mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Troisi Licia - Kroniki Świata Wynurzonego 1 - Nihal z Krainy Wiatru

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Troisi Licia - Kroniki Świata Wynurzonego 1 - Nihal z Krainy Wiatru.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

LICIA TROISI KRONIKI ŚWIATA WYNURZONEGO Tom I NIHAL Z KRAINYWIATRU Spis treści DZIEWCZYNKA 1.Salazar.............................................................................. 13 2.Sennar .............................................................................. 26 3.Soana ............................................................................... 34 4.Wielka Puszcza................................................................ 43 5.Sny, wizje i miecze ........................................................... 53 6.Jeździec Smoka................................................................. 68 7.W Krainie Wody............................................................... 76 8.Koniec bajki...................................................................... 89 WALCZYĆ 9. Prawda.............................................................................. 105 10.W ucieczce........................................................................ 111 11.Decyzja Nihal .................................................................. 124 12.Dziesięciu wojowników ................................................... 136 13.Akademia Jeźdźców Smoka.............................................. 150 14.Rekrut Nihal..................................................................... 163 15.Wreszcie w walce............................................................... 181 16.Kolejny ból........................................................................ 201 OCALIĆ SWOJĄ DUSZĘ 17.Ido.....................................................................................223 18.Smok................................................................................. 243 19.Lekcje latania....................................................................260 20.Głupi wyskok....................................................................276 21.Nowa rodzina....................................................................300 22.Pożegnanie........................................................................318 Słowniczek postaci i miejsc.....................................................341

DZIEWCZYNKA [...] to najmniejszy, położony na uboczu kraj Świata Wynurzonego. Usytuowany jest na zachodzie, zjednej strony otacza go Saar, Wielka Rzeką, zaś zdrugiej zagraża mą Wielka Kraina. Nie da się znaleźć punktu, zktórego nie widać by było najwyższej wieży Twierdzy, siedziby Tyrana. Rzuca ona cień, niczym ponura groźbę, na życie wszystkich mieszkańcówokplicy. Przypomina każdemu, że nie ma takiego miejsca, gdzie Tyran nie byłby wstanie dotrzeć. Królestwo to jednakże jest jeszcze częściowo wolne. Coroczne sprawozdanie Rady Czarodziejów, fragment Krainę Wiatru wyróżnia szczególna architektura jej miast, wznoszących się niczym olbrzymie wieże, wysoce zorganizowanych i wdużym stopniu samowystarczalnych. Każda część owych miejskich skupisk ma swoją ściśle określoną funkcję. Centrum każdej zwieżstanowi obszerna i otwarta część środkowa przeznaczona pod uprawy. Miasto-wieża Salazar to ostatni przyczółek Krainy Wiatru przed Puszczą, ogromnym lasem wyznaczającym granicę zKrainą Skał [...]. Anonimowe pismo z zaginionej Biblioteki miasta Enawar, fragment 1.

Salazar Nizinę zalewały promienie słoneczne. Była to szczególnie łaskawa jesień: trawa wciąż jeszcze miała kolor żywej zieleni i delikatnie falowała przy murach miasta jak morze podczas flauty. Na samym szczycie wieży Nihal rozkoszowała się porannym wiatrem. Taras ten stanowił najwyżej położone miejsce w całym Salazarze: stąd można było napawać się najlepszym widokiem na równinę rozciągającą się hen, jak okiem sięgnąć, na całe mile. To pośród tej rozległej przestrzeni wznosiło się jej miasto, górujące pięćdziesięcioma piętrami domów, sklepików i stajni. Jedna olbrzymia wieża, mierząca tysiąc dwieście łokci, mieściła w sobie małą metropolię, w której tłoczyło się piętnaście tysięcy mieszkańców. Nihal lubiła przebywać tam, na górze, sama, kiedy lekki wietrzyk plątał jej niezwykle długie włosy. Siadała na kamieniach ze skrzyżowanymi nogami, z zamkniętymi oczami i z drewnianym mieczem opartym przy boku, tak jak to czynią starzy wojownicy. Kiedy była tam, na samym szczycie wieży, czuła, jak przepełnia ją spokój. Mogła skoncentrować się wyłącznie na sobie samej, na swoich najbardziej ukrytych myślach, na owej mglistej melancholii, która nieraz ją ogarniała, na leniwym pomruku, który co jakiś czas podnosił się z głębi jej duszy. To jednak nie był jeden z tych dni. Był to dzień bitwy i Nihal patrzyła na nizinę jak spragniony walki przywódca. Było ich mniej więcej dziesięcioro, dzieciaki od dziesięciu lat wzwyż. Sami chłopcy, tylko ona jedna dziewczyna. Wszyscy siedzieli, a ona stała pośród nich. Oto wódz: wątła i smukła dziewczynka o żywych fioletowych oczach, miękko opadających włosach z granatowym połyskiem i nieproporcjonalnych spiczastych uszach. Wcale nie wyglądała na szczególnie silną, ale pozostali spijali z jej ust każde słowo. - Dzisiaj walczymy o porzucone domy. Panoszy się tam mnó stwo Famminów. Nic o nas nie wiedzą i nie spodziewają się nasze go przybycia: zaskoczymy ich i przepędzimy siłą naszych mieczy. Chłopcy słuchali uważnie. -Jaki jest plan? - spytał najpulchniejszy z nich. -Zejdziemy zwartym szykiem na piętro nad sklepami, a potem skrótem przez kanały konserwacyjne za murami. Zajdziemy ich od tyłu: jeśli nas nie usłyszą, będzie to pestka. Ja pójdę na czele grupy, za mną - drużyna atakująca. - Kilku chłopców przytaknęło pewnie. - Dalej łucznicy. - Trójka dzieciaków z procami w dłoniach kiwnęła głowami na znak porozumienia. - A na końcu piechota. Jesteście gotowi? -Tak! - Rozległ się entuzjastyczny chór. -No to idziemy! Nihal podniosła wysoko miecz i rzuciła się na dół przez klapę prowadzącą z tarasu do wieży, a za nią reszta drużyny. Chłopcy maszerowali zwarci korytarzami przebiegającymi przez wewnętrzny krąg Salazaru, wśród rozbawionych - choć częściej poirytowanych - spojrzeń mieszkańców miasta, którzy doskonale znali heroiczne bitwy Nihal i jej bandy. - Dzień dobry, generale. Nihal odwróciła się. Głos pochodził od istoty mniej więcej jej wzrostu, dość krępej, z twarzą całkowicie pokrytą gęstą brodą. Gnom. Wykonał zabawny ukłon. Nihal dala chłopcom znak, żeby się zatrzymali, i sama również się skłoniła. -Dzień dobry. -Dzisiaj również w pogoni za wrogiem ? -Jak zawsze. Dzisiaj musimy przegonić z Wieży Famminów. -Właśnie, jak zawsze... Ja jednak na twoim miejscu, w obecnych czasach, nie wymawiałbym tej nazwy z taką beztroską. Nawet dla zabawy. - My się nie boimy! - wrzasnął jeden ze stojących dalej chłopców. Nihal uśmiechnęła się zuchwale. - No właśnie, nie boimy się. A poza tym, czym się martwisz? Nikt nie lubi Famminów, a tak czy inaczej Kraina Wiatru jest jeszcze wolna. Gnom zachichotał i puścił do niej oczko.

- Rób, jak uważasz, generale. Miłej bitwy. Po kolei przemierzali różne poziomy wieży, maszerując rytmicznym krokiem, zwarci niczym prawdziwi żołnierze. Przechodzili obok domów i sklepików, wśród chaosu ras i języków mieszkańców Salazaru, zataczając kręgi po kolejnych piętrach, a słońce w regularnych odstępach całowało ich przez okna otwarte na śródmiejski ogród. Wszystkie wieże w Krainie Wiatru były bowiem wyposażone w głęboki centralny szyb o dwojakiej funkcji: zapewniał on lepsze oświetlenie przestrzeni miejskich, stanowiąc jednocześnie niewielki obszar uprawny, mieszczący ogródki i sady. Następnie Nihal pewnie weszła w jeden z bocznych zaułków i otworzyła stare, pokryte pleśnią drzwi. Za nimi panował głęboki mrok. - No to jesteśmy. - Dziewczynka przybrała uroczysty wy raz twarzy. - Od tej chwili żadnego strachu, jak zawsze. Nasze szczytne zadanie nie pozwala nam na wahania. Pozostali przytaknęli poważnie, a następnie, czołgając się, wsunęli się w chodnik. Nic nie było widać. Nawet powietrze było gęste, stojące, przesycone stęchlizną. Jednak po pewnym czasie oczy przyzwyczaiły się do ciemności i można było dostrzec ginące w mroku schody o wilgotnych i nierównych stopniach. - Nikt nie będzie tędy dzisiaj przechodził? Słyszałem, że za chodni mur ma pęknięcia, które trzeba naprawić... - zaczął je den z chłopców. - Już przechodzili - odpowiedziała Nihal. - Dobry dowódca przewiduje i takie rzeczy. A teraz dość gadania, bierzmy się do roboty! Ich kroki jeszcze przez chwilę rozbrzmiewały w owej wykutej przestrzeni, mieszając się z głosami po drugiej stronie muru. Potem, po kolejnym zakręcie - cisza. -Jesteśmy na miejscu - szepnęła Nihal, łapiąc oddech. Zawsze tak było przed samym atakiem: serce mocno waliło jej w piersi, krew pulsowała w skroniach. Lubiła tę mieszankę strachu i pragnienia walki. Jej palce pobiegły po ścianie, aż znalazły drewniane drzwiczki. Przyłożyła ucho do muru. Kwadratowe kamienie były grube, ale i tak mogła usłyszeć głosy dzieci z drugiej strony. -Zawsze my. Już mam dosyć bycia Famminem. -Ikomu to mówisz! Ostatnim razem Nihal strasznie mi dołożyła. -Mnie złamała ząb... -Kiedy Barod był wodzem, przynajmniej się wymienialiśmy. -Może i tak, ale ja z Nihal bawię się o wiele lepiej. Do licha, kiedy walczymy, wydaje się, że to naprawdę! Czuję w sobie coś takiego... to jak być żołnierzem! -Tak czy inaczej, to ona jest najsilniejsza, więc powinna dowodzić. Nihal oderwała ucho od ściany i bezszelestnie wydobyła miecz z pochwy. Jeszcze chwila oczekiwania, po czym jednym kopnięciem wywaliła drzwi i razem ze swoją grupą wtargnęła, wrzeszcząc dziko. Pomieszczenie było obszerne i strasznie zakurzone, a zamiast firanek u okien wisiały wielkie pajęczyny. Opuszczony dom bo-gaczy, jak wszystkie lokale na tym piętrze. Na ziemi siedziało sześciu chłopców trzymających w dłoniach drewniane topory. Chociaż atak ich zaskoczył, podnieśli się raptownie i zaczęła się walka. Nihal była jak furia: gwałtownie rzucała się na nieprzyjaciół, a jej miecz poruszał się w tę i w tamtą jak oszalały. W wirze walki zawodnicy przemieszczali się z pokoju do pokoju, przemierzając całe mieszkanie, aż do zewnętrznego korytarza. Chłopcy z toporkami wyraźnie przegrywali. Zaczęły dobiegać różne „auć!" tych, którzy obrywali zbyt mocno. -Odwrót! - wrzasnął wódz Famminów. Ci, którzy jeszcze byli cali, pobiegli w kierunku schodów. -Za nimi! - krzyknęła Nihal i już miała się rzucić w pogoń za uciekinierami, kiedy chłopak z jej bandy złapał ją za ramię. -Nihal, na dół do sklepów nie! Jeśli mój ojciec znowu mnie tam przyłapie jak rozrabiam, zatłucze mnie na śmierć. Nihal wyrwała się. -Wcale nie będziemy rozrabiać, pobiegniemy za nimi, a potem przetniemy centralne pola. -No tak, z deszczu pod rynnę... - mruknął do siebie chłopiec, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko pobiec za swoim dowódcą. Wszyscy rzucili się w dół po schodach, a potem pędem, jak zgraja opętańców, z bronią w garści, w kierunku piętra kupieckiego. Wiele sklepików od strony ulicy miało po prostu drzwi wejściowe i małą witrynę z wystawionym towarem, ale inne, zwłaszcza te, gdzie sprzedawano jarzyny i owoce, zajmowały część korytarza stoiskami i koszami. Pochłonięta pościgiem grupka wpadła właśnie na jeden z owych straganów, przewracając kilku niczego niespodziewających się stałych klientów. - Przeklęci narwańcy! - wrzasnął sprzedawca, kipiąc z wście kłości. - Nihal, tym razem twój ojciec się o tym dowie! Ale Nihal dalej gnała za zbiegami. Biegnąc tak z mieczem w dłoni, czuła się żywa i silna. Niektórzy z jej ludzi już złapali Famminów. Pozostawało

