mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Vaughn Carrie - Kitty Norville 1- Kitty i nocna godzina

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Vaughn Carrie - Kitty Norville 1- Kitty i nocna godzina.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 104 osób, 85 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 290 stron)

Vaughn Carrie Kitty i nocna godzina Masz problem? Zadzwoń do Nocnej Godziny. Kitty zawsze ci pomoże - pod warunkiem, że jesteś paranormalem... Kitty Norville ma już powyżej uszu słuchaczy, którzy męczą ją, by puszczała wciąż te same beznadziejne kawałki. Woli prowadzić "Nocną Godzinę", audycję z poradami dla paranormali z problemami. Wampiry z depresją, samotne wilkołaki, rozczarowane czarownice zaczynają do niej wydzwaniać i wylewać swoje żale, a program - bić rekordy popularności. Ale nie wszyscy są z tego zadowoleni. Boss wampirzej rodziny zamierza skończyć z programem... i z Kitty - przy pomocy przystojnego łowcy wilkołaków...

Rozdział 1 Cisnęłam plecak w kąt studia i przybiłam piątkę wychodzącemu Rodneyowi. - Cześć Kitty, jeszcze raz wielkie dzięki, że wzięłaś nockę - powiedział. Puścił jakąś trzeciorzędną kapelę grunge'ową, która doprowadzała mnie do szału, ale i tak się uśmiechnęłam. - Żaden problem. - Zauważyłem. Kiedyś nie lubiłaś nocnej zmiany. Miał rację. W ciągu ostatnich miesięcy zdecydowanie przeszłam na nocny tryb życia. - Ludzie się zmieniają. - No to baw się dobrze. W końcu miałam całe studio dla siebie. Przytłumiłam światła, konsola rozjarzyła się, a przyciski i pokrętła nabrały futurystycznego i złowieszczego wyglądu. Związałam swoje jasne włosy w kucyk. Miałam na sobie dżinsy i przydużą bluzę, mocno spraną. Jedna z zalet pracy na nocną zmianę w radiu - nie musiałam się dla nikogo stroić. Nałożyłam słuchawki i usiadłam na krześle, którego kółka skrzypiały, a obicie było podarte. Jak najszybciej puściłam swoją muzykę. Bauhaus zaraz po Pogues. 7

To ich obudzi. Didżej jest jak Bóg. Byłam władcą eteru. A didżej w alternatywnej rozgłośni publicznej? To Bóg z misją. To myśl, że jesteś pierwszą osobą, która odkryła The Clash, i musisz obwieścić to światu. Moje złudzenia co do potęgi didżeja radiowego zdążyły się już w znacznej mierze rozwiać. Zaczynałam w rozgłośni uniwersyteckiej, kilka lat temu skończyłam studia i po stażu w Pokrętle dostałam swój pro- gram. Mogłam mieć głowę pełną filozoficznych myśli, wielkich ideałów i opinii, które chciałam wyrazić. Ale poza kampusem każdy miał to gdzieś. Świat był trochę większy, a ja czułam się zagubiona. Uniwerek miał to zmienić, prawda? Włączyłam mikrofon. - Dobry wieczór, Denver. Wita was Kitty i Pokrętło. Jest godzina zero zero, a ja się nudzę, co oznacza, że będę was zabawiać niedorzecznościami do czasu, aż ktoś zadzwoni z prośbą o piosenkę nagraną przed rokiem dziewięćdziesiątym. - Mam przed sobą najnowsze wydanie „Wiadomości ze Świata". Kupiłam razem z mrożonym burrito na obiad. Nagłówek brzmi: „Chłopiec nietoperz atakuje zakonnice". W tym roku to już chyba dziesiąta historyjka o chłopcu nietoperzu. Ten dzieciak jest naprawdę wszędzie - chociaż piszą o nim od tak dawna, że musi mieć koło pięćdziesiątki, nie? W każdym razie, skoro jest go wszędzie pełno, a przynajmniej według dzielnych reporterów „Wiadomości ze Świata", domyślam się, że ktoś musiał go widzieć. Czy ktoś z was widział chłopca nietoperza? Chętnie posłucham. Możecie dzwonić. To niesamowite, ale w tej samej chwili dostałam pierwszy telefon. Nie musiałam się prosić. 8

- Witam! - Eee, no, siema. Cześć. Hm, możesz puścić Pearl Jam? - Słuchałeś, co w ogóle mówiłam? Nic po osiemdziesiątym dziewiątym. Cześć. Kolejny rozmówca już czekał. Super. - Cześć. - Wierzysz w wampiry? Zamilkłam. Każdy inny didżej bez zastanowienia użyłby jakiejś gładkiej riposty - to tylko kolejny nocny dziwak szukający zainteresowania. Ale ja wiedziałam swoje. - Jeśli powiem tak, opowiesz mi jakąś fajną historię? - Więc wierzysz? - To był mężczyzna. Mówił wyraźnym, mocnym głosem. W moim słychać było, że się uśmiecham. - Tak. - Te historyjki o chłopcu nietoperzu to moim zdaniem przykrywka. Wszystkie te bajki z tabloidów i z programów telewizyjnych typu Niezbadany świat... - Tak? - Wszyscy myślą, że to ścierna. Przesadzone, dziwaczne. Kupa bzdur. A więc skoro wszyscy uważają, że to ścierna, jeśli coś z tego naprawdę istnieje, nikt w to nie uwierzy. - Coś jak chować się na widoku, o to ci chodzi? Gadać o dziwnych, nadnaturalnych sprawach tak dużo, żeby je ośmieszyć i odwrócić uwagę od prawdy? - Dokładnie. - A więc kto to tak właściwie tuszuje? - Oni. Wampiry. Tuszują wszystko. Wampiry, wilkołaki, magię, kręgi zbożowe... 4

