mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Saintcrow Lilith - Dante Valentine 1 - Pracujac dla diabła

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Saintcrow Lilith - Dante Valentine 1 - Pracujac dla diabła.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 51 osób, 50 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 197 stron)

PRACUJĄC DLA DIABŁA TŁUMACZENIE: ERICA NORTHMAN

ROZDZIAŁ PIERWSZY Moja współpraca z Lucyferem zaczęła się z pewien deszczowy poniedziałek. Dopiero co zdążyłam nastawić się na długie popołudnie wypełnione oglądaniem seriali i rozmyślaniami, i wyjęłam karty i runy z niebieskiego jedwabnego woreczka, gdy rozległo się walenie do drzwi, które wstrząsnęło ścianami. Odwróciłam kartę, skrobiąc po niej polakierowanymi paznokciami. Bursztynowy pierścień na środkowym palcu mojej lewej ręki zaiskrzył. Karta Diabła zawibrowała, lądując na wierzchu sterty płaskich runicznych kamieni. Nie dotknęłam jej. Karta, którą odwróciłam była pusta. - Interesujące – mruknęłam, czując dreszcze przebiegające po krzyżu. Podniosłam się z wytartego czerwonego dywanu i na bosaka ruszyłam do korytarza. Moje pierścienie mrugały, strzelając smugami zielonych iskier wzdłóż moich palców. Strząsnęłam je, marszcząc brwi. Linie Mocy prowadzące ku drzwiom wirowały niespokojnie. Coś paskudnego stało na moich schodach. Podciągnęłam dżinsy a potem sięgnęłam w górę i owinęłam palce wokół rękojeści miecza wiszącego na ścianie. Zdjęłam go, uwalniając z osłony jednym ruchem kciuka. Judasz w drzwiach był całkiem czarny, nie przesączało się przez niego żadne światło. Nie zawracałam sobie głowy patrzeniem przez niego. Zamiast tego, dotknęłam drzwi, rozcapierzając palce swojej prawej ręki na gładkim metalu. Moje pierścienie rozdzwoniły się i zawibrowały, odczytując aurę tego czegoś, co stało za drzwiami. Na wszystkich bogów w niebiosach, pomyślałam. Cokolwiek to jest, jest duże. Przygotowując się wewnętrznie na zabójstwo lub nową pracę, zwolniłam zamek w drzwiach i cofnęłam się o krok z na wpół wyciągniętym mieczem. Błękitny blask z nasączonej Mocą stali rozjaśnił wnętrze mojego holu, połyskując na tle białej farby i długiego na całą ścianę lustra zawieszonego tuż obok szafy. Czekałam. Powoli otwierane drzwi zaskrzypiały. Dla lepszego efektu niech zabrzmi jakaś pasująca do sytuacji muzyka, pomyślałam sardonicznie, spinając się w sobie w razie morderstwa. Potrafiłam wyciągnąć swój miecz w zaledwie półtorej sekundy. Na całe szczęście, nie było takiej potrzeby. Zamrugałam. Na moich schodach stał wysoki, rozwścieczony mężczyzna o złocistej skórze, ubrany w czarne dżinsy i długi, czarny płaszcz ze stójką. Srebrzysty pistolet wycelowany prosto w moją pierś był tylko odrobinę mniej niepokojący od otaczającej go aury składającej się z wirujących, czarnych płomieni. Miał krótko obcięte czarne włosy, oczy w kolorze laserowej zieleni, przeciętną twarz i cudownie szerokie ramiona. Super. Demon na moim progu, pomyślałam, stojąc w bezruchu. Ledwie oddychałam. - Danny Valentine? – spytał. Hmm, właściwie to zarządał. - A kto pyta? – odpaliłam automatycznie. Srebrzysty pistolet nie wyglądał na atrapę. Raczej na staroświeckie magnum 9 milimetrów. - Chcę mówić z Dannym Valentinem – powiedział wyraźnie demon – albo cię zabiję. - Wejdź – odparłam. – I odłóż to. Czy twoja matka nigdy nie uczyła cię, że to w złym tonie celować z broni do kobiety? - Kto wie, co może bronić drzwi Nekromanty – odciął się demon. – Gdzie jest Danny Valentine? Westchnęłam w duchu. - Zejdź z mojego ganku – powiedziałam. – To ja jestem Danny Valentine a ty jesteś naprawdę niegrzeczny. Jeśli masz zamiar spróbować mnie zabić, to zaczynaj. Jeśli chcesz mnie zatrudnić, to wybrałeś niezbyt dobry sposób.

Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek widziała bardziej zakłopotanego demona, niż teraz. Schował pistolet do kabury i wszedł do korytarza, przedzierając się przez wartwy mojej ochrony, które posłusznie rozstąpiły się by go przepuścić. Gdy stanął przede mną, kopniakiem zamykając drzwi, zdążyłam go już ocenić co do ostatniego ergu Mocy. To nie będzie przyjemne, pomyślałam. Co Władca Piekła robi na moim progu? No cóż, nie mogło być lepszego momentu by o to spytać niż teraz. - Co Władca Piekła robi na moim progu? - Przyszedłem, by zaoferować ci kontrakt – powiedział. – A konkretniej, by zaprosić cię na audiencję u Księcia, podczas której to on zaprezentuje ci kontrakt. Wypełnij go z sukcesem, to dostąpisz życia w takim bogactwie, o jakim ci się nawet nie śniło. Nie brzmiało to jak kolejna tania śpiewka. Skinęłam głową. - A jeśli powiem, że nie jestem zainteresowana? – spytałam. – No wiesz, w końcu jestem dość zajętą dziewczyną. Ożywianie zmarłych to dziś wielce poszukiwana profesja. Demon przypatrywał mi się nie dłużej niż dwadzieścia sekund zanim się uśmiechnął, a mnie oblał zimny pot. Dreszcz przebiegł mi po karku a palce zaczęły drżeć. Trzy szerokie blizny na moich plecach napięły się nerwowo. - Okej – odparłam. – Tylko wezmę swoje rzeczy i z radością spotkam się z Jego Miłością Księciem, czy jak mu tam. Capice? Wyglądał na tylko odrobinę mniej rozbawionego. Jego wąską, ponurą twarz rozjaśnił morderczy uśmiech. - Oczywiście. Masz dwadzieścia minut. Gdybym wtedy wiedziała w co się pakuję, poprosiłabym o kilka dni do namysłu. Na przykład resztę swojego życia.

ROZDZIAŁ DRUGI Te dwadzieścia minut demon spędził w moim salonie przeglądając półki z książkami. A przynajmniej wydawał się na nie patrzeć, gdy zeszłam na dół i włożyłam płaszcz. Abracadabra nazwała mnie raz „Indianą Jonesem świata Necromantów”. Wysoka pochwała od Pająka z Saint City... jeśli rzeczywiście miała to na myśli. Lubię się wystroić na każdą okazję. Mój roboczy strój składa się z koszulki z mikrofibrą z Trade Bargain, która szybko schnie i daje się sczyścić z brudu jednym machnięciem szczotki; pary miękkich jak masło, znoszonych dżinsów; zdartych butów ze znoszonymi obcasami; torby kurierskiej przewieszonej po skosie przez pierś i starego płaszcza zaprojektowanego specjalnie dla korespondentów pracujących w strefach wojennych, z mnóstwem kieszeni i z wszytymi panelami z kevlaru. Skończyłam splatać włosy i związałam je elastyczną opaską, gdy weszłam do salonu, który był teraz przepełniony zapachem człowieka i wody kolońskiej tak samo jak zapachem demona – czymś pomiędzy palonym cynamonem a ciężką wonią piżma. - Moja literacka kolekcja wydaje ci się podobać – powiedziałam, może odrobinę sardonicznie. Dłonie mi się pociły. Moje zęby chciały dzwonić. – Przypuszczam, że nie ma sensu pytać cię, czego może ode mnie chcieć Książę. Odwrócił się od moich półek i wzruszył ramionami. Demony bez przerwy wzruszają ramionami. Wydaje mi się, że myślą, że ludzie nie zasługują na więcej niż wzruszenie ramion. - Super – mruknęłam i wygrzebałam swój athame i mały słoik święconej wody ze swojego kamiennego ołtarza. Przez mój krzyż przebiegła nowa fala dreszczy. W moim salonie jest demon. Za moimi plecami. Mam demona za swoimi plecami. Cholera, Danny, skup się! - To trochę nieuprzejme stawiać się przed oblicze Księcia z błogosławionymi przedmiotami – powiedział demon. - To trochę nieuprzejme celować mi w twarz z gnata jeśli chcesz, żebym dla ciebie pracowała – prychnęłam, przekładając rękę nad ołtarzem. Nie, to już wszystko. Skierowałam się ku wielkiej dębowej zbrojowni i zaczęłam przekopywać przez zawartość szuflad. Wolałabym, żeby ręce mi się tak nie trzęsły. - Książę prosił specjalnie o ciebie i wysłał mnie, żebym cię odebrał. Ani słowem nie wspomniał o wyrafinowanej ludzkiej etykiecie – demon obrzucił mnie spojrzeniem zielonych jak laser oczu. – Nie chciałbym cię poganiać, ale musimy się śpieszyć. - Mhmm – machnęłam spoconą, trzęsącą się ręką ponad swoim ramieniem. – Taa. A jeśli wyjdę stąd na wpół przygotowana, to do niczego się nie przydam temu twojemu Księciu, prawda? - Cuchniesz strachem – powiedział cicho. - No cóż, Władca Piekła właśnie celuje mi w twarz ze swojego gnata. Koleś, nie wydaje mi się, żebyś był jakimś przeciętnym chochlikiem, z którymi mam bardzo rzadko do czynienia. I na dodatek mówisz mi, że Diabeł pragnie mojego towarzystwa – przekopałam się przez trzecią szufladę, z której wyciągnęłam swój naszyjnik z turkusów. Wsunęłam go przez głowę i pozwoliłam opaść na koszulkę. Przynajmniej zabrzmiało to dobrze, pomyślałam, czując wariacki śmiech narastający gdzieś w okolicy mostka. Nie zabrzmiało to tak, jakbym srała w spodnie ze strachu. Dobra nasza. - Książę chce ci udzielić audiencji – powiedział. Zgaduję, że Książę Piekła nie lubi gdy go nazywają Diabłem. W każdy inny dzień wydałoby mi się to zabawne. - Więc jak mam cię nazywać? – spytałam całkiem obojętnie. - Możesz do mnie mówić Jaf – odparł po długiej, dzwoniącej w uszach chwili ciszy.

