jest to pierścień o dwóch pro- mieniach: 40 i 43,2 metra. (Spróbujcie wykreślić!) Natomiast promień pierścienia "księżyc Obri" w Stonehenge wynosi 43,2 metra! I Stonehenge, i Arkaim usytuowane są na tej samej szerokości geograficznej. Oba w centrum doliny w kształ- cie misy, a między nimi odległość prawie 4000 kilometrów... Naukowcy twierdzą: Sumując wszystkie otrzymane fakty, można powiedzieć, że Arkaim to "przyhoryzontalne ob- serwatorium". Dlaczego przyhoryzontalne? Ponieważ w trakcie pomiarów i badań wykorzystywano momenty wschodu i zachodu ciał niebieskich (Słońca i Księżyca) za horyzont. Przy czym nakładał się moment oderwania lub zetknięcia dol- nej krawędzi kręgu, co pozwala najdokładniej zaznaczyć miejsce tego wydarzenia. Jeśli poobserwujemy wschody Słońca, to zauważymy, że punkt wschodzenia każdego dnia będzie przemieszczać się względem miejsca poprzedniego. Po dotarciu maksymalnie na północ 22 czerwca, punkt ten dalej będzie przesuwał się na południe, aż dotrze do drugiej krawędzi wy- kresu – 22 grudnia. Taki jest rytm kosmiczny. Liczba bardzo wyraźnie widzialnych punktów obserwacji Słońca – to czte- ry. Dwa to punkty wschodu 22 czerwca i 22 grudnia oraz dwa punkty zachodu – po drugiej stronie horyzontu. Należy do- dać jeszcze dwa punkty momenty równo-nocy: 22 marca i 22 września. Dawało to dość dokładne określenie trwania ro- ku. Jednakże w ciągu roku istnieje wiele innych znaczących wydarzeń. A można je wyznaczać za pomocą innego ciała nie- bieskiego – Księżyca. Bez względu na złożoność jego obserwacji, należy powiedzieć, że ludzie starożytni dobrze znali pra- wa jego ruchu po nieboskłonie. Oto niektóre z nich: l) Pełnie; następującą około 22 czerwca można zaobserwować w punkcie zimowego górowania Słońca (22 grud- nia) i odwrotnie. 2) Wydarzenia Księżyca migrują w punktach górowania Słońca w cyklu 19 lat ("wysoki" i "niski" Księżyc). Tak więc Arkaim jako obserwatorium astronomiczne służył również obserwacji Księżyca. W sumie na owych ogromnych murach-kręgach można było zarejestrować 18 wydarzeń astronomicznych! Sześć związanych ze Słońcem i dwanaście związanych z Księżycem (włączając "wysoki" i "niski" Księżyc). Dla porównania: badaczom Stonehenge uda- ło się wyodrębnić tylko 15 wydarzeń niebiańskich. Oprócz tych zadziwiających faktów-wydarzeń uzyskano następujące dane: arkaimska miara długości – 80 centyme- trów, środek wewnętrznego okręgu przesunięty jest względem zewnętrznego o 5,25 jednostek arkaimskiej miary, co jest bliskie kąta nachylenia orbity Księżyca 5 stopni plus-minus 9-10 minut. Zdaniem K. Bystruszkina, wyraża to stosunek po- między orbitami Księżyca i Słońca (dla ziemskiego obserwatora). Odpowiednio, zewnętrzny okrąg Arkaimu poświęcony jest Księżycowi, a wewnętrzny – Słońcu. Ponadto pomiary astroarcheologiczne ukazały związek niektórych parametrów Arkaimu z precesją osi ziemskiej, a to już wyższa szkoła jazdy nawet we współczesnej astronomii. Tak więc widzimy: Arkaim, nawet z dużym marginesem błędu, nie przystaje do określenia "miasto". W bardzo ma- łym pokoiku nie ma możliwości ulokowania się wraz z rodziną.Dla filozoficznych rozmyślań natomiast – jest to przestrzeń idealna. To, iż w starożytności wołchwowie uważani byli za mędrców i nauczycieli – historykom jest wiadome. W konse- kwencji Arkaim, jako jedno z największych centrów naukowych, mógł należeć tylko do wołchwów. Innych uczonych w owych czasach po prostu nie było. To, iż wołchwowie obliczyli i opracowali rytuały, nanieśli korekty na podstawie wiedzy o Kosmosie, jest wiadome. Pojawia się natomiast pytanie o to, gdzie teraz są te unikalne rytuały? Jakie wstecznictwo je zniszczyło bądź ukrywa przed ludźmi? O czym chciał powiedzieć Sungir? A teraz polecę Państwa uwadze bardziej sensacyjną informację, wobec której bledną piramidy Egiptu i ruiny staro- żytnego Rzymu. Informacja ta niezbędna jest również po to, żeby – jak mówił syberyjski pustelnik – lepiej zrozumieć i po- ziom wiedzy o budowie i zjawiskach zachodzących we Wszechświecie. I w tym celu trzeba możliwie najgłębiej pogrążyć się w historię. Mówił on: – Myśl jest w stanie zagłębić się w czasie na odległość trzech tysięcy lat, zaczniesz wówczas stopniowo odczuwać wiedzę trzech tysięcy lat. Gdy zdołasz na pięć – pięciu tysięcy lat. Jednak nie cała wiedza będzie wtedy dla ciebie zrozu- miała. Niezbędne jest przeniknięcie do co najmniej dziewiętnastu tysięcy lat wstecz. Takie zagłębienie się w przeszłość historyczną naszego kraju wydawało się absolutnie nierealne. Gotów byłem już pojechać do Indii, do Tybetu, jak mówią, tam można się więcej dowiedzieć o naszych przodkach niż u nas w kraju. Jed-

17 nakże nigdzie nie musiałem wyjeżdżać. Wszystko znalazło się tuż obok, a teraz proponuję każdemu czytającemu te słowa poprowadzić swoją myśl o naszych prarodzicach w czasy odleglejsze niż dziewiętnaście tysięcy lat temu. Znalezisko archeologiczne, o którym wam opowiem, odkryto przypadkowo pod miastem Władymir, liczącym, we- dług różnych oficjalnych danych, około 10 15 lat. W 1955 roku w trakcie przygotowywania wyrobiska odkrywkowego do wydobywania gliny dla władymirskiej fabry- ki ceramicznej operator koparki A.Naczarow zauważył w ziemi nabranej na łyżkę koparki kości potężnego zwierzęcia,wy- dobyte z głębokości trzech metrów. O znalezisku poinformował archeologów. Już pierwsze wykopaliska oszołomiły naukowców. Znalezione w grobach szczątki ludzkie, ozdoby i przedmioty użytkowe świadczyły o jakiejś dawnej kulturze.Dalsze badania pokazały: nasi przodkowie przyszli ku brzegom rzeki Klaź- my jeszcze w epoce kamiennej, około 25 tysięcy lat temu. Ktoś może pomyśleć: biegali oni na czworaka, albo w niewyprawionych skórach i z maczugami. Nie. Naukowców oszołomił inny fakt. Wokół szkieletów i na nich samych było mnóstwo ozdób, dzięki nim odtworzono odzież tych daw- nych ludzi. Okazało się, że przypominała ona kombinezon lub suknię z całkiem cywilizowanych czasów. Znalezisko to, a raczej szczątki, łatwiej odnieść do pochówków przybyszów z obcej planety, w przeciwnym razie bo- wiem trzeba by zweryfikować cały nasz historyczny światopogląd. Władymirskie