mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 514
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 688

Sorensen Jessica - Fallen Star 4 - The Promise [całość]

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Sorensen Jessica - Fallen Star 4 - The Promise [całość].pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 331 stron)

JJJeeessssssiiicccaaa SSSooorrreeennnssseeennn ––– FFFaaalllllleeennn SSStttaaarrr 000444 ––– TTThhheee PPPrrrooommmiiissseee TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaayyyaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: MMMaaajjjjjj___

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 Gemma Stałam w samotności z rozciągającym się nad moją głową ołowianym niebem. Czułam się jak w deszczowy dzień, z tą różnicą, że wcale nie padało. Powietrze zionęło chłodem, szczypiąc w skórę. Nieopodal czaiła się śmierć – wyczuwałam jej zapach, smak oraz kształt. Poprzez gałęzie pozbawionych liści drzew widziałam trzy postaci, które nad czymś się pochylały, zwieszając głowy. Udałam się w kierunku tych osób, dudniąc nagimi stopami o zaśnieżone podłoże. Trzy gałęzie zraniły mi skórę, starając się zmusić mnie do cofnięcia. Poniekąd ostrzegały mnie, bym nie brnęła do przodu. Ja jednak uparłam się zrobić im na złość i nie przerywałam marszu, aż w końcu wyszłam na otwartą przestrzeń. – Halo! – zawołałam do stojących przede mną postaci, ale te wcale się do mnie nie odwróciły. Z nieba padał śnieg, ja zaś nieustannie szłam przed siebie, zastanawiając się nad tym, na co patrzyli nieznajomi. – Nie mogę uwierzyć, że już jej nie ma. – Zdawałam sobie sprawę, że ten głos należał do Aislin. Zajmowała pozycję między Laylenem i Alexem, głośno szlochając. Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić, ale wcale nie z podekscytowania, tylko ze strachu. Pobiegłam w ich stronę, stado wron zerwało się z pobliskich drzew, nurkując w moim kierunku.

Przykucnęłam, osłaniając głowę i starałam się odpędzić ptaszyska. Te jednak nie przestawały mnie atakować, krążąc nade mną i raz za razem opadając na mnie z góry, aż w końcu głośno się wydarłam. O dziwo, mój wrzask je wystraszył, pomijając jedną z nich. Czarny ptak zawisł nad obiektem zainteresowania moich przyjaciół. Zakradłam się bliżej, czując, jak serce wyrywa mi się z piersi. Aislin złapała Laylena za rękę, po czym się odwrócili. W ich oczach lśniły łzy. Przeszyli mnie spojrzeniami na wylot, a potem udali się w kierunku lasu. Wykręciłam się w stronę Alexa, który nadal pochylał głowę. – Alexie – powiedziałam po cichu. Chłopak przeczesał włosy palcami, ciężko wzdychając. – Forem – szepnął, używając słów, jakie przypieczętowały naszą Obietnicę Krwi. Potem odwrócił się z zamiarem odejścia. Miał zgarbioną sylwetkę, trzymał głowę nisko nad ziemią, a ja nie marzyłam o niczym innym tylko o tym, aby odpędzić jego cierpienie. – Zaczekaj – zawołałam, dobiegając do niego, ale on zdążył już zniknąć. Jedyne, co po nim pozostało, to dziura w ziemi. Zbliżyłam się do niej, zaglądając do środka otchłani, gdzie ujrzałam czarną trumnę. Wieko uniesiono. We wnętrzu leżała dziewczyna za zamkniętymi oczami. Jej cera okazała się blade jak śnieg. Dłonie były splecione na klatce piersiowej, przytrzymując pojedynczy kwiat róży. – Nie. – Głos mi drżał, kiedy się stamtąd odsuwałam. – Nie, to nie

może się dziać. – Och, ale się dzieje. Uderzyłam w coś twardego i nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Pokręciłam głową. – Nie, to niemożliwe. W połowie istota magiczna, a w połowie Wieszcz – a na pewno w stu procentach martwy Nicholas – stanął przede mną. Na jego wargach błąkał się demoniczny uśmieszek. – Owszem, możliwe. Zaprzeczanie temu, co oczywiste, donikąd cię nie doprowadzi. To powiedziawszy wskazał ponad moimi ramieniem do dziury w ziemi, w której spoczywała trumna. – Spójrz tam jeszcze raz, Gemmo. Tym razem dobrze się temu przypatrz. Ponownie pokręciłam głową, ale ruszyłam przed siebie, zaglądając do grobu. Znowu ją ujrzałam – martwą dziewczynę, leżącą w trumnie. – To nie ja – wydukałam. – Przyjrzyj się uważniej – wymruczał Nicholas. Głośno przełknęłam ślinę i pochyliłam się nad świeżym grobem. Nagle powieki dziewczyny uniosły się. Ujrzałam własne fiołkowe oczy, które intensywnie się we mnie wpatrywały. – Nie! – krzyknęłam. Upiorny chłopak wybuchł demonicznym śmiechem. – Witaj w Zaświatach, Gemmo. Tu przetrwają tylko dusze. – Z

