mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Theorin Johan - Kwartet olandzki 2 - Nocna Zamieć

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Theorin Johan - Kwartet olandzki 2 - Nocna Zamieć.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 29 osób, 32 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 269 stron)

Johan Theorin Nocna Zamieü Zmarli zbierają siĊ co zimĊ, aby uczciü BoĪe Narodzenie. Jednakpewnego razu ich spokój zakłóciła niezamĊĪna staruszka. Zegarek jej stanął, wstała wiĊc wczeĞnie i w Ğrodku boĪonarodzeniowej nocy poszła do koĞcioła. Dobiegł jej szum głosów, jak podczas mszy. Było tam pełno ludzi. Nagle dostrzegła swojego narzeczonego z młodoĞci, który utonął przed wieloma laty, a teraz zasiadał w ławce z innymi. Szwedzkie podanie ludowe z XIX wieku Zima 1846 Tu właĞnie zaczyna siĊ moja ksiąĪka, Katrine, w roku, gdy zbudowano gospodarstwo Aludden. Dla mnie znaczyło ono wiĊcej niĪ tylko dom, w którym mieszkałam wraz z matką. To było miejsce, w którym osiągnĊłam dorosłoĞü. Poławiacz wĊgorzy Ragnar Davidsson powiedział mi kiedyĞ, Īe spora czĊĞü gospodarstwa została zbudowana ze szczątków łodzi niemieckich flisaków. I wierzĊ mu. Na bocznej Ğcianie obory, w rogu przy wejĞciu na stryszek z sianem, widnieje wyryty w desce napis: KU PAMIĉCI CHRISTIANA LUDWIGA. Słyszałam szept zmarłych w tych Ğcianach. Mają co opowiadaü. Valter Brommesson w małym domku w Aludden składa rĊce i modli siĊ do Boga. Prosi o to, aby wiatr i fale nadchodzące tej nocy od morza nie rozbiły obu jego latarni na kawałeczki. Widywał juĪ złą pogodĊ, lecz nigdy dotąd takiej burzy. Białej Ğciany Ğniegu i lodu, która nadciąga od strony północno-wschodniej, wstrzymując wszelkie prace budowlane. WieĪe, Panie, pozwól nam je dokoĔczyü... 7 Brommesson jest doĞwiadczony w stawianiu latarni morskich, lecz po raz pierwszy buduje je nad Bałtykiem. Przybył na OlandiĊ w marcu poprzedniego roku i od razu zabrał siĊ do roboty: zatrudnił ludzi, zamówił glinĊ i wapieĔ, wynajął silne konie pociągowe. Chłodna wiosna, ciepłe lato oraz słoneczna jesieĔ na wybrzeĪu były piĊkne. Prace szły gładko i obie latarnie powoli wznosiły siĊ ku niebu. 

A potem słoĔce znikło, temperatura spadła i nastała zima, a miejscowi zaczĊli przebąkiwaü o zamieci, o faku, jak siĊ tutaj mawia. I w koĔcu przyszedł fak. PóĨnym wieczorem spadł na brzeg niczym dzikie zwierzĊ. Krótko przed Ğwitem wiatr wreszcie zaczyna słabnąü. Rozlegają siĊ krzyki od morza. Dobiegają z ciemnoĞci wokół Aludden - długie, rozdzierające wołania o pomoc w obcym jĊzyku. Odgłosy budzą Brommessona, on z kolei wyrywa ze snu zmĊczonych robotników. - To ktoĞ na plaĪy - mówi. - Musimy iĞü. MĊĪczyĨni są zaspani i nie mają ochoty opuszczaü łóĪek, ale Brommesson stawia ich na nogi i zmusza do wyjĞcia na dwór. Na nabrzeĪe brną przez Ğnieg skuleni, osłaniając siĊ przed lodowatym wiatrem, który wieje im w twarze. Brommesson odwraca głowĊ, stwierdzając, Īe na wpół skoĔczone wieĪe nadal stoją na brzegu. Z drugiej strony, z zachodu, nic nie widaü. Płaski krajobraz całej wyspy przeobraził siĊ w falującą pustyniĊ ĞnieĪną. MĊĪczyĨni zatrzymują siĊ na plaĪy i spoglądają w morze. Przez szarobure cienie nad ławicą niczego nie mogą siĊ dopatrzeü, ale nadal dobiega ich słabe wołanie zmieszane z szumem fal oraz trzask odrywających siĊ gwoĨdzi i pĊkającego drewna. DuĪy statek ugrzązł na mieliĨnie i schodzi pod wodĊ. Stanie na brzegu i wsłuchiwanie siĊ w odgłosy oraz nawoływanie o pomoc dochodzące stamtąd są ostatecznie jedynym, co robotnicy mogą zrobiü. Trzy razy próbowali wyciągnąü na morze jedną z łodzi, ale wszystko na nic. WidocznoĞü jest za słaba, fale za wysokie, poza tym w wodzie pływa mnóstwo ciĊĪkich bali. Rozbity statek musi mieü na pokładzie jakiĞ ogromny ładunek drewna. Kiedy kadłub zaczyna tonąü, fale porywają drewno i wdzierają siĊ na dek. Długie jak taran pale wyrzucane są na ląd duĪymi partiami. Zaczynają zapełniaü zatoczki wokół przylądka, uderzając i ocierając siĊ o siebie. Gdy za ciemnosiwą warstwą chmur wschodzi słoĔce, robotnicy natykają siĊ na pierwsze zwłoki. Jest to młody mĊĪczyzna unoszący siĊ na falach kilkanaĞcie metrów od brzegu. Ma wyciągniĊte rĊce, jak gdyby mimo wszystko do samego koĔca próbował złapaü siĊ któregoĞ z bali. Dwóch robotników wchodzi do płytkiej wody, chwytają krzepko za grubą, wełnianą koszulĊ zmarłego i tak ciągną go po piaszczystym dnie w stronĊ lądu. Na brzegu kaĪdy łapie za jeden lodowaty przegub dłoni 

i szarpie za niego. Wyciągają zmarłego, ale trudno go unieĞü, bo jest wysoki i barczysty. Muszą przeciągnąü go po pokrytej Ğniegiem plaĪy, w ubraniu ociekającym wodą. MĊĪczyĨni w milczeniu otaczają ciało, nie dotykając go. W koĔcu Brommesson pochyla siĊ i przewraca zwłoki na plecy. Topielec jest marynarzem o czarnych włosach i szerokich ustach, teraz na wpół otwartych, jak gdyby zamarł, łapiąc oddech. Jego oczy wpatrują siĊ w bure niebo. Majster szacuje wiek mĊĪczyzny na mniej wiĊcej dwadzieĞcia lat. Prawdopodobnie kawaler, choü mógłby juĪ byü Īywicielem rodziny. Zginął na obcym wybrzeĪu, pewnie nawet nie wiedział, jak nazywa siĊ wyspa, koło której statek poszedł na dno. - Trzeba bĊdzie trochĊ póĨniej posłaü po pastora - stwierdza Brommesson, zamykając powieki zmarłego, chcąc uciec przed jego pustym spojrzeniem. Po trzech godzinach ciała piĊciu marynarzy wypływają na ląd koło Aludden. Morze wyrzuca teĪ złamaną deskĊ Z napisem: CHRISTIAN LUDWIG - HAMBURG. I drewno, mnóstwo drewna. Dobra z wraku są darem. NaleĪą teraz do korony szwedzkiej, tej samej, która finansuje budowĊ latarni w Aludden. Robotnicy niespodziewanie otrzymują doskonałe drewno sosnowe warte wiele setek rixtalarów. - Wszyscy muszą pomóc, kiedy bĊdziemy to zbieraü - oznajmia Brommesson. - UłoĪymy drewno w stosy, z dala od fal. Kiwa głową sam do siebie i patrzy na zaĞnieĪoną równinĊ. Na wyspie lasy są skąpe. Teraz na Aludden, zamiast małego gospodarstwa z kamienia, z leĪącego tu drewna moĪe zbudowaü duĪo wiĊksze domy dla latarników i ich rodzin. Ma wizjĊ solidnego folwarku, domu pełnego izb i przestronnych sal - bezpiecznej siedziby dla tych, którzy zajmowaü siĊ bĊdą jego latarniami na kraĔcu Ğwiata. BĊdzie to jednak gospodarstwo wybudowane z materiałów z rozbitego statku, coĞ takiego moĪe sprowadziü nieszczĊĞcie. Potrzebna byłaby jakaĞ ofiara, aby temu zapobiec. MoĪe nawet kapliczka. Miejsce pamiĊci o tych, którzy zginĊli przy Aludden, o wszystkich nieszczĊsnych duszach, które nie spoczĊły w poĞwiĊconej ziemi. MyĞl o wiĊkszym gospodarstwie nie opuszcza Brommessona. Jeszcze tego samego dnia długimi krokami zacznie mierzyü powierzchniĊ. Sztorm ustał i zmarzniĊci murarze zabierają siĊ do wyciągania bali - układają jeden na drugim w stos na trawie. Wielu z nich wciąĪ jeszcze słyszy echo krzyków tonących. 

