Mamo, dziękuję Ci za to,
kim jestem.
Za to, co czuję
I za to, jak czuję...
1.
Jestem przedsiębiorcza. No, może nie tak jak Judyta, która
wybudowała dom za torebkę pieniędzy, ale jestem. Ona jednak
miała męża, po którym zostało jej co prawda niewiele, ale
zawsze to coś. Córka, no i właśnie ta torebka pieniędzy.
Ja nie mam męża, mam 35 lat i jestem nieuleczalną panną,
jeszcze nie starą, ale panną. Mogłabym szukać przyczyny i
obwiniać kogoś tam, byle kogo, ale później się nad tym
zastanowię. Dziwne, Marzena miała rację, trąci Scarlett 0'Harą.
Niedziela, dziś nie muszę być przedsiębiorcza, dlatego
zafunduję sobie całodniowe szlafrok party. Zaliczyliśmy tej
zimy już wszystkie pory roku. Dziś jest wiosna, słońce,
kocham słońce, ale teraz mnie trochę irytuje. To kwestia
długiego sobotniego wieczoru spędzonego w towarzystwie
dużej ilości piwa i papierosów. Przypominam sobie.
Komputer. Onet. Sympatia.
Namówił mnie do tego Grzesiek, nieuleczalny wirtualny
podrywacz. Po wszelkich wieloletnich próbach swatania mnie,
ostatecznie skapitulował. Lubisz pisać? Lubisz Internet? Jest
taki portal w Internecie, to wielka poznawalnia, zakładasz
wizytówkę, odpowiadasz na kilka pytań, piszesz coś o sobie,
widzą to wszyscy, na twoją skrzynkę przychodzą wiadomości
od innych. Jest też księga gości, każdy może ci tam na forum
napisać coś fajnego. Jesteś ładna, wklej zdjęcie, napisz parę
słów, kogoś poznasz. Właśnie, ale to było tydzień temu.
A wczoraj? Taaak. Otwieram komputer. Kto laptop nazwał
przenośnym sprzętem? To bydlę waży z 10 kilo, przygniata
mnie w łóżku. Przecież komputer jest przewidziany do pracy w
łóżku. A może nie jest? Mówiłam, że jestem przedsiębiorcza.
Żółta karteczka przylepiona na monitorze. Hasło i login. Jak ja
na to wpadłam? Loguję się. Jestem w sieci!!!! O, Boże!!! Moje
zdjęcie, nie, dwa zdjęcia, o nie, trzy! Z wakacji. Ładne.
Opalona, ciemne okulary, trochę podrasowane w photoshopie.
I to z imienin, mam na nim większy biust niż w rzeczywistości.
Dobry wybór. O mój Boże, wszyscy mnie zobaczą. Klienci
przedsiębiorczej Katarzyny zobaczą, że węszę jak desperatka
za jakimś samcem. Opis jest dobry, całkiem mi to zgrabnie
poszło. Zaraz to wykasuję. Jestem kobietą sukcesu, może nikt
nie zauważył. Była sobota. Na pewno WSZYSCY spędzali
czas na imprezach i w pubach. Odwiedzili cię... 124 osoby? ?
?!!! 124 osoby nie siedziały w pubach w piękny, sobotni
wieczór???!!! Ci ludzie powariowali. Nie macie nic innego do
roboty tylko mnie odwiedzać? Wiem, zmienię kolor włosów,
nikt nie skojarzy mnie na ulicy, inny makijaż etc. „Masz 32
wiadomości". Jakie 32 wiadomości? Moment, zaraz zlikwiduję
swój profil, tylko to przeczytam.
Przystojny38krakow. Nie wiem, czy jest przystojny, zamiast
zdjęcia grafika. Facetom często wydaje się coś innego niż w
rzeczywistości, nawet częściej niż kobietom. 182, muskularny,
rozwiedziony, nie wie, czy chce mieć dzieci, szuka kobiet,
przyjaźni, seksu. Jeśli chcę wiedzieć coś więcej o nim, mam
zapytać. Hmmm, tylko po co miałabym chcieć wiedzieć
więcej. Czyja chcę?
E-mail o treści: „jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, chciałbym
Cię poznać, podaj jakiś telefon kontaktowy". Idiota. Jeszcze
czego. Telefon przedsiębiorczej kobiety sukcesu nie jest do
rozdawania na prawo i lewo. A może jednak jest przystojny? A
do tego jaki sprytny, anonimowy, a sam wie już, jak wyglądam.
Może to mój sąsiad?
Xxyyzz65. Tajemniczy lub kreujący się na takiego. Pewnie
ma 65 lat. O, zdjęcie. Na jachcie. Pożycza czy ma? Lubi
podróże, kuchnię włoską, dobrą muzykę. Dobrą? Operę? No, ja
niby też lubię, ale rzadko chodzę, to znaczy w ogóle nie
chodzę, ale czasem słucham, nie opery, prawie opery, muzyki
poważnej. Na drugim zdjęciu z psem. Ładny. Pies ładny. Lubię
psy. Żonaty. Chce poznać w celu niezobowiązujących spotkań.
Niezobowiązujących? Żonaty? Żona powinna to zobaczyć.
Zaraz będzie rozwodnikiem. Poczekam. Albo nie poczekam,
kto by chciał takiego palanta? „Jesteś cudowna, jak czekolada
(no, opalona jestem, ale bez przesady), mogę zapewnić Ci
wszystko, mój numer... zadzwoń, czekam, Zdzisław".
Katastrofa. Czy mogę napić się piwa? Jest po dwunastej.
Napiję się piwa, jak przystało na szlafrok party. Może nikt nie
przyjdzie. Jeszcze nie usuwam mojego profilu, poczytam
sobie... Dobre zimne piwo. Błogosławiony stan
staropanieństwa. Jest niedziela, z zimnym piwem, papierosem,
Internetem. Filip, złaź! Kacper, odczep się! Te koty
powariowały. Niebezpieczny stan rozpieszczenia. Moja głowa
to nie kojec. Nie drap szlafroka! Za późno, dziura.
MachoLondyn. 186, szczupły, kawaler, niczego nie szuka,
mam pisać, jeśli mam odwagę. MachoL... prze-
jawią obojętny stosunek do papierosów i alkoholu. No, ja
zasadniczo również. Jest mi zupełnie obojętne, ile dzisiaj
wypiję i wypalę. W wiadomości kwiatki i uśmiechnięte żółte
buzie. Wesoły musi być ten macho. No i jest zdjęcie. Więcej tu
takich odważnych jak ja lub wypijających za dużo piwa w
sobotni wieczór. Macho jak macho, obleci.
Andikorsl23. Może Andrzej, może mieszka na Korsyce, może
jest korsarzem, ale chyba nie ma 123 lat. 185. Wzrostu. 39. Lat.
Warszawa, kawaler, normalnej budowy, włosy kasztanowe (to
znaczy jakie? ciemnorude?), miłości szuka etc, lubi palić,
dobrze. Lubi pić, cholera, może to alkoholik? Wiersz napisał
na swojej stronie. Do mnie też napisał wiersz. Poeta? Wszyscy
artyści to ćpuny i pijacy. Na zdjęciu czapeczka, spodnie
bojówki, zupełnie nieartystycznie, zero długich włosów dzieci
kwiatów i znoszonych łachów. Nie pisuję wierszem. Jestem
przedsiębiorczą kobietą. Co mam mu odpisać? Że ładny
wiersz? Nie odpisuję.
On jeden (dobrze, że nie dwóch). 178, Katowice, 40, na
zdjęciu połowa wymazana (hmmm, łatwo wymazać kogoś z
życia edytorem), wolny zawód, blondyn, też chce seksu, nie
znosi kłamstwa, obłudy, fałszu, ceni szczerość, pozna szczupłą
„piękna krakowianko, czy wspólna kawa wchodzi w grę? na
płycie pięknego rynku, bądź w zaciszu Twego tajemniczego
miejsca?". A czy ktoś lubi fałsz? Czy niechęć do obłudy trzeba
manifestować? Czy kłamstwo może być komuś obojętne?
Temu, co kłamie. Wszyscy kłamiemy. Ale wcale tego nie
lubimy. Puste, nijakie.
Bonzo62. 44 lata, Kraków, 191, normalna budowa, szuka
wszystkiego i niczego, wygląd a la Tommy Lee Jones.
„Przywiodła mnie tu zwykła ludzka ciekawość, mało tu
normalności, dużo kłamstwa i wyretuszowanych zdjęć (o
Boże, to przez photoshopa), lubię Twój opis (zaraz przeczytam
jeszcze raz, co ja tam napisałam), czy jesteś taka? Czy udajesz?
Bądź, sprawisz mi tym wielką przyjemność. Krzysztof". I tyle?
Zero telefonu? Zaproszenia? GG? Nic? Jeszcze raz zdjęcie.
Wygląda na prawdziwe. Rozwiedziony, nie ma dzieci, chce
mieć dzieci. Może dlatego się rozwiedli. A może to jakiś drań?
Zdradzał żonę, nie pracował...
Co ja tam napisałam? „Jest takie moje miejsce na ziemi, gdzie
czuję się bezpieczna, gdzie mam komputer, dwa mruczące
kocury, gdzie niczego mi nie trzeba, gdzie pachną
wspomnienia wszystkiego, co mi bliskie i nie czuję się
samotna, tylko spragniona czegoś, co nie jest bylejakością i
nijakością". Sentymentalne jak na kobietę sukcesu...
2.
Całe życie gdzieś pracowałam. Od sześciu lat mam WŁASNE
PRZEDSIĘBIORSTWO. OK, nie przesadzajmy, mam firmę.
Usługowo produkuję takie tam pierdolety, długo by się
rozpisywać. Sprzedałam dom, żeby kupić pierwszą maszynę.
Zatem aktualnie jestem bezdomna, tzn. mieszkam w blokowcu,
ale warto było. Gdy pierwsza maszyna wjechała, tzn.
wdźwigała się
do wynajętego lokalu, siadłam i rozpłakałam się nad tym, co
ja właściwie zrobiłam. Miałam super piękną elektroniczną
wielką maszynę i na Boga, nie miałam pojęcia jak jej używać.
Ale to było 6 lat temu.