tymi słowami pchnął mnie naprzód, spychając do dziury w ziemi. Wylądowałam na trumnie. – Nie! – zaszlochałam, gapiąc się na Nicholasa. Na jego ramieniu siedziała tamta wrona. Zaczęłam się podnosić, ale wieko trumny zatrzasnęło się, więżąc mnie w mym własnym grobie. Zostałam tu całkiem sama. Na zawsze.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Gemma Otworzyłam oczy, aby powitać mrok. Nie chodziło o wnętrze trumny, ale bezpieczną przystań mojego pokoju. Najwyraźniej, sen o własnym pogrzebie był tylko złym snem. Zawsze śniłam o swojej śmierci. Niezmiennie i nieustannie. Zdawałam sobie sprawę, że musi chodzić o coś więcej. Musiałam tylko odkryć, o co dokładniej. Okiennice zamontowane w moich oknach odgradzały mnie od świata zewnętrznego, ale nie były w stanie ochronić mnie przed zbolałymi okrzykami, które roznosiły się w powietrzu niczym śmiercionośny wirus, oraz odgłosem szalejącego po drugiej stronie ognia. To właśnie one przypominały mi o tym, co zrobiłam. Po tym, jak przywróciłam wizji wcześniejszy kształt, na ulicach zaczął dominować znak Malefiscusa. Istoty magiczne, wiedźmy, wampiry, a nawet kilku Wieszczów biegało po okolicy, torturując oraz zabijając ludzi. Włączyłam lampę, wychodząc z łóżka, a następnie podeszłam do swojego zajmującego całą wysokość ściany lustra. Spojrzało na mnie własne oblicze, skomponowane z bladej cery, fiołkowych oczu, a także wielkich worów pod nimi. Włosy miałam ściągnięte w splątany kucyk, natomiast z tyłu karku widniał mój znak Wieszcza – okrąg z literą S w środku. Tuż poniżej, na łopatce pojawił się innym symbol – Strażników, który tworzyły zamknięte w okręgu złociste płomienie.

– Sycisz się własnym odbiciem. To oznaka narcyzmu. Jęknęłam pod adresem zjawy będącej kiedyś istotą magiczną, która pochylała się właśnie nad moim ramieniem. – Już dość się ciebie naoglądałam w swoich snach. Nicholas przyłożył sobie rękę do serca, a w jego złocistych oczach czaiły się psotne ogniki, które praktycznie nigdy stamtąd nie znikały. – Wow, Gemmo, jestem zaszczycony, że tak często o mnie rozmyślasz. – To koszmary, Nicholasie, koszmary. – Przeszłam przez jego utworzone z ektoplazmy ciało, wdrapując się raz jeszcze na posłanie. – Tylko i wyłącznie koszmary. – Ty tak twierdzisz. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Ale ja uważam, że sekretnie ci mnie brakuje, w przeciwnym wypadku ściągnęłabyś pierścień. Spuściłam wzrok na wsuniętą na mój palec błyskotkę. Mój ojciec powiedział mi, że zawiera ona wskazówki, jak ocalić świat. Niestety, jedyne, co to cholerstwo robiło, to pozwalało widzieć duchy. Cóż, a przynajmniej jednego. Bardzo wkurzającego. – Wiesz co? Masz rację. – Z tymi słowami zaczęłam pozbywać się biżuterii. – Gemmo – ostrzegł mnie upiorny chłopak. – Nie robiłbym tego na twoim miejscu. Zbliżyłam błyskotkę do czubka palca, celowo się z nim drażniąc. – Niby czemu mam tego nie robić? Żebyś mógł dalej mnie prześladować i doprowadzać mnie do szaleństwa?