Państwowe Muzeum Historyczno-Krajoznawcze ulokowało w jednej ze swych sal ekspozycję po- święconą tym unikalnym znaleziskom. Wydano folder, w którym jest mowa o tym, iż stanowisko w Sungirze to najbar- dziej interesujący pomnik archeologiczny Rosji dobrze znany archeologom na całym świecie. Niejednokrotnie odbywały się tutaj sympozja naukowe. Sungir – to jedna z najbardziej wysuniętych na północ osad dawnego człowieka na terenie Równiny Ruskiej i w okręgu władymirskim. Pod względem bogactwa wyposażenia pochówków o tak odległej chronologii nie ma sobie rów- nych na całym świecie. Dzięki wspólnym wysiłkom archeologów, geologów, paleontologów i paleobotaników możemy sobie wyobrazić, jak żyli ludzie w tamtych niezmiernie odległych czasach. Tutaj, na skraju lodowca, zaczynała się tundra pokryta rzadkimi wysepkami niewielkich obszarów lasów świerko- wych, sosnowych, brzozowych i olchowych. Bardzo różnorodny był świat zwierzęcy. Jak to określono w folderze: "Dawni mieszkańcy Sungiru polowali na jelenia, dzikiego konia, lisa polarnego, roso- maka, bizona, niedźwiedzia brunatnego, wilka, zająca bielaka; bili też cietrzewie, dziką kurę, mewę srebrzystą. I oczywiście – starali się zdobyć mamuta – ogromne, wymarłe dziś zwierzę, o wysokości prawie czterech metrów i sześciu tonach wagi. Było to upragnione trofeum: mięso, skóra – niezastąpiona przy budowie mieszkań, i kły – mocny i szlachetny materiał do wyrabiania broni i ozdób". Bardzo interesujący jest spis przedmiotów z kości i rogu – prostowniki do drzewc, motyczki, ostrza, okucia i pacior- ki z kła mamuta, ozdoby z kłów lisa polarnego. Unikatowym wyrobem sztuki pierwotnej jest maleńka płaska figurka wiel- kogłowego konia. Słynny sungirski konik został ozdobiony ornamentem punktowym i czerwoną ochrą. Ilość punktów na figurce jest wielokrotnością pięciu i świadczy o stosowaniu przez mieszkańców stanowiska piątkowego systemu liczenia. A siódemkowy – o wiedzy ludzi żyjących przed 25 tysiącami lat. Jednak światową sławę stanowisku Sungir przyniosły unikalne pochówki dawnych ludzi. W 1964 roku na potężnej warstwie ziemi w kolorze ochry znaleziono czaszkę kobiety, a poniżej szczątki starszego mężczyzny. Na szyi miał wisior z otoczaka, a na rękach 25 bransolet z krążków kła mamuta, na czaszce, wzdłuż rąk i nóg, na tułowiu leżało w rzędach prawie trzy i pół tysiąca paciorków. Ich ułożenie na szkielecie pozwoliło zrekonstruować krój stroju dawnego człowieka. Przypominał on futrzaną odzież współczesnych ludów arktycznych. Na dnie niegłębokiej mo- giły znaleziono nóż i skrobak z krzemienia. A jak bardzo bogaty był pochówek odkryty po pięciu latach badań? W mogile pochowano szczątki dorosłego człowieka bez czaszki. Przy nim – naszyjnik z kła, bransolety i para rogów renifera.Jednak poniżej,65 centymetrów pod "wierzchnim" grobem,znajdowały się dwa dziecięce szkielety.Chłopca dwu- nasto –, trzynastoletniego i dziewczynki siedmio –, dziewięcioletniej, złożone w mogile w pozycji wyprostowanej, ciasno przylegające głowami do siebie. Do "świata pozagrobowego" dzieci wyposażono w broń myśliwską z kłów mamuta: 11 pik, 3 kindżały i 2 włócznie. Szczególnie interesujące były włócznie z rozszczepionych i wyprostowanych kłów mamuta o dłu- gości 2,5 i 1,5 metra. W mogile znaleziono także wykonane z kła mamuta "laski" (symbol władzy), bardzo wyraźne figur- ki konia i mamuta, krążki z nacięciami, mające zapewne znaczenie rytualne i związane z kultem Słońca i Księżyca. Stroje dzieci również były obszyte tysiącami paciorków, a na piersiach zapinane kościanymi szpilami. Z tyłu ubrania naszyte by- ły sznury paciorków układające się w formę zwierzęcych ogonów. To znalezisko świadczy o skomplikowanym obrządku pogrzebowym i rozwiniętych wierzeniach religijnych ludzi

18 epoki kamiennej. Z przekonaniem można stwierdzić, iż wierzyli oni w życie pozagrobowe. Od 1956 roku do dnia dzisiejszego w Sungirze prowadzone są kompleksowe badania archeologiczne. Prawie 20 lat pracami tymi kierował znany archeolog doktor Otto Bader. Antropologowi akademikowi M. Herasimowowi i jego uczen- nicom udało się zrekonstruować wygląd zewnętrzny dawnych mieszkańców Sungiru. Jak wiadomo, antropolodzy na podstawie czaszek z wystarczającą dokładnością mogą odtwarzać twarze ludzi. Poja- wiła się rzadka możliwość spojrzenia w twarze ludzi tamtych czasów. Skorzystałem z tej możliwości. W pełni rozumna, mądra twarz dorosłego mężczyzny. Nieco smutna – dziewczynki i zamyślona – chłopca. Jednak stwierdzenia o polowaniu, a szczególnie na mamuta, podobno, są nieco nieścisłe. Przyprowadziłem do unikalnej sali władymirskiego muzeum dziadka Anastazji. Starzec powoli przeszedł wzdłuż wszystkich gablot, nie zatrzymując się przy żadnej, po czym stanął na środku sali i pokłonił się czterokrotnie, przy każdym pokłonie odwracając się o dziewięćdziesiąt stopni. Kiedy opowiedziałem mu o wnioskach naukowców, znaczną ich część obalił, powiedziawszy rzecz następującą: – Ludzie ci, Władimirze, nigdy nie polowali na mamuty. Mamuty były ich zwierzętami domowymi, bardzo dobry- mi pomocnikami w gospodarstwie, środkiem transportu ciężarów. Wykonywały one więcej robót aniżeli dzisiejsze słonie, którymi kierują poganiacze w Indiach. Stojąc na mamucie, ludzie ci mogli zrywać owoce z wysokich drzew i zbierać je w plecionych workach i koszykach, a potem przewozić we właściwe miejsce. Mamut wyplewiał polany rodowe z młodych zarośli graniczącego z polaną lasu albo, otrzymawszy takie zadanie, rozbujał, a potem wyrywał drzewa, poszerzając obszar polany. W razie konieczności przeprowadzki z jednego miejsca na inne ludzie na mamuta ładowali dobytek, sprzęty i zapasy żywności. Było to bardzo dobre i pracowite zwierzę domowe.Nawet maleńkie dziecko mogło paluszkami ująć koniec jego trą- by i prowadzić za sobą. Dzieci często bawiły się z mamutem, zmuszając go do nabierania trąbą wody, a potem polewania ich tą wodą. Mamutowi sprawiało zadowolenie patrzenie, jak skaczą i radośnie piszczą maleńkie dzieciaczki. Ogromnej błogości doznawał mamut, gdy specjalnym narzędziem przypominającym grabie wyczesywano jego sierść. Człowiek ją prał, suszył, a