Jestem przekonana, Īe robotnicy nigdy nie zapomnieli wołania tonących marynarzy, zapewne najbardziej przesądni podwaĪali decyzją Brommessona o budowie duĪego domu z drewna pochodzącego z wraku. Folwark powstały z bali, których w rozpaczy chwytali siĊ umierający marynarze, nim pochłonĊło ich morze - czyĪ ja i moja matka nie powinnyĞmy były byü mądrzejsze i nie wprowadzaü siĊ tam pod koniec lat piĊüdziesiątych? I ty, Katrine, czy naprawdĊ słusznie przeniosłaĞ siĊ tam z rodziną trzydzieĞci piĊü lat póĨniej? Mir ja Rambe 10 OdmieĔ swoje Īycie - zamieszkaj na wsi Obiekt: Gospodarstwo Aludden, północno-wschodnia Olandia. Opis: Rozległe gospodarstwo latarnika z połowy xix wieku, połoĪone w spokojnym, odludnym miejscu, z cudownym widokiem na Bałtyk, niecałe trzysta metrów od plaĪy i ze słoĔcem jako najbliĪszym sąsiadem. Nad brzegiem spory ogród z równym trawnikiem - idealny do zabawy dla dzieci. Od północy otoczony rzadkim lasem, a na południu rezerwatem ptaków (Offermossen) oraz plaĪą i polem. Zabudowania: PiĊkny budynek mieszkalny, dwupoziomowy (bez piwnicy) o łącznej powierzchni 280 m2. Wymaga remontu i modernizacji. Drewniane wiązanie, belkowanie oraz fasada. Dach pokryty dachówką. Oszklona weranda od południa. PiĊü sprawnych pieców kaflowych. Sosnowa podłoga we wszystkich pomieszczeniach. Woda komunalna, odpływ osobny. Budynek dodatkowy (pralnia z piecem kaflowym), jeden poziom o powierzchni 80 m2 z doprowadzoną wodą i elektrycznoĞcią - po renowacji idealny pod wynajem. Budynek gospodarczy (obora z wapienia i drewna) o powierzchni 450 m2 - do gruntownego remontu. Status: SPRZEDANE CiemnoĞci pokoju przeciĊło piskliwe wołanie: - Mamooo?! Drgnął na dĨwiĊk tego głosu. Sen był niczym jaskinia wypełniona dziwacznymi echami - ciepła i mroczna. Z bólem siĊ z niego wyrywał. Przez chwilĊ ĞwiadomoĞü nie miała ani imienia, ani miejsca - jedynie chaotyczne wspomnienia i myĞli. Ethel?Nie, nieEthel, lecz... Katrine, Katrine. Para zagubionych, błyszczących oczu szukała Ğwiatła w ciemnoĞci. ParĊ sekund póĨniej przypomniał sobie, jak siĊ nazywa: Joakim Westin. ĝpi w podwójnym łoĪu w Aludden na północy Olandii. Był w domu. Mieszkał w nim od wczoraj. Jego Īona 

Katrine oraz dwoje ich dzieci przebywali tu juĪ od dwóch miesiĊcy. On sam dopiero co przyjechał. 01:23. Czerwone cyfry budzika roztaczały jedyne Ğwiatło w pokoju bez okien. Nie słychaü juĪ było dĨwiĊków, które go obudziły, ale wiedział, Īe były rzeczywiste. Dobiegło go głuche zawodzenie i pojĊkiwania kogoĞ, kto Ğnił niespokojnie w innej czĊĞci domu. 17 Sylwetka obok niego spoczywała nieruchomo. To była Katrine. PogrąĪona w głĊbokim Ğnie zsunĊła siĊ na brzeg łóĪka, pociągając swoją kołdrĊ za sobą. LeĪała plecami do niego, widział miĊkkie kontury jej ciała i czuł jej ciepło. Przez prawie dwa miesiące spała tu sama - Joakim mieszkał i pracował w Sztokholmie, w odwiedziny przyjeĪdĪał w co drugi weekend. Nie słuĪyło to Īadnemu z nich. Wyciągnął rĊkĊ, aby dotknąü jej pleców, kiedy po raz kolejny usłyszał wołanie: - Maamoo...! Rozpoznał cienki głos Livii. Kazało mu to podnieĞü kołdrĊ i wstaü z łóĪka. Piec kaflowy stojący w rogu sypialni nadal emanował ciepło, ale drewniana podłoga pod stopami okazała siĊ lodowata. Trzeba bĊdzie coĞ pod nią podłoĪyü, dodaü izolacjĊ jak pod podłogą w kuchni i pokojach dzieci, ale to plany na przyszły rok. Zanim nadejdzie zima, moĪna kupiü parĊ dywanów. I opał. Trzeba gdzieĞ tanio zdobyü drewno do pieca, bo w gospodarstwie nie ma lasu do przecinki. On i Katrine mają jeszcze sporo rzeczy do załatwienia przed nadejĞciem prawdziwych mrozów - rano trzeba bĊdzie zacząü robiü listĊ. Joakim wstrzymał oddech i wytĊĪył słuch. Nic nie słyszał. Miał na sobie tylko spodnie od piĪamy, włoĪył wiĊc szlafrok wiszący na krzeĞle. Zrobił długi krok miĊdzy dwoma kartonami i wymknął siĊ z pokoju. Poszedł w złą stronĊ. W willi w Sztokholmie idąc do dzieci, zawsze skrĊcał w prawo, ale w nowym domu spały w lewej czĊĞci. Sypialnią Joakima i Katrine było małe pomieszczenie w wielkim systemie jaskiĔ tego domu. Na zewnątrz ciągnął siĊ korytarz z mnóstwem pudeł ustawionych jedno na drugim wzdłuĪ Ğciany, który koĔczył siĊ wiĊkszym holem z szeregiem okien. Wychodziły one na wyłoĪony kocimi łbami dziedziniec, z dwóch stron osłoniĊty budynkami. Aludden było zamkniĊte od strony lądu, ale otwierało siĊ na morze. Joakim podszedł do okna w holu i spojrzał na plaĪĊ za płotem. W dole połyskiwała czerwona łuna, 

pochodziła od dwóch latarni stojących na małych wysepkach. Snopy Ğwiatła południowej wieĪy omiatały hałdy wodorostów przy brzegu i rozchodziły siĊ daleko po Bałtyku, podczas gdy północną latarniĊ spowijały ciemnoĞci. Katrine powiedziała, Īe ona nigdy nie Ğwieci. Dobiegł go szum wiatru wokół domu i ujrzał niespokojne cienie wznoszące siĊ koło latarni. Fale. Zawsze przywodziły mu na myĞl Ethel, mimo Īe to nie one, lecz ziąb doprowadziły do jej Ğmierci. MinĊło zaledwie dziesiĊü miesiĊcy. Znowu usłyszał za sobą cichy głos, ale juĪ nie jĊki. Zdawało siĊ raczej, jakby Livia cichutko mówiła coĞ sama do siebie. Joakim wrócił na korytarz. OstroĪnie przestąpił wysoki próg i wszedł do pokoju córki, w którym znajdowało siĊ tylko jedno okno i panowała nieprzenikniona ciemnoĞü. Okno zasłaniała zielona roleta z piątką róĪowych Ğwinek taĔczących radoĞnie w kółku. - Uciekaj... - odezwał siĊ w mroku cienki, dziewczĊcy głos. - Uciekaj. Joakim poczuł pod stopą miĊkkiego, szmacianego zwierzaczka, który leĪał na podłodze koło łóĪka. Podniósł go. - Mama? - Nie. To tylko tata. Słyszał jej lekki oddech, w mroku majaczyły mu senne ruchy małego ciałka okrytego kołdrą w kwiatki. Pochylił siĊ nad posłaniem. 18 19 - ĝpisz? Livia uniosła głowĊ. - Co? Joakim połoĪył maskotkĊ na poĞcieli, blisko dziecka. - Foreman spadł na podłogĊ. - Uderzył siĊ? - Skąd... chyba siĊ nawet nie obudził. ObjĊła ulubieĔca ramieniem - pluszak był dwunoĪnym stworzeniem z głową owcy, kupiła go zeszłego lata na Gotlandii. W połowie owca, w połowie mĊĪczyzna. Joakim nazwał tĊ osobliwą postaü Foremanem, na czeĞü boksera, który parĊ lat temu jako piĊüdziesiĊciopiĊciolatek ogłosił powrót do sportu. Delikatnie pogłaskał LiviĊ po czole. Było chłodne. RozluĨniła siĊ, jej głowa na powrót opadła na poduszkĊ i dziewczynka, zerkając na ojca, zapytała: - Tato, długo tu juĪ jesteĞ? - Nie. - KtoĞ tu był. - Tylko ci siĊ przyĞniło. Dziecko pokiwało głową i zamknĊło oczy. Znowu zapadało 