Dziś nadal nie wiem, jak jej używać, ale mam ludzi, którzy
wiedzą. Teraz stoję przed faktem, że moje moce produkcyjne
są za małe, nie wiedzieć czemu. Inne firmy zaczęły mi zlecać
produkcję i jakoś tak się to rozrosło. Allegro jest fenomenalne.
Internetowy, gigantyczny supermarket. Tam kupuje się i
sprzedaje wszystko. Ktoś wystawił taką maszynę jak moja, ale
za pół ceny. Nie wierzę w okazje, to ułuda, trzeba jednak
sprawdzić. Sprawdziłam. Muszę ją mieć!
Jestem przedsiębiorcza. Załatwiam kredyt. Spełniam wszelkie
wymogi, sto razy dziennie dzwonię do księgowej, nic mnie nie
obchodzi, firma, klienci, jedzenie, piwo, załatwiam kredyt.
Prawie załatwiłam. Ale prawie robi wielką różnicę. Papiery się
piętrzą. Dzwonią z banku, chcą mi dać kredyt na samochód. Po
jasną cholerę mi kolejny samochód?! Wożę nim tyłek. Chcę
kredyt na maszynę! Może trzeba było ubrać garsonkę, nie
dżinsy. Pan pod krawatem się uśmiecha, prawie dał kredyt, ale
trzeba zastaw. Nie ma sprawy. Trzeba wycenić pierwszą
maszynę. No problem. Trzeba rzeczoznawcy, ale bank nie
posiada listy uznawanych przez siebie rzeczoznawców. Gryzę
paznokcie. Przecież nigdy tego nie robiłam! Pan z Allegro się
niecierpliwi. Jestem zdesperowana.
Mam - Hanka! Hanka jest fajna. Hanka to moja klientka, która
ma najzdolniejsze dziecko na świecie, startuje w olimpiadach
naukowych, najlepiej jeździ na
nartach, w ogóle wszystko robi najlepiej. Ale Hanka jest
przede wszystkim moją klientką. I ma kasę! Nie wierzę, ale w
akcie desperacji pytam. A Hanka co robi z wrodzonym sobie
urokiem? Zgadza się. Mdleję. Po ocuceniu wyciągamy w
banku kasę. Od lat wszystko załatwiam przelewem, więc
stresuje mnie bieganie po mieście z torebką pełną pieniędzy.
Wszędzie widzę gangsterów, którzy chcą mnie napaść, bo to
nie są lata 80/90; teraz wszystko załatwia się „bezgotówkowo".
Judyta pewnie wybudowałaby za to rezydencję, a mnie phii,
maszyna w głowie. Dlaczego ja z ciężkimi maszynami mam
lokal na pierwszym piętrze? Przypominam sobie, był tani!
Załatwiam lawetę na 4:00 rano. Dźwig na popołudnie. Nie piję
w tygodniu, ale taki dzień wymaga złotego trunku. Rozsiadam
się. Może ktoś napisał? Telefon. Laweta padła. Mdleję. Ale w
końcu zawsze jest Allegro. Znalazłam. Laweta we Wrocławiu.
Umawiamy się na 8:00 rano po odbiór maszyny.
„Witaj Krzysztofie, nie wiem, kogo oczekujesz na tym
portalu, ani za jaką osobę mnie uważasz, są dni, że nawet nie
wiem, kim jestem, ale zdecydowanie jestem kobietą...
przedsiębiorczą!!!"
3.
Czwarta rano. Ja chyba śnię. Przecież między innymi po to
założyłam WŁASNE PRZEDSIĘBIORSTWO, by ewentualnie
JESZCZE nie spać, a nie JUŻ nie spać o TAKIEJ godzinie!
Jadę po maszynę! Jestem rześką
kobietą sukcesu. O każdej porze mam nienaganny makijaż.
Podjeżdża po mnie brat. Mój brat jest fajny. Cokolwiek to
znaczy. Mój brat nie pali. Od trzech lat. Wiec palę jednego
papierosa na 50 kilometrów. Wiem w końcu co to zrozumienie,
poświęcenie, szacunek dla zdrowo żyjących i wymagających
osób.
Po załatwieniu formalności (umowy, faktury, zapłata...)
zaczynamy wyciągać maszynę i szlag by trafił, ale ta laweta ma
takie dwa opuszczane wysięgniki na koła samochodu, a nie
cały blat, a maszyna jest wąska, węższa niż samochód, więc nie
ma szans. Odsyłamy lawetę. Szukamy w gazetach. Albo nie na
dziś, albo za „nieprzyzwoitą" kasę. Sto telefonów. Schiz.
Wychodzę, myślę, dreptam, mam! Szukamy dźwigu, który
włoży maszynę na tę lawetę, na którą nie da się jej wciągnąć.
Zawracam gościa z lawetą, szukam dźwigu. Idę do sąsiedniej
firmy, jakieś kątowniki z metalu robią, mają spalinowy
potężny wózek widłowy, robię z siebie blondynkę-kretynkę
(co jest dość trudne, bo już prawie jestem brunetką), facet się
zgadza.
Wraca laweta. Maszyna waży ponad 700 kilo. Wózkowy to
geniusz, widzę, że robi cuda z tym wózkiem. Maszyna się
kiwa. Może nie spadnie. Prawie spadła. Schiz. Potrzebna mi
reanimacja. Wózkowy wkłada mój nowy nabytek na lawetę
przy wydatnej pomocy dziesięciu chłopa. Makabra. Nie da
rady. Z boku lawety są rynienki. Jak położy maszynę, nie
wyciągnie ramion wózka. Nie chce sprzedać ramion. Schiz.
Kolejna próba. Podkładamy jakieś belki, które umożliwią
wyciągnięcie ramion wózka. Maszyna znowu bimba. Schiz.
Maszyna stoi na autolawecie po godzinie. Z go-
ści leje się pot. Prawie tak jak ze mnie, bo już zrobiłam jakieś
10 kilometrów wokół lawety (komentując rzecz jasna ich
pociągnięcia). Oklaski dla wózkowego. Mam sto stopni, bo
dostrzegam, że maszyna jest niestabilna, wąska i wysoka.
Oczami wyobraźni widzę, jak leci w prawo lub lewo (co za
różnica). Mocujemy ją milionem pasów i tasiem. Z sercem za
biodrem albo w wątrobie (jak kto woli) przemierzamy trasę
Wrocław-Kraków.
Trzeba pchnąć obecną maszynę, żeby włożyć nową. Mój
mechanik spóźnia się z wózkiem widłowym. Jestem
maksymalnie wkurzona, bo wszyscy czekają, włącznie z
dźwigiem. Mój mechanik zawsze się spóźnia. Jest. O Boże,
wyjątkowo mało spóźniony (próbuję sobie przypomnieć, co
mu nagadałam, że pojawił się tu tak szybko...). Maszyna
przesunięta. Nowa idzie w górę. Zawisła w „drzwiach" i ani
rusz. Trzymamy wszyscy. Obsuwa się. Schiz. Widzę, prawie
widzę, jak leci. W 5 osób na niej stoimy, liną „teoretycznie"
jest przyczepiona do starej maszyny, ale obsuwa się.
Nieziemski schiz. Potrzebuję reanimacji. Przy maszynie w
zasadzie nie jestem potrzebna, bo mojej wagi nie odczuje. Ani
tym bardziej wagi moich pracownic, które trzymają linę
obwiązaną wokół starego urządzenia. Oczami wyobraźni
widzę, jak maszyna z wszystkimi leci na dźwig, urywając ręce
Agnieszce. Ona waży ze 40 kilo, jej ręce to dwa kilkudekowe
patyczki. Mam trzysta stopni. Wymyślam dźwignię zaczepioną
o starą maszynę, wymyślam opcję dwóch dźwigów, ale
doprawdy nie jestem w stanie mówić. Ścisk w gardle. Mój
mechanik odczepia
jeden pas!!!! To operacja na żywym organizmie. Przechodzę
właśnie ciężki zawał. Nie chcę widzieć, ale wbiegam co chwila
lub rozsuwam potajemnie palce, którymi zasłaniam oczy, to
znów bojowniczo rzucam się i trzymam kurczowo moją
przyszłość. Schiz. Taśma odcięta. Ostra akcja facetów. Mój jęk
rozlegający się na całą dzielnicę. Schiz. Otwieram oczy.
Maszyna jest w środku.
Jestem kobietą przedsiębiorczą, mam na pierwszym piętrze
bezczelnie wytargowaną maszynę, za pieniądze, które nie
wiem, jakim cudem oddam za dwa tygodnie. Daj Boże, by
faktury spłynęły. Zaczynam popadać w obsesję. Sprawdzam
konto zgodnie z odruchem Pawłowa co 15 minut. Coraz
częściej też sprawdzam w sieci, co na to Krzysztof. Ciekawe,
jak się śmieje i z czego. I jakie lubi piwo. Czy uprawia jakiś
sport. Bo ja uprawiam. Czasem.
Odniosłam sukces. Posiadam kolejną piękną, wielką,
niezrozumiałą dla mnie technicznie maszynę. Technicznie
rozumieją mój mądry, niepalący brat, rozumie ją też
Agnieszka. To szefowa produkcji. Niebywale ładna, skromna,
mądra i... sucha. Zawsze myślałam, że to ja jestem,
powiedzmy, najszczuplejsza, ale tu jestem rozbita pomiędzy
słowami sucha, chuda, sucha, chuda, sucha, chuda. Zatem
Agnieszka, bardzo ładna skądinąd jest... sucha, pracowita i
mądra. No i przede
wszystkim lojalna. Cechę tę cenię sobie najwyżej i wymagam
jej od wszystkich otaczających mnie ludzi. Muszę zapalić!
„Całowanie się z Tobą to by było jak z popielniczką". „Drogi
internauto, cieszy mnie nasza kompatybilność w pojmowaniu
świata i odbieraniu bodźców zewnętrznych. Moje poczucie
estetyki również nie pozwoliłoby mi na jakąkolwiek wymianę
naszych płynów".
Z tym sukcesem trochę ciężko. Mam w portfelu 10 złotych.
Mam też chwilowy zastój w zleceniach i masę długów z
pokryciem, ale to żadne pocieszenie. I nie cierpię otwierać
skrzynki na listy. Od lat nie ma w niej pachnących listów ani
kolorowych kartek. Jeśli cokolwiek się w niej pojawia, to
rachunki do zapłacenia. Telefon:
- Kaśka? (Grześ). Fajne foty. No, w końcu się zdecydowałaś...