Wieszcz pokręcił jasnowłosą głową, odsuwając piaskowe kosmyki z oczu. – Myślałem, że zdajesz sobie sprawę, że chodzi o coś poważniejszego. – Skorzystam ze swojej szansy – powiedziałam, przyglądając się, jak pierścień stacza się z mojego łóżka na podłogę. Istota magiczna zniknęła, rozwiewając się na moich oczach. Odetchnęłam z ulgą, postanawiając, że od tej pory będę zakładać na siebie tę biżuterię tylko wtedy, kiedy będę potrzebowała Nicholasa, co raczej szybko się nie zdarzy. Mimo iż było jeszcze bardzo wcześnie, zdawałam sobie sprawę, że nie było mowy, abym znowu zasnęła. Dlatego też wciągnęłam na siebie szarą bluzę Henley’a oraz jeansy, po czym zeszłam na palcach na parter. Widok jaskrawożółtych kuchennych ścian sprawił, że natychmiast się rozbudziłam. Byłam nieźle zaskoczona, kiedy odkryłam, że nie jestem jedyną osobą, jaka wstała tak wcześnie rano. Laylen leżał właśnie na podłodze, z głową ukrytą pod zlewem. – Cześć, Śpiąca Królewno – powitał mnie, pokrzepiająco się uśmiechając. Jego blond włosy okazały się wilgotne, a mięśnie długich, wytatuowanych ramion prężyły się, kiedy majstrował obcęgami przy rurze. – Wcześnie wstałaś. – Ty też. – Opadłam na krzesło. – Co robisz? – Naprawiam kran. – Laylen ponownie zaatakował odpływ wody. – To cholerne kapanie doprowadza mnie do szewskiej pasji. – Ty przynajmniej możesz rozwiązać swój problem – wymamrotałam pod nosem, wyobrażając sobie, jak sięgam po kombinerki i raz za razem uderzam nimi w głowę Nicholasa.

Wampir przerwał proces majsterkowania. – Co ty mówisz… Gemmo nic ci nie jest? Ostatnio jesteś strasznie przybita. – Nic mi nie jest. – Pokręciłam głową, nie mogąc znieść swojego podłego nastroju. Niestety, nie mogłam na to nic poradzić. Poczucie winy zjadało mnie od środka. – Wszystko gra. – Jesteś pewna? – zapytał przyjaciel. – Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. – Wiem – powiedziałam łagodnym tonem, marząc o tym, by z nim o tym pomówić, ale nie chciałam dzielić się z nim swoją winą. – To nic takiego. Serio. Przysięgam. Laylen posłał mi dziwaczne spojrzenie, a następnie pochylił się nad kranem, zerkając za siebie przez ramię. – Poddaję się. – Wyprostował się, rzucając kombinerki na ladę. – Obawiam się, że będziemy musieli pogodzić się z tym cholernym kapaniem. – Wampir odsunął sobie krzesło, na którym usiadł. – Czemu tak wcześnie wstałaś? Znowu masz koszmary? A może to sprawka Nicholasa? – To znowu koszmary. Nie mogę się od nich uwolnić, choćbym bardzo chciała. Laylen zmarszczył czoło. – Chodzi o ten sam sen? – Zawsze ten sam. Westchnęliśmy w tym samym momencie. Następnie przyjaciel otoczył mnie ramieniem i mocno do siebie przytulił.

– Nie dopuszczę do tego. W najbliższym czasie na pewno nie umrzesz. Oparłam mu głowę na barku, marząc o tym, aby się nie mylił. – Nikt nie jest w stanie kontrolować przyszłości. – Wskazałam na zabarykadowane od środka tylne drzwi. – W przeciwnym razie nic takiego nie miałoby miejsce. Z zewnątrz dobiegł do nas przeraźliwy wrzask, który podkreślił dramatyczne znaczenie moich słów. – Uporamy się z tym – powiedział Laylen, ściskając mój bark. Uśmiechnęłam się, ale wymuszonym uśmiechem. Gdy tylko o tym myślałam, bolało mnie serce. Ludzie umierali, ponieważ zmieniłam losy świata. Przyjaciel opuścił rękę, a następnie opadł na krzesło, bawiąc się kolczykiem w dolnej wardze. – Więc… – Zaczęłam bawić się ceramiczną krową, która stała na środku stołu, unikając wzroku Laylena oraz rozmyślając o Alexie. Elektryczność zniknęła, czasami jednak, kiedy pomyślałam o zielonookim, odnosiłam wrażenie, że jestem w stanie ją poczuć. – Słyszałeś coś? Laylen zagryzł dolną wargę, kręcąc głową. Pofarbowane na niebieski końcówki jasnych włosy wpadły mu do oczu. – Jestem pewien, że nic mu nie jest. Zawsze świetnie umiał się o siebie zatroszczyć. Nigdy nie wspomniałam o tym głośno, ale czasami myślałam, żeby przenieść się do Alexa, wykorzystując swoje nietypowe moce. Gdybym zamknęła oczy i wyobraziła sobie jego twarz, mogłabym