w sen. Joakim wyprostował siĊ i odwrócił wzrok. Ponownie ujrzał nikły blask południowej wieĪy, który pulsował przez zasłonĊ. Podszedł bliĪej i uchylił firankĊ o parĊ centymetrów. Okno wychodziło na zachód, stąd nie było widaü latarni, ale czerwone Ğwiatło docierało aĪ do pustego pola za domem. Livia znów oddychała spokojnie i smacznie spała. Rano nie bĊdzie pamiĊtaü, Īe do niej zaglądał. Zajrzał do drugiego dziecka. TĊ sypialniĊ właĞnie wyremontowali. Katrine połoĪyła tapety i umeblowała ją, kiedy Joakim przebywał w willi w stolicy, zajmując siĊ sprzątaniem po wyprowadzce. W Ğrodku panowała zupełna cisza. Dwuipółletni Gabriel leĪący w krótkim łóĪeczku wyglądał niczym sztywne zawiniątko. Od kilkunastu miesiĊcy kładł siĊ co wieczór o ósmej, przesypiając bez przerwy niemal dziesiĊü godzin. Takie przyzwyczajenia są marzeniem kaĪdego rodzica, który ma małe dzieci. Joakim odwrócił siĊ w milczeniu i cicho przemknął korytarzem. Dom wokół niego skrzypiał nieznacznie dĨwiĊkiem przypominającym kroki. Kiedy wrócił do łóĪka, Katrine spała głĊboko. Po południu tego samego dnia rodzinie złoĪył wizytĊ piĊüdziesiĊcioletni mĊĪczyzna o spokojnym uĞmiechu. Zapukał do tylnych drzwi mieszczących siĊ w północnej Ğcianie domu. Joakim pospiesznie otworzył w nadziei, Īe to ich sąsiad. - DzieĔ dobry - odezwał siĊ nieznajomy. - Bengt Nyberg z gazety „Ólands-Posten". Nyberg stał na schodach z aparatem opierającym siĊ na grubym brzuchu i notesem w dłoni. Gospodarz z ociąganiem uĞcisnął rĊkĊ dziennikarza. - Słyszałem, Īe do Aludden zajechały ostatnio wielkie ciĊĪarówki z firmy transportowej, wiĊc pomyĞlałem, Īe moĪe zastanĊ was w domu. - Tylko ja siĊ ostatnio wprowadziłem - odparł Joakim. - Reszta rodziny mieszka tu juĪ od jakiegoĞ czasu. - PrzeprowadzaliĞcie siĊ etapami? - Jestem nauczycielem. Byłem zmuszony pracowaü aĪ do teraz. Reporter pokiwał głową. - Musimy wiĊc o tym wspomnieü. Na pewno pan rozumie. Wiosną dostaliĞmy informacjĊ, Īe Aludden zostało sprzedane, jasna sprawa, ale teraz ludzie, oczywiĞcie, chcieliby siĊ dowiedzieü, kim są kupujący... 20 21 - JesteĞmy po prostu zwyczajną rodziną - skwitował szybko Joakim. - ProszĊ tak napisaü. - Skąd jesteĞcie? 

- Ze Sztokholmu. - Jak rodzina królewska, no - skomentował Nyberg. Spojrzał na niego. - Czy tak jak król bĊdziecie tu mieszkaü tylko wtedy, kiedy jest ciepło i słonecznie? - Nie, przez cały rok. Z holu nadeszła Katrine i stanĊła obok mĊĪa. Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, a ona skinĊła głową. Zaprosili goĞcia do Ğrodka. Reporter powoli, nie spiesząc siĊ, przekroczył próg. Zdecydowali, Īe usiądą w kuchni, która nowo wyposaĪona i z wycyklinowaną podłogą ze wszystkich pomieszczeĔ w domu najbardziej nadawała siĊ do przyjmowania wizyt. Podczas prac w sierpniu Katrine i tutejszy stolarz natknĊli siĊ na coĞ interesującego: niewielką skrytkĊ miĊdzy deskami - szkatułkĊ zrobioną z płaskich kamieni. Wewnątrz znaleĨli srebrną łyĪeczkĊ i zbutwiały bucik dzieciĊcy. Była to, jak stwierdził majster, ofiara dla bóstw domowych mająca zapewniü mieszkaĔcom gospodarstwa liczne potomstwo oraz dostatek poĪywienia. Joakim parzył kawĊ. Nyberg rozsiadł siĊ przy długim, dĊbowym stole. Otworzył notatnik. - Jak siĊ to wszystko zaczĊło? - No wiĊc... lubimy domy z drewna - odparł Joakim. - Uwielbiamy - podkreĞliła Katrine. - To musiała byü jednak powaĪna zmiana... zakup Aludden i przeprowadzka ze Sztokholmu? - Nawet ogromna - powiedziała pani domu. - MieliĞmy willĊ w Brommie, ale chcieliĞmy zamieniü ją na lokum tutaj. ZaczĊliĞmy siĊ rozglądaü w zeszłym roku. - Dlaczego akurat północna Olandia? Tym razem odpowiedzi udzielił Joakim: - W Katrine płynie trochĊ olandzkiej krwi... mieszkała tu jej rodzina. Kobieta rzuciła mu szybkie spojrzenie i juĪ wiedział, co myĞli - jeĞli ktokolwiek bĊdzie opowiadaü o jej pochodzeniu, to tylko ona. A rzadko miała na to ochotĊ. - Doprawdy? Gdzie? - W róĪnych miejscach. Sporo siĊ przemieszczali - uciĊła Katrine, nie patrząc na reportera. Joakim mógłby dodaü, Īe Īona jest córką Mirji Rambe i wnuczką ToruĔ Rambe. Pewnie zachĊciłoby to Nyberga do napisania duĪo wiĊkszego artykułu, ale siĊ nie odezwał. Jego małĪonka i teĞciowa prawie ze sobą nie rozmawiały. - Ja jestem dzieckiem betonu - wyznał. - Dorastałem w oĞmiopiĊtrowym wieĪowcu w Jakobsbergu, gdzie przez asfalt i ruch samochodowy było bardzo ponuro. Dlatego teĪ tĊskniłem do domu na wsi. Początkowo Livia spokojnie siedziała tacie na kolanach, ale w koĔcu znudzona rozmową pobiegła do swojego pokoju. 

Gabriel, którego trzymała Katrine, skoczył na ziemiĊ i poszedł w Ğlady siostry. Joakim, wsłuchując siĊ w bardzo energiczny tupot sandałków z plastiku, powtórzył tĊ samą litaniĊ, jaką odmawiał przed przyjaciółmi i sąsiadami ze Sztokholmu w ciągu ostatnich miesiĊcy: - MyĞlimy teĪ, Īe jest to fantastyczne miejsce dla dzieci. Łąki i lasy, czyste powietrze i zdrowa woda. Bez infekcji. Bez stania w korkach w spalinach... Miejsce dobre dla wszystkich. Bengt Nyberg odnotował te mądre słowa w swoim kajecie. Potem został oprowadzony po parterze, zarówno po odnowionych pokojach, jak i po pomieszczeniach z podartymi tapetami, łatanym sufitem i brudną podłogą. 22 23 - Piece kaflowe są niesamowite - rzucił Joakim. - A parkiety zachowały siĊ w niewiarygodnie dobrym stanie... Niektóre wystarczy tylko wyszorowaü. Jego entuzjazm dla domu zaczął siĊ chyba udzielaü dziennikarzowi, bo po pewnym czasie przestał zadawaü słuĪbowe pytania, za to z zainteresowaniem zaczął siĊ rozglądaü dookoła. Nalegał, aby pokazaü mu takĪe resztĊ - choü Joakim najchĊtniej by sobie darował przypominanie o tym, ile jest jeszcze do naprawienia. - WłaĞciwie nie ma juĪ nic wiĊcej do oglądania - próbował siĊ broniü. - Tylko pełno pustych pokoi. - Jeszcze rzut oka - poprosił Nyberg. Joakim w koĔcu ustąpił i otworzył drzwi na piĊtro. ĩona i goĞü ruszyli za nim wijącymi siĊ schodami do korytarza na górze. Mimo szeregu okien zwróconych w stronĊ morza panował tam półmrok, poniewaĪ szyby zasłoniĊto płytami pilĞniowymi, przez które przedzierały siĊ jedynie nikłe strumienie Ğwiatła. Było wyraĨnie słychaü, jak wiatr dmie w ciemnych pokojach. - Hula sobie w najlepsze - skwitowała Katrine ze smutną miną. - Ale dziĊki tej naturalnej cyrkulacji powietrza dom nie zamókł, wiĊc ma bardzo mało ubytków spowodowanych wilgocią. - Aha, tak... to dobrze... - Nyberg taksował sfatygowany korkowy dywanik, poplamione i poodzierane tapety oraz welony pajĊczyn zwieszające siĊ z listew przy Ğcianie. - Zdaje siĊ jednak, Īe zostało wam jeszcze sporo do zrobienia. - Wiemy, wiemy... - Nie moĪemy siĊ doczekaü - dodał Joakim. - Na pewno bĊdzie ładnie... - podsumował reporter. - A tak w ogóle, wiecie coĞ o tym domu? - Ma pan na myĞli historiĊ tego majątku? - zapytał 