- Przyhamuj, Van Helsing. - Nie nazywaj mnie tak! - Chyba naprawdę się wściekł. - Czemu nie? - Bo... nie mam z nim nic wspólnego. To był morderca. Włosy na rękach stanęły mi dęba. Nachyliłam się do mikrofonu. - A ty kim jesteś? Wypuścił powietrze, a jego oddech zadudnił w głośnikach. - Nieważne. Dzwoniłem w sprawie tabloidów. - No tak, chłopiec nietoperz. Myślisz, że chłopiec nietoperz to wampir? - Nie do końca. Ale zanim to wyśmiejesz, pomyśl, co naprawdę może tam być. Właściwie nie musiałam myśleć. Już to wiedziałam. - Dzięki za radę. Rozłączył się. - Cóż za intrygujący telefon - powiedziałam na wpół do siebie, niemal zapominając, że jestem na antenie. Świat, o którym mówił - wampiry, wilkołaki, zjawiska nadnaturalne - jest tajemnicą nawet dla tych, którzy przez nieuwagę się w nim znaleźli. Ludzie lądują w nim przez przypadek i od razu są rzucani na głęboką wodę. Zwykle toną. Będąc tam, nie rozmawia się o tym z ludźmi z zewnątrz, no bo kto by uwierzył? Ale my tak naprawdę wcale nie rozmawialiśmy, prawda? To był nocny program radiowy. Dowcip. Wyprostowałam ramiona i zebrałam myśli. 5

- No dobrze. To nasuwa sporo pytań. Powiedzcie mi, czy właśnie zadzwonił tu jakiś świr? A może takie rzeczy naprawdę istnieją? Możecie mi opowiedzieć o czymś, co właściwie nie powinno w ogóle istnieć? Dzwońcie. - Puściłam Concrete Blonde i czekałam. Lampka sygnalizująca przychodzące połączenie zaświeciła się w telefonie, zanim zabrzmiały pierwsze basy w piosence. Nie byłam pewna, czy chcę z kimkolwiek rozmawiać. Jeśli zachowam żartobliwy ton, będę mogła udawać, że wszystko jest w normie. Odebrałam telefon. - Proszę zaczekać - powiedziałam i zaczekałam na koniec piosenki. Odetchnęłam kilka razy głęboko, licząc, że może rozmówca chce tylko, żebym puściła Pearł Jam. - Witam. Z tej strony Kitty. - Cześć, chyba wiem, o czym mówił ten facet. Wiesz, że w tej okolicy podobno nie ma wilków od jakichś pięćdziesięciu lat? No więc moi starzy mają domek w Nederland i mogłabym przysiąc, że słyszałam tam wycie wilków. Słyszę je co lato. Dzwoniłam nawet raz w tej sprawie do leśniczych, ale powiedzieli mi to samo. Że wilki wyginęły. Tylko że ja w to nie wierzę. - Jesteś pewna, że to wilki? Może kojoty. - Próbowałam reagować normalnie. Udawać sceptyka. Ale by- łam w tych lasach i wiedziałam, że kobieta ma rację. Przynajmniej częściowo. - Umiem rozpoznać kojota, a to wycie było całkiem inne. Może... może to coś innego. Wilkołaki albo coś w tym stylu, no wiesz. - Widziałaś je kiedyś? - Nie. Trochę się boję chodzić tam w nocy. 11

- I chyba dobrze. Dzięki za telefon. Rozłączyłam się, ale już czekał następny rozmówca. - Halo? - Cześć, myślisz, że tamten facet był wampirem? - Nie wiem. A ty jak myślisz? - Może. Często bywam w klubach i czasem pojawiają się tam tacy ludzie... zupełnie z innej bajki. Są odjazdowi, zdecydowanie za bardzo jak na takie miejsce. Przerażająco odjazdowi, tak że powinni być raczej w Hollywood, a więc co, do cholery, właściwie tu robią... - Zakupy spożywcze? - Dokładnie! - Wyobraźnia to coś wspaniałego. Mamy następnego rozmówcę. Halo? - Witam. Chciałem powiedzieć, że jeśli wampiry naprawdę by istniały, to chyba ktoś zdążyłby to już za- uważyć? Ciała ze śladami po kłach w ciemnych zaułkach... - Chyba że koroner poda inną przyczynę śmierci... Telefon nie przestawał dzwonić. - To, że ktoś jest uczulony na czosnek, nie oznacza wcale... - O co chodzi z tą krwią... - Jeśli dziewczyna, która jest wilkołakiem, zajdzie w ciążę, co się stanie z dzieckiem, kiedy zamieni się w wilka? Czy dziecko zamieni się w szczenię wilka? - Obroże przeciwpchelne. I szczepienie na wściekliznę. Czy wilkołaki trzeba szczepić na wściekliznę? A potem zadzwonił Rozmówca. Wszystko się zmieniło. Do tej pory miałam wszystko pod kontro- 12

