1
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:34
Jeżeli nic się nie wydarzy, sama zastrzeli premiera. Albo któregoś ministra.
17:58 – Jutrzejsze spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zostaje
przesunięte z godz. 13:00 na godz. 14:00.
18:06 – Pasjonaci gry na instrumentach pasterskich spotkali się w Ciechanowcu.
Tomasz Gryzdał zdobył pierwszą nagrodę w kategorii dorosłych grających na
ligawkach.
18:13 – Trzęsienie ziemi w Boliwii miało 8,5 stopnia w skali Richtera. Co
najmniej kilka osób nie żyje.
Wściekła odkłada depesze. Co za dzień, kompletna plaża. Zagląda jeszcze na
strony internetowe konkurencji, to samo, bryndza. Jak ona ma z tego złożyć
wiadomości? Co, do cholery, dać na jedynkę? Rano na kolegium podzielili tematy,
ale żaden z nich nie przytrzyma widzów przed telewizorami. Zaczną chyba od
trzęsienia ziemi. Daleko, ale... Nie ma nic lepszego niż świeży trup na początek
wiadomości.
– Jacek, zmontuj czołówkę. Boliwia na jedynkę. Proces gangu młodocianych na
dwójkę.
– A co trzecie?
– Nie wiem, kurwa!
– Pożar w Peru?
– Czy my robimy wiadomości dla Ameryki Południowej? Dobra, daj ten pożar.
Połącz go z Boliwią. Proces przesuń na jedynkę. Na dwójkę daj planowane reformy
w samorządach, Joanna przysłała materiał z ratusza, Anka powinna już to mieć.
Młody jest, ale kumaty. Sama go przyjmowała. Taki grzeczny, pewnie był
najlepszym uczniem. I nigdy nie sprawiał kłopotów rodzicom.
Zostawia Jacka w montażowni i przechodzi do newsroomu, umie poruszać się
w tym kłębowisku ciał, wszyscy mają na twarzy to samo napięcie. Jak w ulu, myśli,
jesteśmy takimi pszczółkami dymanymi przez złą królową, której na imię
oglądalność. Brzęczy jej komórka. Kto, do jasnej?! Marcin.
– Nie mam teraz czasu.
Jest Agnieszka!
– Wiem. Natalka, spóźnię się. Nie mogę dojechać.
– Gdzie jesteś?
Przeciska się między stanowiskiem komputerowym a biurkiem. Agnieszka
zapamiętale wali w klawisze, jakby od tego zależało, czy za chwilę nie rozstrzelają
jej rodziny. Nachyla się do niej, inaczej by jej nie usłyszała.
– W centrum. Straszny korek. – To słowa Marcina w słuchawce. Nie słucha go.
– Napiszesz heady.
– Co?
– Heady.
– Poczekasz na mnie czy weźmiesz taksówkę?
– Kiedy, do cholery?! – Agnieszka odrywa się wreszcie od komputera. Co mówił
Marcin? A, już wie.
– Wezmę taksówkę. Na razie. – Koniec rozmowy. Jednej. – Jacek ma materiał.
Odwraca się, zna to spojrzenie. Nienawidzą jej tutaj.
– Kurwa! Skopali mi materiał!
To Artur. Stoi przy przeglądarce.
Nagle przychodzi myśl o ojcu, Natalia wyobraża go sobie tutaj, jego pełną
zgorszenia i dezaprobaty minę, o tak, w dezaprobacie był dobry. Nie. Teraz nie. Nie
ma czasu na takie myśli.
– Pokaż.
Na ekranie przeglądarki widać niewyraźny obraz z sali sądowej. Artur pokazuje
go z dumą. Czy jego pokręciło?
– Cały taki jest?
– Na szczęście nie. Ale sama widzisz.
– Gdzie ten cholerny Krzysiek?
Zirytowana rozgląda się po newsroomie.
– W kiblu albo na fajce.
To Anna, jej niezawodna asystentka. Nigdy się nie unosi, nic nie jest w stanie
wyprowadzić jej z równowagi. Gdzie takie produkują? Ona też tak chce. Nie teraz.
Teraz musi znaleźć Krzyśka. Należy mu się opierdol. Odwraca się na pięcie, wpada
na jakąś babę, kto to do cholery jest?! Mamrocze coś przepraszająco. Sprzątaczka.
Patrzy na nią jak kopnięty pies. Z drogi. Wychodzi z newsroomu, za nią Artur.
– Natalia! Spójrz na czołówkę!
Jacek wychyla się z montażowni. Krzysiek musi za- czekać.
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:46
Sala sądowa. Na ławie oskarżonych grupa młodych, krótko ostrzyżonych
mężczyzn.
CIĘCIE
Budynek szpitala miejskiego. Podjeżdża karetka.
CIĘCIE
Ruiny domów. Krajobraz po trzęsieniu ziemi. Płaczące kobiety.
CIĘCIE
Płonący dom handlowy w Peru. Strażacy wynoszą na rękach dzieci. Za taśmami
przerażony tłum. Na ziemi zniszczona lalka.
Końcówka materiału. Odjazd kamery od lalki do szerszej perspektywy.
Natalia, wpatrzona w ekran, niecierpliwie odgarnia włosy z czoła.
– Zrób zatrzymanie na lalce.
Jacek wykonuje polecenie i cofa materiał.
– Reszta może być. Powiedz Agnieszce, trzeci head to sądny dzień w Ameryce
Południowej. Albo nie. Trzęsienie ziemi i dantejskie sceny w centrum handlowym!
Niech nie podaje, że to Ameryka Południowa.
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:52
Wchodzi do ciemnego, zadymionego pomieszczenia. Taka oaza nieporządku
w idealnie industrialnym budynku, niepomalowane, brudne ściany, nikomu
niepotrzebne worki cementu w stertach pod ścianą. W oczy szczypie gryzący dym.
Mruga, widzi kilka osób stojących wokół popielniczki. Próbuje wyłowić Krzyśka.
– Ale Jóźwika przyjęli, co? Niby nie ma kasy, nie ma etatów, a proszę.
Jest.
– Krzysiek!
– Czego?
– Co z tym gangiem? Pogięło cię? Pierwszy raz kamerę dostałeś do ręki?
– Moja wina, że mamy chujowy sprzęt? Sama sobie rób zdjęcia na tym gównie.
– Ty odpowiadasz za ten materiał.
– Masz ich na wcześniejszym ujęciu. Jak wchodzą na salę. I potem, jak siedzą.
Nie ma czasu. Nie ma czasu. Po co ten Artur tu za nią przylazł?
– Słyszałeś? Dodaj jeszcze parę ujęć z wizji lokalnej. I pospiesz się, do cholery!
Artur wychodzi. Zapach dymu. Nie wytrzyma tego.
– Daj papierosa.
Krzysztof podsuwa jej paczkę. Zapala, zaciągając się głęboko, tego właśnie
potrzebowała. Nareszcie.
– Cholera, miałam rzucić.
– A to znacie? Rybak wyciąga złotą rybkę, a rybka mówi ludzkim głosem: wypuść
mnie, rybaku...
Do przedsionka zagląda Anna.
– Natalia, strzelanina na mieście.
Wiadomość zelektryzowała wszystkich.
– Gdzie?
– Pod sądem. Dwa trupy.
– Sprawdź Joannę, była w ratuszu...
– Już tam jest.
Zaciąga się ostatni raz i gasi papierosa.
– Bóg nad nami czuwa.
– Trochę świeżej krwi zrobi nam to wydanie.
Krzysztof śmieje się z własnego dowcipu. Prymityw. Ale świetny operator, mimo
dzisiejszej wpadki.
Musi zadzwonić do Tomasza. Musi pogadać z Aśką. Za nią idzie Anna. Szybko.
Szybko.
Sięga po komórkę.
– Podobno jeden z zabitych to Kłosowski, ten były poseł.
Natalia zatrzymuje się.
– Żartujesz!
Ma połączenie.
– Tomasz, była strzelanina w centrum. Wchodzimy z tym na jedynkę. Zamów
łącze.
Jest już przy wozie transmisyjnym. Na drzwiach wisi karta: JEŚLI NIE MUSISZ,
NIE WCHODŹ!!! Sama ją tam powiesiła. Wchodzi.
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:09
Joanna przed gmachem sądu rozmawia z jakimś facetem. Glina czy prokurator?
Stawia na tego drugiego. Ile może mieć lat? Czterdzieści? Coś koło tego. Wygląda
przyzwoicie, kamera go lubi. Brunet, lekko łysiejący, ale bez przesady, kariery
amanta by nie zrobił, na jednorazową setkę z miejsca strzelaniny wystarczy.
Przypomina sobie nagle stażystę, który na hasło „zrób setkę” przyniósł wódkę.
Uśmiecha się. Artur mu wtedy uprzejmie wyjaśnił, że setka to sto procent gadania
na ekranie. O czym ona znowu myśli?
Przygląda się Joannie i facetowi. Pewnie nie zdążyli ściągnąć rzecznika. Będą
pierwsi, na monitorze nie widać wozów innych stacji telewizyjnych. Tylko oni. Czuje
przypływ adrenaliny, rozpiera ją euforia. Joanna jest doświadczona, powinna sobie
poradzić. W razie czego będzie jej mówić, o co ma pytać. Pozostałe materiały są
gotowe. Teksty napisane. Wszystko pod kontrolą. Niech ktoś zawoła makeup...
– Piotr! Masz świecące czoło!
Anna jest niesamowita, czyta jej w myślach, dobrze, że wzięła tę dziewczynę.
Podczas pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej spuściła ją po brzytwie. Czarne włosy,
pomalowane na czarno paznokcie, do tego ten makijaż. Gotka, tak się przedstawiła.
Super, odpowiedziała. I to był koniec ich rozmowy. Następnego dnia pojawiła się
ponownie. Blondynka, w pastelowym kostiumie. Skończyłam produkcję w Łodzi
i politologię w Pułtusku...
– Piotr, tekst masz na prompterze!
Musi się skupić. O czym ona w ogóle myśli? Strzelanina. Sąd. Joanna. Prokurator.
A może jednak zwykły glina? Co ta Anna mu napisała? Sama teraz włącza interkom.
– Możesz przeczytać?
Piotr, taki idealnie wiarygodny i sympatyczny. Ko- lejny, który jest idolem
wszystkich matek niezamężnych córek. Zdziwiłyby się, gdyby zobaczyły, ile potrafi
wypić.
– Można trochę powiększyć litery? Za dużo. Okej. Dzięki.
Jest krótkowidzem? Nie wiedziała.
Za kilka lat, jeśli będzie miał szczęście, przejdzie do redakcji, nikt nie będzie
wtedy chciał oglądać jego zapijaczonej gęby. Jeśli nie będzie miał szczęścia,
skończy jako sfrustrowany były dziennikarz. Ilu takich włóczy się po knajpach
w całym mieście. Prowadzą- cy. Tylko prowadzący. Lalka. Takiego zawsze można
wymienić.
– Zaczynamy od informacji z ostatniej chwili. Wieczorem w Warszawie doszło do
strzelaniny. Zginęły dwie osoby. Na miejscu jest nasza reporterka, Joanna
Albinowska.
Mistrzostwo świata to to nie jest. Musi dopilnować, żeby Annę nauczył ktoś, jak
się pisze wiadomości, może Agnieszka. Ile czasu im zostało?
– Trzy minuty!
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:14
Dziesięć sekund, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jedna.
Nasze!
To jej moment. Wchodzą na antenę. Intro. Przejście na studio. Piotr z lekkim
uśmiechem, ale stosowną do okoliczności powagą wita widzów. Jeszcze można na
nim polegać. Dobra, teraz podprowadza Joannę.
– Janusz, kurwa, go!
Przełączył, dwie sekundy obsuwu.
Potem mu powie. To chyba nie jest, kurwa, takie trudne, nacisnąć głupi guzik!
– Tu, gdzie w tej chwili jestem, niecałą godzinę temu padły strzały. To
skrzyżowanie alei Solidarności z Jana Pawła, samo centrum miasta. W tłumie
wracających z pracy warszawiaków bandyci załatwiali swoje porachunki. Dwaj
mężczyźni nie żyją. Prawdopodobnie była to egzekucja byłego posła, Janusza K.,
podejrzanego o korupcję i powiązania z mafią. Jest ze mną prokurator, Michał
Bednarz.
Prokurator, jednak prokurator.
– W publicznej ani słowa. – To Anna.
– Wiktor ci tego nie daruje. – Janusz patrzy na nią z podziwem, jakby to ona
strzelała pod sądem.
Uśmiecha się z satysfakcją. Uwielbia ten pośpiech, codzienne wyścigi o newsa.
I uwielbia zawody z Wikto- rem. Czasami zastanawia się, gdzie byłaby dziś, gdyby
nie musiała z nim rywalizować.
Co on, kurwa, robi?!
– Co on kręci?!
Kamera odjechała od Joanny i prokuratora, zatrzymała się na przykrytych czarną
folią ciałach ofiar.
Natalia nie słyszy już, co mówi Bednarz. Że co? Tożsamość nie została jeszcze
potwierdzona?
– Druga ofiara strzelaniny...
Na zbliżeniu wiatr porusza folią, widać fragment martwej twarzy mężczyzny.
Nie.
Nie.
To nie może być prawda.
Cisza.
Dlaczego ona nic nie słyszy?
I czemu oni, kurwa, tak się na nią gapią?
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:19
Coś się stało z jej oczami. Podłoga ucieka. Co to za plama? Nigdy jej do tej pory
nie zauważyła. Musi powiedzieć o niej tej sprzątaczce z oczami psa. Gdzieś tu
powinna być jej torba, zostawiła ją na krześle, pamięta przecież.
– I patrzę, a za prezenterem zjeżdża logotyp, rozumiesz, na żyłkach był
zawieszony. I zanim dobiegłem, logotyp zrobił PANG!