Cholera, pomyślałam. Skoro już zdradził mi swoje Imię, to może mogłabym go używać. Jednak imię „Jaf” mogło być jakimś żartem albo przezwiskiem. Demony bywały podstępne. - Miło cię poznać, Jaf – powiedziałam. – Więc jak to się stało, że utknąłeś tu wykonując obowiązki posłańca? - To bardzo delikatna sytuacja – zabrzmiało to tak, jakby mówił polityk. Wsunęłam sztylet pod rękaw, chowając go w osłonie, i gdy odwróciłam się, zobaczyłam, że mi się przygląda. – Polecałbym dyskrecję. - Jestem w tym dobra – zapewniłam go, poprawiając torbę. - Powinnaś więcej ćwiczyć – odparł, przybierając poważny wyraz twarzy. Wzruszyłam ramionami. - Pewnie nie będziemy się zatrzymywać na żadne drinki, co? - I tak jesteś już spóźniona. Ta rozmowa przypominała gadanie do robota. Żałowałam, że nie nauczyłam się wiecej o demonach w Akademii. Noszenie broni nie było do nich podobne. Łamałam sobie głowę, próbując przypomnieć sobie o jakimkolwiek uzbrojonym demonie, o którym wcześniej słyszałam, jednak żaden nie przyszedł mi na myśl. Oczywiście, nie byłam Magim, nie miałam żadnej styczności z demonami. Tylko ze zmarłymi. Zaniosłam swój miecz do przedpokoju i czekałam na niego. - Wyjdź pierwszy – powiedziałam. – Muszę jeszcze zamknąć dom. Skinął głową i przeszedł obok mnie. Owionął mnie zapach demona – ten pychiczny ekwiwalent w zamkniętym pomieszczeniu zacząłby barwić powietrze. Podążyłam za nim do drzwi, z przyzwyczajenia zamykając za sobą tarcze chroniące dom. Moc zmieniała kształt i zasklepiała się, jak śluza powietrzna w starym filmie klasy B. Krople deszczu zamigotały i spadły na dół, rozpryskując się na dachu werandy i na wybrukowanej ścieżce. Ogród uginał się i falował pod ciężarem wody. Poszłam za demonem w dół ścieżki. Deszcz na niego nie padał... Chociaż niby jak miałam to zauważyć, skoro jego włosy były tak ciemne, że i tak wyglądały na mokre? Tak samo jak jego długi, ciemny płaszcz z wysokim kołnierzem. Moje buty wydawały mlaskające odgłosy w zetknięciu z chodnikiem. Pomyślałam o zawróceniu z powodu watpliwego bezpieczeństwa swojego domu. Demon zerknął na mnie znad swojego ramienia. Jego zielone oczy błysnęły w deszczu. - Za mną – powiedział. - Tak jakbym miała inne wyjście – rozłożyłam dłonie, wskazując na deszcz. – Cholernie tu mokro. Nie chciałabym złapać zapalenia płuc i nakichać na Jego Królewską Mość. Ruszył wzdłóż mojej ulicy. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie było widać żadnego samochodu. Oczekiwali, że pójdę do Piekła piechotą? Demon przeszedł do końca kwartału i skręcił w lewo, pozwalając żebym biegła za nim. Najwyraźniej miałam tam dotrzeć na pieszo. Super.

ROZDZIAŁ TRZECI Noszenie miecza w metrze zapewnia ci pewną przestrzeń, nawet na zatłoczonych dworcach kolejowych. Jestem akredytowanym i wytatuowanym Nekromantą, który może nosić ze sobą wszystko co jest krótsze od karabinu snajperskiego i ma pozwolenie na przewóz ostrej broni w środkach transportu. Spędzenie trzydziestu tysięcy godzin żeby zaliczyć testy i zdobyć akredytację Akademii było najlepszym posunięciem, jakie zrobiłam dla własnego bezpieczeństwa, mimo iż ostatni Test sprawił, że przybyło mi parę siwych włosów. Liczba Nekromantów była dość ograniczona. Obecność demona również zapewniała mi trochę wolnej przestrzeni. Mimo że żaden ze zwykłych ludzi nie mógł powiedzieć czym był, to i tak zostawiali mu mnóstwo miejsca. Zwykli ludzie nie potrafią dostrzec psychicznej mocy ani fluktuacji energii, ale jeśli jest wystarczająco silna, odczuwają ją w postaci zimnego podmuchu powietrza. Gdy tylko zeszliśmy po schodach do metra, Jaf zwolnił aż zrównał się ze mną krokiem i wskazywał bramki, przez które musieliśmy przejść, i wrzucił w nie dwa staroświecko wyglądające żetony. Stłumiłam dreszcze, jakie wywołała u mnie na czynność... Demony zazwyczaj za nic nie płaciły. Co, na wszystkie świętości, się tu działo, do cholery? Wsiedliśmy do pociągu kierującego się na południe. Nacisk tłumu na moje mentalne bariery zaczynał mnie dusić. Kłykcie mi pobielały a palce zastygły sztywno wokół pochwy miecza. Demon stał za mną a włoski na moim karku jeżyła myśl, że mógł mi wbić nóż w żebra i zostawić tu. Jęk metalu rozdzwonił moje zęby, gdy pociąg prześlizgnął się po swoim torze. Wibracja metalu nadawała każdemu wstrząsowi dziwne wrażenie. Pociąg wypełniły szepty i rozmowy. Mała, blondwłosa dziewczynka w szkolnym mundurku gapiła się na moją twarz. Pewnie wpatrywała się w tatuaż na moim lewym policzku – splecionego kaduceusza z połyskującym szmaragdem na jego szczycie. Szmaragd był znakiem rozpoznawczym Nekromanty... tak jakby ktokolwiek mógł przegapić miecz. Uśmiechnęłam się do niej a ona odwzajemniła uśmiech; jej niebieskie oczy błyszczały. Jej obładowana torbami z zakupami matka zobaczyła to i wciągnęła głośno powietrze, przytulając dziecko do swojego boku mocniej, niż to było konieczne. Uśmiech spełzł z mojej twarzy. Demon wpadł na mnie, gdy pociąg wziął zakręt. Podskoczyłam nerwowo i usunęłabym się na bok, gdyby tylko tłum mi na to pozwolił, ale zamiast tego przez przypadek potrąciłam łokciem starszą kobietę z szeleszczącą plastikową torbą, która wydała z siebie całkiem niegodny pisk. I właśnie dlatego nigdy nie podróżuję transportem publicznym, pomyślałam, uśmiechając się przepraszająco. Kobieta zbladła pod swoim szarym kapeluszem i odchrząknęła, odwracając wzrok. Westchnęłam a uśmiech znów opuścił moją twarz. Nie wiem po co w ogóle próbowałam. I tak nie widzą niczego więcej poza moim tatuażem. Mimo wszystko zwykli ludzie bali się psioników – istniał jakiś atawistyczny lęk przed tym, że wszyscy czytaliśmy w ich umysłach i śmialiśmy się z nich, przygotowując nikczemny plan zrobienia z nich naszych mentalnych niewolników. Tatuaże i akredytacja miały za zadanie zmienić ten pogląd przez sprawienie, że psionicy wyróżniali się w tłumie i przez ustanowienie ścisłego nadzoru nad tym, kto mógł pobierać opłaty za pracę w sektorze zdrowia psychicznego – ale skutek tego wszystkiego był taki, że staliśmy się bardziej bezbronni i znienawidzeni. Zwykli ludzie nie rozumieli, że dla nas wchodzenie do ich umysłów było jak kąpiel w ścieku. Musiałoby się stać coś naprawdę ważnego, żeby psi zajrzał do umysłu człowieka. Ustawa Parapsychiczna sprawiła, że psionicy przestali być

kupowani i sprzedawani jak bydło, ale nie zapobiegła nienawiści. I nie powstrzymała lęku, którym karmiła się nienawiść. I tak w kółko. Sześć przystanków później miałam serdecznie dość ludzi wpychających się do metra, widzących mnie i oddalających się w pośpiechu. Kolejne trzy przystanki później, kiedy przedział był już prawie pusty, błyskawicznie wyjechaliśmy ze śródmieścia. Mała dziewczynka ciągle trzymała za rękę swoją matkę i przyglądała mi się. W drugim końcu przedziału stała grupka młodych ludzi, bladych we fluorosencyjnym świetle i mruczących coś pod nosami. Stałam z prawym ramieniem owiniętym wokół słupka, żeby w razie czego mieć wolną rękę i sięgnąć po miecz. Nie znosiłam siadać na pełnych zarazków siedzeniach w metrze. - Następny przystanek – powiedział Jaf. Skinęłam głową. Ciągle stał bardzo blisko mnie a jego zapach tłumił stęchłe powietrze i wyziewy metra. Zerknęłam na drugą stronę przedziału i zobaczyłam, że kolesie poszturchują się łokciami i szepczą coś między sobą. No super. Wygląda na to, że kolejny uliczny twardziel chciał sprawdzić, czy mój miecz był tylko na pokaz. Nigdy nie rozumiałam Nekromantów, którzy nosili wyłącznie ceremonialne ostrza podczas wychodzenia na miasto. Skoro miałeś pozwolenie na broń, to powienieneś wiedzieć, jak jej używać. Tyle że znowu większość Nekromantów nie pracuje jako najemnicy. Po prostu żyją w swoich malutkich, gównianych mieszkankach dopóki nie spłacą wszystkich opłat związanych z akredytacją a potem starają się kupić sobie dom. A ja? Ja zdecydowałam się na szybszy sposób. Jak zwykle. Jeden z łebków wstał na nogi i ruszył głównym przejściem. Matka małej dziewczynki, posągowa brunetka w fartuchu pielęgniarki i butach Nike z trzema szeleszczącymi plastikowymi torbami, przysunęła dziecko do swego boku, gdy ją mijał. Pryszczaty koleś zatrzymał się dokładnie naprzeciwko mnie. Nie pachniał Chillem ani haszem, co można było policzyć za plus. Uliczny gnojek nawalony Chillem znacznie szybciej pogorszyłby sytuację. Z drugiej strony, jeśli był trzeźwy jak świnia i głupi tak samo jak teraz... - Hej, maleńka – powiedział, prześlizgując się wzrokiem od moich stóp, przez biust aż po policzek, i znów wracając do piersi. – Co słychać? - Nic – odparłam niskim, obojętnym głosem. - Masz miecz – dodał. – Jesteś upoważniona, żeby go nosić, złotko? Przechyliłam nieznacznie głowę, by pokazać mu swój policzek. Szmaragd powinien połyskiwać i migotać w tym ostrym świetle. - Pewnie, że tak – odparłam. – I nawet wiem, jak go używać. Więc spadaj do swoich kumpli, Lizaczku. Jego wilgotne rybie usta poruszyły się odrobinę, jakby go zamurowało. A potem sięgnął ręką pod swoją bluzę. Miałam tylko ułamek sekundy, żeby zdecydować czy był uzbrojony, czy tylko szukał guza. Jednak nigdy nie podjęłam tej decyzji, bo demon minął mnie, odpychając na bok, i trzasnął go. To było uderzenie z otwartej dłoni, które nie miało na celu wyrządzenie mu żadnej krzywdy, ale i tak wyrzuciło chłopaka na drugi koniec przedziału, z powrotem do grupki jego kumpli. Westchnęłam. - Kurwa – puściłam słupek, gdy tylko odzyskałam równowagę. – Nie musiałeś tego robić. Wtedy jeden z przyjaciół kolesia wyjął pistolet wyrzutowy Transom 987 a ja skuliłam się, szukając nieistniejącej osłony. Demon minął mnie a ja miałam okazję obserwować, jak wszystko zmierza ku przesądzonemu końcowi. Dzieciaki poderwały się ze swoich miejsc; jeden z nich zgarnął z ziemi swojego przyszczatego kumpla z rozwaloną twarzą. Wszyscy mieli na sobie czarne dżinsowe kurtki i zielone bandany – kolejny minigang.