się z nim połączyć. W głębi siebie jednak zdawałam sobie sprawę, że Avery odszedł z pewnego konkretnego powodu. Nie mogliśmy być razem. Gdybyśmy złamali tę regułę, musielibyśmy umrzeć. Od czasu do czasu jednak przegrywałam walkę z emocjami i zmagałam się z wściekłością wywołaną jego zniknięciem. – Myślę, że powinniśmy… Głośne dudnienie w tylne drzwi przerwało mi w połowie słowa. Ja i Laylen zerwaliśmy się z krzeseł, które zachwiały się do tyłu, upadając na kafelki. Wampir wydobył z szuflady ostry nóż, ja natomiast podbiegłam do wyjścia z budynku, spoglądając w niewielką szczelinę między deskami. – To chyba wiedźmy – wyszeptałam. – Ale nie jestem tego w stu procentach pewna. Jest zbyt ciemno, aby móc właściwie przyjrzeć się ich znakom. Przyjaciel przeklął pod nosem, po czym ostrożnie podszedł do drzwi z nożem w ręku. – Jak myślisz? Lepiej to przeczekać? Czy sprowadzić Aislin? Gapiłam się na wysoką kobietę z falującymi, czarnymi włosami oraz zielonymi oczami, która stała u podnóża ganku. Czarownice były najgorsze ze wszystkich istot ciemności. Magia działała na ich korzyść. W odróżnieniu od wampirów oraz istot magicznych nie musiały dotykać człowieka, aby wyrządzić mu krzywdę. Ta konkretnie wiedźma odwróciła się za siebie, spoglądając na orszak odzianych na czarno postaci. Z jej palców strzelały płomienie fioletowej magii. – Idź po Aislin – rozkazałam, a Laylen pośpiesznie wykonał moje

polecenie, dudniąc stopami po schodach. Wydawanie rozkazów komukolwiek wydawało się bardziej niż dziwaczne. Większość swojego życia spędziłam jako nikt wyjątkowy, a teraz miałam zmierzyć się z bandą czarownic. To było naprawdę dziwaczne. Zaczęłam przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu innego noża. Znalazłam krótkie, ale ostre jak brzytwa ostrze. Sprawdziłam jego ostrość koniuszkiem palca. – To wszystko moja wina – wymamrotałam do siebie. W tym samym czasie Aislin i Laylen zdążyli zbiec po schodach. Blond włosy siostry Alexa stanowiły istny bałagan, a zielone oczy lśniły od wyczerpania. – Ile ich jest? – zapytała lekko ochrypłym głosem. – Nie wiem – odpowiedziałam, wyglądając przez szczelinę w desce. – Pięć albo sześć. Blondynka skinęła, strzelając kostkami w palcach. – Kto otworzy drzwi? Laylen już otwierał usta, ale mu przerwałam: – Ja. – Chwyciłam za klamkę, czując, jak krew tętni mi w żyłach, sprawiając, że dłonie nieco mi drżały. – Na trzy. Raz… dwa… trzy. Otworzyłam drzwi na oścież, biorąc wiedźmę z zaskoczenia. Odskoczyła do tyłu, ale wyciągała przed siebie ręce, szepcząc pod nosem słowa zaklęcia. Nie marnowałam czasu, wybiegając z budynku i wpadając na nią całym ciałem.