tylko schwytanie ich wodza. - Ja się nim zajmę! - krzyknęła do swej armii, a następnie zmusiła nogi do dodatkowego wysiłku. Przyspieszyła i zaczęła deptać swojemu nieprzyjacielowi po piętach. Chłopiec prawie czuł jej oddech na karku. Rzucił się na schody, lecz spadł z impe tem dwa piętra w dół. Podniósł się obolały, sprawdził, czy jest na właściwym poziomie, po czym wyskoczył przez okno. Nihal wychyliła się: zeszli tak nisko, że pod nimi były już tylko stajnie. Jej ofiara przycupnęła u stóp okna, pośrodku jednego z warzywników centralnego ogrodu wieży. Zeskoczyła bez lęku, wylądowała na nogach i z wycelowanym mieczem rzuciła się na wroga, który już podniósł obie ręce. -Poddaję się — powiedział zdyszany. Nihal podeszła do niego. -Gratuluję, Barod. Jesteś coraz szybszy! -Jasne. Mając ciebie na karku... -Skaleczyłeś się? Barod obejrzał swoje obtarte kolana. - Nie umiem skakać tak zwinnie jak ty. Tak czy owak następ nym razem niech ktoś inny będzie wodzem Famminów, ja już mam dosyć: narobiłaś mi więcej siniaków... Jakiś rozwścieczony głos brutalnie przerwał śmiech Nihal. -To znowu ty! Do kroćset, mam już tego dość! -O-o! To Baar! - zaniepokoiła się Nihal. Pomogła Barodowi wstać i pobiegli między główkami sałaty. -Nie macie co uciekać, i tak wiem, kim jesteście! - głos nie przestawał krzyczeć. Kiedy dobiegli do końca ogrodu, Nihal zwróciła się do przyjaciela: - Słuchaj, ty idź do domu. Ja się nim zajmę. Barod nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Nihal natomiast przywołała cały arsenał swoich sztuczek i poczekała na przybycie wieśniaka, bezzębnego staruszka, którego wściekłość była tak wszechogarniająca, że tryskała z każdej jego zmarszczki. - Już zapowiedziałem twojemu ojcu, że jeśli jeszcze raz cię tu przyłapię, będzie musiał zapłacić mi za szkody! Dzisiaj trzy główki sałaty, wczoraj cukinie... Nie mówiąc już o tych wszyst kich jabłkach, które mi ukradłaś! Nihal przybrała skruszony wyraz twarzy. - Baar, tym razem jestem niewinna! Po prostu mój przyjaciel wypadł z tamtego okna, widzisz, o tam... Ja tylko zeszłam, żeby mu pomóc. - Od niepamiętnych czasów twoi przyjaciele spadają do moje go ogródka, a ty przychodzisz im pomagać! Jeśli macie nogi jak z galarety, trzymajcie się z dala od okien! Nihal przytaknęła z miną pełną skruchy. - Masz rację, przepraszam. To się już nigdy więcej nie powtó rzy. Następnie spojrzała na Baara z tak anielskim wyrazem twarzy, że wieśniak całkiem dał się na to złapać. - No już dobrze, znikaj. Ale powiedz Livonowi, że będzie go to kosztować kolejne ostrzenie moich sierpów. -No pewnie! Dziewczynka cmoknęła w powietrze i wzięła nogi za pas tak szybko, jak potrafiła. Livon mieszkał na piętrze kupieckim, zaraz nad stajniami i wejściem do Salazaru: ciężkimi, wysokimi ponad dziesięć łokci drewnianymi wrotami o dwóch skrzydłach z wielkimi żelaznymi okuciami po bokach i szerokimi zawiasami. Na zużytym drewnie można było jeszcze dostrzec ślady płaskorzeźb wykonanych w odległej przeszłości. Postacie jednak były bardzo niewyraźne i poza kilkoma jeźdźcami i smokami nic więcej nie dało się tam rozróżnić. Podobnie jak dla wielu kupców, również i dla Livona dom i warsztat stanowiły jedno: w ten sposób oszczędzało się czas, a także pieniądze na ewentualny czynsz. Jedyny mankament stanowił lekki bałagan, uwydatniony przez brak kobiecej obecności godnej tego miana. W dodatku Livon zajmował się płat-nerstwem: dom był pełen narzędzi, broni, bloków metalu i kawałków węgla. Nihal z rozmachem otworzyła drzwi.

- Wróciłam! - zawołała głośno. -1 jestem głodna! Jej słowa pochłonął panujący huk. W kącie pomieszczenia Li-von wielkim młotem walił w rozpalony kawałek metalu, a tysiące iskier odrywały się od stali i kaskadą opadały na podłogę. Był to potężny mężczyzna, cały pokryty sadzą, z kruczoczarną czupryną na głowie. Tylko oczy połyskiwały na tej twarzy, która wydawała się kawałkiem węgla. -Stary! - wrzasnęła Nihal, ile sił w płucach. -Ach, to ty... - rzucił Livon, ocierając sobie pot z czoła. — Nie przychodziłaś, więc zabrałem się do kończenia czegoś na jutro. -To znaczy, że nic nie przygotowałeś ? -A nie ustaliliśmy, że raz w tygodniu ty gotujesz? -No tak, ale... taka jestem zmęczona! -Czekaj, czekaj. Nic mi nie mów. Założę się, że jak zwykle bawiłaś się z tymi szaleńcami. Milczenie. -Ijak zwykle na piętrze porzuconych domów. Dalej milczenie. - Ibyć może po raz kolejny skończyliście na polu Baara... Milczenie stało się pełne winy. Nihal otworzyła spiżarnię i wzięła sobie jabłko. -W każdym razie nie przejmuj się. Zjem sobie to — rzuciła, podskakując i umykając z zasięgu ramion Livona. -Do diabła, Nihal! Ile razy ci mówiłem, żebyś nie chodziła się bawić do centralnych ogrodów? Ja tutaj nie mogę się opędzić od ludzi, którzy przychodzą się skarżyć i prosić o darmowe naprawy! Nihal usiadła ze skruszoną miną. - No tak, ale kiedy się walczy... Livon prychnął zniecierpliwiony i zaczął kroić wyciągnięte ze spiżarni warzywa. - Nie opowiadaj mi takich bzdur! Jak chcesz się bawić, to się baw. Tylko nikomu nie przeszkadzaj! Nihal podniosła oczy do nieba: zawsze ta sama śpiewka... -Przestań biadolić, Stary... Mężczyzna rzucił jej złe spojrzenie. -A nie mogłabyś od czasu do czasu nazwać mnie tatą? Na usta Nihal wypłynął szelmowski uśmieszek. - No już dobrze, tato! Przecież wiem, że jesteś zadowolony, że dobrze sobie radzę z mieczem... Livon postawił przed nią szorstko talerz surowych jarzyn. -To jest obiad ? -To jedzą panienki, które uparcie zachowują się jak chłopa-czyska. Gdybyś dotrzymała słowa i sama coś ugotowała, mieliby- śmy teraz na stole coś ciepłego. Usiadł i sam też zaczął jeść. Przez jakiś czas przeżuwał w za-myśleniu, po czym podjął: - A w każdym razie nie, nie jestem zadowolony! Nihal zaśmiała się do siebie. Livon wytrzymał jeszcze chwilę, po czym też wybuchnął śmiechem. -No dobrze! Masz rację. Uwielbiam cię taką, jaka jesteś, ale inni... masz już trzynaście lat... no wiesz, kobiety wcześniej czy później muszą wyjść za mąż! -A kto tak powiedział? Zamknąć się w domu i robić na drutach? Ja? Nie mam najmniejszego zamiaru! Ja chcę być wojownikiem! -Nie ma kobiet wojowników - powiedział Livon, ale jego głos zdradzał źle skrywaną dumę.

-To znaczy, że będę pierwsza. Livon uśmiechnął się i zmierzwił dłonią włosy córki. -Jesteś po prostu okropna! Ja tylko czasami myślę, że jednak przydałaby ci się matka... -To nie twoja wina, że mama umarła — powiedziała z prostotą Nihal. -Nie - przyznał Livon, rumieniąc się. — Nie. Nad postacią żony Livona unosiła się zasłona najmroczniej-szej tajemnicy. Nihal szybko zorientowała się, że wszyscy w Sa-lazarze mieli tatę i mamę, a ona tylko tatę. Jeszcze jako mała dziewczynka zaczęła zadawać pytania, na które Livon odpowiadał w sposób mglisty i niejasny. Mama umarła; nie sposób było się dowiedzieć, jak ani kiedy. Ale jaka była? Piękna. Tak, ale jak wyglądała? Tak jak ty, fioletowe oczy i granatowe włosy. Za każdym razem, kiedy temat ów powracał, Livon był wyraźnie zmieszany i Nihal z czasem nauczyła się takich rozmów unikać. - Zawsze mi mówiłeś, że chcesz, żebym wyrosła na silną oso bę, żebym podążała za swoimi pragnieniami... Staram się tak robić. Jeśli chodziło o córkę, Livon miał miękkie serce: na te słowa łzy napłynęły mu do oczu. -Chodź tutaj - powiedział i przytulił ją tak mocno, że aż zabolało. -Udusisz mnie, Stary... Nihal próbowała się wyrwać, ale tak naprawdę rozkoszowała się tym uściskiem bardziej niż chciała to okazać. Popołudnie poświęcili na swoje zwykłe zajęcie: wykuwanie broni. Livon był nie tylko najlepszym płatnerzem na świecie znanym i prawdopodobnie również na tym nieznanym: był prawdziwym artystą. Jego miecze były niezwykłe, ich uroda tak jaśniejąca, że zapierała dech w piersiach. Potrafiły dostosowywać się do właści-ciela i uwydatniać jego umiejętności. Wykonywał włócznie zaostrzone niczym kolce i tnące jak brzytwy, ozdobione wijącymi się ornamentami, które nie obciążały ich linii jako nieprzydatne błyskotki, lecz podkreślały ich rysunek. Livon był w stanie połączyć maksimum funkcjonalności ze wspaniałą elegancją. Swoje wyroby traktował jak dzieci, uważał je za swoje stworzenia i jako takie je kochał. Uwielbiał tę pracę, ponieważ pozwalała mu na wyrażanie własnej inwencji twórczej, która wydawała się niewyczerpana, a jednocześnie ekscytowało go wystawianie na próbę swoich umiejętności technicznych. Każda nowa broń była wyzwaniem dla jego rzemieślniczej biegłości, tak więc za każdym razem próbował przeprowadzać śmiałe eksperymenty, używał nowych materiałów, szukał coraz bardziej złożonych form i łączył je z coraz bardziej skomplikowanymi rozwiązaniami technicznymi. Sława Livona była tak wielka, że nigdy nie brakowało mu pracy i od zawsze, trochę z konieczności, a trochę z czystej przyjemności, pozwalał Nihal, aby mu pomagała. Kiedy ona podawała mu młot lub obsługiwała miech, on obdarowywał ją perłami mądrości wojowników. - Broń to nie tylko przedmiot: dla wojownika miecz jest jak kończyna, jest jego wierną i nieodłączną towarzyszką. To jego miecz i nie zamieniłby go na żaden inny na świecie. A dla płatne rza jest jak dziecko: tak jak natura daje życie istotom z tego świa ta, tak płatnerz z ognia i żelaza wykuwa ostrze - mówił Livon i okraszał swoją wypowiedź głośnym śmiechem. Nie należało się więc dziwić, że przy ojcu żyjącym dla mieczy i mającym wśród swoich stałych klientów żołnierzy, jeźdźców i poszukiwaczy przygód, Nihal wyrosła tak zbuntowana i mało kobieca. Byli zajęci pracą nad jednym z mieczy, kiedy Nihal wyskoczyła z odwiecznym pytaniem. - Stary? -Mhmm... Livon opuścił młot na ostrze. - Chciałam się zapytać... Kolejne uderzenie. Nihal przyjęła niewinny i roztargniony wyraz twarzy. - No to kiedy dasz mi prawdziwy miecz ? Młot Livona zawisł w powietrzu. Rozległo się westchnienie, po czym mężczyzna wrócił do kucia stali. -Trzymaj te szczypce nieruchomo. -Nie zmieniaj tematu - nalegała Nihal. -Jesteś za mała.