Kto to mówi? Już widzi, Michał, nowy grafik. Bu- fon, od razu go przejrzała. Ale
Tomasz się uparł. Otaczające go dziewczyny śmieją się, zaglądając mu przymilnie
w oczy. No, kotku, którą dziś przelecisz? Co ją to, kurwa, obchodzi?! Gdzie ta
cholerna torba?
– Stało się coś?
Michał stanął przy niej z poważną miną.
– Nic. Nie wiesz, gdzie jest moja torba?
Podaje jej torebkę. Stała obok. Dlaczego te ręce tak się trzęsą? Marcin. Marcin.
Ostatnie połączenie. Przedostatnie. Ostatnie było z Tomaszem. Marcin. Od- bierz.
Błagam. Marcin...
– Cześć. Tu Marcin. Nie mogę w tej chwili rozmawiać. Ale zostaw wiadomość.
Oddzwonię na pewno.
Plamy. Widzi plamy. Jedna z nich zbliża się do niej. Dlaczego tak ciężko jest jej
nabrać powietrza?
– Natalia, wezwać lekarza?
2
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 20:47
Zdjął znienawidzone gumowe rękawice i z ulgą włożył dłonie pod kran, zimna
woda zmywała z nich cały upiorny dzień. Przyglądał się wzorom, jakie tworzyła
odpadająca emalia w zlewie, trochę przypominała twarz, ale pod innym kątem pysk
psa. Wolał nie patrzeć na swoje dłonie, wielkie, jak on. Wysoki, potężny. Zawsze się
tego wstydził, gdziekolwiek wchodził, natychmiast wypełniał sobą całe wnętrze.
Nienawidził siebie do momentu, kiedy spotkał Kalinę. Jeszcze chwila, dziesięć minut
i wyjdzie stąd. Na całą noc. Od sześciu miesięcy to jego ulubiona pora. Ciekawe, co
tym razem Kalina zrobiła na kolację. Są razem prawie pół roku. I jeśli istnieje coś
takiego, jak szczęście, on jest z nią szczęśliwy.
Nie jest dobrze. Za długo tu pracuje, żeby nie wiedział, co oznacza ten huk.
Hałas narastał, aż do potężnego uderzenia w metalowe drzwi. Z korytarza wjechały
wózki z ciałami. Mężczyzna przy zlewie odwrócił się, z trudem ukrywając niechęć.
– Jeszcze jeden?
– Dwóch. Strzelanina na mieście.
– Jasna cholera, chyba do jutra stąd nie wyjdę.
Musi wysłać Kalinie SMS-a. Nie będzie zachwycona. On też. Co za dureń musiał
strzelać o tej porze? Nie mógł poczekać? Pół godziny chociaż.
Mężczyzna westchnął ciężko, w milczeniu przyglądał się, jak sanitariusze
układają ciała na wolnych miejscach, obok pozostałych. Tak mocno zatęsknił nagle
do Kaliny. Jest taka malutka, że może ją schować pod ramieniem.
3
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 23:47
Nie płakała od trzydziestu trzech lat. Kiedy skończyła dwa lata, uznała, że ta
forma komunikacji ze światem i własnymi emocjami jest zwyczajnie głupia. Rodzice
byli zachwyceni. Nie przyszło im do głowy, że może to nie jest normalne.
Leżała sama na wielkim łóżku, po przyjściu do domu zrzuciła kurtkę, buty
i w ubraniu padła. Nie czuła swojego ciała, jakby to była obca materia, w którą
przypadkiem ją wepchnięto. Ona, Natalia, była zupełnie gdzie indziej. W jakiejś
cholernej czarnej dziurze. W której od dziś nie ma Marcina.
Nie potrafi w to uwierzyć. Jak to możliwe, że jeszcze wieczorem rozmawiała
z nim przez telefon, nieuważna, zajęta idiotycznym headem, a kilka godzin później
pojechała identyfikować jego ciało?
Nie będzie płakać. Gdyby tylko mogła oddychać. Sięgnęła po butelkę, postawiła
ją przy łóżku. Jeden łyk, drugi, trzeci. Wystarczy. Czuła, jak po jej ciele rozchodzi się
znajome ciepło. Pali i gryzie. Nabrała powietrza. Nareszcie.
Pająk. Widzi pająka. Marcin uważał, że są w porządku. Okej, nie zabije drania,
niech sobie łazi i chwyta te swoje muchy.
Zamknęła oczy i znów znalazła się w prosektorium.
PONIEDZIAŁEK, 20.01, dwie godziny wcześniej
Wzdrygnęła się, wchodząc. Wyjątkowo obskurne miejsce. Wszystko było tu
z poprzedniej epoki, szarozielone ściany, odpadająca lamperia, brudna i zniszczona.
Wzdłuż ścian stały piętrowe metalowe łóżka, prawie wszystkie zajęte przez martwe
ciała. Do tego jaskrawe jarzeniówki. Po minucie przebywania w tych ścianach miała
ochotę podciąć sobie żyły. Wielki facet w kitlu, wygląda jak gospodarz tego miejsca,
patrzył na nią jednocześnie ze współczuciem i chyba ze złością. Prokurator, jak mu
tam? Bednarz. Krzysztof? Tomasz? Nie, tak samo jak ten imbecyl grafik. Michał.
Podszedł do jednego z łóżek, odchylił folię. Duszno. Za nią stało dwóch mężczyzn.
Przedstawił ich. Jeden to glina. Drugi to policyjny psycholog. Na co jej psycholog?
Dlaczego podłoga znów się rusza? Powinna zacząć jeść porządne obiady. Co ona
dzisiaj zjadła?
– To pani mąż?
Zupę pomidorową. Z torebki. Zrobiła sobie w redakcyjnej kuchni. Właśnie ją
zwymiotowała na buty psychologa.
PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 23:56
Zimny chów. Kto tak powiedział? Matka Marcina. Zaraz po pierwszym spotkaniu.
Roentgen w oczach, można powiedzieć. Żałosne. Chyba dziś nie zaśnie.
Miała jeszcze paczkę fajek. Kupiła dwie po wyjściu z prosektorium. Przecież jej
się to nie śniło. Napoczęta paczka powinna być też w rzeczach Marcina, które dał jej
ten prokurator. Niewiele tego, portfel, klucze od domu i samochodu, telefon na razie
zatrzymali. Powinna pojechać po auto. Nie chce jej się.
Zakręciło jej się w głowie. Od alkoholu czy z głodu? Wszystko jedno. Jest
paczka. Trzęsącymi się dłońmi wyjęła papierosa. Zapaliła. Gwałtownie nabrała
dymu w płuca. Lepiej. Trochę mniej boli.
4
LIPIEC. PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ
W życiu tak już jest, raz lepiej, raz gorzej, pomyślał z filozoficzną zadumą całych
swoich dziesięciu lat, kopiąc kamień po piaszczystej drodze. Słońce stało wysoko,
musiało zbliżać się południe. Było mu to obojętne, i tak nie zamierzał wracać do
domu przed zmrokiem. Jeśli w ogóle tam jeszcze kiedyś wróci. A co tam. Niech się
trochę pomartwią. Las to całkiem fajne miejsce, zjadł trochę jagód, znalazł nawet
kilka kurek, ale zostawił je, niech rosną, powie mamie, gdzie są, to przyjdzie po nie
jutro. Jakie jutro?! On już tam nie wróci. Postanowił i już. Idzie w świat. Kopnięty
przez niego kamień poleciał na pobocze, nie znajdzie go wśród wysokiej trawy
i krzaków. Ciekawe, ile czasu błąka się po okolicy. Dalej niż do szkoły nigdy sam nie
chodził, pewnie jest już blisko Klimontowa. Niedługo żniwa się zaczną, tata obiecał,
że tym razem da mu na traktorze pojeździć. To by dopiero było! Pokazałby tej całej
Tośce. Powiedziała mu wczoraj, że tu u nich, na wsi, nuda taka. Nie to, co
w Warszawie. No to zdobył terpentynę. I co? Stchórzyła, uciekła i go zostawiła.
A mama już zza obory wychodziła, to co miał robić? Puścił Norkę i w długą. Bo
mówili we wsi, że jak psu tyłek terpentyną posmarować, to lata potem jak głupi.
A jakby mama go złapała i terpentynę znalazła, to on wtedy jak ten głupi by latał.
To na co mu było czekać? Zwiał i już.
Szkoda, że bluzy nie złapał, zimno się zaczyna robić. I zjadłby coś. Na samych
jagodach daleko nie zajedzie, a mama już pewnie obiad stawia, pierogi od rana
kleiła, z serem i jagodami. Głupia Tośka, wszystko przez nią. Kopnął z całej siły
kolejny kamyk, prosto na podkłady. Wskoczył na szynę, szanowni państwo i ty,
głupia Tośko, przed wami akrobata światowej sławy! O kurczę! Ledwo zdążył
zeskoczyć z torów. Zapomniał, że teraz ten do Krakowa jedzie. Jakaś kobieta
wygląda przez okno, ciemne włosy szarpie jej wiatr. Uśmiechnęła się do niego,
widział wyraźnie. Skąd on ją zna? Gdzieś ją już widział, na pewno. W telewizji
może? No nic, najważniejsze, że przed pociągiem zdążył. Szkoda że Tośka tego nie
widziała. W ostatniej chwili skoczył. Jak Superman.
5
WTOREK, 21.01, godz. 7:36
Dwa trupy, jeden z nich to były poseł Kłosowski, szemrana postać, od dawna
mieli na niego oko. Za- mieszany w narkotyki, prawdopodobnie jeden
z pośredników w handlu bronią. Z tego, co o nim wiedzą, nie zlecał zabójstw.
Przynajmniej oni mu tego nigdy nie udowodnili. Narkotyków też nie, ale to akurat
było kwestią czasu. Zbieranie dowodów przypomina układanie puzzli, tu coś znajdą,
tam ktoś coś powie, a potem prezentuje się cały, pełny obraz, wysoki sądzie, oto
przestępca, wrzód na dupie społeczeństwa.
Kłosowski to prosta sprawa, jeśli można tak powiedzieć, bandzior, może trochę
wyżej w hierarchii. Śledztwo tak nudne, że aż ziewnął na samą myśl. Dla nikogo
w branży nie było zaskoczeniem, że wreszcie zginął. Jak nie on, wypadek miałby
pewien Ukrainiec. Jurij, kilkorga nazwisk, znany jako Dobraczenko, pewnie sam już
nie pamiętał, jak było jego ojcu.
W sumie mógłby siedzieć cicho w swoim pokoju i cierpliwie czekać, aż sami
oczyszczą miasto. Najbardziej skuteczny sposób walki z przestępczością: nie
przeszkadzać im.
Bednarz przystanął na przejściu dla pieszych, zatrzymany przez czerwone
światło. Myśl odpłynęła, przypomniał sobie, że miał zapłacić matce rachunek za
telefon, zadzwonić do szpitala i umówić jej wizytę u okulisty. Narzekała też ostatnio
na bóle brzucha, warto to sprawdzić, w jej wieku nigdy nie wiadomo. Zielone,
ruszył.
Kłosowski to jasne, trzeba znaleźć dowody na winę Dobraczenki. Na początek
muszą ustalić, co robił w sądzie. Przydałoby się obejrzeć, co jest w kamerach.
I rozmowa z żoną. Rutyna. Interesujące jest to, co nie pasuje do układanki.
Wszelkie anomalie, odchylenia, to, co sprawia, że przestaje się rozumieć świat.
Jego interesuje Orłowski. I Orłowska. Natalia.
WTOREK, 21.01, godz. 10:13
Trzeciej paczki nie ma. Musi kupić. Musi wyjść z domu. Kto może dzwonić o tej
porze? Rzeczywistość docierała do niej jak przez mgłę, musi wszystko nazywać, jak
za pierwszym razem, kiedy uczyła się mówić.
– Halo.
– Natalia? Tu mama. Dowiedzieliśmy się właśnie z tatusiem. Karolinka do nas
dzwoniła. Martwimy się o ciebie, córeczko. Jak sobie radzisz?
Świetnie. Zajebiście. Po prostu bomba. A właśnie, wczoraj zginął mój mąż.
– W porządku.
– Chcesz, żebyśmy przyjechali?
O nie, tylko nie to.
– Nie ma takiej potrzeby. Spieszę się. Na razie.
Odłożyła słuchawkę. No proszę, mamusia i tatuś zadzwonili. Nawet są gotowi
przylecieć z Mediolanu. Każda rozmowa z rodzicami kosztuje ją więcej niż starcie ze
wszystkimi ministrami świata. Dlaczego ona tak źle o nich myśli? Może to dobrzy
ludzie są? Gówno ją to obchodzi. Teraz chce kupić papierosy. Jedna sprawa na raz,
bo oszaleje.
WTOREK, 21.01, godz. 11:25
Słońce świeciło jaskrawo. Jak reflektor w teatrze. Padało na brudne markizy,
porozrzucane wszędzie śmieci, zdechły śnieg, śliwki, ogórki, pomidory, melony,
awokado... Pod halą Banacha można kupić wszystko. Ciekawe, co na to sam
Banach, biedny bękart z Krakowa i genialny matematyk. Mieszkańcom Warszawy
kojarzy się głównie z ziemniakami, tanimi ciuchami z Chin i wielkim bazarem. Co,
na Boga, ma wspólnego z kangurem, logo hali?
– Powiedział: spierdalaj.
Minęły ją dwie dziewczyny. Miały może po siedemnaście lat i ostry makijaż.
– Nie spierdalaj, tylko: idź sobie.
– Słyszałam, powiedział: spierdalaj!
Resztę rozmowy zagłuszył huk przejeżdżających samochodów. Spieszą się,
szybciej, szybciej, załapie- my się na zielone przy Pawińskiego. Tramwaj z łoskotem
zahamował na przystanku, tłum ruszył szturmować drzwi. Prędzej, są jeszcze wolne
miejsca. Płacz dziecka. Jakaś kobieta ciągnie je za rękę. Wygląda na zmęczoną
i zdeterminowaną.