Joakim. - Niewiele, chociaĪ agent opowiadał to i owo. Zbudowano go w połowie xix wieku, kiedy stawiano latarnie. Ale został poddany niemałym przeróbkom... oszklona weranda od frontu wygląda, jakby pochodziła z XX wieku. Spojrzał pytająco na Katrine, Īeby sprawdziü, czy chce zdradziü coĞ wiĊcej - na przykład jak to było, kiedy dom dzierĪawiły jej babka i matka - ale uciekała przed jego wzrokiem. - Wiemy, Īe mieszkali tu latarnicy i ich szefowie z rodzinami i słuĪbą - dodała jedynie - wiĊc pewnie sporo było bieganiny w tych pokojach. Nyberg pokiwał głową, rozglądając siĊ po zapuszczonym piĊterku. - Nie wydaje mi siĊ, Īeby w ciągu minionych dwudziestu lat wiele osób zamieszkiwało to miejsce. JakieĞ cztery czy piĊü lat temu mieĞcił siĊ tu dom uchodĨcy dla rodzin, które uciekały przed wojną na Bałkanach. Ale to nie trwało długo. TrochĊ głupio, Īe to miejsce opustoszało... W koĔcu to coĞ wspaniałego. Wrócili na parter. Nawet najbardziej zaniedbane pomieszczenia na dole wydały siĊ teraz niespodziewanie widne i przytulne w porównaniu z tymi na górze. - Czy ma jakąĞ nazwĊ? - zapytała Katrine, wpatrując siĊ w reportera. - Wie pan moĪe? - NazwĊ? Ale co? - Ten dom. Wszyscy mówią o nim Aludden, ale to przecieĪ nazwa tej okolicy. - CóĪ, Aludden nad Algrundet, Przylądek WĊgorzy nad WĊgorzową Zatoką, gdzie siĊ latem zbierają wĊgorze... - powiedział Nyberg, jakby recytował wiersz. - Sam dom chyba nie ma imienia. 24 25 - Ale gospodarstwa mają jakieĞ pieszczotliwe okreĞlenia. Dom w Brommie nazwaliĞmy „Willa Jabłoni". - To tutaj nie ma, w kaĪdym razie nic mi o tym nie wiadomo. - Nyberg zszedł ze schodów i dodał: - Za to krąĪy o nim sporo legend. - Legend? - Słyszałem parĊ... Mówi siĊ, Īe kiedy w domu ktoĞ kicha, wzmaga siĊ wiatr wokół Aludden. Katrine i Joakim wybuchli Ğmiechem. - WiĊc bĊdziemy musieli czĊsto wycieraü kurze - skwitowała. - No i jest teĪ kilka starych opowieĞci o duchach... Zapadła cisza. - Duchach? - zdziwił siĊ Joakim. - PoĞrednik powinien był o tym wspomnieü. Miał zamiar tylko siĊ uĞmiechnąü i pokrĊciü głową, ale 

Īona go ubiegła: - Słyszałam niektóre z nich, kiedy byłam na kawie u Carlssonów... sąsiadów. Ale powiedzieli mi, Īe nie dają im wiary. - Raczej nie mamy czasu na upiory - uzupełnił Joakim. Reporter skinął głową i ruszył w stronĊ holu. - Jasne, kiedy takie domy stoją niezamieszkane, ludzie po prostu zaczynają gadaü. MoĪe wyjdziemy na dwór i zrobimy parĊ fotek, póki jeszcze jest jasno? Na koniec wizyty Bengt Nyberg przeszedł przez trawnik i kamienne chodniki na podwórzu i przeprowadził szybką inspekcjĊ w budynkach skrzydłowych - zobaczył olbrzymią oborĊ, której dolną kondygnacjĊ zbudowano z wapienia, a górną z pomalowanych na czerwono desek, oraz pralniĊ, mniejszy, pobielony budynek po drugiej stronie podwórza. - Je zapewne teĪ wyremontujecie? - zapytał retorycznie, zaglądając do pralni przez pokrytą kurzem szybĊ. - OczywiĞcie. Jak juĪ wykoĔczymy dom - odparł Joakim. - A potem bĊdziecie wynajmowaü letnikom? - Niewykluczone. MyĞleliĞmy, Īeby za parĊ lat załoĪyü tu pensjonat. - To popularne na wyspie - skwitował Nyberg. Na zakoĔczenie reporter zrobił jakieĞ dwadzieĞcia zdjĊü paĔstwa Westinów na poĪółkłej łące za domem. Katrine i Joakim stali obok siebie i mruĪyli oczy od wiatru, zwróceni ku latarniom wznoszącym siĊ nad wodą. Na trzask migawki Joakim wyprostował siĊ, przypomniał sobie, Īe dom sąsiadów ze Sztokholmu pokazywano w prasie trzy razy. „PiĊkne Wille" rok temu. Jemu bĊdzie musiał wystarczyü artykuł w „Ólands-Posten". Gabriel siedział mu na barana, ubrany w zieloną, nieco za duĪą kurtkĊ. Livia stała miĊdzy rodzicami w białej, szydełkowej czapeczce naciągniĊtej na czoło. Podejrzliwie patrzyła w obiektyw. Za nimi wznosił siĊ dom Aludden - niczym zamek z kamienia i drewna, jak cichy straĪnik. Gdy dziennikarz odjechał, zeszli na plaĪĊ. Wiatr był zimniejszy niĪ wczeĞniej, a słoĔce schyliło siĊ juĪ nisko nad dachami domów za ich plecami. W powietrzu unosił siĊ zapach wodorostów wyrzuconych na brzeg. ZejĞü nad wodĊ koło Aludden, to jakby dotrzeü na kraniec Ğwiata. To jak kres długiej podróĪy z dala od ludzi. Joakimowi spodobało siĊ to uczucie. Odnosiło siĊ wraĪenie, Īe północno-wschodnia Olandia składa siĊ z przeogromnego nieba oraz wąskiego pasa Īółtobrunatnego lądu. MaleĔkie ostrowia wokół przypominały porosłe trawą Īebra na wodzie. Płaskie wybrzeĪe wyspy, 26 27 

głĊbokie zatoczki i cienkie przesmyki niemal niepostrzeĪenie łączyły siĊ z wodą, tworząc płytkie i równe dno z piasku i gliny, stopniowo pogłĊbiające siĊ w stronĊ Bałtyku. Kilkaset metrów dalej białe latarnie morskie wznosiły siĊ wysoko ku granatowemu niebu. BliĨniacze wieĪe Aludden. Joakim uwaĪał, Īe wysepki, na których je zbudowano, wyglądały sztucznie, jak gdyby ktoĞ usypał w morzu dwa kopce z kamieni i Īwiru, związał je wielkimi blokami skalnymi i betonem. PiĊüdziesiąt metrów od nich biegł falochron - lekko wygiĊty pirs z duĪych brył kamienia, ułoĪony tu pewnie po to, by chroniü latarnie przed wichurami podczas sztormu. Livia z Foremanem pod pachą nagle wbiegła na molo. Miało metr szerokoĞci. - Ja teĪ! Ja teĪ! - zawołał Gabriel, ale ojciec trzymał go mocno za rĊkĊ. - Razem pójdziemy. Kilkadziesiąt metrów od brzegu kamienne przejĞcie rozwidlało siĊ, jak wielka litera Y, dwoma wĊĪszymi ramionami prowadząc do latarni. - Livia, nie biegnij! - krzyknĊła Katrine. - PamiĊtaj o wodzie! Dziewczynka zatrzymała siĊ i wskazując na południową wieĪĊ, oznajmiła głosem, który przebił siĊ przez wiatr: - To moja wieĪa! - Moja teĪ! - zawtórował braciszek. - Koniec kropka! - uciĊła Livia. Tej jesieni było to jej ulubione powiedzenie, którego nauczyła siĊ w przedszkolu. Katrine pospieszyła do córki i skinĊła głową na północną latarniĊ. - WiĊc ta bĊdzie moja. - W porządku, to ja siĊ zajmĊ domem - powiedział Joakim. - Kaszka z mlekiem, jeĞli mi trochĊ pomoĪecie. 28 - PomoĪemy. Koniec kropka! - zapewniła Livia. ZaĞmiała siĊ i pokrĊciła głową, choü dla jej ojca nie były to, rzecz jasna, Īarty. Mimo wszystko nie mógł siĊ doczekaü pracy, którą zaplanował na tĊ zimĊ. Katrine i on bĊdą musieli poszukaü posady w szkole na wyspie, a renowacją domu zajmą siĊ wieczorami i w weekendy. Zresztą Katrine juĪ siĊ do tego zabrała. Joakim stanął na poroĞniĊtym trawą wybrzeĪu, odwrócił siĊ i objął wzrokiem budynki przed sobą. „PołoĪone w spokojnym, odludnym miejscu" - jak informowało ogłoszenie. WciąĪ jeszcze nie mógł siĊ przyzwyczaiü do wielkoĞci domu z białymi listwami i drewnianymi Ğcianami pomalowanymi na czerwono, stojącego na grzbiecie łagodnego wzniesienia. Dwa piĊkne, czarne jak 