-Ach, tak? Ale nie jestem za mała, żeby szukać sobie męża! Livon odłożył młot i opadł zrezygnowany na krzesło. -Nihal, już o tym rozmawialiśmy. Miecz to nie jest zabawka. - Wiem o tym doskonale i wiem też, jak się nim posługiwać, o wiele lepiej niż wszyscy chłopcy w tym mieście! Livon westchnął. Często myślał, żeby podarować Nihal jeden ze swoich mieczy, ale zawsze hamował go lęk, że może zrobić sobie jakąś krzywdę. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że z drewnianym mieczem Nihal potrafi wyczyniać cuda i że nie-jednokrotnie miała w dłoni prawdziwe miecze, udowadnia, że dobrze zna i wiążące się z nimi ryzyko, i możliwości. Nihal dostrzegła to niezdecydowanie ojca i przypuściła kolejny atak. - No więc, Stary? Co? Livon rozejrzał się dookoła. -Zobaczymy - rzucił tajemniczo. Podniósł się i podszedł do półek, na których trzymał swoje najlepsze dzieła, te, które wykonywał bez żadnego zamówienia, tylko dla siebie samego. Wziął jeden ze sztyletów i pokazał go Nihal. -Ten zrobiłem parę miesięcy temu... Była to piękna broń: rękojeść tworzyła pień drzewa, z korzeniami na jednym końcu i dwiema powykręcanymi gałęziami wystającymi z drugiego końca i rozszerzającymi się na zewnątrz. Inne gałązki skręcały się jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie zlały się z ostrzem. Oczy Nihal zabłysły. -Jest mój ? -Będzie twój, jeśli mnie pokonasz. Ale jeśli to ja wygram, gotujesz i sprzątasz przez miesiąc. -Zgoda! Ale ty jesteś dorosły i wielki, a ja jestem tylko małą dziewczynką, nie? Sam zawsze tak mówisz! Więc żeby wyrównać szanse, będziesz musiał ograniczyć się do tych trzech belek w podłodze. Livon zachichotał. -Uważam, że tak będzie sprawiedliwie. -No to daj mi miecz - zażądała Nihal, podekscytowana na samą myśl o położeniu dłoni na stali. -Nie ma mowy! To ja wezmę drewno. Ustawili się oboje na środku sali — Nihal ze swoim drewnianym mieczem w garści, a Livon z kijem. - Gotowa? -No jasne! Zaczęła się walka. Nihal nie była obdarzona wielką wytrzymałością, a jej technika w żadnym wypadku nie była bez zarzutu, ale braki te pokrywała intuicją i wyobraźnią. Odpierała każdy atak i robiła skuteczne uniki, wybierała odpowiedni czas na ofensywę i skakała w prawo i w lewo z wielką zwinnością. W tym tkwiła cała jej przewaga i doskonale o tym wiedziała. Nagle Livon poczuł, że przepełnia go duma z tego chłopaczy-ska o granatowych warkoczach. Drewniany kij wymknął mu się z dłoni i uderzył w stos włóczni opartych w kącie. Nihal przyłożyła mu swoją broń do gardła. - Co robisz, Stary? Potykasz się na takich podstawach? Tak pozwolić się rozbroić małej dziewczynce... Livon odsunął drewniany miecz, wziął sztylet i podał go córce. - Trzymaj, zasłużyłaś sobie na niego. Nihal długo obracała sztylet w dłoniach, ważąc go i próbując jego ostrze na palcu, starając się ukryć, że szaleje z radości. Jej pierwsza broń! - Ale pamiętaj: nigdy nie przechwalaj się przed pokonanym nieprzyjacielem. To w fatalnym guście. Nihal popatrzyła na ojca chytrze. - Dziękuję, Stary. Była już dość doświadczona, żeby wiedzieć, kiedy ktoś pozwalał

jej wygrać. 2.

Sennar Nihal już od dziecka zadawała się z bandą chłopaków i razem z nimi szwendała się po Salazarze, wyrządzając różnego rodzaju szkody. Ichociaż na początku traktowali ją z pewną nieufnością - zarówno dlatego, że była dziewczyną, jak i z powodu jej dziwacznego wyglądu - nie trzeba było wiele, aby przyjęli ją do swojego grona. Wystarczyło kilka pojedynków, aby udowodnić, że jeśli chodzi o żywiołowość, to chociaż była dziewczynką, nie miała czego zazdrościć innym członkom paczki. Od kiedy weszła w skład grupy, stopniowo stawała się coraz bardziej lubiana. Potem w walce na miecze pokonała Baroda, ich wodza: od tamtej chwili zaczęli ją wręcz ubóstwiać i sama została przywódcą bandy. Chociaż nie brakowało jej towarzystwa, czasami jednak Ni-hal czuła się samotna. Wchodziła wówczas na szczyt Salazaru i kontemplowała widok rozciągający się z obszernego tarasu wychodzącego na step: wzrok bez ograniczeń przesuwał się po całej nizinie, a jedyne, co można było dostrzec, to wszechobecna Twierdza Tyrana i wyblakłe sylwetki innych miast. W obliczu tego obrazu Nihal uspokajała się i na moment jej wojownicza natura milkła. To było dziwne: kiedy zachód słońca rozpalał w jeden stos niebo i step, potrafiła nie myśleć o niczym. Czuła tylko jakiś pomruk rodzący się w głębi jej duszy, coś jakby szept w języku, którego nie znała. Od kiedy Nihal zdobyła sztylet Livona, otaczano ją jeszcze większym podziwem: chodziła z ostrzem wiszącym przy pasie, czując się silna niczym rycerz. Wielokrotnie wystawiała go jako nagrodę w różnych bójkach i chełpiła się faktem, że nigdy nie przegrała żadnego spotkania. Pewnego poranka jej trzynastej jesieni Barod przyszedł do niej właśnie z tego powodu: jakiś nigdy wcześniej niewidziany chłopak chciał wyzwać ją do walki o sztylet. Nihal nie kazała sobie tego dwa razy powtarzać i śmiało udała się na dach Salazaru, miejsce wyznaczone dla wszystkich jej pojedynków. Kiedy zobaczyła swojego przeciwnika, trochę zachciało jej się śmiać: był wysoki i chudy, musiał być parę lat od niej starszy i ob-nosił się ze strasznie potarganą rudą czupryną. Wystarczył jej jeden rzut oka, aby stwierdzić, że atutem jej rywala z pewnością nie jest siła. A tym bardziej zwinność, zważywszy na to, że miał na sobie coś w rodzaju obszernego kaftana opadającego aż do stóp, ozdobionego na piersi geometrycznym haftem. Jak można było walczyć w takim stroju? Jedyną tajemną bronią tego typa mógł być pewien spryt, który Nihal dostrzegła w jego nadzwyczaj jasnych niebieskich oczach, ale nie przejęła się tym zbytnio: pokonała już wielu nieuczciwych wrogów. -To ty po mnie posłałeś? -We własnej osobie. -Ichciałbyś mnie wyzwać na pojedynek. -Zgadza się. -Jesteś małomówny. Nigdy cię tutaj nie widziałam: skąd jesteś? -Przybywam ze skraju Puszczy, ale moją ojczyzną jest Kraina Morza. Mam na imię Sennar, odpowiadając na twoje następne pytanie. Nihal nie rozumiała, dlaczego ten chłopak jest taki pewny siebie: musiał słyszeć o jej sławie, w przeciwnym razie nie wyzwałby jej, należało zatem wykluczyć, że jej nie docenia. - Kto ci o mnie mówił i dlaczego chcesz się ze mną pojedyn kować? — Wszyscy tutaj mówią o demonie o spiczastych uszach i gra natowych włosach, który tłucze niczym kowal. Powiedz no, nie zapomniałaś przypadkiem, że jesteś dziewczyną? Nihal zacisnęła pięści: wiedziała, że utrata panowania nad sobą przed walką nie jest pożądana, a Sennar, z drwiącym tonem i ironicznym uśmieszkiem przyczepionym do ust, właśnie do tego dążył. —To, co robię, to moja sprawa, a poza tym jeszcze mi nie odpowiedziałeś: dlaczego chcesz mnie wyzwać? —Posłuchaj, nic a nic mnie nie obchodzą te wszystkie bzdury o chwale i honorze, chodzące po głowie dzieciakom, które się z tobą biją. Ja chcę zdobyć twój sztylet, bo jest piękny i dlatego, że wykonał go Livon, który jest najlepszym płatnerzem Świata Wynurzonego. A skoro, aby go mieć, muszę się z tobą pobawić, niech tak będzie. Nihal świerzbiły dłonie, ale nie odpowiedziała na tę prowokację. Uzgodniła z Sennarem zasady potyczki. Kiedy zaczną pojedynek, odda mu z nawiązką. Postanowili walczyć na kije: pierwsze z nich, które zostanie rozbrojone lub upadnie na ziemię - przegrywa. Sztylet, trofeum starcia, został uroczyście przekazany najmłodszemu z obecnych.