lą, mówiłam lekkim tonem, miałam dystans do tych spraw. Starałam się zachowywać normalnie, naprawdę. Wkładałam dużo wysiłku w to, żeby oddzielić swoje prawdziwe życie - swoją zwykłą pracę, że tak powiem - od całej reszty. Nie chciałam pozwolić na to, żeby zmieszało się z tym drugim światem, w którym jeszcze nie do końca nauczyłam się żyć. Ostatnio miałam jednak wrażenie, że mi się to nie udaje. - Cześć, Kitty. - Miał zmęczony, beznamiętny głos. - Jestem wampirem. Wiem, że mi wierzysz. -Przez cały wieczór w moim głosie musiało być słychać, że wierzę. Pewnie właśnie dlatego zadzwonił. - W porządku - powiedziałam. - Czy... czy mogę ci o czymś powiedzieć? - Pewnie. - Jestem wampirem. Jakieś pięć lat temu zostałem zaatakowany i zamieniony w wampira wbrew własnej woli. Jestem też, a przynajmniej byłem, pobożnym katolikiem. Jest mi naprawdę... trudno. Nie wnikam w te wszystkie dowcipy o krwi i eucharystii, ale nie mogę już chodzić do kościoła. Nie mogę uczestniczyć we mszy. I nie mogę też się zabić, bo to grzech. Doktryna katolicka mówi, że straciłem duszę, że jestem skazą na boskim stworzeniu. Ale, Kitty, wcale się tak nie czuję. To, że moje serce przestało bić, nie znaczy jeszcze, że straciłem duszę, prawda? Nie byłam duchownym, nie byłam psychologiem. Skończyłam anglistykę, na litość boską. Nie miałam kwalifikacji, żeby komukolwiek doradzać w sprawach duchowych. Ale miał taki smutny głos, że aż serce mi pękało. Mogłam chociaż spróbować. 8

- Raczej nie możesz iść do swojego księdza, żeby wyjaśnić tę kwestię, co? - Nie bardzo - odpowiedział i zachichotał cicho. - No tak. Czytałeś Raj utracony? - Ee, nie. - No pewnie, że nie. Ludzie już nie czytają. Raf utracony to epopeja Miltona na temat wojny w niebie, buntu aniołów, upadku Lucyfera i wygnaniu Adama i Ewy z Edenu. Tak na marginesie, niektórzy sądzą, że to wtedy pojawiły się wampiry i likantropy, że to szatan zakpił z najwspanialszego boskiego stworzenia. Mniejsza z tym. W każdym razie w pierwszych kilku rozdziałach szatan jest bohaterem. W długich monologach przedstawia swoje myśli i rozważania. Rozważa, czy powinien zemścić się na Bogu za to, że wygnał go z nieba, czy nie. Kiedy się trochę poczyta, człowiek uświadamia sobie, że największym grzechem szatana, jego największym błędem, nie była duma ani bunt przeciwko Bogu. Jego największym błędem było przekonanie, że Bóg mu nie wybaczy, jeśli Go o to poprosi. Jego grzech to nie duma - tylko rozczulanie się nad sobą. Myślę, że w pewnym sensie każdy - człowiek, wampir czy cokolwiek innego - ma taki wybór: wściekać się na to, co ci się przydarzyło, albo pogodzić się z tym, mimo wszystko starać się żyć z honorem. Wierzysz w Boga, który rozumie i wybacza, czy w takiego, który nie rozumie? Chodzi mi o to, że to sprawa między tobą i Bogiem i sam musisz znaleźć jakieś rozwiązanie. - To... brzmi nieźle. Dzięki. Dzięki za rozmowę. - Nie ma za co. 14