wĊgiel kominy sterczały z klinkierowego dachu niczym wieĪe. Ciepłe, Īółtawe Ğwiatło paliło siĊ w kuchni i na werandzie, reszta domu kryła siĊ w cieniu. Mieszkało tu juĪ tyle rodzin, latami zdzierały te Ğciany, schody i podłogi - latarnicy, ich przełoĪeni, pomocnicy i cała reszta, kimkolwiek byli. Wszyscy odcisnĊli tu swoje piĊtno. „WyobraĨ sobie, Īe kiedy przejmujesz stary dom, on przejmuje ciebie" - wyczytał w jakiejĞ ksiąĪce na temat odnawiania budynków z drewna. W ich przypadku było inaczej, bez problemu opuĞcili przecieĪ willĊ w Brommie, ale poznali juĪ rodziny obchodzące siĊ ze swoim domem jak z dzieckiem. - Idziemy do latarni? - zapytała Katrine. - Tak! - przytaknĊła Livia. - Koniec kropka! - Kamienie mogą byü Ğliskie - ostrzegł Joakim. Nie chciał, aby dzieci straciły szacunek dla morza i same chodziły nad wodĊ. Livia umiała przepłynąü parĊ metrów, Gabriel w ogóle nie potrafił pływaü. Lecz Katrine 29 z córką ruszyły juĪ kamiennym pomostem, trzymając siĊ za rĊce. Joakim podniósł syna i ociągając siĊ, poszedł za nimi po nierównomiernej powierzchni. Okazała siĊ nie tak Ğliska, jak siĊ spodziewał, tylko trochĊ nierówna i wyboista. W niektórych miejscach bloki pod wpływem działania wody poluzowały siĊ i oderwały od betonu, który je spajał. Tego dnia wiał słaby wiatr, ale Joakim miał pojĊcie o potencjale sił natury. Zima za zimą, kry lodowe, fale i gwałtowne burze nad Aludden, a mimo to wieĪe nadal stały. - Ile mają wysokoĞci? - zapytała Katrine, spoglądając na nie. - Hmmm, nie mam miarki... ale ze dwadzieĞcia metrów? Livia takĪe zadarła głowĊ, Īeby przyjrzeü siĊ szczytowi swojej latarni. - Dlaczego siĊ nie Ğwieci? - Zapala siĊ po zmierzchu - wyjaĞniła matka. - A ta siĊ nigdy nie pali? - zdziwił siĊ Joakim, odchylając siĊ, Īeby obejrzeü północną wieĪĊ. - Chyba nie. Odkąd tu przyjechaliĞmy, nie zaĞwieciła siĊ ani razu. Przy rozwidleniu pirsu Livia wybrała lewe ramiĊ prowadzące do latarni mamy. - OstroĪnie - napomniał ją Joakim, widząc czarne fale okalające to przejĞcie. Było tam pewnie głĊboko tylko na metr albo dwa, ale nie podobały mu siĊ cienie i zimno kryjące siĊ w dole. Pływał całkiem nieĨle, ale nigdy nie był typem, który ochoczo rzuca siĊ latem do wody, nawet w czasie upału. Katrine dotarła na wysepkĊ, podeszła do krawĊdzi 

i rozejrzała siĊ w lewo i prawo po wybrzeĪu. Na północy majaczyły tylko opustoszałe plaĪe i kĊpy drzew, na południu łąki, a dalej szopy z łódkami. - Ani Īywej duszy - stwierdziła. - MyĞlałam, Īe zobaczymy przynajmniej jakieĞ domy w sąsiedztwie. - Za duĪo cypli i wysepek, które zasłaniają widok. - Joakim wolną rĊką wskazał plaĪĊ od północnej strony. - Spójrzcie tam. WidzieliĞcie to? Był to wrak statku leĪący na kamienistym brzegu, mniej wiĊcej kilometr od nich - tak stary, Īe ostały siĊ z niego jedynie kadłub i wypłowiałe od słoĔca deski. Dawno temu został wyrzucony na ląd w czasie zimowego sztormu i tak pozostał. Przechylony na prawą burtĊ spoczywał wĞród kamieni. Joakim uznał, Īe wrĊg, który wystawał, wygląda jak Īebro ogromnej klatki piersiowej. - Owszem. To wrak - odparła Katrine. - Nie widzieli latarni? - zastanawiał siĊ Joakim. - Czasami i one nie pomogą... nie podczas sztormu - wyjaĞniła. - Kilka tygodni temu poszłyĞmy tam z Livią. SzukałyĞmy jakichĞ ładnych przedmiotów z drewna, ale nic juĪ nie zostało. WejĞcie do latarni znajdowało siĊ w głĊbokiej na metr wnĊce, drzwi były solidne i grube, ze stali, bardzo pordzewiałe. Jedynie resztki farby zdradzały ich oryginalną barwĊ. Nie było zamka, tylko rygiel ze zniszczoną kłódką. Joakim chwycił brzeg drzwi i pociągnął, ale ani drgnĊły, nawet o milimetr. - Widziałem pĊk starych kluczy w szafce w kuchni - przypomniał sobie. - Musimy je kiedyĞ sprawdziü. - Albo zapytamy w UrzĊdzie ĩeglugi. Joakim przytaknął i odstąpił od drzwi. Latarnie i tak nie wchodziły w skład ich majątku. - Mamo, czy te latarnie nie są nasze? - zapytała Livia, kiedy ruszyli z powrotem na plaĪĊ. 30 31 Wyglądała na rozczarowaną. - Są. W pewnym sensie. Ale nie musimy siĊ nimi zajmowaü. Prawda, Kim? - UĞmiechnĊła siĊ do mĊĪa, który znów potwierdził jej słowa. - Wystarczy, Īe mamy nasz dom. Gdy Joakim był u Livii, Katrine przewróciła siĊ w łóĪku na drugi bok, a kiedy wrócił pod kołdrĊ, jej rĊce przez sen zaczĊły go szukaü po omacku. Poczuł jej zapach, zamknął oczy. Wszystko to, tylko to. ĩycie w wielkim mieĞcie wydawało siĊ zakoĔczone. Sztokholm skurczył siĊ do małej, szarej plamki na horyzoncie, a wspomnienia z poszukiwaĔ Ethel przyblakły. 

Spokój. Ponownie dobiegły go cichutkie jĊki z pokoju córki. Wstrzymał oddech. - Mamooo... Tym razem jej przeciągłe wołanie rozchodzące siĊ po domu zabrzmiało donoĞniej. Joakim westchnął zmĊczony. ĩona uniosła głowĊ i zaczĊła nasłuchiwaü. - Co? - zapytała niewyraĨnie. - Mamooo... Katrine usiadła. W przeciwieĔstwie do mĊĪa potrafiła ze snu przejĞü do pełnej przytomnoĞci w ciągu paru sekund. - JuĪ próbowałem - szepnął. - MyĞlałem, Īe zasnĊła, ale... - PójdĊ do niej. Bez wahania podniosła siĊ, włoĪyła kapcie i szybko narzuciła szlafrok. - Mamo? - JuĪ idĊ, bachorze - burknĊła Katrine. 32 Niedobrze, pomyĞlał Joakim. Niedobrze, Īe Livia chciała spaü z mamą noc w noc, ale ten zwyczaj trwał juĪ od zeszłego roku, odkąd zaczĊły siĊ jej pełne niepokoju sny - byü moĪe z powodu Ethel. Livia z trudem zasypiała, a sen miała spokojny wyłącznie wtedy, gdy w łóĪku była przy niej matka. Dotąd nie udało im siĊ jej przyzwyczaiü, Īeby przesypiała sama całą noc. - Na razie, loverboyu - poĪegnała go, wymykając siĊ z pokoju. Obowiązki rodzica. Joakim leĪał w łóĪku, z sypialni córki nie dochodziły juĪ Īadne dĨwiĊki. Katrine przejĊła odpowiedzialnoĞü, rozluĨnił siĊ i zamknął oczy. Poczuł, jak powoli ogarnia go sennoĞü. WszĊdzie wokół panowała cisza. ZaczĊło siĊ Īycie na wsi. Statek w butelce był zdaniem Henrika małym dziełem sztuki: trójmasztowa fregata z Īaglami uszytymi z kawałków białego materiału, długa na prawie piĊtnaĞcie centymetrów, wyciĊta z jednego kawałka drewna. KaĪdy Īagiel przecinały kreski czarnej nitki, związane i przymocowane do bloczków z balsy. Przy złoĪonym maszcie łódkĊ ostroĪnie, drutem i pĊsetą, włoĪono do butelki po rumie i wbito w niebieskie morze z kitu. NastĊpnie postawiono maszty, rozwiniĊto Īagle za pomocą wygiĊtego drutu dziewiarskiego. Na koniec butelkĊ zaczopowano korkiem i zalakowano. Budowa takiego statku musiała trwaü niewątpliwie parĊ tygodni, ale zniszczenie go zajĊło braciom Sereliusom zaledwie kilka sekund. 