potem wykorzystywał dla własnych potrzeb, na przykład do robienia pościeli. Ludzie natomiast nie mieli potrzeby polować na mamuta. Można to stwierdzić nawet na podstawie informacji, któ- rą ty wyczytałeś w folderze. Jedno w niej przeczy drugiemu. – Dlaczego przeczy? – Sam osądź. Wylicza się cały szereg różnego rodzaju dzikiego zwierza, które można z łatwo- ścią pojmać przy pomocy specjalnych sideł i w potrzebnej ilości. Natomiast zabiwszy sześciotonowego mamuta, człowiek nie byłby w stanie zjeść od razu całego jego mięsa. – A gdyby było dużo ludzi? – Dużo ludzi być nie mogło. Ludzie w dawnych czasach nie mieszkali w skupiskach, jak teraz w miastach czy du- żych wioskach. Każdy ród miał swoje grunty. Każda rodzina miała swoje terytorium, swój dom. Na obszarze trzech kilo- metrów kwadratowych mogło zamieszkiwać nie więcej niż 100 osób. Zjeść sześciotonowego zwierza nie byli w stanie w ciągu 2–3 dni, nawet jeśli oprócz mięsa nic innego by nie jedli. Psujące się mięso zaczęłoby się rozkładać, przyciągać do siebie ogromną ilość owadów, mogłoby wywołać epidemię. – Ale być może zapraszali do siebie w gości i na biesiadę ludzi z innych terytoriów? – Jaki jest sens iść kilka kilometrów tylko po to, ażeby najeść się mięsa, którego i w domu jest pod dostatkiem? – Skoro dziadek mówi, iż rozkładające się mięso mamuta mogło stanowić zagrożenie epidemią, to takie samo za- grożenie mógł stanowić również domowy mamut, kiedy umierał. – Władimirze,mamut nigdy nie umierał przy rodzinie.Kiedy się zestarzał i czuł zbliżającą się śmierć,odchodził nie- daleko od domu, trąbił trzy razy, a potem szedł daleko, na mamuci cmentarz, i umierał. Powinieneś o tym wiedzieć, wszak i teraz tak czynią dzikie słonie indyjskie. Zatrąbiwszy przed śmiercią, opuszczają one swoje stado. – Zatem oznacza to, iż mamy całkiem fałszywe wyobrażenie o sposobie odżywiania się dawnych ludzi? – Tak, właśnie tak. Być może ze względu na to, ażeby dzisiejsze swoje barbarzyństwo wobec zwierząt usprawiedli- wić. Im dalej w głąb historii, tym mniej spotyka się ludzi spożywających mięso. Wystarczało im w zupełności pokarmów roślinnych. A z produktów pochodzenia zwierzęcego spożywano to, co zwierzęta oddawały człowiekowi same, jak na przy- kład mleko i jajka. Żołądkom pierwszych ludzi mięso mogło zaszkodzić. A ponadto dowodem na to, iż polowanie dla lu- dzi pierwotnych nie stanowiło podstawowego źródła zdobywania pożywienia, jest jego irracjonalność w porównaniu z in- nymi sposobami uzyskiwania pożywienia. – Jakimi innymi? – Od oswojonych,udomowionych zwierząt.Wyobraź sobie człowieka,w którego gospodarstwie jest mamucica,kro- wa, koza, które można doić, uzyskując codziennie świeży produkt najwyższej jakości. Posiada też człowiek w swoim go-

19 spodarstwie udomowione ptactwo: gęś, kaczkę, kurę, znoszące mu jajka, a nie wymagające żadnego doglądania. Ma moż- liwość wzięcia części miodu i pyłku od pszczół,również nieopodal znajduje się mnóstwo roślin okopowych i ziół jadalnych. I nagle jakby człowiek oszalał. Zabija wszystkie zwierzęta domowe, które oprócz innych dobrodziejstw również czuwały nad jego snem,zjadaje i zaczyna polować na dzikie,narażając się na niebezpieczeństwo i już nie gwarantując sobie ani swo- jej rodzinie możliwości regularnego spożywania świeżych produktów. Zamiast przyjaznego otoczenia i miłości do niego zwierząt domowych otrzymuje wyłącznie agresywne środowisko, w którym przeżycie jest dla jego rodziny, można powiedzieć, prawie niemożliwe. – Lecz czy ludzie pierwotni od razu zaczęli zajmować się udomawianiem i tresurą zwierząt? Być może to nastąpi- ło w późniejszym okresie? – Przecież nie byłoby dla człowieka żadnego późniejszego okresu, jeśliby pojawił się jako agresor. Znasz wszakże fakty, Władimirze, kiedyś to niemowlę znalezione w lesie mogły wykarmić nawet drapieżne wilki, a człowieka dorosłego, który tam się znalazł, wilcza wataha mogła rozszarpać. Od czego zależy tak różny stosunek do czło- wieka? – Trudno mi powiedzieć. – Od tego, iż w pierwszym przypadku człowiek-niemowlę wolny jest od agresji, a w drugim u człowieka dorosłego występuje agresja oraz strach i wywołują one w otoczeniu dyskomfort. Ludzie pierwotnie wolni byli od uczucia strachu i agresji, a przeważała w nich miłość i niekłamane zainteresowanie wobec otaczającego świata. Dlatego nie musieli wkładać szczególnych wysiłków w udomowienie i tresurę zwierząt i pta- ków. Dla nich najważniejsze było określenie przeznaczenia każdej istoty żyjącej na Ziemi.To właśnie czynili. Jeśli zaś cho- dzi o zwierzęta, to już ci wiadomo: najwyższym dobrem jest dla nich uczucie miłości i uwagi kierowanej na nich ze stro- ny człowieka. Po raz pierwszy mięso spożył człowiek niepełnowartościowy.Ten, którego opuściła energia Miłości. On jakby osza- lał, albo też zachorował na jakąś straszną chorobę. Choroba ta dotrwała do dnia dzisiejszego. – Ale jaki może być związek pomiędzy miłością i początkiem spożywania mięsa przez człowieka? – Bezpośredni. Człowiek żyjący w miłości nie jest zdolny do zabijania. – Możliwe. A zechciałby mi dziadek powiedzieć, dlaczego umarły te dzieci 25 tysięcy lat temu? Dlaczego są one w tak niezwykły sposób pochowane, główka przy główce? – Mogę, naturalnie, ale opowieść będzie bardzo długa. A propos muszę najpierw koniecznie ci wyjaśnić nie dlacze- go ich śmierć nastąpiła, ale w jakim celu. – W jakim celu? – Znowu, Władimirze, tylko zadajesz pytania. A samemu nie chce ci się myśleć.Tylko się na mnie nie obrażaj za te słowa, jak tam w tajdze, gdy tobą uraza zawładnęła. Lepiej pomyśl, jaki sens tkwi w mojej opowieści. Bardzo on może za- szkodzić, jeśli sam nie nauczysz się myśleć. Ja mówię, a ty słuchasz i w tym czasie twoja myśl nie pracuje nad własnymi wnioskami, tylko konstatuje moje. Po- stawiłeś sobie za cel znalezienie w przeszłości warunków, w których z ludźmi mogła mieszkać miłość wieczna, i przywró- cenie ich w dzisiejszych czasach; to dobrze, droga właściwa, a cel najważniejszy ze wszystkiego. Starasz się określić, od jakich czasów miłość mieszkała z ludźmi. Spójrz, data jest przed tobą, myśl. Przed tobą leżą dwa dziecięce