O czwartej nad ranem zaczynała się nowa zmiana. Nie poszłam prosto do domu spać, mimo że cała się trzęsłam. Te rozmowy strasznie mnie wyczerpały. Po nocnej zmianie zawsze spotykałam się z T.J.-em na kawę i na kolację. Miał na mnie czekać. Nie czekał, ale zamówiłam kawę, a kiedy mi ją podano, zjawił się i on. Garbił się ubrany w wojskową kurtkę, rozejrzał wśród gości i popatrzył na mnie dopiero wtedy, kiedy wsunął się do boksu. - Cześć, Kitty. - Kiwnął na kelnerkę, żeby podała mu kawę. Niebo na dworze zrobiło się szare, jaśniało od wschodzącego słońca. - Jak tam w pracy? - Nie słuchałeś? - Nie chciałam okazywać rozczarowania, ale miałam nadzieję, że będę z nim mogła 0 tym porozmawiać. - Nie, przepraszam. Nie było mnie. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Tłuszcz, dym z papierosów, nieświeży oddech i zmęczenie. Wyczuwałam wszystko, każdy najsłabszy zapach. Ale najsilniejszy był zapach w boksie, ziemisty zapach lasu, wilgotnego nocnego powietrza i futra. Słaba woń krwi zjeżyła mi włosy. - Biegałeś. Zamieniłeś się w wilka - powiedziałam 1 zmarszczyłam brwi. Odwrócił się, unikając mojego wzroku. - Jezu, jeśli dalej będziesz tak robić, zupełnie stracisz nad sobą panowanie... - Wiem, wiem. Właściwie w dużej mierze już straciłem. Ale... to takie cudowne uczucie. - Wzrok mu się zamglił, stał się pusty. Jakby myślami był ciągle w lesie, biegał w ciele wilka. Musieliśmy się zmieniać tylko podczas pełni. Ale mogliśmy, kiedy tylko chcieliśmy. Niektórzy robili to 10

jak najczęściej, cały czas. A im częściej się zmieniali, tym mniej mieli w sobie z człowieka. Nawet jako ludzie formowali się w watahy, razem żyli, razem się zmieniali i polowali, zrywając wszelkie więzy z światem ludzi. Im częściej się zmieniali, tym ciężej było im przestać. - Chodź ze mną następnym razem. Jutro. - Do pełni jeszcze tydzień - zauważyłam. - Cholernie się staram nad sobą panować. Lubię być czło- wiekiem. Odwrócił głowę i postukał widelcem w stół. - Nie jesteś stworzona do takiego życia, wiesz? - Radzę sobie. W ten sposób poklepywałam się sama po plecach za to, że nie wpadłam w zupełny obłęd przez ostatnich kilka lat od ataku, który mnie zmienił. I że nie dałam się rozszarpać innym wilkołakom, które uznały mnie - śliczne, młode stworzonko - za łatwą zdobycz. Poza tym udało mi się zachować pozory nor- malnego życia. Nie bardzo wystawnego, jak się nad tym zastanowić. Miałam szybko tracący na wartości licencjat z Uniwersytetu Kolorado, podniszczoną kawalerkę, skromną pensyjkę radiowego didżeja, z której ledwie starczało mi na czynsz, i żadnych widoków na przyszłość. Czasem myśl, żeby uciec w las i nigdy nie wrócić, wydawała się całkiem niezła. Trzy miesiące temu nie poszłam na urodziny mamy, bo przypadały podczas pełni księżyca. Nie mogłam tam siedzieć, uśmiechać się i zabawiać innych rozmową w podmiejskim domu rodziców w Aurorze, podczas gdy moja wilczyca wyrywałaby się na zewnątrz, 11

przegryzając ostatnie więzy samokontroli. Znalazłam jakąś wymówkę, a mama nie robiła problemu. Dowodziło to jednak bardzo wyraźnie, że kłótnię dwóch osobowości wygrywa zwykle wilczyca. Od tego czasu było mi trudno z entuzjazmem podchodzić do życia pod postacią człowieka. Wydawało się to wręcz bez sensu. Spałam w dzień, pracowałam w nocy i coraz częściej biegałam po lesie jako wilczyca z resztą watahy. Niewiele mi brakowało, żeby zamienić jedną rodzinę na drugą. Poszłam do domu, przespałam się i pod wieczór wróciłam do Pokrętła. Ozzie, dyrektor rozgłośni, pod- starzały hipis, który wiązał swoje rzadkie włosy w kucyk, podał mi stos papierów. Same wiadomości zostawione przez telefon. - Co to jest? - Chciałem cię spytać o to samo. Co się do cholery działo podczas twojej ostatniej nocki? Od rana do nas dzwonią. Linia była zajęta całą noc. I te wiadomości: sześć osób twierdzi, że są wampirami, dwie mówią, że są wilkołakami, a jedna pyta, czy możesz polecić jakiegoś dobrego egzorcystę. - Naprawdę? - spytałam, przeglądając wiadomości. - Tak. Naprawdę. Ale mnie tak naprawdę interesuje... - urwał, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy wpadłam w tarapaty. Miałam prowadzić wieczorną audycję muzyczną, program w rodzaju tych, w których Velvet Underground przeplata się z Ellą Fitzgerald. Jak się nad tym zastanowić, przegadałam cały czas na antenie, prawda? Zamieniłam audycję w talk-show. Stracę pracę, a nie sądziłam, żebym była wystarczająco zmotywowana, żeby szukać nowej. Równie dobrze mogę 17

pobiec w las i pozwolić, żeby wilczyca przejęła nade mną kontrolę. Ale Ozzie powiedział: - Bez względu na to, co zrobiłaś wczoraj w nocy, możesz to powtórzyć?