Tommy Serelius zrzucił butelkĊ z półki, szkło rozbiło siĊ o parkiet na ostre kawałeczki. Sam model przeĪył upadek, ale przeleciał z impetem parĊ metrów po podłodze, by zatrzymaü siĊ na butach młodszego brata, Freddy'ego. Zaciekawiony poĞwiecił naĔ latarką, uniósł stopĊ i ciĊĪkimi stąpniĊciami rozdeptał go kompletnie. - Praca zespołowa! - krzyknął. 34 - Pieprzone rĊkodzieło! Nie cierpiĊ tego - podsumował Tommy, podrapał siĊ po policzku i kopnął resztki łódki. Henrik, trzeci z mĊĪczyzn, wyszedł z sypialni, gdzie sprawdzał szafki w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Spojrzał na odłamki statku i pokrĊcił głową. - Koniec, kurwa, z rozbijaniem rzeczy - odezwał siĊ cicho. Tommy i Freddy lubili odgłos rozbijanego szkła, pĊkającego drewna - Henrik zauwaĪył to juĪ pierwszej nocy, kiedy włamali siĊ do szeĞciu zamkniĊtych na cztery spusty domków letniskowych na południe od Byxelkrok. Braciom podobało siĊ wszystko, co moĪna unicestwiü - kiedy jechali na północ, Tommy rozjechał czarnego kota o jarzących siĊ oczach, który przystanął na poboczu. Dobiegło ich głuche dudnienie od prawego koła, gdy kombi przejechało po zwierzaku. Zaraz potem bracia zaczĊli siĊ Ğmiaü do rozpuku. Henrik niczego nie rozbijał, ostroĪnie wywaĪał okna, Īeby wejĞü. Jednak kiedy jego dwaj wspólnicy wdrapali siĊ do Ğrodka, zaczynało siĊ demolowanie. Przewracali barki, ciskali na podłogĊ kieliszki i porcelanĊ. Rozbijali teĪ lustra. OszczĊdzali jedynie rĊcznie dmuchane smalandzkie wazony, bo nadawały siĊ na sprzedaĪ. Przynajmniej nie okradali mieszkaĔców wyspy. JuĪ na samym początku Henrik postanowił, Īe bĊdą obrabiaü wyłącznie domy, których właĞcicielami są przyjezdni „stałolądowi". Nie był szczególnie przywiązany do Sereliusów, lecz nie potrafił siĊ od nich uwolniü, jak od krewnych, którzy przychodzą z wieczorną wizytą i nie chcą odejĞü. Tyle Īe Tommy i Freddy nie naleĪeli ani do jego przyjaciół, ani do rodziny. Byli kumplami Morgana Berglunda. 35 Pod koniec wrzeĞnia pojawili siĊ na progu jego maleĔkiego mieszkania w Borgholmie. Było około dziesiątej i zamierzał połoĪyü siĊ spaü. Kiedy otworzył drzwi, stało przed nim dwóch facetów w jego wieku, barczystych i niemal łysych. SkinĊli głowami i weszli do przedpokoju, nie czekając na zaproszenie. Pachnieli potem, benzyną i ubabranymi siedzeniami samochodu. Smród rozlał siĊ po całym domu. - Hubba bubba, Heniu - odezwał siĊ jeden. 

Nosił wielkie okulary przeciwsłoneczne. Jakikolwiek inny mĊĪczyzna wyglądałby w nich komicznie, ale on nie był osobą, z której moĪna siĊ Ğmiaü. Na jego policzkach i brodzie widniały czerwone Ğlady, jak gdyby ktoĞ go podrapał. - Co słychaü? - zapytał drugi, ten wyĪszy i postawniejszy. - W porządku - odparł Henrik. - CoĞcie za jedni? - Tommy i Freddy. Bracia Sereliusowie. W mordĊ, Henrik, nie poznajesz nas... chyba o nas słyszałeĞ? Tommy poprawił okulary i podrapał siĊ po twarzy. Teraz wiadomo, skąd siĊ wziĊły te zadrapania - brał udział w bójkach, które sam prowokował. GoĞcie szybko obeszli kawalerkĊ, po czym opadli na sofĊ przed telewizorem. - Masz chipsy? - zagadnął Freddy. PołoĪył nogi w buciorach na stoliku do kawy. Kiedy rozpiął kurtkĊ, wylał siĊ z niej brzuch piwny w jasnoniebieskim T-shircie z napisem SOLDIER OF FORTUNE FOREVER. - Kumpel Mogge przesyła pozdrowienia - oznajmił starszy z braci, Tommy, zdejmując okulary. Był nieco szczuplejszy niĪ Freddy. Spoglądał na Henrika z uĞmiechem kryjącym siĊ w kąciku ust. W rĊce trzymał czarną, skórzaną walizeczkĊ. - To Mogge wpadł na pomysł, Īeby nas tu przysłaü. - Na SyberiĊ - wtrącił Freddy, przysuwając do siebie miskĊ chipsów, którą podał gospodarz. - Mogge? Morgan Berglund? - We własnej osobie - potwierdził Tommy i usiadł na kanapie obok brata. - JesteĞcie chyba ziomalami, co nie? - ByliĞmy. Mogge siĊ przeprowadził. - Wiemy, do Danii. Pracował w Kopenhadze w kasynie, na czarno. - Diluje na czarno - dodał Freddy. - PodróĪowaliĞmy razem po Europie - ciągnął Tommy. - Prawie przez rok. Powiedzmy sobie szczerze, Szwecja jest cholernie mała. - Pieprzona pipidówka - zaakcentował młodszy. - Najpierw pojechaliĞmy do Niemiec, do Hamburga i Dusseldorfu, kurde, ale to była jazda. Potem Kopenhaga, tam teĪ było całkiem fajnie. A teraz - Tommy rozejrzał siĊ wokół siebie - jesteĞmy tutaj. - Znów skinął głową i zapalił papierosa. - Tu siĊ nie pali. Henrik zaczął siĊ zastanawiaü, dlaczego właĞciwie bracia Sereliusowie opuĞcili wielkie miasta na kontynencie, skoro cholernie dobrze im siĊ tam powodziło, i przenieĞli siĊ na szwedzkie pustkowia. CzyĪby narazili siĊ niewłaĞciwym osobom? Pewnie tak. - Nie moĪecie tu mieszkaü - oznajmił przybyłym, rozglądając 

siĊ po swoim małym mieszkaniu. - Nie mam miejsca. Sami widzicie. Tommy wyjął papierosa. Chyba nie dosłyszał. - Nie wiem, czy juĪ wspomnieliĞmy... JesteĞmy satanistami - oĞwiadczył. - Satanistami? PrzytaknĊli. 36 37 - Czyli czcicie szatana, tak? - Na ustach Henrika pojawił siĊ słaby uĞmiech. Tommy'emu wcale nie było wesoło. - Nikogo nie czcimy. Szatan symbolizuje to, co w człowieku mocne, i w to wierzymy. - The force - dodał Freddy, połykając ostatniego chipsa. - Zgadza siĊ. Might makes it right. To nasze hasło. Bierzemy to, na co mamy ochotĊ. Kojarzysz Aleistera Crowleya? - zapytał Tommy. - Nie. - Wielki filozof. Postrzegał Īycie jako ciągłą walkĊ miĊdzy tym, co mocne, a tym, co słabe. MiĊdzy mądrymi i czubkami. Wygrywają ci, którzy są najsilniejsi i najbardziej inteligentni. - To przecieĪ logiczne - skwitował Henrik, który nigdy nie był religijny. Teraz teĪ nie zamierzał siĊ zmieniaü. Tommy rozglądał siĊ dalej po kawalerce. - Kiedy odeszła? - Kto? - Twoja dziewczyna. Ta, która zawiesiła firanki, suszyła kwiatki i tego typu pierdoły. Sam siĊ tym chyba nie zajmowałeĞ, co nie? - Wyprowadziła siĊ wiosną. Nie chciał, ale w pamiĊci pojawił siĊ obraz Camilli, jak czyta na kanapie, na której siedzieli teraz goĞcie. ZauwaĪył, Īe Tommy był mądrzejszy, niĪ na to wyglądał - zwracał uwagĊ na szczegóły. - Jak miała na imiĊ? - Camilla. - TĊsknisz za nią? - Jak cholera - odparł szybko. - WiĊc, jak juĪ mówiłem, nie moĪecie siĊ u mnie zatrzymaü... - Spoko luz, mieszkamy w Kalmarze - uspokoił go Tommy. - Ta sprawa jest załatwiona, ale chcemy popracowaü na Olandii, wiĊc potrzebna bĊdzie pomoc. - Pomoc w czym? - Mogge opowiedział nam, co robiliĞcie tej czy innej zimy. Wspomniał coĞ o domkach letników... - Doprawdy? 