Demon wytrącił nielegalną (jeśli nie posiadałeś akredytacji lub nie byłeś oficerem policji) broń z dłoni chłopaka i posłał ją na ziemię. Pielęgniarka zasłoniła swojej córce ucho jedną ręką, gapiąc się na to z otwartymi ustami. Ruszyłam do przodu, wysuwając miecz z pochwy i wślizgnęłam się pomiędzy nie a gang, gdzie demon łamał chłopakowi ramię i teraz trzymał strzelca za gardło tak niedbale, jak kot mógł trząść myszą. - Wysiądziecie na następnym przystanku - powiedziałam wpatrzonej we mnie kobiecie. – Zaufaj mi. Pokiwała głową. Jej oczy były szeroko otwarte z przerażenia. Dziewczynka nie przestawała się na mnie gapić. Odwróciłam się, żeby zobaczyć jak demon stoi na środku kręgu bezwładnych ciał. - Hej! – wrzasnęłam, trzymając miecz w prawej dłoni płasko do swojego ciała, a wzmocniona osłona na miecz na moim ramieniu zadziała jak tarcza. To był skrajnie niekonwencjonalny sposób trzymania katany, ale Jado-sensei zawsze dbał mniej o konwencjonalność niż o przeżycie, i nie mogłam się z nim nie zgodzić. Gdyby demon mnie zaatakował, mogłam zyskać trochę na czasie za pomocą miecza i Mocy. I tak zeżarłby mnie żywcem ale zawsze miałam szansę... Odwrócił się, otrzepując ręce tak jakby pozbywał się kurzu. Jeden z chłopaków jęknął. - Tak? Ten sam płaski ton robota. - Nikogo nie zabiłeś, prawda? – spytałam. Jaskrawozielone oczy przecięły powietrze. Wzruszył ramionami. - To by nam tylko przysporzyło kłopotów – odparł. - To znaczy „tak” czy „nie”? – wzmocniłam uścisk na rękojeści. – Zabiłeś któregoś z nich? – nie chciałam babrać się w papierkowej robocie, nawet jeśli to było uzasadnione zabójstwo w odpowiedzi na atak. - Nie, wszyscy żyją – powiedział, patrząc w dół, a potem wyszedł z kręgu ciał. - Anubis et’her ka – wyszeptałam. Anubisie, strzeż mnie. Usta demona zacisnęły się w wąską kreskę. Pociąg zwolnił a ja zakołysałam się na obcasach. Gdyby chciał zaatakować, to teraz była odpowiednia chwila. - Książę prosił, żebym dostarczył cię nietkniętą – powiedział i ustawił się bokiem do drzwi, nie odwracając się plecami do mojego miecza. - Przypomnij mi, żebym mu podziękowała – odpaliłam, przełykając kurz, który nagle poczułam w ustach. Zastanawiałam się jakie jeszcze „prośby” wyraził Książę.

ROZDZIAŁ CZWARTY W końcu wylądowaliśmy na peronie; ja niechętnie chowałam miecz do pochwy a demon obserwował pielęgniarkę popędzającą na schodach swoją córeczkę. Przystanek był pusty. Od jego ceramicznych płytek odbijał się echem dźwięk prześlizgującego się po swoim torze pociągu. Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić rozszalałe serce. Gdy wybrzmiały ostatnie kroki, demon okręcił się na pięcie i zeskoczył na tory. - O nie – powiedziałam. – Nie ma mowy. Nie zgadzam się – cofnęłam się o dwa kroki do tyłu. – Posłuchaj, jestem człowiekiem. Nie mogę biegać bez sensu po kolejowych torach – przez chwilę stacja zdawała się kurczyć, a ziemia za ścianami zapadać do środka, a ja rzuciłam tęskne spojrzenie ku schodom. Spojrzał na mnie i wepchnął swoje długie, wąskie złociste dłonie głęboko do kieszeni płaszcza. - Nie ma się czego bać – powiedział w końcu. - Ty tak twierdzisz – odcięłam się. – To nie ty możesz tutaj zginąć. Daj spokój. Nie ma mowy. - To najszybsza droga – odpowiedział, ale jego usta zacisnęły się jeszcze bardziej, nawet gdy przestałam już mówić. Przez moje głupie zachowanie zaczynał tracić cierpliwość. – Przysięgam, nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa. Mimo wszystko, jeśli nadal będziesz się opierać, to z braku wyboru będę musiał cię tam zawlec. Dopiero co widziałam, jak rozniósł w pył sześciu neopunków nawet się nie pocąc. I jest demonem. Kto wie co jeszcze mógł zrobić? - Daj mi swoje Imię – powiedziałam – a zrobię to. Już w chwili, gdy słowa wyszły z moich ust, cofnęłam się o kolejne dwa kroki, żałując, że w ogóle to powiedziałam. Ale było za późno. Demon wydał z siebie dźwięk podobny do śmiechu. - Nie zmuszaj mnie, żebym cię tam zawlókł – powiedział wreszcie. – Książę będzie bardzo niezadowolony. - To nie mój problem – zauważyłam. – Nie ma mowy. Nie mogę ci ufać. - Opuściłaś swój dom i poszłaś za mną – jego oczy zwęziły się. – Bardzo niemądrze z twojej strony czepiać się teraz. - Więc uznaj, że po prostu jestem zbyt ciekawska dla swojego własnego dobra – odparłam. – Zdradź mi swoje Imię, a pójdę za tobą. Wzruszył ramionami, rozkładając ręce. Czekałam. Skoro Książę rzeczywiście chciał, by dostarczono mnie w nienaruszonym stanie, to demon podałby mi swoje Imię. To i tak prawie nie miało teraz znaczenia... Nie byłam Magim, nie potrafiłam zmusić pomniejszego demona by dla mnie pracował ani wynegocjować umowy z potężniejszym, który pracowałby dla mnie przez długie lata w zamian za krew, seks czy dla reklamy. Rzadko kiedy miewałam do czynienia z demonami. Miał rację co do tego, że zaszłam już tak daleko i wycofywanie się teraz nie było zbyt mądre, ale lepiej uciec teraz gdy ciągle miałam na to szansę, niż dać się zaciągnąć demonowi do tuneli metra. Z jego Imieniem przynajmniej mogłam powstrzymać go od zabicia mnie. - Tierce Japhrimel – powiedział w końcu. Zamrugałam, zaskoczona, że się poddał i skalkulowałam to szybko w duchu. - Przysięgasz na Księcia Piekła i wody Lety, że twoje prawdziwe, pełne Imię, to Tierce Japhrimel? Wzruszył ramionami. - Przysięgam – powiedział po długiej, pełnej napięcia chwili ciszy.

Zeskoczyłam w mroczną czeluść torów, obtłukując kolana. Jestem za stara na to gówno, pomyślałam. Byłam na nie za stara już dziesięć lat temu. - Dobrze – mruknęłam. – W porządku, prowadź. Tylko bez żadnych sztuczek, bo będę cię ścigać obojętnie czy jesteś demonem, czy nie. - To dopiero byłby niezły wyczyn – odparł. Chyba chciał to powiedzieć cicho, ale od całej stacji odbijało się echo. Z tymi słowami, mieczem w gotowości i bez żadnej wymówki pod ręką, poszłam za demonem w ciemność.