—Pewnie zdejmiesz ten kaftan? —Jestem przyzwyczajony. Dlatego jeśli nie będziesz się czuła upokorzona, kiedy pokona cię ktoś tak ustrojony... Nihal przełknęła kolejną zniewagę. Potem zaczęła się walka. Tak jak przewidywała, Sennar nie był silny, nie był zwinny, a jeśli chodzi o technikę, był od niej gorszy. Co zatem u diabła sprawiało, że był taki pewny siebie ? Nihal szybko zyskała przewagę: korzystała ze swojej szybkości, żeby wciąż się przemieszczać, dezorientując przeciwnika. Chłopcy wokół zagrzewali ją do walki krzykami i gwizdami. Stopniowo poczuła, że walka podnieca ją coraz bardziej, aż porwała ją całkowicie: zwiększyła prędkość ruchów, odparowała atak, odwróciła się, uderzyła Sennara w bok i przygotowała się do złamania kija, który nieznajomy chłopak podniósł w górę, aby uchronić się przed nadchodzącym ciosem. Jużpo wszystkim! — pomyślała triumfalnie. Właśnie ten krótki moment pewności odebrał jej zwycięstwo. Sennar popatrzył jej w oczy lodowatym spojrzeniem, uśmiechnął się półgębkiem i wyszeptał coś, czego Nihal nie zrozumiała. Właśnie w chwili, kiedy dziewczynka miała spuścić kij na Sennara, poczuła, jak broń mięknie w jej dłoniach i staje się oślizgła i lepka. Podniosła wzrok: miejsce drewna zajął wielki wąż, który wił się, sycząc. Nihal wydała okrzyk i rozluźniła uścisk. To był tylko moment, ale Sennar nie pozwolił mu umknąć: jedno podcięcie i dziewczynka upadła na ziemię, pokonana po raz pierwszy w życiu. - Zdaje mi się, że mamy zwycięzcę. Sennar wziął sztylet z rąk chłopca, który go trzymał. Przez moment Nihal siedziała jak skamieniała. Potem doszła do siebie i rozejrzała się dookoła. Nie było śladu po wężach. - Przeklęty oszuście, jesteś czarodziejem! Nie powiedziałeś mi tego! Jesteś nieuczciwy! Oddaj mój sztylet! Podniosła się gwałtownie, aby się na niego rzucić, ale Sennar zatrzymał ją dłonią. - Zamiast wrzeszczeć, powinnaś podziękować mi za lekcję. Zapytałaś mnie, czy nie jestem czarodziejem? Nie. Powiedziałaś: „Ja nie walczę z czarodziejami"? Nie. Wyznaczyłaś zasadę, że w walce nie można używać magii? Nie. W takim razie przegrałaś wyłącznie z własnej winy. Dzisiaj nauczyłaś się, że przed walką należy dobrze poznać swojego wroga. Iże siła bez inteligencji jest niczym. A teraz przestań marudzić: Livon z pewnością zrobi ci nowy. Na odchodnym dodał: - W każdym razie jesteś silna, nie ma co. — Ioddalił się tak samo flegmatycznie jak przyszedł. Nihal nie poruszyła się. Potem z zawstydzonej ciszą publiczności podniósł się glos Baroda: - Przykro mi, Nihal, ale ten typ ma rację. W odpowiedzi Nihal wymierzyła mu głośny cios pięścią w nos i uciekła, tonąc we łzach. Zbiegała z wieży, pędząc na złamanie karku. Potrącała przechodniów, przeskakiwała przez stragany, przed jedną z oberży przewróciła gliniany dzban z oliwą. Wszystko, czego pragnęła, to schronić się w pocieszających ramionach Livona: on ją zrozumie i obroni, zgodzi się z nią, że ów chłopak to niegodziwiec, i da jej sztylet tysiąc razy piękniejszy niż ten, który straciła. Livon w milczeniu wysłuchał całej historii, którą Nihal szczegółowo zreferowała wśród łez i szlochów, a na końcu wyskoczył z całkiem nieoczekiwanym komentarzem. — No i co z tego ? Trochę to potrwało, zanim Nihal przyjęła cios. —Jak to: „No i co z tego?". Oszukał mnie! —Wcale tak nie uważam. Jeżeli już, to on był sprytny, a ty naiwna.

Nihal wytrzeszczyła oczy z oburzeniem. — Dzisiaj nauczyłaś się dwóch rzeczy. Po pierwsze, jeżeli na prawdę ci na czymś zależy, musisz bardzo tego pilnować. -Ale... — Po drugie, kiedy człowiek się pojedynkuje, trzeba wszystko jasno ustalić i poznać swojego nieprzyjaciela. Te same, identyczne słowa, które powiedział jej tamten gad. — Przegrywanie jest częścią życia, Nihal, i lepiej będzie, jak się do tego przyzwyczaisz. Trzeba umieć przyjmować również porażki. Nachmurzona Nihal usiadła z rozmachem na krześle. —Przynajmniej dasz mi miecz... —Miecz? To nie moja wina, że straciłaś sztylet, który ci dałem. Następnym razem będziesz bardziej uważać. —Ale zdobyłam go z takim trudem! A poza tym ty masz tyle tych mieczy, że... Livon uciszył ją gestem dłoni. Jego twarz była poważna. — Nie chcę już więcej słyszeć o tej historii, jasne? Nihal zamknęła się w urażonym milczeniu, a gorące łzy wściekłości żłobiły jej policzki. Przez całą noc rozmyślała. Przegrana strasznie ją paliła, ale przede wszystkim nie mogła sobie wybaczyć tego, że się rozpłakała. Kręciła się w łóżku i przewracała z boku na bok. Pragnienie zatarcia tej hańby nie dawało jej spokoju. Miała ochotę wyskoczyć z pościeli i zacząć szukać tego typa gdziekolwiek jest, choćby miała zajść na koniec świata. Właśnie kiedy gryzła się, przechodząc od jednego planu zemsty do drugiego, przyszedł jej do głowy pewien pomysł: cała ta historia w gruncie rzeczy dowodziła, że wojownik powinien przynajmniej trochę władać sztukami magicznymi. Koniecznie zatem musiała nauczyć się magii. W rzeczywistości Nihal nigdy nie przejawiała żadnego zainteresowania czarami. Miecz miał dla niej nieskończenie większy urok niż ów ulotny wdzięk udanego zaklęcia. Teraz jednak zdała sobie sprawę, że mogłoby się jej to przydać. A poza tym pokonanie tej kanalii na jej własnym terenie byłoby największą satysfakcją. Oczami wyobraźni Nihal już niemalże widziała tę scenę: Sennar w szponach przywołanego przez nią nie wiadomo jakiego potężnego czaru, błagający o litość i pokornie wyciągający sztylet w jej stronę... Tak, tak musi zrobić. Być może nauka magii zajmie jej wiele lat, ale kogo to obchodzi? Nawet po stu latach odnajdzie tego chłopaka i go pobije. Teraz wystarczyło tylko znaleźć czarodzieja gotowego ją uczyć. Sama nikogo nie znała, ale dzięki tym wszystkim ludziom kręcącym się po warsztacie Livon na pewno znał kogoś, kto byłby skłonny przyjąć ucznia. Nazajutrz rano Nihal oznajmiła swoją decyzję ojcu, który bynajmniej nie zareagował dobrze. -Dlaczego robisz to całe niedorzeczne zamieszanie z powodu jednego wybryku? Już ci powiedziałem, że trzeba umieć przegrywać i im wcześniej się tego nauczysz, tym lepiej. -To wcale nie jest żaden wybryk - odcięła się urażona Nihal. - Ja naprawdę chcę być wojowniczką, wielką wojowniczką, i aby to osiągnąć, potrzebuję magii. Co ci szkodzi wskazać mi kogoś, kto by mnie uczył? - Nie znam nikogo takiego - wybuchnął zniecierpliwiony Livon i miał nadzieję, że na tym się wszystko zakończy. Nihal jednak się nie poddała. - To nieprawda. Doskonale wiem, że czasami sprzedajesz broń z nałożonym zaklęciem. Ktoś musi rzucać dla ciebie te zaklęcia, nie? Przyparty do muru wobec oczywistości faktów, Livon zdenerwował się jeszcze bardziej. Uderzył pięścią w stół do pracy. -Do diabła! Nie chcę, żebyś uczyła się magii! -Ale dlaczego? -Wcale nie muszę ci się tłumaczyć! - uciął krótko i zamknął się w upartym milczeniu. -Jeśli ty mi nie pomożesz, sama kogoś poszukam!

-W Salazarze nikogo nie ma. -To pójdę do jakiejś innej wieży. Wcale nie boję się podróżować, wiesz ? -No to rób, co chcesz, i idź sobie! - wrzasnął Livon. Do oczu Nihal napłynęły piekące łzy. Nie tylko dlatego, że po latach pokojowego i szczęśliwego wspólnego życia kłócili się po raz pierwszy. Po prostu nagle poczuła się niezrozumiana właśnie przez Livona, którego dotychczas uważała za jedyną osobę będącą w stanie zawsze właściwie odczytać jej myśli i uczucia. Teraz zaś traktował ją jak rozkapryszoną dziewczynkę. Odegnała łzy i popatrzyła na potężne plecy ojca, definitywnie odwróconego tyłem. - Doskonale! - rzuciła ze złością. Ale kiedy już miała odejść, zatrzymał ją głęboki głos Livo-na. - Poczekaj... - wymruczał płatnerz, obracając się ku niej. - Nihal, ja tylko się boję. No dobrze, wreszcie to powiedziałem. Boję się, że odejdziesz. Dopóki chcesz być wojowniczką, jestem tu ja. Ale nauka magii... Urwał, bo słowa nie przechodziły mu przez ściśnięte gardło. - Czy ty oszalałeś? A gdzie miałabym pójść? Przecież na świe cie mam tylko ciebie! Nihal objęła go. - Stary, ty zawsze będziesz moim domem. Livon wzruszył się, ale te słowa wcale nie rozpogodziły jego ducha. Ściskał Nihal w ramionach jeszcze przez kilka chwil, po czym odsunął ją od siebie. - Może znalazłaby się pewna czarodziejka - powiedział z wa haniem. -Wiedziałam! Cudownie! - Radość tryskała z każdej komórki Nihal. - A gdzie? - Na granicy Puszczy. -Ach... Puszcza była jedynym lasem Krainy Wiatru. Na ziemi takiej jak ta, pokrytej stepem i otwartą przestrzenią, jedyny las wzbudzał lęk: nie było mieszkańca Salazaru, który nie obawiałby się tego miejsca. INihal nie należała do wyjątków. - No właśnie, stoi tam pewien dom. Mieszka w nim twoja ciotka. Nihal zamurowało. W ciągu trzynastu lat nigdy nie słyszała o żadnych krewnych. -Nazywa się Soana i jest moją siostrą. To bardzo potężna czarodziejka. -Mamy tak bardzo interesujących krewnych i nigdy mi o tym nie powiedziałeś? Skąd taka tajemnica? Livon odruchowo zniżył głos. - Tyran nie lubi, kiedy praktykuje się magię na jego ziemiach lub w Krainach z nim sprzymierzonych. Twoja ciotka musiała odejść z Salazaru. Powiedzmy, że... jest w wielkiej przyjaźni z nieprzyjaciółmi Tyrana, i tyle. Nihal poczuła, jak przeszywa ją dreszcz podniecenia: spiskowiec! -A niech to, Stary! -Nie muszę mówić, że byłoby mi miło, gdybyś nie chwaliła się tym dookoła. Przed nikim. Czy to jasne? -Ja? Za kogo ty mnie bierzesz? 3.