– Najbardziej rano, kiedy wstaję...
Przechodząca obok starsza kobieta uderzyła ją w ramię. Nawet się nie obejrzała.
Druga pokiwała głową. Doskonale się rozumieją. I są identyczne. Obie
w płaszczach, kapeluszach, z siatkami z zakupami. Łowy były udane, siatki są
pełne.
– ...jeden bilet... ulgowy...
Jakiś młokos przy kiosku.
– ...wczoraj wieczorem...
Kto to powiedział? Wysoki, świszczący głos należał chyba do szczupłej kobiety,
która stała przy straganie z owocami. Natalia odwróciła głowę.
– ...mówiłem, kurwa! No nie mówiłem?!
To koleś w skórzanej kurtce. Do stojącej ze spuszczoną głową dziewczyny.
– ...nie wrócił na noc...
Zatroskana twarz. Dlaczego one wszystkie mają ten sam wyraz twarzy cierpiącej
Madonny?
– ...ćwierć kilo...
– ...dwanaście pięćdziesiąt...
– ...dwa pomidory...
Poczuła, że znowu kręci jej się w głowie. Głosy wirowały, mieszały się, nie
wytrzyma tego. Dzwonek komórki, sięgnęła po nią odruchowo.
– Natalia? Właśnie się dowiedzieliśmy. To straszne, był taki młody... Chorował na
coś? Bardzo mi przykro. Dzwonię złożyć kondolencje. Od całej naszej redakcji.
Co to za zapach? Mięso. Słodkawy, ostro wdzierał się w nozdrza. Na jednej
z szalek leżało małe piórko, sprzedawczyni, sama mięsista jak jej towar, wielka
i rubaszna, szeroko uśmiechnęła się do klienta, starszego, małego mężczyzny.
– Pół kilo serc!
Rzuciła pakunek na drugą szalkę. Piórko pofrunęło i powoli opadało. Gdzie ona
to widziała? Gdzieś w zakamarkach pamięci tkwi ten obraz, serce i pióro, serce musi
być lżejsze od pióra, by ocaleć od niepamięci. Strusie pióro Maat, ostateczna
prawda wszechświata. „Rzeka płynie na północ, wiatr dmie na południe. Każdy
człowiek ma swoją godzinę” [1]. Pamięć przywołuje pojęcia. Przedsionek Dwóch
Prawd. Egipcjanie.
Brama do nieśmiertelności albo otchłań zapomnienia, jeśli nie dość dobrze
przeżyłeś swoje życie...
– Natalia? Jesteś tam? Halo!
BACH! Ktoś mocno uderzył ją w ramię. Obejrzała się, jakiś pijaczek wygrażał jej,
mamrocząc pod nosem. Gwar wokół niej zamienił się w jeden wielki szum,
w którym nie słyszała poszczególnych słów.
Marcin. To niemożliwe. Chce wymazać wczorajszy dzień.
WTOREK, 21.01, godz. 11:45
Właśnie oficjalnie dostał tę sprawę. Jemu przypadł Orłowski, młodemu
rozpracowanie Kłosowskiego. W ścisłej współpracy, rzecz jasna, i pod jego
nadzorem. Nie będzie narzekać. W końcu sam sobie wybrał zawód. Ile to już?
Kilkanaście lat, czternaście? Nie zauważył, kiedy zleciały. Zrobiły mu się zakola.
I nie może pozbyć się cieni pod oczami.
Ale wciąż pamięta ten dzień. Matka, kiedy jej o tym powiedział, załamała ręce
i pobiegła do kościoła. Marzyła, że syn będzie księdzem, któremu robiłaby rano
śniadanie, a potem czekała na jego powrót z obiadem. I opiekowałaby się nim
w kolejnych parafiach. To jest uczciwe życie, płakała po powrocie. Synu, synu, co ty
robisz?
– ...łuska naboju ostrego w kolorze „miedzianym” kaliber osiem milimetrów,
osmolona, ze zbitą spłonką...
Czuwam nad spokojem obywateli, mamo. Żeby idąc spać i wstając rano, czuli
się bezpieczni. A tak serio, zarabiam grosze na parszywe życie.
– Od tego przechodnia? A Kłosowski dwunastką? Zginął z innej broni?
Młody zajrzał do protokołu. Przecież nie czeka na odpowiedź, podsumował fakty,
taki ma styl, lubi pytajniki.
– Na to wygląda, panie prokuratorze.
Ich kroki dudniły na korytarzu, odbijały się echem od białych ścian. Jak w klinice.
Rozejrzał się z przyjemnością, wnętrze jest nowoczesne, metal i szkło, lubi ten
bezosobowy, surowy styl. To ostatnia rzecz, która sprawia mu przyjemność w tej
pracy. Gdyby czternaście lat temu ktoś powiedział mu, jak będzie wyglądało jego
życie, chyba posłuchałby matki.
Cholerna sprawa. Z każdym elementem coraz bardziej gmatwa się i komplikuje.
WTOREK, 21.01, godz. 12:15
– Rzeczywiście. Na koncie nic nie ma.
Zatroskana urzędniczka pochyliła się nad klawiaturą.
Najpierw przy kiosku okazało się, że ma w portfelu dwa złote. Potem bankomat
wypluł jej kartę. BRAK WYSTARCZAJĄCYCH ŚRODKÓW NA KONCIE. Nie- możliwe,
przecież ma pieniądze.
– Widzi pani? Wczoraj wypłata trzydzieści tysięcy.
Wczoraj? Spojrzała pytająco na urzędniczkę. Miała niezwykle przejrzyste
niebieskie tęczówki. Urzędniczka wydrukowała wyciąg i podała go Natalii. Pozycja
z 20.01: wypłata -30 000. Marcin Orłowski.
– W takim razie chcę zlikwidować lokatę.
WTOREK, 21.01, godz. 12:27
Dokąd teraz?
WTOREK, 21.01, godz. 13:12
Stała na wysepce na środku placu Bankowego. Obok kilka osób niecierpliwie
przestępowało z nogi na nogę, uwięzionych znienacka czerwonym światłem. Co ona
tu robi? Po co przyszła? Słońce świeciło jej prosto w oczy. Rozległ się dźwięk jej
komórki. Sięgnęła do kieszeni, odebrała. Milczy.
– Natalia! Jesteś tam?
Poznała głos. To Andrzej, wspólnik Marcina.
– Cześć.
– Nie mogę się skontaktować z Marcinem. Miał tu być, za godzinę mam
spotkanie z klientem.
– Marcin nie żyje.
To jest zdanie, które będzie teraz powtarzać. Tak długo, aż dotrze do niej
nieubłagana ostateczność tego komunikatu.
– Bez jaj. Przypomnij mu, żeby zabrał ten projekt biura w Zielonce.
– Marcin nie żyje.
– Co ty mówisz?
Tuż obok niej rozległ się pisk opon hamującego samochodu. Czerwone światło
zmieniło się w zielone, ruszyła z grupą przechodniów. Dokądkolwiek. Telefon
schowała do kieszeni.
6
WTOREK, 21.01, godz. 15:23
Wskazujący palec prawej dłoni jest krzywy, tak jak jej babci. Złamała go,
spadając z roweru, to Marcin namówił ją na przejażdżkę, potem nie chciało jej się
iść z taką głupotą do lekarza. Pewnie do końca życia będzie miała krzywy palec
wskazujący prawej dłoni.
– Muszę się czymś zająć, inaczej zwariuję... To nie potrwa długo. Kilka dni, może
tydzień. Takie rzeczy się przecież zdarzają. Tylko na początku jest tak... no wiesz...
Trudno to wszystko ułożyć. Ja po prostu nie chcę być teraz sama.
WTOREK, 21.01, godz. 15:24
W tak idiotycznej sytuacji jeszcze w swojej karierze nie był. Musi uważać, żeby
mu to nie zaszkodziło. Wiele kosztowało go dojście tu, gdzie jest teraz. A jest
szefem wiadomości w dużej stacji komercyjnej. Natalia to jego najlepszy wydawca.
Ale jeśli będzie trzeba, zwolni ją, tanio skóry na pewno nie sprzeda. Ciekawe, czy
prezes już wie. Na pewno. Pewnie zastanawia się, co dalej, dlatego jeszcze nie
dzwonił. Musi być ostrożny, cholernie ostrożny. Jeden fałszywy ruch i poleci, a koń
jest wysoki. Będzie bolało.
Do newsroomu wpadł podekscytowany Artur, To- masz zobaczył go za szybą,
która odgradza jego gabinet od redakcji. Najbardziej narwany reporter. Poza anteną
nie do zniesienia. Ale materiały robi dobre. Czasami nawet świetne. Co tam się
dzieje? I jakie newsy przyniósł? Jezu, może coś o... Poderwał się z miejsca, jakby
krzesło nagle zaczęło go parzyć. Za- raz, ona wciąż tu jest. Kurczę, nie wygląda
najlepiej. Jakby taka mniejsza się zrobiła. I upiornie blada. Gapi się w te swoje
dłonie, co ona tam widzi? Najchętniej wyrzuciłby ją stąd.
– Jak chcesz. Wpiszę cię na grafik.
Dobra, to nic nie znaczy. W każdej chwili może ją przecież zwolnić. Chyba
Natalia nie wyczytała tego z jego twarzy. Specjalnie ćwiczy przed lustrem, zimne
oczy, poker face. Czego ten Artur się dowiedział? Podszedł szybko do drzwi,
otworzył i usłyszał, jak Artur z wściekłością przeklina Krzyśka, który skopał mu
materiał. Tomasz gwałtownie wyhamował i dyskretnie zrobił krok w tył. Nie chce
tego wiedzieć. Nie chce pamiętać, że pół roku temu powinni wymienić cały sprzęt.
WTOREK, 21.01, godz. 15:37
Chociaż kawy się napije. Nic nie jadła od... Nie pamięta. Kupi coś, wracając do
domu. I butelkę wina, żeby tylko nie zapomnieć. Nie. O czym, jak o czym, ale
o kupieniu wina nigdy jeszcze nie zapomniała. Pomagało jej przetrwać wieczór.
I zasnąć. Kupi jeszcze papierosy. I kawę z mlekiem na rano. To wszystko, czego
potrzebowała.
Kubek w ekspresie był pełny. Natalia wyciągnęła go ostrożnie, uważając, żeby
się nie poparzyć.
– Nie usłyszałam. Piętnastu czy pięćdziesięciu?
To Agnieszka. Jak zwykle na miejscu, poukładana i kontrolująca sytuację.
I cholernie pracowita.
– Diabli wiedzą. Moim zdaniem ten facet z CNN ma seplen. Nigdy go nie mogę
zrozumieć.
Artur kiepsko zna angielski. Ale bardzo się stara, żeby się z tym nie zdradzić.
Pije wolno. Jeden łyk, drugi. Jakby pierwszy raz w życiu piła kawę, ma nowy
smak. Zmienili gatunek?
– Ja usłyszałam pięćdziesięciu.
Anna też jest w newsroomie? Ciekawe, czy Tomasz już wyznaczył ją na jej
miejsce. Można w nim czytać jak w książce, chce ją zwolnić, ale jak każdy tchórz
nie zrobi tego. Nie zrobi, dopóki nie dowie się, co o tym wszystkim myśli prezes.
Jeszcze okazałoby się, że ona i ta jej historia wyjdzie stacji na korzyść, a on by się
tylko wyrwał przed szereg.
– Nigdzie nie ma. Piszę, że zginęło co najmniej piętnastu.
Ruszyła w stronę newsroomu. Nie widzą jej. To dobrze. Jeszcze chwila dla niej.
Agnieszka siedzi przy komputerze, pisze, Jezu, jak ona wali w te klawisze! Aż
dziwne, że nie odrywają się od klawiatury. No tak, jesteśmy newsem dnia.
Strzelanina jest dziś w każdej stacji. Przez szybę widać podglądy na różne
programy. Na CNN-ie wypadek pociągu w Indiach. Anna wpatruje się w monitor.
– Boże, jakie to swoją drogą okropne. Piętnastu czy pięćdziesięciu...
Jest taka... bezbarwna. Pewnie dlatego zanim tu przyszła, była gotką. Żeby było
ją w ogóle widać. Artur szeleści torebką ze zdrowymi chipsami, suszone jabłka czy
marchewki, tak od kilku tygodni. Odchudza się, pewnie się z kimś spotyka.
– Nie ma to jak świeży trup w serwisie. Im więcej, tym lepiej. Nie słyszałaś
o przeliczniku informacji na trupokilometry?
– Przestań.
Agnieszka podniosła głowę znad komputera.
– Jak przyjdzie coś nowego, to mi powiedzcie, dobra? Artur, pilnuj agencji! Że
też nie podadzą tego w scrollu. Wrzucam na stronę.
Artur włączył komputer.
– Muszę zaraz lecieć do prokuratury, sama sobie pilnuj.
I znów odwrócił się do Anki.
– Jak pracowałem w radiu, robiliśmy akcję o proteście taksówkarzy. No wiesz,
gdzie są, którędy jechać, żeby ominąć korki, i takie tam. Potem wychodzę, patrzę,
stoi rząd samochodów i trąbią, a ja się zastanawiam, skąd się do cholery wzięli.
Kompletny zaskok. Nie łącz, kochanie, życia z pracą.
– Nie mów do mnie „kochanie”, bo cię oskarżę o molestowanie.
Ktoś dzwoni. Na wewnętrzny. Może to jest ten telefon, może właśnie teraz sam
najwyższy Pawełek postanowił usunąć ją z szeregu swoich ukochanych
pracowników? Anna odbiera.
Natalia przygląda się im wszystkim, jakby specjalnie dla niej odgrywali
przedstawienie. Czuje się jak widz. Pojawia się kolejna postać: Jacek, montażysta.
– Potrzebuję miłości!
To się nazywa wejście. Kolejna kwestia: Agnieszka. Podnosi nieprzytomny wzrok
znad klawiatury.