ROZDZIAŁ PIĄTY Gdybym miała powiedzieć z całkowitą pewnością, w którym miejscu demon otworzył drzwi, które prowadziły do czerwonego blasku, to byłabym nieźle zdezorientowana. Pod ziemią tracę sporo ze swojego zmysłu orientacji. Demon rozdzierający rzeczywistość by rozkruszyć mury świata... no cóż, to skomplikowane i wymaga nieludzkiej ilości Mocy, a ja nigdy nie widziałam nikogo kto by to potrafił, poza demonem. Magi próbowali czasami bezskutecznie wymusić siłą pojawienie się drzwi pomiędzy tym światem a światem demonów zamiast prosić o to, by wyszedł z nich jakiś demon, ale ja byłam Nekromantą. Jedyną alternatywną rzeczywistością o jaką dbałam czy znałam, był świat Umarłych. Jeden z Magich powiedział kiedyś, że wyższe formy Mocy były skutkiem przeciekania substancji pomiędzy tym światem a światem demonów. Nigdy tego nie widziałam – ludzie i naturalna Moc ziemi były wszystkim, co zauważałam. Pomimo tego, że techniki treningu Magich były wykorzystywane jako podstawa do uczenia psioników jak kontrolować Moc, to każdy Magi posiadał swoje własne tajniki rzemiosła przekazywane z nauczyciela na ucznia i spisywane w kodeks, jeśli nie były zapamiętywane. Były dla nich jak mapa z zakodowanym DNA albo nekromancki psychopompos; coś jak osobiste informacje. Pamiętałam też, że istniał pewien haczyk, jeśli chodziło o dostęp. Demon otworzył przejście tak, jakby ktoś celowo zostawił je niedomknięte. Tyle że kto normalny biegałby tu o tej porze? Długi korytarz z betonową podłogą rozświetlały słabe fluoroscencyjne światła, a drzwi na jego końcu... To były okute żelazem drewniane drzwi z płynnym glifem wyciętym głęboko w drewnie. Glif dymił i wirował. Poczułam, jak rzeczywistość rozdziela się i zmienia wokół nas do momentu, w którym jedyną stałą był sam demon. Do tego czasu kompletnie mnie zemdliło. Przełykałam żółć i prawie się dusiłam. To nie zostało zbudowane z myślą o ludziach, pomyślałam, czując złośliwe ukąszenia szczypiące moją skórę. Chodzenie pomiędzy światami wrażeniem przypominało spadanie z wysoka i dlatego można było się tak przemieszczać tylko w astralny sposób. Czułam ustawiczny nacisk na fizyczną strukturę swojego ciała. Wszystkie moje komórki dźwigały ciężar, dla którego nie zostały stworzone. Nie wspominając już o fakcie, że zawirowania wizji i słuchu schrzaniły mi precepcję, a obcość Mocy panującej w tym miejscu sprawiła, że moja aura sprężyła się blisko przy mojej skórze i drżała. Kiedy demon otworzył drzwi i wylało się z nich czerwone światło, prawie zwymiotowałam zupę z kurczaka którą zjadłam na lunch. Demon złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą, a ja zrozumiałam w końcu, czemu stał tak blisko mnie. Jak tylko owionął mnie jego zapach, poczułam się trochę lepiej. Aura demona rozciągnęła się tak, by mnie ochronić, a kiedy drzwi zamknęły się za nami z głuchym stuknięciem, demon trzymał mnie pod łokieć, wulkaniczne gorąco owiewało mi skórę a przed nami rozciągał się gigantyczny hall z wąskimi, długimi oknami i czymś, co wyglądało na obsydianową podłogę. Czerwone światło z nigdy niegasnących pochodni przepływało po ścianach i podłodze, na które tylko zerknęłam, po czym zamknęłam oczy. Jak przez mgłę słyszałam, że demon coś mówi. Wrażenie nagłego upadku skończyło się wraz z tąpnieciem, tak jakby normalna grawitacja uległa podwojeniu. Mdłości ustąpiły... w większości. Dławiłam się i próbowałam powstrzymać się od zwymiotowania. Demon przycisnął palce wolnej ręki do mojego spoconego czoła i powiedział coś w ostrym języku, który podrażnił moje uszy. Z nosa poleciała mi krew. Zacisnęłam palce na mieczu. Kilka minut upłynęło zanim wirowanie ustało a mój żołądek zdecydował, że jednak nie wywróci się na lewą stronę. - Już mi lepiej – powiedziałam w końcu, czując strużkę potu na plecach. – Tylko trochę... łał. To jest... o cholera... - To powszechna reakcja – odparł. – Po prostu oddychaj.

Zmusiłam się, żeby stanąć prosto, czując w ustach gorzki upał i miedziany posmak krwi. - Już mi lepiej – powtórzyłam. – Im szybciej będę mieć to za sobą, tym prędzej wrócę do domu, prawda? Skinął głową. Kąciki jego ust opadały ku dołowi, a ja zobaczyłam, że jego długi, czarny płaszcz miał taki sam geometryczny wzór jak reszta świata. To była część problemu – kąty, pod jakimi stała podłoga i ściany były jakby odrobinę zniekształcone, zaledwie o jeden kluczowy milimetr. Mój mózg usiłował je wyrównać i zawodził, co z kolei sprawiało, że mój żołądek szalał jak na karuzeli, tylko z pominięciem całej tej zabawnej części. - W porządku – powiedział. – Chodźmy. Trzymał dłoń na moim łokciu, gdy przemierzaliśmy rozległą przestrzeń sali balowej. Czy tak właśnie wygląda przedsionek Piekła?, pomyślałam i ledwo powstrzymałam się żeby nie zacząć chichotać. Całkiem nieźle sobie z tym poradziłam. Naprawdę nieźle. Wtedy doszliśmy do końca hallu, a demon pchnął kolejne ogromne, zbrojone metalem drewniane drzwi, i wszystkie moje myśli o radzeniu sobie uleciały przez okno. Nawet upuściłam swój miecz. Demon wykonał błyskawiczny ruch i ujął ostrze... Jeszcze nigdy nie upuściłam miecza. Nigdy. - Człowiek – odezwało się Coś zza masywnego biurka. Miało trzy kręte rogi wyrastające z głowy i szerokie, żółte kocie oczy pozbawione powiek, które przyszpiliły mnie spojrzeniem. Jego ciało stanowiła bezkształtna masa żółtej galarety, porośniętej w przypadkowych miejscach kępkami zjeżonych czarnych włosów. Na jego piersi widac było trzy sutki a skóra wyglądała na paskudną i tłustą. Najgorsze były wygięte usta pełne ostrych jak brzytwa zębów... ale jeszcze gorsze były długie pajęcze palce, które wyglądały jak larwy pełzające pomiędzy papierami zaścielającymi biurko. Mój mózg zalała chaotyczna fala wesołości – nawet Piekło miało swojego demonicznego biurokratę i papierkową robotę. - Nie dla ciebie, Trikornus – powiedział zielonooki demon. – Jest dla Księcia. - Cóż za uroczy prezent. Wreszcie wróciłeś do łask, asasynie? – to coś ciągle się na mnie gapiło. Oślizgły, purpurowy jęzor wysunął się z paszczy i połaskotał podbródek, wydając przy tym dźwięk jak szorowanie papieru ściernego. – Ooooh, daj nam spróbować. Chociaż odrobinkę. - Jest dla Księcia, Baronie – powiedział wyraźnie Jaf. Z niewiadomych powodów nagle byłam zbyt zajęta oglądaniem podeszew swoich butów. Jakim cudem się tu znalazłam? Gdybym wiedziała, nigdy nie zostałabym Nekromantą. Ale na litość boską, nikt nigdy nie powiedział mi, że ożywianie zmarłych zaprowadzi mnie tu, gdzie teraz jestem. Myślałam, że tylko Magi mają do czynienia z demonami... - Jak chcesz, chciwy nudziarzu – powiedziało straszydło za biurkiem. W wyobraźni miałam żywy obraz tych ostrych kłów zagłębionych w moim udzie tak, że aż krew tryskała dookoła, i ledwo zdusiłam dreszcz. Pomimo gorąca okrywającego moją skórę jak płaszcz, poczułam chłód. Istota parsknęłam krótkim śmiechem. - Książę jest w swoim gabinecie i czeka na was. Drugie drzwi na lewo. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Jaf skinął głową. Któż mógł kiedyś przypuszczać, że będzie się wydawał lepszym z dwojga złego?, pomyślałam, a potem poczułam zimny dreszcz na swojej spoconej szyi. To, że Japhrimel wyglądał odrobinę bardziej ludzko nie znaczyło wcale, że nie był obcą istotą. Poprowadził mnie obok biurka, a ja byłam mu wdzięczna za to, że odzielał mnie od tego demona z dwoma parami oczu. Ciekawe co bym zrobiła, gdyby to ten potwór miał mnie odebrać. I po jaką cholerę demonowi jest w ogóle potrzebny Nekromanta? Na chwilę pociemniało mi przed oczami, ale demon przeciągnął mnie przez kolejne zbrojone drzwi.

- Oddychaj, człowieku – powiedział i na kilka sekund przestał się poruszać. – Baron lubi zmieniać skórę za każdym razem, gdy mamy gościa – ciagnął. – To normalne. Po prostu oddychaj. Jeśli to jest normalne, to nie zrozum mnie źle. - To znaczy, że ty też robisz to innym ludziom? – wydyszałam. Wydał z siebie krótki, prychający dźwięk. - Ja nie. Czasami ludzie przychodzą tu bez swojego ciała, tak jak Magi i im podobni. Wzywa się naprawdę niewielu. Tylko desperaci tu przychodzą. - Akurat w to mogę uwierzyć – wzięłam głęboki, wibrujący oddech. Poczułam żółć w gardle. – Dzięki – powiedziałam w końcu, a on znów ruszył do przodu. Ten korytarz był wąski ale miał wysoko sklepiony sufit, a na jego ścianach powieszono obrazy, na które nie chciałam patrzeć po tym, jak zerknęłam na pierwszy z nich. Zamiast tego zagapiłam się na swoje stopy i doświadczyłam krótkiego przebłysku nierealności, bo moje stopy nie wyglądały jak moje. Palce Jafa owinęły się wokół mojego karku i odetchnęłam głęboko. Potknęłam się i prawie upadłam. - Już niedaleko – powiedział, puszczając mój kark i chwytając za ramię. – Wytrzymaj. Nie czułam się za dobrze. Drżałam i starałam się powstrzymać nudności, gdy otworzył kolejne drzwi i wepchnął mnie przez próg. Moje stopy wróciły do swoich normalnych rozmiarów i rzuciłam się wdzięcznie prosto w ramiona demona. Jedyną rzeczą jaka mnie teraz utrzymywała, były jego palce. Wtedy poczułam coś w ręce. Zamknął dłoń na mojej tak, że teraz obydwoje trzymaliśmy mój miecz. - Trzymaj swój miecz, Nekromanto – powiedział. - W rzeczy samej, niemądrze byłoby go upuścić – głos, który to powiedział, był gładki jak jedwab, przekonywujący, przesączający się przez moje uszy. – Przetrwała przeprawę przez Hall. Imponujące. Japhrimel nie odezwał się ani słowem. Właściwie to nawet zaczynałam go lubić. A jednak nie. Otworzyłam oczy. Pierś demona znajdowała się tuż przede mną. Przechyliłam głowę do tyłu i spojrzałam mu w twarz. Jego oczy świdrowały moje. - Dzięki – powiedziałam nieznacznie drżącym głosem. – Dam radę iść sama. Nadal milczał, ale jego usta zacisnęły się w kreskę. Potem odstąpił na bok. Zorientowałam się, że stoję w doskonale urządzonym neowiktoriańskim gabinecie, wyłożonym purpurowymi pluszowymi dywanami. Książki w skórzanych okładkach stały w biblioteczkach pod ścianami wyłożonymi ciemnymi drewnianymi panelami. Przed trzaskającym ogniem kominkiem stały trzy wyściełane aksamitem krzesła, a to, co mogłam wziąć za okno, zasłaniały czerwone, ozdobione chwostami zasłony. Olbrzymie mahoniowe biurko ustawiono w jednym krańcu pokoju. Przy kominku stała wysoka, ciemna sylwetka. Powietrze było przesycone zapachem demonów. Zacisnęłam palce na swoim mieczu i zwinęłam drugą dłoń w pięść, czując, jak moje polakierowane paznokcie wbijają mi się w skórę. Mężczyzna – a przynajmniej był właśnie takiego kształtu – miał na głowie niesamowitą koronę złocistych włosów. Nosił zwykły czarny T-shirt i dżinsy, a jego złotobrązowe stopy były bose. Wzięłam głęboki, zgrzytliwy oddech. - „Cośmy utracili? Nie wszystko przepadło; niepodbita wola, studium zemsty, nigdy nie umierająca nienawiść...” – szepnęłam, oblizując usta wyschniętym na wiór językiem. Moim opiekunem prawnym był humanista, który w bardzo młodym wieku zaraził mnie miłością do książek. Klasyki literatury podtrzymywały mnie na duchu przez całe piekło w szkole Rigger Hall.