Rozdział 2 Drugi odcinek audycji, która została nazwana Nocną godziną (zawsze będę uważać, że tej pierwszej, zaskakującej nocy to był pierwszy odcinek), został nadany tydzień później. Dzięki temu miałam trochę czasu na zebranie informacji. Przekopałam się przez pół tuzina artykułów opublikowanych w drugorzędnych czasopismach medycznych i jeden rządowy projekt badawczy na zaskakująco wysokim poziomie, coś w rodzaju medycznego projektu „Błękitna Księga". Było to badanie dotyczące „biologii paranaturalnej", zlecone przez Państwowy Instytut Zdrowia oraz Centrum Zapobiegania i Zwalczania Chorób. Naukowcy próbowali znaleźć empiryczne dowody na istnienie takich stworzeń jak wampiry, likantropy i tym podobne. Nie tylko próbowali - znaleźli je: zdjęcia, tabele, studia przypadków, statystyki. Doszli jednak do wniosku, że zjawiska te nie są na tyle rozpowszechnione, żeby wymagały za- interesowania rządu. Dokumentacja nie zaskoczyła mnie - nie znalazłam w niej nic, o czym bym wcześniej nie wiedziała, w takiej czy innej formie. Zaskoczyło mnie natomiast, że ktokolwiek ze świata nadnaturalnych chciał 19

uczestniczyć w takich badaniach. Skąd wzięli ludzi? Badanie nie mówiło wiele na ich temat, najwyraźniej traktując ich jak jednorazowe króliki doświadczalne. Łączyło się z tym wiele innych kwestii, miałam więc mnóstwo tematów do rozmowy. A zatem przynajmniej niektórzy lekarze przyznawali, że istnieli tacy ludzie jak ja. Zaczęłam audycję od przedstawienia wszystkich tych informacji. Potem uruchomiłam linię telefoniczną. - To spisek rządowy... - ...bo w Senacie zasiadają sami krwiopijcy! - Co wcale nie oznacza, że są wampirami, ale mimo to... - Kiedy Państwowy Instytut Zdrowia ma zamiar opublikować... - ...na akademiach medycznych są tajemne programy... - Czy opinia publiczna naprawdę jest gotowa na... - .. .w bardziej oświeconych czasach na pewno nie polowano by na nas jak na zwierzęta... - Czy ofiarom likantropii będą przysługiwały te same prawa co niepełnosprawnym? Czas się skończył. W następnym tygodniu spekulowałam razem ze swoimi słuchaczami o tym, które z postaci historycznych były tak naprawdę wampirami lub wilkołakami. Mój ulubiony typ, podsunięty przez jakiegoś odważnego rozmówcę - generał William T. Sherman był wilkołakiem. Znalazłam jego zdjęcie i byłam skłonna w to uwierzyć. Wszyscy pozostali generałowie z czasów wojny secesyjnej byli dość purytańscy, ze starannie zapiętymi kołnierzami i przyciętymi bródkami, ale Sherman miał rozpięty kołnie- 15

rzyk, potargane włosy, dwudniowy zarost i spojrzenie mówiące: Odwalcie się. O, tak. W kolejnym tygodniu odebrałam sześć telefonów z pytaniem, jak powiedzieć rodzinie, że jest się wampirem albo wilkołakiem. Nie miałam dobrej odpowiedzi - moja rodzina nic nie wiedziała. Już to, że pracowałam jako didżej w radiu, było dla nich trochę dziwaczne. I tak dalej. Prowadziłam audycję już dwa miesiące, kiedy pewnego dnia Ozzie zadzwonił do mnie do domu. - Kitty, przyjeżdżaj natychmiast. - Po co? - Po prostu przyjedź. Wymyśliłam pół tuzina najczarniejszych scenariuszy. Pozwali mnie za coś, co powiedziałam na antenie. Baptyści ogłosili bojkot. Hm, to by było nawet niezłe. Darmowy rozgłos i te sprawy. Albo po audycji ktoś się ujawnił i dał się zabić lub doprowadził do czyjejś śmierci. Potrzebowałam pół godziny, żeby dojechać do studia autobusem. Nie wzięłam prysznica i czułam się podle. Bez względu na to, co zamierzał mi powiedzieć Ozzie, chciałam to już mieć za sobą. Drzwi do jego gabinetu były otwarte. Wsunęłam ręce do kieszeni kurtki i się zgarbiłam. - Ozzie? Nie podniósł głowy znad stosu papierzysk, książek i gazet porozrzucanych po całym biurku. Radio w kącie było nastawione na Pokrętło. Ktoś cicho mamrotał wiadomości. - Wejdź i zamknij drzwi. Zrobiłam, jak kazał. 21