Telefon:
- Cześć Kaśka, tu Ula, no, no, nieźle, znaleźliśmy cię PRZEZ
PRZYPADEK!
Telefon:
- No cześć Kasia, czy nie jesteś przypadkiem na Sympatii?
Cisza.
- Halo! Kasia. He, he, fajny opis!
Jestem w sieci!
5.
Muszę wyjść z pracy, ale jeszcze otwieram pocztę. „Nowy,
sympatyczny wpis do Twojej księgi gości". Jakiej księgi gości?
Życie jest jak pudełko czekoladek. Mama Forresta była mądra.
FantazjaWawa. Kobieta! O Boże, nie chcę stać się obiektem
westchnień dla kobiet. Coś tam kiedyś się przydarzyło,
uczestniczyła w tym osoba płci żeńskiej, ale to przeszłość! Nie
mogła mi napisać maila, tylko tak na forum, co by wszyscy
widzieli?
„Czuję magię, czuję osobowość, jestem, myślę i odbieram po
drugiej stronie ekranu człowieka ciepłego, pełnego
wrażliwości i normalności".
No tak, niby jestem normalna. Sprawdzam. Ładna kobieta.
Zamężna - ufff. Kolejna poetka. Okrutnie się wysila. Zgłębiam.
Lubi to, co robi, jej strona pachnie kobiecością, jest pełna barw,
zapachów, poezji, to mnie drażni, a z drugiej strony przyciąga.
JEJ księga gości jest pełna „sympatycznych wpisów",
dyskutują ze sobą, spierają się, łechtają, jest w tym jakaś
inność. Inność od rzeczywistości.
Ja jestem tutaj. Halo. To ja, Kaśka! Zakotwiczona w moim
świecie i w moim... PRZEDSIĘBIORSTWIE! Co Wy tam
robicie? Odrywacie się od rzeczywistości! Oni biegną do
domu, włączają komputer i czytają.
6.
Biegnę do domu. Włączam komputer i czytam.
„Przedsiębiorcza. Brzmi z goła inaczej od wszelkich wypocin,
jakie zwykłem tu czytać. Jednak przymiotniki: piękna, mądra,
inteligentna itd. brzmią słabo wobec takiej armaty. Podoba mi
się. Krzysztof".
Armaty??!! Jestem kobieca. Stanowczo jestem inteligentna. Z
armią nie mam nic wspólnego, no, może poza
opracowywaniem strategii mojego przedsięwzięcia
biznesowego; ostatnio opracowywałam do białego rana,
przewracałam się z boku na bok, to jest z Kacpra na Filipa.
A ja mu tak do tej księgi gości wejdę. Ha, dopiszę się tam. A
niech wszyscy widzą! RomantycznaBR. Bez Rozumu? Bardzo
Racjonalna. Bez Rzeczoznawcy? Nie, to raczej ja w banku. Co
ona mu tam wyskrobała? „Bonzo, pragnę Cię bardziej niż
powietrza, woda bez Ciebie nie smakuje jak woda, kwiaty nie
pachną po swojemu... Całuję". O, nie! Do MOJEGO Bonza tak
pisać? Popłynęłam z wyobraźnią z tym wpisywaniem się do
księgi. Rezygnuję. Co ja wiem na temat takiej na przykład
wody? Albo kwiatków? Nawet mało wiem na temat maszyn.
Umiem je tylko zdobyć.
„Krzysztofie, mało wiem na temat wody, kwiatów i innych
przyziemnych farmazonów, a nawet maszyn, wiem tylko, jak
je zdobyć... Całuję. K". Całuję? Pozwalam sobie. To przez
żółty trunek. Dobranoc...
7.
Sucha, mądra i śliczna Agnieszka pracuje niczym mrówka na
produkcji.
Nie w głowie mi jakieś tam sympatie. W ogóle co to za
słowo? Sympatię miałam w przedszkolu. W podstawówce
„chodziłam z kimś", w liceum „miałam chłopaka". Na
studiach, ech, niefortunny temat, powinnam rzec: „miałam
związek", „miałam faceta", „byłam z kimś". No właśnie, ale
nie bardzo „byłam".
Znów boli głowa. Czy to migrena? Kiedyś uważano, że
migrena jest cechą ludzi inteligentnych. Dlaczego kiedyś? Ja
nadal tak uważam! Światłowstręt, wymioty, znów zawalę
dzień. Pędzę niebieską toyotą do domu. Mały sklepik na
osiedlu. Na ogół kupuję tu piwo i papierosy. I jedzenie dla
moich futrzaków. Dziś chcę tylko procha przeciwbólowego.
Proszę apap. Pani nie zamyka rachunku. Jest zdziwiona, bo
gdzie te sześć puszek piwa i 3 paczki papierosów? Dziś zbawi
mnie apap.
Słońce świeci. Dobranoc...
8.
Ósma rano, mam za sobą noc z siłaczem sumo ska- j czącym
po dachu mojego samochodu, radio, kawa, i papieros, śpiewa
Nelly Furtado, kolejna kawa. Lubię kawę. I papierosy. Dużo
papierosów. Muszę to rzucić.
Ale jeszcze nie dziś. Futrzaki wcinają gurment. Spryciarze,
oglądały reklamy!
Jest odpowiedź. Strona internetowa prawie gotowa. Po
sześciu latach jestem szczęśliwą posiadaczką strony. Jestem w
Unii, jestem światowa, jestem internetowa. Świat stoi przede
mną otworem! Moja skrzynka w końcu nie jest na
komercyjnych portalach typu interia, wp, onet. W końcu
wyglądam poważnie przed klientami!
Mam dobry nastrój, jestem wyspana i zadowolona. Wchodzę
na księgę gości FantazjaWawa. „Droga Fantazjo, lub
fantazyjna kobieto, nie tylko Twoja wizyta, ale i barwy oraz
zapachy mnie znęciły, tak tu u Ciebie domowo jak w moich
pieleszach, polecam Grocholę, powieje wesołością, bo tylko jej
tu brak". Pogięło mnie? Grochola OK, ale fantazja?, pielesze?,
zapachy? Zmykam do pracy.
Oto urok własnej działalności. Kurnik. Portal z grami. Mogę
na nim siedzieć i kilka godzin grać w mahjonga. Klocek do
klocka. Trzeba zlikwidować piramidę sześćdziesięciu klocków
w jak najkrótszym czasie. Ba, mogę nawet nie iść w ogóle do
pracy i cały czas grać. Pysznie. Prawie skończyłam i tak się
podnieciłam, że prawie pobiłam rekord, że dostałam całkowitej
zaćmy, nie mogłam trafić myszką w sześć ostatnich klocków.
Prawie robi wielką różnicę. Znowu klapa. Nadal są lepsi ode
mnie. Oni chyba w ogóle nie pracują.
Adam jest na gadu-gadu. No, jest w zasadzie ciągle. Ma pracę
głównie przy komputerze. Hmm, to w zasadzie tak jak ja.
Przynajmniej w tej chwili. No, bo przecież nie cały czas gram,
czasem jeszcze coś robię, choć frustruje mnie to, bo muszę się
wtedy oderwać od mahjonga, na przykład kiedy zadzwoni
telefon albo przyjdzie klient. Wystawiam też faktury, co
bardzo lubię, robię też niezwykle szybkie wyceny na podstawie
tego, co mój mądry brat długo opracowywał. Świetnie się
uzupełniamy. Siedzimy naprzeciwko siebie przy komputerach
i OBOJE pracujemy. Frustruję się też wtedy, gdy na przykład
jest dużo zleceń, a tu nagle awaria na produkcji. Wtedy czekam
na mojego mechanika, który przecież zawsze się spóźnia, ale
wtedy mahjong idzie mi najlepiej, po każdym telefonie wku-
rzonego klienta i zapewnieniach mechanika, że właśnie
dojeżdża, pobijam rekordy.
No więc Adam jak zawsze ma żółte słoneczko. Znamy się tyle
lat, ale rzadko się odzywa. Czasem wycena, czasem, że towar
do nas idzie, czasem, że... ładnie dziś wyglądałam. Okropnie
się mijamy. W życiu. Gdy Adaś od pierwszego wejrzenia mi
się spodobał, miał narzeczoną, kiedy był po rozwodzie i do
mnie uderzał, to akurat ktoś istniał w moim życiu, coś tam
delikatnie iskrzyło, ale nigdy nie miało szansy, no a później
zdechło.
Śliczne dołeczki na policzkach. To znaczy nie widzę tego na
żółtym słoneczku. Ale pamiętam. Ech tam, zagram jeszcze.
Kopertka w dole ekranu. Adaś. „Musisz mnie koniecznie
odwiedzić, skończyłem remont". Nie muszę zrobić wyceny ani
nie idzie towar! MUSZĘ odwiedzić śliczne dołeczki. Muszę.
10.
Śliczne dołeczki mają śliczne, wyremontowane mieszkanie.
- Śliczne mieszkanie.
Mówię odkrywczo. Ja też jestem śliczna. Włożyłam w to
bardzo dużo pracy. Mam nienaganne paznokcie. U nóg
również. Tylko po co? Przecież w ślicznym mieszkaniu nie
trzeba ściągać skarpetek. W lecie ubrałabym sandały.
Przynajmniej byłoby widać pedicure. No, ale gdybym na
przykład wylała herbatę. Potem w nią wdepnęła. Wtedy
musiałabym ściągnąć i uprać skarpetkę. Tak, przedsiębiorcza
kobieta musi być przygotowana na wszystko.
Zatem mam nienaganny manicure, pedicure, fryzurę, makijaż,
pachnę perfumami (zawsze pachnę, nie lubię się rozstawać z
perfumami), jestem ubrana elegancko casual (czyli tak
swobodnie elegancko sportowo), w torebce mam szczoteczkę
do zębów. Nie żebym coś tam z góry zakładała. Szczoteczkę
mam zawsze. Od czasów jak... O Boże, to przykre
wspomnienie.