Soana Następnego dnia Nihal z niecierpliwością wyczekiwała momentu wyruszenia w drogę. Miała ze sobą mały bagaż oraz zapas chleba, sera i owoców, do których zabrania zmusił ją Livon, chociaż droga nie miała być długa. Stojąc pośrodku warsztatu, po raz kolejny wysłuchiwała wskazówek i zaleceń Livona. -To ta droga, która prowadzi z miasta na południe, nie możesz się pomylić. -Tak, już mi to mówiłeś. -Izachowuj się odpowiednio. Soana to sroga osoba, nie myśl, że będzie dla ciebie tak pobłażliwa jak ja. -Nie zgubię się, będę grzeczna i nie przyniosę ci wstydu. Dobrze ? Livon cmoknął ją w czoło. -Dobrze. A teraz idź, zanim zmienię zdanie. -Cześć, Stary. Kiedy wrócę, jednym zaklęciem uporządkuję cały dom! Kierując się ku drzwiom, Nihal nonszalancko złapała pierwszy lepszy miecz ze stosu właśnie wykutej broni. -Nihal? Dziewczynka odwróciła się z miną niewiniątka. -Tak? - Miecz. Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci go wziąć. - A ty miałeś zamiar wysłać mnie w samotną podróż bez żad nej broni? Livon westchnął i poddał się. -To tylko pożyczka. -Jasne! - rzuciła Nihal i w podskokach wypadła z warsztatu. Droga widniała przed nią prosta i pewna, niestwarzająca moż- liwości popełnienia błędu. Nowy miecz chronił bok dziewczynki i stopniowo, w miarę jak zagłębiała się w step, Nihal zaczynała czuć się pogodzona z samą sobą; nawet myśl o odwecie, do tej chwili dominująca w jej głowie, zaczynała blaknąć. Poruszała się wśród traw, otoczona delikatną poranną mgiełką i czuła, jak jesień przenika jej kości. Widok natury od zawsze miał moc uspokajania jej. Jednocześnie jednak, kiedy była sama, otulała ją jej zwykła lekka melancholia, a ów dziwny pomruk wewnętrzny domagał się wysłuchania. Również tego poranka, kiedy szła przez mgłę i jedynym słyszalnym dźwiękiem był chrzęst jej kroków po suchych liściach, było tak, jak gdyby odległe głosy kierowały do niej ciche wezwania. Owe odczucia stały się już wszakże dla Nihal zwyczajnym, stałym towarzystwem. A ona o to nie dbała: nauczyła się kochać te szepty niczym starych przyjaciół. Pierwsze odnogi Puszczy złowrogo zamajaczyły przed Nihal po kilku godzinach żwawego marszu i właśnie w pobliżu pierwszych drzew dziewczyna dostrzegła chatkę. Zrobiona z prostych drewnianych desek, była naprawdę mała. Nihal poczuła pewien zawód: po wielkiej czarodziejce spodziewała się czegoś więcej. Podeszła do drzwi lekko zalękniona. Postała przed nimi kilka sekund. Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk: przyłapała się na nadziei, że może nikogo tam nie ma. Potem wzruszyła ramionami, żeby przerwać ociąganie, i zapukała. -Kto tam? - spytał jakiś glos z wewnątrz. -Jestem Nihal. Milczenie, odgłos lekkich kroków kierujących się w stronę wejścia, wreszcie skrzypienie otwieranych drzwi. Przed Nihal stanęła niewiasta naprawdę piękna. Wysoka i kobieca, ciemne włosy okalające twarz, której lekka bladość doda-wała nutki podniosłości, czarne jak węgiel oczy, usta pełne i różowe. Miała na sobie długą tunikę z czerwonego aksamitu. To zatem jest jej ciotka? Czy to możliwe, żeby była siostrą Livona ? Kobieta patrzyła na nią z zagadkowym uśmiechem. - Urosłaś. Wejdź do środka.

Wewnątrz panował przykładny porządek. Drzwi wejściowe otwierały się na salkę, z której można było zobaczyć dwie sypialnie. Kto wie, może istniał też jakiś wujek... Główny pokój był niemal całkowicie obstawiony regałami: przy jednej ścianie wypełnionymi wyłącznie książkami, zaś przy drugiej zarówno grubymi tomiskami, jak i pojemnikami wypakowanymi ziołami i dziwnymi mieszankami. Poza tym mały kominek, a pośrodku pomieszczenia stół, również przykryty książkami. Nihal poczuła się onieśmielona zarówno wyglądem ciotki, jak i tym domem, tak odmiennym od kojącego warsztatu Livona. - Usiądź. Nihal usłuchała. Soana także wzięła krzesło. -Domyślam się, że przysłał cię Livon. Dziewczynka przytaknęła. -Pamiętasz mnie? Nihal była coraz bardziej zbita z tropu. Zatem już się znały! - Kiedy twoja matka umarła, przez jakiś czas pomagałam Livonowi zajmować się tobą. Ale to normalne, że tego nie pa miętasz. Odeszłam, jak nie miałaś jeszcze dwóch lat; te mroczne czasy nie pozwoliły mi przy tobie zostać. Zapadło kilka minut pełnej zażenowania ciszy. Nihal wolałaby mieć do czynienia z kimś kompletnie nieznajomym niż z osobą, która wychowywała ją, kiedy była mała; poza tym ta kobieta była tak piękna, że czuła się przy niej nieswojo. Nagle powód, dla którego do niej przyszła, wydał się dziewczynce nieskończenie głupi. - Słucham, Nihal. Co cię do mnie sprowadza? Nihal zebrała się na odwagę. -No więc... ja... przyszłam, ponieważ chciałabym, żebyś mnie wyszkoliła. -Rozumiem. -Tak naprawdę chciałabym zostać wojowniczką, w przyszłości - poczuła się w obowiązku uściślić. -Wiem. Livon dużo mi o tobie mówi. Ten fakt zdenerwował Nihal: nie podejrzewała nawet istnienia tej kobiety, ona natomiast wiedziała o wszystkim. - Chciałabym jednak nauczyć się też magii, bo sądzę, że jest przydatna. To znaczy, dla wojowniczki. Soana kiwnęła głową niewzruszona. -A można wiedzieć, w jaki sposób nabrałaś takiej świadomości ? Pytanie wydało się Nihal tajemnicze, ale postanowiła odpowiedzieć szczerze. Opowiedziała jej całą historię, starając się jednak podkolorować prawdę, tak aby wydawała się bardziej do przyjęcia. Miała nawet dziwne wrażenie, że to, co mówi, wcale nie jest dla Soany niczym nowym. Po wysłuchaniu opowiadania czarodziejka była lakoniczna. - A nie wydaje ci się, że jest to bardzo głupi powód do uczenia się magii? Ton jej głosu był tak twardy, że Nihal zaczęła żałować swojej decyzji. - Nihal, to ważne, żeby twoja motywacja była silna, ponie waż nauka magii jest trudna. Poza tym czarodziej ma władzę nad wielkimi mocami, zatem koniecznie musi być mądry i używać swoich umiejętności dla ważnych celów. Tyran jest nim właśnie dlatego, że używa magii do złego. Nihal próbowała się bronić. -Ja nie chcę poznać magii dla zła czy dla jakiegoś głupiego powodu. Chcę tylko być wszechstronną wojowniczką. - W gruncie rzeczy, czy nie była to niemal prawda? -Nie jestem w pełni przekonana, ale chcę dać ci szansę udowodnienia, że mówisz prawdę. Wkrótce przyjdzie tu Sennar. Nihal podskoczyła na krześle. -Jak to: Sennar?

-To mój uczeń. Chcę, żebyś uścisnęła mu dłoń i obiecała, że nie będziesz szukała na nim zemsty za pomocą magii. Nihal poczuła się, jak gdyby w pokoju zerwał się lodowaty wiatr: oto dlaczego zdawało się, że Soana zna całą historię! Jaka była głupia! A przecież Sennar powiedział jej, że pochodzi ze skraju lasu. A więc ten gad został wykarmiony na piersi jej własnej rodziny. Straszliwe podejrzenie zabłysło w jej umyśle. -Czy to ty wysłałaś go, żeby mnie wyzwał? - zapytała słabym głosem. -A po co? Dowiedziałam się o tej historii dopiero niedawno, kiedy Sennar mi ją wyznał. A poza tym nigdy nie mieszałabym się w dziecięce sprawy. Nihal zlękła się, że czarodziejka się obraziła. Tak trudno było zrozumieć, co myśli... - Powinien być tu lada moment - powiedziała Soana, rzucając spojrzenie przez okno. Nihal została sama z własnymi myślami. Oczywiście, uściś-nięcie dłoni Sennarowi było jak zaakceptowanie swej porażki, a o honorze zdecydowanie mogła już zapomnieć. Z drugiej strony, odmowa równała się przyznaniu do faktu, iż naopowiadała Soanie bzdur. W końcu postanowiła przyjąć warunek: obieca, na razie. A swoją zemstę osiągnie kiedyś, nie musi się przecież spieszyć. Sennar wszedł objuczony rozmaitymi ziołami. - Soano, zebrałem wszystko, co ci było potrzebne, mam na dzieję, że teraz mi przebacz... Zaskoczenie ucięło mu zdanie w gardle, ale po chwili dez-orientacji chłopak wykrzyknął pogodnie: -O, cześć. Przyszłaś po moją głowę? -Mylisz się, Sennarze. Nihal jest tutaj, aby zostać moją uczennicą i pojednać się z tobą. Prawda, Nihal? Dziewczynka stłumiła obrzydzenie i przygotowała się na najwyższe poświęcenie. Niechętnie podniosła się na nogi, popatrzyła Sennarowi prosto w oczy i żywo uścisnęła mu dłoń. - Nie żywię urazy, przegrałam w uczciwej walce. Tym samym gorzki kielich został wypity do końca - powiedziała sobie. - Dobra. Tym lepiej. Idę posortować zioła - odrzekł Sennar i wyszedł z pokoju z całym swoim zbiorem. Nihal odetchnęła głęboko, a Soana wreszcie się do niej uśmiechnęła. - Postąpiłaś słusznie. Teraz możesz stawić czoła próbie. Próbie? Czyżby to, co musiała znieść przed chwilą, nie było próbą ? Nihal poczuła, jak jej determinacja zaczyna się chwiać. - Ale o tym porozmawiamy we właściwym czasie. Gotowała czarodziejka we własnej osobie. Za domem znajdował się mały ogródek i spacerowało kilka kur. Soana zebrała trochę świeżych warzyw i zaczęła przygotowywać zupę. Nihal przyglądała się: kiedy ciotka zajęta była krojeniem cukinii, wydawała się całkiem zwyczajną kobietą. Jedyny moment prawdziwego zaskoczenia nastąpił wtedy, kiedy Soana zbliżyła się do paleniska, wyciągnęła dłoń i wymruczała kilka dziwnych słów: drwa same zajęły się ogniem. -A niech to! Czy ja też tak będę umiała? -Może, Nihal. Może. Obiad upłynął w milczeniu. Soana wydawała się swobodna, ale Sennar tylko przerzucał spojrzenie z dziewczynki na czarodziejkę i z powrotem, a Nihal trzymała twarz tak nisko, że prawie zanurzała ją w misce. Dopiero po jedzeniu atmosfera nieco się rozluźniła. Soana musiała pojąć, że obecność Sennara wprawia jej gościa w zakłopotanie, i wysłała go na zewnątrz, aby poćwiczył jakieś zaklęcie. Zostały same, siedząc przy przeciwległych krańcach stołu. Nihal czuła się tak bardzo zawstydzona, że chciała zapaść się pod ziemię. W wypełniającej dom ciszy wczesnego popołudnia czarodziejka zaczęła