- Coś nie tak? Podniósł głowę. - Nie tak? Wszystko w porządku. Masz, zerknij na to. - Podał mi jakieś papiery. Kartki były zadrukowane prawniczym żargonem. To były kontrakty. W oczy wpadło mi tylko jedno sło- wo i wzrok mi się zamglił. Syndykalizacja. Kiedy znów spojrzałam na Ozziego, opierał się o biurko i uśmiechał szeroko. Trafił mu się tłusty kąsek. - Co o tym sądzisz? Dzwonili do mnie z kilku stacji, które chcą nadawać twoją audycję. Ja byłbym pro- ducentem. Ty byś dostawała podwyżkę za każdą nową rozgłośnię. Wchodzisz w to? To było coś. Audycja ogólnokrajowa, a przynajmniej w pewnym zakresie. Spróbowałam zapoznać się z ofertą. Los Angeles. Chcieli mnie w Los Angeles? To... niewiarygodne. Usiadłam przy biurku i zaczęłam się śmiać. O kurczę. O rany. Nie dam rady. To by oznaczało odpowiedzialność, zaangażowanie - wszystko, czego unikałam jak ognia, od kiedy... od kiedy zaczęłam włóczyć się z ludźmi pokroju T.J.-a. Ale jeśli ja tego nie zrobię, zrobi to ktoś inny, skoro rozgłośnie już podłapały pomysł. A, do cholery, to było moje dziecko. - Potrzebna mi będzie strona internetowa - powiedziałam. Tego wieczoru poszłam do T.J.-a, do nory, którą wynajmował za warsztatem samochodowym za mia- stem w kierunku Arvady. T.J. nie miał stałej pracy. Na- 17

prawiał motocykle i raczej trzymał się z dala od ludzi. Wpadałam do niego na kolację kilka razy w tygodniu. Nieźle gotował. Jednak od gotowania jeszcze lepsze było to, że potrafił zaspokoić apetyt na krwisty, niemal surowy stek. Miałam wrażenie, że znam T.J.-a od zawsze. Pomógł mi, kiedy byłam nowa, bardziej niż ktokolwiek inny ze stada. Stał się przyjacielem. Nie znęcał się nade mną - wielu innych uznawało, że skoro są wilko- łakami, usprawiedliwia to złe postępowanie. Czułam się przy nim o wiele lepiej niż przy kimkolwiek innym. Nie musiałam przy nim udawać człowieka. Znalazłam go w szopie na dworze. Dłubał w swoim motorze, piętnastoletniej yamasze, która była jego oczkiem w głowie i wymagała ciągłej opieki. Wrzucił klucz francuski do skrzynki z narzędziami i wyciągnął ręce, żeby mnie uściskać, cały w smarze. - Jesteś podniecona - zauważył. - Cała promieniejesz. - Odsprzedajemy prawa do audycji. Będzie nadawana w Los Angeles. Uwierzysz? Kupili mnie! Uśmiechnął się. - Cieszę się. - Chcę to uczcić - oznajmiłam. - Mam ochotę gdzieś wyjść. Znalazłam taką jedną spelunkę. Wampiry tam nie chodzą. Pójdziesz ze mną? - Myślałem, że nie lubisz wychodzić. Nie lubisz, kiedy wychodzimy z Carlem i z watahą. Carl był samcem alfa w naszym stadzie, był naszym panem i władcą. Spoiwem, które łączyło wszystkie okoliczne wilkołaki. Chronił nas, a my byliśmy wobec niego lojalni. 23

Kiedy Carl wychodził z grupą, to po to, żeby oznaczyć teren, mówiąc metaforycznie. Pokazać tutejszemu rodowi wampirów siłę watahy. Zawody w sikaniu i gra dominacji. - Bo wtedy nie jest fajnie. A ja chcę się zabawić. - Wiesz, że jeśli chcesz gdzieś wyjść, powinnaś powiedzieć Carlowi. Zmarszczyłam brwi. - Nie pozwoli mi iść. - Wataha wilków była silna. Jeden lub dwa wilki były bardzo słabe. Ale chciałam to uczcić, po ludzku, a nie ze stadem. Ale jako członek stada, musiałam mieć przy sobie przyjaciela. Sama nie czułabym się dobrze. Potrzebo- wałam T.J.-a. A może nawet Carla. Spróbowałam jeszcze raz, błagając bezwstydnie, nie miałam żadnej godności. - No chodź, co się może stać? To tylko kilka godzin. Proszę. T.J. wziął z kierownicy szmatkę i wytarł sobie ręce. Uśmiechnął się do mnie jak pobłażliwy starszy brat, którym się dla mnie stał. Gdybym była wilczycą, machałabym z wyczekiwaniem ogonem. - No dobra. Pójdę z tobą. Ale tylko na kilka godzin. Westchnęłam z ulgą. Klub, Livewire, wynajął zaplecze zaadaptowanego magazynu na obrzeżach Lodo, kilka przecznic od Coors Field, gdzie śródmieście właśnie zaczynano „rewitalizować". Nie mieli krzykliwej markizy. Wej- ście znajdowało się za rogiem, nie przy głównej ulicy - opuszczana garażowa brama tam, gdzie wcześniej była rampa załadunkowa. W środku widać było dźwi- 24