szkielety. Ich śmierć w tak młodym wieku jest bezsensowna, kiedy ludzie nie są w stanie określić, jak ważna informacja kryje się w ich pochówku. Ich śmierć nabierze sensu, jeśli ty przyjmiesz tę informację teraz. Nie obraziłem się na starca za słowa o lenistwie umysłu. Już dawno zrozumiałem: wykorzystując jakieś swoje spo- soby, zawsze stara się uczyć jakoś inaczej władać własną myślą. Ale ja przecież nie miałem za sobą tej szkoły, co oni, pra- cując nad swoją myślą od najwcześniejszego dzieciństwa. Ja uczyłem się w zwyczajnej szkole, która być może właśnie wy- łącza myślenie. I oto stoję przed tymi dziecięcymi szkieletami, wytężam myśli i nie potrafię pojąć, jak można, patrząc na nie, dowie- dzieć się czegokolwiek o miłości istniejącej 25 tysięcy lat temu. A czy istniała ona w ogóle w tamtych czasach? – Istniała – powiedział nagle starzec. – A dlaczego dziadek tak twierdzi? Przecież na tabliczce muzealnej słowa na temat miłości nie powiedziano. – Nie powiedziano – i co z tego? Patrz uważnie. Sądząc na podstawie szkieletów, są to dzieci. Chłopiec w wieku lat dwunastu i pół oraz dziewczynka ośmioletnia. Na ich szkieletach znajdują się setki kościanych koralików. Na podstawie ich rozmieszczenia wasi uczeni właśnie ustalili, jaką odzież miały te dzieci. Jednak czy tylko o tym świadczą te kościane paciorki? – A o czym jeszcze one mogą świadczyć? – O tym, Władimirze, że rodzice tych dzieci bardzo mocno je kochali. Kochali swoje dzieci i siebie nawzajem.

20 Tylko kochający rodzice mogli poświęcić tyle czasu na wykonanie tak pracochłonnej ozdoby stroju dla swoich dzie- ci. Dowodzi to, że mieli oni wystarczająco dużo czasu, aby zajmować się sztuką, aby zaprojektować, a potem wykonać po- rządny strój. Wśród przedmiotów znalezionych w mogile absolutnie nie ma broni. – A piki? Czyż to nie jest broń? – Oczywiście, że nie. I nie jest to nawet harpun do polowania na ryby, ponieważ nie ma na końcu wyszczerbienia. Koniec tego przedmiotu, który nazwano piką, również nie jest zbyt ostry. Cienką i lekką piką trudno byłoby kogokolwiek zabić czy zranić. – Zatem do czego służył ten przedmiot? – Do tresowania i kierowania zwierzętami. Popatrz, jak jest on podobny do laski, z którą pracują i dzisiejsi treserzy, za pomocą której dzisiejsi poganiacze słoni kierują tymi zwierzętami. – A dlaczego musieli oni wyrabiać je z kości? Mogli przecież wziąć kij i nie tracić czasu na prostowanie kości, na nanoszenie ornamentu. – Laska czy kij nie może długo służyć, a zwierzęta przyzwyczajają się do jednego przedmiotu, jego kształtu, zapa- chu powstającego pod wpływem dotyku rąk gospodarza. – Dobrze. Wszystko, co dziadek mówi, jest bardzo przekonujące, ale są jeszcze przedmioty podobne do grotów strzał. A strzała przecież przeznaczona jest do zabijania. – U tych konkretnych ludzi, pochodzących nie znajwcześniejszego okresu życia ludzi na Ziemi, strzały były prze- znaczone do odstraszania napadających na ludzi zwierząt drapieżnych. Natomiast wśród przedmiotów znajdują się takie, które przypominają motyki. Jest to z pewnością narzędzie do sa- dzenia nasion i wykopywania korzeni. – No a ozdoby? O – tu leży naszyjnik z kłów lisa polarnego. A i odzież, jak uznają uczeni, została wytworzona ze skóry, a to oznacza, że mimo wszystko zabijali oni zwierzęta. – Fakt, że ich odzież została wykonana ze skóry, uczeni interpretują prawidłowo, ale w tym celu nie było żadnej po- trzeby zabijania zwierząt. Istniały gady, płazy, które zrzucały swoją starą skórę. Zdarzało się, że ginęły one z jakiejś przy- czyny, a wówczas mrówki wyjadały wnętrzności, pozostawiając skórę nietkniętą, bardzo dobrze przygotowaną do wytwa- rzania z niej odzieży. W takiej sytuacji niemądrze byłoby tracić czas na zabicie zwierzęcia, rozbiórkę tuszy, wyprawienie, obróbkę i suszenie skóry, jej rozmiękczenie. Po co? Jeśli można było wziąć już gotową i w idealnym stanie. W Boskiej na- turze przewidziano dla człowieka wszystko, co jest mu niezbędne. A kły pieśca? Na naszyjnik też o wiele prościej wziąć je ze szkieletu, dobrze oczyszczonego i wysuszonego przez przyrodę. Na tym przerwę opowieść dziadka o unikalnym znalezisku archeologów. W folderze wydanym przez Władymirskie Muzeum Państwowe znajdują się dwa rysunki pawilonów wystawowych, parku architektonicznego "Sungir" i kompleksu muzealnego "Sungir". Napisano też, iż z powodu unikalności znaleziska organizowano tu międzynarodowe sympozja naukowe. Jednakże nie zbierajcie się do drogi, ażeby zwiedzić unikalne miejsce wykopalisk dawnej cywilizacji. W tym miejscu nie ma żadnych pawilonów,a tylko nie wykończone ruiny.Prace archeologiczne nie są zaś prowadzone intensywnie.Są one prowadzone, można powiedzieć, dzięki entuzjazmowi naukowców i lokalnych władz. Przyjechałem do tego wyjątkowego miejsca w dzień wolny od pracy. W jednym z wykopów zobaczyłem, jak dwóch ludzi pobiera z profilu próbki gleby i ostrożnie wkłada je do plastikowych woreczków. Byli oni pracownikami Państwowe- go Instytutu Archeologii i potwierdzili, że Sungir stanowi najbogatsze znalezisko archeologicme starożytnego człowieka na świecie. Ekspozycja w muzeum władymirskim jest jedyna w Rosji. Mówili, iż miejsce archeologicznych wykopalisk w Sun- girze zwiedzają czasem turyści, jednak głównie są to Japończycy, ponieważ w Tokio znajduje się znacznie pełniejsza eks- pozycja na temat Sungiru. Wydało mi się dziwne, że w Krainie Wschodzącego Słońca z większym szacunkiem traktuje się dawnych praprzod- ków, mieszkających na terytorium naszego kraju, aniżeli u nas. Dziękuję Wam, Japończycy, za zachowanie kultury naszych wspólnych prarodziców. Mówimy o wielkiej misji Rosji, o duchowości, o konieczności zachowania wizerunku kraju, a o jakim zachowaniu wizerunku może być mowa, jeśli zagraniczni turyści widzą na własne oczy nasz stosunek do historii? Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że nasi bardziej cywilizowani potomkowie dowiedzą się, jakie jeszcze tajemnice w Sungirze nie zostały odkryte. Udało mi się dowiedzieć, że 25 tysięcy lat temu nasi prarodzice byli ludźmi cywilizowanymi, potrafili kochać szcze- rze i zachować miłość po wieczne czasy.