zadawać jej pytania. Nagle wydawała się bardzo zainteresowana bratanicą i słuchała jej z zaciekawieniem. Nihal powiedziała sobie, że jeśli chce dowiedzieć się czegoś więcej o swojej matce, to może jest to odpowiednia chwila. —Co wiesz o mojej matce? —Niewiele. Tak krótko z nami była... . —Tata nigdy o niej nie mówi. Wydawało się, że Soana nie chwyciła aluzji. Zawsze tak się działo, kiedy była mowa o jej matce. Ale w sumie dlaczego? —Wystarczy mi tylko usłyszeć, jaka była, skoro, jak się zdaje, wszystko po niej odziedziczyłam. —Była bardzo młoda, młodsza niż twój ojciec, i bardzo piękna. — Soana mówiła, nie patrząc na dziewczynkę, ze wzrokiem zagu-bionym w Puszczy. - Umarła kilka dni po twoim urodzeniu. —A te włosy, te oczy? Te durne spiczaste uszy? —Rodzi się niezwykle mało osób o takich cechach, jakie masz ty i jakie miała twoja matka. Jedna na tysiąc lat, tak mówią. Powinnaś uważać się za szczęściarę. Soana uśmiechnęła się, a dziewczynka poczuła, że może ten uśmiech odwzajemnić. Resztę popołudnia spędziły na rozmowie o dzieciństwie Soa-ny i Livona w Salazarze. Nihal świetnie się bawiła. Czarodziejka była zamknięta w sobie i potrafiła kontrolować swoje emocje, lecz chwilami uczucia wypływały na jej twarz, która zabarwiała się czułością lub wesołością. W tych momentach Nihal dostrzegała, jak bardzo w rzeczywistości podobna jest do brata. Sennar wrócił, kiedy zapadła już ciemność. Nihal i Soana razem przygotowały kolację. Było śmiesznie: jeśli chodzi o posługiwanie się mieczem, Nihal nie miała rywali, lecz w kuchni jej poczynania były prawdziwą katastrofą. Podczas kolacji wydawało się, że atmosfera wspólnoty, jaka zawiązała się pomiędzy ciotką a bratanicą, została zerwana: czarodziejka rozmawiała wyłącznie z Sennarem o sztuce magicznej, a Nihal się nudziła. Najwyraźniej Soana była skłonna do ukazywania jakiejś części siebie tylko w wyjątkowych przypadkach. Kiedy nadszedł czas pójścia do łóżka, wybuchł dramat. - Zamieszkasz w pokoju z Sennarem - oznajmiła Soana. - Grzecznie ustępuje ci swoje łóżko. Sam będzie spał na podłodze. Nihal zrobiła się czerwona jak pomidor. -Ja śpię sama. -Przecież nie gryzę... — odciął się chłopak, przenosząc przykrycie na swoje posłanie. -Dobranoc, Nihal. Dobranoc, Sennarze. Soana odeszła do swojego pokoju. Sprawa była zamknięta. Nihal usiadła na łóżku Sennara z groźną miną. - Musisz się przebrać? Chcesz, żebym wyszedł? - zapytał chłopak. Nihal zgromiła go wzrokiem. - Śpię w ubraniu. - No cóż, a ja nie. Mogłabyś łaskawie się odwrócić? Dziewczynka nie kazała sobie tego dwa razy powtarzać. Za nurzyła głowę w poduszce, jak tylko mogła najgłębiej. -Już! Kiedy się odwróciła, Sennar leżał na podłodze pod warstwą koców. Pośrodku pokoju błyszczał niebieski płomyczek, przyjemnie go rozświetlając. Nihal nie mogła się powstrzymać, by nie patrzeć z podziwem na efekt zaklęcia. -Przeszkadza ci? Brak odpowiedzi.

- No to zostawię zapalony. Dobranoc. Przez jakiś czas Sennar milczał, ale potem nie mógł się powstrzymać. - Posłuchaj, wiem, że mnie nienawidzisz. Uścisnęłaś mi dłoń tylko dlatego, że tak kazała ci Soana. W każdym razie zasko czyłaś mnie: sądziłem, że jesteś gotowa mnie pobić, byle tylko odzyskać swój sztylet. Nigdy bym nie pomyślał, że postanowisz nauczyć się magii. Nihal uparcie milczała; nie, nie powie ani słowa. — No dobrze, przyznam się: wykorzystałem twoją słabą stronę, byłem trochę podły. W porządku? Ale potrzebowałem sztyletu: jest wiele czarów, które wymagają ostrej klingi. Mogę ci kilka po kazać. Nihal milczała jak zaklęta, ale Sennar nie dał się zniechęcić. Odsunął nakrycia, usiadł i skrzyżował nogi. — Słuchaj, nie chce mi się spać. Jeśli cię denerwuję, przerwij mi. Od tej chwili nie zamilkł już nawet na moment. Mówił, jak kocha wilgotną jesienną pogodę; jak uważa Soanę za nadzwyczajną, i jako kobietę, i jako czarodziejkę; o tym, że So-ana co jakiś czas o niej mówiła, i o mnóstwie mniej czy bardziej błahych spraw. Nihal milczała i nakazywała sobie zachowanie obojętności na to paplanie, ale nie udało jej się to. Po pierwsze, chciała dowiedzieć się więcej o swojej ciotce, a poza tym musiała przyznać, że podoba jej się słuchanie tego chłopaka, który zasypywał ją anegdotami. Po czasie, który wydawał się wiecznością, postanowiła zatrzymać monolog Sennara. — Posłuchaj, czy mogę się dowiedzieć, co ci takiego zrobiłam? Dlaczego chciałeś mnie upokorzyć wobec wszystkich? Sennar spoważniał. —Dlaczego? Bo ty bawisz się w wojnę, nie znając jej, Nihal. —A ty co wiesz o wojnie? —Ja urodziłem się i dorastałem na polach bitwy pomiędzy Krainą Morza a Wielką Krainą. I, uwierz mi, wojna nie jest taka, jak ją sobie wyobrażasz. To absolutnie nie jest żadna gra i nie ma w niej nic zabawnego. Nihal nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. — Tak czy inaczej, teraz jest naprawdę późno. Jutro będziesz musiała przejść próbę, więc lepiej będzie, jeżeli się wyśpisz. Do branoc. Rudowłosy chłopak zagrzebał się pod przykryciem. Nihal przez jakiś czas wsłuchiwała się w ciemności w jego oddech. 4.

Wielka Puszcza Kiedy Nihal się obudziła, niebo było przejrzyste, a słońce lśni-ło. Był to jeden z tych dni, podczas których wydaje się, że natura pragnie wziąć odwet na jesieni, jednak nadaremnie, ponieważ chłód nadciągającej zimy ściga ją, aby zdusić jej zapędy. Sennara nie było w pokoju, więc Nihal odetchnęła z ulgą: słowa chłopaka wciąż ją piekły. Jeszcze przez kilka minut ociągała się w łóżku, po czym wstała i dołączyła do Soany w głównym pomieszczeniu. Czarodziejka siedziała przy stole pogrążona w lekturze. Obok niej stała dymiąca gliniana czarka i leżała pajda czarnego chleba. - Dzień dobry, Nihal. Siadaj, zjedz śniadanie. Napar był świetny i miał posmak miodu, a chleb jeszcze ciepły. Nihal wrócił dobry humor. -Jeżeli jesteś gotowa, opowiem ci o próbie - powiedziała do niej Soana, a Nihal z uwagą zaczęła wsłuchiwać się w jej słowa. -Aby podjąć decyzję, czy przyjąć cię na nauki, muszę się dowiedzieć, jaki jest twój potencjał. Magia to po części wrodzone zdolności i jeżeli brakuje ci tych predyspozycji, nie będę cię mogła niczego nauczyć. Widzisz, Nihal, czarodziej to ten, kto potrafi wejść w harmonię z pierwotnymi duchami natury: z nich czerpie swoją siłę i swoje moce. Zwraca się on do siły witalnej, którą przesiąknięty jest świat, i jeżeli potrafi zdobyć jej akceptację, otrzymuje w darze jej dobra. Zdolność komunikowania się z naturą można wyostrzyć i wykształcić, i taka jest rola nauczyciela, ale musi być ona wrodzona. Próba odbędzie się właśnie po to, aby ocenić tę zdolność. Ten aspekt zainteresował Nihal. — Mówisz, że czarodziej jest nim tylko dlatego, że chcą tego duchy natury? - przerwała Soanie. -Na początku tak - odpowiedziała czarodziejka, zadowolona z błysku ciekawości, jaki dostrzegła w oczach dziewczynki. — Formuły najprostszych zaklęć nie są niczym innym, jak mod-litwami do duchów natury. Do tej kategorii należą najłagodniejsze zaklęcia lecznicze i kilka prostych zaklęć obronnych. Kiedy już umie się władać nimi swobodnie, przechodzi się do następnej fazy. — Soana przybrała poważny ton. — Ostatecznym celem jest umiejętność dominowania nad naturą i naginania jej do swojej woli: wówczas już nie duchy będą prowadziły dłoń czarodzieja, lecz on będzie panował nad żywiołami swoją wolą. Do tej drugiej kategorii należą wszystkie formuły ofensywne, łącznie z tymi, które rzuca się na broń. Dopiero wówczas, kiedy jest się w stanie to zrobić, jest się godnym miana czarodzieja. -Czy potrzeba na to wiele czasu? — To zależy. Sennar jest moim uczniem od czasu, kiedy skoń czył osiem lat i jeszcze nie jest gotowy. A jednak spośród czaro dziejów, których poznałam, nikt nie ma takiej uderzającej inkli nacji do magii. Ja sama uczę się jeszcze teraz, ponieważ natura jest nieskończoną księgą, bogatą w tajemnice i moce. Te słowa rozentuzjazmowały Nihal, dzięki czemu zapomniała, że Soana powiedziała coś o latach szkolenia. Czuła się gotowa na wszystko. - Dobrze, powiedz mi, co to za próba. — Będziesz musiała pójść do Puszczy i tam, w najgłębszym i najgęstszym miejscu, odnaleźć wewnątrz siebie jedność z naturą. Dam ci dwa dni i dwie noce: jeżeli przez ten czas ci się nie uda, będzie to znaczyło, że magia do ciebie nie należy, i będziesz mu siała zrezygnować. W przeciwnym razie rozpoczniemy szkolenie. Cała determinacja Nihal rozpłynęła się niczym śnieg w promieniach słonecznych. Spodziewała się, że próba będzie ciężka, ale to, co proponowała Soana, naprawdę ją przeraziło. Natychmiast przypomniała sobie wszystkie historie, jakie słyszała na temat tego lasu, o tym, że nikt nigdy nie wyszedł z niego żywy, i o zamieszkujących go straszliwych złych duchach. Nie mówiąc już o zbrodniarzach czy o najgorszych szumowinach ludzkich, które obrały go sobie za królestwo. Uspokajająca myśl rozwiała jej strach. -No tak, jak będę z tobą... -Nie, Nihal. Będziesz sama. Dziewczynka znowu poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. -Ale... dlaczego muszę być sama? O Puszczy krążą złe plotki, a ja, cóż... - Czy myślisz, że właśnie ja, siostra twojego ojca, wysła łabym cię samą w niebezpieczne miejsce? Uwierz mi, tereny Puszczy są bodajże jednymi z