gary i kanały wentylacyjne. Techno i industrial wylewające się przez głośniki niosły się po ścianach, a na zewnątrz dało się odczuć wibracje. To był jedyny znak, że w środku coś się dzieje. Wampiry lubiły chodzić w miejsca przy głównych ulicach - do modnych, szpa-nerskich klubów, które przyciągały modnych, szpa-nerskich ludzi, którym wampiry mogły zaimponować i których mogły uwieść swoim wymuskanym stylem. Nie musiałam się stroić. Miałam na sobie brudne, wypłowiałe dżinsy i czarny podkoszulek, a włosy splecione w dwa warkoczyki. Zamierzałam tańczyć do upadłego. Niestety T.J. zachowywał się jak goryl. Wyglądał na zrelaksowanego, miał ręce w kieszeniach dżinsów, jakby nigdy nic, ale cały czas się rozglądał, a nozdrza mu pracowały, wciągając wszystkie zapachy. - To tu. - Poprowadziłam go do drzwi klubu. Minął mnie, żeby wejść pierwszy. Zawsze było - i zawsze będzie - coś we mnie, co po wejściu do zatłoczonego pomieszczenia natychmiast każe mi myśleć: baranki. Ofiara. Setka ściśniętych ciał, bicie młodych serc wypełnionych gorącą krwią. Zacisnęłam pięści. Mogłabym rozszarpać każdą z tych osób. Mogłabym. Wzięłam głęboki wdech i pozwoliłam, żeby ta myśl odpłynęła. Wyczułam pot, perfumy, alkohol, papierosy. Coś mocniejszego: ktoś w pobliżu niedawno wstrzyknął sobie heroinę. Czułam drżenie jego serca, wyczuwałam truciznę na jego skórze. Jeślibym się skoncentro- wała, mogłabym usłyszeć rozmowy przy barze, dziesięć kroków stąd. Czułam pod butami drganie muzyki. Leciały Sisters of Mercy. 20

- Idę potańczyć - rzuciłem do T.J.-a, który ciągle lustrował salę. - A ja obczaić tych słodziaków w rogu. - Kiwnął w kierunku dwóch chłopaków w obcisłych skórzanych spodniach, którzy ze sobą rozmawiali. Naprawdę wielka szkoda. Ale najfajniejsi, najprzystojniejsi faceci chyba zawsze muszą okazać się gejami, prawda? Byłam didżejem w radiu, zanim zamieniłam się w wilkołaka. Zawsze lubiłam tańczyć, pocić się w rytm muzyki. Dołączyłam do morza ciał pulsującego na parkiecie nie jako żądny krwi potwór, ale jako ja. Tak naprawdę nie byłam w klubie potańczyć od ataku, od kiedy stałam się tym, czym teraz byłam. Wieki temu. Czasem ciężko znosiłam tłum. Ale kiedy grała głośna muzyka, kiedy byłam anonimowa w grupie, przestawałam się martwić, przestawałam się przejmować, żyłam chwilą. Poddałam się muzyce, zamknęłam oczy. Czułam każde ciało obok siebie, każde bijące serce. Chłonęłam to wszystko i wypełniała mnie radość. Wśród potu i gorąca wyczułam coś zimnego. W tłum wcisnął się ciemny punkt, jak statek sunący przez wodę, a ludzie - ciepłe, żywe ciała - rozstępowali się na bok jak fale. Wilkołaki, nawet pod postacią człowieka, zachowują pewne zdolności swojego alter ego. Węch, słuch, siłę, zręczność. Mamy wystarczająco wyostrzony węch, żeby rozpoznać konkretną osobę w sali, w tłumie. Zanim zdążyłam się odwrócić i uciec, pojawił się przede mną wampir, blokując mi drogę. Kiedy chcia- łam się wymknąć, stał znów przede mną, poruszając się szybko i lekko, bez najmniejszego wysiłku. 26

Mój oddech przyspieszył, bo wampir doprowadził mnie niemal do paniki. Doszłam do wniosku, że należał do miejscowego rodu wampirów. Był młody, pewny siebie, czerwoną jedwabną koszulę miał rozpiętą przy kołnierzyku, a z twarzy nie schodził mu uśmieszek. Rozchylił usta tylko na tyle, żeby pokazać koniuszki kłów. - Nie chcemy tu takich jak ty. - Szorstki i dziki, miał w sobie coś z maniaka, jak z Mechanicznej pomarańczy. Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu T.J.-a. Dwa inne wampiry, ubrane nienagannie w jedwabne koszule i szyte na miarę spodnie, emanujące chłodem, przyparły go w rogu. TJ. zaciskał pięści. Nasze spojrzenia spotkały się, a on wykrzywił usta na znak ponurego pocieszenia. Musiałam wierzyć, że mnie z tego wyciągnie, ale był za daleko, żeby mi pomóc. - Myślałam, że nie lubicie tu chodzić - zdziwiłam się. - Zmieniliśmy zdanie. A ty naruszyłaś nasz teren. - Nie - pisnęłam cicho pod nosem. Chciałam to wszystko odłożyć na bok na kilka godzin. Spojrzałam na nich i zadrżałam. Dopadł mnie drapieżnik, a ja chciałam uciekać, to był pierwotny instynkt. Nie miałam odwagi odwrócić wzroku od wampira, ale moją uwagę przykuł inny zapach. Coś zwierzęcego, woń futra i piżma pod warstwą zwykłych ludzkich zapachów. Wilkołak. Carl nie czekał. Zajął po prostu miejsce, w którym stał wampir, odsuwając go zgrabnie, zanim ten zorientował się, co się dzieje. Poruszenie między nami kazało odwrócić się wampirom zatrzymującym T.J.-a. T.J., który w bezpośredniej 22