21 Ustrój rodowy Przypuszczam, że aby przywrócić funkcjonujące niegdyś, a utracone tradycje i obrzędy, będące w stanie zachować miłość w rodzinach, trzeba wpierw uzyskać pełniejszą informację o życiu naszych najdawniejszych przodków. W tym celu należy się zagłębić w przeszłość historyczną, aż do czasów wspólnoty rodowej, kiedy mężczyzna i ko- bieta, pokochawszy się wzajemnie, tworzyli ze swych dzieci, wnuków i prawnuków zgodną wspólnotę rodową. Obecnie mężczyzna i kobieta nie są w stanie utrzymać razem nawet najbliższych krewnych – swoich dzieci. Led- wie podrosną – starają się opuścić swoich rodziców. Odchodzą do internatu, na stancję, nawet kosztem pogorszenia sytu- acji materialnej rodziny. Jednak odchodzą. Ale co tam dzieci! Wiele par rozchodzi się jeszcze przed pojawieniem się dzieci albo też wkrótce po ich przyjściu na świat. Ustrój wspólnoty rodowej istniał na Rusi przedksiążęcej przez wiele tysiącleci. Charakteryzował się brakiem rozwo- dów i najtrwalszymi rodzinami w porównaniu do innych, następujących po nim ustrojach społecznych. Tylko prawdziwa miłość jest w stanie sformować ród. W przeszłości podrośniętym dzieciom o wiele łatwiej było opuścić rodzinę niż teraz. Mam na myśli czas poprzedzający okres książęcy na Rusi. Kiedy młodzi ludzie pokochali się wzajemnie, jeśli nie zadowa- lały ich relacje z rodzicami, mogli opuścić dom, sami zbudować sobie siedzibę na umiłowanym przez siebie terenie, poży- wienie zdobywać w lesie, a w późniejszym czasie dzięki uprawie ziemi samodzielnie wyposażyć sobie gospodarstwo. Jed- nak nie odchodzili. Oznacza to, że założyciele rodu odnosili się do nich ze zrozumieniem i miłością. Musimy przestudiować ten okres i zaczerpnąć z niego do naszej współczesności podstawową wiedzę, która zdoła wspomóc budowanie mocnej rodziny. Lecz w jaki sposób można dotrzeć do informacji o tym okresie życia ludzi,skoro historia rosyjska opisuje tylko okres chrześcijański? Wyprawa w historyczną przeszłość naszego narodu niezbędna jest również po to, ażeby ustalić, czy dawne obrzędy i kultura zanikły same, jako coś zupełnie już niepotrzebnego, czy może tradycje liczące wiele tysięcy lat zostały zniszczo- ne celowo. Jeśli zanikły one same, to nie warto grzebać się w przeszłości historycznej, gdyż lud sam odrzucił dawną kulturę ja- ko niepotrzebną, a to oznacza, że nie przyjmie jej również teraz. Jeśli dawne tradycje zostały zniszczone celowo, wówczas koniecznie trzeba zbadać ten problem i dowiedzieć się, przez kogo i w jakim celu. Zorientować się, odszukać i przedstawić społeczeństwu, aby mogło go ocenić. Możliwe, że starożytne obrzędy i tradycje kryją w sobie takie tajemnice ludzkiego bytowania, bez ujawnienia któ- rych będziemy nadal zdążać ku przepaści,wymierać i cierpieć z powodu rodzinnych waśni.Często mówimy o wojnach glo- balnych. Jednakże konflikt w rodzinie dla każdego z jej członków jest bardziej bolesny aniżeli wieść o wojnie w Iraku czy wydarzeniach w Izraelu. Przypominałem sobie wszystko,co wiedziałem o historii dawnej Rusi,i stwierdziłem: jedyną nicią prowadzącą przez labirynt wymysłów historycznych może być, jakkolwiek dziwne by się to na pierwszy rzut oka wydawało, najeźdźca Czyn- gis-chan. Bądź też, inaczej mówiąc, okres tak zwanej trzechsetletniej niewoli tatarsko-mongolskiej na Rusi. A dlaczego? A dlatego, że okres ten rozpoczął się wkrótce po chrystianizacji, kiedy tradycje naszych przodków nie były jeszcze całko- wicie zniszczone. A jeszcze i dlatego, że Czyngis-chan był niemal najbardziej wyrazistą, interesującą i wykształconą posta- cią swoich czasów. I to nie tylko z tego względu, że jego potomkowie zawojowali połowę świata, chociaż ciekawy jest spo- sób, w jaki tego dokonali. Powiem od razu, że armia odegrała tu rolę zaledwie drugorzędną. Z różnych źródeł historycz- nych wiadomo,że Czyngis-chan wyprawiał do wielu krajów,w głąb Chin i do Indii,ekspedycje,które sprowadzały mu mę- drców. Mnóstwo czasu spędzał na rozmowach z mędrcami, starając się dotrzeć do sensu ludzkiego istnienia na Ziemi, od- naleźć nieśmiertelność. Innymi słowy, gromadził on mądrość różnych narodów i mógł posiąść kompletną wiedzę o ustro- ju społecznym dawnej Rusi. I jak się okazało, posiadł. Jestem przekonany: dzięki tej wiedzy jego ród, synowie, wnuki i prawnuki mogli utrzymy- wać arystokrację wielu krajów w poddaństwie sobie na okres wielu wieków. Nie przejęzyczyłem się – nie kraje, nie narody trzymał Czyngis-chan w niewoli, ale właśnie arystokrację, uzurpującą sobie władzę nad narodami tych krajów. Ktoś pomyśli: a jakiż może mieć związek wiedza o pradawnych tradycjach rodzinnych, obrzędach służących zacho- waniu miłości, ze skutecznym podporządkowaniem sobie państwa? Zdziwicie się, ale jak najbardziej bezpośredni, a wiedza jest silniejsza od mieczy milionów wojów i od najnowocze- śniejszej nawet broni. Nie mam zamiaru opisywać całego trzechsetletniego okresu rządów tatarsko-mongolskich na Rusi. Opiszę tylko je-