To było jakieś 15 lat temu. To początek mojej kariery. Aż
dziw, że się tego dnia nie skończyła. Stawiam pierwsze kroki w
koncernie. Jestem (wtedy jeszcze jako asystentka, ale zaszłam
znacznie dalej) z moim Prezesem na obiedzie po spotkaniu u
klienta w Zakopanem. Jemy coś okrutnie pysznego (jestem
głodna, w lodówce echo). Mam! - to było szatobrią (jakkolwiek
się to pisze). Jestem elokwentna, pełna pomysłów co do stra-
tegii z tym klientem i nie tylko z tym, staram się być
dowcipna w moich uwagach. Prezes często się śmieje. Ja
również. Jest naprawdę wesoło. Wypiłam już ze trzy soki, trzy
kole i dwie herbaty. Jest strasznie wesoło. Zupełnie nie wiem
dlaczego. Idę siusiu. Poprawiam makijaż. I już wiem, dlaczego
jest wesoło! Kawałki szatobrią wiszą mi między zębami.
Dlatego zawsze mam szczoteczkę! I żyłki do zębów!
Adaś jest słodki. Jest fajna muzyka, talerz serów (wolę
schabowego), piwo, wino, palą się świeczki. Chce mnie
uwieść. Chcę być uwiedziona. Rozmawiamy. Jestem
elokwentna. Jestem wstawiona. Adaś opowiada, lubię jak
opowiada. Po co mi kochanek? Potrzebny mi rozmówca. Ale
już się nagadałam. Potrzebny mi kochanek. Nie umiem się
przyznać. On też nie. Niby wychodzę, ale zostaję. Pięknie
pachnie. Mężczyzną. Zapomniałam, że to taki piękny zapach.
Mogłabym wrócić, są taksówki. Możesz się tu przespać. Myślę
sobie - jasne, chcę, ale z Tobą. Dzięki Bogu to nie rezydencja z
paroma sypialniami. Zostaję. Z jednego brzegu łóżka do
drugiego nie jest 100 kilometrów. Jest bosko. Dzięki Bogu
podgoliłam to i owo...
11.
„Wyjątkowa kobieto o przeuroczym uśmiechu, wyjeżdżam na
kilka dni za granicę. Nie wiem, jak zniosę rozstanie z Twoją
wizytówką na Sympatii. Już wiem, że wizytówka mi nie
wystarczy i ośmielam się zaprosić
Cię po moim powrocie na kolację, ja Ciebie również całuję-
Krzysztof".
Jak to na kolację? To znaczy, że niby mamy się spotkać? A ja
tu z Adasiem... No tak, ale wcześniej przecież „całowałam"
Krzysia. Jestem ladacznicą. Później się nad sobą zastanowię.
LolekCz25. „Napisałem, że mam 25 lat, ale naprawdę mam
21, nie uprawiałem jeszcze seksu, ale czuję, że byłbym dobrym
kochankiem, lubię wszystko robić, mam poczucie humoru,
dobrze się uczę i szukam starszej kobiety, która wprowadzi
mnie w tajniki seksu, jestem estetyczny, dyskretny, oczywiście
u mnie nie możemy, rozumiesz, rodzice, obiecuję, że Cię nie
zawiodę, odpisz koniecznie, jesteś śliczna, albo zadzwoń, lub
wyślij mi SMS-a, tel..."
Słucham, co proszę?! Dobrze, że siedzę. Siedzę i nic nie robię.
Nic a nic. Nie odpisuję, choć zawsze wiem, co odpisać,
odpowiedzieć, powiem nieskromnie, polemicznie jestem
niemal doskonała. Nadal siedzę. Chyba dobrze, że nie mam
dzieci, gdy oglądam supernianię to w zasadzie jestem tego
pewna. Może wysłać to do superniani? Czy ona ma jakiś limit
wiekowy „dzieci", którym pomaga? Zamykam wiadomość.
Trzy kolejne są od emigrantów. Po co w zasadzie miałabym
się spotkać z kimś, kto za miesiąc wpadnie na kawę do
Krakowa? Albo po jasną cholerę miałabym jechać do
Szczecina (tym bardziej do Norwegii, zwłaszcza że tam jest
zimniej niż u nas). Albo po co miałabym rozmawiać przez
telefon (i na czyj rachunek) z kimś, kto trwale jest w Londynie?
A jazda do Warszawy? Phii, InterCity to dwie stówy. Poza
tym,
w Warszawie prawie nikt nie jest z Warszawy, tylko Bóg wie
skąd. A tu, proszę bardzo, ze śródmieścia, z Azorów, z Olszy
lub nie daj Bóg z Bieżanowa.
Lubię być w Krakowie, lubię być w moim domu z moimi
kotami, Adasia mam pod ręką, Krzysia „mam" pod ręką. To
znaczy w zasadzie nie mam nikogo, ale nie jestem jakąś
desperatką. Postanawiam zmodyfikować mój opis. I dodaję:
„Zalaliście mnie falą pytań o konkrety, zatem OK, koniec z
kokieterią, spróbuję trochę uszczegółowić. Z moich obserwacji
wynika, że co najmniej połowa tu zarejestrowanych osób „usi-
łuje" pisać poezję. Praktycznie mogłabym już wydać tomik
„onetów do Kasi", ale byłby to knot wątpliwej jakości
artystycznej. Nie podpisuję się pod stwierdzeniem, że śpiewać
i pisać każdy może... Owszem, dla siebie, dla osób
najbliższych, ale nie na forum, nie do bezimiennych, obcych
ludzi. Każda forma artystyczna stworzona dla bliskiej osoby
ma ciężar gatunkowy, ale niekoniecznie zaraz trzeba nią nękać
obcych ludzi. Co więcej, poezja nie buduje ze mną kontaktu, to
nie jest forma komunikacji. Zresztą, nie jesteście tacy, więk-
szość z Was udaje kogoś innego; życie weryfikuje, że
statystycznie mało w nim poezji. Drażnią mnie banały,
odpycha pospolitość umysłowa. Interesują mnie ludzie
wyłącznie piękni i bogaci wewnętrznie. Ale nawet bogatym
wewnętrznie, za to będącym z United States, Germany, France,
Szczecina etc. - dziękuję. Przekraczajmy bariery i granice, ale
wymiaru duchowego, intelektualnego, niekoniecznie
kilometrowego. Nie każcie mi tego za każdym razem
tłumaczyć. Również Panom młodszym od siebie dziękuję.
Pytanie: „Czy
uważam, że młodszy jest gorszy od starszego?" dawno
uznałam za wyraz ciasnoty umysłowej". No, to im pokazałam!
12.
Jestem technokratką. Uwielbiam nowinki technologiczne,
zawsze muszę mieć super komputer, ekstra aparat
fotograficzny, wiem, co piszczy w trawie elektronicznej (aż
dziw bierze, że nie znam moich maszyn na produkcji).
Zaczynam dzień od kawy, papierosa i odpalenia poczty
elektronicznej. Kawa pachnie, kot mruczy, nie, on raczej drze
się o żarcie, ja przecieram oczy i otwieram kolejne maile.
Dwa tygodnie temu też otwarłam. Ile nam zajmie
wyprodukowanie trzydziestu tysięcy sztuk, jaka jakość etc.
Trzydziestu tysięcy, Ha, ha! Oczywiście odpowiadam:
„Szanowny Panie, nie są to jakieś powalające ilości, w
zależności od obłożenia produkcji w danym czasie, zapewne
około tygodnia, musielibyśmy się spotkać celem uzgodnienia
szczegółów". Ha, ha, Paweł (mój brat)! Pytają o trzydzieści
tysięcy. Trzydzieści? Nie, trzydzieści TYSIĘCY. Ha, ha.
Głaskam koty, spływa poczta.
„Szanowna Pani, zatem spotkamy się w środę, 21-ego,
odwiedzimy Was wraz z naszymi partnerami z Francji o
godzinie 11-ej".
Dzisiaj jest środa!!! Młodzi spragnieni seksu chłopcy i wielcy
partnerzy biznesowi działają na mnie po-
dobnie. Siedzę. PO PROSTU siedzę. Kawa nadal pachnie,
koty nadal mruczą, a zegar wybija 10:45. Mam czas. Mam
dużo czasu na przemyślenia. Więc myślę. I siedzę. Nie wiem,
gdzie mam odpowiedni sweter, najwyżej w nieodpowiednim
albo w samym staniku wskoczę w niebieską toyotę.
Pani Polka jest szalenie dystyngowana. Myślałam, że to słowo
przynależne starszym kobietom. Nie jest starsza. Jest
elegancka, z klasą, niewiele starsza ode mnie, a przynajmniej
na taką wygląda. Grupa Francuzów, która jej towarzyszy, czuje
się niezwykle swobodnie w moim królestwie. Na tyle
swobodnie, że jestem poirytowana. Biegają po całej firmie,
włącznie z produkcją. Tego nikomu nie wolno robić! Oglądają
maszyny. Konsultują przez telefon. Maszyny są dobre.
Spróbowaliby powiedzieć, że nie! Próbki moich produktów
oglądają... pod lupą!!! Nie do wiary. I ja sobie na to pozwalam?
Pozwałam.
Mówimy o 30 tysiącach sztuk. Czy Pani widzi te delikatne
linie załamania? Wzrok mam dobry. Staram się. Nie widzę.
Może chodzi o cenę? Jak wszyscy zobaczymy linie załamania,
to musi być taniej. Nie będzie taniej! Kiwam głową, że niby
coś tam widzę. Tak, popracujemy, dopracujemy, potrafimy, nie
ma sprawy. Termin się kurczy, bo w końcu mam więcej
maszyn, ale jaki znowu tydzień?! Dobra, mam, nocna zmiana.
Mam prawie doktorat, ale nie ma sprawy, nauczę się i będę
produkować na czwartej zmianie. Nikt się nie dowie.
Pan Główny Francuz ma na sobie więcej niż warta jest moja
maszyna, szybki rzut okiem, garnitur, koszula, sygnet, zegarek,
buty, okulary. Znam się na tym, byłam wszędzie. ONI zawsze
chcą szwajcarskiej jakości za tajską cenę. Załatwię to. Nie
dajmy się zwariować. Rozmawiają między sobą po francusku.
To mnie irytuje. Staram się „przerzucić" rozmowę na
angielskie tory. Znają angielski. Ale nie chcą. A ja chcę to
zlecenie. Będę mieć to zlecenie i to za dobrą cenę.
13.