- Mówił, Īe chĊtnie byĞ do tego wrócił. DziĊki, Mogge, pomyĞlał Henrik. Pokłócili siĊ trochĊ o podział kasy, potem Morgan dał nogĊ. To był chyba jego sposób, Īeby siĊ zemĞciü. - Stare dzieje. Cztery lata temu... i w gruncie rzeczy to były tylko dwie zimy. - No i? Mogge twierdzi, Īe nieĨle wam szło. - Było okej. Prawie wszystkie włamania przebiegły bez problemu, ale parĊ razy nakryli ich ludzie z sąsiednich domostw, i musieli uciekaü przez murowane ogrodzenia, jak złodzieje z sadu. Zawsze wczeĞniej obmyĞlali sobie przynajmniej dwie drogi ewakuacji - jedną na piechotĊ, a drugą samochodem. - Czasami nie było tam nic cennego - ciągnął. - Ale raz znaleĨliĞmy szafkĊ, która była taka stara, Īe ja pierdolĊ. Niemiecki sekretarzyk z XVII wieku. DostaliĞmy za niego w Kalmarze trzydzieĞci piĊü tysiĊcy. RozkrĊcił siĊ. Opowiadając o tym, poczuł niemal nostalgiĊ. Faktycznie miał talent do otwierania zamkniĊtych na klucz drzwi od werandy czy okien bez rozbijania ich. Jego dziadek pracował jako stolarz w Marnas i był równie dumny ze swoich umiejĊtnoĞci. Jednak pamiĊtał równieĪ, jak nadwyrĊĪało to jego nerwy, kiedy noc w noc jeĨdzili po wyspie. W zimie panował na niej lodowaty ziąb, zarówno na dworze na wietrze, jak i w pieczołowicie 38 39 pozamykanych chatkach. I jeszcze ta pustka i cisza miejscowoĞci letniskowych. - Stare domy są po prostu jak pchli targ - skonstatował Tommy. - WiĊc wchodzisz w to? JesteĞ nam potrzebny, ĪebyĞmy siĊ tam nie zgubili na drodze. Henrik milczał. PomyĞlał sobie, Īe kto prowadzi ponure i łatwe do przewidzenia Īycie, sam jest ponury i przewidywalny. Nie chciał byü taki. - To jesteĞmy umówieni. Zgadza siĊ? - MoĪe - odparł Henrik. - Brzmi to jak „tak". - Byü moĪe. - Hubba bubba - powiedział Tommy. Henrik skinął bez przekonania. Chciał wieĞü ekscytujące Īycie i sam byü ciekawym człowiekiem. Odkąd Camilla siĊ wyprowadziła, wieczory spĊdzał raczej smutno i samotnie, mimo to miał wątpliwoĞci. Zarzucił tĊ robotĊ nie z powodu ryzyka wpadki. Obawiał siĊ czegoĞ innego. - Tam na wsi jest ciemno. - To Ğwietnie - uznał Tommy. - Cholernie ciemno - podkreĞlił Henrik. - W wioskach 

nie ma latarni, a w domkach prąd jest zwykle odłączony. Prawie nic nie widaü. - Nie ma problemu. Wczoraj zwinĊliĞmy latarki na stacji benzynowej. Henrik powoli pokiwał głową. Latarki oczywiĞcie mogły rozproszyü mrok, ale tylko czĊĞciowo. - Mam szopĊ, którą moĪna by wykorzystaü - oznajmił. - Jako magazyn, dopóki nie znajdzie siĊ kupiec. - Bomba. Teraz musimy juĪ tylko znaleĨü odpowiedni dom. Mogge powiedział, Īe znasz dobre miejsca. - Kilka. Taka praca. - Daj nam adresy, sprawdzimy, czy są bezpieczne. - Jak to? - Zapytamy Aleistera. - CoĞ ty powiedział? - Gadamy z Aleisterem Crowleyem - wyjaĞnił Tommy, stawiając walizeczkĊ na stole. Otworzył ją, wyjął wąskie, płaskie pudełko zrobione z drewna. - Kontaktujemy siĊ z nim za pomocą tego. Henrik przyglądał siĊ w milczeniu, jak mĊĪczyzna otwiera szkatułkĊ i stawia ją na stole. Wewnątrz miała wypalone zarówno litery, jak i liczby. Znajdował siĊ tam cały alfabet, cyfry od zera do dziewiĊciu, słowa TAK i NIE. Tommy wyciągnął z neseseru małe szkiełko. - Próbowałem tego, jak byłem mały - stwierdził Henrik. - Duch w szklance, prawda? - Do diabła, to jest na serio - Tommy postawił szkło na tablicy. - To jest plansza ouija. - Wijjja? - Ouija. Tak siĊ nazywa. Drewno pochodzi z wieka starej trumny. MoĪesz zgasiü Ğwiatło? Henrik uĞmiechnął siĊ pod nosem, ale podszedł do kontaktu. Wszyscy trzej usiedli przy stole. Tommy przyłoĪył mały palec do szkiełka i zamknął oczy. W pokoju zapadła cisza. Podrapał siĊ po szyi, wyglądał, jakby nasłuchiwał. - Kto tu jest? Czy to Aleister? Przez kilka sekund nic siĊ nie wydarzyło, a potem wskaĨnik pod rĊką Tommy'ego zaczął siĊ poruszaü. JuĪ nastĊpnego wieczora, o zmierzchu, Henrik pojechał do szopy dziadka, Īeby ją wysprzątaü. Ów mały drewniany budynek pomalowany był na czerwono, stał na łące kilkanaĞcie metrów od plaĪy, koło dwóch innych naleĪących do letników domków, do których nikt 40 41 nie zaglądał juĪ od drugiej połowy sierpnia. MoĪna tu było pobyü w samotnoĞci. Odziedziczył tĊ wiatĊ po dziadku Algocie. Za jego Īycia kaĪdego lata wielokrotnie wypływali na morze, zarzucali 

sieci, a potem nocowali w szopie, Īeby móc wstaü o piątej i je wyjąü. Stojąc nad brzegiem Bałtyku, zatĊsknił do tamtych dni. PomyĞlał, jakie to smutne, Īe dziadek nie Īyje. Na emeryturze Algot zajmował siĊ stolarką, trochĊ budował i do ostatniego ataku serca sprawiał wraĪenie zadowolonego z Īycia, mimo Īe wyspĊ opuĞcił zaledwie parĊ razy. Henrik otworzył kłódkĊ w drzwiach i spojrzał w ciemnoĞü. W Ğrodku wszystko wyglądało mniej wiĊcej jak szeĞü lat temu, gdy staruszek umarł. Na Ğcianach wisiały sieci, nadal stał tam stół do heblowania, w rogu rdzewiał Īelazny kominek. Camilla chciała to miejsce wysprzątaü i pomalowaü na biało, ale on uznał, Īe jest dobrze tak, jak jest. Pochował kanistry, skrzynki z narzĊdziami i to, co stało na podłodze. RozłoĪył brezent na skradzione przedmioty. NastĊpnie wyszedł na pomost przy cyplu, zaciągnął siĊ zapachem wodorostów i słonawej wody. W oddali widział wynurzające siĊ z tafli bliĨniacze latarnie Aludden. Przy pomoĞcie stała jego łódka - odkryty Ğlizgacz. Zajrzał do niego i zobaczył, Īe deszcz napadał na pokład. Wszedł do łodzi i zaczął wybieraü wodĊ. JednoczeĞnie rozmyĞlał nad wydarzeniami minionego wieczora, kiedy zasiadł z Sereliusami przy kuchennym stole i odbyli seans, czy jak to nazwaü. Szkiełko cały czas wĊdrowało po planszy, dając odpowiedzi na wszystkie pytania - ale poruszał nim, ma siĊ rozumieü, Tommy. Zamknął oczy, ale od czasu do czasu musiał podpatrywaü ukradkiem, Īeby zaznaczyü 42 wskaĨnikiem co trzeba. W kaĪdym razie, jak siĊ okazało, duch Aleistera całym sercem popierał ich plany rabunkowe. Kiedy Tommy zapytał o miejscowoĞü Stenvik zaproponowaną przez Henrika, szkiełko zakreĞliło TAK, na pytanie czy znajdą w domkach cenne przedmioty, otrzymał tĊ samą odpowiedĨ. Na koniec zwrócił siĊ z pytaniem: - Aleister, jak myĞlisz... czy moĪemy na sobie polegaü? WskaĨnik przez parĊ sekund ani drgnął, potem powoli wskazał: NIE. Tommy zaĞmiał siĊ krótko, ochrypłym głosem. - W porządku - powiedział, patrząc na Henrika. -I tak nie ufam psubratom, nikomu nie ufam. Cztery dni póĨniej wszyscy trzej po raz pierwszy wyprawili siĊ na północ, w okolice letniskowe wskazane przez Henrika i zaaprobowane przez zjawĊ Aleistera. Stały tam tylko pieczołowicie pozamykane domki, w ciemnoĞci czarne jak wĊgiel. Włamawszy siĊ przez okno do jednego z nich, szukali rzeczy małych i kosztownych - zdawali 