Czarownica poleciała do tyłu i po chwili toczyłyśmy się już po zimnym, szczypiącym skórę śniegu. Laylen i Aislin szybko do nas dołączyli. Uderzyłam łokciem o lód. To samo stało się z głową wiedźmy, która zaskrzeczała, a ja wymierzyłam jej cios pięścią w twarz. Koszmarna, ciemnowłosa kobieta raz jeszcze upiornie zachichotała, szeroko się uśmiechając. – Niezła próba. – Zerwała mi z szyi naszyjnik, formując w dłoni kulę fioletowego światła. – Animan tuam. Pocisk wystrzelił z jej ręki, trafiając mnie w brzuch. Odczołgałam się do tyły, starając się nie panikować, ponieważ podbrzusze jasno mi świeciło. Aislin oraz Laylen powalili w międzyczasie trzy inne czarownice, a siostra Alexa starała się usunąć z ich nadgarstków znaki Malefiscusa. Zamrugałam szaleńczo powiekami, czekając, aż jej zaklęcie w końcu zadziała. Twarz mojej oprawczyni pobladła, podczas gdy ze mną nic się nie działo. Pozostawałam taka jak wcześniej, tylko wściekle świeciłam. Wiedźma wpiła mi się palcami w ramię, a ja zatopiłam jej paznokcie w skórze. – To ty – wycedziła na jednym wdechu, zaś jej zielone oczy rozbłysły. – To właśnie ty. Domyśliła się, że jestem osobą mającą w sobie energię gwiazdy, w związku z czym musiałam działać niezwykle szybko. Nie ustaliliśmy jak na razie, jak odnosiły się czarownice względem Stephana, ale musieliśmy zachować ostrożność. Zamachnęłam się pięścią, wkładając w cios możliwie jak najwięcej

siły, po czym posłałam go prosto w głowę wiedźmy. Kostki w palcach zachrzęściły mi, kiedy gałki oczne mojej oprawczyni uciekły w głąb czaszki, jej wargi rozwarły się, a ona sama straciła przytomność. Wstałam z ziemi, rozglądając się na boki. Byłam wdzięczna losowi, że Aislin pozbawiła znaków Malefiscusa pozostałe czarownice, które w międzyczasie rozpierzchły się na boki, zdezorientowane w kwestii tego, jak się tu dostały. Żeby zaklęcie zadziałało, musiało minąć nieco czasu, a wówczas wiedźmy wrócą do dawnego życia, borykając się z wyrzutami sumienia. Strzepałam śnieg z ubrania, gapiąc się na nieprzytomną oprawczynię. – Ta tutaj wie, kim jestem – powiedziałam swoim przyjaciołom, podnosząc naszyjnik. – W takim razie wymażę jej pamięć – zaofiarowała się Aislin, podchodząc do ciemnowłosej czarownicy. Przytaknęłam, ale czułam się winna. Zawsze źle znosiłam fakt wymazywania cudzych wspomnień. Bez względu na to, czy było to dobre, czy też złe, to, iż odebrano mi to, kim byłam, sprawiało, że przechodziłam przez trudne chwile, gdy spotykało to kogoś innego. Niestety, czasy okazały się ciężkie. Trzeba było podejmować drastyczne środki. Usunięte z nadgarstków wiedźm znaki Malefiscusa pełzły po śniegu niczym maleńkie węże. Cofnęłam się, nie chcąc patrzeć na to, jak Aislin wsuwa dłonie do wnętrza głowy czarownicy, aby pozbawić ją wspomnień. Laylen wszedł ze mną do domu, łapiąc mnie za rękę i obracając w

swoją stronę. – To było konieczne – powiedział. – Nie mogą wiedzieć, kim jesteś. Przytaknęłam. Gdybym jednak nie majstrowała przy wizjach, nie doszłoby do niczego podobnego. Uwagę tę zachowałam jednak dla siebie, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że Laylen będzie próbował przekonać mnie, iż to nie moja wina. Będzie źle się czuł, tylko dlatego że ja też źle się czułam, a nie mogłam sobie na to pozwolić. Pragnęłam jego szczęścia. Potarłam brzuch, który już nie świecił, ale palił mnie od środka, zupełnie jakbym była głodna. – Tamta czarownica rzuciła na mnie czar, po tym jak zerwała mi naszyjnik. – Jaki czar? – zapytała Aislin, która wkroczyła właśnie do środka budynku, trzaskając za sobą tylnymi drzwiami. Zasunęła zasuwę, ryglując trzy pozostałe zamki. Zaczęłam przeszukiwać pokłady pamięci, aby przypomnieć sobie użyte przez przeciwniczkę słowa. – Animan tuam. Tak mi się wydaje. Oczy blondynki zrobiły się wielkie jak spodki. – Och… – Co to takiego? – Ponownie dotknęłam brzucha, zastanawiając sie, czy ten przypadkiem zaraz nie eksploduje. – Co ona mi zrobiła? – Ja nie… To tylko… – Siostra Alexa patrzyła wszędzie, byle nie na mnie. – Po prostu to z siebie wyrzuć – rozkazał jej Laylen ostrym tonem.