Bardzo boli głowa. Jest mi niedobrze. Za dużo kawy, za dużo
papierosów, za dużo Francuzów, którym wydaje się, że są u
siebie. Za mało śpię i nie zażywam witamin. W ogóle. Drażni
mnie światło, drażnią mnie dźwięki. Z bólu widzę coraz gorzej.
To znaczy właściwie widzę pół świata. Wolałabym, żeby to
była ta lepsza połowa. Mrugam nerwowo oczami, kręcę głową,
obracam się w prawą stronę w poszukiwaniu prawej połowy
obrazu, ale on mryga, śnieży, nie ma go. Za mało śpię. Jak się
prześpię, na pewno z powrotem będę miała cały świat.
Miednica przy łóżku. Gdy jest ciemno, nie wiem, ile mam
świata, i tak jest lepiej.
Szafraniec Katarzyna Dwa jabłka
Mamo, dziękuję Ci za to, kim jestem. Za to, co czuję I za to, jak czuję...
1. Jestem przedsiębiorcza. No, może nie tak jak Judyta, która wybudowała dom za torebkę pieniędzy, ale jestem. Ona jednak miała męża, po którym zostało jej co prawda niewiele, ale zawsze to coś. Córka, no i właśnie ta torebka pieniędzy. Ja nie mam męża, mam 35 lat i jestem nieuleczalną panną, jeszcze nie starą, ale panną. Mogłabym szukać przyczyny i obwiniać kogoś tam, byle kogo, ale później się nad tym zastanowię. Dziwne, Marzena miała rację, trąci Scarlett 0'Harą. Niedziela, dziś nie muszę być przedsiębiorcza, dlatego zafunduję sobie całodniowe szlafrok party. Zaliczyliśmy tej zimy już wszystkie pory roku. Dziś jest wiosna, słońce, kocham słońce, ale teraz mnie trochę irytuje. To kwestia długiego sobotniego wieczoru spędzonego w towarzystwie dużej ilości piwa i papierosów. Przypominam sobie. Komputer. Onet. Sympatia. Namówił mnie do tego Grzesiek, nieuleczalny wirtualny podrywacz. Po wszelkich wieloletnich próbach swatania mnie, ostatecznie skapitulował. Lubisz pisać? Lubisz Internet? Jest taki portal w Internecie, to wielka poznawalnia, zakładasz wizytówkę, odpowiadasz na kilka pytań, piszesz coś o sobie, widzą to wszyscy, na twoją skrzynkę przychodzą wiadomości od innych. Jest też księga gości, każdy może ci tam na forum napisać coś fajnego. Jesteś ładna, wklej zdjęcie, napisz parę słów, kogoś poznasz. Właśnie, ale to było tydzień temu.
A wczoraj? Taaak. Otwieram komputer. Kto laptop nazwał przenośnym sprzętem? To bydlę waży z 10 kilo, przygniata mnie w łóżku. Przecież komputer jest przewidziany do pracy w łóżku. A może nie jest? Mówiłam, że jestem przedsiębiorcza. Żółta karteczka przylepiona na monitorze. Hasło i login. Jak ja na to wpadłam? Loguję się. Jestem w sieci!!!! O, Boże!!! Moje zdjęcie, nie, dwa zdjęcia, o nie, trzy! Z wakacji. Ładne. Opalona, ciemne okulary, trochę podrasowane w photoshopie. I to z imienin, mam na nim większy biust niż w rzeczywistości. Dobry wybór. O mój Boże, wszyscy mnie zobaczą. Klienci przedsiębiorczej Katarzyny zobaczą, że węszę jak desperatka za jakimś samcem. Opis jest dobry, całkiem mi to zgrabnie poszło. Zaraz to wykasuję. Jestem kobietą sukcesu, może nikt nie zauważył. Była sobota. Na pewno WSZYSCY spędzali czas na imprezach i w pubach. Odwiedzili cię... 124 osoby? ? ?!!! 124 osoby nie siedziały w pubach w piękny, sobotni wieczór???!!! Ci ludzie powariowali. Nie macie nic innego do roboty tylko mnie odwiedzać? Wiem, zmienię kolor włosów, nikt nie skojarzy mnie na ulicy, inny makijaż etc. „Masz 32 wiadomości". Jakie 32 wiadomości? Moment, zaraz zlikwiduję swój profil, tylko to przeczytam. Przystojny38krakow. Nie wiem, czy jest przystojny, zamiast zdjęcia grafika. Facetom często wydaje się coś innego niż w rzeczywistości, nawet częściej niż kobietom. 182, muskularny, rozwiedziony, nie wie, czy chce mieć dzieci, szuka kobiet, przyjaźni, seksu. Jeśli chcę wiedzieć coś więcej o nim, mam zapytać. Hmmm, tylko po co miałabym chcieć wiedzieć więcej. Czyja chcę?
E-mail o treści: „jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, chciałbym Cię poznać, podaj jakiś telefon kontaktowy". Idiota. Jeszcze czego. Telefon przedsiębiorczej kobiety sukcesu nie jest do rozdawania na prawo i lewo. A może jednak jest przystojny? A do tego jaki sprytny, anonimowy, a sam wie już, jak wyglądam. Może to mój sąsiad? Xxyyzz65. Tajemniczy lub kreujący się na takiego. Pewnie ma 65 lat. O, zdjęcie. Na jachcie. Pożycza czy ma? Lubi podróże, kuchnię włoską, dobrą muzykę. Dobrą? Operę? No, ja niby też lubię, ale rzadko chodzę, to znaczy w ogóle nie chodzę, ale czasem słucham, nie opery, prawie opery, muzyki poważnej. Na drugim zdjęciu z psem. Ładny. Pies ładny. Lubię psy. Żonaty. Chce poznać w celu niezobowiązujących spotkań. Niezobowiązujących? Żonaty? Żona powinna to zobaczyć. Zaraz będzie rozwodnikiem. Poczekam. Albo nie poczekam, kto by chciał takiego palanta? „Jesteś cudowna, jak czekolada (no, opalona jestem, ale bez przesady), mogę zapewnić Ci wszystko, mój numer... zadzwoń, czekam, Zdzisław". Katastrofa. Czy mogę napić się piwa? Jest po dwunastej. Napiję się piwa, jak przystało na szlafrok party. Może nikt nie przyjdzie. Jeszcze nie usuwam mojego profilu, poczytam sobie... Dobre zimne piwo. Błogosławiony stan staropanieństwa. Jest niedziela, z zimnym piwem, papierosem, Internetem. Filip, złaź! Kacper, odczep się! Te koty powariowały. Niebezpieczny stan rozpieszczenia. Moja głowa to nie kojec. Nie drap szlafroka! Za późno, dziura. MachoLondyn. 186, szczupły, kawaler, niczego nie szuka, mam pisać, jeśli mam odwagę. MachoL... prze-
jawią obojętny stosunek do papierosów i alkoholu. No, ja zasadniczo również. Jest mi zupełnie obojętne, ile dzisiaj wypiję i wypalę. W wiadomości kwiatki i uśmiechnięte żółte buzie. Wesoły musi być ten macho. No i jest zdjęcie. Więcej tu takich odważnych jak ja lub wypijających za dużo piwa w sobotni wieczór. Macho jak macho, obleci. Andikorsl23. Może Andrzej, może mieszka na Korsyce, może jest korsarzem, ale chyba nie ma 123 lat. 185. Wzrostu. 39. Lat. Warszawa, kawaler, normalnej budowy, włosy kasztanowe (to znaczy jakie? ciemnorude?), miłości szuka etc, lubi palić, dobrze. Lubi pić, cholera, może to alkoholik? Wiersz napisał na swojej stronie. Do mnie też napisał wiersz. Poeta? Wszyscy artyści to ćpuny i pijacy. Na zdjęciu czapeczka, spodnie bojówki, zupełnie nieartystycznie, zero długich włosów dzieci kwiatów i znoszonych łachów. Nie pisuję wierszem. Jestem przedsiębiorczą kobietą. Co mam mu odpisać? Że ładny wiersz? Nie odpisuję. On jeden (dobrze, że nie dwóch). 178, Katowice, 40, na zdjęciu połowa wymazana (hmmm, łatwo wymazać kogoś z życia edytorem), wolny zawód, blondyn, też chce seksu, nie znosi kłamstwa, obłudy, fałszu, ceni szczerość, pozna szczupłą „piękna krakowianko, czy wspólna kawa wchodzi w grę? na płycie pięknego rynku, bądź w zaciszu Twego tajemniczego miejsca?". A czy ktoś lubi fałsz? Czy niechęć do obłudy trzeba manifestować? Czy kłamstwo może być komuś obojętne? Temu, co kłamie. Wszyscy kłamiemy. Ale wcale tego nie lubimy. Puste, nijakie.