Wzgrygnęłam się na samo jej wspomnienie. Nie lubiłam myśleć o szkole, gdzie uczyłam się czytania, pisania i arytmetyki – oraz podstaw kontrolowania swoich zdolności – i gdzie zrozumiałam, jak niewielką stanowiły dla mnie ochronę. Mężczyzna odwrócił się od kominka. - „I odwaga, która nigdy się przed niczym nie ugina ani nie poddaje” – dokończył. Jego oczy przypominały czarny lód i zielony płomień jednocześnie, a na czole miał znak, na który nie patrzyłam, bo zorientowałam się, że spuściłam wzrok. Demon Jaf przyklęknął na jedno kolano a potem wstał. - Spóźniłaś się – powiedział łagodnie Książę Piekła. - Musiałam pomalować paznokcie – wyrzuciłam z siebie z szybkością konia wyścigowego. – Demon zjawiający się na moim progu z wycelowanym we mnie gnatem zazwyczaj trochę mnie rozprasza. - Celował do ciebie z broni? – Książę wykonał gest ręką. – Proszę, niech pani usiądzie, panno Valentine. Mogę mówić do pani Dante? - Tak mam na imię – odparłam, czując się nieswojo. Diabeł zna moje imię, pomyślałam, czując się jakbym miała delirium. Diabeł zna moje imię. A potem wymierzyłam sobie ostry mentalny policzek. Dość tego. Musisz się teraz skupić, Danny, więc przestań. – Będę zaszczycona – dodałam. – To prawdziwa przyjemność spotkać Waszą Miłość. Waszą Wysokość. Wszystko jedno. Roześmiał się. Ten śmiech mógł w sekundę porwać w strzępy skórę na słoniu. - Nazywają mnie ojcem kłamstw, Dante. Jestem wystarczająco stary, żeby rozpoznać fałsz kiedy go słyszę. - Ja również – odparłam. – Zakładam, że chcesz teraz powiedzieć, że nie wyrządzisz mi żadnej krzywda, prawda? Znów się roześmiał, odrzucając głowę do tyłu. Był zbyt piękny. Takie androginiczne piękno osiągały czasami modele z holovideogramów. Gdybym wcześniej nie wiedziała, że był mężczyzną, to mogłabym się nad tym zastanawiać. Znak na jego czole połyskiwał zielono. To był szmaragd, taki jak u Nekromanty, pomyślałam. Ciekawe dlaczego go miał? Szmaragdy Nekromantów wtapiano w skórę, gdy kończyliśmy podstawowe szkolenie w wieku około ośmiu lat. Nie sądziłam, by Książę kiedykolwiek chodził do szkoły podstawowej. Zdałam sobie sprawę z tego, że ciągle coś mnie dekoncentruje. - Przepraszam – powiedziałam wystarczająco uprzejmie. – Coraz trudniej mi się tu oddycha. - To nam nie zajmie dużo czasu. Posadź naszego uroczego Nekromantę na krześle, najstarszy, bo wygląda jakby miała zaraz upaść – jego głos nabrał barwy mokki zmieszanej z miodem. Moje kolana zrobiły się jak z waty. Jaf przewlókł mnie przez pokój. Odczuwałam zbyt wielką ulgę, by móc się z nim teraz kłócić. To miejsce wyglądało normalnie. Po ludzku, bez tej zwariowanej geometrii. Gdybym jeszcze kiedyś miała wrócić do normalnego świata, to przyrzekłam sobie, że wycałuję ziemię. Czytałam o ludziach udających się do Piekła astralnie. Miałam szczęście, że dostałam się tu wraz ze swoim ciałem. Jaf posadził mnie na krześle – tym z lewej – a potem odstąpił na bok ze złożonymi ramionami i stanął w bezruchu, przypominając rzeźbę. Książę zmierzył mnie wzrokiem. Jego oczy były czujne, ale zarazem niepokojąco głębsze niż Jafa, i promieniowały jedwabistym blaskiem. Trzydzieści sekund wpatrywania się w nie wystarczyło, żebym zgodziła się na wszystko, byleby tylko przestał to robić. Wbiłam wzrok we własne kolana. - Chciałeś się ze mną widzieć – powiedziałam – więc oto jestem. - W rzeczy samej – Książę na powrót odwrócił się w stronę kominka. – Mam dla ciebie misję, Dante. Wypełnij ją pomyślnie, a będziesz mogła zaliczyć mnie do grona swoich

przyjaciół po resztę swojego życia, a te lata mogą być naprawdę długie. W mojej mocy leży nadawanie bogactwa i niemal nieśmiertelności, Dante, a potrafię być hojny. - A jeśli nie wykonam zadania? Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać. - Wtedy zginiesz – odparł. – Skoro jesteś Nekromantą, powinnaś być na to dobrze przygotowana, nieprawdaż? Moje pierścienie połyskiwały słabo w czerwonym świetle. - Nie chcę umierać – powiedziałam w końcu. – Dlaczego właśnie ja? - Posiadasz pewne... talenty, które idealnie pasują do powierzonego zadania – odparł. - Więc co dokładnie chcesz, żebym zrobiła? – spytałam. - Chcę, żebyś kogoś zabiła – powiedział.

ROZDZIAŁ SZÓSTY - Łał – spojrzałam na niego, zapominając o hipnotycznej mocy jego zielonych oczu. – Słuchaj, nie jestem kilerem do wynajęcia. Jestem Nekromantą. Przywracam ludzi do świata żywych, żeby zadać im kilka pytań, a potem spokojnie odkładam na miejsce. - Pięćdziesiąt lat temu demon zbiegł z mojego królestwa – powiedział łagodnie Książę, burząc wszystkie moje sprzeciwy. – Teraz błąka się po twoim i jest o krok od rozbicia Jaja. Czy on właśnie powiedział „rozbić jajo?” Czy to jakiś demoniczny eufemizm? - Jakie jajo? – spytałam, wiercąc się niespokojnie na krześle. Miecz leżał na moich kolanach. To było zbyt prawdziwe, by uchodzić za omam. - Jajo to demoniczny artefakt – wyjaśnił Książę. – Jedyne co musisz wiedzieć to to, że jeśli ten demon rozbije Jajo w twoim świecie, to skutki tego czynu mogą być opłakane. W ustach mi zaschło. - Masz na myśli koniec świata i tym podobne bzdury? – spytałam. Książę wzruszył ramionami. - Chcę, by Jajo się odnalazło a złodziej został stracony. Jesteś Nekromantą, zdolnym do zobaczenia tego, czego inni zobaczyć nie są w stanie. Niektórzy nazywają cię najlepszym rozmawiającym ze śmiecią twojego pokolenia, co jest naprawdę znaczącą pochwałą. Jesteś człowiekiem, ale dasz radę odnaleźć Jajo i zabić złodzieja. Jaf będzie ci towarzyszył i ochraniał, dopóki nie wykonasz zadania – odwrócił się do kominka. – A jeśli przyniesiesz mi Jajo, wynagrodzę cię w sposób, o jakim nie śniło się żadnemu człowiekowi. - Nie jestem pewna, czy chcę twojej nagrody – powiedziałam. – Słuchaj, jestem tylko pracowitą dziewczyną. Ożywiam zmarłych w celach prawnych lub by rozwiązać kwestie dotyczące potwierdzenia testamentów. Nie jestem mścicielem, który zajmuję się samotnymi krucjatami z bronią w ręku. - Bawisz się w łowcę nagród odkąd opuściłaś Akademię i zajmujesz rządowym szpiegostwem oraz paroma innymi nielegalnymi rzeczami od jakichś pięciu lat po to, by spłacić hipotekę i żyć wygodniej, niż większość ludzi. Przynajmniej nie trudnisz się zabijaniem, to ci muszę przyznać – powiedział. – Nie pogrywaj ze mną, Dante. Pogrywanie ze mną jest niezmiernie źle wskazane. - Ze mną też – odparłam. – Gościsz u siebie uzbrojonego po zęby Nekromantę, który zna twoje Imię, Wasza Wysokość. Musisz być naprawdę zdesperowany – moje usta wyschnęły na wiór a dłonie drżały. To było kolejne kłamstwo. Pomimo tego, że byłam lepiej zorientowana jeśli chodziło o informacje niż większość przedstawicieli mojego gatunku, nie znałam Imienia Diabła. Nikt go nie znał. Był zbyt potężny by rządzić nim jak podrzędnym chochlikiem. Wątpiłam, czy nawet Imię Tierce’a Japhrimela zdałoby się na coś więcej, niż tylko odwiedzenie go od natychmistowego zabicia mnie. Imię Lucyfera stanowiło zagadkę, którą usiłowali rozwiązać Magi. Byli przekonali o tym, że jeśli by je poznali, to mogliby wtedy kontrolować piekielne legiony. Według Ceremonialistów prawdziwe Imię Lucyfera było podobne do boskiego – wyrażało jego istotę, ale nie dawało nad nim żadnej władzy. Dokładna natura związku pomiędzy Lucyferem a bogami również stanowiła przedmiot zaciekłej debaty, odkąd różne kościoły, które przetrwały Przebudzenie, przeprowadziły dokładne badania potwierdzające istnienie demonów a Ceremonialiści dokonali kilku eksperymentów, które niczego nie rozstrzygały. Wiara w to, że moc słów mogła wypędzić demony była potrzebna... ale czasami nawet to nie działało, jeśli demon nie był krańcowo wyczerpany. Jak zauważyła kiedyś babka Gabe, Adrienne Spocarelli, w przypisie do swojego dzieła „Bogowie i Magi”, dobrze się stało, że demony nie chciały zawładnąć ziemią, skoro nie potrafiło się nawet wypędzić jednego jeśli nie był wcześniej osłabiony.