22 den, za to niezwykle charakterystyczny i interesujący epizod – podbicie księstwa władymirsko-suzdalskiego. Zebrałem o tym informacje z różnych źródeł. A wnioski spróbujmy wysnuć wspólnie. Zagadkowy manewr O fakcie zagadkowego, nawet tajemniczego manewru chana Baty ja, wnuka Czyngis-chana, pod grodem Władymir wiosną 1238 roku wspomina się w kronikach i we współczesnych źródłach historycznych oraz w literaturze kościelnej.A na czym polega jego zagadkowość? Oto, co zapisano w kronikach: "Wziąwszy Riazań w 1237 roku, wiosną 1238 Batyj ze swoją konnicą wdarł się do grodu Suzdal" i jak dalej infor- muje się w wielu źródłach cerkiewnych, spalił Suzdal, a ludność częściowo wymordował, częściowo wziął do niewoli. W tych samych źródłach wiele mówi się o "bestialstwach uczynionych ludowi". Jednakże świeccy historycy dokładniej i bez uprzedzeń opisują sytuację. I tak na przykład w materiałach Państwo- wego Muzeum Władymirsko-Suzdalskiego wydarzenie to opisane jest w sposób następujący: "Tatarzy rozbili swoje obozowiska pod grodem Władymir, a sami poszli wziąć Suzdal. Ograbili i świątynię Bogó- rodzicy, spalili dwór księcia i monastyr Świętego Dymitra, a inne rozgrabili. Starych mnichów i mniszki, i popów, i śle- pych, i chromych, i głuchych, i spracowanych i wszystkich ludzi wycięli, a młodych mnichów i mniszki, i popów, i ich żo- ny, i diakonów z żonami, i ich córki, i synów wszystkich uprowadzili do swych obozowisk, a sami poszli na Władimira". Jak widzimy, Batyj nie brał do niewoli całej ludności. Wyciął starych wysoko postawionych mnichów, a młodych wziął do niewoli. Palił i grabił nie cały gród, ale książęce rezydencje, cerkwie i monastyry Suzdala. A teraz spróbujcie odgadnąć historyczną super zagadkę. Dlaczego, jak napisano w dokumencie: "Tatarzy rozbili swoje obozowiska pod grodem Władymir, a sami poszli i wzięli Suzdal?" Każdy historyk wojskowości, a i współczesny dowódca wojskowy również powie, iż taki manewr jest sprzeczny z wojskową taktyką. Zbudować obóz pod murami wielkiego, umocnionego grodu, pozostawić go i przesunąć się z wojskami do mniej- szego. Jest to równoznaczne z samobójstwem. Z dzisiejszego Władymira do Suzdala odległość wynosi około 35 kilometrów. Bezdrożami jest to jednodniowa wy- prawa konno. Na zdobycie Suzdala potrzebne było kolejne kilka dni, a później na drogę powrotną – następne kilka dni. A przecież wystarczyłby jeden zaledwie dzień, aby wojowie – straż przyboczna Władimira, wyszli z warownego gro- du i rozgromili pozostawiony bez wojska obóz. Zabrali zapasowe konie, zapasowe kołczany ze strzałami, żywność, drabi- ny szturmowe i katapulty, a tym samym pozbawili przeciwnika nie tylko możliwości szturmu, ale i możliwości podjęcia walki w ogóle. Jednak oni nie wyszli. Dlaczego? Może nie wiedzieli, że wojsko Batyja opuściło obóz? Wiedzieli. Z wysokości mu- rów obronnych można było to zobaczyć, a i zwiadowcy obwieszczali. Być może wojsko Batyja było na tyle liczne, że sama straż wystarczyłaby do odparcia ataku? Pierwotnie historycy w taki sposób tłumaczyli to zdarzenie. Podobno liczebność Złotej Ordy oscylowała w okoli- cach miliona zbrojnych. Potem się opamiętano i zaczęto szacować tę liczbę na około 130 tysięcy, a niektórzy tylko na 30 tysięcy. Naturalnie wygodnie byłoby wytłumaczyć swoją klęskę znaczną przewagą liczebną przeciwnika. Bardziej obiek- tywni uczeni zaczęli jednak mówić, że w tamtych czasach przemieszczanie się z milionową armią było absolutnie niemoż- liwe. Milion szabel – to wraz z obozem trzy miliony koni. Taki tabun trzymany w jednym miejscu nawet latem umrze z głodu, ponieważ wydepcze wokół siebie całą trawę. A zimą nikt nie nastarczy mu paszy. Tak oto liczba wojska spadła do 130-30 tysięcy. Liczebność całkiem hańbiąca. W sumie l30-tysięczne wojsko Baty ja powoli, spokojnie opanowuje jedno za drugim księstwa Rusi i całe kraje. Ale i ta liczba jest zawyżona.Ażeby pokonać ruskich książąt owych czasów,przy wiedzy pozostawionej przez Czyn- gis-chana swoim potomkom, wręcz nie było w ogóle potrzeby posiadania choćby 50 tysięcy wojska. Wystarczyła znajo- mość trybu życia rosyjskiego ludu, rosyjskich rodzin oraz właściwa polityka oparta na tejże wiedzy. I rozbiwszy swój obóz pod grodem Władimira, Batyj poszedł na Suzdal nie z całym wojskiem, ale skierował do je- go zdobycia tylko niewielki oddział. Dlatego też ludzie Władimira nie wyszli z warownego grodu, aby rozgromić obóz i zniszczyć wojskowe zaplecze przeciwnika. A wiecie, ile dni i nocy potrzebował niewielki oddział Baty ja na zdobycie jednej z najważniejszych duchowych sto- lic dzisiejszej Rusi, otoczonej do tamtych czasów ponad półdziesiątkiem monastyrów twierdz, legendarnego miasta Suz- dal?