– Nie teraz.
Brawo. Dodaj coś jeszcze.
– Za jakieś dziesięć lat.
I śmiech widowni.
Anna odkłada słuchawkę. Dobra, przygotuj się.
– Widzieliście Natalię?
Poczuła, jak cierpnie jej skóra. Agnieszka spojrzała na Annę zaskoczona.
– Myślałam, że dziś nie pracuje.
– Słuchajcie, podobno mąż Natalii znał tego Kłosowskiego. Myślicie, że mieli coś
ze sobą...?
Wszystkie spojrzenia skierowały się natychmiast na Jacka. Artur skrzywił się
z niesmakiem.
– Idź, młody, nie gadaj głupot.
Okej, chyba czas na jej wejście.
Warto było. Dla tych głupich min. Zaskoczyła ich i nie wiedzą, ile słyszała.
– Nie, Jacek, mój mąż nie znał Kłosowskiego.
– Sorry, Natalia, nie wiedziałem, że tu jesteś.
– Co wcale cię nie tłumaczy, matole.
To Agnieszka. Teraz patrzy na nią.
– Natalia, strasznie mi przykro. Gdybym mogła cokolwiek...
– Dzięki. Anka, szukałaś mnie?
– Ten prokurator prosił, żebyś za pół godziny była w domu.
Więc to Bednarz. Czyli jeszcze jej nie zwolnią. Nie teraz. A jednak ulga.
Artur kręci się niepewnie na krześle.
– Natalka, nie wiem, co się w takich sytuacjach mówi, nie wiem, co mógłbym ci
powiedzieć...
– Daruj sobie. I tak nie wiem, co miałabym ci odpowiedzieć.
7
WTOREK, 21.01, godz. 16:20
Ciemno. Tak szybko zrobiło się kompletnie ciemno. Przecinała centrum miasta,
wokół niej migały neony, sznur samochodów przypominał łańcuch na gigantycznej
choince. Do tego dzwonki tramwajów, zupełnie jakby Śnieżynki zapowiadały
spóźnionego świętego Mikołaja. Jedni pędzą na przystanki autobusowe,
tramwajowe, do metra, inni właśnie tutaj wysiadają. Zupełnie jak w mrowisku,
gdzie każda mrówka zna swoją trasę. Przemykała między pędzącymi we wszystkich
kierunkach przechodniami, zaglądała im w twarze, nigdy tego nie robiła, wszyscy
wpatrzeni byli w jakiś odległy punkt.
Żeby nie zapomnieć, kupić chleb w sklepie na dole.
Dlaczego zawsze muszę pracować z idiotami? Specjalnie ich tak dobierają?
Zadzwonić do niego czy jeszcze poczekać?
Powinnam zrobić dzisiaj pranie, chyba proszek się kończy.
Mam nadzieję, że wróci dziś wcześniej...
Marcin! Ten sam nos, oczy, lekko zgarbiona sylwetka, szalik zasłania mu usta.
Ruszyła w jego stronę, przepychając się między ludźmi. Marcin odwrócił się do niej
plecami, jakiś mężczyzna w kożuchu go zasłonił. Natalia szła coraz szybciej.
Zobaczyła jeszcze czubek jego głowy, długie włosy poruszały się na wietrze. Tyle
razy je zapuszczał i obcinał, zanim sięgnęły ramion. Tym razem był konsekwentny,
podobał jej się z włosami związanymi w kucyk. Gdzie on zniknął? Stanęła,
rozglądając się bezradnie. Nagle poczuła się mała i zagubiona w zimowym mieście.
Co się z nią dzieje? Telefon.
– Słucham?
– Natalia, tak mi przykro. Wszyscy tu w gazecie jesteśmy w szoku.
Wyłączyła komórkę. Koniec.
8
WTOREK, 21.01, godz. 16:35
Na podłodze leżały jej majtki, pod szafą biustonosz. Musiała przed wyjściem
zmienić bieliznę, nie pamięta tego. Bezładnie wrzuciła wszystko do szafy, nie będzie
pokazywać obcemu facetowi brudnych gaci. Chociaż mogłaby. Dzwonek do drzwi.
WTOREK, 21.01, godz. 16:37
Jest drobniejsza, niż mu się wczoraj wydawało. Ciemne, krótkie włosy, brązowe,
duże oczy, ostry, mały nos, w ogóle gdyby miał opisać, jak wygląda, użyłby jednego
słowa: ostro.
Taką pamiętał ją z telewizji, kiedy kilka lat temu prowadziła wywiady
z politykami. Uwielbiał oglądać je z Jolą. Siadali z piwem przed telewizorem, potem
szli do łóżka... Pewnego dnia Jola spakowała do foliowej torby jego rzeczy i wysłała
do matki. Kurierem. Mimo wszystko miała trochę fantazji.
Nie zaproponowała mu kawy ani herbaty, trudno, chociaż gdyby to zrobiła, nie
odmówiłby. Bez słowa usiadła na fotelu, pokazując miejsce na drugim. Wybrał
krzesło obok biurka. Piękne mieszkanie, przestronne. Za tymi drzwiami pewnie jest
sypialnia. Najbar- dziej spodobało mu się okno, zajmowało prawie całą ścianę.
Wszystko najwyższej jakości. Pomyślał nagle o kawalerce, którą kupił olbrzymim
wysiłkiem po rozstaniu z Jolą. Siedemnaście metrów. Z kuchnią w przedpokoju. Ma
tylko stary tapczan, stolik, na którym mieści się jeden talerz. I telewizor. Dla niego
wystarczy.
Na biurku leżały jakieś szkice, pewnie rysował je ten Marcin. Wziął do ręki
niedokończony portret. To ona. Natalia. Piękna.
– Wie pani, kiedyś zdawałem na ASP...
Super. Ma bić brawo?
– I co?
– Nic. Odpadłem. Na postaci. Nigdy nie umiałem rysować ludzi.
– Marcin...
Nagle zacięła się. Patrzył na nią pytająco, czekał.
– ...lubił rysować ludzi. Zwłaszcza portrety.
Aha, nie będzie łatwo. Spokojnie, nie takich zmuszał do mówienia. Ładnie jej
w tym brązowym golfie.
– Ale został architektem?
– Tak.
Wiedział, nie potrzebował potwierdzenia. Te pytania przydają się, żeby
znieczulić rozmówcę. Tak je lubi, że nie zdziwiłby się, gdyby na jego nagrobku
zamiast imienia i nazwiska pojawił się znak zapytania.
– Jaki był?
Jaki był? Był?... Od wczoraj o Marcinie mówi się „był”. Boże, jaki on był?
SOBOTA. STYCZEŃ. ROK WCZEŚNIEJ
Twój problem polega na tym, że nie lubisz ludzi. Te słowa wracały. Wibrowały
nieprzyjemnie. Natalia nie mogła się od nich uwolnić. Leżeli w łóżku, po seksie lubili
palić, ciągle leżąc obok siebie. W pierwszej chwili automatycznie zaprzeczyła. Ja?
Lubię ludzi, no coś ty! Tak? A kogo? Wymień choć jedną osobę. Już miała
powiedzieć: Tomasza, Artura, Agnieszkę. Ale milczała. Ciebie lubię. To była prawda.
A siebie? Spojrzał na nią łagodnie, ale uważnie. Skąd on brał tę cierpliwość? Nie,
siebie nie. No właśnie, i to jest twój problem.
WTOREK, 21.01, godz. 16:45
Dlaczego ze wszystkich momentów przypomniała sobie właśnie ten? Było tyle
innych. Pierwsze spotkanie. Sylwester w Klubie Architektów, na który poszła
z Piotrkiem, jej ówczesnym przelotnym facetem. Bo przed Marcinem każdy facet był
krótkotrwały. Nudziła się, słuchając jakichś kawałów. Wpadła na Marcina przed
drzwiami toalety, spojrzał na nią, uśmiechnął się i zapytał, czy ma ochotę obejrzeć
noworoczne fajerwerki z mostu Świętokrzyskiego. Nie wrócili do klubu. Do rana
łazili po pijanej stolicy. Z Piotrem od tamtego czasu się nie widziała.
Albo pierwsze wspólne wakacje w Hiszpanii. Albo ich ślub. Cokolwiek. Jak działa
jej umysł, skoro na pytanie o Marcina podsuwa jej ten właśnie obraz z przeszłości?
Patrzy na niego. Pewnie go w ogóle nie widzi, dla niej jest tylko
funkcjonariuszem, który wdziera się w jej intymność. Co odpowie? Bardzo był
ciekawy, nie tylko ze względu na prowadzone śledztwo, ale tak zwyczajnie, po
ludzku. Jaka ona jest? Co widzi? Co jest dla niej ważne? A może zbędzie go
nieistotnymi szczegółami?
– Rano lubił wypić kawę z koniakiem. Mówił, że podnosi mu ciśnienie. Próbował
rzucić palenie. Czy o to panu chodzi?
A jednak. Zbyła go.
– Długo się znaliście?
– Pobraliśmy się trzy lata temu.
– Ale wcześniej mieszkaliście razem?
Skąd on to wie? I po co mu ta wiedza? Jak dzięki niej znajdzie tego, kto
zastrzelił jej męża?
– Tak. Przez dwa lata. Jego matce się to nie podobało. Zmarła w ubiegłym roku.
PIĄTEK. PAŹDZIERNIK.
TRZY LATA WCZEŚNIEJ
Marcin otworzył wino, rozlał je do dwóch kieliszków, ona ułożyła na jednym
talerzu sery pleśniowe, na drugim krakersy. Mieszkała z facetem, pierwszy raz się
na to zdecydowała. Nie żałowała, przynajmniej na razie. Marcin jest... Po prostu
jest. Nie przeszkadza jej.
– Kupiłem oliwki. Są w mojej torbie. Możesz?
Właśnie dlatego nie żałuje. Myśli o tym, o czym ona notorycznie zapomina.
W mieszkaniu rozlega się muzyka, Marcin włączył płytę, jej ulubioną. Niemiecki acid
jazz, połączony z hip-hopem. Ma wrażenie, że za oknem zamiast smętnego bloku
z lat pięćdziesiątych rozpościera się wysoki, strzelisty Manhattan.
– Pobierzemy się?
Z wrażenia omal nie upuściła słoika z oliwkami. Spojrzała na Marcina. To jakiś
żart?
– Po co?
Marcin wzruszył ramionami.
– Dla jaj.
– Ja ich nie znoszę.
Roześmiała się, ale niezbyt pewnie. Co to za gra? Marcin podszedł do niej
z kieliszkiem wina.
– Jeśli namówiła cię do tego twoja matka...
– Nie obchodzi mnie, co ona myśli. To jak?
WTOREK, 21.01, godz. 16:56
Po trzech latach wciąż pamięta każdy szczegół tego wieczoru, zapach, smak
i dźwięk.
Marcin czasami zarzucał jej chłód i obojętność. Ale to było na początku. Potem
zrozumiał.
– Musi pan zadawać mi te pytania?
Niech on stąd wyjdzie i zostawi ją w spokoju!
Jest zirytowana. Wspomnieniem teściowej? Łatwo sobie wyobrazić, że nie
przepadały za sobą. Niezależnie od tego, jaka była matka jej męża.
Przeprowadził dziesiątki, może nawet setki przesłuchań, z doświadczenia wie, że
najwięcej dają te bezpośrednio po wydarzeniu. Ludziom z zewnątrz wydają się
okrutne i nieludzkie, ale Bednarz głęboko wierzył w ich humanitaryzm. Ludzie
w szoku musieli odpowiadać na konkretne pytania, to pozwalało im uporządkować
myśli i na chwilę opanować traumę.
– Jest kilka rzeczy, które musimy wyjaśnić. Im więcej będę wiedział, tym
szybciej mam szansę złapać tego, kto strzelał.
Milczała, patrząc w podłogę.
– Jeśli to dla pani za trudne, możemy przełożyć to spotkanie.
Podniosła głowę, spojrzała mu w oczy. Już nie tak niechętna.
– Niech pan pyta.
– Kiedy ostatni raz widziała pani męża?
– Rano. Wypiliśmy kawę i pojechał na spotkanie. Ja wychodziłam do pracy
trochę później.
– Był zdenerwowany?
– Nie. Raczej... zadowolony. Powiedział coś takiego, że od dziś wszystko będzie
inaczej.
Spojrzeli na siebie. W kontekście tego, co wydarzyło się kilka godzin później, te
słowa można bardzo różnie interpretować. Natalia jest inteligentna, sama już to
wie. Widać to w jej wzroku, teraz nagle bardzo czujnym.
Bednarz zadał szybko kolejne pytanie.
– Pani mąż znał Kłosowskiego?
– Co? Skąd?! Nie, nie sądzę. Nie wiem. Nic mi o tym nie mówił.
– A pani?
– Miałam z nim kiedyś wywiad. Jak był jeszcze posłem.
– Jakie zrobił na pani wrażenie?
Natalia nie odpowiedziała od razu. Zamyśliła się, patrząc w jakiś punkt na
ścianie.
– Bystry. Wbrew temu, co o nim mówili. Dobrze wiedział, co i dlaczego robi.
Sprytnie odpowiadał na pytania, unikając starcia. Nie dał się złapać. A na koniec
poprosił o przesłanie mu nagrania wywiadu do biura.
– Jak pani myśli, dlaczego odszedł z polityki i związał się z mafią?
– Pyta mnie pan jako dziennikarkę? To proste. Kasa. Lata dziewięćdziesiąte to
był czas łatwych pieniędzy, nikt nie myślał wtedy o konsekwencjach. Wszystko
uchodzi ci na sucho i myślisz, że stoisz ponad prawem. A później orientujesz się, że
jesteś już po drugiej stronie. Kłosowski nie był jedyny.
– Spotkała go pani kiedyś potem?
– Nie.
– A pani mąż?
Wstała zdenerwowana.