najbezpieczniejszych w całym regionie: strach trzyma z daleka od nich zarówno osoby o złych zamiarach, jak i ludzi uczciwych, a drapieżnych bestii tu nie ma. To, co słyszałaś, to bajki, dobre, aby straszyć dzieci. Ja nie mogę z tobą zostać - musisz być sama, żeby się lepiej skoncen trować. Nihal próbowała coś jeszcze wyjąkać: - Ja nie... proszę cię... Soana uśmiechnęła się do niej. - No już, zbierz odwagę i staw czoło próbie jak dzielny wo jownik. Dyskusja wygasła podczas przygotowań do drogi: Soana spakowała sakwę z najniezbędniejszymi rzeczami i dopiero po naleganiach Nihal pozwoliła jej zabrać ze sobą miecz. Zagłębiły się w ciszę lasu. Słońce przebijało przez nagie gałęzie, bawiąc się rzucaniem plam światła na suche liście poszycia. Strach nadal otulał Nihal, ale chwilami bladł w obliczu tego widowiska. Las był też jednak pełen cieni i szelestów, z których każdy zaraz przypominałjej o lęku i plotkach. Nihal czuła, że przeszywają ją tysiące oczu, zupełnie jakgdyby to same liście miały złe spojrzenia. Przy każdym hałasie odwracała się i niepewnie szła za Soaną, która szybko posuwała się naprzód. Nieraz czuła ochotę, żeby powiedzieć, że rezygnuje z magii i z całej reszty: nic nie było warte podobnego poświęcenia. Jednak ostatecznie duma okazała się silniejsza niż przerażenie. Szły przez dobrą godzinę, aż dotarły na małą okrągłą polankę, omywaną przez wodę z krystalicznego źródełka. Pośrodku polany stało coś w rodzaju prostego kamiennego siedziska. — To tutaj - powiedziała Soana. Nihal rozejrzała się wokół z sercem w gardle. — Ale co ja mam robić? —Usiądź na skale, oczyść umysł ze wszelkich zmartwień i myśl tylko o życiu, które wokół ciebie wzrasta. W pewnej chwili poczujesz, jak przepływa ono przez twoje ciało, a to będzie znak, że osiągnęłaś jedność. - Czarodziejka ruszyła w drogę powrotną. - Do zobaczenia za dwa dni. —Poczekaj! A potem? — spytała Nihal, desperacko próbując zatrzymać ją jeszcze przy sobie. —A potem tu przyjdę i poproszę, abyś pokazała mi twoją moc. Do zobaczenia, Nihal. Dziewczynka próbowała ją jeszcze wołać, coraz głośniej i roz-paczliwiej, ale las już pochłonął czarodziejkę. Wówczas Nihal upadła na kolana i poczuła się tak załamana, że zaczęła płakać. Była sama. Ibała się. Tak bardzo, jak nigdy w całym swoim życiu. Nagie drzewa wydały jej się szkieletami gotowymi, aby ją zaatakować, a polana — drewnianym więzieniem. Gdyby przyszły do niej złe duchy, kto usłyszałby jej wołanie w tej nieskończonej samotności ? Płakała przez prawie godzinę. Potem uspokoiła się, bardziej ze zmęczenia niż z jakiegokolwiek innego powodu. Jakiś spóźnialski ptaszek usiadł niedaleko od niej i pił z kałuży, szybko poruszając łebkiem. Ta scena odwróciła jej uwagę od strachów; starając się robić jak najmniej hałasu, sięgnęła po sakwę i wyciągnęła z niej kawałeczek chleba. Pokruszyła go i rzuciła w pobliże ptaszka - musiał to być mały ptak wędrowny z gatunku kwadrogłowych - który początkowo wydawał się przestraszony, ale później upewnił się, że nie ma niebezpieczeństwa, i z zapałem rzucił się na okruchy. Nihal położyła kilka z nich na dłoni i wyciągnęła ją w kierunku ptaszka, który przez parę minut patrzył na nią podejrzliwie, po czym wskoczył jej na rękę. Nihal pomyślała sobie, że jeżeli w lesie żyją takie stworzenia jak to, to być może złe duchy wcale nie są tak liczne, jak mówiono. Tak czy inaczej, nie mogła wrócić, ponieważ nie znała drogi. Równie dobrze zatem mogła spróbować przejść tę próbę. Kiedy ptaszek odleciał, Nihal znowu została sama. Usadowiła się na kamieniu i położyła miecz przy boku, gotowa na wszystko. Spróbowała się skupić, ale zdała sobie sprawę, że nie jest to łatwe: przy najmniejszym szeleście wzdrygała się, a jej dłoń od razu biegła do broni. Niestety, Puszcza pełna była wszelkiego rodzaju trzasków: kiedy Nihal zamykała oczy, wydawało jej się, że słyszy ukradkowe kroki, a jedynym

sposobem, aby się uspokoić, było uniesienie powiek i rozejrzenie się wokół. W takich warunkach wejście w kontakt z naturą było absolutnie niemożliwe, bo Nihal odbierała tę naturę jako wrogą. W porze obiadowej była wyczerpana. Usiłowała coś zjeść, ale miała ściśnięty żołądek. Spróbowała zasnąć, bo czuła się śmiertelnie zmęczona, ale jej się to nie udało: strach jej nie opuszczał. Wówczas rzuciła się na trawę i popatrzyła na niebo nad polaną: wyobraziła sobie, że jest ptakiem, który może stąd uciec, odlecieć daleko, ku nadzwyczajnym przygodom. Zaczęła cicho płakać. Czuła, że rozpaczliwie potrzebuje mieć blisko siebie kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Wojownicy nie płaczą, wojownicy się nie boją - powtarzała sobie i uspokajająca moc tej litanii stopniowo zaczęła przynosić efekty. Powiedziała sobie, że stawi próbie czoło z odwagą. Znowu usiadła na kamieniu i spróbowała się skoncentrować. Teraz poszło jej lepiej: przyzwyczaiła się do trzasków i nie zwracała już na nie uwagi. Zaczęła nawet wyczuwać życie natury, ale zdawała sobie sprawę z tego, że przepływa ono obok niej, nawet jej nie muskając. Kiedy zaczęła zapadać noc, dotarło do niej, że nie potrafi rozpalić ognia. Ciemność nadciągała nieubłaganie, a Nihał, coraz bardziej zagubiona, rozpaczliwie wytrzeszczała oczy, starając się widzieć, ale mrok otulał ją coraz szybciej. Nagle trzask inny niż zwykle. Nihal nadstawiła uszu. Kroki. Wzięła miecz i stanęła w pozycji do ataku. — Kto tam? - spytała niepewnie. Żadnej odpowiedzi. Kroki cały czas rozbrzmiewały rytmicznie. — Kto to? - spytała głośniej. Cisza. Wówczas dała się ogarnąć panice. —Kto tam, do diabła? Proszę odpowiedzieć! Odpowiadać! - wrzasnęła, zdzierając sobie gardło, kiedy kroki były już o kilka metrów od niej. — Cicho, Nihal,to ja! Sennar. To jego głos. Nihal odrzuciła miecz i podbiegła do chłopaka z płaczem. Bębniła pięściami po jego piersi, ale kiedy poczuła wokół siebie jego ramiona, mocno go objęła, szlochając bez opamiętania i zapomi-nając, że ma przed sobą swojego najbardziej zaciekłego wroga. — No już, no już, nie płacz. Teraz jestem z tobą. Już po wszyst kim. Pierwsze, co zrobił Sennar, to rozpalił ogień. Poszukał kilku suchych patyczków, zrobił z nich stosik i wyciągnął nad nim dłoń. Chwilę potem, jak zajaśniała niezwykłym blaskiem, zapłonął wesoło trzaskający ogień. Nihal otarła już łzy, ale jeszcze szlochała, skulona na uboczu. - Przyszedłem po kryjomu, nie sądzę, żeby Soana się na to zgodziła - zachichotał Sennar. - Wiem, jak bardzo ludzie z Kra iny Wiatru boją się Puszczy, więc domyśliłem się, że będziesz przerażona. Przepraszam, że cię przestraszyłem, nie chcia łem. Nihal pociągnęła nosem. - Dziękuję. -Ale za co? Trzeba dbać o swoich wrogów!

Dziewczynka uśmiechnęła się. Była szczęśliwa, że już nie jest sama. Trzaskający ogień dawał jej poczucie bezpieczeństwa i nagle polana wydała jej się przytulnym pokoikiem. Sennar zaczął przygotowywać kolację. - Nie musisz się bać, Nihal. Uwierz mi, w naturze nie ma ni czego złego; żadnych złych duchów ani potworów. To ludzie są źli. Natura będzie ci wroga, dopóki będziesz ją tak odbierać, kiedy przestaniesz się jej bać, przyjmie cię w swoje ramiona. W tym tkwi tajemnica próby. Podał jej kawałek podpieczonego mięsa. Było wyśmienite. Jedzenie i wybawienie z niebezpieczeństwa zmiękczyły dziewczynkę. -Ty też przeszedłeś tę próbę ? -Nie - odpowiedział Sennar z pełnymi ustami. - Nie było takiej potrzeby. Zaciekawiona Nihal usunęła ostatnie bariery. - Dlaczego nie było takiej potrzeby? A dlaczego postanowiłeś zostać czarodziejem? Ale jesteś tajemniczy! - Jednym słowem, chcesz posłuchać mojej historii. Nihal przytaknęła. - Masz szczęście. Nie można nazwać mojego życia nudnym. Niby nic takiego szczególnego, ale parę rzeczy mi się przydarzyło i sporo się przemieszczałem. Sennar skrzyżował nogi i zaczął opowiadać. - Jak już wiesz, urodziłem się w Krainie Morza i długo żyłem na polu bitwy. Mój ojciec był giermkiem Jeźdźca Smoka, a moja matka była jedyną kobietą w garnizonie. — Była wojowniczką! — przerwała mu Nihal z lśniącymi ocza mi. Sennar zaśmiał się. - Nie, była tylko zakochana. Poznała mojego ojca, bo miesz kali w tej samej wiosce, a kiedy on postanowił zostać giermkiem, poszła za nim. Iw ten sposób już od dziecka obracałem się wśród broni. Trochę tak jak ty. - Rozciągnął się na trawie: niebo było przejrzyste, a gwiazdy jasno świeciły. - Widziałaś kiedyś Smoka Morskiego? Nihal potrząsnęła głową. — To najbardziej niesamowite stworzenie, jakie można sobie wyobrazić: to coś w rodzaju węża o łuskach w kolorze bardzo intensywnego granatu, które w zależności od światła zmieniają odcień, stając się prawie zielone. A poza tym lata. To... to coś wspaniałego! - powiedział Sennar. Patrzył w niebo, jak gdyby przecinały je smoki. - No cóż, jednym słowem uwielbiałem smoki. A co ważniej sze - potrafiłem się z nimi porozumiewać. Wszyscy są przeko nani, że tylko Jeździec umie rozmawiać ze swoim smokiem, ale ja komunikowałem się ze wszystkimi smokami i bawiłem z ich młodymi. Potrafiłem nawiązywać kontakt ze wszystkimi zwie rzętami. Pewnego dnia, miałem wtedy osiem lat, w naszym obo zie pojawiła się Soana. Nie wiem, czy o tym wiesz, ale należy ona do Rady Czarodziejów stojącej na czele ruchu oporu przeciw Tyranowi. Już od prawie czterdziestu lat Tyran prowadzi wojnę z Krainą Morza, Wody i Słońca... Nihal przybrała zgorszony wyraz twarzy. — Przecież wiem, co ty sobie myślisz? - Ojejku, ale jesteś drażliwa - droczył się z nią Sennar. - Jed nym słowem, Soana zwróciła na mnie uwagę i postanowiła po rozmawiać z moimi rodzicami. Powiedziała, że widzi we mnie olbrzymią moc magiczną i że jeśli pozwolą mi z nią wyjechać, uczyni ze mnie bardzo potężnego czarodzieja. Decyzja nie była dla moich rodziców łatwa, ale w końcu pozwolili mi z nią odejść. Zresztą pole bitwy nie jest najodpowiedniejszym miejscem dla dziecka. Przez całe życie nie widziałem nic poza bronią, poległymi, rannymi, biedą. Na początku myśl o przebywaniu z Soaną wcale a wcale mi się nie podobała. Potem jednak, kiedy zacząłem rozsmakowywać się w atmosferze pokoju, tutaj, w Krainie Wiatru, sprawy się zmieniły. Oczywiście, tęskniłem za ojcem, matką i siostrą Kałą... Jednocześnie jednak byłem zadowolony, że już nie muszę patrzeć, jak ludzie wokół mnie giną jak muchy. Kiedy skończyłem dziesięć lat, Soana pozwoliła mi samemu wybrać: czy zostać z nią i kontynuować szkolenie, czy wrócić do domu i zapomnieć o magii. -A ty? - A ja przed podjęciem decyzji poprosiłem ją, żebym mógł wrócić do Krainy Morza, zobaczyć moją rodzinę.