23 A żadnych. Po prostu z marszu wkroczył do miasta i spalił rezydencję księcia, który zbiegł wraz z drużyną. Wyciął w pień absolutnie całe wyższe duchowieństwo, a młodych mnichów zabrał do niewoli. Księcia z drużyną potem Mongo- łowie dogonili nad rzeką Siti i rozgromili. Ktoś pomyśleć może – jak to możliwe? Gdzie dzielny rosyjski lud, jego duch niepokorny i miłujący wolność? Powiem od razu – wszak jeśli chodzi o naród rosyjski i jego ducha – wszystko jest w porządku. Logika podpowia- da: lud przyklaskiwał niewielkiemu oddziałowi Baty ja wracającemu z Suzdala. Jego wojom wynoszono kwas do picia wzdłuż całej drogi do obozu pod Władymirem. Rzecz w tym, że w tamtych czasach lud Suzdala nie uważał tego grodu za swój. Uważał raczej mieszkających w nim książąt za zdrajców, a duchowieństwo – za obcych najeźdźców i ciemiężycieli. Dlatego niejednokrotnie wybuchały powsta- nia ludu przeciwko uciskowi. W dokumentach Państwowego Muzeum Władymirsko-Suzdalskiego jest mowa o tym, że: "Pod koniec XIII wieku w Suzdalu było osiem monastyrów.Wzniesione przez książąt i przedstawicieli religii chrze- ścijańskiej odgrywały dużą rolę w zdobywaniu nowych ziem i stanowiły twierdze na wypadek niebezpieczeństwa wojen- nego". "W końcu wieku XV i na początku XVI cerkiew posiadała trzecią część najlepszych ziem w kraju i dążyła do pod- porządkowania sobie władzy wielkoksiążęcej. Od końca XV wieku państwo czyni próby ograniczenia władzy monastycz- nej, kościelnej własności,jej sekularyzacji,tzn.pełnej likwidacji.Problem ziem wywołał wewnątrz cerkwi dwa kierunki ide- ologiczne: »josifliaństwo« i »nestiażatelstwo«. Dla pierwszego charakterystyczna była ochrona majątku kościelnego, dla drugiego idee samoudoskonalania i potępiania monastycznej chciwości. Jako Ideolog Josiflian wystąpił ihumen Wołoko- łamskiego monastyru Josif, a jako nestiażatel – mnich z monastyru Kiriło-Bełozerskiego Nil Sorskij. Suzdalskie monasty- ry i duchowieństwo, jako potężni właściciele ziemscy, zdecydowanie stanęli po stronie Josiflianów. Jednakże władzy wiel- koksiążęcej nie udało się przeprowadzić sekularyzacji w XVI wieku i ziemskie majątki cerkwi nadal rosły, chociaż w nieco ograniczonym zakresie". Ależ numer.Trzecia część ziem rosyjskich należała do przybyłego z Konstantynopola duchowieństwa i jego poplecz- ników. Monastyry przekształciły się w najpotężniejszych właścicieli przypisanych do ziemi. I nie mnisi uprawiali ziemię, hodowali bydło, ale chłopi pańszczyźniani. Już i kniaziowie starali się odzyskać część utraconego kraju. Ale nie zdołali. A w jaki sposób w takim razie duchowo wzbogacili się włościanie, których upragnione, rodowe ziemie nagle stały się własnością klasztorną? Co zaproponowano ludziom w zamian za ich tradycję i obrzędy liczące wiele tysięcy lat, a uzna- ne za barbarzyńskie? Jak ukazują ciągle te same dokumenty archiwalne, miała miejsce następująca sytuacja: "Daniny i grzywny, pobierane od chłopów pańszczyźnianych zamieszkujących twierdze Pokrowskiego Mona- styru w 1653 roku: Od dymu – 2 ałtyny, kura i cienka wełna jagnięca. Za zakup: Konia – 2 monety, Krowy – 1 moneta. Za sprzedaż: Chleba, konia, krowy, siana – od każdego rubla po ałtynie, Zrębu – po monecie za kąt. Za rozstrzyganie sporów: O ziemię uprawną – 2 ałtyny i 2 monety, O ziemię dworską – 4 ałtyny i 2 monety. Daniny sądowe: Za jazdę do miejsca rozstrzygnięcia – po 1 monecie za wiorstę, Za jazdę w przypadku uniewinnienia – po 2 monety za wiorstę, Od winnego – po 1 ałtynie od rubla, Od tego, który miał rację – 7 ałtynów i 2 monety, Od przysięgi – 4 ałtyny i 2 monety. Daniny weselne: Od pana młodego – 3 ałtyny i 3 monety, Od pani młodej za stół, poczęstunek – 2 ałtyny i 2 monety,

24 Od pana młodego z innej gminy – 2 grzywny, Od warzenia piwa na święto, na wesele, na stypę –1 wiadro piwa. Kary: Za pędzenie wina dla siebie bez pozwolenia albo na sprzedaż 5 rubli, bicie batogami i areszt, Za spożywanie wina w dni powszednie – 8 ałtynów, 2 monety i bicie batogami." A oto opis majątku wyższego dostojnika kościelnego. "Wykaz ludzi i majątku metropolity Hillariona: 16 starców, 6 skrybów zarządzających posiadłościami, 66 osób straży osobistej, 22 osoby służby, 25 śpiewaków, 2 za- krystianów, 13 dzwonników, 59 rzemieślników i parobków. W sumie 180 osób. Broń w ilości 93 przedmiotów, srebrna zastawa o wadze 1 puda i 20 funtów, zastawa ołowiana o wadze około 16 pudów, 112 koni ze stadniny metropolity, 5 karet, 8 sań i kolasek, 147 ksiąg." (Z korespondencyjnej księgi domu Archirejskiego, 1702 rok) Unikalny dokument, wolny od jakichkolwiek historycznych nieścisłości. Bez jakiejkolwiek stronniczości wylicza on cały majątek domu arcybiskupa, jednakże wywołuje mnóstwo pytań. Jakież to posiadłości, do zarządzania którymi potrzeba było aż sześciu zarządców? Po co jednej osobie aż dwudzie- stu trzech służących? A czy dziewięćdziesiąt trzy sztuki broni również służyły do celebrowania obrzędów cerkiewnych? I wszystko to, zauważcie, nie jest majątkiem monastycznym, ale osobistym. Klasztory posiadały swój. Dla ochrony przed kim potrzebna była tak liczna straż? Pod względem liczebności przewyższała ona ochronę pierw- szych prezydentów USA. Liczna straż oraz wysokie mury klasztorne stworzone były do obrony arcybiskupa przed rosyjskim ludem, natural- nie. Żadnego znaczenia strategicznego w celach wojskowych mury monastyru suzdalskiego nie posiadały. Dlaczego jednak prawie wszystkie źródła historyczne mówią o wysokich murach klasztornych ze strzelnicami jako o twierdzach broniących lud przed wrogiem? Dlaczego te tak zwane twierdze nie wytrzymały chociaż miesiąca? A dlatego, że nie były one przeznaczone do obrony przed wrogiem zewnętrznym, a tym bardziej przed mądrym strategiem. Dla wojów wnuka Czyngis-chana wszelkie podobne twierdze i umocnienia były tylko rozrywką. Jeśli władcy tych śmiechu wartych twierdz nie podporządkowywali się żądaniom niezwłocznej kapitulacji, budowali nasyp z ziemi sięgają- cy nieco powyżej murów, wciągali nań machiny do miotania kamieni. A dalej wariantów było mnóstwo: na katapulty za- kładali worek przywiązany długą liną i wystrzeliwali ten worek za mury monastyru.Worek,zanim znalazł się na ziemi,roz- wiązywał się, a zjego wnętrza wysypywały się na ukrytych za murami ludzi kawałki zarażonego mięsa. Po takich zabiegach można już było tylko czekać na usiłujących wybiec z bramy ludzi. Jedyne,przed czym broniły wysokie klasztorne mury,to przed swoimi czasem buntującymi się chłopami pańszczyź- nianymi, a dokładniej – niewolnikami klasztoru. Właśnie konstantynopolskie duchowieństwo użyło swego ogromnego autorytetu dla wdrożenia na Rusi prawa pańszczyźnianego. Dokument z archiwum suzdalskiego muzeum zaświadcza: "W XVII wieku w Suzdalu jak dawniej przeważała cerkiewna własność ziemska. Monastyry i dom arcybiskupa by- ły potężnymi ziemskimi feudaliami, dysponującymi ogromnymi środkami i darmową siłą roboczą wielu tysięcy chłopów pańszczyźnianych. Tak, monastyr Spaso-Efimiejewski zajmował piąte miejsce pośród kościelnych feudałów Rosji, jego dobrobyt cał- kowicie zależał od ziemskich darowizn i wpłat. W drugiej połowie XVII wieku ukształtowane uprzednio dobra rodowe nie zwiększyły się, jako że niepomierny wzrost obszarnictwa klasztornego został powstrzymany przez państwo. Chłopi pańszczyźniani podlegali podwójnej eksploatacji – na rzecz feudałów pańszczyzna i danina i na rzecz państwa daniny w na- turze i pieniądzu." Albo cytat z jeszcze jednego podobnego dokumentu z histori i Swiato-Pokrowskiego Żeńskiego Klasztoru: "Wolne i syte życie mniszek zapewniała praca chłopów pańszczyźnianych i ogromny regiment służby; ziemskie po- siadłości Pokrowskiego monastyru rosły dzięki bogatym wkladom i darowiznom ze strony co znaczniejszych rodów Rosji, w tym książęcych i carskich." Tak oto: więcej ziem – więcej chłopów pańszczyźnianych – większe bogactwa. Wróćmy jednak do XlII wieku. Zatem cóż się wydarzyło w trakcie podjazdu oddziału Baty ja na Suzdal? I co mają do tego tradycja i miłość?