– Już mnie pan o to pytał. Nie. Czy mój mąż jest podejrzany? Chyba nie
myślicie, że miał coś wspólnego z tymi bandziorami?
Spokojnie, musi to załagodzić. Jeszcze za wcześnie, by odkrywać karty. I ma za
mało danych. Co on tak naprawdę wie? Jak na razie ta śmierć kompletnie mu nie
pasuje do życia. To jedno, czego nauczył się w swojej pracy: śmierć wynika z życia.
Żeby odkryć, jak ktoś zginął, trzeba poznać, jak żył.
– Prowadzimy dochodzenie.
– Przecież to Marcin jest ofiarą! Znajdźcie jego mordercę!
– Zapewniam panią, że zrobię wszystko, co tylko możliwe, żeby go złapać.
Ulubiona odpowiedź wszystkich gliniarzy i prokuratorów, zawsze działa.
Małgorzata Sobieszczańska Z ostatniej chwili
1 PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:34 Jeżeli nic się nie wydarzy, sama zastrzeli premiera. Albo któregoś ministra. 17:58 – Jutrzejsze spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego zostaje przesunięte z godz. 13:00 na godz. 14:00. 18:06 – Pasjonaci gry na instrumentach pasterskich spotkali się w Ciechanowcu. Tomasz Gryzdał zdobył pierwszą nagrodę w kategorii dorosłych grających na ligawkach. 18:13 – Trzęsienie ziemi w Boliwii miało 8,5 stopnia w skali Richtera. Co najmniej kilka osób nie żyje. Wściekła odkłada depesze. Co za dzień, kompletna plaża. Zagląda jeszcze na strony internetowe konkurencji, to samo, bryndza. Jak ona ma z tego złożyć wiadomości? Co, do cholery, dać na jedynkę? Rano na kolegium podzielili tematy, ale żaden z nich nie przytrzyma widzów przed telewizorami. Zaczną chyba od trzęsienia ziemi. Daleko, ale... Nie ma nic lepszego niż świeży trup na początek wiadomości. – Jacek, zmontuj czołówkę. Boliwia na jedynkę. Proces gangu młodocianych na dwójkę. – A co trzecie? – Nie wiem, kurwa! – Pożar w Peru? – Czy my robimy wiadomości dla Ameryki Południowej? Dobra, daj ten pożar. Połącz go z Boliwią. Proces przesuń na jedynkę. Na dwójkę daj planowane reformy w samorządach, Joanna przysłała materiał z ratusza, Anka powinna już to mieć. Młody jest, ale kumaty. Sama go przyjmowała. Taki grzeczny, pewnie był najlepszym uczniem. I nigdy nie sprawiał kłopotów rodzicom. Zostawia Jacka w montażowni i przechodzi do newsroomu, umie poruszać się w tym kłębowisku ciał, wszyscy mają na twarzy to samo napięcie. Jak w ulu, myśli, jesteśmy takimi pszczółkami dymanymi przez złą królową, której na imię oglądalność. Brzęczy jej komórka. Kto, do jasnej?! Marcin. – Nie mam teraz czasu. Jest Agnieszka! – Wiem. Natalka, spóźnię się. Nie mogę dojechać. – Gdzie jesteś? Przeciska się między stanowiskiem komputerowym a biurkiem. Agnieszka zapamiętale wali w klawisze, jakby od tego zależało, czy za chwilę nie rozstrzelają
jej rodziny. Nachyla się do niej, inaczej by jej nie usłyszała. – W centrum. Straszny korek. – To słowa Marcina w słuchawce. Nie słucha go. – Napiszesz heady. – Co? – Heady. – Poczekasz na mnie czy weźmiesz taksówkę? – Kiedy, do cholery?! – Agnieszka odrywa się wreszcie od komputera. Co mówił Marcin? A, już wie. – Wezmę taksówkę. Na razie. – Koniec rozmowy. Jednej. – Jacek ma materiał. Odwraca się, zna to spojrzenie. Nienawidzą jej tutaj. – Kurwa! Skopali mi materiał! To Artur. Stoi przy przeglądarce. Nagle przychodzi myśl o ojcu, Natalia wyobraża go sobie tutaj, jego pełną zgorszenia i dezaprobaty minę, o tak, w dezaprobacie był dobry. Nie. Teraz nie. Nie ma czasu na takie myśli. – Pokaż. Na ekranie przeglądarki widać niewyraźny obraz z sali sądowej. Artur pokazuje go z dumą. Czy jego pokręciło? – Cały taki jest? – Na szczęście nie. Ale sama widzisz. – Gdzie ten cholerny Krzysiek? Zirytowana rozgląda się po newsroomie. – W kiblu albo na fajce. To Anna, jej niezawodna asystentka. Nigdy się nie unosi, nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Gdzie takie produkują? Ona też tak chce. Nie teraz. Teraz musi znaleźć Krzyśka. Należy mu się opierdol. Odwraca się na pięcie, wpada na jakąś babę, kto to do cholery jest?! Mamrocze coś przepraszająco. Sprzątaczka. Patrzy na nią jak kopnięty pies. Z drogi. Wychodzi z newsroomu, za nią Artur. – Natalia! Spójrz na czołówkę! Jacek wychyla się z montażowni. Krzysiek musi za- czekać. PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:46 Sala sądowa. Na ławie oskarżonych grupa młodych, krótko ostrzyżonych mężczyzn. CIĘCIE Budynek szpitala miejskiego. Podjeżdża karetka. CIĘCIE Ruiny domów. Krajobraz po trzęsieniu ziemi. Płaczące kobiety. CIĘCIE Płonący dom handlowy w Peru. Strażacy wynoszą na rękach dzieci. Za taśmami
przerażony tłum. Na ziemi zniszczona lalka. Końcówka materiału. Odjazd kamery od lalki do szerszej perspektywy. Natalia, wpatrzona w ekran, niecierpliwie odgarnia włosy z czoła. – Zrób zatrzymanie na lalce. Jacek wykonuje polecenie i cofa materiał. – Reszta może być. Powiedz Agnieszce, trzeci head to sądny dzień w Ameryce Południowej. Albo nie. Trzęsienie ziemi i dantejskie sceny w centrum handlowym! Niech nie podaje, że to Ameryka Południowa. PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 18:52 Wchodzi do ciemnego, zadymionego pomieszczenia. Taka oaza nieporządku w idealnie industrialnym budynku, niepomalowane, brudne ściany, nikomu niepotrzebne worki cementu w stertach pod ścianą. W oczy szczypie gryzący dym. Mruga, widzi kilka osób stojących wokół popielniczki. Próbuje wyłowić Krzyśka. – Ale Jóźwika przyjęli, co? Niby nie ma kasy, nie ma etatów, a proszę. Jest. – Krzysiek! – Czego? – Co z tym gangiem? Pogięło cię? Pierwszy raz kamerę dostałeś do ręki? – Moja wina, że mamy chujowy sprzęt? Sama sobie rób zdjęcia na tym gównie. – Ty odpowiadasz za ten materiał. – Masz ich na wcześniejszym ujęciu. Jak wchodzą na salę. I potem, jak siedzą. Nie ma czasu. Nie ma czasu. Po co ten Artur tu za nią przylazł? – Słyszałeś? Dodaj jeszcze parę ujęć z wizji lokalnej. I pospiesz się, do cholery! Artur wychodzi. Zapach dymu. Nie wytrzyma tego. – Daj papierosa. Krzysztof podsuwa jej paczkę. Zapala, zaciągając się głęboko, tego właśnie potrzebowała. Nareszcie. – Cholera, miałam rzucić. – A to znacie? Rybak wyciąga złotą rybkę, a rybka mówi ludzkim głosem: wypuść mnie, rybaku... Do przedsionka zagląda Anna. – Natalia, strzelanina na mieście. Wiadomość zelektryzowała wszystkich. – Gdzie? – Pod sądem. Dwa trupy. – Sprawdź Joannę, była w ratuszu... – Już tam jest.
Zaciąga się ostatni raz i gasi papierosa. – Bóg nad nami czuwa. – Trochę świeżej krwi zrobi nam to wydanie. Krzysztof śmieje się z własnego dowcipu. Prymityw. Ale świetny operator, mimo dzisiejszej wpadki. Musi zadzwonić do Tomasza. Musi pogadać z Aśką. Za nią idzie Anna. Szybko. Szybko. Sięga po komórkę. – Podobno jeden z zabitych to Kłosowski, ten były poseł. Natalia zatrzymuje się. – Żartujesz! Ma połączenie. – Tomasz, była strzelanina w centrum. Wchodzimy z tym na jedynkę. Zamów łącze. Jest już przy wozie transmisyjnym. Na drzwiach wisi karta: JEŚLI NIE MUSISZ, NIE WCHODŹ!!! Sama ją tam powiesiła. Wchodzi. PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:09 Joanna przed gmachem sądu rozmawia z jakimś facetem. Glina czy prokurator? Stawia na tego drugiego. Ile może mieć lat? Czterdzieści? Coś koło tego. Wygląda przyzwoicie, kamera go lubi. Brunet, lekko łysiejący, ale bez przesady, kariery amanta by nie zrobił, na jednorazową setkę z miejsca strzelaniny wystarczy. Przypomina sobie nagle stażystę, który na hasło „zrób setkę” przyniósł wódkę. Uśmiecha się. Artur mu wtedy uprzejmie wyjaśnił, że setka to sto procent gadania na ekranie. O czym ona znowu myśli? Przygląda się Joannie i facetowi. Pewnie nie zdążyli ściągnąć rzecznika. Będą pierwsi, na monitorze nie widać wozów innych stacji telewizyjnych. Tylko oni. Czuje przypływ adrenaliny, rozpiera ją euforia. Joanna jest doświadczona, powinna sobie poradzić. W razie czego będzie jej mówić, o co ma pytać. Pozostałe materiały są gotowe. Teksty napisane. Wszystko pod kontrolą. Niech ktoś zawoła makeup... – Piotr! Masz świecące czoło! Anna jest niesamowita, czyta jej w myślach, dobrze, że wzięła tę dziewczynę. Podczas pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej spuściła ją po brzytwie. Czarne włosy, pomalowane na czarno paznokcie, do tego ten makijaż. Gotka, tak się przedstawiła. Super, odpowiedziała. I to był koniec ich rozmowy. Następnego dnia pojawiła się ponownie. Blondynka, w pastelowym kostiumie. Skończyłam produkcję w Łodzi i politologię w Pułtusku... – Piotr, tekst masz na prompterze! Musi się skupić. O czym ona w ogóle myśli? Strzelanina. Sąd. Joanna. Prokurator. A może jednak zwykły glina? Co ta Anna mu napisała? Sama teraz włącza interkom.
– Możesz przeczytać? Piotr, taki idealnie wiarygodny i sympatyczny. Ko- lejny, który jest idolem wszystkich matek niezamężnych córek. Zdziwiłyby się, gdyby zobaczyły, ile potrafi wypić. – Można trochę powiększyć litery? Za dużo. Okej. Dzięki. Jest krótkowidzem? Nie wiedziała. Za kilka lat, jeśli będzie miał szczęście, przejdzie do redakcji, nikt nie będzie wtedy chciał oglądać jego zapijaczonej gęby. Jeśli nie będzie miał szczęścia, skończy jako sfrustrowany były dziennikarz. Ilu takich włóczy się po knajpach w całym mieście. Prowadzą- cy. Tylko prowadzący. Lalka. Takiego zawsze można wymienić. – Zaczynamy od informacji z ostatniej chwili. Wieczorem w Warszawie doszło do strzelaniny. Zginęły dwie osoby. Na miejscu jest nasza reporterka, Joanna Albinowska. Mistrzostwo świata to to nie jest. Musi dopilnować, żeby Annę nauczył ktoś, jak się pisze wiadomości, może Agnieszka. Ile czasu im zostało? – Trzy minuty! PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:14 Dziesięć sekund, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jedna. Nasze! To jej moment. Wchodzą na antenę. Intro. Przejście na studio. Piotr z lekkim uśmiechem, ale stosowną do okoliczności powagą wita widzów. Jeszcze można na nim polegać. Dobra, teraz podprowadza Joannę. – Janusz, kurwa, go! Przełączył, dwie sekundy obsuwu. Potem mu powie. To chyba nie jest, kurwa, takie trudne, nacisnąć głupi guzik! – Tu, gdzie w tej chwili jestem, niecałą godzinę temu padły strzały. To skrzyżowanie alei Solidarności z Jana Pawła, samo centrum miasta. W tłumie wracających z pracy warszawiaków bandyci załatwiali swoje porachunki. Dwaj mężczyźni nie żyją. Prawdopodobnie była to egzekucja byłego posła, Janusza K., podejrzanego o korupcję i powiązania z mafią. Jest ze mną prokurator, Michał Bednarz. Prokurator, jednak prokurator. – W publicznej ani słowa. – To Anna. – Wiktor ci tego nie daruje. – Janusz patrzy na nią z podziwem, jakby to ona strzelała pod sądem. Uśmiecha się z satysfakcją. Uwielbia ten pośpiech, codzienne wyścigi o newsa. I uwielbia zawody z Wikto- rem. Czasami zastanawia się, gdzie byłaby dziś, gdyby nie musiała z nim rywalizować.