- A ty musisz być chciwa – powiedział ciągle tym samym głosem. – Czego chcesz, Dante Valentine? Mogę ci dać cały świat. To zdanie pulsowało w moich żyłach, odbijało się w mojej głowie. Mogę ci dać cały świat... Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że Lucyfer nie mógł mi dać tego, czego chciałam. Nie bez zapłacenia za to wysokiej ceny. Jeśli czegoś byłam pewna w całej tej sytuacji, to właśnie tego. - Zostaw mnie w spokoju – szepnęłam w końcu. – Chcę, żeby dano mi święty spokój. Nie chcę mieć z tym nic do czynienia. - Moge ci nawet powiedzieć, kim byli twoi rodzice. Ty skurwielu. Skoczyłam na równe nogi, wymachując mieczem. Błękitne runy wirowały we wnętrzu stali, ale żaden z demonów się nie poruszył. Odeszłam od krzesła, z dala od Jafa, który ciągle wygladał jak rzeźba i gapił na mój miecz. Czerwone światło przebiegło po ostrzu a błękitne runy wirowały w środku. - Nie wciągaj w to moich rodziców – warknęłam. – Zgoda. Przyjmuję zadanie, Panie Lucyferze. Pod warunkiem, że zostawisz mnie w spokoju. I nie chcę mieć przy sobie tego twojego tresowanego demona. Podaj mi wszystkie informacje jakie masz, a ja odszukam dla ciebie to Jajo. Jedyne, co wiedziałam o swoich rodzicach to to, że byli zbyt biedni, żeby mnie wychować. Albo po prostu byli zbyt uzależnieni od alkoholu. Ale to nie miało znaczenia. Jak tylko mój indeks Mathesona przekroczył normę i trafiłam do szpitala, nie mogli mnie już sprzedać na zasadzie umowy wiązanej. To był jedyny prezent, jaki kiedykolwiek od nich dostałam – to, i genetyczny przypadek, który sprawił, że zostałam Nekromantą. Obydwie te rzeczy były niesamowitymi podarkami, jeśli miało się w w perspektywie alternatywę. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś wytykał mi, że byłam sierotą. Nikt nie ośmielił się zrobić tego więcej niż raz. Lucyfer wzruszył ramionami. - Musisz wziąć ze sobą Japhrimela. Inaczej ta misja będzie samobójstwem. - I ryzykować, że wystawi mnie do wiatru, jak tylko znajdziemy Jajo? Chyba nie chcesz, żeby rozniosło się, że ktoś z nim nawiał – pokręciłam głową. – Nie ma mowy. Pracuję w pojedynkę. Jego wzrok napotkał mój, wwiercając mi się w czaszkę. - Jesteś pod wpływem złudzenia, że masz jakiś wybór. Uniosłam miecz jako tarczę chroniącą mnie przed jego spojrzeniem. Pot ściekał mi po plecach i wsiąkał w dżinsy. Było tu cholernie gorąco... A jakżeby inaczej? W końcu byliśmy w Piekle. Czego miałam się spodziewać? Burbona i chłodnej bryzy? Nawet nie zauważyłam kiedy Jaf się poruszył. Jednym zgrabnym ruchem zabrał mi miecz, schował do pochwy i przyłożył lufę pistoletu do skroni. Jego ramię zacisnęło się na moim gardle a stopy bezskutecznie kopały powietrze. - Intrygujesz mnie – powiedział Książę Piekła, przechadzając się po pokoju. – Większość ludzi krzyczałaby teraz na twoim miejscu. Albo płakała. Wasz gatunek wykazuje beznadziejną tendencję do łkania. Zaklęłam tak, jakby to zrobił Jado-sensei, ze swoim azjatyckim poczuciem przyzwoitości, i skrzywiłam się. Jaf nie poruszył się. Jego ramię ześlizgnęło się odrobinę, a ja walczyłam o oddech. Mógł zmiażdżyć mi krtań tak jak papierowy kubek. Przestałam wierzgać nogami – nie chciałam marnować resztki tlenu jaka mi została – i skoncentrowałam się, zawężając pole widzenia do jednego punktu. - Puść ją – powiedział spokojnie Książę. – Buduje Moc.

Jaf puścił mnie. Uderzyłam o ziemię, a miecz wypadł z pochwy jak srebrny łuk i uderzył dźwięcznie o podłogę. Nie myśl. Niewielki, brązowoskóry Jado w pomarańczowych szatach odezwał się w mojej pamięci. Nie myśl, ruszaj się! Ruszaj! Znów nie zauważyłam, żeby Jaf się poruszył. Znalazł się przy mnie, poruszając szybciej niż jakikolwiek człowiek, wykręcił mi nadgarstek tak, że prawie go złamał i wyrwał miecz z moich palców. Zdzieliłam go i rzeczywiście udało mi się w niego trafić. Jego głowa odskoczyła do tyłu. Potem się wycofałam, powłócząc nogami, by być jak najdalej od demonów, i wyciągnęłam dwa noże; jeden ułożyłam wzdłuż swojego lewego przedramienia, a drugi trzymałam poziomo przed sobą. Byłam gotowa na wszystko. Na wszystko oprócz tego. Jaf upuścił mój miecz. Upadł z łoskotem na podłogę obok pochwy, dymiąc. - Święcona stal. Ona wierzy – powiedział, patrząc na Księcia, który zatrzymał się w miejscu i przypatrywał mi się. Oczywiście, że wierzyłam, pomyślałam, czując się jakbym wpadła w delirium. Regularnie rozmawiałam z bogiem Śmierci. Wierzyłam, bo musiałam. - Myślisz, że uda ci się stąd wyjść? – spytał Książę. - Myślisz, że mógłbyś być bardziej uprzejmy? – odpaliłam. – Bo muszę ci powiedzieć, że twój sposób traktowania gości jest całkiem do bani – przełknęłam łyk ciężkiego powietrza. Oddychanie tym, co stanowiło tutaj powietrze, przypominało powolne duszenie się. Lucyfer postąpił krok w moją stronę. - Przyjmij moje przeprosiny, Dante. Chodź, usiądź. Japhrimel, oddaj jej miecz. Skoro prosimy ją o pomoc, to powinniśmy być bardziej uprzejmi, prawda? - Co jest w Jaju? – spytałam, zamierając w bezruchu. – Czemu to jest taki ważne? Lucyfer uśmiechnął się. Ten uśmiech sprawił, że cofałam się dopóki nie uderzyłam plecami w biblioteczkę. - Co jest w Jaju? – powtórzył. – To nie twoja sprawa, człowieku. - O rany – przełknęłam kolejny łyk. – Jakie to wszystko popaprane. - Pomóż mi, Dante, a będziesz jedną z niewielu, którzy będą mieć we mnie przyjaciela – jego głos był miękki i przekonywujący, dotykał mojej czaszki próbując znaleźć wejście. Przygryzłam mocno wewnętrzną stronę swojego policzka a ból otrzeźwił lekko mój umysł. – Przysięgam na wody Lety, że jeśli odzyskasz Jajo i zabijesz złodzieja, będę cię uważał za swoją przyjaciółkę po wieczność. Poczułam w ustach smak krwi. - Jak brzmi imię tego demona? – spytałam. – Tego, który ukradł Jajo. - Vardimal – odparł Lucyfer. – Znasz go pod nazwiskiem Santino. Rozważałam rzucenie w niego swoim lewym nożem. Nie zabiłby go, ale święcona stal mogła go spowolnić na tyle, że zdołałabym dopaść drzwi lub okna. - Santino? – szepnęłam. – Ty oślizgły skurwy... - Uważaj jak odnosisz się do Księcia – przerwał mi Jaf. Lucyfer uniósł złocistą rękę. - Pozwól jej mówić tak, jak tego chce, Japhrimel – powiedział. Po raz pierwszy w jego głosie dało się słyszeć autentyczne zmęczenie. – Ceń człowieka, który mówi prawdę, bo zostało ich naprawdę niewielu. - To samo można powiedzieć o demonach – rzuciłam otępiale. – Santino... – z moich ust wydobył się długi, tęskny szept. ...krew ściekająca mi przez palce, krystaliczny, zimny śmiech, krzyk Doreen, życie uciekające przez głęboką ranę na jej gardle, krzyk, krzyk... Schowałam noże do pochew. Lucyfer przyglądał mi się jeszcze przez kilka chwil, po czym odwrócił i podszedł do kominka.