Aislin głośno przełknęła ślinę. – Odebrała ci życie.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 333 Alex Nienawidziłem zapachu towarzyszącego tym miejscom. Wszyscy tutaj pachnieli tak, jakby dopiero co wyszli ze studzienki kanalizacyjnej, a następnie tarzali się w koszu na śmieci. – Wydajesz się zasmucony, kochaniutki – powiedziała kobieta z długimi, chudymi nogami. Jej blond włosy okazały się zbyt cienkie, otaczając owalną twarz. Zęby były wyszczerbione i miały żółto – brązowy odcień. Paniusia wyciągnęła przed siebie rękę, przesuwając po mojej klatce piersiowej swoim ostrym, brudnym i pożółkłym paznokciem. – Może mogłabym ci jakoś pomóc. Odepchnąłem ją od siebie, wcale nie lekko, a następnie posłałem jej znudzone spojrzenie. – Szukam mężczyzny, którego zwą Draven. Słyszałaś o nim? Owszem, słyszała, ale nie zamierzała mi o tym powiedzieć, a przynajmniej tak jej się właśnie wydawało. Zasznurowała więc wąskie usta. – Nigdy o nim nie słyszałam. – Dotknęła mojego barku. – A może wolałbyś o nim zapomnieć? – Wychyliła się do przodu, zbliżając wargi do mojego ucha. – Mogę sprawić, że wybijesz go sobie z głowy. Mogę sprawić, że wybijesz sobie z głowy dosłownie wszystko. Uśmiechnąłem się złośliwie, również wychylając się do przodu. – Mimo iż brzmi to naprawdę sympatycznie, wiem, kim jesteś, więc równie dobrze możesz już skończyć z tym gównem i zabrać mnie do

Dravena. Paniusia odsunęła się, ale nie przestała uśmiechać. Kostuchy były najgorszym możliwym rodzajem istot magicznych. Ich paskudny wygląd stanowił jedynie formę pancerza. Tak naprawdę cechowała je niepowtarzalna uroda, która mogła skusić każdego poza mną, ponieważ wiedziałem, że objawiały się jedynie tym, którzy mieli wkrótce umrzeć. – Skoro wiesz, kim jestem – powiedziała, cedząc z rozkoszą każde słowo – zdajesz sobie również sprawę, że twój czas dobiega końca. – Nie przyszedłem tu prosić o ocalenie życia – odpowiedziałem, całkowicie niewzruszony jej prezentacją. – Przyszedłem tu spotkać się z Dravenem. Kostucha zamruczała rozkosznie, przesuwając różowym paznokciem wzdłuż linii mojej szczęki. – Co każe ci twierdzić, że go znam? Chwyciłem ją za nadgarstek, mocno go ściskając. – Moja cierpliwość się kończy. Albo mnie do niego zabierzesz, albo cię do tego zmuszę. Istota magiczna skrzywiła się, ale nie przestawała się uśmiechać. – Jak wiele jest to dla ciebie warte? – Urwała na moment. – Może… twoje życie? – Moje życie i tak należy już do kogoś innego – odpowiedziałem ze spokojem, zachowując pełną kontrolę. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby wyrzucić jej wspomnienie ze swojego umysłu. – Więc pozwól mi zabrać twoją duszę, kiedy umrzesz. – Uśmiech

Kostuchy poszerzył się, a wargi kompletnie zniknęły, pozostawiając na swoim miejscu wyłącznie zęby. – Złóż mi obietnicę, że gdy umrzesz, to ja będą tą, która odprowadzi cię w Zaświaty. Zastanowiłem się nad tym, ale trwało to nieszczególnie długo. – Mniejsza o to. Po prostu mnie do niego zabierz. Kostucha wydawała się usatysfakcjonowana. Kompletnie ignorowała fakt, że nie mogła odebrać mojej duszy, kiedy już umrę. Należała ona bowiem do kogoś innego, tak jak jej powiedziałem. Poza tym, Obietnica Krwi miała większą moc niż słowna przysięga. Istota magiczna zaczęła iść przed siebie alejką, a odgłos skrzypiących o asfalt butów na wysokim obcasie roznosił się echem wśród pobliskich budynków o stalowych konstrukcjach. W miarę jak pokonywaliśmy coraz większy dystans, Kostucha zaczęła się przeobrażać. Jej blond włosy zgęstniały i zrobiły się nieco kręte, szorstka skóra wygładziła się, a zęby przybrały śnieżnobiały odcień, lśniąc wściekle w bladej, księżycowej poświacie. – Tędy – powiedziała, nurkując za ogromnym kontenerem, który skrywał za sobą jakieś drzwi. Następnie ściągnęła z szyi łańcuszek, do którego przymocowano wielki, srebrny klucz. Wsunęła go w zamek, otwierając wspomniane wcześniej drzwi. Zniknęła za nimi, a ja podążyłem w jej ślady. Powietrze były to wilgotne i cuchnęło mokradłem. Miałem spore trudności ze śledzeniem Kostuchy, ponieważ jej sylwetka nieustannie znikała i pojawiała się w moim polu widzenia. Na końcu tunelu znajdowało się pomieszczenie, jakie rozświetlały latarnie.