Bonzo62. 44 lata, Kraków, 191, normalna budowa, szuka wszystkiego i niczego, wygląd a la Tommy Lee Jones. „Przywiodła mnie tu zwykła ludzka ciekawość, mało tu normalności, dużo kłamstwa i wyretuszowanych zdjęć (o Boże, to przez photoshopa), lubię Twój opis (zaraz przeczytam jeszcze raz, co ja tam napisałam), czy jesteś taka? Czy udajesz? Bądź, sprawisz mi tym wielką przyjemność. Krzysztof". I tyle? Zero telefonu? Zaproszenia? GG? Nic? Jeszcze raz zdjęcie. Wygląda na prawdziwe. Rozwiedziony, nie ma dzieci, chce mieć dzieci. Może dlatego się rozwiedli. A może to jakiś drań? Zdradzał żonę, nie pracował... Co ja tam napisałam? „Jest takie moje miejsce na ziemi, gdzie czuję się bezpieczna, gdzie mam komputer, dwa mruczące kocury, gdzie niczego mi nie trzeba, gdzie pachną wspomnienia wszystkiego, co mi bliskie i nie czuję się samotna, tylko spragniona czegoś, co nie jest bylejakością i nijakością". Sentymentalne jak na kobietę sukcesu... 2. Całe życie gdzieś pracowałam. Od sześciu lat mam WŁASNE PRZEDSIĘBIORSTWO. OK, nie przesadzajmy, mam firmę. Usługowo produkuję takie tam pierdolety, długo by się rozpisywać. Sprzedałam dom, żeby kupić pierwszą maszynę. Zatem aktualnie jestem bezdomna, tzn. mieszkam w blokowcu, ale warto było. Gdy pierwsza maszyna wjechała, tzn. wdźwigała się
do wynajętego lokalu, siadłam i rozpłakałam się nad tym, co ja właściwie zrobiłam. Miałam super piękną elektroniczną wielką maszynę i na Boga, nie miałam pojęcia jak jej używać. Ale to było 6 lat temu. Dziś nadal nie wiem, jak jej używać, ale mam ludzi, którzy wiedzą. Teraz stoję przed faktem, że moje moce produkcyjne są za małe, nie wiedzieć czemu. Inne firmy zaczęły mi zlecać produkcję i jakoś tak się to rozrosło. Allegro jest fenomenalne. Internetowy, gigantyczny supermarket. Tam kupuje się i sprzedaje wszystko. Ktoś wystawił taką maszynę jak moja, ale za pół ceny. Nie wierzę w okazje, to ułuda, trzeba jednak sprawdzić. Sprawdziłam. Muszę ją mieć! Jestem przedsiębiorcza. Załatwiam kredyt. Spełniam wszelkie wymogi, sto razy dziennie dzwonię do księgowej, nic mnie nie obchodzi, firma, klienci, jedzenie, piwo, załatwiam kredyt. Prawie załatwiłam. Ale prawie robi wielką różnicę. Papiery się piętrzą. Dzwonią z banku, chcą mi dać kredyt na samochód. Po jasną cholerę mi kolejny samochód?! Wożę nim tyłek. Chcę kredyt na maszynę! Może trzeba było ubrać garsonkę, nie dżinsy. Pan pod krawatem się uśmiecha, prawie dał kredyt, ale trzeba zastaw. Nie ma sprawy. Trzeba wycenić pierwszą maszynę. No problem. Trzeba rzeczoznawcy, ale bank nie posiada listy uznawanych przez siebie rzeczoznawców. Gryzę paznokcie. Przecież nigdy tego nie robiłam! Pan z Allegro się niecierpliwi. Jestem zdesperowana. Mam - Hanka! Hanka jest fajna. Hanka to moja klientka, która ma najzdolniejsze dziecko na świecie, startuje w olimpiadach naukowych, najlepiej jeździ na
nartach, w ogóle wszystko robi najlepiej. Ale Hanka jest przede wszystkim moją klientką. I ma kasę! Nie wierzę, ale w akcie desperacji pytam. A Hanka co robi z wrodzonym sobie urokiem? Zgadza się. Mdleję. Po ocuceniu wyciągamy w banku kasę. Od lat wszystko załatwiam przelewem, więc stresuje mnie bieganie po mieście z torebką pełną pieniędzy. Wszędzie widzę gangsterów, którzy chcą mnie napaść, bo to nie są lata 80/90; teraz wszystko załatwia się „bezgotówkowo". Judyta pewnie wybudowałaby za to rezydencję, a mnie phii, maszyna w głowie. Dlaczego ja z ciężkimi maszynami mam lokal na pierwszym piętrze? Przypominam sobie, był tani! Załatwiam lawetę na 4:00 rano. Dźwig na popołudnie. Nie piję w tygodniu, ale taki dzień wymaga złotego trunku. Rozsiadam się. Może ktoś napisał? Telefon. Laweta padła. Mdleję. Ale w końcu zawsze jest Allegro. Znalazłam. Laweta we Wrocławiu. Umawiamy się na 8:00 rano po odbiór maszyny. „Witaj Krzysztofie, nie wiem, kogo oczekujesz na tym portalu, ani za jaką osobę mnie uważasz, są dni, że nawet nie wiem, kim jestem, ale zdecydowanie jestem kobietą... przedsiębiorczą!!!" 3. Czwarta rano. Ja chyba śnię. Przecież między innymi po to założyłam WŁASNE PRZEDSIĘBIORSTWO, by ewentualnie JESZCZE nie spać, a nie JUŻ nie spać o TAKIEJ godzinie! Jadę po maszynę! Jestem rześką
kobietą sukcesu. O każdej porze mam nienaganny makijaż. Podjeżdża po mnie brat. Mój brat jest fajny. Cokolwiek to znaczy. Mój brat nie pali. Od trzech lat. Wiec palę jednego papierosa na 50 kilometrów. Wiem w końcu co to zrozumienie, poświęcenie, szacunek dla zdrowo żyjących i wymagających osób. Po załatwieniu formalności (umowy, faktury, zapłata...) zaczynamy wyciągać maszynę i szlag by trafił, ale ta laweta ma takie dwa opuszczane wysięgniki na koła samochodu, a nie cały blat, a maszyna jest wąska, węższa niż samochód, więc nie ma szans. Odsyłamy lawetę. Szukamy w gazetach. Albo nie na dziś, albo za „nieprzyzwoitą" kasę. Sto telefonów. Schiz. Wychodzę, myślę, dreptam, mam! Szukamy dźwigu, który włoży maszynę na tę lawetę, na którą nie da się jej wciągnąć. Zawracam gościa z lawetą, szukam dźwigu. Idę do sąsiedniej firmy, jakieś kątowniki z metalu robią, mają spalinowy potężny wózek widłowy, robię z siebie blondynkę-kretynkę (co jest dość trudne, bo już prawie jestem brunetką), facet się zgadza. Wraca laweta. Maszyna waży ponad 700 kilo. Wózkowy to geniusz, widzę, że robi cuda z tym wózkiem. Maszyna się kiwa. Może nie spadnie. Prawie spadła. Schiz. Potrzebna mi reanimacja. Wózkowy wkłada mój nowy nabytek na lawetę przy wydatnej pomocy dziesięciu chłopa. Makabra. Nie da rady. Z boku lawety są rynienki. Jak położy maszynę, nie wyciągnie ramion wózka. Nie chce sprzedać ramion. Schiz. Kolejna próba. Podkładamy jakieś belki, które umożliwią wyciągnięcie ramion wózka. Maszyna znowu bimba. Schiz. Maszyna stoi na autolawecie po godzinie. Z go-
ści leje się pot. Prawie tak jak ze mnie, bo już zrobiłam jakieś 10 kilometrów wokół lawety (komentując rzecz jasna ich pociągnięcia). Oklaski dla wózkowego. Mam sto stopni, bo dostrzegam, że maszyna jest niestabilna, wąska i wysoka. Oczami wyobraźni widzę, jak leci w prawo lub lewo (co za różnica). Mocujemy ją milionem pasów i tasiem. Z sercem za biodrem albo w wątrobie (jak kto woli) przemierzamy trasę Wrocław-Kraków. Trzeba pchnąć obecną maszynę, żeby włożyć nową. Mój mechanik spóźnia się z wózkiem widłowym. Jestem maksymalnie wkurzona, bo wszyscy czekają, włącznie z dźwigiem. Mój mechanik zawsze się spóźnia. Jest. O Boże, wyjątkowo mało spóźniony (próbuję sobie przypomnieć, co mu nagadałam, że pojawił się tu tak szybko...). Maszyna przesunięta. Nowa idzie w górę. Zawisła w „drzwiach" i ani rusz. Trzymamy wszyscy. Obsuwa się. Schiz. Widzę, prawie widzę, jak leci. W 5 osób na niej stoimy, liną „teoretycznie" jest przyczepiona do starej maszyny, ale obsuwa się. Nieziemski schiz. Potrzebuję reanimacji. Przy maszynie w zasadzie nie jestem potrzebna, bo mojej wagi nie odczuje. Ani tym bardziej wagi moich pracownic, które trzymają linę obwiązaną wokół starego urządzenia. Oczami wyobraźni widzę, jak maszyna z wszystkimi leci na dźwig, urywając ręce Agnieszce. Ona waży ze 40 kilo, jej ręce to dwa kilkudekowe patyczki. Mam trzysta stopni. Wymyślam dźwignię zaczepioną o starą maszynę, wymyślam opcję dwóch dźwigów, ale doprawdy nie jestem w stanie mówić. Ścisk w gardle. Mój mechanik odczepia
jeden pas!!!! To operacja na żywym organizmie. Przechodzę właśnie ciężki zawał. Nie chcę widzieć, ale wbiegam co chwila lub rozsuwam potajemnie palce, którymi zasłaniam oczy, to znów bojowniczo rzucam się i trzymam kurczowo moją przyszłość. Schiz. Taśma odcięta. Ostra akcja facetów. Mój jęk rozlegający się na całą dzielnicę. Schiz. Otwieram oczy. Maszyna jest w środku. Jestem kobietą przedsiębiorczą, mam na pierwszym piętrze bezczelnie wytargowaną maszynę, za pieniądze, które nie wiem, jakim cudem oddam za dwa tygodnie. Daj Boże, by faktury spłynęły. Zaczynam popadać w obsesję. Sprawdzam konto zgodnie z odruchem Pawłowa co 15 minut. Coraz częściej też sprawdzam w sieci, co na to Krzysztof. Ciekawe, jak się śmieje i z czego. I jakie lubi piwo. Czy uprawia jakiś sport. Bo ja uprawiam. Czasem. Odniosłam sukces. Posiadam kolejną piękną, wielką, niezrozumiałą dla mnie technicznie maszynę. Technicznie rozumieją mój mądry, niepalący brat, rozumie ją też Agnieszka. To szefowa produkcji. Niebywale ładna, skromna, mądra i... sucha. Zawsze myślałam, że to ja jestem, powiedzmy, najszczuplejsza, ale tu jestem rozbita pomiędzy słowami sucha, chuda, sucha, chuda, sucha, chuda. Zatem Agnieszka, bardzo ładna skądinąd jest... sucha, pracowita i mądra. No i przede
wszystkim lojalna. Cechę tę cenię sobie najwyżej i wymagam jej od wszystkich otaczających mnie ludzi. Muszę zapalić! „Całowanie się z Tobą to by było jak z popielniczką". „Drogi internauto, cieszy mnie nasza kompatybilność w pojmowaniu świata i odbieraniu bodźców zewnętrznych. Moje poczucie estetyki również nie pozwoliłoby mi na jakąkolwiek wymianę naszych płynów". Z tym sukcesem trochę ciężko. Mam w portfelu 10 złotych. Mam też chwilowy zastój w zleceniach i masę długów z pokryciem, ale to żadne pocieszenie. I nie cierpię otwierać skrzynki na listy. Od lat nie ma w niej pachnących listów ani kolorowych kartek. Jeśli cokolwiek się w niej pojawia, to rachunki do zapłacenia. Telefon: - Kaśka? (Grześ). Fajne foty. No, w końcu się zdecydowałaś... Telefon: - Cześć Kaśka, tu Ula, no, no, nieźle, znaleźliśmy cię PRZEZ PRZYPADEK! Telefon: - No cześć Kasia, czy nie jesteś przypadkiem na Sympatii? Cisza. - Halo! Kasia. He, he, fajny opis! Jestem w sieci!