- Jestem świadomy tego, że masz swoje własne rachunki do wyrównania z Vardimalem – kontynuował. – Ty pomożesz mnie a ja tobie. Rozumiesz? - Santino był demonem? – szepnęłam. – Jak... – musiałam odchrząknąć. – Jak, do cholery, mam go zabić? - Japhrimel ci pomoże. On również ma w tym swój... interes. Jaf podniósł ostrożnie mój miecz i wsunął go do osłony. Obserwowałam go, czując jak pot spływa mi po czole. Jedna kropla wpadła mi do oka i zapiekła. Zamrugałam, żeby się jej pozbyć. - Dlaczego po prostu sam nie może zabić Santino? – spytałam. Głos mi drżał. - Bardzo dawno temu, jeszcze u zarania świata, ofiarowałem mu coś w zamian za jego usługi – powiedział Lucyfer. – Poprosił o immunitet. Żaden człowiek ani demon nie może go zabić. Przemyślałam to. - Więc myślisz, że ja tego dokonam, bo nie jestem ani jednym ani drugim. - Warto spróbować – zauważył Lucyfer. – Japhrimel będzie cię ochraniał tak długo, aż wypełnisz misję. Oooch, rany, jakie to słodkie z jego strony. Już miałam to powiedzieć, ale po namyśle ugryzłam się w język. Po chwili skinęłam głową. - W porządku – nie zabrzmiałam na zbytnio uradowaną. – Zrobię to. I tak nie mam zbyt dużego wyboru. I pozbędę się tego całego Jafa jak tylko połapię się w tym, jak trudna będzie ta misja. - Twoja nagroda będzie wielka – przypomniał Lucyfer. - Chrzanić twoje nagrody. Będę szczęśliwa, jeśli wyjdę z tego cało – mruknęłam. Santino był demonem? Nic dziwnego, że nie mogłam go znaleźć. – Czy mogę już wracać na Ziemię? Czy Vardimal włóczy się gdzieś tutaj, w Przedpieklu? – sama myśl o tym, żeby ścigać demona o morderczych skłonnościach przez nie całkiem rzeczywistą lecz wystarczająco realną krainę sprawiała, że samobójstwo wydawało się całkiem niezłą opcją. - Jest wśród waszego rodzaju – powiedział Lucyfer. – Wasz świat jest dla nas placem zabaw, a on pogrywa sobie w okrutny sposób. - Ojej, no co ty – przełknęłam ślinę. – Demon, który lubi krzywdzić ludzi. - Pozwól, że coś ci powiem, Dante Valentine – odparł Lucyfer, patrząc w płomienie. Plecy miał sztywne. – Widziałem, jak twój gatunek dopiero co wczoraj pełzał w błocie i było mi was żal. Dałem wam ogień. Dałem wam cywilizację i technologię. Dałem wam środki do budowy czegoś ponad tym błotem. Zdradziłem wam tajemnice miłości. Moje demony żyły wśród was przez tysiące lat, ucząc was i kształtując wasze systemy nerwowe, byście nie przypominali już zwierząt. A ty plujesz na mnie i nazywasz złym. Moje usta nie mogły już bardziej wyschnąć. Nazywaliśmy ich demonami, dżinami lub diabłami czy setką innych nazw. Każda kultura zawierała w sobie podania o nich. W czasach przed Wielkim Przebudzeniem istniały tylko podania i koszmary, pomimo tego, że Magi pracowali nad tym, by ich sklasyfikowć i nawiązać z nimi kontakt. Nikt nie wiedział, czy demony były bogami, czy poddanymi bogów, czy Czymś Zupełnie Innym. Ja głosowałam za trzecią opcją. Tyle że ja byłam podejrzliwa. - Lucyfer był pierwszy wielkim humanistą – powiedziałam. – Jestem tego świadoma, Wasza Wysokość. - Więc pomyśl o tym, zanim znów otworzysz usta – ciagnął tak, jakbym się nie odezwała. – A teraz idź i zrób, co ci powiedziałem. Daję ci Japhrimela jako towarzysza, Dante Valentine. Idź. - Mój panie... – zaczął Jaf, a ja wytarłam spocone dłonie w swoje wilgotne dżinsy. Potrzebowałam kilku kostek soli i paru litrów wody – upał był całkiem fizyczny i uciskał moją skórę. Ubranie przesiąknęło potem. - Idź już – powiedział Lucyfer. – Nie każ mi się powtarzać.

Nie miałam najmniejszego zamiaru. Spojrzałam na Jafa. Demon patrzył przez chwilę na Lucyfera, mięśnie na jego szczęce napięły się a zielone oczy płonęły. Zielone oczy. Obydwaj mieli zielone oczy. Czyżby byli spokrewnieni? Cholera wie. Znów przełknęłam ślinę. Napięcie unosiło się w powietrzu, drażniąc moją skórę. Lucyfer wykonał elegancki ruch złocistą ręką. To była runa, ale taka, której nie rozpoznałam. Ogień zapiekł mnie w lewe ramię. Wrzasnęłam, pewna że mimo wszystko i tak postanowił mnie zabić, mnie i moją niewyparzoną gębę – ale Jaf przeszedł przez pokój, trzymając mój miecz ukryty w pochwie i znów złapał mnie za łokieć. - Tędy – powiedział, przekrzykując moje wycie. Czułam się tak, jakby rozgrzane do czerwoności żelazo wpijało mi się w skórę. Jaf zaciągnął mnie z powrotem ku drzwiom przez które weszliśmy. Starałam się utrzymać na nogach, ale nie dlatego, że to cholernie BOLAŁO, BOLAŁO I BOLAŁO, ale dlatego, że gdy otworzył drzwi i popchnął mnie do przodu, nie było już za nimi hallu, tylko lodowaty chłód i błogosławiony smród ziemskiego powietrza.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Ramię rwało mnie jak diabli i pulsowało tępym bólem. Było ciemno. Padał deszcz, ale ja byłam sucha. Moje ubrania były suche. Spowijała mnie pachnąca dymem woń demonicznej magii. Zamrugałam. Leżałam na czymś twardym i zimnym, ale czułam coś ciepłego na swoim policzku. Kogoś, kto mnie trzymał. Ambra i palony cynamon. Ten zapach wsiąknął we mnie, kojąc ból w ramieniu, uspokajając walenie serca i duszność w płucach. Czułam się, jakbym została rozerwana na kawałki i zszyta do kupy w zły sposób. - ...boli – wydyszałam, nieświadoma tego, że mówię to na głos. - Oddychaj – powiedział Jaf. – Po prostu oddychaj. Zaraz ci przejdzie, obiecuję. Jęknęłam. Oddychaj. Wtedy zaczęły się nudności. Przekręcił mnie na bok, podtrzymując mnie w górze, dopóki nie opróżniłam żołądka, mrucząc pod nosem przekleństwa. Demon pogłaskał mnie po włosach. Gdy próbowałam zapomnieć o tym, że przykładał mi pistolet do głowy, to nawet przynosiło mi to ulgę. Skończyłam wymiotować wszystko co zjadłam. Torsje utrzymywały się jeszcze przez chwilę, a potem ustały, a ja leżałam na betonie słuchając wycia syren, gdy demon znów pogłaskał mnie po głowie i podtrzymał. Minęła chwila zanim znowu byłam gotowa stawić czoła światu – nawet temu ludzkiemu. Powiedziałam, że ucałuję ziemię. Nie byłam pewna, czy ciągle chcę to zrobić, skoro była teraz pokryta rzygami. Moimi rzygami. Ohyda. - Zakładam, że to dość odrażające – powiedziałam w końcu, żałując że nie mogę opłukać ust. Wyczułam, że demon wzruszył ramionami. - Wszystko mi jedno. - Jasne – poczułam w ustach żółć. – To ludzka rzecz. I tak miałbyś to gdzieś. - Lubię ludzi – powiedział. – Jak większość demonów. Gdyby tak nie było, nie obchodziłoby nas czy mielibyśmy za towarzyszy was czy małpy – zmierzwił mi włosy. Kilka kosmyków opadło swobodnie i przykleiło się do moich policzków i czoła. - Super. A już myślałam, że jesteśmy dla was czymś w rodzaju małych, nieznośnych piesków salonowych – wzięłam głęboki oddech. Czułam, że mogę już wstać. – Więc dostałam już instrukcje, tak? - Chyba tak – wstał powoli na nogi, ciągnąc mnie za sobą, i złapał gdy straciłam równowagę. Włożył miecz w moje dłonie, owinął dookoła niego moje palce i trzymał pochwę dopóki nie przestałam się chwiać. Przyszła moja kolej żeby wzruszyć ramionami. - Powinnam pójść do domu i zabrać kilka rzeczy, jeśli mamy ścigać tego demona – powiedziałam. – Potrzebuję... no cóż. - Oczywście – odparł. – Przestrzegam woli Księcia. Sposób, w jaki to powiedział – wszystko na wydechu – sprawiło, że zabrzmiało to jak obelga. - Nie ja to zrobiłam – powiedziałam. – Nie wściekaj się na mnie. A tak w ogóle, to co on mi właściwie zrobił? - Gdy dotrzemy do twojego domu, powinnaś się rozejrzeć – odparł demon ze wkurzającym spokojem. – Mam nadzieję, że uświadomisz sobie, jak dużo masz szczęscia, Nekromanto. - Właśnie przeżyłam wycieczkę do Piekła – powiedziałam. – Uwierz mi, od teraz liczę wszystkie dobrodziejstwa. Gdzie jesteśmy? - Na Trzydziestej Trzeciej i Pole Street – odparł. – W alejce.

Rozejrzałam się dookoła. Miał rację. To była obskurna, mała alejka, osłonięta od deszczu przez nawis. Trzy kubły na śmieci stały na jednym jej końcu, blokując wyjazd na ulicę. Ceglane ściany, graffiti, strzępy papieru fruwające chaotycznie w powietrzu. - Uroczo – powiedziałam. – Masz niezłego nosa do wybierania takich miejsc. - Wolałabyś środek Main Street? – spytał. Jego oczy połyskiwały w ciemności. Odsunęłam się na bok, jak tylko moje nogi nawiązały ze mną współpracę. Opuścił dłonie po bokach. – Książę... – urwał. - Taa, prawdziwy z niego czaruś – zgodziłam się. – Co zrobił z moim ramieniem? Kurewsko mnie boli. - Zobaczysz – odparł ze spokojem. Minął mnie, zmierzając ku wylotowi uliczki. – Tylko przesunę te pojemniki i wezwiemy taksówkę. - Chcesz wezwać taksówkę po tym, jak zaciągnąłeś mnie do metra? – wyjęłam ostrze z pochwy i sprawdziłam metal. Ciągle był ostry i błyszczał. - To było konieczne. Opuszczanie Piekła nie jest takie samo jak wchodzenie do niego, zwłaszcza dla ludzi. Musiałem znaleźć miejsce, przez które byś przeszła, a powrót do swojego ciała wcale nie jest taki trudny – zatrzymał się, plecami do mnie. – Wcale nie jest trudny. Było dość ciemno. Spędziłam w Piekle całe popułudnie, pomyślałam, i poczułam jak narasta we mnie szaleńczy chichot i w chwilę później zamiera. Dlaczego zawsze w takich momentach chce mi się śmiać? Przez całe moje życie szaleńcza potrzeba śmiania się pojawiała się w najmniej odpowienich momentach. - Super – mruknęłam, wsuwając ostrze z powrotem. – W porządku, chodźmy. Przesunął jeden z koszy na bok z taką łatwością, z jaką ja mogłabym przesunąć stołek. Skupiłam się na stawianiu jednej stopy za drugą bez potykania się. Na mokrej ulicy połyskiwały neony. Trzydziesta Trzecia i Pole były w samym centrum Tank District. Zastanawiałam się, czy to był żart ze strony demona... Ale potem doszłam do wniosku, że całe mnóstwo psychoaktywnych czynników i seksu unosiło się tu w powietrzu, więc prawdopodobnie o wiele łatwiej było otworzyć tutaj przejście z Piekła przy pomocy takiego właśnie ładunku energii. Przeszliśmy przez kałuże, a demon od czasu do czasu zawracał i łapał mnie za łokieć, kierując w odpowiednią stronę. Zdawał się być zadowolony z tego, że szliśmy w milczeniu, zwłaszcza że ja byłam zbyt obolała by ucinać sobie teraz pogawędkę. W końcu niedługo i tak się go pozbędę. Złapał taksówkę na rogu Trzydziestej i Vine, a ja z wdzięcznością opadłam na siedzenie. Podałam kierowcy swój adres – ponuremu Polakowi w okularach, który na widok mojego wytatuowanego policzka wysyczał pod nosem urok przeciwku złowieszczemu oku. Pociągnął za antyczny różaniec zwisający z licznika i skierował swoje modły ku demonom. Nie rozumiał, że demon stanowił dla niego większe zagrożenie niż taki stary, mały człowieczek jak ja. Coś takiego. Facet nie miał nic przeciwko demonowi, ale wyrzuciłby mnie z taksówki, gdyby tylko mógł.