sobie sprawĊ z tego, Īe letnicy nie bĊdą na tyle głupi, Īeby zostawiü tam na zimĊ gotówkĊ, markowe zegarki czy złote łaĔcuszki. Ale zabieranie ze sobą do domu tego i owego, kiedy wakacje dobiegają koĔca, sprawiało za duĪy kłopot, moĪna wiĊc było znaleĨü telewizory, wieĪe stereo, butelki alkoholu, sztangi papierosów czy kije do golfa. W składzikach przydomowych mogły siĊ mieĞciü piły motorowe, kanistry z benzyną albo wiertarki. Kiedy Tommy i Freddy rozbili butelkĊ z modelem statku, ich wspólnik pozrzĊdził trochĊ, po czym rozdzielili siĊ, Īeby dalej szukaü precjozów. Henrik poszedł do mniejszych pokoi. Front tego długiego domu wychodził na skaliste wybrzeĪe oraz cieĞninĊ. 43 Przez panoramiczne okno widaü było biały jak kreda ksiĊĪyc, który zawisł nad wodą. Stenvik był jedną z tych małych, opustoszałych wiosek rybackich na zachodnim brzegu wyspy. W kaĪdym pokoju, do którego zaglądał, panowała cisza, lecz mimo to Henrik odnosił wraĪenie, Īe Ğciany go obserwują. Z tego wzglĊdu poruszał siĊ ostroĪnie, niczego nie przestawiając. - Hej tam, Heniu! - zawołał Tommy. - Gdzie jesteĞ? - Tu, koło kuchni... w takim jakby biurze. Henrik, podąĪając za głosem Tommyego, minął wąską kuchniĊ. Jeden z braci Sereliusów stał przy Ğcianie, w pokoju bez okien, wskazując coĞ dłonią w rĊkawiczce. - Co o tym sądzisz? Nie uĞmiechał siĊ - prawie nigdy tego nie robił - ale spoglądał na ĞcianĊ wzrokiem kogoĞ, kto byü moĪe dokonał odkrycia. Wisiał tam duĪy zegar z ciemnego drewna, z rzymskimi cyframi na tarczy za szybką. Henrik skinął głową. - No... moĪe byü wart co nieco. Jest stary? - Tak mi siĊ wydaje - odparł Tommy, otwierając szafkĊ zegara. - JeĞli mamy szczĊĞcie, to antyk. Niemiecki albo francuski. - Nie działa. - Pewnie trzeba nakrĊciü. Zamknął zegar i krzyknął: - Freddy! Trwało chwilĊ, nim młodszy brat doczłapał siĊ do nich przez kuchniĊ. - Co jest? - PomóĪ nam. Freddy miał najdłuĪsze rĊce z całej trójki. Uniósł zegar i zdjął z haczyków. Henrik pomógł mu go utrzymaü. - ChodĨcie, wyniesiemy go - zarządził Tommy. 

Zaparkowali samochód na tyłach domu, w głĊbokim cieniu. Na jego bocznych drzwiach widniały napisy: USŁUGI SPAWALNICZE I MONTERSKIE. KALMAR. Tommy kupił litery i własnorĊcznie wykleił tĊ nazwĊ nieistniejącej firmy. JeĪdĪąc nocą autem firmowym, wyglądali mniej podejrzanie niĪ w anonimowym starym kombi. - W przyszłym tygodniu otwierają posterunek policji w Marnas - oĞwiadczył Henrik, kiedy wyszli z zegarem przez wywaĪone okno werandy. Tej nocy prawie wcale nie czuło siĊ wiatru, ale powietrze było rzeĞkie i zimne. - Skąd wiesz? - zapytał Tommy. - Przeczytałem w gazecie dziĞ rano. W mroku dał siĊ słyszeü zachrypły Ğmiech Freddy'ego. - Aha. To mamy przerąbane - stwierdził Tommy. - MoĪesz nas podkablowaü w zamian za złagodzenie wymiaru kary. - Przygryzł dolną wargĊ, pokazując zĊby w uĞmiechu. Henrik równieĪ uĞmiechnął siĊ w ciemnoĞci. Na wyspie znajdowało siĊ z tysiąc domków, nad którymi gliny miały czuwaü, poza tym pracowały głównie za dnia. Wpakowali łup do bagaĪnika. Mieli juĪ tam składany rower do üwiczeĔ, dwa duĪe wazony ze szlifowanego kamienia, magnetowid, mały silnik do łódki, komputer z drukarką oraz telewizor z głoĞnikami stereo. - Jedziemy? - zapytał Tommy, zamykając drzwi z tyłu samochodu. - Tak... tam juĪ chyba nie zostało nic wiĊcej. 44 45 Jednak Henrik wrócił jeszcze na moment, Īeby zamknąü dom. Podniósł z ziemi parĊ płaskich kamyczków i wsunął w szpary przy framudze, Īeby utrzymaü okno na miejscu. - No, dalej! - zawołał go starszy z rodzeĔstwa. Obaj bracia uwaĪali, Īe zamykanie po sobie po włamaniu to strata czasu, ale Henrik wiedział, Īe mogą upłynąü miesiące, nim ktoĞ przyjedzie do domku, a wpadające przez otwarte okno deszcz i Ğnieg zniszczą meble. Wsiadł do samochodu, Tommy włączył silnik, uchylił nieco obicie drzwi i zapuĞcił za nie rĊkĊ. LeĪały tam zawiniĊte w rĊcznik kuchenny kryształki metamfetaminy. - Chcesz jeszcze jeden? - zapytał Tommy. - Nie. Jest okej. Bracia przywieĨli metĊ z kontynentu - zarówno na sprzedaĪ, jak i na własny uĪytek. Włączała siĊ po niej bania, ale jeĞli Henrik zaĪyłby wiĊcej niĪ jedną dawkĊ naraz, zacząłby siĊ trząĞü jak osika i nie mógłby myĞleü logicznie. MyĞli krąĪyłyby mu po głowie, nie potrafiłby zasnąü. 

Nie był narkomanem, lecz nudziarzem teĪ nie. Jedna działka wystarczy. Sereliusowie zdawali siĊ nie mieü tego problemu. Byü moĪe po powrocie do Kalmaru przez resztĊ nocy nie zamierzali kłaĞü siĊ spaü. WłoĪyli kryształki do ust razem z papierkiem, który spłukali, popijając wodą z butelki, trzymaną na tylnym siedzeniu. Potem Tommy dodał gazu. SkrĊcił za domem i wyjechał na bezludną drogĊ. Henrik spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do pierwszej. - Teraz do szopy - powiedział. DojeĪdĪając do drogi z pierwszeĔstwem przejazdu, Tommy posłusznie zatrzymał siĊ przed znakiem stop, choü było zupełnie pusto, po czym ruszył na południe. - SkrĊü tutaj - poinstruował go Henrik, kiedy dziesiĊü minut póĨniej ukazała siĊ tablica kierująca do Enslundy. Nie widaü było ani innych pojazdów, ani innych ludzi. ĩwirowana droga urywała siĊ przy wiatach. Tommy zaparkował najbliĪej, jak siĊ dało. Tutaj, nad morzem, panował mrok jak w jaskini, ale dalej na północ migotała latarnia w Aludden. Henrik otworzył drzwi. Usłyszał szum fal. DĨwiĊk niósł siĊ od czarnej jak smoła wody. Przyszedł mu na myĞl dziadek, który zmarł w tym miejscu przed szeĞcioma laty. Algot miał osiemdziesiąt piĊü lat i chorował na serce, ale pewnego wietrznego, zimowego dnia wygramolił siĊ z łóĪka, wziął taksówkĊ i przyjechał tutaj. Kierowca wysadził go na drodze i zaraz potem staruszek musiał mieü duĪy zawał. Udało mu siĊ dojĞü do szopy i w niej, przy drzwiach, zastała go Ğmierü. - Mam pomysł - oznajmił Tommy, kiedy juĪ wyładowali skradzione przedmioty przy Ğwietle latarek. - Mam propozycjĊ. Posłuchajcie i powiedzcie, co o niej sądzicie. - ĩe co? Tommy nie odpowiedział, tylko wsunął rĊkĊ w głąb bagaĪnika i wyciągnął pewną rzecz. Wyglądała jak duĪa, czarna, wełniana czapka. - Mamy je z Kopenhagi. Przytrzymał czarny materiał przy latarce i Henrik zobaczył, Īe nie było to zwykłe nakrycie głowy, lecz kominiarka dla złodzieja, z otworami na oczy i usta. - ProponujĊ, ĪebyĞmy załoĪyli je na nastĊpną akcjĊ - ciągnął Tommy - i odeszli od domków letniskowych. - Tak? To czym siĊ teraz zajmiemy? - Domami, które są zamieszkane. Na ciemnej plaĪy na chwilĊ zapadła cisza. - Jasne - zgodził siĊ Freddy. 46 47 Henrik spojrzał na czapkĊ, nie odezwał siĊ słowem.