25 Ludność Suzdala stanowiła niecałe cztery tysiące osób. Zasadniczo była to drużyna książęca, jak również słudzy kniazia, rzemieślnicy i wyższe duchowieństwo z mnóstwem darmowej służby, którzy chowali się przed ludem za murami monastyru. Wokół Suzdala i Władymira zamieszkiwały dziesiątki tysięcy rodzin chłopskich, które mogły stawić należyty opór najeźdźcy. Jednakże tego nie uczyniły, nie stanęły w obronie, nie poszły za mury monastyru bronić duchowieństwa. Chło- pi go po prostu nienawidzili. Proszę zauważyć: nie Boga, ale swoich ciemięzców. Boga lud kochał i czcił. I z tej samej przyczyny lud nie stanął także do obrony Władymira. Batyj odczekał sześć dni, zanim poszedł szturmować Władymir. Czekał, ażeby rozniosła się wieść: nie lud ja podbi- jam, lecz jego ciemięzców. Odczekał i potem w ciągu zaledwie jednego dnia opanował dobrze uzbrojony gród. W tym celu poszedł na Suzdal, co nie miało żadnego znaczenia z punktu widzenia wojskowości, jednakże pozbawiało władze wsparcia ze strony ludu. A jak dalej postępowali najeźdźcy ze Złotej Ordy? Zobaczyli oni, że lepszych nadzorców i poborców podatkowych aniżeli książęta wespół z duchowieństwem nie są w stanie znaleźć, zaczęli więc wydawać książętom glejty uprawniające do rządzenia i pobierania daniny od rosyjskiego lu- du, z których część winna być odprowadzana do Ordy. Wiele monastyrów w ogóle uwolnili od podatków. Wszystkie powyższe fakty są potwierdzone konkretnymi dokumentami. Ażeby nikt niczego nie zarzucał mi ani pracownikom naukowym, historykom świeckim, zwróćmy się do samej literatury cerkiewnej. W całkiem niezłej książce historycznej, wydanej przez Swiato-Pokrowski Żeński Monastyr, z błogosławieństwem arcybiskupa władymirskiego i suzdalskiego Jewlogija, jest mowa o tym, że: "Arcypasterz Teodor, pierwszy biskup suzdalski, był rodem z Grecji. Przybył na Ruś w 987 roku w świcie osób du- chownych towarzyszących arcypasterzowi konstantynopolskiemu Michaiłowi. Arcypasterz Michaił ochrzcił w Korsuni Wielkiego Księcia Władimira, a następnie został pierwszym metropolitą kijowskim. Po chrzcie Kijowian w 988 roku kniaź wraz z synami i arcypasterzem Michaiłem objeżdżał ruskie grody, gorliwie propagując chrześcijaństwo. W Czernigowie, Bełgorodzie, Perejasławiu, Nowgorodzie, Włodzimierzu wołyńskim osadzo- no biskupów." Jak widać z tej informacji, podobnie i z innych źródeł, na Rusi pojawili się cudzoziemscy ideologowie, i to od razu całym tłumem, z najemną strażą, z drużyną książęcą ruszyli na objazd ruskich grodów łamać prawa panujące od wielu ty- siącleci, a wcielać korzystną dla nich ideologię i stawiać cudzoziemców na czele grodów. Mnóstwo dokumentów historycznych świadczy o tym,że lud się temu sprzeciwiał,jednak zapewne nie był dość do- brze zorganizowany i nie spodziewał się zdrady ze strony własnego kniazia. W taki sposób nastąpił masowy najazd cudzoziemców na Ruśz powodu zdrady kniaziów. Naj smutniejsze jest to, że dokonał się w imieniu Boga. Niewiarygodne bluźnierstwo! Ale być może kniaź Władimir i biskupi z Konstantynopola faktycznie szczerze wierzyli w Naukę Chrystusową? Dalsze wydarzenia wskazują jednak, że ich prawdziwi panowie są całkowitym przeciwieństwem Boga. A oni są sługami tego właśnie całkowitego przeciwieństwa, potrafiącego dobrze kodować lud, podporządkowywać sobie jego ducha i wolę. Zwykłemu człowiekowi wpajali: ty jesteś Bożym sługą, jego niewolnikiem, rozumiejąc przez to – jesteś moim niewolni- kiem. 1 człowiek zaczął zapominać, że Bóg nie ma i nie może mieć niewolników, a sam człowiek jest synem Boga, i to sy- nem umiłowanym. Wszystkie przytoczone w tej książce cytaty zaczerpnięte są z dokumentów historycznych, a uzyskałem do nich dostęp nie w jakichś nadzwyczaj tajemnych, zamkniętych archiwach, a po tym, jak zapłaciłem 15 rubli za wejście do Państwowego Muzeum i 30 rubli za prawo fotografowania ekspozycji. Sfotografowałem wystawy udostępnione do oglądania publiczności. Jedna z nich taki właśnie ma tytuł: Monastyry jako duchowni feudałowie. I to z pewnością nie jest jedyne oficjalne źródło państwowe, jest ich mnóstwo. A propos – niepomiernie bardziej wpływowy się okazał, szczególnie na młodzież, podręcznik do dziesiątej klasy szkoły średniej, świetnie wydany i zalecany przez Ministerstwo Edukacji Federacji Rosyjskiej. Jest to bardzo dobrze przy- gotowany podręcznik pod redakcją A. Sacharowa i W. Butanowa. Na stronie 63 napisano w nim: "Jednocześnie cerkiew prześladowała starą, pogańską kulturę ludową, wystąpiła przeciwko chrześcijaństwu w ob- rządku rzymskim,nazwała je »łaciństwem« i odstępstwem od wiary.Szkodziło to stosunkom międzynarodowym Rusi z in- nymi krajami wyznającymi religię katolicką, jak również sprzyjało izolacji Rusi od kultury zachodnioeuropejskiej. W po- siadłościach cerkiewnych zaczęto wykorzystywać pracę poddanych – ludzi zależnych. Niektórzy przedstawiciele cerkwi i monastyrów zajmowali się lichwiarstwem i w ten sposób ograbiali ludzi. Zdarzały się przypadki, gdy znani działacze cer- kwi uczestniczyli w intrygach politycznych.Tak więc nierzadko w cerkwi słowo zaczęło rozmijać się z czynem, a to wywo- ływało niezadowolenie".