Ściany miały odcień świeżej krwi. Na środku ustawiono owalny stół, wokół którego rozlokowano krzesła. W rogu umiejscowiono klatkę ze śpiącym w nim Czarnym Aniołem, który właśnie spał, zwinąwszy skrzydła na plecach. Były to naprawdę smutne stworzenia, które musiały tkwić w potrzasku, zanim ktoś nie uwolni ich, zajmując ich miejsce oraz dziedzicząc tym samym konieczność noszenia skrzydeł. Przypomniałem sobie sytuację, kiedy Gemma o mały włos nie wypuściła jednego z nich z więzienia. Na szczęście, zjawiłem się w samą porę. – Siadaj – powiedziała Kostucha, po czym opuściła pomieszczenie przez drewniane drzwi po lewej. Usiadłem, szykując sobie w głowie przemowę. Wiedziałem, że jeśli się mylę, zmarnowałem naprawdę dużo czasu. Jakaś część mnie nie chciała jednak mieć słuszności. Jakaś część mnie nie życzyła sobie, aby ona była jedną z nich. Kiedy drzwi ponownie się otworzyły, weszła przez nie jasnowłosa Kostucha. Nie przyszła jednak sama. Mężczyzna z ciemnymi oczami, czarnymi włosami oraz bladą cerą stanął obok niej. Ktoś mniej doświadczony brałby go zapewne za wampira. Ale ja wiedziałem lepiej. Ten tutaj był o wiele niebezpieczniejszy od krwiopijcy. Właśnie dlatego trzymałem w kieszeni kurtki otwarty nóż, gotowy w każdej chwili po niego sięgnąć. Mogłem być nieco zaskoczony, że Kostucha nie spławiła mnie wcześniej w alejce. Zapewne jednak nieszczególnie ją niepokoiłem. Uważała mnie za zwykłego człowieka, który wpychał nos w sprawy świata, do jakiego nie należał.

Facet usiadł naprzeciwko mnie, a dzielący nas dystans pozbawiał mnie efektu zaskoczenia. Typek zgasił papierosa na blacie, a potem ponownie wepchnął go sobie do ust. Kostucha podała mu ogień. Koleś zaciągnął się, a następnie zmrużył oczy pod moim adresem. – Więc chciałeś ze mną o czymś pogadać – odezwał się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wytrzymałem jego spojrzenie, nie bojąc się go, ale obawiając, że sytuacja może nieco się skomplikować. – Muszę poznać miejsce pobytu pewnej kobiety. Facet milczał przez jakiś czas, bębniąc palcami o stół. – Pan Zaświatów nie orientuje się w tożsamości śmiertelniczek. – Moim zdaniem osoba, o jakiej mówię, nie jest śmiertelniczką – powiedziałem, trzymając rękę stabilnie na blacie, aby pokazać swojemu rozmówcy, że ani trochę się go nie boję. – Moim zdaniem może być jedną z nich. – W tym momencie wskazałem na jasnowłosą Kostuchę. – A ma jakieś imię? – zapytał Draven, raz jeszcze zaciągając się dymem. – Kobieta, jakiej szukasz? – Ma na imię Alana – powiedziałem, z trudem wypowiadając to słowo na głos. Facet poruszył przed sobą ręką ze szczerym zniecierpliwieniem. – Alana…? Poczułem, że w gardle zalega mi ta sama gula, jaka pojawiła się tam w chwili, kiedy czytałem jej pamiętnik. Przełknąłem ją zatem, zakopując uczucia głęboko w sobie. – Osoba, o jakiej mówię, nazywa się Alana Avery.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 444 Gemma – Wiem, że tu jesteś – powiedziałam pod adresem sufitu w swojej sypialni. – Więc odejdź. W powietrzu rozległ się przytłumiony chichot. – Jakim cudem jesteś w stanie to stwierdzić, nie nosząc pierścienia? – Ponieważ słyszę, jak oddychasz – odpowiedziałam, wywracając oczami. – A tak poza tym, jakim cudem możesz oddychać, skoro nie żyjesz? – Jak możesz mnie widzieć, jeśli nie żyję? – Ponieważ jestem wybrykiem natury – odpowiedziałam, przekręcając się na drugi bok. – A teraz odejdź. Próbuję zasnąć. – Och, odpręż się i przestań nad sobą użalać – wyszeptał głos Nicholasa z rogu pokoju. – Wiedźma nie odebrała ci życia. Natychmiast otworzyłam oczy. – Skąd możesz to wiedzieć? – Ponieważ uważnie słuchałem – odpowiedziała zjawa upiornego chłopaka, a coś w brzmieniu jej głosu ani trochę mi się nie spodobało. – No co? Myślisz, że skoro nie możesz mnie zobaczyć, to wcale mnie tam nie ma? Nieśpiesznie przyjęłam pozycję siedzącą, rozglądając się po pokoju. – Jak często to robisz? To znaczy łazisz za mną i przysłuchujesz mi