Co on, kurwa, robi?! – Co on kręci?! Kamera odjechała od Joanny i prokuratora, zatrzymała się na przykrytych czarną folią ciałach ofiar. Natalia nie słyszy już, co mówi Bednarz. Że co? Tożsamość nie została jeszcze potwierdzona? – Druga ofiara strzelaniny... Na zbliżeniu wiatr porusza folią, widać fragment martwej twarzy mężczyzny. Nie. Nie. To nie może być prawda. Cisza. Dlaczego ona nic nie słyszy? I czemu oni, kurwa, tak się na nią gapią? PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 19:19 Coś się stało z jej oczami. Podłoga ucieka. Co to za plama? Nigdy jej do tej pory nie zauważyła. Musi powiedzieć o niej tej sprzątaczce z oczami psa. Gdzieś tu powinna być jej torba, zostawiła ją na krześle, pamięta przecież. – I patrzę, a za prezenterem zjeżdża logotyp, rozumiesz, na żyłkach był zawieszony. I zanim dobiegłem, logotyp zrobił PANG! Kto to mówi? Już widzi, Michał, nowy grafik. Bu- fon, od razu go przejrzała. Ale Tomasz się uparł. Otaczające go dziewczyny śmieją się, zaglądając mu przymilnie w oczy. No, kotku, którą dziś przelecisz? Co ją to, kurwa, obchodzi?! Gdzie ta cholerna torba? – Stało się coś? Michał stanął przy niej z poważną miną. – Nic. Nie wiesz, gdzie jest moja torba? Podaje jej torebkę. Stała obok. Dlaczego te ręce tak się trzęsą? Marcin. Marcin. Ostatnie połączenie. Przedostatnie. Ostatnie było z Tomaszem. Marcin. Od- bierz. Błagam. Marcin... – Cześć. Tu Marcin. Nie mogę w tej chwili rozmawiać. Ale zostaw wiadomość. Oddzwonię na pewno. Plamy. Widzi plamy. Jedna z nich zbliża się do niej. Dlaczego tak ciężko jest jej nabrać powietrza? – Natalia, wezwać lekarza?
2 PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 20:47 Zdjął znienawidzone gumowe rękawice i z ulgą włożył dłonie pod kran, zimna woda zmywała z nich cały upiorny dzień. Przyglądał się wzorom, jakie tworzyła odpadająca emalia w zlewie, trochę przypominała twarz, ale pod innym kątem pysk psa. Wolał nie patrzeć na swoje dłonie, wielkie, jak on. Wysoki, potężny. Zawsze się tego wstydził, gdziekolwiek wchodził, natychmiast wypełniał sobą całe wnętrze. Nienawidził siebie do momentu, kiedy spotkał Kalinę. Jeszcze chwila, dziesięć minut i wyjdzie stąd. Na całą noc. Od sześciu miesięcy to jego ulubiona pora. Ciekawe, co tym razem Kalina zrobiła na kolację. Są razem prawie pół roku. I jeśli istnieje coś takiego, jak szczęście, on jest z nią szczęśliwy. Nie jest dobrze. Za długo tu pracuje, żeby nie wiedział, co oznacza ten huk. Hałas narastał, aż do potężnego uderzenia w metalowe drzwi. Z korytarza wjechały wózki z ciałami. Mężczyzna przy zlewie odwrócił się, z trudem ukrywając niechęć. – Jeszcze jeden? – Dwóch. Strzelanina na mieście. – Jasna cholera, chyba do jutra stąd nie wyjdę. Musi wysłać Kalinie SMS-a. Nie będzie zachwycona. On też. Co za dureń musiał strzelać o tej porze? Nie mógł poczekać? Pół godziny chociaż. Mężczyzna westchnął ciężko, w milczeniu przyglądał się, jak sanitariusze układają ciała na wolnych miejscach, obok pozostałych. Tak mocno zatęsknił nagle do Kaliny. Jest taka malutka, że może ją schować pod ramieniem.
3 PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 23:47 Nie płakała od trzydziestu trzech lat. Kiedy skończyła dwa lata, uznała, że ta forma komunikacji ze światem i własnymi emocjami jest zwyczajnie głupia. Rodzice byli zachwyceni. Nie przyszło im do głowy, że może to nie jest normalne. Leżała sama na wielkim łóżku, po przyjściu do domu zrzuciła kurtkę, buty i w ubraniu padła. Nie czuła swojego ciała, jakby to była obca materia, w którą przypadkiem ją wepchnięto. Ona, Natalia, była zupełnie gdzie indziej. W jakiejś cholernej czarnej dziurze. W której od dziś nie ma Marcina. Nie potrafi w to uwierzyć. Jak to możliwe, że jeszcze wieczorem rozmawiała z nim przez telefon, nieuważna, zajęta idiotycznym headem, a kilka godzin później pojechała identyfikować jego ciało? Nie będzie płakać. Gdyby tylko mogła oddychać. Sięgnęła po butelkę, postawiła ją przy łóżku. Jeden łyk, drugi, trzeci. Wystarczy. Czuła, jak po jej ciele rozchodzi się znajome ciepło. Pali i gryzie. Nabrała powietrza. Nareszcie. Pająk. Widzi pająka. Marcin uważał, że są w porządku. Okej, nie zabije drania, niech sobie łazi i chwyta te swoje muchy. Zamknęła oczy i znów znalazła się w prosektorium. PONIEDZIAŁEK, 20.01, dwie godziny wcześniej Wzdrygnęła się, wchodząc. Wyjątkowo obskurne miejsce. Wszystko było tu z poprzedniej epoki, szarozielone ściany, odpadająca lamperia, brudna i zniszczona. Wzdłuż ścian stały piętrowe metalowe łóżka, prawie wszystkie zajęte przez martwe ciała. Do tego jaskrawe jarzeniówki. Po minucie przebywania w tych ścianach miała ochotę podciąć sobie żyły. Wielki facet w kitlu, wygląda jak gospodarz tego miejsca, patrzył na nią jednocześnie ze współczuciem i chyba ze złością. Prokurator, jak mu tam? Bednarz. Krzysztof? Tomasz? Nie, tak samo jak ten imbecyl grafik. Michał. Podszedł do jednego z łóżek, odchylił folię. Duszno. Za nią stało dwóch mężczyzn. Przedstawił ich. Jeden to glina. Drugi to policyjny psycholog. Na co jej psycholog? Dlaczego podłoga znów się rusza? Powinna zacząć jeść porządne obiady. Co ona dzisiaj zjadła? – To pani mąż? Zupę pomidorową. Z torebki. Zrobiła sobie w redakcyjnej kuchni. Właśnie ją zwymiotowała na buty psychologa. PONIEDZIAŁEK, 20.01, godz. 23:56 Zimny chów. Kto tak powiedział? Matka Marcina. Zaraz po pierwszym spotkaniu. Roentgen w oczach, można powiedzieć. Żałosne. Chyba dziś nie zaśnie.
Miała jeszcze paczkę fajek. Kupiła dwie po wyjściu z prosektorium. Przecież jej się to nie śniło. Napoczęta paczka powinna być też w rzeczach Marcina, które dał jej ten prokurator. Niewiele tego, portfel, klucze od domu i samochodu, telefon na razie zatrzymali. Powinna pojechać po auto. Nie chce jej się. Zakręciło jej się w głowie. Od alkoholu czy z głodu? Wszystko jedno. Jest paczka. Trzęsącymi się dłońmi wyjęła papierosa. Zapaliła. Gwałtownie nabrała dymu w płuca. Lepiej. Trochę mniej boli.
4 LIPIEC. PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ W życiu tak już jest, raz lepiej, raz gorzej, pomyślał z filozoficzną zadumą całych swoich dziesięciu lat, kopiąc kamień po piaszczystej drodze. Słońce stało wysoko, musiało zbliżać się południe. Było mu to obojętne, i tak nie zamierzał wracać do domu przed zmrokiem. Jeśli w ogóle tam jeszcze kiedyś wróci. A co tam. Niech się trochę pomartwią. Las to całkiem fajne miejsce, zjadł trochę jagód, znalazł nawet kilka kurek, ale zostawił je, niech rosną, powie mamie, gdzie są, to przyjdzie po nie jutro. Jakie jutro?! On już tam nie wróci. Postanowił i już. Idzie w świat. Kopnięty przez niego kamień poleciał na pobocze, nie znajdzie go wśród wysokiej trawy i krzaków. Ciekawe, ile czasu błąka się po okolicy. Dalej niż do szkoły nigdy sam nie chodził, pewnie jest już blisko Klimontowa. Niedługo żniwa się zaczną, tata obiecał, że tym razem da mu na traktorze pojeździć. To by dopiero było! Pokazałby tej całej Tośce. Powiedziała mu wczoraj, że tu u nich, na wsi, nuda taka. Nie to, co w Warszawie. No to zdobył terpentynę. I co? Stchórzyła, uciekła i go zostawiła. A mama już zza obory wychodziła, to co miał robić? Puścił Norkę i w długą. Bo mówili we wsi, że jak psu tyłek terpentyną posmarować, to lata potem jak głupi. A jakby mama go złapała i terpentynę znalazła, to on wtedy jak ten głupi by latał. To na co mu było czekać? Zwiał i już. Szkoda, że bluzy nie złapał, zimno się zaczyna robić. I zjadłby coś. Na samych jagodach daleko nie zajedzie, a mama już pewnie obiad stawia, pierogi od rana kleiła, z serem i jagodami. Głupia Tośka, wszystko przez nią. Kopnął z całej siły kolejny kamyk, prosto na podkłady. Wskoczył na szynę, szanowni państwo i ty, głupia Tośko, przed wami akrobata światowej sławy! O kurczę! Ledwo zdążył zeskoczyć z torów. Zapomniał, że teraz ten do Krakowa jedzie. Jakaś kobieta wygląda przez okno, ciemne włosy szarpie jej wiatr. Uśmiechnęła się do niego, widział wyraźnie. Skąd on ją zna? Gdzieś ją już widział, na pewno. W telewizji może? No nic, najważniejsze, że przed pociągiem zdążył. Szkoda że Tośka tego nie widziała. W ostatniej chwili skoczył. Jak Superman.
5 WTOREK, 21.01, godz. 7:36 Dwa trupy, jeden z nich to były poseł Kłosowski, szemrana postać, od dawna mieli na niego oko. Za- mieszany w narkotyki, prawdopodobnie jeden z pośredników w handlu bronią. Z tego, co o nim wiedzą, nie zlecał zabójstw. Przynajmniej oni mu tego nigdy nie udowodnili. Narkotyków też nie, ale to akurat było kwestią czasu. Zbieranie dowodów przypomina układanie puzzli, tu coś znajdą, tam ktoś coś powie, a potem prezentuje się cały, pełny obraz, wysoki sądzie, oto przestępca, wrzód na dupie społeczeństwa. Kłosowski to prosta sprawa, jeśli można tak powiedzieć, bandzior, może trochę wyżej w hierarchii. Śledztwo tak nudne, że aż ziewnął na samą myśl. Dla nikogo w branży nie było zaskoczeniem, że wreszcie zginął. Jak nie on, wypadek miałby pewien Ukrainiec. Jurij, kilkorga nazwisk, znany jako Dobraczenko, pewnie sam już nie pamiętał, jak było jego ojcu. W sumie mógłby siedzieć cicho w swoim pokoju i cierpliwie czekać, aż sami oczyszczą miasto. Najbardziej skuteczny sposób walki z przestępczością: nie przeszkadzać im. Bednarz przystanął na przejściu dla pieszych, zatrzymany przez czerwone światło. Myśl odpłynęła, przypomniał sobie, że miał zapłacić matce rachunek za telefon, zadzwonić do szpitala i umówić jej wizytę u okulisty. Narzekała też ostatnio na bóle brzucha, warto to sprawdzić, w jej wieku nigdy nie wiadomo. Zielone, ruszył. Kłosowski to jasne, trzeba znaleźć dowody na winę Dobraczenki. Na początek muszą ustalić, co robił w sądzie. Przydałoby się obejrzeć, co jest w kamerach. I rozmowa z żoną. Rutyna. Interesujące jest to, co nie pasuje do układanki. Wszelkie anomalie, odchylenia, to, co sprawia, że przestaje się rozumieć świat. Jego interesuje Orłowski. I Orłowska. Natalia. WTOREK, 21.01, godz. 10:13 Trzeciej paczki nie ma. Musi kupić. Musi wyjść z domu. Kto może dzwonić o tej porze? Rzeczywistość docierała do niej jak przez mgłę, musi wszystko nazywać, jak za pierwszym razem, kiedy uczyła się mówić. – Halo. – Natalia? Tu mama. Dowiedzieliśmy się właśnie z tatusiem. Karolinka do nas dzwoniła. Martwimy się o ciebie, córeczko. Jak sobie radzisz? Świetnie. Zajebiście. Po prostu bomba. A właśnie, wczoraj zginął mój mąż. – W porządku.
– Chcesz, żebyśmy przyjechali? O nie, tylko nie to. – Nie ma takiej potrzeby. Spieszę się. Na razie. Odłożyła słuchawkę. No proszę, mamusia i tatuś zadzwonili. Nawet są gotowi przylecieć z Mediolanu. Każda rozmowa z rodzicami kosztuje ją więcej niż starcie ze wszystkimi ministrami świata. Dlaczego ona tak źle o nich myśli? Może to dobrzy ludzie są? Gówno ją to obchodzi. Teraz chce kupić papierosy. Jedna sprawa na raz, bo oszaleje. WTOREK, 21.01, godz. 11:25 Słońce świeciło jaskrawo. Jak reflektor w teatrze. Padało na brudne markizy, porozrzucane wszędzie śmieci, zdechły śnieg, śliwki, ogórki, pomidory, melony, awokado... Pod halą Banacha można kupić wszystko. Ciekawe, co na to sam Banach, biedny bękart z Krakowa i genialny matematyk. Mieszkańcom Warszawy kojarzy się głównie z ziemniakami, tanimi ciuchami z Chin i wielkim bazarem. Co, na Boga, ma wspólnego z kangurem, logo hali? – Powiedział: spierdalaj. Minęły ją dwie dziewczyny. Miały może po siedemnaście lat i ostry makijaż. – Nie spierdalaj, tylko: idź sobie. – Słyszałam, powiedział: spierdalaj! Resztę rozmowy zagłuszył huk przejeżdżających samochodów. Spieszą się, szybciej, szybciej, załapie- my się na zielone przy Pawińskiego. Tramwaj z łoskotem zahamował na przystanku, tłum ruszył szturmować drzwi. Prędzej, są jeszcze wolne miejsca. Płacz dziecka. Jakaś kobieta ciągnie je za rękę. Wygląda na zmęczoną i zdeterminowaną. – Najbardziej rano, kiedy wstaję... Przechodząca obok starsza kobieta uderzyła ją w ramię. Nawet się nie obejrzała. Druga pokiwała głową. Doskonale się rozumieją. I są identyczne. Obie w płaszczach, kapeluszach, z siatkami z zakupami. Łowy były udane, siatki są pełne. – ...jeden bilet... ulgowy... Jakiś młokos przy kiosku. – ...wczoraj wieczorem... Kto to powiedział? Wysoki, świszczący głos należał chyba do szczupłej kobiety, która stała przy straganie z owocami. Natalia odwróciła głowę. – ...mówiłem, kurwa! No nie mówiłem?! To koleś w skórzanej kurtce. Do stojącej ze spuszczoną głową dziewczyny. – ...nie wrócił na noc... Zatroskana twarz. Dlaczego one wszystkie mają ten sam wyraz twarzy cierpiącej Madonny?