5. Muszę wyjść z pracy, ale jeszcze otwieram pocztę. „Nowy, sympatyczny wpis do Twojej księgi gości". Jakiej księgi gości? Życie jest jak pudełko czekoladek. Mama Forresta była mądra. FantazjaWawa. Kobieta! O Boże, nie chcę stać się obiektem westchnień dla kobiet. Coś tam kiedyś się przydarzyło, uczestniczyła w tym osoba płci żeńskiej, ale to przeszłość! Nie mogła mi napisać maila, tylko tak na forum, co by wszyscy widzieli? „Czuję magię, czuję osobowość, jestem, myślę i odbieram po drugiej stronie ekranu człowieka ciepłego, pełnego wrażliwości i normalności". No tak, niby jestem normalna. Sprawdzam. Ładna kobieta. Zamężna - ufff. Kolejna poetka. Okrutnie się wysila. Zgłębiam. Lubi to, co robi, jej strona pachnie kobiecością, jest pełna barw, zapachów, poezji, to mnie drażni, a z drugiej strony przyciąga. JEJ księga gości jest pełna „sympatycznych wpisów", dyskutują ze sobą, spierają się, łechtają, jest w tym jakaś inność. Inność od rzeczywistości. Ja jestem tutaj. Halo. To ja, Kaśka! Zakotwiczona w moim świecie i w moim... PRZEDSIĘBIORSTWIE! Co Wy tam robicie? Odrywacie się od rzeczywistości! Oni biegną do domu, włączają komputer i czytają.
6. Biegnę do domu. Włączam komputer i czytam. „Przedsiębiorcza. Brzmi z goła inaczej od wszelkich wypocin, jakie zwykłem tu czytać. Jednak przymiotniki: piękna, mądra, inteligentna itd. brzmią słabo wobec takiej armaty. Podoba mi się. Krzysztof". Armaty??!! Jestem kobieca. Stanowczo jestem inteligentna. Z armią nie mam nic wspólnego, no, może poza opracowywaniem strategii mojego przedsięwzięcia biznesowego; ostatnio opracowywałam do białego rana, przewracałam się z boku na bok, to jest z Kacpra na Filipa. A ja mu tak do tej księgi gości wejdę. Ha, dopiszę się tam. A niech wszyscy widzą! RomantycznaBR. Bez Rozumu? Bardzo Racjonalna. Bez Rzeczoznawcy? Nie, to raczej ja w banku. Co ona mu tam wyskrobała? „Bonzo, pragnę Cię bardziej niż powietrza, woda bez Ciebie nie smakuje jak woda, kwiaty nie pachną po swojemu... Całuję". O, nie! Do MOJEGO Bonza tak pisać? Popłynęłam z wyobraźnią z tym wpisywaniem się do księgi. Rezygnuję. Co ja wiem na temat takiej na przykład wody? Albo kwiatków? Nawet mało wiem na temat maszyn. Umiem je tylko zdobyć. „Krzysztofie, mało wiem na temat wody, kwiatów i innych przyziemnych farmazonów, a nawet maszyn, wiem tylko, jak je zdobyć... Całuję. K". Całuję? Pozwalam sobie. To przez żółty trunek. Dobranoc...
7. Sucha, mądra i śliczna Agnieszka pracuje niczym mrówka na produkcji. Nie w głowie mi jakieś tam sympatie. W ogóle co to za słowo? Sympatię miałam w przedszkolu. W podstawówce „chodziłam z kimś", w liceum „miałam chłopaka". Na studiach, ech, niefortunny temat, powinnam rzec: „miałam związek", „miałam faceta", „byłam z kimś". No właśnie, ale nie bardzo „byłam". Znów boli głowa. Czy to migrena? Kiedyś uważano, że migrena jest cechą ludzi inteligentnych. Dlaczego kiedyś? Ja nadal tak uważam! Światłowstręt, wymioty, znów zawalę dzień. Pędzę niebieską toyotą do domu. Mały sklepik na osiedlu. Na ogół kupuję tu piwo i papierosy. I jedzenie dla moich futrzaków. Dziś chcę tylko procha przeciwbólowego. Proszę apap. Pani nie zamyka rachunku. Jest zdziwiona, bo gdzie te sześć puszek piwa i 3 paczki papierosów? Dziś zbawi mnie apap. Słońce świeci. Dobranoc... 8. Ósma rano, mam za sobą noc z siłaczem sumo ska- j czącym po dachu mojego samochodu, radio, kawa, i papieros, śpiewa Nelly Furtado, kolejna kawa. Lubię kawę. I papierosy. Dużo papierosów. Muszę to rzucić.
Ale jeszcze nie dziś. Futrzaki wcinają gurment. Spryciarze, oglądały reklamy! Jest odpowiedź. Strona internetowa prawie gotowa. Po sześciu latach jestem szczęśliwą posiadaczką strony. Jestem w Unii, jestem światowa, jestem internetowa. Świat stoi przede mną otworem! Moja skrzynka w końcu nie jest na komercyjnych portalach typu interia, wp, onet. W końcu wyglądam poważnie przed klientami! Mam dobry nastrój, jestem wyspana i zadowolona. Wchodzę na księgę gości FantazjaWawa. „Droga Fantazjo, lub fantazyjna kobieto, nie tylko Twoja wizyta, ale i barwy oraz zapachy mnie znęciły, tak tu u Ciebie domowo jak w moich pieleszach, polecam Grocholę, powieje wesołością, bo tylko jej tu brak". Pogięło mnie? Grochola OK, ale fantazja?, pielesze?, zapachy? Zmykam do pracy. Oto urok własnej działalności. Kurnik. Portal z grami. Mogę na nim siedzieć i kilka godzin grać w mahjonga. Klocek do klocka. Trzeba zlikwidować piramidę sześćdziesięciu klocków w jak najkrótszym czasie. Ba, mogę nawet nie iść w ogóle do pracy i cały czas grać. Pysznie. Prawie skończyłam i tak się podnieciłam, że prawie pobiłam rekord, że dostałam całkowitej zaćmy, nie mogłam trafić myszką w sześć ostatnich klocków. Prawie robi wielką różnicę. Znowu klapa. Nadal są lepsi ode mnie. Oni chyba w ogóle nie pracują.
Adam jest na gadu-gadu. No, jest w zasadzie ciągle. Ma pracę głównie przy komputerze. Hmm, to w zasadzie tak jak ja. Przynajmniej w tej chwili. No, bo przecież nie cały czas gram, czasem jeszcze coś robię, choć frustruje mnie to, bo muszę się wtedy oderwać od mahjonga, na przykład kiedy zadzwoni telefon albo przyjdzie klient. Wystawiam też faktury, co bardzo lubię, robię też niezwykle szybkie wyceny na podstawie tego, co mój mądry brat długo opracowywał. Świetnie się uzupełniamy. Siedzimy naprzeciwko siebie przy komputerach i OBOJE pracujemy. Frustruję się też wtedy, gdy na przykład jest dużo zleceń, a tu nagle awaria na produkcji. Wtedy czekam na mojego mechanika, który przecież zawsze się spóźnia, ale wtedy mahjong idzie mi najlepiej, po każdym telefonie wku- rzonego klienta i zapewnieniach mechanika, że właśnie dojeżdża, pobijam rekordy. No więc Adam jak zawsze ma żółte słoneczko. Znamy się tyle lat, ale rzadko się odzywa. Czasem wycena, czasem, że towar do nas idzie, czasem, że... ładnie dziś wyglądałam. Okropnie się mijamy. W życiu. Gdy Adaś od pierwszego wejrzenia mi się spodobał, miał narzeczoną, kiedy był po rozwodzie i do mnie uderzał, to akurat ktoś istniał w moim życiu, coś tam delikatnie iskrzyło, ale nigdy nie miało szansy, no a później zdechło. Śliczne dołeczki na policzkach. To znaczy nie widzę tego na żółtym słoneczku. Ale pamiętam. Ech tam, zagram jeszcze. Kopertka w dole ekranu. Adaś. „Musisz mnie koniecznie odwiedzić, skończyłem remont". Nie muszę zrobić wyceny ani nie idzie towar! MUSZĘ odwiedzić śliczne dołeczki. Muszę.