walce spokojnie by je pokonał, przecisnął się między nimi i podszedł do nas. Carl złapał mnie za ramię. - Idziemy. Miał około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i adekwatną posturę. Ja byłam szczupła i mierzyłam jakiś metr sześćdziesiąt siedem, więc całkowicie nade mną górował. Miał szorstkie brązowe włosy i brodę i cały czas patrzył ze złością. Nawet gdybym nie wiedziała, kim jest, wytypowałabym go z tłumu jako wilkołaka. Miał w sobie to coś. Pisnęłam, kiedy szarpnął mnie w kierunku drzwi. Podbiegłam, żeby nie upaść, ale trudno mi było za nim nadążyć. Wlókł mnie za sobą, jednak ledwie to zauważałam, bo tak mi ulżyło, że nie było już przy mnie wampira i że mogliśmy stamtąd wyjść. Drogę między parkietem a głównym wyjściem zagrodził nam bramkarz. Nie był tak wysoki jak Carl, ale równie szeroki w barach. I nie miał pojęcia, że Carl mógłby go rozszarpać na kawałki, gdyby tylko zechciał. - Ten facet cię napastuje? - spytał mnie bramkarz. Carl zacisnął mocniej rękę na moim ramieniu. - Nie twoja sprawa. Ochroniarz zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia. Oceniał sytuację w zwykły, ludzki sposób. Zobaczył, że ktoś wywleka dziewczynę z parkietu, a to prawdopodobnie oznaczało kłopoty. Wyprostowałam ramiona i uspokoiłam oddech. - Wszystko w porządku. Dziękuję. Ochroniarz się odsunął. T.J. dołączył do nas na korytarzu i oddaliliśmy się razem. 23

Na dworze skręciliśmy w boczną uliczkę, minęliśmy róg i trafiliśmy na jakąś alejkę, uciekając przed wzrokiem ludzi, którzy wyszli przed klub zaczerpnąć powietrza. Carl przycisnął mnie do ceglanej ściany, opierając ręce po obydwu stronach mojej głowy. - Co ty, do cholery, robisz w miejscu, gdzie mogą cię dopaść? Założyłam, że ma na myśli wampiry. Serce mi waliło, gardło miałam ściśnięte, a kiedy Carl stał tak nade mną, nie mogłam się uspokoić. Z trudem łapałam oddech. Był tak blisko, czułam ciepło jego przyciśniętego do mnie ciała i byłam na skraju wytrzymałości. Chciałam się do niego przytulić, przylgnąć na tak długo, aż przestanie się na mnie złościć. - To miało być tylko na chwilę. Chciałam po prostu gdzieś wyjść. Nie miało ich tu być. - Odwróciłam głowę i otarłam łzę z policzka. - Byłam z T.J.-em. I nie miało ich tu być. - Nie kłóć się ze mną. - Przepraszam, Carl. Przepraszam. - Ciężko było się płaszczyć na stojąco, bez ogona wciśniętego między nogi. T.J. stał kilka kroków dalej i opierał się o ścianę z założonymi rękami i skulonymi ramionami. - To moja wina - przyznał. - Powiedziałem jej, że nie ma sprawy. - Od kiedy to ty udzielasz pozwolenia? T.J. odwrócił głowę. Carl był jedyną osobą, która potrafiła go zawstydzić. - Przepraszam. - Powinnaś była do mnie zadzwonić. 29

Cały czas próbowałam złapać oddech. - Skąd... skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? Spojrzał na T.J.-a, który szurał butem po asfalcie. T.J. wyznał: - Zostawiłem mu wiadomość. Zamknęłam oczy pokonana. - Czy nie możemy zrobić nic bez wiedzy Carla? Carl warknął. Struny głosowe człowieka umożliwiały warczenie. Zawodowi zapaśnicy robili to nie- ustannie. Ale wyrażali przez to coś innego niż Carl. Kiedy on warczał, to tak, jakby jego wilk chciał wyskoczyć mu przez gardło i odgryźć mi twarz. - Nie - stwierdził T.J. - T.J., wracaj do domu. Muszę sobie uciąć małą pogawędkę z Kitty. Później się tobą zajmę. - Tak jest. T.J. spojrzał mi szybko w oczy, jakby mówił: „Głowa do góry", skinął Carlowi i odszedł. Carl położył mi rękę na karku i poprowadził w przeciwnym kierunku. To miał być mój wieczór. Zwykle przy Carlu cała się rozpływałam. Miał taką osobowość, że wszyscy wokół stawali się ulegli, a przynajmniej wszyscy w stadzie. Zawsze zależało mi tylko na tym, żeby go zadowolić, żeby mnie kochał. Ale teraz byłam zła. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam bardziej wściekła niż przestraszona. To było dawne uczucie, konflikt emocji i zwierzęcego instynktu, który wyrażał się w działaniu: walcz lub uciekaj. Zawsze uciekałam, chowałam się, płaszczyłam. Zjeżyły mi się włosy na rękach i karku, odżyło głęboko ukryte wspomnienie gęstego futra. 25