Sennar urwał i odetchnął głęboko. - To, co zastałem, było straszne: garnizon mojego ojca został praktycznie zmieciony, a prawie wszyscy, których znałem - zgi nęli. Powiedziano mi, że ojciec własnym ciałem ochronił Parela, Jeźdźca, którego był giermkiem, ratując mu życie. Sennar znowu przerwał. Nihal patrzyła na niego bez słowa. -Wypłakałem wszystkie moje łzy. Próbowano mnie pocieszać, mówiąc, że jestem synem bohatera, ale jakie to miało dla mnie znaczenie? Mój ojciec nie żył, wiedziałem, że już nigdy go nie zobaczę. - Głos mu się załamał. -W końcu postanowiłem: wrócę do Soany i nauczę się magii. Kiedy zostanę czarodziejem, będę używać swojej mocy w służbie pokoju i będę walczył z Tyranem, za mojego ojca i za wszystkich niewinnych, których ta wojna masakruje. Teraz rozumiesz, dlaczego byłem na ciebie zły? Wojna nie jest zabawą, to śmierć, i tylko pokój może ją odkupić. Nihal patrzyła na Sennara z podziwem. Nagle ten chłopak wydał jej się silny, dojrzały i mądry niczym prawdziwy wojownik. - Zdziwiona, co? - rzucił Sennar, puszczając do niej oczko. - Ty tu myślałaś, że jestem pierwszym lepszym głupkiem, który przychodzi szukać zaczepki, a tymczasem masz przed sobą męż czyznę po przejściach, mającego za sobą smutną historię. Oboje się roześmiali. — A ty? Opowiedz mi coś o sobie: dlaczego chcesz być wojow niczką ? Nihal też położyła się na trawie. Niebo rozciągało nad nią całą gwiezdną sieć. — Chcę być wojowniczką, żeby przeżyć wiele przygód. Chcę jeździć po świecie i poznawać ludy i narody. A poza tym lubię walczyć: kiedy mam w garści broń, czuję się bezpieczna i sil na. Kiedy walczę, wydaje mi się, że jestem lekka jak powietrze. Ze jestem wolna. Nie wiem, dla kogo będę walczyć, ale wiem, że pokój jest piękny dla wszystkich, więc może będę walczyć o po kój. A poza tym chcę być wojowniczką dla Livona, on jest dla mnie wszystkim. Ojcem, matką, bratem. Sennar usiadł i popatrzył na dziewczynkę z czułością. — Dziś w nocy zostanę tu z tobą, będziesz mogła spać spokoj nie. Ale jutro rano sobie pójdę - w końcu masz przejść próbę, nie? Dlatego teraz postaraj się zasnąć, bo jutro czeka cię męczący dzień. Nihal posłuchała rady Sennara i położyła się na płaszczu, który on przygotował dla niej jako łóżko. Czuła się niezwykle spokojna. Zanim osunęła się w sen, jeszcze raz podziękowała Sennaro-wi, lecz kiedy jej odpowiedział, już spała. -Ale za co? Jesteśmy sami na tej ziemi i możemy iść naprzód, tylko pomagając sobie nawzajem. Śpij dobrze, Nihal. -Ipodciągnął jej koc na ramiona.

5. Sny, wizje i miecze Krainy tej nigdy wcześniej nie widziała, była tego pewna, a jednak czuła, że jest to jej ojczyzna. Znajdowała się w wielkim mieście i swobodnie poruszała się po tysiącach jego ulic. Tłumy ludzi, ciągły ruch, chaotyczne tło głosów i hałasów. Chociaż otaczało ją mnóstwo osób, nie potrafiła wyróżnić żadnej twarzy. Chyba była w czyimś towarzystwie. W głębi dość szerokiej ulicy widziała kryształową, oślepiającą w porannym świetle wieżę. Wysoka, śnieżnobiała, zdawała się sięgać aż do samego nieba. Nagle otaczający ją ludzie zaczęli krzyczeć. Na bruku rozlała się olbrzymia czarna plama. Wydawało się, że to atrament. Przyjrzała się dokładniej. To była krew. Ciemnoczerwona, gęsta, lepka. Przykrywająca wszystko, barwiąca krajobraz i wieżę krew. U jej stóp otworzyła się bezdenna otchłań, a ona zaczęła spadać. Krzyknęła, ile tchu w piersiach. W zawrotnym tempie spadała na dno, ale wiedziała, że dna nie ma i że to spadanie trwać będzie wiecznie. Kiedy tak spadała, w jej głowie rozbrzmiewały lamenty, krzyki, rozdzierający płacz dzieci. Pomści] nas! Odkup naszlud! Nie chciała słuchać, ale głosy popędzały ją, dręczyły. Zabij go! Zniszcztego potwora! Potem owa wizja śmierci rozwiała się tak samo nagle, jak się pojawiła. Nihal znalazła się na skrzydłach lecącego smoka. Wiatr łaskotał ją po twarzy i czuła się wolna. Przyodziana była w czarną zbroję, a jej włosy były bardzo krótko ścięte. Za nią siedział Sen-nar. Miała świadomość, że odnalazła go znowu po długim czasie, i była szczęśliwa, bo w jakiś sposób była z nim związana. Obraz rozwiał się w oślepiającej bieli. Nihal zamrugała. Był poranek zwiastujący kolejny wspaniały, słoneczny dzień, a ona nadal znajdowała się na małej polance. Zatem to wszystko jej się śniło. Ale kim byli tamci ludzie? Co im się stało? Idlaczego dosiadała smoka? Ito jeszcze z Sennarem! Chyba zadawała sobie zbyt wiele pytań: w końcu to był tylko sen. Przeciągnęła się, usiadła, ale głośne ziewnięcie urwało się w połowie, pozostawiając ją bez tchu. Polana była wypełniona stworzeniami niewiele większymi od dłoni. Miały one czupryny mieniące się tysiącem kolorów i latały wokół niej, trzepocząc kru-chymi, opalizującymi skrzydłami. Nihal nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Jeszcze śnię — powiedziała sobie, po czym kilka razy zamknęła i otworzyła oczy. Jedno z owych stworzeń zatrzymało się przed nią, zmierzyło ją swoimi granatowymi oczami pozbawionymi źrenic, po czym nieco się oddaliło. - Jesteś człowiekiem ? - zapytało. Nihal była tak zdziwiona, że odpowiedziała dopiero po chwili. -No pewnie, że tak. -To dziwne, inaczej pamiętałem ludzi. Wcale nie z takimi uszyskami jak nasze! -Mnie się wydaje identyczna jak... - urwał inny, dalej od dziewczynki. - Zrozumiałeś, kogo mam na myśli, nie? -Niemożliwe! Ich już nie ma - zawtórował mu kolejny. Do dyskusji włączył się następny. -No właśnie. Tyran ich... - Cisza! - wrzasnął ten, który znajdował się przed Nihal, i wszyscy zamilkli. - Możliwe, że to jest człowiek. W Krainie Wiatru jest tyle dziwnych ludzi! Nihal częściowo otrząsnęła się ze zdumienia. - Kim ty jesteś? A te wszystkie inne... cosie, takie jak ty? Co tutaj robicie? Stworzenie zrobiło urażoną minę. -Panienko, proszę uważać na słowa. Nie jesteśmy „cosiami". Jesteśmy duszkami. Ja mam na imię Phos i jestem przywódcą społeczności Puszczy. Właśnie tutaj mieszkamy, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jeżeli już, to co ty tutaj robisz? Czy wy, ludzie, nie powinniście bać się Puszczy?

-Ja jestem Nihal i pochodzę z Salazaru. Jestem tutaj, bo chcę zostać czarodziejką. Muszę przejść próbę. -Ach, jasne! - rzucił Phos tonem osoby, która wszystko już zrozumiała. - Jesteś jedną z tych od Soany. Na te słowa podniósł się ogólny szmer aprobaty. - Wobec tego jesteś przyjaciółką. Ta Soana to dobry czło wiek. Wyznam ci, że kiedy cię zobaczyliśmy, przestraszyliśmy się. A poza tym wczoraj wieczorem narobiłaś tu takiego zgiełku! Phos jednym piruetem zbliżył się do ucha Nihal. - Wielu z nas wymknęło się prześladowaniom Tyrana i już nikomu nie ufa. Nihal zaczęło się podobać to stworzonko: było zabawne i traktowało ją tak, jak gdyby znało ją od zawsze. - Posłuchaj, nie wiem, jak ty, ale ja jestem głodna. Mam coś do jedzenia. Jeśli chcecie, ty i twoi przyjaciele możecie zjeść ze mną śniadanie. Phos i jego towarzysze nie dali się prosić. Polana wypełniła się głosikami i wybuchami śmiechu; duszki latały wszędzie i wiele z nich dziękowało Nihal tysiącami pieszczot. Dziewczynka usadowiła Phosa na swoim kolanie. -A więc ty jesteś wodzem wszystkich duszków. -No cóż, nie wszystkich, ale tych z Puszczy - tak. Wiesz, nasza wspólnota jest największa w całym Świecie Wynurzonym. Po prostu teraz lasy znikają w oczach, więc nam podobni umierają albo są zmuszeni uciekać. -Dlaczego^5 Żyjecie tylko w lasach? — Żartujesz? My jesteśmy lasami! Duszek bez lasu jest jak ryba na suchym lądzie. Niektórzy z nas próbowali zamieszkać gdzie indziej, między innymi z ludźmi, ale stopniowo jakby... powiędli, tak. Iw końcu umarli, bo my nie możemy przeżyć bez patrzenia na lasy i oddychania zapachem drzew. Czy jest coś piękniejszego od lasu ? Zimą bawisz się w chowanego między suchymi gałęzia mi i śpiewasz kołysankę zwierzętom zapadającym w sen zimowy. Z nadejściem ciepłej pory rozkoszujesz się cieniem liści i kąpiesz się w letnich ulewach. - Mnie się wydaje, że Puszcza cieszy się doskonałym zdro wiem! - powiedziała Nihal. Oczy Phosa wypełniły się smutkiem, a jego uszy opadły jak u zbitego psa. -To Tyran. Niszczy lasy na ziemiach, które podbija, aby wytwarzać broń. A jego słudzy, ci przeklęci Famminowie, nienawidzą nas. Wielu z nas zostało schwytanych i przymuszonych, aby być ich błaznami. To smutny koniec, wiesz? My jesteśmy wolni jak powietrze, a wszystko, czego chcemy, to trochę zieleni do życia. -Doskonale cię rozumiem! Ja też chcę być wolna, pędzić od przygody do przygody... Nihal poderwała się nagle. — Wiesz, co ci powiem? Ja jestem wojowniczką, albo raczej nią będę, i zamierzam walczyć z Tyranem. Zostanę obrońcą wszyst kich duszków, przyłączę się do jakiejś armii, uwolnię was z tej niewoli, a wy wrócicie do waszych lasów. Phos spojrzał na nią wzrokiem pozbawionym złudzeń. — To byłoby piękne, ale świat, który znamy, znika. Wszystko, co możemy zrobić, to schronić się tutaj i bronić naszego istnie nia. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami na kolanie Nihal, Phos patrzył w dal, a w jego oczach odbijała się pradawna Puszcza. Dziewczynka czuła się dziwnie bliska tym zagrożonym stworzeniom. Przez moment miała wrażenie, że jej wewnętrzne wołania płaczą jednym głosem ze zranionym sercem duszka. - Może masz rację. Ale zło nie może królować wiecznie. W przyszłości z pewnością znajdzie się miejsce dla twojego na rodu. Phos uśmiechnął się do niej i chwilę później znów był jowialny i wesoły, jak gdyby ta dyskusja nigdy się nie odbyła. - No to dlaczego tutaj jesteś? Wspominałaś o jakiejś próbie... - Soana powiedziała, że muszę wejść w kontakt z naturą i sprawić, aby mnie zaakceptowała. -W jakim sensie wejść w kontakt z naturą? -No, poczuć ją wewnątrz, że płynie w moim sercu... tak mi się przynajmniej wydaje.