10. Śliczne dołeczki mają śliczne, wyremontowane mieszkanie. - Śliczne mieszkanie. Mówię odkrywczo. Ja też jestem śliczna. Włożyłam w to bardzo dużo pracy. Mam nienaganne paznokcie. U nóg również. Tylko po co? Przecież w ślicznym mieszkaniu nie trzeba ściągać skarpetek. W lecie ubrałabym sandały. Przynajmniej byłoby widać pedicure. No, ale gdybym na przykład wylała herbatę. Potem w nią wdepnęła. Wtedy musiałabym ściągnąć i uprać skarpetkę. Tak, przedsiębiorcza kobieta musi być przygotowana na wszystko. Zatem mam nienaganny manicure, pedicure, fryzurę, makijaż, pachnę perfumami (zawsze pachnę, nie lubię się rozstawać z perfumami), jestem ubrana elegancko casual (czyli tak swobodnie elegancko sportowo), w torebce mam szczoteczkę do zębów. Nie żebym coś tam z góry zakładała. Szczoteczkę mam zawsze. Od czasów jak... O Boże, to przykre wspomnienie. To było jakieś 15 lat temu. To początek mojej kariery. Aż dziw, że się tego dnia nie skończyła. Stawiam pierwsze kroki w koncernie. Jestem (wtedy jeszcze jako asystentka, ale zaszłam znacznie dalej) z moim Prezesem na obiedzie po spotkaniu u klienta w Zakopanem. Jemy coś okrutnie pysznego (jestem głodna, w lodówce echo). Mam! - to było szatobrią (jakkolwiek się to pisze). Jestem elokwentna, pełna pomysłów co do stra- tegii z tym klientem i nie tylko z tym, staram się być
dowcipna w moich uwagach. Prezes często się śmieje. Ja również. Jest naprawdę wesoło. Wypiłam już ze trzy soki, trzy kole i dwie herbaty. Jest strasznie wesoło. Zupełnie nie wiem dlaczego. Idę siusiu. Poprawiam makijaż. I już wiem, dlaczego jest wesoło! Kawałki szatobrią wiszą mi między zębami. Dlatego zawsze mam szczoteczkę! I żyłki do zębów! Adaś jest słodki. Jest fajna muzyka, talerz serów (wolę schabowego), piwo, wino, palą się świeczki. Chce mnie uwieść. Chcę być uwiedziona. Rozmawiamy. Jestem elokwentna. Jestem wstawiona. Adaś opowiada, lubię jak opowiada. Po co mi kochanek? Potrzebny mi rozmówca. Ale już się nagadałam. Potrzebny mi kochanek. Nie umiem się przyznać. On też nie. Niby wychodzę, ale zostaję. Pięknie pachnie. Mężczyzną. Zapomniałam, że to taki piękny zapach. Mogłabym wrócić, są taksówki. Możesz się tu przespać. Myślę sobie - jasne, chcę, ale z Tobą. Dzięki Bogu to nie rezydencja z paroma sypialniami. Zostaję. Z jednego brzegu łóżka do drugiego nie jest 100 kilometrów. Jest bosko. Dzięki Bogu podgoliłam to i owo... 11. „Wyjątkowa kobieto o przeuroczym uśmiechu, wyjeżdżam na kilka dni za granicę. Nie wiem, jak zniosę rozstanie z Twoją wizytówką na Sympatii. Już wiem, że wizytówka mi nie wystarczy i ośmielam się zaprosić
Cię po moim powrocie na kolację, ja Ciebie również całuję- Krzysztof". Jak to na kolację? To znaczy, że niby mamy się spotkać? A ja tu z Adasiem... No tak, ale wcześniej przecież „całowałam" Krzysia. Jestem ladacznicą. Później się nad sobą zastanowię. LolekCz25. „Napisałem, że mam 25 lat, ale naprawdę mam 21, nie uprawiałem jeszcze seksu, ale czuję, że byłbym dobrym kochankiem, lubię wszystko robić, mam poczucie humoru, dobrze się uczę i szukam starszej kobiety, która wprowadzi mnie w tajniki seksu, jestem estetyczny, dyskretny, oczywiście u mnie nie możemy, rozumiesz, rodzice, obiecuję, że Cię nie zawiodę, odpisz koniecznie, jesteś śliczna, albo zadzwoń, lub wyślij mi SMS-a, tel..." Słucham, co proszę?! Dobrze, że siedzę. Siedzę i nic nie robię. Nic a nic. Nie odpisuję, choć zawsze wiem, co odpisać, odpowiedzieć, powiem nieskromnie, polemicznie jestem niemal doskonała. Nadal siedzę. Chyba dobrze, że nie mam dzieci, gdy oglądam supernianię to w zasadzie jestem tego pewna. Może wysłać to do superniani? Czy ona ma jakiś limit wiekowy „dzieci", którym pomaga? Zamykam wiadomość. Trzy kolejne są od emigrantów. Po co w zasadzie miałabym się spotkać z kimś, kto za miesiąc wpadnie na kawę do Krakowa? Albo po jasną cholerę miałabym jechać do Szczecina (tym bardziej do Norwegii, zwłaszcza że tam jest zimniej niż u nas). Albo po co miałabym rozmawiać przez telefon (i na czyj rachunek) z kimś, kto trwale jest w Londynie? A jazda do Warszawy? Phii, InterCity to dwie stówy. Poza tym,
w Warszawie prawie nikt nie jest z Warszawy, tylko Bóg wie skąd. A tu, proszę bardzo, ze śródmieścia, z Azorów, z Olszy lub nie daj Bóg z Bieżanowa. Lubię być w Krakowie, lubię być w moim domu z moimi kotami, Adasia mam pod ręką, Krzysia „mam" pod ręką. To znaczy w zasadzie nie mam nikogo, ale nie jestem jakąś desperatką. Postanawiam zmodyfikować mój opis. I dodaję: „Zalaliście mnie falą pytań o konkrety, zatem OK, koniec z kokieterią, spróbuję trochę uszczegółowić. Z moich obserwacji wynika, że co najmniej połowa tu zarejestrowanych osób „usi- łuje" pisać poezję. Praktycznie mogłabym już wydać tomik „onetów do Kasi", ale byłby to knot wątpliwej jakości artystycznej. Nie podpisuję się pod stwierdzeniem, że śpiewać i pisać każdy może... Owszem, dla siebie, dla osób najbliższych, ale nie na forum, nie do bezimiennych, obcych ludzi. Każda forma artystyczna stworzona dla bliskiej osoby ma ciężar gatunkowy, ale niekoniecznie zaraz trzeba nią nękać obcych ludzi. Co więcej, poezja nie buduje ze mną kontaktu, to nie jest forma komunikacji. Zresztą, nie jesteście tacy, więk- szość z Was udaje kogoś innego; życie weryfikuje, że statystycznie mało w nim poezji. Drażnią mnie banały, odpycha pospolitość umysłowa. Interesują mnie ludzie wyłącznie piękni i bogaci wewnętrznie. Ale nawet bogatym wewnętrznie, za to będącym z United States, Germany, France, Szczecina etc. - dziękuję. Przekraczajmy bariery i granice, ale wymiaru duchowego, intelektualnego, niekoniecznie kilometrowego. Nie każcie mi tego za każdym razem tłumaczyć. Również Panom młodszym od siebie dziękuję. Pytanie: „Czy
uważam, że młodszy jest gorszy od starszego?" dawno uznałam za wyraz ciasnoty umysłowej". No, to im pokazałam! 12. Jestem technokratką. Uwielbiam nowinki technologiczne, zawsze muszę mieć super komputer, ekstra aparat fotograficzny, wiem, co piszczy w trawie elektronicznej (aż dziw bierze, że nie znam moich maszyn na produkcji). Zaczynam dzień od kawy, papierosa i odpalenia poczty elektronicznej. Kawa pachnie, kot mruczy, nie, on raczej drze się o żarcie, ja przecieram oczy i otwieram kolejne maile. Dwa tygodnie temu też otwarłam. Ile nam zajmie wyprodukowanie trzydziestu tysięcy sztuk, jaka jakość etc. Trzydziestu tysięcy, Ha, ha! Oczywiście odpowiadam: „Szanowny Panie, nie są to jakieś powalające ilości, w zależności od obłożenia produkcji w danym czasie, zapewne około tygodnia, musielibyśmy się spotkać celem uzgodnienia szczegółów". Ha, ha, Paweł (mój brat)! Pytają o trzydzieści tysięcy. Trzydzieści? Nie, trzydzieści TYSIĘCY. Ha, ha. Głaskam koty, spływa poczta. „Szanowna Pani, zatem spotkamy się w środę, 21-ego, odwiedzimy Was wraz z naszymi partnerami z Francji o godzinie 11-ej". Dzisiaj jest środa!!! Młodzi spragnieni seksu chłopcy i wielcy partnerzy biznesowi działają na mnie po-
dobnie. Siedzę. PO PROSTU siedzę. Kawa nadal pachnie, koty nadal mruczą, a zegar wybija 10:45. Mam czas. Mam dużo czasu na przemyślenia. Więc myślę. I siedzę. Nie wiem, gdzie mam odpowiedni sweter, najwyżej w nieodpowiednim albo w samym staniku wskoczę w niebieską toyotę. Pani Polka jest szalenie dystyngowana. Myślałam, że to słowo przynależne starszym kobietom. Nie jest starsza. Jest elegancka, z klasą, niewiele starsza ode mnie, a przynajmniej na taką wygląda. Grupa Francuzów, która jej towarzyszy, czuje się niezwykle swobodnie w moim królestwie. Na tyle swobodnie, że jestem poirytowana. Biegają po całej firmie, włącznie z produkcją. Tego nikomu nie wolno robić! Oglądają maszyny. Konsultują przez telefon. Maszyny są dobre. Spróbowaliby powiedzieć, że nie! Próbki moich produktów oglądają... pod lupą!!! Nie do wiary. I ja sobie na to pozwalam? Pozwałam. Mówimy o 30 tysiącach sztuk. Czy Pani widzi te delikatne linie załamania? Wzrok mam dobry. Staram się. Nie widzę. Może chodzi o cenę? Jak wszyscy zobaczymy linie załamania, to musi być taniej. Nie będzie taniej! Kiwam głową, że niby coś tam widzę. Tak, popracujemy, dopracujemy, potrafimy, nie ma sprawy. Termin się kurczy, bo w końcu mam więcej maszyn, ale jaki znowu tydzień?! Dobra, mam, nocna zmiana. Mam prawie doktorat, ale nie ma sprawy, nauczę się i będę produkować na czwartej zmianie. Nikt się nie dowie.
Pan Główny Francuz ma na sobie więcej niż warta jest moja maszyna, szybki rzut okiem, garnitur, koszula, sygnet, zegarek, buty, okulary. Znam się na tym, byłam wszędzie. ONI zawsze chcą szwajcarskiej jakości za tajską cenę. Załatwię to. Nie dajmy się zwariować. Rozmawiają między sobą po francusku. To mnie irytuje. Staram się „przerzucić" rozmowę na angielskie tory. Znają angielski. Ale nie chcą. A ja chcę to zlecenie. Będę mieć to zlecenie i to za dobrą cenę. 13. Bardzo boli głowa. Jest mi niedobrze. Za dużo kawy, za dużo papierosów, za dużo Francuzów, którym wydaje się, że są u siebie. Za mało śpię i nie zażywam witamin. W ogóle. Drażni mnie światło, drażnią mnie dźwięki. Z bólu widzę coraz gorzej. To znaczy właściwie widzę pół świata. Wolałabym, żeby to była ta lepsza połowa. Mrugam nerwowo oczami, kręcę głową, obracam się w prawą stronę w poszukiwaniu prawej połowy obrazu, ale on mryga, śnieży, nie ma go. Za mało śpię. Jak się prześpię, na pewno z powrotem będę miała cały świat. Miednica przy łóżku. Gdy jest ciemno, nie wiem, ile mam świata, i tak jest lepiej.