– ...ćwierć kilo... – ...dwanaście pięćdziesiąt... – ...dwa pomidory... Poczuła, że znowu kręci jej się w głowie. Głosy wirowały, mieszały się, nie wytrzyma tego. Dzwonek komórki, sięgnęła po nią odruchowo. – Natalia? Właśnie się dowiedzieliśmy. To straszne, był taki młody... Chorował na coś? Bardzo mi przykro. Dzwonię złożyć kondolencje. Od całej naszej redakcji. Co to za zapach? Mięso. Słodkawy, ostro wdzierał się w nozdrza. Na jednej z szalek leżało małe piórko, sprzedawczyni, sama mięsista jak jej towar, wielka i rubaszna, szeroko uśmiechnęła się do klienta, starszego, małego mężczyzny. – Pół kilo serc! Rzuciła pakunek na drugą szalkę. Piórko pofrunęło i powoli opadało. Gdzie ona to widziała? Gdzieś w zakamarkach pamięci tkwi ten obraz, serce i pióro, serce musi być lżejsze od pióra, by ocaleć od niepamięci. Strusie pióro Maat, ostateczna prawda wszechświata. „Rzeka płynie na północ, wiatr dmie na południe. Każdy człowiek ma swoją godzinę” [1]. Pamięć przywołuje pojęcia. Przedsionek Dwóch Prawd. Egipcjanie. Brama do nieśmiertelności albo otchłań zapomnienia, jeśli nie dość dobrze przeżyłeś swoje życie... – Natalia? Jesteś tam? Halo! BACH! Ktoś mocno uderzył ją w ramię. Obejrzała się, jakiś pijaczek wygrażał jej, mamrocząc pod nosem. Gwar wokół niej zamienił się w jeden wielki szum, w którym nie słyszała poszczególnych słów. Marcin. To niemożliwe. Chce wymazać wczorajszy dzień. WTOREK, 21.01, godz. 11:45 Właśnie oficjalnie dostał tę sprawę. Jemu przypadł Orłowski, młodemu rozpracowanie Kłosowskiego. W ścisłej współpracy, rzecz jasna, i pod jego nadzorem. Nie będzie narzekać. W końcu sam sobie wybrał zawód. Ile to już? Kilkanaście lat, czternaście? Nie zauważył, kiedy zleciały. Zrobiły mu się zakola. I nie może pozbyć się cieni pod oczami. Ale wciąż pamięta ten dzień. Matka, kiedy jej o tym powiedział, załamała ręce i pobiegła do kościoła. Marzyła, że syn będzie księdzem, któremu robiłaby rano śniadanie, a potem czekała na jego powrót z obiadem. I opiekowałaby się nim w kolejnych parafiach. To jest uczciwe życie, płakała po powrocie. Synu, synu, co ty robisz? – ...łuska naboju ostrego w kolorze „miedzianym” kaliber osiem milimetrów, osmolona, ze zbitą spłonką... Czuwam nad spokojem obywateli, mamo. Żeby idąc spać i wstając rano, czuli się bezpieczni. A tak serio, zarabiam grosze na parszywe życie.
– Od tego przechodnia? A Kłosowski dwunastką? Zginął z innej broni? Młody zajrzał do protokołu. Przecież nie czeka na odpowiedź, podsumował fakty, taki ma styl, lubi pytajniki. – Na to wygląda, panie prokuratorze. Ich kroki dudniły na korytarzu, odbijały się echem od białych ścian. Jak w klinice. Rozejrzał się z przyjemnością, wnętrze jest nowoczesne, metal i szkło, lubi ten bezosobowy, surowy styl. To ostatnia rzecz, która sprawia mu przyjemność w tej pracy. Gdyby czternaście lat temu ktoś powiedział mu, jak będzie wyglądało jego życie, chyba posłuchałby matki. Cholerna sprawa. Z każdym elementem coraz bardziej gmatwa się i komplikuje. WTOREK, 21.01, godz. 12:15 – Rzeczywiście. Na koncie nic nie ma. Zatroskana urzędniczka pochyliła się nad klawiaturą. Najpierw przy kiosku okazało się, że ma w portfelu dwa złote. Potem bankomat wypluł jej kartę. BRAK WYSTARCZAJĄCYCH ŚRODKÓW NA KONCIE. Nie- możliwe, przecież ma pieniądze. – Widzi pani? Wczoraj wypłata trzydzieści tysięcy. Wczoraj? Spojrzała pytająco na urzędniczkę. Miała niezwykle przejrzyste niebieskie tęczówki. Urzędniczka wydrukowała wyciąg i podała go Natalii. Pozycja z 20.01: wypłata -30 000. Marcin Orłowski. – W takim razie chcę zlikwidować lokatę. WTOREK, 21.01, godz. 12:27 Dokąd teraz? WTOREK, 21.01, godz. 13:12 Stała na wysepce na środku placu Bankowego. Obok kilka osób niecierpliwie przestępowało z nogi na nogę, uwięzionych znienacka czerwonym światłem. Co ona tu robi? Po co przyszła? Słońce świeciło jej prosto w oczy. Rozległ się dźwięk jej komórki. Sięgnęła do kieszeni, odebrała. Milczy. – Natalia! Jesteś tam? Poznała głos. To Andrzej, wspólnik Marcina. – Cześć. – Nie mogę się skontaktować z Marcinem. Miał tu być, za godzinę mam spotkanie z klientem. – Marcin nie żyje. To jest zdanie, które będzie teraz powtarzać. Tak długo, aż dotrze do niej nieubłagana ostateczność tego komunikatu. – Bez jaj. Przypomnij mu, żeby zabrał ten projekt biura w Zielonce.
– Marcin nie żyje. – Co ty mówisz? Tuż obok niej rozległ się pisk opon hamującego samochodu. Czerwone światło zmieniło się w zielone, ruszyła z grupą przechodniów. Dokądkolwiek. Telefon schowała do kieszeni.
6 WTOREK, 21.01, godz. 15:23 Wskazujący palec prawej dłoni jest krzywy, tak jak jej babci. Złamała go, spadając z roweru, to Marcin namówił ją na przejażdżkę, potem nie chciało jej się iść z taką głupotą do lekarza. Pewnie do końca życia będzie miała krzywy palec wskazujący prawej dłoni. – Muszę się czymś zająć, inaczej zwariuję... To nie potrwa długo. Kilka dni, może tydzień. Takie rzeczy się przecież zdarzają. Tylko na początku jest tak... no wiesz... Trudno to wszystko ułożyć. Ja po prostu nie chcę być teraz sama. WTOREK, 21.01, godz. 15:24 W tak idiotycznej sytuacji jeszcze w swojej karierze nie był. Musi uważać, żeby mu to nie zaszkodziło. Wiele kosztowało go dojście tu, gdzie jest teraz. A jest szefem wiadomości w dużej stacji komercyjnej. Natalia to jego najlepszy wydawca. Ale jeśli będzie trzeba, zwolni ją, tanio skóry na pewno nie sprzeda. Ciekawe, czy prezes już wie. Na pewno. Pewnie zastanawia się, co dalej, dlatego jeszcze nie dzwonił. Musi być ostrożny, cholernie ostrożny. Jeden fałszywy ruch i poleci, a koń jest wysoki. Będzie bolało. Do newsroomu wpadł podekscytowany Artur, To- masz zobaczył go za szybą, która odgradza jego gabinet od redakcji. Najbardziej narwany reporter. Poza anteną nie do zniesienia. Ale materiały robi dobre. Czasami nawet świetne. Co tam się dzieje? I jakie newsy przyniósł? Jezu, może coś o... Poderwał się z miejsca, jakby krzesło nagle zaczęło go parzyć. Za- raz, ona wciąż tu jest. Kurczę, nie wygląda najlepiej. Jakby taka mniejsza się zrobiła. I upiornie blada. Gapi się w te swoje dłonie, co ona tam widzi? Najchętniej wyrzuciłby ją stąd. – Jak chcesz. Wpiszę cię na grafik. Dobra, to nic nie znaczy. W każdej chwili może ją przecież zwolnić. Chyba Natalia nie wyczytała tego z jego twarzy. Specjalnie ćwiczy przed lustrem, zimne oczy, poker face. Czego ten Artur się dowiedział? Podszedł szybko do drzwi, otworzył i usłyszał, jak Artur z wściekłością przeklina Krzyśka, który skopał mu materiał. Tomasz gwałtownie wyhamował i dyskretnie zrobił krok w tył. Nie chce tego wiedzieć. Nie chce pamiętać, że pół roku temu powinni wymienić cały sprzęt. WTOREK, 21.01, godz. 15:37 Chociaż kawy się napije. Nic nie jadła od... Nie pamięta. Kupi coś, wracając do domu. I butelkę wina, żeby tylko nie zapomnieć. Nie. O czym, jak o czym, ale o kupieniu wina nigdy jeszcze nie zapomniała. Pomagało jej przetrwać wieczór. I zasnąć. Kupi jeszcze papierosy. I kawę z mlekiem na rano. To wszystko, czego
potrzebowała. Kubek w ekspresie był pełny. Natalia wyciągnęła go ostrożnie, uważając, żeby się nie poparzyć. – Nie usłyszałam. Piętnastu czy pięćdziesięciu? To Agnieszka. Jak zwykle na miejscu, poukładana i kontrolująca sytuację. I cholernie pracowita. – Diabli wiedzą. Moim zdaniem ten facet z CNN ma seplen. Nigdy go nie mogę zrozumieć. Artur kiepsko zna angielski. Ale bardzo się stara, żeby się z tym nie zdradzić. Pije wolno. Jeden łyk, drugi. Jakby pierwszy raz w życiu piła kawę, ma nowy smak. Zmienili gatunek? – Ja usłyszałam pięćdziesięciu. Anna też jest w newsroomie? Ciekawe, czy Tomasz już wyznaczył ją na jej miejsce. Można w nim czytać jak w książce, chce ją zwolnić, ale jak każdy tchórz nie zrobi tego. Nie zrobi, dopóki nie dowie się, co o tym wszystkim myśli prezes. Jeszcze okazałoby się, że ona i ta jej historia wyjdzie stacji na korzyść, a on by się tylko wyrwał przed szereg. – Nigdzie nie ma. Piszę, że zginęło co najmniej piętnastu. Ruszyła w stronę newsroomu. Nie widzą jej. To dobrze. Jeszcze chwila dla niej. Agnieszka siedzi przy komputerze, pisze, Jezu, jak ona wali w te klawisze! Aż dziwne, że nie odrywają się od klawiatury. No tak, jesteśmy newsem dnia. Strzelanina jest dziś w każdej stacji. Przez szybę widać podglądy na różne programy. Na CNN-ie wypadek pociągu w Indiach. Anna wpatruje się w monitor. – Boże, jakie to swoją drogą okropne. Piętnastu czy pięćdziesięciu... Jest taka... bezbarwna. Pewnie dlatego zanim tu przyszła, była gotką. Żeby było ją w ogóle widać. Artur szeleści torebką ze zdrowymi chipsami, suszone jabłka czy marchewki, tak od kilku tygodni. Odchudza się, pewnie się z kimś spotyka. – Nie ma to jak świeży trup w serwisie. Im więcej, tym lepiej. Nie słyszałaś o przeliczniku informacji na trupokilometry? – Przestań. Agnieszka podniosła głowę znad komputera. – Jak przyjdzie coś nowego, to mi powiedzcie, dobra? Artur, pilnuj agencji! Że też nie podadzą tego w scrollu. Wrzucam na stronę. Artur włączył komputer. – Muszę zaraz lecieć do prokuratury, sama sobie pilnuj. I znów odwrócił się do Anki. – Jak pracowałem w radiu, robiliśmy akcję o proteście taksówkarzy. No wiesz, gdzie są, którędy jechać, żeby ominąć korki, i takie tam. Potem wychodzę, patrzę, stoi rząd samochodów i trąbią, a ja się zastanawiam, skąd się do cholery wzięli. Kompletny zaskok. Nie łącz, kochanie, życia z pracą.