ROZDZIAŁ ÓSMY - Wejdź i rozgość się – powiedziałam, zamykając drzwi. – W lodówce jest piwo. I wino, jeśli masz ochotę. Muszę wziąć prysznic. Skinął głową. - Powinienem ci opowiedzieć o Vardimalu – zaczął. – Zaznajomić cię z... - Później – odparłam. W ramieniu odezwał się rwący ból. – Hej. Odwrócił się w moją stronę. - Co on mi zrobił? – usniosłam odrobinę miecz, wskazując rękojeścią na swoje lewe ramię. – Hm? - Książę Piekła przyznał ci towarzysza, Nekromanto – powiedział oficjalnie Japhrimel, składając ręce na karku. W tym swoim długim, czarnym płaszczu ze stójką wyglądał trochę jak ksiądz. Zastanawiałam się, gdzie ukrył broń. Nigdy wcześniej nie słyszałam o demonie, który nosiłby ze sobą broń. Chyba powinnam była bardziej przykładać się do nauki. Ale skąd, do cholery, miałam wiedzieć, że jakiś demon zjawi się któregoś dnia na moim progu? Jestem pieprzonym Nekromantą a nie Magim! - Towarzy... – mój mózg znów zaczął pracować. – O nie. Nie jestem Magim. Nie chcę... - Za późno – poinformował mnie. – Idź wziąć prysznic. Popilnuję wszystkiego. - Popilnuję? Przecież nikt nie wie, że pracuję dla... – oparłam się plecami o drzwi. Jakim cudem wpakowałam się w to gówno? Od siebie mogłam dodać, że już nie pierwszy raz się nad tym zastanawiałam. - Twoja wizyta w Piekle mogła zostać zauważona – powiedział demon. – Zrobię kawy. Potrząsnęłam głową i minęłam go, idąc w stronę schodów. - Na wszystkie świętości – mruknęłam. – Czym ja sobie na to wszystko zasłużyłam? - Masz reputację uczciwego człowieka – podsunął skwapliwie demon. – A poza tym twoje talenty Nekromanty są dobrze znane. Machnęłam na to wszystko ręką. - Dobra, dobra. Tylko postaraj się niczego nie podpalić, okej? Uważaj na mój dom. - Według rozkazu, moja Pani – powiedział. Nie mógł zabrzmieć bardziej ironicznie niż teraz. Wspięłam się na schody. Nogi mnie bolały. Nawet zęby mnie bolały. Zaledwie godzina spędzona w tej pracy, a ja już żałuję, że nie jestem na wakacjach. Roześmiałam się, muskając palcami ścianę. Mój miecz zdawał się być cięższy niż w rzeczywistości. W połowie schodów, tuż pod niszą z ołtarzem, miałam schowek z trzema butelkami wody i wzięłam sobie jedną. Przegrzebałam torbę w poszukiwaniu tabletek z soli, znalazłam ją i połknęłam. Sól, która odparowała z potu, trzeszczała na mojej skórze. Śmierdziałam tak, jakbym siedziała w piekarniku. To cud, że nie dostałam udaru od tego upału. Osuszyłam butelkę, rzuciłam miecz na łóżko, postawiłam torbę w drzwiach łazienki i zaczęłam się rozbierać. Zatrzymałam się w połowie drogi do prysznica i obejrzałam w lustrze swoje ramię. Na skórze został odciśnięty sigil, którego nie widziałam nigdy wcześniej. Nie należał do żadnego z Dziewięciu Kanonów które znałam. Demonolog był ze mnie żaden, więc nie miałam pojęcia co takiego znaczył. Lecz gdy go dotknęłam - glif co chwila zmieniał kształt, a lepka blizna przypominająca oparzenie skręcała się pod moimi palcami – syknęłam głośno, zamykając oczy pod wpływem fali gorąca. Zobaczyłam swoją kuchnię jakby przez zasłonę z drżącego szkła; znajome przedmioty wirowały i połyskiwały nieziemskim światłem. Oglądał moją kuchenkę... Opadłam na kolana, dysząc. Czytałam o tym, przypomniałam sobie, dziwnie pocieszona. Czytałam o widzeniu oczami swojego towarzysza. Oddychaj, Danny. Oddychaj. Wdech i wydech. Robiłaś to całe życie. Po prostu oddychaj. Płytki podłogowe wbijały mi się

w kolana, a czoło miałam oparte o krawędź wanny. Para wypełniła powietrze. Na litość boską, pomyślałam. Więc to mają na myśli, gdy mówią o... och, cholera. Kurwa mać. Nie mogę tak dłużej, muszę zwolnić. Dopiero co dostałam swojego demonicznego towarzysza. Magi na całym świecie dostaliby ślinotoku – to był szczyt marzeń każdego z nich: nawiązanie trwałej relacji z jednym z mieszkańców Piekła. Nigdy nie udało mi się zdziałać zbyt wiele na tym polu – miałam wystarczająco dużo pracy w swoim własnym zawodzie. Ale wyznawcy okultyzmu to dość ciekawy odłam – niektórzy z nas lubią się parać czym popadnie gdy tylko czas na to pozwala. Poza tym całe mnóstwo standardowych technik treningu Magich było używanych w innych dyscyplinach okultyzmu – wśród Szamanów, Podróżujących w Czasie, Czarownic, Ceremonialistów, Skinlinów... i Nekromantów. Koniec końców, to Magi byli tymi, którzy praktykowali okultyzm przed Przebudzeniem i Ustawą Parapsychiczną. A mnie dane było coś, o co większość z nich zabiegała przez całe lata – i nie chciałam tego. To tylko komplikowało już wystarczająco popieprzoną sytuację. Strzępki pary rozwiewały się na wszystkie strony. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wodę płynącą z prysznica. Marnowałam gorącą wodę. To sprawiło, że wreszcie się ruszyłam. Trzęsącymi się palcami zdjęłam z siebie resztę ubrań i weszłam pod prysznic, z westchnieniem rozpuszczając włosy. Farbowałam je na czarno od lat, by pasować do reszty Nekromantów, ale czasami zastanawiałam się jakby to było, gdybym dodała kilka fioletowych pasemek. Albo ścięła te cholerne kołtuny. Gdy byłam młodsza i chodziłam do Hall, każda dziewczyna oprócz sekswiedźm miała tam włosy obcięte na chłopaka. Wydaje mi się, że zapuszczanie ich gdy trafiłam do Akademii było kolejnym sposobem na udowodnienie sobie, że nie musiałam już dłużej przestrzegać żadnych zasad, oprócz tych zawodowych. Fioletowe pasemka całkiem nieźle by do mnie pasowały. W Hall moje włosy miały kolor mysiego blondu. Farbowanie włosów by wpasować się w przestarzały dress code niezbyt mi odpowiadało, ale do obowiązków akredytowanego Nekromanty należało prezentowanie światu jednakowego wyglądu. Wszyscy mieliśmy wyglądać podobnie, żeby od razu można było nas rozpoznać. Ciemne włosy, jasna karnacja, szmaragdy wtopione w skórę na naszych policzkach i, jeśli to było możliwe, tatuaże świadczące o akredytacji, oraz noszenie mieczy tak, jak Szamani nosili swoje kije. Może jak przejdę na emeryturę, pozwolę im wrócić do blondu, pomyślałam, a potem znów uderzyło mnie poczucie nierzeczywistości. Opadłam na wyłożoną kafelkami ścianę z dzwoniącymi zębami. Wyrysowałam na płytce drżącym palcem glif oznaczający Siłę. Przez krótką chwilę połyskiwał czerwienią... Byłam niebezpiecznie blisko wpadnięcia w szok. Gdyby tak się stało, to co zrobiłby demon? Skończyłam się myć, wyszłam z kabiny, wytarłam się i poczłapałam do sypialni, niosąc ze sobą torbę. Ubrałam się w kilka minut, poruszając jak automat, i wsunęłam stopy z powrotem w swoją ulubioną parę butów. Znak na moim ramieniu przestał boleć – teraz tylko lekko kłuł, jak przebłysk Mocy przesączający się przez moje tarcze ochronne. Czarne diamenty wirowały w mojej aurze Nekromanty a znak na moim ramieniu jawił się jako plama pulsującej czerni. Super. To mi bardzo ułatwi pracę, pomyślałam, wzdychając. Musiałam coś zjeść. W żołądku mi burczało, pewnie dlatego, że wyrzygałam wszystko na tyłach alejki. Ziewnęłam, podrapałam się po mokrych włosach i podniosłam miecz, wrzucając do kosza sztywne od soli ubrania. Potem przeszłam do swojej gabloty z aktami, przesuwając dłoń nad zamkniętą szufladą. Zamki – zarówno elektroniczne jak i magiczne – kliknęły i puściły, a ja grzebałam w środku dopóki nie znalazłam tego, czego chciałam. Nie dałam sobie czasu, by o tym myśleć.