się, choć wcale o tym nie wiem? Nicholas zaśmiał się gardłowo i nieco diabolicznie. – Może nie powinnaś jednak ściągać pierścienia… W przeciwnym wypadku, nie będziesz mogła stwierdzić, gdzie jestem, a gdzie mnie nie ma… A tak na marginesie, niezła lokalizacja dla znaku Strażników. Dotknęłam łopatki, wzdrygając się. – Jesteś strasznym perwersem. Następnie sięgnęłam po leżący na szafce nocnej pierścień i wsunęłam go na środkowy palec. Jasnowłosa istota magiczna natychmiast wyrosła przed moimi oczami. Widziałam całą sylwetkę Nicholasa, zupełnie jakbym miała do czynienia z żyjącą osobą, z tą różnicą, że Wieszcz zdecydowanie był trupem. Uśmiechnął się łobuzersko. – Wiedziałem, że to przemówi ci do rozumu. – Skąd możesz wiedzieć, że wiedźma nie odebrała mi życia? – zapytałam, wstając z posłania. Nicholas westchnął, jakby wielce czymś zmęczony. – Nie jestem pewien, czy chcę odpowiadać na jakiekolwiek twoje pytania. Nadal trochę się na ciebie złoszczę za to, że zdjęłaś pierścień i zostawiłaś mnie samego w ciemnościach. Teraz to ja westchnęłam. – Proszę cię, czy chociaż raz możesz odpowiedzieć na pytanie w prosty sposób, bez zbędnego komplikowania?

Na jego obliczu odmalował się uroczysty wyraz. Wyglądał teraz bardziej ludzko niż kiedykolwiek. – Zrobię to, ale obiecaj, że nigdy więcej nie ściągniesz pierścienia. Coś w jego głosie sprawiło, że zrobiło mi się przykro z jego powodu. Dlatego też nie czułam się najlepiej, okłamując go, kiedy mówiłam: – Okej, pierścień zostanie. A teraz powiedz, co wiesz. – Wiedźma nie mogła odebrać ci życia – powiedział Wieszcz, stając przede mną. – Ponieważ nie należy ono do ciebie. Zmarszczyłam czoło, nieźle zbita z tropu. – Nie nadążam za tobą. Nicholas poklepał łóżko, siadając na nim, a ja z wahaniem do niego dołączyłam. – Nikt nie może odebrać ci życia, chyba że zrobi to też z tą drugą osobą. – Masz na myśli Alexa? – Nienawidziłam myśli, że muszę wypowiadać jego imię na głos. Przez to bolało mnie serce, a pod powiekami czułam pieczenie. Upiorny chłopak przytaknął. – Oboje musicie umrzeć w tym samym momencie. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Z tego, co pamiętam, czeka cię taki a nie inny koniec. Pomyślałam o wszystkich tych razach, kiedy ja i zielonooki byliśmy bliscy zejścia z tego świata, ale póki co jeszcze do tego nie doszło. – To przez elektryczność? – zapytałam. – Czy to z jej powodu musimy umrzeć jednocześnie?