– Nie mów do mnie „kochanie”, bo cię oskarżę o molestowanie. Ktoś dzwoni. Na wewnętrzny. Może to jest ten telefon, może właśnie teraz sam najwyższy Pawełek postanowił usunąć ją z szeregu swoich ukochanych pracowników? Anna odbiera. Natalia przygląda się im wszystkim, jakby specjalnie dla niej odgrywali przedstawienie. Czuje się jak widz. Pojawia się kolejna postać: Jacek, montażysta. – Potrzebuję miłości! To się nazywa wejście. Kolejna kwestia: Agnieszka. Podnosi nieprzytomny wzrok znad klawiatury. – Nie teraz. Brawo. Dodaj coś jeszcze. – Za jakieś dziesięć lat. I śmiech widowni. Anna odkłada słuchawkę. Dobra, przygotuj się. – Widzieliście Natalię? Poczuła, jak cierpnie jej skóra. Agnieszka spojrzała na Annę zaskoczona. – Myślałam, że dziś nie pracuje. – Słuchajcie, podobno mąż Natalii znał tego Kłosowskiego. Myślicie, że mieli coś ze sobą...? Wszystkie spojrzenia skierowały się natychmiast na Jacka. Artur skrzywił się z niesmakiem. – Idź, młody, nie gadaj głupot. Okej, chyba czas na jej wejście. Warto było. Dla tych głupich min. Zaskoczyła ich i nie wiedzą, ile słyszała. – Nie, Jacek, mój mąż nie znał Kłosowskiego. – Sorry, Natalia, nie wiedziałem, że tu jesteś. – Co wcale cię nie tłumaczy, matole. To Agnieszka. Teraz patrzy na nią. – Natalia, strasznie mi przykro. Gdybym mogła cokolwiek... – Dzięki. Anka, szukałaś mnie? – Ten prokurator prosił, żebyś za pół godziny była w domu. Więc to Bednarz. Czyli jeszcze jej nie zwolnią. Nie teraz. A jednak ulga. Artur kręci się niepewnie na krześle. – Natalka, nie wiem, co się w takich sytuacjach mówi, nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć... – Daruj sobie. I tak nie wiem, co miałabym ci odpowiedzieć.
7 WTOREK, 21.01, godz. 16:20 Ciemno. Tak szybko zrobiło się kompletnie ciemno. Przecinała centrum miasta, wokół niej migały neony, sznur samochodów przypominał łańcuch na gigantycznej choince. Do tego dzwonki tramwajów, zupełnie jakby Śnieżynki zapowiadały spóźnionego świętego Mikołaja. Jedni pędzą na przystanki autobusowe, tramwajowe, do metra, inni właśnie tutaj wysiadają. Zupełnie jak w mrowisku, gdzie każda mrówka zna swoją trasę. Przemykała między pędzącymi we wszystkich kierunkach przechodniami, zaglądała im w twarze, nigdy tego nie robiła, wszyscy wpatrzeni byli w jakiś odległy punkt. Żeby nie zapomnieć, kupić chleb w sklepie na dole. Dlaczego zawsze muszę pracować z idiotami? Specjalnie ich tak dobierają? Zadzwonić do niego czy jeszcze poczekać? Powinnam zrobić dzisiaj pranie, chyba proszek się kończy. Mam nadzieję, że wróci dziś wcześniej... Marcin! Ten sam nos, oczy, lekko zgarbiona sylwetka, szalik zasłania mu usta. Ruszyła w jego stronę, przepychając się między ludźmi. Marcin odwrócił się do niej plecami, jakiś mężczyzna w kożuchu go zasłonił. Natalia szła coraz szybciej. Zobaczyła jeszcze czubek jego głowy, długie włosy poruszały się na wietrze. Tyle razy je zapuszczał i obcinał, zanim sięgnęły ramion. Tym razem był konsekwentny, podobał jej się z włosami związanymi w kucyk. Gdzie on zniknął? Stanęła, rozglądając się bezradnie. Nagle poczuła się mała i zagubiona w zimowym mieście. Co się z nią dzieje? Telefon. – Słucham? – Natalia, tak mi przykro. Wszyscy tu w gazecie jesteśmy w szoku. Wyłączyła komórkę. Koniec.
8 WTOREK, 21.01, godz. 16:35 Na podłodze leżały jej majtki, pod szafą biustonosz. Musiała przed wyjściem zmienić bieliznę, nie pamięta tego. Bezładnie wrzuciła wszystko do szafy, nie będzie pokazywać obcemu facetowi brudnych gaci. Chociaż mogłaby. Dzwonek do drzwi. WTOREK, 21.01, godz. 16:37 Jest drobniejsza, niż mu się wczoraj wydawało. Ciemne, krótkie włosy, brązowe, duże oczy, ostry, mały nos, w ogóle gdyby miał opisać, jak wygląda, użyłby jednego słowa: ostro. Taką pamiętał ją z telewizji, kiedy kilka lat temu prowadziła wywiady z politykami. Uwielbiał oglądać je z Jolą. Siadali z piwem przed telewizorem, potem szli do łóżka... Pewnego dnia Jola spakowała do foliowej torby jego rzeczy i wysłała do matki. Kurierem. Mimo wszystko miała trochę fantazji. Nie zaproponowała mu kawy ani herbaty, trudno, chociaż gdyby to zrobiła, nie odmówiłby. Bez słowa usiadła na fotelu, pokazując miejsce na drugim. Wybrał krzesło obok biurka. Piękne mieszkanie, przestronne. Za tymi drzwiami pewnie jest sypialnia. Najbar- dziej spodobało mu się okno, zajmowało prawie całą ścianę. Wszystko najwyższej jakości. Pomyślał nagle o kawalerce, którą kupił olbrzymim wysiłkiem po rozstaniu z Jolą. Siedemnaście metrów. Z kuchnią w przedpokoju. Ma tylko stary tapczan, stolik, na którym mieści się jeden talerz. I telewizor. Dla niego wystarczy. Na biurku leżały jakieś szkice, pewnie rysował je ten Marcin. Wziął do ręki niedokończony portret. To ona. Natalia. Piękna. – Wie pani, kiedyś zdawałem na ASP... Super. Ma bić brawo? – I co? – Nic. Odpadłem. Na postaci. Nigdy nie umiałem rysować ludzi. – Marcin... Nagle zacięła się. Patrzył na nią pytająco, czekał. – ...lubił rysować ludzi. Zwłaszcza portrety. Aha, nie będzie łatwo. Spokojnie, nie takich zmuszał do mówienia. Ładnie jej w tym brązowym golfie. – Ale został architektem? – Tak. Wiedział, nie potrzebował potwierdzenia. Te pytania przydają się, żeby znieczulić rozmówcę. Tak je lubi, że nie zdziwiłby się, gdyby na jego nagrobku
zamiast imienia i nazwiska pojawił się znak zapytania. – Jaki był? Jaki był? Był?... Od wczoraj o Marcinie mówi się „był”. Boże, jaki on był? SOBOTA. STYCZEŃ. ROK WCZEŚNIEJ Twój problem polega na tym, że nie lubisz ludzi. Te słowa wracały. Wibrowały nieprzyjemnie. Natalia nie mogła się od nich uwolnić. Leżeli w łóżku, po seksie lubili palić, ciągle leżąc obok siebie. W pierwszej chwili automatycznie zaprzeczyła. Ja? Lubię ludzi, no coś ty! Tak? A kogo? Wymień choć jedną osobę. Już miała powiedzieć: Tomasza, Artura, Agnieszkę. Ale milczała. Ciebie lubię. To była prawda. A siebie? Spojrzał na nią łagodnie, ale uważnie. Skąd on brał tę cierpliwość? Nie, siebie nie. No właśnie, i to jest twój problem. WTOREK, 21.01, godz. 16:45 Dlaczego ze wszystkich momentów przypomniała sobie właśnie ten? Było tyle innych. Pierwsze spotkanie. Sylwester w Klubie Architektów, na który poszła z Piotrkiem, jej ówczesnym przelotnym facetem. Bo przed Marcinem każdy facet był krótkotrwały. Nudziła się, słuchając jakichś kawałów. Wpadła na Marcina przed drzwiami toalety, spojrzał na nią, uśmiechnął się i zapytał, czy ma ochotę obejrzeć noworoczne fajerwerki z mostu Świętokrzyskiego. Nie wrócili do klubu. Do rana łazili po pijanej stolicy. Z Piotrem od tamtego czasu się nie widziała. Albo pierwsze wspólne wakacje w Hiszpanii. Albo ich ślub. Cokolwiek. Jak działa jej umysł, skoro na pytanie o Marcina podsuwa jej ten właśnie obraz z przeszłości? Patrzy na niego. Pewnie go w ogóle nie widzi, dla niej jest tylko funkcjonariuszem, który wdziera się w jej intymność. Co odpowie? Bardzo był ciekawy, nie tylko ze względu na prowadzone śledztwo, ale tak zwyczajnie, po ludzku. Jaka ona jest? Co widzi? Co jest dla niej ważne? A może zbędzie go nieistotnymi szczegółami? – Rano lubił wypić kawę z koniakiem. Mówił, że podnosi mu ciśnienie. Próbował rzucić palenie. Czy o to panu chodzi? A jednak. Zbyła go. – Długo się znaliście? – Pobraliśmy się trzy lata temu. – Ale wcześniej mieszkaliście razem? Skąd on to wie? I po co mu ta wiedza? Jak dzięki niej znajdzie tego, kto zastrzelił jej męża? – Tak. Przez dwa lata. Jego matce się to nie podobało. Zmarła w ubiegłym roku. PIĄTEK. PAŹDZIERNIK. TRZY LATA WCZEŚNIEJ
Marcin otworzył wino, rozlał je do dwóch kieliszków, ona ułożyła na jednym talerzu sery pleśniowe, na drugim krakersy. Mieszkała z facetem, pierwszy raz się na to zdecydowała. Nie żałowała, przynajmniej na razie. Marcin jest... Po prostu jest. Nie przeszkadza jej. – Kupiłem oliwki. Są w mojej torbie. Możesz? Właśnie dlatego nie żałuje. Myśli o tym, o czym ona notorycznie zapomina. W mieszkaniu rozlega się muzyka, Marcin włączył płytę, jej ulubioną. Niemiecki acid jazz, połączony z hip-hopem. Ma wrażenie, że za oknem zamiast smętnego bloku z lat pięćdziesiątych rozpościera się wysoki, strzelisty Manhattan. – Pobierzemy się? Z wrażenia omal nie upuściła słoika z oliwkami. Spojrzała na Marcina. To jakiś żart? – Po co? Marcin wzruszył ramionami. – Dla jaj. – Ja ich nie znoszę. Roześmiała się, ale niezbyt pewnie. Co to za gra? Marcin podszedł do niej z kieliszkiem wina. – Jeśli namówiła cię do tego twoja matka... – Nie obchodzi mnie, co ona myśli. To jak? WTOREK, 21.01, godz. 16:56 Po trzech latach wciąż pamięta każdy szczegół tego wieczoru, zapach, smak i dźwięk. Marcin czasami zarzucał jej chłód i obojętność. Ale to było na początku. Potem zrozumiał. – Musi pan zadawać mi te pytania? Niech on stąd wyjdzie i zostawi ją w spokoju! Jest zirytowana. Wspomnieniem teściowej? Łatwo sobie wyobrazić, że nie przepadały za sobą. Niezależnie od tego, jaka była matka jej męża. Przeprowadził dziesiątki, może nawet setki przesłuchań, z doświadczenia wie, że najwięcej dają te bezpośrednio po wydarzeniu. Ludziom z zewnątrz wydają się okrutne i nieludzkie, ale Bednarz głęboko wierzył w ich humanitaryzm. Ludzie w szoku musieli odpowiadać na konkretne pytania, to pozwalało im uporządkować myśli i na chwilę opanować traumę. – Jest kilka rzeczy, które musimy wyjaśnić. Im więcej będę wiedział, tym szybciej mam szansę złapać tego, kto strzelał. Milczała, patrząc w podłogę. – Jeśli to dla pani za trudne, możemy przełożyć to spotkanie. Podniosła głowę, spojrzała mu w oczy. Już nie tak niechętna.
– Niech pan pyta. – Kiedy ostatni raz widziała pani męża? – Rano. Wypiliśmy kawę i pojechał na spotkanie. Ja wychodziłam do pracy trochę później. – Był zdenerwowany? – Nie. Raczej... zadowolony. Powiedział coś takiego, że od dziś wszystko będzie inaczej. Spojrzeli na siebie. W kontekście tego, co wydarzyło się kilka godzin później, te słowa można bardzo różnie interpretować. Natalia jest inteligentna, sama już to wie. Widać to w jej wzroku, teraz nagle bardzo czujnym. Bednarz zadał szybko kolejne pytanie. – Pani mąż znał Kłosowskiego? – Co? Skąd?! Nie, nie sądzę. Nie wiem. Nic mi o tym nie mówił. – A pani? – Miałam z nim kiedyś wywiad. Jak był jeszcze posłem. – Jakie zrobił na pani wrażenie? Natalia nie odpowiedziała od razu. Zamyśliła się, patrząc w jakiś punkt na ścianie. – Bystry. Wbrew temu, co o nim mówili. Dobrze wiedział, co i dlaczego robi. Sprytnie odpowiadał na pytania, unikając starcia. Nie dał się złapać. A na koniec poprosił o przesłanie mu nagrania wywiadu do biura. – Jak pani myśli, dlaczego odszedł z polityki i związał się z mafią? – Pyta mnie pan jako dziennikarkę? To proste. Kasa. Lata dziewięćdziesiąte to był czas łatwych pieniędzy, nikt nie myślał wtedy o konsekwencjach. Wszystko uchodzi ci na sucho i myślisz, że stoisz ponad prawem. A później orientujesz się, że jesteś już po drugiej stronie. Kłosowski nie był jedyny. – Spotkała go pani kiedyś potem? – Nie. – A pani mąż? Wstała zdenerwowana. – Już mnie pan o to pytał. Nie. Czy mój mąż jest podejrzany? Chyba nie myślicie, że miał coś wspólnego z tymi bandziorami? Spokojnie, musi to załagodzić. Jeszcze za wcześnie, by odkrywać karty. I ma za mało danych. Co on tak naprawdę wie? Jak na razie ta śmierć kompletnie mu nie pasuje do życia. To jedno, czego nauczył się w swojej pracy: śmierć wynika z życia. Żeby odkryć, jak ktoś zginął, trzeba poznać, jak żył. – Prowadzimy dochodzenie. – Przecież to Marcin jest ofiarą! Znajdźcie jego mordercę! – Zapewniam panią, że zrobię wszystko, co tylko możliwe, żeby go złapać. Ulubiona odpowiedź wszystkich gliniarzy i prokuratorów, zawsze działa.